Domek z kart. Cykl z Hektorem Cichym. Tom 2 - Kasia Magiera - ebook

Domek z kart. Cykl z Hektorem Cichym. Tom 2 ebook

Kasia Magiera

4,2

Opis

Komisarz Hektor Cichy powraca w drugim tomie.

Każde kłamstwo prędzej czy później rozpadnie się jak domek z kart. Wystarczy, że jeden element się zachwieje, a misterna konstrukcja upada.

Po trudnym finale śledztwa sprzed trzech miesięcy komisarza Hektora Cichego czekają zmiany.

Po odwyku rozpoczyna pracę w nowym wydziale dochodzeniowo-śledczym. Jego partnerką zostaje harda, twarda i bezkompromisowa młoda aspirant Jagna Bojanowska.

Pierwsze wspólne śledztwo na pozór wydaje się nieprzemyślanym wybrykiem dwójki młodych ludzi, więc rozwikłanie go nie powinno trwać więcej niż dobę. Jednak ani doświadczony Hektor, ani nowicjuszka Jagna nie spodziewają się, że to, co wydawało się bezmyślnym żartem, naprowadzi ich na trop zamożnych ludzi, którzy bez skrupułów realizują swoje mroczne żądze. Okazuje się, że osoby z pierwszych stron gazet, powszechnie szanowani obywatele, w rzeczywistości gotowe są do okrucieństwa, jakiego nikt by się po nich nie spodziewał.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 579

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (30 ocen)
15
8
5
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Patrycja_Szlachta1

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna lektura
00
Kamarszywik

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobrze napisana książka, z całkowicie nieprzewidywalnym zakończeniem. Warta uwag! i
00
Lucynagabrysia

Dobrze spędzony czas

fajna
00
Tunia2502

Nie oderwiesz się od lektury

dobrze napisane, stopniowane napięcie sprawia, że trudno przerwać lekturę, interesujące postacie
00
ewagestwa

Nie polecam

Pierwsza część była nawet ciekawa, tego się nie da czytać, mnóstwo nazwisk, wątków, trudno się w tym połapać, Autorka zdecydowanie przesadziła, przekombinowała
00

Popularność




Od autora

Wszyst­kie wyda­rze­nia i posta­cie przed­sta­wione w niniej­szej książce są fik­cyjne. Wszel­kie podo­bień­stwa do rze­czy­wi­stych osób są przy­pad­kowe i nie­za­mie­rzone. Wyda­rze­nia i osoby opi­sane w mojej książce powstały wyłącz­nie w mojej wyobraźni na potrzeby niniej­szej powie­ści.

Oddaję w ręce Czy­tel­ni­ków drugi tom przy­gód komi­sa­rza Hek­tora Cichego. Ta książka, tak jak pierw­sza z tego cyklu, nie jest kla­sycz­nym kry­mi­na­łem. Byś może nowy okres w moim życiu przy­czy­nił się do zwięk­sza­nia mojej uwagi na ludzi i ich wza­jemne rela­cje.

Cykl z Cichym z zało­że­nia miał być i jest mniej bru­talny od wcze­śniej­szych ksią­żek. Pro­wa­dzone śledz­two ma być tłem do pozna­nia cha­rak­te­rów ludz­kich, ich dzia­ła­nia i moty­wa­cji, jakimi się kie­rują, aby osią­gnąć wła­sny cel. Ludzie i ich decy­zje są nie­prze­wi­dy­walne, to co wydaje się dla jed­nych logiczne, dla innych takie nie jest. Dla­tego też próba pozna­nia czło­wieka jest klu­czową kwe­stią dla mojego boha­tera.

Rów­no­cze­śnie – jak do każ­dej mojej książki, tak i do tej – inspi­ra­cję zaczerp­nę­łam z fascy­nu­ją­cego dzieła fil­mo­wego. Tym razem wyko­rzy­sta­łam pewien ele­ment z filmu Miche­lan­gelo Anto­nio­niego. Wiele lat temu widzia­łam ów obraz, a jego zakoń­cze­nie pozo­stało we mnie do dziś. Obra­zuje ono kwin­te­sen­cję ludz­kiej natury, tego, jak trak­tu­jemy innych dookoła nas, jakie mają dla nas i naszego życia zna­cze­nie.

Nie zdra­dzę tytułu filmu, ale może któ­ryś z Czy­tel­ni­ków po lek­tu­rze książki będzie wie­dział, które dzieło wybit­nego wło­skiego reży­sera stało się dla mnie źró­dłem inspi­ra­cji.

Życzę dobrych wra­żeń i przy­jem­nej lek­tury!

PROLOG 5 czerwca 2017 roku, godzina 01.10

Dźwięk tele­fonu pode­rwał ją na równe nogi. Zwa­żyw­szy na porę (śro­dek nocy), nie mógł to być dobry znak – tego była pewna. Dla­tego, odbie­ra­jąc, ode­zwała się pod­szy­tym stra­chem gło­sem:

– Słu­cham? – Czuła, jak serce bije jej w przy­spie­szo­nym tem­pie, wywo­łu­jąc ogólne napię­cie.

– Pomóż nam. – Usły­szała histe­ryczny głos, co bły­ska­wicz­nie ją wybu­dziło. W pierw­szej chwili nie roz­po­znała głosu. Był bar­dzo zmie­niony przez płacz i strach roz­mów­czyni. Odbie­ra­jąc tele­fon, nie spoj­rzała na wyświe­tlacz. Dopiero teraz nie­wy­raź­nym jesz­cze wzro­kiem zer­k­nęła na ekran i nie­mal natych­miast poczuła, jak ude­rza w nią fala gorąca i lęku.

– Co się stało? – zapy­tała, wsta­jąc z łóżka i rusza­jąc w stronę łazienki.

– To się wymknęło spod kon­troli – mówiła dzwo­niąca kobieta. – Nie wiemy, co robić. Nie jest dobrze. – Pła­kała coraz gło­śniej.

– Jeste­ście cali? – Chciała, aby jej głos brzmiał jak naj­spo­koj­niej.

– Wszę­dzie jest krew. – Sły­sząc te słowa, przy­sta­nęła. Mogło być gorzej, niż zakła­dała.

Natych­miast zaświ­tała jej myśl, że powinna kogoś zawia­do­mić. Jed­nak odrzu­ciła ją jako zbyt pochopną i ryzy­kowną. Naj­pierw na wła­sne oczy musiała zoba­czyć, co się stało i czy jest aż tak źle, jak przed­sta­wia to dzwo­niąca.

– Komuś się coś stało? – dopy­ty­wała się, wcho­dząc do łazienki.

– Nie wiem. Nie wiemy, co robić.

Prze­klęła w myślach. Nie powinna iść tam sama, cho­ciaż teraz miała broń, więc w razie potrzeby mogłaby jej użyć.

– Gdzie jeste­ście?

– W domu, już się stąd nie ruszymy – oświad­czyła dzwo­niąca.

– Będę w ciągu pół godziny – rzu­ciła i się roz­łą­czyła.

Czuła, że serce łomo­cze jej jak sza­lone; nie zwol­niło ani na chwilę od momentu prze­bu­dze­nia.

Myjąc twarz zimną wodą, zasta­na­wiała się, czy tym razem jest gotowa wal­czyć, a w razie koniecz­no­ści użyć broni?

Pomy­śli nad tym póź­niej, kiedy zoba­czy, czy naprawdę jest się czym mar­twić. Cza­sem pod wpły­wem szoku sprawy na pierw­szy rzut oka wyglą­dają gorzej, niż jest rze­czy­wi­sto­ści. Wie­działa to z wła­snego doświad­cze­nia.

Musiała zacho­wać zimną krew i racjo­nal­nie myśleć. Nie­dawno dostała od losu drugą szansę, cudem uszła z życiem i nie zamie­rzała pozwo­lić na to, aby strach ją spa­ra­li­żo­wał. Nie chciała po raz kolejny cho­wać głowy w pia­sek i zawieść samej sie­bie. Nie chciała być znów bierna lub co gor­sza stać się ofiarą.

Nie­dawno ktoś wycią­gnął do niej pomocną dłoń, więc teraz nad­szedł czas, aby spła­cić losowi dług wdzięcz­no­ści za to, że udało jej się prze­żyć. Ze star­cia wyszła potur­bo­wana, ale wewnętrz­nie sil­niej­sza, i musiała to wyko­rzy­stać.

Dzień pierwszy, 5 czerwca 2017 roku

Komi­sarz Hek­tor Cichy pierw­szy raz po trzech mie­sią­cach od tra­gicz­nych wyda­rzeń, w cza­sie któ­rych został ugo­dzony nożem w brzuch przez nie­zrów­no­wa­żoną Ana­sta­zję Kool, szedł do pracy. Dostał kolejną szansę, choć komen­dan­towi Leonar­dowi Paw­łow­skiemu nie udało się zatrzy­mać go w wydziale kry­mi­nal­nym. Tym­cza­sowo został prze­nie­siony do wydziału docho­dze­niowo-śled­czego, gdzie naczel­ni­kiem był młod­szy inspek­tor Łukasz Malicki, o któ­rym nie­wiele wie­dział.

Cichy nie miał obaw przed pracą w nowym miej­scu. Nie stre­so­wało go, czy uda mu się doga­dać z nowymi kole­gami. W robo­cie nie szu­kał przy­ja­ciół, było mu obo­jętne, gdzie go przy­dzielą. Znał z widze­nia więk­szość ludzi z docho­dze­niówki, od dawna pra­co­wał w tej komen­dzie. Nie był zachwy­cony prze­nie­sie­niem, ale liczył, że jest to tylko cza­sowa decy­zja i że uda mu się wró­cić do krymu, jak nazy­wali mię­dzy sobą wydział kry­mi­nalny.

Czuł się dobrze i uwa­żał, że jest w nie­złej for­mie. Po ostat­nich dra­ma­tycz­nych wyda­rze­niach mie­siąc spę­dził w kli­nice na odwyku, a od dwóch mie­sięcy uczęsz­czał dwa razy w tygo­dniu na sesje psy­cho­lo­giczne do Jakuba Jani­szew­skiego, który stał się też jego dobrym kolegą. Psy­cho­log i Pola Ostrow­ska, oddana przy­ja­ciółka, pomo­gli mu wró­cić do rów­no­wagi, dzięki czemu nie potrze­bo­wał leków, aby zagłu­szyć ból po stra­cie bli­skich.

Za radą psy­cho­loga zde­cy­do­wał się prze­pro­wa­dzić do nowego miesz­ka­nia. W poprzed­nim, gdzie żył z żoną i syn­kiem, któ­rzy zgi­nęli w wypadku samo­cho­do­wym ponad pięć lat temu, zatra­cał się i wra­cał do nałogu, nie mogąc się uwol­nić od wspo­mnień.

Teraz miesz­kał bli­żej Poli, w miesz­ka­niu o połowę mniej­szym, ale nie potrze­bo­wał już tak dużej prze­strzeni; w końcu był sam.

Począt­kowo nie był pewny, czy zaakli­ma­ty­zuje się w nowym miej­scu, ale po prze­pro­wadzce szybko odczuł ulgę. Był prze­ko­nany, że nie zapo­mni o żonie i synku i że ni­gdy o nich nie prze­sta­nie myśleć. A prze­pro­wadzka stała się koniecz­no­ścią.

Dziś był już gotowy, aby wró­cić do pracy, do tego, co nada­wało sens jego życiu i co dawało mu siłę.

Wszedł na pierw­sze pię­tro, gdzie mie­ścił się jego nowy wydział, i skie­ro­wał wąskim kory­ta­rzem w stronę gabi­netu naczel­nika. Mijani ludzie witali go uśmie­chem lub krót­kim „cześć”. Od razu poczuł, jakby pra­co­wał z nimi od lat. To napa­wało opty­mi­zmem. Więk­szość z nich znała jego histo­rię, ale też wie­działa, jakim jest poli­cjan­tem. Nie miał z nikim poważ­nych zatar­gów, więc liczył, że w nowym wydziale znaj­dzie swoje miej­sce.

Zasta­na­wiał się, czy wie­dzą też o Ana­sta­zji, o jego głu­po­cie i tym, co go z nią łączyło. Ni­gdy nie wypły­nęły ich intymne zdję­cia, zapi­sane w jej tele­fo­nie. Dla­tego Cichy miał nadzieję, że o jego bli­skiej rela­cji z podej­rzaną o mor­der­stwo wie tylko kilka osób, które brały ści­sły udział w tam­tym śledz­twie.

Sta­nął przed oszklo­nymi drzwiami gabi­netu naczel­nika Malic­kiego.

Łysy, okrą­gły na twa­rzy męż­czy­zna koło pięć­dzie­siątki dał mu znać mach­nię­ciem ręki, aby wcho­dził.

– Komi­sarz Hek­tor Cichy… – przed­sta­wił się, kiedy sta­nął przed biur­kiem naczel­nika.

– Dobra, dobra, prze­cież wiem, kim jesteś – prze­rwał mu z powagą Malicki. Cichy był zasko­czony, do tej pory nie poznał go oso­bi­ście. – Prze­glą­da­łem twoją teczkę oso­bową, dosta­łem ją od komen­danta. – Hek­tor ode­tchnął z ulgą. Paw­łow­ski na pewno nie prze­ka­zał w niej nic, co mogłoby mu zaszko­dzić czy posta­wić go w złym świe­tle. – Dużo pozy­ty­wów, impo­nu­jące osią­gnię­cia, trudno się nie cie­szyć z takiego pra­cow­nika. Mam nadzieję, że nie obni­żysz lotów. – Spoj­rzał badaw­czo na komi­sa­rza, który kiw­nął głową. – Zanim poznasz part­nerkę… – Hek­tor poczuł ukłu­cie nie­po­koju. Na samą myśl o kobie­cie part­nerce prze­wi­dy­wał kło­poty. Robił wra­że­nie na kobie­tach i te lgnęły do niego. Nie umiały się powstrzy­mać, aby z nim nie flir­to­wać i nie skła­dać nie­dwu­znacz­nych pro­po­zy­cji. Tylko przy Poli czuł się swo­bod­nie. Choć być może dosta­nie kogoś w wieku pro­ku­ra­tor Anny Wiedź­miń­skiej i jego obawy znikną. – Chcia­łem ci uświa­do­mić, że nie jestem taki jak komen­dant Paw­łow­ski. Nie tole­ruję chla­nia. Przyj­dziesz do roboty nastu­kany, to wyla­tu­jesz. Nie będę słu­chał powo­dów, dla któ­rych to zro­bi­łeś. Każdy ma jakieś pro­blemy.

– Rozu­miem, panie naczel­niku – odparł Cichy. Domy­ślił się, że Paw­łow­ski musiał podać coś, cokol­wiek, jako powód jego prze­nie­sie­nia. Alko­hol był bez­piecz­niej­szy niż nar­ko­tyki. Afera, która wybu­chła po zakoń­czo­nej spra­wie z Ana­sta­zją Kool, była gło­śna i nie dało się wszyst­kiego zatu­szo­wać.

Hek­tor nie widział potrzeby zapew­nia­nia prze­ło­żo­nego, że zmie­nił swoje życie.

– Jedno nie­re­gu­la­mi­nowe zacho­wa­nie, a spa­dasz na zie­loną trawkę – dokoń­czył Malicki. Cichy podej­rze­wał, że całą tę prze­mowę miał już wcze­śniej uło­żoną.

– Rozu­miem – odparł ponow­nie. Nowy szef chwilę mu się przy­glą­dał, jakby podej­rze­wa­jąc, że Cichy z niego kpi, ale nie pod­jął tego tematu.

– Twoją part­nerką będzie aspi­rant szta­bowy Jagna Boja­now­ska. Pra­cuje u nas od roku. Kon­kretna kobieta, chętna do dzia­ła­nia. Doga­da­cie się.

– Tak jest, panie naczel­niku – odpo­wie­dział Hek­tor bez prze­ko­na­nia.

– Jagna sie­dzi przy ostat­nim biurku pod ścianą. – Malicki pod­niósł się z miej­sca, aby przez szybkę wska­zać pal­cem miej­sce, o któ­rym mówi. – Obok niej jest wolne biurko. – Hek­tor kiw­nął głową i ruszył w stronę wyj­ścia.

Jed­nym z wielu man­ka­men­tów prze­nie­sie­nia do docho­dze­niówki było dzie­le­nie prze­strzeni biu­ro­wej z kil­koma oso­bami. W wydziale kry­mi­nal­nym wraz z Krzysz­to­fem Jawor­skim mieli wła­sny mały pokój.

Kiedy zbli­żał się do wska­za­nego przez naczel­nika miej­sca, dostrzegł, że jego part­nerka miała włosy wygo­lone tuż przy samej skó­rze. Jej fry­zura była zna­kiem, że nie będzie miał do czy­nie­nia z cukier­kową damą.

Sta­nął przy kobie­cie, a ona unio­sła głowę. Wyglą­dała jak Demi Moore w fil­mie G.I. Jane. Tylko była moc­niej zbu­do­wana.

– Cześć, Hek­tor Cichy, od dziś pra­cu­jemy razem. – Wycią­gnął do niej rękę. Kobieta wstała i mocno uści­snęła mu dłoń. Patrzył na nią i nie mógł ode­rwać oczu. Miała na sobie za duże ubra­nie, nie­mal wor­ko­wate, sku­tecz­nie znie­kształ­ca­jące syl­wetkę.

– Jagna Boja­now­ska, sły­sza­łam o tobie, nie­zły z cie­bie kozak – zaczęła woj­sko­wym tonem. – Ale żeby było jasne, nie lubię stwier­dzeń, że jak na kobietę, to nie­źle sobie radzę.

– Dzięki za wyja­śnie­nie – powie­dział Hek­tor, uśmie­cha­jąc się nie­znacz­nie, gdyż poczuł auten­tyczną ulgę. Boja­now­ska naj­wy­raź­niej musiała udo­wad­niać, że płeć nie ma wpływu na pracę, którą wyko­nuje, nawet w świe­cie uzna­wa­nym za męski.

Wraz z uśmie­chem na jego policzku uwy­pu­kliła się bli­zna, która przy­cią­gała kobiety jak magnes. Zoba­czył, że Jagna też na nią patrzy, ale nie miał zamiaru niczego wyja­śniać. Nato­miast ona wska­zała bli­znę pal­cem i powie­działa:

– Sły­sza­łam o wypadku, przy­kro mi.

– Dzięki – rzu­cił, sia­da­jąc naprze­ciwko jej.

– Pudło przy­niósł dziwny koleś z krymu – wyja­śniła, dostrze­ga­jąc, że Cichy przy­gląda się paczce na swoim biurku.

– Pew­nie Krzysz­tof Jawor­ski – odparł. Kilka dni temu roz­ma­wiał z kolegą z daw­nego wydziału i tam­ten obie­cał, że dostar­czy jego rze­czy, które pozo­sta­wił w sta­rym biurku.

– Lover­boy – stwier­dziła, a Hek­tor znów się uśmiech­nął. Na bank był to Krzysz­tof. – Face­tom zawsze się wydaje, że wystar­czą dwa zda­nia pry­mi­tyw­nej bajerki, a każda laska zaraz ścią­gnie majtki.

– Krzy­siek to spoko koleś, ale przy kobie­tach głu­pieje – przy­znał Cichy, zaglą­da­jąc do pudła.

– Takie far­ma­zony wci­skał… Aż mi go się żal zro­biło, że się tak kom­pro­mi­tuje – oznaj­miła Jagna z powagą, która roz­ba­wiła Hek­tora.

W pudle przy­nie­sio­nym przez Jawor­skiego było sporo rze­czy, które Cichy posta­no­wił wyrzu­cić. Nie były mu tu potrzebne, a zmu­szały do myśle­nia o wydziale, w któ­rym spę­dził pra­wie dzie­sięć lat.

– Powiedz, kiedy będziesz gotowy, to cię wpro­wa­dzę w sprawy, które teraz wał­kuję – ode­zwała się Boja­now­ska, wciąż go obser­wu­jąc. Hek­tor poki­wał głową.

– Mam nadzieję, że komi­sarz już się zado­mo­wił, bo macie nową sprawę. – Usły­szeli za ple­cami szorstki i poważny głos Malic­kiego.

– Naczel­niku, mamy roz­grze­ba­nych z dzie­sięć spraw, niech nową weź­mie ktoś inny – zaczęła Jagna.

– Jagna. – W jego tonie cza­iło się ostrze­że­nie. – Wy macie dzie­sięć, a inni mają po pięt­na­ście, a nawet dwa­dzie­ścia. Masz teraz do pomocy komi­sa­rza. Ma łeb na karku, kiedy nie chleje, to raz dwa się z nimi upo­ra­cie. – Boja­now­ska spoj­rzała kon­tro­l­nie na Cichego, ale ten nie zare­ago­wał na słowa naczel­nika. – Macie zgło­sze­nie ze Sło­necz­nego Wzgó­rza.

– Co? – zdzi­wiła się Boja­now­ska. – To gra­nica mia­sta.

– Zga­dza się, ale pod­lega pod nas – wyja­śnił naczel­nik.

– Co tam się stało? – zapy­tał Hek­tor.

– Facet, który wycho­dził do pracy, zoba­czył na ulicy przed swoim domem wypa­sio­nego forda mustanga z otwar­tymi drzwiami. Cze­kał chwilę, ale nikt się po auto nie zja­wił. Ponoć w sta­cyjce tkwią klu­czyki. – Rzu­cił na biurko Jagny kartkę ze zgło­sze­niem i danymi, po czym ruszył do gabi­netu, mówiąc na odchod­nym: – Wysła­łem tam już tech­ni­ków.

– Założę się, że dziany dzie­ciak nawa­lił się w cztery litery i zosta­wił auto. Wytrzeź­wieje, przy­po­mni sobie co i jak, a my będziemy mieć w dupę cały dzień – burk­nęła pod nosem.

Cichy się nie odzy­wał. Cie­szył się, że wró­cił do pracy i od razu rusza w teren, a nie musi sie­dzieć przy biurku nad papie­rami.

– Ja pro­wa­dzę – rzu­ciła z powagą Jagna, ponow­nie roz­we­se­la­jąc Cichego. Chciała poka­zać, że to ona narzuca rytm ich współ­pracy.

* * *

W dro­dze na miej­sce zda­rze­nia nie­wiele roz­ma­wiali. Komi­sarz miał wra­że­nie, że nowa kole­żanka nie chce wyjść na wścib­ską, dla­tego tylko stop­niowo wpro­wa­dza go w układy panu­jące w wydziale i nakre­śla rela­cje z kole­gami.

Cichy słu­chał, wie­rząc, że kobieta może być cie­kawą part­nerką. Krzysz­tof Jawor­ski, z któ­rym pra­co­wał ponad cztery lata w wydziale kry­mi­nal­nym, w ostat­nim roku zmie­nił się; nie zawsze można było na niego liczyć. Jagna wyda­wała się rze­telna, a tego Hek­tor teraz potrze­bo­wał.

– To prawda, co naczel­nik gadał? – zapy­tała nagle. Hek­tor obrzu­cił ją zdzi­wio­nym spoj­rze­niem. – Że pijesz? – dodała pospiesz­nie.

– Uza­leż­ni­łem się po wypadku. Dzięki temu mogłem prze­trwać ból fizyczny i psy­chiczny – wyja­śnił. W pew­nym sen­sie mówił szcze­rze, bo Jani­szew­ski radził mu, aby nie ukry­wał tego, co się wyda­rzyło. Jeśli ktoś pytał o tra­giczne wyda­rze­nia z jego życia, miał sta­wić temu czoło. To nie było nic wsty­dli­wego, a przy­zna­nie się do cier­pie­nia i do nałogu było jasnym sygna­łem, że uza­leż­niony zdaje sobie z tego sprawę i chce z tego wyjść.

– Cho­lera – burk­nęła Jagna i spoj­rzała na niego spło­szo­nym wzro­kiem. Dostrzegł w jej oczach współ­czu­cie, czego nie lubił. Nie chciał, aby ktoś się nad nim lito­wał.

Po czter­dzie­stu minu­tach od wyru­sze­nia z komendy zapar­ko­wali w pod­miej­skiej dziel­nicy Sło­neczne Wzgó­rze. Nie potrze­bo­wali spraw­dzać dokład­nego adresu zgło­sze­nia, porzu­cone auto dostrze­gli już z daleka. Dookoła pano­wał spo­kój, nie było gapiów i bie­ga­ją­cych dzie­cia­ków cze­ka­ją­cych na sen­sa­cyjną inter­wen­cję. Domy jed­no­ro­dzinne, z któ­rych skła­dała się oko­liczna zabu­dowa, stały w iden­tycz­nych odle­gło­ściach od sie­bie. Osie­dle powstało kilka lat temu i było zamiesz­kane głów­nie przez majętne rodziny z dziećmi.

Hek­tor, wysia­da­jąc ze służ­bo­wego bmw, rozej­rzał się z cie­ka­wo­ścią. Nie był tu wcze­śniej. Podo­bało mu się to, co widział. W prze­ci­wień­stwie do nowego budynku, w któ­rym miesz­kał Jakub Jani­szew­ski, tu wyczu­wało się rodzinną atmos­ferę, mimo pedan­tycz­nej czy­sto­ści, która raczej nie koja­rzyła się z dzie­cięcą swo­bodą. Oko­lica przy­wo­dziła na myśl ame­ry­kań­skie przed­mie­ścia.

Była godzina dzie­siąta rano i więk­szość miesz­kań­ców osie­dla zapewne prze­by­wała w pracy, cho­ciaż tu i ówdzie można było usły­szeć stłu­mione głosy bawią­cych się gdzieś dzieci.

Pode­szli do uko­śnie zapar­ko­wa­nego czar­nego mustanga GT coupé.

Pracę przy nim wła­śnie roz­po­czy­nali ubrani już w ochronne kom­bi­ne­zony tech­nicy kry­mi­na­li­styczni – Jan Sob­czak i Karo­lina Sawicka.

Na chod­niku zaś przy­glą­dał się temu męż­czy­zna w gra­na­to­wym gar­ni­tu­rze w kratę. Nie wyglą­dał na wię­cej niż trzy­dzie­ści pięć lat.

– Miło pana widzieć – rzu­ciła Sawicka, kiedy zoba­czyła Hek­tora. – Faj­nie, że pan wró­cił. – Hek­tor czuł, że dziew­czyna mówi szcze­rze. Nie pro­wo­ko­wała go, zawsze sta­rała się zacho­wać przy­ja­zne, ale służ­bowe rela­cje.

– Nie sądzi­li­śmy, że tak szybko znowu będziemy z panem pra­co­wać – dodał Sob­czak.

– Dzięki, dobrze od razu ruszyć w teren – stwier­dził i prze­niósł wzrok na nową kole­żankę. – Zna­cie aspi­rant szta­bową Jagnę Boja­now­ską? – zapy­tał.

– Tak, mie­li­śmy już przy­jem­ność – odparł tech­nik, a Jagna ski­nęła głową na potwier­dze­nie.

– Ogar­niaj­cie auto, a my poroz­ma­wiamy z panem. – Wska­zał głową na męż­czy­znę w gar­ni­tu­rze.

Pode­szli do męż­czy­zny.

– Komi­sarz Hek­tor Cichy i aspi­rant szta­bowy Jagna Boja­now­ska. To pan nas zawia­do­mił?

– Tak. Kamil Zimer – przed­sta­wił się męż­czy­zna. – Wycho­dzi­łem do pracy około ósmej trzy­dzie­ści i zoba­czy­łem to. – Wska­zał ręką na mustanga. – Zdzi­wiło mnie, że ktoś zosta­wił tu auto. Regu­la­min naszego osie­dla jasno mówi, że samo­chody trzy­mamy w gara­żach, a kiedy nas ktoś odwie­dza, to naj­le­piej, aby par­ko­wał na pod­jeź­dzie. Nie zasta­wiamy ulicy – wyre­cy­to­wał, jakby wyuczył się regu­la­minu na pamięć. Hek­tor spoj­rzał wymow­nie na Jagnę. Przy­po­mniał mu się stary film, który oglą­dał jesz­cze z Olą, Żony ze Step­ford. Ale Jagna miała nie­prze­nik­niony wyraz twa­rzy. – Dla­tego auto zapar­ko­wane w taki spo­sób natych­miast wzbu­dziło moją podejrz­li­wość.

– I co pan zro­bił? – zapy­tała poważ­nie Boja­now­ska. Minę miała niczym Buster Keaton.

– Pod­sze­dłem do auta i zaj­rza­łem do niego, aby spraw­dzić, czy jest ktoś w środku – wyja­śnił. Jagna natych­miast mu prze­rwała.

– Doty­kał pan cze­goś?

Męż­czy­zna chwilę się zasta­na­wiał.

– Wło­ży­łem do środka tylko głowę – oświad­czył, a Jagna kiw­nęła z zado­wo­le­niem. – Dla­tego wiem, że są klu­czyki, bo rozej­rza­łem się po wnę­trzu – dodał dla pew­no­ści. – Potem chwilę cze­ka­łem, licząc na to, że zjawi się wła­ści­ciel. Takiej bryki nie zosta­wia się w ten spo­sób.

– Czyli? – zapy­tała Boja­now­ska. Nie śle­dziła rynku moto­ry­za­cyj­nego, cho­ciaż wie­działa, że mustang do naj­tań­szych nie należy.

– To model z tego roku. Auto może mieć z sześć mie­sięcy. Jego wypo­sa­że­nie wska­zuje, że ktoś musiał zapła­cić ze trzy­sta tysięcy – wyja­śnił męż­czy­zna. – O takie auto się dba, a nie zosta­wia byle gdzie.

– Może należy do któ­re­goś z sąsia­dów? – włą­czył się Hek­tor.

– Nie, ni­gdy takiego auta tu nie widzia­łem. Więk­szość nas ma dzieci, a taki samo­chód nie jest prak­tyczny dla rodziny – wyja­śnił z nutką żalu w gło­sie.

Hek­tor spoj­rzał na tablice reje­stra­cyjne i już wie­dział, że jest dobrze. Były wyko­nane na zamó­wie­nie, znaj­do­wał się na nich napis „2B||!2B”. Nie będzie pro­ble­mów z uzy­ska­niem danych wła­ści­ciela.

– Sły­szał pan może, kiedy auto pod­je­chało? – dopy­ty­wała Jagna.

– Jak­bym sły­szał, to wyszedł­bym i uświa­do­mił kie­rowcy, jakie zasady panują na naszym osie­dlu – odparł wynio­śle. Wyglą­dał na mena­dżera lub kie­row­nika nowo­cze­snej kor­po­ra­cji. – Mamy dźwię­kosz­czelne okna, a kiedy na noc opusz­czamy żalu­zje, to raczej żadne dźwięki z oko­licy do nas nie docie­rają.

– Rozu­miem. Chciałby pan dodać coś jesz­cze?

– Kiedy na was cze­ka­łem, to zauwa­ży­łem, że kilka koszy na śmieci jest wywró­co­nych, a u sąsiada spod numeru sześć­dzie­sią­tego pią­tego jest poła­mana skrzynka na listy – tłu­ma­czył zbul­wer­so­wany i wska­zał wymie­niony dom.

– Może kie­ru­jący mustan­giem potrą­cił kosze i skrzynkę? – zasta­no­wiła się na głos Jagna.

– Prze­pra­szam, ale powie­dzia­łem wszystko, co wie­dzia­łem – stwier­dził męż­czy­zna ze znie­cier­pli­wie­niem. – Gdy­bym był jesz­cze do cze­goś potrzebny, to pro­szę dzwo­nić. – Podał Jagnie wizy­tówkę. – A teraz pań­stwo wyba­czą, ale muszę jechać do pracy, mam zebra­nie rady nad­zor­czej.

– Dzię­ku­jemy za pomoc, jest pan wolny – oświad­czyła szorstko Jagna.

Cichy, kie­ru­jąc się z powro­tem do tech­ni­ków, zoba­czył, że w oknie domu Zimera stoi kobieta. Miała zało­żone ręce na pier­siach i wyraź­nie zaafe­ro­wany wyraz twa­rzy. Hek­tor był prze­ko­nany, że jesz­cze ni­gdy na tym osie­dlu nie zda­rzyło się nic, co wyma­ga­łoby inter­wen­cji poli­cji.

– Macie coś cie­ka­wego? – zapy­tał, sta­jąc przy otwar­tych drzwiach mustanga od strony kie­rowcy.

– Dopiero zaczy­namy – odpo­wie­dział Sob­czak. – Ale po pierw­szych pobież­nych oglę­dzi­nach zna­leź­li­śmy komórkę. – Uniósł worek na dowody. – Oczy­wi­ście jest zablo­ko­wana kodem, bo jakby mogło być ina­czej. Spod sie­dze­nia Karo­lina wyjęła kubek po kawie, jest na nim odcisk pomadki do ust. No i jesz­cze to. – Wska­zał na mały wore­czek z czymś, co przy­po­mi­nało żwi­rek. Hek­tor poczuł, jak nie­miły skurcz skręca mu żołą­dek w supeł.

– Pro­chy? – zapy­tał nie­pew­nie. Nie widział jesz­cze ni­gdy nar­ko­ty­ków w takiej for­mie. Zasta­na­wiał się, czy tech­nicy mogą wie­dzieć o jego nałogu.

– Być może – odparł Sob­czak. – Nie potwier­dzę tego na sto pro­cent teraz. Zba­damy, co to jest i czy na woreczku są jakieś ślady.

– Palu­chy z auta będą? – wtrą­ciła się Jagna.

– Pew­nie będą, ale do tego doj­dziemy nie­ba­wem – rzekł grzecz­nie tech­nik.

– Sprawdźmy bla­chy, to dowiemy się, kto jest wła­ści­cie­lem bryki – zapro­po­no­wał Hek­tor i wró­cił do bmw, aby skon­tak­to­wać się z cen­tralą. Podał dyżur­nemu numer reje­stra­cyjny i nie cze­kał nawet pię­ciu minut, kiedy męż­czy­zna w radiu się ode­zwał:

– Wła­ści­cie­lem pojazdu jest nie­jaki Tade­usz Szy­mań­ski.

– Adres?

– Burzowa Dolina sto dwa­dzie­ścia trzy a.

– To drugi koniec mia­sta – ode­zwała się zza ple­ców Hek­tora Jagna.

– Dzięki, bez odbioru – rzu­cił do krót­ko­fa­lówki i odwró­cił się w stronę Boja­now­skiej. – Robi się cie­ka­wie – przy­znał. – Wła­ści­ciel luk­su­so­wego mustanga mieszka w śred­nio zamoż­nej dziel­nicy, która znaj­duje się ze dwa­dzie­ścia kilo­me­trów od tego miej­sca. O co tu cho­dzi?

– Dobre pyta­nie – przy­znała aspi­rant. – Sprawdźmy, czy wła­ści­ciel auta jest w domu. Jeśli tak, to może to wiele wyja­śnić. – Hek­tor kiw­nął głową, ale zanim wsiadł do bmw, pod­szedł jesz­cze do tech­ni­ków.

– Wezmę tele­fon, który zna­leź­li­ście. Jeśli należy do wła­ści­ciela bryki, to sprawa się od razu wyja­śni – stwier­dził. – Zabez­piecz­cie, co może­cie, a jak cze­goś dowiemy się od wła­ści­ciela, to dam znać, czy jest sens dalej nad tym sie­dzieć. Jak dla mnie naczel­nik za wcze­śnie was tu wysłał – dodał ciszej, aby Boja­now­ska go nie usły­szała. Nie wie­dział, jakie ma układy z Malic­kim. – Może się oka­zać, że koleś komuś poży­czył auto albo sam się zalał i je tu zosta­wił.

– Będziemy cze­kać na cynk od pana – odpo­wie­dział rów­nie cicho Sob­czak, dobrze rozu­mie­jąc, dla­czego komi­sarz szepce.

* * *

Dojazd obwod­nicą mia­sta do Burz­li­wej Doliny zajął około pół godziny.

Ta część mia­sta była znana Hek­to­rowi. Kilka razy pro­wa­dził tu śledz­twa. Od kilku lat sty­kały się tu dwa światy. Tych, któ­rzy miesz­kali tu od poko­leń, i tych, któ­rzy od nie­dawna szu­kali tu oazy spo­koju. Dostrze­gało się wyraźną róż­nicę mię­dzy sta­rymi a odno­wio­nymi domami.

– Mogła­bym tu zamiesz­kać. Inte­re­su­jąca oko­lica i nie­da­leko od cen­trum – rzu­ciła Jagna, roz­glą­da­jąc się na prawo i lewo. – Wydaje się, że nie tylko bur­żuje tu rezy­dują, wola­ła­bym miesz­kać tu niż na Sło­necz­nym Wzgó­rzu. Tutaj zapewne nie trzeba ści­skać dupy tak jak tam.

– No raczej – przy­znał Hek­tor. – Byłem tu na kilku tru­pach. Cie­kawy kolo­ryt lokalny – stwier­dził, patrząc przez okno po swo­jej pra­wej stro­nie.

Zapar­ko­wali przy domu z nume­rem 123 a. Był to nie­duży brą­zowy budy­nek z bia­łymi drzwiami. Trawa przed nim była sko­szona, duże donice z kwia­tami usta­wiono syme­trycz­nie, dookoła pano­wał porzą­dek.

Boja­now­ska naci­snęła na dzwo­nek, a chwilę póź­niej drzwi otwo­rzyła kobieta ubrana w fio­le­towy dres. Włosy miała spięte w koń­ski ogon, a maki­jaż – jak na porę dnia – zda­wał się tro­chę za mocny. Jagna lekko się skrzy­wiła. Nie malo­wała się, to nie paso­wało do jej prze­ko­nań i wize­runku. Uwa­żała to za stratę czasu. Wolała ten czas wyko­rzy­stać na poranne ćwi­cze­nia.

– W czym mogę pomóc? – zapy­tała kobieta, sto­jąc w uchy­lo­nych drzwiach. Spra­wiała wra­że­nie, jakby oba­wiała się sze­rzej je otwo­rzyć.

Jagna i Hek­tor poka­zali legi­ty­ma­cje służ­bowe.

– Chcie­li­by­śmy poroz­ma­wiać z Tade­uszem Szy­mań­skim – oświad­czyła Jagna. – Jest w domu?

– Jest, macie szczę­ście, bo dziś ma wolny dzień. – Dopiero teraz otwo­rzyła sze­rzej drzwi, zapra­sza­jąc do środka.

Gdy weszli, Szy­mań­ski poja­wił się w przed­po­koju.

– O co cho­dzi? – zapy­tał. Przy­po­mi­nał dyrek­tora szkoły z lat pięć­dzie­sią­tych.

– Pań­stwo są z poli­cji, chcą z tobą roz­ma­wiać – wyja­śniła kobieta. Sły­chać było w jej gło­sie nie­pew­ność. Męż­czy­zna spoj­rzał wymow­nie na poli­cjan­tów, cze­ka­jąc na wyja­śnie­nia.

– Pan jest wła­ści­cie­lem mustanga GT coupé o nume­rach 2B||!2B? – zapy­tał Cichy i bacz­nie obser­wo­wał reak­cję męż­czy­zny.

– Tak – odparł wąsacz. Musiał poczuć przy­pływ adre­na­liny, bo na szyi poja­wiła mu się wyraźna żyła. – Coś nie tak?

– Auto stoi w garażu – wtrą­ciła pospiesz­nie kobieta, ner­wowo patrząc na męża.

– Na pewno? – rzu­ciła Jagna, obser­wu­jąc mał­żeń­stwo.

– Oczy­wi­ście, że na pewno – odpo­wie­dział Szy­mań­ski. – Mustan­giem nie jeż­dżę na co dzień. Robię nim prze­jażdżki wie­czo­rami lub w week­endy. Na co dzień jeż­dżę for­dem, który stoi przed domem.

– A może pan spraw­dzić, czy mustang stoi w garażu? – popro­sił Cichy. Męż­czy­zna jesz­cze chwilę stał nie­ru­chomo, po czym minął ich i wyszedł przez boczne drzwi, które znaj­do­wały się w przed­po­koju. Na kilka sekund zapa­no­wała cisza.

– Jasna cho­lera, zabiję gnojka. – Pod­nie­siony głos Szy­mań­skiego dotarł do ich uszu. Ruszyli za nim. Garaż był pusty.

– O nie – jęk­nęła za ich ple­cami kobieta.

– Po reak­cji wno­szę, że pan wie, co się mogło stać z autem? – zapy­tała Boja­now­ska.

– Jedyną osobą, która mogła poży­czyć auto, jest nasz syn – wyja­śniła kobieta.

– Poży­czyć? – fuk­nął Szy­mań­ski wście­kle. – Nie pozwo­li­łem mu go brać. Wie, że nie wolno mu tykać tego auta – pie­klił się. – Skoro przy­je­cha­li­ście, to rozu­miem, że coś się stało? – W jego w gło­sie sły­chać było roz­draż­nie­nie. – Jak na aucie będzie choćby jedna rysa, to przy­się­gam, że będzie pra­co­wał, dopóki nie odda mi pie­nię­dzy za lakie­ro­wa­nie.

– Auto aku­rat jest całe – wyja­śniła Jagna, nie spo­dzie­wa­jąc się, że jej odpo­wiedź prze­stra­szy kobietę.

– A syn? – zapy­tała, ale zanim któ­reś z nich odpo­wie­działo, dodała, chcąc uspo­koić samą sie­bie. – Śpi u sie­bie w pokoju.

– Gdzie jest moje auto? – prze­rwał jej Szy­mań­ski.

– Obec­nie stoi na Sło­necz­nym Wzgó­rzu – wyja­śnił Hek­tor, widząc, że dla męż­czy­zny kwe­stia auta jest waż­niej­sza od losu syna.

– Co?! To drugi koniec mia­sta – nie­malże krzyk­nął.

– Mustang został porzu­cony z otwar­tymi drzwiami i klu­czy­kami w sta­cyjce. – Cichy naj­wy­raź­niej dolał oliwy do ognia.

– Tym razem prze­sa­dził – wark­nął wście­kle męż­czy­zna.

– To na pewno da się wyja­śnić – uspo­ka­jała kobieta, chwy­ta­jąc męża pod ramię.

– Chcemy poroz­ma­wiać z pań­stwa synem – poin­for­mo­wała Boja­now­ska. – Jeśli to on je zabrał, to może wyja­śni, dla­czego je tam zosta­wił. Takim postę­po­wa­niem przy­spo­rzył nam dużo pracy i nara­ził pań­stwo na koszty.

– Pójdę go obu­dzić – powie­działa prze­stra­szona kobieta i szyb­kim kro­kiem odda­liła się z garażu, a oni wró­cili do przed­po­koju.

– Kiedy i gdzie mogę ode­brać auto? – męż­czy­zna wró­cił do swo­jego pro­blemu.

– Damy panu znać – odparł wymi­ja­jąco Cichy. – Jeśli syn odpo­wiada za poży­cze­nie auta, to odzy­ska­nie go będzie szyb­kie, ale nie tanie. – Na twa­rzy Szy­mań­skiego poja­wił się gry­mas nie­za­do­wo­le­nia.

– Nie ma go. – Usły­szeli głos kobiety dobie­ga­jący z pierw­szego pię­tra, więc ruszyli na górę.

– Chyba nie spał w domu, łóżko jest nie­tknięte. Tak jak je wczo­raj posła­łam.

– Kiedy pań­stwo ostatni raz widzie­li­ście syna? – spy­tała Jagna, lustru­jąc z progu wnę­trze pokoju. Pano­wał w nim nie­na­tu­ralny dla mło­dej osoby porzą­dek.

– Wczo­raj przed dwu­dzie­stą wycho­dzi­li­śmy do zna­jo­mych na kola­cję. Niko­dem mówił, że o dwu­dzie­stej pierw­szej umó­wił się z dziew­czyną. Mieli się zoba­czyć tylko na chwilę, bo syn miał dużo nauki – rela­cjo­no­wała kobieta.

– Ile syn ma lat?

– Dwa­dzie­ścia jeden.

– To doro­sły czło­wiek – stwier­dził z zasko­cze­niem Cichy, do tej pory bowiem miał wra­że­nie, że roz­ma­wiają o nie­sfor­nym nasto­latku.

– Ale cza­sem zacho­wuje się jak smar­kacz – odpo­wie­dział ze zło­ścią Szy­mań­ski.

– Tadziu… – upo­mniała go żona.

– Jak nazywa się dziew­czyna syna? – pytała Boja­now­ska, trzy­ma­jąc mały note­sik w ręce. Hek­tor od dawna nie uży­wał takich gadże­tów. To, co potrze­bo­wał zapi­sać, zapi­sy­wał w tele­fo­nie.

– Ilona Sikor­ska.

– Wie pani, gdzie mieszka? – Jagna kie­ro­wała pyta­nia do kobiety, która spra­wiała wra­że­nie, że lubi szcze­gó­łowo wie­dzieć, co się dzieje w życiu dziecka, mimo że jest już ono doro­słe. Szy­mań­ska chwilę mil­czała.

– Wiem, ale wczo­raj mieli się spo­tkać w klu­bie teni­so­wym LOB – wyja­śniła.

– W klu­bie teni­so­wym? – W pyta­niu aspi­rant kryło się nie­do­wie­rza­nie.

– To eli­tarny klub – oświad­czyła Szy­mań­ska z pry­mi­tywną dumą. – Syn jest jego zawod­ni­kiem i poznał tam wiele wpły­wo­wych osób, które pomogą mu w przy­szło­ści w budo­wa­niu solid­nej kariery w sek­to­rze eko­no­micz­nym.

– Jak eko­no­mia łączy się z teni­sem w sen­sie kariery zawo­do­wej? – zain­te­re­so­wał się Cichy.

– Klub LOB jest nie­od­łączną czę­ścią uczelni, na któ­rej stu­diuje syn. To dodat­kowe kółko zain­te­re­so­wań dla wybra­nych. Jeśli komuś się uda do niego dostać, to zostaje jego człon­kiem już na całe życie. Dawni adepci kilku pre­sti­żo­wych uczelni poja­wiają się w klu­bie regu­lar­nie. Są to ludzie, któ­rzy coś osią­gnęli i szu­kają do swo­ich firm nowych talen­tów. – Kobieta nie prze­sta­wała się cheł­pić, zapo­mi­na­jąc już naj­wy­raź­niej o nie­od­po­wie­dzial­nym wybryku syna.

– Sama elita – pod­kre­ślił z pychą Szy­mań­ski.

– Kiedy wró­ci­li­ście z kola­cji, nie widzie­li­ście się z synem? Nie spraw­dzi­li­ście, czy jest u sie­bie w pokoju? – wró­ciła do tematu Jagna, a Hek­tor, słu­cha­jąc odpo­wie­dzi mał­żeń­stwa, ukła­dał w myślach różne sce­na­riu­sze.

– Wró­ci­li­śmy koło pierw­szej w nocy i uzna­li­śmy, że pew­nie śpi. To nie jest małe dziecko, żeby spraw­dzać w ciągu nocy, czy wszystko z nim w porządku – tłu­ma­czyła kobieta.

– No dobra, ale jest ponie­dzia­łek, godzina – Jagna spoj­rzała na spor­towy, masywny zega­rek – jede­na­sta trzy­dzie­ści w połu­dnie, a pani twier­dzi, że syn na­dal powi­nien spać? Do połu­dnia nie wyszedł z pokoju i pań­stwa to nie zdzi­wiło? – Boja­now­ska sta­wała się napa­stliwa.

– Syn się uczy po nocach, a póź­niej, jeśli ma moż­li­wość, to odsy­pia. Cza­sem na zaję­cia idzie dopiero po połu­dniu – wyja­śniła Szy­mań­ska.

– To gdzie teraz może być, skoro nie ma go tutaj?

– To pewno znowu robota tego dur­nia – wark­nął Szy­mań­ski.

– Czyli? – Jagna wyraź­nie nie była miła.

– Bła­żeja Łado­sia, takiego patola. Przy­kleił się do naszego syna. Od pod­sta­wówki uwol­nić się od gnidy nie możemy – opo­wia­dał agre­syw­nie Szy­mań­ski.

– Tadziu, prze­stań – uspo­ka­jała go żona.

– Nie lubi go pan? – pytała Boja­now­ska, cią­gle coś notu­jąc w note­sie.

– Przez tego dege­ne­rata mój syn ma wiecz­nie jakieś pro­blemy.

– Jakie? – To mógł być ich punkt wyj­ścia.

– Na dupie spo­koj­nie usie­dzieć nie mogą – odparł wrogo. – Ale za to, że wzięli mojego mustanga, to obaj zapłacą.

– Mąż nie lubi Bła­żeja – przy­znała Szy­mań­ska. – Jego ojciec jest bez­ro­bot­nym alko­ho­li­kiem, a matka nie miała kiedy się nim zaj­mo­wać. Bła­żej i jego rodzeń­stwo zawsze byli pozo­sta­wieni sami sobie. Matka cią­gle pra­cuje, aby zapew­nić rodzi­nie jakie­kol­wiek warunki życiowe. Bła­żej od dziecka musiał sobie sam radzić. Zaprzy­jaź­nił się z Niko­de­mem w pierw­szej kla­sie pod­sta­wówki i tak zostało. Syn ma dobre serce, było mu zawsze żal kolegi. Kiedy byli mali, Bła­żej czę­sto u nas bywał, dawa­łam mu obiad czy kola­cję.

– Nie­wdzięczny dar­mo­zjad. – Męż­czy­zna nie zmie­niał tonu wypo­wie­dzi. – Syn byłby nor­mal­nym, porząd­nym chło­pa­kiem, a tak to głu­poty cią­gle ma w gło­wie.

– To może teraz jest z Bła­że­jem? – zapy­tał Cichy.

– Naro­bili głu­pot, to na pewno są razem – fuk­nął znowu męż­czy­zna. – Jak tylko wróci, to mnie popa­mięta.

– Tadziu, daj spo­kój… A jak coś im się stało? – powie­działa kobieta, patrząc bła­gal­nie na męża.

– Taaaa, nachlali się i teraz gdzieś trzeź­wieją – rzu­cił sar­ka­stycz­nie. – Koniec tej zna­jo­mo­ści! Nie zga­dzam się na nią.

– Syn jest doro­sły, więc trudno będzie go zmu­sić do zerwa­nia tak dłu­giej przy­jaźni – stwier­dził Cichy, przy­glą­da­jąc się męż­czyź­nie. Nie wie­dział, czy Szy­mań­ski tylko udaje takiego har­dego, czy naprawdę był czło­wie­kiem, z któ­rym się nie dys­ku­tuje.

– Gdzie syn się uczy? – Jagna wró­ciła do prze­słu­cha­nia.

– W Wyż­szej Szkole Ban­ko­wo­ści Elit­Bank, to pry­watna szkoła.

– Ma przed sobą przy­szłość, jeśli pozbę­dzie się tego paso­żyta. – Męż­czy­zna dalej poka­zy­wał nie­chęć do kolegi syna.

– Gdzie mieszka Bła­żej? – Cichy uznał, że kolega mło­dego Szy­mań­skiego może lepiej nakre­ślić obraz Niko­dema niż rodzice.

– Kilka domów dalej. Burz­liwa Dolina 95 – odpo­wie­działa kobieta bez namy­słu. Boja­now­ska zano­to­wała.

– Czy możemy obej­rzeć pokój syna? Może znaj­dziemy jakieś wska­zówki, gdzie może być. – Hek­tor nie miał pew­no­ści czy to, co teraz robią, ma sens i jest w ogóle potrzebne.

– Pro­szę, jeśli to ma pomóc – zgo­dziła się kobieta, spo­glą­da­jąc nie­pew­nie na męża.

Hek­tor i Jagna weszli do pokoju syna, czu­jąc na sobie czujny wzrok Szy­mań­skich. Wole­liby zostać sami, cho­ciaż i tak byli im wdzięczni, że pozwo­lili powę­szyć bez przed­sta­wia­nia ofi­cjal­nych doku­men­tów.

Cichy przy­pusz­czał, że czy­stość i porzą­dek to zasługa Szy­mań­skiej, a nie Niko­dema. Miał wra­że­nie, jakby chło­pak tu bywał, a nie miesz­kał na co dzień. Pomiesz­cze­nie urzą­dzone było w stan­dar­dowy spo­sób, dość mini­ma­li­stycz­nie. Przy ścia­nie w rogu stało łóżko, rów­no­le­gle do okna usta­wiono duże biurko, na któ­rym poza lap­to­pem były poukła­dane w równy sto­sik książki. Poza tym w pomiesz­cze­niu stała szafa, dwa fotele i nie­wielka bież­nia.

Komi­sarz zbli­żył się do biurka i zoba­czył sto­jącą za książ­kami nie­po­zorną puszkę. Musiał się zasta­no­wić, jak dys­kret­nie ją otwo­rzyć. Nie mieli nakazu ani pod­staw do tego, aby prze­glą­dać wnę­trze szu­flad i sza­fek.

Myśl Hek­tora chyba odczy­tała kobieta, ponie­waż nagle zwró­ciła się do męża:

– Tadziu, dajmy pań­stwu pra­co­wać w spo­koju. – Po czym pocią­gnęła go za sobą z powro­tem na dół.

Kiedy tylko znik­nęli z pola widze­nia, Hek­tor się­gnął po puszkę; nie spo­dzie­wał się zna­leźć tam nic kon­tro­wer­syj­nego, gdyż chło­pak musiał mieć świa­do­mość, że matka wcho­dzi do jego pokoju. Nie zosta­wiłby na wierz­chu nic, co mogłoby wzbu­dzić jej nie­po­kój.

Otwo­rzył puszkę i w środku zoba­czył zbiór wizy­tó­wek. Wyjął je i zaczął prze­glą­dać. Były to wizy­tówki głów­nie ludzi zwią­za­nych z ban­kami, inwe­sty­cjami i eko­no­mią, ale jedna z nich przy­kuła uwagę Cichego. Był to bile­cik nale­żący do mena­dżera noc­nego klubu Luna. Hek­tor znał to miej­sce, uwa­żano je za eks­klu­zywne i nie każdy miał szansę wejść do środka.

Cichy był w nim kilka mie­sięcy temu, kiedy śle­dził Ana­sta­zję Kool. To w tym klu­bie ponio­sło ich ero­tyczne unie­sie­nie, mimo że kobieta była podej­rzana o mor­der­stwo.

W gło­wie Hek­tora momen­tal­nie wró­ciły obrazy tam­tej nocy, tego, co się tam stało i jakie to nio­sło kon­se­kwen­cje. Ale ku swo­jemu zdzi­wie­niu nie myślał o tym wie­czo­rze z nie­chę­cią, a z eks­cy­tu­ją­cym sen­ty­men­tem. Nie widział Ana­sta­zji od wie­czoru, kiedy wbiła mu nóż w brzuch. Wie­dział od Jakuba Jani­szew­skiego, że prze­bywa na obser­wa­cji psy­chia­trycz­nej. Psy­cho­log nie chciał o niej roz­ma­wiać, cho­ciaż z Niną – jej sio­strą bliź­niaczką – spo­ty­kał się zarówno pry­wat­nie, jak i zawo­dowo. Poma­gał jej przejść przez głę­boką traumę. O Ana­sta­zji nie chciał jed­nak mówić i powta­rzał Hek­to­rowi, że jesz­cze nie czas, aby wra­cać do spraw, które omal nie kosz­to­wały go życie. Mimo to Cichy zasta­na­wiał się nad losem Ana­sta­zji i nad tym, czy gdyby nie była tak zabu­rzona, mógłby pozo­stać z nią w kon­tak­cie. Dzia­łała na niego jak magnes. Jak żadna inna w ciągu ostat­nich pię­ciu lat. Przy niej jego wyobraź­nia i pra­gnie­nia sza­lały, pozba­wia­jąc go logicz­nego myśle­nia. Cza­sem szcze­rze żało­wał, że oka­zała się chorą i nie­bez­pieczną kobietą.

– Pod mate­ra­cem ma ski­traną mary­chę. – Głos Boja­now­skiej, poka­zu­ją­cej wore­czek z zio­łem, wyrwał go z zamy­śle­nia. – Zabie­ram jako dowód.

– Dowód czego? Nie będziemy mogli go wyko­rzy­stać, jeste­śmy tu grzecz­no­ściowo, bez żad­nych papie­rów – przy­po­mniał. – Zostaw, nie po to tu przy­szli­śmy. – Dostrzegł obu­rze­nie na jej twa­rzy. Był prze­ko­nany, że zioło ze znik­nię­ciem chło­paka nie ma nic wspól­nego. – Coś tu śmier­dzi, ale trawa może się oka­zać mało istot­nym ele­men­tem w tej spra­wie.

– Skąd wiesz? – zapy­tała z powagą. Nie była zado­wo­lona, że mają prze­mil­czeć zna­le­zi­sko.

Hek­tor poka­zał jej wizy­tówkę mena­dżera klubu Luna.

– Jeśli kum­pluje się z tym kole­siem, to zioło to jest nic – odparł Cichy.

– Znasz to miej­sce? – zdzi­wiła się.

– Znam. Tam za kasę możesz dostać wszystko – wyja­śnił i dostrzegł jej czujny wzrok. – Jeśli koleś tam bywa, to na rze­czy może być coś więk­szego.

– Wizy­tówka o niczym nie świad­czy – rzu­ciła Jagna. – Mógł ją dostać przez przy­pa­dek…

– Wizy­tó­wek do Luny nie roz­dają byle komu – odparł Hek­tor i na chwilę zapa­dła cisza.

Boja­now­ska pode­szła do szafki. Pocią­gnęła za drzwiczki, ale te nie ustą­piły.

– Otwo­rzyć ją? – zapy­tał Cichy, przy­glą­da­jąc się kole­żance, bo już rozu­miał, że trzyma się prze­pi­sów i regu­la­minu. Sytu­acja, w któ­rej się zna­leźli, była dla niej nie­kom­for­towa. Widziała w ich dzia­ła­niach jawne naru­sze­nia, co ją dener­wo­wało.

– Nie mamy nakazu – rzu­ciła.

– Ale mamy pozwo­le­nie od rodzi­ców, aby tu powę­szyć. Sko­rzy­stajmy z tego, prze­cież chcemy go zna­leźć – prze­ko­ny­wał. – Otwo­rzę, zoba­czymy, co tam jest, i zamknę. Nikt się nie dowie.

Jagna chwilę wal­czyła sama z sobą, ale w końcu kiw­nęła potwier­dza­jąco głową.

Komi­sarz z wnę­trza jasnej spor­to­wej mary­narki wyjął czarne etui, w któ­rym było kilka wytry­chów.

– Nosisz to ze sobą? – zdzi­wiła się Jagna.

– A dla­czego nie? Są lek­kie, poręczne i przy­datne – wyja­śnił, jakby wystę­po­wał w rekla­mie, mani­pu­lu­jąc przy zamku szafki. Poko­na­nie go nie sta­no­wiło wyzwa­nia. Kilka sekund póź­niej pocią­gnął za uchwyt i wnę­trze mebla sta­nęło przed nimi otwo­rem. Boja­now­ska wyjęła z kie­szeni sztur­mó­wek cien­kie latek­sowe ręka­wiczki i spraw­nie je wło­żyła.

Chwilę przy­glą­dali się wnę­trzu szafki, a następ­nie Jagna wło­żyła rękę do środka, aby wyjąć plik zdjęć.

Na foto­gra­fiach byli mło­dzi ludzie ubrani w szy­kowne, modne ubra­nia.

– Jebana obsada Plot­kary – stwier­dziła z prze­ką­sem Jagna, oglą­da­jąc zdję­cie za zdję­ciem. Hek­tor nie wie­dział, o czym mówi. Nie oglą­dał tele­wi­zji od lat. Przez ostat­nie pół­tora roku raz na jakiś czas cho­dził z Polą Ostrow­ską do kina, ale to ona wybie­rała filmy, a on był tylko jej towa­rzy­szem. Nie przy­kła­dał wiel­kiej wagi do tego, co ogląda, choć zwy­kle dobrze się bawił na wybra­nych przez przy­ja­ciółkę fil­mach.

– To dobrze czy źle? – zapy­tał, lustru­jąc wzro­kiem zawar­tość szafki.

– Jeśli są jak boha­te­ro­wie tego serialu, to wszystko ład­nie wygląda tylko na zdję­ciu – odparła kobieta. – To chyba Szy­mań­ski. – Wska­zała pal­cem na przy­stoj­nego wyso­kiego bru­neta.

– Skąd wiesz? – Jagna poka­zała mu zdję­cie, które stało na biurku. Był na nim ten sam męż­czy­zna, któ­rego ziden­ty­fi­ko­wała na foto­gra­fiach wyję­tych z szafki. Na zdję­ciu w ramce towa­rzy­szyła mu ładna, ale wyglą­da­jąca na zaro­zu­miałą dziew­czyna.

Cichy kiw­nął głową z uzna­niem, on bowiem nie zwró­cił uwagi na tę foto­gra­fię.

– Ma tu kupę hajsu. – Wska­zał pal­cem kilka pokaź­nych rulo­nów pie­nię­dzy.

– To co robimy? – zapy­tała Jagna, patrząc na Hek­tora wycze­ku­jąco.

– O zawar­to­ści szafki nie możemy mówić, ale poka­żemy im komórkę, którą Sob­czak zna­lazł w aucie. Jeśli należy do Niko­dema, to ozna­cza, że musiało stać się coś nie­prze­wi­dzia­nego. Mło­dzi nie roz­stają się ze swoim sprzę­tem, w nim jest wszystko, czego potrze­bują – roz­wa­żał komi­sarz. – A przede wszyst­kim trzeba się przejść do Bła­żeja. Może obaj tam są i będzie po spra­wie? – pla­no­wał. – Na razie nie mamy pod­staw do snu­cia czar­nych myśli. W aucie nie było żad­nych śla­dów wska­zu­ją­cych na to, że mogło stać się coś złego. Zapewne się nawa­lili lub naćpali i takie są tego skutki. – Jagna kiwała ogo­loną głową na znak, że zga­dza się z tym, co mówi jej nowy part­ner.

Zeszli na dół do salonu. Szy­mań­scy w mil­cze­niu sie­dzieli na kana­pie.

– I co, zna­leź­li­ście coś? – Na ich widok Szy­mań­ska natych­miast się pod­nio­sła.

– To jest dziew­czyna syna? – zapy­tała Jagna, wycią­ga­jąc w stronę kobiety zdję­cie zabrane z biurka. Szy­mań­ska poki­wała głową. – A macie gdzieś może foto­gra­fię syna razem z Bła­że­jem? – Kobieta ner­wowo spoj­rzała na męża, któ­rego kolor twa­rzy zdra­dzał uczu­cia, jakie żywi wobec kolegi syna. Po chwili pode­szła do regału i spo­mię­dzy ksią­żek wyjęła cienki album ze zdję­ciami.

– Mam, ale chyba sprzed czte­rech lat – powie­działa, znowu ner­wowo spo­glą­da­jąc na męża. – Chłopcy nie­wiele się zmie­nili. – Wycią­gnęła rękę z albu­mem w ich stronę. Zoba­czyli na foto­gra­fii tego samego przy­stoj­nego bru­neta, któ­rego już widzieli na innych zdję­ciach, obok któ­rego, przyj­mu­jąc zabawną pozę, stał tle­niony blon­dyn, niż­szy od Niko­dema, ale zbu­do­wany jak kul­tu­ry­sta.

– Mogę poży­czyć to zdję­cie? – zapy­tała Jagna, a kobieta wyjęła je z albumu i jej wrę­czyła.

– Zna­leź­li­ście coś w pokoju? – ode­zwała się Szy­mań­ska.

– Nic, co mogłoby pod­po­wie­dzieć, gdzie może być pań­stwa syn – odparł dyplo­ma­tycz­nie Hek­tor. – A czy ten tele­fon należy do niego? – Wycią­gnął w ich kie­runku worek na dowody.

Szy­mań­ska z mężem przy­glą­dali się z uwagą srebr­nemu sam­sun­gowi galaxy S8+. Boja­now­ska naci­snęła jeden z przy­ci­sków, aby ekran się pod­świe­tlił i mogli zoba­czyć tapetę.

– To nie Niko­dema, on ma iPhone’a – odpo­wie­dział bez waha­nia Szy­mań­ski.

– To może należy do Bła­żeja? – drą­żyła Boja­now­ska.

– Nie wiem. – Szy­mań­ska skrzy­wiła się prze­pra­sza­jąco.

– Czy mogłaby pani zadzwo­nić teraz do syna? – popro­sił Cichy. Kobieta wzięła z nie­wiel­kiego sto­lika przy sofie swój tele­fon. Wybrała numer i chwilę cze­kała.

– Odzywa się poczta. – Spoj­rzała na nich pyta­jąco.

– Tele­fon jest wyłą­czony – odparł z nie­za­do­wo­le­niem Hek­tor. To nie była dobra infor­ma­cja, ponie­waż trudno będzie namie­rzyć komórkę.

– Może pani zapi­sać na kartce numer tele­fonu syna? – popro­sił, a kobieta od razu wyko­nała jego pole­ce­nie. – Będziemy pró­bo­wali się do niego dodzwo­nić. Może w końcu włą­czy apa­rat.

– Też będę dzwo­nić – zapew­nił gor­li­wie Szy­mań­ski.

– Świet­nie. A teraz pój­dziemy do Bła­żeja. Może po pro­stu obu ich tam znaj­dziemy – powie­dział Cichy, kie­ru­jąc się w stronę drzwi.

– Jeśli są u niego, a auto to ich sprawka, to pro­szę Niko­de­mowi prze­ka­zać, że… – Szy­mań­ski roz­po­czął butną tyradę, ale zawa­hał się, po czym spoj­rzał na zroz­pa­czoną żonę i dokoń­czył łagod­niej: – Żeby wra­cał do domu.

– Jak się cze­goś dowie­cie, to dacie nam znać? – popro­siła kobieta. Na twa­rzy miała wypi­sany nie­po­kój, co nie mogło dzi­wić.

– Oczy­wi­ście – zapew­niła Jagna. Rozu­miała strach kobiety. Jakiś czas temu zaj­mo­wała się małym bra­tan­kiem. Kiedy stra­ciła go na chwilę z oczu, poczuła wszech­ogar­nia­jący ją lęk. W ułamku sekundy jej wyobraź­nia zaczęła pod­po­wia­dać naj­gor­sze sce­na­riu­sze. Mimo że nale­żała do opa­no­wa­nych osób, czuła, jak cała drży. Na szczę­ście bra­ta­nek nie­ba­wem się odna­lazł. Jak się oka­zało, odda­lił się z placu zabaw, bo z daleka zoba­czył kolegę z przed­szkola. Jagna nie zauwa­żyła, jak odcho­dził, bo roz­ma­wiała przez tele­fon zaab­sor­bo­wana nie­ko­rzyst­nymi wyni­kami śledz­twa. To mama kolegi z przed­szkola odpro­wa­dziła bra­tanka do niej. Ona w tym cza­sie bie­gała dookoła placu zabaw, wykrzy­ki­wała imię chłopca, zasta­na­wia­jąc się, czy dzwo­nić po wspar­cie. Dosko­nale też pamię­tała uczu­cie ulgi, gdy ujrzała chłopca idą­cego w jej stronę za rękę z obcą kobietą. Ten wachlarz emo­cji, jakiego doznała w tak krót­kim cza­sie, upew­nił ją, że nie chce mieć wła­snych dzieci. Nie miała instynktu macie­rzyń­skiego, a nie­obli­czal­ność i nie­prze­wi­dy­wal­ność malu­chów ją iry­to­wała. To był jej pierw­szy i ostatni spa­cer, który odbyła z bra­tan­kiem w poje­dynkę. Dla­tego teraz była w sta­nie zro­zu­mieć, co czuje Szy­mań­ska, nie wie­dząc, gdzie jest jej syn i co się z nim dzieje. Nawet jeśli uspo­ka­jała się w myślach, że ten się znaj­dzie, że zapewne jest z kolegą, gdzieś głę­boko w niej czaił się lęk, że mogło wyda­rzyć się naj­gor­sze.

Ruszyli wzdłuż cha­otycz­nie poroz­miesz­cza­nych domów. Kiedy numery zeszły poni­żej setki, dostrze­gli wyraźną róż­nicę w wyglą­dzie budyn­ków i oto­cze­nia. Jakby domy do numeru 100 zamiesz­ki­wała śred­nio­za­można klasa, a numery powy­żej przy­na­le­żały do wyż­szej klasy. Nie było mię­dzy nimi muru, ale od razu można było się zorien­to­wać, w któ­rej czę­ści Burz­li­wej Doliny aku­rat się prze­bywa.

Odna­le­zie­nie numeru 95 nie było trudne. Sza­ro­bury dom musiał zostać wybu­do­wany wiele lat temu i ni­gdy nie był pod­dany reno­wa­cji. Miał starą ele­wa­cję, na któ­rej widoczne były zacieki i drobne pęk­nię­cia. Miesz­kań­ców naj­wy­raź­niej nie było stać na remont.

Podwórko było zanie­dbane, trawa w nie­któ­rych miej­scach znisz­czona i wydep­tana.

Drzwi, przed któ­rymi sta­nęli, obła­ziły z farby.

Jagna naci­snęła dzwo­nek, ale nie usły­szała jego dźwięku. Stali w ciszy, a kiedy nikt nie otwie­rał, aspi­rant mocno zapu­kała. Dopiero wtedy otwo­rzyła je spło­szona kobieta. Trudno było powie­dzieć, w jakim jest wieku. Miała zmę­czony wyraz twa­rzy, smutne, pod­krą­żone oczy i siwo­szare włosy spięte w kucyk.

– Dzień dobry, poli­cja – ode­zwała się Jagna. – Chcie­li­by­śmy poroz­ma­wiać z synem. – Kobieta patrzyła na nich bez emo­cji. Spra­wiała wra­że­nie wykoń­czo­nej. Dopiero kilka sekund póź­niej ode­zwała się:

– Z któ­rym?

– Z Bła­że­jem.

– Nie ma go w domu. – Jej odpo­wiedź natych­miast uświa­do­miła im, że nie zakoń­czą tak łatwo sprawy porzu­co­nego auta. – Wyszedł wczo­raj wie­czo­rem i jesz­cze nie wró­cił. A czy coś się stało? – zapy­tała, nie zmie­nia­jąc jed­no­staj­nego tonu głosu. Hek­tor odniósł wra­że­nie, że gdyby tylko mogła, to z pew­no­ścią ziew­nę­łaby.

– A wie pani, gdzie może być? – Boja­now­ska nie odpo­wie­działa na jej pyta­nie.

– Wczo­raj wró­ci­łam do domu po dwu­dzie­stej, syn cze­kał na kolegę, mieli gdzieś razem iść – wyja­śniła. – Nie wiem, co i gdzie mieli robić, nie pyta­łam go. To doro­sły czło­wiek, może robić, co chce.

– Był umó­wiony z Niko­de­mem Szy­mań­skim? – włą­czył się w roz­mowę Cichy. Kobieta spoj­rzała na niego obo­jęt­nie, w odpo­wie­dzi tylko kiwa­jąc pota­ku­jąco głową. To było już coś. Wie­działa coś, czego Szy­mań­scy tylko się domy­ślali. – Nie wie pani, gdzie mogli iść?

– Poję­cia nie mam – odparła obo­jęt­nie. – Co się stało?

– Od ósmej trzy­dzie­ści rano sta­ramy się ich zna­leźć.

Kobieta patrzyła na nich wciąż nie­przy­tom­nym wzro­kiem.

– Bo?

– Zdaje się, że poży­czyli bez pozwo­le­nia auto pana Szy­mań­skiego. – Hek­tor udzie­lał ogól­ni­ko­wych infor­ma­cji, aby nie siać paniki. Zresztą kobieta i tak spra­wiała wra­że­nie nie­za­in­te­re­so­wa­nej.

– Mogę zadzwo­nić do syna – stwier­dziła roz­trop­nie. – Ale muszę już iść na przy­sta­nek auto­bu­sowy, wła­śnie wycho­dzi­łam do pracy. Nie­ba­wem zaczy­nam zmianę w szpi­talu, nie mogę się spóź­nić.

– Chęt­nie panią odpro­wa­dzimy na auto­bus. – To była oka­zja, aby jesz­cze z nią poroz­ma­wiać. Cichy miał nadzieję, że może dowie­dzą się cze­goś wię­cej.

Kobieta na chwilę znik­nęła w głębi domu, po czym wyszła z pokaźną torebką i zamknęła za sobą drzwi.

– Nie zamyka pani na klucz? – Cichy wska­zał na drzwi.

– Mąż śpi w środku – oznaj­miła spo­koj­nie. – A nawet jakby ktoś wszedł do domu, to nie miałby co ukraść.

Ruszyli nie­rów­nym chod­ni­kiem wzdłuż domów.

– Czy ten tele­fon należy do pani syna? – Jagna poka­zała komórkę znaj­du­jącą się worku na dowody. Kobieta przyj­rzała się i szybko odparła:

– Nie, on ma inną obu­dowę, z jakie­goś filmu czy jakoś tak. – Następ­nie się­gnęła do torebki po swój tele­fon, zwy­kły, z przy­ci­skami, i wybrała numer syna. Efekt był taki jak u Szy­mań­skich.

– Wyłą­czony – zako­mu­ni­ko­wała. – Pew­nie mu się roz­ła­do­wał, nic nowego.

– Czę­sto syn nie wraca na noc?

– Trudno powie­dzieć. Dużo czasu spę­dzam w szpi­talu – wciąż odpo­wia­dała z apa­tią. – Syn w ciągu dnia pra­cuje, a potem spo­tyka się z kole­gami. Nie ma z nim żad­nych kło­po­tów, więc go nie wypy­tuję. Dobry chło­pak, pomaga mi, dokłada się do rachun­ków. Dzięki temu mogłam wziąć tro­chę mniej dyżu­rów. Na męża liczyć nie mogę, a Bła­żej jako jedyny z trójki moich dzieci pomaga. – Słu­chali kobiety z cie­ka­wo­ścią. Jej słowa bar­dzo róż­niły się od tego, co usły­szeli od Szy­mań­skich o Bła­żeju.

– To może syn jest teraz w pracy?

– Może – przy­znała. – Cho­dzi na różne godziny, w zależ­no­ści od ilo­ści roboty.

– Gdzie pra­cuje?

– W warsz­ta­cie samo­cho­do­wym Maj­stersz­tyk. Ma dobre układy z wła­ści­cie­lem, bo uczci­wie pra­cuje. Jak jest dodat­kowa robota, to szef zawsze pamięta o moim Bła­żeju.

– Roz­ma­wia­li­śmy z Szy­mań­skimi, oni twier­dzą, że Bła­żej cią­gle ma kło­poty, w które wciąga ich syna – stwier­dziła Jagna, przy­glą­da­jąc się kobie­cie. Miała wra­że­nie, że Łado­siowa jest zapro­gra­mo­wa­nym robo­tem, które od lat wyko­nuje te same czyn­no­ści. Dla­tego nie ma już w niej ener­gii, bo się wypa­liła.

– Oni zawsze źle o nas mówią – odpo­wie­działa. – Zawsze czuli się od nas lepsi, bo mają wię­cej pie­nię­dzy. Nie mówię, że jestem ide­alną matką i że Bła­żej miał dzie­ciń­stwo marzeń. Pamię­tam, że Szy­mań­ska się nim zaj­mo­wała, kiedy pra­co­wa­łam. Ona jest w porządku. Jej mąż to snob.

– Czyli nie­prawdą jest, że chło­paki wpa­dają w kło­poty? – drą­żyła temat Boja­now­ska. Nie lubiła ludzi, któ­rzy oce­niali przez pry­zmat pie­nię­dzy. Jej rodzina rów­nież była śred­nio zamożna. Pamię­tała, jak jej rodzice musieli się gim­na­sty­ko­wać każ­dego mie­siąca, aby star­czyło na to, co było nie­zbędne. Nie żyła w luk­su­sie i prze­py­chu, dla­tego nauczyła się sza­no­wać to, co teraz miała. Łado­siowa pra­co­wała uczci­wie i to było naj­waż­niej­sze.

– W pod­sta­wówce mieli sza­lone pomy­sły, jak to dzieci, ale potem Niko­dem poszedł do liceum, a mój syn do zawo­dówki. Każdy miał swoje sprawy i spo­ty­kali się raz na jakiś czas na impre­zach – opo­wia­dała, ale jej słowa nie świad­czyły o tym, że chło­paki nie mieli pro­ble­mów, może ona po pro­stu o nich nie wie­działa. – Szy­mań­scy uparli się, żeby Niko­dem poszedł na stu­dia do pry­wat­nej szkoły. Impo­nują im tamci ludzie, mój syn do nich nie pasuje. Ale na­dal lubią się z Niko­demem, więc cza­sem się spo­ty­kają.

– Czy syn ma dziew­czynę? – zapy­tała Jagna. Jeśli takowa była, to mogła wie­dzieć o chło­paku wię­cej niż zmę­czona życiem matka.

– Nie wiem, jak teraz, ale kie­dyś uma­wiał się z Ange­liką Chle­bow­ską – wyja­śniła, zatrzy­mu­jąc się na przy­stanku. – Znają się od pod­sta­wówki, a zresztą Ange­lika mieszka nie­da­leko stąd.

– Może pani podyk­to­wać numer tele­fonu syna? – popro­siła Boja­now­ska, a Łado­siowa wyre­cy­to­wała go z pamięci. Aspi­rant zapi­sała go w notat­niku.

– Jakby syn się z panią kon­tak­to­wał, pro­szę dać nam znać. – Hek­tor podał jej wizy­tówkę. Kobieta wzięła kar­to­nik i wrzu­ciła go do prze­past­nej torebki.

– Nie wiem, co wymy­ślili i o co cho­dzi z autem Szy­mań­skiego, ale to doro­śli ludzie – ode­zwała się, patrząc w stronę nad­jeż­dża­ją­cego auto­busu. – Nie muszą nas infor­mo­wać o każ­dym swoim kroku. Szy­mań­scy chcie­liby znie­wo­lić syna, zapo­mi­na­jąc, że to już peł­no­letni czło­wiek. Myślę, że nie­po­trzeb­nie zawra­ca­cie sobie głowę tą sprawą. Za godzinę lub dwie ode­zwą się sami, a wy stra­ci­cie dzień pracy. – Poże­gnała się i wsia­dła do auto­busu numer 162.

– Jestem skłonna się z nią zgo­dzić – rzu­ciła cierpko Jagna.

– Się okaże – odparł Hek­tor, nie wie­dząc, co o tym wszyst­kim sądzić. – Ina­czej patrzył­bym na tę sprawę, jeśli zosta­wi­liby mustanga w Sło­necz­nej Doli­nie gdzieś po pro­stu zapar­ko­wa­nego, ale to auto wyglą­dało na porzu­cone, jakby stało się coś nie­spo­dzie­wa­nego. Zimer ma rację, to za droga bryka, żeby ją tak olać, nawet w boga­tej dziel­nicy.

– A jak to auto zaju­mał ktoś inny? – rzu­ciła suge­stię Boja­now­ska.

– Nie ma śla­dów wła­ma­nia, auto zostało zabrane z garażu – wyja­śnił logicz­nie Cichy. – Mustang musiał znik­nąć po dwu­dzie­stej, a to słaba godzina na okra­da­nie domów, nawet w takiej oko­licy jak ta. Jest cie­pło, ludzie prze­by­wają jesz­cze na zewnątrz.

– To co teraz? – zapy­tała Jagna, któ­rej bra­ko­wało pomy­słów na dal­sze dzia­ła­nia.

– Trzeba wrzu­cić chło­pa­ków na bęben1 i spraw­dzimy, co nam sys­tem wypluje. I dobrze byłoby poga­dać z ich dziew­czy­nami. Szy­mań­ski miał się ze swoją spo­tkać wczo­raj. Warto też iść do warsz­tatu, gdzie pra­cuje Ładoś, może aku­rat jest w pracy.

– Ale tele­fon jest nie­ak­tywny – stwier­dziła Boja­now­ska.

– Może na impre­zie mu się roz­ła­do­wał, a do pracy poszedł od razu po balan­dze, więc nie miał jak nała­do­wać? – Hipo­teza Hek­tora była mocno nacią­gana.

Ruszyli w drogę powrotną do auta. W tym cza­sie Boja­now­ska popro­siła dyżur­nego o spraw­dze­nie obu chło­pa­ków w bazie.

Kiedy docho­dzili do służ­bo­wego bmw, zoba­czyli, że stoi przy nim star­sza kobieta w sukience w kolo­rowe kwiaty i z dużym kape­lu­szem na gło­wie.

– Jeste­ście z poli­cji? – zapy­tała wystu­dio­wa­nym tonem, z akcen­tem osoby, która wycho­wy­wała się na kre­sach.

– Tak – odparła Boja­now­ska.

– Byli­ście u Szy­mań­skich i Łado­siów, prawda? – Nie zamie­rzała ukry­wać, że obser­wo­wała ich dzia­ła­nia. Nie inte­re­so­wało jej, że wyj­dzie na wścib­ską. – W końcu się ktoś nimi zain­te­re­so­wał. To wcie­lone dia­bły – fuk­nęła z zacię­to­ścią.

– Mocne oskar­że­nia – ode­zwał się Hek­tor nieco roz­ba­wiony powagą i sło­wami kobiety.

– Dla­czego pani tak mówi? – zapy­tała z poważną miną Jagna. Kobieta zlu­stro­wała ją od góry do dołu. Boja­now­ska nie miała typowo kobie­cych kształ­tów. Ogo­lona pra­wie na łyso, ubrana w czarny T-shirt i czarne bojówki bar­dziej przy­po­mniała anty­ter­ro­ry­stę niż prze­ciętną poli­cjantkę. Star­szej kobie­cie zde­cy­do­wa­nie się to nie podo­bało.

– Hała­sują. W nocy spać nie można.

– A co robią? – zain­te­re­so­wał się Hek­tor. Spoj­rzała na niego z więk­szą apro­batą. Jego wygląd, w prze­ci­wień­stwie do Jagny, wywie­rał pozy­tywne wra­że­nie. Był ubrany w gra­na­towe spodnie chino, błę­kitne baweł­niane polo oraz let­nią mary­narkę. Wyglą­dał jak model z żur­nala. Star­sza kobieta od razu pod­dała się jego uro­kowi.

– Spro­wa­dzają tu nocami podej­rza­nych ludzi, pod­jeż­dżają auta, trą­bią – tłu­ma­czyła wzbu­rzona. – A to słow­nic­two. Istny rynsz­tok.

– Skąd pani wie, że to oni? – dopy­ty­wał Cichy.

– Kilka razy otwo­rzy­łam w nocy okno, aby uci­szyć towa­rzy­stwo, to widzia­łam jed­nego i dru­giego – mówiła z obu­rze­niem. – Zro­bi­cie coś z tym? – zapy­tała z nadzieją, wpa­tru­jąc się inten­syw­nie w Hek­tora, a igno­ru­jąc Jagnę.

– Pra­cu­jemy nad tym – zręcz­nie skła­mał Hek­tor. – Od dawna pani tu mieszka?

– Ze czter­dzie­ści lat będzie – przy­znała kobieta, uśmie­cha­jąc się do komi­sa­rza.

– Czyli może pani coś o tych chło­pa­kach powie­dzieć? – Wie­dział, że kobieta chęt­nie podzieli się wie­dzą.

– Mogę, mogę – odparła ocho­czo. – Szy­mań­scy miesz­kają tu ze dwa­dzie­ścia lat, jak nie wię­cej. Doro­bili się w tym cza­sie i teraz udają, że połowy sąsia­dów nie znają. Łado­sie zaś są tu od dawna. Dobrze zna­łam starą Łado­siową, umarła pięt­na­ście lat temu. A tu został jej zapi­ja­czony syn z roz­wrzesz­cza­nymi dzie­cio­rami, któ­rych ni­gdy nikt nie pil­no­wał. Żona tego pijaka haruje jak wół, jest pie­lę­gniarką, bez jej roboty to trawę by jedli. Ona jedyna z nich wszyst­kich porządna. Już dawno powinna kan­tem puścić tego dar­mo­zjada. – Nie krę­po­wała się mówić dosad­nie. – Nie może więc dzi­wić, że ich syn wyrósł na łobuza. – Dała im znak, żeby się do niej nachy­lili, i zaczęła mówić szep­tem, choć dookoła nie było nikogo. – Naj­star­szy z Łado­siów, ten co tak hała­suje w nocy, miał romans z Zabiel­ską. – Wska­zała głową w głąb alejki, dając do zro­zu­mie­nia, że to kobieta z ich oko­licy.

– I co w tym złego? – zapy­tała nie­pew­nie Jagna. Star­sza kobieta na uła­mek sekundy prze­rzu­ciła na nią wzrok, ale za chwilę ponow­nie sku­piła uwagę na Cichym, jakby mówiąc tylko do niego.

– To mężatka, dużo star­sza od chło­paka. Ładoś wtedy był jesz­cze dziec­kiem – powie­działa.

– Dziec­kiem? – zdzi­wiła się aspi­rant.

– To było ze trzy, może cztery lata temu – odparła kobieta. – Stara baba, a uga­nia się za mło­dymi, jak jej nie wstyd.

Jagna prze­wró­ciła oczami.

– Skąd pani o tym wie? – ode­zwała się, dusząc w sobie gniew i nic sobie nie robiąc z tego, że kobieta ją igno­ruje.

– Sąsiadka mi opo­wia­dała – wyja­śniła z urazą, jakby dopy­ty­wa­nie aspi­rant ją doty­kało. – Że widziała, jak Ładoś kosił trawę u Zabiel­skich. Ona wyszła do niego z napo­jem, a kiedy chło­pak opróż­nił szklankę, wzięła go za rękę i popro­wa­dziła do domu. – Rela­cjo­no­wała wszystko z nie­sły­chaną dokład­no­ścią. – A potem żegnała się z nim na progu, a ubrana była w szla­frok. Taka sytu­acja powta­rzała się raz w tygo­dniu przez jakiś czas. – Niby nie było to blo­ko­wi­sko, a jed­nak plotki roz­cho­dziły się szybko. – Cie­kawe, czy pan Zabiel­ski o tym wie, to majętny, sza­no­wany czło­wiek, z któ­rym wszy­scy się w naszej oko­licy liczą, a żona mu rogi dopra­wia. Wstyd – rzu­ciła poważ­nie.

– Młody Szy­mań­ski ponoć porząd­niej­szy – rzu­cił jakby mimo­cho­dem Cichy.

Kobieta fuk­nęła teatral­nie.

– On taki jak rodzice, uważa się za lep­szego od wszyst­kich. Ale jak nikt nie patrzy, to zacho­wuje się tak samo pro­stacko jak Ładoś. W ogóle ich nie inte­re­suje, że tutaj miesz­kają starsi ludzie, któ­rzy lubią spo­kój i ciszę. – Nakrę­cała się od nowa. – Wie­cie, co mi kie­dyś powie­dzieli, kiedy w nocy kaza­łam się im uspo­koić? „Skoro nie może bab­cia spać, to niech zacznie liczyć barany”. – Pró­bo­wała paro­dio­wać tego, który jej to powie­dział. – Cham­stwo.

Takie osoby, miesz­ka­jące na każ­dym osie­dlu, bywały pomocne, dla­tego warto było mieć z nimi dobre rela­cje.

– Dzię­ku­jemy za infor­ma­cję, zaj­miemy się tą sprawą – oznaj­mił Hek­tor, uśmie­cha­jąc się, a kobieta z zado­wo­le­niem kiw­nęła głową.

Wsie­dli do bmw, a star­sza pani patrzyła z dez­apro­batą, że to Jagna pro­wa­dzi.

Ruszyli w stronę zwięk­sza­ją­cych się nume­rów Burz­li­wej Doliny.

– Co za bab­sko – prych­nęła Boja­now­ska, jadąc powoli przed sie­bie i patrząc w lusterko. Star­sza kobieta na­dal stała na chod­niku i przy­glą­dała się, jak się odda­lają. – Wszyst­kich dookoła oce­nia, a swo­jego nie­zno­śnego plot­ko­wa­nia nie dostrzega. Pew­nie ma się za nie­zwy­kle kul­tu­ralną. Kurwa! Lep­sza niż miej­ski moni­to­ring – iry­to­wała się Boja­now­ska.

– Wylu­zuj, nie ma co się przej­mo­wać – uspo­ka­jał ją Hek­tor. – Zatrzy­maj się. Musimy spraw­dzić, gdzie miesz­kają Zabiel­scy, warto poroz­ma­wiać z kobietą. Skoro miała bli­skie rela­cje z jed­nym z chło­pa­ków, to może coś wię­cej o nim wie.

Boja­now­ska zapar­ko­wała na pobo­czu, a Hek­tor zapy­tał przez radio­sta­cję:

– Możesz spraw­dzić, gdzie dokład­nie miesz­kają Zabiel­scy z Burz­li­wej Doliny?

– Mało szcze­gó­łowa wia­do­mość, ale spró­buję, panie komi­sa­rzu. – Usły­szał w odpo­wie­dzi.

– Mamy impas. Trzy różne wer­sje tego, jacy są Szy­mań­ski i Łado­sio­wie, więc coś tu śmier­dzi – stwier­dziła Jagna, cze­ka­jąc na wia­do­mo­ści od dyżur­nego.

– Nie­ko­niecz­nie – ponow­nie sprze­ci­wił się Cichy. – Rodzice są nie­obiek­tywni, jeśli cho­dzi o swoje dzieci, i zawsze widzą, że to ktoś inny spra­wia, że ich pocie­cha jest pro­ble­ma­tyczna. A star­sza pani nie jest wia­ry­godna, podej­rze­wam, że jest samotna, roz­go­ry­czona i wście­kła na cały świat. Takie osoby wszyst­kich postrze­gają nega­tyw­nie – tłu­ma­czył Hek­tor. – Mamy trzy opi­nie i żadna z nich nie musi być praw­dziwa. Cie­kawi mnie, dla­czego Ładoś i Szy­mań­ski zde­cy­do­wali się zabrać mustanga, wie­dząc, jak ważny jest dla sta­rego Szy­mań­skiego? Musiało wyda­rzyć się coś bar­dzo nie­ty­po­wego, aby młody Szy­mań­ski w taki spo­sób zosta­wił skarb ojca.

– To może trzeba zle­cić poszu­ki­wa­nia zakro­jone na więk­szą skalę? – spy­tała Jagna.

– Na razie jesz­cze jest za wcze­śnie. Ładoś może być w pracy, a Szy­mań­ski na uczelni lub z dziew­czyną – stwier­dził komi­sarz. – Jak to matka Bła­żeja powie­działa, to doro­śli ludzie i mogą robić, co chcą. Szy­mań­ski wcale nie musiał się trzy­mać tego, co mówił rodzi­com.

– No tak – wes­tchnęła Jagna. – Powin­ni­śmy jakoś zre­kon­stru­ować ich wczo­raj­szy wie­czór. Czy na pewno byli razem? Jeśli tak, to gdzie poje­chali i co robili całą noc?

– Otóż to – rzu­cił Cichy. – To, jacy są na co dzień, wcale nie musi mieć nic wspól­nego z tym, co spo­tkało ich ostat­niej nocy. Jedyne co wiemy, to to, że przed dwu­dzie­stą Niko­dem i Bła­żej byli jesz­cze w domach.

– Mam adres Zabiel­skich – ode­zwał się głos w radio­sta­cji. – W bazie ich nie ma, nie byli noto­wani – wyja­śnił dyżurny. – Ale Zbi­gniew Zabiel­ski pro­wa­dzi jedną z naj­więk­szych firm kon­sul­tin­go­wych w kraju. W sieci zna­la­złem info, że miesz­kają pod adre­sem Burz­liwa Dolina dwie­ście pięć­dzie­siąt. Z tego co zoba­czy­łem na zdję­ciach, to wyrą­bana w kosmos hacjenda. Nie prze­oczy­cie jej.

– Dzięki, świetna robota, masz u mnie piwo – rzu­cił z zado­wo­le­niem Hek­tor. Zada­nie, które wyko­nał dyżurny, nie nale­żało do jego obo­wiąz­ków, zro­bił to dla­tego, że miał ochotę pomóc, tak po kole­żeń­sku. – Bez odbioru.

– Dwie­ście pięć­dzie­siąt, zmie­rzamy w stronę luk­susu – zakpiła Jagna, odpa­la­jąc ponow­nie auto.

Zapar­ko­wali na obszer­nym pod­jeź­dzie przed nume­rem 250.

Wysie­dli w mil­cze­niu, przy­glą­da­jąc się luk­su­so­wej willi o nowo­cze­snym geo­me­trycz­nym kształ­cie. Duże poziome prze­szkle­nia i widoczny od pod­jazdu roz­le­gły taras robiły wra­że­nie. Główne czę­ści domu zostały wykoń­czone w neu­tral­nych kolo­rach, które zesta­wiono z drew­nia­nymi ele­men­tami.

Przed wej­ściem, na obszer­nym zie­lo­nym tere­nie, w kwia­to­wych raba­tach pra­co­wała kobieta w kape­lu­szu. Klę­czała przy dużym krzaku z różami, czer­wona na twa­rzy od słońca.

– Dzień dobry, pani Zabiel­ska? – zapy­tała Jagna, a kobieta spoj­rzała na nią z uwagą.

– Pani jest w domu. – Kobieta wska­zała pal­cem.

Ruszyli w stronę drzwi wej­ścio­wych, podzi­wia­jąc roz­miar budynku.

– To chyba duża rodzina – stwier­dziła Jagna, przy­glą­da­jąc się cie­ka­wej bryle domu.

– Zwy­kle duże prze­strze­nie zamiesz­kuje mało ludzi, ale za to boga­tych – odpo­wie­dział reflek­syj­nie Hek­tor.

Sta­nęli przed wyso­kimi i sze­ro­kimi drew­nia­nymi drzwiami, aspi­rant pocią­gnęła za sznu­rek od dzwonka. Roz­legł się dono­śny dźwięk gongu.

Chwilę póź­niej drzwi otwo­rzył męż­czy­zna po czter­dzie­stce, ubrany w czarny gar­ni­tur.

– Pan Zabiel­ski? – Boja­now­ska zało­żyła, że ma do czy­nie­nia z gospo­da­rzem.

– Nie, jest w pracy. Mogę w czymś pomóc? – zapy­tał poważ­nie męż­czy­zna.

– Kim pan jest?

– A pań­stwo? – odpo­wie­dział pyta­niem na pyta­nie.

– Poli­cja, chcemy poroz­ma­wiać z któ­rymś z domow­ni­ków. Naj­chęt­niej z panią Zabiel­ską – wyja­śnił Hek­tor. Poka­zali służ­bowe legi­ty­ma­cje.

Męż­czy­zna otwo­rzył sze­rzej drzwi.

– Zapra­szam do salonu, pójdę poin­for­mo­wać panią o pań­stwa przy­by­ciu. – Ruszył przo­dem, a oni za nim. Wpro­wa­dził ich do dużego pomiesz­cze­nia, któ­rego nowo­cze­sny, pro­sty design łączył ele­gan­cję i sto­no­wa­nie. Prze­stronna prze­strzeń i wiel­ko­po­wierzch­niowe prze­szkle­nia zapew­niały widok na spek­ta­ku­larny ogród z base­nem.

Otwarty na drugą kon­dy­gna­cję salon wprost zachwy­cał.

– Cho­lera. – Hek­tor usły­szał słowa Jagny, która roz­glą­dała się dookoła. Miał ochotę powie­dzieć to samo. Wolał nie myśleć, ile kosz­tuje taki dom i jego utrzy­ma­nie.

Nie­ba­wem usły­szeli kroki. Z pierw­szego pię­tra po drew­nia­nych scho­dach scho­dziła kobieta ubrana w jedwabną bluzkę z moty­wem pan­tery i ołów­kową, brą­zową skó­rzaną spód­nicę. Hek­tor i Jagna spoj­rzeli na sie­bie. To nie był strój domowy, więc być może kobieta wła­śnie szy­ko­wała się do wyj­ścia. Była ucze­sana i uma­lo­wana.

Sta­nęła przed nimi i wycią­gnęła rękę.

– Wio­letta Zabiel­ska, Kon­rad powie­dział, że chce­cie ze mną poroz­ma­wiać. W czym mogę pomóc? – Cichy patrzył na nią z uwagą, ale kątem oka dostrze­gał, że i Boja­now­ska jest zain­try­go­wana. Kobieta zbli­żała się do pięć­dzie­siątki, ale wyglą­dała atrak­cyj­nie, miała zgrabną syl­wetkę i gładką twarz. Nie dostrze­gało się nawet jed­nej zmarszczki. Oczy­wi­ście komi­sarz nie wyklu­czał, że pod­da­wała się zabie­gom upięk­sza­ją­cym i popra­wia­ją­cym wygląd, ale efekt pre­zen­to­wał się bar­dzo natu­ral­nie. Zapewne zawsze była wyjąt­ko­wej urody, więc mając pie­nią­dze, nie­trudno było o nią nale­ży­cie zadbać.

– Komi­sarz Hek­tor Cichy i aspi­rant szta­bowy Jagna Boja­now­ska – przed­sta­wił ich. Kobieta ski­nęła głową. Cichy widział, że mu się przy­gląda, sku­pia­jąc wzrok na jego bliź­nie. Na twa­rzy kobiety wypi­sało się zain­te­re­so­wa­nie.

– Chcie­li­by­śmy poroz­ma­wiać o Bła­żeju Łado­siu – wyja­śnił komi­sarz, a kobieta szybko obej­rzała się za sie­bie i powie­działa:

– Przejdźmy do gabi­netu. – Nie było sły­chać w jej gło­sie zde­ner­wo­wa­nia czy skrę­po­wa­nia. Widać zda­wała sobie sprawę, że pew­nego dnia ktoś zacznie pytać o chło­paka.

Weszli do prze­stron­nego biura, które rów­nież było urzą­dzone w nowo­cze­snym stylu. W pomiesz­cze­niu stało biurko, fotel i długi biały stół, dookoła któ­rego pousta­wiano czarne krze­sła.

– Mąż odbywa tu spo­tka­nia biz­ne­sowe – wyja­śniła, widząc, jak roz­glą­dają się po wnę­trzu. – Pro­szę usiąść. – Wska­zała im miej­sce przy stole.

– Przej­dziemy do sedna, nie chcemy mar­no­wać pani i naszego czasu – zaczął Hek­tor, a kobieta ski­nęła głową. – Podobno miała pani romans z Bła­że­jem Łado­siem.

– Kiedy jesz­cze był nie­peł­no­letni – wtrą­ciła Jagna.

Kobieta przez chwilę przy­glą­dała się im w mil­cze­niu, nie oka­zu­jąc cie­nia zde­ner­wo­wa­nia.

– To prawda, romans trwał kilka mie­sięcy i Bła­żej nie miał wtedy jesz­cze osiem­na­stu lat, ale wszystko odbyło się za obo­pólną zgodą. Może­cie go o to zapy­tać – wyja­śniła atrak­cyjna blon­dynka. Hek­tor sku­pił się na jej twa­rzy; podo­bała mu się. Miała w sobie piękno i smu­tek. Nie dzi­wił się Bła­żejowi, że się wdał z nią w romans. Naszła go reflek­sja, że ostat­nią kobietą, która go zain­te­re­so­wała i z którą spał, była Ana­sta­zja Kool. Na samo wspo­mnie­nie zro­biło mu się gorąco. W takich momen­tach zapo­mi­nał, jaką krzywdę mu wyrzą­dziła. Pierw­szy raz od tam­tego czasu poczuł, że bra­kuje mu seksu. Ostat­nie mie­siące prze­by­wał na odwyku i tera­pii. Pra­wie każdy wie­czór spę­dzał z Polą Ostrow­ską. Nie upra­wiali seksu. Pola miała swoje traumy. Nie czuła się jesz­cze gotowa na bli­skie rela­cje z męż­czy­znami, a tym bar­dziej z Hek­torem, któ­rego trak­to­wała jak rodzinę.

– Ale to pani była doro­sła i powinna wie­dzieć, że jest to nie­mo­ralne – ode­zwała się twardo Jagna.

– Nie popeł­niła pani prze­stęp­stwa – odrzekł spo­koj­nie Hek­tor, patrząc na Boja­now­ską. Nie rozu­miał jej zacho­wa­nia. – Arty­kuł dwie­ście, para­graf jeden Kodeksu kar­nego – rzu­cił, widząc jej wście­kły wzrok. Jagna nie­chęt­nie kiw­nęła głową, pozwa­la­jąc wró­cić mu do roz­mowy. – Romans z Bła­że­jem zakoń­czył się cztery lata temu, tak? – Nie spusz­czał wzroku z kobiety. Ona rów­nież na niego patrzyła. Z wyraź­nie rosnącą cie­ka­wo­ścią.

– Mniej wię­cej.

– A jak się to zaczęło? – zapy­tał Cichy, choć to nie miało nic wspól­nego z ich sprawą.

– Bła­żej przy­szedł do mojego męża, ponie­waż potrze­bo­wał pracy. Chciał pomóc matce. Kobieta cią­gle pra­cuje, aby zwią­zać koniec z koń­cem – Wio­letta opo­wia­dała to, co już wie­dzieli. – Mąż doce­nia ambit­nych mło­dych ludzi, więc zapro­po­no­wał mu, że będzie poma­gał w ogro­dzie, na co Bła­żej się zgo­dził. Wie­dział, że póki nie uzy­ska peł­no­let­no­ści, to niczego innego u mojego męża nie może robić. Był dobrym pra­cow­ni­kiem, sumien­nie wyko­ny­wał swoją pracę, nie migał się od obo­wiąz­ków. Mąż był z niego zado­wo­lony.

– Pani chyba też – rzu­ciła zło­śli­wie Boja­now­ska.

– Łatwo pani oce­niać, bo zapewne ni­gdy nie była pani samotna. W zło­tej klatce też może być ciężko – odpo­wie­działa spo­koj­nie kobieta, popra­wia­jąc włosy, które opa­dły jej na poli­czek. – Mam piękny dom, dużo pie­nię­dzy, ale sie­dzę tu sama. Dzieci dawno temu wyje­chały, by uczyć się za gra­nicą, a męża cią­gle nie ma. – Nie miała do nikogo pre­ten­sji, po pro­stu chciała wyja­śnić swoje poło­że­nie. – Bła­żej był uro­czy i miły. Zaczę­łam z nim roz­ma­wiać i tak wyszło. To dobry chło­pak, zale­żało mu na mnie, wiem o tym. Kiedy jed­nak wyznał mi miłość, uzna­łam, że musimy zakoń­czyć tę rela­cję. Lubi­łam go, dzięki niemu czu­łam się znowu podzi­wiana, ktoś był mną zain­te­re­so­wany. Ale wia­domo było, że taka rela­cja nie może długo trwać. – Słu­chali, nie prze­ry­wa­jąc. Nie była pierw­szą ani ostat­nią kobietą, która tak wypeł­nia życiową pustkę. Nie była wynio­sła czy zma­nie­ro­wana, mimo bogac­twa, jakie ją ota­czało. Na Hek­to­rze robiła dobre wra­że­nie. – Był u nas pół roku, a potem popro­si­łam, żeby odszedł, aby nie robił kło­po­tów sobie i mnie.

– Posłu­chał? – zacie­ka­wił się Hek­tor. Zako­chany młody chło­pak mógł nie przy­jąć ze spo­ko­jem wia­do­mo­ści o koniecz­no­ści zakoń­cze­nia takiego związku.

– Pró­bo­wał mnie prze­ko­ny­wać do zmiany zda­nia, ale nie chcia­łam go krzyw­dzić – wyja­śniła kobieta. – Po zakoń­cze­niu tej rela­cji i pracy u nas widzia­łam go kilka razy, jak stał nie­da­leko domu i patrzył. Ale nie zro­bił nic prze­ciwko mnie.

– Mąż wie o waszym roman­sie? – Boja­now­ska zapy­tała tym razem nieco łagod­niej­szym tonem.

– Nie sądzę – odpo­wie­działa kobieta z waha­niem.

– Pani sąsie­dzi wie­dzą… – oświe­ciła ją Jagna.

– Chcie­li­by­śmy poroz­ma­wiać z pani mężem – rzu­cił Cichy.

– O czym? – zapy­tała z obawą w gło­sie.

– Nie o pani roman­sie, nie jeste­śmy od tego, aby zdra­dzać tajem­nice innych. Może mąż też powie o Łado­siu coś, co pozwoli nam lepiej go poznać – wyja­śnił Hek­tor z lek­ko­ścią w gło­sie, aby kobieta nabrała pew­no­ści, że nie musi się ich oba­wiać.

– Mąż jest w biu­rze – oznaj­miła. – Nie widzia­łam go od wczo­raj. Wie­czo­rem był umó­wiony z Pio­trem Zalew­skim w klu­bie teni­so­wym LOB. Raz w tygo­dniu spo­ty­kają się na meczu. – Hek­tor zwró­cił uwagę, że ciągu godziny drugi raz padała nazwa klubu teni­so­wego.

– Nie wró­cił z klubu na noc? – docie­kała Boja­now­ska.

– Nie wiem, zwy­kle po meczu jesz­cze idą na drinka – odparła kobieta. – Mamy oddzielne sypial­nie, więc zda­rza się, że nie widuję męża nawet przez kilka dni. Głów­nie roz­ma­wiam z nim przez tele­fon – dodała, nie widząc nic dziw­nego w takim ukła­dzie. – Po co tak naprawdę przy­szli­ście?

– Przy­je­cha­li­śmy do Burz­li­wej Doliny, aby poroz­ma­wiać z Bła­że­jem i jego przy­ja­cie­lem, który też mieszka w oko­licy, ale na razie nie możemy się z nimi skon­tak­to­wać – rzekł Hek­tor. – Dla­tego pytamy osoby, które ich znają, co wie­dzą. Nie mamy pew­no­ści, czy nie wpa­ko­wali się w kło­poty.

– Mogli wpaść w tara­paty, ale nie wiem jak duże – przy­znała po chwili, a Cichy poczuł, jak ska­cze mu adre­na­lina.

– Dla­czego pani tak sądzi? – zapy­tał, a kobieta się skrzy­wiła.

– Trzy mie­siące temu byli­śmy z mężem na ban­kie­cie w klu­bie LOB, o któ­rym już wspo­mnia­łam. Przy­ję­cie jest orga­ni­zo­wane raz w roku. Spo­tka­łam tam Bła­żeja i Niko­dema Szy­mań­skiego. Mimo że nie są biz­nes­me­nami, byli gośćmi Pio­tra Zalew­skiego.

– I co w tym złego? – dopy­ty­wała Jagna.

– Wie­cie, kim jest Piotr Zalew­ski? – zapy­tała, jakby nazwi­sko męż­czy­zny było wszyst­kim znane. – Nie sły­sze­li­ście, czym zaj­muje się Zalew­ski Law Com­pany?

– To firma praw­ni­cza – odparł Hek­tor bez zasta­no­wie­nia. Kilka razy miał oka­zje spo­tkać się na komen­dzie z ludźmi z tej kan­ce­la­rii.

Wio­lettę jakby roz­ba­wiła jego odpo­wiedź.

– Mię­dzy innymi – stwier­dziła i z waha­niem dodała: – Zalew­ski pro­wa­dzi różne inte­resy, jest wpły­wowy i bez­względny w dzia­ła­niach. Dla­tego, kiedy zoba­czy­łam Bła­żeja i Niko­dema w jego towa­rzy­stwie, zanie­po­ko­iłam się. Pyta­łam Bła­żeja, co robi na przy­ję­ciu. Twier­dził, że Niko­dem go zapro­sił, ponie­waż za dobre wyniki w nauce i w spo­rcie otrzy­mał od Zalew­skiego sty­pen­dium naukowe.

– A myśli pani, że to nie­prawda? – zapy­tał Cichy, a ona wzru­szyła ramio­nami.

– Wiem tyle, że jeśli Bła­żej coś robił dla Zalew­skiego, to nie jest to legalne – odparła. – Bła­żej nie ma wykształ­ce­nia, które pre­fe­ro­wano by w kan­ce­la­rii.

– Ale mógł być osobą towa­rzy­szącą – zauwa­żył poli­cjant, a kobieta tylko pokrę­ciła prze­cząco głową.

– Czy chce nam pani coś powie­dzieć? – zapy­tał, czu­jąc, że w sło­wach roz­mów­czyni kryje się znacz­nie wię­cej. Ale kobieta znowu pokrę­ciła prze­cząco głową.

– Szy­mań­skiego też pani dobrze zna? – zmie­niła temat Jagna.

– Z widze­nia – przy­znała. – I wiem, że jego rodzice zawsze mieli zawy­żone ambi­cje wobec syna, dla­tego Szy­mań­ski nie tole­ruje Bła­żeja. – Jej słowa świad­czyły o tym, że poza sek­sem łączyła ją z chło­pa­kiem głęb­sza więź. – Bła­żej mówił, że Niko­dem to nie­spo­kojny duch. Rodzice swoje, a on swoje. Wspo­mniał, że zawsze miał ryzy­kowne pomy­sły i wcią­gał w nie Bła­żeja. Przez to obaj mieli pro­blemy. Ale Niko­dema z opa­łów wycią­gali naj­pierw rodzice, potem majętni zna­jomi, a Bła­żej zazwy­czaj obry­wał za nich obu.

– Dużo pani o nich wie – skwi­to­wał Cichy.

– Bła­żej był dla mnie kie­dyś ważny – odparła. – Od czasu tego ban­kietu nie mogę prze­stać myśleć, że spę­dzają czas z nie­wła­ści­wymi ludźmi. Duże pie­nią­dze mogą namie­szać w gło­wach, zwłasz­cza mło­dym ludziom.

– A może naprawdę byli na ban­kie­cie ze względu na sty­pen­dium? – zasu­ge­ro­wał Cichy, a kobieta uśmiech­nęła się pobłaż­li­wie.

– Tak jak wspo­mi­na­łam, Bła­żej pocho­dzi z bied­nej rodziny, a na ban­kie­cie miał na sobie gar­ni­tur od Arma­niego. A po oko­licy jeź­dzi dro­gimi samo­cho­dami.

– Pra­cuje w warsz­ta­cie, może aku­rat testuje auto, które napra­wia – dość nie­grzecz­nie zri­po­sto­wała Boja­now­ska.

– Może tak być – odpo­wie­działa z uśmie­chem Wio­letta. – Byłam u niego w warsz­ta­cie kilka dni po ban­kie­cie, prze­ko­ny­wa­łam, aby nie kon­tak­to­wał się z Zalew­skim. Oznaj­mił, że to nie moja sprawa, z kim się spo­tyka i co robi. Wtedy pierw­szy raz był dla mnie nie­miły. – Wes­tchnęła z wystu­dio­wa­nym gry­ma­sem, przy­po­mi­na­ją­cym nieco uśmiech. – Mam nadzieję, że się znajdą, a teraz po pro­stu gdzieś się dobrze bawią.

– Dzię­ku­jemy za poświę­cony czas. – Hek­tor pod­niósł się z miej­sca, jesz­cze raz roz­glą­da­jąc się po dużym gabi­ne­cie.

Jagna ruszyła pierw­sza do wyj­ścia, bo zaczął jej dzwo­nić tele­fon. Wtedy Hek­tor poczuł, jak Zabiel­ska chwyta go za łokieć.

– Pan mnie rozu­mie, widzę to w pana oczach, jest pan tak samo samotny jak ja – rze­kła cicho. – Gdyby miał pan ochotę się spo­tkać, pro­szę zadzwo­nić. – Wsu­nęła mu do kie­szeni mary­narki wizy­tówkę.

Nie odpo­wie­dział, tylko ski­nął głową, czu­jąc pod­eks­cy­to­wa­nie. I natych­miast zaczął roz­wa­żać jej pro­po­zy­cję.

* * *

Weszli na komendę, mając plan dal­szych dzia­łań. Co prawda ich hipo­tezy były dość chwiejne, ale zakła­dali, że to, co na początku mogło wyda­wać się mło­dzień­czym żar­tem czy głu­potą, w rze­czy­wi­sto­ści może być czymś zupeł­nie innym. Nale­żało spraw­dzić Zabiel­skiego, mimo że romans był dawną sprawą i kobieta twier­dziła, że mąż nic o nim nie wie. Wąt­pliwe, skoro o wszyst­kim wie­dzieli nawet sąsie­dzi. Naj­ciem­niej jest pod latar­nią, a naj­bliż­sza osoba dowia­duje się zawsze na końcu. Dla­tego trzeba było spraw­dzić, kim jest i co wie Zabiel­ski, bo może Ładoś i Szy­mań­ski nie znik­nęli bez powodu, skoro Bła­żej oka­zał się nie­lo­jalny wobec pra­co­dawcy. Nie­któ­rzy, aby doko­nać zemsty, potra­fią cze­kać na odpo­wiedni moment całymi latami. Trzeba było zdo­być wię­cej infor­ma­cji.

Musieli rów­nież dowie­dzieć się, czy tech­ni­kom udało się jesz­cze coś zna­leźć w mustangu. Zamie­rzali też oddać do spraw­dze­nia zna­le­ziony w aucie tele­fon. Nie nale­żał do Szy­mań­skiego ani do Łado­sia, dla­tego warto było spró­bo­wać zna­leźć jego wła­ści­ciela. Być może to on dys­po­no­wał infor­ma­cjami przy­dat­nymi w dal­szym śledz­twie.

Liczyli, że uda się namie­rzyć sygnał z komó­rek chło­pa­ków. To mógł być naj­prost­szy spo­sób na ich zlo­ka­li­zo­wa­nie. Łatwiej­szy niż cho­dze­nie po ludziach, któ­rzy przy­pusz­czal­nie mogli mieć z nimi kon­takt.

Jagna ocze­ki­wała także, że w bazie poli­cyj­nej znaj­dzie przy­datne infor­ma­cje o chło­pa­kach. Może nie pomogą one bez­po­śred­nio dowie­dzieć się, gdzie ci teraz są, ale uzu­peł­nią obraz, kim są i co robią obaj mło­dzi ludzie, kiedy rodzice spusz­czają ich z oczu.

Idąc w stronę windy, Hek­tor zoba­czył zmie­rza­jącą w ich kie­runku Polę. Miała na sobie cywilne ubra­nie, jakby już koń­czyła pracę. Cichy widział się z nią wczo­raj wie­czo­rem i nic nie mówiła, że dzi­siaj weź­mie tro­chę wol­nego. Rano się nie spo­tkali, bo musiał być wcze­śniej niż zwy­kle na komen­dzie.

Kiedy sta­nęli naprze­ciwko sie­bie, dostrzegł, że jest wyraź­nie zmę­czona i ma pod­krą­żone oczy.

– Cześć, wycho­dzisz? – zapy­tał zdzi­wiony.

– Słabo się czuję. Idę do domu – zako­mu­ni­ko­wała bez­na­mięt­nie.

– Chora jesteś? – Przy­glą­dał się jej z uwagą.

– Źle spa­łam, naszła mnie fala wspo­mnień, wiesz, jak jest – odparła. – I być może się gdzieś prze­zię­bi­łam. Czuję się, jak­bym zła­pała grypę. Moich klien­tów nie zarażę, ale nie chcę nara­żać innych.

Nie pierw­szy raz Pola nie spała w nocy przez natrętne wspo­mnie­nia. Od roku mie­wała kosz­mary zwią­zane z byłym mężem. Mimo że od jakie­goś czasu żyła w spo­koju, to prze­szłość powra­cała w naj­mniej ocze­ki­wa­nych momen­tach. Ale rzadko kiedy rezy­gno­wała z pracy. W pro­sek­to­rium zapo­mi­nała o całym świe­cie. Praca ze zmar­łymi o dziwo przy­no­siła jej uko­je­nie. Mar­twych nie musiała się oba­wiać.

– Jak pierw­szy dzień po powro­cie? – zapy­tała, nim ruszyła dalej.

– Praca w tere­nie, więc nie jest naj­go­rzej – odpo­wie­dział, nie spusz­cza­jąc z niej wzroku. Nie rozu­miał, co się dzieje, wyglą­dała ina­czej. Usły­szał zna­czące chrząk­nię­cie i przy­po­mniał sobie, że obok niego stoi nowa part­nerka, która może nie znać Ostrow­skiej. – Polu, poznaj, to Jagna Boja­now­ska, jest moją nową part­nerką. – Pola przyj­rzała się Jagnie z zain­te­re­so­wa­niem. Dawno nie widziała kobiety, która zde­cy­do­wa­łaby się na taką fry­zurę i tak mocno znie­kształ­ca­jący syl­wetkę strój. Ale po chwili namy­słu doszła do wnio­sku, że do Boja­now­skiej spe­cy­ficzna i oszczędna fry­zura pasuje. Kobiety wycią­gnęły do sie­bie ręce na powi­ta­nie. – Jagna, to Pola Ostrow­ska, która pra­cuje tu…

– …jako pato­log – weszła mu w słowo nowa kole­żanka. – Rzadko kiedy mamy trupa, ale o nie­któ­rych tu pra­cu­ją­cych sły­sza­łam, zwłasz­cza jeśli mają dobrą opi­nię. – Ostrow­ska uśmiech­nęła się, ale w tym uśmie­chu nie było rado­ści, tylko kur­tu­azja.

– Faj­nie, że Hek­tor ma nową part­nerkę. Jawor­ski pozo­sta­wiał wiele do życze­nia – odparła kąśli­wie pato­log.

– Jesteś nie­spra­wie­dliwa – rzu­cił z pre­ten­sją Cichy. Ostrow­ska nie prze­pa­dała za Jawor­skim, ale Hek­to­rowi wyda­wało się, że kolega i przy­ja­ciółka pozo­stają w lep­szych rela­cjach od czasu jego ostat­niej hospi­ta­li­za­cji.

– Taaa, Casa­nova jak z koziej dupy trąba – dodała Jagna, co tym razem wywo­łało szczery uśmiech na zmę­czo­nej twa­rzy Poli, zaś Hek­tor tylko prze­wró­cił oczami. – Może kie­dyś spo­tkamy się na obie­dzie? – zapro­po­no­wała Boja­now­ska. Pola, ku zdzi­wie­niu komi­sa­rza, przy­tak­nęła. To była pewna nowość w jej reak­cjach, zwy­kle bowiem jadała obiady w jego towa­rzy­stwie lub sama. Nie czuła potrzeby powięk­sza­nia tego grona o nowe osoby.

– Widzimy się wie­czo­rem? – zapy­tał, a Pola znów poki­wała głową.

Poże­gnali się i Jagna i Cichy skie­ro­wali się do biura tech­ni­ków.

– Dziwną jeste­ście parą – stwier­dziła bez skrę­po­wa­nia Boja­now­ska.

– Tylko się przy­jaź­nimy – odparł krótko i poczuł, jak Jagna mu się przy­gląda. – Dla­czego to dla wszyst­kich takie dziwne? – rzu­cił naiwne pyta­nie. Liczył, że od Boja­now­skiej jako od kobiety uzy­ska inną odpo­wiedź, niż otrzy­małby od Jawor­skiego.

– A co, masz dzie­sięć lat, że pytasz? – rzu­ciła, ale Hek­tor nie zamie­rzał odpo­wia­dać. Po chwili więc dodała: – Trudno uwie­rzyć, że rela­cja męsko-dam­ska może opie­rać się tylko na przy­jaźni i że obie strony to satys­fak­cjo­nuje. Zwy­kle po pew­nym cza­sie któ­raś ze stron anga­żuje się bar­dziej i chce wię­cej.

– Z nami jest ina­czej – Hek­tor chciał uciąć nie­zręczny temat.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki