Do usłyszenia - Whelan Julia - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Do usłyszenia ebook i audiobook

Whelan Julia

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Sewanee Chester miała kiedyś wielkie marzenie – pragnęła zostać znaną aktorką. Jednak nieszczęśliwy wypadek przerwał jej karierę, jeszcze zanim ta na dobre się rozpoczęła. Teraz Sewanee pracuje jako lektorka audiobooków. Na początku swojej drogi w tym zawodzie zdobyła uznanie, czytając powieści erotyczne i romanse.

Tak naprawdę Sewanee nie kupuje tego, co sprzedają takie historie – nie po tym, jak jej własne marzenia legły w gruzach – dlatego teraz konsekwentnie odmawia nagrywania romansów.

Kiedy okazuje się, że popularna autorka tuż przed śmiercią poprosiła, aby to właśnie Sewanee nagrała jej ostatnią książkę, kobieta się zgadza. Dodatkowo w nagraniach towarzyszyć ma jej Brock McNight, najgorętszy i najbardziej tajemniczy głos w branży…

Sewanee rozpoczyna pracę nad książką, wskrzesiwszy swój stary romansowy pseudonim, a między nią i Brockiem tworzy się prawdziwa więź, ukryta za komfortem anonimowości.

Czy Sewanee zaryzykuje wszystko dla pragnień, które dawno pogrzebała? A może nawet uwierzy w happy end?

Informacje dodatkowe

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 472

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 14 godz. 27 min

Lektor: Jaskuła GabrielaGabriela Jaskuła
Oceny
4,0 (383 oceny)
144
127
75
31
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mon_wo

Nie polecam

Nie da sie sluchac audiobooka, przez dograne dźwięki wibracji telefonu i dźwięki dzwonków, które pojawiają się co kilka sekund przez połowę książki.
90
reggie12
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Alez to było dobre! Wreszcie coś innego niż wszystkie. Napisana wspaniałym stylem. Wyraziści bohaterowie, emocje, piękna historia, aż było żal, że to koniec. Czekam na kolejne książki tej autorki. Podziwiam kunszt i styl tłumaczki. Wielkie brawa.
92
Stream_of_consciousness

Nie oderwiesz się od lektury

Po prostu WOW! Dla osób, które czytają dużo romansów i mają dość przewidywalnych schematów - tutaj autorka bawi się konwencją romansu, kilka razy puszcza do czytelnika oko i wyrywa się z ustalonego biegu historii. Postaci są ciekawe, wyraziste, w ich opowieści nie ma niepotrzebnych dramatów i zwrotów akcji, które mają za zadanie tylko budować napięcie. Jest życie, jest intymność, są proste dylematy, ale dzięki temu cała historia jest realna i uczciwa.
71
TuttiTo

Nie polecam

Ocena jest za audiobook którego niestety nie da się słuchać, szczególnie przez pseudo dźwięki otrzymywanej wiadomości i wypowiadane imię głównej bohaterki, być może wrócę jeszcze do e-booka ale na razie skutecznie mnie to zniechęciło.
50
Nina1973

Z braku laku…

Audiobooka nie da się słuchać jak nie powtarzanie meila to dźwięk wiadomości. Nie do odsłuchania
40

Popularność




RECENZJE

Co otrzymamy, jeśli połączymy zdolności pisarskie Julii Whelan i dowcipne dialogi z postacią cynicznej lektorki audiobooków romansowych, która nie wierzy w szczęśliwe zakończenia? Czystą magię.

– JODI PICOULT

autorka Wish You Were Here, bestsellera „New York Timesa”

Zabawne – a czasem i pikantne – spojrzenie na świat audiobooków spod pióra królowej tego medium.

– CATHERINE MCKENZIE

autorka Spin i Hidden, bestsellerów „USA Today”

Znakomita historia, przy której śmiałam się w głos, wielokrotnie płakałam i wpatrywałam się w przestrzeń w zadumie nad ścieżkami, jakimi podąża niezwykły umysł Julii Whelan… Boże, cóż za elektryzująca lektura!

– ROBINNE LEE

autorka książki Na samą myśl o tobie

Do usłyszenia to powieść nasycona mądrością i głębią, a do tego błyskotliwa, seksowna i zabawna. Mamy szczęście, że możemy czytać taką książkę.

– ALLISON LARKIN

autorka książki The People We Keep

Swoim doskonałym wyczuciem komizmu i ostrą jak brzytwa prozą Julia Whelan po raz kolejny przypomniała nam, jak wielkie ma zdolności literackie… Wierzcie mi, podziękujecie sobie za przeczytanie tej książki.

– KOSOKO JACKSON

autor książki I’m So (Not) Over You

Wściekle zabawna, boleśnie wzruszająca, beznadziejnie romantyczna, błyskotliwa, seksowna, ważna… Julia Whelan to prawdziwy talent, a Do usłyszenia jest dosłownie nie do zapomnienia. Współczesny klasyk.

– J.T. ELLISON

autorka Her Dark Lies, bestselleru „New York Timesa”

Do usłyszenia to czysta rozkosz, od początku do końca. Julia Whelan zabiera czytelników za kulisy świata audiobooków i snuje opowieść o drugim życiu i drugiej szansie, pełną błyskotliwości, serca i humoru.

– ANDREA DUNLOP

autorka książki We Came Here to Forget

Dla naszych ukochanych.

Zwłaszcza dla partnerów.

Szczególnie dla mojego.

Część I

Cała literatura opiera się na dwóch historiach: ktoś wyrusza w podróż albo do miasta przybywa nieznajomy.

– LEW TOŁSTOJ

Prologi są jak flirtowanie: mają swój czas i miejsce. Ale czasem trzeba rzucić czytelnika na ścianę i wepchnąć mu język do gardła.

– JUNE FRENCH

autorka serii Love Comes Hard, bestsellera „USA Today”,

w wywiadzie dla magazynu „Cosmopolitan”

Rozdział 1

Kobieta wyrusza w podróż

ATMOSFERA SIĘ ROZGRZEWAŁA I NIE BYŁO JUŻ SZANS NA OCHŁODZENIE. Nie tym razem. Widziała to w jego oczach. Źrenice mu pulsowały. Zniknął łagodny mężczyzna, jakiego poznała w ciągu ostatnich trzech tygodni. Nie było w nim już ani krztyny łagodności. Została sama męskość.

Ich spojrzenia się spotkały. Uniósł dłoń i położył na jej białej jedwabnej bluzce. Jej serce wybiegło mu naprzeciw. Pocałował ją gorącymi ustami, a potem chwycił za rozłożone szeroko uda i zdjął ją z siebie. Wydała okrzyk zaskoczenia, gdy…

– Coś do picia?

…obrócił ją na plecy na swojej luksusowej kanapie obitej krepdeszynem.

– Proszę pani?

– Nie powinniśmy tego robić – powiedział gardłowo. – Jesteś moją stażystką. A dziadek nalega, żebym ożenił się z Caroline.

– Coś do picia?

Niezmordowany głos wreszcie się przebił i Sewanee Chester, zaskoczona pasażerka spod okna, zerwała z głowy słuchawki wygłuszające, tak jakby stanęły w płomieniach.

– Proszę? Przepraszam! Proszę?

– Coś do picia?

– Yyy… Tylko wodę. Poproszę.

– Z lodem?

– Yyy… tylko… albo poproszę.

Opuściła stolik, a stewardesa podała jej wodę. Zanim Sewanee zdążyła jej podziękować, kobieta siedząca z brzegu obróciła się do swojej córki, zajmującej środkowy fotel, i spytała piskliwym, ociekającym miłością głosem, jakiego używa się zamiennie do zwierząt i dzieci:

– Chciałabyś coś do piiicia?

– Sok!

– Jaaaki byś chciała sok?

Sewanee założyła z powrotem słuchawki i uświadomiła sobie, że nie zatrzymała audiobooka. Bluzka została już zdjęta. Westchnęła, zastopowała, podłączyła się do pokładowego wi-fi i napisała do Marka:

Dzień dobry. Nienawidzę cię.

Wcisnęła „wyślij” i napiła się wody.

Dwadzieścia sekund później przyszła odpowiedź:

Dałem ci jeden z lepiej ocenianych!

Sewanee:

Źrenice mu pulsują, Mark. ŹRENICE.

Podczas gdy Mark pisał (kropeczki, kropeczki, kropeczki… dobijał do siedemdziesiątki, należało mu dać trochę czasu), Sewanee piła.

MARK:

Nie zadzieraj nosa.Nie każdy ma ojca językoznawcę.

SEWANEE:

To nie ma nic wspólnego z zadzieraniem nosa.ANI z moim ojcem. Tu chodzi o ANATOMIĘ.

Mark to zignorował:

Naprawdę doceniam, że wzięłaś to na siebie.

SEWANEE:

Dla ciebie wszystko. Jak stopa?

MARK:

Nadal złamana. A ty jak?

SEWANEE:

Chciałabym zmienić tytuł panelu.

MARK:

Co jest nie tak z Jak dobrze udawać – nagrywanie miłości i seksu w romansach?

SEWANEE:

Myślałam o czymś w stylu…Nagrywanie romansów – jak zrobić dobry oral.

Dopiła wodę, mocno odchylając głowę w tył. Kostki lodu podeszły do krawędzi i uderzyły ją w zęby z takim impetem, że woda prysnęła jej na szyję i koszulę.

– Oblałaś się!

Sewanee uśmiechnęła się cierpko do dziewczynki i odstawiła kubek do kółka w rogu stolika. Czy to płytkie zagłębienie kiedykolwiek zapobiegło wywróceniu się kubka podczas turbulencji? Miała ochotę zobaczyć jakieś dane.

MARK:

Wiem, jakie masz zdanie o romansach, ale będzie dobre.Tylko proszę potraktuj to poważnie.

SEWANEE:

*dobrze.

Pracownik obsługi samolotu obwieścił przez głośnik:

– Szanowni państwo, co prawda przed momentem zakończyliśmy wydawanie posiłków, ale już za chwilę rozpoczniemy lądowanie na lotnisku w Las Vegas. Na ten czas prosimy o wyłączenie wszelkich urządzeń elektronicznych…

Sewanee spojrzała na telefon. Mark skończył pisać.

MARK:

Fanki szaleją. Powinnaś zobaczyć grypy na Facebooku.Nie wyobrażasz sobie.

SEWANEE:

*grupy. Rozmawialiśmy o tym. Rozumiem.

MARK:

wyłączam autokorektę! To jest BiblioCon! 50 tysięcy ludzi,a pawilon romansu to co najmniej jedna trzecia z nich.

– Proszę pani, bardzo proszę o złożenie stolika.

Sewanee zrobiła to.

– Proszę też o podniesienie fotela.

– Nie chce się podnieść - powiedziała Sewanee, nie przestając stukać w telefon.

Stewardesa przechyliła się nad matką i dzieckiem, żeby wyprostować fotel Sewanee. Dziewczynka obróciła się na chwilę, żeby pomóc, po czym rozłożyła bezradnie swoje lepkie rączki.

– Nie chce się podnieść!

– Dziękuję – wymamrotała Sewanee.

– Proszę – odparła mała.

SEWANEE:

Mark, mówię, że rozumiem. Sława! Kasa!Książka za książką za książką!

MARK:

I pamiętaj, żeby trochę zaszaleć, Oprah.Vegas, kotku! LOL.

Sewanee otworzyła mejla, żeby jeszcze raz spojrzeć na przytłaczającą liczbę wydarzeń odbywających się w ramach BiblioConu. Zawęziła wybór do programu romansowego i zaczęła się przekopywać przez spotkania autorskie, sesje podpisywania książek, przerwy kawowe i cichą aukcję charytatywną. Roześmiała się na głos, gdy zobaczyła jedną z wyróżnionych pozycji: kolacja z modelem z okładki. Następnie przestudiowała bogactwo oferowanych paneli: „Skrzyżowane miecze – jak napisać romans męsko-męski, gdy nie masz własnego miecza”, „Jak opisywać stroje z epoki i jak je zdejmować” oraz oczywiście jej własny panel na temat produkcji audiobooków, którego moderatorem byłby Mark – jej mentor, szef i właściciel wynajmowanego przez nią domku – gdyby nie to, że dwa dni wcześniej najechał sobie na stopę własnym samochodem. Z czerwonym volkswagenem karmann ghia o imieniu Sal łączyła go relacja najbardziej przypominająca długotrwały związek, odkąd piętnaście lat wcześniej Mark uciekł nim z San Francisco. Po tym, jak jego partner Julio zmarł.

Sewanee chętnie zgodziła się pomóc mu podczas BiblioConu, ale pojawiły się dwa problemy. Albo i trzy. Choć zasadniczo pracowała dla Marka jako dziewczyna od wszystkiego i pomagała mu prowadzić studio nagrań, które działało w jego domu w Hollywood Hills, w zamian za możliwość mieszkania w dom­ku gościnnym na wzgórzu, w odróżnieniu od niego nie była producentką audiobooków – była lektorką. Drugi problem polegał na tym, że była lektorką, która nie nagrywała romansów. Robiła to na początku, kiedy stawiała pierwsze kroki w branży, nagrywała pod pseudonimem, jak wielu innych lektorów, ale gdy tylko jej kariera nabrała rozpędu, wycofała swój alias, porzuciła romanse i ani razu nie obejrzała się za siebie. Poza tym nie była nawet miłośniczką gatunku.

Pawilon romansu to nie było miejsce dla niej.

Sprawdziła jeszcze raz informacje, które przesłał jej Mark. Do jutra nie miała nic zaplanowanego. Rano panel, a potem do końca dnia dyżur na stoisku w głównej hali konwentowej, gdzie miała odpowiadać na pytania autorów dotyczące produkcji audiobooków. Szybki lot powrotny w niedzielę po południu. Łatwe czterdzieści osiem godzin jej życia. Do tego tak się złożyło, że będzie w Vegas w tym samym czasie co jej najlepsza przyjaciółka, która też została wplątana w udział w BiblioConie. Tyle tylko, że z zupełnie innych powodów.

– Jesteś piratką?

Sewanee drgnęła, obróciła się do dziewczynki i zobaczyła, że mała się na nią gapi.

Jej matka również drgnęła.

– Hannah!

– Ona wygląda jak piratka.

Matka przytuliła do siebie córkę, skutecznie zatykając jej przy tym usta.

– Proszę jej wybaczyć. Ma dopiero cztery lata.

– Niedługo będę miała pięć! – Głos Hanny brzmiał, jakby dziewczynka krzyczała w poduszkę.

– Nic się nie stało. – Sewanee posłała jej wyrozumiały uśmiech. – Nie, nie jestem piratką.

Hannah wykręciła się z duszącego uścisku matki i odwróciła się całkiem do Sewanee.

– Ale masz opaskę na oku.

– Hannah. – Tym razem ostrzej. Według standardów rodzicielskich z Los Angeles ten ton mógłby nawet uchodzić za surowy. Matka skręciła się do córki i przesunęła na brzeg siedzenia, luzując pas, tak by znaleźć się bezpośrednio przed dzieckiem i na jego poziomie, jak została zapewne wyszkolona. Nadchodził moment pouczenia. – Nie zadaje się osobistych pytań nieznajomym, słodkości. Jesteś bardzo, bardzo, bardzo mądrą dziewczynką i cenię sobie twoją ciekawość, ale szanujemy prywatność innych, taaaak? – Znowu ten wysoki zwierzęco-dziecięcy ton.

Hannah po raz kolejny obróciła się do Sewanee.

– Ale dlaczego ją masz?

Matka przekręciła dziewczynkę z powrotem.

– Posłuchaj, pączuszku, to jest właśnie osobiste pytanie, rozumiesz?

– Nie nazywaj mnie pączuszkiem, już ci mówiłam. Nienawidzę tego.

– Przepraszam.

Hannah wykręciła się znowu do Sewanee.

– Boli cię?

Kolejna rozpaczliwa próba:

– Hannah!

Ale Sewanee była przyzwyczajona do tego typu pytań. To, że tym razem nie pochodziły od pijanego faceta w barze, okazało się wręcz miłą odmianą.

– Nie. Już nie.

– Ale… ale… jak cię nie boli, to dlaczego jest…

Mimo wszystko cierpliwość Sewanee sięgnęła kresu.

– Z przyjemnością bym z tobą pogadała – oznajmiła, stukając w słuchawki bezprzewodowe, które miała na szyi – ale muszę skończyć swoją pracę. – Zerknęła na matkę w poszukiwaniu rodzicielskiego wsparcia.

– Och, oczywiście! Gdy człowiek ma cztery lata, jest taki ciekawski…

– Pięć!

Sewanee pokręciła głową.

– Naprawdę nic się nie stało. Po prostu goni mnie termin i możliwe, że jeśli nie skończę tego słuchać, będę musiała poszukać sobie innej pracy.

Czy to za sprawą doświadczenia w improwizacji, studiów aktorskich, czy też dzieciństwa spędzonego wśród opowieści, Sewanee potrafiła kłamać. Swobodnie. Zarówno sobie, jak i komukolwiek innemu. Zdjęła słuchawki z szyi i założyła je na uszy. Nacisnęła „play” na telefonie. Nic nie usłyszała. Podkręciła głośność. Nadal nic. Podkręciła maksymalnie.

Gdzieś na obrzeżu swojego pola widzenia zobaczyła, jak matka zakrywa dłońmi uszy córki, przyciąga ją do swojej wąskiej piersi i wybałusza oczy na Sewanee.

Nie.

Tylko nie to.

Sewanee zerwała słuchawki w samą porę, by usłyszeć głośno i wyraźnie: „Rozwarł jej nogi i otworzył ją przed sobą, odsłaniając jej sekretne miejsce przed swoimi pulsującymi oczami. Jej obfita, już nabrzmiała i lśniąca…”.

Sewanee tak wściekle dźgnęła przycisk pauzy, że telefon poleciał na podłogę. Rzuciła się za nim, podczas gdy audiobook leciał dalej: „Powiedz to – warknął. – Chcę to od ciebie usłyszeć. – Liznął ją szybko, drażniąco, aż jęknęła. – Powiedz, że pragniesz mojego…”.

Telefon spadł pod dyndające, świecące trampki Hannah z księżniczkami Disneya. Sewanee złapała go, poderwała do pionu i – trzema dźgnięciami – zatrzymała audiobooka… tuż po słowie „chuja”.

Wpatrzyła się w telefon, ignorując wściekłe spojrzenie wwiercające się w jej skroń. Wzięła pozornie swobodny, jak miała nadzieję, oddech. Następnie, jak gdyby nigdy nic (negacja była kolejną umiejętnością, którą udało jej się doprowadzić do perfekcji), odwróciła się plecami do matki i dziecka i wyjrzała przez okno.

Gdy zdołała już skupić wzrok i objąć nim widok, jaki roztaczał się z lądującego samolotu, doszła do wniosku, że za dnia Las Vegas wydaje się nieco sflaczałe. Wszystkie te nocne neony działały najwyraźniej jak viagra.

Poruszyła się na swoim fotelu. „Kto w ogóle zabiera dzieciaka do Las Vegas?” – pomyślała słusznie, choć irracjonalnie. Świetne rodzicielstwo. Już ona znała takie matki. Kurde, sama miała taką matkę. Miękką, nadkochającą. Była wychowywana tak samo jak Hannah. W zachodniej części Los Angeles (widać to było po tej kobiecie: muskularne ramiona joginki, farbowane włosy bez odrostów, kompleksowo nawilżona skóra), w szkołach z duszą, przez rodziców, którzy chcieli dla swojego dziecka wszystkiego, co najlepsze, dbając zarazem o to, by również dziecko było we wszystkim najlepsze. Którzy mówili, że możesz być, kim chcesz, robić, co chcesz, że marzenia się spełniają, jesteś wyjątkowa, jesteś wybrana. Tylko bądź dla każdego miła, każdego szanuj, mów prawdę, pracuj ciężko, a wszystko się ułoży. Będziesz żyła długo i szczęśliwie.

No to powodzenia, Hannah.

Bo rzeczywistość wygląda inaczej.

Zdumiewająco przeciętna kobieta po niewłaściwej stronie trzydziestki zmierza do Vegas z opaską na oku, siedząc w zepsutym fotelu i słuchając porno.

Rozdział 2

Najlepsza przyjaciółka

SEWANEE PRZYJRZAŁA SIĘ SOBIE KRYTYCZNIE w pozłacanym lustrze windy w hotelu The Venetian. Nieumyte włosy, obwisłe dżinsy, wymięta koszulka, bluza z kapturem z jakąś niezidentyfikowaną plamą śniadaniopodobną koło suwaka. Nic dziwnego, że kobieta, która wydawała jej klucz w recepcji dla VIP-ów, wyglądała na zdezorientowaną.

Kiedy drzwi windy otworzyły się na trzydziestym piątym piętrze, Sewanee ruszyła w prawo za tabliczkami. Zatrzymała się przy właściwych drzwiach, zsunęła plecak (ostrożnie, bo prawe ramię czasem jeszcze dawało o sobie znać) i postawiła go na swojej torbie na kółkach. Otworzyła drzwi kartą.

Korytarz wyłożony marmurem zachęcał do wejścia. Ruszyła, mijając po drodze ubikację większą niż łazienka w jej domu. Naprzeciwko znajdowała się spiżarnia czy też barek, który mógłby obsłużyć cały hotel. Wreszcie stanęła na środku obniżonego, ultranowoczesnego, marmurowego salonu z oknami sięgającymi od podłogi do sufitu, które wychodziły na Las Vegas Strip.

– Jesteś!

Obróciła się w lewo i spojrzała w kolejny długi korytarz, gdzie zobaczyła bosą, odzianą w szlafrok, dwukrotnie nominowaną do Złotego Globu i jednokrotnie nominowaną do Oscara (tematu tej rozbieżności nie poruszały między sobą) ambasadorkę marki L’Oréal oraz UNICEF-u, Adaku Obi, która pędziła jej na spotkanie.

Zanim Sewanee zdążyła odpowiedzieć, Adaku ją dopadła i chwyciła w gwałtowne, wszechogarniające objęcia. Uściski Adaku zawsze zaczynały się od kołysania, przechodziły w medytacyjny bezruch, a kończyły głębokim jogicznym oddechem. Dziewczyna potrafiła żyć chwilą. Nawet jeśli tylko przez chwilę.

Adaku cofnęła się i uśmiechnęła szeroko.

– Czy to nie jest jakiś obłęd?! Jest ogromniasty! Idiotyczny! – Adaku zawsze wypowiadała się eksplozjami wykrzyknień, a ich tempo zwiększało się, jak zauważyła Sewanee, wprost proporcjonalnie do odnoszonego przez nią sukcesu. – I zgadnij co?! Nigdy nie zgadniesz, więc ci powiem. Są dwie sypialnie! – Wymierzyła Sewanee żartobliwego kuksańca.

Sewanee odpowiedziała tym samym.

– Tylko dwie?

Adaku zarechotała i znowu ją popchnęła.

– Tyle na razie znalazłam! Teraz już musisz ze mną zostać!

Sewanee przebiegła wzrokiem po wnętrzu. Pokręciła głową.

– Mark już mi opłacił apartament w Rio.

Adaku spojrzała na nią znacząco.

– A czy w Rio nie wszystkie pokoje są „apartamentami”? – Przy ostatnim słowie zaznaczyła w powietrzu palcami cudzysłów.

Sewanee sięgnęła ku jej ręce z uśmiechem.

– Nie mogę zostawić Marka z rachunkiem za hotel, z którego nawet nie skorzystam.

– A ile zapłacił?

Sewanee ścisnęła dłoń Adaku, a potem jeszcze nią potrząsnęła.

– Nie, nie, nie. Wiesz, że tego nie znoszę. – Na widok ściągających się ust Adaku dodała: – Nie rób tej miny.

– Jakiej miny?

– Dokładnie wiesz, jakiej miny.

– Nie wiem, o czym…

– Ach! – Sewanee puściła rękę Adaku i podeszła do okna.

Kurczę. Widok był spektakularny.

Adaku była gwiazdą filmu opartego na zeszłorocznym bestsellerze „New York Timesa”. Przyjechała tu, żeby odbyć na głównej scenie wywiad z autorką, spotkać się z fanami, porozdawać autografy i pójść na bankiet z dziennikarzami z całego świata. Nie dla niej jakiś tam pawilon romansu. Ona sama była główną atrakcją BiblioConu.

W odbiciu na szybie Sewanee zobaczyła, jak Adaku podchodzi do niej od tyłu i rozpościera ramiona niczym królowa pozdrawiająca lud zgromadzony gdzieś w dole.

– Nasze marzenia się spełniają, Swan! Mam darmowe napoje w klubie, limuzynę na zawołanie i pieprzonego lokaja na usługi dwadzieścia cztery godziny na dobę!

Sewanee się zamyśliła. Adaku, urodzona i wychowana na białych przedmieściach Chicago, trzecia córka pary czarujących, choć wymagających nigeryjskich lekarzy, wreszcie pozwoliła sobie na radość z ciężko wywalczonego sukcesu. Długo na to czekała. Wszystkim się wydaje, że takie rzeczy osiąga się szybciej. Jednak nominacja do nagrody dla najlepszej aktorki drugoplanowej nie przyniosła jej wcale góry prywatnych odrzutowców, penthouse’ów i porsche. Adaku dopiero niedawno kupiła sobie pierwszy dom – z dwiema sypialniami, w Echo Park – dzięki wynagrodzeniu z L’Oréalu. I dopiero teraz czerwony dywan aż tak się przed nią rozwinął. Adaku Obi została gwiazdą filmu i studio chciało ją uszczęśliwić.

Wszystko to było więc zasłużone. I – to prawda – sprawiało frajdę. Ale Sewanee miała ochotę dać przyjaciółce przestrogę. Trochę ją przyhamować. Powiedzieć jej, że życie potrafi się zmienić bez ostrzeżenia. Zdusiła jednak w sobie ten impuls i wykonała posunięcie z repertuaru samej Adaku: skoro nie mogła powiedzieć tego, co chciała, zmieniła temat.

– Przepraszam cię bardzo, dlaczego my jeszcze nie pijemy szampana?

Adaku szczeknęła swoim charakterystycznym śmiechem i ścisnęła Sewanee za ramiona.

– Bo chłodzi się w mojej luksusowej lodówce! – Ruszyła tam pędem i krzyknęła jeszcze przez ramię: – Dostałam cristala!

Sewanee odwróciła się do okna i pogratulowała w duchu samej sobie. Cieszyła się z osiągnięć przyjaciółki. To nie miało nic wspólnego z Adaku. To nie Adaku stanowiła problem.

Usłyszała za sobą pyknięcie korka, gulgot nalewania, a następnie wytworne taneczne dreptanie bosych stóp Adaku po marmurowej podłodze. Odwróciła się od okna, a Adaku podała jej kieliszek wina musującego i spojrzała Sewanee prosto w oczy.

– Za nasze spełnione marzenie.

Sewanee stuknęła się z nią i wzięła duży haust najlepszego szampana, jakiego kiedykolwiek piła.

– No dobra! To co teraz robimy? Później mam tę kolację, o której ci mówiłam, ale do tego czasu jestem wolna. Możemy pobalować!

Sewanee wiedziała, bo o swojej najlepszej przyjaciółce wiedziała wszystko, że choć każdy, kto znalazł się w derwiszowo zakręconej obecności Adaku mógłby przysiąc co innego, dziewczyna nigdy w życiu nie zażyła kokainy.

– Co chcesz! Przed trzecią i tak się nie zamelduję, więc…

Adaku przewróciła oczami, a Sewanee już widziała, jak przyjaciółka układa w głowie kolejny argument za porzuceniem Rio, więc dodała pospiesznie:

– Dzisiaj wieczorem muszę trochę popracować, więc możemy się zabawić, ale bez przesady. Za to jutro wieczorem możemy iść na całość. À propos, wzięłam ze sobą pięćset dolarów i chcę postawić wszystko na czerwone albo czarne. Jeszcze się nie zdecydowałam. Kto wie, może będę miała trochę szczęścia.

– Jeśli chcesz znać moje zdanie, to już masz dużo szczęścia! Zdecydowanie za długo się nie widziałyśmy. – Adaku znowu podniosła kieliszek.

Sewanee stuknęła go swoim i roześmiała się, gdy obie rzuciły jednocześnie, lekko i beztrosko:

– Kocham cię.

Napiły się, a bąbelki rozprysły się na języku Swan jak strzelające cukierki i naraz zrobiło jej się błogo. Tak działała na nią Adaku.

Przyjaciółka odstawiła kieliszek na stolik, który zdaniem Sewanee mógłby być równie dobrze rzeźbą, i klasnęła w dłonie.

– To co! Za dziesięć minut mam wywiad telefoniczny, nie powinien mi zająć więcej niż pół godziny, a przynajmniej tak obiecywał mi mój agent, i potem ruszamy! – Napełniła ponownie kieliszek Sewanee, nie przestając mówić: – Weź to sobie, idź się odprężyć w spa. – Wskazała kolejny długi korytarz. – Doprowadź się do porządku – zmierzyła Swan wzrokiem – i przygotuj się na zaaaabawę! – Przy ostatnim słowie opuściła pokój, wirując jak Stevie Nicks, tak że szampan wychlapał jej się z kieliszka i plasnął na marmur.

Sewanee się uśmiechnęła, ruszyła innym przepastnym korytarzem i stanęła jak wryta, gdy dotarła do drzwi łazienki.

A, no dobra. To rzeczywiście było spa. W pomieszczeniu znajdowały się łaźnia parowa, sauna i stół do masażu, a to wszystko rozmieszczone wokół wysokiej wanny japońskiej. Nie wiedziała nawet, od czego zacząć. Wanna kusiła ją najbardziej, więc rozebrała się – z opaski na oko i całej reszty – a potem wśliznęła się do wody o doskonale wyregulowanej temperaturze czterdziestu stopni.

Przyzwyczajając się do niej, powędrowała myślami do swojej dawnej kawalerki w Washington Heights. Tej, w której mieszkała z Adaku podczas studiów. Tej, w której kuliły się razem pod kocami, gdy zepsuł się piecyk, i bawiły się w „jak już będziemy sławne”. Szkoła Muzyczna Julliarda drenowała je całkowicie, zarówno z pieniędzy, jak i z emocji, ale i tak miały w sobie nieskończone pokłady optymizmu, który bierze się wyłącznie z młodości i niedoświadczenia. Jak już będziemy sławne, codziennie wieczorem będziemy jeść sushi. Jak już będziemy sławne, ludzie będą nas zatrzymywać na ulicy i mówić, jak bardzo podoba im się to, co robimy. Jak już będziemy sławne, będziemy miały dobre ogrzewanie. Jak już będziemy sławne.

Nie ty. Nie ja. My.

Sewanee nie wiedziała jeszcze wtedy, jak szybko marzenie może się zmienić w drwinę.

OKAZAŁO SIĘ, ŻE VEGAS ZA DNIA NIE BYŁO WCALE TAKIE SFLACZAŁE, jak sądziła z początku Sewanee. Razem z Adaku zdążyły już pochodzić po sklepach i poobserwować ludzi, a teraz usadowiły się w fotelach klubowych w jakimś pięknym barze w centrum handlowym Grand Canal Shoppes, należącym do Venetiana, i popijały coś drogiego. Darmowego, ale drogiego. Kiedy Adaku napisała na serwetce „Dla Roya. Na zawsze Adaku”, ich pełen zapału kelner sprawił, że wódka z wodą gazowaną, którą zamówiły, zmieniła się w coś słodkiego, przyprószonego płatkami złota.

– Myślisz, że powinnyśmy się obawiać zatrucia metalami ciężkimi? – zażartowała Sewanee, kiedy kelner odszedł.

Adaku powąchała wierzch drinka i odparła:

– Ale co to by była za śmierć! – Po czym upiła łyk.

Sewanee poszła w jej ślady.

– A co tam u Papli? – spytała Adaku.

– Ach, wiesz – westchnęła Sewanee. – Fizycznie ma się całkiem dobrze. Ale psychicznie? Oglądałaś kiedyś Memento?

Adaku się skrzywiła.

– Ale jeszcze… pamięta jeszcze, kim jesteś?

– To tak. Zaczęłam jej przynosić swoje audiobooki i wydaje mi się, że jak słucha mojego głosu, kiedy mnie nie ma, to lepiej mnie pamięta, kiedy jestem.

– To super. A jak z twoim tatą?

– Jego też pamięta. Niestety.

Adaku się roześmiała.

– Chodziło mi o to, co słychać u tego starego pryka?

Sewanee parsknęła śmiechem, a gdy obie odstawiły puste szklanki na stolik, natychmiast zjawił się Roy, tak jakby tylko czekał w gotowości na sygnał.

– Wszystko w porządku? Czy może potrzeba więcej złota?

– Mój magik zza baru! – Adaku zaczęła go kokietować. – Abrakadabra, poproszę! – Wyciągnęła do niego obie puste szklanki.

– Pani życzenie jest dla mnie rozkazem. – Roy odebrał od niej szklanki. – Za moment wracam. – Odchodząc, wydał odgłos, który miał zapewne oznaczać, że znika ze świstem.

– Czy jest coś, do czego nie udało ci się skłonić dowolnego mężczyzny? – Sewanee nie mogła wyjść z podziwu.

– Stały związek? – Kiedy Sewanee się śmiała, Adaku przeniosła swoją uwagę na salę i przeskanowała ją wzrokiem w poszukiwaniu odpowiedniego obiektu. – A skoro mowa o mężczyznach, widzisz kogoś ciekawego?

Sewanee nawet nie spojrzała.

– Nie.

– No weź! Jesteśmy w Vegas! – Adaku nachyliła się z diabolicznym uśmiechem. – Co się dzieje w Vegas, zostaje w…

– Tylko jeśli się zabezpieczasz. – Adaku parsknęła, ale Sewanee wydała odgłos przypominający syczącego kota. – Chyba płatek złota utkwił mi w gardle.

W tym momencie zjawił się ponownie Roy, wydając te same świszczące odgłosy, a Sewanee zdusiła charczące dźwięki.

– Oto i on! – wykrzyknęła Adaku. – Niewiarygodny Roy!

– Co jeszcze mogę dla was wyczarować, moje panie? – spytał.

Adaku przytrzymała spojrzenie Sewanee. Nastąpiła cicha wymiana zdań. „A może ten?” – mówił wzrok Adaku.

Sewanee niemal niezauwa­żalnie zniżyła podbródek. „Nie” – brzmiała odpowiedź.

Adaku to zignorowała i zwróciła się do Roya.

– A przy okazji, to jest moja najlepsza przyjaciółka, Sewanee.

– Słoni?

– Prawie dobrze, SŁA-ni. Najpierw „swan” jak łabędź, a potem „knee” jak kolano.

Sewanee się wzdrygnęła.

– Mów mi Swan. Jak łabędź. Zapomnij o kolanie.

– Same fajne imiona przy tym stoliku, co? – Facet pomachał otwar­tą dłonią. – To co, Swaaan, ty też jesteś kimś?

– Yyy… tak. – Jeszcze raz odkaszlnęła. – Jak my wszyscy.

– Ha! – Wycelował do niej z palca, wydając kolejny odgłos. – Pif-paf. Chodziło mi o to, czy też jesteś sławna.

Adaku nachyliła się do przodu.

– Jest najlepszą żyjącą lektorką audiobooków na tej planecie!

Sewanee uniosła rękę.

– To nie…

– Audiobooków? – Royowi podskoczyły brwi. – Dziewczyno, to moja bajka. Zrobiłaś coś, czego mogłem słuchać?

Upiła łyk drinka i odkryła, że sposobem na pozbycie się z gardła płatka złota jest, najwyraźniej, więcej płatków złota.

Tymczasem Adaku powiedziała:

– Na pewno ją słyszałeś, wierz mi. Ona czyta dosłownie wszystkie najlepsze książki! Zdobyła każdą nagrodę, jaką tylko można zdobyć! Słuchałeś Na wzgórzach? – Sewanee musiała oddać Adaku, że dobrze oceniła faceta. Jeśli istniała jakakolwiek książka, którą ona nagrała, a której on mógł słuchać, to tylko zmaskulinizowany do granic możliwości bestsellerowy western z zeszłego roku. Historia z filmu Butch Cassidy i Sundance Kid opowiedziana z perspektywy kobiety.

Oczy mu się zaświeciły jak automat w kasynie.

– Dziewczyno! Ta książka wymiata! To byłaś ty?

Wskazała na siebie zakłopotanym gestem dłoni.

Roy wpatrzył się w Sewanee, jakby zobaczył ją na nowo.

– Dałaś czadu! Czekaj, a poznałaś kolesia, który grał Butcha i Sundance’a? Czy wy... ten... razem nagrywacie?

Adaku i Sewanee spojrzały po sobie, a potem znowu na Roya. Adaku spytała:

– Jakiego kolesia?

– No tego kolesia! Kolesia, który dał głos facetom.

Adaku i Sewanee znowu popatrzyły na siebie.

– Nie było żadnego kolesia – powiedziała Adaku.

– No przecież był, ten koleś od Butcha i Sundance’a.

– Aaaaa, ten koleś. Tak, on nie był żadnym kolesiem. – Adaku aż za dobrze się bawiła.

– Kto nie był kolesiem?

– Ten koleś, co czytał.

– Nie był kolesiem?

– Nie.

Sewanee wtrąciła się, zanim Adaku zdążyła doprowadzić do zwarcia w mózgu Roya.

– Ona próbuje ci powiedzieć, że to byłam ja.

Roy potrzebował chwili. Dłuższej chwili. Zmrużył oczy.

– A, rozumiem. – Odwrócił się do Adaku. – Tobie się wydaje, że ja pomyślę, że ona zrobiła całą książkę, łącznie z facetami! – Roy zarechotał. – Nie ma mowy, żebym tak pomyślał! Ale rozumiem, dlaczego ci się wydaje, że mógłbym tak pomyśleć.

Adaku zakręciła głową jak zepsuty robot.

– Uff. Dobrze, że to sobie wyjaśniliśmy!

Roy zwrócił się znowu do Swan:

– To kim był ten koleś?

Sewanee przez chwilę rozważała, czy nie wymyślić jakiegoś nazwiska, żeby to zakończyć. Nie mogła już liczyć na pomoc Adaku, bo przyjaciółka ukryła roześmianą twarz za szklanką z drinkiem. Postanowiła spróbować jeszcze raz.

– Roy? – Przybrała ton przedszkolanki. – Ten koleś? Ci faceci? To wszystko byłam ja.

Roy odrzucił głowę w tył.

– No przecież, że nie ty! Ten koleś…

– Roy? – Tym samym tonem. Znowu na nią spojrzał. – Kiedy nagrywałam Na wzgórzach, to moi… ludzie od książki… kazali mi przeczytać wszystkie głosy. Łącznie z Butchem i Sundance’em.

Cisza.

– Wszystkie głosy?

– Wszystkie głosy – powtórzyła Sewanee.

Roy znieruchomiał. Potem przekrzywił głowę. Wyglądał jak labrador czekający na komendę.

Zniżyła głos do miejsca, które teraz stanowiło już dla niej drugą naturę.

– „Któregoś dnia umrzesz, Butch, i wtedy zrozumiesz, że nigdy tak naprawdę nie żyłeś”.

Roy gapił się na nią.

Sewanee w oczekiwaniu upiła łyk drinka.

– Ja cię.

Adaku łupnęła pięścią w stół.

– Niesamowite, no nie?!

Ten dźwięk wyrwał Roya z oszołomienia. Teraz ogarnęła go fala podziwu.

– Jak ty to robisz?

Sewanee pokazała, żeby się przysunął, i powiedziała mu coś cicho, tajemniczo.

– Zachowaj to dla siebie. Wiesz, co mam na myśli?

Miał taką minę, jakby ktoś pozwolił mu zajrzeć za kurtynę. Powoli pokiwał głową.

– Jaaasne. Absolutnie. – Mrugnął znacząco i ruszył z powrotem na swoje stanowisko za barem.

Adaku milczała przez chwilę. Potem wzruszyła ramionami.

– Dobra, czyli ten nie!

– DOBIERAM!

Wylądowały przy stole do blackjacka. Adaku grała, Sewanee patrzyła.

Krupier wyłożył kolejną kartę.

– Dwadzieścia jeden.

– Bam! – Adaku pociągnęła Sewanee na krzesło obok siebie. – No chodź! Zagraj! – Przesunęła przed nią stos żetonów dwudziestopięciodolarowych i oznajmiła krupierowi: – Ona też gra.

– Nie za twoje pieniądze.

– Ćśśś. Dziesięć minut! Tylko dziesięć minutek! Mam dobrą passę. Potem pójdziemy poszukać tej twojej ruletki.

– Mam książkę do przygot…

– Książka ci nie ucieknie, Swan.

Odezwał się krupier:

– Zmiana kart, drogie panie. To zajmie parę minut.

Sewanee oparła się z ulgą na krześle.

I wyczuła, że za ich plecami czai się dwóch facetów.

– Praszam? – Wyższy poklepał Adaku w ramię.

Sewanee zobaczyła, jak przyjaciółka odsuwa się od jego ręki, obracając się przy tym do nich ze swoim standardowym uśmiechem, mówiącym: „Tak, to ja”.

– Cześć!

– Cie choroba. To naprawdę ty! Nie byliśmy pewni.

– Ja byłem – wtrącił jego niższy towarzysz. – Acura Oboe!

Sewanee westchnęła głośno i dostała od Adaku stopą w łydkę.

Adaku uśmiechnęła się szerzej.

– Adaku Obi.

– O właśnie. – Wyższy pstryknął palcami. – Ja jestem Chuck. A ta strata przestrzeni to Jimbo.

Chuck miał w oczach szklisty błysk, który nie spodobał się Sewanee. Nie przestawał się gapić na Adaku.

– Wiesz, co ci powiem, tak między nami? Przypominasz mi tą… no... – Odwrócił się do kolegi. – Jimbo, pamiętasz Sheniquę?

Jimbo prychnął.

– No pewnie, że pamiętam Sheniquę.

Sewanee nie mogła się do tego przyzwyczaić – do tego, na co pozwalali sobie niektórzy mężczyźni. Roy był nieszkodliwy. Ale ci dwaj? Ci dwaj oznaczali kłopoty, jeszcze zanim się pojawili, gdzie tylko się pojawili, a zwłaszcza w przypadku Adaku. Nie mogąc się zdecydować, czy wkroczyć, Sewanee postanowiła zlokalizować ich akcent. Wschodnie wybrzeże. Nie Nowy Jork, nie przedmieścia. Na pewno nie Boston. New Jersey. Prawdopodobnie wybrzeże. Tam tara ram.

– To co. – Chuck spuścił rękę na oparcie krzesła Adaku i się nachylił. – Nie zrozum mnie źle, ale lubisz białych?

Sewanee wstała i powiedziała:

– No dobra.

Podczas gdy Adaku rzuciła niskim, ostrym głosem:

– Nawet nie próbuj.

Chuck podniósł obie mięsiste dłonie.

– Tylko sie pytam!

Jimbo zarechotał.

– Trochę za dużo żeśmy wypili jakby, sama rozumiesz. – Przybili sobie żółwika. Niechlujnie.

Sewanee wiedziała, że był taki czas, krótki czas, jeszcze parę lat temu, kiedy bycie rozpoznawalną sprawiało jej przyjemność. Teraz kojarzyło jej się raczej z pozostawaniem pod ciągłą obserwacją.

Adaku nawiązała kontakt wzrokowy z kierownikiem kasyna. To wystarczyło.

Chuck, niczego nieświadomy, zrobił krok w stronę Adaku.

– Jesteś wyjątkowa. Masz to takie coś. Gdzie nie pójdziesz, robi sie jasno. Jakby ktoś włanczał lampę.

– Włączał – powiedziała Sewanee swoim doskonale wyćwiczonym głosem, który pomimo niskiego natężenia zmuszał ludzi do słuchania. – Wł-Ą-czał.

Chuck spojrzał na nią po raz pierwszy, zaskoczony jej obecnością.

– Mówię przecież.

– Nie, powiedziałeś wł-AN-czał. A mówi się włączał.

– No i?

– Jest takie słowo jak włączać. Włanczać nie ma.

Chuck przyjął teatralną pozę zamyślenia, podpierając kulfoniastymi paluchami zarośniętą brodę. Odwrócił się do swojego koleżki.

– Ej, Jimbo, a jest takie słowo jak „pizda”? – Spojrzał znowu na Sewanee. – Dobrze to powiedziałem?

Kiedy się śmiali, zjawiło się dwóch dużych mężczyzn. Jeden wziął Chucka za łokieć.

– Panów poprosimy z nami.

Nastąpiła krótka salwa protestów: myśmy nic nie chcieli; pożartować sobie nie można; ładnie traktujesz fanów; myślisz, że taka z ciebie niezła dupa, a wcale nie. Ale już odchodzili eskortowani w stronę najbliższego wyjścia.

Sewanee usiadła. Spojrzała na Adaku i powiedziała:

– Dobra, czyli ten nie!

Właśnie uśmiechały się do siebie niewesoło, kiedy Chuck po raz ostatni wydarł się przez ramię:

– Ej, laska, jeszcze się zobaczymy!

ADAKU UPARŁA SIĘ, że zawiezie przyjaciółkę do Rio swoją limuzyną. Sewanee zameldowała się w pokoju na czwartym piętrze, rozsunęła kotary, by odsłonić wspaniały widok na garaż, zaparzyła sobie herbaty, włączyła Golf Channel – ulubione źródło białego szumu – i zabrała się do pracy. Najpierw przejrzała otrzymane od Marka pytania na poranny panel.

Następnie zaczęła przygotowywać książkę, którą miała nagrać za parę tygodni: wypisywała sobie słówka i szukała ich prawidłowej wymowy, sprawdzała, jak kształtuje się napięcie w fabule, zaznaczała oddechy w miejscach bardziej skomplikowanych składniowo, rozrysowywała sobie relacje między bohaterami oraz uczyła się głosów i akcentów. Przygotowywanie książek stało się dla niej równie ważne jak dawniej próby przed występami teatralnymi albo rozpracowywanie postaci przed kręceniem filmu. Ale Sewanee Chester od siedmiu lat nie stanęła na scenie ani przed kamerą.

Po paru godzinach oparła się na krześle, uświadamiając sobie, że jest głodna, i bezwiednie zaczęła się bawić gumką od opaski na oko, tak jakby to był kosmyk włosów nad prawym uchem. Na początku zdejmowała ją zawsze, kiedy była sama. Teraz opaska stała się po prostu kolejną częścią jej ciała. Podniosła telefon i zamówiła sobie posiłek do pokoju.

Potem zrobiła coś, czego nie znosiła: weszła na Facebooka.

Po wypadku przestała się tam udzielać. Pojawiało się za dużo postów z wyrazami współczucia, a potem, jakby w ciągu jednej nocy, zrobiło się ich za mało. Podczas gdy jej znajomi wrzucali obrazki z zaręczyn i ślubów, fotografie pierwszych psów, pierwszych domów, pierwszych dzieci, a teraz już kolejnych dzieci, ostatnie zdjęcie, na którym ona została otagowana, pochodziło ze szpitala. Razem ze stojącą przy niej Adaku raźno pokazywały kciuki w górę. I właśnie tak zastygła w czasie.

Ale potem przyszedł Mark i powiedział: fanki audiobooków romansowych szaleją, zobacz sobie grupy na Facebooku.

Weszła więc na profil Dixie Barton, koleżanki lektorki, która zrobiła karierę w romansach i miała wystąpić na jutrzejszym panelu. Oczywiście tak naprawdę nie nazywała się Dixie Barton, tylko Alice Dunlop. Alice przybrała taki pseudonim na pamiątkę znanej tancerki burleskowej z lat czterdziestych. Sewanee spojrzała na grupy, do których należała Dixie:

Romantyczne różyczki.

Nocni jeźdźcy.

Świat romansów.

Kliknęła tę, która miała największą liczbę członków – dwadzieścia tysięcy?! – i przeniosła się do innego świata.

Pojawiało się tam co najmniej pięćdziesiąt postów dziennie, w niektórych obwieszczano publikacje nowości („czternasty tom serii Naprawdę to zrobiła już dzisiaj! Chodź do mamusi!”), w innych wyznawano miłość do konkretnej książki lub lektora („Zaczęłam słyszeć głos Joego Kincaida we śnie”), a w jeszcze innych proszono o rekomendacje („ktoś ma do polecenia zabawną książkę z motywem m/m/f? Musi być ZABAWNA”). Do grupy należeli autorzy, należeli też lektorzy. Ale najwięcej było fanek.

Fanek, które – jak odkryła Sewanee, przewijając stronę – potrafiły wysłuchać całej książki w jeden dzień. Fanek, które nagrywały filmiki z wyrazami uwielbienia dla swoich ulubionych lektorów. Fanek, które z niecierpliwością czekały na kolejną książkę czytaną przez konkretnego lektora, bo wysłuchały już całego jego dorobku.

Sewanee wiedziała, jak popularne są romanse (w końcu to nie był tylko gatunek, to był cały pawilon), ale z zaskoczeniem odkryła, że również lektorzy mają swoje wielbicielki. Fanki lubiły czytające kobiety… ale mężczyzn wręcz ubóstwiały. Wyglądało na to, że zwłaszcza jeden, Brock McNight, królował wśród nich niepodzielnie. Pozbawione subtelności komentarze świadczyły o tym dobitnie. „Bijcie pokłony!” albo „nasz prywatny jednorożec”, albo „Brock McNight! Chcę cię mieć w ustach, kiedy będziesz mi to czytał!”.

Okeeeej.

Sewanee była przekonana, że Brock McNight to nie jest jego prawdziwe nazwisko. Niedwuznaczny charakter książek skłaniał wielu lektorów – podobnie jak i same autorki romansów – do używania pseudonimów. To była branżowa norma i każdy miał po temu własne powody, ale wszyscy, niczym bractwo czarodziejów, byli zobowiązani do dochowania tajemnicy. Post przypięty na górze strony głosił, że jeśli którakolwiek słuchaczka wyoutuje lektora bez jego zgody, zostanie wyrzucona z grupy.

I dobrze.

To Mark jako pierwszy zasugerował, że Sewanee mogłaby się zająć audiobookami. Siedzieli koło siebie w trzydziestoosobowej sali teatralnej na występie wspólnego znajomego i wyglądało na to, że są jedynymi osobami na widowni, którym nie imponuje konwulsyjna udręka rozgrywająca się na scenie. Po dwuminutowej rozmowie na temat audiobooków, którą odbyli w przerwie, Mark dał jej swoją wizytówkę i powiedział, że będzie musiała zacząć od niezależnego romansu i że powinna wybrać sobie alias. Stworzyła sobie zatem pseudonim striptizerki. Wykorzystując klasyczną gimnazjalną metodę, połączyła swoje pierwsze zwierzę domowe (Sarę, czarnego labradora, suczkę tyleż lojalną, co głupią) z ulicą, przy której dorastała (Westholme, niecały kilometr od kampusu UCLA, gdzie uczył jej ojciec). Sarah West­holme brzmiała realistycznie. Niektórzy lektorzy szli w drugą stronę. Fluffy Foxtrot. Dick Long. A jeden bardzo gejowski, bardzo liberalny lektor, którego uwielbiała, a który nagrywał wyłącznie queerowe erotyki, przyjął nazwisko Lindsey Graham, po homofobicznym senatorze, uzasadniając to stwierdzeniem: „Niech mnie łajdak dopadnie, to jest wyzwanie”.

Obie branże – zarówno audiobooków, jak i niezależnych romansów – tak bardzo się rozrosły, odkąd Sewanee się wycofała, że nie zdziwiłaby się, gdyby Sarah już dawno odeszła w zapomnienie. Wpisała jednak swój stary pseudonim w okienko wyszukiwarki na grupie, żeby sprawdzić, czy jeszcze istnieje.

Och, i to jak. Stała się zagadką. Białym Wielorybem romansu. Oto co wyczytała z postów:

Dlaczego ona już nie nagrywa?

Co się z nią stało??

OMG, była moim absolutnym numerem jeden, dlaczego ???

Nikt nie daje głosu facetom tak jak ona! Wędrowcy cienia?!

Nie ma nic lepszego niż SW czytająca June French!

Wędrowcy cienia to była ostatnia seria romansowa, jaką nagrywała, i te książki akurat jej się podobały. Ale to była June French. Jak mogłaby jej nie pokochać? W latach dziewięćdziesiątych June stała się kultową autorką romansów, która pomogła ustalić ramy gatunku. Kiedy przy serii Wędrowcy cienia przeszła na niezależne wydawanie, zleciła Sarze nagranie audiobooków, a one momentalnie stały się hitem.

June była jedyną autorką romansów, co do której Sewanee miała wyrzuty sumienia, gdy ją opuszczała. Dobrze im się razem pracowało, wymieniały się mejlowymi przemyśleniami, które dawały Sewanee poczucie, że na żywo mogłyby się zaprzyjaźnić. Pamiętała, że kiedyś nawet opowiedziała June – dość ogólnikowo – o tym, co jej się przydarzyło i dlaczego nie występuje już przed kamerą. Gdy parę dni temu dowiedziała się, że June zmarła – społeczność audiobookowa do tej pory nie podniosła się po tym wstrząsie – ugodziło ją to w nadspodziewanie czułe miejsce.

Nagłe pukanie do drzwi ją wystraszyło. Przez chwilę – krótką, ale jednak – wyobraziła sobie, że trafiła do jednej z powieści June French. Jaka przygoda może na nią czekać za tymi drzwiami?

A, tak. Jedzenie.

Zatrzasnęła laptopa, poderwała się i poprawiła opaskę na oku, po czym otworzyła drzwi mężczyźnie, który nigdy nie zaszczyciłby okładki romansu, nawet w kwiecie wieku, czyli jakieś trzydzieści lat temu. Wtoczył wózek z jedzeniem do pokoju, Sewanee podpisała rachunek, dała mu hojny napiwek i zamknęła drzwi.

Odkryła tacę i znalazła na niej zimne frytki, wczorajszą bułkę, a w niej prawdopodobnie jeszcze starszego burgera, oraz przybranie, które wyglądało na zdjęte z innego, niedojedzonego obiadu.

Koniec z fantazjami. Oto rzeczywistość.

Rozdział 3

Ryzyko

NASTĘPNEGO RANKA, kiedy Sewanee zastanawiała się nad wyborem koloru szminki na panel, zdała sobie sprawę, że wpatruje się w lustro w łazience bez opaski na oku. Niezależnie od tego, jak bardzo była już przyzwyczajona, nie potrafiła się nie gapić. Zawsze tak, jakby to był pierwszy raz, i zawsze z nadzieją, że to ostatni.

Miejsce, gdzie znajdowało się kiedyś jej prawe oko, było zasłonięte skórą, która wyglądała, jakby została poparzona. Nie została. Wynikało to tylko z tego, że było jej tu za mało do pokrycia zbyt dużej powierzchni. Długa, nierówna blizna, która towarzyszyła zmarszczeniu, biegła od środka prawej brwi do najwyższego punktu kości policzkowej. Tam, niczym koryto rzeki, wpadała do delty wgłębienia na policzku.

Sewanee spojrzała ponownie na szminkę. Czerwona. Zdecydowanie czerwona. Odważna.

W tym momencie jej telefon, leżący na blacie obok, zadzwonił.

Zerknęła na wyświetlacz: Słoneczna Jesień. Dom opieki jej babci. Choć przez te wszystkie lata wiele razy widziała na ekranie Słoneczną Jesień, żołądek jej się skurczył. W ciągu ostatnich kilku miesięcy kurczył się tym silniej, im bardziej pogarszał się stan psychiczny Papli.

– Halo?

– Sewanee? – spytał znajomy głos.

– Cześć, Amando. Wszystko w porządku?

– No, mieliśmy mały wypadek.

Sewanee obróciła się i oparła o blat. Wyobraziła sobie rzutką, kompetentną Amandę siedzącą za biurkiem w swoim schludnym gabinecie, ze świątecznym swetrem przewieszonym zapewne przez oparcie fotela i z napuszonymi szpakowatymi włosami ściągniętymi opaską z rogami renifera.

– Co się stało?

– Przepraszam, że cię niepokoję. Próbowaliśmy się skontaktować z twoim ojcem, ale nie oddzwonił.

Standard.

– Nic nie szkodzi, co się dzieje?

– Cóż – westchnęła. – Zeszłej nocy Papla wyszła ze swojego pokoju. – Nawet pracownicy domu opieki zaczęli używać ksywki jej babci. Barbara nigdy nie chciała być nazywana „babcią”, „Basią” ani w żaden inny „postarzająco-spoufalający” sposób. Ale mała Sewanee nie potrafiła wymówić imienia Barbara. W najlepszym razie udawało jej się powiedzieć „Paplala”, co szybko skróciła sobie do „Papla”. Ojciec Sewanee uznał, że to świetnie pasuje do jego gadatliwej matki, i tak już zostało.

– Jeden z naszych sanitariuszy znalazł ją w pomieszczeniu wspólnym dzisiaj o drugiej trzydzieści nad ranem. Była przekonana, że znajduje się w jakimś hotelu w Tennessee i szykuje się na bal debiutantek. Wzięła sanitariusza za swoją osobę towarzyszącą.

Sewanee zamknęła oko.

– A jak się czuje dzisiaj rano?

– Kiedy się obudziła, nie pamiętała nic z minionej nocy. Przy śniadaniu paplała w najlepsze, jak to ona.

– Okej. – Sewanee odetchnęła, przechylając głowę w tył. – To dobrze. Prawda?

– Tak, ale problem w tym, że musieliśmy ją zamknąć do końca nocy, dla jej własnego bezpieczeństwa. Jej dolegliwości postępują, a to wymaga zastanowienia się nad warunkami opieki w przyszłości.

– Co… co to znaczy?

– Sądzimy, że za niedługo będziemy musieli ją przenieść do skrzydła dla pensjonariuszy z zaburzeniami pamięci.

Sewanee widziała te wielkie zamknięte drzwi. Przez myśl przeszła jej wisząca nad nimi tablica z czerwonym napisem: Zaburzenia pamięci. Bezwzględny nakaz zamykania drzwi. Znajdowały się w korytarzu, który prowadził do baru. Tak, w Słonecznej Jesieni był bar. I sala do jogi. Ośrodek został zaprojektowany tak, by wyglądał jak hollywoodzki plan filmowy w stylu amerykańskich lat pięćdziesiątych – główny korytarz był centralną ulicą, w salonie kręcił się trójkolorowy szyld fryzjerski, a w sklepiku można było znaleźć dyspozytor napojów gazowanych i szafę grającą. Sewanee drażniła ta disneizacja schyłku. Ale Paplę uszczęśliwiała. A ponieważ ośrodek znajdował się w Burbank, dokładnie naprzeciwko studia Warner Bros., tuż obok restauracji Smoke House, był pełen Ludzi Filmu, takich jak jej babcia.

Właśnie dlatego Papla wybrała to miejsce po śmierci swojej siostry Bitsy, z którą wcześniej mieszkała.

Podczas gdy inne domy opieki organizowały swoim pensjonariuszom wycieczki do supermarketu albo do muzeum, w Słonecznej Jesieni urządzano nocne pokazy filmowe na cmentarzu Hollywood Forever, żeby seniorzy mogli obejrzeć klasyki pod gołym niebem („i odwiedzić starych znajomych”, jak lubiła żartować jej babcia). Chodzili na sesje nagraniowe do sitcomów i programów telewizyjnych. W każdy piątek wieczorem mieli happy hours, otwarte dla gości, i Swan przychodziła prawie co tydzień, żeby napić się martini z Paplą i jej kumpelami.

Cztery lata temu, kiedy po raz pierwszy przyjechały zwiedzić Słoneczną Jesień, Amanda zapewniła je, że kiedy – jeśli w ogóle – przyjdzie czas na przeprowadzkę do skrzydła dla osób z zaburzeniami pamięci, Papla nie zostanie odizolowana od tego, co sprawia jej przyjemność – w dalszym ciągu będzie uczestniczyła w życiu pozostałej części domu opieki, jeśli tylko będzie tego chciała. Jeśli będzie w stanie. Zarówno Sewanee, jak i Papla puściły to wtedy mimo uszu. Żadna z nich nie brała na poważnie pod uwagę, że Papla – rozplotkowana, roztrajkotana, tryskająca energią, klnąca jak szewc, wygadana Papla – będzie potrzebowała zamkniętych drzwi i całodobowego monitoringu.

– Chciałabyś, żebym dalej próbowała się dodzwonić do twojego ojca, czy wolisz sama się z nim skontaktować? – spytała Amanda.

– Spróbuję go złapać.

– Dobrze. Jak tylko ci się uda, poproś go, żeby do mnie przedzwonił.

– Oczywiście. Dziękuję, Amando.

Sewanee się rozłączyła i natychmiast wybrała numer ojca.

Zawahała się.

Westchnęła głęboko i zadzwoniła.

– Sewanee, nie mam teraz czasu rozmawiać, wszystko okej?

– U mnie tak. – Nie żeby naprawdę go to interesowało. I nie żeby naprawdę nie miał czasu. Co sprawiło, że Sewanee nie mogła sobie odmówić prowokacji: – Chciałam tylko odbyć z tobą długą, szczerą rozmowę o naszych planach i nadziejach, tato. – Sarkazm był najlepszą formą ataku na uparcie wznoszone przez niego mury, a ona władała tą bronią po mistrzowsku.

– Czegoś ode mnie chcesz?

– Tak. Jak dzwonią z domu opieki twojej matki, to chcę, żebyś odbierał.

Króciutka chwila milczenia.

– Wszystko w porządku? – spytał, powtarzając dokładnie to samo pytanie, które Sewanee zadała Amandzie. Różnił się tylko ton głosu. A ona znała się na tonach. Na tym polegała jej praca. Jego ton był rozkojarzony, zniecierpliwiony. Ale, co uderzyło ją najbardziej, niemal słychać w nim było nadzieję, że tak naprawdę nie wszystko jest w porządku. Aż ją od tego skręciło.

– Nie – odparła i przełknęła głośno. – Wczoraj w nocy zdarzył się wypadek, nic poważnego, ale skłonił Amandę do poinformowania mnie, a właściwie ciebie, że Papla będzie musiała się przenieść do skrzydła dla osób z zaburzeniami pamięci. No, więc Amanda chce z tobą pogadać.

– Dlaczego?

Sewanee zatkało.

– Dlaczego? Żeby przedyskutować… właściwie wszystko?

– Jej plany i nadzieje?

Sewanee nie zareagowała na dowcip, a Henry go nie ciągnął. Gdy milczenie zaczęło się przedłużać, Sewanee się odezwała:

– Zamierzałam iść do niej w poniedziałek na lunch. – Nadal nic. – Może się tam spotkamy? – Gdyby nie odgłos przełykania, w którym Sewanee domyśliła się kawy, uznałaby, że ich rozłączyło. – Tato?

Lekki śmiech.

– Nie ma takiej potrzeby. Idź, zjedzcie sobie ten swój lanczyk, obgadajcie wszystko w babskim gronie, a my porozmawiamy później.

– Dobrze. Zadzwonię w poniedziałek wieczorem. – Znowu cisza. – Chciałbyś się przynajmniej dowiedzieć, co się stało…

– Swan, pogadamy w poniedziałek, muszę kończyć. – Rozłączył się.

SEWANEE, ZE SMYCZĄ BIBLIOCONU NA SZYI, kluczyła i przepychała się przez potężną halę konwentową jak zawodniczka biegnąca z piłką na pole punktowe. Liczba uczestników wydarzenia była zdumiewająca. Jako osoba, która spędzała dużą część swojego życia zawodowego ze słuchawkami na uszach, wsłuchana tylko w przyciszony szmer własnego głosu, która ceniła sobie nade wszystko absolutną ciszę, teraz miała wrażenie, że od zgiełku panującego na hali, cała się garbi i napina.

Telefon zawibrował jej w kieszeni, raz – esemes.

ADAKU:

Jesteś?

SEWANEE:

Tak. Idę na panel.

ADAKU:

Chodź na moment do garderoby.

SEWANEE:

To tu jest garderoba??

ADAKU:

W północno-zachodnim rogu.

SEWANEE:

Co ja jestem, Magellan?

ADAKU:

Koło starbucksa. Pod plakatem ze mną.

Sewanee obróciła głowę, by przebiec wzrokiem po hali. Namierzyła plakat z filmu Dziewczyna ze środka – kadr ze zbliżeniem na twarz Adaku, rozglądającą się na prawo i lewo – i ruszyła w tamtą stronę. Napisała pospiesznie:

Mam tylko 10 min.

ADAKU:

Wystarczą mi 2.

Kiedy znalazła drzwi, a wielki facet pilnujący wejścia porównał jej dowód z plakietką zawieszoną na smyczy, została wpuszczona do zamkniętej strefy, gdzie czekała na nią Adaku z kubkiem kawy na wynos w wyciągniętej ręce.

– Jesteś wielka – powiedziała Sewanee, przyjmując kubek.

Adaku bez słowa chwyciła ją za rękę i pociągnęła korytarzem do damskiej łazienki. Prędko zajrzała do obu kabin, żeby upewnić się, że są puste, po czym praktycznie przeskoczyła nad głową Sewanee i zaryglowała za nimi drzwi.

– Co jest, zabiłaś kogoś? – spytała Sewanee, upijając łyk kawy. Adaku złączyła dłonie, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu. Sewanee przyjrzała jej się uważniej. – To dobra czy zła wiadomość?

Adaku wyrwał się dźwięk, na który zawyłyby psy.

– Dobra, Swan. Superdobra. Burgeraście dobra.

Sewanee wiedziała, że gdyby Adaku mogła wypowiedzieć przed śmiercią jedno życzenie, poprosiłaby o podwójnego burgera z sieci In-N-Out. Adaku buzowała jak woda w garnku. Sewanee też zaczęła buzować.

– No?

Adaku wykręciła sobie dłonie.

– Kojarzysz ten film à la Lizystrata w dżungli, o którym ci mówiłam? – Sewanee przytaknęła. – Osiągnęłam cel. Ten duży.

Sewanee znieruchomiała.

– Ten duży?

Adaku zadrżał podbródek.

– Nasz duży.

Później Sewanee mogła się tylko pocieszać faktem, że jej pierwszym odruchem, instynktowną reakcją, było szczęście, a nie iskra zazdrości. Uśmiech, który pojawił się na jej twarzy, był szczery, okrzyk zaskoczenia – autentyczny, a łzy, które popłynęły w następnej chwili – radosne. Śmiały się i płakały, aż trudno było rozróżnić, co jest czym. Emocjonalny śnieg z deszczem. Sewanee zarzuciła ramiona na przyjaciółkę – jedyną prawdziwą, jaka jej została, najbardziej stały element jej życia – i poczuła, jak serce Adaku bije szybko tuż przy jej własnym.

– Milion dolarów – wyszeptała Adaku z rozedrganiem. – Pieprzony milion dolarów.

– Udało ci się! – pisnęła Sewanee.

Adaku się odsunęła, ujęła twarz Sewanee w swoje miękkie dłonie.

– Udało nam się! W tej gównianej knajpie z pizzą przy ulicy Sto Osiemdziesiątej Pierwszej…

– Ośmielasz się kalać pamięć pizzerii u Tony’ego?

Łzy Adaku spłynęły na jej uśmiechnięte wargi.

– Obiecałyśmy to sobie nad tym promocyjnym podwójnym kawałkiem z colą za dwa dziewięćdziesiąt dziewięć. Jedna z nas zgarnie okrągły milion przed trzydziestym piątym rokiem życia.

Sewanee znowu mocno ją przytuliła i poczuła, jak łzy biorą górę nad śmiechem, gardło jej się ścisnęło.

– Tobie się udało. Tobie… – Gwałtownie odsunęła od siebie Adaku. Żartobliwie, była tego pewna. – Boże, jestem z ciebie taka dumna!

Adaku wytarła twarz.

– Wiesz, po odjęciu podatków i prowizji zostanie mi jakieś czterysta tysięcy, ale…

– A, to nie ma o czym mówić.

Przez chwilę patrzyły na siebie nawzajem w milczeniu. Spojrzenie Adaku się nachmurzyło. Jej mina zrobiła się poważna.

– Obie wiemy, że ty byś do tego doszła wieki temu. Gdyby ten jeban…

– Ty wygrywasz, ja wygrywam, my wygrywamy, pamiętasz?

– Ale to takie niesprawiedliwe…

– Nie mów tak – poprosiła Sewanee, łapiąc Adaku za barki. – Płacą ci milion dolarów za główną rolę w filmie.

Uśmiech wrócił na twarz Adaku.

– Dopiero co dzwonili, a ty jesteś jedyną osobą, z którą chciałam się tym podzielić. Tak się cieszę, że tu jesteś!

Sewanee zrobiła krok w tył i uniosła ręce jak wieszczka opierająca się przed wizją.

– Widzę… widzę szampana lejącego się strumieniami w naszej przyszłości. – Adaku się roześmiała. – Ale teraz twoje dwie minuty się skończyły, a ja się spóźnię.

Adaku wyskoczyła naprzód.

– Jasne, jasne! Sorry. – Odblokowała drzwi. – Na co masz ochotę dzisiaj wieczorem? Myślałam, że może…

– Co tylko chcesz!

– Dasz się przekonać na wyjście do klubu? Mamy darmowe napoje…

– Tak, na wszystko, kochana, muszę iść!

Adaku otworzyła drzwi na oścież.

– No idź, idź! Bo się spóźnisz! Ile razy mam ci powtarzać?

Sewanee się roześmiała, ścisnęła mocno ramię Adaku i ruszyła prosto do wyjścia.

Kiedy pędziła korytarzem, poczuła, jak zaciska jej się szczęka.

Kiedy wyszła z powrotem na halę, poczuła, jak ściska ją w piersi.

Kiedy dotarła do pawilonu romansu i odnalazła właściwą salę, w głowie dudniło jej tylko jedno słowo. Dlaczego. Zapętlone. Dlaczego. Dlaczego. Dlaczego.

W takim tempie potrafił jej się zmienić nastrój. Ten niebezpieczny, niewidoczny prąd wsteczny był jedyną rzeczą w tym życiu, która nadal ją przerażała i kazała jej się zastanawiać, czy nie popełniła błędu, gdy odstawiła leki po pierwszym roku, a jeszcze wcześniej porzuciła terapię. Bo to nie był dobry objaw. Bo teraz cofnęła się w swojej głowie o te siedem lat i leżała w szpitalnym łóżku, zastanawiając się, po co w ogóle ją odratowali.

SALA BYŁA WYPEŁNIONA PO BRZEGI AUTORKAMI I FANKAMI. Ludzie siedzieli na schodach, opierali się o ściany, przysiadali na kolanach znajomych. Starannie dobrane, błyskotliwe, utalentowane osoby, które wywróciły do góry nogami przykaz z czasów dzieciństwa, że ludzie powinni je widzieć, a nie słyszeć, zabawiały przybyłych. Była tam Alice Dunlop, znana jako Dixie Barton, Mildred Prim, siedemdziesięcioletnia Brytyjka, absolwentka Królewskiej Akademii Sztuki Dramatycznej, wielbiona przez grono obsesyjnych fanów słynnego cyklu Nieśmiertelny, który nagrywała od dwudziestu lat, czytająca romanse pod swoim pruderyjnym nazwiskiem panieńskim, oraz Ron Studman. Ron, jako jeden z niewielu lektorów romansów, lubił być widziany, bo chciał wszystkim pokazać, że nawet człowiek w wieku starszym niż średni, o stale poszerzającej się talii i stale cofającej się linii włosów, może być symbolem seksu, jeśli tylko jest odpowiednio wyposażony. W jego przypadku odpowiednim wyposażeniem był głos, za który fanki go uwielbiały.

W tym momencie tłum zebranych jadł Ronowi z ręki. Grupka kobiet z pierwszego rzędu zaczęła nawet gwizdać, kiedy odezwał się głosem, z którego był najbardziej znany: seksownego irlandzkiego wampira o imieniu Seamus.

Sewanee poruszyła wszystkie tematy, o które prosił ją Mark. „Dlaczego waszym zdaniem audiobooki robią się coraz popular­niejsze?” „W jaki sposób przygotowujecie się do nagrywania ksią­żek?” „Jak najlepiej podejść do czytania sceny seksu?” „Dlaczego ludzie, którzy demaskują pseudonim lektora, powinni zostać publicznie wybebeszeni i poćwiartowani”. Trzeba było powoli kończyć, więc Sewanee zadała pytanie, które miało dać panelistom ostatnią okazję do zabłyśnięcia. „Dlaczego powieści ro­mantyczne cieszą się taką popularnością?”Gdy goście zaczęli odpowiadać, Sewanee zrobiło się raźniej. Wykonała swoje zadanie, i to doskonale. Mark będzie szczęśliwy, a organizatorzy zadowoleni. Nie mogła się doczekać wieczoru z Adaku, która zasłużyła sobie na świętowanie, zasłużyła sobie pod każdym względem na ten cholerny sukces, jakim się teraz cieszyła.

Ron miał odpowiedzieć jako ostatni i – jak to Ron – nie zawiódł.

– Kobiety odkrywają pełen potencjał własnej przyjemności. Wstyd to pieśń przeszłości! Szczęśliwe zakończenie jest możliwe. I być może siedzi właśnie przed tobą! – Tu mrugnął do publiczności.

– No dobrze. – Sewanee zwróciła się do zgromadzonych: – Dziękuję uczestnikom panelu za wszystkie cenne spostrzeżenia. Zostało nam jeszcze kilka minut, więc mamy czas na pytania.

Na to poderwała się jedna z kobiet siedzących w pierwszym rzędzie i spytała Rona, czy podpisze jej się na piersiach. Rozległy się okrzyki i gwizdy. Ron spełnił prośbę. Wstała kobieta zajmująca miejsce kilka rzędów dalej, wzięła mikrofon.

– Dzień dobry. Myślę, że będę głosem wszystkich tu obecnych. Kim jest Brock McNight? – Rozległy się wiwaty. – Poważnie! Musimy się tego dowiedzieć.

Ron teatralnym gestem zasunął sobie usta, a pozostałe uczestniczki panelu pokręciły głowami.

Kolejne pytanie również dotyczyło Brocka McNighta. I następne też. Wtedy zabrała głos Sewanee:

– Czy mamy jakieś pytanie niezwiązane z Brockiem McNightem?

Ktoś miał pytanie do Sewanee:

– Czy nagrywa pani romanse?

– Nie. – Zorientowała się, że zabrzmiało to bardziej kategorycznie, niż chciała. Rozpromieniła się i wskazała na panelistów. – Pozostawiam to ekspertom.

– Sewanee czyta same trudne książki – dopowiedział Ron. – Te, których nikt inny nie chce tknąć. Fantastykę z trzema setkami bohaterów, sagi wojenne z dwudziestoma różnymi akcentami, klasyków, literackie cegły. Jest nieustraszona, wybiera te najdłuższe, największe.

– Oczywiście książki. Ale podoba mi się wasz tok myślenia. – Zażartowała, a publiczność gruchnęła śmiechem. Już dawno się dowiedziała, że na koniec warto ludzi rozśmieszyć. Papla ją tego nauczyła. – Dobrze, może jeszcze raz nagrodzimy brawami naszych wspaniałych…

Sewanee zauważyła, że jakaś młoda lokowana blondynka wstaje i wygładza swoją śliczną letnią sukienkę. Dziewczyna zawołała:

– Przepraszam bardzo! Mogę jeszcze małe pytanko?

Sewanee zerknęła na zegar na tylnej ścianie, a mikrofon powędrował do kobiety.

– Wielkie dzięki – powiedziała blondynka. – I dzięki za to, że poświęciliście czas, żeby się z nami spotkać. – Miała wyraźny południowy akcent. Tak wyraźny, że Sewanee przeszło przez myśl, że może go udawać. Wysoki, nosowy, ze skłonnością do intonacji wznoszącej. – No więc chciałam zapytać: Jak można się wbić do branży?

– Mogę opowiedzieć pani więcej przy stoisku – odparła Sewanee – ale zasadniczo, kiedy pierwszy szkic książki jest skończony, powinna pani zacząć myśleć o audio…

– Och, nie! – Kobieta się roześmiała. – Nie jestem pisarką! Jestem aktorką?

Sewanee się zacięła, jej mózg stanął w miejscu.

Ron przejął pałeczkę.

– No więc po pierwsze powinna pani – nachylił się do mikrofonu i zniżył głos do swojego irlandzkiego wampira – przyjść po panelu do Seamusa.

– Ron – zbeształa go Sewanee – sam se idź do Seamusa! – Publiczność się roześmiała. – Dobrze, dziękuję wszystkim za…

– Bo wiecie, ja uwielbiam czytać? – Dziewczyna założyła włosy za ucho i mówiła dalej. – No i chodzę na zajęcia aktorskie w Los Angeles. – O Boże, trafili na osobę pokroju „to bardziej komentarz niż pytanie”. – Więc, tak jakby, nie wiem, mam wrażenie, że to by była dla mnie idealna praca?

Po raz kolejny jedna z panelistek uratowała Sewanee przed koniecznością odpowiadania.

– Cóż – zaczęła Mildred. – Zawsze powtarzam, że najlepsze, co można zrobić, kiedy człowiek się zastanawia, czy ta praca jest dla niego, to wejść do pokoju bez okien i zacząć czytać na głos jakąś książkę, zatrzymując się po każdej pomyłce i wracając do początku zdania. Proszę to robić przez osiem godzin bez przerwy, a potem się zastanowić, czy nadal uważa pani, że to idealna praca.

Na widowni rozległy się śmiechy. Sewanee milcząco podziękowała Mildred za ten kubeł zimnej wody.

– Kiedy was tak słuchałam – ciągnęła (ciągnęła!) dziewczyna – doszłam do wniosku, że nagrywanie romansów to byłaby świetna sprawa.

W Sewanee zwyciężyła chorobliwa ciekawość – jak w momencie, gdy człowiek zwalnia na autostradzie, żeby przyjrzeć się wypadkowi.

– Dlaczego?

– No bo ten, mogłabym wykorzystać swoje zdolności aktorskie i w ogóle, żeby dawać ludziom nadzieję?

– W jaki sposób?

– No w taki… jak właśnie powiedziałam? Nagrywając audiobooki romansów? Czy nie byłoby wspaniale pokazywać światu, że miłość zawsze zwycięży, że wszystko się ułoży, że naprawdę można żyć długo i szczęśliwie?

Sewanee uzbroiła się w cierpliwość i postarała się, żeby jej następne słowa nie zabrzmiały protekcjonalnie.

– Rzeczywiście byłoby wspaniale, gdyby to była prawda, ale… może lepiej zostawmy ten temat.

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 4

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 5

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 6

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Część II

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 7

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 8

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Część III

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 9

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Część IV

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 10

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 11

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 12

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 13

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Część V

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 14

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 15

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 16

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 17

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 18

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 19

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Koda

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Epilog

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Podziękowania

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

W kwestii autobiografii

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Pytania do dyskusji

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

fot. © Kei Moreno

Poznaj Julię Whelan

Julia Whelan jest scenarzystką, od wielu lat aktorką, a także nagradzaną lektorką audiobooków, która nagrała ponad pięćset tytułów. Za wykonanie własnego debiutu literackiego, międzynarodowego bestsellera My Oxford Year, otrzymała nagrodę Society of Voice Arts. Whelan jest też nominowaną do Grammy reżyserką audiobooków, byłą nauczycielką pisania, półprzyzwoitą amatorką pieczenia oraz certyfikowaną znawczynią herbaty.

TYTUŁ ORYGINAŁU:

Thank You for Listening

Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik

Wydawczyni: Joanna Pawłowska

Redakcja: Ida Świerkocka

Korekta: Katarzyna Sarna

Projekt okładki: Ewa Popławska

Ilustracje na okładce: © Good Studio; © moremar; © Favebrush; © Keya / Stock.Adobe.com

THANK YOU FOR LISTENING

Copyright © 2022 by Five/Twelve Productions

Copyright © 2023 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Aleksandra Weksej, 2023

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2023

ISBN 978-83-8321-549-5

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Aneta Vidal-Pudzisz