Dziewczyna z konbini - Sayaka Murata - ebook + audiobook + książka

Dziewczyna z konbini ebook

Sayaka Murata

0,0
32,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Fenomen z Japonii, który podbił serca czytelników na całym świecie

Poznaj Keiko, lat 36. Od osiemnastu lat zatrudniona w tym samym sklepie konbini. Wzorowa pracownica. Idealny członek zespołu. Punktualna, precyzyjna, niezawodna. Zna procedury, nie zadaje zbędnych pytań, unika zmian.

Prywatnie samotna, cicha, niewyróżniająca się. Nie szuka przyjaciół ani męża. Tym samym nie odpowiada na społeczne oczekiwania. Jest anomalią.

W końcu rodzina i otoczenie zaczynają domagać się od niej „normalności”. Keiko próbuje się dostosować. Nie tworzy jednak własnej tożsamości – zamiast tego składa ją z fragmentów cudzych zachowań, gestów i słów. Gdy na jej drodze pojawia się mężczyzna, który niespodziewanie staje się katalizatorem przemian, stabilny świat Keiko zaczyna się chwiać.

Ekscytująca, dziwna i całkowicie nieprzewidywalna. Co się napodkreślałam, to moje.

- Sally Rooney

Jeśli nie wiesz, jak żyć, koniecznie przeczytaj tę książkę! Sayaka Murata napisała powieść, którą można potraktować jak instrukcję obsługi: wybierz i wchłoń zestaw oczekiwań, jakie mają wobec ciebie inni ludzie; następnie patrz, jak rozpala ich gniew. To przewrotna i brawurowa historia o życiu na własny rachunek i o tym, że świat jest dla nas.

- Dorota Kotas

Kiedy outsiderka zostaje umieszczona w klatce sztucznie znormalizowanego konbini, zaczynamy wyraźnie dostrzegać dziwność ludzi żyjących na zewnątrz.

- Yōko Ogawa

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 129

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: コンビニ人間 (Konbini Ningen)

Opieka redakcyjna: ANDRZEJ STAŃCZYK

Projekt okładki: LUKE BIRD

Zdjęcie na okładce © Emmanuel Lattes / Alamy

Zdjęcie na s. 152 – 153 Takuya Sugiyama

Adaptacja okładki: ROBERT KLEEMANN

Redaktor techniczny: ROBERT GĘBUŚ

Copyright © 2016 by Sayaka MurataList do konbini © by Sayaka Murata Originally published as コンビニエンス ストア 様 (Konbiniensu Sutoa Sama) by Bungeishunju Ltd., 2016 © Copyright for the Polish translation by Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego © Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2025

Wydanie drugie I wydanie: Kraków 2019

ISBN 978-83-08-08767-1

Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kraków bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40 księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl e-mail: [email protected] tel. (+48 12) 619 27 70

Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.

Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA).

Wydawca zakazuje eksploatacji tekstów i danych (TDM), szkolenia technologii lub systemów sztucznej inteligencji w odniesieniu do wszelkich materiałów znajdujących się w niniejszej publikacji, w całości i w częściach, niezależnie od formy jej udostępnienia (art. 26 [3] ust. 1 i 2 ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych [tj. Dz.U. z 2025 r. poz. 24 z późn. zm.]).

Świetnie mi szło naśladowanie mimiki i tonu głosu prowadzącego oraz aktorów w filmie instruktażowym, który obejrzeliśmy na zapleczu. Nikt wcześniej nie pokazał mi, jak się uśmiechać i mówić jak normalni ludzie.

Kontynuowaliśmy szkolenie przez dwa tygodnie, które pozostały do otwarcia. Ćwiczyliśmy w parach, z prowadzącym, albo udawaliśmy, że rozmawiamy z klientem. Musieliśmy pamiętać, by kłaniać się z uśmiechem, gdy tylko napotkamy jego spojrzenie. Kobiece środki higieniczne należało wkładać do papierowej torebki, zimne i ciepłe artykuły pakować osobno, a przed podaniem fast foodów koniecznie odkazić ręce sprejem z alkoholem. W kasie były prawdziwe pieniądze, ale na paragonach widniał napis „szkolenie”, a osoba po drugiej stronie lady też miała na sobie uniform, więc całość przypominała raczej zabawę w sklep.

Ciekawie było patrzeć, jak różni ludzie – studenci, chłopak grający w zespole, mężczyźni bez stałego zatrudnienia, gospodynie domowe, licealiści ze szkół wieczorowych – są przekształcani w jednakowe stworzenia zwane ekspedientami. Po szkoleniu wszyscy ściągali uniformy i wracali do swoich postaci. Miałam wtedy wrażenie, jakby zmieniali się w przedstawicieli innego gatunku.

Po dwóch tygodniach nadszedł dzień otwarcia. Pracowałam wtedy od rana. Białe półki, do tej pory puste, były teraz ciasno zapełnione produktami ułożonymi wcześniej przez innych, doświadczonych pracowników. Dla mnie wyglądały jak dekoracja.

„Oni są prawdziwi”, pomyślałam, gdy jeden z pracowników etatowych po raz pierwszy otworzył sklep. Prawdziwi klienci, nie udawani, jak podczas szkolenia. Różnorodni ludzie. Wyobrażałam sobie, że będą przychodzić same osoby w garniturach i firmowych uniformach, bo sklep mieścił się w dzielnicy biurowej, ale na początku weszła grupka okolicznych mieszkańców. Trzymali ulotki z kuponami zniżkowymi, które wcześniej roznosiliśmy. Pierwsza była starsza pani o lasce, za nią wtoczyła się reszta. Patrzyłam jak urzeczona na światło, które wpadało do środka przez wejście.

– Furukura, odezwij się! – upomniał mnie jeden z pracowników. Ocknęłam się szybko.

– Dzień dobry! Zapraszamy do skorzystania z promocji z okazji otwarcia!

Moje słowa rezonowały zupełnie inaczej, gdy w sklepie naprawdę byli klienci. Nie wiedziałam, że ich obecność generuje tyle dźwięków – na odbijający się echem odgłos kroków nakładały się słowa, szelest wkładanych do koszyków opakowań słodyczy, zgrzyt otwieranych lodówek z zimnymi napojami. Przytłaczały mnie one, lecz niestrudzenie powtarzałam w kółko: „Dzień dobry, zapraszamy!”.

Dłonie klientów w mgnieniu oka niszczyły góry jedzenia i słodyczy, ustawione tak idealnie, że wyglądały jak dekoracje. Sztuczny sklep nabierał dzięki temu życia.

Pierwsza do kasy podeszła ta sama elegancka starsza pani, która jako pierwsza przekroczyła nasz próg. Stałam wtedy za ladą, powtarzając w myślach treść podręcznika, który maglowaliśmy podczas szkolenia. Kobieta położyła przede mną koszyk z ciastkiem z kremem, kanapką i kilkoma onigiri. Pierwszy klient przy kasie – wszyscy ekspedienci za ladą wyprostowali się jeszcze bardziej.

Ukłoniłam się tak, jak uczyli nas na szkoleniu, czując na sobie wzrok pracownika etatowego.

– Dzień dobry! – powiedziałam dokładnie takim samym tonem, jak kobieta na filmie instruktażowym. Przysunęłam koszyk do siebie i zaczęłam skanować produkty, tak jak nas uczyli. Stojący obok pracownik zaczął błyskawicznie pakować produkty do foliowej torebki.

– O której otwieracie? – zapytała staruszka.

– Eee, dzisiaj o dziesiątej! A potem jesteśmy otwarci cały czas! – odpowiedziałam z trudem, bo na szkoleniu nie przerabialiśmy takich pytań.

– Od dzisiaj sklep będzie otwarty dwadzieścia cztery godziny na dobę, przez cały rok. Zapraszamy o każdej porze! – dodał natychmiast pracownik etatowy.

– Ojej, w nocy też? I rano?

– Tak – przytaknęłam.

– Ale wygoda! Bo widzisz, mam problemy z biodrem i trudno mi chodzić. A to kłopotliwe, bo supermarket daleko. – Uśmiechnęła się.

– Tak, od dzisiaj sklep będzie otwarty dwadzieścia cztery godziny na dobę. Zapraszamy o każdej porze! – powtórzyłam po pracowniku.

– Coś wspaniałego. Musi być wam ciężko tak pracować.

– Dziękuję bardzo!

Ukłoniłam się energicznie, nadal naśladując doświadczonego ekspedienta stojącego obok.

– Dziękuję, na pewno jeszcze przyjdę. – Staruszka uśmiechnęła się po raz kolejny i odeszła od kasy.

– Furukura, świetnie, idealnie! Pierwszy raz za kasą, a w ogóle się nie stresujesz! Tylko tak dalej! O, następny!

Obróciłam się – akurat zbliżał się klient z koszykiem pełnym onigiri z promocji.

– Dzień dobry! – powiedziałam takim samym tonem jak poprzednio, ukłoniłam się i wzięłam koszyk.

Wtedy po raz pierwszy udało mi się zostać częścią świata. „To moje narodziny”, pomyślałam. Tego dnia narodziłam się jako normalna część świata.

.

Czasami liczyłam na kalkulatorze, ile czasu minęło od tamtego momentu. Smile Mart przy stacji Hiiromachi działał bez przerwy, światła w środku nigdy nie gasły – na horyzoncie pojawił się dziewiętnasty pierwszy maja w jego historii. Upłynęło sto pięćdziesiąt siedem tysięcy osiemset godzin. Skończyłam trzydzieści sześć lat, a sklep – i ja jako ekspedientka – osiemnaście. Nie było już żadnego ze współpracowników, którzy zaczynali ze mną szkolenie. Kierownicy zmienili się siedem razy. Nie sposób było znaleźć żadnej z marek, których produkty leżały na półkach, kiedy zostałam pracownicą konbini. Ja jednak nadal tam pracowałam.

Rodzina bardzo się cieszyła, kiedy zaczęłam dorabiać.

Wspierali mnie, gdy po skończeniu studiów powiedziałam, że chcę nadal pracować dorywczo – według nich to i tak był wielki postęp, bo ledwie parę lat wcześniej w zasadzie nie miałam kontaktu z prawdziwym życiem.

Na pierwszym roku pracowałam cztery razy w tygodniu, wliczając weekendy. Później byłam w konbini pięć razy w tygodniu. Jak tylko wracałam do swojego ciasnego, niespełna dwudziestometrowego mieszkania, od razu kładłam się na niepościelonym od rana futonie, by odpocząć. Gdy zaczęłam studia, wyprowadziłam się od rodziców i zamieszkałam w tanim lokum.

Po studiach rodzina chyba zaczęła się martwić, że nie szukałam normalnej pracy, tylko uparcie – bo tak to można określić – pracowałam dorywczo w tym samym sklepie, ale było już za późno.

Nie wiedziałam, dlaczego akurat konbini, dlaczego nie nadawałam się do normalnej pracy. Byłam świetną ekspedientką, gdyż nauczyłam się z podręcznika, co, kiedy i jak robić, ale co ze światem, do którego nie ma instrukcji obsługi? Zupełnie nie miałam pojęcia, czy potrafiłabym zachowywać się tam jak człowiek.

Rodzice byli wyrozumiali i opiekowali się mną, mimo że wciąż pracowałam dorywczo. Było mi głupio, więc kiedy miałam dwadzieścia kilka lat, spróbowałam poszukać innej pracy, na etat, ale mało kto odpowiadał na zgłoszenie kogoś z doświadczeniem jedynie w konbini. Poza tym jak już zostałam zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną, nie umiałam wytłumaczyć, dlaczego tak długo pracuję w sklepie.

Często śniło mi się, że siedzę za kasą – pewnie dlatego, że tyle czasu spędzałam w konbini. Otwierałam oczy z myślą, że przy nowych czipsach nie ma ceny albo że trzeba dołożyć ciepłej herbaty w butelkach, bo dużo jej zeszło. Zdarzyło się nawet, że w środku nocy obudziło mnie moje własne „Dzień dobry, zapraszamy!”.

Kiedy nie mogłam zasnąć, myślałam o tym szklanym pudełku, w którym panował nieustanny ruch. Nawet w nocy sklep pracował automatycznie w sterylnie czystym akwarium. Gdy przypominałam sobie rozświetlone wnętrze, odgłos konbini rozlegał się w moich uszach i spokojnie zasypiałam.

Rano znów przemieniałam się w ekspedientkę. Znów mogłam stać się trybikiem w mechanizmie świata. Tylko to robiło ze mnie normalnego człowieka.

.

Codziennie o ósmej rano otwierałam drzwi Smile Martu przy stacji Hiiromachi.

Pracę zaczynałam o dziewiątej, ale przychodziłam wcześniej i jadłam śniadanie na zapleczu. Kupowałam dwulitrową wodę mineralną oraz kanapkę albo jakąś bułkę, którym zaraz miał się skończyć termin przydatności do spożycia.

Na zapleczu zamontowano duży ekran, na którym wyświetlał się obraz z kamer. Pochłaniałam śniadanie, obserwując, jak Dat, świeżo przyjęty na nocne zmiany Wietnamczyk, walczy z obsługą kasy, a kierownik krąży po sklepie, co jakiś czas pomagając niedoświadczonemu podwładnemu. W każdej chwili byłam gotowa założyć uniform i biec do pomocy.

Na śniadanie jadłam zazwyczaj chleb z naszego sklepu, a na lunch onigiri albo fast food. Gdy byłam zmęczona, wieczorem też kupowałam gotowe danie i wracałam do siebie. W czasie pracy wypijałam połowę dwulitrowej wody mineralnej. Resztę pakowałam do płóciennej torby, przynosiłam do domu i zwykle wystarczało mi do nocy. Kiedy myślałam, że moje ciało składa się niemal wyłącznie z rzeczy kupionych w konbini, czułam się jak jego część; jak półka czy ekspres do kawy.

Po śniadaniu sprawdzałam prognozę pogody i rzucałam okiem na sklepowe aktualności. Prognoza pogody to dla konbini niezwykle ważne źródło informacji. Należało też zwracać uwagę na różnicę temperatury w porównaniu z poprzednim dniem. Tego dnia miało być maksymalnie dwadzieścia jeden stopni, minimalnie czternaście. W dzień zachmurzenie, wieczorem deszcz. Temperatura odczuwalna pewnie niższa.

W gorące dni sprzedawały się kanapki, w zimne – onigiri, gorące bułki na parze i pieczywo. W zależności od pogody schodziły inne rzeczy z gablotki przy kasie. Kiedy było chłodno, klienci najchętniej kupowali korokke10. Akurat mieliśmy na nie promocję, więc wbiłam sobie do głowy, żeby zrobić zapas.

Minęło trochę czasu, zanim powoli zeszli się inni pracownicy dorywczy, którzy zaczynali o dziewiątej.

Około ósmej trzydzieści rozległo się ochrypłe „Dzień dobry!”. To pani Izumi, darzona przez szefostwo zaufaniem koordynatorka pracowników dorywczych. Była o rok starsza ode mnie i trochę surowa, ale bardzo efektywna w pracy. Ubrała się nieco krzykliwie. Otworzyła swoją szafkę i szybko zmieniła szpilki na tenisówki.

– Wcześnie dzisiaj jesteś, co? O, widzę, że próbujesz tych nowych wypieków. I jak? – zapytała, patrząc na bułeczkę z nadzieniem o smaku czekolady z mango.

– Krem ma dość specyficzny smak i mocny zapach. Niezbyt smaczne.

– Naprawdę? No to mamy problem, bo kierownik zamówił ich aż sto! Trudno, musimy sprzedać tę partię, która dzisiaj przyszła.

– Oczywiście!

Pracownicy dorywczy to przede wszystkim studenci i osoby bez stałego zatrudnienia, dlatego praca z kobietą w moim wieku stanowiła rzadkość.

Pani Izumi spięła zafarbowane na brązowo włosy, założyła białą koszulę na granatowy top i zawiązała niebieski krawat. Od kiedy zmienił się właściciel, wszyscy musieli się tak ubierać.

Gdy pani Izumi włożyła uniform, na zaplecze wpadła Sugawara z głośnym „Dzień dobry!”. Była to pogodna, krótko ostrzyżona dwudziestoczterolatka o donośnym głosie. Twierdziła, że chciałaby przefarbować włosy na czerwono. Podobno grała w zespole, do tego była trochę przy kości, co dodawało jej uroku. Były kierownik ciągle ją upominał, bo często się spóźniała albo nie zdejmowała kolczyków w pracy. Dopiero pani Izumi udało się ją zdyscyplinować. Od tego czasu Sugawara pracowała sumiennie i z zapałem.

Poza nią na dziennej zmianie pracował jeszcze Iwaki, wysoki i szczupły student, oraz Yukishita, który miał ostatnio mniej godzin, bo niedługo zaczynał pracę na etacie gdzie indziej. Iwaki też pojawiał się coraz rzadziej, ponieważ szukał pracy, dlatego kierownik musiał przychodzić na nocki i znaleźć kogoś nowego, inaczej sklep nie mógłby dobrze funkcjonować.

To ludzie z konbini ukształtowali mnie taką, jaka się stałam. Pani Izumi w trzydziestu procentach, Sugawara też w trzydziestu, kierownik w dwudziestu, a na resztę składały się cechy, które przejęłam od dawnych pracowników – na przykład od Sasaki, która zrezygnowała pół roku wcześniej, i Okazaki, byłej koordynatorki dorywczych sprzed roku. Inni ludzie wpływali szczególnie na mój sposób mówienia; używałam mieszanki tego, jak wyrażały się pani Izumi i Sugawara.

Myślałam, że większość ludzi tak ma. Któregoś razu do sklepu zajrzeli znajomi Sugawary z zespołu; dziewczyny mówiły i ubierały się dokładnie tak, jak ona. Kiedy dołączyła do nas pani Izumi, Sasaki zaczęła mówić „Dobra robota!” po skończonej zmianie identycznym tonem, co ona. Pewna gospodyni domowa, znajoma poprzedniego kierownika i pani Izumi, przyszła na zmianę, bo brakowało ludzi – prawie je pomyliłam, tak podobnie były ubrane. Mój sposób mówienia pewnie też udzielał się komuś innemu. Poprzez takie wpływanie na siebie nawzajem pozostajemy ludźmi.

Pani Izumi ubierała się trochę krzykliwie, ale wyglądała przy tym jak typowa kobieta po trzydziestce, dlatego sprawdzałam nazwy firm na jej butach i przeglądałam metki płaszczy wiszących w jej szafce. Raz zostawiła na zapleczu saszetkę, więc zajrzałam do środka i spisałam marki wszystkich kosmetyków. Szybko by się zorientowała, gdybym zaczęła kopiować jej wygląd, dlatego wyszukiwałam w sieci konkretne modele ubrań albo kosmetyków. Trafiłam w ten sposób na blogi osób, które nosiły ubrania tych samych marek, co pani Izumi, ale polecały też inne, i to właśnie z ich asortymentu wybierałam rzeczy do kupienia. Ubrania, dodatki i fryzura pani Izumi stały się dla mnie wzorem tego, jak powinna wyglądać kobieta w moim wieku.

Kiedyś zwróciła uwagę na moje baleriny.

– O, z tego butiku na Omotesandō, prawda? Też go lubię! Mam stamtąd botki – powiedziała, przeciągając niektóre samogłoski.

Właśnie dlatego je kupiłam – któregoś dnia spisałam nazwę firmy z jej butów, kiedy poszła do łazienki.

– Naprawdę? Pewnie te granatowe, prawda? Ostatnio w nich pani przyszła, pamiętam! Bardzo ładne!

Odpowiedziałam, naśladując Sugawarę, której wesoły głos przypominał staccato, wyraziłam się tylko trochę grzeczniej. Ona i pani Izumi mówiły zupełnie inaczej, ale co dziwne, połączenie ich sposobów wysławiania się dawało idealny efekt.

– Chyba mamy podobny gust. Ta torebka też jest śliczna! – Uśmiechnęła się.

Nic dziwnego, że tak stwierdziła, skoro się na niej wzorowałam.

W oczach innych byłam zapewne zwykłą kobietą, niezbyt bezpośrednią, ale też nietrzymającą się za bardzo na dystans, z torebką odpowiednią dla kogoś w moim wieku.

– Była pani wczoraj? Zostało bardzo mało ramenu! – zawołała Sugawara głośno, przebierając się przy szafce.

Pani Izumi odwróciła się w jej stronę.

– Tak. W ciągu dnia było w porządku, ale ktoś z nocnej zmiany znowu nie przyszedł bez uprzedzenia. Dlatego Dat jest teraz na sklepie.

Sugawara podeszła do nas, zapinając suwak uniformu z grymasem na twarzy.

– Znowu? Nie do wiary, żeby się tak migać od obowiązków, kiedy brakuje rąk do pracy! To dlatego mamy taki bałagan. Zaraz poranny szczyt, a napoje w kartonikach jeszcze niewypakowane!

– Właśnie, okropne, prawda? Kierownik mówił, że w tym tygodniu będzie pracował na nocki. Nie ma wtedy nikogo poza nowymi.

– A przecież na dziennej zmianie brakuje nam ostatnio Iwakiego! Oj, kiepsko! Jak ktoś chce zrezygnować, żaden problem, ale trzeba powiedzieć wcześniej, inaczej odbija się to na wszystkich.

Poczułam lekką frustrację, słuchając ich pełnej emocji rozmowy. Ja w zasadzie w ogóle nie odczuwałam czegoś takiego jak złość. „Ludzi ubywa, mamy problem”, tyle i tylko tyle miałam na ten temat do powiedzenia.

Zerknęłam ukradkiem na minę Sugawary i spróbowałam poruszyć tymi samymi mięśniami twarzy, co ona. Tak jak wtedy, gdy naśladowałam lektorkę z filmu instruktażowego.

– Znowu? Nie do wiary, żeby się tak migać od obowiązków, kiedy brakuje rąk do pracy! – powtórzyłam słowo w słowo.

– Ha, ha, ale się zezłościłaś! – zaśmiała się pani Izumi, ściągając zegarek i pierścionki. – To prawda, mnie też nie mieści się to w głowie!

Krótko po rozpoczęciu pracy w sklepie odkryłam, że ludzie są szczęśliwi, kiedy ktoś złości się z tego samego powodu, co oni. Wystarczyło wyczuć, kiedy ktoś narzeka na irytującego kierownika albo kogoś, kto nie przyszedł na swoją zmianę – rodziła się wtedy dziwna solidarność, a inni cieszyli się z mojej złości.

Spojrzałam na twarze Sugawary i pani Izumi, po czym odetchnęłam z ulgą. Świetnie mi wyszło bycie człowiekiem. W konbini czułam tę ulgę bardzo często.

Pani Izumi zerknęła na zegar.

– Czas na zbiórkę.

– Oczywiście!

Ustawiłyśmy się w szeregu. Pani Izumi otworzyła dziennik ogłoszeń i odczytała cele i uwagi na tamten dzień.

– W dniu dzisiejszym polecamy nowe bułeczki z nadzieniem o smaku czekolady z mango. Pamiętajcie, żeby proponować je klientom Poza tym w najbliższym czasie należy szczególnie dbać o czystość. Mimo dużego ruchu postarajcie się starannie myć podłogę, szyby i okolice drzwi. Nie mamy wiele czasu, więc odpuśćmy sobie Przysięgę. Powtórzmy jednak Kluczowe Zwroty w Obsłudze Klienta: Zapraszamy!

– Zapraszamy!

– Oczywiście!

– Oczywiście!

– Dziękujemy bardzo!

– Dziękujemy bardzo!

Po chóralnym powtórzeniu Kluczowych Zwrotów w Obsłudze Klienta i sprawdzeniu uniformów wyszłyśmy z zaplecza jedna po drugiej, raz jeszcze mówiąc głośno „Zapraszamy!”. Szłam jako trzecia.

– Zapraszamy, dzień dobry!

Uwielbiałam ten moment. Czułam, że wtedy zaczyna się dla mnie dzień.

Melodyjka informująca, że ktoś wszedł do środka, brzmiała dla mnie jak bicie kościelnych dzwonów. Kiedy otwierałam drzwi prowadzące z zaplecza do sklepu, rozświetlona przestrzeń już na mnie czekała. Działający bez przerwy, niezawodny, idealnie normalny świat. W tę rzeczywistość wierzyłam. W świat zamknięty w pełnym światła pudełku.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Przypisy

10 Kotlety ziemniaczane z mięsem, warzywami lub owocami morza w panierce, smażone na głębokim tłuszczu. ↩