Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
25 osób interesuje się tą książką
To nie jest kolejna historia o magii. To opowieść o bólu, o wyborach, o miłości – i o mocy, która może ocalić... albo zniszczyć. Alex ma dar, który wolałby przekląć niż używać. Ścigany przez demony przeszłości, ukrywa się w świecie silników, alkoholu i ulicznych bójek. Neja, jego przeciwieństwo, też nosi w sobie niezwykły dar – lecz tak samo boi się po niego sięgnąć. Kiedy ich losy splatają się w cieniu zagadkowych zniknięć dwojga pracowników z miejskiego archiwum, uruchamia się lawina wydarzeń, która odmieni ich życie – i nie tylko ich. Na scenę wkracza policjantka Iris Hant. Nie wie jeszcze, że śledztwo, którego się podejmuje, to tylko wierzchołek lodowej góry. A za jej plecami ktoś już pociąga za sznurki… Kim naprawdę jest wyniosły i charyzmatyczny Ludvik von Dern – dyrektor archiwum z przeszłością, o której nikt nie mówi? Kim jest Kir, którego nagłe pojawienie się zmienia bieg historii? I co skrywa mapa Shaitani Shahar, tak bardzo przez wszystkich poszukiwana?
Zakon Ciemnego Księżyca czuwa, a wojownicy spoza tego świata już przekroczyli próg.
„Białoksiężnik” to opowieść o przeznaczeniu, odkupieniu i sekretach, które wywracają świat do góry nogami.
Wejdź. Zostań. Nie odejdziesz.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 553
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
BIAŁOKSIĘŻNIK
POWRÓT
Lucy Windy Waters
BIAŁOKSIĘŻNIK
POWRÓT
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu książki w środkach masowego przekazu wymaga zgody autorki.
Niniejsza powieść jest wyłącznie fikcją. Zbieżność wydarzeń i nazwisk jest przypadkowa.
Redakcja
D.A. Dziedzic | okiemredaktora.pl
Korekta
Kamila Całka | @buszujaca_w_zdaniach4
Skład i łamanie
D. A. Dziedzic | okiemredaktora.pl
Okładka
Kaia Rain | [email protected]
Wydanie I
sierpień 2025
ISBN 978-83-975755-2-3
Copyright © by Lucy Windy Waters
Copyright for cover © by Kaia Rain
Maksowi, mojemu synowi, oraz Tomaszowi, Zaklinaczowi Kamienia, którzy stali się inspiracją dla postaci Alexa
Rodzicom i Przodkom w podziękowaniu za to, że tu jestem.
Alex dokręcił ostatnią śrubę przy pokrywie zaworów i nie patrząc na to, co robi, rzucił kluczem nasadowym. Narzędzie przeleciało kilka metrów i z głośnym brzękiem wpadło prosto do skrzynki. Wytarł dłonie ręcznikiem, oparł się o podniesioną maskę i zapatrzył na silnik. Mimo że naprawianie samochodów i motocykli to jedyne, co pozwalał sobie kochać, poczuł znużenie.
Pobudka, jak zwykle, po piątej, następnie kilka kilometrów biegiem po dzielnicy, zanim ta na dobre się rozbudzi, szybkie śniadanie i garaż. Wczoraj za późno poszedł spać, za późno wrócił z koncertu za mocno zakrapianego i za bardzo wdał się w krótką, na szczęście, bójkę. Ot, dzień jak co dzień.
Ruszył się w końcu, sięgnął po białą płachtę i przykrył rozgrzebane ferrari maranello z lat dziewięćdziesiątych. Miał kilku chętnych na to auto – tym bardziej po jego renowacji dopieszczonej w każdym calu.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, zgarnął kurtkę i poszedł do mieszkania, które znajdowało się w starej kamienicy przy tym samym podwórku co garaż. Zbliżało się południe; czas najwyższy, aby zrobił sobie przerwę. Umył dokładnie ręce i włożył do piekarnika kawałek wczorajszej zapiekanki. Czasem zabawa w kucharza sprawiała mu przyjemność. Lubił dobre jedzenie i piękne, chętne kobiety.
Podszedł ze szklanką wody do okna i zapatrzył się na widok po drugiej stronie. Nie zobaczył tam niczego, co przykułoby jego wzrok albo sprawiło, że poczułby się lepiej. Bardzo dobrze znany mu fragment zaniedbanej ulicy, obskurne kamienice i dla kontrastu błękitne niebo znał aż za dobrze. Nie mógł sobie przypomnieć, dlaczego tutaj mieszka.
Kiedy zjadł, wstawił naczynia do zlewu i usiadł na kanapie z zamiarem przemyślenia dalszej części dnia. Odruchowo sięgnął po srebrny, zdobiony sztylet, który leżał na oparciu. Opcje ograniczały się do prostego wyboru: iść i spróbować się znieczulić lub tylko lekko wstawić.
Alex bawił się sztyletem bezwiednie, a promienie słońca co chwilę odbijały się od gładkiego ostrza i raziły go w oczy. Precyzyjne zdobienia inkrustowane kamieniami przyciągały wzrok. Za późno się zorientował, że jego myśli wróciły do momentu, kiedy dostał ten piękny przedmiot, i do osoby, która mu go dała. Za późno.
Nie chciał i nie potrzebował tych wspomnień. Zacisnął dłoń na ostrzu, aby przywołać się do porządku. Ból przywrócił mu jasność myślenia, ale obraz czerwonej sukienki na tle błękitnego nieba zdołał przemknąć do walczącego wciąż umysłu.
– Chrzanić to!
Złapał krótki czarny płaszcz, wyszedł z domu i trzasnął za sobą drzwiami. Szybkim krokiem przemierzył ulicę. Kwiecień panoszył się w najlepsze, ale wyjątkowo tego dnia zimne powietrze przeszywało na wylot i promienie słońca na niewiele się zdały. Alex postawił kołnierz płaszcza i skierował się w stronę ulubionego baru. Najszybciej byłoby, gdyby skorzystał z miejskiego busa, ale dzisiaj wolał się przejść.
Kiedy dotarł do Gwiezdnego Parku w pobliżu centrum Miasta, jak zawsze skręcił w alejkę po prawej, ale po kilku krokach nagle się zatrzymał i rozejrzał. Po drugiej stronie szerokiego trawnika stały dwie matki z dziećmi, następną ścieżką przejechał rowerzysta, a nieopodal starsza pani rzucała ptakom ziarna. Nic niezwykłego, a mimo to coś mu nie pasowało.
Po chwili już wiedział. Powietrze zgęstniało tak bardzo, że nie mógł zrobić kolejnego kroku. Wcisnął dłonie w kieszenie płaszcza i jeszcze raz się rozejrzał, tym razem próbując wyłączyć racjonalność.
Od dziecka był świadkiem niewytłumaczalnych zjawisk. Gdy miał jakieś sześć lat, bawił się w swoim pokoju. Chciał zejść na dół do kuchni, kiedy poczuł dokładnie to, co teraz. Wyciągnął wówczas ręce przed siebie i mógłby przysiąc, że dotknął czegoś delikatnego, elastycznego, co jakby drgało pod jego palcami, ale czego nie mógł zobaczyć. Zdawało mu się, że ta materia błyska, ale kiedy spoglądał w kierunku owych błysków, one już się nie pojawiały. Miał wówczas ochotę się rozpłakać, pewien, że ojciec po raz kolejny mu nie uwierzy i będzie krzyczał, że mazgai się jak baba.
Przez większość swojego trzydziestoczteroletniego życia starał się nie myśleć o tych wszystkich sytuacjach. Nie rozumiał ich ani nie chciał o nich rozmawiać. Już jako dziecko zdawał sobie sprawę, że nie każdemu przytrafia się coś takiego. I że jeśli przypną mu łatkę świra, to zostanie mu ona przez całą szkołę.
Narastała w nim irytacja. Miał nadzieję, że niewyjaśnione historie w jego życiu się skończyły, ale najwidoczniej się mylił. I to bardzo.
Nagle poczuł jakby zniecierpliwienie. Tylko że to nie było jego zniecierpliwienie. W sumie od prawie dwóch minut stał w jednym miejscu, na rozwidleniu, co musiało wyglądać dziwnie. Według planu miał pójść w prawo, ale może… Skręcił w lewo i z zaskoczeniem zauważył, że idzie bez przeszkód.
Z tej części parku dojście do baru zajmowało więcej czasu, ale w sumie kilka minut nie robiło różnicy. Nie zastanawiając się dłużej nad tym zjawiskiem, wziął głęboki wdech, rzucił spojrzeniem na przyrodę budzącą się do życia i ruszył przed siebie. Dawno tu nie zaglądał, a przecież kiedyś kochał te stare, wysokie drzewa i urokliwe alejki.
Kiedy mijał starą fontannę, osłoniętą z jednej strony żywopłotem, odruchowo spojrzał na rzeźbę, z której lała się woda. Postać przypominała smutnego anioła. Fragment lewego skrzydła został odłamany, a twarz… Zaraz, co do… – pomyślał Alex i podszedł do fontanny.
Anioł się uśmiechał. Mało tego, kamienne spojrzenie utkwił prosto w Alexie. Na sto procent zawsze patrzył w ziemię. Ze smutkiem, nie z uśmiechem!
No dobra. Alex nie był głupi. Z premedytacją ignorował wszystkie dziwne przypadki i wszelkie znaki, ale one powracały. Też z premedytacją.
Za długo stoję i gapię się na tę rzeźbę. Poprawił kołnierz i wyszedł zza żywopłotu. I wtedy to poczuł. Niepokój skupiony w splocie słonecznym szybko się rozprzestrzenił i zamienił w strach. Tylko że on też nie należał do Alexa.
W miejscu, gdzie właśnie przebywał, park był prawie pusty. Jedynie po lewej stronie między wysokimi drzewami stała młoda kobieta. Ręce trzymała za plecami, a koło niej leżał kolorowy workowaty plecak. Alexa zastanowiła jej twarz, a właściwie spojrzenie. Minąłby ją, gdyby nie oczy.
Głos rozsądku podpowiadał mu, żeby się nie zatrzymywał, ale jednocześnie jakaś inna siła kazała mu podejść do kobiety i zapytać, czy wszystko w porządku. I po jasną cholerę to robię? Już naprawdę się na siebie złościł. Długo udawało mu się unikać takich kłopotów, a teraz zamierzał to spieprzyć.
