Anbsulus. Seria Zakon Eihiliona. Księga I - Piotr Paszkowski - ebook
NOWOŚĆ

Anbsulus. Seria Zakon Eihiliona. Księga I ebook

Piotr Paszkowski

0,0

37 osób interesuje się tą książką

Opis

Magia jest bliżej, niż się wydaje… Szkoła Króla czeka.

Artur najchętniej wymazałby pierwszy dzień września z kalendarza. Koniec wakacji i powrót do szkolnych ławek jawił mu się jako prawdziwy koszmar... dopóki wraz z przyjaciółmi nie trafił do placówki Pierwszego Maga.

Szkoła im. Kazimierza – zwana Szkołą Króla – otworzyła przed nimi wrota do Wolurmiterry, świata ukrytego przed oczami zwykłych ludzi, pełnego niesamowitych stworzeń, krwiożerczych bestii, a nawet demonów. W jej magicznych murach adepci uczą się zaklęć, historii magii, a także znanych nam wszystkim przedmiotów szkolnych.

Przekonują się też, że poza fascynującymi tajemnicami, to miejsce kryje wiele niebezpieczeństw. Już wkrótce Artur będzie musiał stawić czoła mrocznym siłom, a przy tym nie stracić głowy, mierząc się z zaliczeniami, czy pojedynkami…

Jesteście gotowi poczuć prawdziwą magię? Chwyćcie różdżki i przygotujcie się na nieznane!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 517

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Piotr Paszkowski

Anbsulus

Seria Zakon EihilionaKsięga I

Słownik

Człapuch – ma ogromne stopy oraz oklapnięte uszy. Porusza się jak foka. Bestyjka, którą można udomowić.

Domtar – stopień naukowy w świecie Wolurmirów.

Gunu – gnojek, z wermandzkiego.

Irda – przedmiot dobierający uczniów w pary do pojedynków.

Karda – słowo oznacza zbastuj, wyluzuj.

Krol – nazwa najsławniejszego piwa w Wermandii. Istnieją cztery odmiany: niski, średni, wysoki i ciemny (angedorski). Oczywiście istnieje wersja bezalkoholowa.

Merdi – słowo wyrażające głupotę lub określenie kogoś, że jest głupi. Można przetłumaczyć zwyczajnie idiota, idioci.

Skaczochy – gumowe nakładki na buty (stopy), powodujące podskoki na kilka metrów ku górze.

Varunia – jest to kwiat, z którego robi się sok. Konkretna porcja tymczasowo zwiększa energię magiczną maga. Jest to bardzo rzadka roślina.

Widziadło – niewielkie, okrągłe lustro, dzięki któremu można się porozumiewać z drugą osobą.

Wolurmir – teraźniejsze określenie maga, z języka nowowermandzkiego.

Urgo – liczebnik.

Prolog

Zacznijmy od tego, czym jest magia. Pewnie każdy z nas zadał sobie to pytanie. Najprościej szybko wystukać frazę w wyszukiwarce internetowej i trafiamy od razu na kilka początkowych, najczęściej ogólnikowych odpowiedzi. Ale czy na pewno będą wystarczające? Jakie tak naprawdę jest jej odzwierciedlenie w rzeczywistości? Czy istnieje? Skupmy się przez moment na dobrze nam znanych przyziemnych sformułowaniach, gdyż każdy z nas ma swoją własną definicję oraz teorię na jej temat.

Słowa magia używamy w różnych formach, przede wszystkim opisując jakieś zjawisko, wydarzenie czy piękne miejsce lub ucząc swoje dzieci najważniejszych dla ludzi, niemal magicznych słów, o których często zapominamy. Są to bardzo proste wyrazy, jednak czasami trudno nam wypowiedzieć je na głos. Oczywiście mam tu na myśli przepraszam czy dziękuję.

Co, gdyby tak zastanowić się nad tym bardziej? Doszukać się sensu? Dokopać się głębiej? Może wtedy odkryjemy coś, co faktycznie wydaje się wręcz nieprawdopodobne, związane z czymś co najmniej fantastycznym, żeby nie mówić, że niemożliwym czy absurdalnym, jak czary, artefakty, wywary czy mityczne bestie. Aczkolwiek, mimo iż większość osób twierdzi, że magia to totalna bzdura i zwykłe dyrdymały, nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wszędzie ich otacza. Krąży jak duch, którego nie jesteśmy w stanie zobaczyć, a jedynie poczuć jego obecność.

Mamy to do siebie, że najczęściej utożsamiamy magię ze świętami Bożego Narodzenia i Wigilią, gdyż jest to dla większości ludzi na świecie najpiękniejszy czas w roku. Cechuje go wyjątkowa, właśnie magiczna atmosfera.

Mówi się również o zaklęciach, rytuałach albo roślinach, takich jak szałwia czy ruta, zwana zielem czarownic, które mogą mieć magiczne właściwości.

A jak to jest naprawdę? Przekonajmy się i spróbujmy wspólnie odpowiedzieć na pytanie: co by było, gdyby…

***

…Wyjrzał przez okno.

– Nienawidzę takiej pogody – mruknął pod nosem ze zgryźliwym grymasem na twarzy.

Niebo było zachmurzone i zwiastowało nieuchronną ulewę. Był to brzydki, szary poranek. Spojrzał ciemnymi oczami na krajobraz, który mimo paskudnej aury budził się powoli do życia. Pochodził z centralnego świata Wolurmirów, jednak pobyt w tej szkole był dla niego nadal wyjątkowym doświadczeniem, chociaż był jej uczniem już od trzech lat.

Przetarł oczy. Wystawił nogi spod kołdry i położył stopy na zimnej, kamiennej posadzce. Poczuł dreszcz, gdy skóra zderzyła się z chłodem podłoża. Założył od razu papcie, gdyż nienawidził, gdy było mu zimno. Jego trzej koledzy leżeli jeszcze w łóżkach, obracając się z boku na bok.

Poszedł do łazienki przemyć twarz. Gdy wrócił, zobaczył, że się już przebudzili i jak zwykle dwóch z nich musiało się pokłócić.

Merdi – powiedział w myślach, patrząc na nich z politowaniem. Ostatecznie zamienił z nimi kilka zdań, gdy przestali się wzajemnie obrażać.

Najpierw ruszyli na stołówkę, zwaną potocznie żarciodajnią. Dziwne to było słowo i ciężko było mu je na początku wymówić. Tutaj właśnie zazwyczaj każdy przed lekcjami pojawiał się na śniadaniu. Po nader sycącym posiłku wrócili do pokoju, żeby spakować potrzebne tego dnia książki oraz zeszyty. Czekały ich dzisiaj trzy lekcje, w tym jedna z doktorem Karnowskim, za którym nie przepadał. Tak zwyczajnie nie było im po drodze, ale nie przejmował się tym.

Po całym dniu udał się z dwoma najlepszymi kolegami na kamienny most. Rok szkolny powoli chylił się ku końcowi, a wraz z nim zbliżał się początek lata, którego nie mógł się doczekać. Co do swoich towarzyszy – bardzo lubił ich obecność, a szczególnie Adama, który był jednym z trzech współlokatorów, a zarazem najmądrzejszym z nich. Traktował go jak brata, mimo iż z drugim kolegą też był niezmiernie zżyty. Nie czuł się wyrzutkiem, chociaż wielu tak go określało, ponieważ z natury był cichą i spokojną osobą, a dzięki nim czuł, że jest potrzebny.

Uśmiechnięty, oparł się o barierkę i spoglądał na ostatnie promienie słońca, rozświetlające majestatyczny wodospad. Myśli krążyły spokojnie do momentu, aż poczuł dreszcze. Wspomnienie opętującego mroku powróciło i już wiedział, co się zaraz wydarzy. Odskoczył od barierki, jakby dostał niewidzialną materią. Uniósł lekko dłonie. Jego koledzy spoglądali zaskoczeni, żeby wpaść w niemałą konsternację, gdy wokół ich czarnowłosego kumpla pojawił się szarawy obłok, przeistaczający się w mrok, niosący za sobą złowieszczą groźbę.

Ponad rok temu przeżył to samo. W tamtym czasie wmawiał sobie, że to tylko zwykły, zły sen.

Przecież nie jestem wariatem. Inaczej znajdowałbym się już pewnie w innym miejscu.

Poczuł chłód oplatający jego dłonie oraz kark, jakby ktoś go za niego chwycił. Jego przyjaciele oniemieli, nie mając pojęcia, co się z nim dzieje. Gwałtownie odskoczyli w tył, a w ich oczach zagościło nieznane przerażenie. Byli bezradni, gdy ugięły się pod nim kolana. Chłopak miał wrażenie, że widzi w tym mrocznym obłoku jakąś postać, która go do siebie wzywa. Szum narastał. Szarżowanie nie ustawało. Delikatne draśnięcie. Na dłoni, przedramieniu, twarzy. Lekkie strużki krwi… Głos wyszeptywał zbitki niewyraźnych słów.

Z zamieszania i spętania wyrwał go na szczęście jeden z kolegów, potrząsając nim. Mrok zniknął. Wszystko było już dobrze. Pozostały tylko delikatne rany czy zacięcia na jego twarzy. Patrzyli na niego z trwogą. On uniósł głowę i kategorycznie zabronił im o tym mówić. Uznał, że to nic takiego, a właśnie wtedy to wszystko się zaczęło i swój ślad pozostawiło do dzisiaj…

Rozdział I

Królewska pieczęć

Czas się zazębił. Kolejne wakacje mijały. Oczywiście dla żadnego nastolatka nie jest to przyjemny moment, gdy po dwóch miesiącach bez szkolnych zobowiązań trzeba przygotować się do kolejnego roku nauki i żyć ze świadomością, że nadchodzi nieuniknione dziesięć miesięcy ciężkiej pracy, która mimo wszystko miała wiele zalet. Sklepy są oblegane, rodzice kupują zeszyty, długopisy, piórniki, czyli szkolne akcesoria, bez których żaden uczeń nie może się obejść.

Każdy rodzic musi się zmierzyć z corocznym stresem związanym z początkiem roku szkolnego. Inaczej wygląda to w przypadku młodzieży. Każdą nastolatkę bądź nastolatka cechuje buntownicza natura. Kształtują swój charakter poprzez wychowanie i najróżniejsze doświadczenia życiowe.

Jest to historia kilkorga nastolatków, a w szczególności pewnego chłopaka, który chce mieć dobre i zwyczajne życie. Pochodzi ze szczęśliwej rodziny i jeszcze nie wie, co oznacza strata kogoś bliskiego. Można rzec, że żyje niemalże jak w idealnej bajce, w której nie ma konfliktów i każdy jest szczęśliwy. Brzmi nudno, aczkolwiek ten młody mężczyzna wraz z początkiem nowego roku szkolnego stanie się częścią czegoś większego, rozpoczynając tym samym czas niezwykłej przygody, którą po wszystkim, jeśli będzie mu dane, z pewnością opowie swoim dzieciom oraz wnukom…

***

Pierwszy poranek… Rozpoczęcie roku szkolnego… To utrapienie nastolatków, które musiało w końcu nadejść. Nie był to przyjemny moment, gdy zdał sobie sprawę, że to koniec wakacji i nadchodzi ta najmniej oczekiwana data, czyli pierwszy września. Na dodatek był to poniedziałek. Najbardziej znienawidzony dzień tygodnia. Jeszcze wczoraj wieczorem oszukiwał się, że nie będzie tak źle, przecież znowu zobaczy znajomych. Jednak pobudka szybko rozwiała jego nadzieje, a konieczność wstawania wcześniej niż przez ostatnie dwa miesiące była, delikatnie mówiąc, przygnębiająca.

– Artur… – Kobiecy głos wybrzmiał za pierwszym razem niezbyt głośno.

Ktoś go woła? Czy to jawa, czy sen? Nie chciał wiedzieć. Chciał zostać w ciepłym łóżku, nie wstawać, bo było mu bardzo wygodnie. Z lekko uchylonego okna dolatywał delikatny wiatr, który smagał go po twarzy. Mimowolnie się uśmiechnął. W końcu głos się nasilił. To już nie był sen. Jeszcze to do niego nie dotarło. Z tak błogiego stanu próbowało go wybudzić głośne wołanie najwyraźniej szalonej kobiety, która nie chciała mu pozwolić dalej beztrosko się wylegiwać, a spało mu się tak dobrze jak nigdy. Przecież kto budzi śpiącego, ma później pecha, jeśli ktoś wierzy w takie przesądy.

Obrócił się na drugi bok. Zamlaskał, jakby zjadł coś dobrego, i ponownie wrócił do leżakowania z uśmiechem na twarzy. Wołanie jednak nie ustawało. Znowu usłyszał swoje imię. Tym razem zdecydowanie głośniej niż za pierwszym czy drugim razem.

– Artur! Do jasnej cholery, bo się spóźnisz! – Głos zabrzmiał tak gwałtownie, jakby sam gromowładny Bóg zesłał z nieba kulę z piorunami, która uderzyła z hukiem w powierzchnię Ziemi.

W końcu dotarło do niego, że to jego mama. Na chwilę jeszcze zapomniał, będąc wręcz w arkadyjskim, wakacyjnym letargu, że to już koniec laby i czas do szkoły. Leniwie sięgnął dłonią po leżący na toaletce telefon i na niego spojrzał. Na wyświetlaczu widniała data: pierwszy września. Wykrzywił twarz w grymasie, usiadł na łóżku i spojrzał w prawą stronę, gdzie na drzwiach pokoju wisiał jego garnitur.

– Dlaczego wakacje zawsze tak szybko mijają? – westchnął jeszcze zaspanym głosem.

Wstał. Ziewnął. Delikatnie porozciągał mięśnie, znowu ziewając. Poszedł do toalety i zrobił wszystkie te rzeczy, które robi się tam o poranku. Oczy miał podkrążone. Położył się dopiero o trzeciej w nocy, mimo iż postanowił, że tym razem zrobi to wcześniej ze względu na szkołę. Sięgnął po strój galowy. Nie cierpiał zakładać garniturowych spodni. Wolał postawić na wygodne, niebieskie lub czarne dżinsy z białą koszulą. Jakiś czas temu oglądał film akcji, w którym główny bohater ubierał się w prostym, casualowym stylu, i bardzo mu się to spodobało. Do tego stopnia, że wszystkie ubrania o jaskrawych kolorach albo wyrzucił, albo schował daleko w głąb szafek.

Schodząc na dół, usłyszał ciche ujadanie, które z sekundy na sekundę stawało się głośniejsze. Wszedł do kuchni i zobaczył swoją mamę Sylwię, wkładającą brudne naczynia do zmywarki, oraz małego degenerata. Jego o trzy lata młodsza siostra, Alicja, dla której był to ostatni rok szkoły podstawowej, uśmiechnięta konsumowała śniadanie, a na niego na talerzu czekały gotowe trzy kanapki. Mama dobrze wiedziała, co ma się na nich znaleźć. Chleb posmarowany masłem, z szynką, serem, ogórkiem, pomidorem koktajlowym oraz gotowanym jajkiem. Tym razem go zaskoczyła, gdyż zrobiła mu wyjątkowo sadzone.

Nie mogło również zabraknąć jeszcze jednego domownika. Ujadanie było właśnie jego sprawką, a właściwie jej, gdyż zawsze była łasa i czekała przy stole na małe co nieco.

– Szpilka jeszcze nie jadła? – spytał Artur i siadając, pogłaskał po główce suczkę rasy border collie, z przyklapniętym jednym uchem oraz różnobarwnymi oczyma.

Cały czas siedziała obok stołu z wyciągniętym jęzorem, lekko dysząc.

– Jadła, jadła, ale najwidoczniej jeszcze jej mało – powiedziała Sylwia, spoglądając na ich małą pociechę, która śliniła się i liczyła na to, że skapnie jej jeszcze coś dobrego. – Kochana, nie dostaniesz nic więcej – dodała i podchodząc do stołu, posmyrała psinę po uchu.

I właśnie w tym momencie jego siostra dała jej do pyska kawałek szynki, czym wzburzyła ich matkę.

– Alicja! – uniosła się matka, stając dęba. – Nie dawaj jej jedzenia w taki sposób! Nauczysz ją, że zawsze coś dostanie, i będzie przychodzić do stołu. – Jakby mogła, wyszarpałaby resztki szynki spomiędzy zębów zajadającej się Szpilki. Artur zachichotał pod nosem. – Zaraz po tym, jak wrócisz do domu, pójdziesz z nią na spacer – zaznaczyła. – Byłam z nią wcześnie rano, więc na razie jej wystarczy.

– Dobrze, mamo – odpowiedziała pokornie, wiedząc, że zrzucenie obowiązku na brata tym razem nie przejdzie.

A Szpilka, zupełnie nie zważając na ten niewielki dramat, zadowolona, zamerdała ogonem i nadal siedziała obok stołu, z jęzorem wyciągniętym na wierzch, robiąc swoje maślane, pieskie oczy.

– Jak tak dalej pójdzie, nasz piesek przytyje. Lepiej tego uniknąć – spuentowała na koniec Sylwia.

Tym razem zwróciła się do Artura. Dobrze wiedziała, że będzie mu ciężko wstać. Na wakacjach bardzo się rozleniwił i często siedział przed komputerem do późna w nocy, grając w swoje strzelanki, czy jak on je tam nazywał. Nie podobało się to jej i miała zamiar założyć mu jakiś limit. Nie tylko dlatego, że ich rachunki za prąd poszybowały ostro do góry, ale przede wszystkim dla jego zdrowia.

Chłopak patrzył na swoje śniadanie, jakby analizował, od której strony kanapki zacząć. Zobaczył, że czegoś mu brakuje, i wstał.

– A tobie zbyt dobrze się spało, co? Nie prześpij tylko ostatniego roku. Wiesz, że jest bardzo ważny. Może wydarzy się coś niespodziewanego.

– Co może się wydarzyć, mamo? – Wzruszył ramionami. – Te same lekcje, tylko z tą różnicą, że mamy egzaminy na koniec. Sama nuda. Zmieni się tyle, że trzeba będzie wybrać nową szkołę i kierunek – podsumował, wyciągając z lodówki musztardę.

– Przecież już wiesz, w jakim kierunku pójdziesz – skwitowała jego zdanie.

Dobrze wiedziała, że najlepiej idzie mu z nauką przedmiotów ścisłych. Nie lubił uczyć się na pamięć, dlatego chociażby historia była jego piętą achillesową, jednak jakimś cudem zawsze dawał sobie radę.

– To prawda – oznajmił z obojętnością. Miał swój mały plan, a rodzice zawsze go wspierali i niczego mu nie narzucali. Byli dla niego bardzo wyrozumiali, a on był im za to wdzięczny, chociaż nie zawsze to okazywał.

Zanim zabrał się za konsumpcję kanapek, pomyślał o tacie. Ojciec od jakiegoś czasu zaczynał pracę o różnych porach. Czasami Artur odnosił wrażenie, że przychodzi do domu tylko jeść i spać, jakby traktował go jak hotel.

– O której tato pojechał dzisiaj do pracy? – spytał, nie spoglądając na mamę. Był zajęty smarowaniem. Za ketchupem zbytnio nie przepadał. Kiedyś zdarzało się nawet, że smarował kanapki majonezem. Na szczęście szybko mu przeszło.

– Był umówiony na siódmą. Mówił, że wróci dość późno.

– Czemu chodzi tak różnie? Prawie go nie ma w domu, a jak jest, siedzi nad jakimiś papierami – rzucił przez ramię.

– Taka praca, synku. Jest kierownikiem, musi sam nadzorować większość rzeczy. Do tego dochodzą wyjazdy służbowe. Ale to przejściowe – zapewniła, próbując nieco uspokoić jego wyrzuty.

Siostra podchodziła zgoła inaczej do tej sytuacji. Wyglądała, jakby rozumiała pracę taty albo zwyczajnie ten większy brak kontaktu nie dotykał jej tak mocno jak jej brata.

Artur nie lubił rozmawiać w trakcie jedzenia, dlatego dopiero po całym dialogu wziął pierwszy kęs. Jajko sadzone nie było przesmażone, co powodowało, że po ugryzieniu zlewało się z kanapki. Takie było najlepsze. Nigdy nie spieszył się z jedzeniem, a teraz w szczególności, odkładał moment wyjścia z domu.

Jego siostra wyszła wcześniej, gdyż musiała zdążyć na autobus. Chłopak chciał zjeść jeszcze jedną kanapkę, ale spojrzał na zegarek. Westchnął i ku swojemu niezadowoleniu poszedł włożyć buty. Do szkoły miał de facto pięć minut, idąc pieszo, jednak jego organizm bardzo powoli wchodził w dzień.

Założył czarne lakierki. Dostał od mamy buziaka, tradycyjnego, jak co roku, kopniaka w tyłek na szczęście i wyszedł. Stanął jeszcze na schodach i popatrzył na okolicę. Ich dom znajdował się na osiedlu domków jednorodzinnych. Nie były to budynki w klasycznej zabudowie szeregowej. Mieli własną przestrzeń i dość duży wjazd przed domem, wyłożony szarą kostką brukową. Po prawej stronie znajdował się park, gdzie zarówno on, jak i jego siostra czy rodzice wychodzili na spacery ze Szpilką. Było to też miejsce, gdzie lubił biegać, szczególnie wieczorami, gdyż na wakacjach, z oczywistych względów, poranki spędzał jeszcze w łóżku.

– No to skończyło się eldorado – westchnął.

Pogoda sprzyjała przebywaniu na dworze. Było słonecznie, ale nie tak dramatycznie jak jeszcze kilka dni temu. Sierpień dał się wszystkim we znaki. Temperatury sięgały nawet czterdziestu stopni w pełnym słońcu. Artur miał to szczęście, że przy takich temperaturach w ogrodzie mieli basen ze stelażem, dzięki czemu zawsze można było się ochłodzić. Dobrze pamiętał, jak rozkładał go z tatą. Za pierwszym razem, gdy go zalewali, w pewnym momencie jedno mocowanie nie wytrzymało. W jednej chwili cała woda zalała ogród, co doprowadziło również do delikatnego podtopienia piwnicy. Sylwia była na nich wściekła.

W drodze do szkoły trafił na swojego bardzo dobrego kolegę Pitera. Był tego samego wzrostu. Miał niewiele dłuższe, blond włosy oraz błękitne albo szare oczy. Artur sam do końca nie był pewny ich barwy. Chłopak był jedynakiem. Od dziecka wspólnie się bawili i rozrabiali. Traktowali się wręcz jak bracia. Interesowali się podobnymi sportami, przede wszystkim piłką nożną. Ich rodzice także bardzo dobrze się znali. „Znali” to właściwe słowo, gdyż kilka miesięcy temu w wypadku samochodowym zginęła matka Pitera. Rodzice Artura byli ogromnym wsparciem dla jego ojca, Tomka. Szczególnie Mariusz, ojciec Artura, który starał się odciągać swojego starego druha od tej całej sytuacji, co było właściwie niemożliwe. Mógł mu tylko w jakimś stopniu ulżyć w bólu po stracie. Również sam Artur zrobił wiele, aby Piotrek przeszedł przez żałobę, cierpiąc jak najmniej. Jednak nie oszukiwał się i wiedział, że tylko czas, jeśli faktycznie to zrobi, zaleczy tę wciąż otwartą ranę, z której nadal sączyła się krew.

Gdy Artur go dostrzegł, nie mógł się nie uśmiechnąć. Wyraz twarzy kolegi, mimo iż nabrał nieco hardości, nadal był przyjazny i wesoły.

– Cześć, Pitero! – rzekł radośnie, witając przyjaciela, który mieszkał na tym samym osiedlu, tylko kilka domów dalej.

– Cześć, Arturo! I po wakacjach, co? – Przybili sobie piątkę.

– Zleciały zbyt szybko. Opowiadaj, jak było na objazdówce z tatą. Pierwszy raz aż tak długo się nie widzieliśmy.

– Bardzo fajnie. – Na jego twarzy Artur dostrzegł szczery entuzjazm. – Zwiedziliśmy całe wschodnie wybrzeże USA. A jak wróciliśmy do Europy, spędziliśmy trochę czasu w Madrycie. Niestety nie udało nam się zwiedzić stadionu Realu Madryt. Trwał remont jednej z trybun. – Mimo podobieństw właśnie to ich różniło. Artur był zagorzałym kibicem Barcelony, a kto się orientuje, co to El Clásico, ten dobrze wie, jaka temperatura panuje podczas tego piłkarskiego starcia gigantów. – Dobrze nam to zrobiło – kontynuował Piotrek – szczególnie tacie. Obaj potrzebowaliśmy tego wyjazdu. Minus taki, że wydaliśmy tak dużo pieniędzy, że nie pojedziemy nigdzie przez następnych kilka lat, ale było warto.

