Aquila - Gampo Paola - ebook + książka
NOWOŚĆ

Aquila ebook

Gampo Paola

0,0

15 osób interesuje się tą książką

Opis

„Niektóre tajemnice budzą się dopiero wtedy, gdy spróbujesz je zrozumieć.”

 

Dalsze losy bohaterów powieści Aythya przenoszą nas w głąb świata, gdzie cienka granica między energią a rzeczywistością zaczyna się zacierać. Choć tym razem to Aquila — wojowniczka o ognistej mocy i siostra Aythyi — staje w centrum wydarzeń, historia rozwija się również wokół pozostałych postaci, odkrywając ich sekrety, słabości i siłę.

Nieznane moce budzą się do życia, a z każdym krokiem trudniej odróżnić, co pochodzi z wnętrza duszy, a co z tajemniczego źródła, którego nie potrafią nazwać nawet najstarsi mędrcy. Przeszłość wciąż nie daje o sobie zapomnieć, a teraźniejszość stawia przed bohaterami nowe wyzwania, sojusze i zdrady.

W świecie przesyconym napięciem, magią i namiętnością, relacje stają się równie niebezpieczne jak walka. Kto przetrwa, a kto zapłaci najwyższą cenę za swoje decyzje?

Jeśli kochasz mroczne sekrety, intensywne emocje i bohaterów, których nie da się łatwo zaszufladkować — ta książka porwie cię równie mocno jak pierwsza.

 

Dla dorosłych czytelniczek. Powieść zawiera sceny walki oraz treści o zabarwieniu erotycznym.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 455

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Aquila

Zatrzymała się pod wielkimi, okutymi drzwiami komnaty Kruka, próbując uspokoić oddech. Nie mogła sobie pozwolić na stanie tu zbyt długo, ojciec wyczuł ją już zapewne, a nie pochwalał wahania, a tym bardziej okazywania lęku. Dlatego Aquila ukryła go głęboko, tak głęboko, iż zdawało jej się czasami, że już niczego się nie bała. Niczego nie czuła.

Dziś jednak wbrew jej woli języki strachu wydobywały się nie wiadomo skąd i co jakiś czas rozpełzały się po całym ciele, przemieniając się w zimne dreszcze. Możliwe, że było to związane z wszechogarniającym chłodem, bo śnieg leżał już wokół zamku jak okiem sięgnąć, a Kruk nigdy nie pozwalał ogrzewać komnat, twierdząc, iż w ten sposób hartuje się ciało i wzmacnia odporność.

Aquila się cieszyła, iż wielkie jezioro, które rozlewało się u stóp zamku, na kilka miesięcy w roku skuwał lód, dzięki czemu nie będzie musiała brać udziału w morderczym treningu polegającym na przepłynięciu go wzdłuż, niezależnie od pogody, również wtedy, kiedy zimno było skrajnie dotkliwe, ale lód jeszcze nie stężał.

W treningach brała udział od czterech lat, choć miała zaledwie dziewięć wiosen, a od dwóch towarzyszyła jej młodsza siostra Ardea. Dziś jednak ojciec zażądał, aby do ich treningowych sesji dołączyła Aythya. Miała zaledwie pięć lat i wydawała się Aquili zbyt delikatna, drobna, zbyt wrażliwa… Nie miała nawet wewnętrznego ognia, tylko jakąś inną energię, która nie grzała jej ciała i nie wiadomo, jakie dawała korzyści, mogące pomóc jej przetrwać.

Aquila bała się o nią. Odkąd ich matka odeszła, młodszymi siostrami zajmowała się niania, dziś jednak mała Aythya miała się z nią pożegnać i każdego dnia wstawać przed wschodem słońca i poddawać swoje ciało morderczej pracy. Nieustanne treningi, walki, ćwiczenia będą jej towarzyszyły przez cały rok, zamiast zabawy i odpoczynku.

Siostra nie chciała tego dla niej. Ale nie miała wyjścia. Odetchnęła ostatni raz, nie chcąc dłużej prowokować ojca, uniosła dłoń, aby zapukać, jednak zanim to zrobiła, rozległ się władczy, donośny głos zza drzwi:

— Wejść!

Wiedział, że stała tutaj od jakiegoś czasu. On wszystko wiedział. Nie było sensu niczego ukrywać.

Aquila wkroczyła do pomieszczenia oświetlonego ogniem, który palił się bez potrzeby dokładania drwa. To był ten sam ogień, który Aquila posiadała w sobie, ale nie nauczyła się jeszcze tak doskonale nim władać. Potężna postać jej ojca pochylona była nad stołem, zapewne znowu studiował mapy, planując podbój świata, o którym często rozprawiał. Był przy tym pewny siebie i złowieszczo zadowolony, jakby z góry przewidywał wynik swoich starań. Zdobędzie, co będzie chciał, a sposób, w jaki to zrobi, będzie nikczemny i okrutny. Jak on sam.

Aquila się otrząsnęła.

— Ojcze… — zaczęła, ale natychmiast zamilkła, kiedy groźny wzrok Kruka przeniósł się z mapy na nią.

— Powtórzę to ostatni raz — zaczął cicho, cedząc każde słowo, a Aquilę przeszył dreszcz. — Nigdy więcej mnie tak nie nazwiesz albo znajdę dla ciebie miejsce, w którym będziesz miała sporo czasu, aby się tego nauczyć. I nie będzie to miejsce przyjemne.

Aquila przypomniała sobie o głębokich lochach, w których siedziała już kilka razy, kiedy okazała nieposłuszeństwo, przykuta do ściany przez wiele godzin, i natychmiast się poprawiła.

— Dowódco — zwróciła się do niego, ponownie stojąc wyprostowana i patrząc przed siebie.

Wolno jej było jeszcze mówić „panie” albo po prostu „Czarny Kruku”, ale wybrała coś, co najbardziej oddalało ją od pokrewieństwa z tym człowiekiem, do którego czuła coraz mniej, a przynajmniej tak jej się wydawało.

— Jesteśmy gotowe do kolejnego treningu. Ardea przygotowała konie — zaraportowała, tak jak raportował każdy rycerz na zamku i jak została nauczona.

Kruk czekał. Wiedział. Oddech Aquili przyspieszył.

— Panie… — zaczęła i postanowiła, że musi być teraz dzielna. Tu chodziło o życie jej siostry. Musi to zrobić, musi powiedzieć, co myśli.

Zaczęła jeszcze raz pewniejszym głosem, wyrzucając na jednym wydechu:

— Chciałam prosić o jeszcze trochę czasu dla Aythyi, ona… jest nadal taka słaba i drobna, martwię się, że nie przetrzyma drogi zimą i ją stracimy — zakończyła, a głos jej się nie załamał, dała radę, powiedziała, co myśli.

Teraz, jeśli Kruk się zdenerwuje, spadnie na nią kara za bezczelność i niewypełnianie ślepo rozkazów. Odważyła się wypowiedzieć własne zdanie, a ojciec nie tolerował takiego podejścia. Czekała. Czuła, że Kruk ją obserwuje.

— Jeśli twoje młodsze siostry są zbyt słabe, aby przetrwać zwykły trening — zaczął tonem, od którego Aquili prawie zabrakło tchu — to znaczy, że są zbyt słabe, aby w ogóle poradzić sobie w tym świecie. Wyruszamy za godzinę.

Aquila otworzyła usta, chcąc na to odpowiedzieć, zaprotestować, przeciwstawić się, ale coś oplotło jej gardło i ścisnęło ją tak, iż głos się nie wydobywał, uwiązł, a wraz z nim urwał się i oddech. Tym razem rzeczywiście nie mogła nabrać tchu.

— Bez dyskusji.

Kruk zakończył rozmowę i jeszcze chwilę przytrzymał Aquilę, która czuła, iż zaraz może stracić przytomność. Niewidzialny uścisk zelżał jednak i łapczywie nabrała powietrza, czując, jak mocno pali ją gardło. Nie pierwszy raz stosował na niej tę przerażającą sztuczkę. Nauczył się jej stosunkowo niedawno i Aquila wiedziała, że Kruk może odebrać tym komuś życie. Obserwowała to już nie raz.

— Tak jest… — odpowiedziała słabo i zrezygnowana skierowała swoje ciche kroki do wyjścia.

— I jeszcze jedno. — Zimny ton zatrzymał ją w pół kroku. — Jeśli kiedykolwiek zobaczę, że starasz się pomagać którejkolwiek siostrze, będziesz pierwszą, która będzie patrzyła, jak umierają. Nie pozwolę na to, aby twoja słabość nadwątliła twoje siostry, mają stać się prawdziwymi wojowniczkami i nie potrzebują niańczenia, zrozumiałaś?

— Tak jest. — Słowa wypłynęły z ust Aquili bez jej udziału, bez zgody, bez emocji.

Nic już nie czuła, zamrożona. Mogła nadal trwać, istnieć, przeżyć w tej rzeczywistości, jaką zgotował dla niej los. Jej siostry będą musiały zrobić to samo.

Wydrzyk

Kolejny raz obudził się o tej samej porze, tuż przed świtem, kiedy ptaki dopiero zaczynały swoje nieśmiałe trele. Zostało zaledwie kilka godzin po północy, bo latem noce były krótkie, ale Wydrzykowi to wystarczyło, nie czuł się zmęczony, nie fizycznie. Męczyły go sny.

Co prawda nie śniły mu się już koszmary i — jak mu się przynajmniej wydawało — uporał się z tym, co mu się przytrafiło w niewoli u Czarnego Kruka, lecz teraz powracał do niego wciąż ten sam motyw: siedzi na plaży i wyplata bardzo długą sieć, kiedy nagle zrywa się niespodziewany o tej porze roku wiatr, a on wstaje i wpatruje się w morze. Po wodzie, wprost do niego, sunie czerwonowłosa kobieta, a on, nie mogąc się jej doczekać, szybkim krokiem rusza w jej kierunku. Kiedy wreszcie się spotykają, patrzy dziewczynie w oczy i bez chwili wahania ujmuje jej twarz, całuje mocno, wręcz natarczywie… po czym sen się urywa.

Ile to już razy śnił mu się ten sam scenariusz? Za każdym razem tak realny, iż był przekonany, że dzieje się naprawdę: mógł ze szczegółami opisać wygląd kobiety, jej kolor oczu i odcień skóry, zapach włosów, smak pocałunku… Zastanawiał się, czy gdyby dziewczyna pojawiła się naprawdę, nie zrobiłby czegoś głupiego, żeby upewnić się, czy jest prawdziwa. Jedyna rzecz, która nie zgadzała się z rzeczywistością, to że w powtarzającym się śnie nie słyszał jej myśli. Ostatni raz, kiedy żegnali się na klifie, słyszał ją wyraźnie, tak jakby mówiła, bo sam nie potrafił się zablokować. Jednocześnie jego potężna moc sprawiała, że blokady innych były niewystarczające, więc chcąc nie chcąc, czuł jej ból po stracie i tęsknotę za innym, i to nie było coś, o czym chciałby pamiętać.

Zastanowił się chwilę. Dzisiejszy sen nie różnił się niczym od poprzednich, dziewczyna wyglądała w zasadzie identycznie jak wtedy, kiedy się rozstali. Jak w każdym innym śnie nie powiedziała ani słowa, stała tylko i się uśmiechała. Aythya, tak piękna, jak ją zapamiętał. Czy kiedykolwiek ją jeszcze zobaczy?

Nie było jednak sensu w kółko o tym rozmyślać, trzeba zacząć dzień i zająć czymś umysł, który przez większą część dnia będzie trenował. Choć może „trenowanie” umysłu, a nawet „zajmowanie” go nie było najtrafniejszym określeniem, bo to, co robił, było wręcz tego przeciwieństwem. Skupiał się na tym, czym się akurat zajmował. Jeśli wyplatał sieci, myślał o każdym kolejnym splocie, jeśli patrzył w morze, wdychał jego zapach i czuł słony posmak na języku, kiedy jadł, rozkoszował się smakiem potraw — albo i nie, w zależności od tego, co mu się akurat udało ugotować, a kiedy trenował, był absolutnie skupiony na ruchach i oddechu. W ten sposób praktykował, w ten sposób radził sobie z tęsknotą, tak łagodził wściekłość, która czasami go ogarniała, i w ten sposób coraz lepiej rozumiał moc, która w nim drzemała. Która została wtłoczona w niego bez jego zgody, a na którą on sam nie był gotowy.

W ostatecznym starciu z Krukiem, podczas którego on sam był nieprzytomny, to jego przyjaciele pokonali uzurpatora, odbierając mu energie i przenosząc je na Wydrzyka. Sam Kruk zniknął tuż po bitwie i nikt nie wiedział, gdzie się podziewał ani co się z nim stało. Aquila, jedna z jego córek, przyłączyła się do stronników króla Grzywacza oraz jego brata Słowika, a druga — Ardea zginęła z rąk Albatrosa przebita jego szablą.

On sam po otrzymaniu mocy jeszcze długo był zamroczony, dopóki do jego ciała nie przeniosła się Aythya i nie odnalazła go w jego własnych snach. To ona go tu sprowadziła, ta, za którą wciąż tęsknił, a która udała się na Południe, by spełnić ostatnią wolę Kazuara. Pomagała objąć tron jego synowi, bo on sam zginął w ostatecznej bitwie. Wtedy też wszyscy ostatni raz się widzieli. Król wraz z bratem i Aquilą ruszył na zamek, Albatros wypłynął statkami pilnować porządku na oceanie, Aythya podążyła na Południe, a on został sam i powrócił na wyspę.

Czasami się zastanawiał, czy w ogóle jest nadal tym samym człowiekiem, czy nadal jest sobą? Za cokolwiek się zabrał, już to umiał, choć jego umysł lub ciało często nie nadążały za posiadanymi mocami. Któregoś razu obudził się cały w płomieniach i myślał, że zaraz zginie. Okazało się, że to jego własny ogień, który wytworzył podczas śnienia, a który jemu samemu nie robił krzywdy. Co innego otoczeniu. Nie był to pierwszy raz, kiedy musiał wyremontować chatę, w której mieszkał, a że za każdym razem dobudowywał coś nowego, powstała sporej wielkości letnia rezydencja. O ile można tak powiedzieć o domu z bali. Innym znów razem obudził się kilka kroków nad ziemią — najwidoczniej, także podczas snu, uniósł się w powietrze, a gwałtowne przebudzenie równało się gwałtownemu upadkowi. Nie żeby mogło mu się coś stać, leczył się równie łatwo, jak ranił, przez siłę, która teraz była mu dana. Co rusz nie potrafił wyważyć danego ciosu czy ruchu, raz przy rąbaniu drewna o mało co nie zabił jednego z ludzi Albatrosa, który ze swoją załogą akurat odwiedzał go na wyspie.

Wszystko to mogłoby być nawet zabawne, gdyby nie to, że nie wiedział, co ma ze sobą począć. Co powinien zrobić z tymi wszystkimi mocami podarowanymi mu w niechcianym prezencie? Czy powinien służyć teraz ludziom, jakoś się za to odwdzięczając? Jednak nie widział się w służbie ludzkości, w ogóle w niczyjej służbie. Bronić ich albo nauczać? O nauce na razie nie było mowy, sam ledwie sobie radził, a co dopiero pokierować innych do pozyskiwania energii. Zresztą na to też wcale nie miał ochoty, miał gdzieś ludzkość i jej potrzeby. Jedyne, co mu dobrze wychodziło, to właśnie bycie tu i teraz. Instynktownie czuł, że to jest dobra droga, choć nie potrafił tego wyjaśnić nawet przed sobą. I choć nie mógł powiedzieć, że dawało mu to szczęście, zbyt tęsknił za kobietą o czerwonych włosach, to przynajmniej dawało mu spokój, a spokój to już bardzo dużo.

Dziś jednak coś go męczyło. Coś…

Jak co dzień zajmował się bieżącymi sprawami, które zresztą sam sobie wyznaczał, i starał się nie myśleć. A przynajmniej o niczym konkretnym, a im bardziej nie myślał, tym bardziej COŚ stawało się bardziej namacalne. Wyłaniało się z pustki, a może z instynktu albo jeszcze z jakiegoś innego miejsca, ale czuł, że o czymś powinien wiedzieć, i choć nie dotarło to jeszcze do jego świadomości, to wyczuwał to wyraźnie przez skórę. Świat chciał mu coś powiedzieć. Kiedy tylko zaczynał się nad tym zastanawiać i analizować, uczucie się oddalało, a gdy znowu wracał do skupienia na bieżącej chwili, COŚ było jakby bliżej.

Skończył już wszystkie poranne czynności, których nie miał znowu aż tak dużo, i postanowił, że pójdzie na plażę, aby trochę się zmordować porannym treningiem albo pomedytować, a może i jedno, i drugie. Na plaży jak zwykle było bezwietrznie i pomimo że zaczynało się robić gorąco, od oceanu dawało się odczuć przyjemny chłód. Zwykle trenował tak, że jego ciało krzyczało z bólu, a pot lał się z niego strumieniami, ale czuł, że właśnie tego teraz potrzebuje. Po wszystkim zanurzał się w oceanie i potrafił pływać godzinami, co również było doskonałą formą ćwiczeń. Jego ciało, już wcześniej doświadczone latami treningów, teraz jeszcze bardziej się rozrosło, zrobiło twarde jak skała, a każdy mięsień odznaczał się wyraźnie pod skórą — w dawnych czasach Wydrzyk chętnie by to wykorzystał do zaimponowania płci pięknej i korzystałby z życia w znany sobie sposób. W dawnych czasach…

Dzisiaj jednak przysiadł pod ulubioną palmą, która o tej porze dnia dawała cień i więcej chłodu, zanurzył się w medytacji oddechu, czując jak każdy wdech i wydech przepływa falą, napełniając go swoją energią.

Oddech… Wdech… Wydech… Oddech! Ona nie oddychała! Ta myśl ściągnęła go z powrotem i otworzył oczy. Dziewczyna z jego snu, Aythya — podczas pocałunku nie czuł jej oddechu! Pierś dziewczyny nie poruszała się, nie oddychała. To było dziwne, bo kiedy sięgał pamięcią do wszystkich poprzednich razów, kiedy śnił ten sam sen, był pewien, że mógł zjednoczyć się z jej oddechem, a teraz tego zabrakło. Zdawał sobie sprawę, że coś było inaczej. Co więcej, wiedział, że to ma znaczenie. Nie wiedział tylko skąd i jak, i dlaczego. Rozumiał jedynie, że to odkrycie było ważne i że w związku z tym nie może dłużej siedzieć i czekać, musi zacząć działać. Gdy tylko o tym pomyślał, wstał i wyruszył prosto przed siebie po wodzie na poszukiwanie swojego przyjaciela. Albatrosa.

Słowik

Dzień był całkowicie bezwietrzny. W nocy padało i teraz z liści drzew zwisały krople deszczu, które przy najlżejszym ruchu skapywały, sprawiając wrażenie, jakby las żył swoim życiem. Wszędzie było słychać szmer spadającej wody, przez co wytropienie zwierzyny było trudniejsze niż zwykle, ale też i samemu nie trzeba było się tak skradać.

Słowik, z łatwością odnajdując ślady, od dłuższego czasu szedł tropem czegoś dużego i już któryś raz zastanawiał się, jak po upolowaniu przetransportuje zwierza. Ale później będzie się tym martwił. Najpierw musi go znaleźć.

Wracali całą grupą na Północ, kierując się w dawne rodzinne strony, a dokładniej do miasta Lotmir i znajdującego się w nim zamku, od dobrych trzech tygodni i mimo że przy drogach znajdowały się zajazdy, kraj owładnięty wojną pogrążony był w chaosie. W gospodach brakowało nie tylko rąk do pracy, ale często i samego gospodarza, który albo zginął, albo wciąż nie powrócił z wojny, albo nie był jeszcze gotowy na przyjęcie gości.

Czasami dostawali dach nad głową, z którego głównie korzystał król, jego przyboczna świta i część kobiet i dzieci, a reszta spała w stajniach i oborach. Słowik zawsze w takich wypadkach wybierał las. Żył w nim i spał przez tak długi czas, że czuł się tutaj jak w domu. Nawet podczas deszczu potrafił znaleźć schronienie i nie przeszkadzało mu, że było mokro. Miał tutaj spokój i mógł oddać się medytacji, choć ta ostatnio z trudem mu przychodziła.

Copyright ©

Paola Gampo

www.paolagampo.pl

Działalność Wydawnicza Paola Gampo

Wydanie pierwsze, 2025

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja:

Anita Jachimowicz

Korekta:

Alicja Szalska-Radomska

Beta-czytelnicy:

Beata Wolfigiel

Agnieszka Kubańska | @aga_zaczytana

Urszula Krysa | @zaczytana_czterdziestolatka

Magdalena Szczechowska | @book.rewievs.by.magda

Katarzyna Gortat | @moonlightcat_books

Okładka:

Justyna Knapik | fb.com/justyna.es.grafik

Skład i przygotowanie e-booka:

D. B. Foryś

www.dbforys.pl

ISBN druk: 978-83-972908-3-9