Zbliżył się powoli i zatrzymał metr od niej. Wtedy stało się dla niego jasne, co się nie zgadza. Jej spojrzenie było nieruchome, a lekko otwarte usta sprawiały wrażenie, jakby utknęła w połowie zdania. Przesunął się tak, aby jej oczy patrzyły prosto na niego.
– Co się dzieje?
Jej wzrok powoli skupił się na Alexie. Na czole pojawiły się lekkie zmarszczki. Choć nie mogła nic powiedzieć, całą sobą, a zwłaszcza oczami, wypowiadała desperackie „pomóż mi”.
– Kurwa… – Zdusił kolejne przekleństwa w gardle i obrócił się w miejscu.
Czemu ja? Zacisnął dłonie w pięści, świadomy, że nie odejdzie tak po prostu. Nie zostawi jej.
– Szlag by to! – Jednym krokiem znalazł się tuż przed nią. Spojrzał jej w oczy i wyciągnął rękę w kierunku schowanej z tyłu lewej dłoni. Pochylił się lekko, a jego palce zacisnęły się na jej nadgarstku. Działał zupełnie instynktownie. Nie miał pojęcia, co robi ani dlaczego akurat to.
Zbliżył twarz do jej lewego policzka i cichym, ale zdecydowanym głosem powiedział:
– Puść.
Dziewczyna odwróciła uwolnioną głowę w jego kierunku. Spojrzał na nią równie zaskoczony jak ona, po czym zamknął oczy i przerażająco zimnym szeptem powtórzył:
– Powiedziałem: „puść ją”!
W tym momencie uwolniona dziewczyna zachwiała się i upadła. Złapała się za szyję i zaczęła kasłać. Chciał uklęknąć obok niej, ale powstrzymała go machnięciem dłoni. Stał więc, nie spuszczając z niej wzroku. Kiedy po chwili uspokoiła się i spojrzała na niego, ponownie wyciągnął do niej rękę. Tym razem chwyciła ją i wstała.
– W porządku? – zapytał, choć nie z troski. Chciał już stamtąd zwyczajnie uciec. Zaczynało mu to przypominać jego koszmary.
– Tak, dziękuję. To było…
Przerwał jej w połowie zdania niecierpliwym machnięciem dłoni.
– Zwykły przypadek – zabrzmiało ostrzej, niż zamierzał. – Poradzisz już sobie, mam nadzieję. – Schował dłonie w kieszenie płaszcza i odszedł. Nie odwrócił się ani razu.
Wdzięczna nazwa pubu Zalej Się w Trupa pojawiła się ponownie nad barem, tyle że w wersji rozszerzonej: TUTAJ Zalej Się w Trupa, i stanowiła jedyny jasno podświetlony element wyposażenia. Czasem zastanawiał się, dlaczego przychodzi akurat do tej speluny. Zawsze nasuwał się ten sam wniosek: to miejsce było ziemią niczyją – nic nikogo nie obchodziło, za częstą rozrywkę robiły bójki i nawet w środku słonecznego dnia panowała tu ciemność. Dziennego światła dostawało się tu jedynie tyle, żeby zobaczyć, gdzie stoi kieliszek lub szklanka. Nikomu to nie przeszkadzało.
Kamienica, w której mieszkał, życie, jakie wiódł, i ten bar doskonale odzwierciedlały to, co skrywał w swoim wnętrzu. Jedynie praca dawała mu niemałą satysfakcję. Miał świadomość, że samotne upijanie się w barze to przejaw głupoty i słabości, ale nie obchodziło go to. Mimo iż kontrolowanie swojego życia dużo go kosztowało, to nie zamierzał z tej kontroli rezygnować.
Pchnął ciężkie, drewniane drzwi i wszedł do środka. Tak dobrze znany mu zapach, półmrok i hałas od razu poprawiły mu humor. Gdy przechodził koło siedzących na wysokich stołkach kobiet, pozwolił sobie puścić do jednej oko, drugiej przejechać dłonią po plecach, aż zamruczała, a trzeciej nie musiał zachęcać. Wychyliła się lekko i wpiła w jego usta.
– Czekaj, skarbie. Wiesz, że na trzeźwo jestem beznadziejny. Daj mi chwilę.
Kobieta zachichotała i Alex odszedł kawałek dalej. Usiadł na swoim ulubionym miejscu i kiwnął na Jake’a. Pierwsza kolejka – zawsze trzy wódki i dwie tequile – pojawiła się nie wiadomo skąd. Taki z niego magik. Wiele wiedział o swoich klientach, mimo to ten zawsze stanowił zagadkę. Nie rozumiał, dlaczego Alex tak często tu przychodzi, aby się spić na umór, ani dlaczego serwowane szoty nie powalają go na ziemię, choć powinny. Żaden facet, bez względu na masę i wyjątkowe cechy wątroby, nie wyszedłby stąd o własnych siłach po takiej dawce. Oprócz jednego. Alex wychodził zawsze. Z czasem Jake przestał się nad tym zastanawiać. Wypracowali rytuał kolejek oraz gesty, później ograniczyli się do spojrzeń. Czasem rozmawiali.
Barman uśmiechnął się, kiedy Alex wzniósł w jego stronę kieliszek w geście toastu.
Kolejne shoty pojawiały się przed nim i znikały, a z każdym następnym mężczyzna czuł się coraz lepiej. Kończył właśnie piątą kolejkę, kiedy coś, co przypominało kawałek lodu, spłynęło mu po kręgosłupie.
Dłoń z kieliszkiem zamarła w połowie drogi do ust. Alkohol przyćmiewał wprawdzie różne odczucia, ale z Alexem zawsze było inaczej. Bez względu na to, ile wypił, nigdy nie tracił kontaktu z rzeczywistością.
Odstawił wódkę i bardzo powoli, niby od niechcenia, zerknął w lewo. Nic nie zwróciło jego uwagi. Spojrzał przed siebie, na drugą stronę długiego blatu, który ciągnął się przez całą długość lokalu i kilka razy skręcał, okalając jak samotną wyspę stanowisko Jake’a z dziesiątkami różnokolorowych butelek. Alex przeniósł wzrok na ludzi siedzących po jego prawej stronie. Pierwszy niczym szczególnym się nie wyróżniał. Rozmawiał, śmiał się. Drugi i trzeci to samo. Czwarty… Zapatrzył się na niego. Z tym było coś nie tak. Ale z facetem numer pięć było jeszcze gorzej.
Alex nie zorientował się, że coś po raz pierwszy od dawna naprawdę go zainteresowało. Skupiał się na ostatnim mężczyźnie. Gość wyglądał, jakby zamarł w miejscu. Alex już to dzisiaj widział.
Odwrócił wzrok. Chciał wrócić do swojego kieliszka i wtedy znów to poczuł. Niepokój w dole brzucha, a potem strach. Spojrzał jeszcze raz na dwóch mężczyzn, którzy zwrócili jego uwagę. Logika i racjonalizm przyćmione alkoholem poluzowały inne aplikacje w jego umyśle. Powietrze wokół mężczyzn było gęstsze i ciemniejsze. I zdecydowanie był tam ktoś jeszcze. Albo coś.
Lądowanie nie należało do przyjemnych. Spodziewał się, że podróż przez ten portal tak właśnie się skończy, mimo to silne uderzenie sprawiło, że skrzywił się z bólu. Ból. Dawno już go nie czuł, a teraz przypomniał go sobie z niemałym zaskoczeniem.
Otworzył oczy i jako pierwsze zobaczył olbrzymie drzewa. Nigdy wcześniej nie był na Ziemi. Jego świat współpracował tylko z jednym Ziemianinem. Kir przewidywał, że wcześniej czy później spotkają się twarzą w twarz, ale nie sądził, że nastąpi to tak szybko i nagle. Nie zdążył zebrać wystarczającej ilości informacji na temat zarówno Ziemi, jak i samej misji. I to mu nie pasowało. Gdyby nie fakt, że cesarz osobiście przedstawił mu szczegóły, byłby bardziej podejrzliwy i sprawdził wszystko przed wyruszeniem w drogę. Misja była ściśle tajna, a on mógł się kontaktować jedynie z cesarzem albo z Ragoorem, choć przewodniczącego Najwyższej Rady nie o wszystkim wolno mu było informować.
Mimo iż wstawał powoli, zachwiał się. Podniósł prawą rękę na wysokość oczu, zacisnął pięść i po chwili rozprostował palce. Stopniowo dochodził do siebie. Zrobił kilka kroków. Silniejsza, niż przywykł, grawitacja trzymała go w pionie. Przeszedł wcześniej proces dostosowania swojego ciała, by móc funkcjonować w tym świecie. Niewiele się zmieniło. Dotknął pleców. Jak podejrzewał, nie znalazł tam tego, czego szukał.
Rozejrzał się. Z jednej strony roztaczał się las, a z drugiej pola ciągnęły się po horyzont. Słońce świeciło, ale zimny wiatr sprawił, że na ciele wyskoczyła mu gęsia skórka. No cóż, liczył się z tego typu niespodziankami.
Nie mogę latać, przenosić się w mgnieniu oka pewnie też nie – pomyślał lekko zirytowany i zawiedziony, mimo że uprzedzono go o ograniczeniach, z jakimi przyjdzie mu się tutaj zmierzyć. Dobre wieści były takie, że powoli jego umiejętności będą powracać.
Zamknął oczy, a po chwili na jego nagim ciele pojawiło się ubranie. No, lepiej. Przynajmniej tyle mogę.
Pomyślał o celu i kiedy w jego umyśle pojawiła się droga, ruszył nią. Kilometr dalej wąska, polna ścieżka poszerzyła się i zamieniła w ubitą drobnymi kamieniami drogę, a drzewa się przerzedziły.
Kiedy ujrzał pierwsze zabudowania, wiedział, że dotarł do Miasta Mocy. Czuł się osłabiony i potrzebował energii. Nie zmieniał kierunku, aż dotarł do dużego parku w centrum. Rozejrzał się i zobaczył ludzi w samochodach i chodzących po ulicach, psy i ptaki. Uśmiechnął się drapieżnie pod nosem. Przynajmniej z głodu nie padnę.
W tej części Miasta znajdowało się wiele barów i restauracji. Przyjrzał się mężczyznom w swoim wieku i zmienił ubranie na jeansy, czarny T-shirt i krótką czarną kurtkę. Mijając wystawę, zobaczył swoje odbicie. Wciąż przypominał siebie ze świata Worthów – wysoki, dobrze zbudowany trzydziestolatek. Jedynie oczy zdradzały, że nie pochodzi z Ziemi.
Uśmiechnął się od niechcenia, obnażył zęby ostre jak u drapieżnika. Szybko namierzył bar, w którym roiło się od ludzi, i wszedł do środka. Niecała minuta przyglądania się wystarczyła, aby zrozumiał zasady.
– Co podać? – zapytał barman.
– Piwo – podał pierwsze słowo zapamiętane z zamówień ludzi.
– Piątaka.
W dłoni Kira pojawił się banknot. Barman przyjął go i schował do kasy.
Na stołkach siedziało kilku mężczyzn. Głośni i rozbawieni nadawali się idealnie. Odczekał moment, po czym powoli z jego ciała uwolniła się niewidzialna, przypominająca mackę ośmiornicy, ciemna wiązka energii. Po chwili się rozdzieliła i każda z końcówek dotknęła jednej osoby.
Podłączenie nie trwało długo. „Dawcy” ledwo się zorientowali, że coś jest nie tak. Lekki ból i zawrót głowy wytłumaczą sobie wypitym alkoholem. Żaden z nich również nie zauważył, że zostali na chwilę wyjęci z kontekstu. Wyglądali, jakby zapatrzyli się w punkt i głęboko zamyślili.
Nagle Kir poczuł dziwną energię. Odniósł wrażenie, że ktoś go szuka. Spojrzał w lewo. Kilka metrów dalej siedział człowiek, który wpatrywał się w podpiętych mężczyzn. I wyczuwał aurę Kira.
Ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy. Kir spróbował go przeniknąć, odczytać myśli, zobaczyć aurę, ale mężczyzna szybko odwrócił wzrok. Coś blokowało Kira. Coś silniejszego, niż mógł on się spodziewać.
Schował swoje czarne nitki i mężczyźni odzyskali świadomość. Odwrócił się nagle i wyszedł. Na barze pozostawił nietknięte piwo.
Mimo iż był szefem, lubił zjawiać się przed swoimi pracownikami. Spłoszone miny podwładnych („O Boże, spóźniłem się!”) dawały mu olbrzymią satysfakcję i przywoływały na jego twarz coś na kształt uśmiechu, co w rzeczywistości było grymasem drapieżnika.
Siedział w fotelu w swoim gabinecie i obracał w palcach otrzymany kilka dni temu pergamin. Po raz kolejny przeczytał zawarte w nim wytyczne. Miałby poważne wątpliwości, czy ten dokument pochodzi, skąd pochodzi, gdyby nie pieczęć. Instrukcje były jasne. Nie mógł zrozumieć jedynie celu wysłania tak ważnego dla nich dokumentu do Starego Centrum Przechowywania Danych.
Ponieważ współpracował z Kirem od jakiegoś czasu, ucząc się wzajemnego, wciąż jednak ograniczonego zaufania, Ludvik postanowił nie kwestionować przekazanych poleceń. Zabezpieczył dokument, by nikt oprócz niego nie mógł otworzyć teczki. Nie obawiał się, że zostanie zniszczony, bo potrafiłby go odtworzyć. Zajęłoby mu to wprawdzie trochę czasu, a tego akurat w nadmiarze nie posiadali, ale liczyło się, że mieli wyjście awaryjne.
Od dłuższego czasu obmyślał plan i dopracowywał szczegóły. Podjął już decyzję, kogo wyśle z tą teczką. Zbliżał się dzień, na który czekał od lat, i tylko jedna osoba mogła wszystko zniszczyć, mimo że sama nie miała świadomości, jakie stanowi zagrożenie dla Ludvika i jego planów.
Wstał zza biurka i podszedł do wielkiej panoramy Miasta Mocy imitującej prawdziwe okno.
Wcześniej czy później, ale oni zawsze łączyli się w pary – strażniczka i jej „ochroniarz”. Wielce obraźliwe słowo, gdyż ochranianie strażniczki należało do jednego z wielu zadań mężczyzny. Tak naprawdę, gdyby w ochroniarzu obudziła się jego prawdziwa moc, to wszystko, do czego Ludvik von Dern doszedł ciężką pracą i poświęceniem, poszłoby na marne. Może i był arogancki, zbyt pewny siebie i wszechwładny, ale ten człowiek mógł stanowić poważny problem. Świadomość tego bolała niemiłosiernie. Dlatego Ludvik postanowił zapobiec ewentualnej katastrofie. Jeśli wyśle z tymi dokumentami strażniczkę, przez co zagrozi jej niebezpieczeństwo, to okoliczności – a właściwie przeznaczenie zmusi ochroniarza, by się ujawnił. A jedyne miejsce, w którym mógłby on obudzić i szlifować swoje ukryte talenty, znajdowało się pod władzą Ludvika.
Uśmiechnął się do siebie, po czym zaczął wdrażać plan w życie. Otworzył drzwi gabinetu i przekazał instrukcje sekretarce.
Obudził ją paraliżujący strach. Wgniótł ją w łóżko i sprawił, że nie mogła ani się ruszyć, ani wydobyć z siebie głosu. Powoli otworzyła oczy i spojrzała w ciemność. Nie była sama. Już od dawna nie przydarzały jej się podobne rzeczy.
Jedyne, co przyszło jej do głowy, to pomodlić się. Po pierwszych dwóch słowach napotkała pustkę. Jak to dalej szło? Nie mogła przypomnieć sobie kolejnych słów modlitwy, a przerażenie narastało. Nagle powróciły do niej słowa babci. Jeśli chciała pokonać strach, musiała stanąć z nim oko w oko. Spojrzała więc w ciemność, a wzrok powoli się do niej przyzwyczajał. Wpadające przez okno słabe refleksy ulicznych lamp i neonów nadały pomieszczeniu kształty. I wtedy to zobaczyła – ciemniejszy od pozostałych cień stopniowo zmierzał w jej kierunku. Bezwiednie zacisnęła palce na kołdrze. Rozprostowała je po chwili, a następnie spróbowała poruszyć stopami. Z ulgą zauważyła, że odzyskuje władzę nad własnym ciałem.
Amulet! Miała dziesięć lat, kiedy dostała go od babci. Jej rodzina od bardzo, bardzo dawna przekazywała go sobie z pokolenia na pokolenie. Zrobiono go z platyny i srebra, inkrustowano kryształem górskim, a Neja zawsze trzymała go pod ręką.
Zerknęła w stronę cienia. Zatrzymał się i zdawało się, jakby ją obserwował. Przeturlała się na brzuch i prawą dłonią macała na oślep w szufladzie szafki nocnej.
Kątem oka zauważyła, że cień znów się porusza. Kiedy zaczęła tracić nadzieję, poczuła pod palcami znajomy kształt. W mgnieniu oka wyciągnęła go przed siebie i ponownie zaczęła się modlić. Tym razem nie miała problemu ze słowami modlitwy. Zamknęła oczy, gdy spłynął na nią spokój. Kiedy ponownie rozejrzała się po pokoju, z jej ust wydobyło się westchnienie ulgi. Była sama.
– Dziękuję – wyszeptała i nie wypuszczając amuletu z rąk, zapadła w sen.
Budzik zadzwonił jak zwykle – czyli o wiele za wcześnie. Wstała i jak na autopilocie ruszyła do kuchni, by włączyć czajnik. Czuła się jak zmięta kartka. Chciała wierzyć, że to, co się wydarzyło w nocy, to tylko sen.
Sypialnia znajdowała się na samym końcu długiego mieszkania, Neja musiała więc przemierzyć cały przedpokój, minąć drzwi do salonu i drugie – do łazienki. Kiedy przechodziła obok drzwi wejściowych, dostrzegła na podłodze małą kopertę. Podniosła ją i ze zdziwieniem zauważyła na niej swoje imię i adres. Nie nadano jej przez pocztę, czyli ktoś musiał ją tu podrzucić.
Mimo zmęczenia poczuła znajomy dreszczyk. Od tak dawna w jej życiu nie działo się nic ekscytującego. Zwalczyła w sobie pokusę, aby natychmiast otworzyć kopertę. Ta chwila wymagała odpowiedniej oprawy.
Spojrzała na miejsce, gdzie przed chwilą leżała koperta. Stare drzwi wejściowe nie przylegały dokładnie do futryny. Zostawiła je, ponieważ uwielbiała ich piękne żłobienia i kolor, a te małe niedogodności w sumie nie przeszkadzały. Pierwszy raz ktoś to wykorzystał i przecisnął kopertę. Wsunęła ją do kieszeni szlafroka i poczłapała do kuchni.
Kiedy woda się zagotowała, Neja zalała kilka suchych zielonych listków i poszła z kubkiem do salonu. Usiadła w fotelu przy oknie i zapatrzyła się na widok, który rozpościerał się po drugiej stronie. Widziała stąd dachy budynków, ludzi, pojazdy oraz kawałek okrągłego placu w samym centrum. Kolory na niebie zapowiadały budzący się dzień. Wstęp do lasów na horyzoncie od dawna był zakazany. Nigdy wcześniej nie zastanawiała się dlaczego.
Ta myśl przypomniała jej o kopercie. Nadszedł czas, by zapoznać się z jej zawartością.
Ze zdziwieniem zauważyła, że drżą jej palce. Musiała przyznać sama przed sobą, że dobrze żyło się tak nudno i przewidywalnie, ale bezpiecznie. Tylko że w takiej postaci życie nie miało większego sensu.
Wzięła głęboki wdech.
– Czy jestem gotowa na zmianę? – Niby się zaśmiała, ale nerwowy ścisk żołądka mówił sam za siebie.
W głębi chyba liczyła na sensację, a przynajmniej tajemnicę, która wybije ją z dotychczasowego toru. Jednym szarpnięciem otworzyła kopertę. Przebiegła szybko wzrokiem po równym, czytelnym piśmie. Nie zawiodła się. Z uśmiechem pod nosem czytała tę samą krótką wiadomość raz za razem.
„Dlaczego dokumentów z lat 2002–2012 nie ma w żadnym archiwum? Dlaczego zmieniono kierunek jazdy na obwodnicy, poczynając od alei Wschodniej? Dlaczego zlikwidowano dwa parki? Jeśli to czytasz, to znaczy, że mnie już nie ma. Jeśli również będziesz chciała znaleźć odpowiedzi, bądź ostrożna. Nie szukaj ich pod kredensem”.
Obejrzała kartkę z drugiej strony, nawet spojrzała pod światło, ale nic więcej nie znalazła.
Myślała intensywnie. Nie miała pojęcia, kto to napisał, ale musiał dobrze wiedzieć, że Neja zechce odnaleźć odpowiedzi na pytania z kartki. Oj, nawet bardzo chciała. Rozbudzony już w pełni umysł wchodził na wyższe obroty.