– Cieszę się, że wychodzicie na prostą.

– Trudno mu było wrócić do rzeczywistości. Ja poradziłem sobie lepiej, między innymi dzięki tobie – oznajmił Piotrek i posłał Arturowi delikatnie zarysowany uśmiech wdzięczności.

– Twoja mama zawsze będzie z wami – odpowiedział i poklepał go po ramieniu.

– A jak mecze przygotowawcze do sezonu?

– Całkiem dobrze. Chcą mnie zobaczyć na treningach seniorów. Gdy trener mi o tym powiedział, byłem tak bardzo zaskoczony, że aż mnie wmurowało. Jestem niesłychanie podjarany i nie mogę się doczekać.

– Zawsze miałeś talent – oznajmił Piotrek.

– Powinieneś wrócić do grania. – Momentalnie zrobiło mu się głupio i nieco poczerwieniał ze wstydu. – Przepraszam… Wiem, dlaczego zrezygnowałeś. Płynnie zmieniłeś temat, a ja i tak do niego wróciłem.

– W porządku. To wydarzenie wpłynęło na całe nasze życie.

Zanim się obejrzeli, znaleźli się pod szkołą. Artur się rozejrzał. Dookoła było wielu uczniów, również ubranych odświętnie. Nie spodziewał się, że ten widok tak go ucieszy. Szkoła miała swój urok. W końcu było to spotkanie ze znajomymi po dwóch miesiącach rozłąki.

Po przekroczeniu progu Artur poczuł się jakoś… inaczej niż zwykle. Nie było to uczucie budzące lęk, tylko ciekawość. Przystanął na moment, jakby ktoś postawił przed nim niewidzialną barierę, a delikatne, przyjemne mrowienie na skórze odwróciło na moment jego uwagę od rzeczywistości.

– Artur – zagadnął Piter. – Idziesz?

Młodzieniec rozejrzał się dookoła i po chwili, wyrywając się z konsternacji, odpowiedział:

– Tak, tak, idę.

Przed nimi było kilka schodków. Weszli do góry i skręcili w lewo. Przeszli przez hol prosto do sali gimnastycznej, gdzie odbywały się wszystkie apele. Tam spotkali resztę swojej paczki. Było to dwóch kolegów. Jeden miał na imię Angus, które, jak łatwo zauważyć, nie było zbyt pospolite. Gdy Artur go poznał, myślał, że to przezwisko. Okazało się jednak, że jego rodzicom bardzo się spodobało ze względu na głównego bohatera serialu MacGyver z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Drugi miał na imię Michał. Obaj znali się od małego i również, jak Artur i Piotrek, byli dla siebie najlepszymi przyjaciółmi. Cała czwórka poznała się dopiero w gimnazjum, gdzie od razu załapali ze sobą świetny kontakt.

– Cześć, gamonie! – krzyknął Angus.

Nic się nie zmienił. Oprócz czarnych włosów, które mu nieco bardziej urosły, nadal był troszkę otyły, ale źle nie wyglądał.

– Cześć. Co słychać, wszystko dobrze? – spytał Piter.

– Bunkrów nie ma, ale też jest zajebiście – odpowiedział Michał.

Był najwyższy z całej czwórki, ale był także z nich najcichszy. Nie należał do wylewnych osób. Miał ciemne, krótkie włosy i mały pieprzyk na prawym policzku.

– Jak twoje kursy taneczne? – spytał Angus, który wiedział, że wprawi tym swojego najlepszego kumpla w zakłopotanie.

Mimo tego, iż był dość pulchną osobą, cechowała go przede wszystkim duża pewność siebie. Bardzo możliwe, że również dzięki temu spychał na drugi plan swoje imię, którego zbytnio nie lubił. To jednak niczego nie zmieniało. Zawsze miał gadane, szczególnie przy dziewczynach. Powodem było pewnie też to, że był najstarszy, gdyż urodził się w styczniu.

Michał delikatnie się zaczerwienił i zrobił zdegustowaną minę. Nie chciał, aby któryś z jego kumpli się o tym dowiedział. Była to jego druga pasja, zaraz po piłce nożnej. Często odtwarzał sobie filmy instruktażowe w sieci i ćwiczył ruchy taneczne w swoim pokoju.

– Jakie kursy? – spytał, sprawiając pozory, że nie wie, o co chodzi.

– Nie krępuj się. Pochwal się chłopakom – zachęcał.

– Gangus – tak go czasami nazywali – zawsze musisz wszystko wypaplać. – Zrobił naburmuszoną minę, po czym spojrzał na niego ostrzegawczo i kontynuował: – Tak, chodzę na salsę… Lubię tańczyć, co mam wam więcej powiedzieć.

Chłopacy zareagowali, niespodziewanie dla Michała, zupełnie zwyczajnie. Artur pogratulował mu chęci, a Piotrek zauważył, że będzie miał większe powodzenie u dziewczyn. Michał nie chciał, aby go wyśmiali, dlatego trzymał to w tajemnicy, natomiast Angus dowiedział się tego przypadkiem. Żartowniś był pewny, że chłopacy będą mieli bekę. Czasami lubił odkrywać niewinne tajemnice kolegów. Był trochę takim mąciwodą, lubiącym zrobić małe zamieszanie, aby coś się działo.

– Zmieniając temat. Słyszałem, że miałeś ostatnio wypadek – rzekł Artur, zwracając się do Angusa.

– A lepiej nic nie mów. Jakiś idiota potrącił mnie na skrzyżowaniu, gdy jechałem rowerem. Odbiłem się od auta, ale wylądowałem miękko w chaszczach. Pomijając pokrzywy, które mnie poparzyły, jestem tylko poobijany.

– Miękko, powiadasz – rzucił szelmowsko Piotrek, co było nawiązaniem do jego delikatnej nadwagi. Aby Angus nie zdążył go zripostować, od razu zadał pytanie Arturowi: – To kiedy idziesz na pierwszy trening seniorów?

– Trening seniorów!? Stary, szale… – zaczął Angus, jednak nagle zamilkł i lekko się wychylił.

Chłopacy spojrzeli na jego twarz, która wyrażała ogromne zainteresowanie, oraz dostrzegli jego charakterystyczny, łobuzerski uśmieszek. Była tylko jedna sytuacja, która powodowała taką reakcję. Coś, a raczej ktoś przykuł jego uwagę, przez co nie dane mu było dokończyć swojej myśli. Po chwili stało się jasne, dlaczego zapomniał języka w gębie. W ich stronę szła bardzo ładna, dość filigranowa dziewczyna, o jasnych, brązowych włosach, pięknym i niewinnym wyrazie twarzy, a Angus jak to Angus, lubił zawsze uruchomić swoją standardową gadkę lowelasa, gdy widział dziewczynę, której nie potrafił sobie odpuścić.

Oczywiście nie tylko jemu rzuciła się w oczy. Również Piotrek i Michał stanęli nieruchomo, wpatrując się w nią jak w obrazek. Nie trzeba było zgadywać, czy zbliżająca się figlarna istotka, zarzucająca swoimi włosami, wpadła im w oko. Jej wygląd oraz chód sprawiły, że wyglądali, jakby zakochali się od pierwszego wejrzenia.

– Kogo my tu mamy… – oznajmił po chwili Angus i zrobił krok w stronę dziewczyny, zagradzając jej drogę. – Cześć, ślicznotko.

– Cześć – rzekła i się uśmiechnęła.

– Szukasz kogoś?

– W zasadzie tak. Mam na imię Kornelia. Jestem tu nowa i trochę zagubiona. Pomoglibyście? – spytała w taki sposób, że cała czwórka przyglądała się jej z uwagą, co było dość niezręczne.

Dziewczyna patrzyła, czekając na odpowiedź, a im najwyraźniej szczęki opadły z wrażenia, jednak po chwili ciszę zażegnał Angus:

– Oczywiście, że tak. To Artur, Michał i Piotrek, a ja jestem Angus. Do usług – przedstawił wszystkich, kłaniając się nisko.

