Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
456 osób interesuje się tą książką
„Powiadają, że ukryta w Górach Skalistych elitarna placówka przyjmuje tylko najlepszych uczniów. Lecz kto z tej elity wytrwa do końca?”.
Życie Crystal Harlow, nastoletniej łyżwiarki figurowej, można podzielić na to, co stało się przed przekroczeniem bramy Avalanche Academy, i na wszystko, co wydarzyło się potem.
Dziewczyna przyjeżdża do akademii z jednym marzeniem: chce zostać legendą kanadyjskiego łyżwiarstwa figurowego. Lecz w mrocznych murach szkoły kryje się więcej sekretów, niż można by się tego spodziewać. Talent okazuje się jedynie biletem wstępu do szkoły, a wytrwałość to warunek przetrwania.
Crystal musi zmierzyć się z własnymi demonami, a przede wszystkim zdecydować, komu w Avalanche może zaufać.
Szczególnie jeden chłopak wzbudza w dziewczynie wiele emocji – Hardin Ashford – szkolny buntownik, wróg jej brata, a zarazem kapitan drużyny hokejowej. Ich drogi stale się krzyżują, a jakby tego było mało, Crystal przydzielono pokój w internacie mieszczący się na tym samym piętrze co sypialnia Ashforda.
Ona sięga po złoto, on gra, ignorując zasady. Pozostaje tylko jedno pytanie. Kto zdobędzie to, czego pragnie?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 443
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © for the text by Nina Słowik
Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2025
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Katarzyna Moch
Korekta: Aleksandra Krasińska, Martyna Janc, Natalia Szoppa
Skład i łamanie: Paulina Romanek
Oprawa graficzna książki: Weronika Szulecka
ISBN 978-83-8418-397-7 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2025
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Od autorki
Łyżwiarstwo figurowe – solistki
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Epilog
Playlista
Przypisy
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
79 procent dzieci i nastolatków przynajmniej raz w życiu doświadczyło przemocy. Krzywdzenia doświadczają najczęściej ze strony swoich rówieśników (66 procent) i bliskiej osoby dorosłej (32 procent)1.
Dedykacja
Wszystkim ofiarom przemocy i znęcania się psychicznego, które dzielnie toczą wielkie bitwy z systemem i swoimi oprawcami.
A także tym cichym bohaterom, którzy pomagają poszkodowanym nawet wtedy, gdy nie jest to wygodne.
Podobno nie każdy bohater nosi pelerynę. To prawda. Wy przecież nie macie peleryn, a jedynie złote serca, i nadal można Was określać tym mianem.
W tej historii pojawia się wątek przemocy psychicznej i straty bliskiej osoby. Dla osób, które są wrażliwe, zamieściłam poniżej spis telefonów zaufania. Nie bójcie się prosić o pomoc.
• 116 111 – Telefon Zaufania Dla Dzieci i Młodzieży
• 800 120 226 – Policyjny Telefon Zaufania ds. Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie
• 800 12 12 12 – Telefon Zaufania Rzecznika Praw Dziecka
• 800 120 148 – Anonimowa policyjna linia specjalna „Zatrzymać przemoc”
• 801 120 002 – Ogólnopolski Telefon dla Ofiar Przemocy w Rodzinie „Niebieska Linia”
PRZEWODNIK DLA CZYTELNIKÓW
Jazda indywidualna solistek i solistów – to konkurencje odpowiednio kobiet i mężczyzn, w ramach których zawodnicy wykonują indywidualnie (solo) programy zawierające wymagane elementy jazdy figurowej na lodzie.
Konkurencje indywidualne składają się z dwóch części:
Program krótki
• Składa się z siedmiu obowiązkowych elementów z krokami łączącymi i/lub ruchami łyżwiarskimi. Ich kolejność jest dowolna.
• Czas trwania programu krótkiego solistek i solistów wynosi 2 minuty i 40 sekund (± 10 sekund).
• Muzyka jest wybierana przez zawodników, wokal jest dozwolony.
Program dowolny
• Składa się z dobrze wyważonych elementów jazdy dowolnej i elementów łączących, wykonanych z minimalnym wykorzystaniem jazdy na obu nogach w rytm muzyki wybranej przez zawodników.
• Czas trwania programu solistek i solistów wynosi 4 minuty (± 10 sekund).
• Zawodnicy mają pełną dowolność w wyborze elementów, które utworzą cały program.
W obu przejazdach liczą się elementy techniczne (wartość bazowa i jakość, tzw. GOE) oraz wrażenie artystyczne / komponenty programu.
Najczęstsze elementy choreografii:
• Skoki:
Axel – najłatwiejszy do rozpoznania, bo jako jedyny jest skakany do przodu. Zawodniczka skacze z zewnętrznej krawędzi lewej łyżwy, zamachuje się prawą nogą, a następnie ląduje tak jak we wszystkich skokach, jadąc tyłem na zewnętrznej krawędzi prawej łyżwy. Pojedynczy axel to półtora obrotu w powietrzu.
Lutz – skok „kopany”. Najazd tyłem na zewnętrznej krawędzi lewej łyżwy; ząbki prawej łyżwy wbijają się w lód przy wybiciu. Lądowanie tyłem na zewnętrznej krawędzi prawej łyżwy.
Flip – skok „kopany”. Najazd tyłem z wewnętrznej krawędzi lewej łyżwy; ząbki prawej łyżwy wbijają się w lód i pomagają w odbiciu. Lądowanie tyłem na zewnętrznej krawędzi prawej łyżwy. Pojedynczy flip to jeden obrót.
Salchow – skok krawędziowy. Najazd tyłem z wewnętrznej krawędzi lewej łyżwy, zamach najczęściej prawą nogą, lądowanie tyłem na zewnętrznej krawędzi prawej łyżwy.
Loop – skok krawędziowy. Wybicie z tylnej zewnętrznej krawędzi prawej łyżwy i lądowanie na tej samej nodze, także tyłem na zewnętrznej krawędzi.
Toeloop – skok „kopany”. Zawodniczka wybija się z tylnej zewnętrznej krawędzi prawej łyżwy, a ząbki drugiej łyżwy pomagają w odbiciu. Lądowanie jak zwykle tyłem, na zewnętrznej krawędzi prawej łyżwy. Pojedynczy toeloop to jeden obrót w powietrzu.
Euler – krótki łącznik między skokami (pojedynczy półobrotowy), ułatwia przejście np. do salchowa.
• Piruety:
Piruet stojący – wykonywany na jednej nodze w pozycji wyprostowanej. Sylwetka jest pionowa, noga podporowa może być lekko ugięta, a ręce i głowa pracują dla utrzymania równowagi i tempa obrotu.
Piruet siadany – wykonywany w niskiej pozycji z mocno ugiętym kolanem nogi podporowej tak, by udo było prawie równolegle do powierzchni lodu. Noga wolna może być wysunięta przed siebie lub ustawiona w bok, a całość wygląda jak „siedzenie” na niewidzialnym krześle.
Piruet w arabesce – tułów pochylony do przodu, a noga wolna uniesiona w poziomie za plecami tak, by tworzyła długą linię z tułowiem. Oś obrotu biegnie przez biodra i barki; kluczowe jest utrzymanie poziomu nogi wolnej i równych łuków.
Layback – charakterystyczny dla solistek piruet z wyraźnym odchyleniem do tyłu. Głowa i klatka piersiowa otwierają się ku górze.
Biellmann – bardzo wymagająca odmiana, w której łyżwiarka chwyta dłonią za płozę nogi wolnej i unosi stopę ponad głowę, tworząc wyraźne wygięcie w plecach i „koło” z nogi i tułowia.
Piruety z wjazdem skokiem – krótki podskok tuż przed wejściem w pozycję piruetu (np. wejście do wersji stojącej lub arabeski „z powietrza”). Na oko wygląda to jak szybkie oderwanie obu łyżew od lodu i natychmiastowe rozpoczęcie obrotu.
Kombinacje i zmiana nogi – w jednym piruecie łączone są dwie lub trzy pozycje, czasem z przejściem z jednej nogi na drugą.
• Sekwencje i ruchy choreograficzne:
Sekwencja kroków – dłuższy odcinek jazdy z wieloma zwrotami i zmianami krawędzi. Zawodniczka łączy trójki oraz przejścia mohawk i choctaw, może też dodać drobne podskoki. Sekwencja bywa prowadzona po prostej albo po kole.
Sekwencja choreograficzna – fragment „na wyraz artystyczny”. Może zawierać spirale, arabeski, krótkie skoki do dwóch obrotów lub też elementy obrotowe. Sędziowie nie rozbijają jej na części – zaliczają całość, liczy się pomysł, płynność i zgodność z muzyką. W programie dowolnym solistek jest to stały element.
Twizzle – szybkie, wieloobrotowe obroty na jednej nodze wykonywane bez zatrzymania. Najczęściej kojarzone z tańcem na lodzie, ale u solistek pojawiają się też wplecione w sekwencję kroków.
• Drobiazgi, które łatwo wyłapać:
Centrum ciężkości – im stabilniejsze, tym czyściej wyglądają łuki i lądowania.
Wejście/wyjście z elementu – trudne wejście (np. skok po krokach) lub kreatywne wyjście podbija ocenę jakości (GOE).
Tempo i akcenty muzyczne – u najlepszych łyżwiarzy element „wpada” w rytm, łatwo dopasowuje się do melodii.2
Crystal
2017
Ogromny billboard wiszący wysoko nad moją głową przedstawiał twarz najpiękniejszej kobiety, jaką kiedykolwiek widziałam.
– Wygląda jak anioł wykuty w lodzie – szepnęłam oczarowana, nie odrywając wzroku od pary jasnoniebieskich oczu, przypominających zastygły w bezruchu ocean. Mleczna, niemal przezroczysta skóra kobiety kontrastowała z hebanowymi włosami i malinowymi, pełnymi ustami, które kształtem przywodziły na myśl łuk Kupidyna.
– Faktycznie, trafne porównanie, Crystal. Zrób zdjęcie, pokażesz je wszystkim, gdy wrócimy do domu.
Sięgnęłam po aparat, lecz zastygłam palcem na metalowym guziczku, jakby jakimś cudem podczas tej krótkiej chwili sparaliżowało mi wszystkie mięśnie. Moje serce natomiast przyspieszyło, gdy umysł, kompletnie o to nieproszony, podsunął mi znienacka obraz śpiącej ostatnimi czasy aż do późnego południa chudej i bladej twarzy mamy. Ostrożnie włożyłam aparat z powrotem do torby, tracąc zapał do robienia jakichkolwiek zdjęć. Zamrugałam parokrotnie i zacisnęłam ręce tak mocno, aż paznokcie wyżłobiły mi na skórze osiem bladoczerwonych półksiężyców.
Przełknęłam z trudem ślinę i spuściłam wzrok.
– Tato? A czy anioły też są czasem smutne tak jak mama?
– Kiedy są samotne, to owszem, nawet anioły bywają smutne – odparł bez wahania. Nieważne, jak bardzo zaskakiwałam go swoją dociekliwością, on zawsze doskonale wiedział, co powiedzieć. Był jak skarbnica pełna trafnych odpowiedzi.
– Trochę tego nie rozumiem. Przecież ta łyżwiarka jest zawsze otoczona tłumem ludzi. Kiedy niby miałaby być samotna?
Tata spojrzał na mnie twardymi, lśniącymi oczami. Oczami, które naoglądały się w życiu tyle aktów samotności i cierpienia, że z czasem same zaczęły nimi rezonować. Poczułam, jak kładzie dłoń na moim ramieniu, a potem bierze głęboki oddech.
– Otóż jedno wcale nie wyklucza drugiego, córeczko, bo samotność czasem najłatwiej ukryć właśnie wśród ludzi. I owa samotność w tłumie to przeklęta zaraza naszych czasów.
Nie rozumiałam, co ma na myśli ani dlaczego brzmi to tak smutno. W dzieciństwie uważałam tatę za swoistą wyrocznię prawdy. Lubiłam sposób, w jaki patrzy na świat. Jak gąbka chłonęłam każdą jego myśl, którą się ze mną dzielił. Ale akurat to, co mówił o samotności w tłumie, brzmiało zbyt absurdalnie, bym mogła mu uwierzyć.
Zamiast analizować jego słowa, w ciszy wyczekiwałam swojego anioła. Wyobrażałam sobie, że kiedy płacze, z jej oczu płyną łzy przypominające sopelki lodu.
Może dlatego, że ona cała przypomina lód.
Wreszcie wszystkie światła zgasły, a wtedy z cienia wyłoniła się legenda. Publiczność jak jeden mąż wstrzymała oddechy, podziwiając smukłą sylwetkę kobiety, odzianej w srebrny szykowny kostium, który migotał przy każdym, nawet najdrobniejszym ruchu.
Oto i ona. Kobieta z bilbordu.
Mój anioł wykuty z lodu. Złodziejka spojrzeń. Srebrna wojowniczka.
Ostre płozy jej łyżew przecięły gęstą ciszę i w tym samym momencie z głośników popłynęła piękna sonata włoskiego kompozytora, ściskająca nas wszystkich za serca. Łyżwiarka mknęła gładko po lodzie niczym anioł lecący do gwiazd, jakby odczuwała całym ciałem każdą kolejną nutę, jakby sama była ową melodią. Dopasowywała kroki do spokojnych rytmów fortepianu, przenosiła ciężar z jednej nogi na drugą, a kiedy z głośników rozbrzmiały pełne pasji i dzikości skrzypce, przeszła do dynamicznych piruetów, które wykonywała z zabójczą prędkością i precyzją.
Była bardzo nieustraszona, eteryczna i magnetyzująca. Im dłużej się w nią wpatrywałam, tym bardziej mnie sobą oczarowywała.
Jej imię i nazwisko brzęczały mi w głowie jak obijające się o siebie ostre kryształki górskie. Anna Nowlan. Żywa legenda łyżwiarstwa figurowego, której jazda wzbudza w publiczności całą paletę emocji. Wpuszczała nas na krótkie chwile do swojego małego świata, utkanego ze lśniących strojów i ostrych łyżew, udowadniając, że istnieją sposoby, by rozgrzać nawet i najzimniejszą taflę lodu do czerwoności.
Pod koniec występu byłam głęboko poruszona sztuką na lodzie, którą nie sposób się było nasycić, zapragnęłam więc przeżyć coś podobnego, lecz od drugiej strony bandy.
Chciałam, tak jak Anna Nowlan, zamigotać tysiącem świateł, czarować ruchem, sterować ludzkimi sercami, lśnić. Upodobnić się do anioła wykutego w lodzie, być podziwianą przez setki par oczu.
Pragnęłam, choć na moment, poczuć się silna.
Tylko że gdzieś w drodze do realizacji tego celu zapomniałam o słowach, które tamtego pamiętnego dnia wypowiedział mój ojciec. O tym, że samotność najłatwiej ukryć właśnie w tłumie.
Przez całe życie celowałam wysoko, nie patrząc w dół, a pod moimi stopami po cichu rozrastała się coraz to większa przepaść.
Lód powoli pękał pode mną i pod ciężarem otaczających mnie osób, które gasiły wszystko, czego tylko się dotknęły, a ja, jak ta marionetka w szponach własnych marzeń, próbowałam siłą woli utrzymać się na grząskiej, zapadającej się powierzchni.
I nikt nie wyciągnął do mnie pomocnej dłoni.
Wreszcie sterujące mną sznurki opadły, a wraz z nimi runęłam i ja sama.
Wtedy też po raz pierwszy ogarnęły mnie ciemności oraz samotność tak dotkliwe, że zamarzło mi całe serce.
Marzenia o złamanych skrzydłach i poszarpanych konturach wyfrunęły z mojego wnętrza, a dusza pękła mi na pół, oszołomiona głuchą, zimną ciszą…
A potem nastała pusta, mroźna i bezkresna zima.
I nie czułam już niczego.
Crystal
8 lat później
Właśnie tak mógłby wyglądać koniec świata, pomyślałam, gdy mój oddech zderzył się z szybą taksówki i pozostawił na niej małą, mlecznoszarą mgiełkę.
Byłam świadkiem, jak ciężki korpus burzy wyłania się zza horyzontu i przemienia spokojny zmierzch w upiorną noc. Srebrna błyskawica przecięła kobaltowe niebo na wskroś niczym ostry skalpel chirurga, a zaraz po niej przyszedł grzmot i wprawił cienkie szyby w lekkie drżenie. Krople deszczu uderzały z furią o dach samochodu, jakby chciały się przedrzeć do środka i z każdą minutą coraz bardziej czułam, że kiełkuje we mnie irracjonalny, lecz trudny do zignorowania niepokój.
Wdech, wydech…
I znów błysk.
– Pierwszy raz w tych stronach? – spytał kierowca taksówki, kiedy po raz kolejny podskoczyłam nerwowo na tylnym siedzeniu.
– Można tak powiedzieć – przyznałam, wlepiając wzrok w krajobraz za oknem. Długie cienie drzew falowały na wietrze, zlewając się w jedną gęstą maź. – Pochodzę z Kanady, ale jeszcze nigdy nie byłam w tych okolicach.
– I jak ci się podoba do tej pory? – Mężczyzna spojrzał przelotnie w lusterko wsteczne i na chwilę nasze oczy się spotkały. Miał siwe, choć wciąż gęste włosy oraz twarz kogoś, kto sypia niespokojnie i krótko, a ranki rozpoczyna od zapalenia papierosa w pokoju o zasłoniętych oknach.
Wzięłam głęboki wdech. Wnętrze taksówki było przesiąknięte dusznym aromatem cygar zmieszanym z eukaliptusowym olejkiem, sączącym się z drewnianej zawieszki, która kołysała się przy każdym nagłym wzniesieniu i ostrym zakręcie.
– Tu jest… zjawiskowo – wymamrotałam, czując na sobie baczny wzrok taksówkarza.
Uśmiechnął się półgębkiem, napinając ramiona. Chwilę później szarpnął za dźwignię zmiany biegów i skręcił maksymalnie w prawo, a pordzewiałe Volvo wślizgnęło się w jeszcze większą ciemność, skrzypiąc raz po raz. Przednie światła rzucały mętną poświatę na porośniętą krzakami drogę, zasypaną pierwszym tegorocznym śniegiem.
Była to ciężka przeprawa, a w dodatku radio co rusz strzelało trzaskami. Po jakimś czasie i paru ostrzejszych zakrętach złapaliśmy odpowiednie częstotliwości i z głośników rozległ się zniekształcony elektrycznym szumem, urywający się głos spikera:
– …apelują o pozostanie tej nocy w domach i zabez… okien, drzwi i wszystkich luźno leżących przedmio… – Potem usłyszeliśmy głośny szmer, a zaraz po nim nieco wyraźniejszy dźwięk: – Zadbajcie przede wszystkim o bezpieczeństwo swoje i bliskich. Prognozy wskazują na porywy wiatru osiągające nawet dziewięćdziesiąt kilometrów na godzinę, co może prowadzić do powaleń drzew i uszkodzeń infrastruktury. Uwaga, według najnowszych informacji przekazanych przez prognostyków grożą nam nawet…
Głos się urwał, a zamiast niego pojawiły się ciche trzeszczenia i szumy. Resztę zagłuszył grom, który po chwili wrócił echem z górskich ścian, jakby niebo i ziemia przerzucały się dudniącą kulą.
– To mój ostatni kurs w te rejony – zapowiedział mężczyzna, powoli zwalniając.
– Nie dziwię się, bo pogoda faktycznie płata dziś figle – przyznałam, nie mogąc oderwać wzroku od rozwścieczonego nieba. – Proszę uważać na siebie w drodze powrotnej.
– Nie miałem na myśli tylko dzisiejszego dnia – doprecyzował. – Jesteś ostatnią osobą, którą kiedykolwiek tu przywiozę.
Zmarszczyłam brwi, naciągając rękawy kurtki na dłonie. Im bliżej byliśmy naszego celu podróży, tym chłodniej mi się robiło, jakby wraz z każdym mijanym kilometrem temperatura raptownie chyliła się ku dołowi.
– Dlaczego? – odważyłam się spytać.
Taksówkarz zamilkł, a chwila ciszy między nami wydawała mi się nienaturalnie rozciągnięta w czasie.
– A któż przy zdrowych zmysłach chciałby kursować na sam kraniec świata? – W lusterku wstecznym zamigotały szkliste oczy mężczyzny. Zaraz potem zahamował auto z okropnym zgrzytem i zatrzymał się w miejscu, w którym przez nieszczelne szyby przedzierało się powietrze tak mroźne, że zadygotałam od stóp aż po sam czubek głowy.
– Jesteśmy na miejscu? – zapytałam, ignorując uczucie chłodu na całym ciele.
– Tak. – Kierowca przytaknął, nie siląc się na żaden uśmiech.
Z trudem przełknęłam ślinę i uchyliłam leciutko drzwi, po czym wysunęłam stopę na zewnątrz, a do mojego nosa od razu przedarł się znajomy zapach burzy.
To tutaj…
Wysiadłam powoli z auta, owijając się szczelniej wełnianym szalikiem. Świat wokół mnie tonął w gęstych ciemnościach, które upstrzone były zwartą artylerią oddalonych błyskawic. Zaciągnęłam się mroźnym powietrzem i ruszyłam na tyły taksówki. Lodowate krople deszczu muskały moje zaróżowione od chłodu policzki.
Może to rzeczywiście jest sam kraniec świata? Jeszcze nigdy w życiu nie czułam tak przeraźliwego zimna…
Z trudem wyciągnęłam wielką walizkę z bagażnika i zatrzasnęłam nieco zardzewiałe drzwiczki, dysząc przy tym jak parowóz. Zanim zdążyłam podejść do okna od strony kierowcy, ten ruszył pospiesznie z miejsca, zostawiając mnie w samym epicentrum świszczącego wiatru i przenikliwego mrozu. Ściągnęłam brwi, obserwując, jak kontury skrzypiącej, zardzewiałej taksówki się oddalają, aż wreszcie całkowicie znikają mi z oczu.
– Pańska uprzejmość jest doprawdy niezastąpiona – mruknęłam za uciekającymi tylnymi światłami.
Powietrze rozmywało się przede mną, przypominając ciemne płótno wypełnione najczarniejszą akwarelą. Zmrużyłam oczy. W półmroku majaczyły wysokie mury budynku, nigdzie jednak nie widziałam jakichkolwiek drzwi wejściowych. Włączyłam latarkę w telefonie, która na niewiele się zdała, i zanurzyłam się w ciemnościach kanadyjskiej zimy, wykonując paręnaście kroków praktycznie na oślep.
Porywisty wiatr szarpnął mnie za włosy, a potem uderzył w wielką sosnę i połamał jedną z jej wyższych gałęzi na pół.
Przyspieszyłam.
Trzymałam się konturów stojącego obok budynku, bo wiedziałam, że wystarczy jedynie parę źle postawionych kroków, bym zapuściła się w labiryncie nieznanych mi bezkresnych terenów górskich. Skręciłam lekko w prawo, nałożyłam kaptur na głowę i uformowałam z jednej dłoni prowizoryczny daszek chroniący twarz przed lodowatym strumieniem deszczu.
Wtem piorun rozdarł niebo, rzucając złotą smugę światła na wszystko, co stało przede mną.
Na moje nowe życie.
Na całą Avalanche Academy.
Zastygłam w bezruchu.
Budynek szkoły jawił się przede mną niczym forteca mar sennych i ponurych omamów.
Zapragnęłam uszczypnąć się w rękę, żeby się przekonać, czy to, co ujrzałam, nie jest jedynie urojeniem, fantasmagorycznym wytworem zmęczonego po wielogodzinnej podróży umysłu.
Ale nie. Naprawdę stałam pod ciężkim baldachimem deszczu i burzy, na brukowanym podjeździe, oko w oko z najpiękniejszą i zarazem najmroczniejszą budowlą, jaką dane mi było zobaczyć.
Czarne jak smoła frontowe mury, ukryte w gęstwinie lasu świerkowo-bukowego, były oświetlane jedynie przez rozrzedzone światła antycznych kinkietów. Wąskie wieżyczki z czarnej cegły pięły się tak wysoko, że ich wierzchołki zdawały się sięgać nieba. Nieco niżej kamienne gryfy dumnie strzegły wejścia do budynku, niepodatne na uderzające w nie z każdych stron podmuchy wiatru. Tuż nad portalem unosiła się wykuta w granicie fasadowa inskrypcja: „Avalanche Academy”.
Akademia robiła niesamowite wrażenie. Wiele słyszałam na jej temat i w głowie wciąż widziałam nagłówek starego artykułu ukazanego przed laty w lokalnej gazecie:
„Zwykła akademia czy może elitarna placówka, do której ciężko jest dotrzeć i jeszcze ciężej w niej przetrwać?”.
To zdanie wyryło mi się w pamięci i miałam je w tej chwili przed oczami na przemian z krótkim podsumowaniem, którym autorka artykułu zakończyła swój tekst:
„(…) ponieważ Avalanche Academy się nie wybiera. To ona wybiera Ciebie”.
Cóż, najwyższa pora przekonać się na własnej skórze, ile z tych przekazywanych od ucha do ucha opowiastek okaże się prawdą.
– Natychmiast do środka! – ryknął jakiś mocny, męski głos, który sprawił, że otrząsnęłam się z własnych myśli, zacisnęłam palce na rączce walizki i pobiegłam w stronę gotyckiego wejścia, ozdobionego strzelistymi łukami.
Chwilę później naparłam całą siłą na dwuskrzydłowe drzwi, aż usłyszałam metaliczny zgrzyt topornych zawiasów i wsunęłam się ostrożnie do środka, wypuszczając lodowatą klamkę z dłoni. Wraz ze mną do holu wpadły gęste strugi deszczu.
Po paru sekundach drzwi wreszcie zatrzasnęły się z hukiem i odgrodziły mnie na dobre od burzowej zawieruchy.
– Bardzo przepraszam za spóźnienie – wysapałam w pustą przestrzeń, rozpinając kurtkę.
Dla odmiany ciepłe powietrze uderzyło mnie w policzki, a jaskrawe światło sprawiło, że oczy zaszły mi łzami.
Rozejrzałam się wokół, wycierając twarz dłońmi. W przestronnym holu świeciło pustką. Najwidoczniej każdemu z nowych uczniów przydzielono już pokój, a ja przybyłam jako ostatnia. Ogromny zegar wydawał z siebie głośne, rytmiczne tykanie, które niosło się echem po alabastrowych ścianach. Z obrazów zawieszonych na ścianach spoglądał na mnie szereg mitycznych stworzeń – skylle, chimery, trytony, minotaury, sfinksy. Szłam powoli wzdłuż ściany ozdobionej złotą sztukaterią, a moje kroki niosły się po budynku głośnym echem.
Stuk. Stuk. Cisza.
Zatrzymałam się w pół kroku.
– Witamy w Avalanche Academy – usłyszałam niski męski głos.
Spojrzałam w bok, na mężczyznę, który najprawdopodobniej chwilę temu przywołał mnie do środka. Stał wyprostowany jak struna w głębi holu za mahoniowym, wylakierowanym sekretarzykiem. Miał mocno wyczuwalny, francuski akcent i ubrany był nad wyraz elegancko, a jego wzrok błąkał się po moich mokrych ciuchach i wilgotnych pasmach włosów.
– Nazywam się Gabriel Lacroix i uczę tu filozofii. Postaram się szybko przydzielić ci pokój, żebyś mogła odpocząć przed jutrem. Wszyscy oprócz ciebie dotarli do nas znacznie wcześniej.
– Nie mogłam znaleźć taksówki w Banff. Większość z nich już nie kursowała przez prognozy pogody i wysłane alerty – wytłumaczyłam, zsuwając wilgotny kaptur z głowy.
– Cóż, taka pogoda to u nas codzienność. – Lacroix spojrzał kątem oka na wąskie okno, o które obijały się gałęzie drzew, powodując ciche trzaski. – Ale to kwestia przyzwyczajenia. Niektórzy nawet uważają takie warunki atmosferyczne za… inspirujące. – Wzruszył lekko ramionami. – To kwestia perspektywy, zresztą jak wszystko na tym świecie. Masz na imię Crystal, prawda?
Kiwnęłam głową. Gdzieś za oknem mignął jakiś cień, jakby osamotniony ptak nocny szukał gorączkowo schronienia przed burzą, dolatując aż po mury akademii.
– Tak, Crystal. Crystal Harlow.
Nauczyciel zerknął na długą listę, która leżała na sekretarzyku, i zatrzymał się wzrokiem na samym jej końcu. Zmarszczył brwi, po czym prześwietlił kartkę jeszcze raz, z góry na dół, robiąc jeszcze bardziej grymaśną minę.
– Coś nie tak? – spytałam.
– Nie, skądże. Nate Harlow to twój brat? – Na twarzy mężczyzny namalował się tym razem dobroduszny uśmiech.
– Owszem.
– Jego trener poinformował nas o obozie sportowym. Wróci do szkoły za miesiąc, prawda? Pewnie będzie ci raźniej, kiedy tu przyjedzie. Nate w ciągu dwóch lat edukacji w Avalanche zrobił ogromne postępy. – Lacroix spojrzał znów na listę. – Cóż, według tej rozpiski… – Zawiesił na chwilę głos, przedłużając moment napięcia. – Zostało ci przydzielone miejsce w Srebrnej Wieży. Gratulacje, wielu naszych uczniów chwali sobie tę część internatu.
– Ale mój brat… – zaczęłam, szukając w głowie odpowiednich słów. – Są tutaj dwa internaty, prawda? Nate ma pokój w zachodnim skrzydle, czyli w głównym internacie. Czyli nie ma tam już miejsc? Zależałoby mi na tym, żeby…
– C’est impossible. Obawiam się, że już za późno na zmiany – obwieścił mężczyzna chrapliwym głosem. – Tak jak mówiłem, przybyłaś tu jako ostatnia, więc reszta pokojów jest już zajęta. Większość osób cieszyłaby się na twoim miejscu. W Srebrnej Wieży dysponujecie największym salonem, dziewczęta mają odrestaurowaną, wspólną łazienkę, a w te wakacje wymieniliśmy wszystkie materace na nowe.
Potarłam się po czole, wyobrażając sobie zawiedzioną minę Nate’a, który liczył, że będziemy mieszkać blisko siebie.
– Pokój numer sto trzydzieści pięć. – Nauczyciel odłożył listę z powrotem na sekretarzyk. – Zostałaś poinformowana o zakazie używania telefonów podczas lekcji? Możecie używać ich przed zajęciami i po nich. Zwykle uczniowie zostawiają je rankiem w sypialniach, ale można też je zdawać do depozytu w sekretariacie.
Nie do końca mi się to podobało, ale rozumiałam, że szkoła ma swoje zasady, do których nowi uczniowie muszą się po prostu dostosować. Zresztą Nate całymi godzinami opowiadał mi o Avalanche, więc mniej więcej wiedziałam, czego mogę się spodziewać.
Tutejszy system nauki nie przypominał niczego, co znałam z tradycyjnego liceum w Vancouver. Uczniowie rozpoczynali naukę dopiero po dziewiątej klasie, gdy kończyli szesnaście lat. Trzyletni program miał wyraźnie zarysowany cel: wydobyć z każdego maksimum potencjału i otworzyć drzwi do dowolnego uniwersytetu lub – tak jak to było w moim przypadku – do profesjonalnej kariery solistki w łyżwiarstwie figurowym. Przyjmowano tu wyłącznie uczniów, którzy wyróżniali się wśród swoich rówieśników: medalistów olimpiad naukowych, wyjątkowych artystów, obiecujących pisarzy i najlepszych sportowców, w tym pływaków i osoby trenujące sporty zimowe.
Właśnie dlatego akademia mieściła się nie w centrum metropolii, lecz w głębokiej kotlinie Gór Skalistych. Poranne szrony pokrywające świerki i wrześniowy śnieg były tu codziennością, a panorama przypominała pocztówkę z dalekiej północy. Surowy klimat i odosobnienie od reszty świata gwarantowały pełne skupienie, ciszę oraz ten podskórny dreszcz prestiżu, który towarzyszy świadomości, że znalazło się w miejscu stworzonym wyłącznie dla najlepszych.
– Jasne, rozumiem. – Skinęłam głową.
– Oto regulamin, którego kopię wysłaliśmy wam w wakacje. – Lacroix przesunął w moją stronę księgę, która wyglądała, jakby miała ze sto lat. – Na dole jest miejsce na podpis.
Chwyciłam leżące nieopodal czarne pióro i drżącą dłonią napisałam kursywą pełną zawijasów swoje imię, nazwisko oraz dzisiejszą datę.
– Dziękuję. – Mężczyzna posłał mi uśmiech, a jego szare, głęboko osadzone oczy zamigotały na tle rdzawozłotych lamp. – Słyszałem wiele dobrego o twoim talencie, Crystal. Cieszymy się, że będziesz się u nas uczyć. Być może wydaje ci się teraz, że znajdujesz się na samym końcu świata, w którym codziennie walczymy z bezlitosnymi żywiołami, a ośnieżone drogi to nasz chleb powszedni, ale jeśli tylko będziesz ciężko pracować, to dzięki akademii czeka cię świetlana przyszłość.
– Mam taką nadzieję – odparłam, zastanawiając się, czy karmił tą myślą każdego nowo przybyłego ucznia, czy może byłam pierwszą, której to powiedział.
Nauczyciel ze ściągniętymi wargami i przymglonym spojrzeniem podał mi mosiężny klucz, który wyglądał jak z innej epoki, a ja zacisnęłam go ciasno w ręce, czując się, jakbym otrzymała właśnie przepustkę do lepszego jutra.
Potrzebowałam tego. Potrzebowałam tej akademii prawie tak mocno, jak płuca potrzebują tlenu, a ryba wody.
Nauka w Avalanche wiąże się z zaakceptowaniem poczucia odosobnienia od świata i z pozostawieniem całego swojego dotychczasowego życia za sobą.
Byłam na to gotowa.
Chciałam zaryzykować i przekonać się, co mi to przyniesie. Miejsce, w którym tkwiłam dotychczas, miało mi do zaoferowania jedynie szarą jak popiół rzeczywistość i pasmo niekończących się rozczarowań.
Musiałam wkroczyć na nową ścieżkę, by się dowiedzieć, czy za horyzontem nie czeka mnie coś lepszego.
Muszę się ratować.
Bo jeśli nie ja sama, to kto to za mnie zrobi?
Wzięłam głęboki wdech, pożegnałam się z Lacroixem i ruszyłam w stronę spiralnych schodów, których żelazna balustrada wiła się jak wężowy kościec. W tle niosły się ciche, ledwie słyszalne szmery, jakby po którymś z ciemnych korytarzy rozpościerających się obok jakaś tajemnicza postać zakradała się na palcach, przyspieszając gwałtownie co jakiś czas.
Przystanęłam, wytężając słuch, lecz szmery jak na zawołanie ucichły.
Weszłam na pierwszy stopień i złapałam się zimnej poręczy. Wtem przez okna holu przeleciała biała fala światła, a kilka uderzeń serca później o moje bębenki obił się grzmot tak ostry i przeraźliwy, że poczułam, jak cała się spinam.
Przez kilka następnych godzin porywista burza wciąż szalała, manifestując swój bezkres i władając ciemnością nocy, jakby ta nigdy miała nie dobiec końca.
Jakby ciepły poranek i świetlana przyszłość miały nigdy nie nadejść.
Crystal
Czułam się, jakbym wędrowała po opuszczonym zamku.
Wspinałam się po trzecich z kolei krętych schodach, które miały zaprowadzić mnie prosto do Srebrnej Wieży. Szkarłatny dywan pokrywający ciemne drewno wyglądał jak krew płynąca z otwartej rany, a od marmurowych ścian bił lodowaty chłód, który pozostawiał na mojej skórze prezent w postaci gęsiej skórki.
Nazwa „Srebrna Wieża” wywodziła się podobno stąd, że niegdyś w budynku Avalanche, który w innej epoce pełnił rolę zamku, w tym miejscu autentycznie stała wieża. Dobudowana część przeznaczona na internat w niczym nie przypominała swojej poprzedniczki, ale nazwa wciąż była w użyciu.
Wreszcie, będąc na samym szczycie schodów, pchnęłam zbutwiałe drzwi z litego drewna i zderzyłam się twarzą w twarz ze swoją nową rzeczywistością.
Podobno każdy dom ma swój unikalny zapach.
Srebrna Wieża przywitała mnie mieszanką starego pergaminu, świeżo uciętych róż i chłodnego powietrza.
Mimo że wokół panował półmrok, wnętrze robiło piorunujące wrażenie. Salon należał do części wspólnej wszystkich mieszkańców internatu i został zaprojektowany w sposób przestronny i praktyczny, by pomieścić sporą liczbę osób. W kominku wykutym z piaskowca tliły się złote płomienie ognia, a po jego lewej stronie biblioteczka w stylu vintage, z przymocowaną doń drabinką, wspinała się aż po sam sufit.
Po bokach rozpościerał się długi korytarz z rzędem pokojów, a na jego końcu znajdowały się dwie łazienki.
Ciągnęłam walizkę po skrzypiącej tu i ówdzie podłodze z ciemnego drewna i zatrzymałam się dopiero przy drzwiach, których ościeżnica ozdobiona była płaskorzeźbą przedstawiającą feniksa odradzającego się z popiołów. Nad drzwiami wisiała złota, połyskująca tabliczka.
„Pokój numer sto trzydzieści pięć”.
Kiedy otwierałam drzwi zamknięte na klucz, zawiasy cichutko zaskrzypiały, a ja odetchnęłam z ulgą, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że otrzymałam pokój jednoosobowy. Choć sypialnia była doprawdy malutka, nie można było odmówić jej uroku. Blady księżyc przemykał przez ciężkie, popielate zasłony i rzucał poświatę na drewnianą toaletkę. Przy szerokim wykuszowym oknie zamontowano miękkie siedzisko, dzięki któremu miałam swój ukochany kącik do czytania z widokiem na przestronny dziedziniec, prostokątne atrium oraz na zamarznięty strumyk wody i otaczające go gęsto rosnące krzewy dzikiej róży. Sufit zdobiło natomiast wyżłobione sklepienie z imitacją gwiazd, które zdawało się hipnotyzować blaskiem. Czułam się tak, jakbym miała spać pod gołym niebem.
Rany…
Zamknęłam za sobą drzwi i opadłam na materac niczym puszczona ze sznurków drewniana lalka.
– Udało się – szepnęłam cicho w pustą przestrzeń i położyłam delikatnie dłoń na sercu. Ten gest zawsze działał na mnie uspokajająco i tak też było tym razem. Mój oddech powoli się wyrównywał, a serce odzyskiwało naturalny rytm.
A więc po wielu godzinach ciężkiej wyprawy udało mi się tu wreszcie dotrzeć…
Dzięki Avalanche miałam szansę zaistnieć jako profesjonalna łyżwiarka figurowa. Musiałam tylko zacisnąć zęby i przywyknąć do wysokiego poziomu, jaki tu panuje, oraz sprostać wymaganiom narzucanym przez trenerkę, o której słyszałam wiele dobrego. Brała pod swe skrzydła jedynie najlepiej zapowiadające się łyżwiarki z całej Kanady i to pod jej okiem trenowała Anna Nowlan, dzięki której zaczęłam całą przygodę z lodowiskiem.
W moim świecie, spowitym do tej pory gęstą mgłą, Avalanche Academy jawiła się jak latarnia, która była w stanie wyznaczyć mi jasną ścieżkę kariery. Nie mogłam pozwolić, by taka okazja przeszła mi koło nosa, bo być może kolejna już się nigdy nie powtórzy.
Musiałam się tu znaleźć i postawić wszystko na jedną kartę.
Wyciągnęłam telefon z kieszeni spodni i odblokowałam ekran. Chciałam zadzwonić do brata i usłyszeć jego głos, lecz najwyraźniej przez trudne warunki atmosferyczne nie miałam ani jednej kreski zasięgu.
– Cholera – mruknęłam i rzuciłam telefon na poduszkę.
Związałam włosy w luźny, niski kok, usiadłam po turecku i wyjęłam z przemoczonego plecaka skórzany portfel. Ostrożnie opróżniałam przegródki, upewniając się, że woda nigdzie nie wsiąkła, po czym z najgłębszej wyciągnęłam lekko wypłowiałą fotografię.
Przyjrzałam się jej.
Pięć roześmianych twarzy patrzy prosto w obiektyw. Stoją na pokładzie jachtu, a za nimi rozciąga się spokojne, otwarte morze. Oczy mają pełne blasku, a usta rozciągnięte w szerokich, radosnych uśmiechach.
Przycisnęłam zdjęcie do klatki piersiowej, jakbym chciała ukryć je bezpiecznie gdzieś na samym dnie serca. Zamknęłam oczy, starając się przywołać wspomnienie morskiej bryzy i tamtego dnia. Jednak jak to już bywa ze wspomnieniami, z upływem czasu się zacierają i płowieją niczym atrament na pożółkłym pergaminie.
Otworzyłam powieki i zamrugałam parokrotnie, starając się przegonić pojedynczą łzę, cisnącą mi się do oczu.
Ten mały, stary polaroid był dla mnie niczym skarb, bo każda kolejna fotografia przedstawiała już nie pięć, ale jedynie cztery twarze.
I zamiast szerokiego uśmiechu ozdabiał je jedynie ponury smutek, za którym kryły się rozdarte serca żyjące tym, co utraciły.
Nie. Tym, co im odebrano.
Nocą akademia nabierała nowych barw, odcieni i dźwięków. Wszystko wokół stawało się jakieś wyraźniejsze, jakby moje zmysły wyostrzały się po zmroku. Mimo późnej godziny nie zmrużyłam oka choćby na minutę. Przez ciągłe podmuchy wiatru i nieustające grzmoty mogłam jedynie pomarzyć o słodkim śnie.
Rozpakowałam rzeczy z walizki, ustawiłam na regałach najważniejsze dla mnie przedmioty, pamiątki i zdjęcia. Krótko po północy wzięłam kosmetyczkę, bawełniany ręcznik w kolorze szkarłatu i piżamę na przebranie, a potem wyszłam z pokoju. Kinkiety zawieszone na ścianach jarzyły się słabym blaskiem i rzucały na drewnianą podłogę plamy bursztynowego światła, które wyglądały jak ruchome zawiesiny pyłu. Szłam po chłodnych deskach, tuląc do piersi zwinięty w rulon ręcznik, i minęłam cały rząd sypialni pozostałych uczniów. Przez szpary w drzwiach nie sączyło się żadne światło. Wszystko wskazywało na to, że cała akademia jest pogrążona w głębokim śnie.
Jak oni mogą spać przy takiej burzy?
Łazienka mieściła się na samym końcu długiego korytarza i rozmiarem przypominała raczej starożytne termy. Mozaikowa posadzka w kolorze butelkowej zieleni lśniła na tle marmurowych ścian i rzędu kilkunastu identycznych umywalek. Przejście do sekcji kabin prysznicowych zwieńczone było kamiennym łukiem, który wyglądał, jakby ukruszył się w niektórych miejscach wraz z upływem czasu.
Położyłam rzeczy na marmurowej półce przymocowanej do lustra w kształcie elipsy, wzięłam ze sobą na wszelki wypadek mosiężny klucz od pokoju oraz ręcznik i udałam się pod prysznic do jednej z najdalej umiejscowionych kabin.
Gorąca woda zadziałała zbawiennie na moje spięte mięśnie. Najpierw stałam w bezruchu, a potem wplotłam palce we włosy, przeczesałam je po całej długości, zamknęłam oczy i pozwoliłam, żeby obfity strumień ciepłej wody wyciszył wszystkie myśli w mojej głowie.
Gdy wreszcie poczułam się całkowicie zrelaksowana, zakręciłam kurek i stanęłam na zimnych kafelkach. Owinęłam się ciasno ręcznikiem i w zamyśleniu ruszyłam ku rzędowi luster w złotych ramach.
W tym samym momencie coś zgrzytnęło przy drzwiach. Zaparowane powietrze ograniczało widoczność do kilku metrów, lecz zdołałam przemknąć się bezszelestnie w miejsce, gdzie zostawiłam ubrania.
Coś tu nie gra…
– Jest tu ktoś? – spytałam cicho.
Odpowiedziało mi jedynie echo mojego własnego głosu oraz pojedynczych kropel wody, które zdołały się jakoś przedrzeć przez zakręcony już kurek, by chwilę później rozbryzgać się o kafelki.
Zaraz potem nastała głucha cisza.
– Halo? – ponowiłam pytanie.
Zero odpowiedzi.
Wokół mnie niósł się zapach róż i wanilii – były to dobrze znane mi kobiece perfumy, których często używała moja mama. Zmarszczyłam brwi i rozejrzałam się wokół. Spojrzałam na marmurową półkę i ten widok zmroził mi krew w żyłach.
Piżama, kosmetyczka, szczotka do włosów – wszystko zniknęło.
– Szlag! – syknęłam pod nosem.
Ktoś zabrał moje rzeczy. Nie wiedziałam, czy zostało to zrobione po złośliwości, czy może traktowano tu tak wszystkich pierwszoklasistów pod pozorem jakiejś chorej inicjacji. Starsze roczniki często testowały świeżaków na różne sposoby.
Wiedziałam jednak jedno – musiałam jakoś dostać się do swojego pokoju i przy odrobinie szczęścia mogłam przemknąć tam niezauważona, skoro prawie wszyscy uczniowie już spali.
Zacisnęłam ręce na ręczniku i bezszelestnie wślizgnęłam się na korytarz. Podłoga pod moimi nogami leciutko zaskrzypiała, a ramiona mi zesztywniały, mobilizując mnie do pozostania w gotowości. W ręce ściskałam klucz do pokoju, który zabrałam ze sobą pod prysznic, jakby moja intuicja przeczuwała, że powinnam trzymać go blisko siebie.
Nie pomyliła się.
Szłam boso przez skąpany w mroku, niesamowicie długi korytarz i w chwili, gdy usłyszałam szczątki rozmów osób, które wspinały się po schodach prowadzących do Srebrnej Wieży, przywarłam błyskawicznie do chłodnej ściany, boleśnie obiłam się o nią łopatkami.
Przez chwilę nasłuchiwałam odgłosów, wytężając słuch. Były to raczej męskie głosy. Między mną a moją sypialnią był zbyt długi dystans, żebym zdążyła tam przemknąć, nie natykając się po drodze na idących po schodach chłopaków, którzy lada moment mieli tu zawitać. Normalnie nie miałabym nic przeciwko temu, żeby wreszcie poznać któregoś z uczniów, ale na litość boską, nie półnago…
Desperacko rozejrzałam się po korytarzu i ku mojemu zdziwieniu zauważyłam otwarte drzwi do jednej z sypialni – do pokoju numer sto czterdzieści cztery.
Przysięgłabym, że jeszcze przed chwilą były zamknięte.
Zbliżyłam się powoli do uchylonych drzwi i z ulgą zdałam sobie sprawę, że sypialnia wygląda na pustą.
Głosy na schodach stawały się coraz głośniejsze. Nie zwlekając ani chwili dłużej, dałam nura do środka i najciszej, jak tylko potrafiłam, zamknęłam za sobą drzwi. Oparłam się plecami o złotą klamkę z rustykalną rozetą, przymknęłam powieki i oddychałam głęboko, nasłuchując, jak idący korytarzem uczniowie żegnają się ze sobą i wchodzą do swoich sypialni.
To było nawet proste.
Parę kropel ściekających mi z włosów wylądowało na zimnej posadzce. Odczekałam jeszcze chwilę, a potem otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pomieszczeniu. W czeluściach ogromnej sypialni dojrzałam biurko, na którym leżało otwarte pióro, stos papierów i paląca się mała świeczka.
Wygląda to tak, jakby lokator miał zaraz wrócić.
Chwyciłam za klamkę, wychyliłam głowę na korytarz, by się upewnić, że jest już pusty.
I gdy już chciałam po cichu wyślizgnąć się na zewnątrz, niski tembr napłynął do moich uszu z wnętrza pokoju i sprawił, że zastygłam w pół kroku.
– Tak szybko wychodzisz?
O nie.
Powoli spojrzałam przez ramię, czując, jak cała się spinam. Słyszałam własny nieregularny oddech i nic poza tym. Czujnie wodziłam wzrokiem po tonącym w półmroku pomieszczeniu, oczekując najgorszego.
Wtedy go zobaczyłam.
Męska, wysoka sylwetka powoli wyłoniła się z cienia, z tej części, którą dotychczas zasłaniały mi meble, a mój kręgosłup przeszył zimny dreszcz. Poczułam się, jakbym była w potrzasku i bardzo, ale to bardzo nie spodobało mi się to uczucie.
Stałam zwrócona do chłopaka bokiem, z dłońmi kurczowo ściskającymi krawędzie ręcznika, jakbym podwójnie chciała się upewnić, że na pewno nie zsunie mi się choćby o milimetr.
– Zgubiłaś się? – ponowił pytanie. Chociaż nie widziałam go dokładnie, mogłam się założyć, że na jego ustach pojawił się szeroki, prowokujący uśmiech.
– Musiałam się gdzieś schować na moment – wytłumaczyłam zdawkowo. – Ktoś mi ukradł rzeczy.
Nieznajomy zapalił małą lampkę, a chwilę później sypialnię zalała złota poświata. Chłopak zmierzył mnie oczami tak ciemnymi, jakby ich tęczówki zostały utkane z czarnych piór kruka. W jego źrenicach coś błysnęło, gdy spostrzegł powód, przez który tak bardzo nie chciałam, by ktoś mnie zobaczył. Zlustrował całe moje odzienie i uniósł wysoko brwi.
– Co za bezczelni ludzie. – Uśmiechnął się ironicznie, ukazując rząd białych równych zębów. Dopiero teraz zdałam sobie też sprawę, że ma brytyjski akcent.
Zaplotłam ramiona na klatce piersiowej.
– Daruj sobie ten sarkazm – stwierdziłam. – Jeśli to już koniec twoich błyskotliwych uwag, to…
– Czyli jesteś moją nową sąsiadką? – przerwał mi, lecz miałam wrażenie, że już zna odpowiedź na to pytanie. W jego ciemnych jak węgiel oczach zamigotało lekkie rozbawienie.
– Nie – oznajmiłam, zadzierając podbródek.
Zdziwiłam się, że kłamstwo tak gładko przeszło mi przez gardło. Prawda była taka, że otrzymałam pokój, który mieścił się bardzo blisko jego sypialni. Zbyt blisko, gdyby ktoś pytał mnie o zdanie.
– Mhm… – mruknął, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Parę kosmyków czarnych włosów opadło mu na twarz. – Szkoda, bo gdybyś nią była, to doradziłbym ci branie prysznica o wcześniejszej porze. Po północy istnieje ryzyko, że będziesz się kąpać w zimnej wodzie.
– Nie przeszkadza mi to. – Wzruszyłam ramionami, przyjmując obojętną postawę.
– Mnie właściwie też nie – odparł, patrząc na mnie znacząco.
Prychnęłam i mimochodem przeniosłam spojrzenie na regał stojący przy ścianie.
Drewniane półki uginały się pod ciężarem grubych książek, które były ułożone według nieznanego mi schematu, a między nimi jaśniał mały przedmiot. Od razu go rozpoznałam. Kamień księżycowy.
Symbol boskiej ochrony i mocy.
W tak ciemnej sypialni przypominającej posępną komnatę kamień lśnił jasno jak gwiazda. Widziałam już kiedyś bardzo podobny ortoklaz, jednak nie mogłam sobie przypomnieć gdzie.
– Czy potrzebujesz eskorty do swojego pokoju? – Chłopak spojrzał na mnie spod wysoko uniesionych brwi.
W oddali cicho zagrzmiało, przez co lekko się wzdrygnęłam.
Odgarnęłam mokre włosy z twarzy i uniosłam podbródek, starając się ignorować fakt, że chłopak pewnie zdążył już zauważyć gęsią skórkę rozlewającą mi się po skórze.
Uśmiechnął się szerzej, jakby czytał mi w myślach.
Jasne, że zauważył.
– Myślę, że sama dam sobie radę – skwitowałam szorstkim głosem.
– W to akurat nie wątpię – odparł ze wzrokiem wciąż skupionym na mnie. Jego spojrzenie było tak intensywne, że zrobiło mi się duszno, jakby ciemne ściany pokoju zaczęły nagle napierać prosto na mnie.
Gwałtownie wypuściłam powietrze, które bezwiednie wstrzymywałam, a słowa same wydostały się z moich ust:
– Wiem, że się nie znamy, ale jeśli nie masz nic przeciwko, wolałabym udawać, że ta sytuacja nigdy nie miała miejsca. – Mój cichy głos wchłonął się w zimną przestrzeń. – Nie chcę zaczynać nowej szkoły od irytujących plotek na swój temat. A chyba wiesz, jak łatwo i bezmyślnie niektórzy ludzie potrafią wymyślać barwne historie o kimś innym, prawda? Szczególnie jeśli mowa o nowej dziewczynie, która wychodzi od jakiegoś chłopaka w środku nocy w samym ręczniku…
– Nie będzie żadnych plotek na twój temat – uciął lodowato.
Kiwnęłam głową, chociaż trudno było mi uwierzyć mu na słowo. Naprawdę chciałam zacząć nową szkołę z czystą kartą, bez żadnych pomówień.
– No dobrze, w takim razie ustalmy sobie jedną wersję: mnie nigdy nie było w twoim pokoju, a ty nic nie wiesz o tym, że ktoś ukradł mi rzeczy. Jasne?
Nie odpowiedział. Nadal nie spuszczał ze mnie wzroku, wwiercał się nim we mnie tak, że poczułam się niekomfortowo do granic możliwości. Uniosłam brwi aż pod linię włosów, ale on nadal milczał.
– Wezmę to za nieme „tak” – mruknęłam, po czym wypadłam na korytarz.
Zamknęłam za sobą drzwi z lekkim trzaskiem i wykonałam dwa kroki w przód, próbując zapanować nad własnym oddechem. Mimo że chłopak już mnie nie widział, miałam jakieś dziwne wrażenie, że ktoś wciąż mnie obserwuje. Rozejrzałam się wokół, lecz korytarz był całkowicie pusty. I cichy.
Uniosłam wzrok i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że każdy z nas ma inną płaskorzeźbę nad drzwiami. Podczas gdy mnie trafił się odradzający się z popiołów feniks, nad drzwiami pokoju numer sto czterdzieści cztery widniał samotny wilk z obnażonymi kłami, gotów do ataku.
I z dwoma dużymi oczodołami, czarnymi jak bezdenna otchłań.
Chociaż wilk wyglądał mrocznie i przerażająco, to miałam wrażenie, że żadna inna płaskorzeźba tego świata nie pasowałaby lepiej do chłopaka, który mieszka za tymi drzwiami. Nie wiedziałam jednak, czy to dopasowywanie symboli do uczniów było zwykłą kwestią przypadku, czy też może elementem większej układanki.
Niechętnie oderwałam wzrok od wyrzeźbionej bestii i ściskając w ręce mosiężny klucz, pobiegłam na drżących nogach do moich nowych czterech kątów.
Chociaż wciąż czułam się obserwowana, nie obejrzałam się za siebie ani razu.
– A to? Co to takiego? – Wzięłam mały kamień, który wypadł z plecaka mojego brata.
– To kamień księżycowy.
– Ładny. Skąd go masz?
Twarz mu stężała.
– Kolega dał mi go na urodziny. Znaczy… były kolega, bo już nim nie jest. Kolekcjonuje ortoklazy, bo ma fioła na punkcie nauk ścisłych, a szczególnie fizyki. Możesz go sobie wziąć, jeśli chcesz.
– Jak to „były”? – spytałam, ignorując słowo na „o”, którego znaczenia nie znałam.
– Po prostu. Zrobił coś, przez co jest mi już obcy. Zachował się jak ostatni skurwysyn. Nie ufam mu tak bardzo, że nie chcę, żebyś z nim kiedykolwiek rozmawiała, jak już będziesz w akademii.
– Przestań, Nate, to duża szkoła.
– Nie aż tak duża, jak ci się wydaje. Nazywa się… – zawiesił na chwilę głos, wzrok mu utknął w martwym punkcie. Widziałam po nim, że nie chce wracać pamięcią tam, gdzie go przywołałam, dotykając ten przeklęty kamień. Odchrząknął i wyprostował sylwetkę, przenosząc na mnie spojrzenie. – Hardin Ashford. Ale pewnie najprędzej rozpoznałabyś go po brytyjskim akcencie.
1 Źródło: Raport FDDS: Prawie 80 procent dzieci i nastolatków przynajmniej raz w swoim życiu doświadczyło przemocy lub zaniedbania, Głos Nauczycielski, 25.10.2023, [online]https://glos.pl/raport-fdds-prawie-80-procent-dzieci-i-nastolatkowprzynajmniej-raz-w-swoim-zyciu-doswiadczylo-przemocy-lub-zaniedbania (28.07.2025).
2Informacje bazują na artykule https://www.wintersports.pl/figure_skating/solistki-i-solisci/#elementy-programow-solistow (27.07.2025) oraz https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%81y%C5%BCwiarstwo_figurowe (28.07.2025).