Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Życie nie jest skomplikowane. Wystarczy ktoś do kochania, coś do roboty i odrobina nadziei.
Co robi dwudziestolatek, który dla dziewczyny zostawił swoje dotychczasowe życie, rodzinę i kolegów, przeprowadził się na drugi koniec Polski, po czym został porzucony przez ukochaną? Zaczyna pić. A po kilku miesiącach alkoholowego ciągu stwierdza, że jego historia niebezpiecznie zaczyna przypominać kompilację biografii Hłaski, Bukowskiego, Pilcha, Hemingwaya i Tyrmanda… Postanawia więc napisać książkę.
Czasem myślę, że Bóg, jeśli istnieje, to albo ma nas w dupie, albo jest pijany w trupa, albo zwyczajnie go nie rozumiemy. A może nas nie lubi? Śmieszna sprawa. Potrafię ot tak znieść fakt, że sam mogłem umrzeć. Jednak gdy ktoś bliski tylko mówi słowo „rak”, to zaczynam myśleć o całym życiu. Może nie jestem aż takim dupkiem? Na swój pokrętny sposób, nawet jak przestałem nazywać się chrześcijaninem, to szanuję jakieś biblijne wartości. Miłość, rodzina, przyjaźń. Jestem dziwnym człowiekiem. Leję alkohol w mordę, żyję jak niespełniona gwiazda rocka, a myślę o miłości. Cały ja.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 296
Rok wydania: 2018
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Leżę na podłodze. Słyszę świst i mokra szmata ląduje mi na twarzy. W tle słowa z radia: Let me break it to you son. Your shit’s fucked up. Wszystko mnie boli. Wstaję, zrzucając z siebie ścierkę. Rozglądam się. Jestem w kuchni tego baru. Widocznie, jako stały bywalec, dostałem VIP-owskie miejsce na zapleczu. Krzywo się uśmiecham, patrząc na barmana. On nie wygląda na zadowolonego.
– Te, Henaskicz, zarzygałeś wszystko. Weź to posprzątaj. Zacznij od drzwi wejściowych. – Oczywiście musi mówić odrobinę głośniej, niż wypada przy skacowanych ludziach.
Zbiera mi się na mdłości. Czuję, jakby moją głowę stratowało stado dzikich świń.
– Za piwo. Tak człowieka na kacu męczyć, no wiesz co – mówię z trudem, każde słowo wymaga ode mnie nadludzkiego wysiłku.
– Za te dwanaście, które wziąłeś od wczoraj, sprzątasz cały bar, Harnaśkicz.
On naprawdę jest bezlitosny. Tylko o tych długach i obowiązkach. Przynajmniej już wiem, ile wypiłem.
– Nie nazywaj mnie tak. Dla ciebie pan Henaskicz. W pojedynkę utrzymuję ten bar swoim alkoholizmem. – Chcę wykonać stosowny gest, ale skacowany mózg odmawia posłuszeństwa. Siedzę na usyfionej podłodze w kuchni baru, z tępym wyrazem twarzy, machając gałganem. Chyba moja gra aktorska jest dość kiepska, bo w odpowiedzi barman rzuca we mnie kolejną ścierą. Jestem na naprawdę porządnym kacu, skoro uderzenie skrawkiem materiału wystarczyło, żeby mnie przewrócić.
Muszę wyglądać jak wątpliwy król życia. Na kuchennej podłodze, w towarzystwie dwóch szmat. Ten mój urok osobisty czyni cuda. Brakuje mi tylko papierosa.
Mógłbym tak leżeć i napawać się kolejnym niezręcznym porankiem. Albo popołudniem. Sam nie wiem. Nachyla się do mnie barman. Dostaję na odlew w twarz. Aż mnie obraca. Oglądam podłogę z odległości nosa i zaczyna do mnie docierać, jak podłe zadanie dostałem. Lepko od brudu jak w chlewie. Chyba nawet niesprzątana od roku kuweta dla kota jest czystsza. Zaczyna mnie mdlić. Ktoś łapie mnie za nogi i przeciąga po podłodze, wycierając mną dużą porcję tego syfu.
– Henaskicz! Zdążyłem już usłyszeć cały twój bełkot o przegranym życiu, ale albo to posprzątasz, albo ja to posprzątam tobą.
Mam wrażenie, że specjalnie krzyczy, by mnie dobić. Naród piękny, tylko ludzie to kurwy. I tylko sam mogę się obrażać. Mam swoją dumę, ewentualnie jej resztki. Wstaję, podnoszę obie szmaty, odruchowo sięgam po papierosy. Rzucam kilka przekleństw. Przecież zostałem okradziony z ostatniego papierosa. Podchodzę do barmana, przytulam go, przy okazji obmacując mu ostentacyjnie kieszenie. Znajduję papierosy, wyciągam trzy i rzucam mu paczkę na podłogę. Pamiętam, że ma dziewczynę.
– Możesz je sobie podnieść. Twoja dziewczyna klękała przede mną kilka razy i nie potrzebowała do tego powodu. A bez piwa nie pracuję.
W odpowiedzi zasłużenie dostaję po pysku. Porządny prawy sierpowy. Mam chyba rozcięty policzek. Znowu leżę na podłodze. Bierze mnie za nogi, wciąga po schodach i zostawia na dworze. Ale chociaż mam papierosy. I nie muszę sprzątać. Leżąc, wyciągam jednego, wsadzam do ust i zapalam. Dobrze, że ta dziewczyna nie zabrała mi ognia.
Nie mam nawet siły strzepać żaru. Popiół spada mi na twarz. Muszę wyglądać jak menelska krzywa wieża w Pizie. Cały ubrudzony, miejscami nawet we własnych wymiocinach, z żarem na twarzy i spalonym do filtra papierosem w ustach.
Łapię się za pobliski stolik i próbuję podnieść. Po dwóch próbach mi się udaje. Przypominam sobie coś, co kiedyś gdzieś przeczytałem. Brzmi jakoś tak: Raz postawiłem źle stopę, od teraz cały czas chodzę krzywo. Jeden mały niepozorny błąd i kończysz pod mostem. To nie jest przypadek, że o dążeniu do marzeń mówią tylko ludzie, którym się udało. Tych, co mieli pecha, nie stać nawet na dostęp do Internetu.
***
Nie wiem, ile czasu minęło, ale w końcu docieram do mieszkania w kamienicy. Drzwi są otwarte. Widzę Ankę stojącą w samym szlafroku. Uśmiecham się na widok jedynej osoby, która znosi mnie dłużej niż jeden dzień. A ciężko ze mną wytrzymać. I nie mam na myśli jej orgazmów. Wyciągam ręce i przytulam się do niej. Przy okazji łapię za jędrny tyłek. Szkoda, że męskie reklamy alkoholu gloryfikują picie zamiast mówić o jego skutkach, na przykład muszę teraz pachnieć jak kibel.
Postanawiam być dla niej miły za to, że mnie toleruje i spędza ze mną czas. Wyczyn godny świętego.
– Hej, czekałaś?
– Ciągle za nią tęsknisz?
Anka ucieka z uścisku i patrzy z politowaniem. Zadała bez ostrzeżenia pytanie, którego się nie spodziewałem. Czy wszyscy dzisiaj chcą zmaltretować mnie i mojego kaca?
– Pytaniem na pytanie, serio? Za kim niby dalej tęsknię?
– Dobrze wiesz za kim, Dawid.
– Za tą uroczą istotką, która obiecała mi cały świat? – Coś jest ze mną nie tak. Kobietę, przez którą nie cierpię swojego życia, nazwałem uroczą istotką. Już wiem, czemu wszyscy romantycy ostatecznie kończą na pętli.
– Tak. – Przeszywa mnie wzrokiem. Kobiety. Przed nimi nic nie da się ukryć. – Jak się czujesz?
– Ja? W porządku… Nie, dość kiepsko. Ale pracuję nad tym. Jestem zdegustowany swoim życiem i swoim zachowaniem. Straciłem wspaniałą dziewczynę w najgorszy sposób. Już myślałem, że ją mam. Wiesz, typowe żyli długo i szczęśliwie. A teraz nie mogę się po tym podnieść. – Staram się nie patrzeć na Ankę.
– Chyba naprawdę ją kochasz. Ja ją nazywam suką, która cię zepsuła, a ty o niej mówisz tylko pozytywnie. – Męczy mnie dalej, bez litości i pełna troski.
– Kocham? To tylko słowo. Samo w sobie nic nie znaczy. Ale każdemu słowu można nadać znaczenie. Mówi się, że miłość jest ślepa. Albo że jej nie można stracić. Wiesz co? Gówno prawda. Można. I boli jak cholera. Ta cała pustka. A ona jest dalej częścią mnie.
Anka patrzy z litością na moje żałosne próby przetrwania, ocenia mnie. Dziwnie się czuję. Może to kac. A może dawno nie mówiłem od serca.
– Wiesz co? Gdyby nie ona, mogłabym się w tobie zakochać. Jesteś dobrym człowiekiem, romantykiem.
Nie wiem, czy ona zdaje sobie sprawę, jak się nade mną znęca.
– Masz chyba o mnie zawyżoną opinię. Zawsze, gdy patrzę w lustro, mówię do siebie. – Przerywam na chwilę. Wzdycham. Na kacu ciężko się wyraża własne myśli. – Jestem głąbem. Czasem lepiej nie dotykać swoich marzeń. Idzie się rozcza-kurwa-rować. Jestem rozczarowaniem. Tyle wspaniałych dziewczyn, a nie potrafię ruszyć do przodu. – Znowu robię przerwę. Przytłacza mnie to jojczenie. Wzdycham. – Jeszcze w gimnazjum chciałem zostać raperem. To jest dopiero tandetne i mizerne. Do dzisiaj spędza mi to sen z powiek. – Silę się na uśmiech.
Widzę, że Anka chce coś powiedzieć. Zaczynam mieć tego dość. Odnoszę wrażenie, że ranię kolejną osobę. Mimo naszej pokręconej relacji czuję, że jej na mnie zależy. Czasami chyba się nie doceniam. Zawsze z góry dochodzę do wniosku, że jestem apatyczny. Opadam na kolana i wtulam głowę w jej brzuch. Anka siada obok. Bierze mnie w ramiona. I tak leżymy na podłodze. Nie wiem, co we mnie widzi. Próbuje mnie naprawić? Przecież sam do końca nie wiem, kim jestem i czego chcę. Myślałem, że gonię za marzeniami. Żyłem ułudą, że robię coś niesamowitego. Łamię sobie głowę, dopóki nie usypiam.
***
Stwierdzam, że kac to brutalny powrót do rzeczywistości. Jak to mówią, ciężko jest lekko żyć. Nawet nie pamiętam, jakim cudem znalazłem się w łóżku. Czuję się, jakby ktoś wywrócił mnie na lewą stronę niczym brudny podkoszulek. Patrzę na Ankę leżącą obok mnie. Niesamowita dziewczyna. To jest jakiś ewenement nie z tego świata, jak zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Jakim cudem ona w ogóle chce spędzać ze mną czas?
– Anka, co ty we mnie widzisz? – pytam półgłosem.
Przykłada swoje czoło do mojego, obejmuje mnie.
– Wszystko. Miłość, alkoholizm, zapach papierosów. Zagubionego w świecie romantyka. Jesteś po prostu prawdziwy. Nie oszukujesz się, że jesteś kimś innym. A co sprawia, że jestem przy tobie, nawet jeśli kochasz inną? Nie wiem – mówi tak samo cicho i spokojnie.
– Jesteś kobietą, powinnaś wiedzieć. Przecież kobiety wiedzą wszystko – odpowiadam, mimo woli się uśmiechając.
– I właśnie nie wiem. Przez to tak mi się podobasz. Że nie wiem, co robiłeś wczoraj, co myślisz teraz, a gdzie skończysz jutro. Kobiety uwielbiają dramaturgię. I widzę w tobie potencjał. Mógłbyś być jednym z tych wspaniałych facetów. – Odwzajemnia uśmiech i odpycha mnie od siebie delikatnie. – Tylko ktoś musi przeboleć najpierw twoje wywrotowe podejście do świata i cię zreformować. – Patrzy mi w oczy zaciekawiona.
– Jesteście szalone – mamroczę pod nosem.
Nie dość, że nie rozumiem siebie, to zaczynam myśleć, że nie rozumiem również kobiet. Biorę papierosa i wychodzę na balkon. Nawet nie wiem, jaki jest dzień tygodnia. Rozmowa z Anką dała mi do myślenia. Dopalam papierosa i decyduję się pójść na studia. Może pora coś ze sobą zrobić. Albo chociaż zacząć sprawiać wrażenie, że się robi.
