Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nowy kraj, nowe życie, nowe szanse – czyli Irlandia oczami emigrantki
Anna przybywa do Dublina z jedną walizką i marzeniami o nowym początku. Szybko odkrywa, że przeprowadzka do obcego kraju niesie nie tylko ekscytujące możliwości, ale także liczne wyzwania oraz niebezpieczeństwa.
Mobbing w pracy, poczucie inności, ciężka choroba, tęsknota za Polską… To tylko część trudności, z którymi musi się zmierzyć. Gdy jednak na jej drodze staje Ian – charyzmatyczny przedstawiciel dublińskiej elity wymiaru sprawiedliwości – Anna zaczyna wierzyć, że w tym mieście może zacząć nowe życie. Czy los pozwoli jej zrealizować to pragnienie?
„Duet” to poruszająca opowieść o emigracji, odkrywaniu własnej tożsamości i niezwykłych więziach, które rodzą się w najmniej oczekiwanych momentach. Refleksyjna, pełna emocji historia, zabierająca czytelników w podróż po barwnych ulicach Dublina.
– Good morning, Anna – usłyszałam za sobą głos, który wprawił mnie w drżenie, zanim wybrzmiały jego ostatnie dźwięki. Ten sam uśmiech, to samo głębokie spojrzenie – prawie jakbyśmy się nie rozstawali. Tym razem jednak nasza pogawędka przebiegła mniej nerwowo po mojej stronie i bardziej otwarcie po jego. Próbował dowiedzieć się, jak długo tutaj jestem i w ogóle skąd się wzięłam. Miał ten zabawny styl rozmowy: wydaje się, że konwersujesz z przyjacielem, a on równocześnie niewinnie wwierca ci się w serce z każdym wypowiedzianym słowem. Dla Iana słowa miały znaczenie. Nie rzucał ich pochopnie. Nie skupiał się na błahych tematach. I to w nim pokochałam od początku.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 189
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Anna Kalamala
Duet
For Ian
Czas płynie.
Pamięć się zaciera,
pamięć dostosowuje się,
pamięć podporządkowuje się temu,
co, jak nam się zdaje, pamiętamy.
J. Didion, Błękitne noce
Tego dnia nic nie zakłóciło lotu. Turbulencje miały nadejść później.
Lotnisko powitało mnie zgiełkiem i wielobarwnością tłumu ludzi. Wokół panował gwar, jakiego dotąd nie znałam. To był mój pierwszy raz. Dziewiczy lot w nieznane.
Potrącali mnie inni podróżni, gdy wpatrzona w te spieszące się masy próbowałam rozszyfrować, dokąd powinnam się udać. Takie bagaże jak mój gdzieś przecież się odbiera. Nikt tego za mnie nie zrobi. Minęła dłuższa chwila, nim postanowiłam przejść do dalszego działania. Jakby wcześniej wyłączył we mnie funkcję aktywności ogrom dźwięków i mnogość języków docierających zewsząd do mojej świadomości. Nie przywykłam do bierności ani do poddawania się w nieznanych okolicznościach. Teraz jednak jakby dopadł mnie paraliż. Weszłam w jakąś katatonię, całkowicie mimowolnie. Świat wokół mnie miał się całkiem dobrze, wszystko wyśmienicie funkcjonowało, tylko ja byłam z niego wyłączona. W końcu jakiś impuls przywrócił mi wolę działania. Może głód. Może jakiś dyskomfort. Wiedziałam w każdym razie, że dłużej tak stać nie mogę. Nikt przecież nie zwracał na mnie uwagi. Nie wyglądałam jakoś źle, nie było też powodów, by się przy mnie zatrzymać czy aby przerwać bieg ku sprawom codzienności. Dlaczego ktoś miałby zauważyć tu mnie, kogoś obcego. Zwrócić się w stronę inną niż kierunek, w którym zmierzał. Wciąż więc tam tkwiłam. Obok przechodzili ludzie w