Afera z Austen czyli nierozważna i nieromantyczny - Bell Madeline - ebook + książka
NOWOŚĆ

Afera z Austen czyli nierozważna i nieromantyczny ebook

Bell Madeline

3,9

104 osoby interesują się tą książką

Opis

Miłość wymaga czasu – dosłownie!

„Afera z Austen” to pełna humoru i uroku komedia romantyczna – hołd dla Jane Austen, celebracja drugich szans i dowód na to, że miłość może przetrwać nawet podróż w czasie.

Tess Bright wreszcie dostała rolę życia – ma zagrać w filmowej adaptacji Opactwa Northanger Jane Austen. To jej szansa na nowy początek i możliwość uhonorowania mamy, która była wielką fanką autorki. Niestety, los stawia jej na drodze Hugh Balfoura – sztywnego, perfekcyjnego i… irytująco przystojnego brytyjskiego aktora. Ich współpraca to recepta na katastrofę.

Podczas zdjęć dzieje się jednak coś, co zmienia wszystko. Niespodziewany wypadek przenosi Tess i Hugh dwieście lat wstecz – w sam środek epoki regencji. Aby wrócić do swoich czasów, muszą nauczyć się grać rolę w świecie, w którym nie ma kamer, a każdy nieostrożny ruch może zmienić bieg historii.

Czy zdołają odnaleźć drogę do domu, nie komplikując przeszłości? I czy iskry, które dotąd wywoływały tylko kłótnie, mogą stać się początkiem czegoś znacznie bardziej niebezpiecznego… i pięknego?

„Ciepła, dowcipna i czarująca – wzruszająca komedia romantyczna”. – Alexandra Vasti, autorka bestsellerów „USA Today”

„Absolutnie wyśmienita historia z motywem podróży w czasie”. – Clare Gilmore, autorka bestsellerów „USA Today”

„Zadziorna, pełna uniesień i wzruszająca… Nie da się jej oprzeć”. –Emma Lord, autorka bestsellerów „New York Timesa”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 398

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (15 ocen)
6
4
3
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Matt_s

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna!❤️
10
MacGald

Nie oderwiesz się od lektury

Zabawna, urocza, wciagająca historia z szalonym wątkiem podróży w czasie. Połączenie romansu historycznego z komedią romatyczną i wątkiem szalonej podróży w czasie. Dla fanek Jane Austen i Bridgertonów :)
10
Agusiuniunia

Całkiem niezła

Lekka, zabawna. Idealna dla prawdziwych romantyczek ☺️
10
Aguska38

Nie oderwiesz się od lektury

Jakie to bylo dobre 🥰
00
Monai7

Nie oderwiesz się od lektury

Dla wiebicieli J.Austen, fajnq, filmowa historia , lekka ale nie do konca. Milo spedzny czas, polecam.
00

Popularność




TYTUŁ ORYGINAŁU:

The Austen Affair

Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska

Wydawcy: Monika Rossiter, Wojciech Ciuraj

Redakcja: Justyna Yiğitler

Korekta: Anna Burger

Projekt okładki: Adelina Sandecka

Ilustracje na okładce: Adelina Sandecka; © joko, © CreativeArtist / Stock.Adobe.com

DTP: pagegraph.pl

The Austen Affair

Copyright © 2025 by Christine Calella

All rights reserved

Copyright © 2025 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Ewelina Gałdecka, 2025

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie I

Białystok 2025

ISBN 978-83-8417-540-8

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk

Moim babciom: Madeline i Tess

Ta historia jest fikcją. Wszystkie postacie, organizacje i wydarzenia w niej przedstawione albo są owocem wyobraźni autorki, albo zostały wykorzystane jako element fikcji.

Prolog

Jest prawdą powszechnie znaną, że kobiety od niepamiętnych czasów (a przynajmniej od 1995 roku) mają obsesję na punkcie Colina Firtha. Moja matka nie była wyjątkiem.

W niektórych z moich najwcześniejszych wspomnień siedzimy przytulone na kanapie – ona z wielką miską popcornu na kolanach – i oglądamy Elizabeth Bennet besztającą pana Darcy’ego za jego żałośnie nieudane pierwsze oświadczyny. Pewnego razu mama wymierzyła pilotem w ekran i zatrzymała ekranizację BBC na chwilę wystarczająco długą, żeby powiedzieć: „Widziałaś, jakie to było fatalne? Możesz mi wierzyć, że oświadczyny twojego ojca były jeszcze gorsze”.

Tata nigdy nie był częścią naszego życia. Kiedy mama poinformowała go, że jest w ciąży, bez większego przekonania zasugerował ślub, ale ona wiedziała, że jeśli sama idea małżeństwa budzi w nim tak niewielki entuzjazm, to będzie jej lepiej bez niego.

Czasem w książkach Jane Austen bohaterka odrzuca propozycję małżeństwa, żeby skłonić swojego zalotnika do powrotu i większego zaangażowania w starania o jej rękę. Ale szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby mama tego chciała. Zawsze potrafiła odróżnić fikcję od rzeczywistości.

Nie oznacza to jednak, że nie kochała fikcji.

Rozważna i romantyczna, Duma i uprzedzenie, Mansfield Park, Emma, Perswazje i Opactwo Northanger to sześć niezbyt długich książek, które stanowią znaczącą większość spuścizny Jane Austen i które na wieczność ugruntowały jej pozycję w gronie geniuszy literatury angielskiej. To również sześć książek, które moja mama kochała bardziej niż cokolwiek innego na świecie. Jeśli nie liczyć mnie. Nigdy nie wątpiłam, że jestem jej numerem jeden, ale też nigdy nie wątpiłam, że Jane Austen depcze mi po piętach.

Urodziłam się i dorastałam w południowej Kalifornii, ale już w wieku siedmiu lat umiałam mówić z brytyjskim akcentem tak przekonująco, jakbym wychowała się w Surrey. Przychodziło mi to równie naturalnie jak oddychanie, co było oczywiście konsekwencją tego, że w naszym mieszkaniu adaptacje dzieł Austen leciały właściwie bez przerwy, w zapętleniu, stanowiąc swojego rodzaju biały szum. Często nawet nikt nie siedział przed telewizorem. Przygotowywałam w kuchni sałatę na obiad, a z sąsiedniego pomieszczenia dobiegał mnie głuchy odgłos strzał wbijających się w tarczę, do której posyłali je grana przez Gwyneth Paltrow Emma oraz pan Knightley.

Jeśli spojrzeć z perspektywy czasu, nie ma nic zaskakującego w tym, że zostałam aktorką. Telewizor był w naszym domu świętością: jego ciepły szmer nieustannie rozbrzmiewający w tle dodatkowo wzmagał już przytulną atmosferę. I chociaż w naszym mieszkaniu panowało coś, co można by nazwać bezładną kakofonią komfortu i kolorów, pilnowałyśmy, żeby nic nie przesłaniało widoku ekranu. Właściwie była to jedyna uporządkowana strefa w katastrofalnie zabałaganionej dwupokojowej przestrzeni. Na wszystkich krzesłach leżały tu dziergane na drutach koce. Każda płaska powierzchnia była zastawiona kubkami po kawie ze śladami szminki na brzegach. W okresie mojego dzieciństwa częściej niż dwa razy w miesiącu zamawiałyśmy z mamą na kolację chińszczyznę, ponieważ przywożono ją w komplecie ze sztućcami, a to oznaczało, że mogłyśmy odwlec mycie naczyń o jeszcze jeden wieczór. Myślę, że pierwszy raz zobaczyłam podłogę naszego salonu, kiedy miałam dwadzieścia trzy lata i zaczęłyśmy się pakować przed przeprowadzką.

