Życie od nowa - Katarzyna Kopczyńska - ebook
NOWOŚĆ

Życie od nowa ebook

Katarzyna Kopczyńska

0,0

29 osób interesuje się tą książką

Opis

Czasem konieczny jest skok na głęboką wodę, aby poczuć, że można pragnąć więcej.

„Życie od nowa” to pełna emocji powieść o tym, jak trudno podnieść się po upadku i jak wielkiej odwagi wymaga budowanie wszystkiego od początku.

Bohaterowie muszą zmierzyć się z bólem straty, cieniem przemocy i ciężarem przeszłości, która nie daje o sobie zapomnieć. Każde z nich staje przed wyborem – ulec rozpaczy albo znaleźć w sobie siłę, by raz jeszcze zawalczyć o szczęście.

To historia o ludziach, którzy próbują ocalić siebie i najbliższych, o nastolatkach wchodzących w dorosłość z ciężkim brzemieniem na barkach i rodzicach, którzy na nowo uczą się ufać, kochać i żyć. „Życie od nowa” to książka wlewająca w serce nadzieję, że nawet w największej ciemności można odnaleźć światło – czasem tam, gdzie najmniej się go spodziewamy.

Powieść wydana przez WYDAWNICTWO NIE POWIEM. D.B. Foryś zajmuje się dystrybucją.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 298

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Życie od nowa

© Katarzyna Kopczyńska

© for the Polish edition by Wydawnictwo Hm…

All rights reserved.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody twórców.

Pod redakcją: D.B. Foryś

Redakcja: Alicja Gajda (agajda.pl)

Korekta: Kamila Galer-Kanik

Projekt okładki: Angelika Karaś

Grafiki: pixabay.com, unsplash.com, stock.chroma.pl

Skład: D.B. Foryś

ISBN: 978-83-68695-05-2

ISBN E-BOOK: 978-83-68695-06-9

Wydanie pierwsze

Wojkowice 2025

Wydawnictwo Nie powiem

E-mail: [email protected]

Telefon: 518833244

Adres: ul. Sobieskiego 225/9, 42-580 Wojkowice

www.niepowiem.com.pl

Dla moich wspaniałych Córek.

Nataszko, Helenko,

jesteście dla mnie najcudowniejszą motywacją,

by każdego dnia starać się żyć piękniej.

Prolog

Karolina

Wielu spośród jej znajomych marzyło o tym, by obchodzić urodziny w maju. Kwiecie ścieli się gdzie okiem sięgnąć, świeża zieleń trawy zachęca, by piknikować bez końca i te zapachy! Bez, konwalie, czeremcha – odurzające aromaty, które pobudzają do szaleństw i wybryków. To wszystko tworzy idealne warunki, by na łonie natury zorganizować najlepszą imprezę. Który osiemnastolatek nie poszedłby na taki scenariusz? A jednak…

Karolina nie chciała żadnej fety z okazji swoich urodzin. Maj, od kiedy sięgała pamięcią, kojarzył się jej jednoznacznie. I to niestety jednoznacznie źle. Owszem, we wczesnym dzieciństwie przeżyła kilka radosnych chwil przy urodzinowym torcie. Może nie tyle pamiętała, co znała z fotografii sceny z udziałem małej Karolci i jej uśmiechniętych rodziców, dumnych jak najokazalsze pawie ze swojej słodkiej dwu-, trzy-, czteroletniej córeczki, swojego oczka w głowie. No właśnie. I tu zaczynają się puste strony w rodzinnym albumie ze zdjęciami. Banalny scenariusz, jaki Marczewskim napisało życie, wydaje się wręcz nieprawdopodobny.

Czwarte urodziny Karoliny miały być niezapomniane. Pierwszy raz na imprezę zaproszone zostały dzieci inne niż te będące członkami rodziny. Obecność koleżanek i kolegów z przedszkola uczyniła to przyjęcie, czwarte w jej krótkim życiu, absolutnie wyjątkowym. Niestety nie był to jedyny element, który sprawił, że nikt z obecnych nigdy nie zapomni tego spotkania.

Tuż po uroczystym pokrojeniu tortu do domu solenizantki miał wkroczyć pracownik firmy eventowej z olbrzymią, kolorową piniatą w kształcie jednorożca. Coś jednak nie wypaliło i atrakcja nie dojechała. Matka Karolci nie mogła pozwolić, by jeden z ważniejszych punktów urodzin nie został zrealizowany. Wsiadła więc w samochód i pognała do siedziby firmy, by osobiście odebrać barwny wór na cukierki i dostarczyć go rozbawionym dzieciakom. To była jednak najgorsza, a na pewno ostatnia decyzja, którą kobieta podjęła. Emocje, pośpiech i niestrzeżony przejazd kolejowy – ta kombinacja okazała się dla Anety Marczewskiej tragiczna w skutkach. A dla jej rodziny stała się początkiem rozkładu, powolnego, cichego umierania. Mała, radosna dziewczynka miała tego dnia zniknąć, rozpłynąć się tak samo nagle, jak radość z urodzinowego przyjęcia; jak mama, która przed chwilą tuliła ją w ciepłych ramionach, a teraz jej po prostu nie było; jak ojciec, dotąd czuły i obecny, który naraz stracił zainteresowanie córką, domem, całym swoim życiem.

Marek

Kiedyś tak bardzo kochał maj. To właśnie w tym najpiękniejszym miesiącu, w którym wszystko budzi się do życia, na świat przyszła jego córka. Przez pierwsze lata jej życia Marek nie potrafił sobie wyobrazić, by kiedykolwiek coś przyćmiło radość, która eksplodowała tamtego dnia w jego sercu. Urodziny Karolinki obchodzili huczniej niż jakiekolwiek inne święta. Dziś już nie potrafił z taką mocą cieszyć się rocznicą jej narodzin. Nie potrafił, od kiedy dzień ten stał się rocznicą podwójną, w której wielkie szczęście miesza się z najgorszą tragedią.

We wspomnieniach Marka nieustannie przewijał się obraz Anety, jego ukochanej żony. Piętnaście wspólnych lat, podczas których nie zważając na szalejące wokół burze, szli ramię w ramię, będąc dla siebie wsparciem i największą miłością. Wiele par przeżywa kryzys, gdy w ich świecie pojawia się dziecko. Oni zdawali się łamać wszelkie schematy, także ten. Gdy urodziła się Karolina mieli wrażenie, że ich relacja weszła na jeszcze głębszy poziom, umocniła się, wręcz scementowała. Mijały lata pełne codziennej rutyny, szarego życia, a oni wciąż z buzującą energią brnęli w przyszłość, starając się widzieć tęczę tam, gdzie inni dostrzegają jedynie gradowe chmury. Wszystko wydawało się układać idealnie, aż podejrzanie zbyt zgodnie z planem, jaki Marek wymyślił na swoje życie, będąc jeszcze nastolatkiem.

Czwarte urodziny małej Karolinki zbzikowani na jej punkcie rodzice urządzili z największą pompą, jaka mogła się pojawić w ich wyobrażeniach. Ozdoby zamawiane przez internet z dwumiesięcznym wyprzedzeniem zapierały dech. Mnóstwo balonów i stoły zastawione kolorowymi, wymyślnymi smakołykami wzbudzały zachwyt wśród zaproszonych dzieciaków, a niejeden rodzic natychmiast prosił o namiary na wykonawcę tych urodzinowych cudów. Wszystko szło świetnie, dopóki nie okazało się, że jedna z najbardziej wyczekiwanych atrakcji popołudnia – rozbijanie wypełnionej słodkościami piniaty – może nie dojść do skutku przez zaniedbanie ze strony dostawcy. Aby nie popsuć przyjęcia Karolinie, rodzice musieli odebrać papierowego jednorożca osobiście z siedziby firmy. Samochód Marka trafił na weekend do warsztatu. Mężczyzna z pewnością by go tam nie oddał, gdyby wiedział, jak tragicznie skończy się ten dzień. Po piniatę pojechała Aneta i niestety miała już nigdy z tego wyjazdu nie wrócić.

Droga do siedziby firmy eventowej w sobotę mogła zająć piętnaście, góra dwadzieścia minut. Razem z odebraniem gadżetu i powrotem żona powinna zamknąć się z podróżą maksymalnie w godzinie. Kiedy więc po dziewięćdziesięciu minutach nie pojawiła się w domu, Marek zaczął się niepokoić. W obniżeniu napięcia nie pomagał wyłączony telefon Anety. Wśród dzieci i rodziców rosło zniecierpliwienie, a maluchy wykazywały nasilające się z chwili na chwilę objawy znudzenia. Coraz bardziej pochmurną atmosferę przerwał dźwięk telefonu. Niestety nie dzwoniła mama solenizantki z przeprosinami za dłuższy poślizg. Gdy Marek odebrał połączenie i usłyszał męski, opanowany głos próbujący potwierdzić jego tożsamość, już wiedział, że ten piękny majowy dzień na zawsze pozostanie w jego pamięci jako największy koszmar. „Pana żona była uczestnikiem wypadku” – to jedno zdanie wystarczyło, by świat Marka zawalił się niczym domek z kart. Wszystko przestało istnieć, nawet najważniejsze sprawy straciły znaczenie. Została tylko olbrzymia czarna dziura, z której od tego dnia nieustannie miała sączyć się rozpacz.

Kacper

Od kiedy sięgał pamięcią, nie miał łatwości w nawiązywaniu kontaktów z rówieśnikami. Jakby spojrzeć na jego życie obiektywnie, nie można by dopatrzeć się żadnych powodów takiego problemu. Nikt nie podkopywał jego poczucia własnej wartości. Nikt nie przeszkadzał mu w zdobywaniu świata. Jednak Kacper od lat gdzieś głęboko w sobie czuł niewyjaśnioną obawę. Jakby z tyłu głowy ktoś nieustannie wyświetlał mu neon z napisem „Nie przywiązuj się, bo się rozczarujesz”. Jedynymi osobami, z którymi potrafił utrzymywać głębokie relacje, byli jego rodzice. Chociaż w mglistych już wspomnieniach osiemnastolatka pojawiał się cień postaci, z którą czuł jakąś niezrozumiałą, irracjonalną wręcz więź…

Z Karoliną znał się od czasów przedszkolnych. Choć słowo „znał” jest tu nieco przesadzone. Ich drogi skrzyżowały się, kiedy oboje mieli po trzy latka i trafili do tej samej grupy maluchów w jednym z warszawskich przedszkoli. Przez rok niemalże codziennych spotkań dzieci nawiązały bliską relację, a spotkania te coraz częściej z samej placówki przenosiły się do rodzinnych domów. Rodzice obojga wyraźnie znaleźli wspólny język, co sprzyjało podtrzymywaniu relacji na płaszczyźnie prywatnej.

Kontakt Karoliny i Kacpra urwał się nagle. Od dnia, kiedy przyjęcie urodzinowe dziewczynki zbombardowała wieść o tragicznej śmierci jej matki, rodzina Marczewskich jakby zapadła się pod ziemię. Ostatni raz dzieci widziały się na pogrzebie. Wtedy jednak zrozpaczona czterolatka wtulała się w spódnicę zapłakanej babci i nie zwracała najmniejszej uwagi na znajome twarze. Po tych smutnych wydarzeniach ojciec Karoliny popadł podobno w skrajne załamanie. Samodzielne zajmowanie się córką stało się dla niego niemożliwe, więc oboje zmuszeni byli do wyjazdu ze stolicy. Zamieszkali w niewielkiej miejscowości pod Łodzią, gdzie z dnia na dzień, pomalutku leczyli rany pod czułą opieką teściowej Marka.

Kacper tymczasem, nie do końca potrafiąc zrozumieć, dlaczego najlepsza przyjaciółka nagle bez pożegnania zniknęła z jego życia, przyjął bez słowa oględne wyjaśnienie rodziców. W jego małej główce złość na okrutny los, który tak bardzo skrzywdził Karolinkę, mieszała się z żalem nad sobą samym. On też był przecież zaledwie kilkuletnim chłopcem, który nagle stracił jedną z bardzo bliskich mu osób. W dodatku jako dziecko nie miał żadnego wpływu na to, jak potoczą się ich dalsze losy. Dlaczego jego rodzice nie zadbali o to, by mimo fizycznej rozłąki pielęgnować relację dzieci? Dlaczego ojciec i babka dziewczynki nie pozwolili jej od czasu do czasu przyjechać do kolegi?

Tego typu pytania dręczyły go całymi miesiącami. Odpowiedzi na nie miał jednak poznać dopiero po wielu latach.

Małgosia i Klara

Gośka, jak na dziewiętnastolatkę, przeszła już naprawdę sporo. Jej życie rodzinne było dalekie od ideału. Przemocowy ojciec odcisnął na psychice dziewczyny niemałe piętno. Matka, typowa uzależniona od relacji z oprawcą ofiara, mimo świadomości, jak destrukcyjnie cała sytuacja wpływa na dziecko, nie potrafiła podjąć decyzji o uwolnieniu się od tyrana. Niestety tkwienie w tak chorym układzie rodzinnym poskutkowało problemami Małgosi, zarówno w szkole, jak i w kontaktach z rówieśnikami.

Czwarta klasa liceum była dla nastolatki okresem nieustannej, wewnętrznej walki. Miotając się między miłością do matki a narastającym z dnia na dzień rozżaleniem, że rodzicielka nie próbuje zawalczyć dla nich o lepszy los, odstawiła naukę na dalszy plan. Całe dnie spędzała, włócząc się po mieście, przesiadując z książką w ręku nad Wisłą lub, w razie niepogody, na przystankach autobusowych, byle tylko przeczekać czas do końca lekcji. O dziwo, przez długie tygodnie matka nie miała pojęcia o poczynaniach dziewczyny. Gdy szkolny pedagog, zaniepokojony przedłużającą się nieobecnością uczennicy, wreszcie skontaktował się z Klarą, na uratowanie sytuacji Małgosi w bieżącym semestrze było już za późno. Nie miała szans w krótkim czasie, który pozostał do zakończenia roku szkolnego, nadrobić zaległości. Tląca się jeszcze do niedawna w jej sercu wizja zdania matury i ucieczki z rodzinnego piekiełka pękła niczym bańka mydlana.

Zmiana przyszła dopiero wraz z poważnym wstrząsem. Czterdziestotrzyletnia Klara po kolejnej awanturze nieprzytomna wylądowała w szpitalu. Gdy doszła do siebie, dotarło do niej, że przez swoje tchórzostwo marnuje życie nie tylko własne, ale i nastoletniej córki. Pobyt w szpitalu i porażka Małgosi w szkole stały się wystarczającym bodźcem, by kobieta wreszcie spróbowała coś zmienić. Choć wyrwanie się z toksycznego związku kosztowało ją bardzo wiele, z pomocą przychylnych jej osób znalazła w sobie siłę, by postawić pierwszy krok ku wolności. Złożyła w sądzie papiery rozwodowe, spakowała walizki i wraz z córką wróciła do rodzinnej Warszawy, z której przed laty wyjechała popychana miłością do męża. Kobiecie, z racji wykształcenia i wieloletniego doświadczenia w zawodzie, bez większego problemu udało się znaleźć pracę w miejskiej bibliotece. Co prawda w okresie próbnym tylko na pół etatu, ale to wystarczyło, by pokryć podstawowe potrzeby. Decyzja o tymczasowym zamieszkaniu z matką pozwoliła jej bowiem zminimalizować koszty utrzymania, ratując ją przed koniecznością wynajmowania mieszkania.

Małgosia przez okres wakacji miała złapać oddech i odzyskać utraconą energię do życia, by od września, z czystą kartą, rozpocząć naukę w czwartej klasie w warszawskim liceum. Nie podobała jej się wizja powtarzania klasy, jednak wszystko było lepsze niż dalsze życie w domu pełnym krzyków, alkoholu i przemocy. Postanowiła dać szansę nowej sytuacji, pokładając nadzieję w matce i w swojej wewnętrznej sile.

CZĘŚĆ PIERWSZA:

LIPIEC 2022

Rozdział 1

Karolina i Marek

– Naprawdę musimy taszczyć te wszystkie graty na trzecie piętro? – Karolina nie kryła narastającej irytacji.

Marek przyjrzał się jej z uwagą. Po czternastu latach spędzonych w domu babci Krysi wrócił wraz z córką do rodzinnej Warszawy. Wreszcie obudził się z letargu, w który wpadł po śmierci żony. Karolina miała pełne prawo zastanawiać się teraz, po co w nowy rozdział życia ciągnąć ten cholerny bagaż… Mieli przecież wyczyścić kartę wspomnień i zacząć wszystko od zera.

– Musimy, czy ci się to podoba, czy nie – rzucił Marek do córki, równie sfrustrowany jak ona. – Chyba że chciałabyś do przeprowadzki dołożyć sobie jeszcze wielkie zakupy i stanie w kolejkach po garnki i talerze…? – Jego ton nieco złagodniał.

Rozumiał rozdrażnienie córki. Sam miał już po dziurki w nosie krążenia w tę i z powrotem z kolejnymi kartonami i workami. Nie wynajęli firmy przeprowadzkowej, bo mieszkając przez lata w domu teściowej, nie kupowali właściwie żadnych mebli. Do przewiezienia najpotrzebniejszych rzeczy miało im wystarczyć szesnastoletnie Volvo V40, którym Marek jeździł od czasów, gdy kupili je wraz z Anetą, kiedy Karolcia była jeszcze całkiem mała.

– No dobra, przekonałeś mnie… – Karola westchnęła z rezygnacją. – Z dwojga złego faktycznie wolę nosić te pudła. Ale naprawdę nie wydaje mi się, żebyśmy potrzebowali aż tylu rzeczy. Zobaczysz, że połowy z nich nie będziemy w stanie upchnąć w szafkach. Zresztą nawet jeśli poleżą kilka tygodni w tych kartonach, z pewnością nie zauważymy ich braku.

– Tak, tak… Dwa talerze, dwa kubki, garnek i patelnia! Tyle twoim zdaniem wystarczyłoby nam do wygodnego funkcjonowania. Zobaczysz, kochana, że zmienisz zdanie, jak zaczniesz kurs gotowania u najlepszego kucharza w stolicy!

– Ha, ha, ha! Że niby mówisz o sobie? – Karolina roześmiała się szczerze, chyba pierwszy raz, od kiedy z wyładowanego po brzegi samochodu wysiedli pod blokiem, który od dziś miał być ich nowym domem. – Nie wiedziałam, że w moim poczciwym tatusiu drzemią takie ukryte talenty. Ale to nie zmienia faktu, że te wszystkie graty nam się nie przydadzą. W końcu do przygotowania naleśników i jajecznicy wystarczą miska i patelnia, ewentualnie deska do krojenia i nóż, jeśli będziesz mnie uczył ekskluzywnej wersji smażonych jajek ze szczypiorem.

Marek żartobliwie pogroził córce palcem. Serce pękało mu z radości, kiedy była w tak dobrym nastroju. Żałował, że przez większość czasu chodziła przygaszona, wycofana. Mimo że starał się ze wszystkich sił, by odbudować tę ich kruchą relację, lata depresji i zobojętnienia, które zafundował jej po śmierci żony, stały między nimi niczym mur. Dlatego każdy, nawet najmniejszy przejaw jej powolnego otwierania się celebrował jak największą uroczystość.

– No dobrze, moja droga! – rzucił z werwą kompletnie nieadekwatną do poziomu zmęczenia, jakie oboje odczuwali. – Ostatni kurs i robimy sobie zasłużoną przerwę. Co powiesz na pizzę w ramach obiadu? Z tego, co udało mi się zobaczyć w internecie, niedaleko jest knajpka, która ma same dobre oceny. Damy jej szansę?

– Oj tak! Padam z nóg, a żołądek mam już chyba przyklejony do kręgosłupa. Lecę do auta po poduchy, a ty możesz zrobić jeszcze jeden kurs po te ciężkie wory z odzieżą. – Karolina poczęstowała go szyderczym uśmieszkiem i pognała na dół po dwie największe poduszki, które podczas posiłku miały posłużyć im za krzesła.

Marek tylko pokręcił głową z dezaprobatą. Półuśmiech jednak wykrzywił mu twarz – córka ciągle tryskała doskonałym humorem. Poczłapał powoli schodami w dół. Nogi miał już ciężkie, jakby ktoś zalał jego buty betonem.

Ostatni kurs i przerwa – pomyślał, po czym zabrał się za wygrzebywanie z czeluści samochodu kolejnych worów, by z niemałym trudem wnieść je do ich nowego, dwupokojowego mieszkanka.

Rozdział 2

Kacper

Ostatnie wakacje przed klasą maturalną Kacper zamierzał wykorzystać na dwieście procent. Pierwsze dwa tygodnie lipca zawsze oznaczały w jego rodzinie wspólny wyjazd. Tradycyjnie, jak co roku, razem z rodzicami wybrał się na wielkie wakacyjne zakupy. Tego rytuału akurat nie znosił, ale nie narzekał. Nie chciał swoim marudzeniem sprawiać przykrości matce, dla której tych parę godzin wałęsania się po sklepach miało niemalże sakralne znaczenie.

Korzystając z dobrego nastroju rodziców – poza zakupem niezbędnych rzeczy, jak nowe kąpielówki, kilka par szortów i plażowe klapki – udało mu się namówić ich także na designerskie okulary przeciwsłoneczne. Marudził im o nich od kwietnia, oni jednak uparcie twierdzili, że takie gadżety nie są mu do niczego potrzebne. Nie chcieli, by ich ukochany jedynak stał się jednym z tych nastoletnich snobów, których było na ich osiedlu na pęczki. Tym razem jednak ulegli.

– Bez przesady, Monia! Myślisz, że dwa szkiełka w oprawce nagle zmienią naszego porządnego syneczka w jakiegoś cwanego drania? Niech ma chłopak coś od życia. W końcu za dwa miesiące zacznie się dla niego niezła orka. Wtedy już nawet nie będzie miał czasu sprawdzać, czy za oknem świeci słońce, nie mówiąc o głupotach takich jak wałęsanie się po okolicy i szpanowanie okularami.

O dziwo to ojciec stanął w tej kwestii po jego stronie, co niezmiernie Kacpra zdziwiło. Zwykle namowom synka szybciej ulegała matka, z czego nieraz musiała się tłumaczyć rozgoryczonemu jej słabością mężowi.

W tej sytuacji nie było już o czym dyskutować – okulary wskoczyły na nos i Kacper dumnie w nich paradował, mimo iż w centrum handlowym raczej słońce nie raziło…

– To co? Może lody na zakończenie tego zakupowego maratonu? – zaproponowała matka, gdy wreszcie wyszli na zalany lipcowym słońcem parking.

– O tak! Lody i kawa w Café Magnolia! Oddam życie za to ich frappe. Kto jest za? – zawołał z entuzjazmem ojciec.

Sprzeciwów nie było, zatem zostawili samochód na parkingu świątyni zakupów i powolnym krokiem ruszyli w stronę parku, na którego skraju mieściła się ulubiona kawiarnia taty. Mrożona kawa dla dorosłych i arbuzowa lemoniada dla małoletniego – tyle wystarczyło, by ich nastroje znowu wskoczyły na wakacyjny poziom. Żeby podtrzymać dobrą atmosferę, mimo żaru lejącego się z nieba, na dokładkę zamówili genialne, rzemieślnicze lody, które w całej stolicy nie miały sobie równych. Zajadając się pysznym, rozpływającym się w ustach deserem, postanowili uciąć sobie mały spacer po parkowych alejkach. Mogli dzięki temu na spokojnie omówić szczegóły zaplanowanego na wieczór wyjazdu i zastanowić się, czy aby na pewno niczego im już nie brakuje. Szykowali się na egzotyczne wakacje w Egipcie. Zimne drinki dla ojca, gorąca plaża dla matki, a dla Kacpra – zamówiony z odpowiednim wyprzedzeniem kurs nurkowania. W te wakacje miały się spełnić jego marzenia. Spacerując z rodzicami po parku, jeszcze nie wiedział, że to nie jedyna przyjemność, jakiej uda mu się doświadczyć w ciągu najbliższych dwóch miesięcy.

To lato miało być dla niego przełomowe.