39,90 zł
Nowa, prowokująca i niepokojąca powieść Sayaki Muraty, autorki bestsellerowej Dziewczyny z konbini
Poznaj Natsuki, która od dzieciństwa czuła się obca wśród ludzi. Wierząc, że pochodzi z innej planety, tworzy własną rzeczywistość, aby przetrwać w świecie, który jej nie akceptuje. Historia tej kobiety to opowieść o alienacji, buncie przeciwko społecznym oczekiwaniom i próbie zdefiniowania siebie poza narzuconym porządkiem.
Ziemianie jest nie tylko opowieścią o jednostce, ale także o społeczeństwie jako fabryce, która wymaga od nas konformizmu i podporządkowania. Murata zastanawia się, co znaczy być normalnym i jak daleko jesteśmy w stanie się posunąć, aby odnaleźć własną tożsamość.
Dołącz do Natsuki i wybierz się w mroczną podróż przez zakamarki ludzkiej psychiki, odkryj, co tak naprawdę znaczy być człowiekiem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 233
2
Żyję w fabryce produkującej ludzi.
Miasto, w którym mieszkam, ciasno wypełniają ludzkie gniazda. Możliwe, że przypomina izbę jedwabników, o której opowiadał wujek Teruyoshi.
W każdym z prostokątnych gniazd, ustawionych w równych rzędach, siedzą samiec z samicą, którzy tworzą parę, oraz ich dzieci. Rodzice wychowują je wewnątrz gniazda. Mieszkam w jednym z nich.
To Fabryka Ludzi działająca poprzez łączenie się ciał. My, dzieci, po jakimś czasie wychodzimy z niej jako gotowe osobniki.
I samice, i samce najpierw przechodzą szkolenie, tak by były w stanie przynosić pożywienie do gniazda. Stają się narzędziami tego świata: otrzymują od innych pieniądze, za które to pożywienie kupują.
Później młode osobniki łączą się w pary, zakładają własne gniazda i zajmują się płodzeniem własnych dzieci.
Zaraz na początku piątej klasy, kiedy mieliśmy zajęcia z wychowania seksualnego, pomyślałam sobie tylko, że naprawdę jest tak, jak podejrzewałam. Moja macica to część Fabryki: kiedyś połączy się z czyimiś jądrami, które tak samo stanowią tylko jej element, i wyprodukuje dziecko. Samce i samice wiją się w gniazdach, kryjąc wewnątrz swoich ciał części Fabryki.
Wyszłam za Yū, ale on jest kosmitą, więc raczej nie będziemy mogli mieć dzieci. Jeśli statek się nie znajdzie, pewnie będę musiała stworzyć parę z kimś innym i produkować ludzi dla dobra świata.
Błagam, żebyśmy tylko znaleźli statek, zanim do tego dojdzie.
Pyūto śpi, zrobiłam mu łóżko w szufladzie biurka. Po kryjomu rzucam zaklęcia, korzystając z różdżki i lusterka, które mi podarował. Z pomocą magii niosę swoje życie w przyszłość.
Od razu po powrocie do domu zadzwoniłam do Shizu, mojej dobrej przyjaciółki. Powiedziała, że cały Obon spędziła w domu i bardzo się nudziła, kiedy mnie nie było.
– Poszłabyś jutro na basen? – zapytała. – Umówiłam się z Riką i Emi, tylko wiesz, za Riką nie przepadam. Ale jeśli ty się z nami wybierzesz, na pewno będzie super! Pozjeżdżamy razem na zjeżdżalni!
– Sorki, ale wczoraj wieczorem dostałam okres.
– No nie! Szkoda... To pojutrze chodźmy na naleśniki!
– Okej!
– Od przyszłego tygodnia juku[6], co? Nie chce mi się, ale trochę mnie pociesza, że zobaczymy pana Igasakiego. Jest taki przystojny...
– Ha, ha, ha!
Dawno do niej nie dzwoniłam, teraz nie mogłyśmy się nagadać. Trajkotałyśmy, zapominając o całym świecie, kiedy nagle poczułam uderzenie w plecy.
– Spadaj stąd.
Obróciłam się – siostra stała przede mną z niezadowoloną miną. Pewnie mnie kopnęła. Często tak robiła, kiedy zaczynałam rozmawiać przez telefon.
– Muszę kończyć, siostra chce gdzieś zadzwonić.
– Tak? No to pa, widzimy się pojutrze!
– Pa!
Rozłączyłam się.
– Masz taki wkurzający głos, że od samego słuchania zaraz znowu dostanę gorączki – warknęła Kise.
– Przepraszam.
Wróciła do swojego pokoju, trzaskając drzwiami. W takich sytuacjach zwykle długo potem z niego nie wychodziła.
Poszłam do siebie, starając się nie wydać najmniejszego dźwięku. Założyłam obrączkę i zaczęłam się jej przyglądać. Czułam, jakbyśmy dzielili z Yū ten sam palec serdeczny. Zdawało mi się nawet, że tylko ten jeden mam bledszy od reszty. Pogładziłam go delikatnie. Przypominał smukłe palce Yū.
Ułożyłam się do spania, nie zdejmując obrączki. Kiedy zamknęłam oczy, znów zobaczyłam kosmos.
Chciałabym jak najszybciej wrócić do tej czarnej jak smoła pustki. Pohapipinpobopia, na której nigdy nie byłam, wydawała mi się domem.
Na zajęcia w juku po lekkim wahaniu włożyłam czarną koszulę. Zapięłam ją pod samą szyję. Miała krótki rękaw, ale i tak było mi trochę gorąco.
Po kryjomu wsadziłam Pyūto do torby i zeszłam na dół. Mama, która stała w korytarzu, skrzywiła się na mój widok.
– Co ty, w żałobie jesteś? Idziesz taka poubierana?
– Yhm...
– Od razu humor się człowiekowi psuje... Dałabyś spokój, i tak jestem zmęczona – westchnęła.
Wygodnie mieć w domu kosz na śmieci. Myślę, że u nas to ja nim jestem. Kiedy w tacie, mamie albo siostrze uzbierają się negatywne emocje, przychodzą do mnie je wyładować, wyrzucić.
Wyszłyśmy razem, mama niosła sąsiadom teczkę z ogłoszeniami stowarzyszenia sąsiedzkiego.
– O, Natsuki! – zagadnęła mnie pani z domu obok. – Idziesz do juku? Ale wydoroślałaś!
– A skąd! – odpowiedziała jej głośno mama zza moich pleców. – Nic z tych rzeczy, niezguła taka, że głowa mała, z oka jej nie można spuścić.
– Na pewno nie. Prawda? – Sąsiadka obróciła się do mnie z zakłopotaną miną.
– Mama ma rację – powiedziałam.
Rzeczywiście, kiedy nie używałam magii, byłam do niczego. Od najmłodszych lat niezręczna i nieporadna, do tego brzydka. Mieszkańcy naszego miasta, czyli Fabryki, na pewno najchętniej by mnie unikali.
– Pani córeczka w porównaniu z moją to naprawdę cudowne dziecko – kontynuowała mama. – Ta tutaj natomiast do bystrych nie należy, a poprosić ją o coś, to guzdra się, że szkoda gadać. Męka, mówię pani, z taką kulą u nogi.
Trzepnęła mnie teczką po głowie. Często tak robi. Powtarza, że dzięki temu zmądrzeję, bo tępakom trzeba mocno pobudzać mózg do pracy. I jeszcze, że przynajmniej odgłos dobry, bo łeb pusty. Chyba rzeczywiście ma rację, bo teczka łupnęła głośno.
– Z wyglądu też nic, tylko ręce załamać, niech pani sama powie. Już naprawdę nie wiem, co robić, przecież nikt jej nie zechce na żonę.
– Tak, to prawda. – Pokiwałam głową.
Muszę być naprawdę nieudana, skoro mówi tak osoba, która mnie urodziła. Pewnie sprawiam sąsiadom kłopot przez sam fakt, że żyję. Nie dość, że wyglądam paskudnie, to jeszcze z niczym sobie nie radzę; siostra powtarza, że od samego patrzenia się wkurza.
– Przepraszam. – Ukłoniłam się na wszelki wypadek.
– Ale... Wcale nie, naprawdę... – Sąsiadka wyglądała na mocno zmieszaną.
– To ja już pójdę, do widzenia. – Ukłoniłam się raz jeszcze, wsiadłam na rower i ruszyłam do juku.
Za plecami słyszałam jeszcze głos mamy:
– Słowo daję, w kogo ona się wdała?
Gniazda, wszystko gniazda, myślę sobie zawsze, jadąc na rowerze przez miasto pełne domów o identycznych kształtach. Przypominają wielkie kokony, które kiedyś znaleźliśmy z Yū w lesie w Akishinie.
To forma organizacji gniazd w przestrzeni, a jednocześnie Fabryka Ludzi. Jestem jej częścią w dwóch znaczeniach.
Po pierwsze: mam się przykładać do nauki i zostać narzędziem pracującym.
Po drugie: mam się przykładać do bycia dziewczynką i dla dobra miasta zostać organem reprodukcyjnym.
Juku mieści się na piętrze centrum kultury, wybudowanego dwa lata temu przy stacji kolejowej.
Przed wejściem trzeba zdjąć buty. W środku są dwie sale. W tej głębiej uczą się szóstoklasiści na specjalnych zajęciach przygotowujących do egzaminów do gimnazjum, prowadzi je dyrektor. W tej z przodu odbywają się normalne lekcje dla takich jak ja, którzy nie podchodzą do egzaminów. Nas uczy pan Igasaki, student pracujący dorywczo.
Zaparkowałam rower i weszłam do klasy. Wszyscy byli już na miejscach. „Tutaj, tutaj!” – machała mi Shizu. Usiadłam obok niej.
Wszyscy wyglądali trochę inaczej niż przed wakacjami – jedni bardziej opaleni, inni mieli krótsze włosy.
– Natsuki, idziesz na fajerwerki, co nie? Włożysz yukatę?
– No, taki mam zamiar.
– Może pójdziemy obejrzeć nowe? Widziałam ostatnio taką śliczną, w złote rybki.
Cała grupa rozmawiała jak najęta – wychodziło na to, że każdy korzystał z wakacji do woli i jednocześnie okropnie się nudził. Sala wypełniła się śmiechem naszej dwudziestki.
– No już, cisza! – Pan Igasaki otworzył drzwi i wszedł do środka.
Shizu pisnęła z radości.
Dziewczyny za nim szalały, bo wyglądał jak jeden chłopak ze znanego boys bandu. Ale nie chodziło tylko o wygląd – umiał też ciekawie i jasno tłumaczyć lekcje.
Chciałam poprawić się choć trochę przynajmniej jako narzędzie pracujące, dlatego uczyłam się z całych sił.
– Natsuki, coraz lepiej ci idzie z WOS-u – powiedział nauczyciel.
Ukłoniłam się, a on pogłaskał mnie po głowie. Skóra pod włosami szczypała mnie nawet po tym, kiedy już zabrał rękę.
– Natsuki, możesz chwilę zostać i pomóc mi z kserówkami?
– Oczywiście.
Pan Igasaki często prosił mnie o pomoc. Tego dnia znowu zostałam z nim w sali sam na sam. Od Shizu usłyszałam tylko: „Ale ci fajnie!”.
– Masz kiepską postawę, wiesz?
Włożył mi rękę przez rękaw koszuli i dotknął skóry na plecach.
– Powinnaś trzymać kręgosłup wyprostowany, o tak. Bo inaczej będą cię boleć ramiona.
– Dobrze.
Wyprostowałam się, byle uciec od jego ręki.
– O właśnie, teraz lepiej. I jeszcze wciągnij pępek.
Dłoń nauczyciela zaczęła się przesuwać na mój brzuch. Wykręciłam się w panice.
– Co robisz? Uczę cię teraz czegoś bardzo ważnego, stój spokojnie.
– Dobrze.
Jego ręka musnęła mój stanik. Bez słowa prostowałam kręgosłup.
– Tak dobrze.
Wreszcie zabrał dłoń, ale całe moje ciało pozostało napięte.
– Natsuki – odezwał się, kiedy już miałam wychodzić. – Bieliznę powinnaś nosić białą, nie taką różową. Bo prześwituje przez ubranie, chłopcy mogą zobaczyć, a tak nie wolno.
– Będę pamiętać.
Czym prędzej wzięłam rzeczy i odjechałam na rowerze.
Pan Igasaki często zwraca mi uwagę na kolor bielizny. Dlatego włożyłam czarną koszulę – ale to go chyba nie przekonało.
Trudno jest ubrać to w słowa, kiedy coś jest dziwne, ale tylko trochę.
Mam wrażenie, że pan Igasaki właśnie taki jest. Uczy mnie, od kiedy na początku piątej klasy zaczęłam chodzić na zajęcia w juku, i od tamtego czasu zachowuje się odrobinę nienormalnie.
Choć czasem myślę sobie, że tylko mi się tak zdaje. Przecież to niemożliwe, by ktoś tak przystojny interesował się dziewczynką z podstawówki. Chyba po prostu za dużo sobie dopowiadam.
Zaczęłam szybciej pedałować. Nagle zobaczyłam, że ktoś do mnie macha – pani Shinozuka, moja wychowawczyni.
– Dobry wieczór, proszę pani.
– Sasamoto, co robisz tak późno poza domem?
– Wracam z juku.
– Chyba że tak...
Była kobietą w średnim wieku, a wszyscy nazywali ją Long Long Histery Ago – bo podbródek, czyli ago, miała lekko wysunięty, do tego często płakała i dostawała histerii, a potem prawiła nam okropnie długie kazania, więc przezwisko szybko się przyjęło. Pod tym względem, że wszyscy w szkole wyśmiewali ją za plecami, trochę przypominała moją siostrę.
– Swoją drogą, poprawiałam właśnie wasze prace. Świetnie ci poszło.
– Naprawdę?!
– Wcześniej miałaś trochę problemów z matematyką, za to ostatni sprawdzian napisałaś niemal bezbłędnie.
Bardzo się ucieszyłam. Pani Shinozuka robiła wprawdzie sceny, kiedy jednak komuś udało się uzyskać dobry wynik na kartkówce albo sprawdzianie, zawsze go chwaliła uczciwie i wprost.
– Troszkę wolno ci idą obliczenia, ale stać cię na jeszcze lepsze oceny. Tylko pamiętaj, nie ma się co śpieszyć, najważniejsze, żeby unikać pomyłek.
– Dziękuję!
Inni uczniowie rzadko okazywali jej wdzięczność, więc moja radosna reakcja wyraźnie poprawiła jej humor.
– Pilna dziewczyna! Tylko tak dalej! – powiedziała.
Byłam spragniona pochwał, w domu nigdy ich nie słyszałam. Może te słowa były jedynie kaprysem nauczycielki histeryczki, lecz gdy je wypowiedziała, poczułam gorąco w okolicach mostka i z jakiegoś powodu zachciało mi się płakać.
Przyłożę się do nauki jeszcze mocniej. Chcę być dla dorosłych bezproblemowym, komfortowym dzieckiem.
Wtedy rodzice nie wyrzucą mnie z domu, mimo że jestem do niczego.
Nie wychowałam się w dziczy, dlatego gdyby to ostatecznie zrobili, czekałaby mnie pewna śmierć z głodu.
– Dam z siebie wszystko!
Pani Shinozuka zrobiła niepewną minę, jakby mój entuzjazm trochę ją odstraszył.
– Świetnie. Zawsze warto się starać – stwierdziła. – Wracaj ostrożnie. – Pomachała mi na pożegnanie i odeszła.
Po cichu nazywano ją też brzydką starą panną. Krążyła plotka, jakoby czuła coś do pana Akimoto, wuefisty, i wszyscy się śmiali, że ten nie tknąłby jej nawet kijem.
Dorośli też nie mają łatwo. Dokonują sądu nad dziećmi, lecz my, dzieci, także ich osądzamy. Pani Shinozuka sumiennie pracuje jako pionek w społeczeństwie, lecz nie spełnia swoich obowiązków jako organ rozrodczy. Ma pozycję, która uprawnia ją do wychowywania mnie i sprawowania nade mną kontroli, a zarazem sama stanowi narzędzie podlegające osądowi świata. Ale kiedy człowiek jest już w stanie sam kupować sobie jedzenie, nie musi się przynajmniej martwić, że ktoś go porzuci.
Pedałowałam w stronę domu. W torbie miałam nowe kserówki z juku. Chciałam tylko przerobić je jak najszybciej, chciałam się uczyć i zbliżyć do celu – do bycia przydatnym elementem świata.
Patrzyłam na kalendarz w swoim pokoju.
Koniec wakacji. Przy dzisiejszej dacie było napisane: „Jeszcze 347 dni”.
Minęło dopiero osiemnaście od mukaebi podczas Obonu. Do spotkania z Yū zostało prawie trzysta pięćdziesiąt.
Miłość utrzymywała mnie przy życiu. Na myśl o uczuciu, które nas łączyło, przestawałam czuć ból – jak po znieczuleniu.
Żałowałam, że to nie ja pochodzę z obcej planety, tylko Yū.
Oboje żyliśmy jak pasożyty w czyichś domach, pod tym względem nic nas nie różniło – a ja nie byłam nawet kosmitką.
Usiadłam przy biurku i zaczęłam się uczyć. Chciałam jak najszybciej móc sama kupować sobie jedzenie. W tym celu byłam gotowa tak bardzo podporządkować się światu, jak to było konieczne.
Poszłam do salonu. Mama wyglądała na wykończoną.
– Mamo, może dzisiaj ja zrobię kolację?
– Nie trzeba – odpowiedziała, nawet się do mnie nie odwracając. – Nie wychodź przed szereg.
– Ale widzę, że jesteś zmęczona, a jeśli wystarczy coś prostego, to na przykład w szkole na zajęciach z gotowania uczyliśmy się robić curry...
– Słuchaj, jak ty zaczniesz się wtrącać, to będę miała jeszcze więcej roboty, niż gdybym zrobiła wszystko sama. Siedź cicho.
Pokiwałam głową. Zachowałam się bezczelnie. Przecież byłam do niczego – to zwykła arogancja myśleć, że mogę do czegokolwiek się przydać, zrobić coś na plus. Mogłam co najwyżej starać się dalej być zerem, tak by bilans nie wyszedł ujemny.
– Z tobą zawsze to samo. Nic nie potrafisz, tylko w gębie jesteś mocna.
– To prawda...
Upomina mnie, kiedy jest zła. Dlatego podejrzewam, że nie robi tego dla mojego dobra, a jedynie potrzebuje worka treningowego. Zamiast rękami, bije słowami, to ją uspokaja.
Mama pracuje na część etatu, do tego urodziła siostrę i mnie, więc spełniła także swoją funkcję jako organ rozrodczy. Ktoś tak wybitny ma prawo być zmęczony.
– Wszystkich nas dużo kosztuje, żeby jakoś z tobą wytrzymać, wiesz?
Każde jej słowo było jak splunięcie. Wyobrażam sobie, pomyślałam.
Zacisnęłam pięści. To magiczny sposób, którego się ostatnio nauczyłam. Jak się złapie kciuk w pozostałe palce, wewnątrz dłoni powstaje ciemność. Wystarczy trochę praktyki i można sprawić, że nabierze idealnie czarnego koloru, niemal jak przestrzeń między planetami.
Lubiłam patrzeć w kosmos zamknięty w mojej dłoni. Jeśli zrobię się w tym lepsza, latem chciałabym go pokazać Yū.
– Czego się szczerzysz?! Przestań, bo aż mi niedobrze! – wrzasnęła mama.
Pora, żeby odegrać rolę kosza na śmieci.
Wróciłam do pokoju. Modliłam się w duchu, żeby tylko jak najszybciej stać się użytecznym narzędziem, które nikomu nie będzie zawadzać. Może jeśli opanuję dużo zaklęć, nawet ja trochę przydam się światu.
Otworzyłam lusterko i skupiłam się na swoim odbiciu. Po chwili odniosłam wrażenie, jakby udało mi się odrobinę zmienić w magiczną postać.
Nagle poczułam się niezwyciężona. Usiadłam przy biurku i zaczęłam się uczyć w absolutnym skupieniu. Nie wiem, czy to dzięki magii, ale praca domowa poszła mi jak z płatka. Ściskałam ołówek automatyczny, czując, że wewnętrzna strona mojej dłoni emanuje czarodziejskim blaskiem.
Zaczęłam szóstą klasę, lato było coraz bliżej. Liczba dni do spotkania z Yū, którą zapisałam w kalendarzu, nareszcie zmalała do dwóch cyfr. Nie mogłam opanować radości na myśl, że niedługo znów go zobaczę.
Siostra chciała, żebym jej kupiła lekarstwo na jęczmień, więc poszłam do apteki z kosmetykami, w której pracowała mama. Zobaczyłam ją w głębi alejki, kiedy szukałam na półkach odpowiednich kropli do oczu. Mama nie jest farmaceutką, zajmuje się głównie wystawianiem towaru i innymi takimi.
Już chciałam do niej podejść i zapytać, gdzie znajdę te krople, ale właśnie wtedy młoda ekspedientka zawołała zza kasy: „Pani Sasamoto, tam na razie wystarczy, proszę się przenieść na szampony!”. Mama się skrzywiła i ruszyła w głąb sklepu wyraźnie poirytowana.
– Ależ mnie ta Sasamoto wkurza – powiedziała cicho ekspedientka.
Przestraszyłam się, w pierwszej chwili myśląc, że mówi o mnie.
– Baba Bomba? No, wiecznie chodzi podminowana. I wybucha przez byle głupotę, masakra – westchnęła pani licząca pieniądze przy kasie obok.
Czyli tak nazywały mamę?
Siostra była kromaniończykiem, a mama Babą Bombą. Może to kwestia genów?
Odpuściłam kupowanie kropli i jak najszybciej uciekłam na zewnątrz. Zerknęłam przez ramię – mama akurat wychodziła z działu w głębi, nie starając się nawet ukryć niezadowolenia. Rzeczywiście wyglądała, jakby mogła eksplodować w każdej chwili.
Pan Igasaki zawołał mnie po zajęciach w juku, gdy zbierałam się do wyjścia.
Dawno tego nie robił. Od kiedy zaczęłam szóstą klasę, nie mieliśmy okazji do rozmowy sam na sam. Chyba jednak mi się wydawało, myślałam zawstydzona tym, jak wiele sobie dopowiadałam.
Poszłam za nim do pustej sali.
– Chodzi o to – powiedział, kładąc coś na biurku.
Małe, białe zawiniątko.
Z początku się nie zorientowałam. Dopiero z bliska zobaczyłam, że na wierzchu są chusteczki poplamione krwią, a w środku zużyta podpaska.
Taka ze znajomymi różowymi skrzydełkami.
– Wyrzuciłaś to w łazience.
Nie byłam w stanie się odezwać.
To prawda, miałam okres. W przerwie poszłam do damskiej ubikacji i wyrzuciłam ją do trójkątnego kosza w kabinie. Skąd pan Igasaki mógł wiedzieć, że to moja?
– Natsuki, poruszam ten temat, bo jestem nauczycielem i na tym też polega moja praca. Nieładnie to wyrzuciłaś. Tutaj przesiąkło trochę krwi, widzisz? Trzeba owinąć dokładniej. Patrz uważnie, pokażę ci.
Wziął moją podpaskę i zawinął ją w leżące na biurku chusteczki.
– I proszę, teraz jest czysto, pani sprzątającej też będzie o wiele przyjemniej, prawda?
– Tak...
– To teraz twoja kolej.
– Słucham?
Patrzył na mnie z łagodnym uśmiechem, tak jak zwykle.
– Spróbuj sama, a ja zobaczę, czy dobrze wszystko robisz.
– Ale... teraz?
– Tak. Masz jeszcze jedną tam, w saszetce, prawda? Zdejmij tę, którą masz założoną, i wymień ją na nową, dobrze?
Stałam oniemiała. Pan Igasaki naciskał dalej:
– Co zawsze powtarzam na zajęciach? Że jak się nauczyło czegoś nowego, trzeba to od razu powtórzyć. I teraz tak samo. Mówię coś nie tak?
– Nie...
– No to prędko, bo niedługo przyjdą gimnazjaliści na wieczorne zajęcia.
Ponaglana przez nauczyciela, z ociąganiem wyjęłam saszetkę z torby.
Podwinęłam spódnicę i opuściłam bieliznę, uważając, żeby przynajmniej niczego nie zobaczył. Miałam na sobie beżowe majtki, nosiłam je tylko w czasie miesiączki.
Drżącymi palcami odkleiłam podpaskę. Zawinęłam ją w chusteczki, które leżały przed panem Igasakim. Przykleiłam nową.
– Właśnie tak. Świetnie.
Wyciągnął rękę, żeby pogłaskać mnie po głowie. Cała zesztywniałam.
– Dziękuję. – Ukłoniłam się, żeby uniknąć jego dłoni, i wepchnęłam zużytą podpaskę do saszetki.
– Grzeczna z ciebie dziewczynka, Natsuki. Właśnie takie dzieci jak ty odnoszą potem sukcesy w nauce. Pamiętaj, żeby dalej robić wszystko tak, jak mówię, dobrze?
– Oczywiście.
– No to widzimy się za tydzień. Zadanie z matematyki może być trochę trudne, więc gdybyś czegoś nie rozumiała, przyjdź do mnie w każdej chwili.
Kiwnęłam głową i wybiegłam z sali.
Magia, magia, muszę użyć magii. Zaklęcia ciemności, zaklęcia wiatru, nieważne, jakiegokolwiek. Muszę rzucić czar na całe swoje ciało, zanim zacznę czuć.
Wpadłam do domu i umyłam ręce.
Podpaska przekręciła mi się między nogami. Ze środka cały czas wyciekała krew. Miałam wrażenie, jakby pan Igasaki ciągle na to wszystko patrzył.
Przyszła mama.
– Co się stało, czemu nawet się nie odezwiesz, że wróciłaś?
Już miałam odpowiedzieć, ale ugryzłam się w język. Nie wiedziałam, jak ubrać to w słowa.
– Ojej, masz siniaka na kolanie. Uderzyłaś się, jak jechałaś na rowerze? – zapytała wyjątkowo łagodnie i nachyliła się z troską.
Pomyślałam, że jeśli ma mi się udać, to chyba tylko teraz.
„Magia, magia, zaklęcie odwagi!” – wypowiedziałam w myślach czarodziejskie słowa.
– Mamo, bo wiesz, nauczyciel... – zaczęłam z drżącymi ustami.
– Nauczyciel coś zrobił?
– Pan Igasaki z juku jest jakiś dziwny... Był od początku, ale dzisiaj wyjątkowo...
– W jakim sensie dziwny?
– Bo ten... Raz powiedział, że mam krzywą postawę, i zaczął mnie dotykać... A dzisiaj mnie upomniał, że źle używam podpasek...
Mama zmarszczyła brwi. Już nie miała dobrego humoru.
– No i? Ciągle coś robisz źle, więc cię poprawia i upomina, co w tym dziwnego?
– Nie w tym sensie... Dziwny jest. Jakiś taki... nienormalny. Kiedy mi pokazywał, jak mam stać, to nie dotykał tylko pleców, z przodu też... Tak mi się przynajmniej wydawało...
Nie potrafiłam ubrać w słowa atmosfery, jaka panowała w klasie za każdym razem, kiedy pan Igasaki zachowywał się dziwnie.
– Przecież sama też ciągle ci powtarzam, żebyś się nie garbiła. Nauczyciel zwrócił ci uwagę, a tobie jakieś sprośne rzeczy po głowie chodzą? Nie do wiary. Czy ty normalna jesteś?
– To nie było tak. Na pewno.
– Bzdury opowiadasz. Niemożliwe, żeby nauczyciel patrzył w ten sposób na takie dziecko bez żadnych kobiecych kształtów. Źle go zrozumiałaś, bo masz brudne myśli. Paskudna, zbereźna dziewucha z ciebie – wycedziła, a mnie odebrało mowę. – Skąd ty w ogóle wiesz o takich rzeczach? Obrzydliwe! Skoro masz czas na jakieś wstrętne fantazje, to lepiej weź się do nauki!
W pierwszej chwili nie wiedziałam, co tak trzasnęło mnie w głowę. Mama z kapciem w dłoni mierzyła mnie wściekłym wzrokiem.
– Co się mówi?!
– Dobrze, mamo.
Pierwszy raz uderzyła mnie tak na poważnie. Poczułam, że w sercu przeskakuje mi jakiś przełącznik. Emocje zniknęły, ból też, jakbym dostała znieczulenie.
– Na ostatnim sprawdzianie jak ci poszło? Fatalnie! Pusto masz w tej głowie? Co? Pytam się, pusto?!
Biła mnie klapkiem po głowie.
– Tak, mamo. Przepraszam.
Moje usta jak zaklęcie powtarzały słowa, które chciała usłyszeć.
Tak, mamo. Przepraszam. Tak, mamo. Przepraszam. Tak, mamo. Przepraszam. Tak, mamo. Przepraszam. Tak, mamo. Przepraszam. Tak, mamo. Przepraszam. Tak, mamo. Przepraszam. Tak, mamo. Przepraszam. Tak, mamo. Przepraszam.
Nie wyrzucaj mnie, proszę. Zrobię wszystko, co każesz, tylko proszę, nie wyrzucaj mnie. Dzieci umierają, jeśli dorośli je porzucą. Proszę, nie zabijaj mnie.
Żałosne błagania płynęły z moich ust, jakbym bredziła w gorączce, jak magiczna formuła, jak klątwa.
Muszę rzucić zaklęcie, by przeżyć. Muszę być pusta w środku i robić, co każą.
W torbie, która leżała mi pod nogami, miałam kserówki z juku. Właśnie, muszę jak najszybciej zabrać się do nauki. Dużo się uczyć, zostać dzieckiem, z jakiego cieszą się rodzice, a kiedyś dorosłą, z której inni dorośli będą zadowoleni.
Mamie chyba się spodobało, bo dalej biła mnie po głowie i po twarzy, po szyi i plecach też. Nic nie czułam, byłam wyłączona. Wstrzymywałam oddech i czekałam, aż minie czas. Zamknęłam samą siebie w skorupie, trwałam bez ruchu jak kapsuła czasu zakopana w ziemi, ostatkiem sił niosąc swoje życie w przyszłość.
Jak daleko muszę je donieść, by udało mi się przetrwać?
Przetrwamy bez względu na wszystko.
Obietnicę, którą złożyliśmy sobie z Yū, miałam wypaloną w każdej komórce ciała.
Ile jeszcze muszę walczyć? Czy kiedykolwiek będę mogła po prostu żyć, nie starając się o to, by przetrwać?
Sądząc po mamie i po pani Shinozuce, w żaden sposób nie wydawało się to realne. Przeczuwałam, że będę musiała walczyć o przetrwanie już w nieskończoność, i zrobiło mi się słabo na tę myśl.
Mimo wszystko musiałam zostać częścią Fabryki. Rozwinąć mózg i ciało zgodnie z tym, jak hodował mnie świat. Dlatego skupiłam się na tym, by ściszyć oddech i bronić swojego życia przynajmniej do chwili czekającej mnie za kilka godzin, gdy mama powinna się już uspokoić.
Wróciłam ze szkoły, powiedziałam, że idę do Shizu, i znowu wyszłam z domu.
Całe miasto lekko świeciło, kosmos był daleko.
Zbliżały się wakacje. Do spotkania z Yū zostało trzydzieści dni.
Zadzwoniłam do niego z automatu na kartę. Gdyby odebrała ciocia Mitsuko, miałam zamiar od razu się rozłączyć.
– Tak, słucham?
To był jego głos.
– Yū, Yū! To ja!
– Natsuki? – Głos aż mu się załamał ze zdziwienia.
– Wiesz, niedawno odwiedził mnie kosmita z twojej planety. – Ścisnęłam słuchawkę w dłoni. – Bo Pyūto uwolnił się od klątwy i wreszcie może mówić w naszym języku. I wezwał do mojego pokoju kogoś z Pohapipinpobopii. W nocy, po kryjomu.
Po drugiej stronie słyszałam tylko szumy i szelesty świadczące o obecności Yū. Mówiłam dalej jak w transie:
– I wiesz, mówił, że statek z twojej planety rzeczywiście jest w Akishinie. Ostatnio szukałeś go w okolicach szczytu, prawda? To nie tam, tylko przy świątyni, tej, co wujek nam o niej opowiadał, pamiętasz? Nigdy tam jeszcze nie byłam, ale podobno statek znajduje się właśnie niedaleko niej. Pójdziemy go poszukać w tym roku?
– Natsuki, powoli, spokojnie. Co się stało? Od kogo o tym wiesz?
– Tak jak mówiłam, kosmita do mnie przyleciał. Musi szybko wracać, ale jest z tej samej planety, co ty, nawet o tobie słyszał. Powiedział, żebym jak najszybciej ci wszystko przekazała. I jeszcze że statek pomieści dwie osoby, więc możesz mnie ze sobą zabrać.
Yū wziął kilka głębokich oddechów.
– Przepraszam, że musiałaś powtarzać, po prostu trochę się zdziwiłem. Niesamowite. Czyli w tym roku będziemy mogli wrócić do domu.
Nie wiedziałam, ile z tego, co mówię, jest prawdą. Z jednej strony miałam wrażenie, że naprawdę odwiedził mnie kosmita, z drugiej czułam, jakbym to wszystko zmyśliła. Jeśli faktycznie nic takiego się nie wydarzyło, Yū będzie zawiedziony. Mimo to nie mogłam przestać.
– Tak. Dlatego nie zapomnij pożegnać się z kolegami na zakończeniu trymestru. Bo wracamy razem.
– Racja. Ty też pożegnaj się z przyjaciółkami i spakuj rzeczy. Na statku pewnie będzie ciasno, lepiej weź konsolę albo coś.
– Nie potrzebuję. Skoro będę mogła z tobą rozmawiać, nuda mi nie grozi.
Niebo zaszło bladą czernią podobną do rozrzedzonego tuszu. Jasna noc, tak różna od tej w Akishinie, nie zapewniała mi kryjówki. Chciałam, by był już Obon, chciałam jak najszybciej znaleźć się w tamtejszej nocy czarnej jak smoła. Zamknęłam oczy, tęskniąc za ciemnością u babci i dziadka. Pod powiekami mrugały światełka jak na rozgwieżdżonym niebie.
Zaczęły się wakacje, byłam przeszczęśliwa.
Do Obonu został już tylko tydzień.
O tej porze roku stowarzyszenie sąsiedzkie zawsze organizowało letni festyn na terenie naszej szkoły. Włożyłam yukatę ze wzorem dzwonków, spotkałam się z Shizu w umówionym miejscu i poszłyśmy razem. Miała na sobie yukatę w złote rybki, którą wybrałyśmy razem w zeszłym roku.
Jedząc kruszony lód z syropem, nagle zawołała wesoło:
– Pan Igasaki!
Kurczowo zacisnęłam palce na patyku z watą cukrową.
– Chodźmy się przywitać!
– Chwila, stop. Widziałam tam Rikę. Jesteście teraz pokłócone, prawda? Lepiej uciekajmy.
Pośpiesznie ruszyłam w przeciwną stronę.
– Zaczekaj! – zawołała Shizu i pobiegła za mną.
Powiedziała, że od lodów rozbolał ją brzuch, i poszła do łazienki, a ja czekałam oparta o ścianę sali gimnastycznej. Coś długo nie wychodzi... – pomyślałam, kiedy nagle ktoś chwycił mnie za nadgarstek.
– Cześć, Natsuki.
Zdusiłam w sobie krzyk i ukłoniłam się grzecznie.
– Dobry wieczór, panie Igasaki...
Był blady, jakby nałożył sobie puder, jego dłoń kleiła się od potu. Miał twarz jak lalka, Shizu zawsze się nią zachwycała, ale ja na jej widok dostałam gęsiej skórki. Odruchowo zasłoniłam dekolt.
– Czekasz na Shizukę? Wyszła już z łazienki, jest teraz u mnie w domu.
– U pana...?
– Zrobiło jej się słabo, kiedy czekała w kolejce. Mieszkam tu, niedaleko, więc teraz odpoczywa u mnie.
– Naprawdę?
Mówiła, że ma dzisiaj okres. Jej pan Igasaki chyba nie będzie uczył, jak zmieniać podpaskę?
Przeszedł mnie dreszcz. Musiałam znaleźć ją jak najszybciej. Byłam czarodziejką, a czarodziejki mają obowiązek korzystać z magii, by ratować swoich przyjaciół.
Przypisy