Zostaniesz ze mną - Sznajder Aleksandra - ebook + książka

Zostaniesz ze mną ebook

Sznajder Aleksandra

2,0

Opis

W śnieżny zimowy wieczór Ola ma wypadek samochodowy. Z rozbitego auta wyciąga ją nieznajomy mężczyzna. Zabiera ją do siebie do domu, lecz zamiast udzielić jej pomocy medycznej i skontaktować się z jej rodziną, postanawia ją uwięzić. Dziewczyna z ocalonej staje się porwaną, a Heath – agresywny i zimny gangster, zamienia życie Oli w ciągły strach. Kobieta będzie walczyć o swoją wolność, lecz bezwzględny mężczyzna już dawno wymyślił dla nich wspólną przyszłość. To intensywne starcie dwóch charakterów przyniesie niespodziewane rezultaty, które już na zawsze zmienią życie Oli. Czy do porywacza, oprócz nienawiści, strachu i niechęci, można czuć miłość?

Zostaniesz ze mną to niebanalna powieść łącząca thriller z gorącym romansem, w której nie ma prostych odpowiedzi, a los nie szczędzi bohaterom wyzwań. Fabuła jest utkana ze skomplikowanych relacji i złożonych emocji podpartych studium psychologicznym tworzenia zależności pomiędzy ofiarą i prześladowcą. Książka ukazuje różne oblicza miłości, a także uświadamia Czytelnikom, że często szczęście okupione jest gorzkimi łzami.

Notatka o Autorce:

Aleksandra Sznajder – urodzona w 1992 roku. Pochodzi z Czerska na Pomorzu. Z wykształcenia technik weterynarii. Mieszka w Anglii. Pisze, odkąd pamięta. Przygodę z książkami rozpoczęła od self-publishingu w Anglii. Prywatnie mama i miłośniczka ogrodnictwa. Praktykuje pilates. Uzależniona od kawy i czytania książek.

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 896

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (2 oceny)
0
0
0
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
magdala36

Z braku laku…

Motyw "syndromu sztokholmskiego", kobiety zakochującej się w porywaczu, brzmi jak zdarta płyta. Znów bezwzględny gangus, który ciężko ją pobije, i to nie raz, zniszczy psychicznie, w finale okaże się "tym jedynym", który oczywiście pod wpływem uczucia wyzbywa się wszelkiej agresji stosunku do partnerki. Do tego dochodzą alkohol i papierosy. Używane w takich ilościach i w takim tempie, że alkoholizm, marskość wątroby i rak płuc gwarantowane. Czy w domyśle śmiertelne skutki nałogów mają przynieść bohaterce wyzwolenie? Czarnohumorowy happy end? To już robi się nudne, warto wysilić wyobraźnię i znaleźć coś nowego dla swoich bohaterów. Ludzi łączy tyle skomplikowanych relacji. A nie powielać wzór, który jeszcze się sprawdza na rynku czytelniczym. Argumentu z okładki, że szczęście bywa okupione gorzkimi łzami, w przypadkach gdy pojawia się przemoc fizyczna, nie kupuję. Na blisko 700 stronach znalazł się ciekawy wątek bezpłodności pary. Pragnienia, przeżywania rozczarowania, pustki. Co czuje ...
00

Popularność




Opieka redakcyjna

Agnieszka Gortat

Redaktor prowadzący

Monika Bronowicz-Hossain

Korekta

Agata CzaplarskaSłowa na warsztat

Opracowanie graficzne i skład

Marzena Jeziak

Projekt okładki

Aleksandra Sobieraj

© Copyright by Aleksandra Sznajder 2024© Copyright by Borgis 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone

Wydanie I

Warszawa 2024

ISBN 978-83-67642-48-4

ISBN (e-book) 978-83-67642-49-1

Wydawca

Borgis Sp. z o.o.ul. Ekologiczna 8 lok. 10302-798 [email protected]/borgis.wydawnictwowww.instagram.com/wydawnictwoborgis

Druk: Sowa Sp. z o.o.

WSTĘP

Serce łomocze mi w piersi. Coraz szybciej i szybciej. Omal nie wyskakuje. Krew pulsuje w skroniach, a w uszach słyszę przeraźliwy pisk. Nie docierają do mnie żadne dźwięki oprócz własnego oddechu, ciężkiego i przyspieszonego. Oczy napełniają się łzami, powolutku tracę ostrość widzenia, ale nie to jest teraz najważniejsze.

Biegnę, ile sił w nogach. Przepełniona adrenaliną i strachem, jestem szybsza niż zazwyczaj. Biegnę przed siebie, nieważne dokąd, ważne, aby jak najdalej. W ogóle nie jest mi zimno, ucieczka mnie rozgrzewa. Nie chcę się odwracać, nie wiem, co mnie czeka, gdy spojrzę za siebie. Jestem sparaliżowana strachem, mogę tylko biec. Nagle nogi grzęzną mi w śniegu, co mnie spowalnia. Panikuję, odruchowo się odwracam i spostrzegam, jak nadbiega. Jest coraz bliżej. Jego wściekłe oczy chcą mnie rozszarpać, a może zabić. Wszystkie mięśnie twarzy ma naciągnięte w niewyobrażalnym gniewie. Jeśli nie przyspieszę, to lada chwila mnie dopadnie. Nigdy nie czułam takiego przerażenia. Nie wiem, czy krzyczę, przepełnia mnie zgroza ucieczki i strachu. Łapczywie wdycham lodowate powietrze, które rozrywa mi płuca. Przede mną coraz większe zaspy śniegu, nie mam dokąd uciec. Patrzę na lewo i dostrzegam ulicę, więc prędko kieruję się ku niej. Jak na złość trafiam na lód pod śniegiem i noga odjeżdża mi na bok. Omal upadam, podpieram się ręką i czym prędzej ponownie ruszam przed siebie.

Ostatni raz oglądam się w tył. Jest bliżej niż sekundy temu. Płaczę, panicznie zanoszę się płaczem. Nie może mnie złapać, nie chcę tam wracać. Jego widok przeraża mnie niczym oczekiwanie na coś nieznanego i strasznego w ciemności, co lada moment wyskoczy i odbierze mi życie. Serce jeszcze mocniej wyrywa się z piersi. Brakuje mi tchu i jeśli nie zacznę trzeźwo myśleć, będzie po mnie.

Na moment odzyskuję zdolność logicznego myślenia. Wołam o pomoc, choć wiem, że i tak nikt mnie nie usłyszy. Wokół panuje grobowa cisza, żadnych ludzi, zwierząt, przejeżdżających aut. Jestem sama, a on razem ze mną… tuż za mną.

Biegnę, ile sił w nogach. Słyszę, jak mnie goni, jest coraz bliżej. Już nie płaczę, lecz oczy ciągle mam wilgotne od łez. Zaczynam odczuwać skutki marznięcia na twarzy i dłoniach. Nie obchodzi mnie to teraz. Zaraz mnie dopadnie, wściekły, szalony i nieobliczalny. Nie mam jakichkolwiek szans na obronę. Gdy wpadnę w jego ręce, będzie po mnie. Moja wyobraźnia nie jest w stanie przedstawić obrazu, co zrobi ze mną ta bestia, kiedy mnie złapie. Czuję go, słyszę… Jest tuż za mną, zdeterminowany, by osiągnąć cel za każdą cenę.

Znowu płaczę. Czy mam się poddać? I tak mnie dopadnie. Mogę uciekać, ale co potem? Zamarznę albo umrę z głodu. To nie może się tak skończyć. Powoli opadam z sił. I wtedy czuję zaciskającą się dłoń na ramieniu. To koniec. Już po mnie.

Krzyczę, bronię się, wymachuję rękami i drapię. Jego widok mnie przeraża. Wzbudza we mnie grozę. Ta twarz… Wyszarpuję ręce, lecz w ułamku sekundy ponownie zaciska na nich swe łapska. Uderza mnie z całym impetem. Potem jest już tylko ciemność…

CZĘŚĆ I

1

Zacznijmy od początku. Jest wczesne styczniowe popołudnie. Wracam z krótkiego wypadu za miasto. Upragniony urlop minął w zaledwie kilka chwil, jak złudna nadzieja w oczekiwaniu na niespełnione marzenia. Przeczytałam kiedyś, że niespełnione marzenia umierają, zatem marzenia są po to, by je realizować. Jednak życie pisze inne scenariusze, bywa nieprzewidywalne i pełne niespodzianek, które potrafi spłatać nam los.

Jadę dosyć szybko mimo złych warunków na drodze. Ulica jest zaśnieżona i śliska. Podróż się dłuży i dłuży. Muszę być bardzo ostrożna. Czemu też wybrałam dłuższą trasę powrotną? – karcę się w myślach. Co jakiś czas autem zarzuca na boki, więc odrobinę zwalniam, ale niedostatecznie dużo. Zawsze lubiłam szybko jeździć.

Całe siedem dni wolnego spędziłam z rodziną. Mimo że w święta Bożego Narodzenia byliśmy wszyscy razem, stęskniłam się już za rodzicami. Czasami chciałabym, aby dni beztroskiego dzieciństwa wróciły. Nie musiałabym się martwić o rachunki, którymi zawsze zajmowała się mama, pieniądze, którymi muszę konsekwentnie i oszczędnie zarządzać, aby starczało od pierwszego do pierwszego, i wiele innych spraw. Teraz to ja jestem w pełni odpowiedzialna za swoje życie i tak jak je poprowadzę, takie ono będzie.

Na przekór losowi zaczął padać śnieg. Widoczność na drodze zmalała o połowę.

– Jeszcze śniegu mi tu brakowało – mruknęłam.

Jestem wykończona podróżą, chciałabym zjeść dobrą kolację, wziąć gorącą kąpiel, założyć wygodną piżamę, położyć się w łóżku i wylegiwać przed telewizorem cały wieczór. Obowiązkowo gorący kubek kakao. Ale przede mną jeszcze spory kawał drogi, a przez pogorszenie pogody powrót do domu wydłuży się nawet o godzinę.

Zwalniam jeszcze bardziej. Jakąś chwilę później pojawił się za mną samochód terenowy. Podjeżdżając coraz bliżej, znalazł się tuż na tyle mojego auta. Zaczął mnie wyprzedzać. Zauważyłam, że za kierownicą siedzi mężczyzna. Można było się tego domyślić. Im zawsze się spieszy. Ale wracając do zaśnieżonej i oblodzonej drogi, tuż po wyprzedzeniu mnie mężczyzna nie zjechał od razu na swój pas. Kilkaset metrów brnął pod prąd, a dopiero potem zaczął zjeżdżać na prawo. Niespodziewanie wpadł w poślizg. Gwałtownie przyhamowałam, aby uniknąć stłuczki, jednocześnie sama wpadłam w poślizg. Mężczyzna wyszedł z tego bez szwanku. Zahaczył lekko podwoziem o pobocze, po czym odjechał i tak zniknął z pola widzenia. Niestety ja nie miałam tyle szczęścia.

Siłując się z kierownicą, próbuję zapanować nad samochodem. Kręci mną w prawo i lewo. Ze strachu zaczynam panikować i tracić kontrolę nad autem. Śnieg sypie coraz gęściej i mocniej. Przez szybę nie widać dalej niż dwa-trzy metry przed maską. Staram się naprostować auto, hamuję, pocę się ze strachu, hamuję. Auto zwalnia, lecz tego, co nastąpiło potem, nie przewidziałam. Przed samochodem z zawiei śnieżnej wyłoniło się przybrzeżne drzewo. Jechałam wprost na nie. Manewry kierownicą zdały się na nic. Byłam za blisko. Mimo redukcji prędkości zderzenie i tak było cholernie bolesne. Walnęłam głową w kierownicę. Nie wiem, na jak długo straciłam przytomność. Jak przez mgłę czułam pulsujący ból głowy i tępy ucisk w klatce piersiowej. Nie miałam siły się ruszać oprócz wrażenia, że ciało odmówiło mi posłuszeństwa.

Szumiało, bębniło, huczało (i co tam jeszcze) mi w uszach czy jakkolwiek to nazwać. Krew, po uderzeniu w głowę, spływała wąskim strumyczkiem po twarzy. Straciłam zmysły, potem przytomność.

2

Budząc się jak co dzień w pokoju pełnym opróżnionych butelek po whisky, nie spodziewał się, że ten poranek odmieni jego dotychczasowy marny żywot. Przyzwyczaił się do pobudek na kacu. Poprzedniego wieczoru zasnął na kanapie kompletnie zalany. Przesiąknięte dymem z cygar i papierosów ubranie przyprawiało go o mdłości. Otarł dłonią twarz i z powrotem zwiesił rękę, przewracając kilka butelek. Ból głowy jest niemiłosierny. Usiłując wstać, strąca sporą kolekcję pustych puszek po piwie ze stojącego przy kanapie stolika. Hałas i kac wzbudzają jego gniew.

Powoli maszerując do łazienki, zdaje sobie sprawę, że nadeszła pora, aby w końcu posprzątać ten cały syf. Bierze szybki prysznic, wkłada nowe ubranie. Brudną i wymiętą koszulę wraz ze spodniami rzuca w kąt łazienki. Stanął przed zaparowanym lustrem, przetarł je dłonią i trwał tak w bezruchu dłuższą chwilę, wpatrując się we własne odbicie. Mokre włosy zaczesał do tyłu. Z szafki pod zlewem wyjął dwie farby – czarną i białą, oraz pędzel. Zaczął malować twarz powolnymi ruchami. Najpierw biel, a na końcu pociągnął oczodoły czernią.

Wyszedł z łazienki, podszedł do barku i nalał szklankę whisky. Usiadł w swoim ulubionym fotelu i jeszcze raz omiótł pokój niechętnym spojrzeniem. Kac nie daje za wygraną. Wypił wczoraj stanowczo za dużo, lecz to nie jego wina, że ból rozpieprza mu czaszkę. Napił się, bo sprawy nie potoczyły się po jego myśli, ktoś mu przeszkodził i szybko tego pożałował. Teraz ma na koncie jedną porażkę, ale jedna porażka pośród setek pomyślnie załatwionych spraw nic nie znaczy. Nie warto się tym przejmować, odbije sobie przy najbliższej okazji, a ta lada chwila się nadarzy. Jest tego pewny, czuje to.

Lubi spędzać czas w tej chacie, mimo że ma własny normalny dom. Odzwierciedla jego chłodne, mroczne i tajemnicze wnętrze. Jego zepsutą duszę. Nie byłby taki, gdyby los nie spłatał mu figla. Teraz ukrywa się pod maską bólu i gniewu.

Dopija alkohol, zarzuca czarny płaszcz i wychodzi na zewnątrz. Zimne powietrze uderza w twarz. Przenika najmniejszą szczelinkę w ubraniu. Mrozi dłonie i wyciska łzy z oczu. Mimo to chłodne powietrze jest jak lekarstwo na skutki pijaństwa poprzedniego wieczoru.

Rozgrzewa dłonie, idąc przed siebie bez celu i pośpiechu, wchodzi w las. Zaspy sięgają kolan. Dzisiejszy dzień jest wyjątkowo okropny tej zimy. Rozgląda się obojętnie i idzie dalej. Jedni powiedzieliby, że błąka się niczym maniak za swoją ofiarą, inni, że szuka drogi jak zbłąkana owieczka. Ale on nie szuka domu, lecz ofiary. Ktoś z jego wyglądem nie może mieć innego celu prócz czynienia zła, myśli pełnych morderczych zachowań, krwi i szaleństwa, przepełnionych żalem i wkurwieniem.

Doszedł na skraj lasu. Śnieg sypie coraz gęściej i mocniej, przysłania widok. Mimo złej widoczności coś nie pasuje mu w przestrzeni przed nim. Skrada się powoli, słychać śnieg chrupiący pod ciężarem ciała. Jest zdezorientowany, a jednocześnie coraz bardziej podniecony na samą myśl, co znajduje się w jego polu widzenia.

Zauważa unoszący się dym i samochód rozbity na drzewie. Może „rozbity” to zbyt wielkie słowo, ale auto nadaje się na złom. Uśmiecha się nieświadomie, oblizuje górną wargę. Podchodzi bliżej auta, zachowuje ostrożność i liczy na to, że jego nowa ofiara, jeśli nadal jest w środku, jeszcze żyje, inaczej cała zabawa straciłaby sens.

Przeskakuje zaspy i w mgnieniu oka jest przy samochodzie. Ostrożnie przechodzi obok, raptownie zagląda do wnętrza. Z tyłu pustka, nadal pochylony okręca głowę i dostrzega ją. Kobieta oparta o kierownicę, ranna, ale czy żywa? Na twarzy pojawia się złowieszczy uśmiech. Stawia krok w stronę drzwi kierowcy, rozgląda się, czy nikogo nie ma w pobliżu, i otwiera je. Musiał porządnie szarpnąć, bo przyblokowały się po uderzeniu.

Pochyla się i przygląda kobiecie. Moment osłupienia. Nie dowierza, kogo zobaczył – to ona… Zamurowało go, nigdy nie przypuszczałby, że takie coś może się w ogóle stać. Stracił jasność umysłu. Co teraz? Patrzy na nią i nie wie, co robić. To zmienia jego plany. Musi podjąć szybką decyzję, zanim ktoś się zjawi lub wezwie pomoc. Znowu rozgląda się i upewnia, czy są sami, po czym wyciąga ją z auta. Sprawdza, czy żyje, ponownie kontroluje, czy nie ma świadków, i odciąga ją dalej od samochodu w głąb lasu. Zatrzymuje się w połowie drogi i podnosi ranną kobietę, zarzuca ją przez ramię. Jest lekka, więc droga w zaspach nie sprawia mu większego problemu. Dochodzi na skraj lasu, jeszcze kawałek i będą na miejscu.

Ofiara nadal nie odzyskuje przytomności. Nie ma to dla niego najmniejszego znaczenia, najważniejsze, że żyje. Dociera z kobietą na ramieniu do domku. Targa ją do środka, kładzie bokiem na kanapie, na której niedawno leczył kaca. Szuka sznura i taśmy w szafce obok. Związuje jej nogi w kostkach i ręce z tyłu pleców, usta zakleja taśmą. Po wszystkim siada na stoliku przy kanapie i czeka. Czeka, aż ofiara odzyska przytomność, a gdy to się stanie, będzie wiedział, co robić. Wykrzywia usta w złowieszczym, parszywym uśmieszku. Musi jeszcze wrócić, by zabrać jej osobiste rzeczy i pozbyć się auta. Nikt nie może nic podejrzewać. Od teraz jest jego na wyłączność. Tego pragnął najbardziej od chwili, gdy zobaczył ją pierwszy raz.

Dobrze, że szybko pozbył się rozbitego samochodu. Wzbudzałby zbędne zainteresowanie nazbyt ciekawskich gapiów. Zresztą i tak nikt ich tutaj nie znajdzie.

Ciągle czeka. Siedzi nieruchomo i wpatruje się w kobietę. Mijają sekundy, minuty, godziny. Powoli się niecierpliwi, pociera dłonie, oblizuje wargi. Pochyla się nad ranną, odkleja jej taśmę z ust i przygląda się ranie na głowie. Szybko ją opatrzył i nakleił plaster. Odwiązał sznur z rąk i odłożył na bok, na razie nie będzie potrzebny. Jest w pełni podekscytowany, maskuje emocje i odruchy, ale nie może się doczekać ciągu dalszego. Jego wyobraźnia działa na pełnych obrotach, obrazy przesuwają się z prędkością światła, pragnienia wzrastają do monstrualnych poziomów, krew gotuje się w żyłach z niecierpliwości, a adrenalina sięga zenitu. Długo się tak nie czuł, omal zapomniał, jakie to uczucie, posiadać ofiarę w sidłach, posiadać kobietę. Być może los był aż nadto łaskawy i zesłał mu ją jak deszcz na nękanych suszą terenach, podstawił pod sam nos, ułatwił zadanie. Ale nie przejmuje się tym, nie to stanowi teraz problem. Problemem jest to, że kobieta nie odzyskuje przytomności. Może się pomylił i jednak jest martwa? Jego zapędy powoli się studzą, serce przyspiesza, pochyla się nad nią i delikatnie kładzie dłoń na jej klace piersiowej. Czuć, jak oddycha, powoli i niezbyt głęboko, lecz oddycha.

Wzdycha, przygląda się chwilę kobiecie, wstaje i idzie po kolejną szklaneczkę alkoholu. Pije whisky, odkąd pamięta, nie rozstaje się z nią. Podchodzi do szafki, nakłada lodu i nalewa alkoholu. Nie jest mu dane zauważyć, jak kobieta porusza ręką, jak powoli odzyskuje przytomność, jasność umysłu. Whisky zabiera całą jego uwagę. Delektuje się smakiem, zabija ostatnie oznaki wczorajszej libacji i nawet czuje się już całkiem dobrze. Odstawia pustą szklankę i wraca do obserwatorium. Przeciera dłońmi twarz. Ku jego zdziwieniu ofiara porusza głową, powoli unosi rękę i usiłuje dotknąć nią czoła. Gdy jej palce stykają się z raną, wydaje cichy jęk i wzdycha ociężale. Jej próby podniesienia powiek kończą się niepowodzeniem.

Obserwuje ją wytrwale, wzrokiem wywierca w niej dziurę. Jego żądza, która wzrastała z biegiem czasu, chce się wyswobodzić, wyzbyć. Z ledwością wytrzymuje napięcie, które z sekundy na sekundę staje się coraz większe.

– Ocknij się, ocknij. Otwórz te cholerne oczy – szepcze do siebie. Pomrukuje i wierci się, siedząc na stole. Brak mu cierpliwości, nigdy jej nie miał. Nie lubi czekać na swoje. Skoro coś mu się należy, to chce to mieć od razu. Taka zasada. Zapomniał o kacu, teraz tylko ona jest w jego głowie.

W końcu z trudem unosi powieki, twarz wykrzywia w grymasie bólu. Dłonią dotyka głowy. Na chwilę zapomina o wypadku, skasowanym samochodzie, że powinna znajdować się teraz w aucie z głową na kierownicy, w mrozie osiągającym temperaturę poniżej zera. Powoli dociera do niej, co tak naprawdę się stało.

A on bacznie ją obserwuje. Widzi, że jest zdezorientowana i zagubiona. Uśmiecha się. Czas zacząć zabawę. Długo wyczekiwaną zabawę.

3

Gdy zaczynałam odzyskiwać przytomność, nie zdawałam sobie sprawy, co czeka mnie po otwarciu oczu, jakie konsekwencje może mieć zwykły wypadek na drodze. W pierwszej chwili nie zwróciłam uwagi na otoczenie, pulsujący ból głowy był nie do zniesienia, oszołomienie i zdezorientowanie po omdleniu przysłoniły trzeźwość umysłu.

Usiłuję otworzyć oczy. Dotykam ręką bolącej głowy. Co się stało? Ból jest nie do zniesienia, nie mogę się ruszyć. W końcu po kilku nieudanych próbach udaje mi się otworzyć oczy. Powieki są ciężkie jak kamienie, a do oczu napływają niekontrolowane łzy. Jak to możliwe, że… Miałam wypadek, tak, wypadek. Wyprzedzał mnie samochód, hamowałam i wpadłam w poślizg, uderzyłam w drzewo i… Powinnam być w aucie, na mrozie, więc gdzie ja, do cholery, jestem? Nie pamiętam, bym wychodziła z samochodu.

Jak przez mgłę dostrzegam drewniane, ciemne ściany i okno naprzeciw mnie. Czuję zapach wilgoci charakterystyczny dla piwnic. Opuszczam rękę, dotykam czegoś miękkiego, to zapewne jakiś koc, bo orientuję się, że leżę na kanapie. Próbuję się podeprzeć, aby usiąść, ale spostrzegam, że nie jestem sama. Oniemiałam z wrażenia. Okropnego wrażenia mrożącego krew w żyłach. Mimo bólu głowy i resztek zasychającej krwi na twarzy, która jeszcze chwilę temu płynęła z rany, gwałtownie i nieporęcznie siadam w kącie kanapy. Serce łomocze mi w piersi, a szeroko otwarte oczy wpatrują się w jeden określony cel. Nie wiem, czym ani kim on jest, ale wyglądem przyprawia o gęsią skórkę. Zobaczyłam swojego porywacza we własnej osobie. Cały czas siedział obok mnie, mężczyzna z poczochranymi włosami oraz rozmazanym makijażem, który częściowo zakrywa niewielkie blizny na twarzy.

W pierwszych sekundach nie jestem w stanie wydusić z siebie ani słowa, ale po chwili odzywam się spanikowana:

– Czego ode mnie chcesz?… Kim jesteś?… I gdzie mnie przyprowadziłeś? – rzucam pytanie za pytaniem. Po każdym zdaniu przymrużam powieki z bólu. – No odpowiadaj, do cholery, nie patrz się tak na mnie!

Jego biała twarz, przyciemnione oczy i dłuższe, przetłuszczone włosy wprawiają mnie w panikę, niepokój. Wiem, że każdy niekontrolowany ruch jest niepożądany. Przełykam ślinę raz po razie, nagle zaschło mi w gardle. Ciągle wpatruje się we mnie, nie odrywa wzroku nawet na sekundę. Przez to mam aż ciarki na plecach. Nadal nie odpowiada na moje pytania, co mnie frustruje.

– Dlaczego nie odpowiadasz? – Niecierpliwię się, jego spojrzenie mnie wykańcza.

Czuję się, jakby przenikał moją duszę, prześwietlał ciało na wylot. Drąży spojrzeniem moje oczy, jego twarz nie wyraża żadnych emocji, a to niepokoi mnie najbardziej. Czego może ode mnie chcieć? Pieniędzy? Seksu? Sprzeda mnie handlarzom żywym towarem? Boże… Grunt to nie panikować, ale jak nie popadać w paranoję, skoro ten mężczyzna już samym wyglądem przypomina psychola.

– Zostaniesz ze mną – powiedział nagle, powoli i z przekonaniem, patrząc mi prosto w oczy.

Uśmiechnął się i wtedy zrozumiałam, że nie żartuje. Ten uśmiech wyraża więcej niż setki słów. Szukam odpowiedzi, omiatam go wzrokiem, oddycham szybciej i boję się go, panicznie boję. Wstaje, maszeruje w stronę potężnego fotela po drugiej stronie pokoju. W końcu wybucham, nie zostanę tu. Nigdy!

– Nie! – Szukam słów, nie wiem, co dalej mówić. Gwałtownie wdycham i wydycham powietrze. Przystanął, chwilę się nie ruszał, po czym obrócił lekko głowę. Uśmiech zniknął z jego twarzy. – Nie zostanę! Nigdy! W tej chwili zaprowadź mnie do samochodu. Słyszysz? Znikam stąd – puszczam wiązankę zdań. Obserwuję go, nadal stoi w poprzedniej pozycji, powoli uśmiecha się, parska i odkręca w moją stronę. Powolutku wstaję, mimo że kręci mi się w głowie. Przymykam na chwilę oczy, inaczej upadnę. Stawia kilka kroków w moim kierunku. – Nie zbliżaj się. Po prostu wypuść mnie stąd, pójdę sobie i zapomnę o wszystkim, ok?

O matko, jak on mnie przeraża. Ciągle się zbliża, uśmiecha i nic nie mówi. Nie wiem, czy jestem w stanie uciekać, nadal mam zawroty głowy, a rana boli, tak samo jak klatka piersiowa. Podczas mojej nieświadomości zabrał mi ciepłe ubranie, a na zewnątrz panuje mróz. Mam głowę pełną chaotycznych myśli. Kładę dłoń na piersi, bo cholernie boli, gdy wciągam powietrze.

– Powiedziałem, zostajesz ze mną – wymówił te słowa powoli i twardo.

Otarł usta wierzchem dłoni, nadal się uśmiechając. Zatrzymał się przed stolikiem, ma mnie na wyciągnięcie ręki. Hipnotyzuje mnie wzrokiem, aż siadam z powrotem na kanapie. Omiatam spojrzeniem pomieszczenie w poszukiwaniu możliwej ucieczki. Naprzeciw są drzwi wyjściowe, po lewej – zamknięte drzwi, z prawej – kolejne pomieszczenie. Muszę odwrócić jego uwagę lub zmusić go do zmiany położenia, aby przedostać się do wyjścia. A co, jeśli był na tyle sprytny i zamknął drzwi na klucz? Nie ma co martwić się na zapas. Tysiące myśli przepływa mi przez głowę, że może to seryjny morderca, gwałciciel młodych kobiet, psychopata, który potrzebuje ofiary do swych niecnych uczynków… Nie! Nie! NIE! O czym ja, do cholery, myślę?!

* * *

Stara się zachować spokój, ale ona nadal nic nie rozumie. Nakręca go jej strach, widzi, jak się boi, jakie przerażenie ma wymalowane na twarzy. Oczy i rozum chłoną więcej, niż mogą pojąć. Zostaniesz ze mną – tylko o tym myśli. Jeżeli nie przestanie narzekać, to zwiąże ją i zaklei jej usta, a jak i to nie pomoże, to utnie język. Już raz to zrobił. Mężczyzna w średnim wieku, lekko pijany, omal nie staranował jego dodge’a pick-upa. Podchmielony zabłądził w lesie i znalazł się na jego terenie. Usiłując wyminąć auto – zarysował je. Pojmał mężczyznę, który okazał się bardziej bezczelny niż bezmyślny, i w ramach rekompensaty uciął mu język, bez litości i skrupułów, po czym założył czarny worek na głowę i wywiózł w las. Ani auta, ani mężczyzny nigdy nie znaleziono. Jego dalsze losy go nie interesowały. Zrobił swoje. Ukarał winnego.

Patrzy na nią i się uśmiecha, nie może powstrzymać tego odruchu. Podnieca go jej ostry charakterek, to, jak się sprzeciwia, stawia na swoim. Podchodzi do niej, zatrzymuje się przy stoliku i znowu to wprawiające w ekstazę „zostaniesz ze mną”. Te słowa są dla niego jak miód dla uszu, jak najpiękniejsza melodia, którą kiedykolwiek słyszał.

Pora na szklaneczkę whisky. Odszedł od stolika w kierunku rzędu szafek pod oknem przy fotelu. Nalewa więcej niż zazwyczaj. Wszystko układa się według planu. Jednak nie jest świadom tego, jak bardzo ostry temperament ma porwana dziewczyna, z kim będzie miał do czynienia. Kończy nalewać, odkłada butelkę z whisky i bierze szklankę do ręki. Nie zdaje sobie sprawy, że za plecami skrada się porwana.

* * *

To moja szansa, mam przeczucie, że druga taka okazja się nie nadarzy. Obok kanapy na stoliku nocnym stoi lampa. Biorę ją delikatnie w dłoń. Całe szczęście nie jest podłączona do kontaktu i kabel ma zwinięty na nodze. Psychol podszedł do barku z alkoholem i nalał whisky. Teraz albo nigdy. Cichutko na palcach zbliżam się do celu z lampą w ręku. Serce wali jak oszalałe, trzęsą się ręce, nogi miękną, a emocje uderzają do głowy. Nie wiem, co ze mną będzie, ale muszę to zrobić, walnąć go niespostrzeżenie lampą w tył głowy i uciec, ile sił w nogach. Krok po kroku, coraz bliżej. Przerażenie miesza się ze złością.

Stoję za nim. W momencie, gdy unosi szklankę z whisky, biorę zamach i uderzam z całym impetem. Jęknęłam z bólu. Wściekłość kipi ze mnie jak lawa z wulkanu, strach wyrywa serce z piersi, a panika wybałusza oczy. Mężczyzna wydaje stłumiony krzyk, krew odpływa mu z twarzy, upuszcza szklankę, która tłucze się na milion kawałeczków jak kryształ, i mimowolnie się zatacza, uderzając głową o poręcz fotela. Whisky rozlane na ziemi błyskawicznie wchłania się w starą drewnianą podłogę.

Dreszcz przeszył całe ciało, a przed oczami pojawił się czarny obraz. Nie, nie stracił przytomności, to tylko chwilowe zaćmienie, zaraz mu przejdzie. Stoję jak wryta. Oddycham coraz głośniej, jestem na granicy płaczu. Co dalej robić? Patrzę na mężczyznę, jak leży i nie wstaje. Nadal trzymam uszkodzoną lampę. Rzucam ją na ziemię, a moje spojrzenie wędruje w kierunku drzwi wyjściowych.

W końcu zrywam się z miejsca, dobiegam do drzwi, łapię pierwszą lepszą kurtkę i chwytam za klamkę… Chwila prawdy – otwarte czy zamknięte? Jeżeli drzwi okażą się zamknięte, to będę miała trzy możliwości: szukać klucza i wiać, oddać się w ręce szaleńca z pomalowaną twarzą bądź znaleźć inną drogę ucieczki. Żadna z nich nie wywołuje uśmiechu na mojej twarzy. Łapię za klamkę, naciskam i… kamień spada mi z serca, drzwi są otwarte. Słyszał, jak majstruję przy drzwiach, usiłując wyjść.

* * *

Wie, że daleko nie ucieknie, jest za zimno, a zresztą nie zna terenu, zabłądzi. Ciągle leży na ziemi, nie próbuje wstawać, głowa zbyt mocno go boli, tym bardziej że niedawno wyleczył się z kaca. Trzask drzwi. A więc uciekła.

* * *

Wybiegam na zewnątrz, omal nie upadam na ziemię przez schodek, którego nie zauważyłam. W biegu zakładam kurtkę, teraz nie ma znaczenia, czyja ona jest. Mijam budynek, wbiegam w coraz większe zaspy śniegu. Wydychane powietrze zamienia się w białą parę. Odbiegam spory kawałek i odwracam się za siebie. Widok mrozi mi krew w żyłach. Psychol biegnie za mną. To dodaje mi większej motywacji do ucieczki, nie żebym jej nie miała, ale perspektywa przebywania w jego obecności wzbudza we mnie irytację i przerażenie. Wzrok, jakim na mnie patrzył, słowa, które wypowiedział, są dla mnie czymś niepojętym.

Strach opanował całe moje ciało, przerażenie przeniknęło do każdej małej komóreczki. Rany po wypadku przestały teraz istnieć, liczy się tu i teraz, nie ma miejsca na słabości. Jestem nabuzowana adrenaliną od stóp po głowę. Biegnę przed siebie i boję się obejrzeć. Świadomość, że mógłby być bliżej niż poprzednio, przyprawia mnie o ciarki. To wszystko przez tego pieprzonego kierowcę, że też chciało mu się mnie wyprzedzać…

4

Powoli odzyskuje ostrość widzenia, delikatnie wstaje, podpierając się rękoma. Chwieje się na nogach, przeciera oczy i w ogóle się nie spieszy. Potrząsa głową i zaczyna się śmiać. Podchodzi do wieszaka i ściąga płaszcz, wkłada go, po czym wychodzi na zewnątrz. Zimno uderza w niego z całym impetem. Jest jeszcze chłodniej niż przedtem. Uśmiech ponownie wędruje na jego twarz. Zauważa ją, daleko nie uciekła, ma ogromne szanse, że dogoni ją, złapie i przyprowadzi z powrotem – dobrowolnie lub siłą.

Zaczyna biec. Całe zainteresowanie skupia na celu – porwanej. Kipi determinacją, a jednocześnie czuje gniew, jak śmiała go uderzyć, a potem uciec? Głowa boli jak wszyscy diabli, zapłaci mu za to, nie ominie jej kara, o nie. Biegnie coraz szybciej, zwinnie mija zaspy, przeskakuje przewrócone i zasypane konary drzew. Poły płaszcza obijają się o uda, po czym unoszą w powietrzu. Śmieje się, jest coraz bliżej dziewczyny, lecz większą satysfakcję daje mu widok obracającej głowę porwanej. Wie, że boi się, potwornie obawia się powrotu do jamy smoka, jego widoku, obecności. Wyraz jej twarzy, z której z daleka emanuje przerażenie, napawa go ekstazą, pewnością siebie. Karmi się tym, żyje czyimś strachem. Gdy słyszy jej wołanie o pomoc, szyderczo zaczyna się śmiać i przyspiesza bieg. Dziewczyna go nie słyszy, ale wie, że jest blisko. Dopadnie ją, będzie gonić do upadłego, ale dopadnie, zemści się, a potem… Potem przyjdzie czas na inne decyzje.

Serce zwiększa tempo, podniecenie bierze górę, emocje sięgają zenitu. Prawie ją ma, jest na wyciągnięcie ręki. Jeszcze chwila, może dwie, i znowu będą razem. Słyszy jej strach, jęki rozpaczy, głośne oddechy. Widzi uciekające coraz szybciej ciepło, panikę w oczach, obłęd na twarzy. Co zrobi, gdy ją złapie? Na pewno będzie się szarpać, wyrywać i spróbuje uciec… Nie czas na rozmyślania, będzie improwizował.

Wyciąga rękę przed siebie, jest na tyle blisko, aby ją złapać. Zaciska dłoń na jej ramieniu, mocno przyciąga dziewczynę do siebie, nagle upadają w zaspę. Wszystko dzieje się w błyskawicznym tempie. Po upadku toczą się kawałek, po czym podnosi się na kolana i stalowym uściskiem chwyta dziewczynę za stopę, gdy ta podejmuje kolejną próbę ucieczki na czworaka. Ta upada. Krzyczy, aby ją zostawił, wzywa pomocy, ale i tak nikt tutaj jej nie usłyszy, to pustkowie, teren prywatny. Są sami – ona i on.

Porwana wyrywa się, drapie, kopie, krzyczy… Mężczyzna ma tego dość, już wystarczająco zepsuła mu humor. Wyrywa stopę i wymierza mu kopniaka w bark. Dobrze, że nie trafiła w głowę. Nienawidzi, gdy ktoś celuje w jego twarz. Wstała z zamiarem dalszej ucieczki, lecz nie dane jej zwiać. Chwyta jej ręce i mocno ściska. Wyszarpuje się, walczy jak lwica. Wkurwienie osiąga epicentrum, dość tego. Za długo się z nią bawi. Stalowym uściskiem łapie ją za rękę, a drugą z całej siły uderza w twarz. Dziewczyna traci przytomność.

Przygląda się jej, wykrzywia głowę ze zdziwienia, a jednocześnie ciekawości, lekko poklepuje dziewczynę po policzku. Kuca i podnosi ją, bez problemu przewiesza przez ramię i niesie z powrotem do domu.

– Na dobre i na złe – mówi sam do siebie ściszonym głosem. Wymowny wyraz twarzy, sposób, w jaki się uśmiecha, wszystko sugeruje, jakby to zaplanował. Przybiera maskę szaleńca, pewnego siebie tyrana osiągającego wszystko, czego zapragnie. Blizny na twarzy dodają mu zgrozy i respektu. W ciągu kilku sekund tysiące myśli przebiega mu przez głowę. – Na dobre, kurwa, i na złe. – Wpada w histeryczny śmiech, a po chwili milknie. Idzie przed siebie wraz ze zdobyczą na ramieniu. Z poważną miną kroczy bez zmęczenia do celu.

Docierają do chaty. Kładzie dziewczynę na kanapie, przygląda się jej chwilę, po czym odwraca w kierunku wyjścia. Nie zrobi z niego głupca, nie pozwoli jej na to, burza myśli nie daje mu spokoju. Drzwi. Nie popełni drugi raz tego samego błędu. Sięga ręką do kieszeni płaszcza i wyjmuje klucze. Zmierza ku wyjściu, podrzucając je w dłoni. Wkłada klucz do zamka i przekręca. Drzwi zamknięte. Zdejmuje płaszcz i odwiesza na miejsce. Klucze chowa do kieszeni w spodniach. Nie przewidział tej sytuacji, jej ucieczki. Musi być ostrożniejszy. Wybiła go z rytmu, a tak dobrze wszystko się układało.

Przeciera dłonią twarz, nadal stojąc przy drzwiach. Nieświadomie wzrok ma skierowany na dziewczynę leżącą na kanapie. Wtem rusza z miejsca ku butelce whisky. Nalewa pełną szklankę, odkłada butelkę i jednym pociągnięciem wypija połowę drinka. Lekko odchyla głowę i obrzuca spojrzeniem porwaną – odzyskuje przytomność, nareszcie.

Rozsiada się w fotelu. Poczeka, aż w pełni się wybudzi, a potem zwiąże jej ręce… Znowu się zamyślił. Nie może sobie na to pozwalać, traci wtedy kontakt z rzeczywistością, a dziewczyna może to wykorzystać. A wracając do niej – po kilkunastu minutach zupełnie odzyskała świadomość.

* * *

Po otwarciu oczu myślałam, że serce mi eksploduje, a włosy staną dęba. Znów tam byłam, w tej chacie, odrażającym miejscu, równie okropnym i strasznym jak jej właściciel. Uderzył mnie w twarz, mocno i perfidnie, aby mnie uciszyć i przywlec tu z powrotem. Łzy same napływają do oczu, ale powstrzymuję je, przymykając na chwilę powieki… I muszę się podnieść, nie mogę leżeć tak w nieskończoność.

Siadam dość niezdarnie, a w głowie wiruje mi jak po jeździe na karuzeli. Znowu przymykam oczy i przecieram je dłonią. Od razu lepiej, przynajmniej w tym przypadku. Wzrok kieruję wprost na niego, siedzi w fotelu i obserwuje mnie, a wszystko przyprawia smakiem whisky i papierosa. Czekał, aż oprzytomnieję, aby dalej mnie dręczyć. Gdy prostuję się na kanapie, w myślach wyzywam go od najgorszych.

* * *

Zatem pora wrócić do obowiązków. Upija resztę whisky i odstawia szklankę. Widzi zaskoczenie na twarzy porwanej, nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Zaskoczenie przeistacza się w strach, a zarazem gniew. Czyta to z jej twarzy, widzi w jej oczach strach burzący porządek rzeczy, zakłócający ład i zdrowy rozsądek.

* * *

Kiedy dostatecznie zakopcił płuca, odkłada szklankę i wstaje z fotela. Z nerwów zasycha mi w gardle, nogi miękną i nie mogę wydobyć z siebie ani jednego słowa. Idzie w moim kierunku, pewny siebie, malowany psychol z dwuznacznym uśmiechem. Jest coraz bliżej. Gdy staje na równi ze stolikiem, przesuwam się na drugi koniec kanapy, byle jak najdalej od porywacza. Serce bije mi jak oszalałe, nie wiem, jakie są jego zamiary, ale boję się, cholernie zżera mnie przerażenie na samą myśl, co mógłby mi zrobić. Zgwałcić, pobić, a co najgorsze – zamordować. Nie, nie, nie… Odsuwam od siebie te myśli, są okropne.

* * *

Podnosi linę leżącą na półeczce pod stolikiem i uśmiecha się do niej. Nie z sympatii, a z czystej chytrości.

– Nie rób mi krzywdy, błagam cię… – skamlającym tonem na granicy płaczu wydusza z siebie kilka słów.

To dodaje mu pewności siebie, jest jego, umiera z przerażenia i zrobi wszystko, aby ratować własną skórę. Zrywa się z kanapy w kierunku wyjścia, on tuż za nią. Przybiera surowy wyraz twarzy. W połowie drogi łapie ją za tułów. Porwana zaczyna krzyczeć i się szarpać.

– Nieee… Puść mnie, słyszysz?! Puszczaj, skurwielu! Nie dotykaj mnie! – wrzeszczy, ile sił w płucach, drapie i się wyrywa.

Wszystko na nic, mężczyzna jest tak silny, że wszelkie próby wyrwania się idą na nic. Odciąga ją do tyłu, rzuca na kanapę, odwraca plecami do siebie i siada na jej udach. Dziewczyna jeszcze bardziej zaczyna się szarpać i krzyczeć. Jej krzyki zagłusza śmiech, śmiech obłąkanego mężczyzny.

– Złaź ze mnie, zboczeńcu! – Nadal się nie poddaje, ale nie płacze, zapewne nie da mu tej satysfakcji i nie uroni ani jednej łzy.

Z trudem chwyta jej nadgarstki i zawiązuje linę. Pęta są ciasne i solidne. Nie schodzi z niej od razu, pochyla się nad głową dziewczyny i cicho mówi przy jej uchu:

– Nie za mocno? Przyzwyczaj się, bo zostaniesz tu ze mną na zawsze.

Po tych słowach odchyla się i zaczyna śmiać. Śmiech jest okrutny, przepełniony pogardą i szaleństwem. Odszedł powoli na swoje miejsce, wielki skórzany fotel w rogu, a obok barek, gdzie alkohol leje się strumieniami. Nalał sobie whisky. Usiadł, wsadził papierosa do ust i odpalił. Zaciągnął się powoli i głęboko, delektując się i chłonąc dym, jakby palenie dawało mu rozkosz.

Dziewczynie udaje się usiąść. Szarpie się z liną, ale jej wysiłki idą na marne. Poddaje się i obdarza mężczyznę gniewnym spojrzeniem, kipiącym odrazą i wzgardą.

– Żebyś smażył się w piekle! Nigdy tu nie zostanę, wolę zdechnąć, psycholu! – Jej słowa kipią nienawiścią. Jednocześnie trzęsie się ze strachu i zimna. On tylko unosi kącik ust w uśmiechu i zatraca się w nałogu. Kocha palić, mógłby to robić na okrągło.

Jeszcze nie tak dawno o niej marzył i śnił, a teraz jest na wyciągnięcie ręki. Jakie życie jest popaprane… W tym przypadku popapranie obróciło się na jego korzyść. I aby ten łut szczęścia nie poszedł na marne, musi ogrzać chatę, inaczej zamarznie mu tu na kość. Ale na razie da jej trochę nauczki. On jest panem w swoim domu. On tu rządzi.

* * *

Kiedy wziął linę ze stolika, nie wytrzymałam, błagałam go, aby nie robił mi krzywdy. Przyznaję, okazałam słabość, ale strach przenika mnie do kości, robi sieczkę z mózgu. Oczy miałam wielkie jak spodki od filiżanek. Zaraz zacznę płakać, a on jest coraz bliżej.

Mimo woli zrywam się z kanapy prosto do drzwi. Impuls, chwila, nielogiczne myślenie. Nie przebiegłam nawet metra, a czuję, jak jego ręce zaciskają się wokół mojej talii. Odciąga mnie do tyłu, usiłuję się uwolnić, krzyczę, ile sił w płucach, drapię i wymachuję rękoma. Wszystko na marne. Rzucił mnie perfidnie na kanapę. Spoliczkował tak solidnie, że rozciął mi wargę. Poczułam metaliczny smak krwi w ustach. Prawą ręką złapał mocno za szyję, zbliżył swoją twarz do mojej. Czułam jego oddech na policzku, nader spokojny, jakby to, co robi, było dla niego codziennością. Lewą rękę oparł na kanapie, nadal trzymając linę. Coraz trudniej było mi złapać oddech, moja krtań się kurczyła, a płytki, urywany oddech tego nie ułatwiał. Nie patrzyłam na niego, uciekłam wzrokiem. Odepchnął mnie, odwrócił tyłem, szarpnął za nadgarstki i owinął je liną, mocno zaciskając.

Nie spuszczał ze mnie wzroku. Ciągle palił i przenikał mnie na wylot. To było nie do wytrzymania. Usiadłam bokiem, opierając się o poręcz kanapy. Kleiłam się od potu, na dodatek warga ciągle krwawiła. Podkuliłam nogi, lecz nie mogłam ich otulić oburącz, więc przytknęłam je blisko piersi. Tak było cieplej.

Na dworze robiło się ciemno, a mnie ogarniało coraz większe zmęczenie. Bałam się zasnąć… Nie, nie mogłam zasnąć. To ostatnie, na co mogę sobie pozwolić. Gdy usnę, stracę czujność, a on zyska okazję.

Jednak zmęczenie wzięło górę. Ze snu wyrwało mnie skrzypienie drzwi. W pokoju panowała ciemność i złowieszcza cisza. Jedyne światło to blask księżyca wpadający przez okno. Słyszałam własny oddech. Nie było go, zostałam sama, prawdopodobnie to przeciąg lekko ruszał drzwiami do innego pomieszczenia. Postanowiłam wstać, cichutko i powoli. Widziałam, jak zamykał drzwi i chował klucz do kieszeni spodni, ale muszę się upewnić, inaczej nie zaznam spokoju, jeśli okaże się, że straciłam szansę na ucieczkę. Dzięki blaskowi księżyca wiedziałam, gdzie idę. Serce mi łomotało, oprócz oddechu to jedyny dźwięk, jaki teraz słychać w pokoju. Stanęłam tyłem i delikatnie dotknęłam klamki. Powoli naciskając, wstrzymałam oddech. Niestety, drzwi były zamknięte. Oparłam czoło o ramę i przymknęłam na chwilę oczy. Czułam rozczarowanie, mimo że dobrze wiedziałam, iż są zamknięte. Wróciłam na kanapę. Nawet nie wiem, kiedy ponownie zasnęłam.

Zbudził mnie koszmar i ból głowy. Koszmar z jego udziałem, gdy mnie tu zaciągnął. Ta twarz szaleńca, patrzył na mnie i śmiał się jak opętany. Obraz był za mgłą, a dźwięk przytłumiony. Już zawsze będzie mnie to prześladować.

Stał w pokoju ze skrzyżowanymi rękami na piersi, oparty o komodę z telewizorem, który nie należał do najnowocześniejszych. Palił papierosa i patrzył na mnie. Jego spojrzenie przyprawiało mnie o gęsią skórkę.

– Przestań się na mnie gapić! – strzeliłam wkurzona. Zero reakcji. – Po co mnie tu trzymasz? – spytałam i rzuciłam mu gniewne spojrzenie.

Ruszył w moim kierunku. Przykucnął przy kanapie, zaciągnął się papierosem i dmuchnął mi dymem prosto w twarz. Obróciłam głowę i zakaszlałam. Resztki dymu przegoniłam dłońmi, które rozwiązał mi z samego rana.

– Zaczynasz nowy rozdział w swoim życiu. Powinnaś mi podziękować. – Uśmiechnął się, wstał i odszedł po kolejną szklaneczkę whisky.

Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam. Co to ma w ogóle znaczyć? Nowy rozdział? Podziękować? Wolne żarty.

– Chyba sobie ze mnie kpisz?! – powiedziałam z niedowierzaniem. A on tylko zaśmiał się cicho. Złość zastępowała panikę, a wzburzenie narastało. – Zabierz mnie do szpitala, miałam wypadek, powinien mnie zbadać lekarz, strasznie boli mnie głowa…

– Cii… – przerwał. – Nic ci nie jest, więc na cholerę mieszać w to lekarza? – Wziął łyk alkoholu i zapalił kolejnego papierosa. Usiadł wygodnie w fotelu i kontynuował: – A jeśli w tej chwili nie zamkniesz jadaczki, to obiecuję, że zakleję ci usta taśmą lub utnę język, jeżeli i to nie pomoże. – Po raz kolejny zaciągnął się papierosem, głęboko i powoli. Dym wypuścił przez nos. Oparł głowę o fotel i zamknął oczy. Delektował się każdą sekundą palenia.

Nie odpowiedziałam. Bałam się, że spełni swoje groźby. A widząc, jak wygląda i się zachowuje, jestem skłonna uwierzyć, że jest w stanie mnie skrzywdzić, tak jak obiecuje. Jak pech to pech. Na razie milczałam, nie igrałam z nim, nie chcę wpakować się w większe tarapaty. Ale nie dam się i będę walczyć, choćby miał powykręcać mi ręce. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, do czego jest zdolny. I żałuję, że było mi dane się o tym przekonać na własnej skórze. Diabeł w ludzkim wcieleniu.

5

Czas mijał, dzień po dniu. Widok malowanego szaleńca stał się moją codziennością. Kiedy obudziłam się rano, nie było go w pokoju, smród fajek też zniknął. Chociaż na moment mogłam odsapnąć pozornie czystym powietrzem. Postanowiłam, że trochę poszpieguję, ale najpierw musiałam upewnić się, że nie ma go w chacie.

– Hej, jestem głodna! – krzyknęłam w nadziei, że jednak nikt nie odpowie. – Słyszysz mnie? Halo. Jesteś tam? – Cisza.

Wstałam i małymi krokami podeszłam do drzwi przy kanapie. Były uchylone, więc zajrzałam do środka. Za drzwiami znajdowała się mała kuchnia, przeszłam dalej, upewniając się przy okazji, czy nie wraca. Po prawej stronie były kolejne drzwi. Położyłam rękę na klamce i już miałam ją nacisnąć, lecz usłyszałam szczekanie psa w oddali. Spanikowałam. To na pewno on. Wraca do chaty. Szybko wróciłam na kanapę i udawałam, że śpię.

Drzwi wejściowe się otworzyły i wszedł do środka. Mroźne powietrze wdarło się do chaty. Porywacz odwiesił płaszcz. Zrobił dwa kroki w moją stronę, trzymając w rękach czarny worek.

– Wiem, że nie śpisz. Masz, przebierz się. – Rzucił na kanapę worek.

– Nie chcę. Zostaw mnie w spokoju – odpowiedziałam bez namysłu i kopnęłam worek na podłogę.

Westchnął i przetarł kark lewą dłonią.

– Jak chcesz… Dziś nie mam siły na twoje fochy, ale jutro się tobą zajmę. – Wziął butelkę piwa z barku i zniknął za drzwiami, gdzie znajdowała się kuchnia.

Tego dnia już go nie widziałam. Jedno szczęście. Szczęście w nieszczęściu. Przerażała mnie jednak myśl, co mógłby mi zrobić, jak skrzywdzić. Odpychałam od siebie te myśli, lecz byłam świadoma, że prędzej czy później zrobi mi krzywdę, bo przecież nie porwał mnie, aby wpatrywać się we mnie jak w obrazek. Jestem kobietą, a on mężczyzną i w końcu jego potrzeby wezmą górę.

Wtuliłam się w poduszkę, zamknęłam oczy i myślami wróciłam do rodziny, do rodzinnego domu, przyjaciół, kochających ludzi, aż łzy same cisnęły się do oczu. Otarłam policzki. Muszę być silna, aby wytrwać. Inaczej będzie po mnie.

Następnego dnia zbudził mnie chłód. Z ust leciała para, a dłonie były lodowato zimne. Zorientowałam się, że drzwi na dwór były do połowy otwarte. Do środka wlatywało mroźne powietrze i płatki śniegu. Bicie serca nagle przyspieszyło. Rozejrzałam się po pokoju, byłam sama, więc pospiesznie wstałam i podeszłam do drzwi.

Stanęłam w wejściu, głęboko odetchnęłam i już miałam rzucić się do ucieczki, gdy pojawił się on. Ze spojrzeniem pełnym obłędu zastawił mi drogę, wyciągnął rękę w bok, mocno uderzając dłonią w ścianę. Krzyknęłam przerażona i cofnęłam się krok w tył.

– Dokąd to? – spytał i wepchnął mnie w głąb chaty.

Straciłam równowagę i się przewróciłam. Przez związane ręce, bo związuje mnie na noc, nie mogłam się podeprzeć podczas upadku i uderzyłam głową o podłogę. Wszystko na chwilę zawirowało. Zatrzasnął drzwi i zamknął na klucz. Obrócił się w moją stronę. Próbowałam wstać, ale był szybszy. Podszedł, mocno szarpnął za sznur i przeciągnął mnie do kanapy. Kucnął i uderzył mnie w twarz.

– I co ja mam z tobą zrobić? – westchnął i wstał, by odwiesić płaszcz.

Spojrzał na szafkę, więc powędrowałam wzrokiem w tym samym kierunku. Na środku leżał nóż. Długi, sprężynowy. Zapewne ostry jak diabli. Wziął go do ręki i sprawdził ostrze. Popatrzył na mnie. Miałam wrażenie, że na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Zaczął iść w moją stronę.

– Po co ci ten nóż? Co chcesz zrobić? – spanikowałam. Nie zdawałam sobie sprawy, jak szybko oddycham. Miałam wrażenie, że słyszę, jak świszczy mi oddech. Przykucnął i złapał mnie za szyję. Czułam jego oddech na twarzy i dym papierosowy z domieszką alkoholu, po czym przyłożył mi ostrze noża do policzka.

– Jeśli nie będziesz się słuchać, to potnę ci tę twoją śliczną twarzyczkę – szepnął cholernie niskim tonem.

Po chwili zabrał nóż, puścił moją szyję, co przyniosło ulgę, złapał sznur i go rozciął. Dotknęłam szyi, aby ją rozmasować po uścisku. Porywacz schował nóż, złapał mnie za rękę i siłą podciągnął.

– Idź pod prysznic i się przebierz. W worku masz parę ubrań. Tylko bez numerów. – Coraz mocniej ściskał mój nadgarstek. – To pierwsze ostrzeżenie i lepiej, aby było ostatnim. – Puścił mnie i otworzył drzwi z drugiej strony kanapy. Prowadziły do małej łazienki.

Wzięłam worek i posłusznie weszłam do środka. Przymknął drzwi, a ja mogłam odsapnąć z ulgą, że nie zrobił mi krzywdy tym nożem. Worek położyłam w kącie i stanęłam przy lustrze. Rozebrałam się i wskoczyłam pod prysznic. Woda była ciepła i przyjemna.

* * *

Gdy weszła do łazienki, nie zamknął drzwi do końca. Zostawił je leciutko uchylone, na tyle, aby móc ją podglądać. Odczekał, aż wejdzie pod prysznic. Stanął przy drzwiach i obserwował, co robi. Dawno nie miał kobiety. Kiedy to było? Pół roku, rok temu? Przypadkowy seks w knajpie na zapleczu. W dodatku był zalany w trupa i niewiele z tego pamiętał. A ona? Z nią ma być inaczej. Nie mógł oderwać od niej wzroku, napawał się tym widokiem. Wzbierało w nim coraz większe pożądanie. Miał ochotę ją posiąść, w tej chwili, natychmiast, lecz wiedział, że to teraz niemożliwe. Będzie się wzbraniać, bronić, szarpać. Najpierw musi ją oswoić, a jeśli to nie przyniesie rezultatu, to dopiero wtedy weźmie ją siłą.

Kiedy zakręciła wodę, odsunął się od drzwi, aby go nie zauważyła. Przetarł twarz, musiał ochłonąć, w dodatku stał mu kutas… Zapalił papierosa i wziął piwo. Rozsiadł się w fotelu, poprawił spodnie i czekał, aż wyjdzie z łazienki.

* * *

Od razu poczułam się lepiej. Wyszłam z kabiny i wzięłam ręcznik. Stanęłam przed lustrem i osuszyłam włosy. Przez chwilę wpatrywałam się we własne odbicie. Dotknęłam sińca pod lewą piersią, drugi, bardziej bolesny był na żebrach. Zauważyłam też zadrapania na lewym ramieniu. Miałam ogromne szczęście, że wyszłam cało z tego wypadku. Pecha, że on mnie znalazł. Zajrzałam do worka, w środku były spodnie dresowe, T-shirt i bluza. Nie miałam wyboru i włożyłam te ubrania. Pasowały idealnie. Związałam włosy w kucyk. Co teraz? Nie mogłam w nieskończoność siedzieć w łazience, muszę stawić mu czoła.

Podeszłam do drzwi i dopiero teraz zorientowałam się, że były cały czas otwarte. Zajrzałam przez lukę, był tam, siedział w fotelu i czekał na mnie, palił, pił i czekał na swoją ofiarę. Wyszłam powoli z łazienki i wróciłam na kanapę, usiadłam skulona jak skarcony piesek. I znowu to samo, lustrował mnie wzrokiem, nie spuszczał go ani na sekundę.

– Przestań – powiedziałam cicho jak do siebie. Zero reakcji z jego strony. – Przestań – rzuciłam, tym razem nieco głośniej, ale nadal nie reagował. – Przestań! Nie gap się na mnie! – powtórzyłam trzeci raz.

Zaśmiał się, odłożył butelkę z piwem i wstał, wzdychając z rezygnacją. Nadal trzymał papierosa. Podszedł powolnym krokiem, wsadził fajkę do ust, oparł ręce o kanapę i zaciągnął się papierosem. Wyjął go i wydmuchał mi dym w twarz. Zakrztusiłam się, nigdy nie przepadałam za paleniem, wręcz tego nienawidziłam, a on perfidnie to wykorzystuje.

– Jesteś okropny… – wymamrotałam i zakaszlałam jeszcze kilka razy.

– Zamknąć ci buźkę czy będziesz cicho? – spytał i patrzył, jakby czekał na odpowiedź. – Nie cierpię hałasu – dodał, a ja posłałam mu gniewne spojrzenie i się odwróciłam. – Tak myślałem. – Wyprostował się, zaciągnął papierosem i wrócił na wcześniej zajmowane miejsce.

Następnych parę dni minęło podobnie. Pobudka, chmura dymu, lejący się alkohol, dwa posiłki dziennie, niekończąca się nuda. Raz zimno, raz ciepło. Przynajmniej mogę iść do łazienki, kiedy chcę, i nie jestem już związana.

6

Dzisiejszy dzień miał okazać się jednym z najgorszych w moim życiu i jednym z wielu, które zapamiętam na zawsze jako podłe, okrutne i pozbawione człowieczeństwa. Dniem, którego nie da się wymazać z pamięci, chociaż starałoby się z całych sił.

Jak zawsze siedział w swoim fotelu, palił i pił. Dzień jak co dzień, ale z tą różnicą, że włączony był telewizor. Leciał jakiś stary western. Nudziłam się cholernie, ale wolałam milczeć, nie wychylać się, nie denerwować go. Tak lepiej dla mnie. Zastanawiają mnie tylko dwie sprawy. Skoro znaleźli mój samochód po wypadku i okazał się pusty, a rodzina zapewne zgłosiła moje zaginięcie, to czemu mnie nie szukają. Nie mógł mnie przecież zaciągnąć aż tak daleko. Przez okna chaty widać pola i lasy, więc mało prawdopodobne, że ominęliby ją w trakcie poszukiwań.

– Obmyślasz plan ucieczki? – jego głos wyrwał mnie z zamyślenia.

Spojrzałam w stronę porywacza na sekundę. Szedł w moim kierunku i znowu palił. Jak można tak dużo palić?

– Będziesz miał czarne płuca – powiedziałam bez zastanowienia.

Pochylił się nade mną i oparł ręce o kanapę.

– Już mam. Martwi cię to? – odpowiedział i się uśmiechnął.

– Ani trochę… – wymamrotałam i starałam się na niego nie patrzeć.

Zaciągnął się, ale tym razem wypuścił dym za siebie.

– To co, planujesz ucieczkę? – spytał.

Spojrzałam na niego z pogardą.

– I tak mnie znajdą. To kwestia dni. A ty pójdziesz siedzieć!

Zareagował śmiechem na moją odpowiedź.

– A jak mieliby cię tu znaleźć? Hm? – zapytał prześmiewczo.

– Auto. Przecież stoi na poboczu niedaleko stąd.

Znowu się zaśmiał.

– Pozbyłem się go – odpowiedział i kontynuował palenie.

– Jak to pozbyłeś się? Co z nim zrobiłeś? – spytałam nerwowo. Tego się nie spodziewałam, nie brałam w ogóle pod uwagę.

Złapał mnie za brodę dłonią, w której trzymał fajkę.

– A co, myślałaś, że jestem taki głupi, by cię tu przywlec i zostawić auto? Od razu przeczesaliby okolicę. – Przerwa na papierosa, po czym mówił dalej: – Pozbyłem się go, nie będzie ci już potrzebne. – Odszedł i zgasił niedopałek, a ja nie dowierzałam w to, co powiedział.

Cała moja nadzieja legła w gruzach. To auto na poboczu było jedyną deską ratunku. Wstałam z kanapy i zrobiłam parę kroków ku niemu.

– Ty gnoju! Jesteś jebnięty, wiesz o tym? – powiedziałam, będąc na granicy płaczu i paniki. Założyłam ręce za głowę i nie wiedziałam, co dalej. Zaskoczył mnie tym samochodem. Przetarłam twarz i zdałam sobie sprawę, że to nie kwestia dni ani tygodni, że pomoc może nadejść nawet za miesiąc, dwa… albo wcale. – Ty walnięty pojebie… – szepnęłam.

Gdy usłyszał moje słowa, zakrztusił się piwem. Otarł usta przedramieniem i odłożył butelkę. Podszedł do mnie, chwycił mocno za szyję i docisnął do długiej komody pod oknem. Miał obłęd w oczach, większy niż ostatnio. To doigrałam się za swój niewyparzony język.

– Przegięłaś, wiesz? Taka jesteś mądra? Chcesz wiedzieć, po co tu jesteś? To ci pokażę. – Z każdym słowem coraz mocniej zacieśniał uścisk.

Złapałam go za rękę i próbowałam się uwolnić. Ostatnie zdanie przyprawiło mnie o dreszcze. Nagle obrócił mnie tyłem, przyparł jeszcze mocniej do komody, złapał za kark i docisnął mi głowę do blatu. Gwałtownym ruchem ściągnął moje spodnie i majtki. Usiłowałam się bronić, uwolnić z potrzasku, ale był zbyt silny.

– Puszczaj mnie, bydlaku! Nie rób mi krzywdy! – krzyczałam przez płacz.

– Nie szarp się, bo będzie bolało. Sama się o to prosiłaś – wycedził przez zęby wściekłym tonem.

Rozpiął spodnie i zsunął je niżej, po czym wszedł we mnie zdecydowanym ruchem. Pchał coraz szybciej i mocniej. Na jego twarzy malowały się gniew, władczość, szaleństwo. Oddychał coraz głośniej, podniecało go to, że szarpałam się i chciałam uwolnić. Wchodził we mnie nieprzerwanie raz za razem i ani myślał zwalniać.

– Błagam, wypuść mnie – prosiłam zapłakana. Nie umiałam powstrzymać łez. Nie miałam też już siły bronić się przed gwałtem. W dodatku bolały mnie dogniatane sińce.

* * *

Wreszcie skończył, doszedł w niej. Dawno tak się nie czuł. Potrzebował tego. Rozładował napięcie i uwolnił pożądanie tłumione i rosnące od kilku dni. Zresztą zasłużyła na to, sama się o to prosiła. Tyle razy prosił, by zamknęła jadaczkę.

– Proszę cię, pozwól mi odejść – błagała.

– Nigdzie stąd nie pójdziesz – wyszeptał spokojnie, pochylając się nad nią. Pogładził dziewczynę po głowie i zsunął kosmyk włosów z twarzy.

– Chcę wrócić do domu – wyszeptała, nadal płacząc.

– Nie. Nie rozumiesz? Zostaniesz tu ze mną na zawsze, słyszysz? Na zawsze. – Przytknął twarz do włosów dziewczyny, przymknął oczy i napawał się ich zapachem, po czym puścił ją, poprawił spodnie i zapalił papierosa. – Ogarnij się – rzucił na odchodne i zniknął za kuchennymi drzwiami.

Tego dnia już go nie widziała.

* * *

Podniosłam się i ubrałam. Byłam roztrzęsiona, a łzy płynęły mi po policzkach. Szybko pobiegłam do łazienki i zamknęłam drzwi. Rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Chciałam zmyć z siebie jego dotyk, jego obecność. Nadal czułam ból w kroczu i brzydziłam się siebie za to, bo mogłam bardziej walczyć i być może uniknąć gwałtu. Czułam się winna, bo sama go sprowokowałam do agresji. A najgorsza była świadomość, że skończył we mnie – co, jeśli zajdę w ciążę? Siedziałam w rogu prysznica i płakałam. Chciałam, aby ten koszmar się skończył. Przechodziły mnie dreszcze, gdy cofałam się myślami do gwałtu, do jego silnych i brutalnych ruchów. Teraz nienawidziłam go jeszcze bardziej.

Nie wiem, jak długo siedziałam pod prysznicem, straciłam poczucie czasu. Uleciała ze mnie cała radość, chęć do życia. Chciałam zapaść się pod ziemię. Jak mogłam mu na to pozwolić? Wstałam i zakręciłam wodę. Wytarłam się i wysuszyłam włosy. Włożyłam ubranie i stanęłam przed lustrem. Ponownie zaczęłam płakać, to okropne uczucie. Bezradność rozrywająca od środka i strach, że teraz nie będzie się hamować przed zrobieniem tego ponownie. Zgwałcił mnie raz, więc zrobi to drugi.

Otarłam łzy i wróciłam niechętnie do pokoju. Położyłam się na kanapie i zwinęłam w kłębek. Nie chciałam spać, bo za każdym razem, gdy zamykam oczy, wracają ból i dreszcze. Czuję wtedy jego oddech na karku. Upokorzył mnie, bydlak bez sumienia. Boję się myśleć, co będzie jutro.

7

Minął dokładnie miesiąc od dnia gwałtu. Od tego czasu nie zrobił tego ponownie. Nie wiem, czy zniosłabym kolejne takie upokorzenie. Oczywiście przemoc fizyczna była na porządku dziennym, szczególnie gdy miałam własne zdanie. Sprzeciw był niemile widziany. Gdy zamykam oczy, nadal widzę ten straszny dzień, czuję każde pchnięcie, jakby to było sekundę temu. Nie płaczę już, to nie ma sensu. Wylałam morze łez i mimo że zdaję sobie sprawę, że moja sytuacja jest kiepska, to nadal mam nadzieję, że nadejdzie pomoc i uwolnię się od tego malowanego psychola.

Dzisiejszy dzień był trochę inny niż poprzednie. Zbudziłam się i o dziwo nie było go w pokoju jak zazwyczaj. Skorzystałam z łazienki i włożyłam nowe ubranie, które wczoraj mi przyniósł – czarne legginsy i zwykłą szarą koszulkę. Ciekawa jestem, skąd w ogóle bierze te ubrania. Wróciłam do pokoju, podeszłam do okna i zatęskniłam za poprzednim życiem. Na dworze była piękna pogoda, świeciło słońce. I mimo że to zima, na pewno było w miarę ciepło jak na tę porę roku. Miałam ochotę wyjść, pospacerować, korzystać z życia, a w zamian tkwiłam zamknięta w starej przegnitej i ohydnej chacie z szaleńcem.

Zegar pokazywał godzinę dziewiątą dwadzieścia rano. Powoli robiłam się głodna. Wolnym krokiem podeszłam do kuchennych drzwi. Uchyliłam je lekko i zajrzałam, czy jest pusto. Znowu ryzykowałam, narażałam się na jego gniew. Czy taka moja natura, aby pakować się w kłopoty na własne życzenie?

Weszłam do kuchni i odkryłam, że jest w niej jeszcze troje innych drzwi. Pierwsze po prawej i te z lewej były zamknięte. Drugie z prawej były uchylone i prawdopodobnie prowadziły do następnej łazienki, choć mogę się mylić. Podeszłam do lodówki i otworzyłam ją cichutko. Wtedy pojawił się on. Pomieszczenie zza pierwszych drzwi po prawej okazało się jego sypialnią. Wyszedł z niej jak duch. O mało nie dostałam zawału.

– Co tu robisz? – spytał z kamienną miną.

– Jestem głodna… – zaczęłam się tłumaczyć, ale mi przerwał.

– Wracaj do pokoju. – Wsadził dłonie do kieszeni i czekał, aż pójdę.

Zamknęłam lodówkę i posłusznie wróciłam na kanapę. Starałam się nie wkurzać go niepotrzebnie. Rozcięta warga i łuk brwiowy oraz sińce na ramieniu mi wystarczą. Moją uwagę i tak przykuło co innego. Nie miał pomalowanej twarzy jak dotychczas. Wyglądał zupełnie inaczej. Czy nastąpił jakiś przełom?

Po kilkunastu minutach przyniósł mi śniadanie i kawę, co nigdy wcześniej się nie zdarzyło, a sam pomaszerował do swojej loży i delektował się papierosem. Po zjedzonym śniadaniu co chwilę się mu przyglądałam. Może zabrzmi to głupio i niewiarygodnie, ale był całkiem przystojnym, wysokim mężczyzną. Moim oczom ukazał się silny, okazały facet z wyraźnie zarysowaną szczęką, o przenikliwym spojrzeniu. Krótkie, brązowe włosy przed ramiona, często zaczesane do tyłu, bardzo męska twarz, brązowe oczy, szeroki nos, małe usta, ale za to pełny uśmiech, lekki zarost, ciało dobrze zbudowane, co było widać, bo często nosił bezrękawniki. W innej sytuacji, gdybym spotkała go przypadkiem na ulicy, na pewno zwróciłabym na niego uwagę. W innej sytuacji – gdybym go nie nienawidziła.

Obróciłam się bokiem, nie chciałam dłużej na niego patrzeć. Jeszcze coś sobie ubzdura, a jego miłosne zapędy nie są mi potrzebne. Nagle się odezwał:

– Skoro już wiesz, gdzie jest kuchnia, to po sobie posprzątaj. – Zgasił papierosa i stukał palcami o poręcz fotela.

Ma tupet, koleś, ale wykonam polecenie, tak dla własnego bezpieczeństwa. Nie zwlekając, wstałam i zaniosłam naczynia do kuchni. Zlew był pełen, więc śmiem sądzić, że zrobił to celowo. Umyłam naczynia i sprzątnęłam blaty. Gdy chowałam resztę jedzenia do lodówki, przyszedł do kuchni i zaszedł mnie od tyłu. Złapał za ramiona, był tak blisko, że czułam jego oddech na karku. Serce zaczęło wyrywać się z piersi. Ogarnął mnie paraliżujący strach. Gładził mnie po ramionach, po czym zgarnął włosy na lewą stronę i przysunął twarz do szyi tak blisko, jakby chciał mnie w nią pocałować. Powoli przesuwał ją wyżej aż do ucha.

– Mam na ciebie ochotę – wyszeptał.

Zamknęłam oczy, a serce waliło jak oszalałe. Byłam przerażona. Jeżeli spróbuje zrobić to jeszcze raz…

– Proszę cię, nie rób mi krzywdy – powiedziałam, z trudem powstrzymując płacz.

– Cii… – uciszył mnie i spojrzał w kierunku drzwi wyjściowych.

Dopiero wtedy usłyszałam, że nadjechał jakiś samochód.

Porywacz pospiesznie otworzył małą szufladę i wziął do ręki nóż. Drugą złapał mnie mocno za buzię, aby ją zasłonić, po czym przyłożył mi ostrze do gardła. Spanikowałam. Próbowałam uwolnić się z uścisku, ale jego ręka była jak ze stali. Auto okazało się być policyjnym radiowozem, z którego wysiadło dwóch policjantów. Zmierzali ku drzwiom wejściowym.

– Zacznij krzyczeć, piśnij choćby słówko albo zrób coś głupiego, to poderżnę ci gardło, a ich zabiję. Zrozumiano?

Nerwowo kiwnęłam głową na tak. Wepchnął mnie zza drzwi do pomieszczenia, które było jego sypialnią, i zamknął je na klucz.

Nacisnęłam klamkę kilka razy i nic. Zakryłam dłonią usta, aby stłumić dźwięk płaczu. I co mam teraz zrobić? Zrezygnowana usiadłam pod drzwiami. Jeżeli posłucham go i będę cicho, to stracę szansę na ratunek, a jeśli zacznę krzyczeć, to… no właśnie, to co wtedy? Czy faktycznie byłby zdolny do morderstwa? Nie chcę się o tym przekonywać. Nie chcę mieć na sumieniu śmierci tych policjantów.

* * *

Rozległo się pukanie do drzwi. Odłożył nóż na stół. Sięgnął po pojemnik leżący na wiszącej szafce kuchennej. W środku był pistolet. Ukrył go z tyłu za pasem od spodni, głęboko odetchnął i podszedł do drzwi. Tak jak się spodziewał, policjanci wypytywali o dziewczynę.

– Czy widział pan tę dziewczynę? Może kręciła się w okolicy? – spytał jeden z nich, pokazując fotografię.

Z wielką łaską spojrzał na zdjęcie.

– Nie, nie widziałem – odpowiedział krótko.

– Prawdopodobnie miała lekką stłuczkę tu niedaleko, ale auto zniknęło wraz z poszkodowaną. Może słyszał pan coś o tym? – kontynuował policjant.

– Jak już powiedziałem, nic nie widziałem i nic nie słyszałem – odpowiedział spokojnie, utrzymując kontakt wzrokowy.

– Zatem z naszej strony to wszystko. Prosimy o kontakt, jeżeli czegoś pan się dowie lub zauważy zaginioną dziewczynę. Do widzenia – pożegnali się i odjechali.

Porywacz zamknął drzwi i napił się whisky. Liczył się z tym, że policja będzie węszyć i w końcu trafią do chaty. Nie spodziewał się, że tak szybko. Musi pomyśleć o przygotowaniu nowej kryjówki, gdyby coś poszło nie tak. Zabranie jej do swojego domu odpada, bynajmniej nie teraz. Musi ją umieścić gdzieś daleko w głębi lasu, z dala od społeczności, aby nie wzbudzać podejrzeń. Przede wszystkim musi być ostrożny, a przy niej będzie ciężko, i ten jej charakterek.

* * *

Powoli otworzył drzwi sypialni. Siedziałam na podłodze przy łóżku. Gdy wszedł, szybko wstałam. Zbliżył się do mnie, dotknął palcami kosmyka włosów, po czym spojrzał mi prosto w oczy.

– Skoro jesteśmy już w sypialni, to… rozbierz się. – Nie spuszczał ze mnie wzroku i czekał na moją reakcję.

– Nie chcę – tyle byłam w stanie powiedzieć. To „rozbierz się” mnie sparaliżowało.

– Ja nie proszę, tylko rozkazuję. – Uśmiechnął się do mnie i cofnął o dwa kroki do leżanki przed łóżkiem. Ściągnął koszulkę. Staram się ignorować jego absurdalną liczbę mięśni i patrzeć gdziekolwiek indziej niż na jego tors. – Twoja kolej.

– Powiedziałam, że nie chcę. – Głośno przełknęłam ślinę.

– Nie obchodzi mnie, czego chcesz. Jesteś moją zdobyczą. To ja podejmuję decyzje – mówił twardo i przewiercał mnie wzrokiem.

– To niedorzeczne.

Serce waliło mi w klatce piersiowej niczym dzwon w kościele. Cofnęłam się, gdy powoli zbliżał się do mnie, ale nie miałam gdzie uciec. Krzyk też był bez sensu. Sami w chatce na odludziu, zupełnie odcięci od świata zewnętrznego, więc kto mnie usłyszy?

Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale on zakrywa mi je dłonią. Jego wyraz twarzy jest poważny, a spojrzenie przenikliwe. Spycham jego dłoń i przyglądam mu się. Jedno spojrzenie w oczy utwierdza mnie w przekonaniu, że przegrałam. Chwyta mnie w talii i przyciąga mocno do siebie. Skręcam się i próbuję wydostać z uścisku. Odpycham się i uderzam go w klatę, ale bezskutecznie.

– Im bardziej będziesz się ruszać, tym mocniej będę cię trzymać.

Próbuję się jeszcze raz od niego uwolnić, ale nie mam szans.

– Bydlak! – wykrzykuję mu prosto w twarz i się poddaję. Dalsza walka nie ma sensu, jest zbyt silny.

Zaśmiał się, pochylił nade mną i szepnął do ucha:

– Wynoś się stąd.

Nie czekając ani sekundy, uciekłam z pokoju. Boże, jaka ulga. Usiadłam na kanapie zwinięta w kłębek. Zamknęłam oczy i odetchnęłam z ulgą. Ale nie ma co się cieszyć na zapas. Dziś mi odpuścił, ale następnym razem zrobi to, zgwałci mnie ponownie, potraktuje jak zwykłą szmatę.

8

Każda chwila mojego życia jest szczegółowo planowana i poddana lustracji, każda minuta, każdy dzień. Miałam prawie wszystko, co można sobie wymarzyć. Wcześniejsze życie wydaje się snem, z którego zbudziłam się w odrażającej rzeczywistości. Nigdy nie powinnam była znaleźć się w tym miejscu.

Minęły kolejne dwa tygodnie, w trakcie których uderzył mnie tylko raz. Nie zmuszał mnie również do seksu. Siedziałam cicho i starałam się być posłuszna. Czy moje życie naprawdę miało tak wyglądać?

Bez słowa wyszedł dziś wcześnie rano, bo niby czemu miałby mi się tłumaczyć? Z nudów włączam telewizor. Pierwsza rzecz, jaką widzę, to prognoza pogody, więc przerzucam kanały, aż nagle… widzę swoją twarz na ekranie. Nadal nie wiedzą, co się stało, brak śladów, brak poszlak. Podejrzewają różne scenariusze: ucieczka z kochankiem, wypadek i amnezja, porwanie dla okupu, lecz do tej pory nikt nie wysłał wytycznych. Wciąż czekają na jakiś sygnał.

– Zero wytycznych? Czekają na sygnał? Co, do cholery?! Po co mnie porwał, skoro nie zażądał okupu? – mówię nerwowo sama do siebie. To bez sensu, wszystko jest bez sensu… Jeśli nie chce okupu, to po co mnie tu więzi?

Wyłączam telewizor i rzucam pilot na stolik. Jestem niewyobrażalnie wkurzona, a jednocześnie czuję niepokój. Jak wróci, to od razu wszystko mu wygarnę. Nie mogę znaleźć sobie miejsca, ciągle się wiercę i zmieniam pozycję. Wszystko mnie wnerwia. Mija kolejna godzina, a on nie wraca. Staje się to irytujące, a w chacie powoli robi się zimno. Lepiej, aby się pospieszył.

Na jego szczęście po około dziesięciu minutach zauważyłam go przez okno.

– Nareszcie – wymamrotałam pod nosem.

Wszedł do chaty, wpuszczając dużo chłodnego powietrza. Dostałam gęsiej skórki i automatycznie próbowałam ogrzać sobie ramiona. Spojrzał na mnie na sekundę – zdawało się, że nie jest w najlepszym humorze – po czym ruszył w kierunku kuchni. Niósł kilka toreb, najwidoczniej był po zapasy jedzenia.

– Zimno mi – powiedziałam w jego kierunku.

Zatrzymał się, odłożył torby i stał tak przez moment. Nagle odwrócił się i powolnym krokiem ruszył ku mnie. Podniósł palcami mój podbródek, zmuszając mnie do patrzenia mu prosto w oczy. Jego spojrzenie było zimne i wyrachowane. Tkwiliśmy tak chwilę.

– Ogrzać cię? – spytał.

Nie takiej odpowiedzi oczekiwałam. Odepchnęłam jego dłoń.

– Nie trzeba. – Uśmiechnął się lekko i już chciał odejść, ale musiałam go zapytać o ten reportaż w telewizji. – Dlaczego jeszcze nie zażądałeś okupu? – zaczęłam. – Szukają mnie i czekają na żądania od porywacza. Na co czekasz? – Serce biło mi jak oszalałe, a on jedynie westchnął, drapiąc się po karku. – Odpowiedz!

– Zadajesz za dużo pytań – powiedział niskim i spokojnym tonem.

– A ty udzielasz wymijających odpowiedzi.

Stanął bliżej mnie i zaczął gładzić dłonią mój policzek. Coś w jego spojrzeniu powoduje u mnie dreszcze.

– Nie jesteś tu dla pieniędzy. I nie mam zamiaru cię oddawać – mówił cicho, a jego głos wzbudzał grozę. Zamilkł na chwilę, po czym kontynuował: – Naprawdę masz niezły temperament jak na tak niewielką osóbkę – to powiedziawszy, zniknął z zakupami w kuchni, a mnie zamurowało.

Co teraz? „Nie mam zamiaru cię oddawać”, a ja nie chcę tu zostać. To jakiś obłęd, oszaleję albo co gorsza, prędzej się zabiję…

Skuliłam się na kanapie i przykryłam kocem. Ciągle słyszałam w głowie jego głos, że nigdy mnie nie wypuści. Ta myśl doprowadza mnie do furii. Muszę znaleźć sposób na ucieczkę. Im szybciej, tym lepiej. On i zamknięte drzwi to jedyne widoczne przeszkody przed próbą ucieczki. Ale nie muszę ich widzieć, by mieć świadomość, że jestem więźniem. O tym ciężarze przypomina mi każde uderzenie serca. Być może rodzina i przyjaciele są dla mnie straceni na wieczność. To mój największy lęk.

Kilkanaście minut później w chacie zrobiło się nieco cieplej. Nagle wszedł do pokoju. Usiadł w swoim fotelu w wiadomym celu. I znów ten męczący dym papierosowy… Och, miałam go dość! Jego palenie działa mi na nerwy, a od jego uśmiechu robi mi się niedobrze. Bacznie mnie obserwuje, nie mówiąc ani słowa. Bezustannie się przygląda, niczym drapieżnik. Najchętniej wydrapałabym mu oczy.

To miejsce jest jak klatka. Nigdy nie powinnam była się w nim znaleźć. Tu czas płynie inaczej. W niektóre dni podstawowe czynności zajmują wieki, a w inne czas zlatuje jak pstryknięcie palców. Robi się coraz później i ciemniej. W tym świetle jego oczy wyglądają na ciemne i złowieszcze, a twarz ma jak ktoś, kto lubi zadawać ból. Materiał obcisłej białej podkoszulki opina się na jego klatce piersiowej. I jak co dzień otacza go siwa chmura dymu.

Nagle przerwał milczenie:

– Jesteś głodna?

– Czemu miałabym chcieć jeść? – odpowiadam sarkastycznie. Jestem przerażona i samotna. Jedzenie to ostatnia rzecz, której teraz potrzebuję.

– Nie wiem. Może dlatego, że ludzie muszą jeść, aby żyć, a ty chcesz żyć, prawda? – odpowiedział sarkazmem na mój sarkazm.

– Skończ z tym teatrzykiem! Trzymasz mnie tu wbrew mojej woli z przyczyn, których nie rozumiem. I tak po prostu proponujesz mi jedzenie? To jakiś absurd! Jesteś śmiechu warty! – Mam ochotę krzyczeć, a wyrzucam z siebie te zdania tylko lekko podniesionym głosem. Nie mam odwagi wrzeszczeć, konsekwencje byłyby tak złe jak wybuch złości. A on tylko zaśmiewał się z mojej irytacji.

Spiorunowałam go wzrokiem. Założyłam ręce na piersi, wkurzona, a on się uśmiechnął, bo wiedział, że wygrał tę sprzeczkę. Potem zostałam sama i już miałam upić łyk wody, gdy dotarło do mnie, że mnie obserwuje przez okno. Stał na zewnątrz i palił fajkę. Najwidoczniej chata ma drugie wejście, gdzieś od strony kuchni. Nawet nie drgnął ani nie mrugnął, gdy na mnie patrzył.

– Przestań! – zawołałam do niego. – Przestań się na mnie gapić. Nie robię nic złego – teraz mruknęłam już do siebie. Ukryłam twarz w dłoniach i oparłam głowę o kanapę. Zawsze mnie obserwuje, czeka na moje potknięcie… i to mnie cholernie przeraża.

Następnego dnia ponownie zniknął bez słowa. Przynajmniej dziś zostawił mnie w ciepłej chacie. Po paru godzinach bezczynnego oczekiwania na jego powrót postanowiłam trochę poszperać. W pokoju nie znalazłam nic interesującego. Ciuchy, narzędzia, zapas alkoholu, nic specjalnego. Kuchnia podobnie. Zaczęłam przeglądać szuflady.

Właśnie miałam wejść do jego sypialni, gdy moją uwagę przykuła gazeta w śmietniku. Wyjęłam ją. Była to gazeta informacyjna. Zaczęłam ją przeglądać. To, co zobaczyłam w środku, zamurowało mnie doszczętnie. Nie wierzyłam w to, co czytałam. Artykuł dotyczył zaginionej dziewczyny, czyli mnie. „Przyjaciele Oli twierdzą, że napisała do nich SMS-y, iż coś jej wypadło, musiała wyjechać, że złapie następny lot i spotka się z nimi w ich ulubionej kawiarni. Nie pojawiła się. Jedna z jej koleżanek (chce pozostać anonimowa) powiedziała dziennikarzom i policji, że ostatnio Ola dziwnie się zachowywała, była smutna i wycofana, więc zniknięcie i wiadomości nikogo nie zaniepokoiły. Zapytana, dlaczego żadne z nich nie zadzwoniło do rodziców lub na policję, odpowiedziała: «Nie chcieliśmy robić jej kłopotów i niepotrzebnie martwić rodziny». Rodzice Oli dowiedzieli się o jej zniknięciu dopiero po tygodniu”. Obok widniała moja fotografia.

– Superznajomi – mruknęłam ironicznie pod nosem. Niemoc i negatywne emocje dusiły mnie w klatce piersiowej. Nie chcę tu zginąć…

Czytałam dalej, a tekst był coraz bardziej absurdalny. Nie mogłam oddychać, gdy zobaczyłam ostatnie zdanie napisane drukowanymi literami: POSZUKIWANIA TYMCZASOWO WSTRZYMANE. Zamarłam. Poczułam jeszcze silniejszy uścisk w klatce piersiowej, a z twarzy odpłynęła mi krew. Nikt mnie nie szuka, nikt się nie martwi, zostawili mnie samą na pastwę losu. Nie wiem, ile czasu wpatrywałam się w to zdanie.

Z zamyślenia wyrwał mnie głośny huk. Obróciłam się w kierunku hałasu. Boże, nawet nie zauważyłam, że on stoi w wejściu do kuchni. Uderzył mocno pięścią w blat szafki, stąd ten hałas. Napinał mięśnie twarzy i czekał na wyjaśnienia.

– Ja… – Speszyłam się i odruchowo wrzuciłam gazetę z powrotem do kosza, lecz nie umknęło mu, co czytałam. – Jak mogłeś mi to zrobić? – wydusiłam z siebie. Czy ten koszmar nigdy się nie skończy? Patrzyłam na niego z pretensją, a on był niewzruszony. Czy w ogóle kogokolwiek obchodzi mój los? Czy ratunek kiedyś nadejdzie?

– Skoro już wiesz, to zacznij się przyzwyczajać, że to twój nowy dom – mówił całkiem poważnie z kamiennym wyrazem twarzy, a ja zaniemówiłam.

Nowy dom? Wsadź sobie w dupę taki dom… Spleśniała chata prześmiardła fajkami i pijaństwem, rodem z horroru, w środku lasu na odludziu. Faktycznie spełnienie moich marzeń. Nie dam za wygraną i postaram się obmyślić plan ucieczki.

9