Właśnie zakończył się pierwszy sezon Chucka Browna, a ja po raz pierwszy w życiu naprawdę miałam pieniądze. Nie takie, jakie zarabiały supergwiazdy Hollywood, ale zagrałam jedną z głównych ról w niespodziewanym hicie, a kolejne sezony miały mi zapewne przynieść podwyżki. Wypłaciłam kwotę, którą zarobiłam za wszystkie dwadzieścia dwa odcinki, i każdy cent, który został mi po odprowadzeniu podatków, wykorzystałam, żeby kupić mamie niewielki dom z dwiema sypialniami w Thousand Oaks. Był idealny. Biały tynk i czerwone drzwi frontowe. Chociaż mój serial kręcono głównie w Vancouver, wiedziałam, że będę często latać do Los Angeles i znajdziemy czas i energię, żeby uczynić ten budynek prawdziwym domem.

Myślałam, że mama będzie mieszkać w Thousand Oaks przez następne czterdzieści lat. Że pewnego dnia będzie zapraszać mnie i moje dzieci na Boże Narodzenie i Święto Dziękczynienia. Ale pół roku po tym, jak się wprowadziłyśmy, usłyszała diagnozę.

A po roku już jej nie było.

Rozdział 1

Stoję przy bufecie z przekąskami dla ekipy filmowej ubrana w lekki, niebieski płaszczyk podróżny i pasujący do niego kapelusz budkę. Jedną z kremowych rękawiczek trzymam w zębach, żeby było mi łatwiej nerwowo scrollować Twittera.

Wiedziałam, że wieści się rozejdą prędzej czy później, ale nie byłam przygotowana na taki poziom publicznego upokorzenia.

@EW: Ważna zmiana w obsadzie Chucka Browna: Tess Bright, dwukrotna zwyciężczyni Teen Choice Award, NIE zagra w 5. sezonie.

@Celebri.tea: Anonimowy informator z Vancouver: T*ss Br*ght nie została zastąpiona z powodu „kolidujących harmonogramów”. WYLECIAŁA po tym, jak zawaliła sezony 3 i 4. Producenci nadali jej ksywkę Tereska Rozsypka.

Za chwilę zwymiotuję na mój piękny, dopasowany do realiów epoki kostium. W panice przewijam tweety, aż w końcu natykam się na cyfrową ścianę w postaci oficjalnego potwierdzenia opublikowanego przez moją byłą już showrunnerkę.

@ChuckBrownOfficial: Oto oświadczenie o zmianie aktorki grającej rolę Loosie wydane przez Donnę Cox:

„Kategorycznie zaprzeczamy pogłoskom, jakoby Tess Bright została zastąpiona z uwagi na nierzetelność czy brak profesjonalizmu. Odsyłamy do oświadczenia zespołu Tess, w którym poinformowano, że rozstaje się z serialem ze względu na harmonogram prac nad jej najnowszym filmem Opactwo Northanger. W imieniu całej obsady i ekipy Chucka Browna przesyłam Tess serdeczne pozdrowienia i wyrazy wsparcia! Xoxo, Donna”.

Mój oddech zaczyna się wyrównywać. Donna zrobiła mi dużą przysługę, a wcale nie była mi tego winna. Ale publiczne dementi na nikim nie zrobiło wrażenia, a mnóstwo fanów spekuluje, że to tylko zawodowa grzeczność, i mają rację. Słyszę odgłosy krzątaniny ekipy filmowej – trwają przygotowania do następnej sceny. Odwracam się twarzą do narożnika namiotu z bufetem, żeby nikt przechodzący obok nie mógł wyczytać z mojej twarzy upokarzających wieści.

@RosingsParkour: IMHO oświadczenie showrunnerki CB jedynie potwierdza plotki. Dlaczego miałaby w ogóle coś dementować, gdyby pogłoski nie były bliskie prawdy? Nie przekonała mnie. A Tess tylko pogrąży adaptację Northanger.

@makeatomelette: Tess Bright ma twarz z epoki iPhone’ów. Taka prawda.

@Half_Agony: Jestem rozdarta. Oczywiście chcę obejrzeć Opactwo Northanger ze względu na cudownego Hugh Balfoura, ale myślę, że Tess zrujnuje ten film.

Minęło już prawie dziewięć miesięcy, od kiedy ogłoszono, kto zagra główne role w Opactwie Northanger, i naprawdę miałam nadzieję, że fala oburzenia stopniowo opadnie. Ale teraz nie ma na to szans. Informacja o tym, że zastąpiono mnie w serialu, tylko dolała oliwy do ognia. Już kiedy szłam na casting, wiedziałam, że nie mam wielkich szans. Nikt nie obsadza dziewczyny znanej głównie z występów w coraz dziwaczniejszym serialu młodzieżowym, opartym na publikowanych od lat paskach komiksowych, w głównej roli w poważnym filmie będącym adaptacją dzieła z kanonu klasyki literatury.

Miałam jednak nadzieję, że publiczność będzie gotowa choćby obejrzeć mój występ, zanim wyda wyrok. Naprawdę chcę dobrze wypaść w tej roli. Potrzebuję tego. Bardzo. To ostatnie, co mi zostało z mojej kariery.

Nie będę kłamać. Rozumiem, dlaczego byłabym teraz bezrobotna, gdybym nie dostała angażu w Opactwie Northanger. Minęło mnóstwo czasu, od kiedy ostatnio dałam z siebie wszystko na planie Chucka Browna. Nie jestem z tego dumna, ani trochę. Ale miesiące po śmierci mamy spędziłam w stanie zbliżonym do katatonii. Nie znaczy to, że ciągle leżałam w łóżku. Nadal chodziłam, mówiłam i pojawiałam się na planie, chociaż często spóźniona. Ale w moich oczach nie było już światła. Widziałam fragmenty swoich ostatnich nagrań. Oburzeni fani Chucka Browna mieli rację – rzeczywiście odwalałam fuszerkę w czwartym sezonie. Nie przykładałam się też szczególnie przez większość sezonu drugiego i trzeciego, od kiedy dowiedziałam się o chorobie mamy.

Mój agent powiedział mi o castingu do adaptacji Opactwa Northanger jakieś dziewięć miesięcy po tym, jak ją straciłam. A ja po raz pierwszy od wieczności poczułam przebłysk prawdziwych emocji zamiast… otępienia. Nigdy nie byłam pacjentką w śpiączce – chociaż grałam kiedyś taką w telewizji – ale z emocjonalnego punktu widzenia poczułam, jakbym przebudziła się w szpitalnym łóżku po całych latach snu. Nowina zmusiła mnie do wzięcia się w garść. Opactwo Northanger to niedoceniana i zdecydowanie zbyt rzadko ekranizowana powieść Austen. A przy tym druga na liście ulubionych mojej mamy.

Gdzieś po drodze udało mi się przekonać reżysera oraz osoby odpowiedzialne za casting, żeby zapomnieli o Chucku Brownie. Ja właściwie już to zrobiłam. Jeśli w grę wchodziło Opactwo Northanger,po prostu musiałam się przebić. Musiałam postawić wszystko na jedną kartę i udowodnić swój talent nie tylko ludziom obecnym na przesłuchaniu, ale także samej sobie. Musiałam zdobyć tę rolę albo polec w walce. Skoro mogłam oddać mamie hołd poprzez występ w ekranizacji Jane Austen, zamierzałam wypaść w niej świetnie. Zamierzałam być objawieniem. To miała być moja modlitwa, moja mowa pochwalna i płynące z głębi serca epitafium.

Pokażę, że jestem prawdziwą córką mojej matki.

– Tess! – Katie z działu kostiumów podchodzi do mnie pośpiesznie i odpędza mnie od bufetu. – Nawet mi nie mów, że jadłaś w tym stroju!

W pośpiechu niezgrabnie przekładam telefon z dłoni do dłoni, żeby wyjąć z ust rękawiczkę.

– Tylko marchewkę i seler naciowy pokrojone w słupki!

