Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
NASTROJOWA, HIPNOTYZUJĄCA I NIEPOKOJĄCO AKTUALNA OPOWIEŚĆ O KOBIECEJ SILE, DUCHOWOŚCI I WYZWOLENIU.
„Diabeł i pani Davenport” to hołd dla Shirley Jackson – powieść, która wciąga i przeraża.
Missouri, rok 1955. Loretta Davenport to przykładna żona, oddana matka i kobieta, która wiedzie spokojne, ustabilizowane życie u boku męża – ambitnego asystenta wykładowcy na uczelni biblijnej. Ale kiedy jedna ze studentek umiera w tragicznych okolicznościach, Loretta zaczyna słyszeć głosy… głosy zmarłych.
W świecie zdominowanym przez religię, konwenanse i męskie autorytety takie doznania są czymś więcej niż osobliwością – są zagrożeniem. Pete, jej mąż, szybko uznaje to za przejaw opętania i zaczyna się od niej oddalać, przekonany, że jego żona padła ofiarą diabła. Zdesperowana i samotna Loretta szuka pomocy u parapsychologa, który potwierdza to, czego ona sama zaczyna się bać – jej dar jest prawdziwy.
Im bardziej rozwijają się jej zdolności, tym mocniej pęka fasada idealnego małżeństwa i przykładnego życia. Loretta zostaje rozdarta między lojalnością wobec rodziny, oczekiwaniami społecznymi a narastającą wewnętrzną siłą, której nie da się już ignorować.
W świecie, gdzie każda kobieta powinna znać swoje miejsce, ona musi wybrać między posłuszeństwem a prawdą – i być może zbawić nie tylko siebie, ale i dusze, które wciąż domagają się wysłuchania.
„DIABEŁ I PANI DAVENPORT” TO GOTYCKI DRAMAT PSYCHOLOGICZNY O TYM, JAK ŁATWO ZAMIENIĆ DAR W PRZEKLEŃSTWO – I JAK TRUDNO WYDOSTAĆ SIĘ Z PIEKŁA, GDY TYM PIEKŁEM JEST WŁASNY DOM.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 386
Data ważności licencji: 12/10/2029
Tytuł oryginału: The Devil and Mrs. Davenport
Projekt okładki: Piotr Wszędyrówny
Redaktorka prowadząca: Agata Then
Redakcja: Beata Turska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Anna Brzezińska, Beata Kozieł-Kulesza
© 2024 by Paulette Kennedy
All rights reserved. This edition is made possible under a license arrangement originating with Amazon Publishing, www.apub.com, in collaboration with GRAAL, sp. z o.o.
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2025
© for the Polish translation by Ewa Skórska
ISBN 978-83-287-3699-3
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2025
–fragment–
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz
Dla wszystkich dziewczyn, które zaginęły. I dla tych, które zatraciły siebie z powodu miłości…
Obyście odnalazły drogę do domu.
Wrzesień 1955
Pierwszy dzień jesieni przyniósł wysoką gorączkę, a wraz z nią głosy. Loretta walczyła ze zmęczeniem, dopóki jej nie pokonało; kości bolały ją tak bardzo, jakby lada chwila miały się złamać. Położyła się do łóżka i dygotała z zimna pod kilkoma kocami; parę godzin później zrzuciła je z siebie, zlana potem. Odległe głosy Petera i dzieci budziły poczucie winy, słyszała kroki na schodach, tupot pod drzwiami jej pokoju. Zajmowanie się dziećmi nie było mocną stroną Pete’a.
Tak właśnie wyglądałoby życie jej rodziny, gdyby umarła. Nie mogła umrzeć.
Trzeciego dnia Loretta obudziła się bez gorączki. Oczy przyzwyczajały się do słabego światła, ale ręce i nogi wciąż były ciężkie, jakby zapuściły korzenie i przytwierdziły ją do łóżka. Nad jej twarzą brzęczały muchy. Ktoś uchylił okno, widocznie Pete tu zaglądał. Jego strona łóżka była nietknięta, pewnie spał na sofie, jak wtedy, gdy się kłócili.
Siadła powoli i zapaliła lampkę przy łóżku. Zaskoczyło ją odbicie w lusterku, z przerażeniem patrzyła na nieznajomą kobietę z potarganymi włosami i nieprzytomnymi oczami, w koszuli zsuniętej z bladego ramienia. Pić… Wzięła szklankę z szafki nocnej, napiła się. Woda miała smak mokrych liści. Stęchła. Z buteleczki obok lampki Loretta wysypała dwie tabletki aspiryny i połknęła bez popijania.
Zgasiła lampkę i opadła na spoconą poduszkę. Później wstanie, weźmie prysznic, ubierze się, a potem zejdzie na dół i przygotuje śniadanie. Wyprawi Pete’a do pracy, a dzieci na przystanek autobusu.
Zamknęła oczy. Ciemność otuliła ją niczym mgła.
Nie chciała. Nie chciała.
Serce Loretty przyspieszyło. Ktoś coś mówił. Jakiś głos, dziewczęcy, cichy i niepewny, brzmiał jak głos Charlotte. Ale Charlotte spała w swoim łóżku, na końcu korytarza.
Stęchły smak ziemi i brudnej wody powrócił, wypełnił jej usta, dławił. Zaczęła drapać szyję, sięgnęła po szklankę, przewróciła ją, a ona spadła na podłogę i rozbiła się z głośnym brzękiem.
Nie chciała!
Ten sam głos. Tym razem głośniejszy, rozbrzmiewający w głowie niczym dzwon.
Na schodach rozległy się kroki. Pete otworzył gwałtownie drzwi, okulary z grubymi szkłami miał przekrzywione.
– Usłyszałem hałas. Coś się stało?
– Myślałam, że ktoś tu jest. Jakiś głos.
Wskazała okno, ale tam były tylko zasłony, poruszane lekkim wiatrem. Do pokoju wpłynął śpiew kardynała, powitanie świtu. Ćwir ćwir ćwir ćwiryty ćwiryty.
– Nikogo tu nie ma. – Pete usiadł przy niej na łóżku. – Pewnie ci się śniło. – Przyłożył jej dłoń do czoła, zmarszczył brwi. – Wzięłaś aspirynę?
– Chwilę temu. Mam gorączkę?
– Jesteś trochę rozgrzana.
– Może powinnam pójść do lekarza.
– Jestem pewien, że to tylko grypa.
Znowu to zamyślone zmarszczenie brwi. Westchnienie.
– Co się dzieje, Pete?
Wziął jej dłoń, odwrócił, przesunął palcami po delikatnych liniach.
– Ostatnio inaczej się zachowujesz. Nawet przed chorobą. Boję się, że będzie tak jak wtedy.
– O czym mówisz?
– Jak wtedy po urodzeniu Charlotte…
Och, wtedy. Kiedy z trudem podnosiła się z łóżka i wszystko, nawet kolejny oddech, wydawało się niemożliwe. Słuchała, jak Pete po cichu wyliczał jej niedociągnięcia: za dużo spała, w piątek podała jego współpracownikom to, co zostało z poprzedniego dnia. Nie kochali się od miesięcy. Przytyła. Nawet dzieci zauważyły jej wahania nastroju.
Nie przerywała mu, poczekała, aż skończy, i wtedy ścisnęła jego dłoń.
– Nie będzie tak jak wtedy. Obiecuję. Modliłam się o to. Staram się, Pete. Naprawdę.
Poprawił okulary i odchrząknął.
– Po prostu spróbuj się pozbierać. Potrzebuję cię. Dzieci cię potrzebują. – Położył ją na poduszki, podciągnął kołdrę pod jej brodę, pocałował w czoło chłodnymi ustami. – Odpoczywaj. Przed wyjściem przyniosę ci śniadanie.
– Pracujesz dzisiaj?
– Muszę. Po południu jest spotkanie, a ja opuściłem już dwa dni zajęć. Ale zostawię ci samochód.
– Dobrze.
Zmiótł do kosza kawałki szkła, wyszedł i cicho zamknął za sobą drzwi. Loretta wiedziała, że nie jest szczęśliwy. Te wszystkie lata oddaliły ich od siebie, stali się obcymi ludźmi. Kiedyś wyglądało to inaczej. Była jeszcze dzieckiem, kiedy poznali się na nabożeństwie w czasie wojny. Poważna wada wzroku nie pozwoliła Pete’owi służyć w wojsku, poświęcił się więc działalności lokalnej, a Loretta dała się porwać jego magnetycznej sile, niczym planeta krążąca wokół słońca. Był przystojny. Inteligentny. Pięć lat starszy i bardziej dojrzały od chłopców w jej wieku. Podziwiał bystrość jej umysłu, błyskotliwość, dowcip: czuła się przy nim kimś więcej niż tylko córką farmera. Lato jej szesnastych urodzin pozostawiło miłe wspomnienia chrztów w rzece, słodkich, skradzionych pocałunków i gorących obietnic złożonych w wilgotnej ciemności.
Pobrali się tej samej jesieni. Tata odetchnął z ulgą: Pete zdjął z jego zmęczonych barków największy ciężar. Szybko zaszła w ciążę, na świat przyszedł Lucas, niedługo później urodziła się Charlotte. A potem jakoś tak minęło jedenaście lat. Jedenaście lat wspierania Pete’a w jego posłudze. W jego nauczaniu. I co miała w zamian? Piętrowy dom z drewnianą elewacją i uginającymi się podłogami, dom, którego nie potrafiła utrzymać w porządku, położony w Myrna Grove, szanowanej zachodniej dzielnicy klasy średniej, z bujnym krzewem białej hortensji przy frontowym ganku. A przecież chciała zostać dziennikarką. Prowadziła gazetę szkolną i marzyła o podróżach po świecie i pisaniu o ludziach i miejscach, o których czytała w starych numerach „National Geographic”, należących do mamy.
Zamiast tego miała przywilej być panią Peterową Davenport.
Nie wolno jej było o tym zapomnieć.
Wynurzyła się ze snu. W domu panowała cisza. A więc to Pete wyprawił dzieci do szkoły. Na szafce nocnej stał talerz: jajka, bekon, tosty, skrzepnięty tłuszcz. Skręciło jej żołądek. Odrzuciła kołdrę i wybiegła na korytarz, w ostatniej chwili zdążyła do łazienki. Zwymiotowała żółć i wodę.
Zeszła po schodach, nogi jej drżały. W zlewie i na blacie piętrzyły się brudne naczynia. Ustawione rzędem szklanki po mleku, z lepkimi resztkami na dnie. Tyle razy prosiła dzieci, żeby płukały naczynia. Przycisnęła twarz do lodówki, słuchała jej kojącego szumu.
Dlaczego wszystko aż tak bardzo ją przytłaczało?
Nalała sobie letniej kawy z ekspresu i usiadła przy stole. Zbierała w sobie siły na cały dzień i przeglądała pocztę, którą Pete zostawił na stole. Rachunki. Ulotka z biura podróży reklamująca loty na Kubę.
Wyszła na ganek, żeby wziąć gazetę. Była środa, powinny być w niej kupony i ulotki promocyjne sklepów spożywczych. Zrobi listę sprawunków, ubierze się i pojedzie na zakupy. Przygotuje Pete’owi jego ulubioną kolację. To będzie jej pokuta za dni zaniedbania.
Wróciła do domu, rozłożyła gazetę. Na pierwszej stronie widniało zdjęcie nastolatki o długich włosach i słodkich, dociekliwych ciemnych oczach.
Zaginęła dziewczyna z Myrna Grove.
Loretta czytała dalej, z dłonią przyciśniętą do ust. Zaginiona mieszkała zaledwie kilka kilometrów dalej, na obrzeżach miasta, gdzie domy nie były tak schludne i zadbane, a ulice przechodziły w polne drogi. Darcy Hayes, ostatnia klasa liceum. Loretta pomyślała o Charlotte i Lucasie, bezpiecznych w szkole. Poczuła wyrzuty sumienia. Biedna matka tamtej dziewczyny…
Szybko przewróciła stronę i wyjęła ulotki reklamowe. Jasne, wesołe zdjęcia sałatek z galaretką i świątecznie przybranych szynek pobudziły jej apetyt i oderwały myśli od wiadomości. W tym tygodniu najlepsze ceny mięsa miał Consumers Market. Zrobi zakupy, a później posprząta w domu.
Wzięła prysznic, rozczesała długie włosy i doprowadziła je do ładu, upinając na karku w schludny kok. Pete nie lubił, kiedy nosiła spodnie – uważał je za nieskromne – więc wybrała jedną z wielu sukienek. Jej mąż miał rację: przytyła. Sukienka była za ciasna, nawet z jej najlepszym pasem wyszczuplającym. Musiała bardziej uważać na to, ile zjada. Więcej ćwiczyć.
Podniosła z podłogi swoją koszulę nocną i brudne ubrania Pete’a, wrzuciła je do kosza. Upierze później. Gdy podeszła do drzwi sypialni, zalała ją fala mdłości. Zrobiło jej się słabo. Za szybko rzuciła się w wir obowiązków.
Upuściła kosz i opadła na brzeg łóżka. W oczach jej pociemniało, w ustach znowu pojawił się tamten bagienny smak mętnej wody. Podłoga odjechała nagle jak winda z zerwaną liną, Loretta spadała wraz z nią.
Zacisnęła powieki, czekając na uderzenie, ale nie nastąpiło. Gdy znów otworzyła oczy, była na zewnątrz, a wokół niej noc. W górze rozciągało się ciemne niebo, między drzewami prześwitywał cienki sierp księżyca. Jak się tutaj znalazła? Próbowała usiąść, ale była jak sparaliżowana. Przeszyła ją panika.
Z oddali dobiegało bulgotanie wody, zagłuszane przez jęki i piski jakiejś machiny. Zbliżały się kroki. Podniesione męskie głosy. Kłótnia. Na jej twarz spadła ziemia i mokre liście. Znowu. Nie mogła oddychać. Nie mogła się ruszyć. Nie mogła krzyczeć. I w tym momencie Loretta Davenport zrozumiała z absolutną jasnością: za chwilę umrze.
Krzyknęła i otworzyła oczy. Nad nią wisiało pranie z poprzedniego tygodnia, pościel Lucasa w wesołe niebiesko-czerwone paski. Zapomniała je przynieść do domu, zanim złożyła ją choroba, teraz trzeba będzie prać to wszystko jeszcze raz. Przez chmury próbowało przebić się słońce. Na policzek Loretty spadła kropla deszczu.
Nie potrafiła zrozumieć, co się stało. Usiadła, kręciło jej się w głowie. Pamiętała, że się ubrała, zbierała brudne rzeczy i zemdlała w sypialni. Spadała. Bała się, że zostanie żywcem pogrzebana. Ale co się wtedy z nią działo? Jak znalazła się na podwórku?
Uklękła, przytrzymała się drążka suszarki. Ugryzienia pcheł piekły i swędziały pod pończochami.
– Loretto! Tutaj jesteś!
Odwróciła się w kierunku przenikliwego głosu Phyllis Colton. Sąsiadka przekraczała właśnie nieogrodzoną granicę między ich podwórkami. Była uprzejma, ale wtrącała się w życie wszystkich w okolicy; emerytowana telefonistka, która uwielbiała wścibiać nos w nie swoje sprawy.
– Martwiłam się o ciebie. Nie widziałam cię kilka dni.
Phyllis podeszła bliżej, Loretta poprawiła włosy.
– Byłam chora. Jakiś wirus żołądkowy. Na szczęście Pete’owi i dzieciom nic nie jest.
Sąsiadka zmarszczyła brwi, ściągnęła pomarszczone usta.
– Cóż. Peter powinien był mi powiedzieć. Mogłabym pomóc.
– Nic się nie stało, już czuję się lepiej.
– Wyglądasz na zmęczoną. Jadłaś coś dzisiaj?
Nie jadła i znów zrobiło jej się niedobrze, głód wbił pazury w żołądek jak rozzłoszczony kot.
– Nie. Planowałam jechać do sklepu, ale najpierw wyszłam sprawdzić pranie – skłamała, spoglądając na niebo, gdzie powoli gromadziły się szare chmury. – Wygląda na to, że zbiera się na burzę.
– Trochę deszczu na pewno się przyda. – Phyllis poprawiła na nosie okulary, oprawki ozdobione były kryształkami. – Właśnie wyjęłam z piekarnika ciasto drożdżowe z rodzynkami. Chodź, usiądziemy z tyłu na werandzie, napijemy się kawy. Dawno nie miałyśmy okazji pogawędzić.
Od ich ostatniej rozmowy minął ledwie tydzień, mimo to Loretta ustąpiła i poszła za Phyllis przez podwórko. Sąsiadka naprawdę dobrze gotowała, a Loretta musiała coś zjeść.
Usiadła na krześle ogrodowym, a starsza kobieta krzątała się wokół niej. Wiąz właśnie zaczynał zmieniać kolor, zielone liście zyskały złotą obwódkę. Zazwyczaj Loretta bardzo lubiła jesień w Ozarks, wielobarwne liście, czyste błękitne niebo, zbliżające się powoli Święto Dziękczynienia. Jednak ostatnio nic nie sprawiało jej radości.
Phyllis przyniosła ciasto, połyskujące polewą z roztopionego cukru. Loretta zaczekała grzecznie, aż gospodyni poda jej kawałek, a potem delektowała się ciepłą, drożdżową słodyczą na języku.
– Szkoda tej dziewczyny Hayesów. – Phyllis podniosła filiżankę kawy. – Widziałaś?
Dziewczyna, która zaginęła. Słodycz w ustach Loretty szybko skwaśniała.
– Tak, widziałam.
– Szła do domu ciotki. Tak podali wczoraj w wiadomościach. – Phyllis pokręciła głową. – Co się dzieje z tym światem? Kiedyś młodzi ludzie mogli wybrać się na przechadzkę bez obawy, że porwie ich jakiś zboczeniec.
– Nie uważasz, że na świecie zawsze byli źli ludzie?
– Nigdy nie było aż tak źle. Czasy się zmieniają.
Loretta uśmiechnęła się z wysiłkiem, gotowa na kolejne bigoteryjne przemówienie. Napiła się kawy, jak zwykle za słabej, posiedziała jeszcze kilka minut i zaczęła zbierać się do wyjścia. W domu zawsze było coś do zrobienia, wymówek jej nie brakowało.
Phyllis delikatnie otarła usta serwetką.
– Zastanawiam się nad tym mężczyzną, który zamieszkał na końcu ulicy, w starym domu Robbersonów. Nigdy się go nie widzi w ciągu dnia. Tylko w nocy. I jeszcze to podwórko. To wstyd, pozwalać, żeby trawa rosła tak wysoko.
Bratanek Robbersonów wprowadził się tam po śmierci pani Robberson; zmarła zeszłej zimy, ledwie kilka miesięcy po tym, jak odszedł jej mąż. Dom faktycznie był zaniedbany, ale tak było od lat. Robbersonowie dożyli późnego wieku i nie byli już w stanie utrzymać w porządku tak dużej posiadłości.
– Zaniedbany dom jeszcze nie czyni go podejrzanym – zauważyła Loretta. – Może pracuje na nocną zmianę?
– Cóż, policja musi od czegoś zacząć. Powinni też przyjrzeć się kolorowym.
Loretta drgnęła.
– To niechrześcijańskie.
– I tak powinni. Przy tych wszystkich ostatnich zmianach. – Phyllis westchnęła. – To hańba, dokąd zmierza ten świat.
Loretta uważała bigoterię Phyllis za o wiele bardziej haniebną niż długo oczekiwane zmiany, które zaszły w kraju. Podniosła filiżankę do ust, żeby ukryć niezadowolenie, upiła łyk. Płyn stanął jej w gardle. Zakrztusiła się. Wróciły zawroty głowy. Zajrzała do filiżanki. Na dnie leżało błoto i mokre liście. Do krawędzi podchodził połyskliwy chrząszcz, machał czułkami. Wypuściła filiżankę z rąk. Na obrusie pojawiła się plama kawy.
Kawy. Niczego więcej.
RzekaFinleyrzekaFinleyrzekaFinleyrzeka…
Zaginiona dziewczyna. Tam właśnie była. W świadomości pojawiło się przedziwne, nieodparte przekonanie. Skąd, na litość boską, mogła to wiedzieć?
– Loretto! Wielkie nieba! – Phyllis wycierała serwetką rozlaną kawę. – Nic ci nie jest?
Loretta wstała, trzęsły jej się kolana.
– Przepraszam. Muszę iść.
Pobiegła do domu przez podwórko, ignorując okrzyki zaskoczonej sąsiadki. Otworzyła tylne drzwi, wpadła do przedpokoju, z kuchni na stole chwyciła torebkę.
Dziesięć minut później stała przed sklepem Consumers Market na Olive Street. Drżącą ręką wrzuciła dziesięciocentówkę do automatu przy wejściu, wybrała numer centrali, poprosiła o połączenie z policją. Odebrała kobieta.
– Policja w Myrna Grove.
– Dzień dobry. Chyba wiem, gdzie ona jest. Dziewczyna Hayesów.
Chwila ciszy po drugiej stronie. Szelest papierów.
– Może pani podać swoje nazwisko?
– Ja… wolałabym pozostać anonimowa. Proszę szukać nad rzeką Finley. W Ozark. W pobliżu młyna.
Loretta odłożyła słuchawkę, w uszach dudniło jej serce. Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić, wyciągnęła wózek z rzędu przy wejściu i weszła do środka. Na kolację zrobi pieczeń. Pete ją uwielbia.
Loretta ledwo zdążyła rozpakować zakupy i powkładać rzeczy do szafek, gdy do domu wbiegły dzieci. Lucas powiesił tornister na oparciu krzesła i usiadł, czerwony na twarzy i zdyszany.
Charlotte wpadła tuż za nim, potrząsając jasnymi kucykami. Rano Pete zrobił jej krzywy przedziałek, no, ale przynajmniej się starał.
– Ścigaliśmy się od przystanku! Luke wygrał, ale tylko troszeczkę! Jestem coraz szybsza!
– Oboje jesteście szybcy jak błyskawica.
Loretta podeszła do nich i pocałowała każde w czubek głowy. Odetchnęła zapachem słodyczy i potu, poranna irytacja z powodu brudnych naczyń od razu zniknęła. Były matki, które oddałyby wszystko, żeby choć raz jeszcze pozmywać po swoich dzieciach. Na myśl o Darcy Hayes ścisnęło ją w gardle i w duchu pomodliła się za jej rodzinę.
– Lepiej się czujesz, mamo? – zapytała Charlotte.
– Tak, trochę. Nadal jestem zmęczona, ale zrobiłam dzisiaj zakupy. Chcecie grahamowe krakersy z miodem i masłem orzechowym?
– Taak! – zawołał Lucas, a ona się uśmiechnęła. Jej Luke, zawsze gotów coś przekąsić. Pete twierdził, że chłopiec zostanie kiedyś futbolistą, lecz ona widziała łagodniejszą stronę swojego syna. Wolał czytać i rysować, niż ganiać z piłką.
– Jutro po południu jest spotkanie w szkole – powiedział Luke i wypił podaną mu szklankę mleka.
– Nie zapomniałam. Pani Roush, prawda? Twoja nauczycielka?
– Tak, mamo. Jest bardzo miła.
– Cieszę się, że ją lubisz.
– Mamusiu, czy możemy mieć pieska? – wtrąciła się Charlotte.
– Pamiętasz, co mówiłam: to zależy od twojego ojca.
Dzieci dokończyły swoje przekąski i poszły bawić się na górę. Loretta umyła i wytarła naczynia, a potem usiadła na kanapie i wzięła się za robótkę na drutach – kilka chwil tylko dla siebie przed szykowaniem kolacji. Wkrótce zatraciła się w liczeniu oczek i podniosła wzrok dopiero wtedy, gdy usłyszała głuchy grzmot. Niebo za oknem przybrało odcień niebieskawej zieleni.
Spojrzała na zegar. Piąta. Pete miał wrócić za godzinę. Wstała i wyjęła z kieszeni sukienki jednego dolara i paragon ze sklepu spożywczego. Schowała pieniądze na dnie koszyka z robótką, przykryła włóczką. Banknoty miała poukrywane w całym domu, w miejscach, do których Pete nigdy nie zaglądał. Za każdym razem, gdy robiła zakupy, wypisywała czeki na kwotę odrobinę wyższą od tej na paragonie i zatrzymywała resztę dla siebie. W ten sposób udało jej się zaoszczędzić ponad 200 dolarów, o czym Pete nic nie wiedział. Nauczyła się od matki, że kobieta musi odkładać niewielkie kwoty na czarną godzinę, tak na wszelki wypadek. Po Wielkim Kryzysie tata był równie skąpy jak Pete. Ukryte pieniądze mamy finansowały w dzieciństwie drobne przyjemności Loretty – od pałeczek o smaku toffi w sklepie z tanimi towarami po ładne wstążki do włosów.
Włączyła telewizor i dała głośniej, żeby słyszeć z kuchni. Otworzyła lodówkę i nalała sobie szklankę mrożonej herbaty. Ostrożnie ją powąchała i dopiero potem się napiła. Herbata miała słodko-gorzki smak, taki jak trzeba. Może tamte dziwne wrażenia były jedynie pozostałością po chorobie? Ale nic nie wyjaśniało głosu, który usłyszała w swoim pokoju, ani tego niepojętego przeczucia dotyczącego zaginionej dziewczyny. Dzwonienie na policję było zupełnie nie w stylu Loretty, a jednak poczuła przemożny przymus, by to zrobić.
Przygotowała pieczeń i włożyła do piekarnika, a następnie umyła ręce i wytarła je w fartuch. Do kuchni wpływały dźwięki czołówki lokalnych wiadomości. Prezenter wspomniał o Darcy Hayes, Loretta nadstawiła uszu. Oparła się o łuk przejścia do salonu, chciała to obejrzeć. Pierwsze krople deszczu uderzały mocno o okna. Zapomniała zabrać pranie z suszarki. Teraz już nie było sensu się spieszyć.
Na ekranie pojawiły się zdjęcia zaginionej dziewczyny, ładnej, z ciemnymi włosami i ciemnymi oczami. Loretta poczuła dreszcz. Objęła się rękami, roztarła gęsią skórkę. Z góry doleciał do niej śmiech Charlotte. Jej własne dzieci były całe i zdrowe. Nie powinna czuć się winna za takie myśli, jednak tak się właśnie czuła.
Na ekranie pojawili się mężczyźni, powoli, metodycznie przeczesujący las, z psami na smyczach. To znaczy, że poważnie potraktowali jej zgłoszenie. Zaskoczyło ją to. Modliła się, żeby odnaleźli dziewczynę żywą. Od jej zaginięcia minęły dopiero trzy dni. Może się uda.
Błyskawica rozjaśniła świat za oknami, tuż po niej rozległ się rozdzierający grzmot. Charlotte krzyknęła i zbiegła po schodach, przypadła wystraszona do Loretty. Pojedyncze krople deszczu zlały się w ulewę.
– Wszystko dobrze, kochanie – uspokajała córeczkę Loretta, pogładziła ją po włosach. Spojrzała na zegarek. Kwadrans po osiemnastej. Pete nadal nie wracał.
Światło zamigotało raz, drugi i zgasło. Telewizor świecił jeszcze przez chwilę, wypełniając pokój niesamowitym blaskiem.
– Chodź, Char, poznosimy lampy naftowe.
– Mamo? – zawołał Luke z góry. – Czemu jest ciemno?
– To tylko burza. Zejdź na dół, będziemy udawać, że jesteśmy pionierami.
Postawiła na stole w kuchni lampę naftową, zdjęła szklany klosz i zapaliła knot od zapałki. Płomień zatańczył radośnie, rzucał cienie na twarz Charlotte. Dziewczynka przyniosła jeszcze jedną lampę i postawiła obok zapalonej.
Lucas usiadł przy stole, przyglądał się, jak przenoszą lampy do salonu i zapalają je na kredensie. Opierał brodę na złożonych dłoniach.
– Kolacja za chwilę będzie gotowa. – Loretta podeszła do kuchenki. Zapaliła palnik, postawiła na ogniu garnek z wodą, zaczęła obierać ziemniaki. – Zjemy, a potem przeczytam wam bajkę na dobranoc. Tata pewnie pracuje dzisiaj do późna.
Pete nie wziął samochodu, zostawił go jej i poszedł do pracy pieszo. Możliwe, że zatrzymała go ulewa. Loretta poczuła niepokój.
Może został w kampusie i czeka, aż burza minie? Podeszła do telefonu. Na szczęście nikt inny nie korzystał z ich linii. Szybko wybrała numer biura Pete’a, wysłuchała czterech sygnałów. Już miała się rozłączyć, gdy odebrała sekretarka, Cinderella.
– Uniwersytet Bethel, biuro profesora Davenporta.
– Witaj, Cinderello. Mówi Loretta.
– Och, Loretta. Jak się pani miewa?
– Dobrze. Pewnie pracujecie do późna, Pete jeszcze tam jest? Trochę się o niego martwię przy tej pogodzie.
Zapanowała cisza, Cinderella chrząknęła.
– Profesor Davenport wyszedł… ponad godzinę temu. Myślałam, że już dotarł do domu. Ja wciąż tu jestem, bo J. R. wezwano do naprawy linii i wziął nasz samochód. Może się okazać, że dziś tu przenocuję.
Godzina to aż nadto, żeby Pete dotarł do domu, nawet w deszczu.
– Rozumiem, Cinderello. W każdym razie dziękuję.
– Niech pani na siebie uważa. I zadzwoni, gdyby nie wrócił wkrótce do domu.
Loretta odłożyła słuchawkę. Charlotte dostrzegła jej niespokojne spojrzenie i uśmiechnęła się, ukazując dołeczki.
– Nie martw się, mamo. Ty zawsze się wszystkim martwisz.
– Naprawdę?
– Tak – wtrącił Lucas. – Tata mówi, że tymi zmartwieniami wpędzisz się do grobu.
Loretta poczuła się urażona. Jak Pete mógł powiedzieć coś takiego, nawet żartem!
– Nie planuję umierać jeszcze przez bardzo długi czas. Dopiero jak już się zestarzejecie.
– Nigdy nic nie wiadomo – powiedział złowieszczo Luke. – Nawet młodzi ludzie umierają.
Znów pomyślała o Darcy Hayes. Wróciła do szykowania kolacji, żeby uciąć tę ponurą rozmowę, podgrzała puszkę sosu grzybowego. Brzęknął timer piekarnika. Gdy wyjęła pieczeń, usłyszała klucz w zamku.
– Coś pysznie pachnie – powiedział Pete, gdy tylko wszedł i położył teczkę przy drzwiach.
Loretta wyszła z kuchni, by go przywitać.
– Pieczeń.
– Długo nie ma już prądu? Latarnie na ulicy też nie działają.
– Niecałą godzinę. Dzwoniłam do ciebie do biura. Cinderella powiedziała, że jej mąż już wyjechał naprawiać linie, więc prąd powinien wkrótce być. Martwiłam się, że cię tak długo nie ma.
Pete zdjął sweter, Loretta wzięła go, powiesiła na wieszaku. Poza kilkoma kroplami deszczu był suchy.
– Ktoś cię podwiózł? – spytała.
– Tak. Earl McAndrews.
– Jak było na spotkaniu?
– Nudno. Ale rozmawialiśmy o wprowadzeniu nowego kodeksu postępowania dla studentów. Mieliśmy problemy z tymi, którzy wychodzili poza teren uczelni i pili w barach. Zarząd zdecydował się na politykę jednego przewinienia, aby ograniczyć takie zachowania. Prezes musi tylko podpisać dokument. Zrobi to na pewno.
– To chyba zbyt surowo, nie uważasz? Nie powinni dostać chociaż jednego ostrzeżenia?
– Ci młodzi ludzie… myślą, że są niezniszczalni. A przecież wystarczy jeden wypadek, żeby zrujnować im życie. Muszą nauczyć się tej lekcji.
Spuściła głowę, żeby ukryć zmarszczone brwi.
– Zapewne masz rację.
Charlotte wybiegła z korytarza i rzuciła się w ramiona Pete’a.
– Tatuś!
– Ohoho! Jak się miewa moja księżniczka?
– Dostałam piątkę z ortografii!
– Ale z ciebie zuch dziewczynka!
– Prawda? Mogę mieć szczeniaczka?
Pete jęknął i postawił Charlotte na podłodze.
– Porozmawiamy o tym później.
– Chodźcie, siadajmy – uśmiechnęła się Loretta. – Jedzenie stygnie, a obiecałam im bajkę na dobranoc.
Pete nachylił się i pocałował ją w policzek.
– Dobrze, że już doszłaś do siebie, Loretto. Bez ciebie było ciężko.
Policja znalazła Darcy Hayes następnego dnia. Rzeka Finley wezbrała, jak się to często zdarzało w czasie burzy, i wyrzuciła ciało dziewczyny na swój błotnisty brzeg. Loretta usłyszała tę tragiczną wiadomość po południu przed szkołą, czekając na spotkanie z nauczycielką Lucasa. Matki stały w grupkach, te bardziej sumienne rozmawiały o sprawie ściszonymi głosami, jakby właśnie wróciły z pogrzebu, inne – z mrocznym zaciekawieniem. Od czasu do czasu zerkały w stronę Loretty, ale nie było w tym zaproszenia. Jak zawsze w czasie szkolnych zebrań i uroczystości, wyróżniały ją skromne ubrania i niemodna fryzura. Wyobrażała sobie, jak muszą ją postrzegać: pulchne biodra ukryte pod długą plisowaną spódnicą i wyblakły, bardzo już znoszony, różowy sweter. Przeciętna okrągła twarz z małymi niebieskimi oczami.
Loretta zaczęła nucić pod nosem, by nie słyszeć rozmów i makabrycznych domysłów. Nie pomogło, więc okrążyła budynek. Tam głosy ucichły, zastąpiły je nawoływania bawiących się dzieci.
Wiedziała, że ciało Darcy było dokładnie w miejscu, które wskazała policji. Czuła taką pewność, jakby przekazano jej proroctwo.
Chociaż na początku ich małżeństwa Pete ochrzcił Lorettę wodą, nigdy nie otrzymała innego chrztu swojej wiary – chrztu Ducha Świętego. Chociaż modliła się gorąco o ten dar przy każdym wezwaniu do ołtarza, chociaż wznosiła ręce w błaganiu i pragnęła napełnienia ogniem Ducha Świętego, nic się nie wydarzyło. Straciła tę nadzieję lata temu.
A może to, co teraz się z nią działo, stało się jej – nareszcie przejawionym – powołaniem? Lecz jeśli tak, to czemu właśnie teraz? Nie mówiąc już o tym, że wyobrażała to sobie zupełnie inaczej. To było okropne. Przerażające. Straszliwa wizja, która ją nawiedziła, bardziej przypominała koszmar niż błogosławieństwo.
Pokręciła głową, żeby się z tego otrząsnąć. Z klonu przed nią w powietrze wzbiło się stado szpaków i wirowało po niebie, przybierając przeróżne, hipnotyzujące kształty. Murmuracja. Tak nazywało się to zjawisko; kiedyś przeczytała o szpakach cały artykuł. Nie powinno ich być w Ameryce. Były inwazyjne. Nie pasowały do tego miejsca tak samo jak Loretta.
– Pani Davenport?
Wzdrygnęła się i odwróciła w stronę głosu. Przy narożniku szkoły stała młoda kobieta, przyciskała notes do piersi.
– Jestem Roush, nauczycielka Luke’a. Jest pani gotowa?
– Tak. Bardzo przepraszam. Spóźniłam się?
– W żadnym razie – odparła ciepło pani Roush. Z szeroko rozstawionymi brązowymi oczami i elegancko uczesanymi brązowymi włosami wyglądała jak bliźniaczka Natalie Wood1. Nic dziwnego, że Luke był zauroczony.
Poszła za nauczycielką po szkolnych schodach, plotkujące kobiety rozstąpiły się, by je przepuścić. W środku powitał ją przyjemny zapach zaostrzonych ołówków i cytrynowego środka do czyszczenia podłóg. W głębi duszy wyczekiwała tych zebrań, dzięki nim czuła się ważna. Tęskniła za szkołą – obiecującym szelestem nowych podręczników, wrażeniem wygranej, gdy opanowała trudny dział matematyki. Porzuciła szkołę, gdy wyszła za mąż za Pete’a, na początku ostatniej klasy liceum. Tego chyba najbardziej żałowała.
Pani Roush wskazała otwarte drzwi, z oknem ozdobionym czerwonymi i zielonymi papierowymi jabłkami. Na jednym z nich Loretta zauważyła imię Luke’a.
Sala była schludna, panował tu porządek. Małe ławki, zwrócone w stronę świeżo startej tablicy, ustawiono w trzech rzędach. Pani Roush zajęła miejsce za biurkiem, Loretta usiadła naprzeciwko nauczycielki i położyła torebkę na kolanach.
– Wszystkie dzieci są teraz na placu zabaw. Po rozmowie będzie pani mogła odebrać Lucasa i jego siostrę.
– Luke mówi o pani same miłe rzeczy – powiedziała Loretta.
– To bystry chłopiec. Musi pani być z niego dumna.
– Jestem.
– Z przyjemnością mogę powiedzieć, że nie mam powodów do zmartwienia: dobrze się uczy, jest grzeczny i sympatyczny. Ostatnio jednak zauważyłam, że ma pewne trudności z matematyką. A w czasie lekcji plastyki rysuje dziwne rzeczy.
– Och?
Pani Roush otworzyła teczkę i podsunęła Loretcie kartkę. Na pierwszy rzut oka wyglądała jak radosny portret rodzinny: Peter, z szerokim uśmiechem na twarzy, chudy i wysoki. Charlotte z kucykami i uroczym zadartym noskiem. Dalej Luke narysował siebie w ulubionej koszulce w paski, obok niego stała kobieta z twarzą zamazaną czerwoną kredką. Czy to miała być ona? Ogromna czarna dziura szpeciła krajobraz w tle. Wpadła do niej połowa domu, dach był wygięty jak budka na jarmarku. Horyzont pokrywał rząd nagrobków – chłopiec narysował nawet cmentarz przy następnej ulicy. Na jednym z nagrobków widniało imię Loretty. Zadrżała.
– Dzieci czasami rysują takie rzeczy. Zwłaszcza gdy coś je trapi – powiedziała cicho pani Roush.
– Nie wiem, co powiedzieć. Nigdy wcześniej nie narysował nic podobnego. – Loretta odsunęła makabryczny rysunek.
Pani Roush złożyła palce obu dłoni, splotła je, nachyliła się do Loretty.
– Luke wspomniał, że była pani chora. Może martwił się bardziej, niż okazywał? Chłopcom często się mówi, że mają ukrywać swoje uczucia.
– Mój mąż potrafi powiedzieć czasem rzeczy bez zastanowienia: Luke usłyszał od niego, że zamartwianie się wpędzi mnie do grobu. Żartował oczywiście, ale biorąc pod uwagę moją chorobę, Luke mógł wziąć to dosłownie.
– Przypuszczam, że tak właśnie było.
– Chyba rzeczywiście dużo myślę o śmierci. Ich babcia zmarła młodo, nie była chora, zginęła w wypadku.
Pani Roush ściągnęła swoje idealnie wyprofilowane brwi.
– Bardzo mi przykro.
– To się stało na długo przed narodzinami dzieci.
– Ach tak.
– Możliwe też, że Luke widział wiadomości. O dziewczynie Hayesów.
– To możliwe. Niektóre dzieci o tym rozmawiały. – Nauczycielka odchyliła się na krześle, opuściła ramiona. – Obie dziewczynki Hayesów były moimi uczennicami. Darcy w moim pierwszym roku pracy, a cztery lata temu Dora, jej młodsza siostra. Dobra rodzina. Ta wiadomość była jak cios.
– Bardzo mi przykro.
Zapanowała niezręczna cisza. Imię dziewczyny przywołało w ustach nieprzyjemny, błotnisty posmak.
– Wróćmy do Lucasa. – Pani Roush delikatnie dotknęła nadgarstka Loretty. – Chciałabym udzielać mu korepetycji, jeśli tylko nie ma pani nic przeciwko, że we wtorki i czwartki nie będzie wracał autobusem. Jego jedynym słabym punktem jest matematyka, dzielenie pisemne, a nie chcę, żeby miał zaległości. W następnej klasie będzie coraz trudniej, a potencjalnymi słabościami lepiej zająć się jak najwcześniej, zanim się pogłębią.
– Tak, oczywiście. Sama miałam problemy z matematyką.
– Niech powtarza w domu tabliczkę mnożenia. Im szybciej zapamięta mnożenie, tym lepiej poradzi sobie z resztą. – Pani Roush wstała. – Miło było panią poznać, pani Davenport. Proszę się nie martwić o Lucasa. Dzieci przechodzą różne fazy. Jestem pewna, że to wkrótce minie.
Loretta ścisnęła brzegi diafragmy i wyjęła ją, a następnie umyła i schowała do zapinanego na zamek futerału. Ostrożnie schowała go za rzędami mydeł i środków czyszczących pod umywalką – w kolejnym miejscu, do którego Pete nigdy nie zaglądał. Dobra żona nie powinna okłamywać męża w takich sprawach, ale ciąża i długi poród Charlotte całkowicie ją wyczerpały. Apatia, która przyszła potem, niemal ją pochłonęła i odcisnęła trwałe piętno na ich małżeństwie.
Żadnych dzieci więcej, jeśli tylko będzie to od niej zależało. Co za szczęście, że miała wyrozumiałego lekarza, który przepisał jej krążek bez wiedzy męża.
Wróciła do łóżka i położyła się obok Petera. Objął ją ramieniem.
– To było cudowne. Zupełnie jakbyśmy byli świeżo po ślubie.
– Mmm – wymruczała Loretta. – Było miło. Przepraszam, że musiałeś czekać na to tak długo.
– Będzie lepiej – szepnął. – To był dobry początek.
Loretta obróciła się w jego stronę, a on delikatnie pocałował ją w czoło. Leżała na jego piersi i słuchała, jak miarowo bije mu serce. Był jej pierwszą i jedyną miłością, młodym mężczyzną o aksamitnym głosie, który zdobył jej serce cytatami z Pieśni nad Pieśniami i wyciągnął z żałoby po śmierci matki, mówiąc o sensie życia i przeznaczeniu. Loretta nigdy wcześniej nie była w kościele, aż do tamtej gorącej letniej nocy, gdy pod wpływem impulsu weszła do namiotu zielonoświątkowców. Pete był jednym z porządkowych. Gdy porywające nabożeństwo już się skończyło, spędzili całą noc na rozmowach o Piśmie Świętym, a on poprowadził ją w modlitwie o zbawienie. Służenie Bogu zbliżyło ich do siebie na początku ich narzeczeństwa i małżeństwa. Loretta tęskniła za rozmowami, które wtedy prowadzili. Byli tacy szczęśliwi, na pewno było to znów możliwe. Najlepiej dowiodła tego namiętność tej nocy.
Za oknem grały cykady, jak co wieczór. Niedługo wszystkie zginą wraz z pierwszym mrozem, zostaną po nich jedynie kruche łupinki. Loretta słuchała ich muzyki i długo się namyślała, czy w ogóle powinna się odezwać. Wiedziała, że jeśli to powie, nie będzie już odwrotu.
– Myślisz, Pete, że proroctwa dzieją się naprawdę? – zapytała niepewnie. – Mam na myśli teraz, współcześnie.
– Tak mówi Biblia. Jest taki wers w Dziejach Apostolskich: – …starcy wasi będą śnili, a młodzieńcy wasi będą mieli widzenia2.
– W takim razie ten dar jest tylko dla mężczyzn? – Loretta podparła się na łokciu i spojrzała na Pete’a.
Popatrzył na nią sennymi niebieskimi oczami.
– Czemu pytasz?
– Bo wczoraj wydarzyło się coś dziwnego. Po tym, jak wyszedłeś do pracy, miałam wizję. Naprawdę myślę, że to była wizja. W jednej chwili zbierałam pranie, a w następnej zemdlałam. Ziemia usunęła mi się spod nóg. To było straszne. Czułam się, jakby mnie żywcem pogrzebano, i to nie był sen ani przywidzenie, to działo się naprawdę. – Loretta słyszała, że jej głos stawał się coraz bardziej przenikliwy. Nie wiedziała, czy próbuje przekonać Pete’a, czy siebie.
– A potem… potem jakimś cudem znalazłam się na podwórku. Nie wiem, jak to się stało. Zobaczyła mnie Phyllis i zaprosiła na kawę, ale wtedy zrobiło się jeszcze gorzej: z mojej filiżanki wypełzł robak! To znaczy zobaczyłam go, ale to nie działo się naprawdę. A potem w mojej głowie rozległ się głos, ten sam, który usłyszałam, gdy byłam chora. Powiedział mi, gdzie jest zaginiona dziewczyna, Darcy Hayes. Zadzwoniłam na policję i wskazałam im miejsce. Okazało się, że miałam rację. Była dokładnie tam, gdzie powiedział mi głos! Nie wiem, co o tym myśleć.
– Głosy? Nie mówiłaś mi, że słyszysz głosy. – Pete patrzył na nią szeroko otwartymi oczami. Usiadł i z szafki nocnej wziął okulary. – To nie jest proroctwo i nie pochodzi od Boga. To urojenia, Loretto. Słyszałaś, jak ludzie głoszą proroctwa w kościele. Prawdziwa przepowiednia, pochodząca od Ducha Świętego, zawsze najpierw przekazywana jest w językach, dopiero potem tłumacz przekłada ją dla wiernych. Ma to na celu umocnienie wiary. To, o czym mówisz… to… to nie to samo. W żadnym razie.
Wstał, zaczął chodzić po pokoju, zapalił światło. Loretta zamrugała, oślepiona nagłym blaskiem.
– Dlaczego jesteś na mnie zły?
– Nie jestem zły. Martwię się o ciebie. Słyszysz głosy, masz przywidzenia… Na pewno dobrze się czujesz?
– To wszystko pojawiło się nagle, co trochę mnie niepokoi, ale może to błogosławieństwo? Może Bóg używa mnie w sposób, o którym nie miałam pojęcia? Przecież sprawił, że osioł przemówił. I prorokini Debora…
– Tak, ale to było coś innego. To, o czym mówisz… nie pochodzi od Boga. Duch Święty nie działa w taki sposób. To widocznie tylko gorączka. Halucynacje.
– Skąd ta pewność? Policja potraktowała mnie poważnie, a Darcy była tam, gdzie wiedziałam, że będzie. Jak mogłabym wymyślić sobie coś takiego? To nie mogło przecież pochodzić ode mnie.
– To wyłącznie zbiegi okoliczności. Traktowanie tego w inny sposób oznacza wkraczanie na grząski grunt, Loretto. Okultyzm. – Pete wysunął szufladkę szafki nocnej i wyciągnął Biblię, należącą kiedyś do jego ojca. Przekartkował cieniutkie strony i wskazał fragment w Księdze Kapłańskiej. – Przeczytaj.
Wzięła od niego Biblię i zmrużyła oczy, przeczytała drobne literki: Nie będziecie się zwracać do wywołujących duchy ani do wróżbitów. Nie będziecie zasięgać ich rady, aby nie splugawić się przez nich (…) zwrócę oblicze moje przeciwko takiemu człowiekowi i wyłączę go spośród jego ludu3.
– W Księdze Powtórzonego Prawa też jest coś podobnego.
– Tak, rozumiem, do czego zmierzasz. Ale ja tego nie chciałam. I chyba nie rozumiem różnicy między doświadczeniem proroctwa w kościele a doświadczeniem proroctwa w czasie rozmowy przy kawie z sąsiadką. Czy nie oznaczałoby to, że ograniczamy Boga?
Pete westchnął, wziął od niej Biblię i zamknął.
– Jutro spróbuję ci to lepiej wyjaśnić. Chodźmy spać. Czasami dajesz się ponieść swojej wyobraźni, to wszystko. Tylko proszę, nie mów o tym nikomu. Zwłaszcza dzieciom.
Loretta się położyła, Pete odwrócił się od niej i zgasił światło. W tej ciemności myśli skrobały w jej głowie jak insekty, podważając logikę i poczucie rzeczywistości. Może to wszystko działo się wyłącznie w jej wyobraźni. Może Pete miał rację.
Ale skoro tak, to dlaczego znaleźli Darcy Hayes właśnie tam, gdzie Loretta przewidziała, że ją znajdą: wiele kilometrów na południe od jej domu?
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
1 Amerykańska aktorka pochodzenia ukraińsko-rosyjskiego (1938––1981). Zagrała m.in. w Buntowniku bez powodu z Jamesem Deanem i w West Side Story (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki). [wróć]
2 Fragment cytatu ze Starego Testamentu, Księgi Joela: I wyleję potem Ducha mego na wszelkie ciało, a synowie wasi i córki wasze prorokować będą, starcy wasi będą śnili, a młodzieńcy wasi będą mieli widzenia. Biblia Tysiąclecia, wyd. III, Wydawnictwo Pallotinum, Poznań–Warszawa 1990. [wróć]
3 Fragment cytatu ze Starego Testamentu, Księgi Kapłańskiej, op. cit. [wróć]
