Dolina marzeń, tom 1, Nadzieja - Grochowska Katarzyna - ebook + audiobook

Dolina marzeń, tom 1, Nadzieja ebook i audiobook

Grochowska Katarzyna

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nadia pracuje w renomowanej stadninie niedaleko Warszawy. Konie są jej pasją i pocieszeniem. Tylko w siodle czuje się wolna od traumatycznych wspomnień i presji rodziny, która oczekuje od niej sukcesów tanecznych na światowych scenach. Wbrew ostrzeżeniom przyjaciół stara się uratować przed rzeźnią mustanga odłowionego w górach Rumunii. Ten dziki ogier zbliża ją do Jake’a, młodego Anglika, który podobnie jak ona ma dar porozumiewania się z końmi.

Czy Nadia potrafi sprzeciwić się woli matki i ciotki i pójść własną drogą? Czy ona i Jake zdołają się wyrwać z życiowych tarapatów i zamknąć za sobą przeszłość?

Dwutomowy cykl Dolina marzeń to historia młodej kobiety, która uczy się dokonywać niezależnych wyborów i brać odpowiedzialność za siebie. To także opowieść o wymarzonym miejscu na Ziemi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 263

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 34 min

Lektor: Lena Schmischeiner
Oceny
4,6 (15 ocen)
11
2
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Irenaira

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
ivona_malicka_enter

Nie oderwiesz się od lektury

sympatyczna historia, zabieram się za drugą część
00
Ewelina2611

Nie oderwiesz się od lektury

Dolina marzeń" Katarzyna Grochowska Wydawnictwo Szara Godzina to historia pokazująca walkę o siebie. W życiu nie raz musimy o siebie zawalczyć. Wcale nie musimy iść po trupach, ale biorąc swoje sprawy, swoje życie w swoje ręce. Często po drodze napotykamy przysłowiowe "schody" , które wymagają od nas wysiłku. "Życiem nie od dziś kierują przypadki. Pozornie nieistotne zbiegi okoliczności, przeoczone, zapomniane w pędzie codzienności. Rzadko coś się zaczyna od znaczących wydarzeń, a potem nagle i niespodziewanie odmienia się wszystko". Nadia Lorenc ma w życiu dwie pasje. Jedną kocha a drugą szczerze nienawidzi. Pracując w stadninie koni, dzieli się z innymi miłością do koni. To właśnie dzięki koniom próbuje stanąć na nogi po traumatycznych przejściach sprzed kilku lat. Do tego są jej odskocznią od codzienności w której musi być pod dyktando rodziny. Życie Nadii jest już z góry zaplanowane, dziewczyna ma wygrać prestiżowy konkurs taneczny i zabłysnąć na Broadwayu. Jedna sytuacja zmie...
00

Popularność




Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie ani w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt okładki i stron tytułowych

Ilona Gostyńska-Rymkiewicz

Redakcja

Agnieszka Luberadzka

Zdjęcia na okładce

© Maksym Dykha | stock.adobe.com

© haidamac | stock.adobe.com

Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

Olga Smolec-Kmoch

Agnieszka Luberadzka

Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe.

Wydanie I w edycji „większej litery”, Katowice 2023

Wydawnictwo Szara Godzina s.c.

[email protected]

www.szaragodzina.pl

© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2022

tekst © Katarzyna Grochowska

ISBN 978-83-67813-20-4

List do pana Nikt

Drogi Nikt,

piszę do Ciebie, ponieważ nie istniejesz. Nie przeczytasz tego listu. Nikt inny również, gdyż nigdy go nie wyślę. Nie ma takiej osoby, której mogłabym wyznać największą tajemnicę swojego życia. Jest to mój list donikąd. Moja spowiedź i ostatnia nadzieja na wyrzucenie z siebie pasożyta, który od trzech lat pożera mnie kawałek po kawałku. To wtedy w moim życiu nastąpił wybuch, a po nim zapadła ciemność. Lont podpaliłam ja, ale by zrozumieć, skąd wziął się ogień w mych dłoniach, trzeba cofnąć się do początku mojego końca – do dnia moich narodzin. Chcę o tym opowiedzieć właśnie tutaj, w tym liście donikąd, bo być może tylko w taki sposób zdołam oczyścić się z tego, co się stało. Być może tylko w taki sposób zdołam zrozumieć, dlaczego żyjąc, nie istnieję.

Na imię dano mi Nadia. Nadzieja, jak każdemu zawsze tłumaczyła mama. Nie wiem, komu miałam tę nadzieję przynieść. Na pewno nie sobie.

Rozdział 1

Nadia nabrała dużo powietrza. Nie zdawała sobie sprawy, że ostatnie zdania pisała na bezdechu. Długopis wypadł z jej dłoni, a ona gorzko zapłakała. Nie patrzyła już na leżące przed nią kartki. Nie była w stanie przebrnąć ponownie przez słowa, które nie zmieniły niczego. Tak naiwnie wierzyła, że to przechytrzy, że pozbędzie się balastu ze swojej duszy. Niestety z każdą kolejną linijką było tylko trudniej. Niczego nie dało się zrzucić na papier. Jej ostatnia szansa stała się testamentem napisanym po śmierci.

Rozgoryczona zgarnęła kartki i wcisnęła je w najgłębszą część szuflady biurka. Cała się trzęsła. Oddech miała płytki i przyduszający. To, co się z nią działo, już dawno nie było tak silne. Może to przez te sny, które ostatnio nawiedzały ją częściej z okazji zbliżającej się trzeciej rocznicy. A może przez to, co wczoraj próbował zrobić Robert. Na myśl, że dziś czeka ją kolejne spotkanie z nim, czuła ucisk w żołądku. Jeżeli jej przyjaciółka Alicja wygłosi jeszcze kiedyś tę swoją mądrość, że miłość nie rujnuje przyjaźni, to Nadia z miejsca ją wyśmieje.

Leżąca obok komórka zabuczała głośną wibracją. Widząc na wyświetlaczu wyraz MAMA, przetarła resztki łez z oczu. Ten odruch był silniejszy od wiedzy, że mama nie posiada nadprzyrodzonego daru i nie jest w stanie zobaczyć jej z odległości około piętnastu tysięcy sześćset kilometrów, bo właśnie tyle dzieliło podwarszawską Zielonkę od Sydney.

– Cześć, mamo – rzuciła lekko po odebraniu. Jej głos wciąż był zduszony od płaczu, ale tym się nie martwiła. Mama nie znała jej na tyle, by móc to rozpoznać.

– Cześć, kochanie. Dzwonię, żeby ci pogratulować.

– Dziękuję. Było ciężko, ale udało mi się zdać wszystkie egzaminy.

– Och. No tak. To świetnie, ale miałam na myśli twój taniec. Ciocia mi mówiła, że przeszłaś wstępne eliminacje do głównego spektaklu! – zaświergotała do słuchawki.

Nadia poczuła w sobie ukłucie goryczy. Oczywiście, taniec. Dziwne, że choć przez sekundę pomyślała, że jej ukończone studia z zootechniki cokolwiek mamę obchodzą.

– Nie masz pojęcia, jak się cieszę. Tyle lat na to pracowałaś. Jestem pewna, że wszystko ci się uda, jeśli utrzymasz poziom.

– A co u ciebie? – Nadia szybko zmieniła temat.

– Wszystko dobrze. Australia jest cudowna. Mam dużo pracy, ale w zeszły weekend pojechaliśmy do parku narodowego, żeby trochę pozwiedzać. W końcu udało mi się zobaczyć kangury – zaśmiała się.

– Wy?

– Co?

– Powiedziałaś „pojechaliśmy”.

– Ach, tak. – Wyraźnie się zmieszała. – Miałam na myśli uczestników wycieczki. Grupa kilkunastu osób z przewodnikiem.

– Rozumiem… A kiedy zamierzasz przylecieć do Polski? Nie było cię na Wielkanoc, więc może…

– Nadia, przecież wiesz, że to nie takie proste. Nie wsiądę do samochodu i nie będę za dwie godziny. Podróż jest długa i kosztowna. Postaram się przylecieć na Boże Narodzenie. – Jej głos stał się szorstki i strofujący, jak zawsze kiedy wkraczał niewygodny dla niej temat. – Muszę kończyć. Zadzwoniłam tylko na chwilę, żeby ci pogratulować. Trenuj sumiennie, bardzo cię o to proszę. Nie zmarnuj swojej szansy. – Pożegnawszy się szybko, zakończyła połączenie.

Nadia westchnęła. Rozmowy z mamą były trudne. Pozostawiały po sobie uczucie żalu i tęsknoty. Być może ona odczuwała to samo. Może to dlatego dzwoniła tak rzadko i rozłączała się po kilku zdaniach, które i tak zwykle dotyczyły tańca?

Matka Nadii przeprowadziła się do Australii ponad rok temu. Międzynarodowa firma działająca w nieruchomościach, w której od lat robiła karierę, uruchomiła filię w Sydney, zaproponowano jej tam posadę, a ona przyjęła ją z taką oczywistością, jakby chodziło o przeprowadzkę do pobliskiego miasta, a nie na inny kontynent. „To moja szansa na nowe, lepsze życie” – powiedziała jej przed wyjazdem i to wyjaśniało wszystko. To „nowe, lepsze życie” nie uwzględniało Nadii. W tym „starym, gorszym życiu” również niewiele miejsca dla niej było.

Od tamtej pory Nadia mieszkała na tym kawałku ziemi już tylko z babcią i z trzema kopytnymi przyjaciółmi – Gają, Olimpią oraz Chesterem. Uśmiechnęła się, widząc przez okno, jak masywna, srokata Gaja cierpliwie znosi zaczepki Chestera. Klacz miała już dwadzieścia siedem lat i była typowym koniem pociągowym. Większość swojego życia pracowała w polu, ale obecnie relaksowała się już tylko na zasłużonej końskiej emeryturze. Babcia kochała ją tak bardzo, że nie dała przekonać się swoim córkom do jej sprzedaży. Zamiast tego zrobiła coś, z czym ani mama, ani ciotka do dziś nie mogły się pogodzić – zaraziła Nadię miłością do koni.

W przeciwieństwie do matki babcia nigdy nie broniła jej jazdy konnej. Wspierała ją aż do dzisiaj i ciężko było stwierdzić, czy bez tego wsparcia kiedykolwiek udałoby się jej wsiąść na konia. Mama od samego początku była temu przeciwna. Z niechęcią przyjmowała wieści o jej startach w zawodach i kolejnych sukcesach, więc w pewnym momencie wszystko, co końskie, stało się tematem tabu. Wedle rozumowania rodzicielki konie były po prostu duże, ciężkie i nieprzewidywalne. Zupełnie nie dla jej córki, w której widziała wyłącznie tancerkę baletową, choć była to bardziej wizja ciotki niż jej własna. Jakoby taniec miał być mniej kontuzyjny od jeździectwa. Stłuczenia, skręcenia i naderwanie ścięgien, jakich niejednokrotnie doświadczyła podczas baletu, były przecież tylko „skutkiem ubocznym w drodze do kariery”. Upadek z konia był natomiast próbą morderstwa jej jedynego, idealnego dziecka.

Minęło wiele czasu i błagań, nim pozwolono jej po raz pierwszy usiąść w siodle. Miał to być jednorazowy prezent z okazji jej dziesiątych urodzin, „spełnienie chwilowej zachcianki”, ale ona nie pozwoliła, by znów wrzucono ją w smętną rzeczywistość. Dziś pracowała w jednym z podwarszawskich ośrodków – stadninie Equus – dokładnie tam, gdzie usiadła na końskim grzbiecie po raz pierwszy i gdzie przez te wszystkie lata walczyła o własny kawałek niezależnego życia.

Ciotka Aldona nigdy nie zaakceptowała jej decyzji. Nazywała stadninę oborą, choć stajnie Equus mogłyby konkurować z tymi, które widuje się na dworach królewskich. Oliwy do ognia dolało przybycie Olimpii. Babcia kupiła ją pięć lat temu pod pretekstem towarzystwa dla Gai, a fakt, że stało się to akurat w dzień osiemnastych urodzin Nadii, tłumaczyła czystym przypadkiem. Nadia wiedziała, że piękna siwa klacz o smukłej i szlachetnej sylwetce jest dla niej. To był jeden z najradośniejszych dni w jej życiu.

Najświeższym nabytkiem w ich wiekowej przydomowej stajni był siedmioletni gniady Chester. Pewnego dnia ktoś podrzucił go pod Equusem. Miał osiem blizn na prawym boku i list pod siodłem, w którym opisano jego traumatyczną historię. Był lękliwy, nadpobudliwy, czasami też agresywny. Nie mógł pozostać wśród drogocennych equusowskich wierzchowców, dlatego Nadia zabrała go do siebie. Ofiarowała mu bezpieczeństwo i tyle wystarczyło, by na nowo zaufał. Minęło wiele miesięcy, zanim odzyskał wewnętrzną równowagę. Jak na istotę, z której człowiek urządził niegdyś tarczę do wiatrówki, stał się naprawdę spokojnym zwierzęciem.

Nadia wszystkie swoje konie kochała równie mocno. Uwielbiała patrzeć na nie przez okno ze swojego pokoju na piętrze oraz z nimi przebywać, pracować, a nawet sprzątać boksy. Konie niosły ze sobą zapomnienie. Były jej sacrum, w którym nawet najmroczniejsze wspomnienia nie mogły jej dosięgnąć.

Komórka na jej biurku znów zawibrowała. Tym razem było to przypomnienie, że czas się zbierać. Rozczesała swoje długie włosy, ukryła resztki łez pod lekkim makijażem i włożyła elegancką bordową sukienkę. Choć raz chciała wyglądać odświętnie i z klasą. Naprawdę bardzo chciała, ale gdy stanęła przed lustrem, znów ogarnęła ją gorycz. Materiał sukienki przylegający do ciała wydał jej się obrzydliwie wyzywający. Zbyt kobiecy jak na nią. A ona przecież nie była już kobietą. Była tylko powłoką, skórą, mięsem, kośćmi, ale nie kobietą. Nienawidziła tego, czym stała się trzy lata temu.

Z zafrasowania wyrwało ją ciche pukanie. Drzwi uchyliły się lekko, a w progu stanęła babcia. Jej siwe brwi uniosły się wysoko.

– Wychodzisz gdzieś? – Nawet nie kryła zdumienia jej wyglądem. Pewnie sama nie pamiętała, kiedy po raz ostatni widziała wnuczkę w takiej odsłonie.

– Tak. Ali ma urodziny. Idziemy we czwórkę do lokalu.

– Przekaż ode mnie… – urwała, gdyż przydusił ją krótki napad kaszlu. Nadia z niepokojem odwróciła się w jej stronę.

– Nadal jesteś chora?

– To tylko alergia, już ci mówiłam.

– Nie zaszkodziłoby, gdybyś w końcu poszła do lekarza.

– Nie trzeba – zapewniła.

– Babciu…

– Przyszłam, żeby ci przypomnieć o paszy dla Gai – błyskawicznie zmieniła temat.

Nadia westchnęła.

– Pamiętam. Po spotkaniu jadę do Equusa, więc zamówię.

– W porządku. Już ci nie przeszkadzam. Przekaż Alicji, że czekam na nią jutro z drutami. – Wychodząc, jeszcze raz zlustrowała wnuczkę spojrzeniem. – Pięknie wyglądasz w tej sukience. Robertowi na pewno się spodoba. – Mrugnęła z uśmiechem i zamknęła drzwi.

Nadia znów poczuła nieprzyjemne napięcie. Ten argument utwierdził ją w przekonaniu, że to nie jest strój dla kogoś takiego jak ona. Bordową sukienkę szybko zastąpiła luźną bluzką i jeansami. Teraz była gotowa.

*

Głośny brzdęk sztućców przecinał ciszę w jednym z okolicznych lokali, ściągając uwagę klientów, którzy odwracali głowy w kierunku ich stolika. Nadia, Robert i Oskar również ulokowali spojrzenia w źródle ogólnego zainteresowania. Siedząca wśród nich Alicja zapychała się zachłannie swoim spaghetti, a otaczające ją zewsząd zdegustowane szemrania nie robiły na niej wrażenia. Nadia skrzywiła się, kiedy ta po raz kolejny wcisnęła do ust olbrzymi kokon makaronu.

– Jakby ci wszyscy ludzie wiedzieli, że właśnie gapią się na panią psycholog, z miejsca odwołaliby swoje terapie.

Ali wzruszyła ramionami.

– I bardzo dobrze. Mniejsza konkurencja na przyszłość – dodała niewyraźnie przez pełne usta, a Nadia zrezygnowała z dalszej, z góry przegranej dyskusji.

Alicja Werner, czy też Ali, jak sama wolała, by ją nazywać, należała do wąskiego grona osób, które można było albo uwielbiać, albo nienawidzić. Pośrednie odczucia nie wchodziły w rachubę, a jednak Nadia nie potrafiła wyobrazić sobie lepszej przyjaciółki od tej, jaką była dla niej Ali. Poznały się jeszcze jako dzieci, na koloniach nad morzem, podczas których obie wylądowały w „karnej kozie” za przygotowanie dla swoich nielubianych koleżanek mleka z psią karmą zamiast płatków. Szybko okazało się, że oprócz pasji do niekonwencjonalnego gotowania podzielają również zamiłowanie do tej samej muzyki, książek i koni, a ten fakt już całkowicie zacieśnił ich znajomość na kolejne lata.

Alicja była też jedyną osobą, której pragnęła niegdyś wyjawić prawdę o tym, co się jej przytrafiło. Strach okazał się jednak silniejszy. Dziś na samą myśl o tym Nadię przechodziły ciarki.

– To co, moi drodzy? Może toast za naszą solenizantkę? – Oskar uniósł szklankę z colą i z politowaniem przyjrzał się napojowi. – Nie ma to jak bomba kaloryczna zamiast procentów.

– Daj spokój, to przecież nasza tradycja – zestrofowała go Ali. – Zawsze przychodziliśmy tutaj na makaron i colę.

– Dobrze, już dobrze. Wiem, że w twoim starczym wieku dwudziestu czterech lat ciężko jest zmienić nawyki. – Spojrzał na nią z teatralną troską i pocałował, by już zawczasu zamknąć jej usta.

Nadia poczuła, jak siedzący obok Robert wierci się na krześle. Najwyraźniej i jemu przypomniała się sytuacja z wczoraj.

Dziś prawie ze sobą nie rozmawiali. Tylko krótkie „cześć” na powitanie i nic poza tym. Całe szczęście słowotok Ali nie pozwalał na niezręczne chwile ciszy. Nawijała o wszystkim. O dawnych czasach, o swojej nowej pracy w wydawnictwie babskiego czasopisma, o mieszkaniu w Warszawie, które wynajęli wspólnie z Oskarem, a nawet o pogodzie, kiedy chwilowo brakowało tematu. Alicja była idealnym elementem spotkań towarzyskich. Była jak radyjko, które wystarczyło nastawić na dany kanał i nikt już nie musiał się przejmować przestojami w rozmowie.

Za to Nadia dziś głównie milczała. Więcej słuchała, niż wtrącała coś od siebie, i momentami zdarzało jej się gubić wątek. Próbowała nie zwracać uwagi na tych wszystkich ludzi dookoła, na tę przytłaczającą barierę, którą tworzyli. Zamyślała się nad tematami dotyczącymi wydarzeń sprzed trzech lat, przed tamtą granicą, która rozdzieliła jej życie na „przedtem” i „potem”. Wiele by dała, aby móc przeżyć wszystko od nowa, już zupełnie inaczej.

– Halo! Ziemia do Nadii! – usłyszała swoje imię i spojrzała na machającą do niej Alicję.

– Przepraszam, trochę się zawiesiłam. Coś mówiłaś?

– Pytałam, czy pójdziesz ze mną do toalety.

– Wiecie, co jest dla mnie największą zagadką ludzkości? – wtrącił się Oskar. – Nie żaden Trójkąt Bermudzki ani kim był Kuba Rozpruwacz. Najbardziej chciałbym wiedzieć, dlaczego kobiety chodzą do kibla stadnie.

Robert zawtórował mu śmiechem. One też się roześmiały, ale żadna nie udzieliła odpowiedzi. Teorii na ten temat było pewnie wiele, jednak Nadia wiedziała, po co Ali ciągnie ją do toalety akurat teraz. Na przesłuchanie.

– No to opowiadaj. – Alicja przeszła do sedna od razu, gdy weszły do łazienki. Nawet nie próbowała udawać, że chodziło tylko o przytrzymanie niedomykających się drzwi kabiny.

– O czym?

– Wiesz, o czym. – Nachyliła się do lusterka i pociągnęła usta szminką. W odbiciu wyczekująco spojrzała na Nadię. – Byłaś wczoraj u Roberta.

– Tak. Jego klacz ma problem z przeżuwaniem. Prosił, żebym na nią zerknęła.

– Czyli chcesz powiedzieć, że całą randkę spędziliście na oglądaniu końskich zębów i że przez to dziś ze sobą nie rozmawiacie? – Uniosła brew i odwróciła się od lustra.

– To nie była randka.

– Nadia, przecież widzę, że coś jest na rzeczy. Robert siedzi jak na szpilkach, a ty jesteś tak rozkojarzona, że zamówiłabyś na deser orzechowca, gdybym w porę nie przypomniała ci o twojej alergii. Mów wreszcie, co się stało.

Nadia westchnęła i uciekła wzrokiem w bok. Wiedziała, że Ali nie odpuści, dopóki nie dopnie swego.

– Próbował mnie pocałować – przyznała w końcu.

W pierwszej chwili usta Alicji rozszerzyły się w uśmiechu. W drugiej dotarł do niej sens tych słów.

– Co znaczy „próbował”?

– Mniej więcej to, że zdążyłam odwrócić głowę.

Ali ponownie spochmurniała.

– Dlaczego? – obruszyła się. – Co nie tak jest z Robertem?

Nic, odpowiedziała jej w myślach Nadia. To ze mną wszystko jest nie tak.

– Jesteśmy tylko przyjaciółmi z czasów dzieciństwa.

– Ja i Oskar też na początku byliśmy tylko przyjaciółmi, a potem co? – Uśmiechnęła się znacząco. – Przyszedł okres dojrzewania… Mnie urosły cycki, jemu coś innego, hormony zabuzowały…

– Ale ja okres dojrzewania mam już za sobą. I nic mi nie buzuje.

– A co nie tak było z tamtym twoim kolegą ze studiów, który przed rokiem próbował zaprosić cię na randkę? Albo tym gościem, co chciał się dla ciebie nauczyć jeździć konno? Żaden z nich ci się nie podobał?

– To nie o to chodzi.

– Więc o co? Rety, Nadia. Niedługo zacznę myśleć, że twój idealny partner musi mieć cycki… – urwała na moment, kiedy do głowy przyszła jej jeszcze jedna możliwość. – Bo chyba nie chodzi o Igora?

Nadii aż zakręciło się w głowie. Miała wrażenie, że to imię uderzyło ją niczym kamień.

– Oczywiście, że nie. Oczywiście, że tak. Ale nie z powodów, o których zapewne myśli Alicja.

– Od waszego rozstania minęły trzy lata. Sądziłam, że już się wyleczyłaś.

– Bo wyleczyłam. I koniec tego tematu, Ali. – Odprowadzona jej wnikliwym spojrzeniem, wyszła z łazienki.

Dalsza część spotkania upłynęła w spokojnej atmosferze. Alicja nie wracała już do wcześniejszej rozmowy, a Nadia dała się wciągnąć Oskarowi w dyskusję odnośnie do tego, dlaczego konie nie potrafią wymiotować. Oskar uwielbiał nietuzinkowe tematy.

Tylko gdzieś głęboko w środku wciąż warczały w niej demony, które zbudziło wypowiedziane przez Alicję imię.

Minęło południe, kiedy opuścili klimatyzowany lokal, zderzając się ze skwarem na zewnątrz. Alicja odgarnęła włosy, które już zdążyły przylepić się jej do czoła, a potem odwróciła się do Nadii i Roberta, obdarzając ich wdzięcznym uśmiechem.

– Dzięki za spotkanie. Musimy częściej robić takie wypady we czwórkę.

– Lepiej nie, bo przytyjesz ze sto kilo – rzucił uszczypliwie Oskar.

– Nawet wtedy będę ważyć mniej od ciebie. – Poklepała go po lekko zaokrąglonym brzuchu, na co wszyscy się roześmiali. – To jesteśmy w kontakcie. – Uścisnęła Roberta. – Z tobą, Nadia, się nie żegnam, bo zobaczymy się jutro. Umówiłam się z twoją babcią, że nauczy mnie dziergać na drutach.

– Tak, coś wspominała. – Uśmiechnęła się.

Alicja nie od dziś była stałym gościem w jej domu. Nawet babcia nazywała ją swoją drugą wnuczką. Nadia pożegnała się więc tylko z Oskarem i odprowadziła wzrokiem ich odjeżdżający samochód. Dopiero wtedy ośmieliła się podnieść oczy na stojącego obok Roberta.

– Podrzucić cię do domu? – Było to pierwsze pełne zdanie, jakie dziś do niej wypowiedział.

– Nie, dzięki. Jadę do Equusa.

– To prawie po drodze. Chodź.

Sama nie wiedziała, co sprawiło, że po raz kolejny skapitulowała. Wsiadła z nim do samochodu, choć żadna komórka jej ciała nie miała na to ochoty. Ale to właśnie była ona. Ta, która w dzieciństwie pocięła sobie palce, próbując skleić rozbity ulubiony kubek taty. Ta, która przez godzinę reanimowała martwą jaskółkę po tym, jak ptak uderzył w okno. Ta, która do dziś walczyła o miłość mamy. Zawsze do samego końca próbowała ratować coś, co często i tak już nie istniało. Jej przyjaźń z Robertem była zmechacona i pocerowana, ale wciąż była. Nie chciała zostawić ich relacji z kolejnymi dziurami milczenia.

Z Robertem znali się od dziecka. Razem z Ali i Oskarem spędzali wakacje na tym samym placu zabaw, opatrywali wzajemnie swoje pozdzierane kolana i pili z jednej butelki oranżadę. Tworzyli świetnie zgraną paczkę do dnia, kiedy Robert przeprowadził się wraz z rodzicami na drugi koniec Polski. Wówczas ich kontakt urwał się na długie lata. Nadia nie sądziła, że kiedykolwiek w życiu jeszcze się spotkają, aż pewnego dnia przed Wielkanocą ot tak wpadli na siebie na ulicy, znów tutaj, w Zielonce. Robert wrócił na „stare śmieci”, do gospodarstwa dziadków, i ponownie zaczęli spędzać czas we czwórkę. Problem polegał na tym, że on nie chciał być dla Nadii już tylko przyjacielem z dzieciństwa.

– Podałem Rudej moczony owies, tak jak radziłaś, i podziałało. Zjadła znacznie chętniej – zagadnął, kiedy byli już w drodze. Nadia się uśmiechnęła.

– Cieszę się.

– Musisz jeszcze kiedyś do mnie wpaść. Wyjaśnisz mi kilka rzeczy. Nie znam się na koniach, a mój dziadek ma podejście typu: „Bydzie głodny, to zyżre wszystko. To kuń ma robić na ciebie, a nie tyś na kunia”. – Roześmiał się. Tym razem Nadia nie odpowiedziała. Po wczorajszym „incydencie” wolałaby więcej do niego nie wpadać. – Co jest? Chyba jeszcze trochę mi ufasz?

– Ufam.

– Jesteś na mnie zła?

– Nie, oczywiście, że nie – odpowiedziała zgodnie z prawdą.

– Przepraszam, jeśli wczoraj przekroczyłem jakąś granicę.

– W porządku.

– No właśnie nie do końca… – Westchnął przeciągle. Jego dłonie silniej zacisnęły się na kierownicy. – Spotykamy się już trzy miesiące, a ty ciągle trzymasz mnie na dystans. Nie rozumiem, co jest tego powodem.

Nadia odwróciła spojrzenie do szyby. „Spotykamy się” zdecydowanie było na wyrost. Nie byli ze sobą. Nie chodzili na randki, bez względu na to, co myślał na ten temat on.

– Już ci to tłumaczyłam. Nie jestem gotowa na żaden związek.

– A kiedy będziesz? – Jego głos się zmieniał. Zanosiło się na kolejną kłótnię.

– Nie wiem. Może nigdy.

– Powiedz mi wreszcie prawdę. Jest ktoś inny w twoim życiu, mam rację? Nie wierzę, że chodzi o jakiegoś gościa, z którym rozstałaś się trzy lata temu.

– Nikogo nie ma – wycedziła przez zęby. W jej żyłach zaczęła się gotować krew.

– To musi być naprawdę pochrzaniona relacja, skoro nie chcesz się przyznać.

– Nikogo nie ma, zrozum to wreszcie! – wybuchła. Po raz pierwszy pojawiła się w jej głowie myśl, że może nie wszystko w życiu da się zacerować.

Dojeżdżali już do Equusa. Robert zatrzymał się na parkingu i głośno wypuścił powietrze przez usta.

– Dobrze, Nadia, uspokójmy się. Niepotrzebnie się nakręcam – powiedział, nim zdążyła wysiąść. – Posłuchaj, ja naprawdę chcę, żeby było między nami inaczej. Zależy mi na tobie.

– Mnie na tobie też, ale… – Ale jak na przyjacielu, chciała powiedzieć, jednak nie pozwolił jej dokończyć.

– Nie będę na ciebie naciskał. Chcę tylko, żebyś przestała kreślić między nami granicę. Spójrz na Alicję i Oskara. Dali sobie szansę i są szczęśliwi. Też moglibyśmy tacy być.

Nadia z trudem powstrzymała się przed parsknięciem. Porównanie związku Ali i Oskara do ich relacji to jak zestawienie Pałacu Kultury z wiejską szopą. Alicja kochała Oskara, a on nie stawiał przed nią ciągłych oczekiwań. Oni nigdy nie budowali swoich uczuć na: chcę, musisz, nie powinnaś.

– Czy możesz mi obiecać, że chociaż spróbujesz? – zapytał. Głos miał łagodny, ale w jego zielonych oczach wciąż gnieździła się zaciętość.

Obiecała, bo cóż innego miała powiedzieć? Nie zdołała wyznać mu prawdy, że w jej świecie czas zatrzymał się trzy lata temu, w pewne lipcowe popołudnie, kiedy w środku lata nagle zapanowała zima.

„Chyba jeszcze trochę mi ufasz?” Skłamała, mówiąc, że tak. Nikomu nie potrafiła już ufać. Zatruta lękiem nosiła w sobie piętno, a bolesne wspomnienia nie pozwalały roztopić odłamka lodu, jaki do dziś wbity był w jej serce. Jej jedyną doraźną ampułką na znieczulenie były konie, czyste i nieskażone przeszłością.