Marzenie Łucji (2021) - Dorota Gąsiorowska - ebook

Marzenie Łucji (2021) ebook

Dorota Gąsiorowska

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Opowieść o kobiecie, która nie bała się marzyć.

Łucja jest o krok od realizacji swojego największego pragnienia – stworzenia szczęśliwej rodziny u boku Tomasza. Ale marzenia często spełniają się w zupełnie inny sposób, niż się tego spodziewamy.

Przedłużająca się rozłąka z ukochanym sprawia, że wizja ślubu rozwiewa się jak mgła. A kiedy w Różanym Gaju pojawia się tajemniczy malarz i proponuje Łucji namalowanie jej portretu – ta przyjmuje propozycję. Między kobietą i artystą tworzy się szczególna relacja, którą coraz trudniej im lekceważyć.

Łucja musi nauczyć się walczyć o swoje marzenia. A jeśli pewne drogi okażą się nie przebycia – znaleźć w sobie siłę do znalezienia innych ścieżek.

Poznaj dalszej losy bohaterki bestsellerowej „Obietnicy Łucji”.

Dorota Gąsiorowska (ur. 1975), debiutowała w 2015 roku „Obietnicą Łucji”. Zanim wysłała książkę do wydawnictwa, długo się wahała. Gdy się wreszcie zdecydowała, sukces przyszedł natychmiast. Jej debiutancka powieść zdobyła serca czytelników i stałą się bestsellerem. Do tej pory ukazało się 11 powieści autorki . „Antykwariat spełnionych marzeń”, „Karminowe serce” i „Szept syberyjskiego wiatru”. W 2020 roku Dorota Gąsiorowska opublikowała pierwszą część cyklu DNI MOCY pt. „Pamiętnik szeptuchy”. W kolejnym roku ukazała się kolejna powieść w serii pt. „Dwór rusałek”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 599

Data ważności licencji: 8/12/2030

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Marzenie Łucji

iepłe nocne powietrze dotykało rozgrzanej skóry Łucji, kiedy przemykała jedną z parkowych alejek. Było bardzo ciemno. Nic nie widziała, ale wydeptane ścieżki znała niemal na pamięć. Odkąd zamieszkała w osiemnastowiecznym pałacu Kreiwetsów razem ze swoim ukochanym Tomaszem i jego córką Anią, stary park stał się jej bardzo bliski. Półtora roku wcześniej przyjechała do Różanego Gaju, małej podkarpackiej miejscowości. Nie przypuszczała wówczas, że stanie się ona jej miejscem na ziemi.

 – Cóż, życie pisze nieoczekiwane scenariusze – szepnęła i szczelniej otuliła się szlafrokiem.

Już trzy miesiące mieszkali w pałacu, ale niestety prace renowacyjne jeszcze się nie skończyły. Na parterze za kilka miesięcy miała powstać szkoła dla utalentowanych artystycznie dzieci. Tomasz wciąż załatwiał w związku z tym różne formalności i czekał na przyznanie dotacji. Dlatego parter nadal był pusty. Pierwsze piętro zagospodarowali na swój użytek.

Łucja szła przed siebie. Nagle potknęła się o niewielki kamyk. Przystanęła i odwróciła się w stronę pałacu. Wszystkie okna były ciemne. Tego dnia wyjątkowo wcześnie udała się do swojego pokoju, a i Tomasz położył się w ich wspólnym łóżku, nim nastał zmierzch. Jego walizka stała już spakowana obok gładkiej szafy weneckiej w sypialni. Nie chciała na nią patrzeć, ale jej wzrok wciąż lądował na ciemnobrązowej śliskiej powierzchni. Tej nocy nie mogła spać. Ciągle myślała o wyjeździe ukochanego. Nie mogła tego zaakceptować, choć wiążąc się z Tomaszem, zdawała sobie sprawę, że częste podróże będą zapewne wpisane w jego życie. Tomasz był światowej klasy pianistą i wielbiciele jego talentu często się o niego upominali.

Znowu odwróciła się w stronę gęstej czerni parku. Poczuła znajomy zapach. Jeszcze głębiej wciągnęła w płuca powietrze i uśmiechnęła się. To nie była woń róż, choć tych wokół było najwięcej. Różane pąki dopiero nabrzmiewały, by za kilkanaście dni otworzyć swoje pergaminowe wnętrza. Słodki zapach z każdą chwilą stawał się bardziej wyrazisty.

Po chwili stanęła przy niewielkiej ławeczce, teraz prawie całkowicie zatopionej w bujnej zieleni jaśminowca. Łucja usiadła na ławce i wtuliła twarz w najbliższą gałązkę. Zamknęła powieki i odchyliła głowę do tyłu. Lubiła to miejsce. Często tutaj przychodziła. Czasem zabierała ze sobą książkę albo filiżankę ulubionej herbaty. W tym miejscu łatwo zbierała myśli. A tej nocy były wyjątkowo wzburzone.

Nocną ciszę przeszył niewyraźny szmer. Uniosła głowę i popatrzyła przed siebie w czarny, zastygły pejzaż. Ktoś był w ogrodzie. Słyszała odgłos kroków na drobnych kamykach oddzielających pałacowy podjazd od granicy parku. Potem kroki ucichły, a do uszu Łucji dotarł jedynie szelest lekko kołyszącej się trawy. Po chwili na ciemnej dróżce zobaczyła niewyraźną postać, która podążała w jej stronę. Przesunęła się na środek ławki.

 – Wiedziałem, że cię tu znajdę. – Tomasz zbliżył się do Łucji i usiadł obok.

Nie odezwała się, tylko pochyliła głowę, wpatrując się w czubki pantofli. Nawet nie pofatygowała się, by zmienić obuwie.

 – O co chodzi? – spytał po chwili, nie uzyskawszy odpowiedzi.

Głęboko nabrała powietrza w płuca, ale nadal milczała.

 – Kochanie, wiesz, że ja też najchętniej zostałbym tutaj z tobą i Anią. Ale… to przecież tylko miesiąc, szybko zleci. – Dotknął jej włosów i odgarnął je do tyłu.

 – Wiem, ale… to nie tak miało wyglądać. – Odważyła się powiedzieć to, co już od kilkunastu dni cisnęło jej się na usta.

Przyjrzała mu się wnikliwiej, starając się w gęstej czerni nocy dostrzec ciepłe, dobrze znajome oczy.

 – Łucjo… – Tomasz był zmieszany. Słyszała to w jego głosie, czuła w dotyku dłoni, którymi gładził jej kark. – Gdybym wiedział, że tak będziesz cierpieć, zrezygnowałbym z tego tournée. Myślałem…

 – Daj spokój, to tylko miesiąc. – Łucja starała się uśmiechnąć. – Szybko do nas wrócisz. Do połowy czerwca mam jeszcze dużo zajęć w szkole, a Ania jest już po egzaminach.

 – No właśnie, zostawiam cię z tym wszystkim samą. Moja córka kończy szóstą klasę. Powinienem być razem z wami. Zwłaszcza że tak niedawno straciła matkę.

Tomasz zamilkł. Łucja też nie odzywała się przez dłuższą chwilę.

W jego słowach było sporo racji. Mama Ani, Ewa, rok wcześniej zmarła na nowotwór, a Tomasz pojawił się w życiu dziecka zupełnie niespodziewanie. Dziewczynka nie znała go wcześniej. Dopiero po jej śmierci za sprawą Łucji ta dwójka się odnalazła. Ania bardzo pokochała swojego ojca i podobnie jak Łucja nie znosiła się z nim rozstawać. Obie jednak wiedziały, że nie mogą ograniczać Tomasza. Ania rozumiała to, tym bardziej że sama miała talent pianistyczny, który teraz z wielką pasją mogła realizować. Łucja natomiast spełniała się jako nauczycielka historii w szkole podstawowej w Różanym Gaju.

Kiedy pewnego zimowego dnia przyjechała do tej niewielkiej wioski z Wrocławia, zostawiając za sobą niby poukładane, smutne życie i nieudane małżeństwo, nie sądziła, że czeka ją jeszcze coś miłego. Stało się jednak inaczej. Poznała mamę Ani, która umierając, poprosiła, by zaopiekowała się córką. To wydarzenie całkowicie zmieniło jej życie, bo zaraz po pojawieniu się w nim Ani zjawił się również Tomasz, jej ojciec.

 – Tomasz. – Łucja położyła głowę na jego ramieniu. Tak bardzo lubiła wtulać twarz w jego jasne, sięgające niemal ramion włosy.

W tej fryzurze wyglądał jak niepokorny nastolatek, a promienny uśmiech, który prawie nigdy nie znikał z jego twarzy oraz duże niebieskie oczy patrzące na świat z dziecięcą naiwnością sprawiały, że wyglądał na nie więcej niż trzydzieści lat, a nie czterdzieści dwa, ile pokazywała jego metryka.

 – Łucjo, powiedz mi, o co ci tak naprawdę chodzi? – Tomasz ujął jej twarz w dłonie i przybliżył do swojej.

Poczuła anyżowo-miętowy zapach pasty do zębów. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie chciała, żeby wyjechał właśnie teraz, gdy wszyscy troje dopiero co zamieszkali razem. Wcześniej, gdy jeszcze w pałacu trwały większe prace remontowe, Tomasz z Anią mieszkali w rodzinnym domu dziewczynki. Łucja natomiast wynajmowała pokój u emerytowanej nauczycielki, pani Matyldy, u której zamieszkała zaraz po przyjeździe do Różanego Gaju.

Ale przecież teraz było inaczej. Bo teraz codziennie budziła się u boku Tomasza, a zanim zdążyła spojrzeć w lustro starej szafy stojącej w ich sypialni, swoją szczęśliwą twarz widziała w jego jasnych oczach. Wszyscy troje byli tak blisko siebie. Ona, Tomasz i Ania.

Po śmierci Ewy Ania pokochała Łucję niemal jak rodzoną matkę. Nauczycielka nie miała własnych dzieci, dlatego z taką ochotą oddała serce Ani. Teraz już nie wyobrażała sobie życia bez tej dziewczynki i oczywiście bez jej ojca, Tomasza.

 – Tomku… ja się boję, że jak wyjedziesz, to wszystko się zmieni. – Popatrzyła muzykowi prosto w oczy.

Naprawdę się tego bała. Od kilku tygodni prześladowało ją dziwne przeczucie. Panicznie bała się rozstania, które jednak wydawało się nieuniknione.

 – Kochanie, ale co się może zmienić? – Odgarnął z jej czoła kosmyk włosów.

Sięgające karku włosy Łucji były czarne jak noc, która ich otaczała. Takie też były jej oczy. Ciemne i duże, otoczone wachlarzem gęstych rzęs, teraz zroszonych smutkiem, którego ich właścicielka nie potrafiła ukryć.

 – Ty płaczesz? – Tomasz dotknął opuszkami palców jej powiek.

 – Nie. – Jeszcze starała się udawać, ale straciła kontrolę i wybuchła płaczem. – Tak, płaczę. – Spojrzała na Tomasza, tym razem przez gruby filtr łez. – Możesz mnie uznać za wariatkę, ale wiem, że jak wrócisz, to… – Poczuła, że słowa uwięzły jej w gardle.

 – To co? – Tomasz się zaniepokoił.

Łucja cofnęła się i oparła o chłodną ławkę. Długo nie odpowiadała, tylko uważnie przyglądała się mężczyźnie. Po chwili jednak odważyła się powtórzyć to, co wciąż nie dawało jej spokoju.

 – Tomku, boję się, że po twoim powrocie już nic nie będzie takie jak przedtem.

Przygarnął ją do siebie. Nie mógł tego słuchać. Żałował, że zgodził się na te występy. Ale miał we Włoszech wielu znajomych. Mieszkał tam wiele lat. Uwielbiano go. Nie mógł tak nagle porzucić tego, co robił przez całe życie.

Zanim poznał Łucję i odnalazł Anię, muzyka była całym jego życiem. Poświęcił się jej. Uwiodła go. To właściwie z powodu muzyki nie ułożył się jego związek z Ewą, mamą Ani. Ale potrzebował muzyki, by żyć. Musiał grać, musiał tworzyć. Inaczej nie potrafił. Nie chciał. Mimo że najbardziej na świecie kochał Łucję i Anię, nie był w stanie całkowicie zrezygnować z dawnego życia.

 – Kochanie, wracajmy do łóżka. Jest już dobrze po północy. – Tomasz wstał i złapał Łucję za rękę.

 – Tak, masz rację, jest już naprawdę bardzo późno. Przecież o szóstej musisz być na dworcu. Pociąg nie będzie na ciebie czekał.

Łucja odeszła kilka kroków i stanęła na szerokiej ścieżce prowadzącej prosto do frontowych drzwi pałacu. Uciekała przed Tomaszem. Szukała jego bliskości, a jednocześnie się odgradzała. Tomasz czuł to. Tak było przez kilka ostatnich dni. Od tygodnia nie rozmawiali o wyjeździe. Był to drażliwy temat. Po paru chwilach znaleźli się w pałacu. Nie wracali do wcześniejszej rozmowy. Gdy położyli się w ich wspólnym łóżku, Łucja wtuliła się w ciepłe ramiona Tomasza, by jeszcze raz poczuć jego zapach, który miał wystarczyć jej na chłodne, naznaczone tęsknotą dni rozłąki.

Następnego dnia obudziła się o siódmej rano. Tomasza już nie było. Jego połowa łóżka była równo zaścielona, choć na jasno­beżowej poduszce oczami wyobraźni nadal widziała ślad jego twarzy. Czuła się zawiedziona, że wyszedł bez pożegnania, choć tak się umawiali, tak było łatwiej. Pożegnali się przecież dużo wcześniej. Wspólna kolacja, spacer i mnóstwo czułych słów. Choć te właściwe, najwłaściwsze, Łucja nadal trzymała w sobie.

Wstała i podeszła do okna. Było lekko uchylone. Otworzyła je szerzej. Do wnętrza wtargnęło poranne, jeszcze chłodne powietrze. Tomasz był już w drodze do Warszawy. W południe miał samolot do Mediolanu. To właśnie tam rozpoczynał tournée.

Cieszyła się jego szczęściem. Wiedziała, z jaką pasją tworzył i grał. Nie miała zamiaru go ograniczać. Cały czas czuła jednak w sobie niepokój, który sprawiał, że niemal traciła zmysły.

 – Dość tego! – powiedziała do siebie i zatrzasnęła okno. Potem popatrzyła na zegar. Było już po siódmej. Wyszła do holu. Otoczyła ją cisza. Ania prawdopodobnie wciąż spała. Łucja podeszła pod pokój dziewczynki, żeby ją obudzić. Jednak cofnęła się i nacisnęła klamkę drzwi znajdujących się obok. Potem weszła do środka. Pomieszczenie w zasadzie było puste. Na samym środku stał tylko czarny, lśniący fortepian, ulubiony instrument Tomasza. Sprowadził go tutaj prosto z Florencji, gdzie mieszkał przez ostatnie kilka lat. Teraz jego ulubiony Bechstein stał opuszczony i smutny, tak jak kobieta, która właśnie dotykała jego klawiszy.

Łucja gładziła je z czułością, w taki sam sposób, jak czynił to Tomasz. Uderzyła w kilka klawiszy. Przez jeszcze uśpione ściany pokoju przetoczyło się kilka wysokich dźwięków. Zamknęła klapę fortepianu. Tomasz widocznie żegnał się ze swoim ukochanym instrumentem i zapomniał tego zrobić.

Usłyszała w holu stukot kroków, a w chwilę później w uchylonych drzwiach zobaczyła rozczochraną głowę Ani.

 – Łucjo, co tu robisz? Uczysz się grać na fortepianie? – Ania miała rozbawioną minę, choć na dnie jej niebieskich oczu kobieta dostrzegła smutek.

Łucja doskonale wiedziała, jak trudno przyszło jej rozstać się z ojcem. Zwłaszcza że przez ostatni rok byli nierozłączni. Łucja zmilczała to pytanie, popatrzyła tylko na Anię, zastanawiając się, co też powinna jej powiedzieć. Dziewczynka ją jednak ubiegła.

 – Chyba czas już się zbierać do szkoły. Masz pierwszą lekcję w naszej klasie, a u nas wszyscy są punktualni. Poza tym nie wypada, żeby najlepsza nauczycielka w szkole się spóźniła. Nie chcesz chyba spaść w rankingu, hm? – Chwilę później Ania już stała przy Łucji i mocno się przytulała.

Łucja nie pozostała obojętna na czułe gesty dziewczynki. Objęła ją i poczochrała po włosach.

 – W takim razie zmykajmy, muszę jeszcze przygotować kanapki.

Nieco później siedziały przy kuchennym stole, gdzie Ania pałaszowała ciepły tost, a Łucja zawijała w papier dwie świeże bułki.

Kuchnię urządzili na piętrze. Była duża i przestronna. Miała aż trzy dwuskrzydłowe okna. Chcąc zachować pałacowy klimat, oboje z Tomaszem zdecydowali, że zaaranżują ją w starym stylu. Ciemnoorzechowe drewniane meble poprzecinane gdzieniegdzie pasmami rudej cegły doskonale się prezentowały na tle oranżowych ścian, nadając całemu pomieszczeniu przytulny charakter. Na środku stał duży sześcioosobowy stół nakryty obrusem wydzierganym przez panią Matyldę. Starsza kobieta podarowała go nauczycielce w prezencie. Teraz Łucja bardzo uważała, by broń Boże go nie poplamić. Dlatego w czasie posiłków nakrywała obrus gustownymi nakładkami, malowanymi w kolorowe ptaki.

 – No, szybko! Zbieramy się! – powiedziała Łucja.

Dziewczynka przełknęła jedzenie i głośno ziewnęła, zakrywając ręką usta.

 – Nie wyspałaś się? – Łucja popatrzyła na nią uważnie.

Ania milczała. Na chwilę odwróciła głowę w stronę kredensu. Zaraz jednak spojrzała na Łucję.

 – Źle spałam tej nocy. Słyszałam, jak tata rano odjeżdżał. –Ania wyraźnie posmutniała.

Łucja przemilczała słowa małej. Cały czas jednak nie spuszczała z niej oczu. Ania była bardzo podobna do ojca. Mieli taki sam kolor włosów. Takie same duże modre oczy. Pełne usta rozchylały się w figlarnym uśmiechu.

Gdy Łucja poznała Anię ponad półtora roku temu, dziewczynka rzadko się uśmiechała. Teraz jej buzia promieniała. Ania była radosną nastolatką. Już od kilkunastu miesięcy uczyła się grać na fortepianie. Wcześniej lekcji udzielała jej Antonina, córka pani Matyldy. Później do grona jej nauczycieli dołączył ojciec, Tomasz. Od września Ania uczęszczała też do szkoły muzycznej pierwszego stopnia. Szkoła mieściła się w Waligórze, niewielkiej miejscowości znajdującej się w pobliżu Różanego Gaju. Na zajęcia dziewczynkę zawoziła Łucja. Teraz, odkąd wspólnie z Tomaszem kupili jeepa wranglera, mogli się swobodnie przemieszczać pomiędzy stojącym na skraju wsi pałacem Kreiwetsów a centrum miejscowości.

Do szkoły jednak Łucja z Anią nadal chadzały piechotą. Lubiły swoje towarzystwo, kilkanaście minut wędrówki okraszone babskimi pogaduszkami.

 – A co będzie, jak… – Ania nie dokończyła. Spojrzała jednak na Łucję w taki sposób, że ta poczuła dreszcze.

 – Aniu, czy chcesz mi coś powiedzieć?

Ania, która zazwyczaj miała bladą cerę, teraz poczerwieniała.

 – Co będzie, jeśli po powrocie taty wszystko się zmieni? – zapytała.

Łucja poczuła suchość w gardle.

 – Dlaczego nieobecność twojego taty miałaby cokolwiek zmienić? – Łucja odezwała się cicho, drżącymi wargami.

 – Boję się, że coś się może wydarzyć – rzekła Ania ze smutkiem.

Łucja poczuła na swoim ciele nieprzyjemny dotyk lodowatego powietrza.

 – Aniu, nie opowiadaj głupstw. Tata wróci do nas za miesiąc i znów będzie wszystko tak jak do tej pory.

Łucja odwróciła się do Ani plecami, udając, że zbiera ze stołu resztki jedzenia. Nie chciała, żeby dziewczynka zobaczyła w jej oczach lęk. Taki sam, jaki Ania miała wypisany na twarzy. Ona też się bała. Obie uwierzyły, że udało im się wspólnie stworzyć prawdziwe szczęście. Ale co, jeżeli to szczęście miałoby runąć? Jeśli okazałoby się tylko kruchą, ulotną chwilą i odeszło wraz z powiewem ostatniego letniego wiatru?

 – Aniu, naprawdę powinnyśmy już wyjść. – Łucja postanowiła radykalnie zakończyć rozmowę.

Potem stanęła z boku stołu i kątem oka obserwowała dziewczynkę. Ania podniosła się z krzesła i ociągając się, ruszyła do drzwi.

 – Tylko się spakuję. Zaczekaj na mnie przy gryfie.

 – Dobrze. – Łucja starała się uśmiechnąć, widząc wysiłki Ani, która pragnęła stworzyć pozory, że ten poranek jest taki sam jak pozostałe.

Był jednak inny, bo brakowało Tomasza. Nie było wspólnego śniadania i wspólnego planu, jak spędzić do końca dzień, który dopiero się rozpoczynał.

Łucja wyszła na zewnątrz. Ania czekała już przy potężnym kamiennym gryfie, jednym z dwóch stojących przy wejściu na szerokie schody, które prowadziły do drzwi wejściowych. Odkąd zamieszkały w pałacu, przed wyjściem do szkoły spotykały się w tym miejscu. Kiedy Tomasz wszedł w jego posiadanie, co wiązało się z mnóstwem wyrzeczeń, remontem i wieloma niewygodami, Łucja z Anią pokochały to miejsce jeszcze bardziej. Pałac Kreiwetsów był słynny w całej okolicy. Osiemnastowieczny niewielki budynek o ciekawej bryle architektonicznej, z dwiema wieżami w narożach, właściwie zachował się w dość dobrym stanie. Niestety przez długie lata nie mieszkał w nim nikt, kto mógłby zadbać o stare mury i przypomnieć lata świetności. Prawowici właściciele zostali po wojnie zmuszeni do opuszczenia swoich dóbr i emigracji. Potem pałac wraz z kilkuhektarowym parkiem przejęło państwo. Właścicielom udało się w końcu odzyskać swój majątek, ale niestety nie byli już w stanie przywrócić mu dawnej świetności. Sprzedali go. Dzięki splotowi różnych okoliczności pałac trafił w ręce Tomasza.

Drogę do szkoły pokonały dość szybko. Zazwyczaj zajmowało im to nieco więcej czasu, ale dzisiaj pędziły przed siebie razem z porannym wiatrem, który muskał ich plecy i leciutko popychał do przodu.

Szły wydeptaną ścieżką wśród szczerych pól. Okolica była dzika, ale piękna. Pałac Kreiwetsów stał na obrzeżach wioski. Aby do niego dojść, trzeba było pokonać spory kawałek wśród malowniczych łąk i mnóstwo splątanych ze sobą wiejskich dróżek. Jeszcze zanim przeniosły się do starej rezydencji, często tędy chadzały. Rodzinny dom Ani, w którym mieszkała z matką, także stał na krańcu wsi, obie z Łucją doskonale więc znały drogę.

Łucja przez pewien czas mieszkała z Anią w domu jej zmarłej matki, a przed śmiercią Ewy była w nim częstym gościem. Teraz jednak w dawnym domu Ani zamieszkała córka ich najbliższej sąsiadki, przejmując nad nim opiekę.

Pogoda była ładna. Słońce już od wczesnych godzin porannych ogrzewało rozszalałą przyrodę i dachy domów. W zagrodach leniwie przechadzały się krowy. Przez grubą drucianą siatkę stadko gęsi kąśliwie wyciągało w ich stronę rozdziawione dzioby. Ot, wydawałoby się, dzień jak co dzień. Leniwy poranek z zapachem obsychającej ziemi i cichego szemrania trawy.

Ania i Łucja wiedziały jednak, że ten dzień jest inny. Niby taki sam jak poprzednie, a jednak oderwany od znajomej powtarzalności. W szkole też niby wszystko było jak zazwyczaj. Nic się przecież od wczoraj nie zmieniło. Rozjaśniona słońcem cytrynowa elewacja widniała już z odległości kilkunastu metrów. Gdyby nie otaczające pałac drzewa, teraz porośnięte majowymi, soczystymi liśćmi, można by go już dostrzec od strony przydrożnego krzyża, który stał w polu i stanowił pewnego rodzaju drogowskaz. Obie codziennie go mijały. Od momentu przyjazdu Łucji do Różanego Gaju w szkole nic się nie zmieniło. Ta sama pani dyrektor, Lucyna Zielna, każdego dnia witała ją serdecznym uśmiechem w pokoju nauczycielskim. Z pozostałymi nauczycielami od początku nawiązała bardzo dobre relacje.

W klasie szóstej, do której uczęszczała Ania, Łucja tego dnia prowadziła dwie pierwsze lekcje. Potem kolejne godziny w klasie czwartej i piątej. Na koniec dyżur w szkolnej świetlicy. Ania nigdy nie zostawała na zajęciach pozalekcyjnych, bo tego nie lubiła. Zazwyczaj czekała na Łucję w bibliotece, dokąd szła razem ze swoim ulubionym kolegą, Staszkiem.

Przez ostatni rok Staszek bardzo się zmienił pod wpływem Ani. Właściwie oboje pozytywnie się zmienili. Chłopiec podciągnął się w nauce. Oboje z Anią lubili czytać książki. Ojciec Staszka miał problem alkoholowy, ale na szczęście go pokonał. Stało się to w znacznym stopniu dzięki pani Lucynie, która interweniowała w jego domu po wielekroć i w końcu przyniosło to oczekiwane rezultaty.

Przez wszystkie godziny lekcyjne myśli Łucji uciekały w stronę Tomasza. Wyobrażała sobie, jak ukochany siedzi i pije kawę, czekając na samolot. Paliły ją policzki. Wiedziała, że on też o niej myśli. Że też tęskni. Miała nadzieję, że miesiąc rozłąki przeleci bardzo szybko.

Po skończonych zajęciach Ania, jak zazwyczaj, czekała na Łucję przy szkolnej bramie. Planowały odwiedzić panią Matyldę, z którą Łucja bardzo się zżyła od momentu, gdy przyjechała do Różanego Gaju. Matylda była pierwszą osobą, przed którą Łucja się otworzyła. Właściwie miały iść do starszej pani dopiero późnym popołudniem, ale decyzję odwiedzin przyspieszył telefon Izabeli, córki Matyldy, z którą Łucja bardzo się zaprzyjaźniła. Jeszcze rok wcześniej taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia. Izabela była wówczas zimną i wyrachowaną kobietą. Teraz się zmieniła. Wróciła do malarstwa, które porzuciła, wyjeżdżając do Włoch, gdzie żyła przez ostatnie kilkanaście lat. Po powrocie do rodzinnej miejscowości uczyła jej się na nowo. Coraz śmielej zaglądała też do pałacu Kreiwetsów. Była przed laty partnerką Tomasza i ich związek, choć niezbyt głęboki i dość burzliwy, nadal stanowił dla niej problem. Pozostawali z Tomaszem na dystans. Ich relacja jednak ewoluowała. Z każdym kolejnym miesiącem coraz śmielej na siebie spoglądali. Wcześniej Tomasz nie wierzył, że Izabela może się zmienić. Był nawet zły na Łucję, że zaprzyjaźniła się z jego byłą partnerką. Nie ufał Izabeli. Miał po temu powody. Ale Łucja była uparta, bo szczerze polubiła Izę. Coraz bardziej otwierały się przed sobą. Malarka odkrywała przed Łucją swoje prawdziwe oblicze. Wciąż jednak była niepokorna. Po powrocie do Polski nie zamieszkała w domu matki, tylko kupiła mieszkanie w Wieliczanach. Często jednak odwiedzała Matyldę, aby wynagrodzić jej kilkunastoletnią rozłąkę, kiedy była marnotrawną córką.

Ania też przekonała się do Izabeli, choć i ona miała z tym na początku nie lada problem. Zresztą każdemu, kto znał w przeszłości Izabelę, trudno byłoby tak po prostu uwierzyć w jej przemianę. Teraz Łucja i Iza spotykały się przynajmniej trzy razy w tygodniu. Często widziały się także u Antoniny, siostry Izabeli, którą Łucja także bardzo polubiła. Ale to z Izą połączyła ją prawdziwa przyjaźń.

Teraz była ogromnie ciekawa, co też takiego przyjaciółka chce jej powiedzieć. Widziały się dwa dni wcześniej i umówiły na kolejny dzień. W Wieliczanach miały iść na wspólne zakupy. Izabela wspominała, że chce jej pokazać jakieś nowe płótno, które ostatnio tworzyła z wielkim zapałem, zarywając noce.

Dom Matyldy znajdował się niedaleko szkoły, dlatego już po dziesięciu minutach stały przed furtką. Matylda, która siedziała w przydomowej altanie w towarzystwie córki, pomachała do nich. Oczywiście na początek Łucja z Anią zostały poczęstowane solidną porcją zupy jarzynowej. Potem była herbata owocowa i kruche ciasteczka.

Malarka sprawiała wrażenie wyjątkowo ożywionej. W nowej, naturalnej fryzurze w kolorze ciemnego blondu wyglądała znakomicie. Dawniej była bardzo szczupła. Teraz nieco się zaokrągliła i nabrała kobiecych kształtów. Nie katowała już swojego ciała rygorystycznymi dietami. Zmieniła też styl ubioru. Wyrzuciła z szafy wszystkie obcisłe, seksowne sukienki i zastąpiła je wygodniejszymi.

Łucja zauważyła, że Iza z wielką ochotą zajadała upieczone przez mamę ciastka. Kiedyś na pewno nie pozwoliłaby sobie na taką rozpustę.

 – Dobrze wyglądasz – skomplementowała ją Łucja. – Służy ci pobyt tutaj.

 – Dziękuję, ty też wyglądasz niczego sobie – roześmiała się Izabela.

Potem rozmawiały o wiośnie, którą czuło się już wszystkimi zmysłami, i o ogrodzie Matyldy, gdzie było coraz więcej pracy. Przez dłuższą chwilę żadna z kobiet nie poruszyła jednak tematu wyjazdu Tomasza. Dopiero pani Matylda po długich minutach błądzenia po zastępczych tematach postanowiła spytać o to, co istotne.

 – Pożegnałaś się z tatą? – Starsza pani popatrzyła na Anię, zerkając również z ukosa na Łucję.

 – Tak. – Ania wzięła do ręki łyżeczkę i zamieszała herbatę w prawie już pustym kubku.

 – Ignacy był u mnie skoro świt i mówił, że odwiózł Tomasza na dworzec. – Tym razem Matylda obdarzyła Łucję uważnym spojrzeniem.

Ignacy, stary znajomy Matyldy, wszystkim we wsi służył swoimi końmi i starą bryczką, którą już od kilkudziesięciu lat przemierzał bezkresne pola Różanego Gaju. Właściwie to Ignacy był pierwszą osobą, którą Łucja spotkała zaraz po przyjeździe. W pewną mroźną, styczniową noc ten starszy człowiek czekał na nią na zaśnieżonym peronie, by odwieźć ją do domu Matyldy. Tylko że wówczas jego gniade konie ciągnęły duże sanie, pokryte kilkoma warstwami owczych skór.

 – Tata niedługo wróci. – Ania odwróciła głowę w stronę bocznej ściany domu.

Łucja zerknęła na zegarek. Rozmowa się nie kleiła. Temat dotyczący Tomasza utknął w połowie, a potem żadna z kobiet nie potrafiła wykrzesać z siebie nic nowego.

 – Musimy już iść. O trzeciej miał przyjechać ktoś z urzędu w sprawie otwarcia naszego centrum w pałacu.

Łucja jednak nie wstała, tylko przesunęła się kilka centymetrów w bok. Izabela pochyliła się w jej stronę.

 – Łucjo, słuchaj, mam do ciebie pytanie… Właściwie to małą prośbę. – Izabela nie spuszczała oczu z przyjaciółki…

Łucja zauważyła, że i Matylda przygląda się jej wyjątkowo uważnie. Jakby obie łączyła jakaś tajemnica.

 – Pamiętasz, jak wspominałam ci, że na wiosnę ma przyjechać do mnie mój znajomy, malarz? – Iza była wyraźnie zmieszana.

 – Tak, przypominam sobie. Miał się chyba zatrzymać u pani Matyldy. – Łucja przeniosła wzrok na matkę Izabeli.

Pani Matylda była mocno speszona.

 – No właśnie – ciągnęła dalej przyjaciółka. – Chodzi o to, że… chciałam cię… was prosić… – Urwała i popatrzyła na Łucję bezradnie. Zaraz potem przeniosła wzrok na Anię.

 – O co, Izabelo? – Łucja była coraz bardziej ciekawa tego, o co chciała zapytać przyjaciółka.

 – Chciałabym cię prosić, żebyś wynajęła mojemu znajomemu pokój w waszym pałacu.

 – Ale przecież miał się zatrzymać tutaj, w domu pani Matyldy. – Łucja nie kryła zaskoczenia prośbą Izabeli.

Nie wyobrażała sobie, by obok niej miał mieszkać obcy mężczyzna, choćby tylko przez krótki okres.

 – Słuchaj, wszystko się tak jakoś dziwnie poukładało. Mama w tym tygodniu wyjeżdża do sanatorium, bo zwolniło się miejsce. My moglibyśmy w tym czasie przeprowadzić tutaj remont. Już ci mówiłam, że chcieliśmy założyć instalację gazową. Niestety to się wiąże z ogromnym bałaganem i wielkimi utrudnieniami. Mama ma już swoje lata, więc… sama rozumiesz. Ten wyjazd to świetna okazja, by w końcu to zrealizować. Mam znajomego, który się tym zajmuje. Tak się złożyło, że akurat jest wolny. – Izabela zamilkła. Nadal jednak twardo patrzyła na Łucję.

 – Nie wiem, co powiedzieć – odparła Łucja bezradnie.

Nie chciała odmawiać Izabeli, ale naprawdę nie wyobrażała sobie, żeby obok niej miał się kręcić obcy facet. Poza tym pałac należał do Tomasza. Łucja uważała, że to jego Izabela powinna o to zapytać. Ona była tylko jego partnerką, narzeczoną. W sierpniu miała stać się żoną, panią Kellter, ale teraz? Tomasza nie było obok niej, a Izabela swoją prośbą poważnie ją zaskoczyła. W głębi duszy czuła jednak, że wypada się zgodzić. Była to winna przede wszystkim Matyldzie. W końcu starsza pani przyjęła ją pod swój dach, kiedy chciała się przenieść w te strony.

Łucja spojrzała na Anię. Zdawała sobie sprawę, że jej głos będzie miał decydujące znaczenie. Dziewczynka uśmiechnęła się do Izabeli, potem trąciła Łucję w bok.

 – To miło, że w pałacu będzie mieszkał ktoś jeszcze. Teraz, gdy tata wyjechał, zrobiło się w nim bardzo pusto. – Ania posmutniała.

 – Mój znajomy, Luca Venetti, świetnie zna twojego tatę. Właściwie to jest nasz wspólny znajomy. – Izabela popatrzyła na Anię ze zrozumieniem.

 – Naprawdę? – Ania wyprostowała się.

Wszystko, co dotyczyło ojca, miało dla niej ogromne znaczenie, także informacje dotyczące jego przeszłości, a rozmowa wskazywała na to, że tajemniczy malarz należał do starych znajomych Tomasza.

Łucja nadal wpatrywała się w Izabelę niepewnym wzrokiem, bojąc się wypowiedzieć wiążące słowa. Miała mnóstwo wątpliwości. Przyjaciółka nie naciskała, ale widać było, że bardzo jej zależy, aby Łucja wyraziła zgodę. Pani Matylda nie odzywała się wcale. Była zawstydzona sytuacją. Według niej Izabela narzucała się Łucji. Długo przekonywała córkę, że nie jest to dobry pomysł, ale nie było na nią sposobu. Dbała o matkę nadgorliwie. Chciała w ten sposób nadrobić czas, kiedy mieszkała we Włoszech i na długie lata zapomniała o swoich korzeniach.

 – Kiedy ten… mężczyzna miałby przyjechać do Różanego Gaju? – spytała cicho Łucja.

 – Z początkiem przyszłego tygodnia. Jeszcze miał potwierdzić, ale najprawdopodobniej we wtorek. To znaczy, że się zgadzasz? – Iza popatrzyła najpierw na Anię, potem na Łucję.

Łucja odwróciła się do Ani. Wiedziała, że to ją musi zapytać.

 – Powinnam się zgodzić? – zapytała Anię szeptem, który i tak wszyscy usłyszeli.

 – Pewno, że tak – odpowiedziała Ania. – Nie odmawia się przyjaciołom – dodała po chwili, a Łucji zrobiło się naprawdę głupio, że chciała odmówić Izabeli. Coś jednak jej mówiło, że nie robi dobrze. Prośba przyjaciółki była dla niej jednak święta. Zwłaszcza że miała zgodę Ani… A słowo dziewczynki było dla nauczycielki najważniejsze. Liczyła się z nim bardziej niż ze swoim własnym.

 – W takim razie zgadzamy się – potwierdziła Łucja i znów popatrzyła na Anię.

Pomyślała, że w ostateczności Luca może zamieszkać na parterze. W miejscu dawnej kuchni zrobiono dwa niewielkie pokoiki dla gości, z łazienkami. Wprawdzie nie były jeszcze całkowicie wykończone, ale z powodzeniem można już było z nich korzystać. Miały też niewielki aneks kuchenny. Niestety jeszcze nieczynny. Wciąż brakowało kuchenki i podstawowych przedmiotów. Znaczyło to, że pan malarz, chcąc skorzystać z kuchni, musiałby wchodzić na górę. „Jakoś to przeżyję” – pomyślała Łucja, nadal wpatrując się w Izę z obawą.

 – Bardzo się cieszę – odpowiedziała Izabela i pogładziła matkę po plecach. – W takim razie zaraz dzwonię do mojego znajomego i umawiam się na remont.

Pani Matylda nadal była zakłopotana i tak pozostało do końca wizyty.

Wieczorem Łucja z Anią długo siedziały w kuchni. Czekały na wiadomość od Tomasza. Umówili się o dwudziestej na Skypie. Zobaczywszy ojca, Ania nie mogła oderwać od niego oczu. Zalała go falą pytań. Muzyk nawet nie mógł wejść jej w słowo. Kiedy Łucja w końcu została dopuszczona do rozmowy, nie bardzo wiedziała, od czego zacząć. W głowie wciąż pobrzmiewały jej ostatnie słowa rozmowy z Izabelą. Nie miała pojęcia, jak przekazać Tomaszowi, że bez jego zgody zdecydowała się przyjąć pod dach pałacu obcego mężczyznę. Koniec końców stanęło na tym, że niepotrzebnie się martwiła. Luca Venetti okazał się dość bliskim znajomym Tomasza. Łucja odniosła wrażenie, że jej ukochanego ta wiadomość nawet ucieszyła. Podobno Luca oddał mu kiedyś jakąś przysługę, Tomasz więc cieszył się, że może się w ten sposób odwdzięczyć. Martwiło go tylko to, że jego włoski przyjaciel jest bardzo przystojny, co przekazał Łucji żartem, lecz ona puściła te słowa mimo uszu. Zwróciła uwagę na coś innego. Patrzyła na twarz Tomasza i widziała w niej zmęczenie i smutek. Wiedziała, że on też bardzo za nią tęskni i że rozłąka była im w tej chwili nie na rękę.

W sierpniu planowali ślub, choć początkowo bardzo się przed tym wzbraniała. Już raz była mężatką i wiedziała, że żaden papier nie zagwarantuje trwałego szczęścia. Tworzymy je sami w każdym momencie naszego życia.

Tomasz był jednak nieugięty w staraniach o rękę Łucji. Oświadczał jej się kilkakrotnie i na różne sposoby. W końcu powiedziała „tak”. A to „tak” niosło za sobą poważne zobowiązania. Tomasz od razu przystąpił do działania. Zaplanował kameralną uroczystość w miejskim ratuszu w Wieliczanach. Łucja nie miała rodziny. Kilka lat wcześniej rozstała się z mężem. Ojca właściwie nie znała, odszedł od rodziny, kiedy była mała. Matka zmarła młodo. W każdym razie od sierpniowych zaślubin nie było odwrotu. Łucji wypadało tylko wybrać sukienkę.

Tej nocy wciąż rozmyślała o Tomaszu. Przez ostatnie trzy miesiące, odkąd zamieszkali w pałacu Kreiwetsów, przywykła do jego obecności. Przy nim czuła się bezpieczna i kochana. A najważniejsze było to, że ona też kochała. Przedtem tego nie potrafiła. Kiedy przyjechała do Różanego Gaju, jej serce było przywiędłe, zmęczone długą życiową wędrówką. Dopiero miłość Tomasza i jego córki Ani spowodowała, że jej serce ożyło. Od momentu gdy Łucja po raz pierwszy stanęła na dawnej ziemi Kreiwetsów, czuła, że tylko tutaj może być naprawdę szczęśliwa.

Był środek tygodnia. Łucja miała spędzić popołudnie z Izabelą. Po lekcjach wsiadły z Anią do samochodu i pojechały do Waligóry. Tego dnia dziewczynka miała akurat zajęcia w szkole muzycznej. Łucja postanowiła wykorzystać wolny czas na zakupy z przyjaciółką. Odwiozła więc Anię i udała się prosto do Izy.

Gdy podjechała pod apartamentowiec Izabeli, już z daleka dostrzegła, że okna jej mieszkania były szczelnie zasłonięte. Zaparkowała samochód, nacisnęła przycisk domofonu. Izabela od razu otworzyła drzwi klatki schodowej.

Mieszkanie, które zajmowała, znajdowało się na poddaszu. Miało duży metraż, ale jego większą część Iza przeznaczyła na pracownię. Odkąd wróciła do kraju, tworzyła z wielką pasją, a jej oryginalne dzieła świetnie się sprzedawały.

Mimo popołudniowej pory Izabela miała na sobie szlafrok, a jej włosy były w nieładzie.

 – Wejdź. – Ziewnęła, wpuszczając przyjaciółkę do środka. – Chyba będziemy musiały przełożyć nasze zakupy, bo nie najlepiej się dziś czuję – odezwała się do Łucji, zanim ta zdążyła o cokolwiek spytać.

 – Może przyszłam nie w porę? – Łucja przyglądała się przyjaciółce z uwagą.

 – Przyszłaś o idealnej porze. Zaraz napijemy się kawy. Dopiero co wstałam. – Znów ziewnęła i przejechała dłonią po potarganych włosach.

Łucja spojrzała na zegarek i uśmiechnęła się pod nosem.

 – Cierpisz na bezsenność?

Iza przeciągnęła się leniwie, dotykając rękami drewnianego stropu.

 – Tak, cierpię na bezsenność. Ale na szczęście mam na nią idealne antidotum – moje sztalugi. – Uśmiechnęła się zagadkowo.

 – Malowałaś?

 – Tak, do białego rana. I zaraz pochwalę ci się efektem. Jednak najpierw chodź do kuchni. Muszę się napić mocnej kawy, bo inaczej usnę na środku przedpokoju.

Izabela nie czuła potrzeby, by zamienić nocny strój na dzienny. Nie krępowało jej towarzystwo Łucji. Co najważniejsze, nie krępowało jej nawet własne towarzystwo. Dawniej byłoby to nie do pomyślenia. Zaraz po przebudzeniu wykonywała staranny, bardzo mocny makijaż. Potem ukrywała się za nim przez kolejne godziny i lata swojego życia. Nie potrafiła spoglądać w lustrze na swoje prawdziwe odbicie. Teraz już tak. Od momentu kiedy zrzuciła niewygodną maskę, minęło już wiele miesięcy. Gdy wróciła do malarstwa, poczuła, że żyje. Robiła to, co naprawdę kochała. Teraz znów miała apetyt na życie. We Włoszech próbowała zaistnieć jako plakacistka, ale nic z tego nie wyszło. W słonecznej Italii Izabela była marną artystką, która robiła dobrą minę do złej gry.

 – Mocna ta twoja kawa. – Łucja upiła łyk z futurystycznej filiżanki.

 – Powinna być mocna. Musi postawić mnie na nogi. Przepraszam, ja wciąż zapominam, że ty nie pijesz takiego „szatana”. – Iza spojrzała na przyjaciółkę przepraszająco. – Dolać ci wody? – zapytała.

 – Nie – odparła Łucja. – Też mi się przyda duża dawka kofeiny. Tej nocy źle spałam. – Łucja pochyliła się do przodu, opierając łokcie na blacie stołu.

Był bardzo śliski, pomalowany bordowym lakierem, dlatego jej ręce rozjechały się w dwie strony. Wyprostowała się i oparła o ścianę.

Nieduża kuchnia Izabeli była urządzona minimalistycznie. Na jej wystrój składało się tylko kilka szafek na wysoki połysk, podłużna półka wisząca na jednej ze ścian i nieduży stolik z czterema taboretami. Po drugiej stronie kuchni, oddzielony niewielkim ceglanym murkiem, znajdował się pokoik dzienny, a tuż za nim łazienka i sypialenka. Resztę przestrzeni zajmowała pracownia malarska. To w niej Izabela spędzała większość czasu.

 – Chodzi o Tomasza, tak? To przez niego te podpuchnięte powieki? – Malarka nie spuszczała z Łucji oczu.

 – Nie, no co ty. – Łucja jeszcze starała się udawać, ale wzrok przyjaciółki lustrował ją na wylot. Izabela miała na twarzy pobłażliwy uśmieszek. – Dobrze, rozgryzłaś mnie. To przez Tomka. Tęsknię za nim jak wariatka, choć nie ma go zaledwie od kilku dni.

 – Przecież niedługo wróci.

 – Wiem, że wróci, ale…

 – Ale?

 – Nie wiem, jak mam ci to wyjaśnić, ale boję się, że gdy przyjedzie, nic już nie będzie tak jak dawniej.

 – Bo nie będzie. Życie przecież cały czas się zmienia. Co jednak nie znaczy, że nie może być lepiej.

 – Nie o tym mówię. Nie rozumiesz… ja naprawdę boję się, że ten wyjazd źle wpłynie na nasze relacje.

 – Dlaczego? Ty go kochasz. On poza tobą i córką świata nie widzi. Co mogłoby przeszkodzić waszemu szczęściu? Nie rozumiem.

 – Właśnie chodzi o to, że ja też tego nie rozumiem. To raczej przeczucie…

 – Wiesz co, Łucjo, za dużo myślisz. Powinnaś sobie znaleźć jakieś dodatkowe zajęcie. – Izabela starała się dać przyjaciółce dobrą radę.

 – Nie zamierzam szukać dodatkowych zajęć, mam ich w nadmiarze. Nie muszę ci chyba przypominać, że w pałacu wciąż trwają prace renowacyjne. Doszła jeszcze szkoła muzyczna Ani. Ostatnio nie znajduję czasu nawet na czytanie.

 – W przyszłym tygodniu będziesz miała towarzystwo. Luca to interesujący mężczyzna, można z nim podyskutować na różne tematy.

 – Nie sądzę, żebyśmy znaleźli wspólny temat – powiedziała Łucja kąśliwie. – Poza tym on jest Włochem, a ja nie znam włoskiego.

 – Nie musisz, Luca biegle włada polskim. Jego matka jest Polką. – Iza znów litościwie się uśmiechnęła. – Mówię ci, że jego towarzystwo dobrze ci zrobi. Ma bardzo zabawny styl bycia i jest niezwykle… przystojny. – Izabela roześmiała się, widząc irytację przyjaciółki.

 – Daruj sobie – odpowiedziała dość szorstko Łucja.

Iza przygryzła wargi, ale uśmiech pozostał na jej twarzy.

Mocna kawa postawiła obie kobiety na nogi. Iza postanowiła się w końcu ubrać, dlatego na kilka chwil zniknęła w łazience. Kiedy wyszła – w jasnobeżowej długiej sukience i gładko zaczesanych do tyłu włosach przewiązanych opaską z barwnego materiału – wyglądała prześlicznie.

 – Chcesz zobaczyć moje ostatnie dzieło? – zagadnęła, stając w kuchennych drzwiach.

 – Tak, z wielką przyjemnością. – Po słowach przyjaciółki Łucja od razu podniosła się ze stołka.

Podobały jej się prace Izabeli. Dostrzegała w nich zazwyczaj to, czego nie widziała sama artystka. Iza przeważnie malowała kobiety, podobnie jak w młodości. Teraz jednak kobiety przedstawiane na jej obrazach były inne – dojrzałe i szczęśliwe. Miały piękne oczy, które z ufnością spoglądały z płócien. Izabela malowała głównie z wyobraźni. Tylko dwa razy zdecydowała się namalować portret na zamówienie. Jak mawiała, te kobiety przychodziły do niej we śnie, opowiadając historie swojego życia.

Łucja traktowała wynurzenia przyjaciółki z przymrużeniem oka. Nie do końca ją rozumiała. Iza była artystką. Żyła w swoim własnym świecie, do którego tylko ona miała sekretny klucz.

Kilka chwil później stały w pracowni Izabeli. Nadal unosił się tam zapach farb olejnych. Izabela podeszła do okna w dachu i uchyliła je. Do wnętrza w jednej chwili napłynęło ożywcze powietrze. Na obrzeżach osiedla, gdzie mieszkała, rósł stary sad pełen jabłoni. To właśnie zapach z ich dopiero co rozkwitłych bladoróżowych kwiatów uderzył Łucję w nozdrza. Nauczyła się już rozpoznawać aromat różnych gatunków kwitnących drzew. Każdy kusił inną wonią. Mieszkając we Wrocławiu, nie zwracała uwagi na drzewa. Przeważnie szybko przemykała zatłoczonymi ulicami miasta, zatopiona we własnych myślach, zamknięta na uroki natury. Dopiero w Różanym Gaju na nowo odkryła w sobie wrażliwość na piękno świata.

 – Oto ona. – Izabela się uśmiechnęła. Stała naprzeciw płótna, które dopiero obsychało, rozciągnięte na sosnowych sztalugach. – Laura de Borgio – dodała cicho, jakby do siebie.

Łucja podeszła do niej i zerknęła na nowe dzieło. Przedstawiało piękną kobietę w średnim wieku. Siedziała na wysmukłym krześle, którego gięte nóżki zakończone były formą muszli. Jej szczupłą sylwetkę oplatała długa karminowa suknia. Na ramiona opadały pukle jasnych włosów. Z dekoltu kusiły piękne piersi.

Łucja z fascynacją patrzyła na ostatnie dzieło Izabeli.

 – To chyba… najpiękniejszy z twoich obrazów. – Nie mogła oderwać od niego oczu.

 – Dziękuję – powiedziała skromnie Izabela. – Poświęciłam jej wiele nocy. – Roześmiała się i dotknęła jeszcze wilgotnych włosów kobiety z obrazu.

 – Jak ją nazwałaś? – Łucja spojrzała na przyjaciółkę z ciekawością.

 – Laura de Borgio.

 – Laura de Borgio, domniemana córka Borgii, późniejszego papieża Aleksandra Szóstego, zwana Laurą Orsini? – spytała Łucja, kojarząc historyczne ciekawostki.

 – To tylko przypadkowa zbieżność nazwisk. Kobieta, którą namalowałam, także istniała naprawdę. Widziałam jej siedemnastowieczny portret w jednej z galerii. Zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Postać Laury została we mnie. Nie sądziłam, że kiedyś uda mi się przenieść ją na płótno. Widziałam ją tylko raz.

 – Kim była? – Łucja coraz śmielej wpatrywała się w twarz kobiety z obrazu.

 – Należała do arystokratycznego rodu. Była żoną kupca. Miała nieziemską, ponadczasową urodę. Pozowała różnym artystom. Obrazy z jej podobizną wisiały w niejednej rezydencji.

 – Ciekawe, czy jej mężowi nie przeszkadzało, że wciąż oglądali ją inni mężczyźni? – zauważyła Łucja.

 – Dlaczego miałoby mu przeszkadzać? – oburzyła się Izabela, która nie ukrywała feministycznych poglądów. – Laura nigdy nie pozowała do aktów, była skromną kobietą, ale miała w sobie coś intrygującego – i to coś fascynowało malarzy.

Łucja cofnęła się. Z oddali obraz wydawał jej się bardziej spójny.

 – Oddasz go do galerii? – zapytała.

Ostatnio wszystkie prace Izabeli sprzedawały się jak ciepłe bułeczki.

 – Na razie nie. Zostawię go sobie. Poświęciłam mu tyle energii. Chcę go mieć przez jakiś czas przy sobie. Nie wiem, może powieszę go w kuchni.

Potem usiadły w kącie pracowni na niskich pufach. Z malarstwa rozmowa zeszła na przyziemne sprawy, jak remont domu pani Matyldy, który miał się zacząć zaraz po wyjeździe starszej pani do nadmorskiego uzdrowiska. Rozmawiały też o Antosi, siostrze Izabeli.

Antonina i Iza, teraz jako dorosłe kobiety, poznawały się od nowa. Ich relacje w dzieciństwie i młodości nie układały się najlepiej. Po powrocie Izabeli z Włoch siostry starały się nadrobić stracone lata. Izabela została matką chrzestną Juliana, synka Antosi. Miały okazję do częstych spotkań, gdyż Antonina mieszkała niedaleko, w Waligórze.

Babskie pogaduszki przeciągnęły się ponad miarę. Spojrzawszy na zegar w pracowni Izabeli, Łucja uznała, że najwyższy czas się zbierać. Ania lada moment kończyła zajęcia, a musiała jeszcze dojechać po nią do Waligóry, gdzie znajdowała się szkoła muzyczna. Szybko pożegnała się z Izabelą i już po chwili odpalała silnik samochodu.

Ania po zajęciach była jak zwykle rozpromieniona. Starała się przekazać Łucji nowo poznane pojęcia muzyczne. Wciąż mówiła o muzyce. A jeżeli o niej nie mówiła, to grała na fortepianie. To była jej największa pasja. Mimo to nie zaniedbywała swoich obowiązków. Na końcowych egzaminach otrzymała najwyższą punktację, a w szkole była prymuską. Ochoczo pomagała też Łucji w pracach na terenie pałacu.

Wieczorami oczywiście rozmawiały z Tomaszem. Jednak w ciągu dwóch ostatnich dni nie udało im się z nim skontaktować o umówionej porze. Okazało się, że Włochy wciągnęły go bez reszty. Koncerty i częste spotkania z fanami sprawiły, że nie miał czasu na rozmowy telefoniczne i wizyty na Skypie. Wszyscy troje starali się sprawiać wrażenie, że wszystko jest w porządku. Że to tylko stan przejściowy. Ale nie było w porządku i Łucja to czuła. Z każdą chwilą spędzoną bez Tomasza czuła to coraz mocniej. Już nawet nie wiedziała, jak opisać to uczucie. Wcześniej była to tylko tęsknota, lęk przed tym, co miało nadejść. A teraz… teraz po prostu czuła się bardzo samotna. Tomasz znów cały oddał się muzyce. Widać nie umiał inaczej. Dla Ani i dla niej zostały tylko okruchy jego uwagi. Starał się dzwonić, ale ich rozmowy z każdym dniem stawały się coraz bardziej oficjalne. Łucja czuła, że Tomasz jest całym sobą we Włoszech. Teraz miały z Anią tylko siebie.

Luca pojawił się w Różanym Gaju niespodzianie. Miał przyjechać we wtorek, a zjawił się już w niedzielę, kiedy Ania i Łucja siedziały na pałacowych schodach i wygrzewały się w słońcu. Właśnie zastanawiały się nad poobiednim spacerem, gdy nagle zobaczyły dwie postaci zbliżające się od strony bramy. Jedną z nich była Izabela. Łucja poznała ją od razu. Obok przyjaciółki szedł mężczyzna ciągnący za sobą niewielką walizkę.

Łucja z Anią zeszły ze schodów i stanęły przy kamiennym gryfie. Izabela pomachała im ręką na powitanie. Luca zrobił to samo. Jego ręka uniosła się, a potem długo nie opadała.

