Błękit i mrok - Niedroszlańska Agata - ebook + audiobook

Błękit i mrok ebook i audiobook

Niedroszlańska Agata

2,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Anna jest zwykłą dziewczyną, pełną życia i energii, która kocha przyjaciół i dobrą zabawę. Po śmierci rodziców wychowywana była wyłącznie przez ciocię. Tuż przed zakończeniem szkoły średniej zostaje sama i od tego momentu jej życie ulega diametralnej zmianie.

 

Gdy poznaje Dawida, zakochuje się w nim bez pamięci. Szybko jednak okazuje się, że chłopak nie jest tym, za kogo go uważała. W jej życiu zaczynają pojawiać się dziwne istoty. Prócz gorącego uczucia, spływa na nią również fala bólu i cierpienia. Odkrywa prawdę o sobie samej i stara się uchronić bliskich oraz ukochanego od przepotężnej siły mroku. Nie jest to jednak łatwe, zwłaszcza że znajduje się w samym centrum walki między aniołami a upadłymi.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 271

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 30 min

Lektor: Joanna Derengowska

Oceny
2,5 (4 oceny)
0
1
1
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AgnieszkaaXC

Dobrze spędzony czas

Całkiem niezła. Typowo dla młodych dziewczyn.
00

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

Agata Niedroszlańska

BŁĘKIT I MROK

TOM I

Strona redakcyjna

REDAKCJA: Paulina Nowaczyk

KOREKTA: Grzegorz Krzymianowski

OKŁADKA: Marcin Koszyński

SKŁAD: Anita Sznejder

© Agata Niedroszlańska i Novae Res s.c. 2014

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczytjakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazuwymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Wydanie pierwsze

ISBN 978-83-7722-737-4

NOVAE RES – WYDAWNICTWO INNOWACYJNE

al. Zwycięstwa 96 / 98, 81-451 Gdynia

tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Wydawnictwo Novae Res jest partnerem Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni.

Konwersja do formatu EPUB:

Legimi Sp. z o.o. | Legimi.com

I

Dzień zapowiadał się pogodnie. Na niebie kłębiło się zaledwie parę chmurek.

„Wyglądają jak małe, leniwie poruszające się owieczki” – pomyślała Anna, wyglądając przez okno i popijając gorącą kawę z mlekiem. Tak, jest to idealna pogoda na zakończenie pewnego etapu w życiu i jednocześnie dobry zwiastun na początek czegoś nowego. Udała się do swojego pokoju na piętrze. Ściany pokoju pomalowane były w kolorze ciepłego fioletu, a wszystkie meble były w kolorze bieli. Przy oknie z greckimi roletami stało małe białe biurko, a na nim notebook i parę książek. Pośrodku, przy ścianie, znajdowało się łóżko z fioletową narzutą w czarne haftowane kwiaty, a tuż obok niego szafa. Zatrzymała się przed nią i długo wpatrywała się w jej wnętrze, zastanawiając się, w co ma się dziś ubrać.

– Cóż, wielkiego wyboru nie mam; to przecież apel z okazji zakończenia szkoły i należy ubrać się na galowo – mówiła do siebie.

„Spodnie odpadają – pomyślała. – Jest dopiero siódma rano, a na zewnątrz już jest bardzo gorąco”. W końcu zdecydowała się na białą bluzkę z kołnierzykiem, bez rękawów, do niej dobrała spódniczkę mini z podwyższonym stanem w kolorze stalowym, a dla wygody zrezygnowała ze szpilek i włożyła kremowe balerinki z odkrytymi palcami. Długie blond włosy związała na czubku głowy w kucyk, migdałowy kształt oczu ­podkreśliła ciemną konturówką, przez co nabrały jeszcze bardziej kociego wyglądu, na usta nałożyła balsam i zbiegła na dół do kuchni. Przed wyjściem chciała jeszcze zadzwonić do cioci, ale szykowanie się zajęło jej więcej czasu, niż sadziła.

Zegar wskazywał godzinę siódmą czterdzieści, a po drodze do szkoły miała jeszcze zajechać po Teresę. Chwy­­ciła torebkę i wybiegła z domu. Dom, w którym mieszkała razem z ciocią, znajdował się niedaleko cmentarza, miał białą elewację i prosty miedziany dach. Nie była to wielka willa, nawet nie była to mała willa, ale miała w sobie coś sympatycznego. Na parterze znajdował się wąski hol, z którego wejście prowadziło bezpośrednio do kuchni, a z niej do małego saloniku. Na końcu holu znajdowały się schody prowadzące na piętro, a pod nimi mała toaleta. Na górze były dwie sypialnie i spora łazienka. Nie było w nim zbyt wiele miejsca, ale Ani i jej cioci w zupełności to wystarczało.

Dom Teresy znajdował się na drugim końcu miasta. Szeroki podjazd z obu stron ozdabiały różnokolorowe kwiaty. Na werandzie w wielkich kamiennych donicach rosły iglaki. Od frontu ten niewielki, acz uroczy domek prezentował się wspaniale, ale Anna wiedziała, że prawdziwe piękno znajduje się z drugiej strony. Znajdował się tam ogród, o który mama Teresy dbała równie mocno, jak o wnętrze, a może i bardziej. W prawym rogu, jak co roku, rosły przepiękne róże, czerwone, różowe, żółte i białe. Mniej więcej na wprost tarasu znajdował się skalniak, a na nim malutki wodospad, który otulały różnego rodzaju zielone roślinki. Natomiast od lewego narożnika aż do końca płotu ciągnęły się rzędy piwonii, spomiędzy których wyrastały mieczyki, a przed nimi rozciągały się aksamitki w dwóch odcieniach. Podjechała i zatrąbiła. Przez wielkie drewniane drzwi wybiegła jej najlepsza przyjaciółka. Również miała na sobie białą bluzkę z rękawem na trzy czwarte i ołówkową spódni­­cę do kolan w kolorze czarnym. Długie rudawobrązowe włosy zostawiła rozpuszczone. Teresa miała bardziej konserwatywny styl ubierania.

– Cześć.

– Cześć, nie zagotujesz się w tej bluzce? – spytała Anna przyjaciółkę. – Będzie pewnie ze sto stopni – dodała z uśmiechem.

– Nie wiem, może i tak. – Spojrzała na swój strój. – Nie miałam jednak nic innego. A raczej nic innego nie mogłam znaleźć. – Wzruszyła ramionami. – Wiesz, takie są zalety posiadania siostry. Och! Czasami mam ochotę ją udusić. – Zacisnęła dłonie w powietrzu, wyobrażając sobie, że trzyma wątłą szyjkę swojej siostrzyczki. – Czy naprawdę aż tak ciężko jest odłożyć coś na swoje miejsce? – krzyczała.

Gdy podjechały pod szkołę, wszyscy byli już na miejscu i szykowali się, by wejść do sali. W szkole wszelkie uroczystości odbywały się w sali gimnastycznej, która w tym celu zawsze była jakoś tematycznie ozdobiona. Teresa podbiegła do ich klasy i jak inni zajęła miejsce na krześle. Anna natomiast została z tyłu sali, ponieważ była jedną z osób wyznaczonych do prowadzenia apelu.

Nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego zawsze ją jako jedną z pierwszych proponowano do tego typu imprez. Szczerze tego nie lubiła, zawsze miała ogromną tremę i nienawidziła się za to, że nie potrafiła odmówić. Więc teraz stała tu i czekała, aż nadejdzie jej pora, by wyjść na środek przed całą szkołę i odczytać to, co jej po­wierzono.

Były przemówienia, wręczanie kwiatów wychowawcom, do niej natomiast należało ­podziękowanie nauczycielom oraz rodzicom, po tym zaś mogła odsunąć się na bok i przyglądać uroczystości już jako zwy­­kła uczennica. Między wręczaniem nagród dla wyróżnionych uczniów za jakieś szczególne osiągnięcia a przemową pani dyrektor poczuła, jak jej plecy oblewa zimny pot, oddech staje się coraz cięższy, a w uszach niesamowicie szumi. Z trudem walczyła o utrzymanie równowagi, nogi robiły jej się miękkie jak z waty. „Muszę się stąd jakoś wydostać – myślała. – Jakie szczęście, że stoimy tuż przy drzwiach wyjściowych”. Przesu­­­­wała się po­­­­malutku, opierając plecami o ścianę, aż uda­­­ło jej się opuś­­cić salę. Tuż za drzwiami przykucnęła, chowając głowę między kolana, i próbowała dojść do siebie.

– Nic ci nie jest? – usłyszała jakiś męski głos, jednak nie była w stanie odpowiedzieć; chciała, lecz nie mogła. W głowie jej ciągle szumiało, a hałas w uszach zagłuszał myśli. „Boże, kiedy to się w końcu skończy” – powtarzała w duchu. Poczuła, jak ktoś łapie ją za łokcie i podnosi do góry. Nie opierała się, nie miała na to siły, czuła się jak sparaliżowana.

– Chodź, wyprowadzę cię na świeże powietrze, to po­­winno pomóc.

Po paru głębokich oddechach obraz przed jej oczami zaczął się zatrzymywać, a szum w uszach ucichł. Podniosła wzrok, który za moment zatrzymała na dobrze zbudowanym torsie. Musiała wyżej zadrzeć głowę, by móc przyjrzeć się osobie, która udzieliła jej pomocy. Subtelny podbródek, seksownie zarysowane usta, nos idealnie prosty i te oczy. Oczy, w które można wpatrywać się bez końca. Ciemnogranatowe tęczówki przywodziły na myśl głębię oceanu, dodatkowo oprawione były wachlarzem ciemnych długich rzęs i ciemnych brwi. Minęła chwila, nim zorientowała się, że gapi się na nieznajomego jak zahipnotyzowana.

– Dziękuję za pomoc, gdyby nie ty, to pewnie nadal bym tam tkwiła, walcząc, by nie stracić ­przytomności – mówiła, starając się nie tracić oddechu, by znowu nie zaczęło się jej kręcić w głowie.

– To nic wielkiego, dobrze, że już doszłaś do siebie. – Uśmiechnął się delikatnie, ukazując śnieżnobiałe zęby.

– Na imię mam Anna.

– Dawid. – Spojrzał jej w oczy i dostrzegł, jak na jej bladej twarzy zaczyna pojawiać się rumieniec. – Wybacz, ale muszę już lecieć

– Pocze... – nie zdążyła dokończyć. Spróbowała się podnieść, lecz nogi pod nią znowu się zachwiały i dziewczyna straciła równowagę. Poczuła, jak w pasie obejmuje ją silne męskie ramię; czuła, jak napinają się jego mięśnie i jak pachnie. Ten zapach był tak świeży i słodki zarazem, że sprawiał, iż zawroty powracały.

Ponownie pomógł jej usiąść.