ubraniach charakteryzujących się dużą różnorodnością, których krój i kolory zdradzały ich pochodzenie czy kulturę. A czasem jej brak. Tak naprawdę niczym się nie wyróżniałam. Może poza lekkim zagubieniem. Tyle że kto by się tym przejął? Kto zwróciłby na to uwagę? Czas mijał, a ja poczułam ponowne ukłucie głodu. Czy jadłam coś na pokładzie? Z pewnością nie. Lot był doświadczeniem zbyt obezwładniającym, bym cokolwiek włożyła do ust. Poza winem. Łudziłam się, że ostudzi ono moje emocje i zagłuszy lęk. Stało się wręcz odwrotnie. Wrzałam z ogromu przeżyć, a lęk przerodził się w taki paniczny. Nie wiem, ile w siebie wlałam tych pokładowych buteleczek. Wiem natomiast, że z każdą następną nie było mi wcale lepiej – lecz było za późno, by przestać. Strach tak nade mną zapanował, że kompletnie nie czułam w sobie alkoholu. Dopiero gdy wylądowaliśmy, brak balansu spowodował, że z trudnością odnalazłam schody, a z jeszcze większą po nich zeszłam. Chłodne powietrze natychmiast jednak postawiło mnie do pionu. Alkohol jakby wyparował z mojego organizmu. Natomiast lęk, który sparaliżował mnie na pokładzie, teraz wywołał ogromne zmęczenie. Byłam wyczerpana kilkugodzinną próbą zapanowania nad sobą. Można powiedzieć, że odniosłam sukces, gdyż nie zemdlałam, nie miałam żadnych sensacji zdrowotnych na pokładzie i w rezultacie wyszłam z samolotu o własnych siłach. Mimo to czułam się potwornie wyczerpana. Marzyłam tylko o jednym. Ciepły pokój z wygodnym łóżkiem wydawał mi się wybawieniem.
Uznałam więc, że czas najwyższy znaleźć swoją walizkę. Wzięłam tylko jedną. Imponująco czerwoną. Nie do przeoczenia. Łatwo mogłam jednak przeoczyć miejsce odbioru bagażu. Zaczęłam snuć się po hali lotniska z nadzieją, że to wszystko nie okaże się takie trudne. Nie wiem, ile mi to zajęło. Nie patrzyłam na zegarek. Upływ czasu właściwie nie miał żadnego znaczenia. W końcu przyjechałam, by rozpocząć nowe życie. Poczuć smak wolności. Poczuć, że w ogóle żyję. Od dawna przecież tego nie czułam. Nie wiem, czy w ogóle czułam cokolwiek. Trudno powiedzieć. W każdym razie znalazłam się tutaj. W innym kraju. Otoczona innym językiem. Pozbawiona jakiejkolwiek sieci znajomych. Jakichkolwiek powiązań. To chyba najbardziej ekstremalna forma wolności. Nie zastanawiałam się nad tym do tej pory, tak jak zresztą nad wieloma innymi sprawami. Myślę, że tutaj będę miała na to czas. Jak również na całą gamę rzeczy, które wcześniej nawet nie przyszły mi na myśl.
Po chwili, która nie wiem dokładnie, ile trwała, wydobyłam swoją walizkę spośród dziesiątek innych kręcących się na taśmie. Faktycznie – trudno było jej nie zauważyć. Mój styl właśnie taki był. Kręciły mnie wyraziste kolory. Nie znosiłam szarości. Miałam wręcz swoistą odrazę do szarego. Za dużo było wokół nas takich szarych ludzi, a ja nigdy nie byłam jednym z nich. Co prawda tego dnia mój strój nie wyróżniał się niczym szczególnym. Wnętrze mojej walizki skrywało jednak wiele niespodzianek. Po prostu perspektywa lotu tak mnie wystraszyła, że nie byłam w stanie skupić się na tym, jak będę podczas niego wyglądać. Prawdę mówiąc, nie bardzo wiedziałam, co mam na sobie ani jaką bieliznę włożyłam przed wyjściem. Nie miało to zresztą za bardzo znaczenia w porównaniu do nieoczekiwanego paraliżu, który mnie ogarnął.
Ten stan jednak miałam już na szczęście za sobą. Teraz kierowałam się w stronę wyjścia. Wiedziałam tylko, że zanim wsiądę do taksówki, powinnam wykonać jeden telefon. Gdy jeszcze byłam w kraju, ktoś załatwił mi miejsce, gdzie mogłam się zatrzymać do momentu znalezienia pracy. Podobno znajomy, który tutaj mieszkał, chętnie zaoferował pomoc. Przystałam na to, gdyż nie miałam siły zajmować się szukaniem lokum zdalnie. Nigdy dotąd tego nie robiłam. Nie wiedziałam nawet, jak się do tego zabrać. Zatem gdy tylko pojawiła się taka propozycja, chętnie z niej skorzystałam. Wydaje się, że już wtedy czułam w sobie ducha odkrywcy. Podróżniczki, która jest otwarta na świat. Czy faktycznie tak było? Nie wiem. W każdym razie chwyciłam za telefon i usłyszałam „abonent chwilowo niedostępny”. Powtórzyłam czynność raz, drugi, a potem to już właściwie straciłam kontrolę nad tym, ile razy wybierałam ten sam numer. Jeszcze nie panikowałam. Widziałam tylko ciemność wieczoru i pustoszejące powoli lotnisko.
W jednej chwili wszystko stało się irracjonalne. Jak to możliwe, że stoję tutaj bez żadnej gwarancji, że mam nocleg? – pytałam samą siebie. Jak mogłam do tego dopuścić? Czy naprawdę byłam tak zajęta zamykaniem dawnego życia, że nie pomyślałam o tym, jak będzie wyglądało to nowe?! Wydawało się to czystym absurdem. A jednak wciąż tkwiłam przed postojem taksówek, nie wiedząc, w którą stronę się udać. Postanowiłam działać. Wzięłam do ręki pierwszą gazetę, która leżała na stosie innych w saloniku prasowym. Ogłoszenia o wynajmie. Wykonywanie szybkich telefonów, z majaczącą z tyłu głowy perspektywą, że stałam się bezdomna. Istniała jeszcze, co prawda, opcja przenocowania w hotelu. Jednak na taki wydatek mogłam pozwolić sobie jednorazowo. Wreszcie ktoś odpowiedział twierdząco na moje zapytanie, czy ogłoszenie jest aktualne. Miałam dokąd pojechać. A tak właściwie to… w nieznane. Zupełnie nic mi nie mówiła nazwa ulicy ani dzielnica, w której to miejsce się znajdowało. To dopiero był początek!
Taksówkarz wiózł mnie do mojego nowego mieszkania. Właściwie był to pokój – jak napisano w ogłoszeniu – który wraz z trzema innymi, kuchnią, łazienkami i ogrodem składał się na posiadłość właściciela. Już przy pierwszej wymianie zdań z taksówkarzem zorientowałam się, że niewiele rozumiem. Jak to możliwe? W końcu ostatnie trzy lata uczęszczałam do szkoły językowej. Wtedy uczyłam się angielskiego, bo po prostu chciałam się rozwijać. To nie był czas, w którym myślałam o jakimkolwiek wyjeździe na dłużej. A tym bardziej o porzuceniu wszystkiego na bliżej nieokreśloną przyszłość. Trzy lata temu nie uwierzyłabym też w to, że ten język może przydać mi się w większym stopniu niż prowadzenie zdawkowych wymian zdań na wakacyjnych wyjazdach. A jednak. Jakie to wszystko zaskakujące. Mogłoby się wydawać, że trzy lata to czas wystarczający, by opanować język w stopniu komunikatywnym. Tym bardziej że miałam już wcześniej ukształtowane podstawy. Tymczasem teraz, w obcym kraju, okazało się, że NIE ROZUMIEM. Może to kwestia akcentu? Może jeszcze było zbyt wcześnie? A może decydował o tym szok wywołany zanurzeniem w nowe realia? Nie wiadomo. Przecież to dopiero pierwszy small talk. Jednak nie mogłabym powiedzieć, że byłam z siebie zadowolona.
Kierowca tymczasem pędził drogą szybkiego ruchu i oprócz tego, że wjeżdżaliśmy do cudownie oświetlonego miasta, trudno było określić czy się rozeznać, jaką trasą jedziemy. Już wcześniej, na pokładzie samolotu oniemiałam za sprawą rozpościerającego się pode mną widoku. Był to obraz jak z futurystycznego filmu. Przeogromna przestrzeń wypełniona wielobarwnymi światłami. Wszystko mieniło się tysiącami barw. Dublin nocą z lotu ptaka. Fenomenalny! Utrwalił mi się, wdrukował w umysł. I zostanie ze mną na zawsze. Warto zaznaczyć, że to był jedyny moment – właśnie po ogłoszeniu zbliżania się do lądowania – gdy mogłam wyjrzeć przez okno. Wcześniej, czyli przez cały lot, byłam zbyt zajęta nerwowym wertowaniem książki, ze słuchawkami na uszach, w których grała ogłuszająca muzyka, bynajmniej jednak niezagłuszająca mojego obezwładniającego strachu. Tuż przed wylotem kupiłam sobie MP3. Pierwszą w życiu. Malutką. Zgrałam w pośpiechu kompilację utworów, które ostatnio wprawiały mnie w trans. Hipnotyzowały. Zarówno klasyka, jak i ukochany George Michael. Od dawna nie słuchałam muzyki w słuchawkach. Dotarło do mnie, jak wiele straciłam. To poczucie, gdy dźwięk fortepianu w koncercie e-moll Chopina całą mocą uderza w taki punkt serca, że właściwie trudno o bardziej mistyczne doznania. I właśnie na pokładzie Ryanaira miałam doznać niezwykłych wibracji, które pochłaniały mnie w całości. A ja się temu oddawałam. Z dziką rozkoszą. Jak można się domyślić, nie tylko muzyka była odpowiedzialna za moją obojętność na roztaczające się podniebne widoki. Najsilniej władała mną niedająca się niczym okiełznać panika. Moje ciało od kilku dniu dawało mi do zrozumienia, że nie będzie to dla mnie miłe przeżycie. Średnio tolerowałam pokarmy czy nawet wino, którym próbowałam zneutralizować narastający strach. Również w samolocie. W trakcie lotu miałam niewiele w żołądku, za to całkiem sporo we krwi. Lecz po kilku godzinach nic z tego nie pozostało. Kortyzol przyśpieszył moją przemianę materii. Perspektywa spania na ławce w parku w listopadową noc wydawała się wystarczająco przerażająca, by natychmiast wytrzeźwieć.
Po półgodzinnej jeździe dotarliśmy na miejsce. Wysupłałam pierwsze euro, które niespodziewanie zostały wydane na taxi. Afrykańczyk, który mnie wiózł, był bardzo przyjemny, więc nie mogłam narzekać na komfort jazdy. Dotarliśmy szczęśliwie do celu i to w tym wszystkim było najważniejsze. Zbliżała się dwudziesta druga. Rozejrzałam się pośpiesznie. Jedyne, co rzuciło mi się w oczy, to rząd bliźniaczo podobnych domków i brak jakichkolwiek osób wokół. Była to jedna z tych dzielnic, gdzie po zmroku zapada cisza. Stałam przed typowym irlandzkim domem jednopiętrowym. Z przodu niewielki trawnik, drzwi właściwie monumentalne i typowa architektura tego kraju. Przyłożyłam palec do dzwonka, nie bardzo wiedząc, czego się spodziewać. Po chwili otworzył mi drzwi zarumieniony Irlandczyk. Taki jak ze stereotypowego obrazka – dość niedbale ubrany, rudawy, miejscami łysiejący, z wyraźnie zarysowanym piwnym brzuchem. Coś wymamrotał na powitanie i zaprosił mnie do wewnątrz. Niewielki hol doprowadził nas do drzwi, za którymi znajdował się mój pokój. Fresh painted – jak zakomunikował. Za drzwiami zobaczyłam łóżko, jednodrzwiową szafę i kolejne drzwi do łazienki. Niewielki stolik z jednym krzesłem uzupełniał wyposażenie pokoju. Rozmiar pomieszczenia pozostawiał jednak wiele do życzenia. Przestrzeni wystarczało, by się nie poobijać, i to tyle. Trudno było powiedzieć, jaki widok roztaczał się za oknem. Podziękowałam i wyczerpana przeżyciami całego dnia padłam na łóżko, tak jak stałam. Jeszcze tylko jakby na pograniczu jawy i snu poczułam w powietrzu coś bliżej nieokreślonego. Zasnęłam kamiennym snem.
***
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Duet
ISBN: 978-83-8373-811-6
© Anna Kalamala i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Joanna Kłos
KOREKTA: Małgorzata Giełzakowska
OKŁADKA: Magdalena Czmochowska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek