Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
ZDRADZONE SERCE POTRZEBUJE CZASU, ŻEBY ZNÓW ZAUFAĆ
Livia kocha swoją irlandzką chatkę na klifie. Szum fal i targający wrzosowiskami wiatr zagłuszają bolesne wspomnienia. Dziewczyna chce zapomnieć o najgorszym dniu swojego życia, kiedyzdradził ją ukochany mężczyzna, a cały jej świat w jednej chwili rozsypał się na kawałki.
Przeszłość jednak znów próbuje ją dopaść, i wtedy Livia bez wahania przyjmuje nieoczekiwaną propozycję wyjazdu na Podlasie. Kiedy obdarzona niezwykłą intuicją dziewczyna zaczyna renowację tajemniczego fresku zielonookiej Noelle, czuje, że być może zdarzenia i zagadki w jej własnym życiu są częścią większej historii. A gdy na jej drodze staje tajemniczy mężczyzna, nie może oprzeć się wrażeniu, że gdzieś się już kiedyś spotkali. Czy poznanie skrywanego przez mieszkańców wioski sekretu pomoże jej uporać się z demonami przeszłości i znów otworzyć się na miłość?
Zielone oczy driady to kolejna część serii Dni Mocy. Poznaj niepowtarzalny klimat wietrznej Irlandii i urzekającą atmosferę Podlasia – osadzonych w tradycji i pełnych ludowych podań i legend.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 777
Data ważności licencji: 4/13/2027
Kiedy wymknęły się z zamku, było jeszcze ciemno, ale zabrały ze sobą lampion, by oświetlał ścieżkę prowadzącą do ich ulubionego miejsca. Dzisiaj jedna z nich miała iść tam po raz ostatni. Ocean, tak jak zawsze, przywoływał je znajomą melodią. Kusił i zdradzał różne sekrety. Uwodził dawnymi opowieściami, o których teraz już nikt nie pamiętał. Ale one je znały. Rozumiały i słyszały o wiele więcej niż inne dzieci. Były wyjątkowe. Ta inność jednak w pewien sposób stanowiła też ich zgubę. Nie rozstawały się od dnia, gdy rozwijały się w łonie matki. Jedna wiedziała o drugiej wszystko. Domyślały się niewypowiedzianych przez siebie słów, a w swoich identycznych zielonych oczach potrafiły dostrzec obrazy mającej nadejść przyszłości. Miały świadomość tego, co je czeka. Znały swój los. Od początku zdawały sobie sprawę z misji, jaka została im przeznaczona. Lecz były tylko dziećmi o spragnionych miłości sercach, wciąż skore do zabawy i figlów mimo powierzonego im na czas, gdy dorosną, zadania. Kochały otaczający je świat, a poznając go, nieustannie się nim zachwycały. Często też się śmiały, głośno i beztrosko, jak to dzieci. Dziś jednak u dziewczynek wyczuwało się jakiś szczególny, nietypowy dla nich rodzaj powagi.
– Podaj mi rękę, bo znów się poślizgniesz i jeszcze zwichniesz nogę, a przecież wkrótce czeka cię bardzo długa podróż – powiedziała dziewczynka w sukience koloru słońca.
– Może tak byłoby lepiej. – Druga, odziana w identyczny, lecz szmaragdowy strój, zasępiła się, a potem mocno chwyciła drobną dłoń siostry i dała jej poprowadzić się w dół klifu. Kiedy schodziły po wilgotnych, śliskich skałach, starały się pewnie stawiać stopy, ale dziś, jak rzadko, kilka razy się potknęły. Odsapnęły, dopiero gdy dotarły na swoją skalną półkę, którą pokazała im niegdyś pewna wróżka, zdradzając sekret, że często spotykają się w tym miejscu duchy wszystkich żywiołów i można usłyszeć tu śpiew oceanu.
Dziewczynki długo milczały, smutno patrząc sobie w oczy. Nie zwracały uwagi ani na to, że wiatr targa ich miedziane, kędzierzawe włosy ani że krople deszczu co chwilę osiadają na drobniutkich piegach, którymi obsypane były ich twarze. Ciemnozielone pelerynki coraz szybciej nasiąkały wilgocią. Ale to było w tej chwili nieistotne. Chwyciły się za ręce i przywarły do siebie tak mocno, jakby stanowiły jeden organizm. Jedna czuła rytmiczne bicie serca drugiej. Pragnęły zatrzymać tę chwilę na zawsze, ale zdawały sobie sprawę, że powinny się pospieszyć; niebawem ktoś mógł odkryć ich nieobecność. Wybaczano im niewielkie spóźnienia, ale dziś musiały być na czas. Zresztą o tak wczesnej porze nie pozwalano im wychodzić. Dzisiejszy dzień był jednak wyjątkowy.
W pewnej chwili dziewczynka w słonecznej sukience wsunęła dłoń pod wyszywany złotą nicią dekolt i zdjęła z szyi kamienny medalion na cieniutkim rzemyku, po czym włożyła go w rękę siostry.
– Załóż go, wtedy zawsze będziesz o mnie pamiętać – poleciła piskliwym głosikiem, ocierając kilka łez, które nagle wypłynęły z jej oczu.
– I tak będę o tobie pamiętać, zawsze… Na zawsze… – rzekła z mocą druga. A po chwili zrobiła to samo. Zdjęła swój medalion, niemal identyczny, różniący się tylko wyrytymi na nim ogamicznymi znakami, ale nie podała go siostrze, lecz przechyliła się i sama zawiesiła go na jej bladej szyi. Potem założyła ten, który od dnia narodzin przynależny był bliźniaczce.
– Wystarczy, że mnie zawołasz w święto Imbolc, gdy wszystko jest możliwe – powiedziała dziewczynka w złotej sukience. – Zawsze znajdę do ciebie drogę, przecież wiesz…
– Wiem – przyznała ze wzruszeniem siostra. – Ale teraz będziemy bardzo daleko od siebie.
– Nieprawda, dla kochającego serca nie istnieje żadna odległość.
– Ale nie będziemy już mogły przychodzić na naszą skałę ani biegać po łąkach i zrywać wrzosów. Nie będziemy już liczyć owiec ani rozmawiać z naszymi przyjaciółkami, wróżkami drzew – wyliczała ze smutkiem dziewczynka.
– Poznasz nowe przyjaciółki. Dowiedziałam się, że w kraju, w którym zamieszkasz, nazywają je driadami. Jestem pewna, że od razu z którąś się zaprzyjaźnisz. – Jedna z sióstr starała się dodać drugiej otuchy.
– Obyś miała rację – odparła z westchnieniem dziewczynka w szmaragdowej sukience.
– A teraz zamknij oczy – nakazała stanowczo panienka w słonecznej sukience i chwyciła dłoń siostry. – Posłuchaj…
Przez kilka następnych minut stały obok siebie, trzymając się za ręce, zasłuchane w melodie oceanu, które zwykle spoczywały na samym jego dnie. Jednak w szczególnym czasie, jak choćby dziś, gdy zaczęło się święto Samhain, muzyka groźnego żywiołu rozbrzmiewała o wiele donośniej. Lecz one wiedziały, że z takiego chaosu może wyłonić się coś niezwykłego.
– I co…? – spytała po chwili dziewczynka w szmaragdowej sukience. – Jestem ciekawa, czy poczułaś to samo, co ja.
– Zawsze czujemy tak samo. – Siostra się uśmiechnęła.
– Czyli… Co usłyszałaś?
– A ty…?
Przez chwilę obie się zadumały, a potem jednocześnie, jakby wcześniej to ustaliły, powiedziały: „Wrócimy tu, wrócimy wówczas, gdy ktoś pomoże odnaleźć to, co zostało rozdzielone…”.
– Wierzysz w to? – spytała jedna z sióstr.
– Wierzę, bo to my, kiedy nastanie właściwy czas, pomożemy tej dziewczynie do nas trafić.
– A jeśli nie uda się jej nas odszukać?
– To niemożliwe, gdyż zostawimy ślady, po których do nas dotrze. A dzięki temu, że napisze do końca naszą opowieść, odkryje też swoją własną drogę.
Siostry po raz ostatni spojrzały w najdalszy punkt oceanu, z którego zaczęło się wyłaniać słońce. Wiedziały, że pora wracać. Wspięły się po skałach i znajomą ścieżką ruszyły do zamku. Biegły tak szybko, że nie zauważyły stojącego pod świętą jabłonią starego druida, który, o czym nie miały pojęcia, od dnia ich narodzin w najdrobniejszych szczegółach zaplanował los dziewczynek.
Tego wieczoru wiatr uderzał w szybę z wyjątkową zapalczywością. W kamiennym kominku lekko buzował ogień, rzucając przyjazny blask na niewielki pokoik. Kontury kilku mebli na tle zielonych ścian z minuty na minutę rozmywały się w sączącym się do wnętrza zmierzchu.
Livia podciągnęła nogi pod brodę i oparła głowę na kolanach. Dzisiejsza sytuacja wytrąciła ją z równowagi. Jak on śmiał tutaj przyjechać po tym, jak ją potraktował?! I jeszcze przywiózł ze sobą tę Bogu ducha winną dziewczynę, która na dodatek wydała się całkiem miła. Zupełnie nie pasowała do tego bufona, jej brata. Odkąd Livia pamiętała, Liama zawsze otaczał wianuszek ślicznych i przeważnie głupiutkich dziewczątek, a on niestety chętnie to wykorzystywał. Co ta Olga w nim zobaczyła? Zresztą on też wpatrywał się w nią jak w obraz. Gdyby Livia nie wiedziała, jaki jest w rzeczywistości, może dałaby się nabrać na jego sztuczki, a tak od razu go przejrzała. Żeby chociaż wcześniej zadzwonił albo wysłał jakąś wiadomość, że się pojawi. Ale nie, niczym duch stanął nagle w progu jej niewielkiego domku i oderwana od pracy Livia w pierwszej chwili naprawdę pomyślała, że ma przed sobą zjawę.
Ze względu na tę dziewczynę musiała silić się na choćby odrobinę uprzejmości, mimo że kosztowało ją to wiele wysiłku. Na szczęście nieoczekiwani goście nie zabawili u niej długo, raptem pół godziny wypełnione w większości milczeniem. „Przepraszam”, to słowo padało z ust Liama najczęściej. Drażniło uszy, burzyło jej spokój. Przypomniało o tym, od czego na pewien czas udało jej się odgrodzić. Nie rozumiała powodu jego wizyty. Po co chciał się z nią zobaczyć? Czy potrzebował ugasić palące go wyrzuty sumienia? A może zatęsknił za nią? Ostatnia opcja wydała jej się tak mało prawdopodobna, że Livia aż się roześmiała, częściowo rozładowując w ten sposób emocje. Miała nadzieję, że już się nie spotkają. W końcu dała mu wyraźnie do zrozumienia, że nie ma na to ochoty. Poza tym zgodnie z prawdą powiedziała, że jest zawalona pracą. Że też nie mogli zatrzymać się w innym miejscu, tylko wybrali hotelik w pobliskim Doolin. Dobrze, że przynajmniej dzieliło ich kilka kilometrów. Livia z pełną świadomością zdecydowała się na ten malutki domek na końcu świata, by w pewnym sensie pławić się w swojej samotności.
Po trzech latach mieszkania na tym pustkowiu, gdzie widok ludzi zastępowały jej przeważnie rozszalały ocean i hulający wiatr, wydawało jej się nawet, że nieco zdziczała, i gdyby nie sąsiadka Gwen, którą od czasu do czasu odwiedzała, oraz nieliczni klienci, wpadający tu przeważnie na chwilę, być może zapomniałaby, że umie mówić. Wynajęła ten dom za niewielkie pieniądze od któregoś ze znajomych swojej matki; przynajmniej na tyle rodzicielka mogła się przydać. Chata była niewielka, składała się zaledwie z kilku pomieszczeń – funkcjonalnej kuchni, przytulnego saloniku, sypialni i jednego pokoiku, który ze względu na metraż przypominał raczej składzik na miotły. Jednak najważniejsze było dla Livii ogrzewane pomieszczenie gospodarcze tuż przy domu, gdzie mogła urządzić pracownię. Jako konserwator zabytków zawsze znajdowała zatrudnienie w dużych placówkach, ostatnio w Muzeum Narodowym w Dublinie, i rezygnując z tego, bała się, czy sobie poradzi i uda jej się utrzymać wyłącznie ze zleceń. Ale na razie całkiem nieźle sobie radziła. Płatna reklama w internecie zrobiła swoje, stronę Livii odwiedzało sporo osób i choć ktoś mógłby pomyśleć, że taka młoda, ładna dziewczyna niepotrzebnie sama skazała się na banicję i niemal ascetyczne życie, dla niej ten wybór stanowił wybawienie.
Zeszła z fotela i zaciągnęła zasłony, by ochronić pomieszczenie przed chłodem wkradającego się przez nieszczelne okno wiatru. Ogień w kominku dogasał, ale nie zamierzała dokładać drewna. Mały domek zdążył się już nagrzać. W tym roku wrzesień był wyjątkowo zimny i wilgotny, pogoda kaprysiła, jak to w Irlandii, przynosząc w nadmiarze deszcz i tylko sporadycznie oferując słoneczne dni. Livia na moment wróciła do kuchni, żeby sprawdzić, czy dokręciła kran. Ostatnio często chodziła rozkojarzona, a wydarzenia dzisiejszego dnia bez wątpienia temu sprzyjały. Nawet gdy znalazła się w łóżku, wciąż towarzyszyło jej to dziwne wrażenie niepokoju, które pojawiło się wraz z przyjazdem Liama. Czy to uczucie miało pozostać z nią już na zawsze? A może powinna wypowiedzieć wojnę wspomnieniom, z którymi było związane? Tylko jak miała to zrobić, skoro nadal stanowiło to dla niej niewyobrażalną trudność?
Nazajutrz obudziło ją słońce. Z samego rana wlało się do wnętrza przez niewielką szparę w zaciągniętych zasłonach, a to zachęciło Livię do szybkiego wstania z łóżka. Stwierdziła, że rozpocznie dzień od spaceru. Już od kilku dni nie odwiedziła swojego ulubionego zakątka na klifie. Ostatnio niemal nie wychodziła z pracowni. Nie lubiła zostawiać niczego na potem i do wszystkich prac zabierała się od razu.
Gdy wyszła za próg, owionął ją porywisty wiatr. Właściwie mogła się tego spodziewać – odkąd tu zamieszkała, zdążyła już poznać wady i zalety tutejszej pogody. Wróciła do domu i włożyła gruby, sięgający niemal kolan wełniany sweter. Drobna sylwetka całkowicie ginęła w jego szerokim fasonie, jednak Livia uwielbiała ten pulower z owczej wełny. Nie potrzebowała tu zbyt wielu ubrań. Latem wystarczały krótkie spodenki, kilka T-shirtów i wygodne buty. W chłodniejszych porach roku dżinsy, miękkie swetry i niezastąpiona kurtka z membraną, w której nie był jej straszny nawet zimowy wiatr czy deszcz.
Ruszyła w stronę klifu. Już po kilku minutach usłyszała charakterystyczny szum oceanu. Wiatr smagał jej zaróżowioną chłodem twarz i rozwiewał miedziane włosy, kiedy szła znajomą dróżką wijącą się między zielonymi połaciami traw. Pokochała to miejsce od pierwszego wejrzenia. Życie na tym pustkowiu odebrało jej część dawnej tożsamości, jednocześnie oferując spokój i głębokie wyciszenie. Surowa przyroda stanowiła antidotum na zranione serce. Livia kroczyła wzdłuż klifu, hipnotycznie przyglądając się dobijającym do skał falom. Ten odgłos budził w niej respekt. Kochała ocean, ale bała się jego potęgi. Lęk ten nie powstrzymał jej jednak przed tym, by w pewnym momencie zejść z klifu i ruszyć w stronę lekko zaokrąglonej półki skalnej, od spodu obficie obmywanej wodą. Miejsce to odkryła kilka dni po przeprowadzce i teraz, po upływie trzech lat, mogła śmiało stwierdzić, że to jej duch opiekuńczy ją tu przyprowadził. Tutaj udało jej się bowiem znów złapać oddech i przynajmniej częściowo odzyskać harmonię. Muzyka oceanu zagłuszała palące uczucie wstydu i dotkliwej porażki, jakiej zaznała z powodu bliskich jej osób. Choć zamknęła oczy, dziś trudno było jej się skupić na rozmowie z żywiołami. Wizyta Liama zburzyła wypracowany z mozołem spokój i Livia czuła, że trudno jej będzie wejść w utarty rytm dnia.
Po kilku minutach wstała więc i z powrotem zaczęła się wspinać na klif, a znalazłszy się na szczycie, ruszyła w przeciwnym kierunku niż ten, skąd przyszła. Postanowiła wpaść do Gwen. Ich domy dzieliło kilka kilometrów i Livia odwiedzała sąsiadkę zwykle w czasie swoich dłuższych spacerów, kiedy odczuwała potrzebę kontaktu ze światem zewnętrznym. Dzisiaj tym bardziej chciała z kimś porozmawiać. Po kilkudziesięciu minutach żwawej wędrówki dotarła do niewielkiej jabłonki otoczonej niskim murkiem z kamieni, skąd do domu sąsiadki było już tylko parę kroków. Lubiła to osobliwe miejsce i zawsze, gdy tędy przechodziła, witała się z drzewem. Ze strony matki była w połowie Irlandką, więc wszystkie legendy, gusła i zwyczaje związane z tym krajem wydawały się jej równie naturalne jak codzienne wschody i zachody słońca. Mocno wierzyła, że niektóre drzewa i krzewy są domami wróżek. Pod żadnym pozorem nie wolno ich ścinać, gdyż uważano, że grozi to strasznymi konsekwencjami, a nawet śmiercią. Dlatego często gdzieś w szczerym polu, a nawet w centrum miasta, można było zauważyć drzewa otoczone płotkiem lub murkiem. Ta stara jabłonka o zadziwiająco mięsistych, jaskrawozielonych liściach była jednym z fairy trees, czyli drzewem zamieszkanym przez wróżki.
Livia zatrzymała się przy murku, na moment przymykając oczy. A wówczas gdzieś w głębi siebie usłyszała cichutki kobiecy chichot. Czasem głosów było więcej. Wydawały się swawolne, pewne siebie, a niekiedy nawet aroganckie. Lecz dziś Livia nawet tutaj nie mogła się skupić. Może jej wzburzone myśli odstraszyły wróżki, poza tym cichutkim śmiechem nie poczuła bowiem nic szczególnego. Nie było sensu tu dalej stać, ruszyła więc w stronę widocznego już w oddali domu Gwen. Idąc znajomą ścieżką, w ostatniej chwili skręciła jednak w ledwo widoczną drożynę prowadzącą do mieszczącego się na niewielkim wzniesieniu średniowiecznego zamku Doonagore. Właściwie dziś pozostały po nim jedynie mieszkalna wieża i nieduży dziedziniec. Zamek stanowił własność prywatną i nie można było wejść na jego teren, mimo to Livia zawsze wspinała się na zielony pagórek i podchodziła tak blisko, jak to możliwe. To było drugie miejsce, poza zawieszoną nad rozszalałym oceanem skalną półką, które Livię fascynowało. Czasem, kiedy nie miała zamiaru odwiedzać Gwen, szła tam tylko po to, by choć przez chwilę pooddychać jego niesamowitą atmosferą. Na otwartej przestrzeni zwykle hulał wiatr, a przy częstej i jakże charakterystycznej irlandzkiej mżawce łatwo było zmarznąć. Livia zazwyczaj nie zwracała na te niedogodności uwagi. Czuła, że w okresie świetności na zamku wydarzyło się coś smutnego, ale miała też świadomość unoszącej się nad wilgotnym płaskowyżem magii szczęścia.
Gdy po kilku minutach szybkiej wędrówki wspięła się na pagórek, usiadła i spojrzała na rozpościerające się jak okiem sięgnąć szmaragdowe połacie łąk, gdzieniegdzie poprzecinane kamiennymi murkami. Jednak to widok oceanu najbardziej przyciągał jej wzrok. Nawet tutaj, choć była daleko od brzegu, słyszała jego wyjątkowo głośny tego dnia szum.
Aż trudno uwierzyć, że odkąd opuściła Dublin, minęły już trzy lata. Uważała, że podjęła trafną decyzję, i nawet przez chwilę nie zatęskniła za typowym miejskim gwarem. Odkąd pamiętała, zawsze ciągnęło ją na wieś, a najlepiej czuła się pośród natury. Niestety, jej życie dotąd związane było głównie z miastem. Wychowywana przez matkę, której priorytet stanowiło przyciąganie uwagi kolejnych, zwykle majętnych mężczyzn, jako dziecko przywykła do częstych zmian miejsca zamieszkania. Później na wiele lat osiadła w Dublinie. Studia na wydziale malarstwa, które podjęła na National College of Art and Design w Dublinie sprawiły, że poczuła wiatr w żaglach. W końcu miała szansę spotkać osoby myślące, a nawet czujące tak jak ona. Wcześniej zwykle wystarczało jej towarzystwo brata bliźniaka, z którym od urodzenia łączyła ją szczególna więź. Wciąż spotykali się z Liamem, a ich silna relacja brat–siostra nie ucierpiała po przeprowadzce Livii, lecz od tamtej pory przed dziewczyną otworzyły się też dotychczas zamknięte drzwi. Po raz pierwszy w życiu zauważyła, że jest kobietą o wyjątkowej urodzie, dlatego ochoczo zaczęła z tego korzystać, często umawiając się na randki i różne spotkania towarzyskie z rówieśnikami, zachowując przy tym stosowny dystans. Bawił ją flirt i często wodziła konkurentów za nos. Kiedy jednak zauważyła, że któryś za bardzo zaczynał się angażować, zrywała znajomość. Sam fakt, że może kogoś oczarować, na początku wydawał jej się nieco zaskakującym odkryciem. W oczach matki, która od dzieciństwa faworyzowała ukochanego Liama, Livia czuła się zbędną i pozbawioną powabu dziewczyną. Tymczasem w spojrzeniach nowych znajomych zaczęła zauważać zachwyt i zainteresowanie sobą. Sprawiło jej to nie tylko radość, ale też satysfakcję, że oddaliwszy się od matki, odnalazła swój dotąd ukryty blask.
Od pewnego czasu rozmowy i nieśmiałe pocałunki przestały jej wystarczać i Livia zaczęła tęsknić za głębszym uczuciem. Długo nie mogła trafić na tego jedynego, ale kiedy to się stało, miała wrażenie, że wyrosły jej skrzydła. Czując w najgłębszym zakamarku serca żar tak potężny, że omal jej nie spalił, po raz pierwszy była pewna, że właśnie z tym mężczyzną chce spędzić dalsze życie. Oddała mu ciało i duszę, bezgranicznie obdarzając go taką miłością, jakiej sama nigdy nie zaznała. Pozbawiona uczucia przedwcześnie zmarłego taty właściwie nigdy nie doświadczyła ojcowskiej czułości i opieki, mogła więc sobie tylko wyobrazić, jak wygląda taka relacja.
Gdy na twarzy poczuła zbierające się w nadmiarze kropelki mżawki, uznała, że należy przerwać te niesłużące niczemu dobremu rozważania. Najwyższa pora schronić się w ciepłym domu Gwen. Omiotła wzrokiem surową kamienną wieżę, po czym skierowała się do sąsiadki.
Gwen, która dojrzała ją już z oddali, wyszła jej naprzeciw z rozpostartymi ramionami.
– Nie uwierzysz, skarbie, ale właśnie dziś o tobie myślałam – przywitała się z dziewczyną, obejmując ją czule niczym matka.
Livia nie wzbraniała się przed tym ciepłym powitaniem, tylko z przyjemnością zagłębiła się w serdecznym uścisku pulchnych ramion Gwen.
– Coś się stało? – spytała dopiero po chwili, ponieważ sąsiadka wydała jej się nieco roztargniona. Gwen zazwyczaj rozpierała energia, którą przeważnie rozładowywała, oddając się pracom w przydomowym ogródku. Dużo też czytała, ale trudno było ją przykuć do fotela na dłużej niż godzinę. Jednak Livia miała pewność, że dziś chodziło o coś zupełnie innego.
Gdy usiadła w ciepłej kuchni przy starym drewnianym stole, który jeszcze zrobił świętej pamięci dziadek Gwen, z ciekawością jej się przyglądała.
Livia uwielbiała ten przyjazny dom, od pierwszej wizyty czuła się tutaj jak u siebie. Szczególnie upodobała sobie kuchnię, która zresztą była sercem tego miejsca. Spod lekko zmrużonych powiek obserwowała gospodynię krzątającą się przy sosnowych szafkach, których drewno pociemniało ze starości, nadając im przez to pewien rodzaj szlachetności.
Żywiołowa Gwen o okrągłej, dobrodusznej twarzy, przenikliwych piwnych oczach i krótkich jasnych włosach pasowała do tego miejsca tak bardzo, że trudno byłoby ją sobie wyobrazić gdziekolwiek indziej. Zresztą mieszkała tutaj od urodzenia, czyli ponad sześćdziesiąt lat, i pędziła w tym zakątku niemal tak samo pustelnicze życie jak Livia, tyle że w przeciwieństwie do dziewczyny nie z wyboru. Dekadę temu owdowiała, a jedyna córka od dwudziestu lat żyła w Stanach. Jedynym odstępstwem Gwen od rutyny były wyprawy starym pikapem na zakupy do pobliskiego Doolin, z których wracała usatysfakcjonowana z zapasem świeżutkich wieści. Kochała spokojne życie wśród znajomej, dziewiczej natury. Nie przerażały jej ani wiejący od oceanu wiatr, ani mżawka, ani też chłód, oswoiła się bowiem z nimi już w dzieciństwie.
– Cieszę się, że mam z kim napić się herbaty. Przyszłaś o idealnej porze, właśnie wybiła jedenasta – oznajmiła Gwen z czystą radością, a potem postawiła przed Livią jasnozieloną filiżankę, do której wcześniej nalała śmietanki. Tuż obok znalazł się dzbanuszek z herbatą i talerz z pokrojonym na równe porcje ciastem porterowym.
Livii aż zaświeciły się oczy, gdy zobaczyła ulubiony przysmak. Gwen nie musiała jej zachęcać, żeby się poczęstowała, gdyż dziewczyna od razu nałożyła sobie zgrabny kawałek wypieku na talerzyk.
– Opowiadaj, co u ciebie – zachęciła Gwen, nalewając do filiżanki gościa bursztynowego płynu.
Livia sięgnęła po łyżeczkę i zamieszała herbatę, która łącząc się ze śmietanką, szybko zmieniała barwę z ciemnej na kremową.
– Tak jak zwykle, Gwen. Tylko ja, moje starocie, a za oknem szalejący wiatr i ocean – odpowiedziała ze spokojnym uśmiechem.
– Pokochałaś to miejsce tak samo jak ja – zauważyła gospodyni z pewną satysfakcją. – Co nie zmienia faktu, że raz na jakiś czas powinnaś się stąd gdzieś wyrwać – dodała, nieznacznie mrużąc oczy i na chwilę przeniosła spojrzenie na blat. Dobrze wiedziała, że młoda sąsiadka nie lubi jej matczynych rad, rzadko też mówi coś o sobie. A jeśli już, to zwykle same ogólniki. To Gwen była w tej relacji gadułą, co zresztą bardzo jej odpowiadało. Wreszcie miała komu opowiedzieć o swoim życiu i historii tego miejsca. Po śmierci męża czuła tak intensywną potrzebę komunikowania się ze światem, że nawet zaczęła pisać pamiętniki. Pisała codziennie, raz więcej, raz mniej, czasem o banałach, a czasem ubierała w słowa głębsze przemyślenia, lecz to były tylko zdania. Może i zawierały emocje czy pewną nutkę nostalgii, ale pozostawały na papierze. Gdy jednak na tym odludziu pojawiła się Livia, co samo w sobie wydawało się Gwen cudem, starsza kobieta odłożyła zapiski na dno szuflady, bo wreszcie miała z kim szczerze porozmawiać.
Tak jak przypuszczała, jej słowa sprawiły, że na twarzy Livii pojawił się lekki grymas niezadowolenia. Szybko zmieniła więc temat, a właściwie to zwinnie przeskoczyła do aktualnej sprawy.
– Kochanie, dzwonił do mnie wczoraj znajomy mojego ojca, pan Angus. Dawno się nie widzieliśmy i szczerze mówiąc, bardzo zdziwił mnie jego telefon. Okazało się, że ma dla mnie coś wyjątkowego. – Gwen uśmiechnęła się szeroko.
Livia spojrzała ciekawie, lecz o nic nie spytała.
– Angus od zawsze interesował się historią Irlandii, zbierał przeróżne materiały, książki, zdjęcia. Pamiętam, że gdy byłam dzieckiem, często zakradałam się do pokoiku taty, gdzie on i jego przyjaciel żywiołowo dyskutowali. Ach, żebyś ty wiedziała, jakie barwne opowieści unosiły się wówczas w eterze. – Gwen zatrzymała na sąsiadce roziskrzone spojrzenie i dodała z wyraźnym podekscytowaniem: – Jutro ma mnie odwiedzić.
– Cudownie – rzekła Livia z uśmiechem, upijając łyk herbaty.
– Oczywiście ogromnie się cieszę z wizyty przyjaciela rodziny, zwłaszcza że nie widzieliśmy się bez mała dwadzieścia lat. – Machnęła dłonią, jakby sama nie dowierzała, że czas płynie tak szybko. – Ale szczerze powiedziawszy, nie mogę się doczekać tego, co Angus chce mi podarować.
– Co takiego?
– Stary album z fotografiami, na których on i mój tata są jeszcze młodzikami. Angus był od niego o kilka lat starszy, ale w takim wieku trudno dopatrzyć się różnicy – poinformowała entuzjastycznie Gwen.
– Cudownie! – Livii od razu udzieliło się podekscytowanie znajomej.
– O tak – odparła Gwen już spokojniej.
Livia sięgnęła po kolejny kawałek ciasta i dolała sobie herbaty.
– A, jest jeszcze coś. Od słowa do słowa dowiedziałam się, że Angus potrzebuje odnowić niewielką szafkę. Mebel sam w sobie podobno nie jest zniszczony i właściwie to zależy mu, żeby odświeżyć umieszczoną na drzwiczkach polichromię. To oczywiste, że zaraz pomyślałam o tobie. Bez twojej zgody nie chciałam jednak podawać mu twojego numeru telefonu. – Gwen spojrzała na dziewczynę znacząco.
– Oczywiście, że możesz podać panu Angusowi mój numer. Po pierwsze, będzie to dla mnie ogromna przyjemność, a po drugie, przecież leży to w moim interesie – zakomunikowała rezolutnie Livia. – Na pewno będę musiała ocenić stan mebla, ale na razie nie mam większych zleceń, więc przypuszczalnie szybko mogłabym się zabrać do pracy.
– Świetnie! – Gwen klasnęła w swoje pulchne ręce obwieszone mosiężnymi bransoletkami, a po kuchni rozszedł się dźwięk przypominający odgłos dzwoneczków. – A może przyszłabyś tutaj jutro w czasie wizyty Angusa?
– Kusząca propozycja, Gwen, ale nie chcę wam przeszkadzać. Na pewno macie sobie wiele do opowiedzenia. Może po prostu, wracając od ciebie, pan Angus mógłby wstąpić do mnie, a wówczas ustalilibyśmy szczegóły. Jeśli nie stanowiłoby to dla niego trudności, może byłby w stanie od razu przywieźć mebel. W każdym razie przekaż mu to, a decyzja oczywiście należy do niego.
– Dobrze, skarbie. Po południu będę do niego dzwonić, żeby dograć szczegóły jutrzejszej wizyty, więc spytam go, jak to widzi.
Tak jak Livia przewidywała, sąsiedzka wizyta poprawiła jej humor. Poza tym sama wędrówka i pobyt na świeżym powietrzu sprawiły, że gdy dotarła do domu, mimo lekkiego zmęczenia miała wrażenie, że właśnie teraz mogłaby przenosić góry. Gwen zawsze potrafiła ją rozweselić. Emanowała radością i dobrą energią, którą lubiła obficie się dzielić. Livia była przekonana, że drewniane krzesło z wygodnym, wygiętym oparciem w kuchni sąsiadki z powodzeniem mogłoby konkurować z kozetką psychoterapeuty. Niestety, krótkie spojrzenie na wyświetlacz komórki sprawiło, że znów poczuła na plecach palący dotyk prześladujących ją demonów.
– Do cholery, po co on do mnie wydzwania?! – krzyknęła poirytowana, mocno ściskając komórkę.
No tak, oczywiście mogła się spodziewać, że Liam będzie chciał się z nią widzieć. Czyż wczoraj na odchodnym nie powiedział „do zobaczenia”? W jego ustach zabrzmiało to dość oficjalnie i nieco patetycznie, ale przecież cała ich niezręczna rozmowa najeżona była niedomówieniami i wyraźnym skrępowaniem. To cud, że Livia w ogóle potrafiła sklecić jakiekolwiek zdanie. Zresztą jej brat też dukał jak nie on. Bez wątpienia sytuację uratowała ta dziewczyna, Olga.
Livia znów poczuła się jak w potrzasku i ogarnęła ją wściekłość tak wielka, jak podczas ich ostatniego spotkania, gdy wykrzyczała Liamowi w twarz, że go nienawidzi. Czas trochę przytępił kanty ostrych emocji i uporządkował plątaninę myśli, ale uczucia wciąż pozostały żywe, a zadana krzywda bolała równie intensywnie, jak trzy lata temu. Nie sądziła, żeby kiedykolwiek mogła o tym zapomnieć. Ostatecznie postanowiła Liama zlekceważyć. Może jeśli nie będzie odbierała od niego telefonów, szybko odpuści i wyjedzie.
Trochę uspokojona tą naprędce podjętą decyzją, odłożyła komórkę na komodę, a potem do końca dnia starała się robić wszystko, byle tylko znów nie brać jej w dłonie. Popołudnie i część wieczoru spędziła w pracowni, na siłę wyszukując sobie jakieś zajęcia, ponieważ ważniejsze prace już wykonała.
Wieczorem rozpaliła w kominku, zjadła kolację i w końcu sięgnęła po telefon. Ignorowanie połączeń wydawało się nieodpowiedzialne, przecież w każdej chwili ktoś mógł próbować skontaktować się z nią w sprawie zlecenia. Spojrzawszy na wyświetlacz, odetchnęła z ulgą, wyglądało bowiem na to, że Liam przynajmniej na razie dał jej spokój. Jej uwagę przykuł natomiast obcy numer. Pomyślała, że mógł to być pan Angus, dlatego od razu postanowiła się o tym przekonać.
– Halo? – Usłyszała miły, jakby znajomy głos.
– Dzień dobry – przywitała się Livia. – Ktoś dzwonił do mnie z tego numeru.
– Tak. – Dziewczyna po drugiej stronie słuchawki ucieszyła się. – To ja, Olga, wczoraj się poznałyśmy…
Ta informacja sprawiła, że Livia przez chwilę straciła głos. Walcząc z pokusą, żeby się rozłączyć, coraz mocniej ściskała telefon, miotając w duchu najbardziej wymyślne przekleństwa. Sekundy uciekały, a ona, milcząc, grała na zwłokę.
– Livia, ja… ja wiem, że właściwie się nie znamy i może nie powinnam do ciebie dzwonić, ale poczułam, że muszę z tobą porozmawiać. – Olga w końcu przerwała przedłużającą się chwilę ciszy.
– On ci kazał? – spytała zaczepnie Livia.
– Nie! – Olga zareagowała impulsywnie. – Liam o niczym nie wie, to wyłącznie mój pomysł.
– No dobrze – odparła z westchnieniem Livia. – O co chodzi? – zapytała spokojniej, choć wciąż niezbyt przyjemnym tonem.
– Chciałabym się z tobą spotkać – zaproponowała niepewnie Olga, a kiedy zamiast odpowiedzi usłyszała tylko ciche westchnienie, dodała: – Bardzo mi na tym zależy.
– W takim razie… – zająknęła się Livia. – W takim razie zobaczmy się jutro w pubie Gusa O’Connora w Doolin. Mam nadzieję, że będziesz sama. – Ostatnie słowa wymówiła wyjątkowo twardo.
– Oczywiście, że będę sama – potwierdziła wyraźnie uradowana Olga. – Możemy się spotkać po południu? Liama akurat nie będzie, a szczerze mówiąc, nie wiem, jak wcześniej mogłabym się wyrwać.
– Może być po południu – zgodziła się Livia.
– Szesnasta?
– Okej, będę – rzekła bez przekonania Livia, a w jej głowie kołatało się uporczywe pytanie, po co, do cholery, się w to pakuje. Jednak słowo się rzekło i nie chciała wystawiać do wiatru tej niczemu niewinnej dziewczyny. Miała tylko nadzieję, że Olga nic nie wykombinuje. Dobrze jej patrzyło z oczu.
Tej nocy Livia wyjątkowo źle spała. Wydawało się, że niespokojne myśli są nie w jej głowie, ale wypełzają ze wszystkich ciemnych kątów niewielkiego pokoju i zaczynają ją osaczać. Niestety, rozmowa z Olgą, choć krótka, sprawiła, że prowizoryczne poczucie bezpieczeństwa Livii znów się zachwiało. Jej system obronny zaczął słabnąć, czuła, że byle słowo może ją ściągnąć do miejsca, w którym tkwiła trzy lata temu. Wciąż balansowała między wyklutym w przeszłości poczuciem porażki a w miarę spokojnym azylem teraźniejszości. Za wszelką cenę musiała zachować samokontrolę. Liam na pewno wyjedzie równie szybko, jak się pojawił, a ona znów wróci do utartego rytmu codzienności.
Świt wstał miękko, cicho, budząc się w oparach nadciągającej od oceanu mgły, ale ukryte za mleczną kurtyną słońce dawało nadzieję na pogodny dzień. Ledwo się ubrała i zjadła śniadanie, a już zadzwoniła do niej Gwen z informacją, że koło pierwszej Livia może spodziewać się Angusa. Sąsiadka wytłumaczyła mu, jak dojechać do domku Livii, co zważywszy na to, że na odcinku kilkudziesięciu kilometrów stało zaledwie kilka zabudowań, nie było wcale trudne. Starszy pan postanowił, że odwiedzi renowatorkę po drodze do swojej przyjaciółki i od razu zabierze ze sobą niewielki mebel.
Wiadomość ta sprawiła, że Livia zaraz poczuła przypływ świeżej energii. Uwielbiała swoją pracę, a każde nowe zlecenie stanowiło dla niej wyjątkowe wyzwanie. Ciekawiło ją, z czym tym razem przyjdzie jej się zmierzyć. Przed przyjazdem Angusa Livia dokładnie posprzątała dom i upiekła ciasto z dzikimi jagodami, zebranymi dwa dni wcześniej podczas spaceru. Od tak dawna nikt jej tutaj nie odwiedzał, że nawet tę przypadkową wizytę związaną przecież z pracą potraktowała bardzo poważnie. A domowa krzątanina odciągnęła jej myśli od popołudniowego spotkania z Olgą.
Kiedy kilka minut przed pierwszą usłyszała podjeżdżający pod dom samochód, narzuciła na siebie sweter i wyszła na zewnątrz. Mgła już opadła i tak jak Livia przewidywała rankiem, w tym dniu to słońce grało na niebie pierwsze skrzypce, górując nad kilkoma przypadkowymi chmurami. Mimo zwodniczego blasku porywisty wiatr niósł jednak za sobą drapieżny chłód.
Stanąwszy przy otwartych drzwiach, Livia otoczyła się ramionami. Jej jaskrawe włosy kontrastowały z białą elewacją domku. Starszy pan powoli wysiadł z zabudowanego pikapa, a ona uśmiechnęła się zachęcająco.
– Dzień dobry – przywitał się serdecznie, wyciągając do niej smukłą, piegowatą dłoń.
Znajomy Gwen od razu zrobił na Livii dobre wrażenie. Trudno było określić, ile mężczyzna ma lat, w jego nakrapianej licznymi piegami, pomarszczonej twarzy zwracały bowiem uwagę jasne niebieskie oczy młodego chłopaka. Spomiędzy siwych, falowanych włosów gdzieniegdzie przebijało kilka słomkowych kosmyków.
– Proszę wejść – zaprosiła Livia gościa do środka po uprzejmej wymianie uścisków.
Przez chwilę się wahał, rzuciwszy okiem na tył samochodu, myśląc być może o głównym powodzie, dla którego się tutaj pojawił, lecz ostatecznie energicznie, jak na starszego człowieka, przekroczył niski kamienny próg, wchodząc do ciepłego, przytulnego korytarza. Livia zaprowadziła mężczyznę do pokoju gościnnego.
– Czego się pan napije? – zapytała z uśmiechem, gdy Angus zajął miejsce przy drewnianym owalnym stole w pobliżu okna, zza którego rozpościerał się urzekający widok na szmaragdowe połacie łąk, zaścielonych różnej wielkości głazami i szczodrze obsypanych liliowymi wrzosami.
– Proszę nie robić sobie kłopotu…
– Ależ to żaden kłopot. Kawa, herbata? A może coś mocniejszego?
– Poproszę kawę – zadecydował z uśmiechem Angus.
Livia wyszła na moment do kuchni. Kiedy wróciła, zastała mężczyznę przy biblioteczce.
– Widzę, że mamy podobne zainteresowania. – Odwrócił się do niej z błyskiem w oku. – Sztuka, historia, baśnie. Jakże ładnie to wszystko do siebie pasuje.
– Tak, rzeczywiście. – Uśmiechnęła się. – Proszę się poczęstować – zachęciła gościa, kiedy zajął miejsce obok niej.
A on, nie czekając długo, sięgnął po filiżankę z kawą, a potem z apetytem spróbował ciasta i pochwalił talent kulinarny gospodyni.
Livia z przyjemnością przyjęła te komplementy. Choć Angus przebywał w jej domu zaledwie od kilku minut, dobrze czuła się w jego towarzystwie. Emanowały z niego wewnętrzna mądrość i nienachalna pewność siebie.
– Pewnie nie będę oryginalny, gdy o to zapytam, ale… – Zawahał się. – Co taka młoda, śliczna dziewczyna robi na takim odludziu? – dokończył, a potem przez dłuższą chwilę nie spuszczał z Livii wzroku.
Natychmiast uciekła spojrzeniem w stronę okna, a potem odruchowo zacisnęła usta.
– Przepraszam, nie powinienem o to pytać – rzekł nieco zakłopotany Angus, zauważywszy jej reakcję.
W pytaniu starszego człowieka nie było nic niegrzecznego, ale tych kilka niewinnych słów przypomniało Livii o tym, o czym wolała nie pamiętać. A na pierwszy plan wysunęła się perspektywa popołudniowego spotkania z Olgą. Dziewczyna chciała odpowiedzieć, ale kiedy znów przeniosła wzrok na Angusa i napotkała spojrzenie jego przejrzystych, niebieskich oczu, wiedziała, że żaden banał nie wchodzi w grę. Na prawdę nie była jednak gotowa.
Zauważywszy jej zakłopotanie, Angus postanowił przejść do meritum sprawy, która go tutaj przywiodła.
– Niezwykle miło tu u pani, ale na mnie już czas. Nie wiem, czy Gwen wspominała, że nie widzieliśmy się ponad dwadzieścia lat. – Popatrzył wymownie na Livię, jakby chciał ją zapewnić, że ich konwersacja przeniosła się teraz na bezpieczne terytorium.
– Tak, mówiła o tym – potwierdziła z uśmiechem Livia, pod wpływem czaru Angusa od razu pozbywając się wcześniejszego zmieszania. – Dwadzieścia lat to bardzo dużo czasu…
– O tak, rzeczywiście. – Robiąc zabawną minę, Angus podrapał się w czubek głowy. – Muszę się pani przyznać, że trochę denerwuję się tym spotkaniem. Wciąż pamiętam Gwen jako kilkulatkę, i to właśnie ten obraz najbardziej wrył się w moją pamięć.
– Oj, nie ma się czego obawiać, Gwen na pewno nie może się pana doczekać. Wczoraj wydawała się ogromnie uszczęśliwiona faktem, że pana zobaczy. – Livia pocieszyła Angusa od serca. Wydało jej się to wzruszające, że starszy człowiek tak szczerze podzielił się z nią swoimi obawami.
– Tym bardziej nie powinienem kazać jej zbyt długo na siebie czekać. – Podniósł się z figlarną miną i wygładził poły wełnianej marynarki w kratkę, z charakterystycznymi zamszowymi łatkami na łokciach. – Obejrzy pani mebel teraz? Gwen mówiła, że jest pani jedną z najlepszych w swoim fachu.
– Cała Gwen. – Livia pokręciła głową z pobłażliwym uśmiechem. – Oczywiście, to będzie dla mnie ogromna przyjemność.
Wyszli na zewnątrz, a Livia przyciągnęła i postawiła przy samochodzie wózek, który służył jej do przemieszczania mebli. Gdy Angus otworzył tylne drzwi, okazało się, że szafkę o niewielkich gabarytach z powodzeniem można by przenieść, mimo to Livia zapakowała ją na wózek i po chwili mebel stał już w ciepłym, przytulnym pokoju. Zwykle przedmioty do renowacji Livia zabierała od razu do pracowni, lecz tym razem postanowiła przyjrzeć się szafce w jasnym świetle dużego południowego okna, przez które akurat zachęcająco wpadało kilka rozproszonych słonecznych promieni.
Angus porządnie zabezpieczył mebel na czas transportu i teraz należało pozbyć się kilku warstw folii bąbelkowej i tektury. Zdejmowali to wspólnie, powoli i dokładnie, choć malujące się na twarzy Livii podekscytowanie świadczyło, że nie może się doczekać, aż ujrzy zawartość. To było niezwykle podniecające, miała wrażenie, że właśnie otwiera bożonarodzeniowy podarek.
– Mebel sam w sobie nie wymaga renowacji, chodzi tylko o odnowienie polichromii na drzwiczkach – wyjaśnił Angus, gdy ostatnia warstwa folii znalazła się na podłodze, a ich oczom ukazał się ledwo widoczny malunek.
Livia spojrzała na drzwi i poczuła coś dziwnego. Wpatrywała się w malowidło, starając się szybko i w miarę dokładnie ocenić stan polichromii, żeby przekazać swoje spostrzeżenia Angusowi. Lecz mimo doświadczenia tym razem nie potrafiła tego zrobić.
– Wszystko w porządku? – Angus złowił jej niepewne spojrzenie.
Niezbyt przekonująco pokiwała głową.
– Pani Livio, sam mebel nie wymaga renowacji, zależy mi jedynie na odświeżeniu malowidła – powtórzył po chwili cicho Angus. Nie wydawał się już taki pewny siebie, jak choćby kilka minut wcześniej.
– Na pewno nie będzie z tym problemu – powiedziała Livia jakby na przekór sobie, a jej wzrok znów powędrował do osobliwej polichromii przedstawiającej rudowłosą kobietę trzymającą w splecionych dłoniach coś, co wyglądało jak kula światła. Trudno było to jednoznacznie określić, bo właściwie przypominało to też migotliwy płomyk. Livia starała się nieco dłużej zatrzymać na niej wzrok, ale kobieta w jakiś irracjonalny sposób odpychała ją od siebie. Zupełnie jakby szeptała: „Nie dotykaj mnie, odejdź”. Livia absolutnie nie wiedziała, jak to odczytać. Od dziecka charakteryzowała ją wyjątkowa wrażliwość, często widziała i czuła więcej niż inni ludzie, a wszelkiego rodzaju zjawiska paranormalne zwykle jej nie dziwiły. Nie podważała słuszności subtelnych spraw, których nie dało się racjonalnie wyjaśnić. Tylko że teraz chodziło o jej pracę, o coś, na czym dość dobrze się znała i z czym dotychczas nigdy nie miała problemu. Przynajmniej tak jej się wydawało.
– W takim razie bardzo się cieszę. Zatem ustalmy należność – rzekł Angus, sprawiając wrażenie, jak gdyby nagle zaczęło mu się spieszyć.
Kiedy kilka minut po jego wyjściu Livia usiadła na brzegu kanapy, z pewną obawą spojrzała na swój nowy obiekt pracy. Według informacji Angusa i jej oceny malowidło pochodziło z osiemnastego wieku i wbrew temu jego stan był nadzwyczaj dobry. Idealnie odzwierciedlone, łagodne rysy twarzy kobiety, wijąca się linia rdzawych włosów, odcinająca jej smukłą postać odzianą w miodową suknię od szmaragdowego tła, które w pierwszej ocenie skojarzyło się Livii z irlandzką łąką. Wszystkie elementy wydawały się idealnie do siebie pasować. Wciąż pełna sprzecznych uczuć, starała się złożyć je na karb zdenerwowania przed spotkaniem z dziewczyną Liama. Lecz nawet teraz, patrząc z oddali na osobliwą szafkę, najchętniej upchałaby ją w najciemniejszym kącie domu, by na nią nie patrzeć. I zupełnie nie potrafiła wytłumaczyć tego uczucia.
Popołudniowe niebo wydawało się ciężkie od nadmiaru chmur nieprzepuszczających nawet promyka słońca. Ledwo wyszła za próg, a już poczuła na twarzy mżawkę. Nie uciekała przed wilgocią, przywykła do chłodnej mgły i deszczu, dzięki którym tutejsze rośliny miały idealne warunki wegetacji. Ona też była częścią tego miejsca i całkowicie je akceptowała. Ze skórzaną brązową torbą przewieszoną przez ramię ruszyła do samochodu. Niewielki dżip wrangler stał pod drewnianą wiatą za domem. Otworzyła drzwi i opadła na siedzenie, rzucając przelotne spojrzenie w wewnętrzne lusterko. Przygryzła lekko wargi, starając się rozprowadzić nadmiar oranżowej szminki. Od trzech lat się nie malowała i już prawie zapomniała, jak to się robi. Trochę dziwnie się czuła w makijażu, choć kiedyś stosowała go na co dzień. Pociągnięte eyelinerem powieki nabrały kociego kształtu, a wytuszowane rzęsy stały się jeszcze dłuższe. Nad ubiorem nie zastanawiała się zbyt długo, w jej garderobie bowiem przeważały ciepłe, puchate swetry. Teraz też włożyła jeden z nich, szeroki, w odcieniu głębokiego szmaragdu, a do tego nieodzowne wygodne dżinsy. Kasztanowe botki na wysokim obcasie wyjęła z głębi szafy. Ostatni raz nosiła je w zeszłym roku, kiedy razem z Gwen pojechały do pubu na wieczorek muzyczny. Nie był to jednak dobry pomysł, przy pierwszej rzewnej balladzie w oczach Livii pojawiły się nieproszone łzy i przez kolejne dwie godziny, mimo skocznych utworów i wyjątkowo miłej atmosfery, nie udało jej się już odzyskać dobrego humoru. Od tamtej pory sąsiadka przestała namawiać Livię na jakiekolwiek wspólne wyjścia.
Jadąc, z oddali widziała ciemną toń oceanu, co trochę ją uspokoiło. Niewielki dżip idealnie radził sobie na tutejszych gruntowych drogach. Rzadko siadała za kierownicę, ale gdy wybierała się do miasteczka, taki samochód najlepiej się sprawdzał.
Gdy po piętnastu minutach dotarła na miejsce, od razu udała się do pubu, starając się nadać swoim ruchom trochę więcej zdecydowania. Ulica, wzdłuż której usytuowane były nieliczne sklepy, dziś wydawała się pusta. Przy drzwiach jednego z lokali zauważyła tylko parę starszych ludzi, najprawdopodobniej turystów. Zerknąwszy na zegarek, upewniła się, że jest dziesięć minut przed czasem, mimo to postanowiła wejść do środka.
Ledwo przekroczyła próg, a już zauważyła Olgę. Choć dziewczyna Liama siedziała tyłem do drzwi, Livia od razu rozpoznała jej drobną sylwetkę i śliczne ciemne włosy. Przywitała się ze znajomym barmanem i wziąwszy głęboki oddech, powoli ruszyła do stolika przy ścianie.
– Dzień dobry – powiedziała oficjalnie i nieco nieśmiało, wyraźnie stremowana.
– Cześć. – Olga natychmiast się podniosła, a na jej twarzy w odróżnieniu do Livii malował się swobodny, radosny uśmiech. – Cieszę się, że przyszłaś. Trochę się bałam, że może jednak nie zdecydujesz się ze mną spotkać.
– Skoro obiecałam, to raczej nie wystawiłabym cię do wiatru – zapewniła Livia z pewną nonszalancją w głosie, żeby dodać sobie nieco pewności.
– W każdym razie jestem ci za to bardzo wdzięczna. – Olga wydawała się podekscytowana, ale ani trochę nie sprawiała wrażenia zdenerwowanej.
Usiadły przy stole i obie zamówiły kawę po irlandzku. Livia uznała, że odrobina alkoholu jej nie zaszkodzi, przypuszczała, że spędzi tu z Olgą przynajmniej godzinę. A potem miała jeszcze nadzieję, że przy okazji zrobi zakupy. Przez pierwsze kilka minut, wyjadając łyżeczką z wysokiej szklanki bitą śmietanę, wymieniały tylko niepewne uśmiechy i zdawkowe słowa.
– Pyszna – rzekła w pewnej chwili Olga, wypiwszy duży łyk kawy. – Mocna i rozgrzewająca. Tego mi było trzeba. Przyznam ci się, że trochę trudno mi przywyknąć do wilgoci i chłodu waszej wyspy i ciągle chodzę zmarznięta. – Na potwierdzenie potarła dłonie.
– W takim razie ta kawa bez dwóch zdań pomoże ci się rozgrzać. Nie znam osoby, która byłaby odporna na whiskey. – Livia uśmiechnęła się zachęcająco, powoli odprężając się przy nowej znajomej. Miała świadomość, że pewnie zaraz czeka je kłopotliwa rozmowa, ale na razie starała się cieszyć obecnością Olgi, która wydawała się naprawdę sympatyczną dziewczyną. – To twoja pierwsza podróż do Irlandii? – zagadnęła.
– Tak – przyznała z szerokim uśmiechem Olga. – I muszę powiedzieć, że ogromnie mi się tutaj podoba.
– Widziałaś już klify? – spytała Livia. Ogromne Klify Moheru stanowiły największą tutejszą atrakcję, a prowadził na nie szlak z Doolin.
– Tak! – odparła entuzjastycznie Olga. – W żadnym miejscu wcześniej nie czułam takiej potęgi żywiołu. To takie dziwne, ale idąc wzdłuż klifu, wydawało mi się, że jestem maleńką mrówką, którą w każdej chwili może strącić do oceanu byle podmuch wiatru, a jednocześnie miałam wrażenie ogromnej siły – ciągnęła podekscytowana Olga, dzieląc się świeżymi wspomnieniami. – Tutaj wszystko wydaje się takie inne, większe, niezwykłe. Trudno uwierzyć, że autorką wielu z tych cudów jest natura. A Grobla Olbrzyma to już w ogóle magia.
– Znasz związaną z nią legendę?
– Tak, czytałam, że zbudował ją olbrzym Finn McCool, żeby przejść z Irlandii do Szkocji i pokonać innego olbrzyma. Wbijał w dno kamienne pale, aż powstała grobla. I wiesz… – Spojrzała na Livię z wymownym błyskiem w oku. – O wiele bardziej przemawia do mnie ta wersja niż naukowe wytłumaczenie, że te wszystkie bazaltowe kolumny są efektem erupcji wulkanu.
Livia uśmiechnęła się dobrodusznie. Zapał w głosie Olgi, pełen pasji wzrok świadczyły o tym, że wiele je łączy. Olga emanowała lekką, czystą energią i Livia była przekonana, że dziewczyna jej brata jest osobą o wyjątkowo dobrym sercu. Z jej kasztanowych oczu biła mądrość i szczególny rodzaj empatii, co mogło sugerować, że Olga przeszła w życiu wiele głębokich, trudnych doświadczeń. Livia miała ten rzadki dar, że z łatwością wyczuwała innych ludzi i nie dała się zwieść pozorom. Nawet pod wyjątkowo szczelną maską potrafiła w mig dostrzec prawdziwą twarz rozmówcy.
– Ja też wolę tę drugą wersję – zgodziła się Livia, czując, że tym stwierdzeniem wyjęła kolejną cegiełkę w oddzielającym je murze. – A wiesz, że Finn jest irlandzkim uosobieniem króla Artura?
Olga zaprzeczyła ruchem głowy i niezrażona znów wróciła do swoich przeżyć.
– Dziś rano Liam pokazał mi na obrzeżach Doolin średniowieczny zamek Doonagore. Szkoda, że stanowi własność prywatną i nie można zobaczyć go wewnątrz. To musi być niezwykłe wyzwanie mieszkać w takiej warownej wieży. A widok na ocean… to po prostu bajka. Ach… – ekscytowała się Olga, popijając kawę. Dopiero po chwili, zerknąwszy na Livię, zorientowała się, że znajoma utkwiła ponure spojrzenie gdzieś za oknem. Dotarło do niej, dlaczego Livia tak nagle się zasępiła. Choć siostra Liama była fantastyczną dziewczyną, nie spotkały się tutaj na miłe pogaduszki. A jednak właśnie on zbliżył je do siebie. – Posłuchaj, Livia, ja… Nie mam zamiaru być nachalna, bo wiem, że wasza relacja z Liamem jest dość trudna, ale mimo wszystko chciałam o tym porozmawiać. – Olga spojrzała ostrożnie na koleżankę.
– Nie mam pojęcia, co chcesz przez to osiągnąć – powiedziała Livia smutno, a jej ramiona nieznacznie opadły. W tej chwili sprawiała wrażenie osoby pokonanej przez życie.
– Wiem, że Liam bardzo cierpi z powodu tego, że oddaliliście się od siebie. Widzę, że szalenie za tobą tęskni i codziennie się zadręcza. Latem przyjechał do Irlandii, bo chciał się z tobą zobaczyć, ale zabrakło mu odwagi.
To wyznanie przykuło uwagę Livii.
– Olga, to nie jest takie proste – rzekła cicho, z opuszczoną głową, stopniowo unosząc wzrok na znajomą.
– Domyślam się – przytaknęła gorliwie Olga.
– No dobrze… – Livia wymownie westchnęła. – Powiedz wprost, o co ci chodzi. – Wpatrywała się w Olgę zmrużonymi oczami.
– Zależy mi, żebyś dała mu szansę. Myślę, że powinniście ze sobą porozmawiać. Jestem pewna, że możecie sobie wszystko wyjaśnić…
– Jesteś pewna?! Cóż za nieomylność! – wybuchła rozeźlona Livia.
– Przepraszam, nie chciałam cię zdenerwować. – Olga się speszyła. – Po naszej wizycie u ciebie Liam właściwie stracił nadzieję, ale ja mimo wszystko chciałam spróbować. – Opuściła wzrok.
– Czy wiesz, co on mi zrobił? – spytała spokojnie, ale twardym tonem Livia.
Olga tylko zaprzeczyła ruchem głowy.
– Zdradził mnie, wbił mi nóż w plecy, sprawił, że mój świat się zawalił, a ja wyszłam na kompletną idiotkę – wyjaśniła dziewczyna smutno, bez wcześniejszych emocji. Wiedziała, że Olga oczekuje konkretnych wyjaśnień albo deklaracji, że Livia da Liamowi szansę na pojednawczą rozmowę, ale ona nie miała siły znów o tym mówić. Przez trzy lata każdego dnia upychała tę gorzką prawdę w sobie coraz głębiej, aż nauczyła się z nią żyć i w końcu przestała zauważać. Na początku było to bolesne, ale z czasem stało się łatwiejsze. A najważniejsze, że nikomu nie musiała się z tego tłumaczyć. Liam zniknął z jej życia i szczerze mówiąc, nie zastanawiała się, czy jeszcze kiedykolwiek go zobaczy. Wyszła z założenia, że udało jej się stworzyć nową wersję siebie. Może w pewnym sensie zakrawało to na oszustwo, ale ona świadomie się na to zgodziła, decydując się na życie w tym odludnym, pięknym miejscu. Jednak wystarczyła chwila, żeby dawne sprawy znów zapukały do jej drzwi.
– Myślę, że nie powinnam tu przychodzić – odezwała się Olga po dłuższej chwili ciszy, kiedy wydawało się, że temat jest już zamknięty. – Jeszcze raz bardzo cię przepraszam. Chciałam dobrze, a sprawiłam ci przykrość. Na swoje wytłumaczenie powiem tylko, że kocham Liama i nie mogę patrzeć, jak cierpi. A zakochany człowiek skłonny jest do wielu szaleństw. Ale teraz widzę, że niepotrzebnie wpakowałam się z buciorami do twojego życia – mówiła skruszona Olga.
Livia westchnęła, a jej twarz nieznacznie pojaśniała.
– Mój brat ma wielkie szczęście, że cię poznał. – Uśmiechnęła się smutno.
Nie sądziła, że Liam spotka kiedyś taką wspaniałą dziewczynę. Zwykle otaczały go śliczne, ale głupiutkie dziewczątka, które chciały ogrzać się w blasku jego sławy. No tak, ale teraz Liam nie był już sławny, jego zespół nie istniał i być może ten zwrot stanowił zarzewie innych zmian w jego życiu.
– Liam to cudowny mężczyzna – rzekła Olga cicho, lecz żarliwie, a na jej policzkach pojawiły się lekkie rumieńce. Nie odważyła się jednak spojrzeć na Livię, lecz wpatrywała się w swoje palce, które położyła na stole i nerwowo ugniatała.
Wtedy w Livii coś pękło. Nie wiedziała, czy sprawiła to czułość w głosie Olgi, pełen miłości wyraz jej twarzy, a może emanujące z niej niedzisiejsza skromność i szczerość. W każdym razie Livia nagle uświadomiła sobie, że może to jest właśnie ten moment, by pozbyć się taszczonego przez ostatnie lata balastu. Może Olga była posłańcem sprowadzonym przez los, by zainicjować w życiu Livii kolejną zmianę? Może jej poczucie bezpieczeństwa nie było niczym innym jak tylko stagnacją?
– Też kogoś kiedyś kochałam… Bardzo kochałam – wyznała cicho, patrząc nieruchomym wzrokiem na szybę lśniącą od drobnych perełek deszczu.
Zaskoczona Olga zatrzymała na niej niepewne spojrzenie.
– Myślałam, że to na całe życie. Chyba każda zakochana kobieta tak myśli. – Livia zaśmiała się z goryczą. – Evan był moim rycerzem, a ja chciałam być jego królewną. Jakże miłość potrafi zniekształcić obraz postrzeganej rzeczywistości, zupełnie jakby widziało się wszystko w krzywym zwierciadle. Wtedy nie podejrzewałam, że to ułuda, byłam święcie przekonana, że doświadczam czegoś najpiękniejszego na świecie. Pochlebiało mi, że mój chłopak był wybitnym gitarzystą jednego z najsławniejszych zespołów nie tylko w Irlandii, ale też w Stanach. A do tego diabelsko przystojny i inteligentny. Czegóż chcieć więcej? – spytała retorycznie, znów odbiegając wzrokiem w stronę okna, do którego coraz bliżej podpełzała mgła. – Kiedy mi się oświadczył, myślałam, że złapałam pana Boga za nogi. Szczęście jest pewnego rodzaju szaleństwem, bo nakręcona pozytywnymi myślami, nieustannie z głową w chmurach, straciłam czujność i przestałam zauważać to, co działo się na ziemi. Nie dostrzegałam, że Evan ma dla mnie coraz mniej czasu, choć jego pocałunki wciąż przepełniał żar, a on nieustannie patrzył na mnie z uwielbieniem. Miałam prawo nie zauważyć tego, co działo się wokół. – Ostatnie zdanie wypowiedziała drżącym głosem, co świadczyło o tym, że emocje zaczynają coraz bardziej brać górę.
– Zdradził cię. – Olga domyśliła się dalszego ciągu, a zauważywszy zranione spojrzenie Livii, szybko ugryzła się w język.
Livia ani nie zaprzeczyła, ani nie potwierdziła, lecz powoli znów zaczęła mówić.
– Miał być ślub, piękny, szałowy i wytworny, z weselem na ponad czterysta osób. Ze względu na pozycję Evana, jego związek z show-biznesem i mediami zaprosiliśmy mnóstwo osób z branży muzycznej. Zapowiadało się wydarzenie roku. Przygotowania tak bardzo mnie pochłonęły, że już zupełnie straciłam czujność. Nie zauważałam nikogo ani niczego poza moim szczęściem. Nie przeszkadzało mi nawet to, że w dniu ślubu niebo spowiły sine chmury, a niewinna mżawka zmieniła się w rzęsistą ulewę. Byłam tak podekscytowana i pełna dobrych myśli, że nic nie mogło popsuć mi nastroju. Nie jestem pewna, czy wiesz, że mój… nasz tata nie żyje, dlatego do kościoła wprowadził mnie brat. – Spojrzała przelotnie na Olgę, a kiedy dziewczyna potwierdziła lekkim skinieniem głowy, wróciła do opowieści. – Liam wydawał mi się nieco spięty i małomówny, od rana unikał mojego wzroku, ale sądziłam, że denerwuje się bardziej ode mnie. Gdy powoli prowadził mnie do ołtarza, czułam, że jego ręka mocno drży, a on sam ledwo stał na nogach, ale skąd mogłam przewidzieć, co zdarzy się za chwilę…
– Livia, nie musisz… – Zauważając, jak trudno przychodzi znajomej wymówienie kolejnych słów, Olga objęła jej dłoń.
Zaskoczona Livia spojrzała na nią z wdzięcznością, jakby ten prosty, ale odważny gest ośmielił ją do dalszych, znaczących wynurzeń.
– Wnętrze katedry tonęło w obfitości kwiatów i ludzi. Miejsca zajęto co do jednego. Trudno byłoby się przebić przez tłum, tylko wyścielony mięsistym chodnikiem środek posadzki zarezerwowano dla mnie. Evan stał przed ołtarzem nieco zdenerwowany, a może smutny? Dostrzegłam, że wymienili z Liamem znaczące spojrzenia, ale ja wciąż bujałam w moich wymoszczonych puchem szczęścia obłokach, więc zdenerwowanie chłopaków niewiele mnie obeszło. Kiedy Liam oddalił się do ławki, a przed ołtarzem zostaliśmy tylko ja i Evan, zupełnie zapadłam się w miękkim błogostanie tego, co, jak sobie wyobrażałam, szykowało mi życie. Nawet najmniejszy szczegół nie wskazywał na to, że moja idylla może się okazać mydlaną bańką, a wypieszczone marzenia w jednej chwili obrócą się w pył. Do pewnego momentu wszystko przebiegało idealnie, Evan się rozluźnił, a dochodzący z chóru dźwięk skrzypiec przyprawił mnie o łzy wzruszenia. W starych murach katedry Świętego Patryka w Dublinie panował podniosły nastrój, który udzielił się nie tylko nam, narzeczonym, ale też gościom. I wtedy ciszę przeszył donośny kobiecy głos. W jednej chwili spojrzenia wszystkich zwróciły się na zmierzającą w stronę ołtarza brunetkę w ślicznej cekinowej sukience. Lara zawsze lubiła błyszczeć, więc podejrzewam, że wybrała ten strój z rozmysłem.
– Lara? – wyrwało się Oldze. Zwierzenie Livii wydobyło z jej wnętrza wiele niechcianych wspomnień. Ona też została kiedyś upokorzona przez mężczyznę, choć jej doświadczenie wydawało się zaledwie drobnostką wobec tego, co, jak już się domyślała, przydarzyło się Livii.
– Wokalistka ich zespołu – wyjaśniła nadzwyczaj spokojnie Livia.
– To z nią cię zdradził – wtrąciła Olga, nie wytrzymując napięcia.
Livia sugestywnie pokiwała głową.
– Lara zrobiła wielkie wejście i w ramach zemsty postanowiła poinformować cię o tym w dniu twojego ślubu – dedukowała coraz bardziej wzburzona Olga. – Co za franca!
– No tak, więc znasz już prawdę – rzekła Livia cicho, opierając się na krześle i odgarniając włosy, a poprzez ten zwykły gest pozbyła się z ciała kolejnych emocji, zupełnie jakby strzepnęła je na podłogę.
– A Liam o wszystkim wiedział. – Olga domyśliła się reszty. – I krył kolegę z zespołu.
– Niestety, tak – przyznała ponuro Livia.
– Boże, Livia, to musiał być dla ciebie prawdziwy koszmar. – Olga była wstrząśnięta wyznaniem koleżanki. Wiele razy próbowała podpytać Liama, co poróżniło go z siostrą, ale on nabrał wody w usta. Wymawiając imię Livii, miał tak zbolały i pełen wyrzutu wyraz twarzy, że Oldze krajało się serce, gdy na niego patrzyła. Teraz jednak całkowicie solidaryzowała się z Livią, dojmująco odczuwając jej ból i związane z tym upokorzenie. Wstydziła się, że tak obcesowo wtargnęła do uporządkowanego świata Livii i zmuszając ją do konfrontacji ze wspomnieniami, jednocześnie skłoniła ją do zmierzenia się z bolesną przeszłością. – Jeszcze raz ogromnie cię przepraszam. Nie wiem, co powiedzieć. – Relacja Livii wyraźnie Olgą wstrząsnęła. – Naprawdę nie mam pojęcia, co ja sobie myślałam. Dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło.
– Nie przejmuj się. – Livia uśmiechnęła się blado. – W sumie to nawet mi ulżyło, że w końcu to z siebie wyrzuciłam.
– Głupio się z tym czuję.
– Zupełnie niepotrzebnie. Może jeszcze kawa? – Livia rzuciła wzrokiem na pustą szklankę Olgi.
– A może coś mocniejszego?
– Przyjechałam samochodem, ale jeśli jeszcze trochę tutaj zabawimy, myślę, że mogę sobie pozwolić na małego guinnessa. A ty? – W poważnych oczach Livii pojawił się figlarny błysk.
– O tak, chętnie. Tylko ja wezmę dużego – zdecydowała z uśmiechem Olga.
Czas bardzo szybko upływał na miłej pogawędce. Przez następne dwie godziny nie wracały już do tematu Liama. Na początku Olga bardzo się pilnowała, żeby nie wymawiać imienia ukochanego, lecz od słowa do słowa rozmowa nabrała swobodnego charakteru i żadna z dziewcząt nie obawiała się, że zaraz może strzelić gafę. Świetnie czuły się ze sobą i chętnie dzieliły się zwierzeniami. Livia zapomniała już, jak to jest tak naturalnie spędzać czas z rówieśnicą. To niebywałe, ale miała wrażenie, że są ulepione z tej samej gliny. Wzruszały się pod wpływem podobnych emocji i śmiały do rozpuku z identycznych żartów. Jako studentka Livia prowadziła bogate życie towarzyskie i była bardzo lubiana, ale choć miała mnóstwo koleżanek, rzadko kiedy całkowicie otwierała się na drugiego człowieka. Dotychczas najbliższą relację nawiązała tylko z Anitą, ale odkąd przyjaciółka wyjechała do Polski, nieczęsto się spotykały. Z Anitą przylgnęły do siebie już na pierwszym roku studiów, a w kolejnych latach ich przyjaźń jeszcze się pogłębiła. Być może stało się tak przez to, że obie pochodziły z wielokulturowych związków. Ojciec Livii był Polakiem, a matka Irlandką, natomiast w przypadku Anity było na odwrót: jej matka Polka zakochała się w Irlandczyku i dla niego postanowiła opuścić ojczyznę. Anita od początku była związana bardziej z ukochaną zieloną wyspą, kiedy jednak los postawił na jej drodze przystojnego gdańszczanina, nie zastanawiała się długo nad wyborem miejsca do życia – w ciągu kilku dni spakowała walizki i wyjechała do Polski. Często rozmawiały przez telefon, ale odkąd Livia zamieszkała w chacie na klifie, ich relacja nieco się rozluźniła. Jedna nadal skoczyłaby za drugą w ogień, ale teraz nie dzieliły się już tak dokładnie szczegółami ze swojej codzienności i z wieloma sytuacjami nie były na bieżąco.
W pewnym momencie Olga spojrzała niechętnie na zegarek, co nie umknęło uwadze Livii.
– Musisz już iść?
– Niestety… – Olga westchnęła i opieszale się przeciągnęła. – Liam pewnie lada chwila nadjedzie, a przecież obiecałam ci, że się nie dowie o naszym spotkaniu.
– Możesz mu powiedzieć, właściwie to bez znaczenia. – Livia lekko wzruszyła ramionami, a potem zaczęła sprawiać wrażenie, że jej też się spieszy. – Rzeczywiście zrobiło się już późno, obie powinnyśmy się już zbierać. – Mówiąc to, podniosła się i rozejrzała po wnętrzu, które w ciągu ostatniej godziny się zapełniło.
– Świetne miejsce, chętnie bym tu jeszcze trochę posiedziała. – Olga też wstała, ale dało się zauważyć, że nie ma ochoty wyjść.
– Kiedy wyjeżdżacie? – spytała z zainteresowaniem Livia, gdy zmierzały do wyjścia.
– Pojutrze – odparła Olga, wychodząc na wilgotny chodnik.
– W takim razie powiedz Liamowi, żeby zabrał cię tutaj jutro na wieczorek muzyczny – powiedziała Livia, zamykając drzwi, i stanęła naprzeciw koleżanki. – Doolin słynie jako centrum tradycyjnej muzyki irlandzkiej – wyjaśniła.
– Tak, wiem. – Olga się uśmiechnęła. – Zauważyłam w lokalu mnóstwo instrumentów.
W pewnej chwili zrobiło się jakoś niezręcznie. Imię „Liam” znów zawisło nad nimi i przez pewien czas żadna nie wiedziała, co powiedzieć.
– Jeszcze raz dziękuję ci za to spotkanie. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że cię poznałam. To było cudowne popołudnie, właściwie już wieczór. – Olga odruchowo objęła Livię.
– Ja też ogromnie się cieszę, że się zobaczyłyśmy. Od dawna tak świetnie się nie bawiłam – przyznała Livia szczerze. – Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
– Teraz twoja kolej, koniecznie musisz przyjechać do Polski – rzekła Olga.
– Ech, na razie to raczej nie wchodzi w grę.
– Dlaczego? – spytała Olga ze zdziwieniem. – Wsiadasz w samolot i lecisz.
– Taak… – Livia pobłażliwie się uśmiechnęła. Spotkanie z Olgą wyrwało ją z tymczasowej samotni, lecz na razie nie zamierzała z tego rezygnować. Wciąż dobrze się czuła jako pustelnica, mimo że potrafiła też czerpać przyjemność z kontaktu ze światem zewnętrznym. Kiedyś tydzień bez imprez kulturalnych wydawał się stracony, ale teraz inaczej odbierała to, co oferował świat. Decydując się na zamieszkanie w chacie na klifie, świadomie zaakceptowała nowe warunki. W ciągu ostatnich trzech lat nieco okrzepła, nie rzucała się już tak łapczywie na życie, nie planowała i nie marzyła. Zwyczajnie przyjmowała to, co przynosił każdy dzień.
Nie sądziła, że tak trudno będzie jej się z Olgą rozstać. Kiedy widziała, jak koleżanka się oddala, miała ochotę ją zatrzymać i jeszcze pogawędzić. Stojąc już przy swoim samochodzie i patrząc na odbijające się w mokrym asfalcie jasne plamy światła z ulicznych lamp, nagle złowiła myśl, pod której wpływem zadziałała impulsywnie.
– Olga! – zawołała, a dziewczyna natychmiast przystanęła i się odwróciła.
To zachęciło Livię i niedługo później znów rozmawiały.
– Słuchaj… Tak sobie pomyślałam, że jeśli… Jeśli chcesz, powiedz Liamowi, że może do mnie wpaść… – wydukała w końcu, a potem obdarzyła Olgę spojrzeniem wyrażającym niezachwianą pewność siebie.
– Naprawdę? – Olga, zdziwiona, przyglądała się koleżance szeroko otwartymi oczami.
– Tak – potwierdziła zdecydowanie Livia.
– Dobrze, w takim razie wyspowiadam się mu, co robiłam dzisiejszego popołudnia – rzekła z uśmiechem Olga. – Jesteś pewna?
– Rozmowa z tobą uświadomiła mi, że nie ma sensu dłużej przed nim uciekać.
– Cudownie. – Olga ucieszyła się szczerze, jakby dopiero teraz dotarła do niej ta informacja.
– Ale… lepiej niech sobie zbyt wiele nie obiecuje po naszej rozmowie – dodała Livia z poważnym wyrazem twarzy.
– Oczywiście. Uwierz mi, że ode mnie też usłyszy kilka cierpkich słów – oznajmiła Olga nie tylko na znak kobiecej solidarności, ale także dlatego, że tak czuła.
Wracając potem do domu, Livia nie była już tak pewna podjętej naprędce decyzji. Co innego rozmawiać o całej tej sytuacji z Olgą, a co innego stanąć twarzą w twarz z Liamem i narazić się niezaprzeczalnie na ponowne rozgrzebywanie spraw, o których nie chciała pamiętać. Rozmowę z Olgą w pewnym sensie potraktowała jak sesję z psychoterapeutką, a zrelacjonowanie tego, co dotychczas stanowiło dla niej trudność, okazało się nadzwyczaj proste. Jednak decydując się na spotkanie z Liamem, musiała liczyć się z tym, że poznając jego wersję wydarzeń, przed którą do tej pory tak zawzięcie się broniła, niczym w mętnej wodzie znów zanurzy się w bólu trudnych wspomnień.
Przez cały następny dzień czekała na telefon od Liama, ale brat nie zadzwonił. Co chwilę sprawdzała komórkę, czy przypadkiem nie napisał do niej wiadomości. Chodziła z kąta w kąt jak nakręcona, na niczym nie mogąc się skupić. Denerwowało ją to bezczynne czekanie. Żeby rozładować napięcie, chętnie poszłaby na spacer, ale nawet jeśli zabrałaby ze sobą telefon, poza domem i tak nie złapałby zasięgu. Tylko w dziennym pokoju jako tako można było porozmawiać, nie narażając się na przerwanie połączenia. Dlatego wolała zostać na miejscu. Po całym dniu czekania, z nerwami napiętymi jak postronki, kiedy właściwie straciła już nadzieję na pojawienie się Liama, usłyszała odgłos silnika samochodu. Odrzuciła wełniany koc i zeskoczyła z fotela, a potem szybko podeszła do okna wychodzącego na południową stronę wzgórza, gdzie wiła się jedyna gruntowa droga, którą można było dojechać do miasteczka. Od razu zauważyła światło reflektorów. Spanikowała, cofając się w głąb domu. Po chwili zebrała się w sobie i powoli zbliżyła do wyjścia. Nie odważyła się jednak otworzyć drzwi, lecz stanąwszy przy ścianie, czekała, aż usłyszy pukanie. Ale choć auto podjechało pod dom, a do jej uszu doleciał wyraźny odgłos zamykanych samochodowych drzwi, wciąż nikt się nie pojawił. Biła się z myślami, co zrobić. W końcu odruchowo nacisnęła klamkę i wyszła, wpadając na Liama. Nagłe zderzenie dla obojga okazało się tak dużym szokiem, że najpierw spojrzeli na siebie, a potem bez zastanowienia przywarli jedno do drugiego, mocno się obejmując. Czując znajome, ciepłe ramiona brata, Livia najpierw zesztywniała, mobilizując ciało do ucieczki, ale pokusa, by przytulić się do niego, okazała się silniejsza. W pewnym momencie się poddała i po prostu chłonęła tę chwilę bliskości. Nie zdawała sobie sprawy, że tak bardzo za nim tęskniła. To było jak słodki powrót do dzieciństwa. Mogła się od niego odciąć, przepędzić go do wszystkich diabłów, wyrzec się go, ale on i tak znalazł dróżkę do jej serca. Byli na siebie skazani. Od trzydziestu lat stanowili dwie połówki całości.
– Boże, Liv, jak ja za tobą tęskniłem – wyrzucił z siebie Liam, gdy w końcu się od niej oderwał, a Livia zauważyła, że płakał. – Tak cholernie tęskniłem, że omal nie zwariowałem. Przepraszam! Tak bardzo przepraszam za to… – Znów zaczął płakać.
Przez kilka sekund stała i przyglądała się Liamowi. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz widziała go płaczącego. Liam zawsze grał twardego. Nawet gdy jako kilkulatek, spadając z roweru, rozciął sobie pół uda, a krew tryskała z rany rzęsistym strumieniem, on tylko przygryzł mocno wargi, aż posiniały, ale z jego niebieskich oczu nie wypłynęła nawet łza.
– Nie maż się – odezwała się w końcu Livia, dokładając wszelkich starań, żeby jej głos brzmiał lekko, ale w środku cała dygotała. – Wejdźmy do domu. – Pchnęła drzwi i po chwili znaleźli się w ciepłym wnętrzu.
Bez słowa przeszli do pokoju. Liam bezradnie rozejrzał się wokół, a potem usiadł przy kominku.
– Ładnie tu u ciebie, tak domowo, klimatycznie. Zawsze miałaś dobry gust – zaczął po chwili, żeby przerwać niezręczną ciszę.
Chwilowa euforia opadła, pierwsze emocje ucichły i teraz nie wiedzieli, jak się zachować.
– Dobrze się tu czuję. – Lekko wzruszyła ramionami, po czym usiadła kilka metrów dalej na sofie. Dzieląca ich odległość wydawała się bezpieczna, ale i tak Livia była przerażona tą konfrontacją. Nie podejrzewała, że tak zareaguje na obecność brata. Wyobrażała sobie, że ich powitanie będzie chłodne, a rozmowa oficjalna, ale teraz wiedziała, że nic z tego, już na wstępie bowiem wszystko daleko odbiegło od ustalonego scenariusza.
– Nie czujesz się tutaj trochę samotna? W odległości kilku kilometrów chyba nie ma żywego ducha. – Liam spojrzał na siostrę ostrożnie.
– Tego potrzebowałam… potrzebuję – zadeklarowała.
– Ale… życie ucieka, a ty się od niego odgradzasz…
– Jeśli uważasz, że życie to blask miasta, ruch i tłoczne ulice, to grubo się mylisz. Nigdy wcześniej nie czułam się bardziej żywa niż teraz – starała się wyjaśnić spokojnie, choć uwaga Liama wyraźnie ją zirytowała.
– Rozumiem. – Wyczuwając jej emocje, Liam ugodowo się uśmiechnął. – Chodzi o to, że… – Zawahał się, przez dłuższy czas jej się przyglądając. A potem nagle wstał, zbliżył się do sofy i usiadł obok Livii.
Spojrzała na niego niespokojnie, zdając sobie sprawę, że pewnie zaraz wybuchnie bomba, której skutecznie udawało jej się unikać przez ostatnie trzy lata.
– Liv, wiem, że to przeze mnie, a świadomość, że wygnałem cię na to odludzie, jest nie do zniesienia – powiedział i spojrzał jej prosto w oczy.
– Jest mi bardzo dobrze na tym pustkowiu! – zaznaczyła.
– Zawsze byłaś taka towarzyska, uwielbiałaś ludzi, gwar, kochałaś rozmowy… – wymieniał Liam.
– Przestań – przerwała mu. – Było, minęło. Nie jestem i nigdy nie będą tą samą dziewczyną, jaką byłam, zanim… – Urwała, ponieważ jej gardło nagle zacisnęło się od nadmiaru emocji.