– Naprawdę muszę lecieć. Nic ci nie będzie, to tylko omdlenie, pewnie z nerwów – mówił. – Do zobaczenia. – Ania chciała jeszcze go zatrzymać, ale nie ryzykowała ponownym zasłabnięciem. Pozwoliła mu odejść, odprowadzając go wzrokiem.

– Pa – wyszeptała i patrzyła, jak znika za zakrętem.

„Kim on jest i czemu nie był w sali ze wszystkimi? Jeszcze go tutaj nie widziałam” – rozmyślała. Siedziała tak jeszcze przez chwilę, nim usłyszała za sobą zbliżające się głosy.

– Tam jest! – krzyknęła Teresa. – Co się stało? Nie było cię prawie przez cały apel.

– Zrobiło mi się trochę słabo i wyszłam na zewnątrz – wymamrotała Anna. – Długo nie mogłam jednak dojść do siebie i wtedy pomógł mi jakiś chłopak.

– Jaki chłopak? – Przyjaciółka rozejrzała się dookoła. – Nikogo nie widzę.

– Bo już poszedł, śpieszył się gdzieś czy coś...

– Ty to zawsze wiesz, jak urozmaicić uroczystość – odezwał się męski baryton. To Kamil – jej przyjaciel i były chłopak.

– Dzięki, robię, co mogę.

– A teraz jak, dobrze się już czujesz? – W oczach Te­­resy czaił się jeszcze niepokój.

– Jest OK, nogi mi jeszcze lekko drżą. – „Choć nie wiem, czy to tylko wina zasłabnięcia, czy może urody tego nieznajomego” – pomyślała.

– To może odwieziemy cię do domu – zaproponował Kamil. Dobry, poczciwy Kamil, na którego zawsze mogła liczyć.

– Mieliśmy po apelu jechać do kawiarni, a ja nie za­­mierzam rezygnować z ciastka z kremem i es­­presso tylko dlatego, że miałam mały zawrót głowy. I bez żadnego „ale”. – Pokiwała palcem wskazującym do siedzącej obok niej Teresy, a następnie do Kamila. – No! – Podniosła się, otrzepując teatralnie. – Idziemy?

W kawiarni cała trójka zapomniała już o tym, co przytrafiło się z rana. Stracili poczucie czasu, śmiejąc się i żartując.

– Kawa i ciasteczka z kremem to najlepszy poprawiacz nastroju na świecie – żartowała Teresa.

– I czekolada – dodała Anna. – Uwielbiam czekoladę.

Było już późno, gdy się rozstali. Kamil poszedł do domu pieszo, od kawiarni do domu miał bowiem tylko parę kroków, a Anna odwiozła Teresę. Nim się rozstali, umówili się na następny dzień. Artur, kolega ze szkolnej ławy, organizował pożegnalną imprezę dla ich klasy oraz dla paru swoich znajomych, nim wszyscy rozjadą się po świecie.

Po powrocie do domu Anna zadzwoniła do cioci, która dzień wcześniej wyjechała do swojej siostry do Zakopanego, aby pomóc w opiece nad nią. Siostra cioci Lucynki, Maria, już od jakiegoś czasu miała problemy ze zdrowiem. Niecałe trzy lata temu stwierdzono u niej raka piersi, a jako że nie chciała tej całej chemioterapii i bała się dalszych przerzutów, zdecydowała się na usunięcie piersi. Mówiła, że chemioterapia bardzo by ją osłabiła, a ona potrzebuje energii, by móc zajmować się wnukiem i dalej prowadzić aktywne życie. Niestety, z czasem okazało się, że druga pierś też musi zostać usunięta. Od tamtej pory nie ma żadnych przerzutów, ciągle pozostaje pod opieką onkologów, ale ostatnio zachorowała na bardzo ciężkie zapalenie płuc. Jej córka zadzwoniła do cioci Lusi, prosząc ją o pomoc w opiece nad chorą matką, ponieważ sama już sobie nie radziła, miała pracę, musiała zajmować się swoim pięcioletnim synkiem, a teraz okazało się jeszcze, że ponownie zaszła w ciążę. Bidulka była na skaju załamania nerwowego. Ciocia oczywiście się zgodziła – ani ona, ani Ania, ani chyba nikt inny na świecie nie mógłby odmówić pomocy w takiej sytuacji.

– Cześć, ciociu, co słychać?

– Cześć, skarbie, nie jest najlepiej. – W jej głosie słychać było ból. – Od jakiegoś czasu ma problemy z od­­­­dychaniem, ale lekarze robią, co w ich mocy. Mó­wią, że sytuacja jeszcze nie jest tak bardzo beznadziejna i że u kobiety w jej wieku leczenie może trwać trochę dłużej. – Maria była o dziesięć lat starsza od Lusi.

– Tak mi przykro, ciociu. Jestem pewna, że wszystko się dobrze skończy.

– A jak ci minął dzisiejszy dzień? – usiłowała zmienić temat.

– OK! Bez szczególnych rewelacji... – Anna postanowiła przemilczeć fakt zasłabnięcia; ciocia miała na głowie i tak już wystarczająco dużo problemów. – Po wszystkim objedliśmy się kremówkami i chyba przybyło mi parę kilo.

– Ha, ha, kochanie, to ci się nawet przyda. Od zawsze powtarzam, że jesteś zbyt chuda.

– Na jutro umówiliśmy się na imprezę u Andrzeja. Wiesz, takie pożegnanie.

– Tylko uważaj na siebie, kochanie. Mam wyrzuty sumienia, że nie ma mnie przy tobie.

– Bardzo cię proszę, nic się nie martw. Przecież do­­brze mnie wychowałaś i wiesz, że możesz mi zaufać; gdyby było inaczej, nie zostawiłabyś mnie tu samej.

– Wiem, ale i tak się martwię.

– To przestań – poważnie i stanowczo nakazała. – Masz już dość zmartwień na głowie, jeszcze i ty mi się pochorujesz, a tego to już ja nie zniosę. – Poczuła, jak na samą myśl, że jej ukochanej cioci mogłoby przydarzyć się coś złego, zaczynają szczypać ją oczy.

– Dobrze, już dobrze, jutro zadzwonię, słodkich snów.

– I wzajemnie. Kocham cię. Dobranoc.

– Ja też cię kocham. Dobranoc, skarbie.

Odłożyła słuchawkę i przez chwilę siedziała w fotelu z ciemnobrązowej skóry, rozmyślając o cioci Lusi i o tym, jak wiele znaczy w jej życiu. Była dla niej matką i ojcem. Jej jedyną rodziną. Nagle poczuła lekkie ukłucie zazdrości, że nie ma rodzeństwa, że nie ma się z kim pokłócić chociażby o ubrania. Zazdrościła tego Teresie. Bo gdyby to ona zachorowała tak jak ciocia Maria, to kto by się nią opiekował...?

Wzięła gorącą kąpiel, jeszcze raz sprawdziła, czy drzwi są dobrze zamknięte, i położyła się spać. Sen przyszedł szybko, jednak nie znalazła w nim uko­jenia.

Śniło się jej, że znajduje się w jakimś dusznym po­­mieszczeniu; temperatura w nim była tak wysoka, że odczuwało się lekki ból przy oddychaniu, dużo dymu, nie, nie, to nie dym, to para wodna, strasznie jej dużo, jest taka dusząca, z niepokojem rozglądała się, ­próbując znaleźć drzwi. „Może zacznę przesuwać się w bok, aż trafię na jakąś ścianę” – pomyślała. Świeciło słabe światło koloru czerwonego.

– Czerwony to nie jest dobry kolor – wyszeptała.

Nagle poczuła, jak coś chwyciło ją za nadgarstki; z przerażenia serce podskoczyło jej do gardła. Ten do­­­tyk był silny i tak bardzo gorący, parzył, próbowała się wyrwać, oswobodzić, lecz nie mogła, nie miała wystarczająco dużo siły. Poczuła, jak to coś ją do siebie przyciąga. Czuła jego gorący oddech na twarzy. Bała się otworzyć oczy, gdy jednak to zrobiła, jej przerażenie sięgnęło zenitu. Próbowała krzyczeć, lecz nie mogła wydobyć z siebie głosu, patrzyła z przerażeniem na twarz, która zdawała się płonąć żywym ogniem. Była czerwona, z wypustkami i zgrubieniami, w miejscu czoła wyrastały jakby kikuty rogów. Poczuła, jak zaczynają drżeć jej ręce.

– Puść mnie – wyszeptała. – Puść, proszę. – Po jej po­­­liczkach zaczęły spływać łzy. Z przerażeniem dostrzegła, jak ta wielka, potworna postać zbliża się do niej jeszcze bardziej; dostrzegła, że całe ciało tego czegoś pokryte było drobnymi łuskami jak u ryby i takimi samymi wypustkami jak twarz. W miejscu kręgosłupa wyrastały guzy, lecz mimo to stał wyprostowany. Zaczęła wpadać w histerię.

– Puść mnie, puszczaj, odejdź! – krzyczała.

Ale on zbliżył twarz do jej mokrego od łez policzka i przywarł do niego wargami.

– Nie!!!!!! – zerwała się z krzykiem z łóżka. – O Boże, co to było? – czuła, że drży na całym ciele i że łzy napływają jej do oczu. – To sen, tylko zły sen – wyszeptała.

Podeszła do biurka i zapaliła lampkę. W chwili, gdy w pokoju zrobiło się jaśniej, dostrzegła zaczerwienienia na nadgarstkach. Nie mogła w to uwierzyć, ­delikatnie ich dotknęła; były lekko podrażnione, ale skąd... Nagle sobie przypomniała. Ta bestia, ten potwór chwycił ją za ręce. Poczuła, jak zimny pot oblewa jej plecy, obejrzała się gwałtownie za siebie, jakby spodziewała się zobaczyć tam coś strasznego. Nic nie było.

– To tylko sen, zły sen, nic ci nie grozi, głupia – szeptała do siebie. – Lepiej wracaj do łóżka. Ale tak na wszelki wypadek zostawię światło zapalone.

Długo leżała, próbując uspokoić rozszalałe serce, bała się usnąć, by nie wrócić ponownie do tego koszmaru.

Punktualnie o godzinie dziewiętnastej trzydzieści rozległo się pukanie do drzwi. Anna zbiegła po schodach w białym szlafroku i z ręcznikiem na głowie.

– Jeszcze niegotowa? – wykrzyczała Teresa, przewracając oczami.

– Muszę się tylko ubrać i takie tam drobiazgi.

– Ta... drobiazgi. Właśnie widzę. – Zmierzyła przyjaciółkę z góry na dół, chwyciła ją za rękę i obie z chicho­tem wbiegły do pokoju Anny.

Przejrzały zawartość jej szafy. Z dżinsowymi szortami i długim topem pobiegła do łazienki, która znajdowała się dokładnie na wprost jej pokoju. Drzwi zostawiła uchylone, tak by mogły się słyszeć.

– Wiesz, miałam wczoraj straszny sen – krzyknęła do przyjaciółki, wciągając szorty.

– Nie mów, że klasówka z chemii ci się śniła. – Teresa zachichotała, nie odrywając się nawet od myszkowania w kosmetyczce Anny.

– Nie, to nie taki koszmar, choć ten mógłby być równie straszny. – Z powrotem weszła do pokoju ze szczotką w ręku. – Śnił mi się jakiś potwór czy demon, który trzymał mnie za ręce i przyciągał do siebie.

– A był przynajmniej przystojny?

– Co, demon? Nie sądzisz, że gdyby był przystojny, to ciężko chyba byłoby mówić wtedy o koszmarze! – Teresa spojrzała na nią z zaciekawieniem.

– Był bardzo gorący, a jego dotyk mnie parzył. Był taki czerwony z jakimiś naroślami i chyba chciał mnie pocałować. – Odłożyła szczotkę na białe lakierowane biurko i usiadła na łóżku.

– Poczekaj, niech pomyślę, czerwony koleś z naroślami, hm... Wiem – zawołała, podskakując jednocześnie z palcem wskazującym skierowanym ku górze, zupełnie jakby dokonała niesamowitego odkrycia. – Śnił ci się nauczyciel matematyki, pan Kogut alias „parówa”.

– Przestań, to nie jest zabawne – uspokajała koleżankę, sama jednocześnie próbując powstrzymać śmiech.

– O Boże, zaraz się chyba popłaczę.

– Tylko się nie posiusiaj, bo będziemy miały wtedy problem. – I w pokoju znowu było słychać tylko śmiechy.

– No dobra. – Anna podniosła się z podłogi. – Jak wyglądam?

– Jak milion dolarów, tyle że lepiej.

– Dzięki! – Podeszła do lusterka, aby upewnić się, że koleżanka mówi prawdę.

Krótkie szorty eksponowały jej długie, zgrabne nogi, kremowy top idealnie zgrywał się z kolorem jej skóry. Długie blond włosy zaczesała do tyłu, oczy podkreśliła śliwkowym cieniem, który na zasadzie kontrastu podkreślał ciemnozielony kolor jej oczu, długie i czarne rzęsy przeczesała tuszem, a na usta nałożyła lekko różowy balsam. Teresa stanęła obok niej.

– Boże, ile ja bym dała za takie oczy – stwierdziła, przyglądając się Annie.

– A ile ja za taką talię. – Tak, Teresa miała prawdziwie kobiecą figurę. – Gotowa?

– Zawsze!

Po drodze zabrały jeszcze Kamila. Gdy dojechali pod dom Andrzeja, odgłosy wydobywające się ze środka świadczyły o tym, że impreza już zdążyła się nieźle rozkręcić. Andrzej stał przy drzwiach i witał gości.

– Cześć! Rany, chłopie, ty tu chyba pół miasta zwołałeś – powiedział Kamil, witając się z gospodarzem.

– Tak, trochę tego jest – odparł Andrzej, nieśmiało drapiąc się po głowie. – Cześć, dziewczyny.

W środku było gwarno i ciasno, a muzyka ustawiona była na maksymalną głośność. Już przy wejściu Kamila porwała jakaś dziewczyna.

– To nie jest ta Kaśka, która mieszka przy lodziarni? – zastanawiała się Teresa.

– Tak, to chyba ona, ale ona jest chyba od nas młodsza – zauważyła Anna.

– Jest z tych, co to wszędzie się wcisną. Aż mi trochę żal biednego Kamila.

– Lepiej wyjdźmy na ogród, nim ogłuchniemy – za­pro­­­ponowała Anna.

Na zewnątrz też nie było dużo więcej miejsca, ale chociaż muzyka była nieco ciszej.

– O rany! – Anna stanęła jak wryta, chwytając przyjaciółkę za rękę. – To on.

– Co, kto, gdzie? – pytała Teresa, rozglądając się.

– Tam, przy drzewie, rozmawia z tą całą Klaudią.

– OK! – Teresa popatrzyła na niego, po czym skierowała swój badawczy wzrok na przyjaciółkę. – A kim jest ten chłopak?

– Mówiłam ci już. To on mi pomógł wyjść na zewnątrz, gdy wczoraj zasłabłam.

– Szkoda, że jakoś umknęło twojej uwadze, że jest niesamowicie przystojny i dobrze zbudowany.

– A... tak, bo ja mu się nie zdążyłam przyjrzeć. Zresztą, jak odchodził, to nadal mi się w głowie kręciło. – To oczywiście nie była prawda, a przynajmniej nie do końca, bo te zawroty głowy naprawdę ciągle odczuwała, a reszta... no cóż. Jak mogłaby nie zauważyć takiego torsu, tych wspaniałych warg, oczu w kolorze ciemnego granatu, otoczonych wachlarzem długich czarnych rzęs. Jedyne, czego nie pamiętała, to kolor jego włosów. Teraz mogła mu się przyjrzeć – włosy w kolorze ciemnego brązu z lekko orzechową nutą, dłuższa grzywka, która niesfornie opadała mu na oko i dodawała uroku.

– Ależ on jest seksi – zatarła ręce Teresa.

– Tak? No, może trochę – odparła Anna, nie odrywając od niego wzroku.

– Wiesz co, te twoje „tak, no może trochę”... to opowiadaj nieznajomym. Ja cię znam i widzę, że masz chrapkę na to ciacho. – Skrzyżowała ręce na piersi i prowokująco spojrzała w jej kierunku. Anna odwróciła się do niej z lekkim uśmiechem, po którym Teresa od razu wiedziała, co jest grane.

– Zgadłam, prawda? On ci się spodobał.

– Co z tego – spuściła z tonu Anna. – Pewnie mnie nawet nie pamięta. Poza tym Klaudia już zaczęła zarzucać na niego sieć. Ilu znasz chłopców, którzy się jej oparli?

– To ten będzie pierwszy, bo właśnie tu idzie. – Teresa wskazała na niego podbródkiem.

Anna zamarła, serce zaczęło walić jej jak szalone, a na twarz wylał się lekki rumieniec. „Tylko spokojnie” – zdążyła pomyśleć, gdy za plecami usłyszała jego głos.

– Witam!

– A, cześć, cóż za spotkanie – odpowiedziała, odwracając się w jego stronę i udając obojętny ton. – Nie spodziewałam się ciebie jeszcze spotkać.

– Tak świat jest mały – odpowiedział z uśmiechem, który sprawił, że serce zabiło jej jeszcze szybciej. Poczuła, jak Teresa szczypie ją w pośladek.

– To jest Teresa, moja przyjaciółka, a to... Dawid, prawda? – W rzeczywistości wcale nie musiała zastanawiać się nad jego imieniem; nawet wyrwana z głębokiego snu w środku nocy nie musiałyby długo nad tym myśleć.

– Tak, bardzo mi miło. – Uścisnął dłoń Teresy. – Może się czegoś napijecie – spytał, wskazując dłonią na barek.

– Dla mnie piwo – odparła Teresa.

– Wystarczy sok, dziękuję – powiedziała Anna.

– Zaraz wracam. – Odchodząc, obdarzył obie panie subtelnym uśmiechem.

Odprowadziły go wzrokiem i po zaledwie kilku se­­kundach ciszy Teresa nie wytrzymała:

– Ale ciacho!!

– Tak – odparła Anna, wypuszczając powietrze. Nagle poczuła się bardzo niepewnie. – Myślisz, że mam u niego jakieś szanse? – wyszeptała.

– Nie mów, że nie widziałaś, jak na ciebie patrzy! Zresztą... od kiedy to zastanawiasz się, czy masz u kogoś szanse, co? – Kiwnęła głową w jej stronę.

– Nie wiem, on mnie jakoś dziwnie onieśmiela, czuję się niespełna rozumu albo co najmniej jak mała dziewczynka.

– Daj spokój, jest tylko trochę starszy z tego, co wi­­dzę. – Szturchnęła ją łokciem, puszczając oko. – Weź się w garść, wiesz, że możesz mieć każdego.

Tak, niby tak. Wiedziała, że podoba się chłopcom, wi­­działa, jak na nią patrzą, słyszała ich zachwyty, komentarze, wiedziała, że jest atrakcyjna i że doprowadza tym do szału większość dziewczyn. Wszystko to wiedziała, ale nie patrzyła na siebie w ten sposób; choć zdawała sobie sprawę z własnej atrakcyjności, nie dostrzegała tego, co widzą inni. Gdzieś w środku czuła się brzydkim kaczątkiem, niepewnym dzieckiem. Jej pewność siebie była jedynie maską, za którą się ukrywała. Spotykała się z wieloma chłopcami i – jak zwykła mawiać Teresa – „całowała już wiele żab”. Pierwszym jej ­chłopakiem był Marek, o włosach tak jasnych, że niemal białych, z piegami na nosie; nie było to wielkie uczucie, ale chłopak był uroczy. Mieli wtedy zaledwie dwanaście lat. Ich związek skończył się, gdy jego rodzice postanowili przeprowadzić się na Mazury.

Po nim było wielu chłopców, lecz z nikim nie wiązała się na dłużej. Dopóki nie poznała bliżej Kamila. Ten związek przetrwał wiele miesięcy. Naprawdę jej na nim zależało i wiedziała, że on czuje to samo. Jednak ich uczucia, z początku tak gorące, szybko wygasły. Nie przetrwali jako para, ale za to zostali najlepszymi przyjaciółmi, którzy mogą ze sobą rozmawiać dosłownie o wszystkim i o każdej porze dnia i nocy. Wiedziała, że wspomnienia chwil, które razem spę­dzili, będą zawsze wywoływać ciepło w jej sercu.

A teraz stała tu, przed tym niesamowitym mężczyzną, i nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić.

– Problem w tym, że chyba nie wiem.

– Widziałaś, jak dziś wyglądasz – zirytowała się Teresa. – Zresztą ty zawsze dobrze wyglądasz. Hej – spojrzała jej w oczy – nie truj. Weź głęboki wdech i do dzieła. No już. – Klepnęła ją w pośladki i zaczęła pomału odchodzić. Anna spojrzała na nią z zainteresowaniem. Teresa bezdźwięcznie powiedziała: „już idzie, pa”.

– Już jestem, proszę. – Wyciągnął do niej rękę, w któ­­rej trzymał szklankę z sokiem pomarańczowym. – A to dla... – rozejrzał się dookoła – Teresy?

– Ktoś ją porwał przed chwilą. – Rozejrzała się też, jakby jej szukała wzrokiem.

– Może się przejdziemy, ten ogród jest dość spory – zaproponował.

– Z chęcią. – Uśmiechnęła się do niego zalotnie.

Czas pędził jak szalony, pogrążeni w rozmowie zupełnie nie zorientowali się, że prawie wszyscy już poszli. Dziewczyna miała wrażenie, że znają się od zawsze, że może z nim mówić o wszystkim, że może mu całkowicie zaufać i się przed nim otworzyć. To niesamowite, przecież dopiero go poznała. Mimo iż nie piła alkoholu, czuła się lekko odurzona jego bliskością, zapachem, głosem.

– Hm... – odkaszlnął ktoś z boku. – Przepraszam, że przeszkadzam, ale chyba musimy już lecieć – powiedziała Teresa, spoglądając na zegarek.

– A... – Anna spojrzała na wyświetlacz swojej komórki. – O rany, to już czwarta! – Rozejrzała się dookoła, jakby chciała się upewnić, czy naprawdę jest już tak późno. I rzeczywiście, nie było już prawie nikogo, jakieś dwie osoby stały przy grillu, choć stwierdzenie, że stały, było bardzo naciągane; ktoś inny spał na ławce, muzyka już zupełnie ucichła, a z domu dochodziły tylko pojedyncze słabe głosy. – Tak, już powinnyśmy jechać. – Podniosła się z murku, na którym sie­dzieli. Spojrzała na swojego rozmówcę i z uśmiechem na ustach podziękowała za ten wieczór.

– Cała przyjemność po mojej stronie. – Jedną rękę przyłożył do piersi, drugą zaś z tyłu na plecach i ukłonił się niczym średniowieczny kawaler. – Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. – W oczach zabłysły mu iskierki.

– Ja również. Do zobaczenia. A gdzie jest Kamil? – spytała przyjaciółkę.

– Już pojechał z jakimiś facetami. – Machnęła ręką obojętnie.

Odchodząc, Anna odwróciła się jeszcze, by spojrzeć, czy chłopak nadal tam stoi. Stał i wpatrywał się w nią z uśmiecham na ustach. Poczuła, jak zalewa ją fala go­­­­rąca, a serce przyspiesza.

Dopiero w samochodzie uświadomiła sobie, że zupełnie zapomniała o przyjaciółce.

– Bardzo cię przepraszam. Naprawdę. Zupełnie straciłam poczucie czasu. Naprawdę przepraszam. – Spojrzała w jej stronę błagalnie. – Wybaczysz???

– No, nie wiem, to cię może drogo kosztować. – Teresa skrzyżowała ręce na piersiach i zrobiła nadąsaną minę.

– Co tylko zechcesz. Wybacz, ja nie wiem... jak mog­­łam. Ten czas jakoś tak szybko minął. Naprawdę, nie wiem, co powiedzieć. Ja zupełnie zapomniałam o świecie.

– To się dało akurat zauważyć. Ale spoko, w sumie nic się nie stało!

– Jak to nic się nie stało? Przyszłyśmy razem, a potem ja zapomniałam o twoim istnieniu.

– No... Ale prawdę mówiąc... ja o twoim też.

– Co? Że coo??? – krzyknęła Anna. – Opowiadaj, i le­­piej ze szczegółami, jeśli chcesz uniknąć tortur.

W tym czasie zdążyły już podjechać pod dom Teresy.

– To może jutro, jestem taka zmęczona. – Przeciąg­nęła się leniwie, ziewając. Następnie złapała za klamkę, szykując się już do wyjścia z samochodu przyjaciółki.

– O nie, nie, nie ze mną te numery. Gadaj. – Chwyciła ją za sweter, na nowo wciągając do samochodu.

– Powiem tylko, że to Andrzej i że zastanawiam się nad odwołaniem wszystkiego złego, co o nim mówiłam. A resztę opowiem jutro, jak się wyśpię. Na razie. Jedź ostrożnie. – Wysiadła z samochodu i ciągnąc nogi za sobą, jakoś dotarła do drzwi frontowych.

– Andrzej, Andrzej – szeptała Anna pod nosem. – Ale numer. Nie wierzę. – Uśmiechnęła się do siebie pod nosem.

Podjechała pod dom. Z przyzwyczajenia spojrzała na zegarek, by upewnić się, czy nie jest czasem zbyt późno. Ale cioci nie ma w domu i nie będzie musiała się tłumaczyć.

– Uch – odetchnęła z ulgą. – O tyle dobrze. – Zaczęła szukać kluczy w torebce i na plecach poczuła nagle chłodny powiew wiatru. Aż przeszły ją ciarki. Obejrzała się gwałtownie, jakby czuła, że ktoś za nią stoi. Nikogo nie było. „To tylko głupie przeczucie” – ­pomyślała. Ale nim przekręciła klucz w zamku, to przeczucie się spotęgowało.

– Szybciej, szybciej – szeptała. – To paranoja jakaś. Jestem sama dopiero od czterech dni, a chyba już za­­czyna doskwierać mi samotność. Jutro, jak tylko wstanę, muszę zadzwonić do cioci – postanowiła.

Była tak zmęczona, że powieki same się jej zamykały. Sen przyszedł szybko. Poczuła, że odpływa. Jakby leciała, tak zrelaksowana, tak lekka, delikatny wietrzyk czesał jej długie włosy, a uczucie radości przepełniało serce. Nagle poczuła, że zaczyna się dusić i spada. Mgła, coraz gęstsza mgła. Ktoś chwycił ją za ręce, mocno, ból. Próbowała krzyczeć, lecz nie mogła wydać z siebie dźwięku. Uścisk stawał się coraz mocniejszy, a dziewczyna czuła, jak potężne, gorące ciało napiera na nią.

– Nie, proszę, nie, puść mnie.

Nie mogła dostrzec, kim jest napastnik, widziała je­­­­­dy­­­­nie jego dłonie, wielkie, czerwone, z naroślami. Wy­­­tężała wzrok, próbując coś dostrzec, ale mgła była zbyt gęsta. I wtedy zobaczyła, serce jej zamarło. „Boże! Co to?” – pomyślała. Ta bestia wpatrywała się w nią, spróbowała odwrócić głowę, lecz nie mogła. Bestia miała w sobie coś hipnotyzującego i jeszcze coś, coś w sposobie, w którym na nią patrzyła. Nie miała teraz zamiaru zastanawiać się, co to takiego. Musiała jakoś ratować życie. Z całych sił spróbowała krzyknąć:

– Puszczaj!

Obudziła się z krzykiem na ustach, cała zlana potem. Próbowała uspokoić oddech, tłumacząc sobie, że to sen. Tylko zły sen.

– Nie powinieneś był się do niej zbliżać – zarzucał Dawidowi Mateusz. – Nie masz prawa istnieć fizycznie w jej życiu. Żaden z nas nie ma takiego prawa!

– Nie mogłem bezczynnie patrzeć, jak mdleje – usprawiedliwiał się. – Wiem, że jestem durniem – zganił samego siebie.

– Ale już na tę imprezę nie musiałeś iść. Przecież wiedziałeś, że tam będzie.

– Wiedziałem, miałem nadzieję. Tyle tygodni ją obserwowałem, tyle godzin spędziłem na walce z samym sobą, by do niej nie podejść. Tyle lat poszukiwań... – Zacisnął dłonie na piersiach.

– To nie jest istota, którą straciłeś. Nie jej szukałeś!

– Ona to w sobie ma...

– I co z tego? – uniósł głos, przerywając mu. – Pamiętaj, że to nie jest ta sama istota.

– Wiem to doskonale. Chciałem tylko wiedzieć, kim będzie ten człowiek, a ona jest piękna. Nie spodziewałem się tego. To ciało, ten umysł. Jest zabawna, błyskotliwa, czarująca. Nie powinienem, nie mam prawa wkraczać w jej życie. Wiem! Ale jak mogę teraz odejść, jak mam ją zostawić, gdy w końcu udało mi się ją znaleźć i poznać? Jak mogę ignorować to piękno, ten blask, to światełko w niej? To tego szukałem, tego pragnąłem. O ile łatwiej byłoby odejść, gdyby była inna. Gdyby nie miała w sobie tyle ciepła i nie była tak piękna. Och! – Chłopak westchnął.

– Ostrzegam cię, Dawidzie, ona jest pod moją opieką.

II

Po południu odwiedziła ją Teresa. Gdy Anna poszła otworzyć drzwi, jej oczom ukazała się blada twarzyczka z wielkimi okularami przeciwsłonecznymi i z potarganymi włosami.

– Rany! – krzyknęła. – Chyba nie najlepiej się dziś czujesz!

– Co ty nie powiesz – odpowiedziała z przekąsem. – Wpuścisz mnie czy zamierzasz dłużej torturować mnie tym słońcem?

Anna gestem zaprosiła koleżankę do środka.

– Co to za zapach? Rany! – krzyknęła i niemal mo­­men­­talnie złapała się za głowę z wyrazem bólu na twa­­­rzy. – Ty gotujesz – resztę zdania dokończyła już niemal szeptem.

– Chyba wczoraj trochę przesadziłaś.

– To nie był mój dzień – skwitowała.

– No to słucham. – Zajęła miejsce obok niej przy ku­­­chennym stole.

– Co, słucham? – Teresa podniosła głowę z zaciekawieniem. – O czym ty... a, o tym. – Wyglądała, jakby dopiero zaczęła przypominać sobie wydarzenia wczorajszego wieczoru.

– No, dalej, do przodu. Chcę wiedzieć wszystko, z najdrobniejszymi szczegółami. i lepiej niech ci nic nie umknie, jeśli nie chcesz być torturowana.

– Nic wielkiego się nie stało, tylko rozmawialiśmy. Jak cię zostawiłam, to na niego wpadłam i tak to się jakoś potoczyło. Tyle.

– Tyle? – zirytowała się Anna. – Jakoś nie chce mi się wierzyć. Po samej zwykłej towarzyskiej rozmowie – wyraźnie akcentowała każde słowo – nie powiedziałabyś, że zastanawiasz się nad odszczekaniem wszystkiego złego, co o nim mówiłaś i myślałaś. Prawda? – dodała twardo.

– Yyyy... tak mówiłam? Chyba nie pamiętam... – kręciła, jednak gdy zobaczyła wzrok swojej przyjaciółki, zrozumiała, że nie ma wyjścia. – No dobra. Bo wiesz, ja z nim w sumie nigdy nie gadałam tak... tak normalnie. Zawsze myślałam o nim jako o takim, no wiesz... – Przystawiła palec wskazujący do skroni i zrobiła nim parę kółek w powietrzu. – Jak o kobieciarzu i kabareciarzu. Ale wczoraj... To...

– Co, przeszedł cudowną przemianę???

– Nie, chyba nie, nie wiem, był po prostu inny. To znaczy – nadal był sobą, tylko dostrzegłam, że nie jest takim znowu osłem, jak zawsze sądziłam. No i jest całkiem przystojny. – Nagle na jej bladych jak ściana policzkach pojawił się rumieniec.

Anna wpatrywała się w przyjaciółkę przez chwilę, po czym stwierdziła: