Cień czasu - Paweł Koczura - ebook
NOWOŚĆ

Cień czasu ebook

Paweł Koczura

0,0

Opis

Przeszłości nie pogrzebiesz. Przyszłości nie przewidzisz.

Arduin budzi się rano pełna nadziei, z gotowym planem ucieczki. Wojna między królestwem, w którym żyje, a Północnymi wreszcie dobiega końca – to dla niej niepowtarzalna szansa, by wyrwać się z nędzy i zawalczyć o lepszą przyszłość.

Młoda dziewczyna zostawia za sobą rodzinny dom i wyrusza w podróż wraz z kupcem Aronem, jego rodziną oraz trójką strażników. Ich celem jest dotarcie na Wybrzeże, gdzie podobno można rozpocząć bezpieczne i dostatnie życie. Szybko okazuje się jednak, że los ma dla nich zupełnie inny plan.

W trakcie wędrówki wychodzi na jaw, że towarzysze Arduin mają coś do ukrycia. W dodatku dziewczyna zaczyna dostrzegać coraz więcej oznak tego, że wojna jeszcze się nie skończyła, a zagrożenie ze strony Północnych wciąż jest realne. To jednak nie koniec problemów.

By doprowadzić podróż do końca, Arduin będzie musiała zmierzyć się ze swoją przeszłością. Nie wie jeszcze, jak wielką cenę przyjdzie jej na końcu zapłacić…

Poczucie beznadziejności, które zawsze czaiło się gdzieś w głębi duszy było bardzo wydajnym nawozem. Arduin szybko zdała sobie sprawę, że gdy już jakaś myśl zagnieździ się tak głęboko w umyśle człowieka, nie pozostaje nic innego jak spróbować ją zrealizować, lub pozwolić by tęsknota za nią odebrała smak wszystkiemu innemu. A teraz w końcu znalazła sposób. Albo raczej on odnalazł ją.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 384

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Paweł Koczura

Cień czasu

I

Obrócił się po raz ostatni. Było zbyt ciemno, by mógł dostrzec coś więcej niż tylko czarne sylwetki odcinające się od otaczających ich drzew. Jednak wiedział, że cała trójka spogląda na niego. On również na niego patrzył. Skierował wzrok przed siebie. Przez całe życie miał wrażenie, że porusza się, idąc tyłem, nieustannie zapatrzony w przeszłość. Może teraz nadszedł dobry czas, by spojrzeć w końcu do przodu? Choć koniec tej drogi był już przecież tak bliski, ziemia pod jego stopami była miękka, a trawa sprężysta. Przez moment chciał unieść głowę i po raz ostatni spojrzeć na gwiazdy błyszczące daleko w górze, jednak szybko przypomniał sobie, gdzie się znajduje. Rozłożyste korony drzew musiały wystarczyć mu za niebo.

Zastanawiał się, o czym teraz myślą pozostali. Czy będą za nim tęsknić? Wiedział, że będą zrozpaczeni, gdy się o tym dowiedzą. O ile któryś z jego towarzyszy zdoła im o tym powiedzieć. Jeśli nie, miał nadzieję, że kiedyś gdzieś będzie mógł ich za to przeprosić. A jeżeli nie, to czy będzie to miało w ogóle jakieś znaczenie?

Nie chciał zostawiać swoich towarzyszy w takiej sytuacji, lecz nie miał wyboru. Robił to dla nich. Nie planował przecież dla siebie takiego końca. Nikt nie mógł przewidzieć tego, co się stanie. Żadne z nich nie mogło.

A jednak zbliżając się do tego, co miało stanowić koniec jego podróży, mógł chyba pozwolić sobie na nieco więcej szczerości? Od jak dawna wiedział już, że ta wyprawa będzie jego ostatnią? Być może już od wtedy, gdy porozmawiał z nią po raz ostatni. Tak, to całkiem prawdopodobne… Nie miał jednak już dość czasu, by roztrząsać wszystkie te wspomnienia.