Każdy z nich po kolei podał dziewczynie dłoń na powitanie. Jej wzrok zdecydowanie najdłużej spoczął na Piotrku.

– Fajnie was poznać. Jesteście pierwszymi osobami, na które trafiłam – odparła z pełnym uśmiechem.

– Ciebie również miło poznać – rzekł Artur. – Chłopakom na pewno spodoba się, że do szkoły dołączy nowa dziewczyna. Angusowi już się spodobało. On to taki nasz klasowy lowelas – przyznał, poklepując kolegę po plecach, a Michał z Piotrkiem nadal zbierali szczęki z podłogi.

– Tak, zauważyłam.

– Wiesz już, do której klasy jesteś przypisana? – spytał Angus, robiąc lekki krok w jej stronę, na co zareagowała podobnie, a chłopak, szczerze się tego nie spodziewając, lekko się cofnął.

– Jeszcze nie. Po apelu mam udać się do sekretariatu.

Michał mimo swojej nieśmiałości, spoglądając na nią, nabrał większej odwagi. Zadał jej pytanie, co zaskoczyło jego przyjaciół. Jeśli chodzi o płeć piękną, nie słynął z nawiązywania tak bezpośredniego kontaktu. Był przystojny i wiele razy o tym usłyszał, jednak to nie przekładało się w jego przypadku na pewność siebie.

– Skąd przyjechałaś?

– Mieszkałam w Jeleniej Górze i podczas wakacji przeprowadziłam się z rodzicami do Wrocławia.

– To dość zaskakujące, biorąc pod uwagę, że to przecież ostatni rok gimnazjum – wtrącił szybko Piotrek. Odkąd ją ujrzał, nie spuszczał z niej wzroku, co w pewnym momencie zrobiło się nieco przerażające.

– Również byłam zdziwiona. Gdy rodzice mi o tym powiedzieli, byłam na nich zła… Co ja mówię! Byłam wściekła! – rzuciła z wyraźną ekspresją w głosie i spojrzała przelotnie na Michała, który w mgnieniu oka spuścił z niej wzrok i troszkę się zawstydził. – Miałam tam znajomych, a oni tak nagle podjęli decyzję o zmianie. Pytałam, czemu się przeprowadzamy. Mama powiedziała, że zmienia pracę. Poza tym pochodzi z tych okolic. Kupili mieszkanie we Wrocławiu i tak się tutaj znalazłam.

– Z Wrocławia tutaj też się trochę jedzie. Czemu nie zapisałaś się do którejś z tamtejszych szkół?

– Pytajcie moich rodziców. – Wzruszyła ramionami. – Postawili mnie przed faktem dokonanym. Nie było nawet czasu zaprotestować – westchnęła. Jeśli odczuwała podenerwowanie związane z nowym miejscem, to skutecznie je ukrywała.

– Nie będziemy narzekać – oznajmił Angus, robiąc swoją łobuzerską minę, i dodał charakterystyczny ruch brwiami.

– Szybko się zaaklimatyzujesz, a my ci na pewno w tym pomożemy – rzekł śmiało Artur.

– Tak! – dorzucił Piotrek. – Możesz na nas liczyć.

A Michał ponownie na nią spojrzał i się uśmiechnął.

Kornelia już wiedziała, że bardzo dobrze trafiła. Była osobą, która miała szczęście do spotykania życzliwych sobie ludzi. Zresztą tak samo jak jej ojciec.

Miła rozmowa musiała jednak w końcu zostać przerwana. Do mównicy podeszła dyrektorka placówki o bardzo spokojnym wyrazie twarzy i poprosiła o ciszę. Była to pięćdziesięciosześcioletnia profesor Barbara Banacka. Zajmowała to stanowisko już od kilku lat i była pierwszym dyrektorem o stopniu profesorskim. Była tęgą kobietą. Miała bardzo bujną i zadbaną fryzurę, gdyż ciężko było dostrzec jakikolwiek siwy włos, mimo jej wieku. Stuknęła parę razy w mikrofon, aby dać znać tym uczniom, którzy jeszcze jej nie dostrzegli, by przestali robić szum i oddali jej głos.

– Witajcie, moi drodzy, na apelu rozpoczynającym kolejny rok szkolny. – Cała sala ucichła, a profesor Banacka kontynuowała: – Jak co roku przystępujecie do nauki, aby pogłębiać swoją wiedzę i zdobyć cenne wykształcenie. Serdecznie witam pierwszorocznych i dziękuję za wybranie naszej szkoły. Ze statystyk wynika, że jesteśmy jedną z najczęściej wybieranych placówek, a co za tym idzie, jedną z najlepszych szkół w regionie. Jak już wspominałam, czeka was kolejne dziesięć miesięcy pracy. Na pewno dla wielu z was będzie to wyjątkowy czas…

– Oczywiście. Na koniec są egzaminy – wymamrotał marudnym tonem Angus.

– …czas dokonywania odpowiednich wyborów – ciągnęła dyrektorka – a także niespotykanych wrażeń. Zanim przejdę do konkretów odnośnie do organizacji roku, pierwsza sprawa, którą chciałabym poruszyć, dotyczy trzecioklasistów. Proszę o uwagę tych, którzy na wakacjach dostali informację o przeniesieniu.

Te słowa wywołały niemały szum wśród uczniów z najstarszego rocznika. Artur zrobił nieco zaskoczoną minę, podobnie jak jego przyjaciele. Dyrektorka od razu uspokoiła młodzież, widząc ich niespokojną reakcję:

– Nie martwcie się. Po prostu co roku robimy małą wymianę międzyszkolną z zaprzyjaźnioną placówką. Chcę od razu zaznaczyć, że to zwykła loteria. Żebyśmy się dobrze zrozumieli. To nie jest tak, że ktoś lepiej się uczy, dostaje taką szansę, jasne? – rzekła, rozglądając się po sali. – Proszę te osoby o zebranie się tutaj jutro o tej samej porze, a zaraz po dzisiejszym apelu proszę wszystkich najstarszych o udanie się do sekretariatu, gdzie otrzymacie ważny dokument, potrzebny zarówno tym, którzy będą uczestniczyć w wymianie, jak i tym, którzy zostaną w szkole.

Poruszenie wśród uczniów nie ustawało. Nie dziwiło to pani dyrektor, która co roku miała z tym do czynienia. Dała młodzieży trochę czasu, aby się wyszumiała, zanim będzie kontynuować swoją przemowę.

– Ktoś z was dostał jakąś informację? – spytał zaciekawiony Artur.

– Ja dostałem – odezwał się Angus, ku zdziwieniu przyjaciół – ale rodzice powiedzieli, że otworzę ją dopiero z początkiem roku szkolnego. Całkiem o niej zapomniałem.

– Moi rodzice powiedzieli to samo – odparła zaskoczona Kornelia, która zaczęła łączyć fakty.

– A wy, chłopaki? – spytał Angus.

Piotrek i Michał pokręcili przecząco głowami. Zdziwieni, podrapali się po czołach i od razu przeszło im przez myśl, żeby wyklarować zaistniałą sytuację. Nie chcieli spędzić ostatniego roku bez swoich kolegów oraz bez możliwości poznania nowej koleżanki.

– Ciekawe, co pani dyrektor chce nam przekazać – powiedziała Kornelia.

– Musimy się dowiedzieć, czy coś dostaliśmy – rzucił zdecydowanie Artur, który chyba najbardziej czuł się skonsternowany.

Dyrektorka zabrała ponownie głos, gdyż musiała poruszyć jeszcze kilka ważnych kwestii, a następnie podziękowała uczniom za obecność.

Od razu po apelu przyjaciele udali się do sekretariatu.

– Duża ta wasza szkoła – stwierdziła Kornelia, gdy pokonywali kolejne metry korytarza.

– Chętnie cię oprowadzę – zaproponował Angus. Zachowywał się wobec dziewczyn jak rekin natrafiający na nową ofiarę, tylko ich nie rozszarpywał, a podrywał. Jego koledzy byli już przyzwyczajeni, jednak Kornelia cały czas nie wychodziła z podziwu dla niego i jego pewności siebie.

– Dziękuję, Angusie. Pomyślimy o tym później – rzekła wymijająco.

Nawet gdy jego czar nie działał, on i tak się tym nie zrażał.

Cała piątka przeszła z sali gimnastycznej przez hol, mijając schody przed wejściem do szkoły i schody prowadzące na wyższe piętra. Poszli dalej prosto i skręcili w prawo. Sekretariat znajdował się na końcu korytarza. Stanęli w małej kolejce. W międzyczasie na liście klas Kornelia zobaczyła swoje imię przypisane do klasy nowo poznanych kolegów.

– Przypadek? – rzucił Piotrek.

– Nie sądzę – odparł Angus i wszyscy się uśmiechnęli.

Najszerszego rogala na twarzy miał i tak Michał, którego serducho zabiło dużo mocniej niż zwykle. Najwyraźniej potrzebował spotkać dziewczynę, która zawróci mu w głowie na tyle, aby się uruchomił.

W końcu znaleźli się w środku. Tam otrzymali… zwykłe kartki. Spojrzeli na nie i nie wiedzieli, o co z nimi chodzi.

– To niby ten ważny dokument? To tylko potwierdzenie naszych danych osobowych – oznajmił nieco rozczarowany Angus, machając kartką przed panią z sekretariatu.

– Tak, to prawda. Brawo za spostrzegawczość. Zabierzcie swoje egzemplarze i nie róbcie kolejki – odparła szybko i beznamiętnie, zbywając tym samym uczniów.

Przyjaciele wzruszyli ramionami i udali się na pierwszą lekcję wychowawczą, która wyglądała inaczej niż zwykle. Zawsze na początku wybierano przewodniczącego, jeśli osoba, która zajmowała to zaszczytne stanowisko, nie czuła się już dobrze w roli, aby ją kontynuować. Tym razem nauczycielka podała im tylko ogólne informacje, rozdała plany zajęć i zwolniła uczniów do domu.

Dzisiejsze wydarzenia można była nazwać przedziwnymi. Najpierw wiadomość o jakiejś wymianie między szkołami. Potem zwykłe kartki, a teraz inna niż zazwyczaj lekcja wychowawcza. Przez głowę przeszło Arturowi zdanie jego mamy o tym, że może wydarzyć się coś niespodziewanego. Wydało mu się to jednak zwykłym zbiegiem okoliczności. Wszak to trzecia klasa, więc nie zawracał sobie tym zbytnio mózgownicy, gdyż krążyła już w niej inna zagwozdka.

Przyjaciele, stojąc przed budynkiem szkoły, zamienili jeszcze kilka zdań. Po chwili chłopacy pożegnali się z Kornelią, gdyż przyjechał po nią tata.

– Ten rok zaczyna się… dziwnie – podsumował Piotrek.

– Też tak uważam, ale ma swoje plusy – odpowiedział Michał, który nadal był cały w skowronkach.

– O jakich plusach mówisz? – spytał Artur, żeby po chwili zrozumieć, co jego kumpel miał na myśli. – Ach, no tak. Spodobała ci się nasza nowa koleżanka.

– Sam fakt, że była tak otwarta, mimo iż nikogo tu nie znała, jest zaskakujący.

– Jesteś dzisiaj bardziej wylewny niż zazwyczaj – zauważył Angus, który uważnie przyglądał się kumplowi. – Wróć na chatę i odpal sobie pornosa.

– Bardzo fajna dziewczyna – wtrącił Piotrek, chociaż starał się już stwarzać pozory obojętnego. Zwykle prawie wcale nie okazywał zainteresowania dziewczynom, aby nie wzbudzać ciekawości kumpli.

– Zaklepuję – dodał Angus.

– Klepać to możesz matę – zripostował go natychmiast, co wywołało głośny śmiech kolegów.

Artur uznał, że czas wracać, więc powiedział na koniec:

– To co, widzimy się jutro na tym… spotkaniu?

– Jeśli dostaliśmy tę informację, to tak. Zresztą, nie wiemy, z jaką szkołą ma dojść do wymiany. Dyrektorka zrzuciła na nas wiadomość, wywołując zamęt myślowy – odparł Piotrek.

– Mam nadzieję, że każdy z nas ją dostał. Szkoda, gdybyśmy zostali rozdzieleni na ostatnim roku – zauważył Michał.

Piotrek z Arturem ruszyli w drogę powrotną. Młodzieniec śmiał się z jego ciętej riposty wobec Angusa. Lowelas słynął z tego, że ciężko było go zagiąć.

Wchodząc po schodach, zauważył, że drzwi wejściowe są otwarte.

– Pewnie Alicja znowu za sobą nie zamknęła – powiedział do siebie i pokręcił głową. Miał tylko nadzieję, że Szpilka nie uciekła. Pamiętał, jak rok temu szukał jej po całym osiedlu. Okazało się, że znalazł ją pan Tomek i się nią wtedy zajął.

Zamknął za sobą drzwi, przekręcając pokrętło. Zobaczył mamę, która zawsze w tygodniu, w którym miało miejsce rozpoczęcie roku szkolnego, robiła sobie wyjątkowo wolne. Siedziała przy stole, pisząc na laptopie. Jego siostra akurat ściągała smycz z szyi psiaka.

Hmm, odrobiła lekcję – rzucił w myślach. Młody mężczyzna ściągnął marynarkę, którą zawiesił na krześle w kuchni. Pogłaskał także Szpilkę, która go przywitała, jak tylko Alicja ściągnęła jej smycz.

– Co tam piszesz, mamo? – spytał, opierając się o krzesło.

– Odpisuję na maila. Jedna z pracownic powiedziała, że dostawa nie dotarła. – Chodziło o materiały do jej firmy krawieckiej.

Usiadł obok. Po chwili Sylwia zamknęła laptop i wstała. Przygotowała na dzisiejszy obiad zupę pomidorową. Postawiła na stole makaron oraz garnek pomarańczowej cieczy. Była to jedyna zupa, jaką by zjadł. Uważał, że nie jest to danie, które nasyci organizm, mimo iż zdawał sobie sprawę, że zupy są bardzo wartościowymi potrawami. Miał takie samo podejście do tego tematu jak jego dziadek od strony ojca, który był kiedyś sportowcem.

– Jak rozpoczęcie roku? – spytała mama. Jej uśmiech i spojrzenie wskazywały na to, że jest bardzo zaciekawiona wydarzeniami z dzisiejszego dnia.

– Dobrze – odpowiedział z wyraźną obojętnością w głosie. – Ogólnie można rzec, że wszystko jak co roku. – Zrobił chwilową przerwę, nakładając makaron na talerz. – Chociaż dyrektorka powiedziała, że niektórych uczniów czeka wymiana międzyszkolna. Będzie dotyczyć tylko osób, które dostały jakąś informację. Na dodatek w sekretariacie odebraliśmy kartki z naszymi danymi z podkreślonym wyraźnie adresem. Nawet ślepy by go zauważył, gdyż użyli ogromnej czcionki. Na dodatek z pogrubieniem – rzekł, robiąc poirytowaną minę.

Młodzieniec chciał zapytać, czy jego rodzice czegoś przed nim nie ukrywają. Podniósł nieco nieśmiało wzrok. Zanim mama odniosła się do jego wypowiedzi, spytał ją o to:

– Czy w wakacje przyszedł do mnie jakiś list… ymmm… wiadomość, cokolwiek? Dyrektorka wspomniała, że osoby, które ją otrzymały, mają zjawić się jutro na sali gimnastycznej.

Sylwia była wyraźnie zdezorientowana i nie wiedziała, co Artur ma na myśli.

– Nic takiego nie przyszło – odpowiedziała po krótkiej zadumie, co spowodowało chwilową ciszę, i dodała, widząc zafrasowaną minę syna: – Spytaj taty. Może coś będzie wiedział na ten temat.

– Dobrze.

– A co to za kartki?

– Tak wyglądają. – Artur sięgnął do kieszeni marynarki i położył ów ważny, według dyrektorki, dokument. – Zobacz – rzekł i przysunął kartkę w stronę mamy, która usiadła naprzeciwko, po czym również nalała sobie zupę do talerza.

Widniały na niej dane jej syna oraz, tak jak jej opisał, wyróżniony adres zamieszkania.

– Czyli oprócz tego nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło? – zadała pytanie, sprawiając wrażenie nieco rozczarowanej.

– Nie – odpowiedział. – Mam nadzieję, że tata coś wie o kartce z informacją. Nie chcę spędzić ostatniego roku bez kumpli. Wiem, że Angus taką dostał. Oraz Kornelia. – Na dźwięk imienia tej dziewczyny Sylwia wyraźnie się zainteresowała.

– Jaka Kornelia?

– Nowa koleżanka. Przeprowadziła się z Jeleniej Góry i została przypisana do naszej klasy.

– Jakaś fajna? – rzuciła z uśmiechem, a Artur przewrócił oczami.

– Na pierwszy rzut oka jest całkiem sympatyczna.

– Gdyby dziadek to usłyszał, dostałbyś po głowie.

– Wiem, wiem. Tak się o dziewczynach nie mówi. – Zaśmiał się.

Podziękował za jedzenie i odstawił talerz do zmywarki. Czuł na sobie wzrok mamy, która tego bardzo pilnowała. Nienawidziła, gdy zostawiali brudne naczynia w zlewie. Poszedł do swojego pokoju przebrać się i pograć ten ostatni raz bez ograniczeń w swoją ulubioną grę, którą była Władca Pierścieni. Powrót króla.

Kończąc ostatnią misję, poczuł senność. Wiedział, że w końcu jego granie po nocach odbije się dzisiejszego dnia. Sprawdził jeszcze w Internecie sportowe wiadomości i zrobił sobie krótką drzemkę. Zasnął w mig. Wiedział, że zanim przestawi się na inne obroty, minie tydzień bądź dwa. Obudził go lekki harmider. Wyglądało na to, że wrócił jego ojciec, więc zszedł na dół.

– Cześć, tato – powiedział z uśmiechem.

– Cześć, młody. Jak rozpoczęcie? Mama mówiła coś o dokumencie z sekretariatu i że pytałeś o jakąś informację – zagadał Mariusz. Opierał się o framugę drzwi, aby ściągnąć buty.

– Tak. Jutro przed lekcjami jest spotkanie dla osób, które taką informację otrzymały.

Mariusz zajrzał do swojej kieszeni i wyciągnął z niej niewielki zwój z pieczęcią.

– To dla ciebie. Jak widzisz, nie otwierałem – rzucił z uśmiechem i już kierował się do kuchni.

– Czemu wcześniej mi tego nie dałeś? – odparł Artur, nie ukrywając swojego delikatnego wzburzenia.

– Zwyczajnie o tym zapomniałem – rzekł z pełnym spokojem, nie zwracając uwagi na rozdrażnienie syna. – Poza tym pamiętaj, ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Skoro jutro macie to zebranie, pewnie wszystko się wyjaśni. Jak wrócisz, opowiesz nam, o co chodziło – dodał z entuzjazmem w głosie.

– To ostatni rok – burknął Artur nieco spode łba. – Jak dla mnie, tak naprawdę trzeba będzie się więcej uczyć, a ewentualna zmiana miejsca nie zrobi różnicy – skwitował słowa ojca, nadal piorunując go wzrokiem. Aby zmienić temat, zadał inne pytanie: – Dlaczego tak dziwnie pracujesz? Praktycznie nie ma cię w domu.

– Mamy mały chaos w pracy. Muszę często sam nadzorować wiele rzeczy i ich dopilnować, taki okres. – Słowa ojca były cały czas wypowiadane z pełnym spokojem. Zawsze to robił, jak widział, że Artur się denerwuje, co często wyprowadzało młodzieńca z równowagi.

Tym razem było inaczej. Przestał zważać na klasyczne zachowanie taty i momentalnie poczuł podekscytowanie. Nie wiedział jednak, czy chodzi o to, że otrzymał tajemniczą informację, czy o to, co działo się dzisiaj na rozpoczęciu. Co mogło się w niej znajdować? W jednej chwili poczuł się wyróżniony, jak Angus czy Kornelia.

Nagle coś ciężko jak słoń zatuptało i wpadło do kuchni. Gdyby Artur stał na linii biegu tego małego degenerata, zostałby zwyczajnie staranowany, jak orkowie przez Rohirrimów w trakcie bitwy pod Minas Tirith.

– Cześć, tato! – wykrzyczała rozweselona Alicja, rzucając się mu na szyję.

– Hej, szkrabie, jak rozpoczęcie u ciebie? – spytał.

Alicja była jego oczkiem w głowie. Pewnie dlatego, że bardzo przypominała mu Sylwię. Artur natomiast był bardziej podobny do niego. Miał takie same ciemnobrązowe włosy. Wyróżniała ich również zawziętość, ale przede wszystkim obaj byli bardzo uparci. Różnili się kolorem oczu. Artur miał szare, a Mariusz nieco oliwkowe.

– Fajnie – odpowiedziała z uśmiechem. – Spotkałam koleżanki, a później poszłyśmy na lody – rzekła i jeszcze mocniej się do niego przytuliła.

Miała skończone dwanaście lat, jednak czasami zachowywała się, jakby dopiero zaczynała podstawówkę. Sylwia często odnosiła wrażenie, że za bardzo ją rozpieszczali, a w szczególności Mariusz.

Porozmawiali jeszcze chwilę. Jego tato zbył następne pytania odnośnie do rzekomej informacji, mówiąc, żeby nie ciągnął tematu. Mimo przeogromnej, obejmującej go ciekawości Artur postanowił, że zwój otworzy później, bo i tak już musiał wyjść na spotkanie ze swoim najlepszym kumplem.

Zarzucił na siebie biały T-shirt oraz szarą koszulę. Poczekał chwilę przed domem, a gdy Piotrek się pojawił, ruszyli, jak mawia klasyk, na miasto. Ostatnio otworzyła się nowa knajpa niedaleko ich osiedla. Do centrum nie mieli daleko. Rynek nie wyróżniał się niczym szczególnym, ale samorząd postarał się, aby trochę go odnowić. Na przestrzeni lat wymienili zniszczone chodniki, odremontowali dach ratusza, stworzyli mały skwerek z ławkami, dzięki czemu to miejsce nabrało większego rozmachu oraz kolorów, czego przyczyną były również nowe sadzonki, kwiaty oraz wręcz zbyt idealnie przystrzyżone krzewy czy żywopłoty. Knajpka znajdowała się w bocznej uliczce Władysława III Warneńczyka.

Tymczasem w domu Artura.

– Czemu nawet mnie nie powiedziałeś, że już go przysłali? – Sylwia była również niezadowolona, że jej mąż w taki sposób zbył ich syna.

– Nie było sensu. Wiesz, że na niektóre rzeczy musi przyjść odpowiedni czas. I tak musiał go dostać dopiero z początkiem roku – odparł beznamiętnie.

– Ale mnie mogłeś powiedzieć – rzekła z wyrzutem, wkładając karton z mlekiem do lodówki, po tym jak nalała nieco mleka do garnka, aby je zagotować.

– Zwyczajnie zapomniałem. – Jego spokój denerwował również ją. Pod tym względem Artur był najbardziej podobny do matki. Mariusz kontynuował: – To było ponad tydzień temu. Trafiłem na listonosza i tak wyszło. Byłem zdziwiony, że dotarł tak szybko.

– Zawsze masz dobrą wymówkę na swoje decyzje – skwitowała. – Mogliby wysyłać te zwoje w jednym, konkretnym terminie, kilka dni przed rozpoczęciem.

– Zobaczysz, Artur będzie bardzo zaskoczony, ale przede wszystkim zadowolony – odpowiedział z uśmiechem, po czym dodał: – Co na obiad?

– Twoja ulubiona pomidorowa – powiedziała i podsunęła mu talerz pod nos, posyłając mu delikatnie buńczuczny uśmiech, który tak uwielbiał.

Minęło tyle lat, a ona nadal go pociągała. Gdy ją poznał, była bardzo szczupła. Z biegiem lat nabrała nieco kilogramów, co okazało się wielką zaletą, gdyż jeszcze bardziej podkreślały jej kobiecość. Gdy narzekała, że musi schudnąć, zbywał jej słowa, mówiąc, żeby tego nie robiła, gdyż będzie mniej do kochania. Za każdym razem, gdy to słyszała, przewracała oczami, ale w środku aż się gotowała, gdyż mówił w sposób, który wzbudzał pożądanie. Miała jasnobrązowe, krótko ścięte włosy oraz piwne oczy. Lubił na nią patrzeć i ją całować. Jej pełne i ponętne usta uznawał za jej najseksowniejszą część ciała. A jak je pomalowała na czerwono… Aż się rozmarzył. Był w stanie zrobić dla niej wszystko. Była dla niego najlepszym, co mu się w życiu przytrafiło, oprócz dzieci, rzecz jasna. Spoglądał na nią chyba zbyt długo, ale jej to nie przeszkadzało.

Po dwudziestu minutach od złożenia zamówienia przyjaciele dostali jedzenie. Delektowali się każdym kęsem. Piotrek uwielbiał mięso z ostrym sosem. Artur był pełen podziwu. Nie lubił uczucia palącego kubki smakowe i gardło. Momentalnie zaczynał smarkać, a łzy litrami napływały mu do oczu. Chodziło również o to, że nie zamierzał cierpieć następnego dnia w toalecie. Wszak mawia się, że ostre danie piecze dwa razy. Osobiście preferował sos czosnkowy albo łagodny. W każdym razie ostre czy łagodne, dobre jedzenie ma to do siebie, że szybko znika. Otarli brudne twarze chusteczkami i wyszli z knajpy.

– Dawno nie jadłem tak dobrego kebaba – oznajmił z zadowoleniem Piotrek.

– Dobre żarcie. To na pewno nie była moja ostatnia wizyta tutaj.

– Jak to? – rzucił jego przyjaciel. – Arturo… Mówiłeś, że musisz robić formę. – Zaśmiał się.

– No tak – odpowiedział Artur, również się uśmiechając. Wiedział, o co mu chodzi. Lubił jeść, ale na szczęście umiał zapanować nad swoją drobną słabością. Chociaż gdy dorwał się do słodyczy, potrafił na raz opędzlować całą tabliczkę mlecznej czekolady.

Piotrek na moment się zamyślił. Artur prowadził chwilowy monolog, zanim się zorientował, że jego kumpel odpłynął.

– Pitero… Piterooo – rzekł głośniej. – Słyszałeś, co mówiłem? – spytał, czym wyrwał go z zadumy.

– Nie, sorry. Zamyśliłem się. Co mówiłeś?

– Zamyśliłeś się? Chyba wiem, z jakiego powodu – oznajmił, a na jego twarzy zawitał cwaniacki uśmiech. – Czyżby Kornelia chodziła ci po głowie?

– Można tak powiedzieć. Zrobiła świetne wrażenie – odparł bardzo skromnie, co zaskoczyło Artura.

– I tylko tyle? Świetne wrażenie? – skwitował, spoglądając na niego dociekliwie, żeby po chwili dodać: – W każdym razie nie tylko na tobie. Oprócz Angusa i mnie Michałowi spodobała się chyba najbardziej. Rozgadał się jak nigdy.

– To prawda. Jeszcze go takiego nie widziałem.

– Prawie zapomniałbym ci powiedzieć – rzucił nagle. Zauważył, że Piotrek nie chciał ciągnąć tematu. – Okazało się, że także dostałem tę informację.

– I co w niej jest? – spytał ciekawsko.

– Jeszcze nie otworzyłem. Tato dał mi ją, dopiero jak wrócił do domu. Rozmawiałeś ze swoim?

– Ma drugą zmianę. Jak wróci, od razu go zapytam. To wygląda, jakby tylko jakaś elita miała wziąć udział w tej wymianie, nie sądzisz?

– My elitą? – Buchnął śmiechem. – Co w takim razie powiedzą Idealni z naszej klasy, jeśli nie dostaną informacji?

– Ano, dopiero będą jaja.

– Ale masz rację. Coś w tym jest. Mam nadzieję, że jutro zobaczymy się na tym spotkaniu – powiedział pełen nadziei, że cała ich czwórka… piątka spotka się na sali.

– W każdym razie, co do Kornelii – rzekł Piotrek, zbierając się w sobie – wygląda to, jakby czterech jeźdźców apokalipsy miało walczyć o jakieś zbawienie, aka dziewczynę. Brzmi jak dobry materiał na film – oznajmił żartobliwie.

– Pomijając fakt, że porównałeś nas do jeźdźców apokalipsy, masz rację.

Artur, jak prawie każdy młody mężczyzna, chciał mieć dziewczynę, ale jeszcze tak naprawdę żadna nie zwróciła na niego uwagi bądź sam tego nie dostrzegł. Przypomniał sobie jednak jedną, która zawróciła mu w głowie, mimo że nic z tego nie wyszło. Była to platoniczna miłość z podstawówki, co jest dość powszechnym zjawiskiem. Nie da się wszak sprawić, aby ktoś kogoś na siłę polubił, a co dopiero pokochał.

Przyjaciele się rozeszli i życzyli sobie dobrej nocy, zbijając piątkę na pożegnanie. Artur wszedł do domu. Poczuł zniecierpliwienie, które narastało w nim od momentu otrzymania zwoju. Ściągnął pospiesznie buty. W kuchni z małej lampki padało delikatne światło. Rodziców najwyraźniej nie było. Domyślił się, że pojechali odwiedzić dziadka. Wszedł do pokoju i sięgnął po zwój. Widniała na nim dziwna pieczęć, a w otoku znajdowała się jakaś postać w koronie. Złamał pieczęć tak delikatnie i ostrożnie, żeby tylko go nie uszkodzić. Spodziewał się czegoś ważnego, zaskakującego, co dosłownie wystrzeli go z butów, a tam nie było nic, co mogłoby wywołać konsternację czy zwalić z nóg. Była to zwykła informacja, która nie dostarczyła jakichkolwiek szczegółów.

Szanowny Panie Grodecki,

w związku z wymianą międzyszkolną uroczyście chcemy powitać Pana w murach nowej szkoły. Proszę się nie spóźnić na zaplanowane dzień po rozpoczęciu roku szkolnego spotkanie, gdyż punktualność jest warunkiem koniecznym. Więcej szczegółów otrzyma Pan na miejscu.

PS Proszę nie brać ze sobą plecaka.

Serdecznie pozdrawiamy ~ SK

– I to tyle? – mruknął nie tyle zdziwiony, co rozczarowany kilkoma słowami na krzyż. – Same ogólniki.

Nagle zawibrował jego telefon. Była to wiadomość od Piotrka, który również otrzymał taką informację. Artur odłożył list na bok, aby odpisać: To świetnie! Widzimy się jutro!, i dodał emotikonki – dwie pięści zbijające żółwika. Nie potrafił ukryć uśmiechu, gdyż nie wyobrażał sobie nowego roku szkolnego bez najlepszego kumpla. Odłożył telefon i poszedł się umyć. Czasami śpiewał pod prysznicem, co raz wykorzystała jego siostra i go nagrała. Teraz robił to ciszej, bo dobrze pamiętał, jak się zawstydził, gdy ta puściła nagranie na jednym ze zjazdów rodzinnych. Ścigał ją po całym domu, aby zabrać jej telefon i je usunąć.

Zanim poszedł spać, usiadł na łóżku, opierając się o szary zagłówek. Spoglądając przed siebie, czuł się jednak zaciekawiony tą wiadomością. Na pierwszy rzut oka nie było w niej nic interesującego, ale właśnie dlatego tak bardzo go intrygowała. Ogarnęło go pełne ciepła uczucie. Dokładnie to samo, które towarzyszyło mu, gdy dzisiaj przekroczył próg szkoły. Jego podświadomość mówiła, że wydarzy się coś, czego jeszcze nigdy nie doświadczył. Rozmyślał gorączkowo, co to może być. Wpadły mu do głowy różne scenariusze, a miał bujną wyobraźnię. Z tego powodu nie mógł się za bardzo skupić na lekturze, którą przed sobą trzymał.

W końcu odrzucił te gdybania na bok. Poczytał jeszcze przez krótką chwilę książkę Hobbit, czyli tam i z powrotem, po czym całkowicie oddał się swojej wyobraźni i zasnął.

Rozdział II

Lekki chłód na skórze

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Anbsulus. Seria Zakon Eihiliona. Księga I

ISBN: 978-83-8423-080-0

© Piotr Paszkowski i Wydawnictwo Novae Res 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Magdalena Białek

KOREKTA: Emilia Kapłan

OKŁADKA: Krystian Żelazo

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek