Echo milczenia - Kasia Magiera - ebook + książka

Echo milczenia ebook

Kasia Magiera

3,8

Opis

Lubomierz – małe, spokojne miasteczko w województwie dolnośląskim. Pewnego dnia na ławeczce przed ratuszem zostaje znalezione ciało młodej kobiety, zamożnej i wpływowej. Jest nienaturalnie blada, bo... została pozbawiona krwi. Morderca musiał zadać sobie wiele trudu, żeby dokonać tak okrutnej i wymyślnej zbrodni.

Co nim kierowało?

Co oznacza zdjęcie z maturalnej klasy, które ofiara trzymała w jednej ręce i kwiatek, niezapominajka, który miała namalowany na drugiej?

Policja nie znajduje żadnych innych śladów, a tymczasem, po kolei, w ten sam sposób giną przyjaciółki zamordowanej, wszystkie znajdujące się na pamiątkowym zdjęciu z czasów szkolnych, jednak żadna z nich nie chce wyjawić tajemnicy, która je łączy.

Coś musiało wydarzyć się w przeszłości, gdy jeszcze chodziły do szkoły i ktoś się dzisiaj za to mści.

Ale co się wydarzyło? I kim jest mściciel?

Czy popełni błąd i policji uda się go złapać?

A może mamy do czynienia ze zbrodnią doskonałą?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 509

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (257 ocen)
82
85
54
29
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kajazip

Z braku laku…

Pomysł ciekawy, ale wykonanie już dużo słabsze. Czyta się dobrze ale za dużo od razu można się domyślić. Do tego same kobiety policjantki to aż raziło. Nie polecam.
10
lucynastelljes

Dobrze spędzony czas

fajnie napisane, przyjemnie się czyta ,
00

Popularność



Kolekcje



ECHO MILCZENIA

KASIA MAGIERA

Niech zginie świat, byleby stało się zadość sprawiedliwości.

Prolog

Lubomierz, sobota, 15 kwietnia 2000

Tego dnia w Lubomierzu słońce świeciło mocno. Była idealna pogoda na wypoczynek, chwilę oddechu i zapomnienia. Dlatego też dziewczyny postanowiły odpocząć od przedmaturalnej nauki nad rzeką Lubomierką, gdzie wiosenna aura dawała poczucie wolności.

To wymarzone miejsce, aby móc odpłynąć w inną przestrzeń niż ta, która ostatnio nieustannie je otaczała. Wszyscy tylko mówili o maturze i planach na przyszłość. Od niekończących się dyskusji i przewidywań powoli robiło się ciężko. Coraz częściej miało się wrażenie, że jak człowiek nie podoła oczekiwaniom maturalnym, to będzie skreślony z życia i nie otrzyma już drugiej szansy na spełnienie marzeń. Dlatego każda chwila odmienna od tej codziennej, w której można było pomyśleć o czymś innym niż nauka, była cenna.

Każda ten czas spędzała inaczej. Niby były razem, ale w jakiś sposób jednak osobno. Mało ze sobą rozmawiały, głównie półsłówkami. Każda potrzebowała wyciszenia.

Róża Kwiatkowska plotła wianki z zielonej trawy i znalezionych pierwszych wiosennych kwiatów. Marta Rychlińska czytała ulubiony magazyn o modzie i zaznaczała ołówkiem wszystkie rzeczy, które zamierzała kupić, kiedy się wzbogaci. Katarzyna Solska próbowała się opalać, lecz nie była pewna, czy słońce jest już wystarczająco mocne, aby było widać efekty. Natomiast Wanda Gruz i Beata Zielińska moczyły nogi w zimnej jeszcze wodzie.

Panowała błoga cisza, spokój i każda z nich marzyła, aby ta chwila trwała jak najdłużej.

– Szkoda, że nie ma z nami Sabiny, jej też by się przydała przerwa od wkuwania. Ona chyba postanowiła zostać Omnibusem. Dobrze, że nie wie o tym dzisiejszym resecie, byłoby jej przykro – przerwała milczenie Róża.

– Szlaban naukowy? – po chwili pytaniem odpowiedziała Marta.

– Nie! Sabina dziś pracuje. Daje korepetycje z matmy. Nie chce ciągle prosić o pieniądze rodziców i odkłada na nasz wyjazd po maturze – wyjaśniła Róża.

– Nie rozumiem jej. Starzy od tego są, aby dawali kasę... – ciągnęła Marta pretensjonalnym tonem.

– Ja tam wolałabym pracować w naszym barze u pana Wojnara. Praca z ludźmi, a i niewykluczone, że trafi się napiwek ekstra. No i zawsze można kogoś poznać – wtrąciła się do rozmowy Kasia, leżąca na kocu z zamkniętymi oczami.

– Taaa, jedyne co cię może spotkać w tej spelunie u Wojnara, to poklepywanie po tyłku przez bandę zapijaczonych wieśniaków – ponownie odezwała się Marta. – Przypominam ci, że w naszej metropolii raczej są ograniczone możliwości poznania kogoś, kto nie ma pijackiej tradycji w rodzinie. Prawie sami degeneraci lub ciamajdy.

– Róża ma raczej inne zdanie niż ty na ten temat. Ona trafiła na wyjątek od reguły. – Wanda uśmiechnęła się do Róży.

– Daj spokój, o co ci chodzi? – zaoponowała z rozbawieniem Róża, wkładając na głowę gotowy wianek.

– Nie o co, ale o kogo. Chodzi mi o Ryśka: przystojny, mądry, nie pije, a do tego z bogatej rodziny. Czy przypadkiem się z nim nie spotykasz? – wesoło drążyła temat Wanda.

– Spotykasz się na poważnie z młodym Królem? Czy raczej to sobie uroiłaś? – zapytała z nieskrywaną złośliwością Marta, a gdy przez dłuższą chwilę nie usłyszała odpowiedzi od Róży, dodała prowokacyjnie. – Myślę, że przykleiłaś się do naszego klasowego dziedzica fortuny i myślisz, że twoje płonne marzenia się zrealizują. Żałosna jesteś.

– Przyjaźnimy się, a co dalej będzie, to zobaczymy – odpowiedziała spokojnie Róża, nie reagując na zaczepki koleżanki.

– Lepiej przywyknij do myśli o przyjaźni. Taki chłopak jak Król potrzebuje zdecydowanie innej dziewczyny niż ty. Prawdziwej królowej. Szara mysza to nie jest reprezentacja dla niego – kąśliwie prowokowała dalej Marta, nie odrywając wzroku od Róży. – Jemu potrzebna jest dziewczyna, co się ubierze modnie jak on, co zadba o swój look. Ktoś, kto przypomina służącą, na pewno nie pomoże mu w karierze, którą sobie pewno zaplanował. Jak byś się odnalazła na salonach, w tych szaroburych ubraniach, butach à la mokasyny mojej babci i z tą fatalną fryzurą? Nie wiem, czy ktoś ci to już mówił, ale rozpuszczone strączki do pasa to nie jest szał obecnej mody. O makijażu już nie wspomnę, bo temat jest ci kompletnie obcy – ciągnęła jadowitą tyradę. Wyczuwało się, że sprawia jej to ogromną przyjemność.

– Marta! Przestań! Jesteś wstrętna – odezwała się z oburzeniem Kasia, unosząc się na łokciach z koca, aby spojrzeć na koleżankę.

Róża przerwała pracę przy kolejnym wianku i przyglądała się Marcie z uwagą. Rychlińska nieprzerwanie toczyła monolog na temat tego, jak Róża jest zaniedbana i mało atrakcyjna. Podkreślała, że żaden chłopak nie może się nią zainteresować.

Przedstawiała również obraz kobiety według niej godnej bogatego kolegi z klasy. Oczywiście łudząco przypominał ją, co pierwszy raz wyprowadziło Różę z równowagi. Nie wytrzymała i bez wahania przerwała potok słów koleżanki:

– Nie zauważyłam do tej pory, aby Rysiek był tobą zainteresowany, mimo że faktycznie stanowisz całkowite przeciwieństwo mojej osoby. Jesteś wulgarna, tandetna, wyzywająca, a przy tym nie tryskasz inteligencją. Gdyby nie Wanda, z którą siedzisz w ławce, to zapewne żadnego sprawdzianu byś nie napisała. Ciekawe, kto pomoże ci na maturze? No, chyba że już zaliczyłaś wszystkich członków komisji? – odgryzła się, choć nie miała w zwyczaju być niegrzeczna dla innych, ale teraz czuła potrzebę bronienia się. – Może jestem przeciętna, lecz wolę taką być, niż mieć opinię dziwki. Rysiek szanuje siebie, więc nie myśl, że zainteresowałby się kimś, kogo miało w łóżku już pół wsi – ripostowała Róża. – Lada dzień Kozioł puści cię kantem, bo nikt nie chce mieć za żonę wywłoki. A on już ma lepszą kandydatkę na twoje miejsce. – Zrobiła krótką pauzę, gdyż wydawało jej się, że zapanowała kompletna cisza dookoła. – A jak tak bardzo nie możesz uwierzyć, że mogłabym się komuś podobać, to zdradzę wam sekret. – Spojrzała na koleżanki, a gdy upewniła się, że słuchają, ponownie zaczęła mówić: – Za kilka miesięcy planujemy z Ryśkiem się pobrać. – Z satysfakcją patrzyła głównie na Martę, której twarz nabierała odcieni purpury. – Ja mam przed sobą lukratywną przyszłość, a ty wybrałaś już dom publiczny, w którym rozpoczniesz karierę? – Czuła, że przesadziła. Nigdy jeszcze nie dała się sprowokować Marcie.

Martę ogarnęła niepohamowana złość. Gwałtownie podniosła się z koca i ruszyła z impetem w stronę Róży, która stała nad brzegiem rzeki. Niewiele myśląc, z całej siły pchnęła koleżankę. Ta straciła równowagę i wpadła do lodowatej wody, uderzając głową o kamieniste dno.

Pozostałe dziewczyny, widząc całe zajście, natychmiast poderwały się i przybiegły jak najszybciej.

– Zwariowałaś? A jeśli coś się jej stało? Woda jest cholernie zimna! – zawołała przerażona Beata.

– Przestań panikować! Płytko tu jest, zaraz się pozbiera, pinda jedna, a będzie mieć nauczkę, aby tak do mnie nie mówić – ciężko dysząc, odezwała się Marta.

Czas mijał nieubłaganie, a Róża nie wypływała. Kasia, Wanda i Beata co sekundę spoglądały to na wodę, to na siebie. Ogarniało je przerażenie, którego nie były w stanie ukryć.

– Gdzie ona jest? Dlaczego nie wychodzi? – panikowała Solska, biegając w amoku.

– Chce nas nastraszyć. Siedzi sobie w wodzie przy brzegu i czeka, idiotka, czy się zainteresujemy, co jej się stało – odpowiedziała z lekceważeniem Marta.

Beata przyglądała się uważnie wodzie, mając nadzieję, że dostrzeże koleżankę.

– Nie ma jej! Zniknęła! – krzyczała Wanda tuż za plecami Beaty.

Dopiero wtedy Marta wykazała żywsze zainteresowanie, choć cały czas przewracała oczami ze zniecierpliwieniem.

– Róża, wyłaź! Wygrałaś! Nastraszyłaś nas. Źle zrobiłam, że cię popchnęłam. Nie przemyślałam tego. Przepraszam! – wołała, ale nie było w jej głosie skruchy.

Nawoływania też nie przyniosły efektu. Róża nie wypłynęła. Kasia, Wanda i Beata zaczęły biegać wzdłuż brzegu, a Marta pod naciskiem spojrzeń towarzyszek weszła do wody i starała się przeszukiwać dno w okolicy, gdzie Róża wpadła.

– Cholera, tu jest silny nurt wody. Może ją porwał w dół rzeki? – wykrzykiwała, trzymając się za głowę, Beata.

– Spokój! Nie możemy biegać jak opętane wzdłuż brzegu. Nie możemy krzyczeć, bo takim zachowaniem zwrócimy czyjąś uwagę – zaczęła mówić rozkazująco Marta, wychodząc z wody na brzeg.

– Oszalałaś? A jeśli jej się coś stało? Co mnie obchodzi, że ktoś się dowie! Trzeba ją znaleźć! – panikowała Wanda.

– Zastanów się! Jak się jej faktycznie coś stało, to na pewno będą dopytywać, co się tu wydarzyło i dlaczego. Nie możemy pozwolić na to, aby się ktoś o tym dowiedział – mówiła spokojnie Marta, wycierając się ręcznikiem.

– Pogięło cię! Wiedziałam, że jesteś psycholką – odezwała się poirytowana Beata.

– Chcesz tak zostawić tę sprawę? Zbieramy rzeczy i idziemy do domu? Tak po prostu? – z histerią w głosie krzyczała Kaśka.

– Tak. Właśnie taki mam plan – odpowiedziała lekko i spokojnie Marta.

– Całkowicie zwariowałaś! To jest nasza koleżanka – wtórowała Kasi Beata.

– Nie zamierzam przed maturą iść do więzienia. Otwiera mi się szansa, aby uciec z tego parszywego miasteczka i nie zrezygnuję z tego.

– Co ty gadasz? Jakie więzienie? Może jej się nic nie stało? Może tylko nurt ją zabrał w dół rzeki, trzeba to sprawdzić i tyle. Pewno ona na nas tam czeka! – łudziła się nadzieją Wanda.

– Nie bądź i ty głupia! Wpadła do lodowatej wody, uderzyła głową o kamieniste dno, więc prawdopodobnie utonęła! – wrzasnęła Marta. – Słuchajcie, koncepcja jest taka: idziemy do domu i jakby ktoś kiedykolwiek pytał, my jej dziś nie widziałyśmy, nie było jej z nami. Byłyśmy wszystkie razem u mnie i się uczyłyśmy. Zrozumiano? – Marta ze stoickim spokojem przedstawiała plan działania.

Wanda, Beata i Katarzyna spojrzały na siebie z przerażeniem.

– A jeśli ktoś jednak nas z nią widział, jak tu szłyśmy, i powie policji? Wyjdzie jeszcze gorzej. – Beata starała się logicznie myśleć.

Rychlińska przestała się wycierać ręcznikiem, spojrzała na koleżanki i z agresją zapytała:

– Tak chcecie zakończyć swoje życie? Tym jednym incydentem zamierzacie przekreślić szanse na lepszą przyszłość?

– Incydentem? To był wypadek. Na pewno nas wysłuchają – próbowała jeszcze przekonać ją Beata.

– Macie dwie minuty na przemyślenie tematu. Jakby co, ja się wyprę wszystkiego. Zaprzeczę każdemu waszemu słowu, a jak trzeba będzie, to co nieco dorzucę od siebie o was i waszych grzeszkach – zaszantażowała koleżanki Marta.

– O naszych grzeszkach? Wszystko, co robiłyśmy do tej pory złego, to zawsze przez ciebie. To ty byłaś i jesteś inicjatorką naszych kłopotów... jak widać – zdenerwowała się Wanda.

– Mogłam przypuszczać, że to ty nam spieprzysz życie! Jesteś powalona. – Beata kręciła z niedowierzaniem głową.

– Nigdy nie protestowałyście i zawsze się dobrze przy mnie bawiłyście. Słuchajcie mnie i tym razem, a nasze życie się nie zmieni. W więzieniu wam się nie spodoba, mnie zresztą też nie – przekonywała Marta.

– Tak czy siak, pójdziemy do więzienia! Nie ma szans, aby się to nie wydało – płakała Kasia.

– Szansa jest duża, bo jesteśmy cztery i jak ustalimy jedną spójną wersję, to nawet Róża, jeśli żyje i się z tego otrząśnie, nie będzie w stanie nas oskarżyć. Nas tu przecież nie było i nie ma. – Mówiąc to, Marta wkładała swoje rzeczy do modnej torebki.

– Nie wiem, nie podoba mi się to. To jest już przesada, nawet jak na ciebie – perorowała gniewnie Wanda, ale zaczęła wkładać buty, co było sygnałem, że przystała na plan Marty.

– Będziesz mogła żyć ze świadomością, że zabiłaś koleżankę i nawet nie sprawdziłaś, czy nie można jej było uratować? – Kasia włożyła bluzkę i krótkie szorty.

– Pewno, że będę mogła, bo za miesiąc spadam z tej wiochy i nigdy więcej tu nie wrócę – odpowiedziała Marta, ruszając w stronę drogi do miasteczka.

Zagubione i zszokowane dziewczyny w niemym porozumieniu przyjęły plan Marty. Nie czuły się dobrze z tym, co robią, ale bały się, że słowa Marty mogą być prawdziwe.

W ciszy zebrały wszystkie rzeczy i ruszyły za Rychlińską.

Katarzyna i Wanda co chwilę oglądały się za siebie w nadziei, że Róża się pojawi, że cała ta sprawa okaże się wyimaginowanym koszmarem.

Ale oddalały się coraz dalej od pechowego miejsca, a jej ciągle nie było.

Po chwili odezwała się Marta:

– Mam nadzieję, że niczego nie zapomniałyście! Że nie został nawet papierek po nas, bo w tej sprawie od tej chwili liczą się już drobiazgi, od nich będzie zależał nasz dalszy los.

Lubomierz, sobota, 18 kwietnia 2015

Tego dnia w Lubomierzu słońce świeciło mocno. Podkomisarz Agnieszka Birkut siedziała przy biurku w miejscowej komendzie policji i usiłowała robić porządek w dokumentach. Nie było ich dużo. Lubomierz nie był miasteczkiem, w którym panowała duża przestępczość. Agnieszkę z jednej strony to cieszyło, ale z drugiej, brakowało jej czasem policyjnej adrenaliny. Była policjantką w trzecim pokoleniu, w tym samym komisariacie pracowały jej babcia i mama. Od zawsze wiedziała, że chce być policjantką i nigdy nie miała dylematu, czy wybrać inny zawód. Pewność w wyborze takiej profesji dawało jej to, że w Lubomierzu służba wyglądała inaczej niż w dużych miastach, jak Warszawa czy Kraków. Wiedziała, że swoją pracą rzeczywiście pomaga innym, a pełniąc służbę w małym miasteczku, nie była narażona każdego dnia na niebezpieczeństwo, agresję czy nawet utratę życia, jak jej koledzy z dużych miast. Była spokojną i wyważoną osobą, dlatego przejęcie schedy po babci i mamie wydawało jej się idealnym rozwiązaniem. Czasem, gdy w telewizji pokazywano spektakularne akcje policyjne, zastanawiała się, jakby odnalazła się w tak dynamicznych sytuacjach. W Lubomierzu zajmowała się drobnymi kradzieżami, wykroczeniami lub awanturami domowymi. Ich jedyna maleńka cela zwykle świeciła pustkami, bo nie było kogo w niej trzymać. Praktycznie wszyscy się tu znali, więc większość spraw załatwiano od ręki.

Lubomierz nie jest zbyt interesującym miastem. Właściwie poza Ogólnopolskim Festiwalem Filmów Komediowych czy sporadycznymi koncertami nic się tu nie działo.

Jednak w pewnej chwili drzwi komisariatu otworzyły się w taki sposób, jakby posterunek znajdował się na Dzikim Zachodzie – ktoś otworzył je kopnięciem. W drzwiach pojawiła się tajemnicza postać. Podkomisarz początkowo nie mogła rozpoznać, kto to jest. Twarz była zasłonięta, a z obu ramion zwieszały się wypchane płócienne torby.

– Sabina? – zapytała niepewnie podkomisarz i poderwała się zza biurka, gdy tylko zorientowała się, że zamaskowanym gościem jest jej przyjaciółka Sabina Jankowska.

– Jak dotarłaś z tym wszystkim tutaj? Co to jest? – zapytała zaskoczona.

– Jak widać, udało się. Kilka razy już myślałam, że ciasto wyląduje na ziemi, ale dałam radę – zaczęła wyjaśniać Jankowska. – To wypieki na dzisiejsze spotkanie z dziećmi w kinie. Pamiętasz, mówiłam ci kilka dni temu, że mamy imprezę z cyklu „ciasteczkowy weekend”. Miałam upiec trzy ciasta, a dzieciaki ciasteczka – wytłumaczyła i od razu poczuła ulgę, gdy Agnieszka zabrała od niej brytfanki.

– A te torby na ramionach? Dlaczego nie wzięłaś samochodu ojca? – pytała dalej podkomisarz.

– W torbach mam nagrody na konkurs. Wczoraj przyszły pocztą na adres domowy, bo pomyliłam się, wypełniając formularz zamówienia – odpowiedziała Sabina, odkładając torby na podłogę. – A auta nie wzięłam, bo miała po mnie przyjechać Marta, ale wiesz, jak z nią jest.... – Zrobiła pauzę na kolejny oddech i dokończyła: – Kaśka nie zdążyła jej skończyć manicure, więc dama dotrze do kina świecić swoim blaskiem dopiero na samo spotkanie lub tylko na bankiet. Sama wiesz, że odpalić auto ojca to nie jest taka prosta sprawa.

– Trzeba było dzwonić. Przyjechałabym – odpowiedziała Agnieszka.

– Radiowozem? Może jeszcze na sygnale byśmy jechały? Miałabyś doskonały powód, aby choć raz w życiu go włączyć. – Sabina zaczęła się śmiać.

– Chciałam pomóc, ale jak już dotarłaś aż tu, to do kina masz blisko – odpowiedziała Agnieszka z udawaną obrazą. – Lepiej powiedz, jak było wczoraj wieczorem? Co nowego u Róży? Co powiedziała lekarka?

– Powoli! Czuję się jak na przesłuchaniu. Wczoraj poszło świetnie. Ta warszawska lekarka okazała się dobrym wyborem. Powiedziała, iż najlepiej byłoby, żeby Róża przyjechała do niej do kliniki na tydzień lub dwa. Uważa, że ze względu na młody wiek Róży jest szansa, iż wróci do pełnej sprawności. Była pod ogromnym wrażeniem, że sześć miesięcy od wybudzenia się ze śpiączki już zaczęła powoli mówić. Według niej ma wielką siłę walki. W klinice chce opracować plan rehabilitacji. Dlatego też pani Maria Madecka z ośrodka zdrowia musi z nią jechać. Jest z Różą od samego początku, a teraz jeszcze bardziej chce jej pomóc w powrocie do sprawności – z entuzjazmem opowiadała Sabina.

– A jak z pieniędzmi? To musi dużo kosztować. Zostało coś z tej zbiórki sprzed pół roku? – pytała dalej Agnieszka.

– Tak, jest jeszcze niezła suma, ale Rysiek zaoferował, że gdyby na coś brakowało, on pokrywa wszystkie koszty – wyjaśniła Sabina, zaglądając do brytfanek, aby się upewnić, że wypieki nie ucierpiały. – Dzwonił do mnie wczoraj wieczorem. Powiedział, że sprawdził opinie o naszej „stolicowej” lekarce i dowiedział się, że to świetny specjalista. Pomogła wielu ludziom i że trzeba to wykorzystać w walce o zdrowie Róży – kontynuowała Sabina, oblizując palec ze słodkiej masy.

– Rysiek to dobry człowiek, dlatego nigdy nie rozumiałam, dlaczego jego żoną została pusta, próżna i zadufana w sobie Marta – dumała Agnieszka, z zainteresowaniem obserwując przyjaciółkę.

– Któż zrozumie mężczyzn, nawet tych inteligentnych – odparła Sabina i zmieniła temat. – A ty co tu jeszcze dziś robisz? Jest sobota, piękna pogoda. Powinnaś zabrać Mateusza sprzed komputera i moglibyście w końcu gdzieś wyjść: nad wodę, na spacer, do mnie do kina na ciasteczka…

– Właśnie czekam na niego, bo mamy pojechać do Jeleniej Góry na zakupy. Mateusz postanowił odmalować kuchnię, więc musimy kupić cały sprzęt. – Agnieszka zrobiła zbolałą minę.

– Uuuuuu, kobieto, to czeka cię miesiąc życia wśród farb, pędzli i folii na podłodze – żartowała Sabina.

– Tego się boję, że nasza mała kuchnia okaże się dla Mateusza niczym stadion Wembley – powiedziała zrezygnowanym tonem Agnieszka.

– Gdybyś miała dość, to dzwonisz po mnie. Razem załatwimy tę sprawę w jeden wieczór, ale najpierw musisz dać się wykazać mężczyźnie – dodała Sabina, udając, że maluje ścianę komisariatu.

Gdy kończyła to zdanie, przez otwarte wciąż drzwi komisariatu wszedł Mateusz: wysoki, szczupły blondyn, ubrany w dżinsy i dopasowaną do koloru oczu błękitną koszulę. Sabina w myślach przyznała, że mąż przyjaciółki potrafi się ubrać. Zawsze prezentował się doskonale i dlatego przyjemnie się na niego patrzyło. Miał dobrotliwy wyraz twarzy, emanowało z niej pozytywne ciepło. Sabina lubiła Mateusza, był inteligentnym, konkretnym mężczyzną i nie nudził w rozmowach, jakby można było się spodziewać po informatyku. Chętnie przyglądała się jemu i Agnieszce, według niej stanowili idealną parę. Znali się od dziesięciu lat, a małżeństwem byli od pięciu. Tworzyli zgodny i jednomyślny duet, mimo zupełnie innych profesji, które wykonywali. Sabina, obserwując ich, zastanawiała się, czy i ona jeszcze w swoim życiu pozna kogoś takiego, kto ją będzie tak uzupełniał, jak Mateusz Agnieszkę. Umieli i chcieli rozmawiać ze sobą o wszystkim. Mateusz opowiadał Agnieszce o swojej pracy i twórczych planach, a pani podkomisarz zawsze radziła się męża w kwestiach życiowych i zawodowych. Wiedziała, że mąż jest precyzyjny i logiczny. Widać było, że Agnieszka i Mateusz nie są sobą znudzeni. Jankowska wiele razy podziwiała relacje przyjaciół, myśląc równocześnie, że jednak mogą stanowić wyjątek wśród związków, który tylko potwierdza regułę.

– A Sabina jak zwykle mówi tylko o facetach, ani chwili przerwy – zażartował od wejścia Mateusz, słysząc końcówkę wypowiedzi Sabiny.

– Jak ty mnie doskonale znasz – zripostowała z uśmiechem Sabina, kokieteryjnie mrugając.

Tę wesołą atmosferę przerwało pojawienie się młodszej aspirant Lidii Kalickiej, która dosłownie ciągnęła za sobą Marcina Kozła. Kozioł niedawno wrócił do Lubomierza z więzienia po odbyciu pięcioletniego wyroku za kradzieże i pobicia. Nie umiał się odnaleźć na wolności, ciągle był pijany, agresywny i nieustannie wdawał się w bójki.

Teraz też był pod wpływem alkoholu, co jak na ironię ułatwiło Lidii transportowanie go z baru Wojnara na posterunek.

Lidia była kobieta młodą, ale konkretną, o zadziwiająco masywnej posturze, którą zawdzięczała codziennym treningom na miejscowej siłowni. W pracy uchodziła za nieugiętą i wszyscy zatrzymywani czuli przed nią respekt, mimo że była najmłodsza na posterunku. Stanowiła typ służbistki. Podkomisarz Agnieszka Birkut lubiła ją za to, ufała jej i wiedziała, że do każdego zadania podchodzi z powagą oraz sumiennością.

– Co tym razem zrobił? – zapytała z niechęcią w głosie Birkut, wkładając żakiet. – Lidka, jak go będziesz codziennie przyprowadzać, to pomyślę, że jesteś nim zainteresowana i w ten sposób starasz się zwrócić na siebie jego uwagę. Może go tu zameldujemy? Bywa u nas częściej niż u siebie w domu – przypomniała zrezygnowana.

Zanim Lidka zdążyła coś powiedzieć, Kozioł spojrzał w stronę Sabiny i wybełkotał:

– Sabinka, ty ciągle jesteś taka piękna! Że ja przegapiłam swoją szansę i zmarnowałem ją na taką wywłokę.

Zgromadzeni na posterunku zignorowali gadanie pijanego, bo Lidka zaczęła wyjaśniać sprawę:

– W barze chodził od stolika do stolika i wypijał ludziom ich napoje. Zauważył mnie na patrolu Wojnar i poprosił o pomoc. To mu pomogłam. Chyba takie są moje obowiązki, prawda? – rzuciła z gniewem w głosie, trzymając mocno za ramię chwiejącego się Kozła.

– Tak, masz rację. Dobrze zrobiłaś – oświadczyła szybko Agnieszka, aby nie zaogniać sytuacji. – Zostajesz na posterunku sama, jakby coś się poważnego działo, to jestem pod telefonem. I zadzwoń do matki Marcina, bo pewno kobieta się martwi.

– Tak jest – odparła służbiście Lidia i stanęła na baczność.

– Mateusz, pomożemy Sabinie zabrać się z tym wszystkim do kina. – Popatrzyła na męża i Jankowską. – Do zobaczenia w poniedziałek, Lidka – dodała, wychodząc.

Cała trójka ruszyła w stronę Kina za Rogiem „Raj”, gdzie od ponad ośmiu lat pracowała Sabina. Prowadziła kino z pasją i zaangażowaniem. Urządzała wiele rozmaitych przeglądów filmowych, imprez kulturalnych dla dzieci i młodzieży. Całe swoje życie organizowała wokół tej instytucji i wydarzeń z nią związanych. Dzięki jej działaniom wielu młodych ludzi odkryło swoje twórcze zdolności, a każdy, kto tylko chciał, mógł zapoznać się z kulturą oraz sztuką w różnych odmianach. Kino za Rogiem „Raj”, choć małe i niepozorne, dzięki Sabinie tętniło życiem. Nie wyobrażała sobie lepszego i bardziej satysfakcjonującego zajęcia. W czasie studiów we Wrocławiu pracowała w dużej sieciówce kinowej. Była tam ceniona i lubiana, ale czuła, że to nie jest ten klimat, o którym marzyła. Po roku pracy we Wrocławiu podjęła decyzję o powrocie do Lubomierza. W swoim mieście czuła się idealnie.

A co istotne, mogła każdego dnia choć na chwilę odwiedzić Różę, która od końca klasy maturalnej pozostawała w śpiączce.

Agnieszka często rozmawiała z Mateuszem o Sabinie, o tym, że ciągle jest sama. Chciałaby, aby poza kinem miała jeszcze coś innego w swoim życiu, a najlepiej męską bratnią duszę, która doceniłaby, jak interesującą jest osobą. Nie rozumiała, dlaczego przyjaciółka zawsze zbywa ten temat, nie podejmuje go, tylko żartuje. Wiele razy podkomisarz zastanawiała się nad tym, dlaczego Sabina tak dużą wagę przywiązuje do codziennych odwiedzin koleżanki w śpiączce, a nie interesuje się własnym życiem uczuciowym. Mateusz miał na to jedną odpowiedź: „Spokojnie, jeszcze spotka swojego Matthew McConaughey”. No tak, ale aby go spotkać, to trzeba szukać, a Sabina tego nie robiła.

Lubomierz, niedziela, 19 kwietnia 2015

Agnieszka z salonu obserwowała Mateusza, który w kuchni walczył ze spływającą po nim farbą. Była dopiero godzina czternasta, a ona już miała dość tego przedstawienia. Malowanie ewidentnie nie było najmocniejszą stroną jej męża, a nie pozwolił sobie pomóc.

Tłumaczyła mu, że razem zrobią to szybko i sprawnie, ale upierał się, że na tak małej przestrzeni niepotrzebne są aż dwie osoby do takiej czynności.

Mieszkali w starej kamienicy, w niewielkim mieszkaniu, które otrzymali w spadku po babci Mateusza. Składało się ono z większego pokoju, który pełnił funkcję salonu, malutkiej, ale ustawnej kuchni oraz dwóch małych pokoi. W jednym urządzili sypialnię, a w drugim Mateusz zorganizował sobie biuro. Birkutowie planowali, że w przyszłości stanie się on pokojem dziecka. Na razie czasem nocowała tu Sabina. Agnieszka była szczęśliwa, że posiadali własne mieszkanie, gdyż dzięki temu ich wydatki były dużo mniejsze niż innych osób, które wynajmowały lokale albo miały własne domy, jak choćby Sabina.

Z rozmyślań wyrwał Agnieszkę dzwonek do drzwi. Wstała z kanapy i podeszła je otworzyć. Na progu stała radosna Sabina. Trzymała w rękach dwie butelki wina i szeroko się uśmiechała.

– Przyszłam, bo nie chciałam, aby mnie ominęło kino na żywo – wyjaśniła swoją obecność. – A że pewnych rzeczy nie można oglądać całkowicie na trzeźwo, to mam wsparcie. – Pokazała butelki.

– Wejdź, seans trwa od trzech godzin i nie zapowiada się, że dziś dobiegnie końca – odpowiedziała zrezygnowana Agnieszka.

– Cześć, widzę, że masz też inne talenty, nie tylko informatyczne – Sabina przywitała się z Mateuszem. – To dobrze, bo jak wypełni się rynek pracy w twojej branży, wróżę ci wspaniałą przyszłość w malarstwie abstrakcyjnym.

– Usiądź i napij się wina, kobieto, a oceniać będziesz po skończonej robocie – odpowiedział z uśmiechem, nie przerywając pracy.

Sabina zajrzała do kuchni.

– O kurczę! Nie wzięłam ze sobą szczoteczki do zębów. Widzę, że szykuje mi się tu nocka w oczekiwaniu na to, co obiecujesz. – Wybuchła śmiechem, widząc kuchnię i Mateusza. Ten chlapnął w jej stronę farbą z pędzla.

Rozbawiona przeszła do salonu.

– Będzie dobrze, nie martw się. Zawsze możesz mówić, że te smugi i zacieki to zamierzony efekt twórczy – pocieszała przyjaciółkę z uśmiechem.

Agnieszka przewróciła oczami.

– Lepiej opowiadaj, jak się udał wczoraj w kinie bankiet dla sponsorów. Wybacz, że nie dotarliśmy, ale po zakupach w Jeleniej Górze byliśmy skonani – tłumaczyła się Agnieszka, otwierając butelkę wina.

Sabina usiadła w starym fotelu.

– Niby wszystko było dobrze. Panowała miła atmosfera do momentu, aż pojawiła się Marta z Ryśkiem. Wystroiła się jak na rozdanie Oscarów. Autentycznie była zrobiona w całości – począwszy od włosów, poprzez makijaż, ubranie, paznokcie i dodatki. Aż nie pasowało do okazji i do innych osób – opowiadała szczegółowo Sabina. – Jak to Marta, szybko zaczęła wodzić prym. Opowiadała o zakupach w Paryżu, na których ponoć była w poprzednim tygodniu. Oczywiście musiała co chwilę na głos strofować Kaśkę, że jak na kosmetyczkę i fryzjerkę to słabo wygląda. Miała też uwagi do ubrania Wandy, a Beacie wytknęła wystrój sali. W pewnym momencie Ryszard nie wytrzymał, złapał ją ostentacyjnie za łokieć i wyprowadził z sali. Po chwili Marta wróciła już sama. – Sabina wzięła od Agnieszki jeden z pełnych kieliszków.

– Nie rozumiem tego. Dlaczego te dziewczyny się z nią przyjaźnią? Ona jest zawsze dla nich taka okropna, a one nic się nie odzywają, spuszczają głowy i milczą – zastanawiała się Agnieszka, upijając wina. – Ty z nimi chodziłaś do klasy. Znasz je lepiej niż ja, może to rozumiesz?

– Owszem, chodziłyśmy razem do klasy, a nawet do czasu matury się lubiłyśmy. Stanowiłyśmy paczkę dziewczyn, która dobrze się rozumiała. Każda była inna, dlatego bywało fajnie. Jednak po maturze nasze drogi się rozeszły. Ja wyjechałam do Wrocławia, Wanda i Kaśka wybrały Jelenią Górę, a Beata życie w Holandii. Każda zdecydowała o innym rodzaju kształcenia. Tylko Marta została tu i wyszła za mąż za Ryśka, bo była z nim w ciąży – relacjonowała Sabina, ciągle trzymając kieliszek. – A tak naprawdę, wszystko między nami zmieniło się po wypadku Róży. Dla nas był to szok. A teraz, po piętnastu latach, każda z dziewczyn, prócz mnie, jest uzależniona od Rychlińskiej. Kaśka otworzyła zakład, bo Marta dała jej forsę na rozkręcenie interesu i jest jej cichym wspólnikiem. Choć należałoby raczej powiedzieć, że to Rysiek jest wspólnikiem, to jego pieniądze, a nie Rychlińskiej dały Kaśce możliwość otworzenia biznesu. Wanda pożycza od niej ciągle forsę na leczenie syna, a Beata dzięki Marcie ma duże zlecenia na kwiaty do firm z Jeleniej Góry, a nawet z Wrocławia. Wszystko funkcjonuje wedle zasady „kto ma kasę, ten rządzi” – podsumowała Jankowska.

Nastąpiła chwila milczenia. A po chwili Sabina ponownie się odezwała:

– W pewnym momencie wczorajszego wieczoru zrobiło się dziwnie. Dyrektor Solecka zaczęła pytać mnie o Różę, jak się czuje, jak sobie radzi, kiedy jedzie na leczenie. Każdego to ciekawi, ponieważ to niezwykłe, że mieszkaniec naszego miasteczka budzi się po piętnastu latach śpiączki. – Sabina umoczyła palec w winie i go oblizała. – Zaczęłam jej odpowiadać na te pytania i wspomniałam o szczodrym geście ze strony Króla, na co Marta zbladła i prawie straciła równowagę. Aż burmistrz musiał jej podstawić krzesło, a Wanda pobiegła po wodę. Nie miałam pojęcia, że Król jej tego nie powiedział. Choć z drugiej strony, co w tym takiego dziwnego?

– Myślisz, że chodzi jej o pieniądze? Przecież sama się zaangażowała w zbiórkę funduszy w gminie na rzecz Róży, jak się Róża wybudziła ze śpiączki – stwierdziła Agnieszka, wzruszając ramieniem.

– No tak, ale zawsze lepiej rozdaje się cudze niż własne pieniądze – zauważyła Sabina. – A i jeszcze jeden incydent mnie wczoraj zaskoczył. Po tym, jak Marta doszła do siebie, nagle zniknęła wraz z Beatą, Wandą i Kasią. Gdy wyjrzałam przez okno, bo doszły do mnie jakieś krzyki, zobaczyłam, że wszystkie stoją przed wejściem do kina i o coś się kłócą. I to nie Rychlińska krzyczała na koleżanki, a wręcz przeciwnie, one przekrzykiwały się, kierując jakieś pretensje w jej stronę. Nie słyszałam słów, okna były zamknięte, ale coś musiało je mocno zdenerwować, ponieważ Wanda nawet powstrzymała Beatę, bo ta chciała uderzyć w twarz Martę – opowiadała Sabina.

– O kurczę! To faktycznie zaskakujące. One nie są agresywne, i to jeszcze względem naszej lokalnej matrony. Choć z tego, co twierdzisz, to w swoim towarzystwie nie są takimi potulnymi myszkami. Może ich potulność to tylko publiczna postawa, a tak poza tym, to się umieją bronić i walczyć o swoją godność – zauważyła Agnieszka.

– Zdecydowanie. W dawnych czasach Marta była liderką, ale jak przesadzała, to żadna nie pozostawała jej dłużna, nikt się jej nie bał. Godność każda miała – wyjaśniła Jankowska.

Po chwili milczenia Sabina odezwała się do Mateusza, ale udając, że mówi do Agnieszki.

– A jak mowa o godności, to ciekawe, jak z nią radzi sobie twój mąż? – Wypowiedziała to specjalnie głośniej i z rozbawieniem. Jednak mężczyzna nie zareagował na zaczepkę, naciągnął ostentacyjnie papierową czapeczkę na pomazane farbą włosy i dalej malował.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Od autorki

Wszystkie wydarzenia i postaci są fikcyjne. Wszelkie podobieństwo do rzeczywistych osób jest przypadkowe i niezamierzone. Fikcyjna jest część miejsc, gdzie rozgrywała się akcja, ale niektóre rzeczywiście istnieją.

Jeśli moją książkę będzie czytał ktoś z organów sprawiedliwości: policjant, prokurator, adwokat i dopatrzy się zupełnie innych metod pracy niż te, które faktycznie obowiązują, proszę nie mieć mi tego za złe. Konstrukcja tej historii opiera się na moim własnym wyobrażeniu pracy organów sprawiedliwości i prowadzenia śledztwa, jak również na obejrzanych filmach, serialach i przeczytanych książkach (fabularnych i reportażowych). Od lat z ciekawością obserwuję pracę policji kryminalnej, ale zdaję sobie sprawę z tego, że moje wyobrażenie o tym zawodzie może być bajkowe. Żałuję, że nie mogę wykonywać takiej pracy, a jedynie opisywać ją w sposób literacki, atrakcyjny i do zaakceptowania przez czytelnika.

Książka stanowi też rodzaj gry z czytelnikiem – jeśli wśród was są tacy maniacy kina jak ja, to odkryjecie mój pomysł na bohaterów.

Podziękowania

Chciałabym serdecznie podziękować kilku osobom, bez których pomocy nie napisałabym tej książki.

– Dziękuję moim rodzicom za to, że byli pierwszymi recenzentami i krytykami. Bez Waszej ogromnej pomocy ta książka trafiłaby do kosza. Dziękuję za poświęcony czas i energię.

Dziękuję również za to, że daliście mi możliwość odnalezienia swojej drogi i realizacji marzeń, mimo że nieustannie mam nowe.

– Dziękuję Joannie Powązka za to, że wtedy gdy poprosiłam, rzuciła wszystko i w kilka dni przeczytała książkę. Asiu, bez Twoich szczerych uwag i ogromnego wsparcia mogłabym się poddać.

– Dziękuję moim przyjaciołom: Ani, Magdzie, Agnieszce, Michałowi, Maćkowi i Adamowi, za to, że przez te wszystkie lata byliście ze mną. Wierzyliście we mnie, wspieraliście mnie oraz nieświadomie zmobilizowaliście do wzięcia się w garść, bo dzięki temu powstała ta książka, która od lat siedziała mi w głowie.

– Dziękuję Annie Romaszkan za udzielenie odpowiedzi na wszystkie zadane pytania dotyczące kryminologii i patologii. Choć nie znamy się osobiście, zawierzyłaś mi, zaufałaś, że nie jestem seryjnym mordercą, który planuje realny mord. Wielokrotnie wyjaśniałaś mi i korygowałaś moje wątpliwości z zakresu medycyny sądowej, a także ze sposobu prowadzenia śledztwa. Dziękuję – masz niezwykłą wiedzę i wiele pasji w sobie.

– Dziękuję wszystkim, którzy ze mną rozmawiali, dając wiele inspiracji do tworzenia historii, do pisania i do przelewania swoich myśli na papier.

– Szczególnie dziękuję mojemu wydawcy, Pani Bogumile Genczelewskiej, że dała mi szansę i uwierzyła w moją historię. Mam nadzieję, że Pani nie zawiodę.

Kasia Magiera

Projekt okładki Vavoq (Wojciech Wawoczny)

Zdjęcie wykorzystane na okładce: © Shutterstock / Arlo Magicman

RedakcjaDorota Wojciechowska

KorektaEwa Kłosiewicz

Skład i łamanieAkant

Tekst © Copyright by Kasia Magiera, Warszawa 2018 © Copyright for this edition by Melanż, Warszawa 2018

Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych i przekazywana w jakiejkolwiek elektronicznej, mechanicznej, fotograficznej lub innej formie zapisu bez pisemnej zgody posiadacza praw.

ISBN 978-83-64378-65-2 Warszawa 2018 Wydanie I

Melanż ul. Rajskich Ptaków 50, 02-816 Warszawa +48 602 293 363 [email protected] www.melanz.com.pl

Wydawnictwo Melanż poleca:

Zapraszamy na stronęwww.melanz.com.pl

BIOGRAFIE

Piotr SzaramaJerzy Kulej. W cieniu podium

Stanisław MikulskiNiechętnie o sobie

Emil KarewiczMoje trzy po trzy

Lidia GrychtołównaW metropoliach świata. Kartki z pamiętnika

Grażyna BiskupskaSkorpion z wydziału terroru

PROZA

Dorota KowalskaPasjonaci. Rozmowy o tym, co w życiu ważne

Dorota KowalskaBarbara Piwnik rozmawia z Dorotą Kowalską

Iwona SulikByłam rzecznikiem rządu

Krystyna GucewiczJeszcze wczoraj miałam raka

POWIEŚCI

Anna MentlewiczZemsta na ekranie

Anna MentlewiczPewna pani z telewizji

Krzysztof BeśkaPrzepustka do piekła

Krzysztof BeśkaSpowiedź w fotoplastikonie

Krzysztof BeśkaRikszą do nieba

Krzysztof BeśkaAutoportret z samowarem

Tomasz TurowskiEgzekucja

Tomasz TurowskiMoskwa nie boi się krwi

Tomasz TurowskiKrwawiące serce Azji

Tomasz TurowskiDżungla we krwi

Alina LużyńskaŁzaprzeszłości

Paweł OksanowiczBiuro Spełniania Marzeń

Halina Teresa GodeckaCelestyna

Halina Teresa GodeckaMichasia

Marta Kijańska(Nie)winna

REPORTAŻ

Dorota KowalskaW kręgu zła

KRYMINAŁY

Alek RogozińskiMorderstwo na Korfu

Alek RogozińskiUkochany z piekła rodem

Paweł OksanowiczKra Kra krakowski kryminał

DZIENNIKI

Rajmund KalickiDziennik podróży na Ocolorę

Janusz DrzewuckiŻycie w biegu. O ludziach, miejscach, literaturze, piłce nożnej, maratonach i całej reszcie

HISTORIA

Jacek M. Kowalski, Robert J. Kudelski, Robert SulikLista Grundmanna. Tajemnice skarbów Dolnego Śląska

Sławomir Bogacki, Robert J. KudelskiTajemnice wydobyte z jeziora

OPOWIADANIA

Literacki MELANŻ z Pragi

POEZJA

Stan BorysDaleko donikąd

Krystyna GucewiczWtorek z kremem waniliowym

Marta KijańskaNigdy zawsze

Marta KijańskaOkno życia

DRAMAT

Hamlet w przekładzie Ryszarda Długołęckiego

ALBUM FOTOGRAFICZNY

Maciej BillewiczO Czesławie Miłoszu mniej znanym

PORADNIK KULINARNY

Anna Popek, Magdalena M. KrupaSiostry gotują