Katie śmieje się ironicznie.

– Niestety nie jesteś w stanie zjeść niczego o konsystencji choćby na wpół płynnej, żeby się tym nie usmarować. – Wskazuje pękatym palcem na zdjętą z dłoni rękawiczkę. – I nie myśl sobie, że nie widziałam jej w twoich ustach. Jest ręcznie haftowana, Tess!

Robię swoją najbardziej skruszoną minę.

– Przepraszam, Katie. – Ściska mnie w żołądku, kiedy się zastanawiam, czy widziała już najnowsze wiadomości na mój temat. Może właśnie mnie osądza? Może myśli sobie, że jestem w kompletnej rozsypce, a beztroskie podejście do kostiumu to tylko symptom poważniejszych skaz charakteru.

Katie odwzajemnia wymuszony uśmiech, a moje mięśnie się rozluźniają.

– Postaraj się, proszę, pamiętać, że zależy nam na ciągłości montażowej także na poziomie kostiumów.

– Dla ciebie wszystko, moja droga – zapewniam, chowając rękawiczki do kieszeni, gdzie nie będą narażone na szkody.

I właśnie wtedy widzę grafitowy błysk wysokiej sylwetki, która przemyka obok mnie. Wyrzucam rękę w górę i pędzę za nim.

– Hugh! Masz może chwilę, żeby powtórzyć ze mną kwestie przed następną sceną? Naprawdę chciałabym odpowiednio to zagrać.

Hugh słynie z oddania swojemu rzemiosłu. Może jeśli go przekonam, że i ja podchodzę do niego superpoważnie, uda mi się do niego dotrzeć. A to, że naraziłam swoją karierę, żeby zagrać w Opactwie Northanger, jednak mi się opłaci.

Hugh Balfour – prawdziwie brytyjski aktor, który został obsadzony u mojego boku w roli głównego bohatera męskiego, Henry’ego Tilneya – zatrzymuje się gwałtownie, choć niechętnie. Policzki rozgrzewają mi się od wysiłku, jakim okazało się dogonienie go. Hugh ma niewiarygodnie długie nogi, a ja jestem w zgodnym z realiami okresu regencji gorsecie. Może taki strój był wygodny dla osób noszących go na co dzień, ale ja jeszcze do niego nie przywykłam.

Szczerze mówiąc, należę do kobiet, które od razu po powrocie do domu zrzucają nawet nowoczesne staniki, więc polubienie się z gorsetami prawdopodobnie zawsze będzie dla mnie wyzwaniem.

– Panno Bright – mówi Hugh tym swoim grzmiącym, ponurym głosem – ile jeszcze razy muszę panią informować, że nie mam w zwyczaju powtarzać kwestii?

– Co najmniej raz – droczę się. Posyłam mu śmiały uśmiech, modląc się w duchu, żeby to przekomarzanie się pozwoliło nam w końcu przełamać lody. Hugh uważa się za radykalnego zwolennika aktorstwa metodycznego, ale jak na razie wygląda mi bardziej na snoba. Co innego można powiedzieć o kimś, kto odmawia socjalizowania się na planie zdjęciowym, ani na chwilę nie porzuca manier i sposobu mówienia z epoki regencji oraz nie ćwiczy kwestii dialogowych z partnerem, z którym występuje w danej scenie? Jakby tego było mało, Hugh nie wchodzi do charakteryzatorni, jeśli przebywa w niej jakaś aktorka, ponieważ jego zdaniem Henry Tilney nie przebywałby sam na sam z niezamężną kobietą, nie wzbudzając przy tym gniewu socjety.

Nie obchodzi mnie, że studiował na Królewskiej Akademii Sztuki Dramatycznej. Jak dla mnie po prostu mu odbiło.

Ale nie będę nielubiana nawet przez zadufanego w sobie, arystokratycznego szaleńca. Zbyt wiele zależy od chemii między nami na planie. Ludzie już teraz mnie nienawidzą, a jego kochają. Fani pójdą do kin z nastawieniem, że wypadnę do bani, do czego, jak mogę was z radością zapewnić, nie dojdzie. Ale jeśli nie uda nam się sprzedać uczucia łączącego granych przez nas bohaterów, cały film okaże się niewypałem i to mnie będą o to winić.

Nie mogę być jak Dakota Johnson w netfliksowych Perswazjach. Nie mogę. Nie mam za sobą takiej kariery jak ona. To moja wielka i ostatnia szansa. Jeśli ją zmarnuję, nie uda mi się odbić od dna. Mam dwadzieścia sześć lat, a Bóg mi świadkiem, że Hollywood uwielbia nazywać stosunkowo młode kobiety przebrzmiałymi gwiazdami, gdy tylko w jakimś momencie zawiodą. Widmo dwudziestych siódmych urodzin wisi mi nad głową, a głos Charlotty Lucas powtarza: „Jestem przerażona”. A przecież nie mam nawet rodziców, dla których mogłabym być ciężarem.

Bez wyjścia awaryjnego w postaci Chucka Browna będę miała szczęście, jeśli trafię w machinę produkcyjną świątecznych filmów Hallmarku, zanim popadnę w całkowite zapomnienie.

Nie żeby uznawanego za wschodzącą gwiazdę Hugh Balfoura, utalentowane dziecko sławnych rodziców, w ogóle to obchodziło. Jest ode mnie o dwa lata starszy, ale ponieważ to mężczyzna, zostało mu o wiele więcej czasu, żeby się wykazać. Chociaż i tak tego nie potrzebuje: jego filmografia już teraz jest znacznie bardziej imponująca od mojej. Zagrał ważną drugoplanową rolę w filmie biograficznym Christophera Nolana oraz pojawił się w dwóch odcinkach najnowszego sezonu The Crown, a jego profil na IMDb pięknie uzupełnia kilka nakręconych w klimacie Scorsesego dramatów, które naprawdę skłaniają widzów do rozmyślań nad przedstawionymi wątkami i zamysłami reżysera.

Chuck Brown zwykle składnia ludzi do zadumy jedynie nad tym, na jakich prochach muszą być jego scenarzyści.

– Mój proces przygotowania do roli nie przewiduje fraternizacji – wyjaśnia mi Hugh. Ma tak ściągniętą twarz, jakby ssał kwaśny cukierek. Jakby Hugh Balfour, spadkobierca wielopokoleniowej tradycji zachowywania kamiennej twarzy, w ogóle mógł się zniżyć do czegoś tak niegodnego.

Właściwie to bardzo szkoda, że Hugh poświęca każdą sekundę dnia na obnoszenie się z ponurą miną. Jak można się spodziewać po gwieździe filmowej, jeśli akurat nie wygląda na poirytowanego, jest niezwykle przystojny. Ale nie jest to uroda rodem z typowych hollywoodzkich hitów. Nie zobaczylibyście go w jednym z tych wypuszczanych przed świętami filmów akcji, w których bohater z wykałaczką w ustach oddala się od miejsca eksplozji. Żadnych licówek na zębach, opalenizny natryskowej czy sztucznie napompowanych mięśni. To raczej uroda w typie bajronowskim. Jakby był stworzony do stania na krawędzi klifu, z ciemnymi lokami zdmuchiwanymi przez wiatr z ozdobionej szlachetnymi brwiami twarzy, pogrążony w ponurych, niespokojnych myślach na temat losów utraconej ukochanej. Los przeklął go także, obdarowując go wysokimi, arystokratycznymi kośćmi policzkowymi oraz błyszczącymi, ciemnymi oczami, które są równie hipnotyzujące, co przerażające.

Ale trudno się skupić na jego rysach, kiedy aż cię mdli od jego gównianej osobowości.

Stanowczo odmówiwszy nawiązania serdeczniejszej relacji, Hugh ponownie zaczyna iść.

Idę za nim. Czego jak czego, ale uporu na pewno nie można mi odmówić.

– Nie możesz wiecznie mnie zbywać – mówię. Mój głos podnosi się o pół oktawy i robi się nieco piskliwy, ale się tym nie przejmuję.

– Nie, nie wiecznie – mamrocze Hugh. – Tylko do czasu, aż skończymy kręcić.

– Daj spokój – jęczę. – Wiem, że masz ten swój cały wymyślny proces, ale ja muszę poznać swojego filmowego partnera. Nie możemy się spotkać gdzieś w połowie drogi?

Hugh wygina ciemną brew w sardonicznym grymasie.

– Zanosi się na deszcz, co zapewne wstrzyma nas na kilka godzin. Jeśli nie masz nic przeciw, wolałbym je spędzić w mojej suchej przyczepie.

Właśnie dotarliśmy do rzeczonej przyczepy. Chwyta za klamkę drzwi, które – jak zauważyłam – często się zacinają, po czym otwiera je szarpnięciem. Mocnym. Jakby był na nie zły.

– Albo możesz je spędzić w mojej przyczepie – sugeruję z nadzieją, że jeśli nic innego nie pomoże, mogę go irytować tak długo, aż w końcu mnie polubi. – Jest równie duża.

– Nie, dziękuję – prycha Hugh. – Słyszałem, w jakim stanie jest twoja przyczepa.

Wchodzi do środka i zamyka mi drzwi przed nosem.

Naprawdę jest strasznym kutasem.

Rozdział 2

Wracam do bezpiecznego, ciepłego zacisza swojej przyczepy, żeby poczekać w niej na nadchodzącą nieuchronnie burzę. Przez jakieś dziesięć minut zabijam czas, bezmyślnie przeglądając Bumble. Natychmiast przesuwam w lewo każdego, kto wydaje się należeć do ekipy filmowej, a potem przyglądam się twarzom kilku mężczyzn z okolicy, zastanawiając się, czy przygoda na jedną noc pozwoliłaby mi rozładować stres, czy raczej by go nasiliła. W końcu nikogo nie wybieram. Jeśli chodzi o kwestie miłosne, nie można mi ufać. Nigdy nie było można.

Niczym Marianne Dashwood od zawsze jestem bardziej romantyczna niż rozważna. Bez hamulców angażuję się w każdy związek, a ta intensywność często przeraża partnerów. Ryan, ostatni facet, z którym się na poważnie spotykałam, zostawił mnie, kiedy mama zaczynała chemioterapię. Spotykaliśmy się od dwóch miesięcy, a ja powiedziałam mu, że się w nim zakochałam. Chyba trochę przesadziłam, bo kiedy zobaczyłam go następnym razem, był na zdjęciach opublikowanych przez Page Six w towarzystwie jakiejś supermodelki, którą zabrał na premierę swojego filmu. Od tamtej pory narzuciłam sobie surowy reżim pod hasłem „Żadnych zobowiązań, jedynie rozładowanie napięcia”. Ale jakimś cudem zawsze i tak kończyłam zraniona.

Nie pomaga zapewne, że mam słabość do ładnych buziek – a tych w Hollywood jest pełno – za to nie najlepiej oceniam charaktery. Zawsze wybieram związkofobów albo kolesi z ciągotami do zdrad lub ghostingu. To tylko kolejny aspekt mojego życia, nad którym nie potrafię zapanować.

Sfrustrowana rzucam telefon na kanapę, bo dociera do mnie, że bezsensowne rozmyślanie o jakichś przypadkowych facetach jedynie rozproszy moją uwagę i odciągnie ją od jedynej osoby, z którą desperacko potrzebuję popracować nad łączącą nas chemią. To oczywiście Hugh Balfour.

Wygląda mi na to, że Hugh nie ma konta w żadnej z aplikacji randkowych, które ściągnęłam. Zapewne zostawił w Londynie jakąś idealną, pochodzącą z dobrej, zamożnej rodziny dziewczynę. A to oznacza, że prawdopodobnie jest jej wierny. Może i wydaje się narcyzem, ale zachowuje się o jakieś dwie trzecie szacowniej od większości moich byłych.

Z westchnieniem opieram głowę o plastikowe okno przyczepy, próbując się jakoś otrząsnąć i wyjść z dołka.

Żeby nagrać większość scen, przylecieliśmy do starej, dobrej (i deszczowej) Anglii, a dokładniej do Hampshire, hrabstwa, w którym żyła i zmarła sama Jane Austen. Można by pomyśleć, że Hugh trochę się rozluźni na ojczystej ziemi, ale nieee… Kij nadal tkwi głęboko w jego zaskakująco kształtnym tyłku.

Nasza wyprawa do Hampshire ma wiele plusów. Powiedziano mi, że scenę ślubu będziemy kręcić w katedrze w Winchesterze, gdzie Jane została pochowana. Z kolei za scenerię ujęć w tytułowym Northanger Abbey ma posłużyć tutejszy ogromny hotel, który był kiedyś prawdziwym domem jakiejś cholernie bogatej, snobistycznej rodziny. Wizyta w nim była niewiarygodna. Szary kamień, wieżyczki i wielkie okna, które w swoim czasie musiały robić wrażenie. Nigdy nie sądziłam, że jakiekolwiek miejsce może być tak onieśmielające, jeśli nie liczyć, powiedzmy, Watykanu. Menedżerka hotelu uprzejmie zaprosiła najważniejszych członków obsady na krótką wycieczkę po budynku. Powiedziała, że mają tu ponad sześćdziesiąt sypialni, a cały teren kompleksu to niemal tysiąc akrów1.

Hugh nie słuchał oprowadzającej nas po kompleksie menedżerki. Spojrzenie miał wyraźnie znudzone. Jedynym sygnałem życia z jego strony było ciche prychnięcie, kiedy zapytałam kobietę, czy to w tym miejscu kręcono Downton Abbey.

Możecie mnie pozwać, ale dla mnie wszystkie eleganckie, stare domy wyglądają tak samo. Przypuszczam, że w oczach Hugh, który dorastał w tym kraju, i to, założę się, w zamożnej rodzinie z tradycjami, jestem żałosną ignorantką. I pewnie rzeczywiście nią jestem. Wychowywałam się w znacznie skromniejszym otoczeniu niż on: moja mama była asystentką stomatologiczną, a jego rodzice są cenionymi brytyjskimi aktorami. To nepotyzm, serio. Czy może być o tyle bardziej utalentowany ode mnie, córki samotnej matki z klasy robotniczej, skoro oboje skończyliśmy dokładnie w tym samym miejscu, grając w dokładnie tym samym filmie?

Tak czy siak siedzę w swojej przyczepie, podpierając podbródek rękoma, i smętnie wyglądam przez okno, wpatrując się w strugi deszczu zalewające zieloną angielską wieś. Metaliczny dźwięk kropli uderzających o dach jest niemal hipnotyzujący. Każdą dziewczynę zmusiłby do pogrążenia się w najbardziej melancholijnych myślach. Hugh miał rację co do jednego: moja przyczepa nie jest w najlepszym stanie. Podobnie jak w przydzielonej mi na planie Chucka Browna w tej również gromadzą się stopniowo śmieci, które zostawiam za sobą każdego dnia. Nie spędziłam tu jeszcze zbyt wiele czasu, ale przyczepa już jest tak zabałaganiona, że zaczyna przypominać mi dom. Nie lubię się do tego przyznawać, ale czasem rezygnuję z umycia szklanki ze śladami szminki, bo przywołuje ona wspomnienie dawnych dni, kiedy mama ciągle jeszcze ze mną była.

Po jakiejś godzinie intensywnych opadów niebo nieco się przejaśnia i deszcz powoli przechodzi w uporczywą mżawkę. I mniej więcej właśnie wtedy, wyglądając tępo na zewnątrz, uświadamiam sobie, że jeśli zmrużę oczy, jestem w stanie zajrzeć przez okno znajdujące się dokładnie naprzeciw mojego prosto do przyczepy Hugh.

I co widzę? Jak powiedziałby Anglik: cholerne nic. Hugh siedzi na sofie niczym posąg – nakręcany ołowiany żołnierzyk, którego trybiki się popsuły – tak wyprostowany i nieruchomy, że mogę jedynie założyć, że stara się nie wygnieść swojego kostiumu.

Gdzieś na dnie mojego żołądka rozpryskuje się kropla poczucia winy. Zwykle kręcę się po przyczepie w kostiumie, nie przejmując się zupełnie zagnieceniami czy okruszkami. Ale natychmiast odpycham od siebie to uczucie – nie wszyscy możemy być sztywnymi automatami jak Hugh Balfour.

Ponownie skupiam się na niewielkim fragmencie prywatnej przestrzeni Hugh, który mogę dostrzec pod tym kątem. Widzę leżący na jego udach scenariusz, który przegląda. Jego kolana wystają ponad powierzchnię stolika kawowego niczym odnóża modliszki. Na rzeczonym stoliku panuje nienaganny porządek, a wszystkie przedmioty – kubek z herbatą (oczywiście na podstawce), sfatygowaną i grubą niczym hotelowa Biblia książkę oraz komórkę leżącą na blacie ekranem do góry, jakby miała zaraz zadzwonić – ułożono w odpowiednich pozycjach.

Czyjego telefonu tak wyczekuje? Agenta z propozycją kolejnej świetnej roli w poważnym scenariuszu na poziomie? Swojej eleganckiej, surrealistycznie zachwycającej dziewczyny, którą niemal na pewno ma? A może – ukłucie zazdrości – swojej niezwykle utalentowanej matki aktorki, która od dziesięcioleci cieszy się stabilną pozycją w tym biznesie, a jej ostatnią znaczącą rolą była enigmatyczna matrona w prequelu Gry o tron?

Nie mogę tego znieść. Podrywam się z krzesła i nerwowo podchodzę do drzwi przyczepy. Po raz milionowy żałuję, że nie mogę zadzwonić do mamy. Opowiedzieć jej o nierozsądnym partnerze z planu, hejterach z Twittera i swoich zawodowych porażkach. Oraz o tym, jak trudny jest każdy dzień bez niej.

Prawda jest taka, że nie mam nikogo, do kogo mogłabym zadzwonić. Nie chodzi o to, że nigdy nie miałam przyjaciół. Kiedyś łączyły mnie dosyć serdeczne relacje z kolegami z Chucka Browna, ale na pewno nie odezwę się do nich właśnie dzisiaj. Było też kilka aktorek, z którymi trzymałam się w Los Angeles. Ale na przeszkodzie prawdziwej zażyłości, nawet jeśli nie mówiłyśmy o tym głośno, zawsze stała jedna kwestia: świadomość, że często stanowimy dla siebie konkurencję, starając się o tę samą rolę. A poza tym… rola mojej najbliższej przyjaciółki na całe życie została obsadzona już w dniu, kiedy się urodziłam. Nie potrzebowałam poczucia, że jesteśmy z tamtymi kobietami nierozłączne. Nie potrzebowałam pielęgnowanych starannie rytuałów, zrozumiałych jedynie dla nas żartów oraz naturalnej łatwości dzielenia się najskrytszymi sekretami bez obaw, że zostanę oceniona. Nie, kiedy miałam mamę.

Z ponurych rozważań wyrywa mnie asystent produkcji, który puka do drzwi przyczepy Hugh i mówi mu, żeby wrócił do charakteryzatorni w celu ponownego ułożenia mokrych włosów, zanim wrócimy do kręcenia.

Oddech więźnie mi w piersi: doznaję nagłego jak błyskawica, niemal bolesnego olśnienia.

Hugh odmawia przebywania ze mną w przyczepie do charakteryzacji ze względu na to swoje aktorstwo metodyczne. Z mojego punktu widzenia jego radykalne podejście ociera się już o patologię. Jakim cudem fakt, że usiądziemy razem w tej samej przyczepie, miałby zaszkodzić jemu albo jego bezcennemu kunsztowi?

Grana przeze mnie bohaterka, Catherine Morland, uwielbia wścibiać nos w nie swoje sprawy i jest pod tym względem niepoprawna. To dziewczyna, która kręci się po nienależącej do niej gotyckiej rezydencji, przekopuje szafy i szpera w poszukiwaniu rodzinnych sekretów. Czy Hugh może mnie winić, jeśli zadziałam w zgodzie z jej duchem? Przecież to idealnie wpasowuje się w jego metodę.

Wypadam z własnej przyczepy i przekradam się za tą należącą do Hugh, żeby nie widział, jak pędzę do charakteryzatorni, wyprzedzając go. Wpadam do środka i cicho wślizguję się do obszernej szafy. Na szczęście Lea, nasza stylistka fryzur, której rolą jest układanie pukli Hugh w perfekcyjną fryzurę, jaką można podziwiać potem na ekranie, stoi odwrócona plecami, kiedy wchodzę. Na uszach ma jak zwykle słuchawki Beats, a ja przypadkowo wiem, że nasza Lea spędza większość czasu, zagłębiając się w podcasty kryminalne. Lokuję się wygodnie pomiędzy grubym wełnianym płaszczem i nadal wilgotną kurtką przeciwdeszczową, zostawiam leciutko uchylone drzwi i czekam na Hugh.

Zjawia się bezzwłocznie. Czegóż jednak się spodziewać po mężczyźnie, którego umysł jest tak nudny i przewidywalny jak rozkład jazdy pociągów. Siada w fotelu (jego plecy znajdują się dokładnie naprzeciw drzwi szafy – trafiony zatopiony!), a Lea sięga po grzebień o szerokich zębach, żeby przywrócić ciemne loki mężczyzny do idealnego stanu. Zdejmuje słuchawki z uszu i zakłada je na szyję, a ja słyszę słaby, piskliwy głos narratora podcastu: „Jedynym śladem, który udało się znaleźć po tym, jak Casey Wilkerson zniknęła dwudziestego dziewiątego kwietnia, były jej majtki…”.

Lea zerka w stronę okna, którego nie widzę ze swojego miejsca, i mówi:

– Wygląda na to, że się przejaśnia. Może Dominicowi uda się dziś jednak nakręcić tę scenę.

– Nie mogę się doczekać, aż będziemy to mieć za sobą – mamrocze Hugh.

– W porządku, panie Ponuraku – rzuca lekko Lea.

Ale Hugh jej nie słucha. Telefon, który nadal ściska mocno w dłoni, zaczyna dzwonić. Podnosi wzrok na Leę.

– Będzie ci przeszkadzać, jeśli odbiorę?

– Ani trochę! – Lea ponownie zakłada słuchawki na uszy, żeby zapewnić mu nieco prywatności, ale nie przestaje pracować nad jego fryzurą. Hugh odbiera.

– Florence! – mówi, przykładając telefon do ucha. – Jak tam?

Milczy przez chwilę, chłonąc każde słowo swojej rozmówczyni. Mój żołądek robi dziwnego fikołka. Florence. To musi być jego dziewczyna.

– Racja – mamrocze Hugh, kiwając głową na słowa kobiety po drugiej stronie słuchawki. – Racja. Cóż… Chyba się tego spodziewaliśmy. – Widzę, jak mięśnie jego ramion się napinają. – Nie. Doskonale wiem, że dasz sobie radę. Po prostu chciałbym być w domu razem z tobą. Zrobić swoje.

Milczy przez dłuższą chwilę, pozwalając Florence coś powiedzieć, a potem dodaje:

– Wiesz, że nie korzystam z mediów społecznościowych. Są kompletnie bezwartościowe.

Przewracam oczami. Jaki on pretensjonalny.

– Co takiego?! Dobra, wyślij mi link.

Kolejna dłuższa przerwa w rozmowie, telefon Hugh wibruje, a on zaczyna przeglądać coś, co właśnie mu wysłano. Mam przeczucie, że już wiem, co to takiego.

– Jezu Chryste, Floss. – Hugh głośno wypuszcza powietrze ustami. – To znaczy… Tak, oczywiście, jest wprost nieznośnie wesoła i irytująca, ale wyrzucenie z obsady to jednak inny kaliber. Ta rola to moje przekleństwo.

Krew ścina mi się w żyłach, policzki płoną z wściekłości. Usłyszał o mnie jedną plotkę i od razu zakłada najgorsze? I w dodatku – taki uroczy, mały bonus – uważa, że to ja jestem irytująca? Mężczyzna, który odmawia zachowywania się jak cywilizowany obywatel dwudziestego pierwszego wieku i zamiast tego odgrywa dżentelmena z czasów regencji, uważa, że to ja jestem irytująca?! Już mam wyskoczyć z szafy i walnąć go w łeb, kiedy dociera do mnie, że taki popis mógłby w zasadzie potwierdzić jego przekonanie… Więc pozostaję w ukryciu.

Hugh śmieje się ponuro do telefonu.

– Nie, nie zapytam jej o to, Floss. Jeśli chcesz poznać drastyczne szczegóły, musisz dalej ślęczeć na tych swoich plotkarskich blogach. Nie, nie jestem snobem. I powiem ci dlaczego: już bez niej mamy wystarczająco dużo na głowie, niepotrzebne mi dodatkowe komplikacje. Bliska relacja z kimś takim jak Tess Bright oznacza nieuchronne zamieszanie.

W kącikach oczu czuję piekące łzy, ocieram je niecierpliwym gestem wściekła sama na siebie. Naprawdę mi odbija. Ten film powinien być szczytowym osiągnięciem mojej kariery, a tymczasem kulę się w ciemności, podsłuchując, jak ktoś, kto mnie nienawidzi, szczegółowo wylicza, dlaczego uważa mnie za odstręczającą. I co gorsza: może mieć rację. Muszę się wziąć w garść.

Następuje kolejne dłuższe milczenie Hugh, a potem pożegnanie:

– Tak. Tak. Oczywiście. Zadzwonię jutro, jak skończymy. Powiedz im, że ich kocham. Tak, do usłyszenia. Jakoś to rozpracujemy. Wrócę do domu, zanim się zorientujesz.

Kiedy się rozłącza, Lea odsuwa grzebień od jego głowy i gestem wskazuje mu drzwi wyjściowe.

– Jesteś gotowy!

Hugh wstaje, wkłada cylinder i żegna się z nią.

Czekam, oddychając głęboko, jakbym była na zajęciach z medytacji, i po dobrych sześćdziesięciu sekundach od wyjścia Hugh opuszczam szafę. Lea piszczy i z przerażenia rzuca grzebieniem. Posyłam jej fałszywie radosny uśmiech. Nie jestem pewna, czy słyszała choć słowo z krytycznego wywodu Hugh na mój temat.

– Lea – mówię – słuchasz tylu podcastów o zbrodniach. Powinnaś już wiedzieć, że zawsze trzeba sprawdzić szafę. Uznajmy to za lekcję.

Kobieta się śmieje, nieco oszołomiona, a następnie każe mi usiąść w fotelu, żeby mogła mi poprawić fryzurę. Kolejne kilka minut wykorzystuję na zepchnięcie gniewu, który czuję w tej chwili do Hugh (a w dużym stopniu także do samej siebie), gdzieś głęboko pod powierzchnię.

Zamiast na nim skupiam się na pracy. To praca jest ważna, a nie jakiś przemądrzały brytyjski palant. Próbuję zamknąć swój umysł na wszystko, co nie wiąże się z kluczową sceną, którą nasz reżyser, dwukrotnie nominowany do Oscara Dominic Lawrence, zamierza nakręcić dziś po południu, jeśli tylko pogoda się utrzyma.

Moim zdaniem scena, którą zaraz nagramy, należy do najważniejszych w całym scenariuszu. Nasza bohaterka, Catherine Morland, jest nałogową czytelniczką powieści i często daje się ponieść wyobraźni. Do tego momentu Catherine tworzyła w głowie rozbudowane historie, które – jak zapewnił mnie Dominic – miały być przedstawione w filmie w soczystych, wręcz przesyconych kolorach z towarzyszącą im porywającą, romantyczną ścieżką dźwiękową. Ale w tej scenie ktoś po raz pierwszy wkracza wprost w świat fantazji Catherine. W czasie gdy jadą do posiadłości jego ojca, Henry Tilney droczy się z nią, że na pewno będzie miała tam okazję przeżyć przygody w gotyckim klimacie.

Urok Henry’ego widać tu wyraźniej niż gdziekolwiek indziej. Pokpiwa sobie z niej, to prawda, ale nie robi tego w niegrzeczny sposób. Jest w jego zachowaniu pewne ciepło i nuta flirtu. Spotyka się z Catherine na jej poziomie. Chemia pomiędzy mną a Hugh musi być w tej scenie naprawdę elektryzująca. To od niej zależy wiarygodność naszej historii miłosnej.

Niedługo później pojawia się asystent produkcji, który pośpiesznie zaprasza mnie do powrotu na plan, a ja ruszam za nim z mocnym postanowieniem, że muszę uczynić tę scenę wiarygodną niezależnie od tego, czy Hugh będzie ze mną współpracował, czy nie.

Docieram na pole, gdzie na specjalnym wózku czeka już kamera gotowa nagrać, jak przekomarzamy się z Hugh, który specjalnie do tej sceny intensywnie ćwiczył prowadzenie otwartego powozu. Do jego zaangażowania nie można się przyczepić. W dodatku niewielu aktorów ma taki talent do pracy ze zwierzętami.

Jedyne, co ja musiałam zrobić w ramach przygotowań do tej roli, to – zgodnie z umową – zrezygnować w miesiącach poprzedzających kręcenie filmu z choćby podcinania czarnych włosów, które są moim znakiem rozpoznawczym. Dominicowi zależało, żeby we wszystkich sekwencjach scen w klimacie fantastycznym odziana w koszulę nocną Catherine miała powiewającą, hebanową grzywę, chociaż w scenach z jej „rzeczywistości” loki ma zawsze wysoko upięte zgodnie ze stylem epoki.

Któryś z członków ekipy filmowej pomaga mi wsiąść do gigu (tak po regencyjnemu nazywa się dwuosobowa bryczka zaprzężona w jednego konia) i zająć miejsce obok Hugh, a ja biorę głęboki wdech, wchodząc w rolę Catherine, która nie czuje do niego niechęci. Choć nie jest to w tej chwili coś, co przychodzi mi naturalnie.

– Gotowi? Skupmy się, bo każde ujęcie się liczy. Pogoda nie utrzyma się wiecznie – woła do nas Dominic.

Hugh odpowiada mu skinięciem głową, a ja unoszę kciuki.

– I… akcja!

U mojego boku Hugh przywołuje na twarz lekko rozbawiony uśmiech, który kompletnie nie przypomina wyrazu twarzy, jaki przybiera w mojej obecności, kiedy kamery są wyłączone. Płynnie prowadzimy rozmowę, zręcznie balansując na granicy pomiędzy pewną swobodną zażyłością a dziewiętnastowieczną przyzwoitością, ale intuicja podpowiada mi, że skłaniamy się za bardzo ku tej drugiej. Iskrzenie między nami nie jest na tyle namacalne, żebyśmy mogli sprzedać widzom coraz intensywniejsze wzajemne zauroczenie naszych postaci. Czuję, że mój niepokój przesącza się w wypowiadane kwestie, jeszcze mocniej zatruwając scenę.

Hugh wydaje się zauważać mój dyskomfort, ale mimo to ciągnie dialog zgodnie ze scenariuszem. Zerka na mnie i komentuje:

– Pani powzięła już bardzo pochlebne wyobrażenie o opactwie.

Prostuję się i kątem oka dostrzegam, że jego krawat jest lekko przekrzywiony. Spływa na mnie natchnienie. Posyłając partnerowi promienny uśmiech, mówię:

– Oczywista! A czyż to nie jest wspaniała budowla, taka, o jakich się czyta?

A potem improwizuję. Podążając za przypływem inspiracji, nachylam się do Hugh i poprawiam mu krawat, żeby układał się lepiej. Może nie jest to coś, co zrobiłaby prawdziwa dama z okresu regencji, ale czasem właśnie takie drobne odstępstwa w adaptacjach dzieł Austen zmieniają te filmy w złoto. Przypomnijcie sobie choćby ikoniczną już scenę w Dumie i uprzedzeniu z 2005 roku, w której to Matthew Macfadyen rozprostowuje dłoń.

Gdyby tylko mój partner zechciał współpracować i włączył się do gry razem ze mną choćby na sekundę…

Ale Hugh tego nie robi.

Przeciwnie: sztywnieje i pociągnięciem za lejce daje koniom sygnał do zatrzymania. Zwierzęta wyhamowują, a on gromi mnie spojrzeniem.

– Cięcie! – woła Dominic. – Co to, do cholery, było, Hugh? To nie czas, żebyś rzucał Catherine takie spojrzenia.

Hugh wzdycha. Wyraźnie widać, że jest bezgranicznie poirytowany.

– Ona nie może tak robić. Żadna niezamężna kobieta w tamtych czasach by się tak nie zachowała. – Spogląda na mnie zmrużonymi oczami. – Kim niby ma być twoja Catherine?

Prycham, bo niemal nie mogę w to uwierzyć.

– Na pewno nie portową dziwką, jeśli to właśnie sugerujesz.

Hugh śmieje się szorstko.

– Wiesz, czasem myślę… – Urywa. – Nieważne.

– Ależ nie – odpowiadam niebezpiecznie radosnym głosem. – Dlaczego miałbyś się powstrzymywać? Wyraźnie chcesz coś z siebie wyrzucić. Więc, proszę, racz się tym z nami podzielić.

Przecież nie jest w stanie powiedzieć o mnie czegoś, czego już wcześniej nie słyszałam.

Hugh odwraca się do mnie z zaciśniętą szczęką, na jego skroni pulsuje żyła.

– W porządku. Tak właśnie zrobię. Zamierzałem powiedzieć, że najwyraźniej nie zawracałaś sobie głowy researchem, zanim dołączyłaś do obsady tego filmu. Nie szanujesz mojego sposobu przygotowania się do roli, co mnie nie dziwi, bo najwyraźniej sama nie przygotowałaś się do swojej.

Zaciskam pięści tak mocno, że zaczynam się obawiać, że szwy w rękawiczkach za chwilę puszczą, a ciężka praca Katie pójdzie na marne.

– Jak śmiesz?! – mówię, podrywając się na równe nogi w powozie i rzucając mu z góry gniewne spojrzenie. – Jak śmiesz mówić do mnie w taki sposób, kiedy to ja jako jedyna staram się ocalić historię miłosną łącząca naszych bohaterów?! Jeśli widzowie nie uwierzą, że Henry’ego i Catherine do siebie ciągnie, to cały film będzie zrujnowany. I to nie moja wina, że nie ma między nami chemii.

Spoglądam na zgromadzoną wokół nas ekipę, której członkowie z otwartymi ustami asystują tej nieuchronnej już katastrofie. Pewnie wszyscy czytali dzisiejsze wiadomości. Pewnie uważają, że jestem beznadziejna. Więc równie dobrze mogę mówić dalej. Śmieję się dziko, a potem kontynuuję tyradę, potrząsając palcem przed twarzą Hugh.

– Od samego początku byłam dla ciebie wyłącznie miła, podczas gdy ty traktowałeś mnie jak śmiecia. Nawiasem mówiąc, słyszałam, co mówiłeś o mnie za plecami. Kutas z ciebie. I w dodatku podły. – Hugh otwiera szeroko oczy, a ja brnę dalej: – Wiem, że nie chcesz pracować z kimś pozbawionym szlachetnego rodowodu, ale powiem ci jedno: jestem w stanie zagrać tak, że da się wyczuć chemię nawet między mną a ścianą. To właśnie ta chemia pozwoliła mi dwa razy zgarnąć Teen Choice Awards, chociaż na planie Chucka Browna nie posługiwałam się słowami najwspanialszej pisarki romansów w języku angielskim. Jeśli potrafię osiągnąć taki efekt w tandetnym melodramacie, ale nie na planie filmu Austen, to problem tkwi w tobie.

Takiego zarzutu Hugh nie może znieść. Podrywa się z miejsca, tak że teraz to on góruje nade mną – jego już znaczący wzrost dodatkowo podkreśla czarny cylinder, który ma na głowie.

– A może ja myślę, że problem polega właśnie na tym, że obsadziliśmy kogoś, kto wygrał Teen Choice Award? Więcej nawet, może problem polega na tym, że obsadziliśmy kogoś, kto zabiera do pracy własny bagaż i swoim brakiem profesjonalizmu zaburza cały harmonogram?

Zanim zdążę pomyśleć, moja ręka wystrzela w górę, żeby wylądować na policzku Hugh. Obawiam się, że to nie jest delikatne klepnięcie. Dłoń piecze mnie od siły uderzenia, a kiedy ją zabieram, skóra na jego twarzy jest zaróżowiona. Słyszę głośne westchnienie zgromadzonego wokół tłumu. Dominic ukrywa twarz w dłoniach i mamrocze:

– Jasna cholera.

Odwracam się w miejscu, zeskakuję z gigu i wypadam poza zasięg oka kamery. Nie wiem, dokąd dokładnie idę, ale wiem, że chcę się znaleźć gdzieś daleko od niego. Nogi niosą mnie do namiotu z bufetem. Zdejmuję rękawiczki, wpycham je do kieszeni i zaczynam ogrzewać dłonie nad jednym z wolnostojących grzejników. Chwilę później słyszę odległe uderzenie pioruna i ponownie zaczyna padać.

Jak on śmiał?! Ten snob kompletnie nic o mnie nie wie. Gdyby sam musiał brnąć przez wyczerpujące szesnastogodzinne dni pracy na planie Chucka Browna, jednocześnie opłakując śmierć najlepszego przyjaciela, pewnie też zabierałby do pracy własne problemy.

Boże… Wyrywa mi się cichy szloch. Wygląda na to, że znowu wylecę z obsady. Tym razem z mojego wymarzonego filmu.Ponieważ Hugh ma rację. Jestem niewybaczalnie nieprofesjonalna. Kto daje w twarz partnerowi? Dzięki Bogu, że mama nie może mnie widzieć teraz, kiedy jestem o krok od stracenia najważniejszej roli w moim życiu.

Z zewnątrz dobiegają mnie odgłosy świadczące o tym, że ekipa odprowadza gig i konie pod dach oraz odwozi kamery. Jestem taka wściekła, na Hugh i na siebie, że nawet nie rejestruję dźwięku kroków za moimi plecami. I nagle Hugh staje obok mnie. Z rękoma zaplecionymi na piersi i spojrzeniem jeszcze bardziej oburzonym niż zwykle.

– Zamierzasz przeprosić czy Amerykanie rzeczywiście są aż tak niewychowani?

Odwracam się, żeby na niego spojrzeć, i z uporem zadzieram podbródek. Może i przeprosiłabym w momencie, który uznałabym za słuszny, ale teraz nie mogę. Bo to oznaczałoby porażkę.

– Mam taką zasadę, że nigdy nie przepraszam za coś, co sprawia mi aż taką przyjemność.

Hugh przewraca oczami.

– O rany… Czyli znów będziemy się zachowywać dziecinnie?

Prycham drwiąco.

– O! Jest i pluralis maiestatis, oczywiście. Uważasz się za najwspanialszego aktora wszech czasów, prawda? Uważasz, że słońce wstaje i udaje się na spoczynek razem z Hugh Balfourem. I tak, może i będę miała kłopoty z powodu dzisiejszego zajścia. Może nawet mnie zwolnią. Ale film nie stanie się lepszy dlatego, że ze mnie zrezygnują. Mam dla ciebie wiadomość, kolego: jeśli ktoś w tej obsadzie jest nietrafionym wyborem, to właśnie ty.

Hugh dosłownie opada szczęka.

– A skąd niby – jego język ocieka wręcz kwasem, kiedy zadaje mi to pytanie – taki wniosek?

Unoszę triumfalnie brew, bo wiem, że mam rację.

– Może i nie trzymam się jakiejś pretensjonalnej metody aktorskiej, ale przynajmniej rozumiem swoją postać. Możesz sobie robić tak szeroko zakrojony research, jak tylko zapragniesz, ale to nie zrekompensuje faktu, że ni w ząb nie pojmujesz Henry’ego Tilneya. On jest zabawny. Ciepły. I na pewno nie jest zarozumiałym dupkiem, który nie raczyłby wejść ze mną do jednej przyczepy do charakteryzacji.

Hugh śmieje się głośno.

– On jest duchownym, synem dżentelmena! Przestrzegałby zasad przyzwoitości niezależnie od okoliczności.

Odpowiadam mu takim samym szyderczym śmiechem.

– Wydaje ci się, że jesteś taki bystry. Ale lepiej nie mieć rozumu wcale, niż robić z niego tak zły użytek.

Na te słowa Hugh zastyga, a jego przystojna twarz tężeje w wyrazie szoku.

– Czy ty właśnie… zacytowałaś mi Emmę?

– Umiem czytać, wiesz? – Deszcz przybiera na sile, woda zaczyna wpływać do namiotu, pole pokrywają teraz kałuże i błoto. Nie nakręcimy już dziś tej sceny.

Usta Hugh wyginają się i przybierają zabawny, przekorny wyraz.

– Albo potrafisz się nauczyć na pamięć kwestii Gwyneth Paltrow. Przynajmniej tyle.

Rozpalona do białości wściekłość sprawia, że moje policzki zalewają się rumieńcem. Co za dupek! Tak, ma rację, oglądałam adaptacje (i to znacznie więcej niż sto razy), ale to nie znaczy, że nie czytałam też książek. Pieprzony elitarysta.

Postanawiam pośpiesznie się oddalić – lepsze to niż ponowne danie mu w twarz. Ale moje dramatyczne wyjście zostaje szybko przerwane: mój but zahacza o kabel grzejnika elektrycznego, potykam się i lecę twarzą w przód, prosto w błotnistą kałużę. Wyrywa mi się krzyk frustracji, bo wiem, że kompletnie zniszczyłam kostium.

Przez twarz Hugh przemyka coś, co można by nazwać cieniem ludzkiej przyzwoitości. Wyciąga do mnie rękę i właśnie wtedy dochodzi do katastrofy. Widzę to w zwolnionym tempie. Grzejnik również wpadł do kałuży i teraz iskrzy niczym fajerwerki na Czwartego Lipca.

W chwili gdy dłoń Hugh zamyka się na mojej, czuję przeszywający ból, który zaczyna się od stóp i w czymś zbliżonym do rozbłysku mknie moimi kośćmi do miejsca, gdzie stykają się nasze ręce.

A potem wszystko zalewa czerń.

1 Akr to jednostka miary powierzchni gruntów stosowana w krajach anglosaskich. Odpowiada ok. 0,4 hektara. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

Rozdział 3

Dochodzę do siebie powoli, mrugając leniwie, jakbym w dzień wolny od zdjęć budziła się w wygodnym hotelowym łóżku, pospawszy dłużej, niż zdarzyło mi się to od miesięcy. Nagle dociera do mnie, że leży na mnie coś niemożliwie ciężkiego, co odcina mi dopływ światła. Wrzeszczę, bo wydaje mi się, że doświadczam właśnie jednego z tych ataków demonicznego paraliżu sennego, o którym filmiki oglądałam na TikToku. Mój przerażony okrzyk sprawia, że ciężar podryguje i stacza się ze mnie, a ja uświadamiam sobie, że nie zostałam nawiedzona. Po prostu moja twarz była dotychczas wciśnięta w ciemny materiał kamizelki Hugh.

Leżę na plecach na polu porośniętym dzikimi kwiatami. Nade mną rozciąga się olśniewająco błękitne niebo, na którym widać jedynie pojedyncze chmurki.

Na ziemi obok mnie Hugh spogląda w górę, mrużąc oczy w wyrazie zdziwienia. Nawet gdy patrzę na niego pod tym nieszczególnie pochlebnym kątem, wyraźnie widzę, dlaczego jest gwiazdą filmową. Te jego kości policzkowe zapierają dech w piersiach!

– Co do…? – mamrocze.

Gdzieś z tyłu mojej głowy formuje się niewyraźnie wspomnienie. Kłóciliśmy się. Nie pamiętam wiele więcej, ale kłótnię tak. Zasugerował, że jestem analfabetką.

Zwijam dłoń w pięść i uderzam go w ramię. Moja powściągliwość szybko znika. Jęczy zaskoczony tym nagłym atakiem.

– A to za co? – pyta.

– Za pana Knightleya – odpowiadam i krzywiąc się, rozprostowuję i wyginam palce. Ten cios pewnie zabolał mnie równie mocno jak jego. Pierwszy raz zastanawiam się, czy pod arystokratycznym kostiumem Hugh nie kryją się czasem niezłe bicepsy.

– Co? – Hugh wydaje się nieco zagubiony.

– Za pana Knightleya – powtarzam. – Powiedziałeś, że znam tamten cytat tylko dlatego, że to kwestia Gwyneth Paltrow. Ale to wcale nie są słowa Emmy, tylko pana Knightleya. Może byś to wiedział, gdybyś przeczytał książki Austen tyle razy, ile razy przeczytałam je ja. Ty zmurszały, mizoginiczny, uprzywilejowany ćwoku.

Hugh odpycha się od ziemi, żeby usiąść.

– Okej. Chryste… – Unosi ręce w geście kapitulacji. Prycham, nadal nieusatysfakcjonowana. – Co tym razem?

– Chryste – naśladuję jego wykwintny akcent. – I to ma być język dżentelmena? Twoja „metoda” z pewnością nie pozwala wzywać nadaremno imienia Pana, jako że duchowny Henry Tilney bez wątpienia by tego nie zrobił.

Hugh posyła mi spojrzenie równie śmiercionośne jak cyjanek.

– Naprawdę wydaje mi się, że mamy w tej chwili poważniejsze problemy, panno Bright.

– Na przykład jakie?

Hugh energicznym gestem wskazuje na otoczenie: piękne, zielone pole, na którym nie widać ani kamer, ani choćby jednego członka ekipy filmowej. Powoli, ale nieuchronnie po moim kręgosłupie pnie się dreszcz.

– Gdzie się wszyscy podziali? – pytam.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Epilog

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej

W tłumaczeniu wykorzystano fragmenty następujących utworów:

Dostępne w wersji pełnej

O autorce

Dostępne w wersji pełnej

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Epilog

Podziękowania

W tłumaczeniu wykorzystano fragmenty następujących utworów:

O autorce

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Prawa autorskie

Spis treści

Dedykacja

Epigraf

Meritum publikacji