Poczuł dziwne ukłucie, gdzieś pod sercem. Przyjął je z prawdziwym zaskoczeniem. A więc jednak się bał… Mimo że wszystko przecież od tak dawna zmierzało ku temu. Mimo że tak miało być najlepiej… Ciężar w piersi wciąż narastał. Cieszył się, że ma tak dobry powód, by iść wciąż przed siebie, ponieważ wcale nie był już pewien, czy w innym przypadku nie odwróciłby się na pięcie w ostatniej chwili.

Zastanawiał się, czy on również czuł się podobnie w tych ostatnich momentach. Miał nadzieję, że nie; że udało mu się odejść bez strachu, nawet jeśli wiedział, że było to tak mało prawdopodobne. Powoli odgarnął ręką gałęzie zagradzające mu drogę. Postawił pierwszy niepewny krok. Czy to ostatni raz, gdy czuje cokolwiek pod swoimi dłońmi? Miał tylko nadzieję, że pozostałym uda się stąd wydostać. Ciemność pochłonęła go zupełnie.

II

– Dum dum, dum dum.

Arduin przez krótki moment była pewna, że wsłuchuje się w odgłos kolejnych kroków stawianych przez nią samą oraz jej towarzyszy. Prędko jednak zdała sobie sprawę, że nawet gdyby nie ich wyczerpanie, to nigdy nie byliby w stanie iść równie szybko. To, co słyszała, było tylko łomotaniem jej serca. Czuła krew szumiącą jej w głowie. Oddychała głęboko, próbując się uspokoić, jednak przypominało to raczej gaszenie pożaru lasu przy pomocy wiaderka.

Gdy jedna z dwóch osób idących przed nią zatrzymała się i dała im znać gestem dłoni, by uczynili tak samo, wciąż drżała targana dreszczami, jakby dopiero co wyszła z lodowatej wody. Najwyraźniej strażnik uznał w końcu, że znaleźli się wystarczająco daleko, by rozbić obozowisko i nieco odpocząć. Była mu za to wdzięczna, bo prawdę mówiąc, nogi trzęsły jej się, jakby były zrobione z galarety, i nie sądziła, by była w stanie teraz przejść wiele więcej. I to mimo że przecież najbardziej na świecie pragnęła właśnie oddalić się od tego przeklętego miejsca – najszybciej i najdalej, jak tylko potrafiła.

Najpierw jednak musieli odpocząć. Być może także zastanowić się, jeśli będą w stanie. Ostatnie kilka godzin kosztowało ich bardzo wiele, nie tylko fizycznie. Podejrzewała, że wszyscy próbowali jakoś ułożyć sobie w myślach to, co się stało, i przemyśleć, co powinni uczynić dalej. Jaki był teraz ich plan? Poza tym wątpiła, czy jakikolwiek dystans byłby wystarczający, żeby odgrodzić ich od tego, co mogło czaić się na nich w ciemnościach.

Uniosła głowę i spojrzała na czarne niebo, z którego przypatrywała im się samotna, jasno błyszcząca gwiazda. Zastanawiała się przez chwilę, do której konstelacji należy. Było to jednak zupełnie bezcelowe – nigdy nie chciało jej się słuchać, gdy ojciec tłumaczył jej położenie gwiazd i sposoby, w jakie można się było nimi kierować. Chyba chciała po prostu zająć czymś myśli, by nie pozwolić wspomnieniom wypłynąć na wierzch.

Rozejrzała się dookoła. Świat był zupełnie cichy. Wyglądało na to, że przyroda również zamarła w niemym oczekiwaniu. Wydawało jej się, że wędrowali forsownym tempem przez całą noc, lecz tak naprawdę musiało minąć nie więcej niż kilka godzin, od kiedy opuścili las. Gdzieś w środku Arduin dobrze zdawała sobie sprawę, że to nie wysiłek fizyczny sprawiał, iż serce pragnęło wyrwać się teraz z jej piersi. Przynajmniej nie tylko on.

Po raz kolejny odetchnęła głęboko, próbując się uspokoić. Starała się skupić na wyciągnięciu i rozłożeniu własnego posłania, co nie był łatwe ze względu na jej trzęsące się ręce. Nie pomagał również panujący tej nocy chłód, który sprawiał, że palce były zdrętwiałe, i musiała włożyć wiele wysiłku w samo choćby zginanie ich. Zupełnie jakby ten jeden dzień przedwcześnie postarzał ją do tego stopnia, że stała się jedną z tych wiekowych kobiet, które na skutek wieloletniej, ciężkiej pracy zupełnie traciły władzę nad swoimi kończynami.

Miała nadzieję, że ta prosta czynność pozwoli jej chociaż na chwilę oderwać myśli od wspominania tego, co się stało. Oczywiście, było to tylko płonne życzenie. Mimo to musiała wziąć się w garść. Jeśli ostatnie kilka tygodni czegoś ją nauczyło, to tego, że świat dookoła nie będzie na nią czekał – czy jej się to podobało, czy nie. Nie interesowało go, jak się czuje albo czy ma już dość. Przeciwnie, ostatnio miała wrażenie, że rzeczy wydarzają się zupełnie niezależnie i na przekór jej woli. Nieważne, jak bardzo starała się odzyskać choć trochę kontroli nad swoim życiem, w ciągu minionych kilku tygodni wciąż miała narastające wrażenie, że pozostaje tylko jego biernym świadkiem.

Czuła, jak całe to napięcie, które nagromadziła w sobie w ostatnim czasie, a było go sporo, próbowało znaleźć teraz ujście. Nie mogła na to pozwolić. Nie mieli na to czasu. Obejrzała się za siebie, w stronę, z której nadeszli, chociaż i tak było zbyt ciemno, by mogła zobaczyć cokolwiek oddalonego o więcej niż kilka stóp. Nadal nie mogła do końca uwierzyć, że są już bezpieczni, i nie była pewna, czy kiedykolwiek jeszcze zdoła się tak poczuć. Być może tak było lepiej. Dzięki temu mogła pozostać czujna i gotowa. Nie zamierzała już więcej dać się zaskoczyć fałszywemu poczuciu bezpieczeństwa.

Mimo wszystko wydawało się, że nie grozi im teraz żadne bezpośrednie zagrożenie. Nie, jeśli to, co powiedział tamten mężczyzna, było prawdą. Po tym wszystkim zasłużyli chociaż na tyle, na tę krótką chwilę spokoju, która pozwoli im zebrać siły i zastanowić się nad tym, co powinni uczynić dalej.

Wszystkie twarze ponownie stanęły jej przed oczyma i Arduin przez krótki moment wydawało się, że nie zdoła powstrzymać napływu emocji i rzeczywiście pęknie jak mydlana bańka unosząca się na wietrze. Niemal cisnęła o ziemię kocem, którym miała zamiar się przykryć. Miała ochotę po prostu usiąść i się rozpłakać albo krzyczeć i rzucać wszystkim, co miała pod ręką. Byłaby to jednak tylko strata czasu i sił. Poza tym i tak niczego by to nie zmieniło, tak samo jak nie zmieniło nigdy wcześniej.

Zatrzymała rękę w połowie ruchu. Pokręciła głową. Nie była już tą samą dziewczyną, która wyruszyła w tę podróż, i teraz poczuła, że w jej żyłach zamiast rozpaczy rozlewa się złość, a dłonie zaciskają się w pięści. Powitała to uczucie z pewnym zadowoleniem – gniew rozpalający się w jej wnętrzu ogrzewał ją i dawał siłę. Był dużo lepszy niż otępiające uczucie strachu i bezradności, z którym tak często musiała się mierzyć w ostatnim czasie.

Gdy w końcu udało jej się uporać ze swoimi rzeczami, obróciła się, by zobaczyć, że jej dwóch towarzyszy zdążyło się już usadowić pośrodku niewielkiej polany, kilka kroków od niej. Rozpalili nawet małe ognisko. Wyglądało na to, że oni także uznali, że póki co nic im już nie zagraża. A może mieli dość tego przeklętego chłodu lub było im już po prostu wszystko jedno? Kto wie. W każdym razie ona nie miała zamiaru spędzać kolejnej nocy w zupełnych ciemnościach, dlatego przywitała ten widok z zadowoleniem.

Leniwe i nieśmiałe płomienie oświetlały ich zmęczone twarze, rzucając na nie nieustannie zmieniające się cienie. Drzewa szumiały łagodnie wokół nich i przez chwilę Arduin ledwie mogła uwierzyć, że przeżyli… że to wszystko dzieje się naprawdę. Ten otaczający ich teraz spokój wydawał jej się tak bardzo nie na miejscu po tym wszystkim, co przeszli.

Zajęła miejsce po drugiej stronie ogniska, naprzeciwko dwójki swoich przyjaciół – miała nadzieję, że rzeczywiście może już określić ich tym mianem. Mimo że poznali się zaledwie kilka tygodni temu, wątpiła, czy istnieje teraz na świecie ktokolwiek, kto rozumiałby ją lepiej. Była ciekawa, czy oni myślą o niej w ten sam sposób. Chciała wierzyć, że ona rozumie ich równie dobrze…

A jednak raz już się pomyliła. Pozostała dwójka nie patrzyła na siebie, a ich wygląd świadczył o wyczerpaniu – postrzępione i zabrudzone ubrania, potargane włosy i worki pod oczyma. Arduin cieszyła się, że nie może teraz zobaczyć samej siebie, bo nie miała wątpliwości, że musi prezentować się dokładnie tak samo.

Przypomniała sobie moment, kiedy zobaczyła ich twarze po raz pierwszy. Przecież było to wcale nie tak dawno temu, a jednak wydawało jej się, jakby miało to miejsce w zupełnie innym życiu. I może rzeczywiście tak właśnie było? Wiedziała, że nic już nigdy nie będzie takie samo, ale czy nie dlatego właśnie zdecydowała się wziąć udział w tej wyprawie? Żeby nic już nie było takie samo?

Być może powinna była przewidzieć, że wszystko pójdzie nie tak; że jest zbyt naiwna; że to nigdy nie mogło się udać. Gdyby zdecydowała się wrócić do miasteczka, w którym się wychowała, nie wątpiła, że wielu właśnie tak by powiedziało – że sama się o to prosiła, że mogła się tego spodziewać, mimo że przecież nawet najbardziej złośliwy z nich nigdy nie domyśliłby się, przez co musiała przejść. Jednak Arduin już dawno nauczyła się, że ludzie lubili mieć rację, zwłaszcza co do osób, które postanowiły wieść życie odmienne od ich własnego. Trudy żywota wydawały się im nieco łatwiejsze do zniesienia, gdy tylko wiedzieli, że komuś innemu również nie udało się go odmienić. Przecież oni od początku zdawali sobie sprawę, że to niemożliwe.

Pamiętała, jak młodzi wydawali jej się wówczas członkowie niewielkiej drużyny. Sama jednak dobrze wiedziała, że przez wojnę wszyscy musieli dorastać dużo szybciej. Młodzi mężczyźni, jeśli mieli dość szczęścia, szybko stawali się zgorzkniałymi weteranami, a ci z kolei trupami. A kobiety starzały się dwa razy szybciej, czekając na powrót swoich mężów i synów.

Tymczasem teraz wszystko wskazywało na to, że już wkrótce ten proces miał się rozpocząć od nowa. Kolejna burza nadchodziła, a oni wbrew sobie zostali rzuceni w sam jej środek i nic już nie mogło tego zmienić. Mogła mieć tylko nadzieję, że przez ten czas zdążyła stać się kimś, kto będzie w stanie poradzić sobie z tym, co miała przynieść przyszłość. Z tego też powodu Arduin nie rzuciła swojego koca na ziemię i nie uroniła żadnej łzy ani nawet nie zaklęła pod nosem. Trzeba było oszczędzać siły.

Kolejną rzeczą, której zdążyła nauczyć się podczas tej podróży, było to, że ani płacz, błagania, ani groźby, ani nawet modlitwy, nie mogły zmienić tego, co się już stało. Teraz wydawało jej się to oczywiste, lecz wcale jej się takie nie wydawało, gdy, siadając przy ognisku i rzucając jakąś zabawną uwagę, wciąż czekała na zwyczajowy wybuch wesołego śmiechu, który nie nadchodził. Lub gdy w chwili słabości szukała pary oczu, które zawsze były tam, by wyrazić nieme wsparcie, lecz jej spojrzenie napotykało tylko pustkę. Śmiech miał już nigdy nie rozbrzmieć, a miejsca przy ognisku zawsze miały pozostać niezajęte. „Nigdy” i „zawsze” były słowami, o których sile przyszło jej się przekonać ponownie, wówczas gdy myślała już, że się od nich uwolniła.

Arduin złożyła ręce na kolanach, aby ostatecznie zapanować nad ich drżeniem. Powoli przeniosła wzrok z jednej twarzy na drugą, teraz i one także spoglądały na nią. Siedzieli tak chwilę w milczeniu, które w końcu przerwał cichy i spokojny niczym szum otaczających ich liści głos mężczyzny znajdującego się po jej lewej stronie.

– Musimy w końcu postanowić, co dalej – stwierdził po prostu. I choć barwa jego głosu nie zdradzała niczego konkretnego, to po jego zmęczonej twarzy łatwo można było dostrzec, jak wiele kosztowały go wydarzenia ostatnich dni.

Teraz już wiedziała, ile emocji tak naprawdę kryje się za tym wystudiowanym spokojem. Było to pierwsze zdanie, które zamienili między sobą, od czasu kiedy wyszli spomiędzy drzew. Podczas wędrówki Arduin często myślała o tej chwili – wiedziała, że w końcu musi nadejść, co w żaden sposób nie sprawiało jednak, że bała się jej choćby odrobinę mniej. Przeciwnie, nieuchronność zdawała się tylko potęgować lęk. W głębi duszy chciałaby teraz tylko iść wiecznie przed siebie – było to tak proste, nawet jeśli nużące. Trzeba było stawiać tylko jedną stopę przed drugą i już, człowiek posuwał się do przodu, bez problemów i rozterek. Już dawno zaważyła, że dużo trudniej niż maszerować, było zadecydować o kierunku.

Jednego Arduin była pewna. Jeśli miała podjąć jakąkolwiek decyzję, musiała najpierw dobrze zrozumieć wszystko, co spotkało ich do tego momentu. Zawsze taka była – nigdy nie była spontaniczna. Wolała wszystko przeanalizować, uporządkować i dopiero wtedy zadecydować, co należy zrobić dalej. Gdyby uczyniła inaczej i dała się ponieść przeczuciu, wiedziała, że nie dałoby jej to spokoju. Myślami wciąż wracałaby do swojej decyzji, zastanawiając się, czy postąpiła dobrze, aż w końcu przyprawiłoby ją to o szaleństwo.

Dlatego, choć wcale nie miała na to ochoty, musiała ponownie zanurzyć się w przeszłości i przypomnieć sobie, co dokładnie sprowadziło ich do tego cichego i skromnego obozowiska, które dzielili teraz tylko we trójkę, połączeni nierozerwalną więzią wspólnych doświadczeń.

III

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII

Cień czasu

ISBN: 978-83-8373-125-4

© Paweł Koczura i Wydawnictwo Novae Res 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Jędrzej Szulga

KOREKTA: Anna Grabarczyk

OKŁADKA: Magdalena Muszyńska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek