Czarne Wampumy głoszą wojnę - Jan Szczepański - ebook

Czarne Wampumy głoszą wojnę ebook

Jan Szczepański

0,0

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych

Historia powstania Pontiaka - wodza Indian. Utrzymana w konwencji książki przygodowej dla młodzieży.

Książka dostępna w zasobach:

Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna w Gorzowie Wielkopolskim
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Jarocin
Powiatowa i Gminna Biblioteka Publiczna w Jerzmanowicach (2)
Miejska Biblioteka Publiczna w Kaliszu
Krośnieńska Biblioteka Publiczna w Krośnie Odrzańskim
Miejska Biblioteka Publiczna w Opolu (2)
Miejska Biblioteka Publiczna w Zakopanem (2)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 217

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Jan Szczepański

Czarne wampumy głoszą wojnę

 

 

BIBLIOTEKA MŁODYCH

Ta książka przeznaczona jest dla Ciebie, młody Czytelniku. Mamy nadzieję, że sięgniesz do kolejnych tomów tej serii – rozpoznasz ją łatwo po jednolitej szacie graficznej. Wybierać będziemy do tej serii książki szczególnie wartościowe i popularne; zabawne i poważne; takie, które się czyta „jednym tchem” i takie, które czytamy powoli, smakując ich urodę.

Słowem, będą to książki bardzo różne, lecz łączy je jedno: zostały napisane w Ludowej Polsce.

Jan Szczepański

Czarne wampumy głoszą wojnę

Powstanie Pontiaka 1763–64

Ilustrował Roman Owidzki

Czytelnik Warszawa 1978

 

Okładka: Zbigniew Rychlicki

Układ typograficzny: Józef Worytkiewicz

Na ogół czytelnicy nasi mało wiedzą o przebiegu wojen indiańskich, trwających niemal bez przerwy od pierwszego lądowania Hiszpanów na Florydzie w 1513 r. aż do roku 1890, o bitwach stoczonych w olbrzymich puszczach leśnych, bezkresnych preriach i Górach Skalistych. Na tle niektórych osnuto powieści. Znamy więc powieściowych wojowników pomalowanych barwami wojny i przystrojonych w pióra, odważnych i mężnych, wytrzymałych i wiernych, gardzących śmiercią i chciwych sławy. Mało jednak wiemy o postaciach historycznych i rzeczywistym przebiegu walk.

A jest to historia pełna wstrząsających kart, w której plemiona indiańskie, dopiero wychodzące z okresu kamienia, przeciwstawiały się fali kapitalistycznej ekspansji. Z jednej strony wojownicy fanatycznie przywiązani do ziemi ojców i do swej dzikiej wolności, uzbrojeni w luki i strzały, kamienne topory i maczugi, z drugiej chciwi ziemi i bogactw kolonizatorzy różnych narodów europejskich – starli się w śmiertelnej walce, prowadzonej z niesłychanym męstwem i poświęceniem, lecz także podstępem, z okrucieństwem, rozpaczą i bezgraniczną zaciekłością.

Wynik tych wojen był z góry przesądzony. Indianie nie mogli skutecznie przeciwstawić się lepszemu uzbrojeniu, przygniatającej przewadze liczebnej oraz wysokiej organizacji społecznej i gospodarczej kolonistów, a później całej potędze Stanów Zjednoczonych. Ale również cała ta potęga nie zdołała zetrzeć z powierzchni ziemi dumnych szczepów pierwszych Amerykanów. Oszukiwano ich łamiąc wszystkie zawarte z nimi trzysta siedemdziesiąt traktatów, zarażano ich chorobami, pozbawiano środków do życia i rozpijano wódką – nie zniszczono jednak moralnej postawy i biologicznej żywotności Indian.

Chociaż nieliczni (w roku 1890 było ich tylko około 240 000), Indianie Stanów Zjednoczonych nie wyginęli. Dzisiaj jest ich ponad 600 tysięcy. Budzi się wśród nich świadomość narodowa, rozwija się ruch walki o prawo do własnego rozwoju narodowego i kulturalnego. W tej walce odżywają historyczne i legendarne wspomnienia o wielkich wodzach, politykach i twórcach. Nawiązuje się do dawnych tradycji kulturalnych, wydobywa moralne tradycje walki, poświęcenia i honoru.

*

Żeby dobrze zrozumieć wojnę wielkiego Pontiaka, trzeba cofnąć się wstecz i spojrzeć krótko na przebieg kolonizacji Ameryki Północnej. Można bowiem powiedzieć, że od pierwszej chwili, kiedy europejscy zdobywcy stanęli na tej ziemi, rozpoczęła się długa i krwawa walka pomiędzy prawowitymi jej właścicielami i kolonizatorami. Wojna Pontiaka jest tylko jednym z etapów w tej walce.

Po raz pierwszy zetknęli się Indianie Ameryki Północnej z Europejczykami w roku 1513. Wtedy to Hiszpanie zorganizowali ze swoich kolonii w Ameryce Środkowej pierwszą wyprawę, której zadaniem było poznać wnętrze północnej części kontynentu. Sądzili oni, że znajdą tutaj zorganizowane i bogate państwa indiańskie, podobne do tych, które podbijali w Meksyku i Peru. W XVI wieku zorganizowali kilka takich wielkich wypraw, szukając złota i nowych kolonii. Ale na kontynencie północnym nie było bogatych państw ani kopalni złota. Były tylko dość prymitywne, ale bardzo wojownicze plemiona, broniące ze wszystkich sił swej wolności.

Podbój Ameryki Północnej dokonał się jednak innymi drogami i przeprowadziły go inne narody europejskie, a mianowicie Anglicy i Francuzi osiedlający się we wschodniej części kontynentu. Po licznych próbach pierwsza angielska kolonia, nazwana później Wirginią, osiadła w roku 1607 nad rzeką James. W tym samym czasie Francuzi starali się usadowić w Kanadzie, nad Rzeką Św. Wawrzyńca. W roku 1608 założyli miasto Quebec.

Kolonie angielskie powstawały niejako w trzech grupach geograficznych: południowej, północnej i środkowej. Do grupy południowej należały: Wirginia, Maryland – utworzony jako kolonia w roku 1634, Karolina – zasiedlana od roku 1653. W roku 1729 odłączyła się od niej Karolina Południowa. Jako ostatnia powstała najdalej na południe wysunięta kolonia zwana Georgią, zasiedlana od roku 1733.

Do grupy północnej należały kolonie, które później, w roku 1643, utworzyły konfederację zwaną Nową Anglią: kolonia Massachusetts, której zaczątkiem była osada w Plymouth założona w roku 1620, kolonia Connecticut założona w roku 1636, wyodrębniona w tym samym roku kolonia Rhode Island. Około roku 1622 powstały pierwsze osiedla, nazwane później kolonią New Hampshire.

Do grupy środkowej zalicza się kolonia Nowy Amsterdam, założona przez Holendrów w roku 1623, a zagarnięta przez Anglików w roku 1667 i nazwana Nowy Jork. Dalej należy tu kolonia Delaware, założona również przez Holendrów w roku 1631, opanowana przez Szwedów w roku 1638, a zagarnięta przez Anglików w roku 1664, New Jersey – założona w roku 1664 oraz słynna kolonia kwakrów, założona przez Williama Penna w roku 1681 i nazwana Pensylwanią.

Wszystkie te kolonie powstały na ziemi indiańskiej. Niektóre z nich utrzymały się wyłącznie dzięki pomocy Indian, którzy odstąpili kolonistom własne pólka kukurydzy i nauczyli ich, jak należy uprawiać tę amerykańską pszenicę. Ziemia w koloniach traktowana była jako własność króla, który przydzielał ją pewnym towarzystwom, czyli kompaniom, a te osadzały kolonistów. Od Indian ziemię kupowano lub wyłudzano zawierając oszukańcze układy i umowy. Ceny płacone za olbrzymie połacie ziemi wynosiły czasem kilkadziesiąt koców, strzelb, świecidełek czy baryłek rumu. Indianie odnosili się do białych przybyszów zrazu pobłażliwie, nawet przyjaźnie. Oczywiście od samego początku zdarzały się również utarczki i przelewy krwi.

