Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Niektóre serca biją w tym samym rytmie
Damian wreszcie dostał to, o czym tak długo marzył: szansę, by żyć – pełną piersią, bez ograniczeń i lęku. U boku Konrada może doświadczać, kochać i marzyć. Jednak nawet najsilniejsze uczucia wydają się kruche, gdy ciało pamięta, jak to jest być słabym.
Ich przyjaciel, Dan, w tym samym czasie zmaga się z rodzinnymi tajemnicami, które spędzają mu sen z powiek. Przemierza kolejne miasta, by znaleźć odpowiedzi na dręczące go pytania.
W obliczu piętrzących się problemów i sekretów wychodzących na jaw, wszyscy będą musieli zweryfikować swoje uczucia, marzenia oraz wybory. Niestety… nie po każdej burzy wychodzi tęcza.
Drugi tom serii „GayInn” to wzruszająca, pełna emocji opowieść o młodych mężczyznach, których połączyła głęboka więź. Historia o tym, że czasem trzeba coś stracić, by w pełni zrozumieć, co naprawdę znaczy „mieć serce”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 594
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
K. Eames
Echo tamtego serca
GaylnnTom II
Zadziwiające, jak to czasem jedno zdanie potrafi zmienić całe nasze zapatrywanie na nadchodzący dzień. W przypadku Kacpra było to ciche, proszące:
– Hej… możemy jeszcze raz? – wyszeptane mu wprost do ucha przez wciąż jeszcze zaspanego, ale jak najbardziej gotowego do działania Dana.
Mężczyzna, tym swoim głosem rozkosznego uczniaka, tak zwrócił się do niego wczesnego niedzielnego poranka. I dzień Kacpra od razu nabrał rumieńców.
W przypadku Konrada zarówno same słowa, jak i ich efekt były zgoła odmienne. SMS Damiana obudził go o dziewiątej rano, a jego treść sprawiła, że zdecydowanie nie potrzebował już kawy, by podnieść sobie ciśnienie.
„Dzisiaj nieaktualne. Odezwę się, jak będę mógł. Przepraszam”.
****
Kacper uśmiechnął się do samego siebie, stając przy pięknym, czarnym (rzadko używanym) zlewie Dana, myjąc kieliszki po fenomenalnym prosecco.
Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem czuł się tak niewytłumaczalnie szczęśliwy podczas tego prozaicznego zajęcia. Ale… Dan stał koło niego, ładując naczynia do zmywarki, trącając go raz po raz biodrem, więc chyba nie powinien być aż tak zdziwiony.
Uśmiechnął się ponownie, wzdychając, z jednej strony radośnie, z drugiej z lekkim żalem, niczym urlopowicz pod koniec wymarzonych wakacji, gdy trzeba wracać do domu.
To był tak niesamowity weekend. Tak niewyobrażalnie fantastyczny i pełen cudownych momentów, że obawy, które odczuwał, jadąc pociągiem do Berlina zaledwie dwa dni wcześniej, wydawały mu się teraz wręcz nierzeczywiste. Życie z Danem było… proste. Łatwe, naturalne. Jakby stworzone dla niego. Dogadywali się idealnie. Interesowały ich te same rzeczy, dzielili pasje, nawet jeść lubili to samo.
A seks… seks był wprost nieziemski. To, jak kochali się minionego ranka… Aż mu się zakręciło w głowie na samo wspomnienie. Nigdy nawet nie przypuszczał, że seks analny może być tak intensywny. Tak zmysłowy. Tak przyjemny.
Ta niesamowita rozkosz w połączeniu z poczuciem bezpieczeństwa i przeświadczeniem, że jest się w pełni akceptowanym, była wręcz nierealna. Trudna do ogarnięcia, momentami zbyt piękna, by mogła być prawdziwa. A dla Dana… taka naturalna. Jak cały Dan.
Kacper uśmiechnął się delikatnie, odkładając kieliszki na suszarkę i zakręcając wodę.
– Niedługo będę musiał się zbierać – westchnął, zerkając na zegarek. – Mój pociąg odjeżdża za godzinę.
Dan zamknął pełną zmywarkę, nastawił ją i obracając się w jego stronę, pokiwał głową. Wyraz jego twarzy był nieodgadniony.
Właściwie nie rozmawiali o tym – co dalej. Czy zamierzają się jeszcze spotkać. I jeśli tak, to kiedy i gdzie? Nie wyznaczyli żadnego rytmu ich znajomości, nie określili żadnych reguł; po prostu ciesząc się chwilą.
Po tej pierwszej nocy, gdy go poznał w klubie, w Poznaniu, Kacper wypytał trochę ich wspólnych znajomych, jaki Dan jest. Kim jest, co robi, z kim się zadaje i tego typu rzeczy. Wiedział więc od samego początku, że nie jest typem wiążącego się z kimkolwiek domatora. Wiedział, że – jeśli w ogóle – jedyne, na co może liczyć, to przelotna znajomość. Wiedział to. Nie mógł powiedzieć, że nie. Dlatego też nie robił sobie nadziei. A że się w nim w międzyczasie zdążył zakochać, cóż – głupich nie sieją.
Jednakże – pod żadnym pozorem nie zamierzał mu o tym mówić, okazywać czegokolwiek czy nawet sugerować. Nie chciał stawiać go w niezręcznej sytuacji ani burzyć tego, co między nimi było – tej niewymuszonej przyjemności z przebywania w swoim towarzystwie.
Dan go lubił, co do tego nie miał najmniejszych nawet wątpliwości. Szanował go i mu ufał. I to było dla niego najważniejsze. Najbardziej wartościowe. Cała reszta to wyłącznie jego problem. Prawda?
– Pójdę skończyć się pakować, OK? – rzucił, za przesadnie lekkim tonem, starając się ukryć te wszystkie skomplikowane uczucia.
„Pomyślę o tym w pociągu powrotnym” – postanowił.
Nie zdążył jednakże zrobić nawet kroku w stronę walizki, gdy Dan pokonał dzielącą ich odległość i chwyciwszy chłopaka w pasie, przytrzymał go.
– Poczekaj chwilę – poprosił, unosząc go nagle do góry i sadzając na wypucowanym blacie.
Brwi Kacpra powędrowały w górę, gdy mężczyzna stanął między jego rozsuniętymi nogami i wzdychając ciężko, oparł się czołem o jego ramię. Przez moment trwali tak w ciszy, nic nie mówiąc… po czym Dan wypuścił głośno powietrze, a jego ramiona opadły, jakby w akcie rezygnacji.
– Nie chcę, żebyś wyjeżdżał – wymruczał, brzmiąc prawie na… nadąsanego.
Kacper uśmiechnął się wzruszony, obejmując jego plecy.
– Nie możesz zostać? – kontynuował Dan, tym samym kapryśnym tonem.
– Nie mogę. – Roześmiał się chłopak, gładząc czule jego barki. – Jutro idę do pracy.
– Musisz?
Kacper ponownie się uśmiechnął.
– Tak, jeżeli nie chcę głodować i spać pod mostem – zażartował.
Dan zamruczał niezadowolony. Następnie ponownie ciężko westchnął.
– Ale przyjedziesz znowu za tydzień. Prawda?
Kacper zamarł, podczas gdy jego serce przyśpieszyło rytmu.
– A chcesz, żebym przyjechał? – spytał z wahaniem.
– Oczywiście, że chcę. – Dan podniósł głowę z jego ramienia, patrząc na niego zaskoczony. – Co to w ogóle za pytanie?
Kacper spuścił wzrok, czerwieniejąc. Motyle w jego brzuchu tańczyły Macarenę.
– No nie wiem. Wcześniej nic o tym nie wspominałeś.
Dan chwycił go pod brodę, nakłaniając go łagodnie, by na niego spojrzał.
– Chcę – potwierdził, patrząc mu w oczy, spokojnie i uważnie.
Kacper zaczerwienił się jeszcze bardziej. Następnie skinął głową.
– Czyli… przyjedziesz? – Dan chciał się jeszcze upewnić.
– Przyjadę.
– Fantastycznie. – Uśmiechnął się od ucha do ucha. – To skoro mamy to wyjaśnione… – Nachylił się do pocałunku.
Śmiech.
– Hej, nie mamy na to czasu. Za niecałą godzinę muszę być na stacji.
– Nie możesz jechać późniejszym pociągiem? – zapytał Dan, sunąc ustami po jego szyi.
Kacper zadrżał z przyjemności, ponownie jednak protestując.
– Mogę. Ale wolałbym nie. Nie lubię wracać po nocy. Tu może jest OK, ale w Poznaniu bywa niebezpiecznie – przyznał, lekko zakłopotany swoimi lękami. Ale dla kogoś, kto wyglądał tak jak on – gejowsko w każdym calu – podróżowanie w pojedynkę nocą było jak proszenie się o kłopoty ze strony homofobów, dresów i kiboli. O zboczeńcach i świntuchach w ogóle nie wspominając.
Wyczuwając jego dyskomfort, Dan przestał go całować, ponownie unosząc głowę do góry.
– No tak. Masz rację – przyznał, trochę zły na siebie, że wcześniej o tym nie pomyślał. Mieszkał w Niemczech od czterech lat i zdążył się przyzwyczaić, że tutaj nietolerancyjność wobec innych orientacji seksualnych była o wiele rzadziej spotykana niż w katolickiej Polsce. – Nie pomyślałem. Przepraszam.
– Nic się nie stało – zaczął Kacper, ale Dan wszedł mu w słowo.
– Może cię po prostu odwiozę? – zaproponował.
– Do Poznania? To jakieś trzysta kilometrów.
– No i…?
– W jedną stronę!
– No i…?
– Dan, bądź poważny.
– Jestem poważny. Dla mnie to żaden problem. A przynajmniej spędzimy ze sobą trochę więcej czasu – wymruczał, a jego uszy, o dziwo, jakby poczerwieniały.
Kacper spojrzał na niego, czując nagłe ciepło w okolicy serca. Te słodkie słowa zupełnie go rozbroiły.
– Dobrze – szepnął więc, gładząc jego barki.
– Tak? – Dan uśmiechnął się uradowany.
– Tak. Jeżeli rzeczywiście nie masz nic przeciwko, żeby wracać po nocy?
– Nie mam.
– No dobrze. – Uśmiechnął się nieśmiało. Prawda była taka, że zrobiło mu się bardzo, bardzo miło.
Dan nie tylko chciał go znowu zobaczyć w przyszły weekend, ale nawet teraz, spędziwszy z nim dwa pełne dni, wciąż było mu mało i wciąż chciał więcej.
– No dobrze – powtórzył za nim Dan, ponownie nachylając się do pocałunku. – Czyli jednak mamy trochę czasu na…? – Uniósł sugestywnie brwi.
Kacper zagryzł figlarnie dolną wargę.
– Wychodzi na to, że tak – potwierdził.
Nie minęły dwie minuty, a leżeli półnadzy na sofie, całując się i obłapując wśród śmiechów i ponaglających jęków. Kacper już nie mógł się doczekać następnego weekendu.
Czując wibracje w tylnej kieszeni spodni, Kacper przerwał monotonną czynność kopiowania tysiąca dokumentów (odbywał staż w ogromnej firmie marketingowej – zlecano mu codziennie szereg bezsensownych prac) i uśmiechnął się od ucha do ucha.
Był poniedziałek, trzynasta, wczesne popołudnie, a Dan zdążył zadzwonić do niego już cztery razy. Bo za nim tęsknił. Bo następny weekend był taaak daleko. I czy ma czas na szybki numerek przez telefon? A jak nie teraz, to kiedy? Było to jednocześnie tak komiczne i tak rozkosznie słodkie, że blondwłosy chłopak miał trudności, by nie szczerzyć się jak idiota do każdej mijającej go osoby.
Wyjął telefon i zerknął na wyświetlacz. Jego uśmiech wcale nie zmalał, lecz jeszcze się pogłębił (zabarwiony lekką domieszką poczucia winy), gdy zobaczył, że to nie Dan, ale Dami dzwoni. Przez cały weekend ledwo z nim rozmawiał. Taki przykładny przyjaciel, żesz kurde.
– Hej! – Odebrał czym prędzej, szczerze się ciesząc, że będą mogli w końcu porozmawiać. Chrzanić skanowanie. Wszyscy i tak byli na wczesnym lunchu.
– Hej. – Damian uśmiechnął się do słuchawki, słysząc niekłamany entuzjazm w jego głosie. – Co słychać? Wszystko OK? Jak po weekendzie?
Kacper wypuścił radośnie oddech.
– Po weekendzie cudownie. Dan odwiózł mnie wczoraj wieczorem samochodem do domu. Dasz wiarę?
– Co ty! Do Poznania? To przecież jakieś trzysta kilometrów! W jedną stronę!
– No dokładnie! – Wiedział, że reakcja Damiana go nie zawiedzie. – Kochany jest, co?
– No, mega. Czyli dogadujecie się…?
– Fenomenalnie. To był niesamowity weekend.
– Cieszę się – szepnął Damian, szczerze uradowany.
– No ja też. Ale – zreflektował się Kacper, przykładając telefon do drugiego ucha i opierając się wygodnie o ksero – nic nie mówisz o swoim weekendzie. Konrad wrócił w końcu z Aalborg?
– Ooch. Tak. Przyjechał w środku nocy. I obudził mnie, rzucając kamyczkami w okno. Jak w jakieś heteryckiej komedii romantycznej. Uwierzysz?
– Och, wow.
– No. Uprawialiśmy seks na ławce przy plaży.
Kacper prawie się udławił.
– Co…? Ale… CO??
– Mhm. Było super. Pokażę ci to miejsce następnym razem, jak będziesz w Norsminde. Jest naprawdę urokliwe.
Kacper, któremu autentycznie opadła szczęka z wrażenia, zmarszczył nagle brwi. Coś było nie tak.
– Ty, poczekaj chwilę. Uprawiałeś seks. Z Konradem. Pierwszy raz – spróbował uporządkować fakty. – I to, co masz mi do powiedzenia, to tyle, że miejsce było urokliwe? – Wziął głęboki oddech. – Było aż tak źle? – spytał, krzywiąc się współczująco.
Damian roześmiał się, ale jakoś tak dziwnie.
– Nie, nie, było naprawdę fantastycznie. Mózg zlasowany i te sprawy.
– Dlaczego więc nie brzmisz na bardziej tym podekscytowanego? Nie zrozum mnie źle, ale bardziej się przejąłeś, gdy Konrad doszedł od jednego zdjęcia twojego tyłka.
Damian wypuścił głośno powietrze.
– Wiem. Przepraszam. Po prostu…
– Nie no, nie przepraszaj. Nie musisz opowiadać, jeśli nie chcesz.
– Chcę. I opowiem ci. Ze szczegółami. Tylko…
– No? Co jest grane?
Damian zamilkł na chwilę, po czym westchnął niczym osiemdziesięcioletni weteran wojenny.
– Jestem w Polsce – wyrzucił z siebie w końcu, zaciskając z frustracji szczęki.
Kacpra zatkało.
– J-jak to… w Polsce?
– No… moja matka przyjechała do DK i zaciągnęła mnie z powrotem do kraju. – Jak jakiegoś cholernego małoletniego uciekiniera… którym (co prawda) poniekąd był, ale do tego się przyznawać nie zamierzał.
– Cooo?
– No… super, prawda?
Kacper westchnął współczująco.
– Kurczę. Bardzo mi przykro, Dami. Na jak długo?
– Na razie dwa tygodnie. Aż do mojej następnej kontroli.
– Oo, to kupę czasu. Konrad pewnie niezbyt zadowolony, co? – Znając go, na pewno nie był zachwycony taką przymusową rozłąką tak szybko po ich ostatnim rozstaniu, gdy pracował w Aalborg.
– Ee… – Damian jakby się zawahał.
– Co?
– No widzisz – odchrząknął. – Jeszcze mu nie powiedziałem – przyznał w końcu cicho.
– CO?! – Dokumenty, które bezwiednie układał w schludną kupkę, wypadły Kacprowi z ręki. – Ale… Jak…? Dlaczego??
Damian westchnął ciężko, przeczesując sfrustrowany włosy.
– Nie wiedziałem jak! – przyznał na granicy łez. – Jestem tchórzem i tyle.
– Nie jesteś – szepnął Kacper pocieszająco. – Konrad to nerwus. – On sam wciąż się go trochę bał. – Ale… kocha cię na zabój. Więc nawet jeśli się wścieknie, to szybko mu przejdzie. Może nawet jeszcze w tym roku – zażartował.
Damian roześmiał się wbrew sobie.
– Zabawne – mruknął, ale nie brzmiał już na aż tak przygnębionego. – I ty się dziwisz, że boję się mu powiedzieć?
Kacper zachichotał.
– No, nie dziwię się. Sam bym pewnie też nie powiedział. Ale… nie widzę sposobu, jak mógłbyś to obejść. Jak nie będzie cię w domu przez dwa tygodnie, to w końcu to zauważy – rzucił kpiąco.
Damian jęknął.
– Wiem. Wiem, że muszę mu w końcu powiedzieć. Powinienem był to zrobić już wczoraj przed wyjazdem, ale bałem się, jak zareaguje.
– No przecież nie robiłby ci wymówek. To Konrad, twój facet, pamiętasz? Wielbi ziemię, po której stąpasz – zakpił.
– No tak, wiem. – Tak jak i Dan, Dami zdecydowanie nie grzeszył skromnością. – Ale znając jego, pewnie przyjechałby się pożegnać czy coś… zwłaszcza że miał być u nas na obiedzie, a ja mu napisałem, żeby jednak nie przyjeżdżał.
– Napisałeś mu coś takiego?! – Kacper zrobił wielkie oczy.
Damian skrzywił się z poczucia winy.
– A co innego miałem zrobić? – rzucił obronnym tonem. – Gdyby przyjechał, od razu wpadłby w szpony sępa. Zrobiłem to dla jego dobra.
– Twoja mama naprawdę jest aż taka straszna?
– Nie masz pojęcia. Wiesz, co zrobiłaby, gdyby się dowiedziała, że zaledwie cztery miesiące od operacji umawiam się z o dziewięć lat starszym facetem?!
– Nie wiem. Co by zrobiła? – spytał Kacper autentycznie zaintrygowany.
Damian zastanowił się.
– No ja też nie wiem – przyznał niechętnie. – Ale na pewno nic dobrego. Pewnie chciałaby go bliżej poznać i takie tam. – Aż się wzdrygnął na samą myśl.
Kacper prychnął śmiechem.
– Kiedyś w końcu to i tak nastąpi – przypomniał mu rozsądnie.
– Kiedyś może i tak. Ale na razie wolę poczekać. Dwa tygodnie jakoś zlecą, a potem wrócę do Norsminde, do Konrada. Bez niej, dyszącej mi w kark.
– Czy ona w ogóle wie, że jesteś gejem? – zainteresował się Kacper.
– Nie wiem – wzruszył ramionami Damian. – Nie sądzę, żeby robiło to jej jakąś różnicę. Jest na to zbyt „wielkoświatowa” – zakpił. – Ale na pewno marudziłaby, że to jeszcze za wcześnie po operacji, żebym się z kimkolwiek wiązał.
– I pewnie miałaby rację, biorąc pod uwagę, że mimo zakazu lekarza uprawiałeś seks. I to w miejscu publicznym – rzucił Kacper przewrotnie.
Damian parsknął śmiechem.
– Touche[1]. Dlatego też właśnie nie chcę jej nic mówić – dodał. – Pewnie tak by mnie zirytowała, że w końcu bym jej to wykrzyczał prosto w twarz. Przy Konradzie.
– …który pewnie padłby od razu trupem, ze wstydu – roześmiał się Kacper.
– Dokładnie. – Dami zarechotał. – Więc lepiej, że mu tego oszczędziłem.
– Mhm. Nie zapomnij przytoczyć tego argumentu, gdy będziesz mu mówił, że zamiast w Norsminde może cię znaleźć jakieś tysiąc kilometrów na południowy wschód.
Dami przestał się śmiać i ukrył twarz w dłoniach.
– Jezus, co ja mu powiem?
– Cokolwiek to będzie, błagam, nagraj tę rozmowę. To będzie hit – żartował dalej starszy chłopak.
– Może trochę wsparcia, co? – jęknął Dami rozdzierająco. – Ja się naprawdę boję.
– Może wyślij mu kolejne nagie zdjęcie? – zaproponował więc Kacper, mimo rozbawienia chcąc być pomocnym. – Za pierwszym razem podziałało.
– Racja. Ale chyba nie jestem w nastroju.
– W takim razie pozostaje ci stare dobre czołganie się i proszenie o wybaczenie. – Kumpel wzruszył ramionami.
Damian westchnął. I zazgrzytał zębami.
– Moja cholerna matka… to wszystko jej wina.
– Mhm. – Kacper schylił się w końcu po rozsypane kartki i na nowo podjął skanowanie.
– A Konrad mnie pewnie zabije i obrazi się na dziesięć lat.
– Pewnie tak. Ale nie bój nic, postaramy się z Danem znaleźć mu nowego chłopaka – zakpił ze śmiechem.
– Dzięki.
– Nie ma za co. Nie zapomnij o nagim zdjęciu na tle morza. Tak na wszelki wypadek. Artyzm wśród fal i takie tam.
Damian pokręcił tylko głową.
– Dan ma na ciebie zły wpływ, wiesz? On albo nadmiar seksu z nim.
Kacper roześmiał się na cały głos.
– Oo, zdecydowanie nadmiar seksu. I to jakiego seksu, Dami! Opowiem ci o nim ze szczegółami… jeśli tylko przeżyjesz najbliższe dwadzieścia cztery godziny – zakpił szelmowsko.
– Pewnie nie przeżyję.
– Pewnie nie – zgodził się rozbawiony, po czym odsunął telefon od ucha, słysząc ciche piknięcie znamionujące otrzymanie nowej wiadomości.
Kliknął w ekran… i dokumenty ponownie wypadły mu z ręki.
– Ekhem – zakrztusił się. – Skarbie, muszę kończyć. Dasz sobie radę?
Damian westchnął cierpiętniczo.
– Nie, nie dam.
Kacper zarechotał.
– Pamiętaj, dick pick[2] dobre na wszystko.
– Mhm.
– I głowa do góry. To tylko dwa tygodnie.
– Mhm.
– Zadzwonię do ciebie po pracy i zdasz relację, OK?
– OK – wymruczał Damian, raz jeszcze wzdychając.
Kacper zakończył rozmowę i rozglądając się dla pewności na boki, by upewnić się, czy nikt mu nie zagląda przez ramię, na nowo otworzył wiadomość od Dana. Dick pick w rzeczy samej.
****
Konrad przespał całą niedzielę. I większą część poniedziałku. Poza kilkoma lakonicznymi SMS-ami Damian się do niego nie odzywał, mógł więc bez żadnych przerywników pozwolić swojemu organizmowi na regenerację. Czego też nie omieszkał uczynić.
Nie żeby cieszył go ten brak kontaktu, ale wypocząć po tygodniu ciężkiej pracy też było miło. Gdy późnym popołudniem zwlókł się w końcu z łóżka i z ogromnym kubkiem herbaty rozsiadł na leżaku w swoim ulubionym miejscu w ogrodzie, poczuł się jak nowo narodzony. Wypoczęty, wyspany, zrelaksowany. No po prostu żyć nie umierać.
Uśmiechnął się pod nosem, rozważając wieczorną przebieżkę do Norsminde (ostatnio trochę zaniedbał treningi), gdy rozdzwonił się jego telefon.
– No w końcu – rzucił do słuchawki, odbierając już po pierwszym dzwonku. Nie rozmawiali ze sobą od niemalże dwóch dni. Zdążył się zatem nieźle stęsknić. – Jeszcze trochę, a pomyślałbym sobie, że mnie rzuciłeś i uciekłeś do innego kraju – zakpił gwoli przywitania.
Po drugiej stronie linii zapanowała dziwna cisza. Mężczyzna zmarszczył brwi.
– Dami? Jesteś tam?
Kolejna chwila ciszy.
– Jestem – odezwał się wreszcie chłopak, wypuszczając drżący oddech.
– To dobrze. Stęskniłem się.
– Dzwonię do ciebie, żeby ci powiedzieć… – kontynuował od razu Damian uroczyście, jakby go nie słysząc.
– …że zamierzasz przedstawić mnie swoim rodzicom? – wszedł mu w słowo Konrad, uśmiechając się szelmowsko.
Znowu cisza. A zaraz potem:
– Jezus Maria.
Brwi Konrada powędrowały jeszcze wyżej.
– Dami? Co się dzieje? – Wiedział, że żart może nie był za wysokich lotów, ale bez przesady.
– Eee…
– Coś się stało?
– Um… nie. Ale muszę ci coś powiedzieć. Coś, co ci się nie spodoba.
– OK – mruknął ostrożnie Konrad. – Mów.
– Ale wpierw obiecaj, że nie będziesz się denerwował.
Konrad momentalnie się zdenerwował.
– Już jestem zdenerwowany – wyznał zgodnie z prawdą.
– O Boże.
– Po prostu mi powiedz.
– Ale…
– Dami.
– Jestem w Polsce.
Tym razem to Konrada na chwilę zatkało.
– Jak to „w Polsce”? – zapytał w końcu. – Że niby… wróciłeś do kraju?
– Tak.
– Ale… dlaczego? Coś się stało? Musiałeś jechać do lekarza? – Z tego, co pamiętał, kontrolę u kardiochirurga miał mieć dopiero za dwa tygodnie… ale zawsze przecież mogło się coś stać. Coś niedobrego.
Dreszcz strachu przeszedł mu po plecach.
– Nie, nie. – Damian zaraz go jednak uspokoił. – Wszystko jest OK. Po prostu moja matka się zjawiła – „i wjeżdżając mi na poczucie winy, uprowadziła mnie za granicę” – i zabrała mnie do domu. – Zazgrzytał w myślach zębami. Wciąż nie mógł przejść nad tym do porządku dziennego.
– Och, OK. Ale… wrócisz, prawda?
– Oczywiście. – „Choćbym miał iść pieszo, ciągnąc za sobą jej zwłoki”.
– Kiedy?
Ciężkie westchnienie.
– Prawdopodobnie za dwa tygodnie.
Konrad westchnął, czując ostre ukłucie zawodu. Dopiero co wrócił, a już muszą się z powrotem rozstawać. I to na tak długo.
– To długo – szepnął zgodnie z tym, co czuł, przeczesując sfrustrowany włosy.
– Wiem! I naprawdę cię przepraszam. Ale nie mogłem się z tego wykręcić – zaczął się tłumaczyć zgnębiony.
– OK, OK. Nie denerwuj się. Po prostu. – Ponownie westchnął. – To strasznie długo – powtórzył.
– Wiem.
– Mogłeś chociaż zadzwonić i uprzedzić. Przyszedłbym się pożegnać.
Po drugiej stronie linii zapanowała dziwna cisza. I Konrad zrozumiał.
– Właśnie dlatego mi nie powiedziałeś, prawda? – zapytał napiętym głosem. – Żebym nie przychodził?
– Konrad…
– Naprawdę tak się mnie wstydzisz? – dodał, czując nagły ucisk w okolicy serca. – Że wolałeś zadzwonić po fakcie, niż zaryzykować, że twoja rodzina mnie pozna?
– Nie! To nie tak!
– A jak, Damian? – Już nie „Dami”. „Damian”.
– Ja…
– Bo tak to właśnie wygląda. Wiem, że nie śpię na pieniądzach, jeżdżę starym gruchotem i pracuję fizycznie, ale… nie jestem chyba aż tak beznadziejny?
– Oczywiście, że nie jesteś! Dla mnie nie ma to żadnego znaczenia!
– Ale dla twojej rodziny ma. To chcesz mi powiedzieć?
– Nie!
– Więc o co chodzi?
– O to, że… – chłopak wziął głęboki oddech – o to, że matka nie dałaby mi spokoju, gdy się dowiedziała, że tak szybko po operacji z kimś się spotykam.
– Przecież jesteś pełnoletni. Sam możesz podejmować decyzje.
Damian roześmiał się gorzko. Taki był pełnoletni, że matka jednym pstryknięciem palcami zarządziła jego powrót do domu.
– Nie wiesz, jaka jest moja matka – mruknął.
– Nie, nie wiem – zgodził się z nim Konrad. – Nie miałem okazji jej poznać – dodał kwaśno, wiedząc, jak okrutnie to zabrzmiało, ale chwilowo nie myśląc racjonalnie. Za bardzo było mu przykro.
Damian aż się w sobie skurczył.
– Przepraszam. Naprawdę cię przepraszam. Ale tak jest łatwiej. Wierz mi.
– „Łatwiej”? Łatwiej dla kogo? Bo musisz wiedzieć, że ja się czuję jak ostatni śmieć.
– Konrad…
– Postawiłeś mnie przed faktem dokonanym, jakbyś w ogóle nie liczył się z moim zdaniem czy opinią. Uważasz, że to fair?
– Nie – odparł cichym, zbolałym głosem. – Oczywiście, że nie. Ale możemy się już nie kłócić?
– Nie kłócimy się. Po prostu…
– Po prostu się na mnie wściekasz.
– A myślałeś, że nie będę się wściekał?
– Nie no, wiedziałem. Ale nie przypuszczałem, że aż tak mnie to zaboli.
Konrad, który już się szykował do kolejnej riposty, zamilkł nagle, wypuszczając głośno powietrze. Wiedział, że jest z natury narwany i nerwowy, ale… był też zakochany i z tyłu głowy zawsze to było dla niego najważniejsze. Nie zamierzał wkurzać się na Damiana, jeśli tylko mógł tego uniknąć. I na pewno nie z powodu czegoś, na co żaden z nich nie miał już teraz wpływu.
– Przepraszam – mruknął więc. – Nie powinienem był.
– Nie! – krzyknął zaraz chłopak. – To ja przepraszam. To było głupie. Zwłaszcza że tak okropnie chciałem cię jeszcze przed wyjazdem zobaczyć.
– Tak?
– Oczywiście! Ale naprawdę nie miałem jak się wymknąć. Mama nie spuszczała mnie z oka. A jak tylko kierowca przespał się kilka godzin, ruszyliśmy w drogę.
Konrad zamrugał powiekami.
– „Kierowca”?
– Um…
– Macie swojego kierowcę??
– Ee… no tak jakby. Nie prywatnie – skłamał naprędce. – To tylko ktoś z firmy mamy – wyjaśnił, dochodząc do wniosku, że zabrzmi to lepiej.
– Aha. – Konrad na szczęście przyjął to bez mrugnięcia okiem. No bo doprawdy, kto w jego środowisku miał służbę?
– No w każdym razie wyjechaliśmy jeszcze przed południem. Maria też jest z nami – wybłagał na niej, by go nie zostawiała samego. – I moja siostra, Dominika.
Konrad westchnął w duchu, czując dziwne ukłucie w sercu. Ponieważ nigdy nie spotykał się z nikim na dłużej, poznanie rodziny też nie było mu dotąd pisane. Nie żeby tego chciał czy o tym myślał. Ale… rodzinie Damiana, jego mamie, jego siostrom – jak sobie właśnie zdał sprawę – chciałby zostać przedstawiony. A nie został. Trochę to zabolało.
– Będę musiał kończyć – wdarł się w jego rozważania głos Damiana.
– OK. – Konrad wstał z leżaka, wypuszczając głośno powietrze. – Zadzwonisz jeszcze? Jak będziesz mógł?
– Jasne. – Telefonu mu jeszcze matka nie skonfiskowała.
– Super. W takim razie do usłyszenia?
– Do usłyszenia. – Głos Damiana w słuchawce był ewidentnie zgnębiony i choć wiedział, że nie powinno, zdjęło mu to choć trochę ciężar z serca.
Rozłączyli się, w telefonie zapanowała cisza, a Konrad wciąż stał, wpatrując się w odległy horyzont. „Świetne zakończenie wieczoru, nie ma co” – pomyślał ironicznie. A tak się cieszył na powrót do domu.
Otrząsnąwszy się z zamyślenia, schował komórkę do tylnej kieszeni spodni i ruszył do kuchni w poszukiwaniu piwa. Zdecydowanie sobie na nie zasłużył.
****
Pierwsze dni były ciężkie. Ponieważ zlecenie w Aalborg z założenia miało zająć mu o wiele dłużej, Konrad nie miał niczego zaplanowanego na bieżący tydzień. To, że uwinął się z nim dużo wcześniej, przyczyniło się do wakatu czasowego, którego, bez Damiana, nie miał czym zapełnić.
We wtorek z nudów wziął się za sprzątanie. Szorował, czyścił, prał, zamiatał i odkurzał każdą wolną część domu. W środę rano wziął się za ogród… co było o wiele mniej wdzięcznym zajęciem, jako że był naprawdę zapuszczony.
Mimo zajętych rąk i pozytywnego zmęczenia, wynikającego z produktywnej pracy, wszystkie zajęcia, jakich się podejmował, miały jeden wielki minus – dawały mu nieograniczone pokłady czasu na myślenie. Myślenie o sobie, swoim życiu, rodzinie, przyszłości. Myślenie o Damianie, ich wspólnym życiu, ich przyszłości. I tym, czy jakakolwiek wspólna ich w ogóle czeka.
On mieszkał w Danii, tu miał pracę, dom, tu prowadził firmę, z której nie chciałby zrezygnować. Dami wciąż miał przed sobą studia. Wciąż miał czas, by zadecydować, kim chce w życiu być, co robić, z kim je dzielić. Co on, Konrad, mógłby mu zaoferować? Jaką przyszłość zapewnić?
Był za stary, by wciąż żyć w przekonaniu, że wyłącznie miłość ma znaczenie w związku dwojga ludzi. Doskonale zdawał sobie sprawę, że realia życia codziennego, ta szara czasem rzeczywistość, była równie ważna. Bo to ona była w stanie człowieka przygnieść. I pociągnąć w dół. A tego nie chciał, ani dla siebie, ani dla Damiana.
Musiał zatem wymyślić jakiś wspólny mianownik dla nich obu. Płaszczyznę, na której byliby w stanie zbudować przyszłość. Wspólną przyszłość. Oparł się o motykę, którą przekopywał grządki (lepszego narzędzia w szopie nie znalazł), i ocierając pot z czoła, zapatrzył się na dom.
Jego własny dom. Dom, z którym mógł zrobić, co tylko przyszłoby mu do głowy. Przekształcić go, w co tylko zaproponuje mu fantazja. Studio fotograficzne. Warsztat stolarski. Kwiaciarnię. Lub hotel. Tak jak to zasugerował Damian. Mały przytulny Inn. Gay Cottage. Uśmiechnął się kpiąco pod nosem.
W tej chwili miał jedynie cztery pokoje gościnne. I dwie łazienki. To było zdecydowanie za mało. Spojrzał na południowe skrzydło. Nietknięte remontem, wręcz proszące się o renowację. Z zabytkowym dachem, wielkimi oknami, które wpuszczały do środka tyle słońca, że byłyby w stanie zadowolić nawet najbardziej wymagających z wczasowiczów. Obszerna, jasna przestrzeń, mieszcząca kolejne pokoje i łazienki. Teraz zaniedbane, wymagające odświeżenia.
Miał czas i pieniądze zarobione w Aalborg, a zaprzyjaźniona ekipa (łutem szczęścia), nie dalej jak tydzień wcześniej, przypomniała mu się z chęcią pomocy. I to darmowej pomocy, jako że byli mu winni niemałą przysługę. Miał chęci i – co najważniejsze – miał marzenia. I plan.
„Nawet wybredna matka Damiana nie będzie mogła kręcić nosem na właściciela dobrze prosperującego hotelu” – pomyślał. „Nie będzie mogła powiedzieć, że to zła partia dla jej syna”.
Czas zabrać się do roboty.
****
Drugi weekend u Dana diametralnie różnił się od tego pierwszego, który Kacper u niego spędził. Po pierwsze – nie poświęcił całej drogi w pociągu na zamartwianie i denerwowanie się, czy dobrze robi i czy nie jest to przypadkiem jeden wielki błąd. Po drugie – jak tylko przekroczył próg jego domu, Dan od razu się na niego rzucił i nie minęło pięć minut, jak pieprzyli się na ścianie, zapominając choćby o zamknięciu drzwi wejściowych.
Tym razem nie było zwiedzania, zaplanowanych wycieczek, wizyt w muzeum czy przesiadywania w restauracjach. Tym razem Dan ledwo wypuszczał go z łóżka, by mógł odebrać zamówione przez internet jedzenie.
Jedynym wspólnym mianownikiem łączącym te dwa weekendy była niezmienna szarmanckość Dana.
W niedzielę wieczorem ponownie odwiózł go do domu, do Poznania. I pocałowawszy go na progu na do widzenia, znów poprosił, by wrócił do niego za tydzień. Kacprowi nawet przez myśl by nie przeszło, żeby odmówić.
****
Damian wiedział, że lubi dramatyzować. Wiedział to od zawsze. Może nie w obliczu dużych, prawdziwych problemów (jak na przykład nieuleczalna choroba serca). Nie, wtedy potrafił stanąć na wysokości zadania, sprostać przeciwnościom losu, zachować zimną krew.
Ale jeżeli chodziło o małe, nieistotne czasem sprawy – był mistrzem w rozdmuchiwaniu ich do niewyobrażalnych proporcji. Przesada i dramatyzm były mu bliższe niż własny cień. Jak na prawdziwego geja przystało, wręcz się nimi lubował.
Tak też było i tym razem. Pierwszego dnia wczasów z matką zadecydował, że będą to dwa najgorsze tygodnie jego nowego życia i twardo się tego trzymał. Nawet to, że pojechali do Zakopanego, nie było w stanie zmienić jego mściwego zacietrzewienia.
Zaczynał każdy dzień gniewnym umartwianiem się, a kończył na użalaniu się siostrze do poduszki (Dominika już po trzech pierwszych dniach zaczęła błagać Marię, by zamieniła się z nią na pokoje. Nawet jej upierdliwa, irytująca w swej doskonałości matka nie mogła się równać w jej mniemaniu z tym lamentującym i dramatyzującym gówniarzem).
– Nuuudzi mi się – wymruczał po raz któryś już z kolei, opadając z męczeńskim jękiem na łóżko.
Dominika zazgrzytała zębami.
– Tak dla odmiany, co, junior?
– Chcę już wracać do domu.
– Niby po co? Co innego masz tam do roboty?
– Dużo. Dużo rzeczy.
– Jasne. Tam się patrzysz na morze, tu na góry. Co za różnica?
– Duża różnica! Tam mam… znajomych! – Nie mógł jej powiedzieć o Konradzie, wiedział to od początku. Mimo że bardzo, ale to bardzo chciałby się pochwalić. Nie chodziło o to, że jej nie ufał – nigdy nie wyautowałaby go wbrew jego woli – ale bał się, że się z czymś nieumyślnie wyrwie i go zdradzi. Już Maria stanowiła zagrożenie samo w sobie.
– Jakich znajomych? Tych emerytów z Norsminde? – domyśliła się. Cóż, nie tylko on spędzał za dzieciaka wakacje w Danii.
– Nie. Moich znajomych… z duńskiego.
Dziewczyna zmrużyła oczy, patrząc na niego ponad książką, którą właśnie czytała. Dla niej były to wytęsknione wakacje po całym semestrze ciężkich studiów medycznych. Ona nie narzekała.
– „Z duńskiego”? Jasne. Średnia wieku na takim kursie wynosi pewnie pięćdziesiąt lat! – Rzuciła kpiącym głosem.
– Wcale nie! – oburzył się Damian, stając w obronie swoich „znajomych”. – Co najwyżej czterdzieści pięć – wyjaśnił pod naporem jej powątpiewającego spojrzenia.
Dziewczyna zarechotała.
– No co? – Damian również się roześmiał… lecz westchnął jednak zaraz ciężko.
Tęsknił za Konradem. Tęsknił za nim tak bardzo, że momentami wyć mu się chciało ze złości. Z żalu nad zmarnowanymi okazjami, letnimi wieczorami, wspólnie spędzonym czasem.
Nic. NIC nie zyskiwał, tkwiąc tutaj jak kołek. Nawet z Kacprem nie mógł ostatnio za dużo rozmawiać, żeby nie narażać się na milion pytań, skąd go zna, kim jest i dlaczego oboje brzmią na tak ewidentnie zgiętych.
– Tak, już to mówiłeś – powtórzyła jego siostra znudzonym głosem, przekładając kolejną stronę książki.
– To zróbmy coś.
– OK. Na co masz ochotę?
„Na seks z Konradem w świetle księżyca”.
– Nie wiem.
– Gubałówka?
Dami udał odruch wymiotny.
– Krupówki?
Głośniejszy odruch wymiotny.
– Bilard?
– Nie chce mi się. – I tak zawsze przegrywał.
– Kasyno?
Ooo. To już lepiej.
– Myślisz, że mnie wpuszczą? – Nie miał jeszcze skończonych dwudziestu jeden lat.
– Jesteś gościem hotelu. Zawsze możemy spróbować.
– Serio? – Dami w końcu się rozpromienił. Pierwszy raz, odkąd tu przyjechali.
Dominika odłożyła książkę, uśmiechając się. Zdążyła już prawie zapomnieć, jak śliczny jej brat był, gdy się nie wykrzywiał.
– Pewnie. – Zeskoczywszy z łóżka, podeszła do szafy i poszukała najbardziej obcisłego topu, jaki tylko mogła znaleźć. – A jak zaczniemy przegrywać, to zastawimy Teslę Donny. – Puściła do niego oko.
Dami roześmiał się na całe gardło.
– I tak jej nigdy nie lubiła.
****
Konrad pracował od rana do wieczora. Rozpoczynał, jak wstawało słońce, i kończył długo po zachodzie. Codziennie pot lał mu się z czoła, gdy szedł zmęczony pod prysznic.
Przyzwyczajony do ciężkiej pracy fizycznej, ani przez moment nie narzekał jednakże, po raz pierwszy doświadczając przyjemności wynikającej z pracy dla samego siebie. Pracy, która mogła (miała?) się przyczynić do spełnienia jego marzeń. Bo tym właśnie miał stać się ten… hotel. Hotelik. Pensjonat. Jego spełnionym marzeniem.
Zawsze tego właśnie chciał. Prowadzić swój własny inn. Sam dla siebie pracować, sam decydować, wybierać, zarządzać. Przed nikim się nie opowiadać.
W pracę wkładał zatem całe serce. Gdy szlifował, ścierał, tynkował, wymieniał rury i wstawiał nowe okna – przyświecał mu jeden cel, jedno pragnienie – by robić to, co kochał, z mężczyzną, którego kochał. „Gay Inn” bez dwóch zdań.
Prychnął śmiechem, zmywając pod prysznicem pot i zmęczenie kolejnego pracowitego dnia. Brudne roboty dobiegały już prawie końca. Pozostał dylemat wyboru koloru farby, pomalowania ścian i urządzenia pokoi.
Bardzo mu zależało, by uwinąć się z najcięższymi pracami przed powrotem Damiana, i istniała duża szansa, że uda mu się tego dokonać. Dami będzie zachwycony. Dami…
Zamruczał z przyjemności, sięgając bezwiednie niemal między swoje uda do budzącego się do życia członka. Dotknął z lubością twardy trzon. To, jak łatwo podniecał się na samą myśl o zielonookim chłopaku, nie było dla niego żadną nowością. Ostatnio stale tak miał. Nie byłby w stanie zliczyć, ile razy w ciągu ostatnich dziesięciu dni wracał myślą do tej nocy na plaży, kiedy to widzieli się ostatni raz. Wyraz twarzy Damiana, gdy go dotykał. Jego słodkie zakłopotanie. I te rozpalające go niesamowicie słowa: „Konrad, you’re so fucking hot”.
Dreszcz przeszedł mu po plecach na samo wspomnienie, a członek drgnął w śliskiej od piany pięści. Jasny gwint, jak on go chciał. Jak bardzo pragnął. Jak… jak wiele razy w ciągu ostatnich dwóch tygodni robił sobie dobrze, myśląc o nim, wyobrażając sobie go pod sobą, dyszącego, zarumienionego…
Zaklął soczyście, gdy słysząc przezornie nastawiony w telefonie alarm, zdał sobie sprawę, że dziś niestety nie ma na kolejną rundę czasu. Podczas porannego biegu natknął się na Henrika i został zaproszony na kolację. Na prawdziwą, niezdrową kolację z grilla, jak obiecał mu z szelmowskim mrugnięciem wuj jego chłopaka. Bez Damiana i Marii mogli sobie pozwolić na krwiste steki i ociekające tłuszczem szaszłyki.
Zakręciwszy wodę, wyszedł spod prysznica i ignorując swe pobudzone ciało, zaczął się ubierać. Zaproszenie, mimo początkowego zdziwienia, bardzo go ucieszyło, i nie zamierzał się tym razem spóźnić. Zwłaszcza z tak perwersyjnego powodu, jak fantazjowanie na temat siostrzeńca mężczyzny, z którym miał spędzić wieczór. Bez względu na to, jak kuszące by to nie było.
****
Telefon Konrada rozdzwonił się przy drugiej partii grilla i trzeciej butelce piwa. Mimo początkowej niepewności bawili się z Henrikiem wyśmienicie.
– Przepraszam cię na chwilę – rzucił młodszy mężczyzna, zerkając na wyświetlacz. Nieznany polski numer. – Tak, słucham? – odezwał się do słuchawki, odchodząc od stołu w stronę białej ławeczki Damiana. Był piękny lipcowy wieczór.
– Konrad? Cześć, Kacper z tej strony.
Konrad momentalnie się w sobie spiął.
– Ee, cześć. – Nawet nie wiedział, że chłopak ma jego numer. – Czy coś się stało? – odparł, od razu spanikowany. – Coś z Danem?
– Nie, nie, nic z tych rzeczy. I przepraszam, że dzwonię tak znienacka, ale…
– Nic się nie stało. Co tam? – zachęcił go łagodnie.
– Chodzi o Damiana.
– OK.
– Dzwonił do mnie przed chwilą… i brzmiał na bardzo smutnego.
– Tak? Rozmawialiśmy rano. Brzmiał… normalnie. – Czytaj: tragicznie, melancholijnie, cierpiętniczo. Ale taki Dami po prostu bywał.
– No… płakał mi prawie do słuchawki. O tym, że się nudzi, że wyrzucili ich z kasyna i nie widzi dalszego sensu w egzystowaniu. Dokładnie jego słowa.
Konrad przymknął powieki, ściskając z westchnieniem nasadę nosa. Jezus Maria, Dami.
– OK. Nie przejmuj się, zaraz do niego zadzwonię.
– Tak? – W głosie Kacpra przebrzmiała najprawdziwsza ulga. Albo był taką samą drama queen jak Damian, albo nie nauczył się jeszcze dzielić wszystkiego, co od niego usłyszał, na czworo.
– Tak. Oczywiście.
– OK. Dzięki, Konrad. Naprawdę się o niego martwię.
– Nie ma sprawy. Dzięki, że do mnie zadzwoniłeś.
– Nie ma za co. To… na razie. I jeszcze raz dziękuję. Za pomoc.
– Na razie. Pozdrów Markowskiego.
Kacper uśmiechnął się do słuchawki.
– Pozdrowię. Pa.
Połączenie zostało przerwane i Konrad mógł w końcu otwarcie westchnąć. Zerknął w tył (Henrik zniknął właśnie w czeluściach domu) i podchodząc jeszcze bliżej skarpy, wybrał numer Damiana.
Chłopak odebrał już po pierwszym dzwonku. Co było dość niespotykane. Na ogół odrzucał jego połączenia i oddzwaniał po jakimś czasie, gdy udało mu się wymknąć i ukryć.
– Halo? – spytał wilgotnym głosem.
– Skarbie, co się stało?
– Wyrzucili nas z kasynaaaa. – Głos w słuchawce brzmiał zaiste tragicznie.
Konrad westchnął ciężko, starając się nie roześmiać. Był na to wszystko zdecydowanie zbyt wstawiony.
– Kto was wyrzucił z kasyna?
– Obsługa! Chodziliśmy przez kilka dni i wszystko było OK. A potem nagle, dziś, nas wylegitymowali i kazali nam wyjść. Bo niby jestem za młody! – A miał już skończone dwadzieścia lat. Co za głupia zasada, by wpuszczać od dwudziestu jeden?
– Skarbie, jesteś za młody. Poza tym – ciągnął, nie dopuszczając do głosu jego pełnych oburzenia protestów. – Po co ci kasyno w Zakopcu? Nie pojechałeś tam dla gór?
– Taa, jasne. – Damian przestał wyć. – Dla gór, które mogę oglądać jedynie z daleka. Co to za przyjemność?
– Dami – zaczął Konrad, ale tym razem to Damian nie dopuścił go do głosu.
– Konrad. Konrad, smutno mi. Nie chcę już tu być.
– Skarbie, wiem. Ale to tylko jeszcze kilka dni. Dasz radę.
– „Kilka dni”! Ta! – prychnął gniewnie chłopak. – Wcale nie. Mój lekarz ma jakąś sprawę rodzinną i przełożył mi wizytę.
Konrad przerwał nagle bezwiedną wędrówkę po równo przystrzyżonym trawniku Henrika i Marii i przystanął.
– J-jak to? – zająknął się. – Na kiedy?
– Na przyszły poniedziałek! – Rozryczał się na nowo.
Konrad zamarł.
– Jeszcze jeden tydzień? – wyszeptał, nie dowierzając.
Damian wymamrotał coś niezrozumiale, dalej rycząc mu do słuchawki.
– Dami?
Nic.
– Dami? Ty naprawdę płaczesz?
– A co, nie słychać?!
Konrad roześmiałby się… gdyby nie było mu tak ciężko na sercu.
– Kochanie…
– Mam po prostu dosyć, OK? Wiem, że nie powinienem. Bo mam nowe serce. Bo dostałem drugą szansę w życiu. Powinienem być wdzięczny, powinienem się cieszyć, a nie narzekać – zaczął wyrzucać z siebie słowa jak z karabinu. – Ale… W KOŃCU mam nowe serce! W końcu mogę… nie, powinienem, zacząć żyć. Robić to wszystko, czego nie mogłem do tej pory. A zamiast tego tkwię tutaj jak w jakimś popapranym zawieszeniu. I marnuję czas, którego nie mam przecież w nieskończonej ilości! – Wypuścił ze świstem powietrze, a frustrację w jego głosie zastąpił zwyczajny smutek. – To po prostu niesprawiedliwe, wiesz? Chciałbym być teraz z tobą, w Danii. A nie siedzieć tutaj i patrzeć codziennie na wysportowanych ludzi, którzy w pełnym ekwipunku wyruszają w góry… wiedząc, że prawdopodobnie nigdy nie będę w stanie do nich dołączyć – zakończył cichym, zmęczonym głosem.
Konrad westchnął.
– Masz rację – przyznał. – To nie jest sprawiedliwe. Zbyt długo czekałeś na to, by zacząć żyć, by teraz robić rzeczy, na które nie masz ochoty.
– Naprawdę tak uważasz? – spytał Damian wzruszony. – Nie uważasz, że przesadzam i histeryzuję?
– Oczywiście, że nie. Masz prawo żyć w taki sposób, jaki sam wybierzesz. Każdy człowiek ma. A ty w szczególności.
Damian pociągnął nosem.
– Dziękuję. Dziękuję, że to mówisz. – Poczuł niewysłowioną ulgę, słysząc od niego te słowa. Że ktoś, i to ktoś, kto był dla niego aż tak ważny, rozumie jego frustrację. I potrzebę czynu. Życia po swojemu.
Spędził w szpitalach całe lata. Nie chciał dłużej czekać. Chciał żyć.
– Wiem, że to tylko kilka tygodni – podjął na nowo – ale czuję, jakbym się dusił.
Dopiero co zaczynał poznawać, kim tak naprawdę jest, jaki jest i jaki chce w przyszłości być. A tu jego matka i cała ta sytuacja na nowo zepchnęły go do roli rekonwalescenta i pacjenta o słabym zdrowiu. Spacery odbywali w żółwim tempie, nie pozwalano mu nic dźwigać (nawet własnych bagaży), nie mógł nawet jeść ani pić tego, co chciał, bo a nuż mu zaszkodzi.
Chciał być dorosły. Bo był dorosły. A jego matka wciąż upierała się, by traktować go jak dziecko. Wiedział, że nie chciała źle. Że za nim tęskni. Że ten wyjazd wydawał się jej świetnym pomysłem (bo przecież tak bardzo zawsze kochał góry), ale miło by było, gdyby chociaż zapytała go o zdanie.
– Wiem, młody. Ale już niedługo, OK?
Dami westchnął.
– Tęsknię za tobą – przyznał cicho.
– Ja za tobą też. Nie mogę się doczekać, aż wrócisz.
– Tak?
– Oczywiście. I… chcesz usłyszeć coś zabawnego?
– Pewnie.
– Jestem u Henrika na kolacji.
– Coo?! – Dami aż podskoczył na łóżku. Dominika na szczęście była na basenie. – Naprawdę?
– Naprawdę! Grillujemy. Bardzo zdrowo. Samo mięcho, żadnych warzyw.
Dami roześmiał się.
– Ale fajnie. – Wyobrażanie sobie ich dwóch, samych, przy posiłku, zdecydowanie poprawiło mu humor. – Wujek jest superfajny.
– To prawda. Dobrze nam się rozmawia. – Zerknął za siebie na wnoszącego kolejne patery z jedzeniem mężczyznę. – Ale chyba muszę już iść. – Nie chciał wyjść na chama. I tak już długo rozmawiali.
– Aa, jasne. Pozdrów ode mnie Henrika.
– Pozdrowię.
– I podziękuj mu, że zaopiekował się moim opuszczonym, wypłakującym sobie za mną oczy facetem.
Konrad przewrócił wspomnianymi oczami.
– Taak, już pędzę.
Damian roześmiał się rozbawiony.
– Dzięki, że do mnie zadzwoniłeś. – Tęsknił nie tylko za Konradem, lecz także za domem. Świadomość, że Konrad jest teraz w Norsminde, z jednej strony ucieszyła go, z drugiej zwielokrotniła tę tęsknotę po stokroć.
– Nie ma za co, młody. Odezwę się jeszcze wieczorem, dobrze?
– Jasne. Bawcie się dobrze, chłopcy.
Cichy śmiech.
– Postaramy się.
Rozłączyli się i Konrad wolnym krokiem ruszył z powrotem w stronę domu.
– Wszystko w porządku? – zapytał Henrik, obracając szaszłyki na ruszcie.
– Tak, tak. Po prostu Dami… – zaczął i urwał, niepewny, ile może, ile powinien tak naprawdę zdradzić.
Wuj i ciotka Damiana nie wiedzieli o nich. Nie wiedzieli pewnie nawet o tym, że nie są hetero. W ich oczach on i Dami po prostu się przyjaźnili. I lepiej, żeby tak pozostało. Dami i tak miał już za dużo na głowie. To nie było jego miejsce, żeby wyautować go przed rodziną. Powinien to móc zrobić na własnych zasadach. Na własnych warunkach. Kiedy będzie na to gotowy. Miał do tego prawo. Nawet jeśli on, Konrad, najchętniej ogłosiłby całemu światu, jakim szczęściarzem jest, że Dami wybrał właśnie jego. No ale to nie o niego chodziło.
– Dami… tęskni za domem – zakończył więc trochę kulawo, sięgając po piwo.
Henrik pokiwał głową.
– Wcale mu się nie dziwię. Też zawsze najlepiej się czuję tutaj, w Norsminde. A wakacje z Donną bywają… męczące.
Konrad zmarszczył brwi.
– „Donną”?
– Och… matką Damiana. Siostrą Marii. Nie miałeś okazji jej poznać?
– Ee, nie. Niestety – mruknął, upijając łyk piwa.
Henrik spojrzał na niego uważniej.
– To dość… osobliwa kobieta. Wiem, że nie powinienem źle o niej mówić, w końcu to rodzina, ale czasami naprawdę nie pojmuję, jakimi pobudkami się kieruje, gdy coś robi.
– Dami chyba podziela twoje zdanie.
Henrik uśmiechnął się.
– Chyba tak – potwierdził i nie spuszczając z niego wzroku, również sięgnął po swoją butelkę z piwem. – A więc… jak długo jesteście z Damianem parą? – Zapytał, jak gdyby nigdy nic.
Konrad prawie zadławił się swoim heinekenem.
****
Trzeci z kolei weekend u Dana zaczął się dla Kacpra w dokładnie taki sam sposób jak poprzedni. Gdy tylko przekroczył próg jego mieszkania, Dan od razu wziął go w ramiona, całując go mocno, wygłodniale, z tęsknotą.
Tym razem, dla odmiany, uprawiali seks nie na ścianie, ale na blacie kuchennym, w przytłumionym świetle otwartej w zapomnieniu lodówki. Ich krzyki oraz pełne ekstazy jęki na długo jeszcze po tym, jak skończyli, odbijały się echem od chromowanych sprzętów i lśniących szafek.
Na drugą rundę, po fantastycznym chińczyku zamówionym wprost pod drzwi, Dan zaciągnął go już do sypialni. Tym razem było nieco spokojniej, odrobinę wolniej. Ciszej.
Z tego powodu też nie umknął Kacprowi szczęk otwieranych i zamykanych drzwi wejściowych. W chaosie ich pierwszego zbliżenia nie usłyszałby nawet wybuchu bomby koło ucha.
– Dan… Dan… – Opierając dłonie na jego pokrytej cienką warstwą potu klatce piersiowej, nakłonił go, by na moment zwolnił. – Słyszałeś?
– Hm? – Dan, będący w zupełnie innym świecie (świecie doznań i przyjemności), spojrzał na niego trochę nieprzytomnie. – Co się stało?
– Jakby… jakby ktoś wszedł.
Mężczyzna uśmiechnął się lubieżnie.
– Ja w ciebie wszedłem – wymruczał, chwytając go za biodra i uderzając mocno w jego ciasny tyłek.
Kacper chciał przewrócić oczami, ale zamiast tego jęknął.
– Dan! Ach… – Znowu dobiegł go jakiś odgłos z kuchni. – Ale naprawdę. Posłuchaj.
Dan jednak właśnie się rozkręcał i zdecydowanie nie zamierzał słuchać. Zamiast tego chwycił go jeszcze mocniej w talii i zaczął uderzać biodrami miarowo do góry, pieprząc go ostro i mocno. Jego stopy wbite były w materac, a oczy w zaczerwienioną z przyjemności twarz młodszego mężczyzny.
– Fuck… fuck, baby – zaczął dyszeć chrapliwie, ani na sekundę nie zwalniając tempa.
Kacper, nie mając innego wyjścia, jak poddać się jego dotykowi, zapomniał na moment o swoich obawach, pozwalając mu doprowadzić się do roztapiającego zmysły orgazmu.
Opadli na siebie, spoceni, zmęczeni, spełnieni… dysząc głośno, jeden w usta drugiego.
– Ja pierniczę, Kacper – zamruczał rozedrganym głosem Dan, po czym, uspokajając się powoli, wysunął się z niego ostrożnie, zrolowując kondom.
Kacper zadrżał. Bolał go tyłek. Był cały śliski od rozgrzanej tarciem ich ciał oliwki. Oddech palił go w płucach. Cały tydzień nie czuł się szczęśliwszy.
– Dan – wyszeptał rozanielony, gdy wyrzuciwszy zużytą prezerwatywę do kosza, kochanek przytulił go do swojej piersi, wsuwając jednocześnie palce między jego pośladki. Masując i gładząc rozedrgane mięśnie. – Dan – wyszeptał znowu… i zamarł. Odgłosy z kuchni znowu się powtórzyły. Jakby ktoś szurnął krzesłem. – Słyszałeś? – zapytał spanikowany.
Mężczyzna również zamarł, po czym, odsunąwszy go delikatnie, wstał z łóżka, sięgając po ukryty za szafką kij bejsbolowy.
– Zostań tutaj – poprosił, ruszając zupełnie nagi w stronę kuchni.
– Co? Ale… nie idź tam! – Kacper zaczął się szamotać i owijając się prześcieradłem, ruszył w ślad za nim.
Okrążyli oddzielającą sypialnię ścianę… i stanęli jak wryci.
Na jednym ze stołków w kuchni siedział Konrad. Siedział i kończył właśnie ich dodatkowego chińczyka wprost z pudełka. Dan opuścił kij, rozdziawiając usta.
– Co ty tutaj robisz? – wychrypiał, patrząc na niego z niedowierzaniem. – Jak wszedłeś do środka? – Podszedł do niego bliżej, wciąż ewidentnie nagi.
– Dałeś mi klucz, nie pamiętasz?
– No… no tak, racja. Ale… dlaczego? Coś się stało?
Konrad oblizał usta, odsunął puste pudełka na bok i wychylając się, sięgnął do szklanego pojemnika, w którym od zawsze trzymał klucze. Również te od samochodu. Uniósł je i pomachał przed nim wymownie.
Dan zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, więc Konrad wyszczerzył się od ucha do ucha, tak jak tylko on to potrafił, jasno dając mu do zrozumienia, że skoro go zna, to powinien się domyślić. I Dan się domyślił. I wcale mu się to nie spodobało.
– Nie! – zaprotestował. – W żadnym wypadku. – Podszedł bliżej, z drepczącym mu po piętach Kacprem. – Nie ma mowy! Nie jadę do Zakopca!
Konrad nie przestawał się uśmiechać. Kacper, podążając wzrokiem od jednego do drugiego, zamrugał zaskoczony powiekami. Zrozumiał dokładnie w tym samym momencie, w którym zwieszone ramiona Dana poświadczyły o jego kapitulacji. I zaczął podskakiwać z radości w miejscu.
– Road trip! Road trip! Road trip![3]
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Echo tamtego serca. Gaylnn. Tom II
ISBN: 978-83-8373-979-3
© K. Eames i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Aleksandra Sitkiewicz
KOREKTA: Anna Miotke
OKŁADKA: Paulina Radomska-Skierkowska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek