Bicie innego serca. Gaylnn. Tom I - K. Eames - ebook
NOWOŚĆ

Bicie innego serca. Gaylnn. Tom I ebook

K. Eames

0,0

17 osób interesuje się tą książką

Opis

Czasem serce bije inaczej… ale to nie znaczy, że słabiej.

Damian prawie połowę swojego życia spędził w szpitalu. Bezsilny, osłabiony, przykuty do łóżka niczym więzień – czekał, aż jego serce w końcu się podda i przestanie bić.

Pierwszym cudem, który mu się przytrafił, była udana operacja. Drugim… spotkanie Konrada. Oba sprawiły, że wreszcie zapragnął żyć.

Dan, najlepszy przyjaciel Konrada, również odczuł, co znaczy cierpienie. Na horyzoncie pojawiła się dla niego jednak szansa, by skończyć z chaotycznym stylem życia i wreszcie wpuścić do swojego serca prawdziwe uczucie.

Już wkrótce nad senne, duńskie wybrzeże nadciągnie prawdziwa burza. Przelotne znajomości przerodzą się w coś znacznie głębszego, a tłumione emocje i sekrety wybuchną z siłą, jakiej nikt się nie spodziewał.

Pierwszy tom serii „GayInn” to pełna namiętności, zmysłowa opowieść o tym, jak skomplikowane bywają pierwsze kroki do bliskości i jak trudno jest odróżnić przypadek od przeznaczenia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 419

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



K. Eames

Bicie innego serca

GaylnnTom I

Prolog

Uderzenia śmigła rozproszyły ciszę nocy, a pęd powietrza wprawił w ruch siąpiący z nieba deszcz. Helikopter opadał w dół, by po chwili wylądować na ogromnej literze H szpitalnego lądowiska. Nie czekając, aż śmigła przestaną się obracać, dwoje sanitariuszy podbiegło do maszyny i rozsunęło drzwi. Ostrożnie unieśli zabezpieczony na czas podróży pojemnik i dziękując pilotowi, bezzwłocznie ruszyli z powrotem do kliniki.

Gdy ich buty rozbryzgiwały kałuże zlanego deszczem betonu, pojedyncze krople wody zdobiły wieko transportera, niczym łzy, tworząc misterną mozaikę. Przedwczesny koniec jednego młodego życia. Dla kogoś innego – nadzieja na drugą, jakże wyczekiwaną szansę.

Rozdział I

Konrad mijał ławeczkę na wzgórzu, praktycznie rzecz biorąc, codziennie. Bieganie o poranku, do którego zmuszał się przez całą wiosnę, w końcu przynosiło efekty. Nie tylko wytrenował rozleniwione po zimie ciało do (w jego mniemaniu) perfekcji, w postaci braku zadyszki nawet po sprincie pod górkę, ale udało mu się to również polubić. Pięcio-, czasem nawet i siedmiokilometrowy trening przed pracą nie stanowił już dla niego problemu. Z dudniącą w słuchawkach w rytm kroków muzyką przeobraził się w ulubioną część dnia.

Pogoda, jak to w Danii, nawet w czerwcu, nie rozpieszczała, dlatego każdy słoneczny, bezdeszczowy dzień po prostu trzeba było wykorzystać.

Tego dnia również, pomijając moczącą jego wysłużone Asicsy rosę, słońce od samego rana wręcz oślepiało, rozświetlając złotym blaskiem każde z wypucowanych okien norsmindowych rezydencji.

Konrad od zawsze je podziwiał, szczerze przed samym sobą przyznając, jak bardzo zazdrości tym bogatym Duńczykom. I to nie tylko wymuskanych domów we wspaniałej okolicy, lecz także – jeśli nie przede wszystkim – widoku, jaki się z nich roztaczał. Zapierająca dech w piersiach zatoka, mieniący się bielą i granatem żaglówek port, zamglony zarys żurawi z oddalonego o kilkanaście kilometrów Aarhus oraz otaczających Jutlandię wysp – plus morze. Uderzające o brzeg plaży fale, ich jedyny w swoim rodzaju uspokajający szum i bezkresny ogrom wody, niknący w odległej linii horyzontu.

Budzić się co rano i być witanym takim widokiem? Nie wyobrażał sobie piękniejszego krajobrazu… ani możliwości, by kiedykolwiek zarobił tyle, by było go na taki dom stać. Ceny samej ziemi na wybrzeżu były horrendalne, a wraz z domem – takim domem – musiały iść pod młotek za kilka, jeśli nie kilkanaście milionów koron. Bo oczywiście nie były to zwykłe domki letniskowe, ale przepiękne nadmorskie wille.

Ta, do której przynależała ławeczka na skarpie, była z poziomu trasy biegowej niewidoczna. Uwagę Konrada przyciągnęła jedynie dlatego, że w przypływie czarnego humoru doszedł kiedyś do wniosku, że z całego przepychu budowlanego Norsminde tylko na taką ławeczkę byłoby go stać. Mijał ją codziennie, malowniczo ulokowaną wśród porastających niską skarpę soczystych traw i kolorowych kwiatów polnych – witając lekkim uśmiechem, niczym dobrego przyjaciela. Mała, samotna, bielejąca wśród zieleni, niczym wyspa na morzu, zawsze pusta…

JEBS! Potknął się, tracąc równowagę, gdy w zamyśleniu dostrzegł siedzącego na niej chłopaka. Nie zauważył nawet, jak wpadł w krzak dzikiej róży bujnie porastającej zatokę. Dopiero szczypanie wbitego w palec kolca przywołało go do porządku.

– Hey there, are you okay?[1] – Z góry rozległ się rozbawiony głos.

– Shit. Fuck[2]. – Konrad possał krwawiący palec, krzywiąc się z bólu i upokorzenia. – Yes. Yes, I’m fine, thanks[3]. – Zerknął w górę, dopiero poniewczasie odnotowując, że pytanie zadane zostało w języku angielskim, nie duńskim.

Przyjrzał się chłopakowi, który zdążył wstać z ławeczki i dziwnie powolnym krokiem podejść do brzegu skarpy. „Jasny gwint, jaka… śliczna buzia” – było pierwszym, co przemknęło mu przez głowę. Ciemne włosy i zielone oczy, szerokie usta i blada, blada skóra z wyraźnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi i gładką żuchwą. Do tego smukłe, szczupłe ciało i długie, odziane w poprzecierane jeansy nogi. Cholera. Gdyby nie to, że i tak był zaczerwieniony od biegu, chyba spaliłby raka.

– Okay. – Chłopak zasłonił dłonią usta, chcąc zatuszować śmiech (pewnie na widok głupawej miny nowo spotkanego).

Cholera. Konrad zaklął w myślach. Zapatrzył się jak idiota.

– Sorry – bąknął à propos niczego i kiwając lekko głową na pożegnanie, ruszył z powrotem do przodu, patrząc tym razem pod nogi, by znowu się nie potknąć.

Chłopak ze skarpy odprowadził go wzrokiem, lekko się przy tym uśmiechając, po czym równie powolnym krokiem wrócił na ławeczkę, odwracając twarz ku wczesnemu słońcu.

****

Konrad realizował właśnie skomplikowane zlecenie – renowację dachu oraz poszerzenie poddasza w starym domu portowego Hov – dlatego nieszczególnie miał czas, by zaprzątać sobie myśli chłopakiem ze skarpy. Albo raczej – nie powinien na te rozważania tracić czasu… ale i tak ciężko mu było wyrzucić go z myśli.

Co rusz przyłapywał się na powracaniu pamięcią do tej krótkiej rozmowy i co rusz jego wyobraźnię nawiedzała śliczna twarz nieznajomego. Śliczna… jakby był dziewczynką z blond warkoczykami.

Prychnął kpiąco, uderzając młotkiem w deski strychu z nadmiernym wigorem. Cholera jasna, no naprawdę! Miał ogrom pracy, własny remont na karku, problem z opłaceniem na czas rachunków, pustą lodówkę (bo znowu nie chciało mu się jechać na zakupy), a zawracał sobie głowę rozmyślaniem o chłopaku, którego widział przez dwie minuty. Jego życie naprawdę musiało być żałośnie nudne.

Uśmiechnął się kpiąco pod nosem, aż za dobrze wiedząc, jakiego głupka z siebie zrobił. Za stary był na takie rzeczy. Wyjmując z zębów kolejny gwoździk i wbijając go wprawnie w belkę, nakazał sobie kategorycznie przestać myśleć o tym… dzieciaku. Jego ciemnej czuprynie, bladej buzi, szczupłym ciele…

– Fuck! – Młotek ześlizgnął się z gwoździa, trafiając go z impetem w palec. Mężczyzna zaklął głośno, machając szybko ręką, by „strzepnąć ból”. – Kurwa, ale boli – jęknął cicho, sam sobą rozbawiony.

Ma, cholera, nauczkę. Pora skupić się na pracy.

****

Następnego dnia poważnie się zastanawiał, czy wybrać się w ogóle rano biegać. Z jednej strony nie chciał zrywać z tradycją, zwłaszcza że pogoda aż się prosiła, by wyjść z domu. Z drugiej… trzy obandażowane palce lewej dłoni (w sumie rąbnął się w nie młotkiem aż siedem razy) jasno dawały mu do zrozumienia, że jeszcze nie w pełni nad sobą panuje.

Przyzwyczajenie czy głupia duma zwyciężyły i – choć mógł pobiec przecież gdziekolwiek indziej, choćby w drugą stronę, do Rort – nogi i tak poniosły go do portu Norsminde.

Nie byłby sobą, gdyby nie udawał z wyszukaną nonszalancją, że wcale, ale to wcale nie zależy mu na spotkaniu chłopaka ze skarpy. Przecież poszedł po prostu pobiegać. Tak jak co dzień. Od tygodni. Pobiegać, potrenować, nawdychać się świeżego powietrza, popodziwiać zatokę. To była jego trasa, jego wybór, jego decyzja, że pobiegł akurat tędy. Zawsze tak robił, bo lubił tę okolicę, te domy z wielkimi, równo przystrzyżonymi trawnikami… i jedną samotną białą ławeczką… która teraz okazała się pusta.

Konrad zwolnił, już z daleka się w nią wpatrując, czując głupie, och, jakże głupie, uczucie zawodu i straty. Tak się starał wmówić sobie obojętność, że nawet przez myśl mu nie przeszło, iż może nie zastać chłopaka na ławeczce. Że może był tu tylko w gościnie, że może już wyjechał i nigdy już go więcej nie zobaczy. Że to przecież tylko…

– Hey there[4].

Cichy głos po jego lewej stronie sprawił, że Konrad zwalniając aż do marszu (nie zdając sobie z tego nawet sprawy), wrzasnął przestraszony, kolejny raz wpadając w krzak dzikiej róży.

– Shit, man, I’m so sorry[5]. – Chłopak, siedzący dotąd na prowadzących w górę skarpy trawiastych stopniach, podniósł się powoli, tłumiąc śmiech. – I didn’t mean to scare you[6].

Konrad zazgrzytał zębami. Ja pierniczę, co za wstyd.

– You didn’t[7]. – Machnął ręką, wyjmując słuchawki z uszu i starając się odzyskać szacunek do samego siebie przez sprawne wyjście z krzaków. Nie za bardzo mu to wyszło. Kolce wplątały mu się w sznurowadło i potknął się ponownie. – Kurwa mać – zaklął pod nosem, czując się jak skończony idiota.

Brwi obcego powędrowały w górę.

– Jesteś z Polski? – spytał, patrząc z coraz większym zainteresowaniem.

Konrad przestał się szamotać, w szoku zapominając o zakłopotaniu i w końcu odważając się spojrzeć na nieznajomego.

– Tak. – Kiwnął, zdobywając się nawet na lekki uśmiech. – Ty też?

– Tak. – Chłopak również się uśmiechnął i Konradowi aż serce podskoczyło w piersi. Słodki Jezu, jaki on był śliczny. – Z Trójmiasta. Ty?

– Z Poznania. – Wyplątał się w końcu z krzaków, wychodząc na ścieżkę. – Cześć, tak w ogóle. – Wyciągnął rękę, przypominając sobie w końcu, że nie ma już przecież czternastu lat i z nieśmiałości dawno wyrósł. – Jestem Konrad.

Chłopak uścisnął jego dłoń… i nawet lekko się zaczerwienił.

– Damian. Cześć. – Podrapał się kciukiem w brew, jakby zakłopotany. – Przepraszam jeszcze raz, że cię przestraszyłem. Nie zamierzałem się skradać, tylko… – Wzruszył ramionami, nie kończąc. Przyznanie się, że wyglądał jego widoku od samego rana i zszedł na dół specjalnie, żeby móc mu się lepiej przyjrzeć, nie przeszłoby mu przez usta.

– Nic się nie stało. Nie zauważyłem cię i tyle. Zerknąłem na ławeczkę i… – On również nie dokończył, nagle zmieszany. – To, um – przeczesał ręką włosy… i zmieszał jeszcze bardziej, gdy zobaczył, że chłopak wpatruje się w niego jak urzeczony – jesteś tu na wakacjach?

Damian zaszurał butami, spuszczając wzrok.

– T-tak jakby. Bardziej na rekonwalescencji. – Uniósł ponownie wzrok. – Ty tu mieszkasz? – spytał szybko, nie dając okazji do drążenia tematu.

– Tak. W samej Danii od trzech lat. W Saksild od jedenastu miesięcy.

– Mieszkasz w Saksild? – Ucieszył się. To rzut beretem z Norsminde. – To znaczy – uściślił zaraz, zakłopotany – chodziłem tam często na spacery. Mają ładną plażę.

– To prawda. – Konrada zupełnie rozbroiło to (słodkie, w jego mniemaniu) zakłopotanie. – Mają też śmiesznie małego minigolfa i świetny sklep z serami.

– Zgadza się. – Chłopak uśmiechnął się. – Moja ciocia często u nich kupuje.

– A więc mieszkasz z ciotką?

– I wujkiem. – Damian skinął, machając w stronę niewidocznego z dołu skarpy domu. – To ich dom. Mieszkają tu od lat. Jako dzieciak przyjeżdżałem tu na wakacje.

– Zazdroszczę. – Konrad potoczył wzrokiem wokoło, starając się za często nie patrzeć chłopakowi w oczy. Były zbyt… piękne. I powodowały dziwne spustoszenie w jego sercu. – To bardzo urokliwa okolica.

– To prawda. Świetna na spacery. I bieganie. – Chłopak zdobył się na odwagę i puścił mu oko.

Kąciki ust Konrada uniosły się w rozbawieniu.

– Dokładnie tak. Moja ulubiona trasa. – Ponownie przeczesał dłonią włosy.

– Tak?

– Mhm.

– Biegasz tak codziennie?

– Staram się. – Spojrzał nagle na zegarek. – Cholera. Muszę lecieć. – Zupełnie zapomniał, że jest w trakcie treningu. I że za godzinę powinien być w pracy.

– Ooch. – Damian przez moment wyglądał na zawiedzionego. – Jasne. – Pozbierał się nad podziw szybko. – Sorry. Przeszkodziłem ci w treningu.

– Nic się nie stało. – „To był cholernie miły przerywnik”, chciał dodać, ugryzł się jednakże w język, by nie wprawić chłopaka w zakłopotanie. Zadowolił się banalnym: – Miło było cię poznać. – I szerokim uśmiechem.

Damian spojrzał na niego spod opuszczonych powiek.

– Ciebie również. – Uśmiechnął się ciepło, szybko odwracając wzrok. – Na razie – rzucił przez ramię i ruszył powoli w górę, na swoją skarpę.

– Na razie.

Konrad popatrzył przez chwilę w ślad za oddalającą się sylwetką, po czym, chcąc nie chcąc, ruszył lekkim truchtem w stronę portu.

Tego dnia na budowie nawet nie starał się nie myśleć o nowym znajomym. Ale, o dziwo, nie przywalił sobie młotkiem w palce ani razu.

****

Damian, nie mając potrzeby koncentracji tak naprawdę na niczym, mógł cały dzień spędzić na rozmyślaniach o Konradzie.

I tak też zrobił. I to nie dlatego, że od wieków całych nikogo nowego nie poznał. Co jak co, poza lekarzami i współpacjentami nie miał zbyt dużej styczności z… kimkolwiek. Nie robił tego nawet z nudów, mimo że jego dni były nudne. Wuj i ciotka wciąż pracowali, więc większość dnia spędzał samotnie. A czytanie, podziwianie widoków i pilnowanie, czy jego serce bije, jak należy, w połączeniu z godzinnymi sesjami na Netflixie – zapełniały czas tylko do określonego limitu wytrzymałości ludzkiej.

Tym, co popchnęło jego myśli w stronę Konrada, nie była zatem ani samotność, ani nuda. O nie. Tym, co ciągnęło go do wysokiego przystojniaka, był on sam. Jego cholernie męska wysportowana sylwetka, umięśniona, ale nie przepakowana. Długie muskularne nogi, cholernie seksowne ramiona i płaski brzuch. Opalona na złoty brąz gładka skóra i mieniąca się w słońcu czupryna. Jego oczy, ciemne i przenikliwe, i tak ciepło na niego spoglądające. Włosy, równie ciemne i błyszczące, sterczące na boki od zbyt częstego przeczesywania ich palcami. I usta… lekko blade, ale wilgotne i na pewno miękkie, które…

Znajdujący się na jego nadgarstku miernik uderzeń serca zaczął pikać na alarm, gdy puls podskoczył bardziej, niż powinien.

Cholera. Same wspomnienia zadziałały szybciej niż porno w najbujniejszej postaci. Chłopak przymknął powieki, starając się zapanować nad reakcjami ciała, oddychając powoli i głęboko. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Serce uspokoiło się powoli, a puls unormował.

Damian westchnął cicho. „To by było na tyle z fantazji” – pomyślał z kpiną. Może nawet lepiej. Jeszcze zacząłby sobie wyobrażać nie wiadomo co; wmawiać, że Konrad jest nim zainteresowany… w jakiejkolwiek formie (śmiech na sali). I wyszedłby na idiotę.

To znaczy, jeśli jeszcze go w ogóle kiedykolwiek zobaczy. Niby mówił, że biega codziennie, ale wielu tak mówi, a rzeczywistość wygląda na ogół zupełnie inaczej. To, że spotkał go dwa razy z rzędu, mogło być jedynie zbiegiem okoliczności. Poza tym, nawet gdyby zobaczył go po raz kolejny, cóż ciekawego mógłby mu powiedzieć? O co zagadnąć? Jak zacząć rozmowę? Czym go zainteresować?

Na takich rozważaniach upłynęła mu dalsza część dnia.

****

– Cześć. Czego słuchasz?

Tym razem, spodziewając się „zasadzki”, Konrad nie wrzasnął, ale i tak odskoczył na bok, po raz kolejny lądując w krzaku dzikiej róży.

– Cholera – roześmiał się cicho, szczęśliwy, że mimo pustej ławeczki Damian wciąż tu był i na niego czekał – przestań się tak na mnie zasadzać, bo dostanę zawału. – Wyjął słuchawki z uszu, mrużąc oczy w pełnym słońcu i zerkając na szczerzącego się z ziemi chłopaka.

Damian wstał powoli z trawiastych schodków, otrzepując tyłek.

– Przepraszam, ale tu naprawdę nie ma co robić.

– Aha. Czyli że straszenie mnie stało się twoją jedyną rozrywką?

– No może nie jedyną, ale na pewno najciekawszą.

Konrad zagryzł wargi, by się zbyt szeroko nie uśmiechać.

– Cieszę się, że swoją skromną osobą dokładam atrakcji do twojego monotonnego dnia w dzielnicy bogatych emerytów – zakpił.

Damian wybuchnął śmiechem.

– Dokładnie! Tu nikt inny nie mieszka. Same starsze panie, które najchętniej szczypałyby mnie niczym dobre ciocie po policzku; albo panowie, którzy dla odmiany szczypaliby mnie w tyłek.

Brwi Konrada powędrowały w górę.

– Aż takie masz powodzenie?

– Nie masz pojęcia! Nadgorliwi emeryci czający się na każdym kroku. Człowiek boi się wychodzić po zmroku.

Konrad wybuchnął śmiechem. I to tak zaraźliwym, że młodszy mężczyzna dołączył po chwili, wielce z siebie zadowolony, że udało mu się aż tak rozbawić towarzysza. Gdy jednakże ich śmiech w końcu ustał, a Konrad wciąż wpatrywał się w Damiana, zachwycony tym, że wesołość jeszcze upiększyła jego twarz, chłopak speszył się i spuścił wzrok.

– To… czego słuchasz? Nie odpowiedziałeś.

Konrad, rozbawiony jego zakłopotaniem, nie odwrócił wzroku – choć wiedział, że nie powinien – i dalej wpatrywał się jak urzeczony.

– Hm? – Dopiero po chwili dotarło do niego, że chłopak wciąż czeka na odpowiedź. – Czego słuchałem, zanim mnie kolejny raz wystraszyłeś? – zakpił, nie mogąc sobie za grosz przypomnieć, co to takiego było. – Eeee. – Sięgnął po cienki kabelek, wsuwając małą słuchawkę do ucha… i tym razem to on się zaczerwienił.

– Oho! – Widząc jego minę i pokryte czerwienią uszy, chłopak zagryzł przebiegle dolną wargę, zadowolony, że w końcu role się odwróciły. – Z twojej miny wnioskuję, że jest to coś bardzo macho. Czyżby disco polo? – zakpił rozbawiony.

Konrad przewrócił oczami.

– Taak. Sławomir, „Miłość w Zakopanem”.

– Kto?!

– Yy… – Skrzywił się, czując się nagle przyłapany na gorącym uczynku. Nie jego wina, że tak łatwo przyszedł mu na myśl ten durny kawałek. Słuchał czasem polskiego radia w necie, no co.

Damian zawył.

– Czyli że naprawdę disco polo? Sławomir, twój nowy idol?

Konrad roześmiał się wbrew sobie.

– Tak, dokładnie tak – zakpił. – Disco polo to zdecydowanie mój vibe.

Damian przewrócił oczami i o mało nie padł trupem, zdając sobie nagle sprawę, że oto po raz pierwszy w życiu flirtuje z innym mężczyzną. I to jakim mężczyzną. Co z tego, że nieudolnie?

– Powiesz w końcu, co?

Konrad przeczesał palcami włosy, wzdychając ciężko.

– Bon Jovi – mruknął w końcu z ociąganiem.

– Oho – zakpił młody. – Bardzo macho.

– Ej, dobrze się do nich biega – burknął obronnie, unosząc dumnie podbródek.

– Mhm. – Damian zrobił poważną minę. – Tak też mi się wydawało, że truchtasz w rytmie „Bed of Roses”. – Zakołysał się anemicznie na piętach.

Konrad zapatrzył się na niego… i ponownie roześmiał.

– Dla twojej wiadomości, MŁODY, są też szybsze kawałki. „Wanted Dead or Alive”, „Blaze of Glory”, „Livin on a Prayer”… – wyliczał.

– Dla twojej wiadomości, znam je wszystkie – prychnął Damian z udawaną nonszalancją. – Słuchałem Bon Jovi, zanim ściął włosy i stał się bożyszczem tłumów. Co nie zmienia faktu – dodał, zanim Konrad zdążył wtrącić, że pewnie nie było go wtedy na świecie (bo nie było) – że ich nowsze kawałki też uważam za świetne.

– Aha. Czyli jesteś fanem. A ze mnie się naśmiewałeś przez zwykłą złośliwość?

Damian zagryzł bezczelnie dolną wargę.

– Jak mówiłem, to ostatnio moja ulubiona rozrywka.

– Zaczynam rozumieć tych wszystkich emerytów – prychnął Konrad. – Takiemu poziomowi złośliwości naprawdę trudno się oprzeć. – Puścił do niego oko.

Damian, zupełnie niespodziewanie, spalił raka i uśmiech Konrada jeszcze się pogłębił. Chrzanić złośliwość – ten dzieciak był po prostu rozkoszny.

Chłopak odchrząknął, czerwieniejąc jeszcze bardziej pod naporem rozognionego spojrzenia.

– To, um, czego jeszcze poza Bon Jovi słuchasz?

Konrad, mimo że z przyjemnością by trochę podręczył rozmówcę, pozwolił mu na zmianę tematu bez mrugnięcia okiem.

– Głównie rocka i pop-rocka. Kasabian, Coldplay, Linkin Park, Imagine Dragons i takie tam.

– Uwielbiam Imagine Dragons. – Oczy Damiana rozbłysły. – Pierwsza płyta, poza „Radioactive”, była kiepska, ale każda następna… wow. Ponoć na żywo też wymiatają. – Zapalił się do tematu niczym dziecko.

– To prawda. – Konrad spojrzał na niego ni to rozbawiony, ni to ponownie rozczulony. – Marzy mi się pojechać kiedyś na ich koncert – wyznał.

– Mnie też – wtrącił zaraz chłopak, choć póki co było to marzenie zupełnie nieosiągalne.

– Może kiedyś przyjadą do Danii. – Pokiwał głową Konrad… wiedząc, że na bilety pewnie i tak nie będzie go stać. Za dużo pieniędzy pochłaniał remont domu.

– Albo do Polski.

– Zamierzasz tam wrócić? To znaczy, nie przyjechałeś tu na stałe?

Damian nagle jakby się speszył i posmutniał.

– Jeszcze nie wiem. To zależy od zbyt wielu czynników.

– Studia? – domyślił się Konrad. Teraz była przerwa wakacyjna, ale od października ruszał nowy semestr.

– Też – zgodził się Damian z ociąganiem, przenosząc wzrok na mężczyznę. Nie chciał kłamać, lecz powiedzenie prawdy, że musiał wziąć przymusową dziekankę, pociągnęłoby za sobą zbyt wiele pytań. – Na razie jestem tu do końca wakacji. Potem zobaczymy.

Konrad uśmiechnął się z ulgą i radością. Mieli przed sobą prawie trzy miesiące. Tyle dni pełnych… możliwości.

Damian również się uśmiechnął. Z nadzieją wyzierającą z pięknych zielonych oczu.

– Jakieś wielkie plany? Wycieczki, zwiedzanie…?

– N-nie. – Chłopak wzruszył powoli ramionami. – Nic jeszcze nie planowałem. Mój wuj i ciotka pracują, więc przez większość dnia jestem sam. W dodatku uziemiony, bo nie mam samochodu. – Ani prawa jazdy, ale do tego nie zamierzał się przyznawać.

– Oo, to kiepsko. – Konrad skrzywił się współczująco, między słowami wyczuwając wyznanie o samotności. Coś, co i jemu nie było obce. Zdarzałyby się dni, że poza pracą nie miałby do kogo ust otworzyć.

– Nie jest tak źle. – Damian uśmiechnął się, ponownie wzruszając ramionami – mam zatokę do obserwowania porannych zapaleńców…

– …swoich wiernych emerytów – wtrącił kpiąco starszy mężczyzna. Damian roześmiał się cicho. – Jest kogo wypatrywać. Poza mną, oczywiście.

– Skąd pomysł, że cię co rano wypatruję?

– Przypomnij mi, proszę, który to już dzień z kolei zaczaiłeś się na mnie w krzakach?

Damian rozdziawił oburzony usta.

– Nie „czaiłem się” na ciebie w krzakach! Siedziałem sobie spokojnie na schodkach, podziwiając widoki, kiedy z wrzaskiem wleciałeś koło mnie w róże.

– Biedny ty. – Konrad przewrócił rozbawiony oczami.

– Dokładnie. Biedny ja. Wiesz, jacy emeryci będą zazdrośni, gdy zobaczą, że mają konkurencję? – Zażartował.

– Och? – Konrad spojrzał na niego z udawaną troską. – Sugerujesz, że powinienem zacząć na siebie uważać?

Rozbawiony taką wizją, Damian roześmiał się… naprawdę głośno, i wtem:

PIK. PIK. PIK. PIK! Pulsometr na jego lewym nadgarstku zaczął głośno pikać. Wyrywając się z zapatrzenia, oboje spojrzeli na zaskoczeni na urządzenie. Damian zbladł spanikowany.

– Prze… przepraszam. – Zrobił krok do tyłu, odwracając wzrok i starając się uspokoić oszalałe serce.

– To jakiś alarm? – Konrad, błędnie odczytując czającą się w oczach chłopca panikę, również się odsunął, dając mu przestrzeń i swobodę.

– T-tak. – Damian wziął głęboki oddech, zagryzając z wysiłku dolną wargę. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Spokojnie. Zaraz przejdzie. Przymknął powieki, starając się uspokoić. Zadziałało. Oddech się wyrównał. Tętno unormowało. Pulsometr przestał pikać. – Przepraszam.

– Hej, nic się nie stało. – Mężczyzna chwycił go delikatnie za łokieć.

– Wiem. – Damian przełknął ślinę, zerkając na dłoń na swojej ręce. Serce znowu zaczęło mu szybciej bić. Wyswobodził się delikatnie. – Przepraszam – bąknął. – Muszę iść.

– Och. OK. – Zawiedziony nieco Konrad opuścił powoli dłoń.

– Przepraszam – powtórzył chłopak, przeczesując włosy sfrustrowany. Cholera, że też musiał zepsuć taki moment.

– Nie przepraszaj. Masz swoje sprawy, nie musisz się z niczego tłumaczyć.

– Ale to nie…

– Damian, naprawdę. – Widząc jego zakłopotanie, dodał mu odwagi pokrzepiającym uśmiechem. – Jutro też jest dzień.

Damian westchnął.

– No tak. – Wciąż jeszcze przyzwyczajał się do tego, że może brać każdy kolejny poranek za pewnik.

Konrad klepnął go lekko w ramię.

– Do zobaczenia.

– Taak. Do zobaczenia.

****

Tej nocy Konrad długo nie mógł zasnąć. Nie co dzień zdarzało mu się poznać kogoś, kto wzbudzał w nim takie zainteresowanie. Kogoś, z kim tak dobrze mu się rozmawiało. Przy kim czuł się tak naturalnie. Przymknął ukontentowany powieki. Już dawno z taką radością nie wypatrywał poranków.

****

– Jak minął dzień, skarbie?

Każdego dnia przy kolacji ciotka zadawała mu to samo pytanie i za każdym razem Damian dostrzegał w jej oczach to samo szczere zainteresowanie – tę samą troskę, czułość i sympatię.

Od zawsze wiedział, że wuj i ciotka kochają go jak własnego syna, a to jej pełne miłości spojrzenie codziennie upewniało go na nowo.

– Dobrze – odpowiedział. – Spokojnie. Tylko rano… – Zawahał się, nie wiedząc, czy mówić o porannym „incydencie”, czy nie. Z jednej strony nie chciał jej martwić. Z drugiej wiedział, że nie powinien niczego zatajać.

– Co „rano?” – wtrącił Henrik, podając mu półmisek z sałatką.

Odkąd się do nich sprowadził tydzień temu, dobrowolnie przeszli na zdrowo-rekonwalescyjną dietę, nie chcąc, by czuł się wyalienowany. Warzywa i mięso gotowane na parze. Bez soli i tłuszczów. Szpitalne jedzenie. Ugh. Żadne z nich jednak ani jednym słowem, ani nawet gestem nigdy nie okazało, że im to przeszkadza.

– Pulsometr mi się włączył na chwilę – przyznał z ociąganiem.

Maria zbladła.

– Nic ci nie jest? Jak się czujesz? Zażyłeś leki?

– Spokojnie. Nic mi nie jest. Zaraz przeszło.

– Na pewno? – Henrik również wyglądał na zaalarmowanego, z zastygłym w drodze do ust widelcem z indykiem.

– Tak. To trwało tylko kilka sekund. Nic mnie nie zabolało. Po prostu… Po prostu puls mi przyśpieszył i tyle.

Ciotka usiadła powoli, wciąż jeszcze blada i niepewna.

– Tego się właśnie codziennie boję. Jesteś tutaj sam, bez kogokolwiek do pomocy. Jedno z nas powinno wziąć wolne w pracy, by w razie czego móc ci pomóc i…

– Nie. Dajcie spokój. Przecież czuję się dobrze. – Kochał ich, naprawdę, ale cały dzień w towarzystwie opiekunki doprowadziłby go do szału.

Wiedział to… bo tak właśnie do tej pory było.

– Ale Dami, gdyby coś się stało…

– Mam wasze numery. I komórki, i do pracy. Zadzwoniłbym, gdybym poczuł się źle.

– Mógłbyś nie zdążyć…

– Błagam. – Chłopak westchnął ciężko. Dość miał nadgorliwości w domu. Tu mu zdecydowanie nie była potrzebna.

– Wiemy, że chcesz być dzielny i jesteśmy okropnie dumni z tego, że tak dobrze dajesz sobie radę, ale minęły dopiero trzy miesiące i…

– Wiem. Ale czuję się naprawdę świetnie. To dopiero pierwszy raz. Nigdy wcześniej nie pikał – skłamał naprędce.

– Co to spowodowało? – Henrik na nowo zaczął jeść, uspokojony podejściem podopiecznego. Zawsze miał największy chill ze wszystkich jego krewnych. Może dlatego, że był Duńczykiem. Ci ludzie mieli to wpisane w DNA.

– Yy… – Damian zaczerwienił się i tym razem oboje spojrzeli na niego zaciekawieni. – Ja… Poznałem kogoś. Chłopaka z Polski – dodał pośpiesznie, żeby nie padły pytania o „dziewczynę”. – Mieszka tutaj na stałe i pracuje. Codziennie rano przebiega tą ścieżką koło schodków.

– I to on cię tak zdenerwował?

– Nie! – Nie chciał, żeby wysnuli błędne wnioski o Konradzie i źle się w stosunku do niego nastawili. Nie żeby mieli okazję poznać go w najbliższym czasie, ale… ale i tak. – Konrad jest naprawdę spoko. – Uśmiechnął się lekko. – Dużo rozmawiamy i…

Maria i Henrik wymienili porozumiewawcze spojrzenia, tak by chłopak tego nie zauważył.

– To miłe, że poznałeś kogoś, kto umila ci czas. Ale w takim razie skąd…?

– Skąd pikawa? – dokończył, bojąc się, że ciotka użyje słowa „atak”, które zawsze sprawiało, że czuł się jak dziwadło. – Sam nie wiem. – Zaciął się, nie chcąc przed nimi przyznać, że serce pewnie wskoczyło mu na przyśpieszone obroty od samej intensywności spojrzenia drugiego mężczyzny. – Żartowaliśmy i… chyba za mocno się roześmiałem. Nie wiem. Zmierzyłem potem ciśnienie i wszystko było w normie. Nic mnie nawet nie bolało, więc chyba nie ma się czym przejmować.

– Jesteś pewien? Bo zawsze możemy zadzwonić do doktora Schultza. Albo przejechać się jutro rano na ER, by wykonali badania kontrolne – zaproponowała ciotka.

– Nie. Naprawdę. – Nie chciał tracić ani jednego poranka z Konradem. Ani wracać do szpitala. Przez tak długi czas, jak tylko to możliwe.

– Dobrze. – Maria poklepała go uspokajająco po ręce. – Jeśli jesteś pewien…?

– Jestem. – Uśmiechnął się do nich z wdzięcznością. Jego własna matka pewnie już by w panice wiozła go na kardiochirurgię. Na sygnale. W otoczeniu konwoju wojskowego. Ze sobą, niczym generałem, na czele.

– Ale dasz nam znać, jeśli taka sytuacja zacznie się powtarzać, dobrze?

– Tak, oczywiście. Nie martwcie się, naprawdę.

– Dami, skarbie, nie martwimy się. Już nie. – Maria mocno ścisnęła jego dłoń. – Teraz tylko czekamy, kiedy znowu wrócisz do planowania wypraw na Everest i K2. – Puściła do niego oko.

Chłopak roześmiał się rozbawiony. To było jego największe marzenie, zanim… zanim wszystko się popieprzyło.

– Wciąż jeszcze mam swój stary plecak.

– Gotowy i spakowany? Tak jak tej jesieni, gdy przeczytałeś po raz pierwszy „Hobbita” i w wieku dwunastu lat postanowiłeś wyruszyć w świat, zdobywając szczyty i przemierzając dzikie lądy? – Henrik puścił do niego oko. To on przywiózł mu z Niemiec pierwszy profesjonalny plecak trekkingowy. To on kupił komplet dzieł Tolkiena.

– Dokładnie tak. – Roześmiał się cicho. – Góry Mgliste wciąż na mnie czekają. – Miał nadzieję.

Wuj i ciotka uśmiechnęli się.

– A co do tego Konrada… – Henrik spoważniał.

– Tak?

– Bądź ostrożny, dobrze? – Poprosił go jedynie.

Damian pokiwał głową, spuszczając wzrok na talerz.

– Jasne, oczywiście, będę.

Rozdział II

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Bicie innego serca. Gaylnn. Tom I

ISBN: 978-83-8373-977-9

© K. Eames i Wydawnictwo Novae Res 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Aleksandra Sitkiewicz

KOREKTA: Anna Miotke

OKŁADKA: Paulina Radomska-Skierkowska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek