Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Śmierć niejedno ma imię, ale nie chcesz poznać żadnego z nich
Czasem przychodzi znienacka, pod postacią mrozu tak siarczystego, że na zawsze traci się zdolność odczuwania ciepła. Innym razem pojawia się jako skutek drastycznych zmian w organizmie, którym nie sposób zapobiec. Czasem bywa skrupulatnie zaplanowana, czasem jest dziełem przypadku.
Śmierć. Towarzyszy każdemu z bohaterów tego zbioru opowiadań: bezczelnemu gangsterowi, zbuntowanej nastolatce, miłośnikom urbexu, dziewczynie tkwiącej w toksycznym związku. Czyha na autostradzie, w dłoniach najbliższych, rozsiada się w kręgach śmietanki towarzyskiej i na nizinach społecznych. I choć zazwyczaj jest nieunikniona, życie nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa. Kogo pochłonie mrok, a komu uda się choć na chwilę przed nią skryć?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 299
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Siedmioletni Jimmy ulepił z ojcem bałwana i sam go udekorował małymi węgielkami, oczywiście wieńcząc dzieło nosem z marchewki. Był dumny jak paw, tkwił w milczeniu, patrząc przez dłuższą chwilę na śnieżną postać. Nie przeszkadzał mu mroźny wiatr, który muskał jego zmarznięte, czerwone policzki, ani szpilkowate ukłucia, które wywoływał śnieg opadający na zziębnięte lica jego i taty.
– Jimmy! Wracajmy do domu! – wyraźnie zasygnalizował ojciec, przysłaniając ręką twarz od wiejącego wiatru.
Chłopak był tak zafascynowany swoim dziełem, że nawet nie zareagował. Ojciec spojrzał na zaspę usypanego śniegu, zbliżył się do niej, pochwycił odrobinę puchu, nadając jej kształt w swoich dłoniach. Zamachnął się i rzucił ulepioną kulką w rozmarzonego syna.
Gdy lodowy pocisk rozbryznął się na kurtce chłopca, ten dopiero zareagował uśmiechem i podjął się próby kontrataku, lecz ojciec dobiegł do niego, podniósł i ruszył w stronę domu, teraz trzymając go na plecach.
Przy otwarciu frontowych drzwi, które zdobił świąteczny wieniec, towarzyszyła im salwa śmiechu. Dzieciak uwielbiał spędzać czas z ojcem. Bobby pracował w policji stanowej i wynajmował mieszkanie w mieście Nampa. W domu rodzinnym bywał tylko na weekendy. Gdy kariera w służbach dobiegła końca, zjechał na obrzeża Idaho, w region Midvale.
Była Wigilia, toteż przybyła cała rodzina Bobby’ego. Przyjechali jego rodzice oraz starszy brat. Co do szczegółów, to w kuchni pierniczków w piekarniku doglądała jego żona, Melinda, a asystowała jej teściowa, Grace. Wujek, stary kawaler, wygodnie usadowił się w fotelu, dzierżąc w ręce pilota, którym raz za razem przełączał z CNN na Comedy Central. Przybycie Bobby’ego z synem skwitował jedynie głupią miną, ponieważ ich głośny sposób bycia ingerował w jego spokój i rutynę.
Bobby pomógł ściągnąć kurtkę chłopcu, ten sam, choć z trudem, zdjął trapery ze stóp i pobiegł do pokoju na górze, poczytać trochę komiksów o Batmanie. Gospodarz domu również pozbawił się mokrego płaszcza i butów, minął wejście do kuchni, kierując się wprost do salonu. Pierwsze, co zobaczył, to platynowe włosy i zakola starszego brata.
– Co tam, stary wyjadaczu? – zagadał do gburowatego George’a.
Ten spojrzał niemrawo, jakby chcąc o czymś pogadać, lecz jego zapał zgasł równie szybko, jak się pojawił, i wydusił z siebie jedynie słowo „nic”.
Bobby podszedł do kominka, otworzył go i dorzucił dwa snopy drewna. Ogień buchnął, lecz dopływ powietrza konwekcyjnego był krótkotrwały, toteż po chwili sękata brzoza książkowo paliła się na ruszcie. Mężczyzna zatarł zimne dłonie, przykucnął przy kominku w celu zagrzania się po godzinnej zabawie na śniegu. Klasyczna oprawa obita kamieniem dodawała salonowi luksusu i była efektem twórczej ekspresji Melindy.
Do salonu wszedł również dziadek, William. Bagaż lat i czterdziestoletnia praca w fabryce mebli przyczyniła się do jego problemów z kręgosłupem. Był trochę przygarbiony, w takiej pozycji był w stanie pochodzić przez godzinę, później musiał koniecznie odpocząć, najlepiej na leżąco. Spojrzał na synów, uśmiechnął się i przespacerował wzdłuż korytarza, oglądając zdjęcia wiszące na ścianie.
Mały Jimmy oderwał się od czytania, gdy usłyszał dzwonek do drzwi. To pewnie ciocia i wujek – pomyślał. Zeskoczył z łóżka i pędem ruszył w dół schodów, wybiegając gościom na powitanie.
W progu pojawiła się młoda kobieta o hebanowych włosach sięgających aż po pośladki i lekko zaokrąglonym brzuchu. Jimmy zauważył szczery uśmiech Alice i podbiegł do niej, żeby się przytulić.
– Delikatnie, mały – poinstruował go mężczyzna wchodzący do domu z torbą prezentów. Wyłonił się nagle tuż zza pleców Alice.
Wtulony w ciocię chłopak spojrzał na niego z radosną iskrą w oczach.
– Wujek Harry! – krzyknął z podekscytowaniem, po czym wtulił się w jego ramiona.
Alice była młodszą siostrą Melindy i jedyną osobą z jej strony, ponieważ ich rodzice zmarli, gdy obie były jeszcze nastolatkami. W korytarzu pojawił się Bobby, który uścisnął dłoń Harry’ego i pocałował w policzek szwagierkę.
– Który to miesiąc? – Wskazał na jej zaokrąglony brzuszek.
– Piąty – krótko odpowiedziała Alice.
Harry ledwo zdjął kurtkę, a Jimmy już pochwycił go za dłoń i pociągnął do salonu.
– Popatrz, wujku, tata dostał to w prezencie od kolegów z pracy.
Stali teraz przed kapitalnym modelem statku wykonanego z papieru. Egzemplarz zajmował całą półkę. Ustawiono go na grafitowym stojaku.
– Fiu-fiu! – Wujek Harry był pod wrażeniem.
Dzieciak patrzył na niego, czując przyjemność, która pojawiała się tylko wtedy, gdy miał kontakt z kimś wyjątkowym.
– Ja też mam coś dla ciebie, stary… – Harry spojrzał tajemniczo na chłopca, wichrząc mu włosy. Wyciągnął z torby pudło owinięte czerwono-białym papierem, po czym wręczył je Jimmy’emu.
Gdy podekscytowany chłopak rozpakowywał prezent, na kanapie w salonie usiadła Alice, więc Harry dosiadł się do niej i ją przytulił. Oboje patrzyli na ten emocjonujący rytuał rozpieczętowania świątecznych skarbów. Mały oderwał strzęp papieru, a jego oczom ukazał się początek napisu. „La…” – nie czytając dalej, rozerwał pakunek znacznie szybciej, aż w końcu w rękach trzymał koszulkę Lakersów z numerem 23 i nazwiskiem LeBrona Jamesa. Obok numeru dostrzegł autograf gwiazdora. Wybuch radości był kolosalny. Jimmy aż podskoczył z radości, a następnie ruszył w kierunku cioci i wujka, którzy rzucili się na niego, topiąc w uścisku.
Harry pogłaskał go po głowie, po czym chłopiec wrócił do paczki. Była w niej również gra na konsolę NBA2K21. Jimmy poczuł zapach mandarynek. Właśnie Bobby i William wnieśli stół do salonu. Chłopiec zabrał prezenty i pobiegł na górę. W salonie dorośli zaczęli ustawiać krzesła, a Melinda położyła obrus.
– Pomogę ci, Mel – rzekła Alice.
– Nie. Ty masz odpoczywać, moja droga – oświadczyła gospodyni domu.
Alice przestała już denerwować się na ludzi, którzy wszystkiego jej zabraniali. Argument, że ciąża to nie choroba, i tak do nich nie docierał. Za to z fotela podniósł się wujek George, który dołączył teraz do Bobby’ego, Harry’ego, Melindy i dziadków, ustawiając na stole talerze, sztućce i ozdoby świąteczne.
Wykonany z litego drewna dębowego mebel zapełnił się ogromem przepysznych dań. Pojawiły się na nim szynka pieczona w całości w glazurze z domieszką sezonowych warzyw, pieczony indyk z żurawiną, purée ze słodkich ziemniaków, chleb kukurydziany, brukselka, bułeczki scones i pieczone ziemniaki.
Gdy Bobby i Melinda, stary kawaler, jego brat George, siostra Melindy Alice z Harrym, dziadek William i babcia Grace, rodzice Bobby’ego, usiedli wokół potraw, w jednej chwili znalazł się przy nich również mały Jimmy. Jego brązowe oczy uśmiechały się na widok wystawnego stołu.
Nagle zabrzmiał dzwonek do drzwi. Zaskoczony Bobby spojrzał odruchowo na żonę, po czym jego wzrok powędrował na pozostałych członków rodziny.
– Ja otworzę. Czyżby jakaś zbłąkana dusza? – powiedział na głos, podnosząc się niechętnie z krzesła.
Zrobił kilkanaście kroków, szurając skórzanymi, miękkimi sandałami po podłodze. Jego ciekawość podsycał fakt, że mieszkali w odosobnieniu, najbliższe gospodarstwa ulokowane zostały w regionie drogi Valley Road już za rzeką Weiser.
Kogo tu licho niesie? – zastanawiał się w myślach.
Gdy otworzył drzwi frontowe, w twarz buchnął mu zimny wiatr, a z framugi pospadał śnieg. Przed nim stał zakapturzony mężczyzna w sztruksowej beżowej kurtce. Po jego czerwonych policzkach i oszklonych wargach było widać, że wyraźnie zmarzł.
– Dzień dobry. Przepraszam, że nachodzę w takim momencie… – powiedział przybysz.
– No faktycznie, dziś Wigilia. Co pan robi tak daleko od cywilizacji? – przerwał mu Bobby.
Mężczyzna uśmiechnął się, a widząc brak zwrotnej sympatii u gospodarza, postanowił szybko wyjaśnić problem:
– Jechałem na północ, lecz padł mi alternator, stanąłem gdzieś na drodze, parę mil stąd.
– Na której ulicy stoi pana pojazd? – dociekał Bobby.
Gość wyglądał na nieco skołowanego. Stał, wyraźnie się garbiąc, jednocześnie próbował zagrzać dłonie w kieszeniach kurtki. Bobby lustrował go od stóp po głowę, oczekując odpowiedzi. Wtem do drzwi podeszła Melinda.
– Czego trzymasz tego biednego pana na zewnątrz?! Nie widzisz, jak zmarzł?! Zapraszam! – Ruchem ręki zasugerowała, żeby gość wszedł, po czym sprzedała małego szturchańca w bok egoistycznemu mężowi.
– Dziękuję bardzo! – Mężczyzna się ukłonił, otarł buty o wycieraczkę i wszedł do domu. Następnie rozejrzał się po korytarzu, zdjął przemoczoną kurtkę oraz trapery.
Melinda zaprosiła go do salonu. Bobby stał na końcu korytarza, przyglądając się nowo przybyłemu. Ten, wchodząc do pomieszczenia, ukłonił się zebranym i usiadł we wskazanym przez gospodynię miejscu. Był niskiego wzrostu. Miał gruby nos i mięsiste wargi.
– Dziękuję państwu za gościnę. Na zewnątrz musi być jakieś minus dziesięć stopni, nie czuję już palców u rąk… – Zaśmiał się delikatnie, próbując rozładować napięcie.
Wujek Harry, Melinda i Jimmy również się uśmiechnęli, lecz pozostali domownicy bacznie przyglądali się nowej postaci. Do stołu wrócił Bobby. Siedział teraz na wprost przybysza. Tamten był nieco speszony jego nieufnym wzrokiem, ale wszystko widząca Melinda postanowiła oczyścić atmosferę. Podając gościowi miskę z purée, zapytała go o imię i cel podróży.
Przybysz otarł nos ręką, pochwycił miskę i nakładając na talerz jedzenie, podjął dialog:
– Jechałem do rodziców na północ…
– Gdzie dokładnie? – wszedł mu w słowo gospodarz, który przysłuchiwał się jego tłumaczeniom, siedząc z rękoma założonymi za głową i skrzyżowanymi nogami, podświadomie prezentując swą dominację w tej sytuacji.
Mężczyzna zerknął na niego, uspokoił oddech i odpowiedział:
– Do Richland. Wyruszyłem z Ontario, więc uznałem, że droga przez Midvale będzie krótsza. Siadł mi alternator na odległej drodze, ruszyłem więc w tę stronę, natrafiając na wasze gospodarstwo jako pierwsze – wytłumaczył, po czym zaczął jeść.
– Dlaczego nie ruszyłeś w stronę miasta? Byłoby szybciej i bezpieczniej – wypytywał Bobby.
– Przestań. Niech pan spokojnie zje – stanęła w obronie przybysza poczciwa Melinda, odgarniając sobie prawą ręką włosy z czoła.
Pozostali domownicy nie byli już tak chętni do rozmów, jak przed przybyciem nieznajomego. Dało się wyczuć sztuczną atmosferę, nieco wymuszone uśmiechy, uszczypliwości Bobby’ego, lecz jedno się nie zmieniło – milczenie wujka George’a.
– Tato, pomożesz panu naprawić samochód? – zapytał swym cichym głosem Jimmy.
Przybysz o mało się nie udławił. Zakaszlał i przeprosił. Bobby jeszcze dokładniej mu się przyglądał. Gdy mężczyzna się posilił, Melinda zaproponowała zebranym ajerkoniak i grzane wino. Większość przystała na propozycję, jedynie Alice i małoletni Jimmy musieli zadowolić się herbatą i colą.
– Pani nie pije? – wskazał na nią przybysz.
– Nie, ponieważ jest w ciąży – odpowiedział za nią Harry.
– A tak w ogóle, nie przedstawił się nam pan… – zarzucił mu Bobby.
– Przepraszam za moje maniery, Adam… mam na imię Adam – oświadczył mężczyzna, podnosząc się z krzesła, po czym wygodnie usadowił się na nim, popijając lampkę ajerkoniaku.
Przy stole zaczęły się rozmowy. Udziału w nich nie brali jedynie Bobby i George. Bardzo rozmowny był za to Adam, który rzucał krótkimi żartami, anegdotami z życia zmarłego, kochanego wuja i opowiadał o swoich relacjach z rodzicami, wskazując na brak akceptacji przez ojca w okresie dorastania. Przez wiele lat nie widział rodziny, ponieważ podejmował się prac nawet poza stanem Idaho. Minęła godzina jego obecności i widać było, że wyraźnie zdobył zaufanie kilkorga członków rodziny. Żartował razem z dziadkiem Williamem, siedząc teraz z nogą założoną na nogę, często gestykulując z otwartymi dłońmi ku górze.
Bobby zauważył, że Adam często zerkał ukradkiem w stronę Alice. Nie było to dziwne – była piękną, młodą, atrakcyjną kobietą, ale Bobby’ego zastanawiało, że Harry tego nie widział. Wychodził z Williamem na pogaduszki przy papierosie, więc może dlatego ominął go ten szczegół.
Wujek George już prawie zasypiał przy stole, a babcia Grace opowiadała o czasach młodości spędzonej w Kalifornii, w co uważnie wsłuchiwały się Alice oraz Melinda, a także Jimmy i Adam.
W pewnym momencie Grace poprosiła o pomoc przy wstaniu z krzesła, na co najszybciej zareagował Adam, który wziął ją pod ramię.
– Gdy się zasiedzę, stawy odmawiają mi posłuszeństwa – zażartowała starowinka.
– I tak nieźle sobie pani radzi, pomykając z gracją jak typowa modelka na wybiegu – skomentował mężczyzna.
Grace to się spodobało, bo szczerze uśmiechnęła się do niego. Adam starannie podprowadził ją do drzwi toalety. Bobby wykorzystał ten moment, wstał od stołu i dorzucił drewno do kominka. Przy okazji zajrzał w korytarz, by zrobić rozeznanie. Nieznajomy cierpliwie czekał na Grace, a gdy ta wyszła, on odprowadził ją do stołu.
– Taki powinieneś być, synu, jak ten uczynny człowiek – powiedziała babcia, patrząc w stronę Bobby’ego.
Jego to nie ruszało.
Nie będzie jakiś typek wyznaczał i umoralniał moich zachowań. To zwykłe podlizywanie – uspokoił się w myślach.
Nadal stał przy jarzącym się kominku, patrząc na siedzących przy stole.
– Adam, kiedy będziesz gotów, podwiozę cię do twojego samochodu. Jeśli nie odpali, pociągnę cię na linie do warsztatu mojego kolegi – oświadczył.
Gość przytaknął. Gościnność Melindy była na tyle duża, że zaproponowała dolewkę alkoholu, a następnie pierniczki i deser. W Bobbym narastała frustracja, lecz nie dał tego po sobie poznać. Usiadł za stołem i przyłączył się do rozmowy z rodziną. W pewnej chwili Jimmy usiadł na podłodze, rozkładając swoje komiksy. Dostrzegł to Adam, który wstał, usiadł obok niego i zaczął opowiadać o postaciach z Batmana. Fascynował go Joker, opisywał go w intrygujący sposób, co podobało się Jimmy’emu.
W pewnym momencie chłopak zaproponował, że pokaże gościowi kolekcję figurek i swoje zwierzątko. Mężczyzna się zgodził i pochwycił chłopca za rękę. Gdy ruszyli na górę, ich śladem poszedł Bobby. Musiał mieć wszystko pod kontrolą. Był zdumiony, jak łatwo obcy człowiek zyskuje zaufanie jego bliskich. Stanął oparty o futrynę drzwi, przyglądając się synowi i przybyszowi, gdy ci oglądali figurki w pokoju Jimmy’ego. Chłopiec pochwalił się swoim ukochanym zwierzątkiem, chomikiem Flappym. Adam pogłaskał gryzonia.
Po kilku minutach Bobby przerwał im zabawę i dał do zrozumienia, że czas gościny dobiega końca. Adam zrozumiał intencję gospodarza i odruchowo spojrzał na zegarek. Poszli na dół i wrócili do salonu.
Gdy mieli się już zbierać, Adam stanął przy papierowym modelu statku, trzymając dłoń na policzku.
– Istnieją zeznania świadków tej tragedii. Titanic zatonął w nocy piętnastego kwietnia tysiąc dziewięćset dwunastego roku, gdy temperatura w oceanie wynosiła zero stopni. Ludzie płynący łodziami słyszeli tak okropne krzyki setek tonących ludzi, że mężczyźni zaczęli śpiewać, po to, żeby kobiety i dzieci nie słyszały tego jazgotu. Czasem trzeba poświęcić innych, żeby umilić życie pozostałym – zaczął perorować z żarem. Delikatnie głaskał maszty Titanica.
W salonie zapadło milczenie. Każdy wpatrywał się w Adama.
– Nie opowiadaj takich rzeczy, masz szczęście, że mały został na górze i tego nie słyszał – skomentował Bobby.
– Może czas, żeby dorósł – pouczył go mężczyzna.
Bobby był już tak zdenerwowany, że ledwo powstrzymał zamiary, tylko ścisnął prawą dłoń.
– Dobra, dobra. Wychodzimy – odparł dość spokojnie, choć we wnętrzu pękał na drobne części.
Nagle zabrzmiał dzwonek do drzwi.
Wszyscy domownicy byli zdumieni tą sytuacją. Ich miny były nie do podrobienia. Bobby zaczął się już niepokoić… Nigdy nie gościli przy stole wigilijnym dodatkowej osoby, a za chwilę będzie potrzebny drugi talerz.
Adam pewnym krokiem ruszył do stołu, wziął pierniczek polany lukrem i ugryzł kawałek. Stanął w poprzednim miejscu, oparł się o ścianę, konsumując smakołyk, mrugnął do Bobby’ego.
Zabrzmiał drugi dzwonek.
– No, ktoś ruszy się do drzwi? – zapytał nonszalancko Adam.
Oblizał palce i schował dłonie do kieszeni w spodniach.
Z krzesła wstał Harry, lecz Bobby zasygnalizował ręką, że on otworzy. Po chwili chwycił za klamkę i otworzył drzwi. Na schodach pojawił się Jimmy, chcąc ugasić ciekawość i poznać odpowiedź na to, któż mógłby zawitać do ich domu. Na zewnątrz szalała zawieja śnieżna, gdy na progu, w oprószonej śniegiem kurtce dżinsowej stał tajemniczy mężczyzna o rudych włosach i charakterystycznym wąsie przypominającym lata osiemdziesiąte.
– Czego chcesz?! – wypalił Bobby.
– Domniemam, iż pan jest gospodarzem tego domu, tak? – w odpowiedzi zadał iście frapujące pytanie.
Bobby miał już dość tego kabaretu. Już miał trzasnąć drzwiami, ale tuż za nim pojawił się Adam i to on przejął inicjatywę.
– Ethan! I co z samochodem? – zapytał.
Człowiek marznący na zewnątrz spojrzał na niego, po chwili wydukał niewyraźnie:
– A co ma być… Dajcie się ogrzać.
Przepchnął Bobby’ego i wszedł do środka.
Policjant kipiał z nerwów, lecz mężczyźni nie byli zainteresowani jego towarzystwem. Ethan poszedł za Adamem do salonu, nawet nie ściągając obuwia. Bobby zaklął pod nosem i ruszył za nimi.
– Natychmiast opuśćcie mój dom! – wrzasnął w progu pomieszczenia.
Wszyscy byli zakłopotani obecną sytuacją. Melinda miała coś powiedzieć, ale spojrzała na wściekłego męża i grzecznie usiadła do stołu. Jimmy usiadł na kolanach wujka Harry’ego, zaś śliczna Alice podparła głowę lewą ręką i spoglądała na stół, jakby miała już dość atrakcji na ten dzień.
Ethan patrzył przez chwilę na Bobby’ego, po czym ostentacyjnie ruszył wolnym krokiem wzdłuż stołu. Adam stał oparty o ścianę i bawił się okularami, które leżały przy kominku. Z drzemki wybudził się wujek George, który rozejrzał się wokół, żeby zrobić krótkie rozpoznanie.
– Coś mnie ominęło? – zapytał nieśmiało.
Ethan spojrzał na niego, kontynuując pochód. W końcu stanął tuż za nim.
– Nie – wyszeptał. – Śpij dalej.
Wyciągnął zza paska broń, wycelował w tył głowy i strzelił.
Krew trysnęła na biały obrus. Nastała cisza. W pewnej chwili nastąpił głośny pisk młodziutkiej Alice, zaś Melinda, Grace oraz mały Jimmy zaczęli płakać. Chłopiec zeskoczył z kolan wujka i rzucił się w objęcia mamy. Harry złapał za rękę żonę i zbladł. Bobby też był w szoku.
Co robić? Na górze w sypialni mam broń, ale nie mogę ich tutaj z nimi zostawić – pomyślał.
– I tak był samotny. Nikt za nim nie zatęskni – zadrwił z ofiary Adam.
Ten ruch był prawdopodobnie nieprzemyślany przez mało rozgarniętego Ethana, który teraz jakby nigdy nic się nie stało, trzymał wykałaczkę w wargach, po czym chwycił ją dłonią i zaczął dłubać sobie w zębach. Być może było to jednak celowe zachowanie w celu zastraszenia pozostałych członków rodziny.
Wtem do akcji wkroczył Adam, gestykulując obiema rękami.
– Uspokójcie się. Nie panikujcie. Jeśli będziecie z nami współpracować, nikomu nie przydarzy się krzywda.
– Skąd mamy pewność, po tym, co właśnie zrobił twój cholerny kolega?! – wrzasnął podenerwowany Harry, który poderwał się z krzesła.
– Siadaj! – rozkazał mu Adam, po czym zerknął porozumiewawczo na swojego towarzysza.
Harry spokorniał i grzecznie usiadł. Na twarzy Ethana widniał szeroki uśmiech. Schował broń, przestał rzuć wykałaczkę i usiadł do stołu na miejscu, gdzie wcześniej siedział Adam.
– Zjedz coś, jesteś zapewne bardzo głodny – powiedział jego kompan, przybierając srogą minę.
Ethan rozejrzał się po stole. Sięgnął po indyka i żurawinę. Zaczął konsumpcję wigilijnych dań.
Wszyscy nadal byli roztrzęsieni, a najbardziej wystraszony był mały Jimmy. Nie wiedział, co się dzieje. Nie rozumiał, dlaczego wujek George został zastrzelony. Zresztą nikt z rodziny tego nie wiedział.
– Siadaj, Bobby! – wydał rozkaz Adam.
Bobby uznał, że to nie jest odpowiedni moment na kontratak, więc potulnie usiadł za stołem.
Wszyscy patrzyli teraz na obżerającego się Ethana, który oblizywał żurawinę z warg i popijał ją czerwonym winem. Jedyną osobą, która stała, był Adam. Tak łatwiej było mu kontrolować sytuację.
W końcu gospodarz nie wytrzymał.
– Czego od nas chcecie? Pieniędzy, samochodu?! Mówcie!
Adam spojrzał na Ethana, a ten głupkowato się uśmiechnął. Po chwili dalej mlaskał i siorbał jak niewychowany gówniarz. Gdy skończył, wytarł usta chusteczką. Beknął, wstał od stołu i podszedł do Adama. Dopiero teraz było widać różnicę w ich wzroście – Ethan był o głowę wyższy.
– Za chwilę wszystko wam wyjaśnię, ale najpierw oddajcie mi wszystkie telefony.
Domownicy popatrzyli na siebie. Nastała niezręczna cisza. Harry pozorował ruch muśnięcia kieszeni w spodniach. Czuł w nich telefon, ale grał na czas.
– Zostawiłem w samochodzie, więc teraz ci go nie oddam – powiedział z przekąsem.
– Chyba się nie zrozumieliśmy – wypalił Ethan, po czym podszedł szybkim krokiem do Alice, wyciągnął zza paska pistolet i wycelował w jej brzuch.
– Zaraz, zaraz! – zareagował nerwowo Harry. Podniósł się z krzesła, obszukał spodnie i wyciągnął telefon. – Oddaję – rzekł, wyciągając rękę do Adama.
Oprawca z uśmiechem wyrysowanym na twarzy odebrał telefony od wszystkich, przeszukał nawet kieszenie chłopca, lecz nic w nich nie znalazł. Następnie wszystkie aparaty wrzucił do kosza znajdującego się w kuchni. Adam powolnym krokiem wrócił do salonu, podszedł do szafy, gdzie odłożył wcześniej okulary, i ponownie wziął je do ręki. Ethan przestał celować w domowników, ale nie schował broni, tylko trzymał ją luźno w prawej dłoni.
– Teraz usiądźcie wszyscy na kanapie – rozkazał mężczyzna bawiący się okularami.
Rodzina potulnie wstała od stołu i usiadła we wskazanym miejscu. Na końcu spoczął Bobby. Przy zastawionym stole pozostał jedynie biedny wujek George z rozwaloną głową. Drobinki jego czaszki i mózgu pływały teraz w brukselce, którą miał na talerzu.
Adam ustawił się przed siedzącymi, zaś Ethan, nadal trzymając broń w prawej dłoni, stanął za kanapą, przyglądając się domownikom.
– Mój przyjaciel Ethan uwielbia kalambury, rebusy, ale najbardziej kocha wyzwania. I w taką grę teraz zagramy.
Wszyscy nerwowo spoglądali na siebie, nie wiedząc, co przyniesie przyszłość.
– A jeśli się nie zgodzimy? Zastrzelicie nas wszystkich? – zapytał bezradny Bobby.
Adam podrapał się po głowie.
– Lepiej, żebyście współpracowali. Po skończonej grze weźmiemy to, po co przyszliśmy, i zostawimy was w spokoju – zapewnił.
Gospodarz czuł narastającą frustrację. Był bezradny, a przecież jego obowiązkiem było zadbać o bezpieczeństwo rodziny.
Broń jest na górze, muszę wymyślić jakiś powód, by udać się na piętro. Co zrobić? – bił się z myślami.
Wystraszone twarze domowników patrzyły z przerażeniem na dwóch oprawców. Jeden wymachiwał giwerą, drugi zaś dużo gadał. Adam był mózgiem operacji, Ethan nie należał do rozgarniętych – było to widać po jego zachowaniu. Bobby starał się tonować nastroje, co chwilę prosząc o wyjaśnienia. Wstał i zrobił krok w kierunku rozmówcy, powoli opuścił dłonie na wysokość pasa, żeby go nie prowokować.
– Jeśli chcecie pieniędzy czy biżuterii, mamy to na górze. Udajcie się ze mną, a wszystko sobie weźmiecie. Pod warunkiem że nikomu więcej nie zrobicie krzywdy i opuścicie nasz dom. Na zawsze. – Bobby podkreślił ostatnie słowa.
Adam spojrzał na niego surowym wzrokiem.
– Bobby, czy ty, kurwa, zawsze musisz psuć nam zabawę?! – krzyknął w jego kierunku.
Ethan wycelował w niego broń. Bobby spokorniał i usiadł obok żony oraz synka na kanapie.
– W końcu zrozumiałeś. Zabawimy się, weźmiemy to, po co przyszliśmy, i znikniemy z waszego zasranego życia – oznajmił Adam.
– Zanim zaczniemy, z chęcią skosztowałbym deseru – wtrącił się w dyskusję Ethan.
Wszyscy spojrzeli na niego z niedowierzaniem.
– No co? Ty, ślicznotko, skocz po deserek dla wujka – rozkazał Adam.
Alice powoli wstała i ze spuszczoną głową udała się do kuchni. Gdy przekroczyła próg, rozejrzała się po pomieszczeniu, zauważyła komplet noży na magnetycznej listwie. Sięgnęła ręką, lecz nagle poczuła ciężką dłoń na ramieniu. Obróciła się.
– Nawet nie próbuj – uśmiechnął się złowrogo Adam, po czym sam wziął nóż do ręki. – No dalej, szukaj deseru! – nakazał.
Zestresowana dziewczyna otworzyła lodówkę, wzięła pucharek z puddingiem ze śliwkami i potulnie zaniosła go Ethanowi. Adam również wrócił do salonu, tyle że uzbrojony w nóż. Domownicy byli skazani na humory dwóch szaleńców. Ethan wziął od dziewczyny pucharek, kładąc dłoń na jej ręce. Uśmiechnął się do niej, ukazując swoje ubogie uzębienie. Alice poczuła nieprzyjemny zapach z jego ust. Szybko cofnęła dłoń i usiadła obok męża. Czuła wyraźne obrzydzenie do oprawców.
Adam przyłożył nóż do ust i oblizał ostrze.
– No to zaczynamy grę! – zakomunikował.
Na dworze wiał intensywny wiatr, a na oknach natura stworzyła artystyczne wzory. Cała rodzina siedziała grzecznie na kanapie, zaś nad nimi stało dwóch mężczyzn pragnących rozrywki. Po krótkiej chwili ciszy Adam stanął niczym generał obserwujący pole bitwy i oświadczył:
– W zabawie weźmie udział każdy z was. Będziecie mieli do wyboru dwie opcje, jedną z nich musicie wybrać i się do niej zastosować. My z Ethanem zatwierdzamy, czy zostało ono zaliczone.
Lęk i trwoga przed nieznaną przyszłością były wyraźnie odczuwalne w zachowaniu domowników. Jedynie Bobby siedział w nieruchomej pozycji, w milczeniu przyglądając się Adamowi. Mały chłopiec wtulił się mocniej w objęcia mamy i łkał cichutko.
– A więc zaczynamy! Pierwszy będzie… – Napastnik zatoczył nad nimi koło ręką, w której trzymał nóż. – Stary! Ty zaczniesz grę! – wrzasnął z podnieceniem wyczuwalnym w głosie.
Ethan podskakiwał teraz z nogi na nogę. Istny cyrk. Domownicy zrozumieli, że mają do czynienia z ludźmi niepoczytalnymi.
– No już. Wstawaj, dziadek – dodał łagodnie Adam.
Stary William podniósł się powoli z kanapy, stanął lekko przygarbiony, czekając na polecenie.
– Musisz… musisz zatańczyć z babką energiczny taniec albo… – wymyślał spontanicznie napastnik. – Albo rozpieprzysz ten model Titanica o podłogę. W drobny mak – zakończył Adam, spoglądając ukradkiem na Bobby’ego i czując, że przedmiot ma dla niego wartość sentymentalną. Zdawał sobie sprawę, jak bardzo by go to zabolało, gdyby William zniszczył imponujące dzieło.
Starzec spojrzał na domowników, jakby szukając pomocy w wyjściu z opresji. Oni tylko patrzyli zlęknionym wzrokiem. Wszyscy milczeli.
– Zatańczę – wyszeptał z rezygnacją.
– Co tam mamroczesz, staruchu?! – Adam przyłożył ucho do ust Williama.
– Mówię, że zatańczę – powtórzył głośniej.
Mężczyzna z nożem podbiegł do telewizora, chwycił pilota, włączył kanał muzyczny i pogłośnił najbardziej, jak się dało.
– No już! Bierz babkę i tańczcie! – oznajmił pretensjonalnie.
Dziadek podszedł do żony i pomógł jej wstać. Na twarzy Grace pojawił się grymas bólu.
– Ach te nieszczęsne stawy! – powiedział Adam, po czym podbiegł do niej, chwycił gwałtownie za rękę, a gdy stanęła, popchnął ją na środek salonu. Grace upadła na dywan i jęknęła z bólu. Bobby nie wytrzymał. Zacisnął pięści i szybko wstał.
– Bobby! – padło z tyłu.
Gospodarz się obrócił. Ethan celował w niego bronią i pokiwał palcem.
Stary William podniósł schorowaną Grace, oparł jej ręce na swych ramionach i zaczęli tańczyć ku uciesze Adama oraz Ethana, którzy widzieli to jako karykaturalną scenę, w której starcy z plączącymi się nogami udają, że tańczą. Reszta rodziny wbijała wzrok w podłogę. Muzyka dudniła z głośników, a starcy bujali się, jakby był to ich ostatni miłosny taniec. Starali się, jak najlepiej potrafili, a pomagała im w tym Sia z kawałkiem I’m Still Here. William podtrzymywał żonę, jedną rękę kładąc między łopatkami, drugą zaś trzymając na jej biodrze.
It’s haunted me
Oh, the past, it wanted me dead
Oh, the past, it’s haunted me
Oh, the past, it wanted me dead
Oh, the past, it’s haunted me
Oh, the past, it wanted me dead
Oh, the past, tormented me
But the battle was lost
’Cause I’m still here
William, słysząc te słowa, zamknął oczy, rozmarzył się, przypominając sobie ich pierwszy walentynkowy taniec na domówce u kolegi z wojska. Lecz jego żona po cichu łkała, ukrywając twarz w jego ramionach. Czoło muskało o jego wełniany sweter i gdy poczuła cytrusowy zapach jego wody kolońskiej, wróciły wspomnienia. U Grace początkowe zażenowanie poskromiło uczucie miłości do małżonka. Czuła się teraz, jakby tańczyła, unosząc się w powietrzu. Coś, co miało wystawić ich na pośmiewisko, paradoksalnie przyniosło odwrotny rezultat.
– Dobra! Koniec tej żenady! Siadajcie! – oświadczył Adam, czując, że zadanie, zamiast ich ośmieszyć, podniosło ich na duchu. Zgasił telewizor i rzucił w ekran pilotem. Na matrycy pojawiło się pęknięcie.
– Zaliczone! – krzyknął rozbawiony Ethan.
Adam skrzyżował ręce na klatce piersiowej, wciąż trzymając w prawej dłoni nóż. Zlustrował otoczenie. Popatrzył na domowników i wrzasnął niespodziewanie:
– Teraz czas na wujka Harry’ego!
Harry poczuł na sobie presję. Co wymyśli ten idiota? – zastanawiał się. Przełknął ślinę i wstał. Alice kurczowo trzymała go za dłoń. Małżonek pocałował ją w usta i rozluźnił uścisk.
– Masz do wyboru dwie opcje: pójdziesz zniszczyć samochód Bobby’ego pogrzebaczem… – Adam czubkiem noża wskazał na kominek, przy którym były ustawione narzędzia.
– Albo? – dociekał Harry.
– Albo pocałujesz żonę Bobby’ego – dokończył napastnik.
Harry chciał pochwycić za pogrzebacz, ale tylko Adam był w jego zasięgu. Gdyby użył tego narzędzia, uzbrojony Ethan zastrzeliłby kolejną osobę. Nie miał wyboru. Porozumiewawczo spojrzał na gospodarza domu. Bobby lekko poruszył głową, dając wyraz akceptacji jego wyboru.
– Wybieram drugą opcję – oznajmił pewnym głosem.
– Dobra! Niech tak będzie! – Adam cynicznie się uśmiechnął.
Bobby zawołał synka, ten wtulił się w niego, zaś Melinda i Harry zbliżyli się do siebie.
– Z języczkiem! – krzyknął Ethan.
Harry przytulił Melindę i dotknął ustami jej suchych warg. Alice nie podniosła wzroku, cały czas patrząc w podłogę. Harry musnął Melindę, po czym poczuł przy głowie chłód stali.
– Chcę to zobaczyć. – Ethan, który stał teraz tuż obok nich, oblizał się lubieżnie.
Harry nie miał wyboru. On i Melinda zamknęli oczy. Dał jej długiego buziaka, stopniowo otwierając usta. Powoli do pocałunku dołączył jego język. Po chwili oba języki wiły się wokół siebie niczym węże. Bobby patrzył na kominek, który powoli wygasał. Mlaskanie języków w końcu ustało. Harry wrócił na miejsce. Melinda otarła usta i również usiadła.
– Niech będzie. Zaliczone! – poinformował Ethan.
Mały Jimmy wrócił w objęcia mamy. Adam spostrzegł ten ruch i skierował wzrok ku synowi Bobby’ego.
– Teraz czas na małego! – oznajmił oschle.
Bobby dynamicznie wstał.
– On nie bierze w tym udziału! – krzyknął z wściekłością, zaciskając zęby.
Ethan zaczął się śmiać. Adam jedynie pokiwał głową.
– Was doszczętnie pojebało?! To absurd! – włączył się do dyskusji wujek Harry, ale jego oskarżycielski ton nie spodobał się oprawcom.
– Nie wyrażaj się tak przy dzieciaku, Harry – zbeształ go Adam. – Wszyscy muszą zagrać w grę! Nawet chłopak! Jeśli nie, Ethan zastrzeli drugą osobę! Zrozumiano?! – dodał, po czym szybkim krokiem dopadł do Bobby’ego i przystawił mu nóż do gardła.
Jimmy jeszcze mocniej zacisnął dłonie, tuląc się do matki. Beztroski świat chłopca właśnie runął jak domek z kart. Jego zlęknione oczy spoglądały na Adama, po czym pospiesznie wędrowały na Melindę. W jego dziecięcym umyśle tkwiły niezrozumiałe lęki.
Nie chcę, żeby moja głowa miała tak obrzydliwą i straszną dziurę z sączącą się krwią jak u wujka George’a. Już nie chcę się bawić w dorosłe życie. Mamusiu!
Wołanie dotarło do jego uszu. Właśnie uświadomił sobie, że ostatnie zdanie wypowiedział na głos. Mama cicho łkała, zakrywając twarz dłońmi. Teraz chłopiec stracił wszelką nadzieję na ratunek. Puścił ubranie kobiety, po czym zrobił dwa kroki wprzód. Był zdany na pożarcie dwóch potworów. Musiał być ponury jak otaczający go dorośli. Może na tym polegała ta gra? – zachodził w głowę.
Oprawca odpuścił jego ojcu i odszedł na kilka kroków. Bobby potarł krwawy ślad na szyi, która go zapiekła.
Mały wszystko bacznie obserwował. Gdy zerknął z powrotem na Adama, natychmiast zalała go trwoga. Złapał się na tym, że obgryzał paznokcie u prawej dłoni. Był cholernie bezradny. W tym momencie poczuł na swej głowie dłoń. Była ciepła i ogromna. To był jego ojciec.
Bobby przyjął stanowczą postawę i osłonił go ciałem.
– Pod warunkiem że ja będę przy nim stać – postawił warunek gospodarz domu.
Adam zmrużył oczy i zagryzł dolną wargę.
– Niech tak będzie! Mały, masz dwie możliwości. – Skierował wzrok na dzieciaka, po czym przeniósł go na Harry’ego. – Sięgnij do kieszeni i daj mi to, co tam masz – rozkazał mężczyźnie.
Harry sprawiał wrażenie zdziwionego i zdezorientowanego prośbą.
– No już! – popędził go uzbrojony mężczyzna.
Wujek Jimmy’ego włożył rękę do kieszeni spodni i wyciągnął to, co w niej miał.
– Dawaj! – Adam wystawił rękę.
Harry podał mu paczkę papierosów marki Marlboro. Bobby nie był usatysfakcjonowany, przeczuwał, czego będzie żądać oprawca.
– Mały, wypalisz wszystkie papierosy, które zostały w paczce. Zobaczmy, ile ich tam jest… – Odchylił czerwone wieczko i wyciągnął z niej pięć papierosów.
– Nie jest tak źle, chłopcze! – wrzasnął Ethan.
– On ma dopiero siedem lat, otruje się! – bronił go ojciec.
– Druga propozycja to sprawdzenie, jak pływa Flappy! – zakończył dyskusję Adam.
Bobby spojrzał na żonę, pogłaskał syna, a ten chwycił go za dłoń.
– Ja nie chcę! Ja się boję! – płakał na głos wystraszony chłopiec.
Bobby wziął go na ręce i wyszeptał do ucha:
– Tatuś jest przy Tobie. Jeśli tylko spróbują zrobić ci krzywdę, najpierw będą musieli zmierzyć się ze mną.
Jimmy objął go rękoma i nogami, jak małpka przyczepiona do dorosłego osobnika.
– Wujka George’a skrzywdzili i nic nie zrobiłeś, tato – łkał malec, a w jego głosie czuć było pretensje.
– Przyrzekam, synu, że to oni na końcu będą płakać – obiecał mu Bobby, głaszcząc jego bujną czuprynę. – Teraz chodź po Flappy’ego – zakończył i niosąc syna na rękach, ruszył na górę.
Adam szedł tuż za nim, przyciskając mężczyźnie nóż do pleców. Bobby nie mógł teraz zdobyć broni, był w kropce. W końcu weszli do pokoju. Policjant uklęknął przy klatce, otworzył ją i delikatnie wyciągnął chomika.
– Chodź tu, mały – wyszeptał z serdecznością.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazało się również:
TYLKO NAJBARDZIEJ WYTRWALI BĘDĄ MOGLI BUDOWAĆ CYWILIZACJE NA NOWO.
Ingerencja w świat niematerialny bywa niebezpieczna i zatrważająca w skutkach. Dwa tajne stowarzyszenia prowadzą bezwzględną rywalizację, w wyniku której członkowie jednego z nich otwierają wrota do innego wymiaru za pośrednictwem geomancji i okultyzmu. W świecie ludzi materializuje się ponad milion ożywieńców oraz ogromne legiony demonów. Rozpoczyna się globalna wojna. W tym chaosie pewne jest tylko jedno – aby przetrwać, trzeba zapomnieć o jakichkolwiek ludzkich odruchach.
Autostradą w ciemność
ISBN: 978-83-8313-441-3
© Sebastian Artymiuk i Wydawnictwo Novae Res 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Redakcja: Jędrzej Szulga
Korekta: Agnieszka Łoza
Okładka: Grzegorz Araszewski
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek