Budzenie drzew - Domańska Joanna - ebook + książka

Budzenie drzew ebook

Domańska Joanna

3,8

Opis

Od przeszłości, jak i od swojej małej ojczyzny nie można uciec. Nosi się je głęboko w sobie. “Budzenie drzew” to powieść utkana z małych wydarzeń i strzępków historii o tym, jak nasze korzenie przywiązują nas do ziemi, jak do pewnych prawd dojrzewa się po trochu. To opowieść o życiu, przemijaniu, śmierci… O symbiozie człowieka z przyrodą.

Bohaterka książki wychowuje się na wsi, u dziadków. Matka ją porzuciła i wyjechała do Włoch. Ojciec nieznany. Dziewczynka dorasta w świecie niedomówień i niewyjaśnionych kwestii. Buduje wokół swojego serca niewidzialny mur. Cierpkie wchodzenie w dorosłość oznacza konieczność oswojenia się ze stratą i śmiertelnością – zwierząt i ludzi. Babka jest oszczędna w okazywaniu uczuć, dziadek bardziej skory do rozdawania razów. Z takim bagażem doświadczeń kobieta ucieka do miasta, by po latach powrócić, już nie sama, do swojej opiekunki, która zaczyna snuć historie z życia, i do własnych wspomnień.

Joanna Domańska ma moc wywoływania obrazów, które zapadają głęboko w pamięć.

Joanna Domańska – absolwentka filologii polskiej z edytorstwem i komunikacją medialną na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie, studium dziennikarskiego, studiów podyplomowych z zakresu fotografii w Warszawskiej Szkole Fotografii i Grafiki Projektowej. Stypendystka Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, zyskała także stypendia twórcze Miasta Krakowa i Miasta Tarnowa, stypendium „Mobilni w Kulturze” Miasta Stołecznego Warszawy. Autorka tomików poetyckich: “36 wierszy o niepokoju”, “Pan tu nie leżał”, “Pomiędzy” oraz albumu fotograficznego “Niepodległa”.

Jej zdjęcia, teksty poetyckie, prozatorskie czy dziennikarskie były publikowane w „Toposie”, „Wyspie”, „Dzienniku Polskim”, „Akancie”, „Fragile”, „Frazie”, „Formacie”.

Otrzymała między innymi Nagrodę Województwa Małopolskiego „Ars Quaerendi” za wybitne działania na rzecz rozwoju i promocji kultury.

Wraz z Kamilem Domańskim prowadzi agencję fotograficzną Pictures.

Budzenie drzew” to debiut powieściowy autorki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 126

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (24 oceny)
8
8
4
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dotmagia

Dobrze spędzony czas

Jesteśmy na wsi. Stara chałupa, a w niej jeszcze starsza i trochę już chyba zmęczona starością, żyjąca w swoim świecie, babka. Do babki wraca kobieta z innego, tego współczesnego świata. Wraca i tak sobie razem przebywają, wspominają i pewne kwestie z przeszłości wyjaśniają. Książka skomponowana ze wspomnień życia kobiety, która dzieciństwo i młodość spędziła u wzmiankowanej wyżej babki. Babka zaś była jeszcze wtedy całkiem niezmęczona starością. Byłbym zapomniał! W owych czasach z babką mieszkał jeszcze dziadek - tyran domowy. Chociaż w sumie, może wcale nie tyran. Może w owamtych czasach taki był właśnie standard męskich zachowań na zapomnianych wioskach. Ciężko powiedzieć. W każdym razie. Wychowywała się ta kobieta z nie stetryczałą jeszcze babką i dość zasadniczym dziadkiem. Tak na marginesie. Dziadek przypomina mi trochę Eustachego z kreskówki "Chojrak - tchórzliwy pies". Przyjemny, delikatny styl. Nic na siłę. Bez udziwnień. Tylko proste obrazki. Jak slajdy, albo pocztówki z da...
30

Popularność




Copyright © Joanna Domańska, 2021 Copyright © Biblioteka Analiz, 2021

Wydanie pierwsze

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody wydawcy jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Redakcja: Ewa Tenderenda-Ożóg Korekta: Joanna Gradowska Projekt okładki: Aleksandar Ćirlić

Warszawa, 2021

ISBN 978-83-958867-5-1

ISBN 978-83-66765-44-3

Wydawcy:

Biblioteka Analiz ul. Mazowiecka 6/8 00-048 Warszawa

tel. 22 828 36 31

www.rynek-ksiazki.plFacebook.com/bibliotekaanalizFacebook.com/WydawnictwoBibliotekaSlow

Instytut Literatury ul. Smoleńsk 16/1 31-112 Kraków

Tel. 12 398 43 69

www.instytutliteratury.pl

KonwersjaEpubeum

TATO

Patrzyłam podejrzliwie na wszystkich mężczyzn z wioski starszych ode mnie przynajmniej o trzydzieści pięć lat. Ona ani nie potwierdza, ani nie zaprzecza, że mój ojciec jest stąd, że być może nawet wiedzie poukładane życie na gospodarstwie – ma żonę, dzieci, stado zwierząt i zdecydowanie nie potrzebuje kłopotów. Patrzę na nich w kościele i szukam podobieństwa. Trudno je dokładnie określić. Tu wszyscy są do siebie podobni, właściwie tacy sami, jakby rzeczywiście ich ojcem i matką byli Adam i Ewa. Mają rysy południa – twarze poorane jak ich ziemia, spalone słońcem, przemarznięte srogą zimą. Mogę podać się za córkę każdego z nich, bo wcale nie jestem wyjątkowa – pucołowate policzki, ciemne oczy, czarne włosy. Tyle.

Mama mówi, że jej nienawidzi za to, co zrobiła. Nie mówi, co zrobiła. Popija włoskie espresso we włoskiej hacjendzie, siedząc u boku włoskiego grubasa. Tak, to ona. Nie wraca do domu na święta roczne, nie wybiera się nawet na jej pogrzeb, jak będzie gotowy. Czeka na wiadomość z Polski, że to już.

— Sama ją pochowaj. Dostaniesz pieniądze od państwa. Wystarczy ci nawet na zaproszenie wiejskich, operowych śpiewaczek, kompot i wódkę – mówi i szybko odkłada słuchawkę. Nic więcej nie ma mi do powiedzenia.

Znów nie zdążyłam. Od kilku miesięcy nic jej nie mówię, a brzuch zaczyna się ruszać i już nie da się udawać, że wszystko jest po staremu. Zawsze jak mam w głowie odpowiednio poukładane słowa, to ona odkłada słuchawkę.

— To ciao – szepczę w powietrze ze smutkiem.

MAŁA ZAPOWIEDŹ KOŃCA ŚWIATA

Ona jest taka jak zawsze. Siedzi w oknie zasłonięta kwiatami i obserwuje świat, który się aktualnie kończy. Czasem na tym wycinku drogi, do którego ma dostęp, łące przed domem lub na polanie prowadzącej do pobliskiego lasu dzieje się coś dziwnego i ona się cieszy, że miała rację, bo mogła to przewidzieć. Nic się tu nie zmieniło od wieków, ale nie może żyć aż tak długo. Krążą o niej legendy po okolicy i straszą nią dzieci. Czasem bandy urwisów przychodzą pod jej dom, krzyczą obraźliwe rzeczy i rzucają kamieniami w okno. A ona ich przeklina na głos i potem w niewyjaśnionych okolicznościach łamią kości albo spadają z huśtawki. Niby bez związku, a jednak. Nikt z nas nie odważył się z nią zostać, choć wszyscy mieli taką samą szansę – dziadek przeniósł się pierwszy na tamten świat, potem wszystkie jej dzieci uciekły do miasta lub za granicę. Na końcu odeszłam ja, jak już wydawało mi się, że mam dokąd pójść. Nawet nie musiała to być prawda – wystarczył jeden gest ręki z zewnątrz, żeby mnie tu nie było. Nikt normalny nie był w stanie z nią wytrzymać na dłuższą metę. Zwłaszcza że wydawało się jej, że wszystko może, że odbiera życie i daje życie – według kaprysu czy okoliczności losu. Tak to tłumaczyła – okolicznościami losu.

Gdy patrzyłam w lustro jej starego domu, najczęściej widziałam wojnę. To było lustro od wojny zawieszone nad zlewozmywakiem, w którym myło się ręce i naczynia. Teraz odbija się w nim jej zgarbiona postać. Siedzi w najdalszym rogu kuchni.

— Wróciłaś? – pyta, gdy tylko przeszłam przez długi korytarz prowadzący przez wąskie gardło do serca domu, gdzie królowały stara, kaflowa kuchnia, kanapa, stolik, dwa krzesła i właśnie to lustro i zlewozmywak, w którym znów myłam ręce. – Co tak późno? – dodaje z wyrzutem. – Czekałam jakieś dwadzieścia lat. Może nawet dłużej.

— Lepiej będzie, jeśli zamiast wyrzutów zrobisz mi herbatę – próbowałam zepchnąć rozmowę na bardziej prozaiczne tory, ale od początku byłam na straconej pozycji pasażera tego pociągu i obie dobrze o tym wiedziałyśmy.

— Wiesz, gdzie jest – burknęła.

Wyciągnęłam z głębi szafki dwa kubki oblepione brudem znacznie mniej niż inne. Starałam się nie analizować poziomu brudu w środku, zalewając susz wrzątkiem. Tuż po przyjeździe nie odważyłabym się umyć żadnego przedmiotu na jej oczach. Pomyślałam, że prędzej czy później nawet ona idzie spać i wtedy wyszoruję dom z tych wszystkich lat, by naczynia odzyskały swój kolor i były takie jak kiedyś – przyjemne w dotyku, z właściwą sobie fakturą metalu lub przedwojennej porcelany.

Zaparzyłam herbatę z kilku zasuszonych liści lipy, z dodatkiem soku z brzozy, który dalej upuszcza z drzew. Torebek ze sklepową herbatą nie byłam w stanie znaleźć.

Kazała mi się nie dotykać.

— Nie wygłupiaj się – parsknęła ironicznym śmiechem, gdy chciałam podejść bliżej, by musnąć jej policzek swoim – jak w rodzinie. – Tylko bez głupot. Nikomu to nie jest potrzebne – dodała, wskazując mi miejsce dokładnie na drugim końcu stołu. Może to i dobrze, bo też lepiła się od brudu. Śmierdziała. W powietrzu unosił się zapach zeschniętego moczu i niedopranych ubrań. Kiedyś był to zapach ziół i przypraw, ale teraz ewidentnie przestała o siebie dbać.

— Zaciążyłaś. – Przeszła do sedna bez zbędnych kurtuazji, wzmianek o pogodzie czy zdrowiu. Milczałam.

— Przecież widzę, że zaciążyłaś – powiedziała przez zęby, lustrując mnie od góry do dołu wzrokiem pełnym wyrzutu.

— Nie – odparłam zmieszana, chowając głowę w ramiona, nisko. Skuliłam się jak mały, wystraszony kot przyłapany na wyjadaniu resztek z talerza. Jej gniew zawsze był wielki i nieprzewidywalny jak burza, a ja akurat nie miałam ani gromnicy, ani innego zabobonu pod ręką na tę okazję.

— Nie jestem głupia – obrusza się. – Przecież widać, że będzie dziewucha.

— Z czego widać? – dziwię się jeszcze bardziej, bo ta jajecznica we mnie miała może ze trzy centymetry.

— Z twarzy widać. Przecież nie z brzucha. Jest za wcześnie. Ale twarz ci się zmieniła. Masz niezdrową cerę, opuchnięte policzki. No co ja ci będę mówić. Mnie nie oszukasz. Źle wyglądasz. Zbrzydłaś, to będzie dziewucha.

Jestem w szoku. Z precyzją USG wchodzącego w pochwę rozpoznała płeć i miesiąc. Nic nie mówię. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Skoro ona i tak wie wszystko, to nie będę się wypierać. Nachyla się nad stołem, jakby chciała wciągnąć mnie w swój spisek. Ścisza głos, choć jesteśmy na odludziu i nie może usłyszeć nas tu nikt oprócz zwierząt.

— Chcesz, żebym ci z tym pomogła? Po to przyjechałaś? – pyta, wciągając mnie w konspirację.

— Nie.

— Jak to nie? – oburza się, bo scenariusz mógł być tylko jeden, a ja znów zaczęłam się wyłamywać. – Zwariowałaś?! – wrzasnęła. Gdyby na parapecie okien siedziały jakieś ptaki, to zerwałyby się do lotu; gdyby miała psy lub koty, to wybiegłyby przestraszone z domu na podwórko. A tak byłam tylko ja, ona i łupina orzecha włoskiego w brzuchu, więc zostałam.

Wyglądała, jakby już kiedyś przerabiała tę kwestię. Miałam wrażenie, że to dzieje się kolejny raz z rzędu, że był tu ktoś przede mną, a historia zatoczyła koło. Ona była tego pewna i tym razem nie chciała kłopotów.

— Przecież pamiętam, jak to się robi. Nic ci nie będzie – powiedziała znacznie łagodniej, jakby liczyła na to, że mnie udobrucha. Jednocześnie zaczęła rozglądać się po kuchni, szukając odpowiednich sprzętów, ale że tu ich nie było, to zaczęła przegrzebywać w pamięci zakurzone szafy w pokoju obok.

— Nie, dziękuję. Poradzimy sobie – odrzekłam już spokojniej, ale i tak głos chował się w głębi gardła jak mały, wystraszony baranek, próbujący się wcisnąć w róg stajni, gdy wchodziła do środka – uciekał wtedy w jakieś piskliwe tony, miotał się lub zastygał w bezruchu.

— Jakie my! Ona ci w niczym nie pomoże! – oburzyła się, pokazując na brzuch, który odruchowo zasłoniłam ręką.

— Jej ojciec po mnie przyjedzie – sprostowałam pośpiesznie.

— Żartujesz? A po co on ma tu przyjeżdżać? Ten gnój?

Gnój jest jak przekleństwo. Gnój leżał za oborą. Pochodził od zwierząt, ale każdy z nas dokładał do niego swoje małe co nieco. Potem dziadek wywoził go na pola. Babcia dodawała go do truskawek i marchwi, aby zdrowo rosły. Podlewała gnojem wszystkie warzywa, które potem jedliśmy ze smakiem. Nie mówiło się o gnoju podczas obiadu, ale wszyscy dobrze wiedzieli, co stoi za tym urodzajem. Taki był gnój – podstępny. Potrafił jednak zniknąć z ust wszystkich zainteresowanych, gdy pojawiało się nowe życie. Ona zajmowała się tym gnojem, bo ktoś musiał. Była od tego i od wielu innych rzeczy.

— Gnój… – zaczęłam – to znaczy jej ojciec – ugryzłam się w język, bo wystarczyło kilkanaście minut w tym domu, a już przejmowałam jej zwyczaje – przyjedzie po mnie, jak tylko wróci z kontraktu. Sporo pracuje. Złapał dobrą fuchę za granicą.

— Aha… przyjedzie – powtórzyła powoli, z niedowierzaniem. – To niech przyjeżdża – dodała prowokacyjnie, jakby też to już przerabiała i doskonale znała zakończenie.

Tymczasem skończyła się moja audiencja. Odwróciła się do okna, mocno wpatrując się w widok letniego, ciepłego dnia, tak jakby na bezchmurnym niebie zaraz miała pojawić się jakaś zapowiedź apokalipsy.

O Autorce

Joanna Domańska

Absolwentka filologii polskiej z edytorstwem i komunikacją medialną na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie, studium dziennikarskiego, studiów podyplomowych z zakresu fotografii w Warszawskiej Szkole Fotografii i Grafiki Projektowej. Stypendystka Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, zyskała także stypendia twórcze Miasta Krakowa i Miasta Tarnowa, stypendium „Mobilni w Kulturze” Miasta Stołecznego Warszawy. Autorka tomików poetyckich: 36 wierszy o niepokoju, Pan tu nie leżał, Pomiędzy oraz albumu fotograficznego Niepodległa. Jej zdjęcia, teksty poetyckie, prozatorskie czy dziennikarskie były publikowane w „Toposie”, „Wyspie”, „Dzienniku Polskim”,„Akancie”,„Fragile”, „Frazie”, „Formacie”. Otrzymała między innymi Nagrodę Województwa Małopolskiego „Ars Quaerendi” za wybitne działania na rzecz rozwoju i promocji kultury. Wraz z Kamilem Domańskim prowadzi agencję fotograficzną Pictures. Budzenie drzew to debiut powieściowy autorki.