W koloniach rozwijała się zawsze spekulacja ziemią. Kompanie sprzedawały ją po dosyć wysokich cenach. Tak więc po pewnym okresie rozwoju kolonii wytworzyła się specjalna kategoria ludzi odważnych, silnych i zdecydowanych, którzy zamiast płacić kompaniom woleli zdobywać ziemię na własną rękę. Zapuszczali się oni daleko na zachód, karczowali puszczę, zakładali małe pólka, budowali domki i utrzymywali się z polowania i hodowli kukurydzy. Tak więc rozwijał się „ruch na zachód”, któremu Indianie musieli się przeciwstawić ze wszystkich sił. Od pojedynczych zaczepek, wymiany strzałów, od zasadzek i napadów przechodzili do wojen prowadzonych przez całe plemiona, a później i konfederacje plemion.

Pierwsza większa wojna pomiędzy kolonistami i plemionami indiańskimi wybuchła w Wirginii, w roku 1622, wywołana ekspansją kolonii i bezceremonialnym przywłaszczaniem sobie przez nie coraz nowych połaci kraju, tępieniem zwierzyny uważanej przez Indian za główną podstawę utrzymania. Były to przyczyny wszystkich późniejszych wojen, jakie Indianie prowadzili z zalewem europejskich kolonizatorów: zabieranie ziemi, tępienie zwierzyny, pozbawianie Indian prawa do życia.

W roku 1622 porwały za broń plemiona Powhatan prowadzone przez wodza Openkankano. Niespodziewane uderzenie na kolonię początkowo przyniosło Indianom sukcesy. Przeszło czterystu białych padło ofiarą pierwszego napadu. Koloniści jednak odpowiedzieli również atakiem, a przewaga uzbrojenia i organizacji przechyliła szalę zwycięstwa na ich stronę. Indianie ponieśli wielkie straty, zostali zmuszeni do zawarcia pokoju i stracili nowe ziemie.

W piętnaście lat później w kolonii Connecticut powstało do walki plemię Indian Pequot. Starali się oni uzyskać pomoc potężnego plemienia Narragansett, ale bezskutecznie. Koloniści byli sprytniejsi i wykorzystując zadawnione antagonizmy, przeciągnęli inne plemiona Algonkinów na swoją stronę. Plan powiódł się całkowicie. W maju 1637 roku osiemdziesięciu białych żołnierzy i kilka tysięcy czerwonoskórych sprzymierzeńców napadło znienacka na główną siedzibę Pequotów, wybijając do nogi jej kilkuset mieszkańców. W kilka miesięcy później w nowej bitwie wyginęła reszta plemienia.

Około roku 1640 plemiona Algonkinów w koloniach holenderskich wszczęły rozpaczliwą wojnę.

W roku 1644 stary Openkankano porwał swój lud do nowej walki w Wirginii. Lecz i tym razem, po początkowych sukcesach Indian, zwyciężyła przewaga liczebna i lepsze uzbrojenie. Openkankano dostał się do niewoli, został wystawiony w klatce na widok publiczny i następnie zabity.

Walki w koloniach holenderskich wybuchały także w latach 1655 oraz 1658–1663. Jednakże wszystkie je przesłoniła wielka wojna, w której po raz pierwszy wybitny wódz z plemienia Wampanoag zjednoczył plemiona Algonkinów z Nowej Anglii do wspólnej walki. Był to Metacom, zwany przez Anglików królem Filipem. Zawiązał on w tajemnicy konfederację plemion i wiosną 1675 roku rzucił ją do walki.

„Wojna króla Filipa” rozpoczęła się od tego, że koloniści w Swansea zastrzelili Indianina podejrzanego o rabunek. Odwet był straszny i szybki. Kiedy w kościołach Swansea koloniści prosili Boga o pomoc w wytępieniu „synów Belzebuba”, wojownicy Metacoma wpadli do miasta, spalili wiele domów i wycięli część mieszkańców. Metacom prowadził wojnę wyniszczającą, atakując jednocześnie wiele osad i miast licznymi oddziałami, niszcząc bezlitośnie wszelkie zabudowania i pola uprawne, wybijając bydło, paląc systematycznie wszystkie młyny. W licznych potyczkach wytępiono całe oddziały milicji kolonistów. Kilkadziesiąt miast, miasteczek i osad legło w popiołach. Groza padła na kolonie. Jednakże jesienią, w ataku na Hatfield, Metacom poniósł klęskę i zmuszony był szukać schronienia w wiosce Narragansettów. Tutaj w grudniu zaskoczyły go silne oddziały wojska, w bitwie zginęło ponad tysiąc wojowników. Wioskę i zapasy żywności spalono. Ale Metacom nie załamał się po klęsce. Wiosną 1676 roku nowe gromady Indian poniosły płomień zemsty na osady Nowej Anglii. Koloniści jednak także byli lepiej przygotowani do wojny. Krew wojowników Metacoma płynęła strumieniami. Za jego głowę wyznaczono nagrodę – czterdzieści kurtek wojskowych, za każdy skalp wrogiego Indianina – dwie kurtki. Zmęczone wojną i przerażone stratami plemiona wycofały się z walki. Metacom przeżył swoją tragedię do końca. Jego żonę i syna sprzedano do niewoli; opuszczony przez wojowników, szczuty nagonką i obławami, został zabity przez odszczepieńca plemiennego, kiedy wrócił na gruzy swej wioski i swego domu.

Koloniści z Nowej Anglii zwyciężyli, chociaż wojna doprowadziła ich na skraj upadku. Plemiona indiańskie został tu złamane raz na zawsze. Jednocześnie z Metacomem podniosły się znowu ludy w Wirginii i zostały doszczętnie rozbite.

„Wojna króla Filipa” była największą wojną stoczoną w XVII wieku przez Indian z Nowej Anglii. Odtąd plemiona te nie mogły już samodzielnie powstać dla obrony swoich praw i angielskie kolonie północne borykały się tylko z napadami Indian organizowanymi przez Francuzów kolonizujących Kanadę.

Wielką wojnę przeciw Anglikom rozpoczęło również plemię Tuskarora w Północnej Karolinie, które w roku 1711, podobnie jak Algonkinowie w Nowej Anglii, skupiło wokół siebie pomniejsze plemiona i w nagłym niespodziewanym ataku wyrządziło kolonii wiele szkód. Setki kolonistów padły pod ciosami tomahawków. Ale znowu powtórzyła się historia poprzednich wojen. Połączone wojska kilku kolonii pokonały Indian w decydującej bitwie, dzięki przewadze liczebnej i lepszemu uzbrojeniu. Pobici Tuskarorowie, wypędzeni ze swych dawnych siedzib, opuścili Karolinę i przenieśli się w roku 1714 na północ, gdzie zostali przyjęci przez Ligę Irokezów.

W rok później mieszkające w Południowej Karolinie plemię Yamassee, które przedtem wspierało Tuskarorów, rozpoczęło śmiertelną walkę o swe prawa. Wojna trwała dziesięć miesięcy i skończyła się wypędzeniem plemienia z terenów kolonii.

Tak to coraz inne ludy, doprowadzone do rozpaczy, wykopywały topór wojenny sprzed drzewa pokoju i po odtańczeniu tańców wojennych napadały na osiedla zaborców. Oprócz tych wojen, w których brały udział setki lub niekiedy tysiące wojowników, na pograniczu kolonii trwała nieustanna walka podjazdowa.

*

Wojny indiańskie w Ameryce Północnej przybrały nowy charakter, kiedy rozgorzała tu walka pomiędzy dwiema europejskimi potęgami kolonialnymi, zmierzającymi do podboju kontynentu – pomiędzy Anglią i Francją.

Pierwsze kolonie francuskie powstały w Kanadzie w początkach XVII wieku. Kolonizacja francuska miała inny charakter niż angielska. Podczas gdy Anglia znajdowała się wówczas na drodze rozwoju kapitalizmu, Francja była jeszcze w pełni sił ustroju feudalnego. Ta różnica w poziomie rozwoju gospodarczego odbiła się również na sposobie kolonizacji. Anglicy zakładali miasteczka i rozwijali rzemiosło, a przede wszystkim karczowali puszczę dla zdobycia ziemi uprawnej. Francuzi nie tworzyli większych kolonii, lecz małe osiedla, rozrzucone po puszczy, i trudnili się przede wszystkim handlem futrami. Kolonie angielskie były bardziej demokratyczne, w koloniach francuskich panował przeniesiony z macierzystego kraju feudalizm. Anglicy nie troszczyli się o nawracanie Indian. Francuzi prowadzili rozległą pracę misyjną. Kolonie angielskie posuwały się powoli na zachód zwartą ławą osadnictwa rolniczego, Francuzi w poszukiwaniu futer i nowych dusz dla Kościoła odkryli wielkie terytoria, na których zakładali forty prowadzące handel skórami. Anglicy tępili Indian przeciwstawiających się kolonizacji, Francuzi wyzyskiwali ich, skupując za bezcen futra, lecz pozornie roztaczali nad nimi opiekę, oczywiście we własnym interesie.

Już w roku 1634 Francuzi dotarli nad jezioro Michigan i Jezioro Górne, w roku 1666 odkryli Missisipi i prerie Illinois, w roku 1673 Marquette i Joliet popłynęli w dół Missisipi aż do ujścia Arkansas, a w dziewięć lat później La Salle, największy z francuskich odkrywców, dotarł z Kanady do ujścia Missisipi i założył nad Zatoką Meksykańską kolonię Luizjana. Tak więc pod koniec XVII wieku forty i faktorie francuskie rozciągały się od Rzeki Św. Wawrzyńca do ujścia Missisipi, poprzez region wielkich jezior, i przenikały do doliny rzeki Ohio.

Stosunki angielsko–francuskie na ziemi amerykańskiej nigdy nie były dobre. Usadowienie się Francuzów na dalekim zapleczu kolonii angielskich, groźba opanowania całego handlu z Indianami i zagarnięcia obszarów łowieckich przez Francuzów obudziły w koloniach angielskich dążenie do odparcia ekspansji. Francuzi prowadząc swoją politykę wcale nie ukrywali, że jest ona wymierzona przeciwko Anglikom. Na tym tle pod koniec XVII wieku rozpoczęły się wojny, zakończone wyparciem Francuzów z Ameryki Północnej.

Konflikt obu narodów wywarł głęboki wpływ na dzieje Indian. Francuzi od początku swej kolonizacji zaplątali się w wojnę toczącą się wówczas pomiędzy Irokezami i Algonkinami. Stanęli po stronie Algonkinów, co ściągnęło na nich długotrwałą wrogość Ligi Sześciu Narodów. Irokezi więc należeli do stałych sprzymierzeńców Anglii w jej wojnach z Francuzami i odwrotnie, wrogie Irokezom plemiona Algonkinów znad wielkich jezior i z doliny Ohio były sprzymierzeńcami Francji. W wojnach między państwami europejskimi Indianie jako sprzymierzeńcy odgrywali poważną rolę. Dlatego oba państwa starały się pozyskać wojowników indiańskich do walk o zupełnie im obce cele. Właściwie pomagali oni białym najeźdźcom do ostatecznego złamania swoich własnych sił. Pozornie jednak Indianie ciągnęli stąd pewne korzyści, gdyż zabiegając o względy plemion oba rządy hamowały eksterminacyjne zapędy kolonistów i starały się zjednać je sobie różnego rodzaju podarunkami.

Pierwsza wojna pomiędzy obu państwami w Ameryce Północnej wybuchła w roku 1689 i trwała do 1697. Znana jest ona w historii Ameryki jako „wojna króla Williama”. Rozpoczęły ją napady Indian sprzymierzonych z Francuzami i prowadzonych przez dowódców francuskich na osiedla angielskich kolonistów. Wiele osad i miasteczek legło w popiołach. Anglicy odpowiedzieli napadami Irokezów na osiedla Kanady. W dziejach wojen indiańskich głośna jest zwłaszcza „rzeź Montrealu”, podczas której ponad tysiąc osadników padło ofiarą tomahawków. Była to odpowiedź Irokezów na inwazję francuską, która zniszczyła kilka ich wsi. Wojna toczyła się w olbrzymich puszczach, dzielących kolonie angielskie od Kanady, i plemiona indiańskie złożyły w nich hojną ofiarę własnej krwi na ołtarzu kapitalistycznej ekspansji.

Zawarty w roku 1697 pokój trwał krótko, gdyż już w roku 1702 wybuchła nowa wojna, zwana „wojną królowej Anny”, i toczyła się do roku 1714. Charakter jej był zupełnie podobny do poprzedniej. Prowadziły ją z obu stron przede wszystkim gromady Indian, myśliwych i francuskich coureurs de bois, które poprzedzały działania regularnych wojsk. Po wielu masakrach, zasadzkach i bitwach leśnych, nieudanych ekspedycjach wojsk – walka zakończyła się traktatem w Utrechcie w roku 1713 i na granicach kolonii zapanował względny pokój. Trwał on trzydzieści lat. Nowy konflikt na ziemi amerykańskiej, zwany „wojną króla Jerzego”, wybuchł w latach 1744–1748. Główna rola przypadła tym razem flocie i fortecom nadmorskim, zaś na granicach kolonii rozegrała się nowa wojna indiańska, w której sprzymierzone z obu państwami plemiona wzajemnie się tępiły lub ginęły w walkach z wojskami kolonii. Jednakże i ta wojna nie przyniosła rozstrzygnięcia. Ani Anglii nie udało się zdobyć Kanady francuskiej, ani Francuzi nie zdołali złamać kolonii angielskich. Toteż pokój zawarty w 1748 roku nie zakończył właściwie działań wojennych w puszczy amerykańskiej. Obie strony prowadziły intensywne przygotowania do decydującej rozgrywki, wykorzystując Indian, aby możliwie najbardziej zaszkodzić przeciwnikowi, i starając się zająć dogodne pozycje wyjściowe.

Właśnie to zajmowanie pozycji wyjściowych do nowej wojny przyspieszyło jej wybuch. W koloniach angielskich rozwijały się kapitalistyczne kompanie, organizowane w celu kolonizowania i eksploatowania ziem leżących już na zachód od Alleghenów. Rozległa dolina rzeki Ohio (zwanej przez Francuzów „Piękną Rzeką” – „La Belle Riviere”) stała się bezpośrednią przyczyną rozpoczęcia działań wojennych. W roku 1749 Francuzi formalnie zajęli dolinę Ohio w imieniu króla. W tym samym roku grupa bogatych Anglików z Wirginii założyła towarzystwo dla eksploatacji doliny rzeki Ohio (Ohio Company) i król Jerzy II przyznał mu 500 000 akrów ziemi pomiędzy rzekami Monongahela i Kanawha pod warunkiem, że osiedli się tam sto rodzin. O to, że ziemia była własnością mieszkających tam Algonkinów, nie troszczyli się ani Francuzi, ani Anglicy. Na południe od jeziora Erie Francuzi rozpoczęli budowę fortów, które miały odegrać poważną rolę w wojnie Pontiaka. Były to forty Presque Isle, Le Boeuf i Venango. Najbardziej jednak rozjątrzyło kolonie angielskie wzniesienie fortu Duquesne w widłach Ohio, gdzie obecnie leży miasto Pittsburgh. Wojna rozpoczęła się w roku 1754, kiedy grupa milicji z Wirginii pod dowództwem Washingtona próbowała wyrzucić Francuzów z tych okolic. Próba się nie udała – Anglicy, zaatakowani przez wielkie siły Indian i Francuzów, po całodziennej walce zakończonej rozejmem musieli się wycofać do Wirginii.

Obie strony podjęły gorączkowe przygotowania, zabiegając o pozyskanie pomocy Indian. Plemiona znad wielkich jezior i Ohio zorientowały się, że ich ziemie są przedmiotem niezgody i walki dwóch chciwych grabieżców, i wodzowie, zbierając się na długich naradach wokół ognisk, zastanawiali się, co czynić w tej sytuacji. Obie wojujące strony wysyłały zręcznych i przebiegłych agentów z bogatymi darami, przestrzegając przed stroną przeciwną i obiecując pomoc swoim czerwonoskórym braciom przeciwko ich angielskim czy francuskim wrogom. Francuzi, których polityka kolonialna opierała się przede wszystkim na ciągnięciu korzyści z handlu futrami, cieszyli się lepszą opinią wśród Indian, ponieważ przynajmniej pozornie dbali o swych podopiecznych, zaopatrywali ich w proch i strzelby. Wprawdzie i oni potrafili masakrować i palić wioski Irokezów czy Natchezów w Luizjanie, ale w codziennych kontaktach okazywali zawsze braterskie uczucia. Najwybitniejszy z francuskich gubernatorów w Kanadzie, Frontenac, przywdziewał strój indiański i jaskrawo pomalowany i przyozdobiony tańczył z Indianami ich dzikie tańce. Anglicy natomiast prawie zawsze traktowali Indian z wyniosłą pogardą.

W wyniku narad, pertraktacji i zabiegów dyplomatycznych sprawy tak się ułożyły, że plemiona Algonkinów i Wyandotów, zagrożone ekspansją kolonii angielskich, opowiedziały się po stronie Francuzów i ofiarowały im swoje tomahawki, natomiast Anglicy, dzięki zabiegom swego zdolnego agenta do spraw indiańskich, Williama Johnsona, pozyskali sobie pomoc sześciu narodów.

Tak rozpoczęła się decydująca wojna o panowanie w Ameryce Północnej, wojna prowadzona na ziemiach Indian, przy ich pomocy, osłabiająca ludy indiańskie tych połaci kraju. Położenie ich w toku tej wojny zmieniło się zasadniczo i wytworzyły się warunki, które spowodowały bezpośrednio wybuch wojny Pontiaka.

Pierwszym działaniem zaczepnym było zorganizowanie angielskiej ekspedycji wojskowej w celu zniszczenia fortów francuskich w dolinie Ohio, a przede wszystkim fortu Duquesne. Wiosną 1755 roku około dwóch tysięcy regularnych wojsk i milicji z Wirginii wyruszyło na zachód, poprzez doliny i przełęcze Alleghenów, w kierunku zbiegu rzek Monongahela i Allegheny, które łącząc się tworzą Ohio. Tam właśnie, w objęciu ich połączonych ramion, znajdował się bardzo dogodnie położony fort. Trzystu wprawnych drwali rąbało drogę przez odwieczną puszczę. Wojsko, prowadząc długie tabory z zapasami żywności i amunicji, posuwało się wolno naprzód. Generał Braddock, dowodzący tą armią, był oficerem starej daty, zdolnym, lecz wyniosłym i pewnym siebie. Patrzył on z góry na milicję i osadników-myśliwych dobrze znających i puszczę, i indiańskie sposoby walki. Wprawdzie w jego sztabie znajdował się Jerzy Washington, który dał już dowody męstwa i umiejętności w walkach puszczańskich, ale Braddock nie słuchał rad młodego oficera. 8 lipca armia osiągnęła brzeg Monongaheli i przeprawiła się na drugą stronę. Fort Duquesne był blisko i Braddock widział się już u celu. Mylił się jednak.

Każdy ruch jego armii obserwowany był przez zwiadowców indiańskich, którzy stale informowali oficerów francuskich w forcie. Dowódca Duquesne, Contrecoeur, zamierzał ewakuować fort, gdyż załoga jego stanowiła zaledwie ułamek armii Braddocka. Jednakże kapitan Beaujeu przekonał dowódcę o konieczności walki i uzyskał jego zgodę, aby na czele małego oddziału wojska i obozujących wokół fortu Indian zaatakować Braddocka. Beaujeu zwołał gromady Szawanów, Delawarów, Odżibwejów, Ottawów, Wyandotów na naradę, wygłosił wielką mowę i wbił koło ogniska czerwono pomalowany topór wojny. Początkowo żaden z wodzów nie kwapił się z jego podjęciem. Jednakże następnego ranka, kiedy gońcy donieśli, że Anglicy są już blisko, Beaujeu powtórzył swój apel z lepszym skutkiem. Gromady wojowników pospieszyły za nim, zaopatrzyły się w forcie w proch i naboje, a następnie wyruszyły w puszczę naprzeciw Anglikom. Braddock maszerował spokojnie, nawet bez koniecznego ubezpieczenia przez zwiadowców. Nagle z obu stron huknęły salwy dobrze ukrytych wrogów. Anglicy odpowiedzieli wprawdzie celnymi strzałami, od których padł dzielny kapitan Beaujeu, lecz nie wpłynęło to na przebieg bitwy. Kilkuset Indian spoza drzew, krzaków i wzniesień raziło zwarte szeregi Anglików. Braddock nie pozwolił milicji z Wirginii walczyć na sposób indiański. Toteż wynik bitwy był dla Anglików tragiczny. Kilkuset zabitych i kilkuset rannych – podczas gdy Indianie stracili podobno tylko kilku ludzi. Resztki armii angielskiej uciekły w popłochu do Wirginii. Łatwe zwycięstwo przeciągnęło na stronę Francji plemiona Algonkinów, żądne zemsty, łupów i skalpów.

Wojna toczyła się dalej ze zmiennym szczęściem. Wynik jej był jednak przesądzony. Anglicy panowali na morzu i nie dopuszczali pomocy z Francji. Kolonie angielskie liczyły kilkakrotnie więcej mieszkańców niż Kanada francuska. Mimo że Francuzi odnieśli szereg świetnych zwycięstw, mimo że wodzem ich był nieugięty i dobry dowódca, markiz Montcalm, Anglicy zdobyli i zniszczyli, względnie zajęli forty francuskie, zdobyli Kanadę, zmusili Francuzów do kapitulacji. Jeszcze w roku 1755 wojska angielskie i sprzymierzone z nimi gromady Irokezów, prowadzone przez Johnsona, pobiły armię francuską nad Jeziorem Jerzego. W następnym roku Anglicy zorganizowali ekspedycję przeciwko plemionom na zachód od rzeki Susquehanna, które wykopały topory wojny i nękały granice kolonii nieustannymi atakami. Udało im się zaskoczyć i w rozpaczliwej bitwie pokonać Indian z dużego osiedla Kittanning. Bitwa ta złamała wojenną siłę tych plemion. W roku 1756 Montcalm zdobył fort William Henry, a jego indiańscy sprzymierzeńcy z Kanady i znad jezior dokonali masakry wycofującego się garnizonu. Sceny te znane są z opisu Coopera w powieści „Ostatni Mohikanin”. W roku 1758 Francuzi odnieśli jeszcze jedno zwycięstwo w bitwie pod fortem Ticonderoga, lecz w następnych latach szala przechyliła się na stronę Anglii. Jeszcze w roku 1758 sześciotysięczna armia pod dowództwem generała Forbesa wyruszyła ponownie, aby zdobyć fort Duquesne. W sztabie znajdowali się Washington i pułkownik Bouquet, który miał odegrać ważną rolę w wojnie Pontiaka. Francuzi nie mogli oprzeć się takiej sile, toteż ewakuowali Duquesne i spalili palisady. Wojska angielskie odbudowały fort i nadały mu nazwę Pitt, na cześć ówczesnego premiera Anglii. Rok 1759 przyniósł inwazję na Kanadę, zdobycie Quebecu, śmierć Montcalma i kapitulację armii francuskiej. Kanada francuska przestała istnieć i przeszła w ręce Anglii.

Taki wynik wojny radykalnie zmienił pozycję Indian jako siły politycznej i wojskowej w Północnej Ameryce. Dotychczas w pewien sposób decydowali oni o równowadze pomiędzy obu państwami. Rządy musiały więc jakoś się z nimi liczyć. W walkach z kolonistami angielskimi Indianie zawsze mogli spodziewać się jawnej lub cichej pomocy Francuzów i odwrotnie. Teraz natomiast stanęli sam na sam wobec całej potęgi kolonii brytyjskich, wzmocnionych zdobyciem Kanady, wobec silnego parcia na zachód, wobec zakusów licznych kompanii zamierzających wzbogacić się ich ziemiami. Plemiona indiańskie były poważnie osłabione przez wojnę. Niektóre zostały wybite, inne wypędzone ze swych siedzib na zachód. Ich puszcze i tereny łowieckie na wschód od Alleghenów były już stracone.

W dolinach rzek, na wschodnich stokach gór pojawiły się nowe osiedla. Armie przetarły drogę przez puszcze i góry do fortu Pitt. Wzdłuż dróg pojawiły się nowe forty i faktorie, a wokół nich nowi osadnicy zaczęli karczować lasy. Wzrastała liczba myśliwych tępiących zwierzynę, którą Indianie uważali za własność, gdyż stanowiła ona podstawę ich bytu. Plemiona o różnych językach i obyczajach, rozproszone po wielkich obszarach dziewiczej puszczy, skłócone starymi antagonizmami, nie mogły stworzyć jednolitej siły politycznej, kierowanej jedną koncepcją. Cechowała je jednak dzika miłość wolności, miłość rodzinnej ziemi, wysokie poczucie godności, fanatyczne przywiązanie do tradycyjnych sposobów życia, wojowniczość, odwaga, pogarda śmierci i niebezpieczeństwa. Toteż w walkach puszczańskich Indianie byli niezwykle groźnymi przeciwnikami. W ostatniej wojnie angielsko–francuskiej wykazali swoją przewagę nie tylko w bitwie z wojskami Braddocka, lecz także w wielu innych. Generałowie obu walczących stron zawdzięczali wiele sukcesów militarnych szybkonogim gońcom, nie wiedzącym, co to zmęczenie, bystrym oczom indiańskich zwiadowców i ich niepohamowanej wojowniczości.

W roku 1760, kiedy został złamany ostatni opór wojsk francuskich w Kanadzie, plemiona indiańskie zakopały topory wojny, przeprowadzając ponury obrachunek. Nurtowała je głucha nienawiść do białych zaborców, do handlarzy wyzyskujących i oszukujących przy wymianie towarów, do myśliwych tępiących zwierzynę, do dumnych oficerów budujących forty na ich ziemi. Chociaż więc na granicaęh, w puszczach i nad jeziorami zapanował spokój – nie był on zbyt głęboki. Jak gdyby duchy poległych wojowników błąkały się po lasach, nawoływały nad pobojowiskami, krążyły nocą wokół wigwamów, wzywając do zemsty a jednocześnie wróżąc nowe klęski. Los plemion indiańskich nad wielkimi jeziorami, w dolinie Pięknej Rzeki i jej dopływów był przypieczętowany. Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że Indianie się z nim pogodzili.

Wówczas właśnie na arenę wystąpił jeden z najwybitniejszych indiańskich wodzów i organizatorów – Pontiak – wódz Ottawów spod Detroit i na fali świeżego rozgoryczenia rozpoczął wielką wojnę przeciw koloniom angielskim.

„Czarne wampumy głoszą wojnę” to opowieść oparta przede wszystkim na klasycznej książce amerykańskiego historyka Francisa Parkmana pt. „History of the Conspiracy of Pontiac"poświęconej wojnie Pontiaka. Ponadto wykorzystano szereg innych opracowań dotyczących Indian, a wśród nich: „Handbook of American Indians North of Mexico” wyd. F. W. Hodge, Clark Wissler „The American Indians”oraz tegoż autora „Indians of the United States”, R. A. Palmer „North American Indians”, F. Gagern „Das Grenzerbuch”.

J.S.

Poznajemy bohaterów opowieści, plemiona Algonkinów i Irokezów

W wojnie, o której chcemy opowiedzieć, brały udział plemiona mieszkające na rozległych terenach, objętych od północy wielkimi jeziorami, od zachodu rzeką Missisipi, od południa doliną Ohio, a od wschodu pasmem gór Apalachów. Żyły tutaj dwie rodziny plemienne: Algonkinów i Irokezów.

Algonkinowie – to wielka rodzina plemion indiańskich, zamieszkująca w okresie przedkolumbijskim zasadniczo północno-wschodnie obszary dzisiejszych Stanów Zjednoczonych i południowo-wschodnie Kanady, przy czym niektóre jej plemiona rozrzucone były po całej przestrzeni Ameryki Północnej. Ojczyzna Algonkinów to północno-wschodnie puszcze leśne, ciągnące się nieprzerwanie na olbrzymich przestrzeniach, poprzerzynane licznymi rzekami i usiane jeziorami. Nad rzekami występowały rozległe polany trawiaste, przechodzące w częściach zachodnich w prerie. Rzeki i jeziora łączyły się w rozległy system dróg wodnych, po których Indianie szybko śmigali w lekkich czółnach zbudowanych z kory i zwanych „canoe” (kanu). Lasy pełne były zwierzyny, przede wszystkim jeleni wapiti, dalej na północy łosi i jeleni karibu, po zachodnich polanach i preriach wędrowały stada bizonów. Rzeki i jeziora roiły się od ryb. Na obszarach tych łatwo można było znaleźć krzemień i inne nadające się do obróbki kamienie, z których otrzymywano narzędzia i broń. Nad jeziorem Górnym wydobywano miedź.

Szczepy Algonkinów żyły z myślistwa i rybołówstwa. Wcześnie również opanowały one metody pierwotnej uprawy ziemi i kiedy pierwsi koloniści europejscy pojawili się na ich terenach, rolnictwo stało tu już względnie wysoko. Uprawiano przede wszystkim kukurydzę, fasolę, dynie i tytoń. Niektóre plemiona Algonkinów i Irokezów, nawożąc rozległe pola popiołem lub rybami, osiągały duże zbiory. Stopniowo rolnictwo stawało się podstawą utrzymania tych ludów (z wyjątkiem Kanady), chociaż mięso, kości, skóry i ścięgna upolowanych zwierząt stanowiły ciągle bardzo ważne elementy ich gospodarki.

Wszyscy znamy słowo „wigwam” i wiemy, że Indianie mieszkali w wigwamach. Otóż wigwamami nazywali swe domy właśnie Algonkinowie, a ponieważ byli oni pierwszymi, których Europejczycy napotkali na wybrzeżu Atlantyku, wiele cech kultury i obyczajów zaobserwowanych u nich przypisywano wszystkim Indianom. Wigwam zbudowany był ze stożkowatego, lub półkolistego rusztowania z pali i gałęzi, pokrytego korą, skórą lub matami wyplatanymi z łyka. Korę z drzew zdejmowano dużymi płatami, które suszono, przyciskając kamieniami, aby stały się płaskie, a następnie przymocowywano do pali rusztowania przy pomocy łyka. Wyposażenie wigwamu było dość prymitywne. Algonkinowie wypalali naczynia gliniane, a miski i łyżki sporządzali z drzewa. Z łyka i prętów wyplatali kosze różnych rozmiarów. Ziarna kukurydzy rozbijano na mąkę w drewnianych stępach lub między kamieniami.

Przed nadejściem Europejczyków ubierali się wyłącznie w skóry, które umieli mistrzowsko wyprawiać. Kobiety nosiły sięgające poniżej kolan spódnice ze skóry jelenia, wygarbowanej na biało, oraz suknie bardzo prostego kroju, ozdabiane haftami i frędzlami. Dużą uwagę zwracały na pielęgnowanie włosów, wiązanych zazwyczaj w węzeł przypominający ogon bobra. Chętnie nosiły ozdoby z muszel, naszyjniki różnego rodzaju i pióra. Nogi ich chroniły nagolenniki, zwane leginami, i mokasyny uszyte ze skóry łosia lub jelenia, wyszywane lub ozdabiane włosiem.

Mężczyźni nosili opaski na biodrach oraz wysoko sięgające leginy, które zastępowały spodnie. Na ramiona zarzucali płaszcze ze skóry, najczęściej bizoniej, lub koce, otrzymywane drogą handlu wymiennego od plemion z dalekiego południa, a później od białych. Wygarbowane skóry bizona, noszone futrem do środka, były po stronie zewnętrznej pokryte malowidłami przedstawiającymi bohaterskie czyny właściciela takiego płaszcza. Po zetknięciu z białymi weszły w użycie koszule, spodnie, kurtki, suknie i spódnice z materiałów bawełnianych i wełnianych. Pojawiły się także naczynia i narzędzia metalowe, uzyskiwane od handlarzy w zamian za skóry.

W stroju wszystkich Indian, a więc i Algonkinów, bardzo ważną rolę odgrywało malowanie twarzy i ciała oraz ozdoby z piór. Malowanie powodowane było nie tylko próżnością i chęcią zwrócenia na siebie uwagi, lecz było ono także wyrazem wyróżnienia i czynnością rytualną. Odpowiednie ceremonie (np. żałoba, wojna, narada pokojowa, taniec religijny itp.) wymagały swoistych barw i deseni, mających znaczenie symboliczne. W ten sposób oznaczano także przynależność klanową lub plemienną. Indianie w ogóle lubowali się w żywych kolorach i zarówno ich ozdoby, ubrania, jak i dzieła sztuki były niezwykle barwne. Także pióra ptaków grały poważną rolę w gospodarce, dekoracjach, wojnie i ceremoniach religijnych. Niektóre plemiona Algonkinów hodowały nawet indyki i zabrane z gniazd orły, aby zdobyć pożądane pióra. Znane powszechnie olbrzymie pióropusze i sięgające ziemi ozdoby z piór stanowiły ceremonialny strój Indian prerii. Ozdoby z piór we włosach Algonkinów miały natomiast znaczenie symboliczne. A więc inaczej nosił pióra wojownik na ścieżce wojennej, a inaczej w czasie pokojowej wędrówki. Ilość i rodzaj piór wojowników mówiły także o ich czynach i randze społecznej. Prócz tego noszono oczywiście, zwłaszcza kobiety, ozdoby z piór tylko dla dekoracji i upiększenia. Piórami ozdabiano także fajki, szczególnie podczas ceremonii i narad, broń i ubrania oraz przedmioty służące do zabiegów magicznych.

Uprawa ziemi i polowanie były sprawą społeczną całego rodu. Ziemię uprawiano za pomocą motyk z drzewa, kości lub muszli oraz zaostrzonych kijów. Mimo tak prymitywnych narzędzi wspólna praca pozwalała na uprawianie rozległych pól. Polowania również odbywały się przeważnie zbiorowo, co jednak nie wykluczało polowania w pojedynkę.

Utarło się przekonanie, że wojownicy indiańscy byli leniwymi nierobami, spychającymi całą pracę na kobiety. Rzeczywiście na kobiety spadał główny ciężar prac domowych (budowa domków, szycie, gotowanie, uprawa pola, garbowanie skór itp.), jednak i polowanie było pracą ciężką i niełatwą, zważywszy, że ilość mężczyzn zdolnych do brania w nim udziału była niska w stosunku do całości rodu czy plemienia. Wytropienie i podchodzenie zwierzyny wymagało wiele czasu i nieraz dalekich wędrówek, a po jej zabiciu trzeba było na własnych barkach przenieść z odległości wielu kilometrów np. jelenia ważącego przeciętnie 60–70 kg. Myślistwo wymagało więc hartu, siły fizycznej, niesłychanej wytrwałości i uporu. Mniejszą zwierzynę łowiono w sidła lub pułapki. Polowania z nagonką najczęściej polegały na zapędzaniu zwierzyny do rzeki lub jeziora, gdzie wojownicy ubijali ją, pływając na swoich szybkich kanu. Bronią myśliwską były łuki i strzały, kamienne topory, maczugi i noże, a po zetknięciu z białymi również strzelby, topory i noże stalowe.

Ta sama broń służyła do celów wojennych. Najsławniejszą bronią wojenną Indian był tomahawk. Nazwa pochodzi z języka Algonkinów. Tomahawki były różnego rodzaju, począwszy od ciężkiej maczugi specjalnego kształtu, poprzez różne rodzaje toporów kamiennych, do stalowych toporków dostarczanych przez kupców europejskich. Niektóre plemiona posługiwały się także tarczami.

Organizacja społeczna i polityczna Algonkinów była słabo rozwinięta. Podstawową jednostką społeczną była rodzina, przeważnie monogamiczna, chociaż zdarzało się, że wodzowie rodów lub plemion posiadali po kilka żon. Rodziny łączyły się w rody, zwane niekiedy klanami totemicznymi. Ród obejmował wszystkich krewnych, wywodzących się od jednego wspólnego przodka, zwykle domniemanego. Nazwy rodów pochodziły najczęściej od nazw zwierząt lub ptaków, uważanych za pierwszych ich przodków. Wszyscy członkowie rodu wybierali wspólnie wodzów lub usuwali ich, gdy okazali się niezdatni, zobowiązani byli do wzajemnej pomocy, obrony i zemsty za doznane krzywdy, nadawali nazwiska członkom rodu, wspólnie uczestniczyli w ceremoniach religijnych, dziedziczyli własność zmarłych członków rodu. Każdy ród posiadał swoją radę. Rody Algonkinów były egzogamiczne, tzn. mężczyźni musieli szukać żon w innym rodzie. Kilka lub kilkanaście rodów tworzyło plemię. Na czele plemienia w czasie pokoju stał sachem, kierujący sprawami codziennego życia zbiorowego. Na czas wojny wybierano przywódcę, którym mógł być również ten sam sachem. Niektóre plemiona łączyły się w luźne konfederacje.

Na wskazanym powyżej obszarze żyły i brały udział w wojnie Pontiaka najważniejsze plemiona Algonkinów: Kri (Cree), Illinois, Kikapu (Kickapoo), Menomini, Majamowie (Miami), Odżibwejowie (Ojibway), Ottawa, Potawatomi, Sauk (Sacs) i Fox, Szawanowie (Shawnee). Ponadto schroniły się na te tereny wyparte ze wschodu plemiona Delawarów, które osiedliły się między rzeką Muskingum i Ohio. Dalej na zachód, nad rzeką Scioto, posuwając się na południe poprzez Ohio, aż po rzekę Kentucky, polowali Szawanowie, Ottawowie. Potawatomi i Odżibwejowie tworzyli luźną federację. Ich tereny leżały między jeziorem Huron i Michigan, nad Jeziorem Św. Klary i rzeką Detroit. Majamowie osiedlili się nad górnym biegiem rzek Wabash, Maumee i St. Marys. Na zachód od jeziora Michigan, nad rzeką Fox, mieszkali Winnebagowie, należący do rodziny Siouxow, lecz poczuwający się do wspólnoty z Algonkinami i walczący razem z Pontiakiem. Na północ od nich rozłożyli się Menomini, na zachód, nad rzeką Wisconsin, obozowały plemiona Sauków i Foxów, dalej na południe, między Rock River i Illinois River, były siedziby Kikapu, Illinois i innych pomniejszych grup. Na południowym i zachodnim brzegu jeziora Erie żyły resztki Wyandotów, zwanych także Huronami, należących do rodziny Irokezów.

Bardzo trudno jest ustalić liczebność tych plemion. Najliczniejsze z nich było chyba plemię Odżibwejów, które wraz ze wszystkimi odgałęziami kanadyjskimi liczyło wówczas około 25 000 ludzi. Przeciętną liczebność innych plemion szacuje się na około 2–3000 ludzi. Rodzina plemion Irokezów również liczyła najwyżej około 10 000 ludzi. Razem plemiona te miały około 50 000 głów, a przeciwko nim stała zwarta masa kilku milionów kolonistów, nie licząc ich europejskiego zaplecza.

Z wielkiej rodziny Irokezów (Iroquois) tylko plemię Seneków wzięło udział w wojnie Pontiaka. Jednakże postawa innych plemion również zaważyła na wyniku wojny.

Najbardziej znane spośród nich są plemiona Mohawk, Cayuga, Oneida, Onondaga i Seneca, które prawdopodobnie w XVI wieku połączyły się tworząc tzw. Ligę Irokezów. Celem tego związku było „wymuszenie pokoju”, jednak rychło stał się on narzędziem podboju i wojny. W początkach XVIII wieku do Ligi przyłączyło się także plemię Tuscarora, wyparte z Karoliny przez Anglików po przegranej wojnie. Ten związek „sześciu narodów” zajmował obszar na południe od jeziora Ontario, od Niagary do Rzeki Św. Wawrzyńca i rzeki Hudson. Prowadząc liczne wojny, Liga podporządkowała sobie Algonkinów i inne plemiona od Atlantyku do Missisipi.

Oprócz sześciu narodów do rodziny Irokezów należały plemiona Wyandotów, czyli Huronów, Erie, plemię nazwane przez Francuzów Neutrals i plemię Susquehanna, czyli Conestoga. Wszystkie one zostały podbite i mocno przetrzebione przez wojowniczą Ligę. Wyandoci schronili się na zachód od jeziora Huron, resztki Erie i Neutrals żyły na południowy zachód od Ontario. Później, pod opieką francuskich fortów, Huronowie osiedlili się także na południe od jeziora Erie, nad rzeką Sanduksy. Plemię Susquehanna żyło nad rzeką tej samej nazwy.

Zasadniczą podstawą utrzymania Irokezów była uprawa roli, stojąca u nich nieco wyżej niż u Algonkinów. Ziemię pod uprawę zdobywano karczując las ogniem. Sadzono przede wszystkim kukurydzę, której uprawa stała stosunkowo wysoko, a obfite zbiory nie tylko zaspokajały własne potrzeby, lecz służyły jako towar do wymiany. Fasola, dynie, słoneczniki, groch uzupełniały plony. Ponadto zbierano wiele nasion i korzeni dziko rosnących. Niektóre prace w polu i przy zbiorach wykonywali także mężczyźni. Hodowano również drzewa owocowe, trudniono się myślistwem i rybołówstwem. Mężczyźni polowali po zbiorach jesiennych do połowy zimy. Połów ryb przypadał na wiosnę. Polowano indywidualnie lub zbiorowo, podobnie jak u Algonkinów.

Irokezi różnili się od Algonkinów przede wszystkim ustrojem społecznym. Podstawową komórką społeczną była tzw. owaczira, czyli grupa skupiająca krewnych po linii matki, zwykle od 50 do 200 członków prowadzących wspólne gospodarstwo. Na czele grupy stała kobieta wybrana przez radę wszystkich zamężnych kobiet. Członkowie owacziry mieszkali w jednym długim dom u–stąd właśnie Irokezi nazywali się ,,narodem długiego domu” (hode–no–sau–nee). Domy takie, budowane z belek i kory, miały 6–10metrów szerokości, około 8 metrów wysokości, a długości nieraz kilkadziesiąt metrów (najdłuższy znany dom miał 90 m długości). Każda z rodzin miała tu własne ognisko i pomieszczenia. Wyposażenie domów było bogatsze niż w wigwamach Algonkinów, a naczynia i narzędzia lepiej wykonane, choć również z drzewa, rogu, kości, łyka, kamienia lub gliny.

Związek kilku owaczir stanowił ród. Miał on wspólną nazwę, własnych wodzów, którzy reprezentowali go w radzie plemienia. W ogóle organizacja społeczna Irokezów była daleko bardziej zwarta i rozwinięta niż u Algonkinów. Rody skupiały się w bractwa, które połączone stanowiły plemię. Liga Irokezów była najwyżej stojącą organizacją polityczną Indian Ameryki Północnej. Na czele Ligi stała rada złożona z wodzów poszczególnych plemion i rodów. Np. Onondangowie, w których wsi o tej samej nazwie mieścił się dom rady Ligi, mieli w niej 14 miejsc, Senekowie 8, Kajugowie 10 itd. Rada ta decydowała w wojnach, traktatach i sprawach dotyczących wszystkich plemion Ligi. Dzięki tej wspólnej władzy Liga osiągnęła wielkie sukcesy, a niektórzy historycy nazywali Irokezów „Rzymianami Puszczy”.

Religia Algonkinów i Irokezów polegała na wierze w duchy, siły nadzmysłowe tkwiące w ludziach, zwierzętach, roślinach i rzeczach. Algonkinowie wierzyli w przenikającą cały świat siłę ogólną, zwaną przez niektóre plemiona Manitou. Wszystkie plemiona posiadały niezmiernie bogatą mitologię (zwłaszcza Delawarowie). Wśród wierzeń Irokezów charakterystyczny był kult Degonawide, proroka urodzonego z dziewicy, głoszącego wieczny pokój. Dużą rolę odgrywali szamani, umiejący zaklinać duchy i przepowiadać przyszłość. Istniały również tajne stowarzyszenia, mające specjalne cele religijno-magiczne. Każdy Indianin posiadał własny zbiór amuletów lub przedmiotów wyposażonych magicznymi właściwościami. Wierzono także w życie pozagrobowe. Natomiast powszechnie przypisywana Indianom wiara w Wielkiego Ducha wytworzyła się dopiero pod wpływem misjonarzy chrześcijańskich.

Umysłowość Indianina i jego postawa życiowa kształtowały się zależnie od warunków materialnych życia. Niektóre plemiona były nastawione wojowniczo, inne, trudniące się rolnictwem i zbieractwem – pokojowo. Wspólne wszystkim Indianom były: wpajana przez wychowanie wielka dyscyplina wewnętrzna, panowanie nad sobą, wytrzymałość w znoszeniu głodu, pragnienia, trudów i bólu. Indianin, który nie umiał panować nad sobą, ukrywać swoich popędów i namiętności, narażał się na śmiech i pogardę. Charakteryzował także Indian wielki indywidualizm, duma i niepohamowana ambicja, chęć wyróżnienia się i zdobycia sławy. Prowadziło do tego kilka dróg: czyny wojenne, umiejętności myśliwskie, jak również umiejętności wygłaszania przemówień, w czym Indianie okazywali wysoki kunszt. Wódz prowadzący wojowników na wojnę musiał odznaczać się odwagą, siłą fizyczną, chytrością i wytrzymałością oraz darem wymowy. Luźna organizacja społeczna i brak władzy wykonawczej powodowały, że Indianin słuchał tylko obyczaju kontrolowanego przez opinię publiczną i jej sankcje – pogardę i ośmieszenie. Jednakże tradycje rodowe okazywały się dostateczną siłą skupiającą grupy indiańskie i wypadki łamania obyczaju były bardzo rzadkie. Oczywiście, za bardzo ciężkie przestępstwa ród czy plemię mogły ukarać przestępcę wygnaniem lub śmiercią.

Wojny, które prowadzili Indianie, rzadko zasługiwały na miano wojen w europejskim tego słowa znaczeniu, tzn. realizowania zamierzeń i celów politycznych przy pomocy sił zbrojnych. Jedynie Liga Irokezów prowadziła w pewnym sensie takie wojny. Starcia między plemionami indiańskimi powodowało zazwyczaj naruszanie plemiennych terenów łowieckich, nakaz zemsty rodowej czy plemiennej, rzadziej chęć zdobyczy lub wyróżnienia osobistego i zdobycia skalpów. Wśród niektórych plemion prerii młody wojownik mógł pojąć żonę dopiero wtedy, gdy wyróżnił się w walce. Częste były również starcia z białymi myśliwymi, kolonistami zabierającymi ziemię, napady na poszczególne osady i samotne chaty osadników.

Nie znali więc Indianie wypowiedzenia wojny i powszechnej mobilizacji. Każdy Indianin, jeżeli chciał, mógł wstąpić na ścieżkę wojenną. Jeden tylko rodzaj walki obowiązywał każdego wojownika: walka w obronie kobiet i dzieci, w obronie wsi i plemienia – dlatego właśnie w niektórych plemionach wyróżnienie się w walce obronnej stawiano wyżej niż wyczyny w walkach agresywnych.

Przygotowanie i przebieg wojny mogły mieć różny charakter. Jeżeli np. został zabity członek rodu, wtedy wódz wojenny wzywał ród do walki i rozpoczynał obrzędy przygotowawcze. Pomalowany barwami wojny, śpiewał pieśń wzywającą ród do zemsty i tańczył taniec wojenny na placu wokół czerwonego słupa. Wojownicy, którzy chcieli wziąć udział w wyprawie, malowali się barwami wojny i podejmowali wraz z nim taniec i pieśń. W ten sposób zbierała się grupa ochotników. Następnie wódz udawał się na odludne miejsce, tam przez kilka dni pościł i modlił się, śpiewał pieśni i czekał na jakiś mistyczny znak zwiastujący zwycięstwo. Najczęściej były to sny, gdyż wśród Indian wiara w sny i ich proroczą wartość zapuściła głęboko korzenie. Otrzymawszy taki znak, wódz ruszał do wsi, z daleka obwieszczając śpiewem swój powrót, zapraszał wojowników na ucztę, podczas której on sam nie jadł, tylko paląc fajkę obserwował gości, po czym opowiadał o swej wizji i wygłaszał przemówienie zachęcające wojowników do walki. Wieczorem tego samego dnia, wokół pomalowanego na nowo słupa, zbierali się wojownicy przybrani w ceremonialne stroje, umalowani i w pełnym wojennym uzbrojeniu, aby odtańczyć w świetle ogniska taniec polegający na naśladowaniu walki wręcz. Wódz prowadził taniec i śpiewał pieśń sławiącą dzielność wojowników i chwałę zwycięzców. Uroczystość, której towarzyszyło bicie bębna, kończyła się przed świtem okrzykiem wojennym, po czym wódz dawał znak do wyruszenia. Wojownicy, przystrojeni we wspaniałe pióra i barwnie pomalowane skóry, pojedynczym szeregiem znikali w lesie, a za nimi szły kobiety, które po pewnym czasie wracały do wsi, odnosząc ich stroje. Tak więc oddział wstępował na ścieżkę wojenną, przemykając przez las cicho i niepostrzeżenie, zachowując najdalej idącą ostrożność, podkradał się pod wioskę wroga, napadał nagle przed świtem, z dzikim, przejmującym okrzykiem wojennym, zabijał członków wrogiego rodu, zabierał ich skalpy lub uprowadzał jeńców, a następnie szybko wracał do wsi. Podczas takich wypraw Indianie dawali przykłady niesłychanej wytrwałości, przebiegłości, zaciekłości i odwagi. Jeżeli oddział, nie poniósłszy strat, wracał ze zdobyczą, skalpami i jeńcami – wieś witała go uroczyście i wybuchem olbrzymiej radości. Zwycięzcy śpiewali, tańczono nad skalpami zabitych wrogów, a wódz zdobywał wielką sławę. Jeżeli jednak oddział poniósł straty, wtedy we wsi rozlegało się zawodzenie kobiet i wódz, który nie ustrzegł swych ludzi od śmierci, musiał słuchać gorzkich wymówek. Plemiona indiańskie były bardzo nieliczne i dlatego wojny prowadzono tak, by zadać możliwie największe straty, bez poświęcenia choćby jednego własnego wojownika. Stąd europejski sposób prowadzenia walki w zwartych szeregach Indianie uważali zawsze za szaleństwo. Najchętniej napadali oni niespodziewanie, z zasadzki lub podstępem, stwarzając sobie dogodną sytuację zapewniającą zwycięstwo.

Podobnie przedstawiała się sprawa, jeżeli wojnę zaczynało plemię. Wtedy jego wódz wojenny wysyłał do wszystkich wsi i do wszystkich rodów plemienia czerwono pomalowany topór i czarny pas wampumów. Wampumy wzywające do pokoju miały przeważnie kolor zielony. Sporządzano je z muszli nanizanych na sznurek lub ścięgno. Służyły jako moneta w wymianie handlowej, nimi również spłacano odszkodowania. Naszyte na pas wampumy z różnokolorowych muszelek zastępowały listy. Poseł wzywający do wojny przyjmowany był przez radę rodu, plemienia lub danej wsi, odczytywał treść wampumów, wręczał je wodzowi, a następnie rzucał lub wbijał w ziemię topór wojenny. Jeżeli wódz podjął topór, oznaczało to przystąpienie do wojny.

Spotkanie nad jeziorem Erie

W zimny dzień listopadowy 1760 roku przez spienione, smagane północnym wiatrem fale jeziora Erie przedzierało się powoli na zachód piętnaście dużych łodzi wioząc stłoczonych ponad dwustu angielskich żołnierzy. Łodzie płynęły wzdłuż południowego brzegu, porosłego nieprzerwaną puszczą. Padał dokuczliwy deszcz i dowodzący wyprawą major Robert Rogers pilnie badał brzeg, szukając miejsca dogodnego do rozbicia obozu. Był to oficer o dużym doświadczeniu zdobytym w walkach prowadzonych w puszczy i dlatego jemu właśnie powierzono ten oddział, który zgodnie z aktem kapitulacji podpisanym przez markiza de Vaudreuil, następcę Montcalma [patrz: wstęp], we wrześniu 1760 roku, miał objąć francuskie forty wysunięte głęboko w zachodnie puszcze nad brzegami wielkich jezior. Po dwóch miesiącach uciążliwej podróży Rzeką Św. Wawrzyńca, a potem przez jezioro Ontario, po przeniesieniu ciężkich łodzi wokół wodospadów Niagary, żołnierze docierali do południowo-zachodnich krańców jeziora Erie. Nigdy jeszcze dotąd Anglicy nie zapuszczali się tak daleko na zachód.

Rogers wiedział dobrze, że posuwa się przez tereny stanowiące siedziby plemion, które w minionej wojnie ofiarowały swoje tomahawki królowej Francji i które w sercach nosiły gorącą nienawiść do angielskich mundurów, angielskich osadników i kupców. Zbyt był doświadczony, by nie wiedzieć, że z martwiejących jesiennych lasów, pozornie pozbawionych jakiegokolwiek życia, śledzą go od tygodni bystre oczy, że o każdym jego poruszeniu szybcy zwiadowcy przenoszą wiadomości do siedzib indiańskich, gdzie wokół ognisk rady wodzowie ważą problem, jak wystąpić mu na spotkanie: z przyjaznym podniesieniem otwartych dłoni czy z toporem wojny. Toteż Rogers bacznie obserwował brzeg, by wybrać na obóz teren pozwalający na zabezpieczenie przed niespodziewanym napadem.

Żołnierze, którymi dowodził, byli to tzw. rangers [1]. Oddział ten składał się z doświadczonych backwoodsmen