34,99 zł
Chropowata niebieska okładka, ledwie widoczny rysunek jaskółki i jedno słowo: Milda. Natasza nie ma pojęcia, dlaczego siwa zielarka Salma podarowała jej ten stary pamiętnik. Wręczając go, szeptucha powiedziała tylko: „Kiedy nadejdzie właściwy czas, zrozumiesz”.
Natasza nie planowała tej podróży. Chciała jedynie na moment wyrwać się ze stolicy, zapomnieć o toksycznej pracy i apodyktycznej matce. Ale od zagadkowego spotkania w leśnej chacie na Podlasiu dziewczyna widzi, że w jej życiu więcej jest pytań niż odpowiedzi.
Czy szeptucha rzeczywiście zna ją lepiej niż ktokolwiek inny? I skąd bierze się ta szczególna nić porozumienia łącząca Nataszę z poznanym przypadkiem Joachimem? Czy Aleks, który od początku wydawał jej się kimś wyjątkowym, pozwoli jej wytłumaczyć dwuznaczną scenę, jakiej był świadkiem?
Tymczasem zbliża się święto przesilenia. W tym pełnym magii dniu, gdy nad wodami palą się ogniska, wszystko może się wydarzyć…
DNI MOCY to nowa seria bestsellerowej autorki Doroty Gąsiorowskiej. Każdy tom opowiada o szczególnym czasie w słowiańskim kalendarzu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 695
Data ważności licencji: 6/5/2030
Dziewczyna trzymała kurczowo niewielką lampę naftową, dającą zbyt słabe światło wobec panującej wokół ciemności. Chociaż doskonale znała drogę, dziś miała wrażenie, że idzie tędy po raz pierwszy. A może rzeczywiście tak było? Przecież od momentu, gdy to się wydarzyło, stała się dla samej siebie obca. Jej serce pękło na pół i nie wierzyła, że jeszcze kiedyś uda się je posklejać. Przechodząc obok strumienia, odczuła ulgę. Znajomy szmer na krótko zagłuszył kołaczące się w głowie nieznośne myśli. Gdy jednak znów zagłębiła się w las, lęk zdawał się jedynym jej towarzyszem.
Przy starym dębie poświeciła lampą na wąziutką dróżkę ukrytą wśród zarośli i po kilku minutach już wspinała się na niewielki pagórek. Sporo ryzykowała, przychodząc w nocy do puszczy, gdzie nawet za dnia łatwo było się zgubić. Od mokradeł dochodziły napastliwe szepty, a z gąszczu co rusz wpatrywały się w nią błyszczące ślepia. Bała się, ale ten strach był niczym wobec bólu, jaki zagnieździł się w jej duszy i miał już z nią pozostać.
Musiała przyjść tu ten ostatni raz. A potem po prostu będzie żyła, odliczając dni, które przyjdzie jej spędzić na ziemi. Gdy ujrzała fasadę starej cerkwi, jej ciałem wstrząsnął szloch, ale szybko się opanowała i kiedy doszła do szerokiej bramy, postawiła lampę na ukruszonych, kamiennych schodkach. Sama zaś kucnęła przy ścianie i gołymi rękami wygrzebała w wilgotnej ziemi kilka małych rowków. Otrzepała dłonie i wyjęła z kieszeni długiej lnianej spódnicy ciemne nasionka, włożyła je w zagłębienia i od razu zasypała. Ten symboliczny gest stanowił jakby pokutę i już na zawsze miał przypominać o tym, co zrobiła.
Zwykle blade, niemal porcelanowe policzki dziewczyny lekko się zaróżowiły. Wstała i objęła wzrokiem przestrzeń, którą tak ukochała i gdzie przyszła po raz ostatni. Tak zdecydowała. W głębi puszczy rozległo się wycie i wyrwało ją z zadumy. Musiała się udać jeszcze w inne miejsce, choć nie była pewna, czy zmęczone nogi nie odmówią jej posłuszeństwa, a gdy już tam dotrze, czy okaleczone serce nie rozpadnie się na tuzin kawałków. Nie miała jednak nic do stracenia – przecież w przyszłości jej życie i tak będzie przypominać samotną pielgrzymkę. Sięgnęła po lampę i ruszyła dalej.
Gdy doszła do czystego jak łza źródełka, o którym ludzie z dawna mawiali, że jego woda leczy największe bolączki, przystanęła, czując potrzebę choćby zanurzenia weń dłoni lub obmycia rozpalonej emocjami twarzy. Mimo to zdusiła w sobie tę chęć i ruszyła dalej, by po kilku minutach wyjść na niewielką polanę. Nie zatrzymała się nawet na moment. Stawiając kroki na mokrej trawie, dotarła do celu. Upadła na kolana, kładąc dłonie na usypanym z niewielkich kamieni kurhanie, a z jej ust wyrwał się krzyk rozpaczy. Nieruchome, przepełnione bólem oczy pozostały jednak suche. Nie było w nich choćby jednej łzy. Po chwili podniosła się, zaciskając palce na wiszącym na szyi łańcuszku, i zerwała go mocnym szarpnięciem. Poczuła piekący ból, a strużka krwi z otartej skóry od razu wsiąkła w zawinięty na ramieniu kosmyk ciemnych włosów. Zamknąwszy na chwilę oczy, dziewczyna ze wszystkich sił ścisnęła w dłoni kamyk, który od dwudziestu lat spoczywał na jej piersi. Miał przywołać dobry, przychylny los, ale przyniósł jedynie zgubę.
Wtem na ramieniu poczuła jakże znajomy dotyk. Odwróciła się gwałtownie. Z paniką, ale i nadzieją rozejrzała się po polanie. Zawiedziona uznała, że to tylko pełne tęsknoty myśli albo wiatr, który na wierzchołkach najwyższych drzew wygrywał żałobnego walca, płatały jej figla. Nie zastanawiając się dłużej, pochyliła się nad kurhanem i umieściła na nim kamień. Czerwień zalśniła w świetle lampy, gdy dziewczyna spojrzała nań po raz ostatni. Sprawiał wrażenie żywego. Wyglądał jak maleńkie serce, gotowe wciąż bić, by kochać i dzielić się miłością. Wyciągnęła dłoń, lecz powstrzymała się, żeby go nie dotknąć i nie rzucić się w rozpaczy na kurhanek, który kilka dni wcześniej mozolnie usypała z całego mnóstwa zebranych w tym celu polnych kamyków.
„Przepraszam za wszystko. Bóg mi świadkiem, że tego nie chciałam. Obiecuję, że jeśli tylko mi na to pozwolisz, kiedyś na pewno cię odnajdę…”, powiedziała w myślach. I zaraz pędem rzuciła się ku ścieżce, byle jak najszybciej opuścić to miejsce. Tuż przy ścianie lasu jeszcze raz się obejrzała, ale nie zobaczyła nic oprócz gęstej mgły, która objęła mlecznym oddechem prawie całą polanę. Przerażona dziewczyna, mocniej ściskając lampę pobielałymi palcami, już wolniej ruszyła znajomą dróżką, zabierając ze sobą największą tajemnicę, którą miała chować w duszy do końca życia.
Nataszę ogarniała panika, z minuty na minutę coraz bardziej się ściemniało. Miała wrażenie, że na zawsze utknęła w tym dzikim miejscu. Po obu stronach wąskiej szosy ciągnęły się nieprzebyte lasy, a do jej uszu, nieprzywykłych do słuchania odgłosów natury, co chwilę dochodziły niepokojące dźwięki.
Zatrzymała samochód na poboczu i bezradnie oparła czoło na kierownicy, zła na siebie, że tak dała się ponieść emocjom i, jakby wbrew sobie, podjęła irracjonalną decyzję – wsiadła do samochodu, by zamiast na spotkanie z matką wyruszyć w nieznane. Właśnie dobitnie się przekonała, że samodzielne podejmowanie decyzji nie jest jej najmocniejszą stroną. Od wielu lat była trybikiem w maszynie wygórowanych oczekiwań Elżbiety. Matka organizowała jej życie prawie co do minuty. Od zawsze kobieta traktowała Nataszę jak lalkę, dzięki której mogła zaspakajać własne kaprysy i realizować niespełnione marzenia z przeszłości. Elżbieta postanowiła, że jej córka będzie taka, jaka ona kiedyś chciała być. W Nataszy pokładała wszystkie nadzieje. Od najmłodszych lat ciągała śliczną dziewczynkę na różne castingi i konkursy piękności, mające w przyszłości otworzyć Nataszy drogę do kariery. Najgorsze, że Elżbieta zupełnie się w tym zatraciła, jednocześnie pozbawiając córkę najpierw radosnego dzieciństwa, a później beztroskiej młodości. Liczył się tylko cel, a ten kobieta miała jasno wytyczony. Kiedy tuż po urodzeniu córeczki ujrzała błękitne oczęta i kształtną główkę z gęstą czupryną jasnych włosków, poczuła, że Natasza jest niezwykła. Lecz Elżbieta wiedziała, że wyjątkowość i uroda to nie wszystko, dlatego w tamtej szczególnej chwili podjęła decyzję, że jej córka będzie miała to, czego jej nie udało się osiągnąć.
Natasza kolejny raz sięgnęła po komórkę. Nadal nie było zasięgu. Także nawigacja, która bezbłędnie prowadziła ją z Warszawy do Białegostoku, straciła sygnał w tym ciągnącym się kilometrami lesie. Cóż z tego, że miała na kartce adres Weroniki, przyjaciółki, u której planowała się zatrzymać, jeśli nawet nie wiedziała, gdzie jest ani jak ma się dostać do Zielonej. Z Weroniką wpadły na siebie kiedyś na lotnisku. Dosłownie zderzyły się, pędząc do odprawy. A kiedy się okazało, że obie lecą do Madrytu, uznały tę sytuację za ciekawy zbieg okoliczności, jeśli nie brać pod uwagę niewielkiego guza na czole Weroniki. Przegadały ponad trzy godziny lotu, a kiedy później musiały się rozstać, wymieniły się wizytówkami. Od tamtej pory spotykały się, kiedy tylko było to możliwe. Natasza odczuwała wobec Weroniki jakąś niezachwianą pewność, że zawsze można na niej polegać. Jeszcze wczoraj rozmawiały przez telefon i Weronika gorliwie namawiała przyjaciółkę na krótki wypad do Zielonej, małej miejscowości na Podlasiu, gdzie miała dom po dziadkach.
Weronika była ekologiem. Wykładała na uniwersytecie w Białymstoku i często włączała się w różne akcje związane z ochroną przyrody, zwłaszcza ukochanej Puszczy Białowieskiej. Wykształcenie, zapał i podejście do życia Weroniki bardzo imponowały Nataszy, która czasami czuła się przy koleżance jak pusta lalka. Co z tego, że miała pieniądze i – jak uważała matka – sławę oraz urodę, a świat leżał u jej stóp, jeśli dręczyło ją poczucie, że zmierza w niewłaściwym kierunku, a to, czym się zajmuje, nie do końca jest jej przeznaczeniem. W wieku dwudziestu czterech lat czuła się jak dojrzała, zmęczona życiem kobieta. Kiedy jej rówieśnicy siedzieli nad książkami i przeżywali radosną, szaloną młodość, ona spędzała czas albo na planie filmowym, albo przed obiektywem fotografa. Wcześniej paradowała po wybiegach znanych domów mody, ale lata mijały i Natasza coraz częściej czuła się jak staruszka wśród swoich nastoletnich koleżanek. Sama zresztą zaczęła pracę w modelingu, gdy miała niecałe czternaście lat. Od tamtej pory żyła na pełnych obrotach. Zapobiegliwa matka, jednocześnie będąca jej menedżerką, dbała o to, żeby córka się rozwijała i nie brakowało jej zajęć. Kolejno pojawiały się nowe wyzwania, sesje zdjęciowe do prestiżowych magazynów, niewielkie role filmowe i coraz większa popularność.
Nataszy nie opuszczało poczucie, że nie nadąża za tempem swojej kariery, przywykła jednak do takiego trybu życia i automatycznie dostosowywała się do tego rytmu. Właściwie nie znała siebie i nie wiedziała, jaka jest. Stanowiła kreację Elżbiety. Patrząc w lustro, widziała śliczne – jak mawiano – niebieskie, pozbawione radości oczy, delikatną, gładką twarz, którą okalały długie pasma gęstych, pszenicznych, sięgających pasa włosów. Natasza była muzą wielu fotografów, uwielbiano uwieczniać ją na zdjęciach. W środowisku modowym panowała opinia, że ma w sobie tak rzadko spotykaną w tych czasach naturalność i łagodność. Nostalgiczne, niewinne spojrzenie Nataszy czyniło ją wyjątkową. Jej uśmiech był smutny i raczej nie bardzo przekonujący, dlatego na zdjęciach nieczęsto się uśmiechała.
Jeszcze raz rzuciła okiem na komórkę, ale zobaczyła jedynie ciemny ekran. Ta cała patowa sytuacja przynajmniej miała jeden plus – matka nie mogła się do niej dodzwonić. Natasza z pewną satysfakcją pomyślała, że chyba po raz pierwszy sprzeciwiła się Elżbiecie. Nawet nie próbowała wyobrazić sobie, jak teraz czuje się rodzicielka. Od ich dzisiejszego spotkania, na które matka planowała przyciągnąć znanego reżysera, podobno zależała dalsza kariera Nataszy. Elżbieta twierdziła, że córka ma już w kieszeni tę, ponoć najważniejszą dla niej rolę, a teraz wypada jej jedynie zjeść lunch w towarzystwie mężczyzny o szerokich wpływach, mającego uczynić z Nataszy gwiazdę największego formatu.
Uruchomiła silnik samochodu i powoli ruszyła. Doszła do wniosku, że jadąc stale przed siebie, w końcu dotrze do jakiejś głównej drogi. Taka pierwotność natury i cisza przerywana co jakiś czas niezidentyfikowanymi odgłosami dochodzącymi z głębi lasu bardzo rzadko ją otaczały. Zwykle towarzyszył jej nieustanny miejski gwar. Twarze nowo poznawanych osób zmieniały się równie szybko jak kartki w kalendarzu. Zawierane znajomości były powierzchowne, raczej nic nie wnosiły do jej życia. Śliczna dziewczyna zdawała sobie sprawę, że jest „towarem eksportowym”, na którym niektórzy zbijali niemałe pieniądze. Nie mogła jednak narzekać. Elżbieta czuwała, żeby córka obracała się w najlepszym towarzystwie i nikt nigdy jej nie wykorzystał. Negocjowała dla niej najlepsze warunki. Dla matki nie istniało niemożliwe.
Droga wydawała się nie mieć końca. Drzewa, przed chwilą w miarę dobrze widoczne, teraz coraz bardziej zatracały kontury. Nataszę nie na żarty przerażał fakt, że już od pół godziny nie zauważyła nawet nikłego śladu świadczącego o tym, że w tej okolicy ktoś mieszka. Nie dostrzegła żadnego domostwa, utwierdzając się w przekonaniu, że może liczyć jedynie na towarzystwo zwierząt, co zresztą jeszcze spotęgowało jej niepokój. Zdała sobie sprawę, że musi jak najszybciej znaleźć nocleg, ale z każdym przejechanym kilometrem stawało się to coraz mniej realne. Chyba porwała się z motyką na słońce. Wystarczyło, że zawiodła technologia, a ona czuła się jak dziecko we mgle, zdana na łaskę natury.
W pewnej chwili w gęstniejącym mroku wypatrzyła z prawej strony wyboistej szosy nieoznakowany wylot jakiejś drogi. Zatrzymała się i z nadzieją, że zaraz dojrzy „światełko w tunelu”, wyszła z samochodu. Niestety, okazało się, że to tylko niepozorna szutrówka, która z pewnością nie prowadziła do cywilizacji. W każdym razie Natasza nie odważyłaby się oddalić, więc gdy się zorientowała, że to prawdopodobnie droga donikąd, ruszyła w stronę auta. Objęła się ramionami, kiedy poczuła chłód powietrza. Był koniec maja i choć od kilku dni temperatura osiągała ponad dwadzieścia stopni, ten wieczór należał do wyjątkowo zimnych.
Natasza otworzyła bagażnik i wyjęła bluzę. Dobrze, że miała przy sobie walizkę, której nie zdążyła rozpakować po ostatnim powrocie z Nowego Jorku. Ze względu na szybkie tempo życia i częste podróże niejednokrotnie zdarzało jej się zostawiać bagaż w samochodzie. Do swojego mieszkania na nowym osiedlu na Ochocie wpadała zwykle, żeby się przespać, a nazajutrz przeważnie znów realizowała kolejne punkty zaplanowanego przez matkę napiętego grafiku. Teraz wszystko wskazywało na to, że zatrzyma się w Polsce na dłużej. Serial, w którym miała grać jedną z głównych ról, powstawał w Warszawie i w jakiejś mazowieckiej wsi, lecz ta perspektywa wcale Nataszy nie cieszyła. Kolejny raz odsłuchała Księżyc się zmęczył, ulubionego kawałka z ostatniej płyty Varius Manx i Kasi Stankiewicz. Jakże słowa tego utworu dobitnie odzwierciedlały stan jej ducha! Wyczerpanie emocjonalne i nieodłączna od wielu lat rutyna to nie wszystko. Natasza tęskniła za czymś, czemu dokładnie nie potrafiła nadać kształtu w swoich myślach. Czuła, że obok jest inny, lepszy, prawdziwy świat, który może ma jej wiele do zaoferowania. Tylko czy ona potrafi wyjść temu naprzeciw?
Jej wzrok tak bardzo przyzwyczaił się do wszechobecnej szarówki i monotonii krajobrazu, że kiedy w pewnej chwili w oddali dojrzała niewielki migotliwy punkcik, uznała, że jej się przywidziało. Tymczasem słaby jeszcze przed paroma minutami odblask z sekundy na sekundę stawał się coraz wyraźniejszy. A kiedy Natasza wysiadła z samochodu i zrobiła kilka kroków, mogła już stwierdzić, że w jej kierunku zmierza jakaś kobieta.
– Chwała Bogu. – Uśmiechnęła się z ulgą, ruszając w stronę samotnej postaci.
Jednak widok nieznajomej zaskoczył Nataszę do tego stopnia, że zamiast się przywitać, stanęła jak wryta, dość obcesowo jej się przypatrując.
– Czego tu szuka o tej porze? – spytała kobieta, unosząc staroświecką lampę naftową, żeby przyjrzeć się lepiej zbłąkanemu wędrowcowi.
– Dzień dobry. – Natasza w końcu odzyskała mowę. – Wygląda na to, że zabłądziłam i… Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, gdzie jestem. – Spojrzała na kobietę z lekką obawą. Staruszka wyglądała bowiem jak aktorka ucharakteryzowana na potrzeby historycznego filmu. Kędzierzawe, niemal całkiem siwe, sięgające ramion włosy lekko falowały na wietrze, częściowo zasłaniając czarne przenikliwe oczy. W prostej, długiej sukience idealnie pasowała do tego dzikiego i zarazem majestatycznego miejsca. Natasza dokładniej przyjrzała się nieznajomej i zauważyła, że trzyma ona w ręku kosz, z którego wychylały się różne rośliny. Tajemniczość, pierwotność, ale i szlachetność, te skojarzenia nasunęły się dziewczynie jako pierwsze, kiedy napotkała wzrokiem spojrzenie starszej kobiety.
– A gdzie chciała jechać? – spytała dopiero po chwili nieznajoma, nie spuszczając oczu z dziewczyny.
– Do Zielonej – wyjaśniła lakonicznie Natasza, licząc na to, że kobieta zaraz udzieli jej wskazówek.
– To nie tu – padła beznamiętna odpowiedź.
– A mogłaby mi pani doradzić, jak się tam dostać? Nie zauważyłam żadnego drogowskazu i sądzę, że pojechałam niewłaściwą drogą. – Natasza uśmiechnęła się nieśmiało.
– Teraz się nie dostanie – oznajmiła kategorycznie staruszka.
Natasza spojrzała na nią spanikowanym wzrokiem.
– Niech wjedzie w te droge, a potem idzie za mną – dodała kobieta, wskazując ledwo już widoczną szutrówkę.
Nataszę przeszył dreszcz i naprędce zaczęła kalkulować, co powinna zrobić. Żadne racjonalne rozwiązanie nie wydawało się na tyle dobre, by mogła się poczuć bezpieczna. Bo zarówno nocna jazda w nieznane, jak i podążanie za dziwną nieznajomą wydawało się ryzykowne. W takiej sytuacji chyba powinna zaufać sobie, tyle że intuicja spała w najlepsze, więc dziewczyna nie mogła liczyć na jej cichą podpowiedź.
– Przepraszam, ale…
– Niech idzie za mną i nie marudzi – przerwała jej staruszka. – Dzisiaj będzie spać u mnie, a jutro zdecyduje – dodała, robiąc krok naprzód, jakby dawała do zrozumienia, że wszystko zostało ustalone.
– Nie chciałabym sprawiać kłopotu, przecież nawet mnie pani nie zna. – Natasza starała się argumentować racjonalnie. Cała ta sytuacja wydawała się nierzeczywista. Ona, stojąca na poboczu leśnej drogi, w zapomnianym przez Boga i ludzi miejscu, i dziwaczka, która mogła się okazać zarówno dobrotliwą babunią, jak i psychopatką. To się nie działo naprawdę! Dziewczyna czuła się, jak gdyby nagle przedostała się do innej rzeczywistości.
Kobieta obejrzała się przez ramię.
– Zna, nie zna, to bez znaczenia. A może przyjechała tu, gdzie powinna. Niech zostawi auto i idzie za mną. – Powiedziawszy to, ruszyła we wcześniej obranym kierunku.
Jeśli na początku Natasza czuła jeszcze wewnętrzny opór, teraz skapitulowała, uznając, że skoro los postawił ją w takiej sytuacji, to powinna zaufać nieznajomej, skorzystać z gościnności i przenocować w jej domu. Wróciła do samochodu, żeby przeparkować go na wskazane przez kobietę miejsce, a potem ruszyła za nią.
Nie wiedziała, jak długo szły, mogło to trwać zarówno kwadrans, jak i godzinę. Całkowicie straciła poczucie czasu. Z szutrówki, przy której zaparkowała swoją toyotę, od razu skierowały się na ledwo widoczną dróżkę pnącą się na niewielkie wzniesienie. Później kroczyły wygodnym duktem, ale po kilku minutach staruszka znów weszła między drzewa, gdzie dobrze wydeptaną ścieżką w końcu dotarły na skraj lasu i zobaczyły szeroką polanę. W mdławym blasku dopiero co przybywającego księżyca, wyglądającego jak niewyrośnięty rogalik, niewiele było widać. Na pierwszy plan wysuwał się niewielki drewniany domek, który skojarzył się Nataszy ze skansenem. Miał archaiczny wygląd, nieduże okienka z rozchylonymi ażurowymi okiennicami, drewniane proste drzwi z wysokim progiem. Przed domem stała ławka, kilka metrów dalej znajdowała się cembrowana studnia. Wszystko, co ukazało się oczom Nataszy, sprawiało, że miejsce to wydawało się jej niedzisiejsze i dzięki temu wyjątkowe.
– Niech wejdzie. – Kobieta podeszła do drzwi, nacisnęła klamkę, a dopiero potem skierowała wzrok na gościa.
Natasza nieśmiało ruszyła za gospodynią. Przez całą drogę nie zamieniły ze sobą nawet słowa. Staruszka szła przodem, a kiedy zbytnio się oddaliła, przystawała na chwilę, dając dziewczynie znak ręką, żeby ta podążała za nią. Gdy Natasza przekroczyła próg, znalazła się w ciasnej sieni ze stromymi, krętymi, drewnianymi schodkami oraz dwojgiem drzwi, z których jedne, jak się okazało, prowadziły do kuchni. Kobieta wskazała gościowi krzesło z ciosanego drewna stojące przy kwadratowym stole pod oknem.
– Pewnie spragniona i głodna – stwierdziła, po czym zakrzątnęła się przy białym kredensie.
Natasza rozejrzała się z ciekawością. Jedynym źródłem światła w pomieszczeniu była lampa naftowa, którą gospodyni postawiła na szafce obok zielonego kaflowego pieca. Pod płytą wciąż palił się ogień. Staruszka podsyciła płomienie, wsypała coś z wyjętej z kredensu puszki do błękitnego kubka. Po pewnym czasie, kiedy w żeliwnym czajniku zabulgotała woda, zalała zawartość naczynia wrzątkiem.
– Lubi chleb z twarogiem? – spytała, rzuciwszy na Nataszę przelotne spojrzenie.
– Chyba tak… Tak – odparła dziewczyna dopiero po dłuższym zastanowieniu. Rzeczywiście nie pamiętała już, kiedy po raz ostatni jadła pajdę chleba. Kiedy w ogóle jadła jakiekolwiek pieczywo. Od dziecka nieustannie była na specjalnie dla niej ułożonej diecie, pod kontrolą wybranego przez matkę dietetyka. Właściwie nigdy na to nie narzekała, przywykła. Nie znała smaku wielu potraw, więc jej tego nie brakowało. Gdy kiedyś pędząc z jednego castingu na drugi, wbrew protestom matki, skusiła się na sporego hamburgera, przypłaciła to później rozstrojem żołądka. Na szczęście dla siebie należała do kobiet, które mogły zjeść konia z kopytami, a i tak nie poszło im to w ciało. Mimo to stosowała się do zaleceń żywieniowca i jadła wyłącznie to, co zalecił.
Przez lata pracy w modelingu udało jej się zachować właściwe podejście do życia, dzięki czemu uniknęła wielu pułapek i złośliwości losu. Wielokrotnie była świadkiem kryzysów koleżanek, które nie wytrzymując presji otoczenia i narzuconych im reguł, popadały w anoreksję, bulimię, a niejednokrotnie uzależnienie od narkotyków.
– To niech je, na zdrowie. – Gospodyni postawiła przed dziewczyną talerzyk z dwiema sporymi kromkami chleba posmarowanymi białym serem, sowicie obsypanym szczypiorkiem i pietruszką. Sama zaś usiadła obok, przyglądając się gościowi.
Skrępowana Natasza nie bardzo wiedziała, jak się zachować. Uśmiechając się niewyraźnie, przysunęła do siebie talerzyk po szorstkiej powierzchni stołu.
– No niech je, przecież widać, że głodna – zachęciła energicznie gospodyni.
Po tej sugestii Nataszy nie pozostało już nic innego, jak tylko poczęstować się przygotowaną specjalnie dla niej kolacją.
– Dziękuję – odrzekła, z lekką obawą nadgryzając kromkę. W pewnym momencie kobieta wstała, a Natasza, porzuciwszy skrępowanie, z apetytem zajęła się posiłkiem.
– I niech wypije do dna. – Gdy po chwili staruszka wróciła do stołu, podała gościowi kubek z parującą zawartością.
– Co to? – Natasza wciągnęła powietrze, starając się rozpoznać zapach.
– Zioła na dobry sen. Widać, że zmarnowana życiem. – Widząc wahanie w oczach dziewczyny, gospodyni dodała: – Kolorowe rośliny, wrzos, marzanka, melisa, dziurawiec, pierwiosnek i róża, żeby i twoja dusza nabrała rumieńców.
Po tak szczegółowym wyjaśnieniu nie wypadało odmawiać, Natasza wypiła więc napar, który zresztą bardzo przyjemnie pachniał i, jak się okazało, znakomicie smakował.
– Pyszne – pochwaliła, odstawiając pusty kubek na stół, i dodała z uśmiechem: – Jeszcze raz dziękuję za poczęstunek. Jestem dla pani całkowicie obca, a potraktowała mnie pani jak kogoś bliskiego. Ja… zaraz jak tylko zrobi się jasno, wyjadę i nie będę robić kłopotu – tłumaczyła się, bo pod wnikliwym spojrzeniem starszej kobiety czuła się niezręcznie. Jednocześnie było jej w tej niewielkiej, na pierwszy rzut oka, pozbawionej wygód chacie wyjątkowo dobrze. Zniknął niepokój, jaki podsycała w sobie, podążając wcześniej za gospodynią.
– Może zostać, ile chce – zapewniła gorliwie staruszka. – Pomoże w chacie i przy ziołach – dodała, widząc, jakie zaskoczenie wywołała na twarzy gościa jej propozycja.
– Ja nie…
– Jak się nazywa? – przerwała Nataszy staruszka.
– Natasza Potocka – rzekła oficjalnie. Czuła się dziwnie, kiedy staruszka tak bezpośrednio się do niej zwracała. Pomyślała, że może teraz, kiedy się przedstawiła, rozmowa zmieni charakter.
– Nataaasza… – wymówiła gospodyni przeciągle, jak gdyby wsłuchiwała się w brzmienie tego imienia.
Po dłuższym przebywaniu w towarzystwie nieznajomej nieco bardziej ośmielona dziewczyna zamierzała ją o coś zapytać, gdy ta nagle, położywszy na stole ogorzałe od słońca dłonie, rzekła:
– Niech jej będzie dobrze w chacie starej Salmy. – Uśmiechnęła się po raz pierwszy.
Natasza patrzyła na nią jak zahipnotyzowana. Coś magicznego, a zarazem serdecznego i przyciągającego było we wzroku kobiety, co sprawiało, że dziewczyna miała wrażenie miłego ciepła wokół serca. Zdała sobie sprawę, że obecność Salmy ma na nią dobroczynny wpływ. W końcu poczuła zmęczenie i zachciało jej się spać.
– Niech idzie na górę i się położy. Pokażę, gdzie może się umyć. – Zauważywszy wyraźne znużenie gościa, staruszka wstała i wzięła lampę naftową, kierując się do drzwi.
Natasza również się podniosła i ruszyła za Salmą. Skrzypiącymi drewnianymi schodami weszły na stryszek o niskim stropie, w którego części urządzono jeden pokój. Ze względu na słabe oświetlenie dziewczyna nie mogła zauważyć, co znajduje się obok. Pierwszym, co rzuciło się jej w oczy w maleńkim pomieszczeniu, było proste drewniane łóżko z siennikiem, na którym umieszczono równo ułożoną kołdrę i poduszkę, oraz stojąca obok niziutka szafeczka z nadpaloną świecą wetkniętą w mosiężny świecznik z okrągłym uszkiem. Salma zbliżyła się i położyła na szafce pudełko zapałek.
– A tu ma wodę i mydło. U mnie wygód nie ma, ale trzeba być czystym na ciele i duszy. – Wskazała stojący w najdalszym kącie niski taboret z szeroko rozstawionymi nóżkami, na którym Natasza zauważyła ocynkowane wiaderko z wodą i powieszony na wbitym do ściany haczyku ręcznik.
Salma podeszła do przysadzistej sosnowej komody. Wysunęła najwyższą z trzech szuflad i wyjęła z niej coś białego.
– Niech odzieje kołdrę i poduchę. – Położyła na łóżku białe, nieco sztywne powłoczki. – I niech to włoży, zanim wejdzie do łóżka. W chacie Salmy skromnie, ale czysto. – Zbliżyła się do dziewczyny i włożyła jej w ręce poskładaną, wykrochmaloną białą koszulę nocną.
– Dziękuję, nawet nie pomyślałam, żeby zabrać z samochodu coś do przebrania – przyznała nieco zawstydzona Natasza.
– Niech dobrze śpi i o nic się nie martwi. Jak rano wstanie, będzie wiedzieć, co dalej robić – rzekła Salma, powoli wycofując się do drzwi. – A gdy będzie chciała wyjść za potrzebą, wygódka jest kawałek za chatą, w prawo od studni, między starą czeremchą a bzem – dodała, po czym cicho zamknęła za sobą drzwi.
Natasza nie odważyła się zapalić świecy, żeby nie puścić z dymem chaty, więc kiedy została sama, wszystkie czynności wykonywała niemal po omacku – towarzyszyło jej tylko wpadające przez niewielkie okienko blade światło księżyca. Po szybkiej toalecie w zimnej wodzie z wiadra skorzystała z wygódki, która z komfortem miała jeszcze mniej wspólnego. W drewnianym, zamykanym na rygiel wychodku unosił się nieprzyjemny zapach, a nad otworem, gdzie wpadały odchody, latała chmara much.
Oblekła kołdrę i poduszkę w poszwy i wreszcie opadła na łóżko. Długo nie mogła usnąć. Twardy siennik uwierał, a sztywna koszula drapała skórę. Ale to nic, najważniejsze było doznanie, że znajduje się na końcu świata, gdzie nie dosięgną jej macki Elżbiety. Zdawała sobie sprawę, jak niemiłą niespodziankę sprawiła Elżbiecie, nie pojawiając się na spotkaniu z Ochojskim, i w pewnym sensie poczuła satysfakcję. Brak zasięgu w tej chwili nie stanowił dla Nataszy przeszkody, a wręcz postrzegała to jako zaletę. Wrażeniu temu towarzyszyło dotąd nieznane uczucie lekkości. Zanim usnęła, jeszcze przez jakiś czas rozkoszowała się swoją anonimowością.
Kiedy rankiem otworzyła oczy, wnętrze tonęło w złocistych słonecznych promieniach, dodających przytulności skromnemu pokoikowi. Natasza usiadła, przeciągnęła się, zauważając ze zdziwieniem, że doskonale wypoczęła. Miała tyle energii, że z powodzeniem mogłaby nią obdarować kilka osób. Rozejrzała się po wnętrzu. Na ścianie między komodą a taboretem, na którym stało wiadro z wodą, zauważyła pęknięte w dolnym rogu, wyglądające na bardzo stare lustro w ażurowej oprawie z ciemnego drewna. Obok łóżka natomiast wisiał kilim przedstawiający jakąś leśną scenkę, dorodnego jelenia, ptaki, a w tle malutkie jeziorko. Pod stopami na drewnianej skrzypiącej podłodze poczuła miękki splot niedużego dywanika, ścianę przy oknie ozdabiała zaś ikona w pozłocistej ramie z wizerunkiem Matki Boskiej. W świetle dnia ten skromny pokoik wydał się Nataszy niepowtarzalny.
Wstała, otworzyła wychodzące na wschód okienko i wyjrzała na zewnątrz. Jej zmysły otuliła oaza zieleni, przetykana innymi pastelowymi barwami. Ta feeria kolorów, zapachów i nieznanych Nataszy do tej pory odgłosów natury sprawiła, że w pierwszej chwili aż zakręciło jej się w głowie. Jakże pięknie wyglądał ten mały fragment świata, w którym się znalazła. Pomyślała, że chciałaby tu zostać na dłużej, a kiedy dotarło do niej, jakie mogłaby ponieść z tego powodu konsekwencje, poczuła w żołądku nerwowy skurcz. Zdała sobie sprawę, że postąpiła wczoraj nierozważnie, lecz bynajmniej nie miała z tego powodu wyrzutów sumienia. Będzie musiała jednak jakoś wytłumaczyć się matce. Przypuszczała, że Elżbietę ogarnie wzburzenie, ale do końca nie potrafiła przewidzieć jej reakcji. Pierwszy raz bowiem Natasza wystawiła rodzicielkę do wiatru.
Rozmyślania przerwały jej dochodzące z dołu odgłosy. Wyglądało na to, że Salma krząta się w kuchni, o czym świadczył brzęk naczyń. W tle przebijał melodyjny głos, najwyraźniej gospodyni lubiła podśpiewywać w gospodarstwie. Dźwięki domowych czynności uzmysłowiły Nataszy, że powinna jak najszybciej się spakować i opuścić dom, żeby nie nadużywać gościnności staruszki. Obmyła się wodą z dzbana, a potem szybko naciągnęła na siebie bawełnianą sukienkę z poprzedniego dnia. Dopiero teraz się zorientowała, że ten ubiór jest zdecydowanie zbyt elegancki jak na prowincjonalne realia. Wystrzałowa kreacja przeznaczona była na wyjście do wykwintnej warszawskiej restauracji U Fukiera, a nie na wycieczkę do podlaskiej głuszy. Natasza nie wiedziała, gdzie dokładnie się znajduje. Minąwszy Białystok, po godzinie miała dotrzeć do Zielonej, lecz w połowie drogi straciła sygnał w nawigacji i zgubiła się w lesie. Po raz pierwszy tak nierozważnie się zachowała. Dotychczas rytm jej życia był zorganizowany z dokładnością szwajcarskiego zegarka.
Na dole Salma powitała ją zabielaną kawą z cykorii i kromkami smacznego chleba ze świeżym masłem, plasterkami czarnej rzepy i pomidora.
– Dobrze dziś wygląda, niech je i nabierze siły. – Staruszka wskazała jej krzesło i wróciła do rozkładania ziół na dużej, przypominającej tacę desce.
– Dziękuję. – Natasza zajęła miejsce i w szybkim tempie pochłonęła śniadanie.
Kiedy chwilę później obok niej pojawiła się gospodyni, pospiesznie wstała.
– Powinnam się już zbierać. Będę wdzięczna, jeśli wytłumaczy mi pani, jak dojść do samochodu i dostać się do jakiejś głównej drogi, skąd dojadę do Zielonej. Wczoraj było ciemno, więc…
– Niech zostanie i nabierze siły.
Natasza wyczuła nieustępliwe spojrzenie Salmy.
– Powinnam do kogoś zadzwonić. Myślę, że ta osoba może się o mnie martwić. Wczoraj wyjechałam nagle i nic o tym nie powiedziałam – tłumaczyła Natasza jak gdyby w obawie, że staruszka z jakiegoś powodu może nie chcieć wskazać jej drogi. Nie pamiętała, jak wczoraj tutaj dotarła. Było już ciemno, poza tym leśne ścieżki jawiły się jej niczym plątanina pajęczych nitek tworzących sieć.
– Dobrze, że wyjechała. Powinna odpocząć. W oczach życia nie widać. – Salma nie spuszczała wzroku z Nataszy. – Jeśli chce, niech zadzwoni, ale lepiej dla niej, jak jeszcze zostanie w kryjówce. Kiedy drogi za bardzo się gmatwają, trzeba się zatrzymać i znaleźć tę właściwą – mówiąc to, Salma zerkała za uchylone okno, jakby czegoś wyczekiwała.
Natasza nie bardzo wiedziała, jak odnieść się do nieco filozoficznego wywodu staruszki, ale jedno musiała przyznać – jej życiowe drogi rzeczywiście były mocno splątane. Nie umiała znaleźć tej głównej, którą mogłaby bezpiecznie i bez pośpiechu podróżować. Czyż wczorajsza sytuacja w pewnym sensie nie była manifestacją tego, co działo się w jej życiu? Natłoku myśli i niewyraźnego celu, którego do tej pory nie potrafiła jasno określić.
– Jak chce, to niech się szybko zbiera i zejdzie ze mną do Łopianówki. Stamtąd do szosy rzut kamieniem, na pewno trafi. – W pewnym momencie Salma zdjęła przewiązaną w pasie zapaskę, zawieszając ją na przytwierdzonym do ściany przy piecu haczyku. Wygładziła dłońmi fałdy długiej spódnicy, sprawiając wrażenie, że się jej spieszy.
– Tak, oczywiście. – Natasza od razu się poderwała, sięgając po torebkę, w której miała dokumenty, portfel i kilka drobiazgów, jakie wczoraj zabrała z samochodu.
Chwilę później schodziły w dół niewysokiego pagórka i kroczyły leśnymi dróżkami. Dotarły w końcu do niewielkiej polany, nazwanej przez Salmę Łopianówką, skąd przez ażurową zieleń liści widać było bagażnik zaparkowanego na końcu szutrówki samochodu Nataszy.
– Niech jedzie w tę stronę co wczoraj. Po lewo zobaczy schowaną za jodłami drogę. Niech tam skręci. Przetnie las i wyjedzie na gościniec przy Starych Głaziskach.
– Przy Starych Głaziskach? – Natasza starała się dokładnie zapamiętać wskazówki staruszki.
– Mała miejscowość. Niech podejdzie do sklepu albo do sołtysa i spyta, jak dojechać do Zielonej – tłumaczyła cierpliwie Salma.
– Dziękuję bardzo! – odpowiedziała ze szczerą radością Natasza. – Za wszystko dziękuję, za gościnę, nocleg, rady – wymieniała z uśmiechem.
– Gdy będzie chciała, niech wróci, wie, jak dojść – powiedziała Salma oszczędnie, a potem nagle chwyciła rękę dziewczyny w przegubie i dodała nieco cieplejszym tonem: – I niech na siebie uważa.
Kiedy Natasza jechała później we wskazanym kierunku, cała ta sytuacja, pobyt i noc w chacie Salmy wydawały się jej snem. Dość szybko – tak jak zapowiadała staruszka – dotarła do Starych Głazisk. Nietrudno było zauważyć zarówno sklep, jak i dom z umieszczoną na nim tabliczką „Sołtys”, ponieważ tę niewielką miejscowość przycupniętą u ściany lasu tworzyło zaledwie kilkanaście domów. Najpierw udała się do sklepu, licząc, że tam uzyska dalsze wskazówki.
Tęga ekspedientka w opiętym granatowym fartuchu w białe groszki, obcesowo przyglądając się Nataszy, nawet nie starała się ukryć, że przyjezdna dziewczyna stanowi w tych stronach niecodzienne zjawisko.
Natasza przywitała się grzecznie, kupiła butelkę wody i od razu przeszła do rzeczy. Ku jej radości sprzedawczyni w miarę jasno wytłumaczyła, jak dostać się do drogi, z której łatwo będzie dojechać do Zielonej. Okazało się, że poprzedniego dnia Natasza całkowicie się zgubiła, jadąc w innym kierunku.
Wyszedłszy ze sklepu, udała się na niewielki pagórek, gdzie podobno można było złapać zasięg. Postanowiła zmierzyć się z sytuacją i zadzwonić do matki. Koniecznie musiała skontaktować się też z Weroniką. Znalazła zacieniony zakątek i usiadła na polnym kamieniu. Szybko, żeby mieć to już za sobą, wybrała numer Elżbiety. Na odpowiedź nie musiała długo czekać.
– Gdzieś ty się podziała?! Czekaliśmy na ciebie z Ksawerym prawie dwie godziny! Czyś ty do reszty zgłupiała! Gdzie jesteś?! – Ze słuchawki wysypała się litania wymówek.
Natasza odruchowo odsunęła komórkę od ucha. Poczuła złość. Nieraz się z matką nie zgadzała, bardzo się od siebie różniły, ale nigdy wcześniej podniesiony głos Elżbiety nie działał na dziewczynę tak jak w tej chwili. Słuchając tej lawiny wyrzutów, Natasza nagle pojęła, że matka nawet nie zapytała, dlaczego nie pojawiła się na umówionym spotkaniu, tylko od razu przeszła do słownej ofensywy. Dziewczyna zdała sobie sprawę, że przecież mogła mieć wypadek albo mogło ją spotkać coś złego, czego Elżbieta najwyraźniej wcale nie zamierzała brać pod uwagę.
– No czemu się nie odzywasz?! Wyjaśnij mi to zaraz! – Wydawało się, że brak reakcji ze strony córki jeszcze bardziej kobietę rozsierdził.
– Wyjechałam, nie będzie mnie w najbliższym czasie – odparła Natasza po chwili wyjątkowo spokojnym tonem.
– Co?! Jak to wyjechałaś, przecież…
– Po prostu wyjechałam, muszę odpocząć od tego wszystkiego.
– Nie wierzę! To nie dzieje się naprawdę! – biadoliła dalej Elżbieta, nie spuszczając z tonu, choć było słychać, że reakcja dotąd uległej córki bardzo ją zaskoczyła. – Musisz natychmiast wrócić, postaram się to wszystko jeszcze odkręcić. Powiem Ksaweremu, że jesteś chora, straciłaś przytomność, zwichnęłaś nogę… Nieważne, coś z tych rzeczy. Przekażę mu to tak, żeby uwierzył. – Gdy plan „A” zawiódł, Elżbieta natychmiast zaczęła wprowadzać w życie jego modyfikację.
– Mamo! – Natasza nie mogła dłużej tego słuchać. – Nawet nie zapytałaś, jak się czuję – dodała cicho.
– Jak się czujesz?! – Elżbieta głośno się roześmiała. – Widzę, moja panno, że do reszty pomieszało ci się w głowie. Nie wiem… może ostatnio rzeczywiście mogłaś poczuć się trochę przytłoczona nadmiarem obowiązków, ale na to, jak się zachowałaś, nie ma żadnego wytłumaczenia. Masz natychmiast wracać do Warszawy. Resztę uzgodnimy, gdy się spotkamy...
– Nie wrócę – przerwała matce Natasza. – Przynajmniej na razie. Zostanę na kilka dni, chcę złapać oddech.
– No nie! Chyba ktoś cię podmienił! Słuchaj… – Żeby zebrać myśli, Elżbieta zrobiła dłuższą pauzę. Rozmowa z Nataszą przebiegała wyraźnie według scenariusza, którego nie przewidziała, była jednak wdzięczna, że niefrasobliwa dziewczyna w ogóle się do niej odezwała. Ależ musiała wczoraj świecić za nią oczami przed Ksawerym. Wystarczyło, żeby Natasza tylko się pojawiła, i już miałyby w kieszeni świetny kontrakt. A tak, nie wiadomo, czy Ochojski nie weźmie na jej miejsce jakiejś pierwszej lepszej gąski, gotowej przy najbliższej nadarzającej się okazji wskoczyć mu do łóżka. – Słuchaj… – Elżbieta zaczęła po chwili spokojnie, tłumiąc irytację. – Masz rację, ostatnio żyłaś w nieustannym biegu, ale przecież to jest wpisane w twój zawód. Wiesz, że bez zaangażowania i wysiłku nic nie można w życiu osiągnąć. – Starała się mówić łagodnie. – Obiecuję, że jak już dopniemy całą tę sytuację z Ksawerym, polecimy na długie wakacje. Teneryfa, Maroko, a może Malediwy? – kusiła, przybierając słodką barwę głosu.
– Mamo, ja… ja naprawdę jestem już bardzo zmęczona. Potrzebuję zostać tu tylko na kilka dni. I nie chcę lecieć na Malediwy, bo właśnie odkryłam, że w Polsce istnieją cudowne miejsca.
– A właśnie… Gdzie ty w ogóle jesteś? – Elżbieta w końcu zadała córce pytanie, które powinno paść już na początku.
– Przyjechałam do Weroniki na Podlasie – wyjaśniła oględnie Natasza.
Elżbieta przelotnie poznała koleżankę córki, wpadły na siebie ze dwa razy. Jednak po tych spotkaniach zyskała pewność, że zagorzała pani ekolog nie jest odpowiednim towarzystwem dla Nataszy.
– Na Podlasie?!
– Tak – odparła spokojnie Natasza.
– Przedkładasz wyjazd do jakiejś pipidówki nad lukratywny kontrakt, dzięki któremu twoje życie może nabrać zupełnie innej jakości?! Nie mogę tego pojąć. Chyba nie muszę ci mówić, ile wysiłku kosztowało mnie, żeby Ksawery zwrócił na ciebie uwagę – ciągnęła oburzona Elżbieta.
Natasza szybko się zorientowała, że dalsza rozmowa z matką nie ma sensu. Nie miała ochoty wysłuchiwać nic więcej na temat Ochojskiego, którego nie darzyła zbytnią sympatią, ani wymówek, jak jest niewdzięczna i nieodpowiedzialna.
– Mamo, wrócę za kilka dni… może tydzień – poinformowała matkę najdelikatniej, jak było to możliwe.
– Ty naprawdę oszalałaś – jęknęła Elżbieta. – Jak mam do ciebie dotrzeć, co jeszcze powiedzieć, żebyś nabrała rozumu?
– Mamo, nic nie mów, bo i tak mnie nie przekonasz. Podjęłam już decyzję, wrócę za tydzień i wtedy spokojnie porozmawiamy.
– Za tydzień?! Za tydzień, moja droga, to ty już nie będziesz miała do czego wracać. Lepiej to sobie przemyśl. Później nawet ja nie będę mogła tego odkręcić. Dobrze wiesz, że show-biznes rządzi się swoimi prawami.
Po głosie Elżbiety Natasza wywnioskowała, że jest ona dotknięta do żywego.
– Zgoda – rzekła Natasza na odczepnego, żeby zakończyć już rozmowę.
– Zadzwonisz? – spytała z nadzieją matka.
– Dam ci odpowiedź – odparła wymijająco Natasza, choć była pewna, że nie wróci nazajutrz do Warszawy. Jak nigdy wcześniej czuła, że potrzebuje tych kilku dni, by złapać oddech. A okoliczności, piękna przyroda i świeże powietrze temu sprzyjały. Cieszyła ją ta perspektywa.
Sprzedawczyni na tyle dobrze wytłumaczyła, jak dojechać do Zielonej, że Natasza dotarła tam bez błądzenia. Po skończonej rozmowie z matką próbowała jeszcze dodzwonić się do przyjaciółki, lecz ta nie odbierała. Wprawdzie Weronika nie dalej jak przedwczoraj podczas rozmowy telefonicznej ponowiła zaproszenie, ale po drodze Natasza poczuła obawy, że przecież może jej nie zastać. I rzeczywiście dość szybko pożałowała, że wcześniej nie uprzedziła Weroniki o swoim przyjeździe. Drzwi niewielkiego parterowego domku pozostały zamknięte nawet wówczas, gdy zapukała i kilkakrotnie nacisnęła przycisk dzwonka. Wszystko wskazywało na to, że właścicielki nie ma. Natasza nie wzięła pod uwagę, że sprawy mogą przybrać taki obrót. Gdy już chciała odejść, usłyszała sygnał komórki. Ucieszyła się, widząc na wyświetlaczu numer przyjaciółki. Niestety, kilkunastominutowa rozmowa uświadomiła Nataszy, że nieco lekkomyślnie podjęła decyzję o odwiedzinach. Okazało się, że dzień wcześniej Weronika wyjechała na szkolenie do Bawarii. Niespodziewanie zwolniło się miejsce i dziewczyna postanowiła poszerzyć wiedzę z zakresu biocenozy leśnej. Pech chciał, że klucze od domu, które w razie wyjazdów zostawiała u zaprzyjaźnionej sąsiadki, tym razem zabrała ze sobą. Nagły wyjazd tak ją zaskoczył, że o tym nie pomyślała. Miała wrócić dopiero za tydzień.
Cały wcześniejszy entuzjazm Nataszy prysnął. Było południe i słońce grzało niemiłosiernie. Z pewnym oporem pomyślała, że pewnie wróci do Warszawy. Nie uśmiechało się jej spotkanie z matką i Ochojskim. Nie miała ochoty na podpisywanie kontraktu, dzięki któremu – jak twierdziła matka – kariera Nataszy nabierze jeszcze większego tempa. Nie zależało jej na tym, a wręcz męczyło. Od dziecka znajdowała się w centrum uwagi i coraz częściej marzyła o spokoju. Chciała być szara i nijaka, niezauważalna.
Ruszyła powoli, kierując się na Warszawę. Drogę z Zielonej dobrze oznakowano, więc nie włączała nawigacji. Nie miała się do kogo spieszyć. Poza matką, dla której, jak właśnie się przekonała – zresztą po raz kolejny – była tylko pionkiem w grze o sławę, nikt na nią nie czekał. Ojca prawie nie pamiętała, zmarł, gdy miała kilka lat. Był od Elżbiety sporo starszy i jak Natasza niejasno kojarzyła, grał w życiu matki raczej rolę mentora i opiekuna niż ukochanego mężczyzny. Po jego śmierci Elżbieta bynajmniej nie stroniła od męskiego towarzystwa, ale miała dość wygórowane oczekiwania, związane przede wszystkim z grubością portfela i statusem społecznym. Matka obracała się w środowisku biznesowym, a ze względu na Nataszę ze wszystkich sił starała się jeszcze poszerzyć kręgi znajomych w show-biznesie. Ojciec zostawił jej dobrze prosperujące biuro nieruchomości, którym Elżbieta dość umiejętnie zarządzała. Z czasem część obowiązków scedowała na zaufanych współpracowników, żeby zająć się karierą córki.
Gdy Natasza dotarła do rozwidlenia dróg, nagle ją olśniło, że przecież może wynająć w pobliżu pokój. Choćby i na dwa dni, tylko po to, by oderwać się od dotychczasowego życia. Od tej chwili zaczęła dokładnie przyglądać się mijanej okolicy. Co jakiś czas na trasie pojawiały się tabliczki informacyjne z nazwami pensjonatów i gospodarstw agroturystycznych. Zawróciła, lecz tym razem postanowiła pojechać w kierunku Białowieży.
Nawet nie zauważyła, kiedy telefon znów stracił zasięg. Minąwszy słoneczne bezdroża i malownicze łąki, wjechała w wąską szosę, wzdłuż której ciągnął się las. Dopiero po jakimś czasie zorientowała się, że od kilkunastu minut nie minęła już żadnego znaku ani tablicy informacyjnej. A potem nagle, jakby znikąd, pojawiło się niejasne przeczucie, że zmierza we właściwym kierunku i zaraz dotrze na miejsce. Jakież było jej zdziwienie, kiedy z lewej strony dojrzała strzałkę wskazującą drogę do Starych Głazisk. To oznaczało, że znajduje się na szosie prowadzącej do chaty Salmy. Pod wpływem tego odkrycia zjechała na pobocze i wyłączyła silnik. Sięgnęła po butelkę wody mineralnej, upiła kilka łyków. Musiała ochłonąć i wszystko przemyśleć. Ten nagły zbieg okoliczności zadziwił ją do tego stopnia, że aż się roześmiała. „Czy powinnam tam wrócić?” Obejrzała się na tylną szybę, starając się wypatrzyć ukrytą w zieleni drzew i wysokich traw drogę. Choć Salma wydawała się Nataszy najdziwniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkała, coś ciągnęło ją do tej osobliwej staruszki i miejsca, gdzie mieszkała.
Działając jakby pod wpływem impulsu, uruchomiła silnik, zawróciła i jadąc pomału w przeciwną stronę, przypatrywała się poboczu. Była pewna, że zaraz dojrzy miejsce, gdzie wczoraj zostawiła samochód. Tak też się stało i nim minęło dziesięć minut, zaparkowała na końcu szutrówki. Tym razem przy drodze stało też kilka innych samochodów. Trochę ją to zdziwiło, w pobliżu bowiem – jak już zauważyła – nie było żadnych domostw. Miała nadzieję, że bez kłopotu trafi do chaty staruszki. Rankiem, kiedy Salma odprowadzała ją do głównej szosy, Natasza starała się zapamiętać jak najwięcej mijanych po drodze charakterystycznych szczegółów.
Zanim ruszyła, przepakowała jeszcze z walizki do podręcznej torby kilka ubrań i przybory toaletowe. Większość sukienek, eleganckich bluzek i spódnic zostawiła w samochodzie. Wzięła właściwie tylko to, w czym – jak jej się wydawało – będzie mogła swobodnie się poruszać w tej dzikiej okolicy, czyli legginsy, podkoszulki i dresowe spodnie, w które zwykle się przebierała, gdy po pracy wracała do hotelowego pokoju, szczęśliwa, że może zdjąć krępującą elegancką odzież i zmyć tonę makijażu.
Najpierw doszła do Łopianowej Polany, a potem, o dziwo bez problemu, znalazła drogę do chaty Salmy. Zupełnie jakby prowadziła ją znajoma ścieżka, a obok co chwilę pojawiały się wskazówki: zwalone drzewo tworzące mostek nad cieniutkim strumykiem czy ogromna dziupla w wiekowym dębie, wyglądająca jak mieszkanie leśnego skrzata. Rozkoszując się przyjemną wędrówką, nawet nie zdążyła pomyśleć, co powie Salmie, kiedy ponownie stanie w progu jej domu. Obawy naszły ją, gdy jeszcze z oddali zauważyła na ławce przed chatą kilkoro ludzi. Zupełnie jakby czekali w kolejce. Po tym, jak wczoraj Salma uraczyła ją naparem z ziół, Natasza domyślała się, że staruszka trudni się leczeniem.
– Dzień dobry – rzekła niepewnie.
Siedząca na ławce starsza kobieta w słomkowym kapeluszu, z opuchniętymi nogami, które wysunęła przed siebie, skinęła na nią.
– Niech panienka spocznie, to trochę potrwa. Jestem ostatnia. – Wskazała dostawioną obok prymitywną ławeczkę.
Natasza zrozumiała, że nie może teraz tak po prostu wejść do domu i przeszkadzać Salmie, skorzystała więc z zaproszenia i usiadła. Kątem oka obserwowała oczekujących przed chatą. Dwóch siwych mężczyzn stało pod starą gruszą, zawzięcie dyskutując. Natasza starała się wyłowić jakieś szczegóły z tej rozmowy.
– Panie – mówił jeden, niższy, z pałąkowatymi nogami i długimi rękoma, zawzięcie gestykulując. – Jak żem był pierwszy raz, to mnie dwóch szwagrów ledwo tu zawlekło. Pod boki mnie wzięli i ciągnęli jak kłodę, a teraz… Widzisz pan, sam przylazłem. – Poklepał się po biodrach.
– To może być i na moje kulasy dopomoże, bo tyle po doktorach chodzę i nic. Portmonetka tylko coraz cieńsza, a w gorle taka piekotka od tych lekarstw, co mi kazują brać.
– Pomoże, pomoże, nic się pan nie bój. Nie znam człowieka, któremu by ta babina nie pomogła. W mojej rodzinie to wszystkich na nogi postawiła. Jak tylko któremu coś się dzieje, od razu do Salmy. Ale ona też coraz starsza, nie wiadomo, jak długo tak pociągnie. Tela liudzi się tu przewija, że babina musi mieć siłę. Czasem, jak ich tu za dużo przy chałupie przysiądzie, od razu gada, że nie przyjmie. Ale dziś… – Wprawnym okiem ocenił długość kolejki. – Nie jest źle, kilka godzin czuwania.
Siedzące na ławce kobiety też wychwalały Salmę pod niebiosa, podając liczne przykłady, jak to staruszka niemal z zaświatów wyciągnęła niejednego nieboraka. Co ciekawe, nikt się nie uskarżał i każdy cierpliwie czekał na swoją kolej, a wokół chaty panował przyjemny, radosny nastrój. Obcy ludzie wydawali się sobie bliscy, jak gdyby na tej niewielkiej zielonej przestrzeni teraz stanowili jedną rodzinę.
Natasza jako jedyna nie odzywała się, za to z przyjemnością przysłuchiwała się toczonym rozmowom.
– No to żeśmy się doczekały – stwierdziła w pewnym momencie siedząca obok kobieta. – Ja to jestem cierpliwa, ale już mnie zaczynają brać duszności, a nogi… – Wskazała obrzęknięte łydki. – Szkoda gadać, a jeszcze trzeba zejść do gościńca.
Natasza obdarzyła sąsiadkę współczującym spojrzeniem.
– A panienka to po co tu przyszła? – spytała kobieta bez zbędnych ceregieli, nachalnie przypatrując się dziewczynie, jak gdyby szukała u niej jakichś objawów choroby czy niedoskonałości. – Młodziutka taka, ładniutka jak malowanie…
– Muszę porozmawiać z panią… Salmą – odparła w końcu na odczepnego dziewczyna, mając nadzieję, że takie wytłumaczenie zadowoli sąsiadkę.
– Aaa, rozumiem, młodzi to teraz nie radzą sobie z życiem. Wydelikaceni i roszczeniowi. A może to świat nie taki jak trzeba? – zastanawiała się kobieta.
Natasza uśmiechnęła się nieśmiało, lekko kiwając głową. Miała nadzieję, że sąsiadka nie będzie jej dłużej ciągnęła za język. Na szczęście po chwili zawiasy w drzwiach zaskrzypiały, a na progu pojawił się łysy, okrągły jak baryłka mężczyzna z czerwoną twarzą i dużym kartoflanym nosem.
– Gada, żeby włazić. – Skinął na sąsiadkę Nataszy, a potem z jakąś lekkością, nijak niepasującą do jego masywnej postury, oddalił się w stronę ścieżki.
Kiedy kobieta weszła do chaty, dziewczyna po raz kolejny wstała, żeby rozprostować nogi. Zajrzała za chałupę, gdzie rosło kilka owocowych drzew, przeszła obok niewielkiego warzywnego poletka i wzdłuż gęstych krzaków malin, za którymi odkryła niziutką ławeczkę. Potem obeszła olbrzymią, rozczapierzoną wierzbę, kilkanaście metrów dalej zauważywszy mały, pokryty zielonym kożuchem staw, i choć korciło ją, żeby jeszcze dokładniej przyjrzeć się wszystkiemu, postanowiła wrócić na ławkę.
Kiedy po pewnym czasie ostatnia pacjentka wyszła z chaty, Natasza powoli przekroczyła próg i nieśmiało zajrzała do kuchni. Nie zastała tam jednak gospodyni.
– Dzień dobry. – Dziewczyna rozglądała się po sieni.
– Niech wejdzie. – Usłyszała znajomy głos, dochodzący zza przeciwległych drzwi.
Opieszale, niepewna reakcji Salmy, weszła do niedużej izby. Na środku, za masywnym dębowym stołem nakrytym płóciennym obrusem, siedziała gospodyni.
– Dobrze, że wróciła, tu jej nie będzie źle – powiedziała staruszka na powitanie, zupełnie tak, jakby spodziewała się Nataszy.
– Miałam się zatrzymać u koleżanki, ale… wyjechała…
– Niech się nie tłumaczy, miała zostać, to zostanie. Zje ciepłą strawę i pomoże w gospodarstwie. Izby trzeba zamieść, wody ze studni uciągnąć i przy chałupie zrobić porządek. Ludziska zawsze naniosą brudu. – Salma spojrzała na zapaloną, grubą, woskową świecę, umieszczoną w mosiężnym, pokrytym patyną świeczniku.
– Ale od tego jest stara Salma, żeby pomóc pousuwać te paskudztwa. Ludzie często ślepe, nie wiedzą, czego chcą. – Staruszka wstała, poprawiła zagniecenia na lnianej spódnicy, po czym skierowała się do masywnej komody, zdjęła z niej kadzielnicę, z której unosił się dymek o korzennym zapachu, i odstawiła ją na parapet. Smużka wonności uleciała na zewnątrz przez uchylone nieduże okienko, opływając rosnące w glinianych donicach jaskrawoczerwone pelargonie.
Natasza dyskretnie obrzuciła spojrzeniem wnętrze. Na stole leżała opasła, wyglądająca na bardzo starą książka w podniszczonej okładce i okulary z grubymi szkłami w rogowej oprawce. Jedną z białych ścian ozdabiał obraz przedstawiający jakąś biblijną scenę, w ramie z ciemnego drewna, a nad komodą wisiała ikona, rzucająca na pomieszczenie złocisty poblask. Wszystko było stare i lekko sfatygowane, ale pasowało do tego niedzisiejszego miejsca: pomalowana niewprawnymi pociągnięciami pędzla dwudrzwiowa szafa, stojące obok wiekowe krosna, niebieski dzban z wodą.
– Niech idzie do kuchni, zje i trochę odpocznie – zakomenderowała Salma, wychodząc.
Dziewczyna z przyjemnością usiadła w znajomym pomieszczeniu pachnącym ziołami i bulgoczącą na piecu strawą. Salma nalała na talerz porcję zupy jarzynowej zabielonej śmietaną.
– Nie chciałabym przeszkadzać, ale wczoraj mówiła pani, że mogę…
– Niech nie marudzi, tylko je, póki ciepłe. Widać, że głodna. Jak tu trafiła, to niech zostanie, ile chce – przerwała jej Salma, krzątając się przy piecu i kredensie.
W końcu głód wziął górę i dziewczyna, porzuciwszy dylematy, zaczęła pałaszować. Kiedy brała do ust ostatnią łyżkę, w otwartych drzwiach pojawił się duży biały kot. Zwierzak niespokojnie łypnął okiem w stronę gościa, ale po chwili już łasił się do nóg Salmy.
– Szura, ancymonie… Gdzieś się podziewał od wczoraj? – Staruszka kucnęła, z czułością gładząc kota po wygiętym w łuk grzbiecie.
Natasza z przyjemnością przyglądała się tej scence. Uwielbiała koty, ale nigdy nie miała własnego zwierzątka. Kiedy była dzieckiem, Elżbieta nie chciała się zgodzić nawet na chomika, uważając wszystkie czworonożne stworzenia za siedlisko groźnych zarazków. Nie pozwoliła nawet córce głaskać spotykanych na przykład w parku psiaków. Uważała, że Natasza złapie od zwierząt jakieś choróbska. Miała na tym punkcie bzika.
– Powinna jeszcze zjeść dokładkę. Jeśli czuje głód, trzeba jeść. – Nie czekając na odpowiedź, Salma nalała na talerz Nataszy dodatkowe trzy chochle zupy.
Dziewczyna się nie sprzeciwiła, rzeczywiście wciąż była głodna. Później staruszka uraczyła ją jeszcze ziemniakami omaszczonymi masłem, dużą porcją świeżutkiej sałaty, a do tego podała kwaśne mleko. Sama zjadła niewiele. Wydała się Nataszy zmęczona i nieco zamyślona. Rozmowa się nie kleiła, dziewczyna pytała staruszkę o konkretne sprawy, a ta odpowiadała po swojemu. Mimo wszystko Natasza postanowiła jasno określić zasady swojego pobytu.
– Pani Salmo, dziękuję za gościnę. Nie chciałabym jednak być dla pani ciężarem. Proszę podliczyć wydatki i podać mi kwotę, jaką powinnam pani zapłacić. – Podeszła do sprawy racjonalnie, lecz Salma najwyraźniej wymykała się wszelkim koncepcjom i wyobrażeniom dziewczyny. Żyła według swoich reguł i postawa biznesowa najwyraźniej była jej obca.
– Pomoże w gospodarstwie i niech zostanie, ile chce – powtórzyła twardo staruszka, wycierając ogorzałe, pomarszczone dłonie w kraciastą ścierkę.
Natasza westchnęła, bo uświadomiła sobie, że dyskusja z Salmą prowadzi donikąd. Cała ta sytuacja wydawała jej się dziwna. Do tej pory za każdą usługę zawsze rozliczała się za pomocą pieniędzy. Nie wyobrażała sobie, jak w dzisiejszym świecie można funkcjonować bez tego. Okazało się, że w chacie Salmy panują zupełnie inne zasady. Natasza nie mogła tego zrozumieć, ale stwierdziła, że nic jej się nie stanie, jeśli zostanie tutaj choćby na dwa dni. Za jedzenie i przytulny pokoik na stryszku odwdzięczy się staruszce pomocą w pracach domowych. Nawiasem mówiąc, była ciekawa, jak jej się to uda, ponieważ od dziecka zwykle ktoś ją w takich sprawach wyręczał.
Skoro zasady – przynajmniej ze strony Salmy – zostały określone, Natasza postanowiła dowiedzieć się, w jaki sposób jeszcze dzisiaj może przysłużyć się właścicielce.
Było już późne popołudnie, a w powietrzu wyczuwało się nadchodzący wieczór.
– Niech napełni te wiadra na wodę, co stoją w sieni. Pozamiata w kuchni i przed chałupą. Miotły znajdzie w składziku na zewnątrz. A potem niech się umyje i idzie spać. W chacie Salmy wstaje się skoro świt, wraz ze słońcem – poinformowała Nataszę gospodyni, a następnie udała się skrzypiącymi schodami na górę.
Dziewczyna słyszała nad sobą jęki trzeszczącej podłogi. Pomyślała nawet, że staruszka lada chwila wpadnie razem z wiekowymi deskami do kuchni. Czym prędzej postanowiła więc wywiązać się z powierzonego jej zadania. Natasza wzięła sobie do serca polecenie Salmy. Chciała, żeby staruszka była z niej zadowolona.
Jeśli wcześniej sądziła, że sprzątanie pójdzie jak z płatka, była w błędzie. Wszystko sprawiało jej trudność. Nie potrafiła nawet umiejętnie chwycić miotły, ponieważ zwykle używała odkurzacza, i dopiero po kilkunastu minutach złapała właściwy rytm. Potem, kiedy sprzątała podwórze, a wiatr, bawiąc się z nią w kotka i myszkę, co chwilę rozwiewał zagarnięte na kupkę śmieci, pomyślała, że to syzyfowa praca. Przy studni też kręciła się dobre kilka minut, zanim zdecydowała się spuścić pierwsze wiadro, a kiedy napełniła pięć kolejnych, była tak zmęczona, jak jeszcze nigdy wcześniej. Leżąc późnym wieczorem w pościeli, czuła każdy mięsień. Ledwo się umyła i przebrała, tym razem w swoją piżamę, i już padła na łóżko. Zegar wskazywał dwudziestą drugą, na zewnątrz panowała jeszcze szarówka, a w chacie było cicho jak makiem zasiał. Co jakiś czas coś gdzieś skrzypnęło i zaszurało, jak gdyby dom rozciągał swoje kości, ale Natasza nie słyszała żadnych kroków i odgłosów świadczących o tym, że Salma jeszcze się krząta na dole.
Kiedy ucichły głosy ptaków, w pobliskim stawie zaczęły przekomarzać się żaby. Natasza wsłuchiwała się w te dźwięki z wielką przyjemnością. Zmęczenie fizyczne sprawiło, że jej umysł się wyciszył, i gdy teraz tak spokojnie leżała na stryszku w starej chacie, czuła się naprawdę wspaniale. Oddychała miarowo, coraz bardziej się odprężając. Powoli ogarniała ją senność.
Wtem coś wskoczyło na łóżko. W jednej chwili rozbudziła się i usiadła. Na skraju kołdry siedział kot Salmy. Dłuższą chwilę patrzyła na zwierzę, aż w końcu powoli i ostrożnie wyciągnęła w jego stronę rękę.
– Szura…? – Zbliżyła dłoń o kolejne kilka centymetrów. – Pewnie ci się nie podoba, że tu jestem, hm? – Spojrzała prosto w jego miodowe, cętkowane oczy.
Kocur zbliżył się do niej niespiesznie, najpierw obwąchał dłoń, a potem wskoczył na kolana. Natasza pogładziła go po grzbiecie. Nie sprzeciwiał się, a nawet odniosła wrażenie, że to mu się podobało. Dotyk miękkiej, białej jak mleko sierści Szury był dla Nataszy tak miłym doznaniem, że zapragnęła przytulić się do niego. Kiedy jednak kocur zorientował się, że dziewczyna chce przekroczyć pewną granicę, zeskoczył z łóżka i nim się spostrzegła, czmychnął przez okno.
– Dobranoc, Szura – powiedziała, zanim ponownie ułożyła się do snu. – Cieszę się, że mnie przyjąłeś.
Dziwne, ale kiedy nazajutrz się obudziła, miała wrażenie, że to miejsce jest jej wyjątkowo bliskie. A to, czym się zajmowała do tej pory, pełen blichtru świat, w którym egzystowała, jawiło się jej męczącym snem. Wstała skoro świt pełna wigoru, ledwo słońce musnęło szybę nieśmiałym jeszcze promieniem. Było wpół do piątej, a o tej porze, będąc w domu, zwykle smacznie spała. Gdy przebrana, po orzeźwiającej toalecie w zimnej wodzie zeszła na dół, Salma w najlepsze krzątała się w kuchni. W pomieszczeniu unosił się przyjemny zapach, stanowiący mieszaninę mleka, słodyczy i wonnych kwiatów.
– Jak spała? – Salma zerknęła na Nataszę, nie przerywając zajęć.
– Dobrze… Właściwie to idealnie. Ani razu się nie zbudziłam – zauważyła ze zdziwieniem Natasza, która czasami miewała kłopoty ze snem. – Może ja pomogę… – Podeszła do Salmy i pochyliła się w jej stronę.
– Potem niech przyniesie drew na opał, ale teraz… – Staruszka obejrzała się na stół, gdzie na sosnowej tacy przypominającej stolnicę leżały porozkładane rośliny. – Niech to zaniesie na stryszek i przyjdzie zjeść śniadanie. Młoda, to szybko fiknie na górę.
Wspiąwszy się po schodach, Natasza miała okazję przyjrzeć się drugiemu pomieszczeniu, przeznaczonemu wyłącznie do suszenia i przechowywania ziół. U powały na jutowych sznurkach zwisały pęki różnych roślin. Zioła suszyły się też na dwóch dużych drewnianych stołach i długiej ławie pod skosem dachu. W zacienionym pomieszczeniu unosił się przyjemny zapach. Przez małe, przysłonięte bawełnianą zasłonką lekko uchylone okienko do środka wpadało świeże powietrze.
Natasza nie wiedziała, gdzie odłożyć tacę, bo w pierwszej chwili stryszek wydał jej się przepełniony. Kiedy jednak rozejrzała się dokładniej, zauważyła wolne miejsce na jednej z półek drewnianego regału. Pozostałe szafki zajmowały butelki z jakimiś płynami, a także wielobarwne puszki i słoiki z suszem.
Po śniadaniu Salma od razu miała dla Nataszy listę dyspozycji. Nie było tego wiele i dziewczyna postanowiła od razu zabrać się do działania. Staruszka zaprowadziła ją do niedużego warzywnika, który należało oczyścić z chwastów.
– Niech wyrwie te małe zielska. I jeszcze te. – Salma dokładnie pokazała Nataszy roślinki, które nieproszone wciskały się między sałatę, rukolę, marchew, buraki i soczyście zielony szpinak oraz jakieś wyższe, próbujące zagłuszyć niewielkie rozety roszponki. Wieczorem, tak jak poprzedniego dnia, dziewczyna miała posprzątać dom i zamieść podwórze. A w czasie, gdy Salma będzie zajmować się pacjentami, Natasza mogła robić, na co przyjdzie jej ochota.
Do dziesiątej uporała się ze wszystkim, co zleciła jej staruszka, więc na chwilę przysiadła na ławce przed domem. Spojrzawszy na swoje dotąd tak wypielęgnowane dłonie, głośno westchnęła. Połamane i brudne paznokcie to jeszcze nic, wczorajsza aktywność fizyczna pozostawiła na rękach dziewczyny odciski, które teraz nieprzyjemnie piekły. Nim się spostrzegła, obok niej usiadła Salma. Staruszka trzymała jakiś kajet, który od razu włożyła w jej ręce.
– Niech to przejrzy, trzeba wiedzieć, co wpycha nam się pod nogi.
– Zielnik – Natasza przeczytała starannie wykaligrafowany napis na okładce i zaraz zajrzała do środka. Poszczególne kartki ozdabiały przyklejone na nich ususzone rośliny, a obok można było przeczytać informacje o tych gatunkach, ich cechach charakterystycznych i właściwościach zdrowotnych.
– Niech patrzy wokół i zapamięta, że to, co najcenniejsze, jest zwykle pod ręką.
Natasza z ciekawością przewróciła kilka kartek. Każdą opracowano z niezwykłą starannością. I choć to dzieło wyglądało na wiekowe, nie było zniszczone.
Tajemnicza staruszka coraz bardziej fascynowała i intrygowała Nataszę. Ciekawiło ją, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami w izbie, kiedy znachorka przyjmowała pacjentów. Tę nieprzeniknioną mądrość Natasza dojrzała w jej oczach już przy pierwszym spotkaniu. Salma roztaczała wokół taką aurę, że nie sposób było przejść obok niej obojętnie. Nie mogły jednak dłużej porozmawiać, gdyż na ścieżce prowadzącej do chaty zauważyły zbliżającą się postać.
Salma wstała, a Natasza, nie chcąc przeszkadzać, udała się do swojego pokoiku. Usiadła na łóżku i przeglądając zielnik, zastanawiała się, co zrobić z dopiero co rozpoczętym dniem. Było niedługo po jedenastej. Czasami, kiedy pracowała do późna, zdarzało się, że o tej porze dopiero się budziła. A dziś miała wrażenie, że zdążyła już zrobić coś pożytecznego. Wciąż czuła mnóstwo energii. Postanowiła, że pojedzie do Starych Głazisk. Chcąc nie chcąc, wypadało w końcu złapać sieć i odezwać się do matki. Poza tym przypomniała sobie, że podczas wczorajszej kolacji Salma wspomniała o pobliskim uroczysku, prawdopodobnie dawnym miejscu kultu Słowian, które tworzyło kilka ogromnych głazów na niewielkiej polanie. Staruszka sugerowała, że warto byłoby to zobaczyć. Kiedy Natasza później cichutko wyszła na zewnątrz, na ławce siedziały już cztery osoby. Czując na sobie zaciekawione spojrzenia, grzecznie się przywitała i szybko ruszyła ścieżką w stronę Łopianówki. Tym razem nawet nie musiała się zastanawiać, dokąd iść, bo nogi prowadziły ją same. Zdawało się, że drogę zna już na pamięć.
Dojeżdżając do Starych Głazisk, zauważyła strzałkę z napisem: „Uroczysko”. Od razu skręciła w wąską alejkę, przy której stały trzy samochody. Zaparkowała, przeczytała wskazówki na tabliczce informacyjnej i ruszyła do celu – miało to zająć dziesięć minut. Trasa była dobrze oznakowana i Natasza, przemierzywszy krótki odcinek sosnowego lasu, szybko znalazła się na miejscu, które zrobiło na niej spore wrażenie. Rozrzucone na polanie potężne kamienie w pierwszej chwili skojarzyły się jej z ogromnymi piłkami porzuconymi przez znudzonego zabawą olbrzyma. Zauważyła innych zwiedzających: dwie kobiety i starszego mężczyznę. Zbliżyła się do pierwszego głazu, a potem przyjrzała się pozostałym. Na trzech największych zauważyła tajemnicze znaki i rysunki. Z każdą chwilą słońce grzało coraz mocniej i po kilku minutach na otwartej przestrzeni Nataszy zrobiło się gorąco, więc ruszyła z powrotem. Po drodze spotkała turystki, chwilę wcześniej widziane na uroczysku, i zaczęła z nimi miłą pogawędkę. Okazało się, że kobiety przyjechały specjalnie, żeby zobaczyć to miejsce. W planie miały jeszcze zwiedzenie położonego w pobliżu w Jesionce dziewiętnastowiecznego szlacheckiego dworku i jakiegoś zagadkowego miejsca związanego z pewną legendą, niedaleko domu znanego malarza. Niestety, nie potrafiły nic więcej powiedzieć na ten temat, a rozstając się z Nataszą przy samochodach, stwierdziły, że dzisiaj odpuszczą sobie dalsze zwiedzanie. Ich informacje zaintrygowały Nataszę. Zaczęła się zastanawiać, jak znaleźć owo tajemnicze miejsce.
Wsiadła do auta, uruchomiła silnik i powoli ruszyła w stronę wsi. Chociaż wciąż nie miała na to ochoty, musiała w końcu zadzwonić do matki. To, że chwilowo jest odcięta od technologii, bardzo jej odpowiadało. Mijał kolejny dzień „wielkiej ucieczki” i w tym czasie jej chaotyczne myśli zdążyły nabrać już nieco przejrzystości. Natomiast ciało, choć zmęczone fizyczną aktywnością, zdawało się odczuwać więcej niż do tej pory, zupełnie jakby budziło się do życia po okresie długiego snu.
Zaparkowała przed sklepem. Przy drzwiach zauważyła sprzedawczynię, która w pośpiechu paliła papierosa i jednocześnie przeglądała telefon.
– Dzień dobry. – Natasza przywitała się z uśmiechem, stając naprzeciw kobiety.
Ekspedientka zgasiła papierosa i wyrzuciła niedopałek do kosza. Komórka wylądowała w obszernej kieszeni stylonowego fartucha.
– Dzień dobry – odparła, przyglądając się przyjezdnej z niemalejącą ciekawością.
Tak jak poprzednio, Natasza kupiła wodę. Zastanawiała się, co mogłaby nabyć, żeby przydało się Salmie, lecz nie miała pojęcia, czego staruszce brakuje. Jak zdążyła się zorientować, znachorka dostawała różne produkty od odwiedzających ją osób. W małej spiżarni przy sieni Natasza odkryła worek z mąką, słoje z miodem i konfiturami. Na drewnianym regaliku stały również pojemniki z kaszą, a wiklinowe kosze wypełniały orzechy i cebula. Widziała, że Salmie nie brakuje ani jaj, ani twarogu, ani też świeżego mleka. Kilka metrów za chatą, w niewielkiej, porośniętej trawą, garbatej ziemiance staruszka trzymała warzywa. Z pobieżnych obserwacji Nataszy wynikało, że Salma w pewnym sensie jest samowystarczalna.
Widząc po raz drugi tę samą klientkę, ekspedientka wyraźnie miała ochotę dowiedzieć się o niej czegoś więcej. I chociaż zadała standardowe pytania: czy Natasza jest turystką, czy zatrzymała się w pobliżu i skąd jest, dziewczyna czuła się niezręcznie. Intuicja podpowiadała jej, że nie powinna informować o miejscu swojego tymczasowego zakwaterowania. W związku z tym umiejętnie zbyła sprzedawczynię wymijającymi odpowiedziami. Zdradziła jedynie, że przyjechała z Warszawy, bo chciała odpocząć. Natasza dowiedziała się za to, gdzie znajduje się owo tajemnicze miejsce, o którym wspomniały spotkane na uroczysku turystki.
– Nie wiem, co tych wszystkich ludzi tam tak ciągnie – dziwiła się sprzedawczyni. – To tylko stara studnia w zapomnianym, zdziczałym sadzie, ale wszyscy wkoło gadają, że to takie miejsce, co to trzeba zobaczyć. Dla mnie to same brednie, ale jak chcą wierzyć, niech wierzą – podśmiewała się.
– Studnia? – zainteresowała się Natasza. – A co jest w niej takiego magicznego?
– No właśnie nie wiem – zapewniła z całą mocą sprzedawczyni, wymownie kiwając głową. – Jak kto chce, to sam sobie bajeczkę wymyśli – kpiła. – Mówią, że jak się do niej wrzuci kamień i wymówi życzenie, to się spełni. Ale… No niechże pani sama powie, przecież mamy dwudziesty pierwszy wiek. Któż teraz wierzy w takie pierdoły? – Oczekując potwierdzenia, nieco dłużej zatrzymała na klientce wzrok.
– No tak… – Uśmiechnęła się Natasza. – Mimo wszystko chętnie zobaczyłabym to miejsce. Mogłaby mi pani wytłumaczyć, jak tam trafić?
– A pewnie – odparła kobieta, a potem z wprawą świadczącą o tym, że musiała robić to już wielokrotnie, objaśniła, jak dojść do starego sadu, gdzie mieści się ta szczególna studnia.
Nataszę kusiło, żeby udać się tam od razu, lecz postanowiła, że wcześniej rozmówi się z matką. Nawet się nie łudziła, że będzie to przyjemna wymiana zdań. Wyjęła komórkę i wybrała numer. Była pewna, że to, co chciała przekazać, nie będzie się Elżbiecie podobać. No i oczywiście musiała się przygotować na wysłuchanie wymówek. Odczekała kilka koniecznych sygnałów, a kiedy włączyła się poczta głosowa, odetchnęła. Już miała schować telefon, gdy ten nieoczekiwanie zadzwonił. Spojrzała na wyświetlacz, tym samym pozbywając się złudzeń.
– No to się doigrałaś. Masz, co chciałaś. – Zamiast ataku, na który była nastawiona, Natasza usłyszała w słuchawce, może nie całkiem spokojny, ale w miarę opanowany głos matki. – Wszystko przepadło, Ksawery nawet nie odbiera telefonu – mówiła z żalem.
– Może to i lepiej. Tak naprawdę…
– Straciłaś wielką szansę, a wydaje mi się, że wcale nie zdajesz sobie z tego sprawy. Dziewczyno, co się z tobą dzieje? – spytała Elżbieta nadzwyczaj spokojnie.