Kilka miesięcy wcześniej w artykule poświęconym zieleni w Mieście zadano pytanie, czemu miały służyć przebudowy Miasta na początku nowego milenium, kiedy to między innymi zlikwidowano dwa parki i nie posadzono w zamian nowych drzew. Na studiach na zajęciach z architektury miejskiej zafascynowało ją również rozplanowanie ulic i placów. Jeszcze raz spojrzała na wiadomość z koperty.
Wstała z fotela. Tuż pod powierzchnią czaiła się jakaś ważna myśl, coś, co musiała sobie przypomnieć. No tak! Przecież ktoś zadał podobne pytania. Gdzie i kiedy? Lata 2002–2012 były dość popularne, dużo się wówczas działo. Wyciszono też chyba jakąś aferę.
Ta kartka przerażała, ale jednocześnie gwarantowała rozrywkę. Neja miała wrażenie, że otwierają się przed nią drzwi do innego świata. Tylko że zwykle, kiedy próbowała rozwikłać jakąś zagadkę, pakowała się w kłopoty. Może lepiej byłoby wyrzucić ten papierek i o nim zapomnieć?
W jednej chwili podjęła decyzję. Najwyższa pora znów wprowadzić do życia trochę kolorów i sensacji. Byle nie takiej jak ta w nocy. Ta nagła myśl przyprawiła ją o gęsią skórkę.
Wysączyła ostatnią kroplę z kubka i z postanowieniem, by znaleźć jakiekolwiek informacje, zaczęła szykować się do wyjścia. Oświeciło ją, kiedy zamykała drzwi. Na konferencji! Pozostawało pytanie, na której i kto zadał te pytania. Przypadki nie istniały. I nie znała lepszego miejsca niż Miejski Urząd Przechowywania Danych – archiwum, w którym pracowała. Obiecała sobie w nic się nie mieszać. Najbardziej nieinwazyjnie, jak się da, sprawdzi te informacje i wycofa się po cichutku.
Strzelisty budynek przy Głównym Placu robił wrażenie; miał robić. Każdy, kto tu wszedł, miał się czuć mały i zgaszony.
Pracę zaczynała o ósmej. Przejechała kartą magnetyczną przez czytnik przy wejściu i podeszła do wind. Serce archiwum znajdowało się na dwóch poziomach pod budynkiem. Na pierwszym z nich mieścił się jej pokój, a najniższy pracownicy nazywali Piekielnym. To tam urzędował jej szef. Obok jego gabinetu znajdowało się pomieszczenie nazwane złośliwie przez pracowników Kryptą. Właśnie tam przechowywano dokumenty, do których mało kto mógł mieć wgląd. Kiedyś już się zastanawiała, dlaczego wejście tam podlegało specjalnym procedurom.
W tej chwili przypomniało jej się pytanie na temat rzekomo zaginionych dokumentów. Ktoś zadał je na jednej z ubiegłorocznych konferencji. Ten ktoś chciał wiedzieć, dlaczego dokumenty z lat 2002–2012 są przechowywane w innym miejscu czy też dlaczego ciągle znikają. Wtedy wydało jej się to bzdurą. Nie mogła sobie jednak przypomnieć, jaka padła odpowiedź.
Wcisnęła guzik z numerem „-1”.
– Dzień dobry, Neja – usłyszała, więc się odwróciła.
– Cześć, Phil.
Chłopak uśmiechnął się, kiedy na niego spojrzała. Okulary w rogowej oprawie jak zwykle zjechały mu do połowy nosa, a jasne włosy sterczały w różnych kierunkach. Nigdy nad nimi nie panował.
Pracowali razem od ponad roku. Wykazał się olbrzymią wiedzą podczas stażu i to od jej opinii zależała jego praca tutaj.
– Nie wyglądasz na wyspaną. Stało się coś? – Phil złapał ją za dłoń.
Zauważyła troskę w jego oczach.
– Coś mnie obudziło i już nie mogłam zasnąć – odpowiedziała, kiedy drzwi windy cicho zamknęły się za nimi.
– A może ktoś? – Phil uśmiechnął się jak dziecko.
Uroczy chłopak zawsze poprawiał jej humor, ale na słowo „ktoś” przed oczami znowu ujrzała tajemniczą i przerażającą postać. Wzięła głęboki wdech, po czym wolno wypuściła powietrze.
– Ostatnio mam sporo stresu. – Spróbowała się uśmiechnąć. – To dlatego. Jak sobie przypomnę, to się spinam. Dziękuję. – Uwolniła dłoń, uświadomiwszy sobie, że on wciąż ją trzyma.
Po wyjściu z windy podali strażnikowi przepustki do zeskanowania i ruszyli w stronę pokojów i boksów. Całe piętro zdominowały trzy kolory: szary, błękitny i aksamitna czerń. Neja przyzwyczaiła się już do tego chłodu. I do tego, że każde z pięter przypominało olbrzymią, zaplanowaną doskonale i z najdrobniejszymi szczegółami minitwierdzę, która miała przypisanych pracowników ze ściśle określonymi obowiązkami, a każde biurko wyglądało jak małe centrum dowodzenia.
Kiedy dotarli do swoich miejsc, najbardziej naturalnie, jak tylko potrafiła, uśmiechnęła się, niedbale rzuciła kurtkę na krzesło i spojrzała Philowi prosto w oczy:
– Pamiętasz konferencję, na której ktoś zapytał o brakujące dokumenty z lat od dwa tysiące drugiego do dwa tysiące dwunastego oraz o zmieniony kierunek jazdy na obwodnicy?
– Pamiętam. Właściwie zacząłem wtedy staż. To było w zeszłym roku, konferencja z okazji otwarcia sali z miniaturami. Wpuścili przedstawicieli wszystkich mediów.
– Właśnie. Kojarzysz moment, kiedy ktoś o to zapytał? I o zlikwidowane dwa parki?
– Czekaj, niech pomyślę…
Phil był znany z doskonałej pamięci. Wygrywał wszystkie turnieje na zapamiętywanie, przetwarzanie oraz łączenie faktów. W archiwum nazywali go czasem Megamózgiem, ponieważ niejednokrotnie znajdował lub kojarzył osoby, wydarzenia i daty szybciej niż ich najnowsze komputery. Nikt nie wiedział, jak to w sumie u niego działa, nawet on sam. Zresztą wszyscy szybko się do tego przyzwyczaili i zamiast szukać informacji w bazie danych, często dzwonili do niego.
– Tak, był jeden facet, który zadał takie pytania. Ale to nie był dziennikarz – odpowiedział po jakichś trzech sekundach. – Czarne włosy, kosmate takie, z kosmatą brodą, koszula w kratkę i kamizelka. Ale co zadziwiające, nie nosił okularów, a powinien, nie? Bo coś image się nie zgrywa. Raczej pulchny niż umięśniony. Pracował chyba na Piekielnym. Czasem go mijałem na korytarzu koło aneksu kuchennego. Ale czemu chodził z różowym termosem, to nie wiem…
Neja roześmiała się na widok poważnie zamyślonego Phila i na jego informacje. Szare komórki mężczyzny pracowały intensywnie, o czym informował palec kreślący małe kółka na lewej skroni. Jak on zapamiętywał te wszystkie szczegóły?
– Jesteś niemożliwy, naprawdę. A pamiętasz może jego imię?
– Kurt czy jakoś tak. A czemu o niego pytasz?
– Coś mi się przypomniało i chcę go znaleźć.
– Teraz? – Phil włączył sprzęt i zalogował się do wewnętrznej sieci.
– Nie, nie teraz. Może w czasie przerwy zejdę na dół i spróbuję z nim porozmawiać. Właściwie… powinieneś pamiętać odpowiedź, czyż nie? – Spojrzała na niego z figlarnym uśmiechem, ale wyraz jego twarzy wprawił ją w osłupienie. Podeszła do niego. – Phil, co ci jest?
Mina chłopaka wyrażała szok. Spojrzał bezradnie na Neję.
– Różowy Termosik podniósł rękę – zaczął powoli – rzecznik zwrócił się do niego, żeby zadał pytanie, a potem… Potem zadzwonił mój telefon! – Złapał się za policzki, a w oczach miał prawdziwe przerażenie. – Nie usłyszałem odpowiedzi! – prawie wykrzyczał w panice.
Wtedy Neja już nie wytrzymała i wybuchnęła śmiechem.
– Uspokój się! Myślałam, że coś ci się stało.
– Oczywiście, że mi się stało! Jak mogłem się na tyle rozkojarzyć, by z powodu telefonu przestać zwracać uwagę na to, co się dzieje dookoła?! Rety… – Przejechał palcami po jasnych włosach, po czym ręce opadły mu bezwładnie wzdłuż krzesła. Wyglądał naprawdę żałośnie.
Neja poklepała go po ramieniu i usiadła przy swoim biurku. Czekało ją dużo pracy. To ona przygotowywała dokumenty do cyfryzacji. Zbierała wszystkie elementy, łącznie z opisami i zdjęciami z danego wydarzenia. W dodatku musiała sprawdzać i korygować błędy.
Około godziny dziesiątej postanowili zrobić sobie przerwę. Neja zdecydowała, że poszuka Różowego Termosika.
– Wkręciłem się w twoją historię. – Phil wyszczerzył zęby. – O cokolwiek w niej chodzi, idę z tobą.
Neja się roześmiała.
– Dobra, detektywie. Masz pretekst, żeby tam wejść?
– Jasne. Od dawna wiszę im cyfrowo poprawiony raport z wydarzeń na Głównym Placu sprzed pół roku. – Puścił do niej oko.
– No to idziemy. Mnie są potrzebne informacje uzupełniające na temat ostatniej przebudowy ratusza.
Poziom Piekielny swoją nazwę zawdzięczał przede wszystkim ich szefowi, zwanemu złośliwie przez pracowników Lu, który ubierał się zazwyczaj na czarno lub grafitowo. Skojarzenia zatem były oczywiste.
Pracownicy często żartowali, że Lu wybrał dla siebie ostatni poziom pod ziemią, aby być bliżej swojego tajnego doradcy, który podpowiadał mu, jak najskuteczniej gnębić i prześladować swoich pracowników. A robił to na tyle subtelnie, by odebrać wszelkie możliwości udowodnienia mu czegokolwiek. Pracownicy miejskiego archiwum byli najczęściej zmieniającą się kadrą. Mało kto wytrzymywał dłużej niż rok. Zdarzały się jednak wyjątki. Należeli do nich Phil i Neja.
Co do Phila, to sprawa przedstawiała się jasno. Był jednym z niewielu specjalistów w swojej dziedzinie, czyli między innymi znajdowania informacji porozrzucanych choćby po całym kraju, w starych dokumentach lub tych zapisanych w nieużywanym już języku pierwszych programistów. Niewiele było rzeczy związanych z komputerami, siecią, programowaniem czy nawet hakowaniem, których Phil nie potrafiłby zrobić. I właśnie te umiejętności doceniał Lu.
Dlaczego z kolei Neja pracowała tutaj od kilku lat, nie było już takie oczywiste. Ukończyła studia z najwyższym wynikiem, na stażu wykazała się pracowitością i sumiennością, ale tak naprawdę nie wyróżniało jej to pośród większości pracowników. Powszechnie współpracownicy sądzili, że Neja jest bardziej odporna na „nieodparty urok” szefa. Ale ci, którzy byli blisko niej, tak jak Phil, wiedzieli, że Lu gnębi Neję mniej niż innych. Dlaczego? To już pozostawało niewiadomą.
Kiedy winda zatrzymała się na Piekielnym, drzwi cicho się rozsunęły i przywitał ich ochroniarz – ubrany na czarno, a do tego z grobowym wyrazem twarzy.
– Identyfikatory poproszę.
Kiedy zeskanował podane plakietki, szyfrem odblokował drzwi.
– Co oni tu tak naprawdę przechowują? – W oczach Phila tańczyły chochliki.
– Nie mam pojęcia, ale coraz bardziej chcę się tego dowiedzieć. – Neja uśmiechnęła się pod nosem.
Miejsce pracy Piekielników różniło się od piętra Phila i Nei większą przestrzenią dla każdego z pracowników. Pokój Jerome’a znajdował się prawie na końcu. Ten przywitał ich szerokim uśmiechem.
– Whatsap, pipole1? Masz dla mnie to, co obiecałeś lata świetlne temu? – Podał rękę Philowi, po czym rzucił w stronę Nei: – Cześć, piękna. Fajnie, że zajrzałaś. – Nie spuszczając z niej wzroku, wyciągnął do Phila dłoń po miniaturową pamięć.
Neja uśmiechnęła się w odpowiedzi. Jerome próbował się z nią umówić, od kiedy tylko pamiętała, i nie zaprzestawał swoich wysiłków. Lubiła go za jego pozytywne zakręcenie i zaraźliwy optymizm. W międzyczasie, gdy zgrywał pliki od Phila, zapytała go o Różowego Termosika. Nowa, jakże oczywista ksywka, przyjęła się od razu.
– Mówisz o Kurcie? Musisz mówić o Kurcie, bo tylko on go wszędzie ze sobą nosił i ciągle z niego popijał. Jak się nad tym zastanowić, to w sumie niewiadomą stanowi zawartość owego różowego ustrojstwa. Taaa… Taki dziwny facet – mówił w najlepsze, co mu się właśnie pomyślało. – Wyglądał jak kujon z tą kamizelką i w ogóle, ale image mu się nie zgrywał.
Spojrzał na Phila i jednocześnie powiedzieli:
– A gdzie okulary?
Cała trójka się roześmiała.
– Potrzebuję jeszcze informacji na temat ostatniej przebudowy ratusza – dodała Neja. – Chcę już zamknąć ten temat i wrzucić do cyfryzacji.
– Marta ma wszystko na ten temat. No ale co z tym gościem od niezgrywającego image’u?
– Gdzie możemy go znaleźć? – zapytał Phil. – Podobno pracuje na Piekielnym.
– Problem w tym, że on tu już nie pracuje.
– Jak to? – Neja nie potrafiła ukryć zaskoczenia. – Niedawno chyba się z nim minęłam na naszym poziomie.
– A tak to. – Jerome ponownie zakręcił się na obrotowym krześle niczym dzieciak w przedszkolu. – No nie pracuje i już. A po co ci on? Umówiłaś się z tym kosmatym kosmitą, znaczy kosmaczem, a nie ze mną? – Wywrócił oczami i złapał się za serce, jakby dostał strzałą. – No i trauma gotowa. I to do końca życia.
Śmiech urwał się nagle, jakby ktoś pstryknięciem palca zamroził wszelkie dźwięki. Spojrzeli tylko na siebie, ponieważ dobrze wiedzieli, kogo za chwilę zobaczą.
Ciemne włosy, poprzetykane siwymi nitkami, jak zazwyczaj zostały gładko zaczesane do tyłu i dziś zaplecione w warkocz. Czarny sygnet połyskiwał na palcu. Nieskazitelny czarny garnitur podkreślał sylwetkę mężczyzny. Biła od niego silnie wyczuwalna aura charyzmatyczności i tej pewności siebie, której nie można się nauczyć.
Zimne spojrzenie jasnych oczu przesunęło się po mężczyznach, po czym zatrzymało na Nei. Prawa dłoń bawiła się mankietem lewego rękawa. Na twarzy Lu bardzo powoli zaczęło pojawiać się coś, co bardziej przypominało grymas drapieżnika niż uśmiech człowieka.
– Neja, jak miło.
Dziewczyna odpowiedziała uśmiechem.
Phil doznał szoku. Patrzył na nią i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Spojrzał na Jerome’a. Zaskoczenie widoczne na jego twarzy świadczyło, że wysnuł on podobny wniosek: ona się go nie bała.
– Dzień dobry, szefie. – Uśmiech Nei się poszerzył.
Lu się roześmiał. Tego było już za wiele. Co prawda dziwne, niskie dźwięki przypominały raczej pomruk burzy i trudno nazwać je śmiechem, ale kąciki ust mu drgnęły, a jeden nawet lekko się uniósł. Obaj zobaczyli taki grymas na jego twarzy po raz pierwszy.
– Wyczułem za wysoki poziom endorfin wśród moich pracowników – powiedział powoli Lu – więc osobiście pofatygowałem się sprawdzić, co wywołało taką niesubordynację.
Jerome wyjął minipamięć z komputera, wstał i podał ją Philowi.
– Kończymy niepozamykane sprawy – oznajmił.
– Aha. – Lu wyraźnie nie to chciał usłyszeć.
– Szefie – wtrąciła Neja. – Jeszcze pomyślą, że pan nie żartował.
Kąciki ust Lu znów drgnęły.
– Nie możemy do tego dopuścić. Wejdź do mojego gabinetu, zanim wrócisz do siebie. – Odwrócił się i wyszedł.
Neja wzruszyła ramionami w geście „nie mam pojęcia, o co mu chodzi”.
– Od razu cieplej. – Jerome otrząsnął się komicznie i opadł na krzesło. – Was też tak emocjonalnie wykańcza czy to ze mną jest coś nie tak?
– Nie, stary, z tobą wszystko w porządku. – Phil poklepał go po ramieniu. – To Lu wypełzł był z podziemia na naszą zgubę.
– Dajcie spokój. Może jest trochę inny…
Obaj prychnęli sarkastyczne, ale niezrażona Neja ciągnęła dalej:
– …i z jakiegoś powodu chowa w środku to, jaki jest naprawdę. Jest trudnym szefem, ale trzeba sobie z nim radzić.
Mężczyźni spojrzeli na siebie wymownie. Jerome gestem wyraził „mnie nie pytaj”, a Phil zrezygnował z komentarza. Był bardziej niż przekonany, że tylko Neja wierzyła, że Lu żartował.
Opuścili boks Jerome’a równocześnie. Phil wrócił na górę, a Neja poszła do Marty po brakujące dokumenty, by zakończyć jeden wpis.
Nie zastała jej przy biurku. Dziwne, kobieta nigdy się od niego nie oddalała. Neja nie traciła jednak czasu na poszukiwania; udała się do gabinetu Lu.
Amelia, jego sekretarka, i jej krwistoczerwona szminka stanowiły idealny kontrast dla szefa. Niska i drobna sprawiała wrażenie całej białej – bardzo jasne włosy prawie zlewały się z kolorem skóry.
Amelia uśmiechnęła się na jej widok i bez słowa wskazała na drzwi. Neja zawahała się, po czym szybko nacisnęła klamkę i weszła do „czarciej nory”. Drzwi bezszelestnie się za nią zamknęły.
Lu podziwiał cyfrową panoramę Miasta. Stali tak około minuty. Wydało jej się, że odwrócił się do niej z ciężkim westchnieniem. Wrażenie to zniknęło, gdy tylko na nią spojrzał. Właściwie to ile on ma lat?
Nie odezwał się, więc Neja również milczała. Patrzyła w jasne oczy i przeszło jej przez myśl, że musi być szalona, że tak z nim żartowała. Zauważyła, że lekko zmarszczył czoło, jakby miał trudny do rozwiązania problem.
– Pięćdziesiąt jeden – powiedział.
Na twarzy Nei musiało pojawić się niekłamane zaskoczenie, bo znów drgnęły mu kąciki ust.
– Mam coś dla ciebie. – Podszedł do biurka i wyjął elegancką, skórzaną teczkę. – Zadziwiające, ale chyba… cię lubię. A ja nikogo nie lubię. – Zimne spojrzenie przeniosło się na Neję. – Dlatego też powierzę ci coś, co zaniesiesz do Starego Centrum.
– Powierzy mi pan… Czyli to coś cennego?
– I tak, i nie. Dla mnie cenne, dla innych niekoniecznie. Nie chcę tego wysyłać tak, jak powinno się przekazywać dokumenty. Droga oficjalna zostawia po sobie ślady.
– Rozumiem.
Lu uśmiechnął się na swój drapieżny sposób. Ominął olbrzymie czarne biurko i stanął tuż przed Neją. Wręczył jej teczkę.
– Otwiera ją tylko odpowiednie hasło; wszelkie próby otwarcia siłowego spowodują zniszczenie zawartości.
– Czyli to jednak jest bardzo ważne.
– Zawsze uważałem cię za nieoszlifowany diament. – Przekręcił sygnet na palcu. – Kiedy dotrzesz na miejsce, poproś, by wskazali ci drogę do Sali Skrytek numer pięć i zapytaj o Gaskona. Jemu to dasz. I poinformuj Amelię, kiedy wszystko załatwisz. – Odwrócił się do imitacji okna. Audiencja się skończyła.
Neja opuściła budynek i rozejrzała się, chłonąc świat dookoła. W podziemiach czasami zapominała, że na zewnątrz jest inne, normalne życie. Chłodne powietrze skutecznie jej o tym przypomniało, więc zapięła kurtkę, owinęła szyję apaszką i ruszyła przed siebie. Ponieważ było dość wcześnie, postanowiła załatwić również kilka swoich spraw. Po paru minutach dotarła na skwer. Usiadła na pierwszej wolnej ławce zalanej słońcem i wysłała krótką wiadomość do Phila, że wyszła coś załatwić i że odezwie się później.
Zajrzała do notesu w kształcie kropli wody i zaplanowała wszystko tak, aby zajęło jej to jak najmniej czasu. Postanowiła najpierw wejść do domu, a następnie zajrzeć do banku. Kolejnym punktem na liście był mały, zakurzony antykwariat, którego właściciel sam chyba miał ze sto dwadzieścia lat. Wyglądał bowiem jak żywa mumia.
Najkrótsza droga z banku do antykwariatu wiodła przez Gwiezdny Park. Bardzo lubiła to miejsce. Kiedyś w czasie letnich nocy odbywało się tam wiele imprez. Najbardziej lubiła obserwowanie nocnego nieba przez specjalne lunety. Tajemnicza czerń ze srebrnymi punktami nieustannie ją fascynowała i przyciągała. Nieraz Neja odczuwała dziwną tęsknotę, gdy patrzyła na gwiazdy.
Wspomnienia sprawiły, że podeszła do miejsca, gdzie zawsze z dziadkami i rodzicami rozkładali koce, by patrzeć w nocne niebo. Zapamiętała radość i beztroskę, muzykę, słodycze i poczucie bezpieczeństwa. Uwielbiała oddalać się od koca i zanurzać w czerń parku, po czym z uczuciem błogości i strachem pozostawionym za drzewami wracać biegiem do złotej plamy światła.
Stanęła między wysokimi tulipanowcami. Wyciągnęła przed siebie dłoń, by dotknąć jednego z nich, i w tym momencie poczuła coś bardzo dziwnego. Najpierw zimna obręcz zacisnęła się jej na szyi, a następnie jakieś macki oplotły jej dłonie i ściągnęły ręce za plecami. Nie mogła się ruszyć ani mówić. Po kilku sekundach usłyszała głos podobny do skrzekliwego szeptu:
– Daj mi to. Daj mi to.
W pierwszej chwili pomyślała, że ma omamy słuchowe. Przecież tu nikogo nie było!
– Wiem, że mnie słyszysz – wysyczał ten sam głos. – Tak, słyszysz… Nie, nie wymyśliłaś nas sobie. Zawsze nas widziałaś i słyszałaś. Poluzuję ci uchwyt na szyi, abyś mogła powiedzieć, czy będziesz współpracować.
– Ja niczego nie mam!
Zimna obręcz znów zacisnęła się na szyi.
– A więc nie chcesz współpracować. – Ten głos brzmiał inaczej, bardziej niecierpliwie i napastliwie.
Dotarła do niej absurdalność tej sytuacji. Nie miała pojęcia, co tak naprawdę się dzieje i jak ma się z tego uwolnić. Traciła nadzieję, kiedy go zauważyła – wysokiego mężczyznę w krótkim czarnym płaszczu z postawionym kołnierzem. Kilka krótszych kosmyków ciemnych włosów opadało na policzki, reszta prawie sięgała ramion. Patrzył w jej stronę. Stał niedaleko żywopłotu z fontanną i wyraźnie się wahał. Z jakiegoś powodu wiedziała, że tylko on może ją wybawić.
Proszę cię, podejdź tu – błagała go w myślach. Mężczyzna zmarszczył czoło, a po chwili ruszył w jej kierunku. Stanął naprzeciwko niej tak, aby jej wzrok znalazł się na wysokości jego oczu.
– Co się dzieje? – zapytał.
Całą siłą woli, jaką w sobie znalazła, skupiła na nim spojrzenie. Podjęła nawet heroiczną próbę powiedzenia czegokolwiek, ale bez skutku. Mężczyzna wyglądał na wściekłego. Zaklął, a w następnej chwili przysunął się bliżej. Chłodnymi palcami złapał ją za lewy nadgarstek. Kiedy zbliżył policzek do jej twarzy, z jego ust padło jedno słowo, za to wypowiedziane zdecydowanym głosem:
– Puść.
W tym momencie uścisk na szyi zelżał. Odwróciła głowę w stronę mężczyzny. Spojrzał na nią, a ona utkwiła wzrok w bursztynowych oczach z ciemnymi cętkami. Coś w nich bardzo ją zaskoczyło, ale zanim w ogóle zdała sobie z tego sprawę, mężczyzna je zamknął. Jeśli myślała, że skrzekliwy głos w jej głowie był przerażający, to się myliła, i to bardzo.
– Powiedziałem: puść ją! – Ten głos naprawdę przerażał. Zdecydowany i ostry jak stal dosłownie przeciął powietrze obok niej. Kiedy nagle zniknęły trzymające ją obręcze, straciła równowagę, zachwiała się i upadła.
Mężczyzna pomógł jej wstać, ale nie chciał wyjaśnień. Odwrócił się i tak po prostu odszedł. Zanim jednak to zrobił, przez ułamek sekundy widziała jego oczy i twarz – nie wyrażały zupełnie nic. Tak jakby nic się nie wydarzyło. Patrzyła za nim i gdyby nie ból szyi i nadgarstków, łatwo uwierzyłaby, że to sobie wymyśliła.
Osunęła się na ziemię. Łzy popłynęły nagle. Chyba taka reakcja na stres. Sięgnęła po plecak. Dopiero teraz zauważyła, że jest wywrócony do góry nogami, a cała jego zawartość rozsypała się na trawie. Czego mogli szukać?
Rozejrzała się, ale tym razem powietrze wokół niej nie zrobiło się gęste, ciężkie ani szare. Nadal było jasno, słońce przedzierało się przez niewielkie chmury. Poczuła, że jest jej zimno. Pozbierała wszystkie rzeczy, zarzuciła kolorowy plecak na ramię, objęła się rękoma i ruszyła w przeciwną stronę niż jej wybawca.
1 Błędy w wymowie są celowe i charakterystyczne dla Jerome’a (przyp. aut.).
Tego dnia komisariat zdecydowanie nie nadawał się do pracy wymagającej skupienia. Co chwilę wzmagał się hałas rozmów, ktoś krzyczał, szurał krzesłem albo pukał do drzwi ich pokoju.
Zajmowała się głównie morderstwami i zaginięciami. Mimo że miała przydzielonego partnera, Erika, to w terenie najczęściej pracowała sama. Czuła powołanie do tej pracy od samego początku. Ojciec śmiał się, że już w łonie matki ćwiczyła powalanie przestępców na ziemię.
Godzinę temu skończyła czytać ostatnią notatkę w zakończonej właśnie sprawie uprowadzenia nastolatki i teraz siedziała nad materiałami dotyczącymi zaginięć zgłoszonych w ostatnich tygodniach. Naczelnik podrzucił je rano ze słowami: „zrób z tym coś”. No jasne. Porucznik Iris – policjantka od spraw beznadziejnych. Zawsze dostawała te wymagające już na pierwszy rzut oka.
Przeglądała kolejne akta w poszukiwaniu punktów zaczepienia, wspólnych elementów. Protokoły przesłuchania świadków, protokoły oględzin. W końcu, kiedy stworzyła w głowie wstępny plan działania, schowała notatki do szafy i spojrzała uważnie na Erika.
Siedział niemalże nieruchomo i z wielkim skupieniem na twarzy oraz wysuniętym lekko czubkiem języka wklepywał w komputer kolejne słowa. Na samym początku ustalili, że ona – jako ta wyższa stopniem i sprawniejsza w terenie – czyta to, co on – ten lepszy w stukaniu w klawiaturę – napisze. Wszyscy byli zadowoleni, nikt nie oponował, więc wdrożyli to w życie i jak się z czasem okazało, funkcjonowało to doskonale.
Jako partnerzy pracowali od ponad dwóch lat. Nauczyli się wzajemnego szacunku i zaufania. Niejeden raz Erik uratował jej życie. Mimo to początki nie należały do łatwych. Kiedy zaczynała pracę w policji, już miała przyczepioną łatkę „córki twardziela”. Niewiele kobiet pracowało w jej wydziale i na szacunek kolegów musiała sobie ciężko zapracować. Tylko raz wylądowała na dywaniku u naczelnika zwanego przez wszystkich Wujkiem. Po serii złośliwych i wrednych komentarzy, które ignorowała z kamienną twarzą, doszło do bardziej przykrych incydentów. Zmiana szyfru w jej szafce, martwy szczur na masce samochodu, a w końcu piasek w glocku. To przelało czarę goryczy.
Bezbłędnie wytypowała winnego ostatniego wybryku. Bez ostrzeżenia wparowała do łazienki, gdzie delikwent brał akurat prysznic. Zauważył ją w ostatniej chwili. Koledzy stali jak zamurowani, kiedy Iris zdzieliła go prawym sierpowym w twarz. Opadł na kolana, trzymając się za krwawiąca wargę.
– Dobrze ci radzę: nie wstawaj – rzuciła.
Wstał. Kilkanaście sekund później uświadomił sobie, że był to jednak błąd, i ku uciesze kumpli nagusieńki leżał na jasnych kafelkach, obserwując, jak blondyna wychodzi i trzaska drzwiami.
Na pytanie naczelnika, czy w razie kolejnych problemów sobie poradzi, czy też on jako szef powinien przywołać ich do porządku, odpowiedziała, że z przyjemnością sobie poradzi. Wtedy po raz pierwszy jej zaufał. W tym momencie albo utraciłby bardzo dobrze zapowiadającą się policjantkę, albo zyskałby mądrą i zdolną pracownicę. Od zawsze wiedział, że Iris trafi do policji. Wraz z jej ojcem obserwowali, jak z berbecia staje się kobietą, jak ćwiczy i dąży do perfekcji.
Po incydencie pod prysznicami sytuacja się lekko poprawiła, ale konfrontacja nadchodziła wielkimi krokami. Jeszcze żadnemu z nich nie udowodniła swojej wartości.
Irytowało ją to, ale miała świadomość, że trafiła do świata zdominowanego przez wielkich, silnych i zdeterminowanych mężczyzn, których życie zależało od tego, czy w zespole znajdzie się słabe ogniwo, czy nie. Na razie była nim ona.
Przed pierwszą poważną akcją, mającą na celu zlikwidowanie młodzieżowego gangu narkotykowego, doszło do przepychanki w szatni. Wiedziała, że koledzy po fachu chcą ją sprowokować. Nie dała się, błyskawicznie zablokowała jednemu z nich rękę, a w następnej sekundzie powaliła go na ziemię. Dziwili się, skąd w niej tyle siły i umiejętności. Fakt, że była wysoka jak na kobietę, szczupła i zwinna – żaden z nich nie przyznałby się, że obserwowali ją na treningach jak kobra tłustego szczura – nie tłumaczył jej umiejętności.
Podczas akcji dzięki swojej przenikliwości, sprytowi i bardzo celnemu oku uratowała życie dwóm kolegom. Dopiero wtedy przyjęli ją jak swoją i zaakceptowali. W ciągu roku współpracy zyskali pewność, że mogą na nią liczyć, że nie wymięka i nigdy nie płacze.
Dwie rozmawiające kobiety zasłaniały kogoś Alexowi. Kogoś, kto najwyraźniej próbował nie rzucać się w oczy. Było w nim coś niepokojącego. Mężczyzna wyróżniał się wzrostem i sylwetką żołnierza. Część poskręcanych kosmyków opadała mu na ramiona, a kolor skóry sugerował południowca.
Zdecydowanie coś się tam działo. Pokaż się – rozkazał w myślach Alex i w tym samym momencie czarne oczy nieznajomego spojrzały wprost na niego. Poczuł się zaatakowany i odruchowo zbudował wokół siebie tarczę. Odwrócił wzrok, żeby przerwać połączenie. Skupił się na ochronie, ponieważ jakieś macki próbowały wedrzeć mu się do umysłu. Co za popieprzony dzień! Odnosił wrażenie, że jego koszmary z dzieciństwa przybierają realne kształty. A może po prostu za dużo wypił i teraz umysł płatał mu figle?
Kiedy ponownie spojrzał w kierunku grupy ludzi, wysokiego mężczyzny już nie było. Na trzeźwo to ja tego nie wezmę. Dopił wódkę i machnął w kierunku Jake’a. Patrzył, jak ten ponownie napełnia kieliszki, i wtedy bez ostrzeżenia znów zobaczył czerwoną sukienkę. Powiewała na wietrze, delikatne dłonie przytrzymywały ją… Jak on to uwielbiał. Usłyszał cichy i uwodzicielski, tak dobrze mu znany kobiecy śmiech. Jej długie włosy załaskotały go w policzek.
Po niej obiecał sobie, że już nigdy, przenigdy nie da się wciągnąć w te bzdury zwane miłością. Po pierwsze dlatego, że miłość nie istnieje, a po drugie dlatego, że za bardzo cierpiał. Dawno temu postanowił udowodnić sobie – a przede wszystkim ojcu – że nie jest mięczakiem. Mięczaki zakochiwały się i bawiły w rycerzy na białych koniach, dawały się oszukiwać i wykorzystywać. On nie. Od wtedy już nie.
Poukładanie sobie życia na nowo zajęło mu około dwóch lat. Raz na jakiś czas wspomnienia jednak wracały. Jakby żyły własnym życiem. Mnóstwo energii kosztowało go desperackie upychanie tych obrazów w zapomnianych zakamarkach umysłu i zatrzaskiwanie za nimi drzwi.
Wraz z nimi za tymi zatrzaśniętymi drzwiami pozostawała zamknięta radość i nic nie było w stanie jej przywołać. Od dawna nie znał też uczucia wewnętrznego spokoju. Wszystko stało się szare. Mało co go bawiło. Przestał się angażować w sprawy nawet najbliższych przyjaciół. Zawsze mogli na niego liczyć, to się nie zmieniło, ale w środku czuł jedno wielkie zobojętnienie.
Jego zazwyczaj ponury nastrój i z zamierzenia zniechęcające spojrzenie wbrew wszystkiemu przyciągały kobiety. Te atrakcyjniejsze brał do łóżka, na resztę nawet nie patrzył. Tak żył już kilkanaście lat. Ona dała mu słońce i ona je zabrała.
Spojrzał w kierunku kobiet. Ta, której coś obiecał, patrzyła na niego z jednoznacznym uśmiechem. Kiwnął na Jake’a, żeby mu przypilnował kieliszków, i podszedł do niej.
Wsunął dłoń w jej włosy i odwrócił lekko jej głowę, aby ułatwić sobie niecierpliwy pocałunek. Zeszła ze stołka.
– Możemy wziąć koleżankę, przystojniaku?
– Co tylko zechcesz, skarbie.
Wziął kobiety za ręce i wyszedł na zaplecze. Nie zajęło im to wiele czasu, mimo iż zawsze najpierw dbał o przyjemność partnerki. Odwdzięczyły mu się z nawiązką. Kiedy wrócili do baru, każdy zajął swoje miejsce.
Sięgnął po niedokończoną wódkę i z zadowoleniem stwierdził, że nie pamięta, o czym wcześniej myślał. Rozkoszował się tym stanem, dopóki hałas przewracanych gdzieś z tyłu krzeseł nie przywrócił go do rzeczywistości. Zacisnął powieki. Właściwie przyda się jeszcze jakaś inna rozrywka.
Gdy godzinę później opuszczał bar, lekko się zataczał. Nawet nie zauważył, że jego krótki płaszcz został w środku. Poszarpany czarny T-shirt i zalane czymś jeansy również nie zwróciły jego uwagi. Dopiero przejeżdżający obok samochód, który ochlapał mu ulubione skórzane botki z kwadratowymi noskami, sprowokował go do krótkiej chwili koncentracji.
Rozejrzał się dookoła i wrócił spojrzeniem do butów. Widok ten wyrwał mu z ust ciche przekleństwo. Ćmiła go głowa i bolała dłoń. Spojrzał na nią. Zdarty naskórek w kilku miejscach tłumaczył wszystko. Gdyby ten drań nie rozlał mu wódki z ostatniego kieliszka, to może by się powstrzymał. Ale nie, niestety. Musiał zatoczyć się właśnie na niego. Szybkość i zwinność, z jaką Alex zeskoczył z krzesła, zadziwiła nawet jego samego. Bezbłędnie wybrał z grupy szarpiących się kolesi winnego zmarnowania ostatniego shota i zadał mu kilka krótkich, precyzyjnych ciosów. Koleś nawet nie próbował się bronić.
Nigdy nie zastanawiało go, że rany po ciosach, które zadawał i które otrzymywał, były mniejsze niż powinny być. Mało tego, nie wkładał w nie zbyt wiele siły. No cóż, w obecnym stanie chyba nic by go nie zastanowiło.
Zatrzymał przejeżdżającą obok taksówkę i kazał zawieźć się do domu. Próbował przypomnieć sobie, czemu znów się upił. Ponieważ wysiłki spełzły na niczym, uśmiechnął się zadowolony. Zapowiadało się kolejne spokojne popołudnie.
Przejście przez park i dotarcie do antykwariatu zajęły jej kilka minut. Małe drewniane drzwi sklepiku otworzyły się z charakterystycznym skrzypnięciem. Na wprost ujrzała wąską, drewnianą ladę, a z tyłu kilka regałów ustawionych jeden za drugim. Na większości półek znajdowały się książki, na kilku – różne papiery pozwijane w rulony, ryciny i albumy. Neja znała to miejsce doskonale. Kojarzyło jej się ze śmiechem oraz z tajemnicą sięgających sufitu regałów i wąskich przejść między nimi. Najczęściej bawiła się w podróżników szukających ukrytych skarbów. Za każdym razem, kiedy przychodziła tu z babcią, była to wyprawa w nieznane.
– Dzień dobry, kwiatuszku – usłyszała, kiedy zamknęła drzwi.
– Dzień dobry, Ka-Hu. – Uśmiechnęła się blado.
Staruszek powoli podszedł do niej, zajrzał jej w oczy i pokiwał głową.
– Opowiedz mi o tym.
– Co tu mówić… – Usiadła w starym, kiedyś zapewne złoto-czerwonym, fotelu przy oknie. – W nocy obudziłam się, bo ktoś był w pokoju. Widziałam cień w kształcie postaci, poruszał się w moim kierunku. Dostałam anonimową kopertę z tajemniczą wiadomością, a teraz, gdy szłam do ciebie, coś niewidzialnego zaatakowało mnie w parku. – Sięgnęła po kubek z zieloną herbatą, który postawił przed nią Ka-Hu. Gdy zajął miejsce naprzeciwko niej, kontynuowała: – To, co się przydarzyło w nocy, jakoś mogę jeszcze wytłumaczyć… Śniło mi się, nie do końca się obudziłam, cokolwiek. Ale to w parku… było realne. Unieruchomili mnie. Nie mogłam się odezwać ani ruszyć. Do tej pory bolą mnie nadgarstki. Dobrze, że jakiś mężczyzna akurat przechodził i mi pomógł.
Ka-Hu spojrzał na nią uważniej.
– Wiesz, że przypadki nie istnieją. To tylko wydarzenia, których sensu jeszcze nie rozumiemy.
– Właśnie. Jakby się tak zastanowić… Jak to się stało, że akurat był tam ktoś, kto zdołał uwolnić mnie z obcej energii? Musiał zdawać sobie sprawę z tego, co się działo. – Spojrzała na Ka-Hu, a w jej oczach malowało się ogromne zaskoczenie.
Staruszek patrzył na nią wyczekująco, jakby już znał odpowiedź i chciał, żeby ona też na nią wpadła.
– Zaraz… – Neja zerwała się z krzesła, odstawiła kubek na stolik i pocierając czoło, zaczęła krążyć po sklepiku. Spojrzała na Ka-Hu bezradnie. – Nie wiem… Może on… Nie. To nie to.
Irytowało ją to. Odpowiedź ukrywała się w zakamarkach umysłu.
– Przypomnisz sobie, kiedy będziesz na to gotowa. Wszystko przychodzi do nas wtedy, kiedy jesteśmy gotowi. Nie wcześniej i nie później.
– Ale czemu to takie denerwujące?
– Bo podświadomość się broni. Wie, że to, co odkryjemy, nie jest dla nas dobre. Czasem burzy to nasz poukładany, bezpieczny świat, a my zazwyczaj nie chcemy go opuszczać.
Zamyśliła się. Usiadła z powrotem i utkwiła wzrok w widoku za oknem.
– Zawsze byłam dziwna i inna, prawda?
– Inna? Tak. Ale czy dziwna? Byłaś i jesteś wyjątkowa, niezwykła i jedyna w swoim rodzaju. Ale nie dziwna.
– Dlaczego?
Wiedział, o co spytała. Usiadł obok niej, na fotelu w złoto-niebieskie pasy. Przygładził siwą brodę, uśmiechnął się i powiedział:
– Bo tak kiedyś wybrała twoja dusza. Wybrała rody twoich rodziców i dziadków, aby kontynuować to, co dawno temu oni zaczęli.
– Ale ja jestem za słaba. Nie dam rady.
– Siła pochodzi z wiary, że się ją ma. Możesz wszystko, tylko jeszcze o tym nie wiesz. Nie wierzysz, że możesz.
Neja uśmiechnęła się zadziornie.
– Opowiedz mi jeszcze raz: jak to się stało, że nie ożeniłeś się z moją babcią?
– Chciałem zachować resztki zdrowego rozsądku. – Ka-Hu roześmiał się. – No a poza tym ten huncwot, twój dziadek znaczy, grał na tybetańskich gongach lepiej ode mnie.
Zawtórowała mu śmiechem. Kochała go ponad życie. Traktowała jak dziadka i najlepszego przyjaciela. Bardzo mądrego przyjaciela.
– Oboje wiedzieliśmy, że on potrzebował jej bardziej. Dzięki niej odkrył swoje powołanie, znalazł drogę do samego siebie i swojej siły. Ja już to miałem. – Puścił do niej oko.
– Nigdy nie przestałeś jej kochać.
Staruszek westchnął cicho i wyszeptał:
– Nigdy nie przestałem jej kochać. Kiedy spotykasz bliźniaczą duszę, wiesz o tym. Wszystko nagle staje się oczywiste, powoli wraca ci pamięć. A uczucie, które wówczas pojawia się w twoim sercu… Żadne słowa tego nie wyrażą.
Neja podeszła do niego, kucnęła i go przytuliła.
– Zawsze byłeś i pozostaniesz moim bohaterem. Takie poświęcenie wymagało nieziemskiej odwagi.
Ka-Hu pogłaskał ją po głowie.
– Nawet nie wiesz, jaka ty jesteś odważna. Masz to we krwi. Najpiękniejsze w życiu nie jest osiągnięcie celu, ale samo dążenie do niego. A odkrywanie siebie to najcudowniejsza droga, jaką możemy iść.
Neja pocałowała go w policzek i usiadła z zamiarem dokończenia herbaty oraz odkrycia tego, co krążyło jej po głowie.
– Jestem gotowa przeczytać pamiętniki babci. Nie mogę dłużej udawać, że nic się nie dzieje i że mnie to nie dotyczy.
Spojrzał na nią z przebiegłym uśmiechem.
– Nareszcie! Poczekaj tu chwilę. – Zniknął między regałami. Wrócił z kilkoma woluminami obwiązanymi wyblakłą zieloną wstążką. – Są twoje. Długo na ciebie czekały.
– Dziękuję. – Wstała i schowała je do plecaka. Pożegnała się i wyszła na zewnątrz.
Czego chciał ten głos? Zadawała sobie to pytanie raz po raz w drodze do mieszkania. Pomyślała o amulecie od babci i innych – od dawna przekazywanych w jej rodzinie z matki na córkę – cennych przedmiotach o magicznych właściwościach. Czegokolwiek szukali, nie znaleźli tego, więc na pewno wrócą.
Podeszła pod drzwi mieszkania i zaczęła szukać kluczy. Miała nadzieję, że nie wypadły w parku. Na szczęście leżały na samym dnie plecaka, w którym nic nie było na swoim miejscu.
Weszła do kuchni, by napić się wody. Potem przeczesała włosy i ponownie je spięła, gdyż kilka kosmyków jak zawsze wysunęło się i ułożyło miękkimi falami wokół policzków. Przez moment zastanawiała się, co zrobić z pamiętnikami babci. Miała jedno takie miejsce, gdyby kogoś zainteresowały.
Na wszelki wypadek je ukryła. Potem wysunęła ukrytą w stole szufladę, w której wcześniej zostawiła teczkę Lu. A może to o nią chodziło? Dobrze, że zostawiła ją w domu. Była dość ciężka i nieporęczna.
Jeśli złapie następny bus, dotrze do Starego Centrum za około dwadzieścia minut. Wrzuciła więc teczkę do plecaka, chwyciła kurtkę i już miała nacisnąć klamkę, kiedy usłyszała dziwny dźwięk. Dochodził z sypialni. Postanowiła zakraść się, by to sprawdzić. Po chwili uświadomiła sobie, że to przecież niedomknięte okno. Wtedy przez uchylone drzwi ujrzała coś, co ją sparaliżowało.
Wysoki mężczyzna stał plecami do drzwi i w skupieniu grzebał w otwartej szafie. Szuflady z komody zostały już splądrowane, a ich zawartość leżała porozrzucana po całym pokoju. Neja zdała sobie sprawę, że był tam ktoś jeszcze. Nie wyczuli jej obecności, a odgłosy zza okna skutecznie tłumiły inne dźwięki.
Nie było czasu na ociąganie się. W sekundę przemyślała plan i rzuciła się do ucieczki. Nie czekała na windę; przeskakiwała po kilka stopni naraz. Dotarła już prawie na sam dół, kiedy usłyszała nad głową pospieszne kroki. Na pewno ją gonili. Byle dotrzeć do ulicy. Zanim wybiegła na dwór, spojrzała w górę. Dwie wysokie, ubrane na ciemno postaci zbiegały za nią.
Wypadła na zewnątrz. Biegła, nie oglądając się za siebie. Kilkadziesiąt metrów dalej była ruchliwa, zatłoczona ulica. Miała nadzieję, że wtopi się w tłum, po czym dotrze na najbliższy przystanek. Jeszcze tylko chwila. Obejrzała się przez ramię, ale się nie zatrzymywała. Dwóch tajemniczych osobników podążało jej śladem, a ją oblał strach, taki na granicy paniki.
Za późno ponownie spojrzała przed siebie. Za późno dla niej oraz dla nadjeżdżającego samochodu, aby wyhamować i się zatrzymać. W ostatnim obronnym odruchu obróciła się i uderzyła lewą stroną w bok pojazdu. Przewróciła się z nadzieją, że nic jej nie będzie, a w następnej chwili straciła przytomność.
Monotonna jazda i cisza sprawiły, że Alexowi przypomniało się wydarzenie z parku. Czy ja się kiedykolwiek upiję tak, aby nic nie pamiętać? Patrzył smętnie na mijane za oknem ulice.
Utknął w tym dziwnym wymiarze – ani nie był totalnie zalany, ani nie zdrętwiał mu mózg. Zamiast stać się upitym zombie, wyostrzyły mu się wspomnienia i odczuwanie. Stracił kontrolę nad myślami, co doprowadzało go do szału. A co gorsze, tracił kontrolę nad samą kontrolą. W sumie upijanie się nigdy nie pomagało, kołku. Jesteś beznadziejny we wszystkim. Nawet schlać się nie umiesz.
W końcu się poddał. Wziął głęboki wdech i zamknął oczy. Spotkanie w parku pojawiło się w jego umyśle niemal natychmiast. Obrazy przesuwały się jeden po drugim. Jego twarz tak blisko niej, włosy z połyskiem kasztanów i zielone oczy. Z zaskoczeniem stwierdził, że skądś ją zna, a mimo to na pewno nigdy wcześniej jej nie spotkał. Typ świętoszkowatej dziewicy zawsze omijał szerokim łukiem. Poza tym coś w niej go niepokoiło, a cała sytuacja tak naprawdę go intrygowała. Nie chciał tego przyznać; bronił się przed tym, jak mógł. Skąd w ogóle wiedział, że ktoś ją trzyma? I ta dziwna energia wokół niej…
Nie zdążył się temu przyjrzeć, ponieważ sekundę później usłyszał przekleństwo z ust kierowcy i głuchy łomot. Taksówkarz momentalnie zatrzymał samochód i wyskoczył na zewnątrz. Alex zamierzał to zignorować, ale dostrzegł znajomo wyglądający plecak. Wysiadł. Kierowca kucał obok kobiety, która leżała na chodniku.
– Ja ją znam. – Przykucnął obok nich.
W tej samej chwili kobieta otworzyła oczy i spróbowała wstać. Złapała się najpierw za głowę, a potem za obolałe ramię.
– Nic pani nie jest? – Kierowca prawdopodobnie bardziej przejmował się konsekwencjami wypadku niż kobietą.
Spojrzała na Alexa, a on od razu zrozumiał, że go rozpoznała.
– Szybko! – Złapała plecak. – Gonią mnie. Musimy uciekać.
Alex spojrzał w głąb uliczki, z której musiała wybiec. Nie zobaczył nikogo podejrzanego, ale jakimś cudem wiedział, że ktoś tam się czai. Ktoś naprawdę zły.
Zdziwiła go jego własna reakcja: w jednej sekundzie wytrzeźwiał, pomógł jej wstać i pogonił kierowcę, a w następnej już siedzieli w taksówce. Zdziwiło go również, że wahanie, które towarzyszyło mu w parku, zniknęło. Pomógł jej bez zastanowienia mimo pewności, że przyniesie to kłopoty. Teraz siedzieli od siebie najdalej, jak mogli, i patrzyli na siebie w milczeniu. Z zaskoczeniem zauważył, że pierwsza powierzchowna ocena tej kobiety była błędna. Nieznajoma sprawiała wrażenie świętoszki, ale po dokładniejszym przyjrzeniu się doszedł do innych wniosków. Miała piękne oczy o niespotykanym odcieniu zieleni, usta, dla których już znalazł podniecające zastosowanie, oraz ciało, którego nie powstydziłaby się Afrodyta. Jak mógł tego wcześniej nie zauważyć?
Przeszedł go dreszcz. W końcu Alex uśmiechnął się na swój niezawodny sposób i przysunął do niej. Dotknął jej uda i przejechał po nim dłonią.
– Kto cię gonił, księżniczko?
Wrodzony urok chyba szwankował, bo najpierw dostał po łapach, a następnie ta dzikuska pchnęła go w pierś tak mocno, że wrócił na swoje miejsce. W odpowiedzi posłał jej kolejny uwodzicielski uśmiech, a ona się zarumieniła. A jednak! Wszystko działało, jak trzeba. Odetchnął z ulgą.
– Zapomnij. – Jej oczy ciskały błyskawice. – Niech się pan tutaj zatrzyma – zwróciła się do taksówkarza.
Alex nachylił się do niego i wręczając mu banknot, pokręcił głową. Zrezygnowana Neja oparła się wygodniej i popatrzyła przez okno. Alex podjął kolejną próbę. Usiadł tuż obok, ale tym razem jej nie dotknął.
– Spójrz na mnie – wyszeptał.