Ziemianie - Sayaka Murata - ebook + audiobook + książka

Ziemianie ebook

Sayaka Murata

4,5
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Nowa, prowokująca i niepokojąca powieść Sayaki Muraty, autorki bestsellerowej Dziewczyny z konbini

Poznaj Natsuki, która od dzieciństwa czuła się obca wśród ludzi. Wierząc, że pochodzi z innej planety, tworzy własną rzeczywistość, aby przetrwać w świecie, który jej nie akceptuje. Historia tej kobiety to opowieść o alienacji, buncie przeciwko społecznym oczekiwaniom i próbie zdefiniowania siebie poza narzuconym porządkiem.

Ziemianie są nie tylko opowieścią o jednostce, ale także o społeczeństwie jako fabryce, która wymaga od nas konformizmu i podporządkowania. Murata zastanawia się, co znaczy być normalnym i jak daleko jesteśmy w stanie się posunąć, aby odnaleźć własną tożsamość.

Dołącz do Natsuki i wybierz się w mroczną podróż przez zakamarki ludzkiej psychiki, odkryj, co tak naprawdę znaczy być człowiekiem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 233

Oceny
4,5 (12 ocen)
7
4
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Tisaiaa

Dobrze spędzony czas

Powinnam chyba zacząć od tego, że nigdy wcześniej nie czytałam niczego podobnego. Doceniam u autorki ogromną wyobraźnię i oryginalny pomysł na przedstawienie tematu w tak niekonwencjonalny, a momentami wręcz kontrowersyjny sposób. Sięgając po tę książkę, nie spodziewałam się, że podąży w takim kierunku – ale właśnie dzięki temu zachowała swój unikalny klimat, ukazując jednocześnie obraz naszego społeczeństwa i zakorzenionych w nim stereotypów z bardzo specyficznej perspektywy. Rozumiem osoby, dla których ta książka może wydawać się dziwna, a nawet trudna do przebrnięcia. W moim odczuciu jednak kryje się w niej coś więcej niż tylko powierzchowna kontrowersja – i nie sądzę, by taki był główny cel autorki. To z pewnością pozycja, którą zapamiętam na długo – być może nawet na zawsze. Warto dodać, że okładka może być myląca. Gdybym miała wskazać odpowiednią grupę wiekową, zdecydowanie uznałabym, że książka powinna być przeznaczona wyłącznie dla dorosłych.
10
Danutastrona394

Dobrze spędzony czas

Witajcie moi kochani Dziś chciałabym przedstawić Wam zadziwiającą historię. Tytuł: Ziemianie Autor: Sayaka Murata Wydawnictwo: Literackie Książkę przeczytałam w ramach akcji #czytamsuspens organizowanej przez @suspense_books Historia opowiada o Natsuki, która, aby przetrwać w prawdziwym świecie wykreowała swój własny. Od najmłodszych lat uważała, że nie pasuje do świata ludzi. Określała go mianem Fabryki, zaś ludzi postrzegała jako maszyny, których obowiązkiem jest zarabiać oraz produkować potomstwo. Siebie z kolei uważała za kosmitkę z innej planety. Za wszelką cenę chciała żyć zgodnie ze sobą, ale wbrew oczekiwaniom społecznym. Gotowa była zapłacić za to każdą cenę. To była bardzo niepokojąca, a zarazem dziwna historia. Fabuła początkowo nie zrobiła na mnie szczególnego wrażenia. Ot mała dziewczyna, która uważa się na kosmitkę. Potraktowałam to jak zwykły wytwór dziecięcej wyobraźni. Jednakże im bardziej poznawałam Natsuki oraz jej rodzinę, a co za tym idzie i środowisko, w któr...
00
E-w_A23

Nie oderwiesz się od lektury

Brak miłości rodziców do dzieci wpływa na ich psychikę bardziej niż myślimy .
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: 地球星人
Opieka re­dak­cyjna: MI­CHAŁ KO­WAL
Re­dak­cja: JO­ANNA ZA­BO­ROW­SKA
Ko­rekta: AGNIESZKA STĘ­PLEW­SKA, JU­STYNA TECH­MAŃ­SKA, ANETA TKA­CZYK
Pro­jekt okładki: LUKE BIRD
Ilu­stra­cje na okładce: www.amu­net.co.jp
Ad­ap­ta­cja okładki, opra­co­wa­nie ty­po­gra­ficzne: ANNA PA­PIER­NIK
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
© Co­py­ri­ght @ 2021 by Say­aka Mu­rata © Co­py­ri­ght for the Po­lish trans­la­tion by Da­riusz La­toś © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2025
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-08742-8
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
Wy­dawca za­ka­zuje eks­plo­ata­cji tek­stów i da­nych (TDM), szko­le­nia tech­no­lo­gii lub sys­te­mów sztucz­nej in­te­li­gen­cji w od­nie­sie­niu do wszel­kich ma­te­ria­łów znaj­du­ją­cych się w ni­niej­szej pu­bli­ka­cji, w ca­ło­ści i w czę­ściach, nie­za­leż­nie od formy jej udo­stęp­nie­nia (art. 26 [3] ust. 1 i 2 ustawy z dnia 4 lu­tego 1994 r. o pra­wie au­tor­skim i pra­wach po­krew­nych [tj. Dz.U. z 2025 r. poz. 24 z późn. zm.]).

2

Żyję w fa­bryce pro­du­ku­ją­cej lu­dzi.

Mia­sto, w któ­rym miesz­kam, cia­sno wy­peł­niają ludz­kie gniazda. Moż­liwe, że przy­po­mina izbę je­dwab­ni­ków, o któ­rej opo­wia­dał wu­jek Te­ruy­oshi.

W każ­dym z pro­sto­kąt­nych gniazd, usta­wio­nych w rów­nych rzę­dach, sie­dzą sa­miec z sa­micą, któ­rzy two­rzą parę, oraz ich dzieci. Ro­dzice wy­cho­wują je we­wnątrz gniazda. Miesz­kam w jed­nym z nich.

To Fa­bryka Lu­dzi dzia­ła­jąca po­przez łą­cze­nie się ciał. My, dzieci, po ja­kimś cza­sie wy­cho­dzimy z niej jako go­towe osob­niki.

I sa­mice, i samce naj­pierw prze­cho­dzą szko­le­nie, tak by były w sta­nie przy­no­sić po­ży­wie­nie do gniazda. Stają się na­rzę­dziami tego świata: otrzy­mują od in­nych pie­nią­dze, za które to po­ży­wie­nie ku­pują.

Póź­niej młode osob­niki łą­czą się w pary, za­kła­dają wła­sne gniazda i zaj­mują się pło­dze­niem wła­snych dzieci.

Za­raz na po­czątku pią­tej klasy, kiedy mie­li­śmy za­ję­cia z wy­cho­wa­nia sek­su­al­nego, po­my­śla­łam so­bie tylko, że na­prawdę jest tak, jak po­dej­rze­wa­łam. Moja ma­cica to część Fa­bryki: kie­dyś po­łą­czy się z czy­imiś ją­drami, które tak samo sta­no­wią tylko jej ele­ment, i wy­pro­du­kuje dziecko. Samce i sa­mice wiją się w gniaz­dach, kry­jąc we­wnątrz swo­ich ciał czę­ści Fa­bryki.

Wy­szłam za Yū, ale on jest ko­smitą, więc ra­czej nie bę­dziemy mo­gli mieć dzieci. Je­śli sta­tek się nie znaj­dzie, pew­nie będę mu­siała stwo­rzyć parę z kimś in­nym i pro­du­ko­wać lu­dzi dla do­bra świata.

Bła­gam, że­by­śmy tylko zna­leźli sta­tek, za­nim do tego doj­dzie.

Py­ūto śpi, zro­bi­łam mu łóżko w szu­fla­dzie biurka. Po kry­jomu rzu­cam za­klę­cia, ko­rzy­sta­jąc z różdżki i lu­sterka, które mi po­da­ro­wał. Z po­mocą ma­gii niosę swoje ży­cie w przy­szłość.

Od razu po po­wro­cie do domu za­dzwo­ni­łam do Shizu, mo­jej do­brej przy­ja­ciółki. Po­wie­działa, że cały Obon spę­dziła w domu i bar­dzo się nu­dziła, kiedy mnie nie było.

– Po­szła­byś ju­tro na ba­sen? – za­py­tała. – Umó­wi­łam się z Riką i Emi, tylko wiesz, za Riką nie prze­pa­dam. Ale je­śli ty się z nami wy­bie­rzesz, na pewno bę­dzie su­per! Po­zjeż­dżamy ra­zem na zjeż­dżalni!

– Sorki, ale wczo­raj wie­czo­rem do­sta­łam okres.

– No nie! Szkoda... To po­ju­trze chodźmy na na­le­śniki!

– Okej!

– Od przy­szłego ty­go­dnia juku[6], co? Nie chce mi się, ale tro­chę mnie po­cie­sza, że zo­ba­czymy pana Iga­sa­kiego. Jest taki przy­stojny...

– Ha, ha, ha!

Dawno do niej nie dzwo­ni­łam, te­raz nie mo­gły­śmy się na­ga­dać. Traj­ko­ta­ły­śmy, za­po­mi­na­jąc o ca­łym świe­cie, kiedy na­gle po­czu­łam ude­rze­nie w plecy.

– Spa­daj stąd.

Ob­ró­ci­łam się – sio­stra stała przede mną z nie­za­do­wo­loną miną. Pew­nie mnie kop­nęła. Czę­sto tak ro­biła, kiedy za­czy­na­łam roz­ma­wiać przez te­le­fon.

– Mu­szę koń­czyć, sio­stra chce gdzieś za­dzwo­nić.

– Tak? No to pa, wi­dzimy się po­ju­trze!

– Pa!

Roz­łą­czy­łam się.

– Masz taki wku­rza­jący głos, że od sa­mego słu­cha­nia za­raz znowu do­stanę go­rączki – wark­nęła Kise.

– Prze­pra­szam.

Wró­ciła do swo­jego po­koju, trza­ska­jąc drzwiami. W ta­kich sy­tu­acjach zwy­kle długo po­tem z niego nie wy­cho­dziła.

Po­szłam do sie­bie, sta­ra­jąc się nie wy­dać naj­mniej­szego dźwięku. Za­ło­ży­łam ob­rączkę i za­czę­łam się jej przy­glą­dać. Czu­łam, jak­by­śmy dzie­lili z Yū ten sam pa­lec ser­deczny. Zda­wało mi się na­wet, że tylko ten je­den mam bled­szy od reszty. Po­gła­dzi­łam go de­li­kat­nie. Przy­po­mi­nał smu­kłe palce Yū.

Uło­ży­łam się do spa­nia, nie zdej­mu­jąc ob­rączki. Kiedy za­mknę­łam oczy, znów zo­ba­czy­łam ko­smos.

Chcia­ła­bym jak naj­szyb­ciej wró­cić do tej czar­nej jak smoła pustki. Po­ha­pi­pin­po­bo­pia, na któ­rej ni­gdy nie by­łam, wy­da­wała mi się do­mem.

Na za­ję­cia w juku po lek­kim wa­ha­niu wło­ży­łam czarną ko­szulę. Za­pię­łam ją pod samą szyję. Miała krótki rę­kaw, ale i tak było mi tro­chę go­rąco.

Po kry­jomu wsa­dzi­łam Py­ūto do torby i ze­szłam na dół. Mama, która stała w ko­ry­ta­rzu, skrzy­wiła się na mój wi­dok.

– Co ty, w ża­ło­bie je­steś? Idziesz taka po­ubie­rana?

– Yhm...

– Od razu hu­mor się czło­wie­kowi psuje... Da­ła­byś spo­kój, i tak je­stem zmę­czona – wes­tchnęła.

Wy­god­nie mieć w domu kosz na śmieci. My­ślę, że u nas to ja nim je­stem. Kiedy w ta­cie, ma­mie albo sio­strze uzbie­rają się ne­ga­tywne emo­cje, przy­cho­dzą do mnie je wy­ła­do­wać, wy­rzu­cić.

Wy­szły­śmy ra­zem, mama nio­sła są­sia­dom teczkę z ogło­sze­niami sto­wa­rzy­sze­nia są­siedz­kiego.

– O, Na­tsuki! – za­gad­nęła mnie pani z domu obok. – Idziesz do juku? Ale wy­do­ro­śla­łaś!

– A skąd! – od­po­wie­działa jej gło­śno mama zza mo­ich ple­ców. – Nic z tych rze­czy, nie­zguła taka, że głowa mała, z oka jej nie można spu­ścić.

– Na pewno nie. Prawda? – Są­siadka ob­ró­ciła się do mnie z za­kło­po­taną miną.

– Mama ma ra­cję – po­wie­dzia­łam.

Rze­czy­wi­ście, kiedy nie uży­wa­łam ma­gii, by­łam do ni­czego. Od naj­młod­szych lat nie­zręczna i nie­po­radna, do tego brzydka. Miesz­kańcy na­szego mia­sta, czyli Fa­bryki, na pewno naj­chęt­niej by mnie uni­kali.

– Pani có­reczka w po­rów­na­niu z moją to na­prawdę cu­downe dziecko – kon­ty­nu­owała mama. – Ta tu­taj na­to­miast do by­strych nie na­leży, a po­pro­sić ją o coś, to guz­dra się, że szkoda ga­dać. Męka, mó­wię pani, z taką kulą u nogi.

Trzep­nęła mnie teczką po gło­wie. Czę­sto tak robi. Po­wta­rza, że dzięki temu zmą­drzeję, bo tę­pa­kom trzeba mocno po­bu­dzać mózg do pracy. I jesz­cze, że przy­naj­mniej od­głos do­bry, bo łeb pu­sty. Chyba rze­czy­wi­ście ma ra­cję, bo teczka łup­nęła gło­śno.

– Z wy­glądu też nic, tylko ręce za­ła­mać, niech pani sama po­wie. Już na­prawdę nie wiem, co ro­bić, prze­cież nikt jej nie ze­chce na żonę.

– Tak, to prawda. – Po­ki­wa­łam głową.

Mu­szę być na­prawdę nie­udana, skoro mówi tak osoba, która mnie uro­dziła. Pew­nie spra­wiam są­sia­dom kło­pot przez sam fakt, że żyję. Nie dość, że wy­glą­dam pa­skud­nie, to jesz­cze z ni­czym so­bie nie ra­dzę; sio­stra po­wta­rza, że od sa­mego pa­trze­nia się wku­rza.

– Prze­pra­szam. – Ukło­ni­łam się na wszelki wy­pa­dek.

– Ale... Wcale nie, na­prawdę... – Są­siadka wy­glą­dała na mocno zmie­szaną.

– To ja już pójdę, do wi­dze­nia. – Ukło­ni­łam się raz jesz­cze, wsia­dłam na ro­wer i ru­szy­łam do juku.

Za ple­cami sły­sza­łam jesz­cze głos mamy:

– Słowo daję, w kogo ona się wdała?

Gniazda, wszystko gniazda, my­ślę so­bie za­wsze, ja­dąc na ro­we­rze przez mia­sto pełne do­mów o iden­tycz­nych kształ­tach. Przy­po­mi­nają wiel­kie ko­kony, które kie­dyś zna­leź­li­śmy z Yū w le­sie w Aki­shi­nie.

To forma or­ga­ni­za­cji gniazd w prze­strzeni, a jed­no­cze­śnie Fa­bryka Lu­dzi. Je­stem jej czę­ścią w dwóch zna­cze­niach.

Po pierw­sze: mam się przy­kła­dać do na­uki i zo­stać na­rzę­dziem pra­cu­ją­cym.

Po dru­gie: mam się przy­kła­dać do by­cia dziew­czynką i dla do­bra mia­sta zo­stać or­ga­nem re­pro­duk­cyj­nym.

Juku mie­ści się na pię­trze cen­trum kul­tury, wy­bu­do­wa­nego dwa lata temu przy sta­cji ko­le­jo­wej.

Przed wej­ściem trzeba zdjąć buty. W środku są dwie sale. W tej głę­biej uczą się szó­sto­kla­si­ści na spe­cjal­nych za­ję­ciach przy­go­to­wu­ją­cych do eg­za­mi­nów do gim­na­zjum, pro­wa­dzi je dy­rek­tor. W tej z przodu od­by­wają się nor­malne lek­cje dla ta­kich jak ja, któ­rzy nie pod­cho­dzą do eg­za­mi­nów. Nas uczy pan Iga­saki, stu­dent pra­cu­jący do­ryw­czo.

Za­par­ko­wa­łam ro­wer i we­szłam do klasy. Wszy­scy byli już na miej­scach. „Tu­taj, tu­taj!” – ma­chała mi Shizu. Usia­dłam obok niej.

Wszy­scy wy­glą­dali tro­chę ina­czej niż przed wa­ka­cjami – jedni bar­dziej opa­leni, inni mieli krót­sze włosy.

– Na­tsuki, idziesz na fa­jer­werki, co nie? Wło­żysz yukatę?

– No, taki mam za­miar.

– Może pój­dziemy obej­rzeć nowe? Wi­dzia­łam ostat­nio taką śliczną, w złote rybki.

Cała grupa roz­ma­wiała jak na­jęta – wy­cho­dziło na to, że każdy ko­rzy­stał z wa­ka­cji do woli i jed­no­cze­śnie okrop­nie się nu­dził. Sala wy­peł­niła się śmie­chem na­szej dwu­dziestki.

– No już, ci­sza! – Pan Iga­saki otwo­rzył drzwi i wszedł do środka.

Shizu pi­snęła z ra­do­ści.

Dziew­czyny za nim sza­lały, bo wy­glą­dał jak je­den chło­pak ze zna­nego boys bandu. Ale nie cho­dziło tylko o wy­gląd – umiał też cie­ka­wie i ja­sno tłu­ma­czyć lek­cje.

Chcia­łam po­pra­wić się choć tro­chę przy­naj­mniej jako na­rzę­dzie pra­cu­jące, dla­tego uczy­łam się z ca­łych sił.

– Na­tsuki, co­raz le­piej ci idzie z WOS-u – po­wie­dział na­uczy­ciel.

Ukło­ni­łam się, a on po­gła­skał mnie po gło­wie. Skóra pod wło­sami szczy­pała mnie na­wet po tym, kiedy już za­brał rękę.

– Na­tsuki, mo­żesz chwilę zo­stać i po­móc mi z kse­rów­kami?

– Oczy­wi­ście.

Pan Iga­saki czę­sto pro­sił mnie o po­moc. Tego dnia znowu zo­sta­łam z nim w sali sam na sam. Od Shizu usły­sza­łam tylko: „Ale ci faj­nie!”.

– Masz kiep­ską po­stawę, wiesz?

Wło­żył mi rękę przez rę­kaw ko­szuli i do­tknął skóry na ple­cach.

– Po­win­naś trzy­mać krę­go­słup wy­pro­sto­wany, o tak. Bo ina­czej będą cię bo­leć ra­miona.

– Do­brze.

Wy­pro­sto­wa­łam się, byle uciec od jego ręki.

– O wła­śnie, te­raz le­piej. I jesz­cze wcią­gnij pę­pek.

Dłoń na­uczy­ciela za­częła się prze­su­wać na mój brzuch. Wy­krę­ci­łam się w pa­nice.

– Co ro­bisz? Uczę cię te­raz cze­goś bar­dzo waż­nego, stój spo­koj­nie.

– Do­brze.

Jego ręka mu­snęła mój sta­nik. Bez słowa pro­sto­wa­łam krę­go­słup.

– Tak do­brze.

Wresz­cie za­brał dłoń, ale całe moje ciało po­zo­stało na­pięte.

– Na­tsuki – ode­zwał się, kiedy już mia­łam wy­cho­dzić. – Bie­li­znę po­win­naś no­sić białą, nie taką ró­żową. Bo prze­świ­tuje przez ubra­nie, chłopcy mogą zo­ba­czyć, a tak nie wolno.

– Będę pa­mię­tać.

Czym prę­dzej wzię­łam rze­czy i od­je­cha­łam na ro­we­rze.

Pan Iga­saki czę­sto zwraca mi uwagę na ko­lor bie­li­zny. Dla­tego wło­ży­łam czarną ko­szulę – ale to go chyba nie prze­ko­nało.

Trudno jest ubrać to w słowa, kiedy coś jest dziwne, ale tylko tro­chę.

Mam wra­że­nie, że pan Iga­saki wła­śnie taki jest. Uczy mnie, od kiedy na po­czątku pią­tej klasy za­czę­łam cho­dzić na za­ję­cia w juku, i od tam­tego czasu za­cho­wuje się odro­binę nie­nor­mal­nie.

Choć cza­sem my­ślę so­bie, że tylko mi się tak zdaje. Prze­cież to nie­moż­liwe, by ktoś tak przy­stojny in­te­re­so­wał się dziew­czynką z pod­sta­wówki. Chyba po pro­stu za dużo so­bie do­po­wia­dam.

Za­czę­łam szyb­ciej pe­da­ło­wać. Na­gle zo­ba­czy­łam, że ktoś do mnie ma­cha – pani Shi­no­zuka, moja wy­cho­waw­czyni.

– Do­bry wie­czór, pro­szę pani.

– Sa­sa­moto, co ro­bisz tak późno poza do­mem?

– Wra­cam z juku.

– Chyba że tak...

Była ko­bietą w śred­nim wieku, a wszy­scy na­zy­wali ją Long Long Hi­stery Ago – bo pod­bró­dek, czyli ago, miała lekko wy­su­nięty, do tego czę­sto pła­kała i do­sta­wała hi­ste­rii, a po­tem pra­wiła nam okrop­nie dłu­gie ka­za­nia, więc prze­zwi­sko szybko się przy­jęło. Pod tym wzglę­dem, że wszy­scy w szkole wy­śmie­wali ją za ple­cami, tro­chę przy­po­mi­nała moją sio­strę.

– Swoją drogą, po­pra­wia­łam wła­śnie wa­sze prace. Świet­nie ci po­szło.

– Na­prawdę?!

– Wcze­śniej mia­łaś tro­chę pro­ble­mów z ma­te­ma­tyką, za to ostatni spraw­dzian na­pi­sa­łaś nie­mal bez­błęd­nie.

Bar­dzo się ucie­szy­łam. Pani Shi­no­zuka ro­biła wpraw­dzie sceny, kiedy jed­nak ko­muś udało się uzy­skać do­bry wy­nik na kart­kówce albo spraw­dzia­nie, za­wsze go chwa­liła uczci­wie i wprost.

– Troszkę wolno ci idą ob­li­cze­nia, ale stać cię na jesz­cze lep­sze oceny. Tylko pa­mię­taj, nie ma się co śpie­szyć, naj­waż­niej­sze, żeby uni­kać po­my­łek.

– Dzię­kuję!

Inni ucznio­wie rzadko oka­zy­wali jej wdzięcz­ność, więc moja ra­do­sna re­ak­cja wy­raź­nie po­pra­wiła jej hu­mor.

– Pilna dziew­czyna! Tylko tak da­lej! – po­wie­działa.

By­łam spra­gniona po­chwał, w domu ni­gdy ich nie sły­sza­łam. Może te słowa były je­dy­nie ka­pry­sem na­uczy­cielki hi­ste­ryczki, lecz gdy je wy­po­wie­działa, po­czu­łam go­rąco w oko­li­cach mostka i z ja­kie­goś po­wodu za­chciało mi się pła­kać.

Przy­łożę się do na­uki jesz­cze moc­niej. Chcę być dla do­ro­słych bez­pro­ble­mo­wym, kom­for­to­wym dziec­kiem.

Wtedy ro­dzice nie wy­rzucą mnie z domu, mimo że je­stem do ni­czego.

Nie wy­cho­wa­łam się w dzi­czy, dla­tego gdyby to osta­tecz­nie zro­bili, cze­ka­łaby mnie pewna śmierć z głodu.

– Dam z sie­bie wszystko!

Pani Shi­no­zuka zro­biła nie­pewną minę, jakby mój en­tu­zjazm tro­chę ją od­stra­szył.

– Świet­nie. Za­wsze warto się sta­rać – stwier­dziła. – Wra­caj ostroż­nie. – Po­ma­chała mi na po­że­gna­nie i ode­szła.

Po ci­chu na­zy­wano ją też brzydką starą panną. Krą­żyła plotka, ja­koby czuła coś do pana Aki­moto, wu­efi­sty, i wszy­scy się śmiali, że ten nie tknąłby jej na­wet ki­jem.

Do­ro­śli też nie mają ła­two. Do­ko­nują sądu nad dziećmi, lecz my, dzieci, także ich osą­dzamy. Pani Shi­no­zuka su­mien­nie pra­cuje jako pio­nek w spo­łe­czeń­stwie, lecz nie speł­nia swo­ich obo­wiąz­ków jako or­gan roz­rod­czy. Ma po­zy­cję, która upraw­nia ją do wy­cho­wy­wa­nia mnie i spra­wo­wa­nia nade mną kon­troli, a za­ra­zem sama sta­nowi na­rzę­dzie pod­le­ga­jące osą­dowi świata. Ale kiedy czło­wiek jest już w sta­nie sam ku­po­wać so­bie je­dze­nie, nie musi się przy­naj­mniej mar­twić, że ktoś go po­rzuci.

Pe­da­ło­wa­łam w stronę domu. W tor­bie mia­łam nowe kse­rówki z juku. Chcia­łam tylko prze­ro­bić je jak naj­szyb­ciej, chcia­łam się uczyć i zbli­żyć do celu – do by­cia przy­dat­nym ele­men­tem świata.

Pa­trzy­łam na ka­len­darz w swoim po­koju.

Ko­niec wa­ka­cji. Przy dzi­siej­szej da­cie było na­pi­sane: „Jesz­cze 347 dni”.

Mi­nęło do­piero osiem­na­ście od mu­ka­ebi pod­czas Obonu. Do spo­tka­nia z Yū zo­stało pra­wie trzy­sta pięć­dzie­siąt.

Mi­łość utrzy­my­wała mnie przy ży­ciu. Na myśl o uczu­ciu, które nas łą­czyło, prze­sta­wa­łam czuć ból – jak po znie­czu­le­niu.

Ża­ło­wa­łam, że to nie ja po­cho­dzę z ob­cej pla­nety, tylko Yū.

Oboje ży­li­śmy jak pa­so­żyty w czy­ichś do­mach, pod tym wzglę­dem nic nas nie róż­niło – a ja nie by­łam na­wet ko­smitką.

Usia­dłam przy biurku i za­czę­łam się uczyć. Chcia­łam jak naj­szyb­ciej móc sama ku­po­wać so­bie je­dze­nie. W tym celu by­łam go­towa tak bar­dzo pod­po­rząd­ko­wać się światu, jak to było ko­nieczne.

Po­szłam do sa­lonu. Mama wy­glą­dała na wy­koń­czoną.

– Mamo, może dzi­siaj ja zro­bię ko­la­cję?

– Nie trzeba – od­po­wie­działa, na­wet się do mnie nie od­wra­ca­jąc. – Nie wy­chodź przed sze­reg.

– Ale wi­dzę, że je­steś zmę­czona, a je­śli wy­star­czy coś pro­stego, to na przy­kład w szkole na za­ję­ciach z go­to­wa­nia uczy­li­śmy się ro­bić curry...

– Słu­chaj, jak ty za­czniesz się wtrą­cać, to będę miała jesz­cze wię­cej ro­boty, niż gdy­bym zro­biła wszystko sama. Siedź ci­cho.

Po­ki­wa­łam głową. Za­cho­wa­łam się bez­czel­nie. Prze­cież by­łam do ni­czego – to zwy­kła aro­gan­cja my­śleć, że mogę do cze­go­kol­wiek się przy­dać, zro­bić coś na plus. Mo­głam co naj­wy­żej sta­rać się da­lej być ze­rem, tak by bi­lans nie wy­szedł ujemny.

– Z tobą za­wsze to samo. Nic nie po­tra­fisz, tylko w gę­bie je­steś mocna.

– To prawda...

Upo­mina mnie, kiedy jest zła. Dla­tego po­dej­rze­wam, że nie robi tego dla mo­jego do­bra, a je­dy­nie po­trze­buje worka tre­nin­go­wego. Za­miast rę­kami, bije sło­wami, to ją uspo­kaja.

Mama pra­cuje na część etatu, do tego uro­dziła sio­strę i mnie, więc speł­niła także swoją funk­cję jako or­gan roz­rod­czy. Ktoś tak wy­bitny ma prawo być zmę­czony.

– Wszyst­kich nas dużo kosz­tuje, żeby ja­koś z tobą wy­trzy­mać, wiesz?

Każde jej słowo było jak splu­nię­cie. Wy­obra­żam so­bie, po­my­śla­łam.

Za­ci­snę­łam pię­ści. To ma­giczny spo­sób, któ­rego się ostat­nio na­uczy­łam. Jak się zła­pie kciuk w po­zo­stałe palce, we­wnątrz dłoni po­wstaje ciem­ność. Wy­star­czy tro­chę prak­tyki i można spra­wić, że na­bie­rze ide­al­nie czar­nego ko­loru, nie­mal jak prze­strzeń mię­dzy pla­ne­tami.

Lu­bi­łam pa­trzeć w ko­smos za­mknięty w mo­jej dłoni. Je­śli zro­bię się w tym lep­sza, la­tem chcia­ła­bym go po­ka­zać Yū.

– Czego się szcze­rzysz?! Prze­stań, bo aż mi nie­do­brze! – wrza­snęła mama.

Pora, żeby ode­grać rolę ko­sza na śmieci.

Wró­ci­łam do po­koju. Mo­dli­łam się w du­chu, żeby tylko jak naj­szyb­ciej stać się uży­tecz­nym na­rzę­dziem, które ni­komu nie bę­dzie za­wa­dzać. Może je­śli opa­nuję dużo za­klęć, na­wet ja tro­chę przy­dam się światu.

Otwo­rzy­łam lu­sterko i sku­pi­łam się na swoim od­bi­ciu. Po chwili od­nio­słam wra­że­nie, jakby udało mi się odro­binę zmie­nić w ma­giczną po­stać.

Na­gle po­czu­łam się nie­zwy­cię­żona. Usia­dłam przy biurku i za­czę­łam się uczyć w ab­so­lut­nym sku­pie­niu. Nie wiem, czy to dzięki ma­gii, ale praca do­mowa po­szła mi jak z płatka. Ści­ska­łam ołó­wek au­to­ma­tyczny, czu­jąc, że we­wnętrzna strona mo­jej dłoni ema­nuje cza­ro­dziej­skim bla­skiem.

Za­czę­łam szó­stą klasę, lato było co­raz bli­żej. Liczba dni do spo­tka­nia z Yū, którą za­pi­sa­łam w ka­len­da­rzu, na­resz­cie zma­lała do dwóch cyfr. Nie mo­głam opa­no­wać ra­do­ści na myśl, że nie­długo znów go zo­ba­czę.

Sio­stra chciała, że­bym jej ku­piła le­kar­stwo na jęcz­mień, więc po­szłam do ap­teki z ko­sme­ty­kami, w któ­rej pra­co­wała mama. Zo­ba­czy­łam ją w głębi alejki, kiedy szu­ka­łam na pół­kach od­po­wied­nich kro­pli do oczu. Mama nie jest far­ma­ceutką, zaj­muje się głów­nie wy­sta­wia­niem to­waru i in­nymi ta­kimi.

Już chcia­łam do niej po­dejść i za­py­tać, gdzie znajdę te kro­ple, ale wła­śnie wtedy młoda eks­pe­dientka za­wo­łała zza kasy: „Pani Sa­sa­moto, tam na ra­zie wy­star­czy, pro­szę się prze­nieść na szam­pony!”. Mama się skrzy­wiła i ru­szyła w głąb sklepu wy­raź­nie po­iry­to­wana.

– Ależ mnie ta Sa­sa­moto wku­rza – po­wie­działa ci­cho eks­pe­dientka.

Prze­stra­szy­łam się, w pierw­szej chwili my­śląc, że mówi o mnie.

– Baba Bomba? No, wiecz­nie cho­dzi pod­mi­no­wana. I wy­bu­cha przez byle głu­potę, ma­sa­kra – wes­tchnęła pani li­cząca pie­nią­dze przy ka­sie obok.

Czyli tak na­zy­wały mamę?

Sio­stra była kro­ma­nioń­czy­kiem, a mama Babą Bombą. Może to kwe­stia ge­nów?

Od­pu­ści­łam ku­po­wa­nie kro­pli i jak naj­szyb­ciej ucie­kłam na ze­wnątrz. Zer­k­nę­łam przez ra­mię – mama aku­rat wy­cho­dziła z działu w głębi, nie sta­ra­jąc się na­wet ukryć nie­za­do­wo­le­nia. Rze­czy­wi­ście wy­glą­dała, jakby mo­gła eks­plo­do­wać w każ­dej chwili.

Pan Iga­saki za­wo­łał mnie po za­ję­ciach w juku, gdy zbie­ra­łam się do wyj­ścia.

Dawno tego nie ro­bił. Od kiedy za­czę­łam szó­stą klasę, nie mie­li­śmy oka­zji do roz­mowy sam na sam. Chyba jed­nak mi się wy­da­wało, my­śla­łam za­wsty­dzona tym, jak wiele so­bie do­po­wia­da­łam.

Po­szłam za nim do pu­stej sali.

– Cho­dzi o to – po­wie­dział, kła­dąc coś na biurku.

Małe, białe za­wi­niątko.

Z po­czątku się nie zo­rien­to­wa­łam. Do­piero z bli­ska zo­ba­czy­łam, że na wierz­chu są chu­s­teczki po­pla­mione krwią, a w środku zu­żyta pod­pa­ska.

Taka ze zna­jo­mymi ró­żo­wymi skrzy­deł­kami.

– Wy­rzu­ci­łaś to w ła­zience.

Nie by­łam w sta­nie się ode­zwać.

To prawda, mia­łam okres. W prze­rwie po­szłam do dam­skiej ubi­ka­cji i wy­rzu­ci­łam ją do trój­kąt­nego ko­sza w ka­bi­nie. Skąd pan Iga­saki mógł wie­dzieć, że to moja?

– Na­tsuki, po­ru­szam ten te­mat, bo je­stem na­uczy­cie­lem i na tym też po­lega moja praca. Nie­ład­nie to wy­rzu­ci­łaś. Tu­taj prze­sią­kło tro­chę krwi, wi­dzisz? Trzeba owi­nąć do­kład­niej. Patrz uważ­nie, po­każę ci.

Wziął moją pod­pa­skę i za­wi­nął ją w le­żące na biurku chu­s­teczki.

– I pro­szę, te­raz jest czy­sto, pani sprzą­ta­ją­cej też bę­dzie o wiele przy­jem­niej, prawda?

– Tak...

– To te­raz twoja ko­lej.

– Słu­cham?

Pa­trzył na mnie z ła­god­nym uśmie­chem, tak jak zwy­kle.

– Spró­buj sama, a ja zo­ba­czę, czy do­brze wszystko ro­bisz.

– Ale... te­raz?

– Tak. Masz jesz­cze jedną tam, w sa­szetce, prawda? Zdej­mij tę, którą masz za­ło­żoną, i wy­mień ją na nową, do­brze?

Sta­łam onie­miała. Pan Iga­saki na­ci­skał da­lej:

– Co za­wsze po­wta­rzam na za­ję­ciach? Że jak się na­uczyło cze­goś no­wego, trzeba to od razu po­wtó­rzyć. I te­raz tak samo. Mó­wię coś nie tak?

– Nie...

– No to prędko, bo nie­długo przyjdą gim­na­zja­li­ści na wie­czorne za­ję­cia.

Po­na­glana przez na­uczy­ciela, z ocią­ga­niem wy­ję­łam sa­szetkę z torby.

Pod­wi­nę­łam spód­nicę i opu­ści­łam bie­li­znę, uwa­ża­jąc, żeby przy­naj­mniej ni­czego nie zo­ba­czył. Mia­łam na so­bie be­żowe majtki, no­si­łam je tylko w cza­sie mie­siączki.

Drżą­cymi pal­cami od­kle­iłam pod­pa­skę. Za­wi­nę­łam ją w chu­s­teczki, które le­żały przed pa­nem Iga­sa­kim. Przy­kle­iłam nową.

– Wła­śnie tak. Świet­nie.

Wy­cią­gnął rękę, żeby po­gła­skać mnie po gło­wie. Cała ze­sztyw­nia­łam.

– Dzię­kuję. – Ukło­ni­łam się, żeby unik­nąć jego dłoni, i we­pchnę­łam zu­żytą pod­pa­skę do sa­szetki.

– Grzeczna z cie­bie dziew­czynka, Na­tsuki. Wła­śnie ta­kie dzieci jak ty od­no­szą po­tem suk­cesy w na­uce. Pa­mię­taj, żeby da­lej ro­bić wszystko tak, jak mó­wię, do­brze?

– Oczy­wi­ście.

– No to wi­dzimy się za ty­dzień. Za­da­nie z ma­te­ma­tyki może być tro­chę trudne, więc gdy­byś cze­goś nie ro­zu­miała, przyjdź do mnie w każ­dej chwili.

Kiw­nę­łam głową i wy­bie­głam z sali.

Ma­gia, ma­gia, mu­szę użyć ma­gii. Za­klę­cia ciem­no­ści, za­klę­cia wia­tru, nie­ważne, ja­kie­go­kol­wiek. Mu­szę rzu­cić czar na całe swoje ciało, za­nim za­cznę czuć.

Wpa­dłam do domu i umy­łam ręce.

Pod­pa­ska prze­krę­ciła mi się mię­dzy no­gami. Ze środka cały czas wy­cie­kała krew. Mia­łam wra­że­nie, jakby pan Iga­saki cią­gle na to wszystko pa­trzył.

Przy­szła mama.

– Co się stało, czemu na­wet się nie ode­zwiesz, że wró­ci­łaś?

Już mia­łam od­po­wie­dzieć, ale ugry­złam się w ję­zyk. Nie wie­dzia­łam, jak ubrać to w słowa.

– Ojej, masz si­niaka na ko­la­nie. Ude­rzy­łaś się, jak je­cha­łaś na ro­we­rze? – za­py­tała wy­jąt­kowo ła­god­nie i na­chy­liła się z tro­ską.

Po­my­śla­łam, że je­śli ma mi się udać, to chyba tylko te­raz.

„Ma­gia, ma­gia, za­klę­cie od­wagi!” – wy­po­wie­dzia­łam w my­ślach cza­ro­dziej­skie słowa.

– Mamo, bo wiesz, na­uczy­ciel... – za­czę­łam z drżą­cymi ustami.

– Na­uczy­ciel coś zro­bił?

– Pan Iga­saki z juku jest ja­kiś dziwny... Był od po­czątku, ale dzi­siaj wy­jąt­kowo...

– W ja­kim sen­sie dziwny?

– Bo ten... Raz po­wie­dział, że mam krzywą po­stawę, i za­czął mnie do­ty­kać... A dzi­siaj mnie upo­mniał, że źle uży­wam pod­pa­sek...

Mama zmarsz­czyła brwi. Już nie miała do­brego hu­moru.

– No i? Cią­gle coś ro­bisz źle, więc cię po­pra­wia i upo­mina, co w tym dziw­nego?

– Nie w tym sen­sie... Dziwny jest. Ja­kiś taki... nie­nor­malny. Kiedy mi po­ka­zy­wał, jak mam stać, to nie do­ty­kał tylko ple­ców, z przodu też... Tak mi się przy­naj­mniej wy­da­wało...

Nie po­tra­fi­łam ubrać w słowa at­mos­fery, jaka pa­no­wała w kla­sie za każ­dym ra­zem, kiedy pan Iga­saki za­cho­wy­wał się dziw­nie.

– Prze­cież sama też cią­gle ci po­wta­rzam, że­byś się nie gar­biła. Na­uczy­ciel zwró­cił ci uwagę, a to­bie ja­kieś spro­śne rze­czy po gło­wie cho­dzą? Nie do wiary. Czy ty nor­malna je­steś?

– To nie było tak. Na pewno.

– Bzdury opo­wia­dasz. Nie­moż­liwe, żeby na­uczy­ciel pa­trzył w ten spo­sób na ta­kie dziecko bez żad­nych ko­bie­cych kształ­tów. Źle go zro­zu­mia­łaś, bo masz brudne my­śli. Pa­skudna, zbe­reźna dzie­wu­cha z cie­bie – wy­ce­dziła, a mnie ode­brało mowę. – Skąd ty w ogóle wiesz o ta­kich rze­czach? Obrzy­dliwe! Skoro masz czas na ja­kieś wstrętne fan­ta­zje, to le­piej weź się do na­uki!

W pierw­szej chwili nie wie­dzia­łam, co tak trza­snęło mnie w głowę. Mama z kap­ciem w dłoni mie­rzyła mnie wście­kłym wzro­kiem.

– Co się mówi?!

– Do­brze, mamo.

Pierw­szy raz ude­rzyła mnie tak na po­waż­nie. Po­czu­łam, że w sercu prze­ska­kuje mi ja­kiś prze­łącz­nik. Emo­cje znik­nęły, ból też, jak­bym do­stała znie­czu­le­nie.

– Na ostat­nim spraw­dzia­nie jak ci po­szło? Fa­tal­nie! Pu­sto masz w tej gło­wie? Co? Py­tam się, pu­sto?!

Biła mnie klap­kiem po gło­wie.

– Tak, mamo. Prze­pra­szam.

Moje usta jak za­klę­cie po­wta­rzały słowa, które chciała usły­szeć.

Tak, mamo. Prze­pra­szam. Tak, mamo. Prze­pra­szam. Tak, mamo. Prze­pra­szam. Tak, mamo. Prze­pra­szam. Tak, mamo. Prze­pra­szam. Tak, mamo. Prze­pra­szam. Tak, mamo. Prze­pra­szam. Tak, mamo. Prze­pra­szam. Tak, mamo. Prze­pra­szam.

Nie wy­rzu­caj mnie, pro­szę. Zro­bię wszystko, co ka­żesz, tylko pro­szę, nie wy­rzu­caj mnie. Dzieci umie­rają, je­śli do­ro­śli je po­rzucą. Pro­szę, nie za­bi­jaj mnie.

Ża­ło­sne bła­ga­nia pły­nęły z mo­ich ust, jak­bym bre­dziła w go­rączce, jak ma­giczna for­muła, jak klą­twa.

Mu­szę rzu­cić za­klę­cie, by prze­żyć. Mu­szę być pu­sta w środku i ro­bić, co każą.

W tor­bie, która le­żała mi pod no­gami, mia­łam kse­rówki z juku. Wła­śnie, mu­szę jak naj­szyb­ciej za­brać się do na­uki. Dużo się uczyć, zo­stać dziec­kiem, z ja­kiego cie­szą się ro­dzice, a kie­dyś do­ro­słą, z któ­rej inni do­ro­śli będą za­do­wo­leni.

Ma­mie chyba się spodo­bało, bo da­lej biła mnie po gło­wie i po twa­rzy, po szyi i ple­cach też. Nic nie czu­łam, by­łam wy­łą­czona. Wstrzy­my­wa­łam od­dech i cze­ka­łam, aż mi­nie czas. Za­mknę­łam samą sie­bie w sko­ru­pie, trwa­łam bez ru­chu jak kap­suła czasu za­ko­pana w ziemi, ostat­kiem sił nio­sąc swoje ży­cie w przy­szłość.

Jak da­leko mu­szę je do­nieść, by udało mi się prze­trwać?

Prze­trwamy bez względu na wszystko.

Obiet­nicę, którą zło­ży­li­śmy so­bie z Yū, mia­łam wy­pa­loną w każ­dej ko­mórce ciała.

Ile jesz­cze mu­szę wal­czyć? Czy kie­dy­kol­wiek będę mo­gła po pro­stu żyć, nie sta­ra­jąc się o to, by prze­trwać?

Są­dząc po ma­mie i po pani Shi­no­zuce, w ża­den spo­sób nie wy­da­wało się to re­alne. Prze­czu­wa­łam, że będę mu­siała wal­czyć o prze­trwa­nie już w nie­skoń­czo­ność, i zro­biło mi się słabo na tę myśl.

Mimo wszystko mu­sia­łam zo­stać czę­ścią Fa­bryki. Roz­wi­nąć mózg i ciało zgod­nie z tym, jak ho­do­wał mnie świat. Dla­tego sku­pi­łam się na tym, by ści­szyć od­dech i bro­nić swo­jego ży­cia przy­naj­mniej do chwili cze­ka­ją­cej mnie za kilka go­dzin, gdy mama po­winna się już uspo­koić.

Wró­ci­łam ze szkoły, po­wie­dzia­łam, że idę do Shizu, i znowu wy­szłam z domu.

Całe mia­sto lekko świe­ciło, ko­smos był da­leko.

Zbli­żały się wa­ka­cje. Do spo­tka­nia z Yū zo­stało trzy­dzie­ści dni.

Za­dzwo­ni­łam do niego z au­to­matu na kartę. Gdyby ode­brała cio­cia Mit­suko, mia­łam za­miar od razu się roz­łą­czyć.

– Tak, słu­cham?

To był jego głos.

– Yū, Yū! To ja!

– Na­tsuki? – Głos aż mu się za­ła­mał ze zdzi­wie­nia.

– Wiesz, nie­dawno od­wie­dził mnie ko­smita z two­jej pla­nety. – Ści­snę­łam słu­chawkę w dłoni. – Bo Py­ūto uwol­nił się od klą­twy i wresz­cie może mó­wić w na­szym ję­zyku. I we­zwał do mo­jego po­koju ko­goś z Po­ha­pi­pin­po­bo­pii. W nocy, po kry­jomu.

Po dru­giej stro­nie sły­sza­łam tylko szumy i sze­le­sty świad­czące o obec­no­ści Yū. Mó­wi­łam da­lej jak w tran­sie:

– I wiesz, mó­wił, że sta­tek z two­jej pla­nety rze­czy­wi­ście jest w Aki­shi­nie. Ostat­nio szu­ka­łeś go w oko­li­cach szczytu, prawda? To nie tam, tylko przy świą­tyni, tej, co wu­jek nam o niej opo­wia­dał, pa­mię­tasz? Ni­gdy tam jesz­cze nie by­łam, ale po­dobno sta­tek znaj­duje się wła­śnie nie­da­leko niej. Pój­dziemy go po­szu­kać w tym roku?

– Na­tsuki, po­woli, spo­koj­nie. Co się stało? Od kogo o tym wiesz?

– Tak jak mó­wi­łam, ko­smita do mnie przy­le­ciał. Musi szybko wra­cać, ale jest z tej sa­mej pla­nety, co ty, na­wet o to­bie sły­szał. Po­wie­dział, że­bym jak naj­szyb­ciej ci wszystko prze­ka­zała. I jesz­cze że sta­tek po­mie­ści dwie osoby, więc mo­żesz mnie ze sobą za­brać.

Yū wziął kilka głę­bo­kich od­de­chów.

– Prze­pra­szam, że mu­sia­łaś po­wta­rzać, po pro­stu tro­chę się zdzi­wi­łem. Nie­sa­mo­wite. Czyli w tym roku bę­dziemy mo­gli wró­cić do domu.

Nie wie­dzia­łam, ile z tego, co mó­wię, jest prawdą. Z jed­nej strony mia­łam wra­że­nie, że na­prawdę od­wie­dził mnie ko­smita, z dru­giej czu­łam, jak­bym to wszystko zmy­śliła. Je­śli fak­tycz­nie nic ta­kiego się nie wy­da­rzyło, Yū bę­dzie za­wie­dziony. Mimo to nie mo­głam prze­stać.

– Tak. Dla­tego nie za­po­mnij po­że­gnać się z ko­le­gami na za­koń­cze­niu try­me­stru. Bo wra­camy ra­zem.

– Ra­cja. Ty też po­że­gnaj się z przy­ja­ciół­kami i spa­kuj rze­czy. Na statku pew­nie bę­dzie cia­sno, le­piej weź kon­solę albo coś.

– Nie po­trze­buję. Skoro będę mo­gła z tobą roz­ma­wiać, nuda mi nie grozi.

Niebo za­szło bladą czer­nią po­dobną do roz­rze­dzo­nego tu­szu. Ja­sna noc, tak różna od tej w Aki­shi­nie, nie za­pew­niała mi kry­jówki. Chcia­łam, by był już Obon, chcia­łam jak naj­szyb­ciej zna­leźć się w tam­tej­szej nocy czar­nej jak smoła. Za­mknę­łam oczy, tę­sk­niąc za ciem­no­ścią u babci i dziadka. Pod po­wie­kami mru­gały świa­tełka jak na roz­gwież­dżo­nym nie­bie.

Za­częły się wa­ka­cje, by­łam prze­szczę­śliwa.

Do Obonu zo­stał już tylko ty­dzień.

O tej po­rze roku sto­wa­rzy­sze­nie są­siedz­kie za­wsze or­ga­ni­zo­wało letni fe­styn na te­re­nie na­szej szkoły. Wło­ży­łam yukatę ze wzo­rem dzwon­ków, spo­tka­łam się z Shizu w umó­wio­nym miej­scu i po­szły­śmy ra­zem. Miała na so­bie yukatę w złote rybki, którą wy­bra­ły­śmy ra­zem w ze­szłym roku.

Je­dząc kru­szony lód z sy­ro­pem, na­gle za­wo­łała we­soło:

– Pan Iga­saki!

Kur­czowo za­ci­snę­łam palce na pa­tyku z watą cu­krową.

– Chodźmy się przy­wi­tać!

– Chwila, stop. Wi­dzia­łam tam Rikę. Je­ste­ście te­raz po­kłó­cone, prawda? Le­piej ucie­kajmy.

Po­śpiesz­nie ru­szy­łam w prze­ciwną stronę.

– Za­cze­kaj! – za­wo­łała Shizu i po­bie­gła za mną.

Po­wie­działa, że od lo­dów roz­bo­lał ją brzuch, i po­szła do ła­zienki, a ja cze­ka­łam oparta o ścianę sali gim­na­stycz­nej. Coś długo nie wy­cho­dzi... – po­my­śla­łam, kiedy na­gle ktoś chwy­cił mnie za nad­gar­stek.

– Cześć, Na­tsuki.

Zdu­si­łam w so­bie krzyk i ukło­ni­łam się grzecz­nie.

– Do­bry wie­czór, pa­nie Iga­saki...

Był blady, jakby na­ło­żył so­bie pu­der, jego dłoń kle­iła się od potu. Miał twarz jak lalka, Shizu za­wsze się nią za­chwy­cała, ale ja na jej wi­dok do­sta­łam gę­siej skórki. Od­ru­chowo za­sło­ni­łam de­kolt.

– Cze­kasz na Shi­zukę? Wy­szła już z ła­zienki, jest te­raz u mnie w domu.

– U pana...?

– Zro­biło jej się słabo, kiedy cze­kała w ko­lejce. Miesz­kam tu, nie­da­leko, więc te­raz od­po­czywa u mnie.

– Na­prawdę?

Mó­wiła, że ma dzi­siaj okres. Jej pan Iga­saki chyba nie bę­dzie uczył, jak zmie­niać pod­pa­skę?

Prze­szedł mnie dreszcz. Mu­sia­łam zna­leźć ją jak naj­szyb­ciej. By­łam cza­ro­dziejką, a cza­ro­dziejki mają obo­wią­zek ko­rzy­stać z ma­gii, by ra­to­wać swo­ich przy­ja­ciół.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[6] Juku – pry­watne szkoły ofe­ru­jące za­ję­cia przy­go­to­waw­cze do eg­za­mi­nów (na stu­dia, do li­ceum oraz do gim­na­zjum), a także za­ję­cia do­dat­kowe obej­mu­jące pro­gram prze­ra­biany w szkole; dzia­łają wie­czo­rami, w week­endy i w cza­sie fe­rii oraz wa­ka­cji.