Echo Man - Sam Holland - ebook + książka

Echo Man ebook

Holland Sam

4,3
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Seryjny morderca popełnia szereg makabrycznych zbrodni. Wiele wskazuje, że zabijając, wzoruje się na słynnych mordercach. Ale kopiowanie zbrodni wkrótce przestanie mu wystarczać...

Na terenie całej Anglii dochodzi do serii pozornie niepowiązanych ze sobą morderstw. Za każdym razem sprawca stosuje inne wyrafinowane metody, zawsze jest bezwzględny i niezwykle okrutny. Jego działań nie da się przewidzieć.

Policja nie dostrzega między zbrodniami żadnego związku. W śledztwie prowadzonym przez dwójkę detektywów dochodzi w końcu do przełomu. Pojawia się teoria o naśladowcy, czyli zabójcy, który kopiuje najbardziej osławionych seryjnych morderców.

Teoria ta wydaje się nieprawdopodobna, a nawet niedorzeczna. Śledczy szybko jednak dostrzegają zbieżności między ostatnimi bestialskimi morderstwami i głośnymi sprawami z przeszłości.

Czy zdążą powstrzymać mordercę, któremu w końcu rekonstrukcje przestają wystarczać?

Czy zdążyć wcielić w życie swój własny plan, bardziej szokujący niż wszystkie zbrodnie do tej pory?

„Echo Man” to mroczny, porywający thriller niezwykle utalentowanej debiutującej autorki. Sam Holland, czerpiąc inspirację z głośnych spraw kryminalnych, snuje zapierającą dech w piersiach opowieść o naśladowcy najsłynniejszych seryjnych morderców. Znajdziemy tu nawiązania do przerażających zbrodni popełnianych przez Petera Sutcliffe’a, Jeffreya Dahmera, Eda Kempera oraz wielu innych przestępców, którzy niechlubnie zapisali się na kartach historii. Brytyjska pisarka nie szczędzi czytelnikom dosadnych i mocno działających na wyobraźnię opisów wyrafinowanych metod tortur stosowanych przez sadystycznego mordercę.

Echo Man jest więcej niż niepokojący. Ta powieść przeraża!”

Heather Crichlow, autorka thrillerów

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 434

Data ważności licencji: 5/19/2026

Oceny
4,3 (566 ocen)
324
140
69
26
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
WerTrzes

Nie oderwiesz się od lektury

Jeden z nich obrał za cel młode autostopowiczki. Jeden z nich brutalnie mordował prostytutki. Jeden z nich był kanibalem, gustującym w chłopcach. Jeden z nich... był nimi wszystkimi. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, mam ogromną słabość do seryjniaków. Z ekscytacją czekam zarówno na premiery kolejnych reportaży, jak i coraz to popularniejszych seriali true crime. Możecie więc sobie tylko wyobrazić, jak wielkie oczekiwania miałam wobec tej książki - nieznany sprawca skrupulatnie naśladujący zbrodnie najsłynniejszych morderców? Seryjnego z takim modus operandi w literaturze jeszcze nie było! "Echo Man" to piekielnie magnetyzyjąca historia i naprawdę aż nie chce się wierzyć, że to debiut autorki, gdyż fabuła została dopracowana w każdym, nawet najdrobniejszym szczególe. Zarwałam dla niej nockę i muszę przyznać, że już dawno się tak dobrze nie bawiłam przy tropieniu tożsamości mordercy - Sam usnuła obrzydliwie fascynującą intrygę! I chociaż przez jeden szczegół domyśliłam się, kto stoi za t...
82
Traveler9089

Całkiem niezła

Przekombinowana
40
Voncohn
(edytowany)

Nie polecam

Ta powieść to czyste zło. Drętwi bohaterowie toczą swój drętwy dramat, opisani drętwym językiem. A w środku risercz, oparty na Wikipedii i sklejony drętwymi drabinkami schematu. I to jakże zaskakujące objawienie sprawcy - jak Deus Ex machina - z jakimiś udawanymi błędnymi tropami, że niby wiemy kto, ale w życiu byśmy się nie domyślili. Masakra kiłą łańcuchową.
41
kate4280

Z braku laku…

Finał bardzo zaskakujący - ale wręcz nieprawdopodobny. Bardzo lubię tego typu kryminały, ale w przypadku Echo Man męczyłam żeby ją skończyć.
20
Malwi68

Dobrze spędzony czas

Powieść jest debiutem literackim, ale niezwykle dojrzałym i przemyślanym. Widać w nim dbałość o szczegóły, ale w sposób, który nie męczy czytelnika, ale podkręca jego zainteresowanie. Autorka w pewnym momencie podsuwa trop i pokazuje gdzie szukać mordercy, jednak nie przygotowuje na taką formę zakończenia. Dzięki temu byłam zadowolona, że bezbłędnie odkryłam przestępcę, a potem zadziwiona prawdą. Po książkę z całą pewnością warto sięgnąć i pozwolić się wodzić za nos bezwzględnemu mordercy.
21



„Tak makabrycznego, wyzutego z uczuć mordercy jeszcze nie było. Debiut Sam Holland jest okrutnie krwawy, przerażająco mroczny i absolutnie nie do zapomnienia. Miałam ciarki. Zagryzałam zęby. Finalnie opadła mi szczęka. Przygotujcie się na jazdę bez trzymanki. Polecam!”

NATALIA MIŚKOWIEC

instagram.com/prostymislowami

„Jeden z najlepszych thrillerów kryminalnych, jakie czytałam w ostatnim czasie! Uzależniająca, cudownie mroczna, niepokojąca i absolutnie szokująca fabuła, z bezwzględnym, odrażającym wręcz, a jednocześnie fascynującym bohaterem – fani gatunku zrozumieją. Porywający debiut gwarantujący czytelnikowi wiele nieprzespanych nocy. Aż strach pomyśleć, co jeszcze skrywa wyobraźnia autorki. Piekielnie mocno polecam!”

MAŁGORZATA TINC

ladymargot.pl

„Jak wywołać u mnie ciary? Przedstawić mi bohatera, który na oczach czytelników rekonstruuje zbrodnie najsłynniejszych seryjnych morderców. Mam słabość do literackich seryjniaków, a po tym bestialskim popisie Echo Man bezkonkurencyjnie wskakuje na pierwsze miejsce na mojej liście”.

PAULA SIECZKO

instagram.com/ruderecenzuje

„Wow, wow, wow! Brzmi banalnie, ale po lekturze tej książki są we mnie emocje, których nie potrafię wyrazić słowami. To pozycja obowiązkowa dla fanów mocnych wrażeń i zawiłych zagadek kryminalnych. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tyle razy dałam się wywieść w pole. Już wiem, że Echo Man stanie się hitem 2022 roku i to w pełni zasłużenie”.

MARTA SARNECKA

instagram.com/bookholiczka_poleca

„Historia, która dogłębnie zakorzeni się w Waszej świadomości. Seryjny morderca będący ucieleśnieniem czystego zła. Piekielnie magnetyzujący debiut Sam Holland – zapamiętajcie to nazwisko, już wkrótce odbije się szerokim echem wśród miłośników gatunku!”

WERONIKA TRZĘSIEŃ

instagram.com/ver.reads

„Echo Man przenosi motyw zabawy w kotka i myszkę na zupełnie nowy poziom! Będziecie z niedowierzaniem kręcić głową i krzywić się z odrazą, ale nie odłożycie tej przerażająco pochłaniającej książki, dopóki nie przeczytacie ostatniej strony – tak nietuzinkowego i pokręconego seryjnego mordercy ze świecą szukać!”

JOANNA WÓJCIAK

instagram.com/zupa.czyta

„Echo Man Sam Holland to z całą pewnością jeden z najmocniejszych, najbardziej mrożących krew w żyłach thrillerów psychologicznych, jakie miałam okazję czytać. To historia, która powoduje szybsze bicie serca, wzbudzająca strach, by na sam koniec pozostawić nas w poczuciu niedowierzania…”

KATARZYNA CUPAK

instagram.com/katka_reads26

„Fenomenalny kryminał, idealny dla miłośników gatunku i czytelników przygotowanych na mocne wrażenia. Zbrodnie tak brutalne, że chwilami wręcz odrzuca z obrzydzenia. Czekaliście na Echo Mana, uwierzcie mi”.

PAMELA OLEJNICZAK

instagram.com/polish.bookstore

„Genialny thriller dla fanów mocnych wrażeń i nieustannego napięcia. Historia mrożąca krew w żyłach i zaskakująca ciągłymi zwrotami akcji. Dawno nie czytałam czegoś tak mocnego!”

JOANNA ĆWIERTKA

instagram.com/panda_zksiazka_

„Zapierająca dech w piersiach historia mordercy mającego wyjątkowo nietypowy modus operandi. Do samego końca trudno było mi wytypować sprawcę. Zadowoli nawet najbardziej wymagających czytelników, których nie przerażają makabryczne opisy”.

MARTA DOBRZYŃSKA

instagram.com/misera_ble

Tytuł oryginału: The Echo Man

Projekt okładki: Tomasz Majewski

Redakcja: Małgorzata Burakiewicz

Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Lilianna Mieszczańska

© Sam Holland 2022

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2022

© for the Polish translation by Radosław Madejski

ISBN 978-83-287-2062-6

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2022

Edowi

Kto walczy z potworami, ten niechaj baczy, by sam przytem nie stał się potworem. Zaś gdy długo spoglądasz w bezdeń, spogląda bezdeń także w ciebie.

Fryderyk Nietzsche, Poza dobrem i złem[1]

Prolog

Zeschnięte liście chrzęszczą pod stopami. Czerń rozlewa się wokół niego, pozostawiając mu jedynie wąski korytarz światła z samochodowych reflektorów. Mężczyzna wciąga głęboki haust czystego rześkiego powietrza, które pachnie leśną wilgocią i błotem. Jak dotąd wszystko układa się tak idealnie, jak sobie wyobrażał.

Młoda kobieta, którą niesie, ma w sobie jeszcze świeżość życia, a z ran zadanych nożem wciąż sączy się krew i ścieka po jego białych foliowych spodniach. Kiedy jedną ręką obejmuje tułów kobiety, a drugą podtrzymuje jej zgięte nogi, w zgrabiałych z zimna dłoniach czuje przyjemne ciepło.

Przez chwilę spogląda na nią z czułością, a potem wrzuca do bagażnika i ciało z głuchym łoskotem ląduje obok drugiego, które leży na szarej wykładzinie. Jej noga zwisa bezwładnie nad zderzakiem i mężczyzna wpycha ją do środka.

Wszystko musi być tak, jak należy.

Omiata wzrokiem obie ofiary, po czym nachyla się i odpina kajdanki. Nawet w ciemności widzi na nadgarstkach kobiety cienkie czerwone pręgi, które powstały, gdy krew jeszcze krążyła w jej ciele. Przygląda się im z zadowoleniem: nikt nie będzie miał wątpliwości, co się stało.

Obchodzi samochód, otwiera drzwi od strony pasażera i podnosi dwa przedmioty leżące na gumowym dywaniku. Wysuwa z osłony jeden z nich i w półmroku błyska stalowa głownia, świeżo wypolerowana i naostrzona. To jego ulubiony nóż, idealny do takich zadań jak to. Mniejszy i bardziej precyzyjny niż ten, który służy mu do zabijania.

Trzymając oba narzędzia w dłoni, podchodzi znowu do bagażnika. Przystaje i patrzy na ciała. Nigdy wcześniej nie robił tego w plenerze i po ciemku. Nie lubi działać w poś­piechu, ale teraz nie ma innego wyjścia.

Chwyta jedną z kobiet za rękę i wyciąga do połowy z bagażnika. Staje nad nią w rozkroku i mocno łapie za włosy. Zabiera się do dzieła. Ma wprawę i zna się na rzeczy, więc nie przeszkadza mu krew płynąca obfitym strumieniem.

Zmienia pozycję i tak obraca ciało, żeby mieć do niego dostęp z drugiej strony. Potem odkłada nóż i sięga po drugie narzędzie. Jest większe i cięższe. Czuje się pewniej, ważąc je w dłoni. Znów przystępuje do pracy, którą kończy po chwili zamaszystym obrotem i szarpnięciem.

Prostuje się, przekłada ciała i powtarza całą operację z drugą kobietą. Z nią idzie mu szybciej – przy pierwszej zdążył nabrać pewności ruchów. Po wszystkim cofa się parę kroków i mierzy krytycznym spojrzeniem zawartość bagażnika.

To, co widzi, jest dalekie od ideału. Wzdycha z rezygnacją. Martwi go, że tym razem nie zdołał stworzyć rekonstrukcji zgodnie z zasadami sztuki i że wszystko jest nie po kolei, ale zależy mu przede wszystkim na tym, żeby jego dzieło znaleziono.

Zamyka bagażnik i obcasem roztrzaskuje klosz tylnej lampy. Potem podchodzi do drugiego samochodu, zdejmuje foliowe ubranie i chowa do worka, który zamierza później spalić. Siada za kierownicą, przekręca kluczyk w stacyjce i wiekowy silnik z charkotem budzi się do życia. Odjeżdżając, ostatni raz zerka za siebie na majaczącą w ciemności sylwetkę minivana. Z zewnątrz nikt nie zauważy, co kryje się w środku. I nikt się nie domyśli, że to dopiero początek koszmaru.

CZĘŚĆ 1

Dzień 1 Poniedziałek

Rozdział 1

Jestem tak kurewsko znudzona.

Ta natrętna i dokuczliwa myśl pojawia się znienacka w jej głowie.

Jess patrzy w lustro nad umywalką. Jej twarz nie wyraża namiętności ani pożądania – tylko nudę. Nieskażoną niczym bezgraniczną nudę.

Pochylona nad kranem ma przed sobą dozownik mydła, a po lewej suszarkę do rąk. Widzi odbicie stojącego za nią faceta. Faceta, który nie przykładając się do tego zbytnio, właśnie posuwa ją w toalecie dla niepełnosprawnych na parterze ośrodka kultury. Zaledwie kwadrans po tym, jak obydwoje odstawili swoje dzieci do szkoły.

Jess ma zadartą wysoko spódnicę i spuszczone majtki, a w staniku jego dłoń. Facet ugniata jej pierś niczym niewyrobione ciasto, a drugą ręką przytrzymuje jej biodro, wbijając się w nią rytmicznymi pchnięciami.

Ethan? Evan? Wszystko jedno, myśli Jess. Pamięta, że jego syn ma na imię Hayden. I że chodzi do tej samej klasy co Alice. Powiedział jej to, pokazując niewyraźne sylwetki dzieci, które biegły w stronę wejścia przy wtórze dzwonka.

Stał wśród apetycznych mamusiek w obcisłych legginsach i zagonionych karierowiczek śpieszących się do pracy. Krótkie brązowe włosy i trochę za szczupła sylwetka jak na jej gust, ale poza tym nawet niczego sobie. Nie nosił obrączki i był to jedyny znak, jakiego potrzebowała, żeby wystąpić z inicjatywą. On nie zwracał uwagi na jej platynową obrączkę, która teraz połyskuje w ostrym świetle jarzeniówek.

Jess krzywi się z niesmakiem, kiedy facet podryguje spazmatycznie i ze stłumionym jękiem osuwa się na jej plecy. Wyślizguje się spod niego i opuszcza spódniczkę, próbując zachować pozory przyzwoitości. Tymczasem on staje tyłem do niej i doprowadza się do porządku. Wrzuca do muszli zwitek papieru toaletowego i zużytą prezerwatywę, po czym spuszcza wodę. Zapina pasek spodni, a potem uchyla drzwi i ostrożnie wygląda na zewnątrz.

– Jessica, tak? – odzywa się. – Chciałabyś…

– Idź już.

Facet nachyla się, żeby ją pocałować, ale ona cofa się przed nim.

– Dzięki – mamrocze zakłopotany i wychodzi.

Jess rygluje drzwi, siada na sedesie i podciąga rajstopy, kręcąc głową z niedowierzaniem.

Jestem tak kurewsko znudzona, myśli znowu.

Po powrocie do domu bierze prysznic, żeby spłukać z siebie wszystkie ślady Ethana, Evana czy jak mu tam. Zaparza sobie kawę i wychodzi z kubkiem do ogrodu.

Przestało padać, a mroźne zimowe powietrze przejmuje ją chłodem. Jess siada na jednym z betonowych stopni ubrana tylko w dżinsy i sweter. Ma bose stopy, a jej włosy są jeszcze wilgotne po kąpieli. Wie, że nie wytrzyma tak długo, ale rozkoszuje się zimnem przenikającym jej ciało.

Ogród jest wielki i zaniedbany. Przerośnięta trawa, chwasty przebijające się przez szczeliny między płytami chodnikowymi, rachityczne krzewy. Jej mąż od czasu do czasu narzeka na ten bezład, ale mówi mu wtedy, że właśnie to się jej podoba – kiedy natura wytycza sobie własne ścieżki, nie zważając na ludzkie porządki i zasady.

Jess dopija kawę i spogląda na swoje stopy. Skóra jest biała od zimna, paznokcie zsiniały. Zaczyna lekko dygotać i wie, że najwyższy czas wracać do domu. Skupia się na tym, co ma do zrobienia, zanim pojedzie po Alice.

Kiedyś pracowała, ale pogodzenie tego z matczynymi obowiązkami kosztowało ją zbyt wiele nerwów. Nie tęskni za pracą – nudziła się tak samo jak teraz – chociaż praca pozwalała jej oderwać się trochę od szarej codzienności. Teraz nie ma na czym skupić myśli. Nie ma nic do roboty.

Nerwowo lustruje tłumek rodziców, ale Ethana czy Evana na szczęście nie ma wśród nich. Jess stoi na skraju boiska, nie zwracając uwagi na inne matki pochłonięte pogaduszkami, których trywialność jest dla niej wręcz uwłaczająca. Otwierają się drzwi i dzieci pod nadzorem nauczycielki jedno po drugim wybiegają z budynku.

W końcu pojawia się Alice. Jej kędziory wymykają się spod opaski, kiedy biegnie w podskokach z promiennym uśmiechem na twarzy. Na plecach dźwiga tornister, który wydaje się zbyt masywny w porównaniu z jej filigranową sylwetką. Jess bierze ją w objęcia, a potem prowadzi do samochodu, słuchając szczebiotliwej relacji z wydarzeń dzisiejszego dnia.

Kiedy jadą do domu, raz po raz zerka na swoją córkę w lusterku wstecznym. Nie może się nadziwić, że zdołała wydać na świat tę wspaniałą i pewną siebie istotę, pozbawioną kompleksów, zwinną i pełną energii. Jedyne, co mi się udało, myśli ze smutkiem. Alice rozprawia o Georgii, o Isabelle, o Nedzie. O dzieciakach, których Jess nie kojarzy.

– A co u Haydena?

Alice kręci głową.

– Nie znam go – odpowiada.

Jess oddycha z ulgą. Bynajmniej nie uśmiecha się jej przymusowa randka z tym facetem.

W domu Alice czmycha do swojego pokoju, a Jess zabiera się do gotowania. Przyrządza wołowinę w sosie z czerwonego wina; starannie sieka warzywa i podsmaża mięso. Słyszy, jak do domu wchodzi mąż, a Alice biegnie, żeby się z nim przywitać. Jess nawet nie zerka w stronę drzwi i chwilę później czuje na karku jego pocałunek.

– Cóż za aromat – mruczy Patrick, zanurzając twarz w jej włosach.

– Mówisz o mnie czy o kolacji?

Patrick parska śmiechem, a potem rusza w stronę holu, zdejmując po drodze marynarkę i rozwiązując krawat. Jess odwraca się i patrzy na niego z chłodnym obiektywizmem. Jej mąż nigdy nie był szczupły, lecz ostatnimi czasy jego przemiana materii najwyraźniej szwankuje. Kołnierzyk koszuli ciasno opina mu szyję, a brzuch wylewa się nad pas­kiem od spodni.

Jess pochyla się nad patelnią. Wie, że nie jest w porządku. Patrick jest oddany, uczuciowy i pracowity. Ma wszystkie cechy idealnego męża. Powinnam w pełni z tego korzystać, myśli Jess i napełnia sobie kieliszek, a resztę wina wylewa na patelnię. To z nim, nie z jakimiś bezimiennymi typami, powinnam się pieprzyć w publicznych toaletach. Może wtedy nie szukałby tego gdzie indziej z takim zapałem.

Jess sięga po wino, ale ma tłuste palce, więc kieliszek wyślizguje jej się z dłoni i spada na podłogę.

– Mamo? – Z salonu dobiega krzyk zaniepokojonej Alice.

– Nic się nie stało, tylko coś upuściłam. Nie wchodź tu.

Spogląda ze złością na kawałki szkła rozrzucone w czerwonej kałuży, która powoli rozlewa się po kafelkach. Jeden z nich sterczy pionowo niczym grot wymierzony w sufit. Jess dotyka go podeszwą bosej stopy – dzięki ogrzewaniu podłogowemu nie potrzebuje skarpet ani pantofli do chodzenia po domu – i powoli przenosi na nią ciężar ciała. Słyszy cichy odgłos kruszącego się szkła, a potem czuje delikatne ukłucie, kiedy skóra pęka i ostry szpikulec zagłębia się w miękkiej tkance.

Sprawia jej to przyjemność.

Obserwuje cieknącą leniwie strużkę krwi, która miesza się z jaśniejszym o kilka odcieni winem.

– Jess, co ty wyprawiasz, do jasnej cholery?

Czuje na ramionach silny uścisk dłoni. Patrick odciąga ją do tyłu i popycha na krzesło, a potem przygląda się jej przez chwilę w milczeniu, opierając ręce na biodrach. Nie krzyczy, więc Jess nie ma pewności, czy jest wściekły, ale jeżeli jest, udaje mu się panować nad emocjami.

– Przecież wiesz, że tak nie można – mówi i pochyla się, żeby zobaczyć jej ranę. – Psiakrew – mamrocze z grymasem niesmaku, wyciągając kawałek szkła z mięsistej części przedstopia. – To trzeba szyć.

– Zajmę się tym – odpowiada Jess. – Zadzwonię po Nava.

Patrick prostuje się i znów mierzy ją wzrokiem. Chce coś powiedzieć, ale gryzie się w język.

– Skończę robić kolację – odzywa się w końcu.

Jess obraca stopę i ogląda skaleczenie. Brzegi rany są równe i gładkie, ale spomiędzy nich obficie płynie krew. Robi sobie prowizoryczny opatrunek z ręcznika papierowego, który podaje jej Patrick, a potem kuśtyka do łazienki.

Zamyka drzwi na klucz, siada na opuszczonej desce sedesowej, po czym wyjmuje z szafki apteczkę i kładzie ją na brzegu wanny. Apteczka jest wyposażona znacznie lepiej niż przeciętny domowy zestaw pierwszej pomocy – w środku znajduje się komplet bandaży, gazików i plastrów; wszystko, co może się przydać w takich sytuacjach jak ta.

Jeszcze raz ogląda skaleczoną podeszwę, a potem zabiera się do pracy. Ściska brzegi rozcięcia, osusza skórę, dookoła, a potem dokładnie zakleja ranę, jednak mimo jej starań krwawienie nie ustaje. Patrick miał rację – potrzebne jest szycie. Jess sięga po komórkę i wysyła wiadomość. Odpowiedź przychodzi niemal natychmiast.

Jestem w pracy, Jess. Mam nocny dyżur. Zgłoś się do kliniki jak każdy normalny człowiek.

Jess odpisuje:

Ja nie jestem normalna, Nav, i dobrze o tym wiesz. Mogę zaczekać. Kiedy najwcześniej dasz radę się tu zjawić?

Widzi na wyświetlaczu trzy falujące kropki – znak, że Nav wpisuje odpowiedź. Potem przerywa, jakby się zastanawiał. Jess wie, że wystawia ich przyjaźń na ciężką próbę, ale nie wyobraża sobie kolejnej wizyty w szpitalnej izbie przyjęć. Nie zniosłaby tych samych zadawanych w kółko pytań, tych samych podejrzliwych spojrzeń.

W końcu jej komórka wydaje pojedynczy sygnał.

Dobra. Jutro rano. Kończę dyżur o ósmej.

Po chwili przychodzi jeszcze jedna wiadomość: Nie mogę tego robić w nieskończoność.

Jess wzdycha ciężko. Odkłada komórkę i owija sobie stopę bandażem najlepiej, jak potrafi. Potem wkłada skarpetki – nie chce, żeby Alice zobaczyła, że coś jej się stało.

Kiedy wraca do kuchni, córka siedzi przy stole, a mąż właśnie zaczyna podawać kolację. Jess odsuwa sobie krzesło i mierzwi włosy Alice, która spogląda na nią z promiennym uśmiechem.

– Wszystko w porządku? – pyta Patrick.

Jess udziela mu takiej odpowiedzi, jaką chciałby otrzymać – uśmiecha się do niego i kiwa potakująco głową. Zastanawia się, nie po raz pierwszy zresztą, co jest z nią nie tak.

Przy kolacji Alice opowiada, jak minął jej dzień w szkole. Wyrzuca z siebie chaotyczny potok słów, ale oni słuchają tej nieskładnej relacji z pobłażliwością godną rodziców pięcioletniej jedynaczki. Patrick w odpowiednich momentach zadaje jej pytania, a dziewczynka trajkocze jak najęta, nie dostrzegając wrogiego napięcia między ojcem i matką.

Jess przygotowuje dla niej kąpiel, układa ją do snu i czyta bajkę. Wszystko przebiega spokojnie. Alice mości się wygodnie pod kołdrą, a Jess całuje ją i przytula. Zapach szamponu i ciepło niewinnego dziecięcego ciałka sprawiają, że w jej piersi wzbiera fala miłości. Przepełnia ją wdzięczność – po raz setny – że jej dziecko jest normalne.

Do pokoju Alice wchodzi Patrick, mówi córce dobranoc i gasi światło. Jess czeka na niego w korytarzu, ale on zamyka za sobą drzwi, po czym mija ją bez słowa i schodzi na dół. Idzie za nim do kuchni, zatrzymuje się w drzwiach i patrzy, jak jej mąż wyjmuje piwo z lodówki.

– Przepraszam cię – mówi.

Patrick wolno kiwa głową, nie patrząc na nią. Otwiera butelkę i pociąga długi łyk.

– Jadę do Londynu z samego rana – oświadcza. – Wcześnie wstaję, więc położę się w pokoju gościnnym, żeby cię nie budzić. – Zawiesza głos i po chwili dodaje: – Umówię cię na wizytę u doktor Crawford.

Odwraca się i wychodzi do salonu. Jess wzdryga się na samą myśl o jeszcze jednej godzinie udręki z doktor Crawford. Ta kobieta nie ma w sobie za grosz empatii ani zrozumienia i zadaje pytania, na które Jess nie potrafi odpowiedzieć. Co sprawia, że chcesz sobie robić krzywdę? Jak myślisz, co się stanie, jeżeli nadal będziesz tak postępować? W tym na pozór niewinnym pytaniu kryje się groźba.

Z telewizora w salonie dobiegają odgłosy meczu. Patrick wie, że jego żona nie cierpi piłki nożnej. Jego przekaz jest jasny: „Trzymaj się ode mnie z daleka. Nie chcę dzisiaj być blisko ciebie”.

Jess wcale mu się nie dziwi. W tej chwili ona też najchętniej uciekłaby od siebie jak najdalej.

W sypialni Jess włącza telewizor i leżąc w łóżku, ogląda fabularyzowany dokument kryminalny, którego pretensjonalny dramatyzm bardziej irytuje, niż pomaga oderwać się od rzeczywistości. Jest zawiedziona, bo miała nadzieję, że w ten sposób zapomni na kilka minut o własnym życiu. Słyszy, jak Patrick szoruje zęby, a potem zamyka za sobą drzwi pokoju gościnnego. Zastanawia się, czy nie powinna do niego pójść, życzyć mu dobrej nocy i jeszcze raz przeprosić, ale wybija to sobie z głowy. Przeprosiny oznaczałyby, że żałuje i postara się więcej tego nie robić. A ona nie ma złudzeń, że byłyby to puste słowa bez pokrycia.

Wyłącza telewizor i sypialnię zalewa czerń. Leży w ciemności, licząc swoje miarowe wdechy i wydechy. Jej córka za ścianą śpi w absolutnej ciszy; z pokoju Patricka również nie dobiegają żadne odgłosy. Jess powoli zapada w sen.

***

Kiedy noc panuje już niepodzielnie, czyjaś ręka ostrożnie podnosi klapkę w szczelinie na listy. Do wnętrza domu sączy się bezgłośnie jakiś płyn, rozlewa po kafelkach i wsiąka w wycieraczkę. Potem przez szparę w drzwiach wpada coś jeszcze – płonąca zapałka. Jest tuż nad podłogą, gdy rozlega się gwałtowny syk buchających płomieni.

„Hampshire Chronicle”, 15 lipca 1994

Morderca zwierząt wciąż na wolności – 12 zasztyletowanych kotów

Sadystyczny morderca zwierząt nadal grasuje. Szacuje się, że jego ofiarą padło dotychczas dwanaście kotów, z czego cztery w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Zdaniem Królewskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami podobny los mógł spotkać także inne zwierzęta, gdyż we wspomnianym okresie zaginęły dwa psy i cztery króliki.

Michelle Smith mówi, że jej dzieci przeżyły traumę, gdy w ostatni piątek po powrocie do domu znalazły na ganku wypatroszone zwłoki swojego kota Stimpy’ego. Jak donosi nasze anonimowe źródło w policji, znaleziono również zwierzęta obdarte ze skóry, prawdopodobnie jeszcze za życia, aczkolwiek są to niepotwierdzone dotychczas informacje.

Królewskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami oraz komenda policji w Hampshire wspólnie poszukują sprawcy tych makabrycznych czynów i proszą wszystkich obywateli, którzy zauważyli jakieś podejrzane zachowania, o niezwłoczny kontakt z numerem 101. Apelują również do właścicieli zwierząt w okolicy, aby nie wypuszczali swoich pupili z domu do czasu ujęcia mordercy.

Rozdział 2

Czerwone i pomarańczowe rozbłyski pełzają po szybach, gdy płomienie coraz śmielej podchodzą do okien, wydobywając z ciemności kontury wnętrza. Szare smugi dymu pną się po ścianach ku niebu. Ogień niemal bezgłośnie rozlewa się po dywanie, po czym ogarnia zasłony, meble i wszystko, co staje mu na drodze. Szkło pęka od gorąca, a ciemne kłęby pełzną po schodach na górę i przeciskają się pod zamkniętymi drzwiami.

Gryzący swąd wdziera się do nozdrzy Jess. Wyrwana ze snu kobieta zanosi się kaszlem i łapczywymi haustami próbuje chwytać powietrze. Otwiera oczy i mimo ciemności widzi, jak w kątach pod sufitem zbiera się dym, który wisi nad nią niczym złowrogie widmo. Z kolejnym atakiem kaszlu czuje, że zaczyna się dusić. Błyskawicznie otrząsa się z sennego odrętwienia i całkowicie przytomna zrywa się z łóżka. Ubrana tylko w przyduży podkoszulek podbiega do drzwi. Ostrożnie kładzie dłoń na metalowej gałce i z ulgą zauważa, że nie jest nagrzana. Obraca ją i wolno pociąga do siebie, żeby wyjrzeć na zewnątrz.

Cały korytarz pierwszego piętra jest zadymiony. Jess instynktownie opada na kolana i na czworakach rusza po podłodze pokrytej miękką wykładziną. Jej serce wali jak oszalałe. Dociera do krawędzi schodów i gdy spogląda w dół, wzdryga się, przejęta zgrozą. W holu buzują płomienie, zasłaniając całkowicie drzwi wejściowe, a jęzory ognia zaczynają już lizać dolne stopnie schodów. Przeraża ją trzask płonącego drewna, który zagłusza wszystkie inne odgłosy. Nagle coś do niej dociera. Czujniki dymu. Jess zadziera głowę i spogląda na sufit, gdzie w szarych kłębach majaczą białe krążki. Dlaczego nie zadziałały? Dlaczego alarm nie obudził Patricka i Alice?

Myśl o najbliższych pobudza ją do działania. Raz po raz wykrzykuje imię męża, krztusząc się i kaszląc. Kiedy wraca w głąb korytarza, czuje przez podłogę gorąc szalejącego na dole pożaru. Wpada do pokoju córki i zaczyna nią potrząsać. Tutaj dym jest dużo gęstszy i wypełnia niemal całe pomieszczenie. Jess wie, że nie mają ani chwili do stracenia, jednak Alice nie reaguje. Ma zamknięte oczy i oddycha z wyraźnym wysiłkiem.

Okno pokoju gościnnego, w którym położył się Patrick, wychodzi wprost na ganek i Jess ma nadzieję, że mąż zdążył uciec. Teraz nie byłaby w stanie dostać się do niego. Cały parter domu stoi już w płomieniach, które sięgają aż do sufitu. Od podłogi bije żar i wykładzina pod jej kolanami zaczyna się topić.

Jess jednym kopnięciem zatrzaskuje drzwi. Zastanawiając się gorączkowo nad drogą ucieczki, bierze nieprzytomną córkę na ręce. Pochylona najniżej jak to tylko możliwe, czołga się w stronę okna.

Zdaje sobie sprawę, że gdy tylko je otworzy, obfita dawka tlenu podsyci ogień. Patrzy w dół przez pociemniałą szybę na położony dwie kondygnacje niżej ogród. Chociaż pod oknem jest trawnik, zamarznięta ziemia musi być teraz twarda jak beton. Ale jeśli tu zostaną, czeka je pewna śmierć.

Zanosząc się kaszlem, Jess otwiera okno. Czuje ulgę, gdy wciąga haust świeżego powietrza, ale huk płomieni za jej plecami natychmiast przybiera na sile. Wciąż trzymając Alice w objęciach, niezdarnie wspina się na parapet. Jej nogi zawisają nad ciemną otchłanią. Przygląda się twarzy córeczki. Nie jest pewna, czy jej dziecko oddycha. Ogarnia ją panika.

Spogląda w dół. A potem skacze.

Zderzenie z ziemią ścina ją z nóg. Pada na oszronioną trawę przygnieciona bezwładnym ciałem Alice. Uderza głową o kamienną obmurówkę patio, jednak krążąca w żyłach adrenalina sprawia, że nie czuje bólu. Otrząsa się i patrzy w stronę domu. Wszystkie okna jarzą się migotliwym blaskiem płomieni. Rozlega się głośny brzęk, gdy szyby w salonie nie wytrzymują szalejącego w środku pożaru.

Jess próbuje wstać, ale tak bardzo kręci się jej w głowie, że szybko daje za wygraną. Jest otumaniona i czuje wzbierającą falę mdłości, więc opada z powrotem na plecy i ciężko dyszy.

Słyszy zbliżające się zawodzenie syren. Ciemność przeszywają błyski niebieskiego światła. Pojawiają się jacyś ludzie. Mężczyzna w żółtej odblaskowej kamizelce staje obok niej i wzywa przez radio ratowników medycznych. Ktoś przynosi drabiny. Wokół płonącego domu trwa gorączkowa krzątanina.

Nagle czyjeś ręce wyrywają Alice z jej objęć. Jess próbuje ją zatrzymać, ale tylko bezradnie zaciska dłonie w powietrzu.

– Dokąd ją zabieracie? – pyta chrapliwie, patrząc w ślad za dzieckiem.

Jeden z ratowników klęka obok niej.

– Pani córka jest bezpieczna – wyjaśnia uspokajającym tonem. – Musimy ją zawieźć do szpitala, ale panią też tam zabieramy.

Przesuwa metodycznie dłońmi po jej ciele w poszukiwaniu obrażeń.

– Dostanie pani coś przeciwbólowego – dodaje.

– Ale mnie nic… – zaczyna Jess, jest jednak zbyt zmęczona, żeby protestować.

Czuje ukłucie, kiedy igła wbija się w jej przedramię.

Podbiega do niej strażak.

– Jest ktoś jeszcze w tym domu?! – krzyczy.

– Patrick… – mamrocze Jess. – Mój mąż. W sypialni od frontu.

Strażak przekazuje tę informację dalej. Ratownik coś jeszcze mówi, ale ona nie słyszy jego słów. Nie potrafi skupić myśli na niczym innym oprócz Alice. Dopiero po chwili orientuje się, że ma na twarzy maskę tlenową, a szyję w usztywniającym kołnierzu.

Rozciągnięta na trawniku czuje, że jej podkoszulek nasiąka wilgocią, a ostre źdźbła wczepiają się we włosy. Żar płonącego domu ustępuje miejsca lodowatym powiewom, kiedy ratownicy obracają jej ciało i układają na noszach.

Jej mózg nie potrafi nadążyć za tym, co właśnie się wydarzyło. Pożar, który rozprzestrzenił się tak błyskawicznie, by pochłonąć jej dom – wszystko to jest dla niej niepojęte. Chce tylko, żeby Patrick był przy niej. I żeby Alice nic się nie stało. Pragnie tego całą sobą. Niech to lepiej spotka mnie, myśli. Mogę stracić wszystko, tylko nie moją córkę.

Nie może zapanować nad emocjami i w końcu zaczyna szlochać, a łzy pozostawiają jasne ślady na jej pokrytych sadzą policzkach. Zatrzaskują się za nią drzwi ambulansu. Jeden z ratowników siedzi przy niej, gdy pędzą na sygnale do szpitala, i trzyma ją za rękę.

– Zaraz będziemy na miejscu – mówi. – Chce pani jeszcze coś na ból?

Ma życzliwy wyraz twarzy i patrzy na nią z wyrozumiałością.

– Nie – odpowiada szeptem Jess.

Wszystko jest takie przygasłe, myśli. Cały jej świat pogrąża się w letargu.

Dzień 2 Wtorek

Rozdział 3

Policjant stojący przy taśmie, którą otoczono miejsce zbrodni, ma twarz bladą z zimna. Dzień jest mroźny, oszroniona trawa chrzęści pod stopami, a kałuże są skute lodem. Nadinspektor Cara Elliott wysiada z samochodu i od razu zaczyna energicznie przytupywać, żeby rozgrzać nogi. Każdy jej oddech zamienia się w obłoczek pary.

Za jej plecami detektyw sierżant Noah Deakin po raz ostatni zaciąga się papierosem i gasi niedopałek, przydeptując go czubkiem buta.

– Gotowy? – pyta go Elliott.

Deakin przytakuje skinieniem głowy, a jego usta zaciśnięte w posępnym grymasie zamieniają się w wąską kreskę.

Obydwoje dostają od mundurowego funkcjonariusza białe kombinezony ochronne. Wkładają je, a potem balansując raz na jednej, raz na drugiej nodze, naciągają foliowe osłony na buty. Reszty ubioru dopełniają podwójne lateksowe rękawiczki.

Detektywi przechodzą pod taśmą i ruszają ścieżką w głąb lasu. Mijają tabliczki z numerami rozłożone przez techników, którzy podobni do zjaw kręcą się po okolicy w anemicznym świetle zimowego poranka. Od czasu do czasu między drzewami błyska flesz aparatu fotograficznego.

O piątej nad ranem mężczyzna spacerujący z psem natknął się na samochód. Jego uwagę przyciągnęły krwawe zacieki na tylnym zderzaku i czerwona kałuża pod bagażnikiem. Niedługo później Carę Elliott brutalnie wyrwał ze snu dzwonek telefonu. Policjantka ubrała się w pośpiechu i po drodze zajechała po Noah.

Elliott widzi w oddali sylwetkę samochodu. Rozpoznaje markę i model – to Ford Galaxy szczególnie popularny wśród matek, które wożą dzieci do szkoły. Ten ma już swoje lata, a jasnoniebieska karoseria jest brudna. Klosz tylnej lampy rozbito i na ziemi leżą małe kawałki czerwonego plastiku. Pod uniesioną klapą bagażnika pochyla się jakiś wysoki mężczyzna i zagląda do środka.

Wokół minivana rozstawiono potężne reflektory na metalowych statywach. Ich ostre światło sprawia, że Elliott mruży oczy.

Wysoki mężczyzna zauważa dwoje detektywów. Prostuje się i rozciąga plecy.

– Witam gości z wydziału zabójstw – mówi.

Policjantka rozpoznaje jego głos, okazałą sylwetkę i typową dla klasy średniej wyprostowaną postawę.

– Dzień dobry, doktorze Ross – odpowiada. – Jestem nadinspektor Cara Elliott, a to sierżant Deakin.

– Pani nadinspektor… No proszę, jakie szychy mi tu przysyłają. – Ross wzdycha i obraca głowę w stronę samochodu. – Mam dla was niezłą jatkę.

Odsuwa się na bok, odsłaniając wnętrze bagażnika. Detektywi cofają się przerażeni. Cara odruchowo unosi rękę do ust. Wiedziała, co zastanie na miejscu, ale i tak jest zszokowana. Ta makabra przechodzi wszelkie wyobrażenia.

– O ja pierdolę – mamrocze Noah zdławionym gardłowym głosem.

Elliott podchodzi bliżej, starając się zachować spokój. Widzi podwinięty koc, spod którego wystają dwa martwe ciała. Ofiary są najprawdopodobniej kobietami. Mają na sobie porozrywane ubrania, a z gołych nóg zwisają strzępy podartych rajstop. Wszędzie jest pełno krwi. Na bladej skórze widnieją zakrzepłe smugi; resztki odzieży są przesiąknięte czerwienią.

– Jakieś domysły co do tego, jak zginęły? – pyta Elliott.

– Obie ofiary mają głębokie rany kłute – odpowiada patolog. – Jednak żeby wiarygodnie ustalić przyczynę śmierci, muszę zabrać ciała do kostnicy i przeprowadzić autopsję. Zgon nastąpił od trzech do ośmiu godzin temu, ale na razie to nieoficjalna informacja. Wystąpiło stężenie pośmiertne, ale zwłoki są jeszcze dosyć ciepłe.

– A kiedy możemy liczyć na raport?

Doktor Ross omiata badawczym wzrokiem wnętrze forda.

– Myślę, że nie wcześniej niż jutro. Dajcie nam chociaż dwadzieścia cztery godziny, zanim zaczniecie naciskać.

Podaje Carze przezroczystą torebkę na dowody rzeczowe. W środku znajdują się dwa prawa jazdy. Policjantka unosi ją do światła i przygląda się twarzom na zdjęciach. Obie kobiety są młode – wyglądają na nie więcej niż dwadzieścia kilka lat – mają długie kasztanowe włosy i uśmiechają się niewinnie.

– Znalazłem to w ich kieszeniach – dodaje Ross. – Oprócz tego miały przy sobie trochę gotówki.

– W takim razie nie był to napad rabunkowy.

– Nie mnie o tym sądzić, pani nadinspektor.

Sierżant Deakin bierze foliową torebkę z rąk swojej przełożonej i zapisuje nazwiska z dokumentów. Elliott zmusza się, by jeszcze raz zajrzeć do bagażnika. Ciała leżą jedno na drugim, porzucone bezładnie, jakby nie były istotami ludzkimi. A do tego…

Policjantka energicznie kręci głową, próbując nie myśleć o tym, co widzi. Kto mógł zrobić coś takiego? Ktokolwiek to był, nie miał żadnych hamulców ani skrupułów. Był całkowicie pozbawiony współczucia.

Wyciekająca z wnętrza samochodu krew utworzyła kałużę na zmarzniętej ziemi. Elliott zauważa dwa głębokie wyżłobienia biegnące w poprzek zderzaka. Oba są proste i mają po kilkanaście centymetrów.

– Co pan o tym sądzi? – pyta, pokazując je Rossowi.

Wzdryga się, kiedy patolog opuszcza gwałtownie rękę, przecinając powietrze kantem dłoni.

– Moja teoria? Uderzenie było na tyle silne, że ostrze wbiło się w plastik. Technicy zrobią odlewy, kiedy skończę oględziny.

Cara ma już dosyć. Odchodzi od bagażnika i otwiera tylne drzwi forda. Krew jest wszędzie; tworzy rozległe plamy na siedzeniach, a krzepnące rozbryzgi pokrywają obicie drzwi, szyby i podsufitkę. Na gumowym dywaniku rozlewa się kałuża wymiocin. Chociaż Elliott ma na twarzy maseczkę ochronną, do jej nozdrzy dociera ostra woń moczu i potu. Woń strachu.

Czuje, jak zasycha jej w gardle. Wie, że musi się skupić. Ma zadanie do wykonania.

– Tutaj zostały zamordowane? – rzuca przez ramię do Deakina, który stoi tuż za nią.

– Najprawdopodobniej. Widziałaś ich nadgarstki? Mają ślady po kajdankach. Sprawca był dobrze przygotowany.

Sprawdzają przód samochodu, otwierają schowek pod deską rozdzielczą i zaglądają pod fotele. Elliott chce zobaczyć wszystko na własne oczy, chociaż doskonale wie, że technicy zbadają skrupulatnie wnętrze samochodu i zabezpieczą wszystkie ślady. Jednak ma przeczucie, że tutaj liczy się coś więcej niż namacalne dowody.

Elliott żegna się skinieniem głowy z doktorem Rossem, po czym detektywi ruszają z powrotem leśną ścieżką. Przechodzą pod taśmą, zdejmują kombinezony ochronne i wsiadają do nieoznakowanego radiowozu, gdzie znajdują schronienie przed dokuczliwym chłodem. Deakin niemal natychmiast zapala papierosa, zaciąga się głęboko i wydmuchuje dym przez uchylone okno. Pogrążona w zadumie Elliott machinalnie dotyka ust czubkami palców, wodząc wzrokiem za technikami, którzy kręcą się po lesie. Myśli o tych dwóch zamordowanych kobietach. Były tak młode, że właściwie mogłaby je nazywać dziewczynami. Przypomina sobie ich stroje – obcisłe jaskrawe bluzki, rajstopy i krótkie spódniczki.

– Myślisz, że wyszły gdzieś zabalować? – pyta.

– W poniedziałek?

Elliott patrzy, jak jej partner znów zaciąga się papierosem. Noah Deakin należy do ludzi, którzy palą tak, jakby robili to od urodzenia. Poza tym papieros doskonale współgra z jego wizerunkiem. Tego dnia sierżant ma na sobie koszulę o dopasowanym kroju, poluzowany krawat i ciemne dżinsy. Ktoś inny wyglądałby w tym stroju niechlujnie, ale do niego pasuje taki niewymuszony luz.

– Może to studentki – sugeruje Cara.

– Ale co mogły robić w takim miejscu?

Ciała znaleziono na całkowitym pustkowiu, kilkanaście kilometrów od najbliższych zabudowań.

– Może wracały do domu na piechotę, a sprawca zaproponował im podwózkę i porwał je?

Elliott przygląda się zazdrośnie papierosowi Deakina. Oczywiście miała już do czynienia z niejedną ofiarą morderstwa, ale jeszcze nigdy nie widziała czegoś takiego. Zastanawia się, co czuły te nieszczęsne dziewczyny, gdy morderca wywoził je w nieznane. Gdy skuł je kajdankami. Musiały być przerażone.

Z zamyślenia wyrywa ją dzwonek komórki. Przełącza rozmowę na głośnik i wnętrze samochodu wypełnia spokojny głos Toby’ego Shentona, posterunkowego z wydziału zabójstw znanego z sumienności i zaangażowania.

– Szefowo? Jesteście na miejscu?

– Tak, już po oględzinach – odpowiada Cara. – Sprawdziłeś rejestrację tego forda?

– Wczoraj wieczorem zgłoszono jego kradzież – melduje Shenton. – Właściciel jest już w drodze na przesłuchanie.

Nadinspektor Elliott wzdycha z ulgą.

– Świetnie – odpowiada. – Noah wyśle ci zaraz nazwiska ofiar. Kiedy przyjadę, chcę mieć wszystko na ich temat.

– Ale chyba nie chcesz, żebym… – Posterunkowy zawiesza głos.

– Nie, bez obaw, Toby. Nie każę ci zawiadamiać ich rodzin – uspokaja go Elliott i uśmiecha się pobłażliwie. Widzi, jak siedzący obok Deakin przewraca oczami. – Zostaw to nam. Zrób tylko wstępne rozeznanie.

– Szefowo… – Shenton znów przerywa, a w tonie jego głosu słychać wahanie. – Czy to prawda, co mówią?

Cara Elliott marszczy czoło. To było tylko kwestią czasu. Szczegóły tak makabrycznych morderstw zwykle już w ciągu kilku minut zaczynały krążyć po wydziale. Takich spraw nie da się zachować w tajemnicy.

– Tak, to prawda.

– Że ofiary miały…

Elliott zerka na partnera, który właśnie zaciąga się papierosem. Przypomina sobie, co zobaczyła w bagażniku forda. Dwa nienaturalnie wygięte zmaltretowane ciała. Dwie zakrwawione szyje, kości bielejące wśród przekrojonych mięśni i poszarpanych ścięgien. I dwie głowy o zlepionych krwią włosach i szeroko otwartych szklistych oczach porzucone niedbale tuż obok.

– Tak – przyznaje. – Miały odcięte głowy.

Rozdział 4

Wszystko, co dzieje się dookoła, wydaje się rozmyte. Jess pamięta, jak w ambulansie wypytywała o Alice i Patricka. Pamięta oślepiający blask jarzeniówek, które przesuwały się nad jej głową, kiedy wieziono ją szpitalnym korytarzem. Pamięta twarze pochylających się nad nią lekarzy i pielęgniarek.

Po przebudzeniu od razu wie, gdzie jest. Rozpoznaje charakterystyczne odgłosy – rytmiczne popiskiwanie aparatury medycznej, dobiegające zza drzwi stłumione rozmowy, skrzypienie butów na pokrytej linoleum podłodze. Rozpoznaje szorstką szpitalną pościel ocierającą się o jej skórę. Leży otoczona niebieskimi parawanami, które oddzielają ją od innych pacjentów.

Słyszy szelest ubrania, gdy ktoś siedzący na krześle obok łóżka zmienia pozycję. Obraca głowę w tamtą stronę. Widzi zwalistego mężczyznę w czarnej kurtce, wytartych dżinsach i ciężkich butach.

– Kim pan jest? – pyta.

Ma ochrypły głos i boli ją gardło.

– Jak się pani czuje, pani Ambrose?

– Jestem trochę osłabiona – odpowiada Jess i nagle ogarnia ją strach, bo przypomina sobie wydarzenia ubiegłej nocy. – Gdzie Alice? Gdzie moja córka?

– Na oddziale intensywnej terapii z pani rodzicami – wyjaśnia mężczyzna. – Nawdychała się dymu i miała niewydolność oddechową z powodu zatrucia tlenkiem węgla. Ale najgorsze już za nią i wkrótce dojdzie do siebie.

Jess próbuje usiąść, ale nie może utrzymać równowagi i z powrotem opada na poduszkę.

– Muszę ją zobaczyć – szepcze.

Zwalisty mężczyzna kręci głową.

– Na razie to niemożliwe, pani Ambrose – mówi. – Najpierw chciałbym porozmawiać z panią o okolicznościach śmierci pani męża.

– Mojego męża… – powtarza Jess. – Patrick nie żyje?

Nieznajomy ma na tyle przyzwoitości, by okazać zakłopotanie.

– Proszę wybaczyć. Byłem przekonany, że już pani wie. W pokoju gościnnym znaleziono ciało. Przypuszczamy, że to pani mąż.

Jess powoli kiwa głową. Zaczyna płakać. Co się, do cholery, stało? Jak to możliwe, że Patrick nie żyje? Przecież był tak blisko niej, niemal tuż za ścianą. Wybierał się do Londynu z samego rana. Czy u niego w pracy już wiedzą? Czy ktoś zawiadomił jego rodziców? Czy to ja powinnam…?

– Może mi pani powiedzieć, co się wydarzyło zeszłej nocy? – pyta spokojnie mężczyzna.

– Jest pan z policji? – Jessica spina się w sobie, mocno zaciska szczęki. Czuje kołatanie serca i znajome ukłucie niepokoju. – Nie chcę z panem rozmawiać.

Mężczyzna prostuje się na krześle i mierzy ją wzrokiem.

– Tego nie da się uniknąć – mówi. – Im szybciej będziemy to mieli za sobą, tym lepiej, a wtedy zobaczy się pani z córką.

– Będziemy to mieli za sobą? O co panu chodzi? – pyta Jess, ale zaraz domyśla się odpowiedzi. Przez łzy patrzy z wrogością na nieznajomego. – Myślicie, że ja go zabiłam?

– To było podpalenie. Ktoś celowo wywołał pożar.

– Ja tego nie zrobiłam!

– Więc proszę mi powiedzieć, co się stało. – Mężczyzna milknie i przygląda się badawczo jej twarzy. – Przecież chce pani zobaczyć Alice, prawda?

Jess kiwa głową. Tak, tego pragnie najbardziej na świecie.

Wyciera oczy i wydmuchuje nos, zostawiając na białej chusteczce czarne ślady sadzy.

– Szczerze mówiąc, niewiele pamiętam – zaczyna. – Obudziłam się, bo poczułam dym. Wyszłam z sypialni. Ogień był wszędzie. Zabrałam córkę i uciekłam jedyną możliwą drogą.

– Wezwała pani straż pożarną?

– Nie.

– Dlaczego?

– Właściwie… to nie wiem – odpowiada Jess.

Dlaczego nie zadzwoniła na 999? Po prostu nie przyszło jej to do głowy. Ogarnięta paniką myślała tylko o ratowaniu swojego dziecka.

– Dlaczego pani mąż spał w innym pokoju?

– Musiał wcześnie wstać do pracy. Nie chciał mnie budzić.

Mężczyzna kiwa głową w zadumie. Nie wygląda na typowego funkcjonariusza policji. Jest tajemniczy i posępny, ma zwichrzone włosy, a jego twarz pokrywa kilkudniowy zarost. Wydziela jakąś dziwną woń, która nie jest przykra, ale nieco trąci stęchlizną i smarem. Jakby pracował w warsztacie samochodowym.

– Jak się pan nazywa, detektywie? – pyta Jess.

– Griffin – przedstawia się policjant. – Zauważyła pani ostatnio kogoś podejrzanego?

– Podejrzanego?

– Czy ktoś obcy kręcił się po okolicy i obserwował panią albo pani dom? A może pani mąż wspominał, że coś go zaniepokoiło?

Jess sięga myślami wstecz.

– Nie, niczego takiego nie pamiętam – odpowiada.

– Czy w pani domu jest monitoring albo jakaś instalacja alarmowa?

– Nie.

– Szkoda.

Jess zauważa, że wzrok mężczyzny wędruje po jej lewym przedramieniu, na którym odcinają się wyraźnie szare poprzeczne blizny. Pośpiesznie chowa rękę pod kołdrą.

Nagle przypomina sobie białe krążki na suficie.

– Są czujniki dymu – mówi. – Ale nie zadziałały.

Detektyw znów kiwa głową. Nie robi notatek, tylko z wyrazem skupienia na zasępionej twarzy słucha uważnie.

– Kiedy ostatnio pani je sprawdzała? – pyta.

Jess nie pamięta. Otwiera usta i nabiera powietrza, ale nic nie mówi. Nie wie, co jeszcze mogłaby dodać, żeby ten człowiek uwierzył w jej niewinność.

Nagle niebieska zasłona rozsuwa się na bok i przed nimi staje mężczyzna w stroju lekarza. Griffin zrywa się z krzesła, żeby zrobić mu miejsce, gdy dostrzega zawieszony na jego szyi stetoskop i szpitalny identyfikator.

– Wybacz, Jess, że dopiero teraz, ale dowiedziałem się przed chwilą. Nic ci nie jest?

Jess odpręża się na widok przyjaciela. Lekarz zwraca się w stronę detektywa stojącego przy łóżku.

– Jestem Nav Sharma – przedstawia się i wyciąga rękę, ale Griffin już odchodzi z opuszczoną głową.

Nav znów skupia uwagę na Jess. Siada na krześle, które właśnie zwolnił policjant, i chwyta ją za rękę.

– Widziałeś Alice? – pyta Jess.

– Tak. Odzyskała przytomność, ale wciąż dostaje tlen. Jest oszołomiona i boli ją głowa. – Nav uśmiecha się, lecz na jego twarzy widać troskę i zmęczenie po nieprzespanej nocy. – Mamy tu na intensywnej terapii naprawdę doskonały zespół, więc jest w najlepszych rękach. A poza tym znam moją chrześniaczkę i wiem, że jest silna. To prawdziwa wojowniczka.

– A moi rodzice…?

– Czuwają przy niej.

Jess czuje się odrobinę lepiej, kiedy dowiaduje się, że Alice jest pod opieką dziadków. Wyobraża sobie, jak jej matka głaszcze wnuczkę po głowie, a ojciec ugania się po oddziale, żeby wszystkiego dopilnować.

– A tobie nic się nie stało? – dopytuje Nav z troską w głosie.

Jego życzliwość sprawia, że Jess znowu zaczyna płakać. Nav bierze ją w objęcia i przyciska mocno do siebie. Jess wtula się w niego. Czuje zapach środków odkażających, którymi przesiąknęło jego ubranie podczas nocnego dyżuru.

– Przykro mi z powodu Patricka – przerywa milczenie Nav, stopniowo rozluźniając uścisk. – Był taki… Był…

Przerywa i zastyga w bezruchu. Ma zamknięte oczy, a na jego twarzy maluje się szczery żal. Dopiero po chwili bierze głęboki oddech i dochodzi do siebie. Jess ściska jego dłoń i uśmiecha się do niego. Wie, że jej przyjaciel stara się zachować profesjonalny dystans i nie daje po sobie poznać, jak bardzo jest wstrząśnięty.

– Czy oni wiedzą…? – zaczyna Nav.

– Oczywiście, że wiedzą – wchodzi mu w słowo Jess. – Zrobiliście z tego motyw przewodni w mojej kartotece medycznej.

Mówi więcej, niż zamierzała, i natychmiast ogarnia ją poczucie winy. Wie, że Nav ją obserwuje, gdy obydwoje trwają w niezręcznym milczeniu. Wolałaby, żeby nie oglądał jej w takim stanie. Słabej i zmaltretowanej. Budzącej litość.

Spuszcza wzrok i dostrzega brudną chusteczkę, którą wciąż ściska w dłoni. Ma brud za paznokciami i czarne smugi sadzy na skórze.

– A co to był za facet? – odzywa się w końcu jej przyjaciel.

– Policjant.

Nav obraca głowę i patrzy w kierunku, w którym oddalił się Griffin, ale korytarz jest pusty.

– Nie pozwalają mi zobaczyć się z Alice – dodaje Jess. – Myślą, że to ja…

Milknie, gdy głos zaczyna się jej łamać.

Nav kiwa głową.

– Wiem. Twoja mama mi powiedziała.

– Będziesz o nią dbał, prawda? – upewnia się Jess.

Czuje, jak powieki zaczynają jej ciążyć, a wycieńczone ciało domaga się odpoczynku.

Obecność Nava działa na nią pokrzepiająco. Są przyjaciółmi od niepamiętnych czasów. Poznali się w uniwersyteckiej knajpie, gdzie Nav imprezował wraz z grupą nabuzowanych testosteronem studentów medycyny, a ona zamierzała spędzić spokojny wieczór z koleżankami. Gdy wpadli na siebie, zdążył jeszcze wybełkotać przeprosiny, zanim zwymiotował na jej buty. Następnego dnia jakimś cudem ją odnalazł i wręczył jej parę nowiutkich tenisówek. Był to nieoczekiwany gest, jednak w pełni odzwierciedlał jego charakter. Nav urzekł ją uprzejmością, ogładą i elegancją. Zawsze ufała mu bezgranicznie.

A teraz powierza w jego ręce los swojej córki.

Jess zamyka oczy.

– Obiecuję – słyszy odpowiedź przyjaciela i jej umysł odpływa w nicość.

Rozdział 5

Po powrocie na komendę Cara zauważa, że na jej widok koledzy z wydziału szepczą coś między sobą. Dwie młode kobiety. Bestialsko zamordowane. Pozbawione głów ciała. Cara zdaje sobie sprawę, że teraz wszyscy będą uważnie ją obserwowali, żeby zobaczyć, jak poradzi sobie z tą sprawą. Najprawdopodobniej robią już zakłady, kiedy nastąpi pierwsze aresztowanie, chociaż nikt nie przyznałby się publicznie do takiej bezduszności.

– Elliott!

Cara słyszy wołanie dobiegające z drugiego końca sali, obraca głowę i widzi idącego w jej stronę szefa wydziału zabójstw.

Nadkomisarz Marsh jest człowiekiem żyjącym w ciągłym stresie, który niespecjalnie mu służy, podobnie jak nadmiar nikotyny i kofeiny. Świadczą o tym dobitnie jego zapadnięte policzki i ziemista cera. Trzyma w dłoni nieodłączny brudny kubek i nie zatrzymując się, unosi go do ust. Upija łyk, po czym krzywi się z niesmakiem. Zaczepia przechodzącego obok posterunkowego, któremu każe zaparzyć świeżej kawy.

Kieruje się prosto do gabinetu Cary i gestem daje jej znak, by szła za nim. Opiera chudy tyłek o jej biurko i krzyżuje ręce na piersi.

– Słyszałem, że właściciel samochodu to ślepy trop – mówi, od razu przechodząc do rzeczy.

Cara Elliott zdejmuje kurtkę i siada w fotelu.

– Ma twarde alibi na ostatnią noc – przyznaje, powtarzając informację, którą usłyszała od Shentona w drodze powrotnej. – Ale zawiadomiliśmy rodziny ofiar i chłopak jednej z nich czeka na dole.

Posterunkowi stanęli na wysokości zadania i szybko ustalili, że obie ofiary były studentkami. Inteligentnymi, pracowitymi i sumiennymi kobietami, które miały przed sobą wspaniałą przyszłość. Pochodziły z różnych części kraju.

Cara nie chce się do tego przyznać, ale jest rada, że to nie jej przypadło w udziale przekazanie tej straszliwej wiadomości ich bliskim. Robiła to już wiele razy. Widziała pobladłe twarze rodziców, zdruzgotanych mężów, zapłakane żony. Żaden sposób nie jest dobry, gdy trzeba komuś zakomunikować, że jego ukochana córka została brutalnie zamordowana.

– Świetnie. Może uda się wam coś z niego wyciągnąć.

Marsh spogląda przez otwarte drzwi na tablicę magnetyczną w sali odpraw. Shenton zawiesił na niej powiększone fotografie ze studenckich legitymacji ofiar i pod spodem napisał czarnym markerem ich nazwiska. Marisa Perez i Ann Lees uśmiechają się na nich beztrosko, nieświadome swojej przyszłości.

– Jakieś nagrania z monitoringu?

Cara wskazuje biurko, przy którym siedzi posterunkowy Shenton wpatrzony w monitor komputera. Deakin stoi za nim i zagląda mu przez ramię.

– Szukamy.

Nadkomisarz kiwa głową.

– Informujcie mnie na bieżąco – mówi i rusza do drzwi.

Elliott wychodzi za nim i odprowadza go wzrokiem. W drodze do swojego gabinetu Marsh bierze kubek gorącej kawy i od razu wypija prawie wszystko.

– Deaks – woła Cara do swojego partnera.

Obracając się na pięcie, ruchem głowy daje mu znak, by szedł za nią. Pora na przesłuchanie.

Rick Baker od kilku miesięcy spotykał się z jedną z ofiar. Jest młodym, modnie ubranym mężczyzną i wygląda na kogoś, kto spędza dużo czasu w siłowni. Cała jego postawa zdradza nerwowe napięcie. Zamknięto go w pokoju przesłuchań, gdzie czeka od pół godziny, pocąc się obficie.

Detektywi siadają naprzeciw niego. Elliott włącza kamerę wideo i wygłasza standardową formułkę dotyczącą aspektów prawnych dobrowolnego składania zeznań. Baker sprawia wrażenie, jakby miał się rozpłakać. Deakin prowadzi przesłuchanie. Liczy się każda chwila, a on posiada szczególną zdolność wytwarzania więzi ze świadkami, którzy chętnie się przed nim otwierają. Zaczyna łagodnie, od wyrazów współczucia. Młody mężczyzna kiwa głową, zaciskając mocno usta.

– No więc kiedy ostatnio widział się pan z Marisą ? – pyta sierżant.

– Wczoraj w porze lunchu. Mieliśmy spotkać się dzisiaj, wczoraj chciała wyjść gdzieś wieczorem z Ann.

Cara widzi, jak Baker z godnym podziwu wysiłkiem stara się zachować fason, ale w końcu jego twarz wykrzywia się w grymasie rozpaczy, a z oczu płyną łzy. Deakin spogląda ukradkiem na szefową i nieznacznie unosi brwi. Jego przekaz jest jasny – albo facet rzeczywiście tak ciężko przeżywa śmierć ukochanej, albo dokłada wszelkich starań, żeby sprawiać takie wrażenie.

Sierżant podaje mu chusteczkę.

– A dokąd się wybrały?

Mężczyzna ociera oczy i głośno wydmuchuje nos.

– Do Reflex, tam, gdzie zawsze – mówi. – To taki klub w stylu lat osiemdziesiątych. Powinienem był z nimi iść. Powinienem był nalegać, żeby tym razem wróciły do domu taksówką.

Cara prostuje się na krześle.

– A jak zwykle wracały? – pyta.

– Na piechotę, ale zeszłej nocy było zimno i mogły… – Rick Baker przerywa i z rezygnacją kręci głową. – Czasami łapały stopa. Zawsze ktoś je podwoził. Niepokoiło mnie to, ale Marisa śmiała się z moich obaw. Mówiła, że są we dwie i nic nie może się im stać. Ale nie miała racji, prawda?

Deakin pochyla się nad stołem i patrzy w przekrwione podpuchnięte oczy nieszczęsnego młodzieńca.

– Nikt nie mógł tego przewidzieć – mówi. – A co pan robił zeszłej nocy?

Rick opowiada szczegółowo, jak spędził wieczór. Siedział w swoim pokoju w akademiku i pisał esej. Położył się spać o jedenastej.

– Czy ktoś może to potwierdzić?

Okazuje się, że nie.

Przesłuchanie dobiega końca. Detektywi stoją na końcu korytarza i patrzą, jak Rick Baker popycha podwójne drzwi i wychodzi na ulicę. Cara zerka na partnera. Sierżant Deakin w zadumie przeczesuje palcami włosy.

– To nie on, prawda? – mówi.

– Nie jest zbyt rosły, ale ma krzepę, więc bez trudu mógł­by to zrobić. Tylko po co kradłby samochód, wywoził je kilkadziesiąt kilometrów za miasto i mordował w tak brutalny sposób? Jaki miałby motyw? – zastanawia się Elliott. – Pobraliśmy od niego próbki i nie wiadomo, co wykaże analiza, ale nie sądzę, żeby miał z tym coś wspólnego.

– A więc zakładamy, że morderca trafił na nie przypadkiem? – pyta Deakin, po czym obraca się na pięcie i rusza w stronę schodów.

Cara nie odpowiada na jego pytanie. Wie, o co mu chodzi. Za większość morderstw odpowiadają bliscy ofiar. Zabijają w napadzie szału i mają oczywiste motywy. Łatwo ich wytropić. Ale taka sprawa jak ta, kiedy zabójca pojawia się znikąd, to twardy orzech do zgryzienia.

Detektywi wracają do sali odpraw. Wiedzą, że pozostaje im tylko żmudna praca. Przeglądanie nagrań z monitoringu. Ekspertyzy kryminalistyczne. Wywiad środowiskowy. Niezbyt pasjonujące zajęcia. Wielokrotne analizowanie zeznań świadków, dopóki nie pojawi się jakiś trop.

Elliott zerka w stronę wiszącego na ścianie zegara. Dochodzi czwarta po południu. Nie ma już złudzeń, że uda jej się zdążyć do domu na obiad. Na tablicy pod zegarem dostrzega nowe zdjęcia wykonane tego ranka na miejscu zbrodni. Zapewne Shenton przyniósł je z laboratorium. Nachalnie przyciągają jej uwagę. Siłą odrywa wzrok od zmasakrowanych ciał i odciętych głów, by przyjrzeć się wnętrzu samochodu. Mrużąc oczy, uważnie studiuje zakrwawione siedzenia, od­ciski dłoni na drzwiach i rozbryzgi na suficie. Deakin zauważa jej skupioną minę.

– O czym myślisz? – pyta.

– Mam wrażenie, jakby… – Elliott stuka palcem w jedną z fotografii. – To wskazuje na morderstwo w przypływie furii. Zadał im tyle ran i wszystko jest zbryzgane krwią. Jakby miał osobisty motyw i dał się ponieść emocjom.

– No tak. I co w związku z tym?

– Ale wywiózł je na odludzie i odciął im głowy, a to już wygląda na zaplanowane działanie. Wcześniej musiał sobie przy­gotować odpowiednie narzędzia. I w ogóle dlaczego tak je okaleczył? W jakich przypadkach takie zachowanie ma sens?

– Kiedy ktoś chce się pozbyć zwłok.

– Racja, ale w tym przypadku to nie wchodzi w grę.

– A jeżeli zmienił zdanie w trakcie? – sugeruje sierżant.

Przyjmuje taką samą pozycję jak jego przełożona i obydwoje stoją przed tablicą. Ramię w ramię, ze skrzyżowanymi na piersiach rękami.

– Może próbował je zgwałcić i sprawy wymknęły się spod kontroli – dodaje, podsuwając kolejną hipotezę. – Zrobiły coś, co go wkurzyło i stracił panowanie nad sobą.

– W takim razie mocno go poniosło – mruczy Cara. – To była istna rzeź.

Cara woli zachować dla siebie ostatnią myśl, jaka przychodzi jej jeszcze do głowy. Spodziewa się, że Deakin prędzej czy później dojdzie do takiego samego wniosku, ale mówienie tego na głos byłoby kuszeniem losu.

Jeśli tego faceta poniosło, myśli ponuro, nie skończy się na tym jednym razie. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że zabije ponownie. I to już wkrótce.

Rozdział 6

Kiedy Jess się budzi, w sali szpitalnej jest ciemno. Jest otumaniona i z wysiłkiem próbuje dociec, ile właściwie czasu upłynęło. Spogląda na stojące przy łóżku krzesło. Nav drzemie przygarbiony z głową zwisającą pod nienaturalnym kątem, a ciemne włosy opadają mu na twarz. Prawdopodobnie zostawił ją na chwilę, a potem wrócił. U jego stóp leży torba, a na oparciu krzesła wisi przerzucona niedbale kurtka.

Nawet mimo jego obecności Jess czuje się osłabiona i samotna. Myśli o Patricku, o ich spięciu poprzedniego wieczoru. O tym, że poszli spać osobno i nawet nie pocałowali się na dobranoc.

Nie jest w stanie dłużej powstrzymywać łez, jej ciałem wstrząsa silny wycieńczający szloch. Marzy tylko o tym, żeby zobaczyć męża i przytulić córkę. Alice właśnie straciła ojca. Jess powinna być przy niej. Jak w ogóle ktokolwiek może podejrzewać, że celowo doprowadziła do tego wszystkiego?

Nagle zza parawanu dobiegają czyjeś słowa. Jess przestaje płakać i wytęża słuch. Ktoś mówi ściszonym, pełnym napięcia głosem. Musi chodzić o coś ważnego.

– To, że w czujnikach dymu nie było baterii, jeszcze nie oznacza, że Ambrose zamordowała swojego męża.

Jess rozpoznaje głos zwalistego detektywa, mrukliwy i poirytowany.

– Owszem, ale jej odciski palców były na konewce z naftą. Jaki z tego wniosek? – mówi jakaś kobieta, a w jej głosie słychać wyraźne niezadowolenie. – Zresztą ona wcale nie jest taka święta. Czytałeś w ogóle jej kartotekę? Nie, no jasne, że nie.

Jess ma mętlik w głowie. Do tej pory była przekonana, że doszło do wypadku. Że nastąpiło zwarcie instalacji albo zaiskrzyło uszkodzone gniazdko. Ale żeby coś takiego? A poza tym oni wiedzą. Wiedzą o tym, co się stało dwa lata temu. Wiedzą o…

– Nie zgadzam się z tobą.

– Z całym szacunkiem, Griffin, mam to w dupie. Już nie służysz w policji i to nie jest twoje śledztwo. W ogóle nie powinno cię tu być.

Jess unosi głowę i przez szczelinę między zasłonami widzi twarz kobiety, jej zaciśnięte usta, wzrok wbity w podłogę. Wygląda tak, jakby powstrzymywała się od wyrażenia na głos myśli, które kłębią się w jej głowie.

– Zapytałaś ją o kolczyk?

– Naprawdę, Griffin, te twoje teorie…

– Zapytałaś?

– Ten pieprzony kolczyk nie ma nic wspólnego z innymi sprawami. To całkiem osobne śledztwo. Moje śledztwo. – Kobieta wciąga głęboko haust powietrza, po czym wzdycha przeciągle. – Gdy tylko dostanie wypis ze szpitala, przymkniemy ją i wtedy możemy wrócić do tego pytania.

– Znaczy kiedy?

– Gdyby to ode mnie zależało, nie zwlekałabym ani chwili. Ale jest mocno poobijana po upadku i nie chcę, żeby mi się przekręciła w celi.

Griffin bierze wdech, jakby chciał coś powiedzieć, ale kobieta nie dopuszcza go do głosu.

– Poważnie, dosyć już tego – mówi. – Ostrzegam cię, trzymaj się z daleka od mojej podejrzanej.

Potem odchodzi energicznym krokiem, wypełniając korytarz głośnym stukotem obcasów. Jess szybko zamyka oczy, gdy czyjaś ręka odchyla zasłonę. Wyobraża sobie, że przy jej łóżku staje zwalisty mężczyzna, który, jak się okazuje, nie jest detektywem. Słyszy ciche westchnienie ulgi, szelest zasuwanej z powrotem zasłony i cichnący odgłos ciężkich kroków.

Otwiera oczy i czuje, jak pod powiekami wzbierają jej łzy. Unosi rękę i czuje ucisk bandaża. Patrzy na rurkę kroplówki zwisającą z przedramienia. Nie ma sił, żeby podnieść się ze szpitalnego łóżka, a jakaś policjantka chce ją aresztować, bo jest przekonana, że zabiła męża i usiłowała zabić córkę. Córkę, z którą nie pozwalają jej się teraz zobaczyć, której nie może przytulić, dodać otuchy i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Co z niej za matka?

To oczywiste, skąd się wzięły jej odciski palców na konewce – używała jej setki razy do podlewania ogrodu. Ale nafta? Tego nie potrafi wyjaśnić. Za to ogląda seriale kryminalne na Netflixie i wie, że kiedy detektywi wymyślą sobie jakąś teorię, nic im więcej nie potrzeba. Są ślepi i nie biorą pod uwagę żadnej innej możliwości.

Miała już do czynienia z takimi policjantami jak ta kobieta. Patrzyli na nią chłodnym bezwzględnym wzrokiem, postrzegali ją wyłącznie jako podejrzaną i nigdy nie zmieniali zdania. Pamięta ból wykręconych do tyłu rąk. Zimny metal kajdanek na nadgarstkach i ostry żwir pod policzkiem. Pamięta uczucie całkowitej bezradności i absolutną pewność, że nie dopuści, aby kiedykolwiek znowu spotkało ją coś takiego.

Czuje suchość i nieświeży posmak w ustach, więc sięga po szklankę stojącą na szafce. Ostrożnie wypija łyk. Woda jest ciepła. Spogląda na Nava, który wciąż śpi na krześle. Wie, co musi zrobić. Teraz albo nigdy.

Siada na łóżku. Kręci jej się w głowie i czuje lekkie mdłości. Jest osłabiona, ale nie do tego stopnia, by nie mogła utrzymać się na nogach. Spogląda na rurkę kroplówki, po czym odkleja plaster i powoli wyciąga igłę. W miejscu wkłucia wykwita czerwona kropla. Jess wyciąga chusteczkę z kartonowego pudełka i przyciska ją mocno do przedramienia.

Obraca się na łóżku, spuszcza nogi i powoli przenosi na nie ciężar ciała. Zerka w stronę Nava, ale jej przyjaciel nie reaguje, śpi wciąż w tej samej pozycji. Czuje powiew chłodu. Ma na sobie tylko szpitalną koszulę z troczkami na plecach. Rozgląda się, ale nigdzie nie widzi podkoszulka, w którym położyła się spać. Nagle uświadamia sobie, że najprawdopodobniej detektywi zabezpieczyli go jako dowód rzeczowy. Otwiera szafkę obok łóżka i w myślach błogosławi swoją matkę, która w drodze do szpitala kupiła jej zestaw przyborów toaletowych i trochę ubrań. Rozkłada na łóżku bieliznę, spodnie dresowe i bluzę. Przebiera się, a na końcu wkłada skarpetki i trampki. Czesze włosy szczotką i upina je wysoko w kucyk, próbując doprowadzić się do porządku. Krzywi twarz w wymuszonym uśmiechu. Powinno się udać. Nie ma innego wyjścia.

Podchodzi do Nava i ostrożnie podnosi torbę leżącą u jego stóp. Zaczyna grzebać w środku, aż jej palce natrafiają na chłodny metal. Wyciąga kluczyki samochodowe i chowa je do kieszeni. Po chwili namysłu zabiera również całą gotówkę z jego portfela.

– Wybacz, Nav – szepcze.

Zdaje sobie sprawę, że popełnia fatalny błąd. W takim stanie nie powinna ignorować zaleceń lekarza, ale teraz nie może się nad sobą rozczulać. Sytuacja jest wyjątkowa.

Najgorsze jest to, że musi zostawić Alice.

Na miękkich nogach podchodzi do parawanu i odsuwa zasłonę. Na oddziale nie ma żywego ducha, więc wymyka się niepostrzeżenie. Kierując się znakami, idzie na intensywną terapię. Drzwi rozsuwają się przed nią automatycznie. O tak późnej porze szpitalne korytarze są wyludnione, więc posuwa się naprzód bez przeszkód.

Nagle przystaje. W głębi przy kolejnych drzwiach dos­trzega mężczyznę w dobrze znanym czarnym mundurze. Policjant z rękami założonymi do tyłu najwyraźniej pilnuje wejścia na OIOM. Uśmiecha się i kiwa głową do lekarza, który przechodzi obok niego. Jess uświadamia sobie, że tego wieczoru nie zobaczy się z córką.

Zawraca i chowa się za rogiem, ciężko dysząc. Jest bliska płaczu. Chciała tylko sprawdzić, jak się czuje Alice, potrzymać ją za rękę, pocałować i zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Uspokaja się w myślach, że przecież czuwają przy niej dziadkowie. Pamięta, że wiele razy wzywali do niej lekarza i zawsze siedzieli cierpliwie przy jej łóżku tak długo, jak tego potrzebowała. Wprawdzie sama nie dostanie się teraz do Alice, ale wie, że może ją zostawić pod opieką swoich rodziców.

Rusza tam, skąd przyszła. Mogłaby wrócić na oddział. Zdać się na detektywów i czekać, aż w końcu odkryją prawdę. Jednak niepokój, jaki budzi w niej ta myśl, uświadamia jej, że jest to rozwiązanie nie do przyjęcia.

Mija dwie pielęgniarki zajęte rozmową i uśmiecha się do nich z pewnością siebie.

– Idę zapalić – mruczy półgłosem.

Spoglądają na nią surowo, ale nie poświęcają jej więcej uwagi. Oddycha z ulgą, kiedy ją przepuszczają, nie zadając pytań. Wypatruje znaków wskazujących drogę do głównego wyjścia. Serce cały czas łomocze jej w piersi. Jest przekonana, że zaraz ktoś zauważy tę ucieczkę i będzie musiała wrócić na oddział, tym razem w kajdankach. Ale najprawdopodobniej pora jest zbyt późna albo wszyscy są zbyt zmęczeni. Tak czy inaczej, nikt jej nie zatrzymuje.

Widzi przed sobą duże podwójne drzwi prowadzące na zewnątrz. W holu jest więcej ludzi – pielęgniarki kupują kawę z automatu, a znudzona recepcjonistka wpatruje się w monitor komputera. Wystarczy, by choć jedna z nich ją rozpoznała i będzie po wszystkim.

– Hej – odzywa się ktoś tuż obok i chwyta ją za ramię, sprawiając, że serce zamiera jej w piersi. – Coś pani zgubiła.

Jakiś mężczyzna trzyma w wyciągniętej ręce banknot pięciofuntowy. Jess odbiera go drżącą dłonią.

– Dziękuję – mówi chrapliwym głosem.

– Mogę w czymś pomóc?

– Nie, nie, wszystko w porządku. – Jess z wysiłkiem zmusza się do uśmiechu. – Idę tylko na papierosa.

– W taką pogodę? – pyta mężczyzna.