Dziewięć wypraw na granice - Natalia Dziadura, Hanka V. Mody, Catrina Curant, Annah Viki M. - ebook

Opis

Wydawnictwo EoS przedstawia swój pierwszy zbiór, który reprezentuje nowy wymiar erotyki na polskim rynku. Wybierz się z nami na granice swoich pragnień i odkryj sekspozytywną prozę, która przełamuje schematy, zabierając w nowe wymiary intymności. W tej wyjątkowej antologii znajdziesz dziewięć odważnych opowiadań reprezentujących trzy działy wydawnictwa EoS i zarazem trzy oblicza ludzkiej seksualności:

Na granicy snu – subtelna erotyka pełna zmysłowych doznań i psychologicznej głębi.

Na granicy szaleństwa – ryzyko, nieoczywiste wybory i wyzwolenie. Opowieści zamieszkane przez pragnienia tak silne, że czasami przesłaniające rozsądek.

Na granicy błędu – graniczne doświadczenia erotyczne i taniec na cienkiej linii obsesji. To tutaj znajdziesz klimat BDSM i historie z gatunku dark erotic, eksplorujące ciemniejsze zakamarki ludzkiej psychiki.

W EoS przesuwamy granice, opowiadając nieopowiedziane – bez lukru i oklepanych stereotypów. Każda historia jest zaproszeniem do świata pełnego różnorodnych relacji, fantazji i emocji. Od delikatnych uniesień po odważne doświadczenia – ta ciałopozytywna antologia to esencja misji wydawnictwa Edge of Sanity, które chce odczarować sposób, w jaki postrzega się dziś literaturę erotyczną. To idealna propozycja dla czytelników_czek poszukujących erotyki, która inspiruje, zaskakuje i pozostawia trwały ślad na duszy.

Przekonaj się, co czeka za uchylonymi drzwiami!

Zbiór składa się z następujących opowiadań:

Jaskółka – Hanka V. Mody

Przebudzenie – Natalia Dziadura

Gry rodzinne – Hanka V. Mody/Natalia Dziadura

W obiektywie – Annah Viki M.

Kat – Catrina Curant

Zagubione dusze – Natalia Dziadura

Więcej – Annah Viki M.

Mój Diabeł – Catrina Curant

Sztuka chodzenia po linie – Hanka V. Mody

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 224

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (7 ocen)
1
3
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aga5043

Dobrze spędzony czas

Polecam
00
AniaZet2105

Dobrze spędzony czas

Dziewięć wypraw na granice to zbiór opowiadań erotycznych, które poruszą Wasze zmysły. I uwaga, to nie będzie sam seks, pruderyjny czy wyuzdany. Ta antologia pokaże Nam różne oblicza bliskości. I na początku jeszcze jedna uwaga - antologie mają to do siebie, że autorzy różnie podejmują wspólny temat, a ich interpretacje leżą nam bardziej albo mniej. Nie każde opowiadanie poruszy Was jednakowo. Mi w pamięć zapadnie kilka tekstów. Co nie znaczy, że innym czegoś brak. Po prostu mniej we mnie rezonowały. Nie wątpię jednak, że każdy z Was znajdzie w tym tomiku coś dla siebie. Bo ile osób, tyle oczekiwań i przemyśleń. I trudno, by w gąszczu treści wszystkie do nas przemówiły.
00

Popularność



Podobne


redakcja: Justyna Kowalska, Magdalena Polanowska („Sztuka chodzenia po linie”)

korekta: Małgorzata Kaczmarek

łamanie: Sudio Grafpa

projekt okładki: Wojciech Mościbrodzki

Copyright © by Wydawnictwo Edge of Sanity, 2025

ISBN: 978-83-974390-0-9

Wydawnictwo Edge Of Sanity

[email protected]

www.wydawnictwo-eos.pl

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Spis treści

Na granicy snu:

Jaskółka

Przebudzenie

Gry rodzinne

Na granicy szaleństwa:

W obiektywie

Kat

Zagubione dusze

Na granicy błędu:

Więcej

Mój Diabeł

Sztuka chodzenia po linie

Bonus:

Miniatura erotyczna pt. Dotyk lasu

Punkty orientacyjne

Cover

Słowo wstępu

Oddajemy w Twoje ręce naszą pierwszą publikację – antologię flagową. Znajdziesz w niej dziewięć opowiadań reprezentujących trzy planowane działy naszego wydawnictwa: Na granicy snu, Na granicy szaleństwa i Na granicy błędu. Są to próbki stylów narracyjnych i wątków podejmowanych przez nasze ­autorki, aby dać Ci możliwość sprawdzenia, czy chcesz udać się z nami w podróż na – i poza – znajome granice mapy ludzkiej seksualności.

Dlaczego tak interesują nas granice? Bo człowiek dopiero docierając do jakiejś granicy, odkrywa siebie, to tutaj wykuwa się jego tożsamość. Dzięki poznawaniu i badaniu naszych granic, najpierw na granicy dorosłości, a potem przez całe nasze życie, zaczyna kształtować się nasza seksualność i cielesność, dwa bardzo ważne tematy dla wydawnictwa EoS. Czasem zajdziemy za daleko i pragniemy powrócić do strefy komfortu, mamy poczucie winy, wrażenie, że zdradzamy siebie. Czasami na moment przestajemy sobie ufać. I to jest okej. Nasze granice kurczą się i pęcznieją, przesuwają się, zmieniają w miarę, jak dojrzewamy emocjonalnie i seksualnie. Przepoczwarzamy się. Czasami ­chcemy zawrócić i już nigdy nie wyprawiać się zbyt daleko. A czasem… nigdy nie mamy dość.

Na granicy snu i jawy, tego, co dzienne i nocne – aktywują się nasze pragnienia, nie zawsze w pełni uświadomione. W tym dziale proponujemy Ci erotykę podaną w subtelny i nienachalny sposób. Będą to opowieści pełne uczuć i emocji, pokazujące, jak bawić się seksem i czerpać z niego przyjemność, ale też jakie można mieć dylematy związane z tą sferą. Erotyka na granicy snu zabierze Cię w podróż po wielozmysłowości, ciałopozytywności, samoświadomości. Czasem jest tu bezpiecznie, ciepło i miękko, a czasem coś nas zaboli, zakłuje, zadziwi – i wówczas mamy szansę spojrzeć na siebie i innych przez nowe soczewki.

Na granicy szaleństwa, pomiędzy sacrum i profanum, bywa ryzykownie: to często podróż w nieznane, poza strefę komfortu. To pragnienia drażniące, wypychane na peryferia naszego umysłu. Są jak pęknięcia w status quo; jak szczelina, która nas wciąga (znajdziesz ją też w naszym logo). W tym ­dziale, nawiązującym bezpośrednio do nazwy całego naszego projektu – Edge of Sanity – poznasz erotykę, po którą możesz sięgnąć, gdy chcesz więcej i pragniesz eksplorować nowe erotyczne przestrzenie, lubisz eksperymentować i doświadczać, otwierając się na wielobarwne doznania. To erotyka, która jest wyzwaniem i wyzwoleniem z utartych schematów.

Opowieści z działu Na granicy błędu to zaproszenie do zejścia do symbolicznej piwnicy: mroczna i przez to pociągająca strona erotyki. Fetysze, miejsca i sytuacje, w których przyjemność miesza się z bólem, a pożądanie może okazać się niebezpieczne. To taniec na granicy (o)błędu. Czasem jesteś tu tylko Ty, a czasem ktoś jest z Tobą. Niejednokrotnie trudno stąd zawrócić, ale gdy to się uda, nabyta po drodze wiedza może okazać się dla Ciebie bezcenna. Nie każdy jednak lubi i ma odwagę zapuszczać się do piwnicy; bywa tam ciemno, brudno i duszno, możesz też odkryć coś bardzo niewygodnego, co być może powinno pozostać zakopane, nieuświadomione. Może mieszka tu Twój cień, którego wolał_abyś nigdy nie poznać? Z drugiej strony, na dnie wilgotnej piwnicznej jaskini może czekać największa rozkosz – nagroda dla wytrwałych. Jeśli zechcesz zejść na sam dół, jest tu dla Ciebie miejsce. A może nie wiesz, czy to dla Ciebie nie za wiele, nie za mocno, nie za głęboko, nie za wcześnie? Sprawdź.

Bez względu na to, jakie są Twoje smaki, w wydawnictwie EoS głośno mówimy: Czytam erotyki – bo mogę, bo chcę, bo lubię.

Literatura erotyczna towarzyszyła nam od zawsze – od Kamasutry i Baśni Tysiąca i Jednej Nocy, poprzez książki De Sade, po romanse Sandemo… Istniała, bo ludzie fascynują się seksem. Niekiedy cenzurowana i zakazywana, schodziła do podziemi. Czasem pogardzana, ukrywała się pod okładkami innych książek. Bywało, że dumnie paradowała na salonach. Zawsze jednak była ważna, bo mówi o tym, co możemy, jak możemy i że możemy.

Obecnie literatura erotyczna staje się coraz bardziej popularna, swojska. W czasach, gdy coraz częściej mówimy o swoich potrzebach, poszerzamy ­horyzonty, mamy coraz więcej odwagi – tabu przestaje być powoli tabu.

W EoS będziemy Ci proponować teksty osób, które nie boją się wychodzić poza schemat, które mają pojęcie o tym, co piszą. Pokażemy Ci świat kontrowersyjnych fantazji, ale także świat, po którym chodzą ostatni romantycy i romantyczki. Bo seks i erotyka nie jest oczywista i nigdy nie będzie ­czarno-biała. Jest pełna różnorodności: różnych potrzeb, pragnień, różnych ciał i przeróżnych form relacji.

Chcemy kreować i odzwierciedlać gusta czytelnicze poprzez pokazywanie dobrej erotyki. Erotyki dobrze napisanej. Nie śmiesznej, karykaturalnej.

Pragniemy, by głównym nośnikiem komunikacji między nami było słowo. Chcemy jednak, aby były to takie słowa, żebyś nie wstydził_a się przyznać, że czytasz erotykę. Będziemy walczyć o to, aby nasze teksty odzwierciedlały rzeczywistość, aby niosły za sobą emocje i uczucia, aby nie były banalnymi kalkami i błahymi opowiastkami.

Jednocześnie mamy nadzieję, że znajdziesz tu to, czego szukasz i co lubisz, oraz to, czego jeszcze nie znasz. Że będzie mocno, głęboko, prawdziwie.

Gwarantujemy, że będzie też różnorodnie, wielocieleśnie, wielogłosowo; słodko, gorzko i kwaśno. Będzie międzypokoleniowo. Będzie siostrzeńsko. ­Będzie queerowo, bo ludzka seksualność i tożsamość to soczyste spektrum. Będzie słowiańsko, bo interesują nas korzenie naszej kultury, archetypy, z którymi bardziej lub mniej świadomie dorastamy, a także fantastyczne istoty, w których oczach możemy się przejrzeć i zintegrować mrok czający się w naszej duszy. Czasem będzie też mocno i boleśnie – bo niektórzy potrzebują więcej, by poczuć, że żyją…

Wejdźcie z nami do labiryntu klubów nocnych.

Sprawdźcie, dlaczego ból boli, a jednak go szukamy i pożądamy.

Zobaczcie, co kryje się pod maskami i jak głęboka jest królicza nora.

Ale nie zapominajcie też, że czasem miłość bywa waniliowa…

Justyna Kowalska,

redaktorka naczelna

Warszawa 2024

Jaskółka

Hanka V. Mody

Jaskółka czarny sztylet, wydarty z piersi wiatru

Nagła smutku kotwica, z niewidzialnego jachtu

Katedra ją złowiła w sklepienia sieć wysoką

Jak śmierć kamienna bryła

Jak wyrok naw prostokąt.

Jaskółka błyskawica w kościele obumarłym

Tnie jak czarne nożyce lęk, który ją ogarnia.

Jaskółka siostra burzy, żałoba fruwająca

Ponad głowami ludzi, w których się troska błąka

Jaskółka znak podniebny jak symbol nieuchwytna

Zwabiona w chłód katedry przestroga i modlitwa.

Nie przetnie białej ciszy pod chmurą ołowianą

Lotu swego nie zniży nad łąki złotą plamą

Przeraża mnie ta chwila, która jej wolność skradła

Jaskółka czarny brylant, wrzucony tu przez diabła.

Na wieczne wirowanie, na bezszelestną mękę

Na gniazda niezaznanie, na przeklinanie piękna1.

– Milcz do mnie! – krzyczę i krzyk ten niesie się po pustych korytarzach, tak pustych jak ja w tej chwili.

Spogląda i o dziwo słucha. Odwraca się i odchodzi. Po prostu odchodzi. Jego kroki niosą się echem, a ja wpatruję się w szerokie plecy mężczyzny aż znika za zakrętem.

Kawa. Myślę, że muszę się napić. Czarna, gorąca i słodka. Taka byłaby najlepsza. Ja już nie jestem chyba ani słodka, ani gorąca. Została mi czarna dusza, którą karmię okruchami wrażeń. I może jeszcze rozpacz. Pasuje, by być czarna, ale czy ja wiem, czy jest we mnie coś takiego? Było kiedyś i teraz na chwilę wraca. Mam nadzieję, że tylko na chwilę.

A przecież już dawno mogłam żyć, jak chciałam, a żyłam, jak powinnam. Jak wydawało mi się, że powinnam. Tyle tylko, że ja nigdy nie byłam dobra w powinności. Dlatego pewnie mi nie wyszło. Długo wierzyłam, że się uda. Wiara, nadzieja, beznadzieja.

*

Kawa smakuje wyśmienicie, wykawiście i wykurwiście. Rozsmakowuję się w doznaniu, które tworzy na moim języku. Zaglądam w aplikację, gdzie w powietrzu unosi się odór desperacji.

Stworzyłam ogłoszenie.

„Zróbmy sobie emocje. Nie chcę przecinków, bądź kropką, po niej wszystko zaczyna się Wielką Literą. Bez scen o wyłączność, bez związku ze związkiem, ale z sensem w bezsensie. Porusz mnie, dotknij słowami, szukam treści”.

Dla mnie wszystko jest jasne, ale i tak pytają. Na przykład, czy się z nimi prześpię. Mogłabym, ale niech mnie najpierw wzruszą, poruszą, zaczarują moją rzeczywistość. Chociaż nie, to nie jest fair oczekiwać od zwykłych ludzi, że raptem zamienią się w czarodzieja. A jednak oczekiwałam, całe lata oczekiwałam, ale też pytałam, czy to musi być właśnie tak? I chyba na pytaniach się kończyło. W odpowiedzi dostawałam puste uśmiechy i żadnych konkretów, więc nie poszłam szukać swojej drogi, tylko szłam tą wytyczoną przez innych. Krok za krokiem, trochę rozglądając się na boki, czasem na te boki skręcając, ale zawsze wracałam. Inaczej nie umiałam. Strach trzymał mnie w garści. A gdy odważałam się, gdy skręcałam, to zawsze się znalazł ktoś, kto za mną zawołał. I wracałam. W stare koleiny, w schematy, w objęcia.

Teraz wiem, że nikt mnie nie znał, sama siebie nie znałam, choć myślałam, że wiem o sobie dużo. Myślałam, na przykład, że umiem w uczucia. Że mam ich w sobie tak dużo, że nie da się ich pomieścić, a jedna osoba obdarzona nimi to dla mnie za mało.

Pytałam kiedyś mamę, gdzieś na granicy dorosłości, czy trzeba kochać tylko jedną osobę? Nie można więcej? Nie odpowiadała, uśmiechała się tylko tak, że nie mogłam z tego uśmiechu nic wyczytać. Pytałam też innych, a w między czasie próbowałam żyć jak reszta. Udawało się przez chwilę, do czasu, gdy znów mi czegoś brakowało. Po latach pomyślałam, że to ja nie chciałam być kochana tylko przez jedną osobę. Widocznie miałam tak mało miłości w dzieciństwie, że nie umiałam się nią nasycić.

Dopijam kawę i wstaję, by zapłacić. Łapię uśmiech dziewczyny za barem i także się do niej uśmiecham, ale gdy wychodzę, już nie pamiętam jej ust. Za to moja myśl ucieka do jej ud w zwiewnej sukience w kwiaty. Mocnych, umięśnionych, z tatuażem smoka. Może ma ją chronić, nie wiem, nie zapytałam.

Idę ulicami nagrzanego miasta, powietrze parzy moją skórę, nie mam gdzie się schronić. Wszystko zastygło w bezruchu. Zastanawiam się, co jest konstruktem, społeczną umową, a co moją faktyczną potrzebą. Mam wrażenie, że gram w teatrze, odgrywając rolę, którą sama sobie narzuciłam. Bo przecież to był mój wybór, nawet jeśli wpływ na niego mieli inni; kultura to też jacyś inni, a ja to jestem ja. Sama decydowałam.

I obiecuję ci…

Obiecywałam też, a później tych umów nie dotrzymywałam. Dziwka, ­szmata, kurwa.

Ale jest jeszcze we mnie ta mała dziewczynka, która kiedyś nie dostała odpowiedzi i błądziła, bo to nie była jej droga, tylko pożyczona. Dlatego wysyłam wiadomość do Michała: „Do pana to chyba miło jest się przytulić”? Odpowiedz nadchodzi szybko i już za niecałą godzinę wpadam w jego ramiona. Wpadam dosłownie, bo przy nim czuję się kruszyną, maleńką istotką pomimo moich stu siedemdziesięciu centymetrów. Kiedyś miałam dwa centymetry więcej, ale to prawda, że ludzie na starość maleją, wgniatają się w ziemię, kompresują. No dobrze, czterdzieści lat i sześć miesięcy to jeszcze żadna starość, wiek średni zaledwie, ale to, czym są: inba, boomer, krindż i bambik musiałam sprawdzić w Internecie. Michał, ze swoim ponad dwumetrowym wzrostem, zagarnia mnie całą, otula ciepłem, spokojem i dobrocią. Mruczę wtulona w jego pierś i brzuch. Jest jak niedźwiedź. Zabierz mnie teraz do swojej gawry, myślę. Ale to się nie stanie. Michał przeciąga dłońmi wzdłuż moich pleców i zatrzymuje się tuż nad pośladkami. Z premedytacją dotyka ich palcami, że niby nic, że przypadkiem. Wiem, że nie posunie się dalej. Znamy się kilka miesięcy. Z jakiegoś powodu nie zrobi tego kroku. Przeszłam przez wkurwienie, próbę wdzięczenia się, przejęcia kontroli, aż doszłam do odpuszczenia. Obraziłam się też po drodze i postanowiłam zapomnieć. Nie rozumiałam, co się dzieje. Michał wykazywał zainteresowanie mną, chętnie do mnie pisał, życzył miłego dnia i rozmawiał o troskach i radościach dnia codziennego. Skracał też dystans, dotykając mnie raz po raz, przytulając i pytając wcześniej, „czy może”, czym doprowadzał mnie do rozpaczy, choć musiałam przyznać, że imponował mi tym, że absolutnie nie chciał przekroczyć żadnych granic, których ja nie chciałabym, by przekroczył. A jednak atawistyczne zwierzę we mnie krzyczało, by już nie pytał, by wziął mnie sobie z dzikością. Jednak tej dzikości w nim nie było. Była troska, dobroć i ciepło, które otulało mnie sobą i dawało ukojenie. Mocny ogień potrafi spalić, ciepło ogrzewa. Zamiast uciec, spróbowałam sprawdzić, jak to jest inaczej, bez pośpiechu i być może bez celu. Po prostu być, trwać w jego ramionach, czuć się chcianą tak po prostu. Czasem nachylał się i całował mnie w szyję, rozniecając pragnienia i budząc we mnie tym samym tę część mnie, która od razu chciała więcej. Ale więcej nic się nie działo. ­Trwaliśmy w bezruchu. A bezruch mnie przytłacza. Umiem w działanie, uniesienia, w splatanie ciał. Znam to, jest łatwe. Łatwiejsze niż szczera rozmowa i patrzenie sobie w oczy. Cyk, wyskoczyć z ubrań i uprawiać szalony seks. To nie ma nic wspólnego z nagością. Nagość to bycie, to szczera rozmowa. Moje ciało nie umie się zatrzymać, nie zna tego stanu. Jest w jakimś ­rozedrganiu, a ja razem z nim.

Zapisałam się pewnego razu na kurs oddechowy u Martina Petrusa. Przyjechał do Gdańska. Wdech nosem, wydech nosem. Leżeliśmy na ziemi, ja i inni. Wdech ustami, wydech ustami. Transowa muzyka. Wdech, wydech. Galopada myśli. Wdech, wydech. I moje ciało, które nie chciało tam leżeć, chciało wstać, tańczyć, biec. Dlatego wciąż się zastanawiam, czy to, że gonię za nowymi ludźmi i nowymi doznaniami, to moja ucieczka czy potrzeba. A jeśli uciekam, to przed czym? Czego nie dopuszczam do świadomości? Ile musiałabym czekać w bezruchu, by to do mnie przyszło?

Michał przekłada dłonie na moje łopatki i przyciska mnie jeszcze do siebie tak, że muszę odkręcić głowę, by złapać oddech. Obejmuję go rękami, cieszę się tą niezmąconą niczym przyjemnością bliskości. Nie mam oczekiwań, ich brak daje mi chwilową wolność. Czuję, jak Michał odgarnia mi włosy z szyi i nachyla się, by dotknąć mojej skóry miękkimi wargami. Jest mi tak dobrze, że zapominam o dzisiejszym incydencie z Wiktorem. Co to w ogóle było? Jakbyśmy się wcale nie znali. Jakbym z nim nie rozmawiała przez ostatnie miesiące albo jakby nic nie zrozumiał z tego, co do niego mówiłam. Wzdycham. Michał ma ciepłe wargi, które przesuwa w dół i dotyka nimi mojego ­obojczyka. Mrowienie narasta w miejscu, gdzie mnie całuje. Robi to niespiesznie, aż w końcu odrywa się ode mnie jakby z trudem. Nigdy go nie pytałam, czemu nie przeszliśmy dalej. Uznałam, że nie muszę wszystkiego wiedzieć, że tak jest dobrze, że nie trzeba znać odpowiedzi na wszystkie pytania. Gdyby chciał, powiedziałby. Tak myślę.

– Chcesz herbaty? – uśmiecha się do mnie. Jego biuro jest jasne i z widokiem na morze. Gapię się więc na błękit, który także zdaje się trwać w bezruchu w tym upale.

– Herbaty?

Kręcę głową – piłam już gorącą kawę. Wody mi daj, z lodem i cytryną koniecznie.

– Ale wiesz, że gorąca herbata jest świetna na upał?

– Wiem, ale mam to gdzieś. – Pokazuję mu język. On pokazuje mi swój i odchodzi w kierunku aneksu.

Rozmawiamy. Słowa są ważne. Mają w sobie moc kreowania światów, choć wiem, że dla niektórych nic nie znaczą. Mówią, by mówić, i zapominają, że coś mówili. Zapominają też do kogo. Karmią się kłamstwem, ale przede wszystkim karmią innych kłamstwem.

Odkryłam ostatnio, że prawda ma rzeczywiście moc wyzwalania. Tworzy wolność. Nagle, mówiąc prawdę, już nie muszę się bać. Że ktoś mnie przyłapie na kłamstwie czy zdradzie. Po prostu mówię prawdę i czekam na reakcję. Coś za coś. Muszę liczyć się z tym, że nie każdy tę moją prawdę, moje nowe życie udźwignie. Niektórzy powiedzą – „to nie dla mnie” i odejdą, a ja będę patrzeć w smutku za nimi i dźwigać te trudne emocje, aż je ukoję, złagodzę, opadną z moich ramion i duszy. Ale są też tacy, którzy mówią na moją ­prawdę – „kłamiesz, to niemożliwe”. I mówią tak z dwóch powodów. Pierwszy jest taki, że im się w głowach nie mieści takie życie, takie wybory. Drugi, że gdyby mi nawet uwierzyli, musieliby przyznać przed sobą samymi, że jednak się da, że tak można, a oni przegrali życie.

A ja? Czy ja je przegrałam? Przecież jestem w miejscu, w którym dopiero szukam siebie. A ile ja mam jeszcze czasu na to szukanie? Straciłam go zbyt dużo.

Michał łapie mnie za dłoń, przyciąga do swoich ust. Całuje i uśmiecha się życzliwie. Jest jak ciepły miód, spływa, łagodząc szarpiące się myśli. Gdy wychodzę, jestem pewna, że nie chcę tego tracić. Nie dam rady zrezygnować, wybrać. Tyle lat to robiłam, teraz już nie chcę. Czuję tę wolność, jak się we mnie rozpycha, jak rozszerza mi płuca i pozwala nabrać więcej powietrza.

*

Zaczęło się od Jana. Odszedł po dziewiętnastu latach naszego małżeństwa. Nawet dobrze się nie spakował, po prostu powiedział, że wynajął sobie mieszkanie, a mi zostawia dom, by nasz syn miał do czego wracać w przerwach międzysemestralnych. Łaskawca. Powiedział, że po resztę rzeczy przyjdzie innym razem. Nie protestowałam, w końcu to także jego dom. Może przyjść. Wcale nie odszedł do kochanki, po prostu, jak to ujął, „wypaliło się między nami, już nie umiem cię kochać”. Przytaknęłam, przyznając mu rację. Też nie umiałam, już od dawna nie umiałam. I od dawna nie zdecydowałam się na ten krok. Bo strach. Bo jak ja sama, bo co ludzie, bo co rodzina, bo co syn, bo trzeba walczyć, bo trzeba ponosić konsekwencje wyborów, bo każdy wybór to strata. Więc przypominałam sobie w takich chwilach, że sama wybrałam, i że wybierając jedno, rezygnuję z drugiego. Nie można mieć ciastka i zjeść ciastka. Więc trwałam, choć zdarzały mi się potknięcia. Przez tyle lat mogą się jakieś zdarzyć. Trwałam. Dlatego ogarnęła mnie złość. Wściekła pasja, że ja z siebie rezygnowałam tyle lat, dla nas, dla rodziny, a on – pyk i już go nie ma. Najpierw zła byłam na niego, później na samą siebie i głupotę własną, bo przecież nie jego to wina, że o sobie zapomniałam. Nie jego, a systemu, zbioru norm i zasad, które są nam sączone do głowy i serca, do naszego krwiobiegu, oddychamy nimi, wchodzą nam pod skórę jak drobinki szklanej waty, powodując stan zapalny, ale ciężko je stamtąd wyskrobać. To one sprawiają, że odkładamy siebie na półkę, na wieczne nigdy, na „bezszelestną mękę”, jak nam ładnie śpiewał Stan Borys. I jeszcze: „Przeraża mnie ta chwila, która jej wolność skradła”. Która to była chwila? Kiedy zdecydowałam, że zostanę imigrantką własnych pragnień i osiądę w obcym kraju z nie moimi zasadami, ale przecież trzeba przyjąć cudze normy, gdy jest się w gościnie? Nie byłam u siebie. A jednak założyłam rodzinę. W imię ojca i syna, nie wzięliśmy kościelnego, ale właśnie w imię tego syna i jego ojca trwałam, choć mój bóg jest w drodze, w liściach tańczących z wiatrem, w falach obijających się o brzeg, w promieniach słońca sprawiających, że trawa jest tak soczyście zielona i mogę po niej stąpać bosymi stopami, by poczuć ten absolut. Niewiele miałam takich chwil w życiu. Bo mąż potrzebował śniadania, bo syn ­kanapek do szkoły i obiadu, bo szef chciał raport na już, natychmiast, na wczoraj. Bo pranie, bo podłoga brudna, bo trzeba mieć pieniądze na kolonie, bo Jan lubi góry. Tłukliśmy się samochodem przez całą Polskę. Kocham chodzić, ale nie pod górę. Własną górę. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka… To wszystko było udawane, ja byłam udawana. To nie był mój świat, ale tego, który naprawdę był mój, jeszcze nie znałam. Jan był sobą, to ja nie mówiłam, że czegoś chcę, że potrzebuję. Często nawet nie znałam własnych pragnień. On był mężczyzną, on wiedział, on był nauczony, by sięgać po to, czego chce. A ja? Dziewczynka powinna być grzeczna i nie rozpychać się za bardzo łokciami, nie krzyczeć. Więc nie krzyczałam, gdy odchodził, chciałam zachować klasę, uśmiechałam się jedynie, kiwając głową, a złość we mnie rosła, ten krzyk jak dziecko w moim brzuchu. Zapłodnił mnie swym odejściem i zostawił z bachorem, którego wydobyłam na świat w ciszy i samotności domu. Krzyczałam, pozwalając, by ten krzyk odbijał się od ścian i wracał do mnie. Sąsiedzi z domów obok na pewno go słyszeli. W dupie to miałam. Wtedy i teraz już też mam w dupie, co inni myślą i co słyszą. Za stara jestem, by się tym przejmować. Dotarło do mnie, że to jest w życiu czas na życie. Więc kiedy już w tym nowym się osadziłam, powiedziałam Janowi równie spokojnie co wcześniej o tym, że może zostawić rzeczy, żeby je jednak zabrał, skoro nasze drogi się rozchodzą, a dom przepisał mnie. Musiałam być wtedy w tym stanowcza, bo nie dyskutował. Chyba równie stanowcza byłam w mówieniu szefowi, co mi się w pracy nie podoba, bo mnie zwolnił. I to w tamtym momencie zaczęłam coś czuć. Dopadł mnie strach tak ogromny, że ścięło mnie z nóg na trzy tygodnie. Straciłam poczucie bezpieczeństwa. Wprawdzie miałam odłożone pieniądze na czarną godzinę, ale człowiek zawsze ma nadzieję, że ta czarna godzina nie nadejdzie, a pieniądze wyda się na przyjemności. Po trzech tygodniach wstałam i zaczęłam szukać takiej pracy, która sprawiałaby mi przyjemność, o której zawsze marzyłam. Bo czemu nie? W tamtym czasie przeczytałam książkę Julii Cameron Nigdy nie jest za późno na nowy początek i uznałam, że przecież jak nie spróbuję, to na pewno nie dostanę pracy marzeń. Niestety, pracy marzeń nie dostałam, ale znalazłam taką, która wystarczająco mnie satysfakcjonowała. W końcu nie muszę się zrywać skoro świt i pędzić na złamanie karku, bo trzeba odsiedzieć swoje godziny.

To wtedy też powstało konto na portalu randkowym. Chciałam coś poczuć, bo zorientowałam się, że upchałam emocje i nadzieje gdzieś po kieszeniach w trakcie trwania małżeństwa i teraz nie umiałam ich sama wydobyć. ­Potrzebowałam do tego ludzi.

*

Wracam do domu, przebieram się szybko w coś zwiewnego, sukienkę utkaną z moich marzeń, łapię butelkę wody i wsiadam do wysłużonego BMW. ­Samochód to także synonim wolności. W warzywniaku obok kupiłam wielkie, soczyste truskawki. Ich sok spływa mi po brodzie i brudzi sukienkę na biuście. Cieszę się, że jest co brudzić. Moje piersi zwracają uwagę innych. Już mi to tak nie przeszkadza jak kiedyś. Owoce odkładam na siedzenie pasażera i ruszam. Najpierw wyskakuję na siódemkę i mknę na południe, w końcu skręcam w lewo i mogę podziwiać żuławską architekturę. Nie powinnam się spieszyć, uczę się zwalniać, bo tylko wtedy mogę doświadczyć więcej i sprawić, by czas nie pędził jak na złamanie karku. Ludzie nie potrafią tego zrozumieć, że biegnąc, niczego nie dogonią, a jedynie więcej zgubią. Nie umiem jeszcze zupełnie się zatrzymać, ale potrafię biec wolniej. Rozglądam się ciekawie, mój wzrok ślizga się po drewnianych zabudowaniach, wiatrakach i po domach podcieniowych, tak bardzo charakterystycznych dla tego regionu. Wiem to, bo o tym czytałam, sporo ostatnio czytam. Otwieram okno, wciągam zapach suchej ziemi i słyszę świergot ptaków. W końcu dojeżdżam do lasu, kawałek nim jadę i zatrzymuję się przed szlabanem. Tu dopada mnie koncert leśnych ptaków i niesamowita zieleń lasów iglastych, podłoże tu jest takie, jakbym stąpała po miękkim dywanie. Lekki, ciepły wiatr przesuwa się między drzewami i muska moją skórę, czuję specyficzny zapach morza i ten spokój. Jakbym znalazła się w innym, magicznym świecie. Wychodzę na plażę i wzruszenie ściska mnie całą, oplata gardło, ramiona, przyciska do siebie, dotyka moich sutków, które ­twardnieją, na udach czuję gęsią skórkę, a wokół kostek mrowienie. Szybko ściągam tenisówki i skarpety, które wrzucam do plecaka. Piasek przy lesie, w cieniu jest chłodny, za to ten dalej nagrzał się od słońca. Ruszam w stronę Stegny, a morze gada i gada, nie ustaje w opowiadaniu historii. Wygrzewam twarz w słońcu.

*

Czy trzeba kochać tylko jedną osobę? A gdybym miała dwoje dzieci, też bym musiała wybrać? Nie, nie, nie. Rodzi się we mnie bunt. Ten, który był tam od zawsze. Ten, który rósł wraz z tą małą dziewczynką, która też o to pytała i nie dostawała odpowiedzi. Teraz sama jej odpowiem, tej małej we mnie. Zasłużyła. Ja zasłużyłam na szczerość z samą sobą. Nie umiem kochać tylko jednej osoby. A inni umieją? Patrząc na statystyki, też im ciężko idzie. A Wiktor? Przecież słyszał, co mówię. Przecież twierdził, że rozumie. Kręcę głową, przywołuję piękne wspomnienia.

*

Anna. To z nią spaceruję zazwyczaj po tej plaży. Taki nasz weekendowy rytuał. Ramię w ramię. Zaplatam sobie jej złote włosy na palce i patrzę w niebieskie oczy, jak w morze bezkresne. Dotyk jej skóry przyprawia mnie o dreszcze. Usta ma wąskie, a język łagodny, choć pewny, gdy wdziera się nim między moje wargi. Uwielbiam przyciągać ją do siebie, gdy już znajdziemy się w bezpiecznej przestrzeni jakiegoś hotelu, zdzierać ubrania, rozgniatać ją na łóżku, smakować i kochać do tchu utraty, do jej krzyku, do naszych spazmów. Poznałam ją jeszcze w trakcie trwania mojego małżeństwa. Anny trwa do tej pory, ale jej mąż wie, że ona potrzebuje w życiu nie tylko jego. Mój nie chciał o tym słyszeć. Dlatego mi ulżyło, gdy w końcu mogłam mówić prawdę. Tak postanowiłam, żadnych półprawd, niedopowiedzeń i kłamstw. Żadnej monogamii. Nie i już, chciałam więcej.

Czy można kochać więcej niż jedną osobę? Zdecydowanie. Powiem to mojemu synowi, żeby wiedział, że ma wybór. Tylko niech informuje innych o swoich wyborach, tak żeby oni też mieli swój.

Później tylko trzeba się zmierzyć z konsekwencjami swoich wyborów, z wątpliwościami, z niepewnościami, z zazdrościami, z decyzjami innych, z odrzuceniem i ze stratami. Samo życie. Czy warto? Na tyle, na ile warto żyć. A co w zamian? W zamian tyle, ile się z tego wyciągnie. Radość relacji, bliskości, dotykania, ale przede wszystkim przyglądania się różnym myślom, pragnieniom, potrzebom, uczuciom. Od każdego dostawałam coś innego, inny kawałek mnie zostawał zaspokojony. Zawsze z wzajemnością. Brałam, ale też dawałam. Nauczyłam się dzielić, zrozumiałam, że wcale mnie w tym nie ubywa, wybieram jakość relacji, ludzi, którzy potrafią być tu i teraz, którzy mnie wybierają, są ze mną i wracają, bo chcą wracać. Z całych sił staram się dawać im to samo. Nauczyłam się, że mogę puścić kontrolę, bo ona mi i tak nic nie da. Brak kontroli dał mi za to oddech, przestrzeń, luz. Rozpuściłam gdzieś zazdrość, ciesząc się ich szczęściem. Lubiłam, gdy opowiadali mi o ­innych w ich życiu, o tym, jaką dają im radość.

Czy to był właśnie czas rozstań? Usiadłam na piasku, przymknęłam oczy.

Wiktor.

Był trzecim, z którym się umówiłam. Poprzedni byli mili, ale nie podpalili iskry. Szczerze mówiąc, chciałam poznawać, ale też bałam się. Strach, który we mnie siedział przez lata, paraliżował mnie i sprawiał, że jeszcze wtedy ciężko było mi się zmusić i pójść poznać kogoś. Strach, wstyd, obawy. Wiktor mnie rozbawił i gdy tylko wysiadłam, gdy spotkałam go na parkingu, wiedziałam, że da radę, że on pociągnie tę rozmowę. Pociągnął, nie tylko rozmowę. Już wtedy, tam, w tej kawiarni, na pierwszym spotkaniu, chwycił mnie za włosy i pociągnął do tyłu moją głowę, a następnie wpił się zachłannie, bezwzględnie i autentycznie w moje usta. Obudził mnie tym pocałunkiem z marazmu, w którym trwałam, wyrwał z impasu, sprawił, że moja krew zaczęła szybciej krążyć w żyłach. Jęknęłam i poddałam się temu, jego dłoniom błądzącym po moim ciele, jego sile i pasji zdobywania. Gdy oderwał się w końcu, we mnie już szalały fale namiętności i pragnień, które porywały mnie ze sobą. Tyle lat dotykał mnie tylko jeden mężczyzna. To było coś nowego, niezwykłego, coś, co odkrywałam dla siebie na nowo.

– Do ciebie czy do mnie? – wydyszał mi w usta, a ja się przestraszyłam.

Ale że już? Teraz? Czy ja umiem jeszcze z innym? Przestraszyłam się. Własnego ciała, braków, siebie. Wątpliwości zleciały się jak kruki, dopadły mnie i zaczęły dziobać. Myśli, tysiące myśli. Przecież tego chciałaś. Co ty robisz? Do czego to prowadzi? On ma inne. I co z tego, też chcesz mieć innych ludzi. Co ci szkodzi? Czym ryzykujesz? Idziemy do mnie? Nie jestem gotowa. Do niego? A jak mnie zabije? A jednak się ogoliłaś, skórę po peelingu masz gładką jak u niemowlaka, brałaś to pod uwagę. To czego się teraz boisz, kobieto?

– A czy, czy – zaczęłam się jąkać. – Czy moglibyśmy może trochę to przełożyć? Na za kilka dni? – palnęłam głupio, jakbym miała strach okiełznać w te kilka dni. Odsunął się lekko, uśmiechnął, pogładził po policzku.

– Możemy, pewnie – mówił, a jego dłoń wędrowała w dół po mojej szyi, obojczyku. – Tylko jest mały problem, ja jutro wyjeżdżam na półtora miesiąca, więc będziesz musiała poczekać, wytrzymasz tyle? – Dłoń musnęła sutek przez cienki materiał koszuli. Znów jęknęłam. Chyba nie chciałam już walczyć z tym pragnieniem, pochłaniało mnie. Miałam świadomość, że w moich zamglonych oczach i zaróżowionych policzkach odbija się podniecenie, które czułam, i które mnie zawstydzało. Nasze oczy się spotkały. Moje ciało rozpięte było pomiędzy wstydem a bezwstydnością. Jego ręka znalazła się między moimi udami. Każdy jego ruch był świadomy i intensywny. Jak on cały.

– A jak mi się spodoba? – wyjęczałam głupio. Znów się uśmiechnął.

– To będziemy powtarzać, wciąż i wciąż, aż nam się znudzi. – Ścisnął moje udo.

Pojechaliśmy do niego.

Chciałam, by zgniótł mnie swoją siłą, którą w nim wyczuwałam. Poddałam się temu zupełnie.

– Pieprz mnie dziko i mocno – poprosiłam, bo wstyd gdzieś uleciał, została tylko żądza. Warknął na moje słowa i przejechał zębami po mojej szyi, gryząc płatek ucha. Narastała między nami gwałtowność. Miałam wrażenie, że on jest jak dziki pies, a ja w tamtej chwili marzyłam, by mnie pokrył. Wsadził dłoń między moje uda, odsunął majtki i wdarł się do środka bez ostrzeżenia, a następnie roztarł na skórze ud moje podniecenie. Wiedział już doskonale, jak bardzo go chcę. Nie czekał, pchnął mnie na łóżko, bez czułości, bez zbędnych ceregieli, za to z mocą pragnienia, jakie i nim targało. Trzymał mnie mocno za twarz, wciskając głowę w poduszkę i pieprząc zachłannie. Dokładnie tego potrzebowałam. Poddania, oddania, zezwierzęcenia. Pasji rżnięcia. Dotarło do mnie, jak moje ciało było samotne, potrzebowało dłoni, które będą się po nim przesuwać, które się zacisną, zawłaszczą. Na tamtą chwilę, na tamten moment, na tamtą noc tam było moje miejsce. Pod nim.