Wracam do środka, daję Ance buziaka i wychodzę. Nienawidzę się z wielu powodów. Jednym jest właśnie moja relacja z tą dziewczyną. Jestem w takim momencie życia, że nie czuję się gotowy na nowy związek, ale brakuje mi czułości. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że niechcący ją wykorzystuję i ranię.
– Jestem dupkiem – szepczę do siebie.
Myślę, czy nie pojechać autem. Macam wszystkie kieszenie, kluczyki muszą gdzieś być. Po dziesięciu minutach grzebania w kiermanach nagle coś do mnie dociera.
W ciągu alkoholowym mało się pamięta. Tylko ciągłe picie, jak jeden długi, smutny wieczór. Wszystko zlewa się w jedno, a mózg przekręca fakty. Na przykład ten, że przecież nawet nie mam auta.
Idę na przystanek, wciąż zszokowany stanem mojej pamięci. Na miejscu okazuje się, że biednemu to zawsze wiatr w oczy i porządny zaganiacz w miejsce, gdzie Bóg stworzył pęknięcie moich pleców. Autobus pojawia się w zatoczce w momencie, kiedy zapalam ostatniego papierosa. Przeklinam, gaszę go o bok solarisa i chowam do kieszeni kurtki. Wchodząc do autobusu, staram się nie myśleć, że nie mam biletu. Ostatnio zaczynam sobie uświadamiać, jak mało rzeczy mam w swoim życiu.
Zaczyna do mnie przy okazji docierać, dlaczego w stanie dumnie nazwanym przepiciem alkoholowym powinnno się odpoczywać w domu. Nie wiem do końca, jaki jest dzień tygodnia, czy mam w ogóle zajęcia, i nie jestem nawet przekonany, czy wsiadłem do dobrego autobusu. Opieram się o szybę, staram się nie przewrócić.
Ktoś do mnie podchodzi. Cały na czarno, z teczuszką, jakiś identyfikator wpięty w marynarkę. Jak na mój stan, zadziwiająco szybko dociera do mnie brutalna prawda. Przedstawiciel najgorszego zawodu na świecie. Kanar. Patrzę desperacko na elektroniczną tablicę w autobusie. Właśnie mam wysiadać, kierowca już otworzył drzwi. Zdecydowałem. Po prostu udam, że nie słyszę nawoływania do pokazania biletu. Przechodzę obok mężczyzny i sztywnym krokiem wyskakuję z autobusu.
Polacy to wspaniały naród, ale zbyt dużą wagę przywiązują do zatruwania życia innym. Na przykład kanary. Ten właśnie wysiadł razem ze mną, bo najwidoczniej zwietrzył premię za wystawiony mandat.
– Pan głuchy jest? Bilet i legitymacja. – Oschły i oficjalny ton. Łapie mnie za ramię. Chyba nie uniknę mandatu.
Patrzę się na niego tępo. Postanawiam zaryzykować, przecież nie nałoży dodatkowej grzywny za dyskutowanie z nim. Przynajmniej taką mam nadzieję.
– Legitymacja? Po co? Nawet nie jechałem tym autobusem. Może jeszcze mam pokazać paszport Polsatu? – Teatralnie wzdycham. – Męczy mnie solidny kacenjamer i ból istnienia. Bądźmy ludźmi. Po prostu sobie pójdę. Jak to mówią, co z oczu, to z serca. – Mówiąc to, odwracam się i stosuję taktyczny odwrót.
Wolę się nie oglądać i liczyć po cichu na jego litość. Robię tak, odkąd pamiętam. Zbywam problemy, mając nadzieję, że jakoś to będzie. Polska wersja carpe diem. Sprawa śmierdząca na tyle, że zaczynam rozumieć, czemu niektórzy przekształcają „chwytaj dzień” na „chwytaj karpia”. Tym razem się udało, kanar odpuścił.
Stoję przed wydziałem z papierosem w ustach. Tym samym, którego uratowałem od przedwczesnej śmierci na przystanku. Zaczyna mi wibrować telefon. W głowie pojawia się niesforna myśl, że to może dzwonić Sylwia. Moja była.
Nadzieja umiera tak szybko, jak się pojawiła. Dzwoni do mnie Anka. Stukam palcem w czerwoną słuchawkę. Aktualnie nie czuję się w nastroju do rozmów. Przy okazji sprawdzam, jaki jest dzisiaj dzień. Wtorek. Dziwne, przecież wczoraj była środa. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Dostaję wiadomość. Od Anki. Napisała mi, żebym poszedł do psychologa na szesnastą, tak jak jej wczoraj obiecałem. Dziwnie mi z faktem, że dziewczyna tak się mną przejmuje. Próbuję sobie przy okazji przypomnieć wczorajszy dzień. Postanawiam, że pójdę na to spotkanie, nawet jeśli ni w ząb nie pamiętam rozmowy o jakimkolwiek psychicznym łapiduchu. Chociaż tyle dla niej zrobię.
***
Mam jeszcze godzinę. Dlatego właśnie siedzę w barze wpatrzony w szklankę taniego łyskacza. Bez alkoholu chyba nie dam rady iść do psychologa. Jestem potwornym człowiekiem, który ciągle czuje potrzebę rozmowy o swoich uczuciach. Tylko zwyczajnie ulega stereotypom i jako mężczyzna wmawia sobie, że rozprawianie o jego sercu jest faux pas. À propos dżentelmenów i rozmów, to właśnie dosiada się do mnie jakiś facet przed trzydziestką.
– Jest dużo wolnych stolików, a ja mam całe swoje życie do przemyślenia – mówię, siląc się nawet na sztuczny, krzywy uśmiech.
– A ja chcę pogadać. Dawid, tak?
W jego tonie słyszę dość słabo ukrytą chłodną nutę. Zaczynam się zastanawiać, czego on ode mnie chce. Nawet go nie znam.
Kiwam potakująco głową, równocześnie mówiąc pod nosem skąpe „nie”.
Zerka na mnie. Takim spojrzeniem chyba obdarowuje się osoby, które mówią dość niestrawne żarty w sytuacji lekkiej jak wszystkie metale ciężkie razem wzięte. Widzę, że się przeciąga i zaczyna pić moją whisky. Ostentacyjnie przełyka i mlaszcze, jak gdyby delektował się nie tylko alkoholem, ale też całą sytuacją. Zresztą to jest dość oczywiste. Nikt o zdrowych zmysłach nie rozkoszuje się barowym łyskaczem za cztery złote. Zaczynam myśleć, o co może mu chodzić.
– Nie patrz tak na mnie. Myślałem, że nie masz z tym problemu. Jak się dzielić, to wszystkim. – Teraz nawet nie ukrywa, że jest zły. Postanawiam się nie odzywać. – No wiesz, o co mi chodzi. Myślałem, że się nie obrazisz, jak się napiję twojej whisky. Mamy tę samą kobietę, to możemy się napić z jednej szklanki.
Oho, tylko tego mi jeszcze brakuje. Będę w wiadomościach. Jako ofiara zbrodni w afekcie. Zaczynam nerwowo analizować sytuację. Zaliczyłem kilka przygód i teraz nie mam bladego pojęcia, o kogo mu chodzi. Z jakiegoś powodu moje milczenie działa na niego jak płachta na byka.
– Ty nawet nie wiesz, o kogo mi chodzi? Pojawiasz się, wsadzasz swojego kutasa w czteroletni związek i nie wiesz, komu depczesz kwiaty? Wiesz co? Chyba masz tak beznadziejne życie, że najlepiej będzie, jak ci nic nie zrobię. Nie wiem, co ona w tobie widzi. Wyglądasz jak rasowy kutafon. Chciałem się jej oświadczyć, wiesz? Ale skoro wystarczy jej taki śmieć jak ty… – Wszystko mówi prawie na jednym wydechu. Urywa w połowie zdania, podnosi szklankę i rzuca nią w ścianę. Huk, trzask i cała podłoga w szkle.
Doświadczam jeszcze najbardziej emocjonalnej manifestacji słowa „kurwa”, jakiej dane mi było doznać w całym moim życiu, i tyle go widziałem. Powiedział „kurwa” i wyszedł. A ja siedzę nieruchomo, starając się poskładać wszystko do kupy.
Nie dociera do mnie to wszystko. Zresztą w ogóle mało do mnie dociera. Mam ochotę się napić, w końcu to była jedna szklaneczka na dwóch. Sprawdzam zegarek w telefonie i wzdycham. Jest za dziesięć czwarta. Wstaję, strzepuję z ramienia kawałek szkła i wychodzę, zanim ktokolwiek każe mi płacić za rozbitą szklankę.
Stoję przed Wydziałem Humanistycznym Uniwersytetu Szczecińskiego. Przypominam sobie, co mówił facet w barze. Wychodzi na to, że zgotowałem komuś sytuację podobną do mojej. Tylko że mnie wystawiła do wiatru narzeczona.
Aż naszła mnie ochota na papierosa, taki odruch. Od pewnego czasu uporczywie próbuję wypalić moje myśli. Puścić je z dymem. Nawet jeśli to mi się nigdy nie udaje, nie zamierzam przestać próbować. Patrzę na zegarek, jest szesnasta. Pora na tête-à-tête z psychologiem.
***
Siedzę na kanapie, stosunkowo przyzwoita amerykanka. Jestem facetem, który widział niejedno porno. Jeśli w pokoju jest tylko skórzana sofa i mężczyzna za biurkiem, to zaczynam mieć podejrzenia co do jego intencji. Szczególnie że nie ufam psychologom. A ten akurat patrzy na mnie dość badawczo spod okularów. Mam jedynie nadzieję, że nie wpadłem mu w oko, a w tym pokoju nikt nie nagrywa filmów dla dorosłych po godzinach pracy. Dla świętego spokoju wpatruję się w kanapę, szukając podejrzanych plam.
– Pan Dawid Henaskicz, prawda? – Psycholog przerywa mi eksplorację sofy. Jakoś nie mogę się przemóc, żeby powiedzieć cokolwiek.
Kiwam tylko potakująco głową. Dziwne, bo przecież potrafię być bezwstydnym bucem, a teraz nie mogę wydukać nawet słowa. Przynajmniej już wiem, że kanapa nie jest poplamiona, i czuję się chociaż trochę swobodniej. Rozwalam się na całej długości.
– Dawid, co cię do mnie sprowadza? Twoja dziewczyna mówiła, że masz pewien problem ze wspomnieniami i alkoholem. Nie chcę cię ciągnąć za język. Sam musisz mówić o tym, co ci leży na wątrobie – kontynuuje spokojnym, pojednawczym tonem psycholog.
Doceniam grę słowną odnośnie do wątroby i mojego problemu alkoholowego. Tego właśnie potrzebuję. Żartu piętnującego moje problemy. Boki zrywać. I nie mam dziewczyny.
– Co z ciebie za psycholog? Przyszedłem tutaj, bo sam nie potrafię mówić o swoich problemach. Ty mi powiedz, czemu tu jestem. – Staram się mówić beznamiętnie. Odklejam wzrok od sufitu i próbuję wybadać jego reakcję na moją odpowiedź.
Całkowicie pokerowa twarz, tak jakby czekał, aż się zreflektuję i zacznę mówić o swoich problemach. Wzdycham najgłośniej, jak potrafię, i kładę kamień węgielny pod relację z psychologiem.
Zabieram się do użalania nad sobą:
– Ogólnie czuję się dobrze. Nie próbuję nikogo zabić, nie słyszę żadnych głosów w mojej głowie i nie mam wymyślonego przyjaciela, do którego się modlę na wieczór. Chociaż niektóre grupy akurat to ostatnie mogą uznać za kiepski sygnał. – Wzdycham, jak gdyby obrażanie religii było dla mnie chlebem powszednim. Widzę w końcu cień reakcji na jego twarzy, przelotny uśmiech. – Może powiem w skrócie, jakim cudem jestem w Szczecinie i dlaczego jestem zdegustowany swoim życiem? – Urywam monolog pomimo zachęcającej miny psychologa.
Nie jestem w stanie opowiadać takiej łamiącej serce historii bez papierosów i alkoholu. Zaczynam desperacko szukać po kieszeniach jakiejś zagubionej i zapomnianej papierosiny. Moje wymęczone przez alkohol szare komórki płatają mi figle. Przecież z paczki zostałem okradziony, a wydziadowane od barmana pety już dawno wypaliłem. Nie mogę się powstrzymać i wymawiam pod nosem kilka pierwszych lepszych przekleństw. Przejeżdżam ręką po twarzy, próbując ukryć zakłopotanie.
Psycholog jakby zrozumiał, czego szukam, i niewzruszony podaje mi swoją paczkę cameli. Machinalnie wyciągam jednego i wsadzam go do ust. Facet jest nawet na tyle uczynny, że mi przypala. Klepie mnie po ramieniu i otwiera na oścież okno. Podnoszę się z kanapy i ustawiam przy nim. Terapeuta dołącza do mnie z własnym camelem. I tak stoimy w milczeniu przy oknie. Dwudziestolatek, facet lekko po czterdziestce i dwa kopcące się papierosy. Zaciągam się mocniej niż zwykle, dławię resztki godności i zaczynam opowiadać poruszającą historię mojego ostatniego roku.
Pół godziny później czuję się jak muzułmanin, który świadomie zjadł wieprzowinę. Zdegustowany samym sobą.
Wyciągam z leżącej na stole paczki kolejnego papierosa. Zanim zaczęliśmy rozmawiać, była prawie pełna. Teraz są już tylko trzy fajki. Zapalam i zaciągam się tak głęboko, jak tylko mogę.
– Dawid, podsumujmy… Mieszkałeś i studiowałeś w Katowicach. Przez Internet poznałeś jedną dziewczynę. Z czasem się zakochałeś. Tak jak sam powiedziałeś – zacząłeś dorabiać sobie romantyczny scenariusz i chciałeś dla niej być ważny jak wózek dla inwalidy. Mieszkała tutaj, w Szczecinie, tak? Jeździliście do siebie, spotykaliście się, od jednego długiego weekendu do drugiego.
Zaczynam go nie cierpieć. Bezdusznie wywleka ze mnie wspomnienia i myśli, które próbuję zapić, po czym streszcza beznamiętnie, jak gdyby moje życie było nudną lekturą, do której został zmuszony.
Kontynuuje:
– I w pewnym momencie zadała ci pytanie: Dawid, jak myślisz? Jak bym odpowiedziała, gdybyś mi się oświadczył? Myślisz, że bym się zgodziła?
Przypomina sytuację, która zapoczątkowała całą tę ponurą farsę.
Bo kilka miesięcy później ona przyjęła oświadczyny i od tamtego momentu moje życie jest jedną wielką równią pochyłą. Wzdrygam się na myśl o tym całym psim romantyzmie. Wzruszające rozmowy, ambitne obietnice, miłosne piosenki i górnolotne wyznania. Nie ma bardziej szalonych osób od pary, która chce wierzyć, że znalazła swoją drugą połówkę. Amantes amentes.
Pamiętam, jak byłem uzależniony od tej miłości. Jak narkoman potrzebujący kolejnej działki. Myślałem, że była idealna i warta wszystkiego. Zostawiłem dla niej rodziców i przyjaciół. Zawsze mi się taka wydawała, nawet jeśli wobec niej słowo „skomplikowana” to zwyczajne nieporozumienie. Była jedną z tych kobiet, które facet spotyka za wcześnie. Próbowaliśmy tego odpowiedzialnego życia, a oboje byliśmy jeszcze młodzi. Mieliśmy dość problemów z osobna i gdy zżyliśmy się za bardzo, to nagle moje problemy stały się jej utrapieniem i vice versa. Chcieliśmy wierzyć, że miłość wszystko załatwi. Nie wyszło.
– Dawid? Odleciałeś na chwilę. Nawet papieros ci zgasł. – Terapeuta wyrywa mnie z zamyślenia.
Patrzę na niego trochę z wyrzutem, ale trochę z wdzięcznością.
– Wie pan co? Nie ma nic złego w użalaniu się nad sobą albo życiu w nerwach. Ale podróżowanie po wspomnieniach nie daje nic dobrego, bo kończy się w dupie. – Trzymam w ustach papierosa, więc odpowiadam trochę niewyraźnie.
Psycholog kontynuuje opowiadanie mi mojego własnego życia. Mam ochotę rzucić w niego krzesłem.
– Później były święta i jej urodziny. Kolejne okazje do pisania listów, wyznawania miłości, snucia wspólnych planów życiowych, otwieranie się na siebie i mówienie o najgorszych problemach. Jak w romantycznym filmie. Ty byłeś luźny i żyłeś ideałami, a ona była zaskorupiała i ambiwalentna przez swoje uprzedzenia. Jak to powiedziałeś, prawdziwa miłość. Potrafiłeś rzucić wszystko, odwrócić się od przyjaciół i rodziny tylko po to, żeby pospacerować z nią nad Odrą, napić się wina, zjeść chipsy, obejrzeć Pamiętnik i ją uszczęśliwić. Odpychając od siebie wrażenie, że prędzej czy później coś się zepsuje. Było tylko „teraz” i była tylko ona.
Gdy to mówił, poczułem się jeszcze gorzej. Jak ostatni dupek. Rzuciłem wszystko dla osoby, która rzuciła mnie. Wyturlałem wielkiego, hodowanego przez rok razowca na wszystkich ludzi, dla których byłem ważny. A po wszystkim zwyczajnie podtarłem się marzeniami, bo były gówno warte.
Coraz bardziej nie cierpię psychologów za wyciąganie ze mnie tych myśli. To jest jak wizyta w emocjonalnym czyśćcu. Wkładam wszystkie uczucia i cały brud z nimi związany do pralki i stoję z boku, zmuszony patrzeć, jak wszystko wiruje. To jest zwyczajnie nieludzkie, tak kogoś otwierać. Kazać mu mówić o czymś do bólu, aż przestanie to na nim robić wrażenie. Czuję się jak dziecko, które boi się ciemności i które rodzice, żeby pokonać lęk, zamknęli w ciemnym pokoju. Biorę kolejnego papierosa i siadam na parapecie. Jemu jest najwidoczniej mało znęcania się nade mną, bo zaczyna mówić dalej:
– Dawid, obdzwaniałeś wszystkich przyjaciół, konsultując się co do pierścionka, albumu ze zdjęciami i pluszowego misia. Romantyzm pełną gębą, taki prezent to marzenie każdej dziewczyny. I w ubiegłorocznego Sylwestra oświadczyłeś się jej. Udało ci się. Powiedziała magiczne „tak”.
– Ale nie klękałem tak jak w romantycznych filmach – przerywam mu. Jestem w stanie mówić cokolwiek, żeby tylko zatrzymał tę paskudną podróż przez wspomnienia.
Mam wrażenie, że pomimo krzywego spojrzenia jednak na chwilę się uśmiechnął. Chcę powiedzieć coś jeszcze i zmienić temat, ale ten znowu swoje:
– Od nowego roku zacząłeś pracować. „Nowy rok, nowa ja”. Copywriter, dziennikarz, pisarz, telemarketer, piarowiec, animator, przyszły agent nieruchomości. Wszystko w przeciągu ośmiu miesięcy i jeszcze przed dwudziestką. Był moment, że pracowałeś równocześnie na czterech umowach. Jak mówiłeś, zarabiałeś na wspólne gniazdko z narzeczoną. Złożyłeś dokumenty na szczecińskie uczelnie. Szukałeś nawet pracy. Brzmi jak początek szczęśliwego życia. Praca, studia, ukochana przy boku i z dala od rodziców. Tylko, Dawid, nie wziąłeś pod uwagę jednego. Nieważne, jak bardzo byś się starał, nie możesz mieć wszystkiego pod kontrolą. Szczególnie w związku. W takich relacjach musisz dawać tyle, ile dostajesz, to ma być równorzędna wymiana. A nie tak, jak to było u ciebie, że twój wkład wygląda spokojnie na siedemdziesiąt procent zaangażowania, a według niej i tak byłeś egoistą i dupkiem. No i wam nie wyszło. Dwa tygodnie przed przeprowadzką dowiedziałeś się, że nie jest między wami tak samo. A przecież wypruwałeś sobie dla niej żyły. Nawet nie wiedziałeś, że coś trzeba naprawiać. Dziewczyna sama zaszczepiła w tobie marzenia, które mogła ot tak zabrać. Myślimy, że jak jesteśmy w stanie zrobić wszystko, to musi się udać. Potem okazuje się, że ktoś, dla kogo robimy, co tylko można, nie jest jednak gotowy na odpłacenie nam tą samą monetą. Wtedy faceci zaczynają pić, a kobiety szukają kolejnego.
Mam dość. Macham na niego ręką. Widzę, że rozumie, bo przestaje mówić.
Biorę kolejnego papierosa, ostatniego. Zastanawiam się, dlaczego się zgodziłem na to spotkanie. Ostatnio robię wszystko, co się da, żeby zapomnieć o tej jednej dziewczynie. A teraz jestem trzeźwy, bez własnych papierosów i wygaduję się facetowi, który słucha mnie tylko dla pieniędzy.
I wtedy dzieje się coś, co błyskawicznie poprawia mi humor. Jeszcze trochę i zacznę go szanować. Podchodzi do mnie z pokaźną piersiówką. Nic nie mówi, dzięki czemu mam chwilę na poukładanie tego bajzlu. Przeszłość to taka suka, która uwielbia podstawiać nogi teraźniejszości. Biorę porządne łyki i korzystam z darmowego, chociaż mdłego alkoholu, bo przecież darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. Szczególnie że od gimnazjum mam słabość do whisky. Psycholog wyciąga mi z miłosnego uścisku łyskacza i wypija do końca. Nawet się nie wzdryga, twardy zawodnik. Patrzy na mnie smutno i potrząsa piersiówkę w nadziei na usłyszenie chlupotania resztek alkoholu.
– Oszczędzę ci pierdół w stylu każdego innego psychologa. Widzę, że nie chcesz tego słuchać. Cała ta historia jest w porządku. Jesteś smutny i dlatego się dzielę z tobą papierosami i alkoholem. A miałem się pilnować z piciem do końca dniówki, doceń to. No i wiesz, często tu mam takich ludzi – którzy myślą, że jak ich rzuciła jakaś lafirynda, to nagle, o mój Boże, koniec świata – mówi o wiele smutniejszym tonem. Nie wiem, skąd ta zmiana. – Dlaczego tu jesteś? W mieście, gdzie żyje twoja była narzeczona, w mieście, przez które przychodzisz do mnie z obitym policzkiem i zapachem alkoholu, w mieście, przez które wylądowałeś u psychologa. Dlaczego? Dorabiasz sobie dalej naiwny romantyczny scenariusz, nie zdając sobie sprawy, że to jest gówno warte? – W końcu zaczyna mówić jak człowiek, a nie bezduszny psycholog. – Czy może traktujesz to jako rodzaj pokuty za to, że straciłeś taką wspaniałą kobietę? – W ostatnim zdaniu nawet już nie ukrywa ironii.
Biorę głęboki wdech i krzywo się uśmiecham. Zaskoczył mnie, mówi teraz bardziej jak człowiek, który przeżył swoje w życiu, zamiast być profesjonalnym robotem od słuchania innych ludzi. No i wygląda na tak zaprawionego w piciu, że jestem ciekaw, co wywołało jego pociąg do alkoholu. Strzelam, że nawet psycholodzy potrzebują swoich własnych psychologów. Taki świat.
– Do psychologa się idzie, żeby mówić szczerze i od serca – stwierdza. Patrzę na niego jak na kosmitę. – Dawid. Jak dla mnie to albo dalej ją kochasz i czekasz na okazję, żeby ją odzyskać, albo traktujesz tę sytuację jako wakacje dla biednych. Bez przyszłości, oczekiwań i bez zahamowań. Nie próbuj do niej wracać, bo będziesz pić jeszcze więcej niż teraz. Rano, w pracy, z gwinta, z piersiówki, z kubka…
Podnoszę się, wychodzę i zamykam za sobą drzwi. Nie mam zamiaru dłużej tu siedzieć. Przez ostatni rok każdy mi mówił, jak mam się czuć i co mam robić. Ludzie twierdzili, że jestem porypany, ale jak patrzyłem na innych, to widziałem ludzi o wiele bardziej popieprzonych. Takie myśli to kolejny powód, dla którego palę i piję. Starając się puścić z dymem moje refleksje i wspomnienie wizyty u psychologa, kupiłem w kiosku paczkę czerwonych parker&simpsonów. Zapalam papierosa i myślę, że właściwie to się przejdę zamiast jechać autobusem. Na dzisiaj mam dość kontaktów z ludźmi.
***
Wchodzę do mieszkania. Ściągam buty, spodnie i rzucam się na łóżko. Tylko w bokserkach, skórzanej kurtce i podkoszulce. Dzisiaj już nic mnie nie obchodzi. Z kieszeni wyciągam papierosa i zapalam. Leżę i staram się poukładać w głowie cały dzień. Popieprzony jak paczka gwoździ.
Strzepuję żar na podłogę, rzucam pod siebie peta i idę do łazienki. Patrzę w lustro, szukając w sobie jakiejś cechy, przez którą kłopoty to nieodzowna część mojego życia, tak samo jak poranny drąg. Jest i przeszkadza, ale muszę go zaakceptować. Dawno nie przeglądałem się w lustrze. Od ostatniego razu doszło mi kilka bruzd na czole, siniaków, a wory pod oczami stały się bardziej widoczne. Patrzę mojemu odbiciu prosto w oczy.
– Powiedz mi: po co tu naprawdę jesteś, bo chyba nie żeby pozwiedzać, ty rozczarowany życiowo bucu? – mówię sam do siebie i przejeżdżam ręką po włosach.
– Może boisz się żyć bez miłości? – Słyszę głos Anki.
Stoi w progu, ubrana w dżinsy i biały bezrękawnik z dekoltem, który ze wspaniałym skutkiem podkreśla jej piersi. Wygląda niesamowicie, aż żałuję, że nie potrafię się w niej zakochać.
– Większość ludzi nawet nie wie, co to znaczy – mówię dość cierpko, bo chcę zmienić temat.
– W końcu ci przejdzie.
– To nie jest rozmowa, którą chcę prowadzić w samych gaciach. Szczególnie że wyglądasz dzisiaj niesamowicie. Im dłużej na ciebie patrzę, tym bardziej wszystko inne przestaje mnie interesować. – Uśmiecham się kącikiem ust.
Podchodzi do mnie i przytula się. Jej biodra szczelnie przylegają do moich. Piersi są zgniecione pomiędzy jej ciałem a moim. Jest w tym jakiś inny rodzaj czułości, coś więcej niż zwykle. Zawsze było to tylko zainteresowanie i zwyczajne pragnienie.
Odkleja się ode mnie tylko na chwilę, żeby ściągnąć bluzkę. Fakt, że nie ma pod nią stanika, i widok jej uwolnionych od koszulki piersi pozytywnie mnie otępiają. Napawając się sytuacją, która jest mokrym snem każdego gimnazjalisty, patrzę, jak Anka ściąga spodnie. Z chwili na chwilę jest mi coraz trudniej zmusić mózg do logicznego myślenia. Jedną rękę kładę na jej talii, drugą wsuwam delikatnie pod majtki i upajam się kontaktem z nagim ciałem. Dłonie Anki również wędrują na mój tyłek. I tak stoimy szczelnie zamknięci w uścisku. Ja tylko w bokserkach, ona tylko w majtkach.
– To co? – mówi zalotnie, podnosząc głowę. Delektuje się każdym słowem. – Teraz oboje jesteśmy tylko w bieliźnie. – Robi teatralną przerwę, napawając się władzą nade mną. Uśmiecha się. – Może teraz wrócimy do rozmowy? Czuję, że już ci nie przeszkadza brak spodni.
Subtelnie się śmieje. Jak gdyby dla potwierdzenia swoich słów zaczyna się o mnie ocierać biodrami, bacznie obserwując moją reakcję. Mimowolnie mruczę, zdając sobie sprawę, że jestem wyjątkowo podatny na jej urok.
– Kobiety… – mówię do siebie, pełny podziwu, jak łatwo przychodzi jej używanie swojego wdzięku.
Patrzę prosto w jej oczy. Wygląda na zadowoloną i nawet nie wiem, z jakiego dokładnie powodu. Postanawiam nic nie mówić, żeby nie zepsuć sytuacji. Dawno nie widziałem osoby, która byłaby zwyczajnie zadowolona z mojej obecności. Przejeżdżam dłońmi po jej tyłku, biodrach i plecach, nie mogąc do końca zdecydować, która część ciała zasługuje na największą uwagę.
– Mam wolny wieczór. Mogę u ciebie zostać?
Dziwne, przecież nigdy mnie o to nie pytała. Najczęściej zwyczajnie kończyliśmy w łóżku i budziliśmy się rano. Kiwam potakująco głową. Odkleja się ode mnie. Nasze ciała wydają przy tym dziwny dźwięk. Uśmiecha się i bez słowa wychodzi z łazienki, tak jakby nic się nie stało. Jestem zbyt zdziwiony tym wszystkim, żeby przynajmniej spojrzeć na jej tyłek. Dopiero zaczynam odzyskiwać normalne krążenie. Gdyby ocierała się o mnie dłużej, drocząc się ze mną, to jestem pewien, że umarłbym z powodu niedokrwienia organizmu.
Widzę ją. Stoi w samych majtkach z narzuconym na siebie kocem, trzymając paczkę fajek.
– Hej, co tak stoisz? Chodź zapalić. Tylko włóż coś na siebie, bo inaczej się przeziębisz i nie pozwolę ci wychodzić – mówi do mnie dźwięcznym tonem.
Tak jak nie dbam o stan swojego zdrowia i uwielbiam pić, tak wiem, że potrafiłaby mnie przekonać do zostania w łóżku. Całkowicie się pogubiłem co do dzisiejszego dnia. Anka też wydaje się jakaś inna. Jest nawet zadowolona, no i nigdy wcześniej nie miała własnych papierosów.
Stoimy na balkonie. Palimy jej jagodowe lucky strike’i. Zawsze paliłem tylko te najtańsze i najmocniejsze, więc miło przyjąłem zmianę na porządne papierosy.
Widzę, że dziewczyna zbiera się w sobie, żeby się odezwać. Wzdycham.
– Widzę, że chcesz mi coś powiedzieć. Co się stało?
Podchodzi do mnie i przejeżdża mi nieśmiało ręką po brzuchu.
– Wiesz, Dawid, pomimo że łączą nas tylko problemy i prywatne części ciała, cieszę się, że poszedłeś do tego psychologa. Może kiedyś się pozbierasz. Mało mi o tym opowiadałeś, ale wiem, że poświęciłeś dla niej wszystko, co miałeś, i skończyłeś sam. Musi ci być ciężko. Ale liczę, że się pozbierasz. Mogłabym z tobą być, tak na poważnie. Chciałabym kogoś, kto potrafi tyle dla mnie zrobić – mówi nieśmiało. Chyba zauważa moją minę, bo uśmiecha się wstydliwie.
Ten dzień przypomina czas po przejściu huraganu, kiedy jestem jedynym ocalałym. Każdy jest wyrozumiały i próbuje mnie podnieść na duchu. Nie zdążyłem nawet ułożyć w głowie odpowiedzi, bo Anka zaczyna mówić dalej:
– Ja już pójdę. Muszę załatwić jedną rzecz.
Nic nie rozumiem. Świat stanął na głowie. Tak przyzwyczaiłem się do bycia kopanym przez życie, że czuję się niekomfortowo, słysząc miłe słowa. Anka wsuwa mi do ręki kilka fajek i wychodzi.
Zapalam dopiero co otrzymanego papierosa. Palę jeszcze dwa i wracam do łóżka. Leżąc tak w samych bokserkach i skórzanej kurtce, muszę wyglądać jak siedem nieszczęść. Myślę o słowach tego psychologa. O Ance zadowolonej z samego faktu, że posłuchałem jej i byłem otwierać się u terapeuty. Wstaję, zapalam ostatniego już lucky strike’a i wybieram w telefonie numer do tej zagadkowej dziewczyny. Piszę esemesa, żeby podała mi numer do tego psychologa, przy okazji sprawdzając godzinę. Prawie dziewiętnasta. Zrzucam z siebie kurtkę, dopalam papierosa i idę spać.
***
Podnoszę się niemrawo. W twarz świeci mi słońce. Czuję się beznadziejnie rozdarty. Z jednej strony myślę o wczorajszym spotkaniu z Anką, a z drugiej moje myśli schodzą na byłą.
Czasem fajnie zostać w łóżku do południa. Może szlag trafi większość ludzi, a problemy same się rozwiążą, szczególnie że większość ma związek z ludźmi. Może dlatego się oświadczyłem? Zwyczajnie, z braku kłopotów.
Mogłem spokojnie leżeć i chłonąć łapczywie każdą chwilę, w której nic nie robię, tak jak czerpie z chwili nastolatek biorący na pieska najładniejszą dziewczynę w liceum. Ale tak jak ów chłopak, i ja długo nie wytrzymałem.
I dlatego czuję się jak ostatni imbecyl. Mogłem dalej leżeć i udawać, że ten świat, pokręcony jak obrazy Williama Blake’a, zasłużył na koniec. A ja, zamiast korzystać z chwili i ignorować wszystko, zwyczajnie wstaję i wracam do walki o przetrwanie.
Jest piękny dzień, idealny na aktywne spędzanie czasu albo romantyczne spacery po parku wśród złotych liści. Brzmi pięknie. Aż moje zapijaczone serce wyrywa się z klatki piersiowej niczym gołąbek pokoju w Watykanie, by poszybować w daremnym poszukiwaniu wszystkiego, co czyste i wspaniałe na tym świecie.
Ale życie to suka, a mnie jest na tyle niedobrze, że jak wypiję kawę, to chyba od razu ją zwrócę. I nawet nie wiem, którą stroną. Może nawet obiema naraz. Gdyby do tego doszło, to pewnie zadzwoniłby do mnie TVN i byłbym w Faktach z nagłówkiem „Ożył jeden z krakowskich rzygaczy”.
A wszystko przez moje zapijanie problemów. Lżej na sumieniu, lżej na sercu, ciężej na żołądku i na wątrobie. Ludzie mówią przecież, że alkohol na kłopoty nie pomaga. Gdybym wykonywał swoje obowiązki tak, jak wykonuje je moja wątroba, to miałbym pewnie stypendium naukowe.
Zaglądam do telefonu. Wybieram podany przez Ankę numer i piszę esemesa do psychologa. Od razu dostaję odpowiedź. Zbieram się w sobie, żeby przeżyć kolejny dzień, ubieram się i wychodzę.
Mam jeszcze trochę czasu do spotkania, a jestem już przed uniwersytetem. Nie wiem, co ze sobą zrobić. Siadam na ławce. Zawsze jak zaczynam myśleć, że jestem rąbnięty umysłowo, dociera do mnie, że zdecydowana większość ludzi taka jest. Mają w sobie więcej gówna, niż jest go na wybiegu dla psów. Ja przynajmniej zdaję sobie sprawę z tego, jaki jestem. Dopiero dwadzieścia lat na karku, a stażu alkoholowego mam drugie tyle. No i nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem na zajęciach. Historia jak gdyby współcześni Piękni dwudziestoletni Hłaski. Moje życie to aktualnie pasmo niepowodzeń i ciągła ucieczka od rzeczywistości.
Romantycy tacy jak ja to zwyrodnialcy. Słyszałem, że w miłości albo się z kimś jest, albo nie. Żadnych półśrodków. Jeśli się kogoś szczerze kocha, to praktycznie przestaje się być sobą, zespala się z tą osobą i już się bez niej nie istnieje. Jest to jeden z tych tekstów, które brzmią podniośle i romantycznie tylko wtedy, gdy się jest szczęśliwym.
Dla mnie akurat brzmi desperacko, bo jeśli moja miłość była szczera, to znaczy, że najzwyczajniej w świecie przestałem istnieć. Nie ma ani mnie, ani osoby, której się oddałem. Nie mam pojęcia, jak aranżować moje życie. Ludzie mówią, żebym pozbierał się do kupy. Ale nikt nie mówi, co miałbym potem z tą kupą zrobić.
Może powinienem dorobić do swojego życia hollywoodzki scenariusz, gdzie facet uparcie twierdzi, że dziewczyna jest tą jedyną. To niepokojąco kuszące, bo chyba każdy chce grać we własnym romansidle. Ludzie tak desperacko pragną czegoś większego – miłości, wiary, czegokolwiek, byleby mieć poczucie doświadczania czegoś ważnego. Koniec końców złudna bajka jest atrakcyjniejsza od trywialnego życia. Nikt o zdrowych zmysłach nie marzy o ośmiogodzinnej pracy, opłacaniu rachunków i szykowaniu obiadu na dwa dni.
Chociaż zaczynam czuć się niepokojąco komfortowo ze swoim stylem życia. Bez zmartwień, bez oczekiwań, bez zahamowań. Piję, palę, mam kogo grzać w łóżku, mówię, co myślę, i nikt się po mnie niczego nie spodziewa. Patrzę na zegarek w telefonie. Zbieram się ospale z ławki i idę do psychologa. Liczę na darmowy alkohol.
***