 – Cześć, dziewczyny – rzuciła Izabela. – To jest właśnie zapowiadany przeze mnie Luca. – Złapała kolegę za ramię.

Włoch oparł walizkę o krawędź schodów. Uśmiechał się przy tym tak czarująco, że Ania z zadziwienia aż otworzyła buzię. Potem wyciągnął rękę na powitanie. Nie czekając, włożyła szczupłą, jeszcze dziecięcą dłoń w jego męską i smagłą. Łucja starała się zachowywać oficjalnie, ale bez powodzenia. Luca był tak zabawnym człowiekiem, że sztywna rozmowa w ogóle nie wchodziła w grę. Ładnie mówił po polsku, choć co jakiś czas zabawnie przekręcał niektóre słowa. Patrząc na niego, Ania bez przerwy się uśmiechała. Luca był bardzo spontaniczny i żywiołowy, jak to Włoch. Nawet przez chwilę nie czuł się skrępowany nową sytua­cją i kontaktem z dopiero co poznanymi osobami.

 – Pięknie tutaj – powiedział, rozglądając się wokół. – Wiedziałem, że Polska jest ładna, byłem tutaj już wielokrotnie, ale nie miałem pojęcia, że gdzieś może istnieć jeszcze taki rajski zakątek. – Spojrzał na wysoki starodrzew.

Park i schowany za nim ogród o tej porze roku wyglądały niezwykle. Soczysta zieleń liści i trawy wydawała się odgradzać to miejsce od reszty świata. W gęstych kopułach drzew siedziały ptaki, wzajemnie się nawołując. Maj – miesiąc rozkwitu przyrody i miłości – wszystko wokół łączył w pary.

Dość długo stali przy schodach. Widać było, że Lucę oczarował Różany Gaj i pałac Kreiwetsów. Kiedy w końcu weszli do środka, dokładnie przypatrywał się wszystkiemu. W dawnej sali balowej nadal stały rusztowania. Udało się odrestaurować kilka malowideł, ale znajomy Izabeli, malarz, wciąż jeszcze pracował nad kilkoma detalami. Luca obrzucił ściany fachowym okiem.

 – Niezła robota. – Trącił lekko Izabelę. Malarka też miała w pałacowym dziele swój udział. Pomagała w renowacji obrazów. Efekt był zachwycający.

Przez niemal rok w pałacu poczyniono ogromne zmiany. Aż trudno było uwierzyć, że wcześniej był szary i nijaki. Tylko pani Matylda i jej przyjaciel Ignacy nigdy nie przestali wierzyć, że ich „wiejska perełka” odzyska kiedyś dawny fason. I doczekali się. Pałac wyglądał naprawdę imponująco. Matylda i Ignacy przez długie lata opiekowali się nim, kiedy przechodził z rąk do rąk. Teraz mogli być dumni, że ich zapał i wiara nie poszły na marne.

Kiedy Luca obejrzał już całe wnętrze, Łucja zaprowadziła go do przygotowanego dla niego pokoju. Pomieszczenie nie było duże, ale przytulne. Nadal unosił się w nim zapach farby. Ostrołukowe okno wychodziło na jedną z parkowych alejek różanych. Włoch usiadł na wąskim drewnianym łóżku, tuż przy ścianie.

 – Dziękuję – rzekł, spoglądając na Łucję. – Cieszę się, że mogłem się u was zatrzymać. To dla mnie bardzo ważne. – Zerknął na okno, a nauczycielka odniosła wrażenie, że w jego wesołych oczach pojawił się smutek.

Zaraz jednak wstał i energicznie przemierzył wnętrze pokoju. Po kilku chwilach ponownie znalazł się przy kobietach. Izabela przyglądała mu się z wielkim zadowoleniem. Już na pierwszy rzut oka było widać, że się polubili.

 – Szkoda tylko, że nie ma Tommaso. Dawno się nie widzieliśmy. – Luca zerknął na Łucję.

Nie odezwała się, tylko patrzyła na niego, czekając, co jeszcze powie.

 – Adela… To znaczy, Izabela, mówiła ci, że chcę się tutaj zatrzymać na jakiś miesiąc? – Spojrzał na mieszkankę pałacu uważnie.

 – Tak. – Łucja tylko przytaknęła.

 – Wygląda więc na to, że miniemy się z moim przyjacielem, a szkoda. – Potarł czoło. – Obiecuję, że nie będę przeszkadzał. W ogóle mogę się nie pokazywać. – Cały czas patrzył na Łucję badawczo.

Wiedziała, że nie żartował.

 – Pałac jest duży. Pomieścimy się. – Starała się zażartować.

Luca jednak patrzył dojrzale, jakby zwiedzając pałacowe mury, zgubił po drodze swoją żywiołowość, którą ujawnił przed chwilą.

 – Może jesteś głodny? – zagadnęła Łucja.

 – Nie. Izabela odebrała mnie z dworca w Wieliczanach. Zjedliśmy coś w restauracji.

 – A więc przyjechałeś tu prosto z lotniska? Musisz być zmęczony. – Łucja popatrzyła na walizkę, którą postawił przy szafie.

 – Może troszkę. – Uśmiechnął się, a Łucja dostrzegła na jego twarzy znużenie.

 – W takim razie czuj się jak u siebie. Wiesz już, gdzie co znaleźć. Zawsze służę pomocą. A teraz nie będziemy ci przeszkadzać. – Łucja szturchnęła Izabelę, dając do zrozumienia, że powinny wyjść.

Izabela jeszcze wymieniła z przyjacielem kilka słów i zaraz potem się pożegnali. Malarka bardzo się spieszyła i nie dała się Łucji zaprosić nawet na krótką pogawędkę. Pani Matylda następnego dnia wyjeżdżała, musiała więc jeszcze do niej zajrzeć, by dograć szczegóły podróży i remontu, który miał się lada dzień rozpocząć.

 – Dzięki, Łucjo – powiedziała na pożegnanie, kiedy wyszły poza teren parku i stanęły przy wielkiej furcie.

 – Nie ma za co – odpowiedziała Łucja.

 – Jest za co i dobrze o tym wiesz. Gdyby nie ty, nie miałabym go gdzie upchnąć – zażartowała.

Łucja roześmiała się. Pierwsze lody z Lucą zostały przełamane. Cieszyła się, że ma to już za sobą. Zwłaszcza że włoski przyjaciel Izabeli, tak jak mówiła, okazał się miłym człowiekiem.

 – Po co on w ogóle chciał tutaj przyjechać? W sumie w Różanym Gaju nie ma nic ciekawego, ot… prowincja zagubiona wśród rozległych łąk i pól.

 – Właśnie dlatego. To ja mu to zaproponowałam. Gdy mieszkałam we Florencji, przyjaźniliśmy się. Ostatnio Luca był w złej formie. Przestał malować. Pomyślałam, że… może tutaj uda mu się pozbierać. Mnie powrót w rodzinne strony wyszedł na dobre.

 – Luca ma jakieś problemy? – zainteresowała się Łucja.

 – Brak weny twórczej to chyba największy problem każdego artysty – powiedziała Iza wymijająco. – Zresztą ma za sobą trudny okres – dodała po chwili i odwróciła głowę w stronę wsi, skąd co chwilę dochodziło pianie kogutów.

Łucja wiedziała, że temat Luki Venettiego został zakończony. Poza tym w zupełności wystarczyło jej to, co już wiedziała. Malarz był przyjacielem Tomasza i Izabeli. Przyjechał do Różanego Gaju z odległych Włoch, by nabrać sił do pracy. A ona nie chciała mu w tym przeszkadzać. Nie zamierzała wchodzić mu w drogę.

W ciągu kilku następnych dni Luca na dobre zadomowił się w Różanym Gaju. Przeważnie przebywał w ogrodzie. Z Łucją w zasadzie się nie widywali, aż pewnego razu natknęła się na niego w swoim ulubionym zakątku. Kwiaty jaśminu jeszcze nie rozkwitły, ale już niedługo kusić będą swym cudownym aromatem.

Było późne popołudnie. Ania wybrała się ze Staszkiem do biblioteki, a Łucja postanowiła w tym czasie trochę poczytać. Ostatnio na jej półce wciąż przybywało interesujących książek. Odkładała je z nadzieją, że kiedyś po nie sięgnie. Myślała, że po wyjeździe Tomasza będzie miała więcej czasu. Niestety, pomyliła się. Czas się nie rozciągnął, a co gorsza znacznie przybyło jej obowiązków. Teraz jednak miała wolne popołudnie, które zamierzała spędzić sama ze sobą i ulubioną lekturą. Nie przewidziała, że będzie skazana na czyjeś towarzystwo. W zasadzie Luca wcale jej nie przeszkadzał, ale tego dnia naprawdę chciała być sama. W szkole panował teraz bardzo gorący okres, jak zwykle przed końcem roku. Ale ten dzień był wyjątkowy. Rano rozmawiała na Skypie z Tomaszem i ten nagle bez żadnego wytłumaczenia przerwał rozmowę. Ot, stwierdził, że musi już kończyć. Dodał oczywiście, że bardzo ją kocha i w ogóle… Łucja czuła jednak, że jego słowa wyzute były z emocji. Nie były do końca szczere. Tomasz się zmienił. „Czyżby znowu dał się uwieść muzyce, swojej dawnej kochance?” – zastanawiała się. A im częściej o tym myślała, tym większego nabierała przekonania, że Tomasz nie jest już tylko jej i Ani, jak zawsze podkreślał. Coś się zmieniło w ich relacji.

Ania nic nie mówiła, ale też zauważyła zmianę, pomimo że Tomasz był dla niej bardziej wyrozumiały. Z córką rozmawiał znacznie dłużej i z większą uwagą jej słuchał. Pomimo obaw Łucja nadal się łudziła, że czas rozłąki szybko minie i wszystko wróci do normy.

Gdy podeszła do swojej ulubionej „jaśminowej ławki” i zobaczyła siedzącego na niej Włocha, nie kryła zaskoczenia. Park był naprawdę rozległy, a pięknych miejsc w nim nie brakowało. Liczne alejki oddzielone starymi drzewami prowadziły do wielu zagadkowych zaułków, skrywających tajemnice minionych czasów. Jeszcze w osiemnastym wieku mieszkali tu jego pierwsi właściciele – Ludwik von Kreiwets i jego żona Lukrecja.

Luca czytał gazetę. Już z daleka dojrzał zbliżającą się Łucję. Uśmiechnął się szeroko.

 – Cześć – rzucił na powitanie.

 – Cześć – odpowiedziała, chowając za siebie książkę.

 – Chciałaś poczytać – zauważył.

 – Tak, chociaż… – Uniosła książkę wyżej, tuż przed swoje oczy. Nagle straciła ochotę na czytanie. Towarzystwo Luki ją rozkojarzyło.

Od momentu jego przyjazdu widywali się naprawdę rzadko. Luca zachowywał się dyskretnie. Z kuchni korzystał przeważnie wtedy, gdy ona i Ania były w szkole. Czasem słyszała go na górze, kiedy one udawały się już na spoczynek. Rzadko kiedy wchodził na piętro.

 – Zająłem chyba twoją ławkę – zauważył.

 – Skąd wiesz, że to moja ławka? – spytała zaskoczona.

 – Zauważyłem, że lubisz tutaj przychodzić. – Uśmiechnął się zagadkowo.

 – Zauważyłeś? Kiedy? – Łucja była szczerze zdziwiona jego słowami.

Nie odpowiedział, tylko cały czas tajemniczo się uśmiechał.

 – Siądziesz obok? – zaproponował po chwili.

Chwilę stała nieruchomo i patrzyła na deski ławki, jakby oceniała, którą jej część powinna zająć. W końcu usiadła tuż przy bocznym oparciu, z dala od Luki.

 – Jak ci jest u nas, w Różanym Gaju? – zagadnęła po chwili.

Znów tajemniczo się uśmiechnął.

 – Dobrze – odpowiedział. – Chyba nawet mógłbym tutaj zamieszkać. – Uśmiechnął się w taki sposób, że nie bardzo wiedziała, czy mówił serio, czy żartował.

 – Nie brakowałoby ci Włoch?

Roześmiał się, a po chwili odpowiedział:

 – Zawsze wracam do Włoch. W przeszłości dużo podróżowałem, ale jednak… zawsze wracałem. Tylko że teraz… – Nagle urwał i odwrócił się w drugą stronę.

Długo milczał. Po chwili znów spojrzał na Łucję.

Odwzajemniła mu się tym samym. Wyglądał interesująco. Jego czarne włosy połyskiwały w słońcu jak skórka dojrzałego bakłażana. Oczy w orzechowym kolorze patrzyły intrygująco. Było coś niezwyczajnego w jego wyglądzie. Niebieska, luźno puszczona koszula z podwiniętymi do łokcia rękawami doskonale komponowała się z jasnym odcieniem dżinsów.

 – Dlaczego tak mi się przyglądasz? – Uśmiechnął się. Potem położył na twarzy rękę, jakby szukał na niej jakiegoś ukrytego defektu. – Coś ze mną jest nie tak? – Miał komiczną minę.

Zawstydziła się i poczerwieniała. Rzeczywiście dłużej zatrzymała na nim wzrok. Nie dlatego, że chciała się mu przyjrzeć, po prostu uciekła wzrokiem przed słońcem, a jego twarz okazała się ochronną tarczą.

 – Nie, nie, wszystko jest z tobą w porządku – odparła zmieszana.

Luca znów uśmiechnął się pobłażliwie, ale nagle spoważniał, gdy jego wzrok padł na dekolt Łucji. Momentalnie poczuła jego palące spojrzenie i zawstydziła się jeszcze bardziej niż wtedy, kiedy to ona tak obcesowo mu się przyglądała.

 – Skąd to masz? – spytał, nadal wpatrując się w miejsce powyżej jej piersi.

Dotknęła go, wyczuwając pod palcami delikatny splot łańcuszka i niewielki złoty wisiorek w kształcie ptaka z rozłożonymi skrzydłami.

 – Chodzi ci o ten łańcuszek?

 – Tak – odparł, nadal wpatrując się w jej dekolt.

Chcąc przerwać krępującą sytuację, na moment odwróciła się w drugą stronę, wtedy Luca przeniósł wzrok na jej twarz. Widać było, że zżera go ciekawość i czeka na odpowiedź. Na przekór sobie przysunęła się bliżej niego, w zamkniętej dłoni cały czas trzymając wisiorek.

 – Dostałam go od bliskiej osoby – odpowiedziała po chwili zgodnie z prawdą.

Rok wcześniej dostała go od Ani – łańcuszek był pamiątką po jej zmarłej matce. Ewa zaś otrzymała go kiedyś od ojca Ani, Tomasza.

– Podoba ci się? – zapytała cicho, widząc, jakie wrażenie ten niewielki przedmiot zrobił na Włochu.

 – Tak, jest piękny, a ty pięknie w nim wyglądasz. – Znów patrzył na jej dekolt jak zahipnotyzowany, a ona nagle poczuła, że za jego szczerym, spontanicznym zachwytem kryje się coś jeszcze.

Patrzył na złote, rozłożyste skrzydła ptaka zawieszonego na drobnym łańcuszku w taki sposób, jakby ujrzał w nim coś znajomego, jednak nic więcej nie chciał powiedzieć. Nagle odwrócił wzrok i zmienił temat. Łucja jednakże nie czuła się już swobodnie w jego towarzystwie. Złoty ptak, rozgrzany żarem popołudniowego słońca, nieprzyjemnie palił jej ciało, tak że przez chwilę miała ochotę go zerwać, uwolnić się od niego. Odkąd dostała ten łańcuszek, nie zdjęła go ani razu, tak bardzo przyzwyczaiła się do jego chłodnego splotu, że nie zwracała już na niego uwagi. Aż do dzisiejszego popołudnia. Wydawało jej się, jakby to natarczywy wzrok Luki rozgrzał go do czerwoności, a ją naznaczył niewidzialnym piętnem. Nagle Luca wstał i poprawił brzeg pomiętej koszuli.

 – Nie chcę ci już przeszkadzać – odezwał się, cofając się jednocześnie o dwa kroki. Patrzył na książkę, którą Łucja odłożyła na brzeg ławki.

 – Nie przeszkadzasz mi – skłamała. W rzeczywistości jednak pragnęła, żeby odszedł jak najszybciej. Nie chciała, żeby na nią patrzył. Tęskniła za samotnością.

Luca uśmiechnął się raz jeszcze i zaraz potem odwrócił się i odszedł. Została sama. Przesunęła się na miejsce, które przed chwilą on zajmował, chroniąc się w cieniu gęstego jaśminowca. Spojrzała na książkę, lecz była już pewna, że tego dnia jej nie otworzy. Dotknęła łańcuszka, odczuwając znów przez moment przemożną ochotę, by go zerwać, jak najszybciej się go pozbyć. To było dziwne uczucie, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Już trzymała drobne zapięcie w ręku, gdy nagle coś ją powstrzymało. Nie potrafiła tego zrobić. Przez moment poczuła się jak bezwolna kukła, zaplątana w zawiłą sieć sznurków tkwiących w dłoniach nieudolnego lalkarza, nie mogła zebrać myśli.

Tego dnia nie spotkała już Luki, w nocy zaś długo nie mogła usnąć. Wyszła na zewnątrz, by odetchnąć świeżym powietrzem.Zauważyła, że i w jego pokoju pali się światło.

Odkąd pani Matylda wyjechała do sanatorium, Izabela, jako że osobiście nadzorowała remont w domu mamy, była częstym gościem w Różanym Gaju. Od rozpoczęcia prac remontowych nieustannie coś zajmowało jej uwagę. Niestety, jako artystce trudno jej było pogodzić przyziemne sprawy z doznaniami duchowymi, skutkiem czego jej twórczy zapał w ostatnich dniach znacznie osłabł. Od namalowania pięknej Laury de Borgio ani razu nie stanęła przy sztalugach. Przez pierwsze dni po prostu odpoczywała – musiała się w końcu porządnie wyspać – lecz po kilku następnych ta sytuacja zaczęła ją męczyć.

 – Świetnie rozumiem Lucę – powiedziała do Łucji pewnego popołudnia pod koniec maja, kiedy siedziały w altanie tuż przy pałacu.

Wokół mosiężnej konstrukcji pawilonu właśnie zaczynały rozkwitać róże. Ich kolor, zapach, choć jeszcze niewyraźne, już pobudzały zmysły.

Łucja przyjrzała się uważnie przyjaciółce, nie komentując jej słów.Po chwili poszła do kuchni i wróciła z dzbankiem kawy. Iza uwielbiała kawę – piła ją zbyt często i w zbyt dużych

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.

Dostępne w wersji pełnej.

Dostępne w wersji pełnej.

Dostępne w wersji pełnej.

Dostępne w wersji pełnej.

Copyright © Dorota Gąsiorowska

Projekt okładki

Magda Kuc

Fotografia na okładce

© ILina S/Moment/Getty Images

Opieka redakcyjna

Agata Pieniążek

Redakcja

Barbara Miecznicka

ISBN 978-83-240-8462-3

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek