Córka ognia. Seria CÓRKI ŻYWIOŁÓW - Dorota Gąsiorowska - ebook

Córka ognia. Seria CÓRKI ŻYWIOŁÓW ebook

Dorota Gąsiorowska

0,0
44,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

NIE BÓJ SIĘ SIEBIE I TEGO, CO CZUJESZ. NIE UCIEKAJ PRZED SOBĄ.

Sofia od zawsze czuła się inna. Częste przeprowadzki i nietypowa, egzotyczna uroda nie ułatwiały jej życia. Po śmierci matki dziewczyna odnajduje ukrywane latami listy od ojca, którego nigdy nie poznała. To dopiero początek wielkich zmian w jej życiu. Ostatnio coraz częściej powraca do niej sen o tajemniczej kobiecie przy ognisku… z przerażeniem odkrywa też, że słyszy w głowie głos, który zdaje się przepowiadać przyszłość.

Sofia postanawia ruszyć śladami ojca, które prowadzą ją do rozgrzanej słońcem Andaluzji. Nie spodziewa się jednak, że nie tylko przyjdzie jej zmierzyć się z prawdą o swoim przeznaczeniu, ale i stanie oko w oko z wielkim niebezpieczeństwem. Niczym mroczne cienie tropem dziewczyny podążają osoby, które wiedzą o niej więcej niż ona sama… Dopiero w obliczu zagrożenia Sofia zdaje sobie sprawę, że ktoś, na kogo zawsze może liczyć, niepostrzeżenie zawładnął jej sercem.

Jakie tajemnice przyjdzie odkryć Sofii?

Czy będzie potrafiła odróżnić prawdę od kłamstwa, a oszustwo od miłości?

Jak poradzi sobie z dziedzictwem córek ognia?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 756

Data ważności licencji: 8/27/2030

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ta opowieść płonie niczym palenisko wspomnień: ciepła i porywająca podróż tropem rodzinnych tajemnic. Córka ognia to historia poszukiwania własnej tożsamości w słonecznej Andaluzji. Autorka powraca z kolejną opowieścią, w której magia tli się między słowami, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Gorąco polecam tę książkę!

Anna Gąsiorowska

@annsbooksland

Dorota Gąsiorowska po raz kolejny mnie zauroczyła. Uwielbiam historie, które tworzy. Córka ognia rozpaliła we mnie multum emocji, zachwyciła i zainspirowała. To powieść, której nie sposób odłożyć! Magia, amulety, siła kobiet, tajemnice z przeszłości oraz silne uczucie – ta historia przyciąga jak magnes. Miałam wrażenie, że jestem w środku tych wszystkich wydarzeń. Gwarantuję, że się nie zawiedziecie.

Anna Ficek

@ficek_anna

Córka ognia to skąpana w hiszpańskim słońcu powieść, w której Dorota Gąsiorowska odsłania baśniowy świat na granicy jawy i snu, gdzie przeszłość przeplata się z teraźniejszością, a moc przeznaczenia prowadzi do odnalezienia swojego miejsca na ziemi. Uwielbiam takie nietuzinkowe połączenia!

Ewa Pajdzik-Mętel

autorka bloga „Nie tylko o książkach”

Fascynująca opowieść o odkrywaniu magicznego przeznaczenia. Naznaczona dziedzictwem córek ognia podróż do słonecznej Andaluzji okazuje się wyprawą pełną rodzinnych sekretów, zwodniczej miłości i afirmacji naturalnego piękna. Dorota Gąsiorowska stworzyła niezwykłą powieść, która pobudza wyobraźnię niczym najpiękniejsza baśń.

Miłka Kołakowska

@mozaikaliteracka

Dorota Gąsiorowska pięknie maluje słowem – potrafi zahipnotyzować czytelnika swoimi powieściami. Historie opowiedziane w Córce ognia udowadniają, że nie należy się bać swoich uczuć i zawsze walczyć o siebie. Rodzinne tajemnice, listy, które nigdy nie ujrzały światła dziennego i powracający sen: to dopiero początek tego, co czeka was na kartach tej powieści.

Magdalena Mierzynska

@wyzwanie_zaczytanie 

Córka ognia to porywająca historia pełna tajemnic, których odkrywanie staje się dla czytelnika niezapomnianym przeżyciem. Ta wypełniona kobiecym duchem opowieść to lektura obowiązkowa dla miłośników dobrej prozy. Dorota Gąsiorowska po raz kolejny czaruje słowami, więc przeczytajcie tę książkę jak najszybciej!

Wioleta Sadowska

subiektywnieoksiazkach.pl

Copyright © by Dorota Gąsiorowska

Projekt okładki Eliza Luty / pixELLE.pl

Fotografia na okładce kobieta: © rafaelladiniz / Unsplash pozostałe lustracje: © rawpixel, © Unsplash

Projekt logotypów serii Paweł Panczakiewicz / PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Redaktorka inicjująca Agata Pieniążek

Redaktorka prowadząca Aleksandra Grząba

Redakcja Dorota Pacyńska

Opracowanie tekst CAŁA JASKRAWOŚĆ / www.calajaskrawosc.pl

Opieka produkcyjna Maria Gromek

Opieka promocyjna Zuzanna Macikowska

ISBN 978-83-8427-174-2

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Wydanie I, Kraków 2025

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Ossowska

Sofia

Znów miałam ten sen. Wysokie ognisko gdzieś w górach i dziewczyna siedząca obok, wpatrzona w usiane gwiazdami niebo, jakby z ich ułożenia starała się coś odczytać. Nie pamiętam dokładnie, kiedy po raz pierwszy przyśnił mi się ogień. Miałam może kilka lat, a może uczyłam się w ostatnich klasach podstawówki. Wrażenie, jakie ów sen na mnie wywarł, pozostało we mnie do dzisiaj. Podobnie jak towarzyszące mu odczucia, mieszanina ekscytacji, radości, ale też spajający je głęboki spokój. W sennym obrazie zawsze widzę tę samą młodą kobietę, która być może wygląda nawet jak ja teraz. Ma czarne, sięgające pasa, proste włosy i niebieskie oczy. Tylko ubiór nas odróżnia, dziewczyna ze snu nosi zwiewną długą sukienkę, jakich na pewno dzisiaj nikt już nie wkłada. W pojedyncze pasma jej włosów wpleciono lśniące, wielobarwne koraliki, a nadgarstki zdobią liczne bransoletki. Urzeka, przypomina bohaterkę jakiejś baśniowej historii. Pewnie nawet nią jest, bo jak inaczej można nazwać senne fantazje?

Widok oświetlonego słońcem okna w ciągu kilku minut starł ze mnie ostatnie okruchy snu i powoli zaczęło do mnie docierać, gdzie jestem i po co się tu znalazłam. Skromny pokój, którego wystrój stanowiły jedynie pociemniała od upływu lat sosnowa szafa, komoda i niezbyt wygodny tapczan, skrzypiący niemiłosiernie przy każdym ruchu, przypominają o minionym czasie. Kiedy później obchodzę kolejne pomieszczenia, wyczuwam typowy dla niewietrzonych wnętrz zapach kurzu i wilgoci. Kuchnia z oknem wychodzącym na zarośnięte wysoką trawą podwórko sprawia wrażenie opuszczonej. Wszystkie sprzęty codziennego użytku pochowano w jasnych, podniszczonych szafkach, ze stołu zniknął obrus, a z półek dziergane serwetki. Także duży pokój, niegdyś ulubione miejsce mojej mamy, wydaje się zupełnie inny, bezbarwny, samotny. Zastanawiam się, jak wiele czasu potrzeba, żeby dom zapomniał o swoim właścicielu. Od śmierci mamy minęły dwa lata i dziś chyba po raz pierwszy dotarło do mnie, że ona naprawdę odeszła. Tyle czasu zajęła mi walka ze sobą, by stanąć twarzą w twarz z przeszłością i uporządkować niezbędne sprawy. Z miesiąca na miesiąc odsuwałam od siebie konieczność powrotu do Hoszowa. Nie zdążyłam nawet dobrze poznać tej niedużej podkarpackiej wioski. Do starego, odziedziczonego po swojej ciotce domu mama wprowadziła się siedem lat temu. Nie pomieszkała w nim jednak zbyt długo, gdyż nagła śmierć udaremniła jej liczne plany. Nie zdążyła wyremontować starej chałupy ani wyjść za mąż za pana Jacka, wielką miłość, którą poznała właśnie po powrocie w rodzinne strony.

Odkąd pamiętam, często się przeprowadzałyśmy, ciągle gdzieś podróżowałyśmy, a w związku z tym dorastałam w poczuciu, że nieustannie muszę poszukiwać własnego miejsca. Brak stabilizacji wpłynął pewnie na moje postrzeganie siebie i otoczenia. Nieraz czułam się niczym wędrowny grajek, który nigdzie nie zagrzeje zbyt długo miejsca, wciąż skory przemierzać wraz z trupą nowe tereny. Właściwie przyzwyczaiłam się do takiego trybu życia. Ledwo się urządziłyśmy, ledwo oswoiłam nową rzeczywistość, mama zwykle dochodziła do wniosku, że to jednak nie jest miejsce dla niej, i znów roztaczała przede mną perspektywę mieszkania w innej miejscowości. Gdy jednak osiągnęłam pełnoletność, zbuntowałam się, komunikując, że od teraz będę żyć na własny rachunek. Chciałam zobaczyć, jak to jest mieć twardy grunt pod nogami i doświadczyć stabilizacji, której nie znałam z autopsji. Okres studiów stanowił doskonałą okazję, bym mogła wdrożyć swój plan. Na przekór mamie wybrałam iberystykę i przeprowadziłam się do Gdańska.

Po ukończeniu nauki zostałam tam i podjęłam pracę nauczycielki w liceum. Zajmowałam się też tłumaczeniem, a od czasu do czasu pisywałam również krótkie artykuły do gazetek informacyjnych biur podróży. Dobrze czułam się w Gdańsku i chyba udało mi się osiągnąć to, co sobie zaplanowałam, powoli wrastałam w to miasto. Miałam swoje ulubione sklepy, ławkę w Parku Reagana i miejsce na plaży. Zamierzałam podarować sobie to, z czego ograbiła mnie mama, wewnętrzny spokój i poczucie, że jestem na właściwym miejscu. Dlatego teraz planowałam jak najszybszy powrót. Chciałam zrobić to, co konieczne, czyli uporządkować rzeczy po mamie, spotkać się z rzeczoznawcą, od razu wystawić na sprzedaż dom i wrócić do siebie. Chociaż kilka dni temu zaczęły się wakacje i mogłam zająć się wszystkim na spokojnie, miałam zamiar się sprężyć, by nie zabawić tutaj zbyt długo. Może w mieście lato nie jest tak atrakcyjne jak w spokojnym, zielonym Hoszowie, ale przyjazd w rodzinne strony mamy potraktowałam jedynie jako ważne zadanie.

Nigdy nie byłyśmy ze sobą zbyt blisko. Niekiedy miałam wrażenie, że mama traktuje mnie jak piąte koło u wozu, a czasem zbyt mocno dawała mi odczuć swoją zaborczość. Domyślałam się, że jako pannie z dzieckiem pewnie nie było jej łatwo. Być może stąd te ciągłe zmiany miejsca zamieszkania i bezcelowe próby dostosowania się do nowego środowiska. Nie pamiętałam, żebym kiedykolwiek doświadczyła z tego powodu jakichś nieprzyjemności, ale kto wie, może umknęły mi takie sytuacje z dzieciństwa. Teraz, gdy miałam dwadzieścia dziewięć lat, nienormalne wydawały mi się tak częste przeprowadzki i uniki mamy za każdym razem, kiedy próbowałam podpytać ją o mojego tatę, mimo to nadal po dziecięcemu ufałam jej i to akceptowałam. Mama starała się być dobrym rodzicem, te wysiłki psuły tylko częste przeprowadzki. Nie opływałyśmy w zbytki, ale nie przypominam sobie, żeby czegoś nam brakowało. Nigdy nie czułam się gorsza od rówieśników. Za tym, że nie potrafiłam nawiązać z nimi bliższej relacji, stały raczej nasze częste przenosiny.

Rozejrzałam się trochę po domu, zjadłam śniadanie i postanowiłam od razu zabrać się do dzieła. Brakowało mi mojego ulubionego kubka, poduszki i jeszcze kilku innych drobiazgów, które czynią codzienność milszą, nie miałam jednak wyjścia, musiałam zadowolić się tym, co znalazłam na miejscu. Dla mamy rzeczy pełniły głównie funkcję użytkową, dlatego w szafkach nie znalazłam zbyt wielu ładnych naczyń, a jedynie takie, które były niezbędne. Zaczęłam od przejrzenia zawartości kuchennych mebli. Poszło sprawnie, dlatego szybko przeniosłam się do gościnnego pokoju. Za szybą meblościanki stały wyeksponowane kryształy, komplet kieliszków różnej wielkości, a obok serwis kawowy. W mojej kawalerce nie miałam zbyt wiele miejsca, poza tym nie pasowały do minimalistycznie urządzonego wnętrza. Pomyślałam, że je zapakuję i może spodobają się którejś z moich koleżanek z pracy. Musiałam jeszcze przejrzeć zawartość szafy, komody i szafki z jakimiś drobiazgami, z których część – jak zauważyłam – prawdopodobnie należała jeszcze do cioci. Nie było tu zbyt wiele do roboty, a jednak po ponad dwóch godzinach nieustannej aktywności czułam się już zmęczona. Przy ścianie stały worki pełne ubrań, a w czterech kartonach, które zapobiegliwie przywiozłam ze sobą, poukładałam wszystko to, co jak uznałam, na pewno mi się nie przyda. Z pamiątek zatrzymałam jedynie album ze zdjęciami i obrazek z polnymi kwiatami w zielonej ramce, który zawsze bardzo mi się podobał. Po południu miałam zamiar dokładnie posprzątać dom, ale póki co musiałam złapać oddech.

Z kubkiem kawy wyszłam na zewnątrz i usiadłam na stojącej przy frontowej ścianie ławce. Powędrowałam wzrokiem w dal, na poprzecinane różnymi odcieniami zieleni pagórki, pierzaste chmury i wychylające się zza nich lekko zamglone słońce. Okolica była naprawdę ładna i w zasadzie nie dziwiło mnie, że mama po raz pierwszy w życiu właśnie tu osiadła na dłużej, że wreszcie znalazła swój azyl. Szkoda, że nie mogła dłużej cieszyć się odnalezionym w dojrzałym wieku szczęściem i urokiem tego miejsca. Chociaż nie łączyła nas bliska więź, brakowało mi jej. Poza nią nie miałam rodziny. Uświadomiłam to sobie w pełni dopiero kilka dni po jej pogrzebie. Właśnie wtedy dotarło do mnie, że nigdy więcej z nią nie porozmawiam i nie zadam pytań, na które od dawna szukałam odpowiedzi. W tym jedną najważniejszą, kto jest moim ojcem. Mama mi tego nie zdradziła. Kiedy ją o to pytałam, zręcznie zmieniała temat albo odpowiadała w taki sposób, by nic nie wyjawić. Dorastałam w poczuciu, że mężczyzna nie jest kobiecie potrzebny do szczęścia, bo ta doskonale potrafi sobie bez niego poradzić. Ja jednak marzyłam o tym, żeby on się pojawił. Pragnęłam mieć tatę, który zabrałby mnie na lody, pograł ze mną w badmintona i dla którego byłabym ważna. Zazdrościłam koleżankom nawet wtedy, gdy użalały się na wprowadzoną przez ojców dyscyplinę. W takich chwilach myślałam o tym, że ja nie miałabym nic przeciwko niej. Chciałam być potrzebna, kochana, a nade wszystko zauważana. Dziś rozumiałam, że na wiele rzeczy jest już jednak za późno.

W pewnym momencie zauważyłam, że gruntową drogą prowadzącą do mojej działki ktoś się zbliża. Po chwili rozpoznałam, że to Jacek. Wiedział, że przyjeżdżam, i obiecał, że podejdzie się przywitać. Bardzo go lubiłam, często rozmawialiśmy przez telefon i traktowałam go jak kogoś bliskiego. W końcu gdyby nie nagła śmierć mamy, byłby moim ojczymem. Wstałam i wyszłam mu naprzeciw. Spotkaliśmy się w miejscu, gdzie przydomowa ścieżka łączy się z drogą. Przywitaliśmy się dość oficjalnie.

– Dzień dobry, Jacku. – Ucieszyłam się z tego spotkania, ale fakt, że dawno się nie widzieliśmy, sprawiał, że czułam się nieco skrępowana.

– Dzień dobry, Sofio. – Przytulił mnie po przyjacielsku, a to od razu roztopiło we mnie niewielkie obawy. – Kiedy przyjechałaś?

– Wczoraj wieczorem – odparłam, po czym skierowaliśmy się do drzwi.

Weszliśmy do domu, Jacek usiadł przy stole, a ja zajęłam się parzeniem kawy. W tym czasie opowiedziałam mu o postępach w segregowaniu rzeczy po mamie i planach na przyszłość.

– Jesteś pewna, że chcesz sprzedać ten dom?

Bez zastanowienia potwierdziłam ruchem głowy.

– Beatka była tutaj taka szczęśliwa… – rzekł z drżeniem w głosie i zatrzymał spojrzenie na oknie.

Westchnęłam. Zawsze, kiedy rozmowa dotyczyła mamy, czułam się niezręcznie. Przez kilka minut panowało między nami krępujące milczenie. Przerwałam je, stawiając na stole przed Jackiem filiżankę z kawą.

– Proszę, a tutaj jest cukier. – Przysunęłam bliżej cukiernicę. – Trzcinowy, nie wiem, czy lubisz. Kupiłam po drodze. Niestety nie mam nic słodkiego do kawy, zupełnie o tym nie pomyślałam.

– Co bym miał nie lubić. A słodkie w moim wieku niewskazane, przy ostatnim badaniu miałem mocno podniesiony cukier. – Jacek uśmiechnął się smutno i symbolicznie wsypał do kawy pół łyżeczki cukru. – Wiesz, Sofio, ja… – zaczął po dłuższej chwili zduszonym głosem. – Ja nie mogę sobie wybaczyć, że wtedy do niej nie przyszedłem. W tym jednym dniu się nie widzieliśmy, tylko wtedy…

– Jacku, tyle razy już o tym rozmawialiśmy. Nie możesz wciąż obarczać się winą za śmierć mamy. To nie twoja wina, dobrze wiesz, że chorowała na serce.

Ból w głosie Jacka spowodował, że zaczęło mi się zbierać na płacz. Sama nieraz zastanawiałam się nad tym, czy można było uniknąć tej nagłej śmierci. Prawdopodobnie gdyby ktoś był wtedy przy mamie, dałoby się ją uratować. Zawał okazał się rozległy, a wiadomo, że w takich sytuacjach liczą się minuty, a nawet sekundy. Jacek i mama zwykle byli razem, spędzali ze sobą naprawdę dużo czasu. Albo on pomieszkiwał u niej, albo ona u niego. Nie mieli do siebie daleko. Dom, który Jacek odziedziczył po rodzicach, znajdował się w odległości kilkunastu minut spacerem. Tamtego tragicznego dnia Jacek, który niezwykle rzadko gdzieś się wybierał, musiał pojechać do pobliskich Ustrzyk Dolnych, by coś załatwić. Mama zamierzała wybrać się z nim, lecz w ostatniej chwili zrezygnowała, tłumacząc, że powinna zaprawić cztery łubianki świeżych truskawek. Po powrocie z miasteczka Jacek zastał ją leżącą w kuchni. Niestety na jakąkolwiek pomoc było już za późno.

– Ech, gdybym tylko wiedział… – westchnął ciężko. – Ale, dość tego. Nie po to przyszedłem, żeby wciąż rozdrapywać tę ranę – powiedziawszy to, sięgnął do niewielkiej siatki. – Chciałem ci coś dać – oznajmił, po czym wyjął plik kopert i spojrzawszy na mnie niepewnie, równie niepewnym gestem wsunął mi je w dłonie. – Proszę…

– Co to jest? – Obrzuciłam wzrokiem nieoczekiwany podarek, a potem popatrzyłam na Jacka.

Sprawiał wrażenie zmieszanego, a nawet zdenerwowanego.

– Beatka prosiła mnie, żebym ci to przekazał, ona nie miała odwagi, a… Potem zmarła i te listy zostały u mnie. Wiem, że powinienem dać ci je już dawno temu, ale po śmierci twojej mamy długo nie mogłem się pozbierać i wstyd się przyznać, zwyczajnie o tym zapomniałem.

– Ale… Co to takiego i dlaczego moja mama bała się mi to przekazać? – spytałam ponownie, uparcie wpatrując się w mężczyznę.

– Listy… Od twojego ojca – wydukał, opuściwszy wzrok.

– Od mojego ojca?! – Zareagowałam gwałtownie. Po raz pierwszy w życiu miałam okazję dowiedzieć się czegoś o tacie. – Nie rozumiem... – Bezradnie pokręciłam głową. – Dlaczego mi o tym nie powiedziała?!

– To skomplikowana historia i przykro mi, że Beatka odeszła, zanim ci ją przekazała – rzekł wyraźnie stropiony Jacek.

Czułam się oszukana i wściekła. Bo jak to wyglądało, obcy człowiek wiedział o mojej sytuacji więcej niż ja. Latami łaknęłam tej wiedzy, szukałam śladów istnienia ojca pośród rzeczy mamy, ale ona była sprytniejsza, doskonale wszystko ukryła. Zachowywała się tak, jakby mężczyzny, który przyczynił się do mojego istnienia, nie było. Spojrzałam na stos podniszczonych kopert. Część z nich rozłożyłam przed sobą. Zauważyłam, że wysłano je z Hiszpanii i widniały na nich personalia tego samego nadawcy. „Antonio Rodríguez-Garcia”.

– To on… mój ojciec?

– Tak.

Chwilowa złość ustąpiła miejsca panice, a tuż za nią do głosu próbowała dojść ciekawość. Najwięcej było jednak we mnie wątpliwości i obaw, że prawda, której poszukiwałam przez większość życia, może się okazać inna, niż sądziłam. Straszna albo wstydliwa. Skoro mama zdecydowała się ukryć istnienie mojego ojca, niewykluczone, że nie zasługiwał, by mieć ze mną kontakt. Może mama chciała mnie przed nim chronić, stąd nasze częste przeprowadzki?

– Beata dała mi te listy tydzień przed tym, gdy… – Jacek przerwał, głośno przełknął gulę w gardle, ale zaraz wrócił do wyjaśnień. – Akurat miałaś tutaj wtedy przyjechać i twoja mama poprosiła mnie, żebym wspierał ją w rozmowie. Bardzo się tego bała. Do końca nie była pewna, czy zdradzić ci prawdę o ojcu, ale doszła do wniosku, że mimo wszystko powinnaś o nim wiedzieć – mówił z pewnym skrępowaniem. – Próbowałem ją przekonać, że to rozmowa między matką a córką, sprawa zbyt delikatna, by wciągać w nią kogoś obcego, do tego mężczyznę, ale Beatka była nieprzejednana. Oznajmiła, że już wiele razy chciała porozmawiać z tobą o Antoniu, lecz zabrakło jej odwagi. I jeśli jej w tym nie wesprę, pewno znów stchórzy.

– Kimże on jest, że mama tak skutecznie starała się wymazać go z naszego życia? Zamordował kogoś? A może to jakiś mafioso? – Odrobiną czarnego humoru starałam się zagłuszyć w sobie obawy. Próbowałam udawać, że mnie to niewiele obchodzi, zgrywałam twardą, lecz w gruncie rzeczy byłam tak zdenerwowana, że spojrzawszy jeszcze raz na umieszczone na kopertach słowa nie dałam rady ich przeczytać, bo litery tańczyły mi przed oczami.

– Nie, to podobno dobry, poczciwy człowiek, tylko…

– Tylko co?! – ponagliłam Jacka.

– Kiedy twoja mama go poznała, miał już rodzinę, był żonaty – oznajmił Jacek z takim wyrazem twarzy, jakby to on dopuścił się zdrady małżeńskiej. – Beatka o tym nie wiedziała i kiedy prawda wyszła na jaw, spakowała się i będąc już z tobą w ciąży, uciekła do Polski. Twój ojciec was kochał i potem przez lata próbował nawiązać z wami kontakt, ale poczucie winy nie pozwalało twojej mamie się z nim spotkać.

– To stąd nasze częste przeprowadzki – wydedukowałam.

– Chyba tak – westchnął Jacek. – Wiesz, ja poznałem jedynie część informacji, tylko to, co Beata chciała powiedzieć. A jak było między nimi, czy dlatego nie mogła znaleźć dla was odpowiedniego miejsca do życia… Nie wiem, Sofio. Może te listy przyniosą ci odpowiedź przynajmniej na część pytań, które stawiałaś latami. On regularnie je pisał. Przychodziły na ten adres, do Hoszowa, gdy jeszcze żyła pani Janka, ciocia Beatki. Zresztą on nie znał waszego, a raczej waszych miejsc zamieszkania.

Coraz bardziej zdenerwowana przyglądałam się leżącym na stole kopertom, które być może stanowiły odpowiedź na większość moich rozterek. Odruchowo sięgnęłam po pierwszą i wyjęłam ze środka złożoną kartkę. Zapisano ją gęsto starannym charakterem pisma. Nie miałam problemu, by to przeczytać, doskonale znałam hiszpański. Przeszkodę stanowiła raczej bariera we mnie. W tej chwili nie dałam rady wziąć się w garść, bałam się ukrytego w tych kopertach dowodu na istnienie mojego ojca. Wciąż stanowił dla mnie zagadkę i chyba wolałabym, by nią pozostał. Byłam pewna, że mama zabrała do grobu wszystko, co mogłam usłyszeć na jego temat. A tu okazało się, że los trzymał dla mnie rezerwową kartę. Zerknęłam z wahaniem na Jacka. On też wciąż patrzył na mnie nieśmiało. Najpewniej bał się mojej reakcji na ten nieoczekiwany prezent. Został wciągnięty w skomplikowaną rodzinną historię i teraz, chcąc nie chcąc, poczuwał się do odpowiedzialności. Domyślałam się, jak bardzo musiała mu ona ciążyć. Wiem, że po śmierci mamy nie potrafił się pozbierać, ale nie byłam pewna, czy to jedyny powód, dla którego od tamtego czasu nie przekazał mi tych listów. Może zwyczajnie, tak jak wcześniej mama, obawiał się mojej reakcji, tym bardziej że teraz nie miał już jej wsparcia.

– Przeczytasz je? – zapytał, zauważywszy, jak gwałtownie złożyłam kartkę, a potem równie szybko wsunęłam ją do koperty.

– Nie wiem… tak… Ale na pewno nie dziś – wydukałam, uciekając wzrokiem.

– To zrozumiałe, że potrzebujesz na to czasu i odpowiedniej chwili…

– Tak, na pewno. – Uśmiechnęłam się kwaśno.

– Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.

Trochę trwało, zanim odpowiedziałam, ale nie dlatego, że miałam żal do Jacka. Wciąż byłam w szoku i nie oswoiłam się z tymi wiadomościami. W głowie raz po raz pojawiała się myśl, dlaczego mama wybrała tak skomplikowany sposób, by poinformować mnie o tej ważnej sprawie. Nie da się ukryć, że ostatecznie zrobiła to w niecodziennej formie, zza grobu. Dlaczego zabrakło jej odwagi na szczerość? Czemu tak długo uciekała przed fragmentem przeszłości, do którego należał też mój ojciec? Czy chodziło tylko o wstyd? A może o dumę zranionej kobiety?

– Oczywiście, że nie… Rzecz w tym, że naprawdę nie wiem, co z tym zrobić… – Spojrzałam na Jacka, przejęta. – Myślałam, że mama zabrała tę tajemnicę ze sobą. W zasadzie pogodziłam się z tym, że nie znam ojca. A ta informacja… Te listy, to ostatnie, czego mogłam się spodziewać.

Potem rozmawialiśmy o moich planach związanych ze sprzedażą domu, a Jacek wspomniał, że już kilka osób z okolicy go o to pytało. Szczerze mówiąc, zależało mi, żeby jak najszybciej to załatwić i wrócić do Gdańska. Najpierw jednak musiałam wycenić dom. Nie miałam żyłki do interesów i potrzebowałam wsparcia kogoś wykwalifikowanego.

Było kilka minut po dwudziestej, kiedy odprowadziłam Jacka do drogi. Umówiliśmy się, że przyjdzie do mnie nazajutrz po południu, po wizycie rzeczoznawcy. Kiedy później wróciłam do kuchni i usiadłam na wcześniejszym miejscu, poczułam się nieswojo. Wzrok powędrował do kopert, ale nie zamierzałam w tej chwili sprawdzać ich zawartości. Co tu dużo mówić, bałam się, co wyczytam z tych listów. Jednocześnie byłam ciekawa mojego ojca. Podsycane latami wyobrażenia na jego temat znów we mnie odżyły, podsuwając w głowie różne obrazy. Wiedziałam jednak, że złudzenia zwykle nijak mają się do rzeczywistości. Teraz jako dorosła kobieta zdawałam sobie sprawę, że prawdopodobnie niebawem przyjdzie mi pożegnać się z dziecięcymi marzeniami. Czy kiedykolwiek myślałam o tym, że mój ojciec może być cudzoziemcem? Chyba tak, wystarczyło spojrzeć w lustro, żebym w swojej twarzy dostrzegła inne niż słowiańskie rysy twarzy. Prawie wcale nie byłam podobna do mamy, jasnej blondynki. Odziedziczyłam po niej tylko niebieski kolor oczu, ale już ich oprawa i ciemne brwi odróżniały nas od siebie. Teraz domyślałam się, dlaczego mama tak uparcie sprzeciwiała się, kiedy postanowiłam studiować iberystykę. Pamiętam, że była wówczas naprawdę przerażona. A ja jak mało kiedy miałam niezachwianą pewność, że właśnie tego chcę.

Nie potrafię powiedzieć, kiedy dokładnie zrodziła się we mnie fascynacja wszystkim, co dotyczyło Półwyspu Iberyjskiego. Czy było to w pierwszych latach podstawówki, gdy z wypiekami na twarzy i szczyptą zazdrości słuchałam relacji klasowej koleżanki z wakacji spędzonych na Costa Blanca? A może nieco później w liceum, gdzie jako język dodatkowy wybrałam hiszpański. Większość uczennic zdecydowała się na hiszpański wyłącznie ze względu na przystojnego nauczyciela, rodowitego Hiszpana, Marcosa Montoyę. Ale młody Kastylijczyk okazał się wyjątkowo wymagający, w związku z czym zauroczone nim dziewczęta szybko porzuciły mrzonki o nim, określając go mianem nudziarza. A ja dzięki temu „nudziarzowi” odkryłam w sobie fascynację krajami Półwyspu Iberyjskiego. Hiszpania, jej kultura, historia i zwyczaje, były mi jednak najbliższe. To Marcos podrzucił mi pomysł, bym wybrała iberystykę. Wtedy jeszcze pan Marcos. Dzisiaj jesteśmy już na ty i od czasu do czasu wybieramy się na miasto, żeby pogadać. Mój dawny nauczyciel był dla mnie zresztą nieocenionym wsparciem podczas studiów. Zawsze służył radą i cennymi wskazówkami. Nie zdarzyło się, żeby mnie zbył.

Pamiętam, jak bardzo się speszyłam, kiedy na pierwszej lekcji zapytał mnie, czy przypadkiem ktoś z moich bliskich nie pochodzi z Hiszpanii. Zaprzeczyłam ruchem głowy, a na moje policzki wypełzł rumieniec. Zawsze byłam przewrażliwiona na tym puncie, a początek liceum, kiedy chciałam jak najlepiej wypaść przed nowymi znajomymi, stanowił dla mnie wyjątkowo trudny czas. O ile w podstawówce, mimo że kilka razy się przeprowadzałyśmy, wydawało mi się, że moich szkolnych kolegów aż tak bardzo nie interesują informacje na mój temat, o tyle w szkole średniej z zupełnie niezrozumiałego dla mnie powodu wszyscy z zaciekawieniem na mnie zerkali. A ja na przekór temu niewiele o sobie mówiłam. Krępowała mnie ta prawdopodobnie podszyta dobrymi chęciami nachalność. W końcu tak zachowują się młodzi ludzie, którzy chcą się poznać. Ale ja nie miałam ochoty na bliższe znajomości z rówieśnikami. Nie chodziło nawet o to, że nie potrafiłabym się z nimi dogadać, ile o strach, że ktoś w każdej chwili może zadać pytanie na temat mojego pochodzenia. Od dziecka bowiem czułam się z powodu braku ojca niekompletna, a więc inna. Bez korzeni i możliwości wglądu w karty swojej historii, musiałam nauczyć się pewnie poruszać po niestabilnym gruncie. Właściwie doszłam w tym do perfekcji. Dlatego teraz obawiałam się ukrytych w listach wiadomości. Nie chciałam, żeby z trudem wypracowany przeze mnie spokój znów zamienił się w niepewność albo co gorsza, wprowadził do mojego życia chaos.

Nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Zostawione na stole listy kusiły, by po nie sięgnąć, ale choć ich widok wywoływał we mnie wiele emocji, pilnowałam się, by tego nie zrobić. Ostatecznie, kiedy zaczęło już zmierzchać, wyszłam na zewnątrz. Wydeptaną ścieżką ruszyłam na tył działki, której granicę stanowił szpaler skarłowaciałych sosen i młodych, jeszcze niskich brzózek. Zaglądałam tu już wcześniej, lecz dopiero teraz zauważyłam niewielki, zarośnięty chwastami warzywnik, a kawałek dalej wyłożone polnymi kamieniami palenisko. Krąg wypełniał popiół, co świadczyło o tym, że był używany. Obok paleniska ustawiono kilka pniaków. W jednej chwili wpadłam na pomysł, by spalić kilka uszkodzonych kartonów, które na pewno już się do niczego nie przydadzą. Zależało mi, żeby jak najszybciej uporać się ze sprzątaniem, tym bardziej że nazajutrz po trzynastej miał się zjawić rzeczoznawca.

Kawałek dalej stała szopa, w której znalazłam nie tylko narzędzia potrzebne do pracy na działce, ale też stosik polan, drobniejszych drewienek i suchych gałęzi. Ruszyłam do domu po zapałki, które widziałam wcześniej na kuchennym okapie. Uwinęłam się dość szybko, za jednym razem zniosłam do paleniska wszystko, co zamierzałam spalić. Pozbierałam też leżące w trawie połamane drobne gałęzie. Z obozów harcerskich zapamiętałam, w jaki sposób rozpalić ognisko. Z drobnych kawałków drewna ustawiłam na środku paleniska niewielki stosik, wcześniej upychając do niego zgniecione kawałki gazet, które znalazłam w domu. Usiadłam na pniaku i podpaliwszy zapałkę, w skupieniu przyłożyłam ją do papieru, a ten szybko zajął się ogniem, w kilka chwil obejmując kolejne szczapy. Stopniowo dorzucałam podarte kartony. Poszło sprawnie. Niewielki płomień przyjemnie buzował, rozświetlając najbliższą przestrzeń, a bijące od niego ciepło mnie rozleniwiło. Przymknęłam oczy, a kiedy po dłuższej chwili je otworzyłam, ujrzałam przed sobą coś dziwnego. Wydawało mi się, że z ogniska spomiędzy kamieni umykają świetliste jaszczurki. Jedna z nich podbiegła do mnie, zatrzymała się obok mojej stopy i uniosła mały łepek, po czym spojrzała na mnie swoimi nieziemskimi oczami. Bo te oczy były nieziemskie, płonące żywym ogniem, a jednocześnie mi znajome. Patrzyłam na to cudo jak zahipnotyzowana, zanim zniknęło. Dopiero wtedy przeniosłam wzrok na słabnący płomień. Wyglądało to tak, jakby te dziwne stworzenia – czymkolwiek były – wyskakując z ognia, zabierały podtrzymującą go energię.

Co to było? Chyba miałam halucynacje.

Wstałam, przetarłam dłońmi oczy i rozejrzałam się po okolicy. Najpierw pomyślałam, że najwyższa pora się położyć. Wszystko wskazywało na to, że jestem przemęczona. Ten rok szkolny wyjątkowo dał mi się we znaki. Nie pamiętam, żebym kiedyś z takim utęsknieniem czekała na wakacje. Obiecałam sobie, że latem bezkarnie oddam się lenistwu, porządnie się wyśpię i nadrobię książkowe zaległości. Ognisko powoli dogasało, a ja zamiast wrócić do domu, tak jak wcześniej zamierzałam, znów przysiadłam na pniaku i wpatrywałam się w rozżarzone drobinki. Nie potrafiłam wytłumaczyć zjawiska, którego właśnie byłam świadkiem. Nie miałam pewności, czy jest ono efektem zmęczonego umysłu, czy przejawu mocy natury, w którą nigdy nie wątpiłam. Właściwie to znałam odpowiedź, ale w głębi serca zaprzeczałam, nie pozwalając jej wypłynąć na powierzchnię świadomości. Wydaje mi się, że jako dziecko byłam bardziej otwarta. Teraz z perspektywy czasu trudno mi to stwierdzić, urywki wspomnień zatarły się w mojej pamięci, ale wtedy widziałam chyba trochę więcej niż inne dzieci, może niż inni ludzie.

Jakkolwiek jednak było, mama zadbała o to, bym postrzegała świat takim, jaki jest w rzeczywistości. „Nie bujaj w obłokach, bo zetknięcie z ziemią może być bardzo bolesne”, często powtarzała. Te słowa utrwaliły się w mojej świadomości. Mawiała też: „Nie pleć głupstw”. Doszło do tego, że najpierw długo zastanawiałam się, co mogę jej powiedzieć, a co zachować dla siebie. Nie chciałam być wyśmiana, skrytykowana. Obawiałam się surowych słów, dlatego zanim się odezwałam, przepuszczałam swoje myśli przez gęste sito i w efekcie mama dostawała tylko konkretne informacje. A to ją w zupełności zadowalało. Z biegiem lat nauczyłam się być taka, jaką życzyła sobie mnie widzieć. Konkretną, sumienną i stąpającą twardo po ziemi.

Dopiero gdy zamieszkałam sama, pozbawiona matczynej kontroli, powoli uczyłam się żyć na własnych warunkach. Na półkach ustawiałam swoje ulubione książki fantasy i zaczęłam ubierać się według własnego gustu. W szafie pojawiły się długie zwiewne spódnice i sukienki w etniczne wzory, a moje uszy ozdabiały oryginalne kolczyki z kamieniami półszlachetnymi, piórkami, kolorowymi sznurkami i różnymi dodatkami. Chociaż wprowadzałam te zmiany do mojego życia powoli, mama i tak wydawała się nimi przerażona. Kiedy pierwszy raz zobaczyła mnie w kolorowej sukience w marokański wzór, stwierdziła, że wyglądam jak papuga, i zasugerowała, że jeśli nie chcę się narazić na śmieszność, powinnam jak najszybciej się przebrać. Nie przebrałam się, choć widziałam, że kiedy szłyśmy potem ulicą, co jakiś czas odwracała się, sprawdzając reakcję otoczenia na mój według niej dziwaczny strój, ale otoczenie miało w nosie to, jak się ubieram. To, co dla mamy było nie do przyjęcia, na ulicy wielkiego miasta stanowiło normę. A ja z miesiąca na miesiąc powoli uczyłam się być sobą. Na razie udało mi się zapanować nad swoim zewnętrznym światem, wypracowałam własny styl, ale jeśli chodziło o wnętrze, czułam, że do głębszego poznania siebie jeszcze długa droga.

Czerń wokół mnie nabierała ciężaru, żar w palenisku ledwo się tlił. Gdy owionął mnie chłodny wiatr, pomyślałam, że najwyższa pora w końcu się stąd ruszyć. Wtedy znów ją ujrzałam. Wyglądająca niczym pulsujący płomień jaszczurka wyskoczyła z wygaszonego już prawie paleniska i zniknęła w gęstej ciemności. Trwało to zaledwie kilka sekund, może nawet krócej. Wystarczyło jednak, bym poznała odpowiedź. Nie wiem skąd, lecz po prostu to wiedziałam.

– Salamandra, żywiołak ognia – szepnęłam, żeby tego ulotnego obrazu nie zdusiły moje myśli. Zanim zdążę się zastanowić, czy to rzeczywiście miało miejsce. Zanim zacznę wątpić.

Kiedy później wróciłam do domu, potwierdziłam moje przeczucia informacjami z internetu. A jednak odezwała się we mnie przekorna ludzka natura. Według przyrodnika i medyka epoki odrodzenia, Paracelsusa, właśnie salamandra jest żywiołakiem ognia. Potem przypomniałam sobie, że już gdzieś o tym czytałam. Długo się głowiłam, zanim nie wpadłam na to, że salamandry pojawiły się w jednej z powieści mojej ulubionej pisarki Avy Brus. Żałowałam, że nie mam teraz tego tomu pod ręką i nie mogę sprawdzić wybranych fragmentów. Obiecałam sobie, że zrobię to po powrocie. Powieści Avy wręcz pochłaniałam i często zdarzało mi się wracać do znanych mi już tytułów. Odruchowo weszłam na jej stronę autorską. Ostatnio rzadko zaglądałam do sieci, końcówka roku szkolnego okazała się dla mnie stresująca, więc teraz, z miłym uczuciem, że doskonale znam autorkę, czytałam jej zaległe posty i jeszcze bardziej czekałam na jej najnowszą powieść, która miała się niebawem ukazać.

– Zaraz, zaraz. – Z wrażenia aż przygryzłam wargę. Okazało się bowiem, że za tydzień Ava będzie gościem jednej z przemyskich bibliotek. Hoszów i Przemyśl dzieli około siedemdziesięciu kilometrów, to nie aż tak daleko i mogłabym tam łatwo dotrzeć. Szkopuł w tym, że planowałam szybki powrót do Gdańska i raczej nie brałam pod uwagę, że zostanę tutaj tak długo. Z drugiej strony jednak nadarzyła się wyjątkowa okazja, a perspektywa spotkania z ulubioną autorką wydawała się niezwykle kusząca. Póki co postanowiłam przespać się z tą informacją. Spotkanie miało być bezpłatne i nie trzeba było wcześniej rezerwować na nie biletów.

Obudziłam się z pulsującym bólem głowy. Miałam wrażenie, że zaraz pęknie mi czaszka. Kiedy wstałam i poczłapałam do kuchni, poczułam jeszcze zawroty głowy. Chwyciłam się ściany i powoli podeszłam do krzesła. Usiadłam i na moment zamknęłam oczy. Pod powiekami ujrzałam pomarańczowo-żółty płomień. Otworzyłam oczy i przerażona, że dzieje się ze mną coś niedobrego, dopadłam do okna. A potem, otworzywszy je, wychyliłam się i łapczywie oddychałam. Niestety to nie pomogło, wydawało mi się, że wszystko wokół mnie wiruje. Zieleń za oknem zlała się w drgającą plamę, a otaczające mnie przedmioty zatraciły kontury. Nie wiem, jak długo stałam tak przy oknie, jakby zawieszona w innej rzeczywistości, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. To mnie otrzeźwiło, natychmiast wyrwało z tego dziwnego stanu. Zmierzając do sieni, czułam wprawdzie jeszcze lekkie pobolewanie w skroniach, lecz teraz patrzyłam przytomnie na otaczającą mnie rzeczywistość.

– Dzień dobry, Sofio. Nie obudziłem cię przypadkiem, bo wydajesz się zaspana? Idę prosto ze sklepu, przyniosłem świeże bułki. – Za progiem stał Jacek, unosząc wypakowaną siatkę.

Ucieszył mnie jego widok. Partner mamy jawił mi się w tej chwili niczym wysłannik niebios, gotów uratować mnie przed drzemiącym we mnie złem. Właśnie tego się bałam, że kiełkuje we mnie coś niedobrego, coś, czego nie potrafiłam wyjaśnić.

– Miło cię widzieć, wejdź. – Otworzyłam szeroko drzwi, wpuszczając gościa do środka. – Rzeczywiście niedawno wstałam, ale nie, nie obudziłeś mnie. Po prostu trudno mi dzisiaj dojść do siebie.

– Pewnie przez wspomnienia to miejsce tak na ciebie podziałało. – Jacek się zasępił.

– Pewnie tak – odparłam niezbyt przekonana. Miejsce wydawało się ciekawe, ale choć mama mieszkała tu od kilku lat i podobno wreszcie odnalazła szczęście, nie czułam w tym domu jej energii. Dla mnie wciąż była niczym ten legendarny Latający Holender. Gdyby nie pełne czułości opowieści Jacka na temat ich wspólnych chwil, naprawdę trudno byłoby mi uwierzyć, że ktoś taki jak mama dobił wreszcie do właściwego brzegu i nauczył się czerpać radość z życia.

Przeszliśmy do kuchni, gdzie przygotowałam śniadanie i zaparzyłam kawę w dzbanku. Usiedliśmy potem przy stole i jedliśmy posmarowane twarożkiem kajzerki, próbując prowadzić rozmowę. Nie szła nam za bardzo, więc przeskakiwaliśmy z tematu na temat.

– Niepotrzebnie przychodziłem, mimo wszystko wyglądasz na niewyspaną. Nie zaprzeczaj… – skwitował w końcu Jacek, kiedy kolejny temat okazał się nietrafiony.

Próbowałam zaprzeczać, ale rzeczywiście marnie się czułam. Głowa wciąż lekko pobolewała, ale najgorsze było wewnętrzne rozbicie.

– Nie wiem, może bierze mnie jakieś choróbsko – stwierdziłam z wyraźną ulgą w głosie, bo to wiele by wyjaśniało.

– Dasz radę rozmawiać z tym rzeczoznawcą? Bo jeśli nie, to mogę zostać i cię wesprzeć – zaproponował.

– On dziś nie przyjedzie – wypaliłam.

– Nie przyjedzie? – zdziwił się Jacek. – Odwołał spotkanie?

Zalała mnie fala ogromnego zażenowania. Nie wiedziałam, dlaczego powiedziałam coś tak absurdalnego. Nie miałam pojęcia, jak to wyjaśnić. Ostatecznie skinęłam tylko głową.

– To w takim razie nie będę ci dłużej zawracał głowy. Połóż się, odpocznij. Masz wszystko? Bo jeśli nie, to podejdę do sklepu. – Jacek spojrzał pytająco.

– Dziękuję, niczego nie potrzebuję – odparłam z bladym uśmiechem.

Kiedy za Jackiem zamknęły się drzwi, oparłam się o ścianę i zamknęłam oczy. „Co się ze mną dzieje? Wczorajsze zjawisko przy ognisku, dzisiejsze zawroty głowy, obraz pulsującego płomienia pod powiekami, a teraz jeszcze mówię od rzeczy”. Czułam się skołowana, słaba i rozdarta wewnętrznie. Może powinnam pójść za radą Jacka i się położyć, obawiałam się jednak tego, co może mi się przydarzyć, gdy się obudzę. Bałam się, że to znów się powtórzy, ból głowy, zawroty i ogień we mnie.

Nagle do moich uszu dotarł dźwięk telefonu. Otworzyłam oczy i opieszale ruszyłam do sypialni. Nie zdążyłam odebrać, ale na wyświetlaczu zauważyłam numer rzeczoznawcy, dlatego od razu oddzwoniłam. Już pierwsze słowa, jakie usłyszałam, ścięły mnie z nóg.

– Bardzo przepraszam, ale niestety nie będę mógł dzisiaj się u pani pojawić. Przed chwilą miałem niegroźną stłuczkę. Samochód na razie nie nadaje się do jazdy. Do wieczora na pewno już coś sobie zorganizuję, więc jeśli nie będzie miała pani nic przeciwko temu, przyjechałbym jutro. Może być? A jeśli tak, która godzina pani odpowiada?

Słowa rzeczoznawcy docierały do mnie jak za grubej ściany. Język odmówił mi posłuszeństwa, a dłoń, w której trzymałam telefon, lekko drżała.

– Pani Sofio, jest tam pani? Wszystko w porządku?

Dopiero te słowa sprawiły, że odzyskałam mowę.

– Tak – odparłam krótko. Pewnie wypadało zapytać, czy mężczyzna dobrze się czuje, może zaproponować swoje wsparcie, ale coś mnie przed tym powstrzymywało. Na szczęście udało nam się ustalić nowy termin. W zasadzie to rzeczoznawca go wybrał, a ja się zgodziłam, i mieliśmy się spotkać jutro o szesnastej.

Tego dnia nie byłam w dobrej formie, ale łóżko omijałam szerokim łukiem. Z całych sił starałam się mieć nad wszystkim kontrolę. Nie dopuszczałam myśli, że dziwne sytuacje i związane z nimi niezbyt dobre samopoczucie znów mogą się powtórzyć. Ku mojej uldze ból i zawroty głowy ustały. Wymyślałam sobie coraz to nowe zadania, byle tylko czymś się zająć. W ciągu kilku godzin zrobiłam to, co pewnie zajęłoby przynajmniej ze dwa dni. Wszystko zostało przeze mnie przejrzane i zapakowane, dom lśnił czystością, a działka została doprowadzona do względnego porządku. Krzątałam się tam niczym mrówka, tylko obszar przy palenisku starałam się omijać, a nawet tam nie patrzeć.

Praca okazała się idealnym remedium na niepokój. Byłam zajęta, więc odcięłam drogę dręczącym myślom i nie musiałam się zastanawiać nad pytaniami, na które nie znałam odpowiedzi. Pod wieczór znów wpadł Jacek, który, choć tego nie powiedział, najpewniej chciał sprawdzić, jak się czuję. Zjedliśmy razem kolację i posiedzieliśmy przed domem. Tym razem nasza rozmowa przebiegała gładko i Jacek chyba uspokoił się, że u mnie wszystko dobrze. Rozumiałam go. Zauważyłam, jak patrzył na mnie z podszytą lękiem troską. Domyślałam się, że okoliczności śmierci mamy nadal nie dają mu spokoju. Być może bał się, że podobna sytuacja może się powtórzyć. Takie tragiczne obrazy pewnie zostają w człowieku na zawsze. Nie zastanawiałam się wcześniej nad tym, jak Jacek może się czuć, choć wiele razy rozmawialiśmy przez telefon. Dopiero nasza szczera rozmowa w cztery oczy sprawiła, że na wiele spraw spojrzałam inaczej. Wiedziałam, że mam w nim wsparcie, a to w pewnym sensie przynosiło ulgę. Nawet jeśli dziś nie umiałam mu powiedzieć, co mnie trapi, świadomość, że mogę zrobić to w przyszłości podnosiła mnie na duchu.

Jacek też nie miał bliskiej rodziny. Gdy był młodym chłopakiem, tuż przed ślubem rzuciła go narzeczona, a później chyba trudno było mu zaufać kobietom, bo zanim spotkali się z moją mamą, nie trafił na swoją drugą połówkę. Jako jedynak przez wiele lat opiekował się schorowaną matką, wokół której, jak nieśmiało wspomniał, zawsze musiało kręcić się jego życie. Z kuzynostwem nie utrzymywał kontaktów. Jeszcze gdy żyła moja mama, zawsze bardzo go polubiłam i naprawdę się ucieszyłam, dowiedziawszy się o ich związku. Ale dopiero teraz odkryłam w pełni, jak dobrym, wrażliwym jest mężczyzną.

Wraz z nastaniem zmierzchu wróciły uporczywe myśli i strach, że dziwne sytuacje się powtórzą. Obawiałam się pójść spać. Bałam się nawet tego, że kolejny raz przyśni mi się znajomy sen z wielkim ogniskiem i siedzącą przy nim czarnowłosą dziewczyną, choć przecież wcześniej zawsze budził we mnie miłe doznania. Od wczoraj jednak ogień kojarzył mi się z czymś zakazanym, wywoływał we mnie niepokój. Sądziłam, że mój pobyt w Hoszowie przebiegnie gładko i bez zakłóceń. Nigdy nie wpadłabym na to, że będą czekać tutaj na mnie takie atrakcje. Na razie odsuwałam od siebie myśl, że z moją psychiką dzieje się coś niedobrego. Owszem, jak pamiętałam, już wcześniej zdarzały mi się sny, których fragmenty dziwnym trafem znajdowały później odzwierciedlenie w realnym świecie. Nigdy jakoś szczególnie się nad tym nie zastanawiałam, przyjmowałam to jako coś naturalnego. Z nikim też nie rozmawiałam na ten temat, więc nie byłam w stanie stwierdzić, czy innym ludziom również przytrafiają się takie sytuacje. Podejrzewałam, że nie, ale wolałam nie myśleć o sobie jak o odmieńcu.

W jaki sposób jednak wytłumaczyć wypowiedziane przeze mnie bez zastanowienia słowa, które chwilę później znalazły potwierdzenie w rzeczywistośc? Zupełnie jakby to była jakaś przepowiednia. Może jednak nie powinnam brać sobie tego do serca, bo podobne sytuacje już się nie powtórzą. Bardzo chciałam w to wierzyć. I kiedy już – przynajmniej w tamtej chwili – uznałam, że te dziwaczne przeżycia mnie nie obchodzą, nagle usłyszałam w głowie zdecydowanie brzmiący męski głos: „Odpowiedź znajdziesz w listach. Nie ociągaj się, zajrzyj tam”.

Zdezorientowana i przestraszona, przyłożyłam dłonie do uszu. To nie pomogło, bo przecież słowa rozbrzmiewały gdzieś w moim wnętrzu, w głowie, a może w sercu. Tym razem jednak dopuściłam do siebie myśl, że z moją psychiką może dziać się coś niedobrego. Spojrzałam wrogo na leżące na stole listy. Nie zamierzałam ich czytać, właśnie na przekór temu czemuś, co próbowało mnie do tego nakłonić. „Nie jestem wariatką”, mówiłam do siebie wytrwale, starając się omijać spojrzeniem stosik kopert. A potem robiłam wszystko, żeby o nich nie myśleć. Niestety po całym dniu uciekania od istoty problemu wyczerpały mi się pomysły. Najlepiej byłoby stąd natychmiast wyjechać, by nie pogrążyć się w szaleństwie. Powinnam zrobić to po wizycie rzeczoznawcy. Byłam coraz bardziej skołowana i gdyby nie odpowiedzialność, wsiadłabym do samochodu i w jednej chwili stąd zwiała. W dodatku, jeśli nawet było ze mną coś nie tak, w Gdańsku szybciej znajdę specjalistę. Tutaj mogę całkiem zbzikować.

Krążyłam po domu niczym potępiona dusza. W długiej, batystowej koszuli nocnej wyglądałam jak zjawa. Nie wiedziałam już, na czym zatrzymać spojrzenie, byle tylko wrócić do równowagi. Teraz jeszcze bardziej przerażała mnie najbliższa noc, te godziny rozciągnięte niczym skrzydła nietoperza, ciemność i kojarzące się z nią koszmary. Tak bardzo żałowałam, że nie mam ze sobą którejś z książek Avy. W różnych życiowych sytuacjach czasami szukałam w nich wskazówek. Może to niezbyt eleganckie, ale na wielu stronach pozakreślałam wybrane zdania, a nieraz i dłuższe fragmenty, do których zwykłam powracać.

Myśli o ulubionej autorce sprawiły, że od razu skierowałam się do laptopa. Że też wcześniej nie wpadłam na to, by poszperać w internecie. To bez wątpienia by mnie zajęło, przecięło strumień niepokoju, który podsycany różnymi niewyjaśnionymi zjawiskami, wciąż narastał. Najpierw weszłam na stronę autorską Avy. Zdziwiłam się, że znów pojawił się tam nowy wpis, ponieważ dotąd pisarka dość rzadko umieszczała posty. Niemniej bardzo mnie to ucieszyło, a kiedy zorientowałam się, że Ava podzieliła się z czytelnikami obszernym fragmentem najnowszej, jeszcze nieopublikowanej powieści, zaświeciły mi się oczy. Usiadłam wygodnie, przynajmniej w tamtym momencie zapominając o tym, o czym zapomnieć chciałam, i z przyjemnością oddałam się lekturze. Nie przypuszczałam, że kilka pięknie napisanych, motywujących zdań tak bardzo wytrąci mnie z równowagi. Miałam wrażenie, że Ava umieściła je specjalnie dla mnie. „Nie uciekaj przed tym, co akurat podaje ci życie. Nie udawaj, że coś cię nie dotyczy tylko dlatego, że z jakiegoś powodu ci się to nie podoba lub uznasz to za dziwne. Rozglądaj się uważnie, dostrzegaj znaki, słuchaj podszeptów”.

Oderwałam rozpalony wzrok od monitora, po czym skierowałam go na leżące nieopodal listy. Wystarczyło po nie sięgnąć i poznać ich zawartość. Nie uciekać, nie zachowywać się jak dziecko i nie udawać, że są dla mnie nieważne. Musiałam posłuchać samej siebie. Tylko czy to rzeczywiście był mój wewnętrzny głos, skoro brzmiał jak ton jakiegoś marudy. Wzdrygnęłam się na tę myśl. Bądź co bądź i tak należało przeczytać listy. Swoim asekuranckim zachowaniem tylko przeciągałam sprawę. Przeszłość pukała, a właściwie łomotała do moich drzwi i upominała się o uwagę. Zanim wyłączyłam laptop, rzuciłam ostatnie spojrzenie na monitor, a potem z przeczuciem, że zaraz zdarzy się coś, na co czekałam całe swoje życie, zdenerwowana jak jeszcze nigdy wcześniej, sięgnęłam po najbliżej leżący list.

Gdy skończyłam czytać, już świtało, a to znaczyło, że minęło wiele godzin, odkąd wzięłam do ręki pierwszą z kopert, a później otwierałam kolejne i z rozpalonymi policzkami poznawałam ich zawartość. Wstałam, uniosłam ręce, żeby się rozprostować. Poszłam do kuchni i nalałam sobie szklankę wody, którą od razu wypiłam. Byłam skołowana i chyba trochę zawiedziona, z treści kilkudziesięciu listów nie dowiedziałam się bowiem niczego konkretnego. Nadal nie miałam żadnych dokładnych informacji na temat mojego ojca ponad to, że w każdej z wysłanej do mojej matki wiadomości prosił, niemal błagał, żeby pozwoliła mu się ze mną spotkać. Zapewniał, że cała jego rodzina tego chce i że jestem dla nich bardzo ważna. Po datach widniejących na pieczęciach zauważyłam, że ostatni list wysłano trzy lata temu. Czyżby ojcu w końcu znudziło się dobijanie do sumienia mojej matki i zrezygnował z pukania do drzwi, które przez dwadzieścia kilka lat pozostawały przed nim zamknięte? Z jednej strony było mi go żal, lecz z drugiej czułam pewną solidarność z matką. Ten mężczyzna, mój ojciec – słowo to nawet w myślach niełatwo mi przychodziło – oszukał ją. Jakże ta zdrada musiała ją zaboleć, skoro postanowiła całkowicie się od niego odciąć i nawet upływ czasu nie dał rady wymazać w niej uczucia zranienia. Dziwne były te wiadomości, bardzo enigmatyczne, wypełnione, przynajmniej dla mnie, jałową treścią. Antonio zaczynał każdą wiadomość od przeprosin, a potem w kilku słowach – zawsze podobnie – starał się przed mamą wytłumaczyć. Za każdym razem pisał też o swojej rodzinie, jak bardzo jest dla niego ważna i jak ważne jesteśmy dla niego my, mama i ja. Mogłam się jedynie domyślić, że mój ojciec nie zamierzał opuścić swojej żony, gdyż wyrażał się o niej z dużym szacunkiem i chyba z miłością. Mnie, nieznającej całej sytuacji, właściwie trudno było to jednoznacznie stwierdzić. Przynajmniej rozumiałam teraz moją mamę i jej chęć ucieczki od grzechów młodości oraz decyzję o rozpoczęciu wszystkiego od nowa z dala od mężczyzny, który okazał się daleki od jej wyidealizowanych, dziewczęcych marzeń. Ale czułam też zawód. Chociaż na początku próbowałam tłumić rozlewające się we mnie powoli rozczarowanie, nie potrafiłam nad nim zapanować. Gdy decydowałam się na przeczytanie listów, liczyłam jednak na to, że dowiem się o Antoniu czegoś więcej, a nadal nie miałam na jego temat żadnych informacji. Realny i podobno niezmienny, bo za każdym razem pisał o tym mamie, wydawał się tylko jego adres zamieszkania i to, że dzieli tam życie razem ze swoją, jak mogłam się domyślić, szczęśliwą rodziną. „A co, gdybym zdecydowała się z nim spotkać?”, naszła mnie nieśmiała myśl, którą jednak, pewnie z kobiecej solidarności z mamą, od razu odrzuciłam. Szybko doszłam do wniosku, że skoro mama z jakiegoś powodu podjęła decyzję, żeby trzymać mojego ojca z daleka ode mnie, to ów powód bez wątpienia nie należał do błahych.

Zmęczenie po nieprzespanej nocy w pewnym momencie wzięło jednak górę i stwierdziłam, że pewnie uda się mi jeszcze złapać kilka godzin snu. Wróciłam do łóżka, ale chociaż sen przyszedł szybko, niewiele wypoczęłam. Koło dziesiątej byłam znów na nogach. Posilona grzanką i kawą próbowałam nie wracać do tego, co zdarzyło się wczoraj wieczorem przy ognisku. Niestety, natarczywe myśli przewijały się w mojej głowie nieustannym strumieniem, nie pozwalając nawet na chwilę spokoju. Nie dość, że byłam niewyspana, to jeszcze rozchwiana emocjonalnie. Nie mam pojęcia, jakie wrażenie zrobiłam na rzeczoznawcy, bo pomimo moich usilnych prób, by brzmieć stanowczo i wyglądać na pewną siebie, wydawało mi się, że mówię nieco chaotycznie i nie potrafię się skoncentrować na rozmowie. Najważniejsze jednak, że się dogadaliśmy. Rzeczoznawca wnikliwie rozejrzał się po domu i działce, zrobił kilka zdjęć oraz przejrzał dokumentację związaną z nieruchomością i parcelą, na której stała. Wreszcie, gdy po półtorej godziny wyszedł, odczułam ulgę i padłam na fotel. Stan ciągłej koncentracji bardzo mnie zmęczył. Chciałam mieć to już za sobą, włącznie ze sprzedażą tego miejsca. Póki co na wycenę należało zaczekać około dwóch tygodni. Byłam pewna, że tak długo nie zostanę w Hoszowie, dlatego podałam też adres mojego gdańskiego mieszkania.

Po południu znów przyszedł Jacek, wspaniałomyślnie przynosząc ugotowany przez siebie bigos. Doceniłam to, bo wypadało zjeść coś ciepłego, a ja kompletnie nie miałam głowy do gotowania. Niewielkie zapasy jedzenia powoli też się kończyły. Planowałam zostać tu jedynie na kilka dni, nie robiłam więc większych zakupów. Jacek chciał się dowiedzieć, jak przebiegła wizyta rzeczoznawcy. Podobno o sprzedaż domu wciąż dopytywała jego sąsiadka, a nawet zagadnął go o to ktoś w miejscowym sklepie. Liczyłam więc, że szybko uda mi się go sprzedać. Może w innych okolicznościach zapałałabym do niego miłością, teraz jednak dom, a nawet piękna okolica kojarzyły mi się przede wszystkim ze śmiercią mamy i dodatkowymi obowiązkami. Pewnie gdybym jako dziecko zaglądała tu częściej, pozostałby sentyment, który być może związałby mnie z rodzinną posiadłością na przyszłość, lecz w obecnej sytuacji nie miała ona dla mnie większego znaczenia.

Czasami jednak sprawy układają się na przekór naszym zamierzeniom. Kolejna, tym razem dobrze przespana noc sprawiła, że doszłam do siebie, a ból głowy, zawroty ani żadne dziwne sytuacje się nie powtórzyły. Może zwyczajnie byłam przemęczona i brakowało mi snu. Tak czy owak, nieśmiało złożyłam te niecodzienne objawy właśnie na karb permanentnego zmęczenia. Chociaż po części wytłumaczyłam sobie sprawy, które jeszcze dobę wcześniej napawały mnie głębokim lękiem, nie zamierzałam przedłużać pobytu w Hoszowie nawet o dzień. Już wczoraj wspomniałam Jackowi, że prawdopodobnie z samego rana wyjadę, a dzisiaj byłam tego całkowicie pewna. Poznosiłam do samochodu wszystkie bagaże i pudła z pamiątkami, które we wrześniu planowałam pokazać koleżankom z pracy. Przed wyjazdem postanowiłam jeszcze napić się kawy.

Kiedy usiadłam później na ławce przed domem z parującą filiżanką, odczuwając pewnego rodzaju satysfakcję, że mimo wszystko udało mi się zrealizować większą część planu, i z przyjemnością spoglądałam na rozpościerającą się w oddali zieloną dolinę, nagle usłyszałam w głowie ten dziwny, lekko chropowaty głos. „Nigdzie dziś nie pojedziesz, musisz tu zostać jeszcze kilka dni”. Omal nie oblałam się kawą, kiedy w pełni dotarł do mnie ten przekaz. Skoczyłam na równe nogi i pognałam do kuchni, gdzie wylałam do zlewu resztę kawy, szybko umyłam filiżankę i już byłam przy drzwiach, które kilka sekund później zamykałam na klucz.

– Nie pojadę?! Niedoczekanie! Już mnie tu nie ma! – mówiłam rozsierdzona, nie tylko dlatego, że znów usłyszałam ów irytujący głos, ale głównie z powodu tego, że jak mi się wydawało, śmiał się ze mnie naigrywać. Stojąc już na podjeździe, rzuciłam ostatnie, gniewne spojrzenie na dom i działkę, jakby to miejsce było sprawcą moich urojeń, po czym otworzyłam drzwi samochodu i wsiadłam do środka. Czułam nieprzepartą potrzebę, by udowodnić temu głosowi, że zaraz mnie tu nie będzie. To świadczyłoby, że choć po części panuję nad własnym życiem. Na razie wolałam nie zastanawiać się nad źródłem tego głosu i związanymi z tym ewentualnymi konsekwencjami. Nie miałam gwarancji, czy w rodzinie ze strony matki nie było przypadków szaleństwa. Niewiele wiedziałam o swoich przodkach.

Wsunęłam kluczyk do stacyjki, lecz znajomy dźwięk uruchamianego silnika zastąpił zduszony warkot. Spróbowałam ponownie, a potem zaklinając w myślach rzeczywistość, jeszcze kilka razy usiłowałam odpalić samochód. Kiedy dotarło do mnie, że to na nic, ze złością walnęłam ręką w kierownicę.

– Cholera! Cholera jasna! Co tu jest grane?! – Wściekła wypadłam na zewnątrz, a żeby dać upust nagromadzonym emocjom, kopnęłam Bogu ducha winną oponę.

Kiedy trochę ochłonęłam, zajrzałam pod maskę. Mimo dobrych chęci niewiele mogłam zdziałać, kompletnie nie znałam się na mechanice. W tej dziedzinie bezsprzecznie postanowiłam zaufać fachowcom. Na razie zadzwoniłam do Jacka i zdałam mu relację z mojej nieudanej próby wyjazdu z Hoszowa. Zjawił się po kwadransie. Tym razem przyjechał swoim oplem, w razie gdyby – jak przewidział – należało odholować zepsuty samochód do warsztatu. Później przez kilkanaście minut grzebał pod maską.

– Na moje oko wysiadł rozrusznik, ale nie dałbym sobie ręki uciąć. Najlepiej zawieźć auto do warsztatu Heńka – orzekł, zakończywszy oględziny.

– Jak długo może potrwać naprawa? Miałam dziś wyjechać – powiedziałam żałośnie, chociaż Jacek o tym wiedział.

– Nie mam pojęcia, ale jeśli to jest to, co myślę, pewnie szybko się uwinie. Zależy, ile ma roboty.

Kiedy w końcu do mnie dotarło, że im wcześniej wezmę się w garść, tym lepiej, odholowaliśmy samochód do warsztatu dobrego znajomego Jacka. Na miejscu okazało się, że Heniek ma pełne ręce roboty, ale nie chciał zbywać kumpla. Obiecał, że nazajutrz da znać, co i jak. Chcąc nie chcąc, musiałam pogodzić się z tym, że przyjdzie mi spędzić w Hoszowie kolejny dzień.

Dopiero gdy nieco przygasły emocje i kilka godzin później Jacek odwiózł mnie do domu, zdałam sobie sprawę, że nie chcę zostać sama. Jak nigdy wcześniej bałam się tej samotności. Obawiałam się dziwnych zjawisk, mojego zagubienia w tym wszystkim, ale najbardziej tego irytującego głosu przemawiającego gdzieś z głębi mnie. Bałam się wiszącego nade mną widma szaleństwa. Nie chciałam jednak zatrzymywać dłużej Jacka, który poświęcił mi dzisiaj wiele czasu. Byliśmy na cmentarzu u mamy, potem zjedliśmy obiad w jednym z lokali w Ustrzykach Dolnych, by popołudnie spędzić na przyjemnej łazędze po lesie.

Spacer i szczera rozmowa z Jackiem dobrze mi zrobiły, lecz kiedy jego auto zniknęło za zagajnikiem, do moich drzwi znów zapukała samotność. Nigdy wcześniej nie miałam z nią problemu, teraz jednak stała się dla mnie tak namacalna, gęsta i dojmująca, że odczuwałam ją nie tylko w duchu, ale też w napiętym od obaw ciele.

Gdy planowałam, że wyruszę w drogę dopiero jutro, nie wzięłam pod uwagę, że sprawy mogą przybrać jeszcze gorszy obrót. Okazało się, że zepsuł się nie tylko rozrusznik, co słusznie podejrzewał Jacek, ale też pompa paliwa. Podobno Heniek uwinąłby się z tym dość szybko, zgodnie z obietnicą daną koledze. Niestety, musiał zaczekać na potrzebne części, a to oznaczało dla mnie dodatkowy czas spędzony w Hoszowie. Najpierw miały być to dwa dni, potem przedłużyło się o kolejne trzy, w czasie których moja cierpliwość stopniowo słabła. Jedynym pocieszeniem w tej sytuacji było to, że zjawiska, których się obawiałam, na szczęście się nie powtórzyły. Zapobiegliwie omijałam wypełnione popiołem palenisko za domem i udawałam sama przed sobą, że dziwna wizja wyskakujących z płomieni salamandr oraz szepty w mojej głowie to wyłącznie efekt przemęczenia.

Jacek pojawiał się codziennie i zdawał mi relację z przebiegu prac naprawczych mojego samochodu, a ściślej mówiąc, jego braku. Jak zwykle służył pomocą, bo gdyby przyszło mi zostać samej w tym oddalonym od większości zabudowań zakątku, byłoby ze mną marnie. Dzięki Jackowi przede wszystkim miałam co jeść – podjechaliśmy do dyskontu spożywczego, gdzie zaopatrzyłam się w potrzebne produkty. Mój „ojczym” – jak wciąż nazywałam go w myślach – podrzucił mi też do wyboru kilka książek fantasy. Tak się złożyło, że oboje chętnie sięgaliśmy po ten gatunek literacki. Wybrałam Władcę pierścieni J.R.R Tolkiena i potem przez następne dni w zawrotnym tempie pochłaniałam kolejne tomy dobrze mi znanej historii. Zaczęłam właśnie trzeci tom, gdy Jacek pojawił się u mnie z radosną nowiną. Wreszcie mogłam odebrać naprawiony samochód.

Może to dzięki ucieczce w pasjonującą lekturę, a może dzięki tutejszemu świeżemu powietrzu, ale w ciągu tych kilku nadplanowych dni udało mi się nieco wyciszyć. Teraz mogłam więc wrócić do siebie bez wewnętrznego rozedrgania, które kierowało mną w momencie, kiedy w biegu się pakowałam i rozgorączkowana próbowałam uruchomić samochód. Przez głowę przemknęła mi nawet myśl, że może dobrze się stało, iż wysłużony, ale dotąd zwykle sprawny samochód nie chciał ruszyć. W tamtej chwili ogarnęło mnie jakieś dziwne szaleństwo. Zależało mi tylko na tym, by jak najszybciej stąd wyjechać.

I znów nieoczekiwanie przyszły do mnie słowa Avy z jej ostatniego postu. Tym razem jednak wyłoniły się z mojej pamięci. „Czasem los krzyżuje nasze plany, byśmy wkroczyli na inną, bezpieczną drogę”. Nie wiem, dlaczego akurat wtedy przypomniało mi się tamto zdanie, ale po swojemu odczytałam jego sens. Poza tym, co chyba najistotniejsze, dzięki temu wróciłam myślami do spotkania autorskiego z Avą w przemyskiej bibliotece. Nie pamiętałam jego dokładnej daty, lecz wydawało mi się, że chyba miało się odbyć w tym tygodniu. Od razu sięgnęłam po telefon, by to sprawdzić. Okazało się, że jest dzisiaj. Poruszona nagłym odkryciem, zerknęłam na zegar, kalkulując szybko, czy gdybym zebrała się w tej chwili, będę miała szansę dotrzeć tam na czas. Była szesnasta, a spotkanie miało rozpocząć się o osiemnastej. Musiałabym migiem się przygotować, a potem ruszyć do Przemyśla, licząc na to, że tym razem auto nie zawiedzie. Chwilowy dylemat niemal natychmiast zastąpiło przekonanie, że przecież doskonale znam odpowiedź. Nie mogłabym podarować sobie spotkania z ulubioną pisarką, tym bardziej że sprawy ułożyły się tak, bym miała szansę na nim być.

W ciągu godziny umyłam i wysuszyłam włosy, a potem zrobiłam lekki makijaż. Żałowałam, że nie wzięłam ze sobą bardziej reprezentacyjnych ubrań. Chcąc nie chcąc, musiałam wybrać coś z tych kilku, które spakowałam, kierując się głównie rozsądkiem. Ostatecznie, kiedy zerknęłam w lustro, stwierdziłam, że w jasnej, sięgającej kolan, lnianej sukience w czerwone róże wyglądam naprawdę nieźle. Ubolewałam też, że nie miałam przy sobie żadnej z książek Avy. Liczyłam jednak na to, że po spotkaniu będzie można zakupić któryś z tytułów.

Samochód spisał się jak należy, ale przez korki omal się nie spóźniłam. Do wypełnionej po brzegi sali weszłam jako ostatnia i zajęłam jedyne wolne miejsce z tyłu. Ledwo usiadłam, a pośród burzy oklasków na usytuowany z przodu pomieszczenia podest wkroczyła Ava. Dużo mówiła o swojej najnowszej książce, której premiera miała się odbyć dopiero za tydzień, a którą, jak się okazało, można było już dziś kupić na spotkaniu. Ta powieść podobno różniła się od pozostałych. Ava wspomniała, że napisała ją pod wpływem osobistych przeżyć i prawdziwej historii pewnej francuskiej pisarki z początku dwudziestego wieku. Zauważyłam, że dla Avy, piszącej dotąd głównie fantastykę, ta nowa historia musiała być bardzo ważna. Nie mogłam się doczekać, kiedy zacznę ją czytać, i cieszyłam się na myśl, że jeśli tylko dzisiejszego wieczoru nie zmorzy mnie sen, zrobię to zaraz po powrocie do domu.

Po spotkaniu ustawiłam się na końcu długiej kolejki. Chciałam kupić nową książkę Avy z dedykacją i bardzo zależało mi, żeby zamienić z nią kilka słów. Nie przeszkadzało mi, że jestem ostatnia. Na sali panowała tak miła, swobodna atmosfera, że z przyjemnością przyglądałam się rozemocjonowanym twarzom podchodzących do pisarki czytelników. Co chwilę śmiałam się też z żartów i ciekawych anegdot, które dochodziły do moich uszu. Ileż bym straciła, gdybym się tutaj dzisiaj nie wybrała. Przy półce, gdzie wyeksponowano książki Avy, sięgnęłam po najnowszy tytuł: Lalie, życie w świecie kłamstw i przeglądając ten pokaźny tom, z jeszcze większą ciekawością czekałam na swoją kolej. Było widać, że Ava jest już zmęczona, ale z jej twarzy biła radość z kontaktu z czytelnikami. Dało się zauważyć, że każdy odchodził zadowolony od jej stolika.

– Dzień dobry – przywitałam się nieśmiało, kiedy wreszcie zajęłam miejsce na krześle obok.

Pisarka spojrzała na mnie z zagadkowym uśmiechem. Była chyba w podobnym do mnie w wieku, ale wizualnie stanowiła moje przeciwieństwo. Ona delikatna blondynka o jasnej cerze, z niebieskimi oczami, a ja ciemnowłosa, niczym jedna z bohaterek mojego ulubionego cyklu Avy „Kraina wiecznego ognia”.

– Czy my się przypadkiem nie znamy? – Ava wciąż patrzyła na mnie w ten sam sposób, jakby starała się wyczytać coś z mojej twarzy.

– Byłam na pani spotkaniu i kilka razy korespondowałyśmy ze sobą – wyjaśniłam, coraz mniej stremowana.

Ava sprawiała wrażenie bardzo otwartej i sympatycznej, więc i mnie szybko udzielił się ten luz.

– Właśnie, pamiętam cię, Sofio, i jestem pewna, że zwracałyśmy się do siebie po imieniu – ośmieliła mnie, robiąc łobuzerską minę.

– Właściwie tak… – Wciąż byłam trochę speszona, ale zwróciłam się do pisarki po imieniu. Nie spodziewałam się, że Ava mnie zapamiętała. Przecież napisałam do niej zaledwie kilka razy, żeby podzielić się wrażeniami po dopiero co skończonej lekturze. Od czasu do czasu odzywałam się też w komentarzach pod jej postami. Niestety zajęta obowiązkami w szkole, nie byłam w stanie czytać systematycznie wpisów Avy, stąd umykało mi wiele informacji.

– Wiesz, jesteś do kogoś bardzo podobna – oznajmiła pisarka, nie spuszczając ze mnie oczu.

– Tak, do kogo? – Uśmiechnęłam się, zupełnie nie spodziewając się odpowiedzi.

– Do bohaterki jednej z moich książek. Może wyda ci się to dziwne, ale pisząc Elianę, władczynię andaluzyjskich wzgórz, właśnie tak ją sobie wyobrażałam – powiedziała Ava z poważnym wyrazem twarzy. – Ta historia jest dla mnie bardzo ważna, nie tylko dlatego, że otworzyła mi drzwi do literackiego świata, ale przede wszystkim z powodu tego, że włożyłam w nią całe serce.

– To moja ulubiona powieść! – wypaliłam z entuzjazmem. – Zresztą cały cykl o Elianie jest dla mnie wyjątkowy.

Rozmawiałyśmy, a minuty nieubłaganie upływały. Tymczasem sala niemal opustoszała, zostały tylko panie bibliotekarki. Zdawałam sobie sprawę, że wypadało już zakończyć spotkanie i chyba ode mnie zależało, kiedy to nastąpi.

– Poproszę jeszcze o autograf. – Przysunęłam do autorki otwartą na pierwszej stronie książkę. – Tak się zagadałyśmy, że o mały włos bym o tym zapomniała.

Ava przez chwilę się na mnie zapatrzyła, stukając długopisem o blat stolika, po czym zaproponowała:

– A może… Nie wiem, czy masz czas, ale może byśmy poszły na kawę, porozmawiały jeszcze i napisałabym dedykację.

– Z przyjemnością – zgodziłam się bez wahania, lekko oszołomiona tą nieoczekiwaną propozycją.

– W takim razie daj mi kilka minut, pożegnam się i zabiorę swoje rzeczy – zdecydowała Ava.

Pół godziny później siedziałyśmy w Liberii, urokliwej kawiarni na rynku. Zamiast kawy wybrałyśmy malinowe smoothie. Na początku znów ogarnęło mnie lekkie skrępowanie. Nie wiedziałam, od czego zacząć rozmowę, ale Ava sprawiła, że poczułam się swobodnie i zaraz zapomniałam o narzuconym przez siebie dystansie. Moja towarzyszka nie tylko wyjątkowo pisała, ale też ładnie mówiła, o czym przekonałam się na spotkaniu z czytelnikami. Swoimi opowieściami pobudzała wyobraźnię. Najpierw rozmawiałyśmy głównie o książkach, ale stopniowo zahaczałyśmy też o osobiste tematy. Po godzinie miałam wrażenie, że znam Avę od dawna. Ona chyba czuła podobnie, bo zwracała się do mnie jak do najlepszej koleżanki. Dowiedziałam się, że rok temu pod nieobecność swoich rodziców, by dopilnować im domu, zamieszkała na Kurpiach. Poznała tam swojego obecnego partnera, a w tamtym czasie zdarzyło się wiele nieoczekiwanych sytuacji. Od słowa do słowa doszła do historii, którą opisała w najnowszej książce.

– Przeczytaj i sama oceń, co będziesz w stanie przyjąć, a co uznasz za fikcję literacką – powiedziała Ava, kiedy spytałam ją, dlaczego swoją ostatnią powieść, którą jak powiedziała wcześniej, napisała na podstawie prawdziwej historii pewnej młodej kobiety, nazwała nieco egzotyczną i baśniową. Po chwili spojrzała na mnie przenikliwie i spytała: – Wierzysz w magię?

Najpierw nie wiedziałam, co odpowiedzieć, bo w gruncie rzeczy chyba nie wierzyłam. Co innego czytać fantasy, a co innego szukać przejawów magii w prawdziwym życiu. Wciąż zaprzeczałam też przed samą sobą, że dziwne zjawiska, które niedawno stały się moim udziałem, wydarzyły się naprawdę. A o pojawiających się od dzieciństwa snach, w których główną bohaterką była podobna do mnie siedząca przy ognisku dziewczyna, wolałam nawet nie wspominać.

– Sama nie wiem… – odparłam dopiero po dłuższej chwili.

– A mnie się wydaje, że wierzysz – powiedziała Ava z figlarną miną i przekornym uśmiechem.

– Dlaczego tak sądzisz? – Byłam zbita z tropu, zupełnie jakby Ava czytała w moich myślach i wiedziała, że właśnie rozważam, czy to, czego doświadczyłam, choć niemożliwe z racjonalnego punktu widzenia, naprawdę mogło się zdarzyć.

Ava nie odpowiedziała, patrzyła tylko na mnie tym swoim niby zabawnym, a jednak skanującym spojrzeniem, czekając na to, co ode mnie usłyszy. Ale ja nie potrafiłam tak lekko jak ona mówić o dziwach i czarach. Jej, jako pisarce, pewnie przychodziło to łatwo, mnie jednak krępowało rozprawianie na takie tematy. Poza tym nie miałam pojęcia, co powiedzieć. Za to nieoczekiwanie odważyłam się zwierzyć Avie z wyjątkowo osobistej i trudnej dla mnie sprawy. Opowiedziałam o śmierci matki, ukrywanym przez lata sekrecie i listach od mojego ojca. Co więcej, kiedy teraz do tego wróciłam, zauważyłam, że choć wciąż są we mnie te same emocje, potrafię spojrzeć na tę sytuację z innej perspektywy. Rozumiałam zarówno matkę, jak i ojca, a w pewnym sensie nawet im współczułam.

– Wiesz, w zasadzie nie wiem, czy jestem właściwą osobą, by ci to sugerować, ale… wydaje mi się, że powinnaś skontaktować się ze swoim ojcem – odezwała się Ava niepewnie i zatrzymała na mnie nieśmiałe spojrzenie.

Spiorunowałam ją wzrokiem i już chciałam zaprotestować, ale ostatecznie porzuciłam ten zamiar.

– Nie ma o czym mówić, to zamknięty temat. Moja mama nie żyje, straciłam więc szansę, żeby dowiedzieć się o moim ojcu czegoś więcej ponad to, co wyczytałam w listach – rzuciłam w końcu z pozorną lekkością, bo mimo wszystko wypadało jakoś się do tego odnieść.

Wydawało mi się, że Ava chciała jeszcze coś dodać, nie udało się jej ukryć emocji, jakie najwyraźniej obudziła w niej ta sprawa. W pewnej chwili posmutniała i odwróciła się do okna. Między nami zrobiło się jakoś niezręcznie. Zastanawiałam się właśnie, co powiedzieć, żeby przerwać tę niewygodną ciszę, bo przecież dotąd rozmawiało się nam naprawdę dobrze, kiedy Ava znów się do mnie zwróciła.

– Mnie też kiedyś oszukano, a konkretnie moi rodzice. Ciocia, o której istnieniu dowiedziałam się zresztą niedawno, okazała się moją mamą. – Przyjrzała się mi, ciekawa, jak zareaguję na to wyznanie.

Ogarnął mnie wstyd za impulsywną reakcję. Doceniałam szczerość Avy, lecz dziwnie czułam się z tą informacją, nie wiedziałam, co z nią zrobić. Chyba powinnam wyrazić słowa współczucia albo wręcz przeciwnie, powiedzieć coś miłego, bo może Avę ucieszyła ta sytuacja. Na razie trudno było to ocenić.

– I powiem ci, że odkąd ten sekret wyszedł na jaw, jestem o wiele spokojniejsza. Nie bardzo wiem, jak ci to wytłumaczyć, bo w gruncie rzeczy mojej relacji z rodzicami wcześniej nie można było niczego zarzucić, wręcz przeciwnie, zawsze idealnie się dogadywaliśmy. Odkąd jednak w moim życiu pojawiła się Monika, moja biologiczna mama, mam wrażenie, że wszystko wróciło na właściwie miejsce. Wokół siebie czuję taką wypełnioną przestrzeń – odezwała się nieoczekiwanie, kiedy wydawało się, że nie nawiąże już do swojego problemu.

To i mnie ośmieliło.

– Chociaż udawałam przed sobą, że wcale mnie to nie obchodzi, brakowało mi go przez całe życie. Najbardziej w dzieciństwie, kiedy zbyt mocno wyidealizowałam jego obraz, a z czasem po prostu przywykłam, że go nie ma – powiedziawszy, co mi leży na sercu, odczułam lekką ulgę.

– Daj sobie czas, Sofio – stwierdziła filozoficznie Ava, nie decydując się dodać już nic więcej. Pewnie domyślała się, przez co teraz przechodzę, i uznała, że dalsze wywody umoralniające nie mają sensu. Ale jej ostatnie słowa przyniosły właściwy skutek, ziarno zostało zasiane. Chociaż w tej chwili więcej było we mnie wątpliwości i sprzeciwu, by podążyć niedokładnie oznakowanym szlakiem w poszukiwaniu ojca, to jednak pośród zgiełku myśli na razie nieśmiało przebijała się jedna, że może warto.

Pomimo poruszenia tematów niełatwych dla każdej z nas rozstałyśmy się w pogodnych nastrojach. Ava zatrzymała się w hotelu nieopodal. Zanim tam wróciła, odprowadziła mnie do auta. Miałam wrażenie, że żegnam się z dobrą znajomą. Dzisiejsza rozmowa bardzo nas do siebie zbliżyła. Ava była dla mnie teraz kimś więcej niż ulubioną pisarką. Jeden wieczór sprawił, że stała się bliską mi osobą. Obiecałyśmy do siebie pisać i dzwonić. Nie wiedziałam, czy kiedy przeminą emocje towarzyszące dzisiejszemu spotkaniu, odważę się na to, ale w tym momencie wydawało mi się to najbardziej naturalną rzeczą pod słońcem.

Do domu dotarłam przed dwudziestą czwartą. Wokół panowały egipskie ciemności. Żeby trafić do wejścia, musiałam zostawić włączone światła w samochodzie. Dopiero kiedy otworzyłam drzwi, wróciłam do auta i wyjęłam kluczyki. Wciąż przepełniały mnie emocje, ale zmęczona jazdą o zmroku poczułam, że z każdą chwilą robię się coraz bardziej senna. Uleciał gdzieś towarzyszący mi w ciągu ostatnich dni niepokój, oddaliły się natrętne wizje. Przynajmniej dziś wszystko wydawało mi się na swoim miejscu. A może właśnie tego potrzebowałam, oderwać się i zająć myśli czymś innym, pozwolić sobie wreszcie na jakąś przyjemność.

Obudziłam się z niejasnym wrażeniem, że w nocy zdarzyło się coś wyjątkowego. Znów śniło mi się płonące w górach ognisko i siedząca przy nim dziewczyna. Stałam gdzieś z boku, bardzo blisko niej, tak że ponad sobą widziałam dokładnie niebo usiane gwiazdami tak gęsto i opadającymi tak nisko, że miałam wrażenie, że stoję pomiędzy nimi. Otaczała mnie… nas bezbrzeżna cisza i czerń nocy. Były tylko te gwiazdy, niczym lampy zapalone przez jakiegoś magika na potrzebę chwili, rozdzierające mrok płomienie ogniska i my. Wszystko zawsze odbywało się w podobny sposób, dziewczyna siedziała przy ognisku, czasem kołysała się lekko na boki, zatopiona w otaczającej ją ciemności. Tym razem jednak coś się zmieniło. Nieznajoma wstała bowiem i ruszyła w dół niewielkiego wzniesienia. Ja niczym duch, którym chyba byłam we śnie, podążyłam za nią. Stanęłyśmy przed grotą, do której dziewczyna weszła. Ja jednak zostałam. Chociaż pragnęłam też znaleźć się w środku, nie dałam rady sforsować niewidzialnej granicy broniącej wejścia. Po chwili oślepił mnie rozświetlający wnętrze blask. Wtedy się obudziłam.