Opowieść starego lustra - Dorota Gąsiorowska - ebook + książka

Opowieść starego lustra ebook

Dorota Gąsiorowska

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

W magicznej atmosferze świąt wszystko może się zdarzyć… nawet najmniej prawdopodobne podróże i spotkania

Na jednej z malutkich, klimatycznych ulic Krakowa skrył się sklepik z antykami. Magia przeszłości unosi się nad starymi przedmiotami z duszą, których historie tylko czekają na opowiedzenie…

W sklepiku od kilku lat pracuje Alicja, która mieszka w kamienicy naprzeciwko. Co roku, patrząc na taniec pierwszych płatków śniegu, cieszy się na nadchodzące Boże Narodzenie. Teraz jednak dziewczyna ma przeczucie, że ten grudzień i te święta okażą się inne niż wszystkie… A kiedy otrzymuje nieoczekiwany prezent – stare, kryształowe lustro – zaczynają dziać się rzeczy, których nie jest w stanie wyjaśnić.

Alicja trafia do dziewiętnastowiecznego dworu i spotyka ludzi, których nigdy nie mogłaby poznać… A później, równie niespodziewanie, wraca do swojego mieszkanka na poddaszu. Choć wydaje jej się, że to był tylko dziwny sen – podróż powtarza się i to kilka razy. W dodatku w życiu Alicji pojawia się dwóch mężczyzn, każdy równie intrygujący. Czy dziewczyna będzie w stanie wybrać jednego z nich? Czy to, co wydarzyło się w starym dworze wpłynie na jej współczesne życie? Jakie zadanie przed nią stoi? I dlaczego to właśnie Alicja musi je wykonać?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 619

Data ważności licencji: 11/9/2027

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



„Opowieść starego lustra to pełna magii powieść, która otula czytelnika każdym słowem. Niezwykle klimatyczna historia, w której główną rolę odgrywa stare lustro. Sprawdzisz, co się kryje po jego drugiej stronie? Z czystym sercem polecam!”

Katarzyna Czarnecka-Kuc

autorka bloga „Matka Książkoholiczka”

„Dorota Gąsiorowska to prawdziwa malarka słowem. Tym razem niczym mróz kwiaty na szybach, autorka kreśli na kartach swej powieści prawdziwie bajkową historię, która otuli cię swym wyjątkowym klimatem. Przejrzyj się w tafli starego lustra i odkryj tajemnicę, którą w sobie skrywa, a gwarantuję, że poczujesz prawdziwą magię Bożego Narodzenia. Polecam!”

Joanna Wolf

autorka bloga „NIEnaczytana”

„Otulająca magią, która zachęcająco migocze z tajemniczego zwierciadła, klimatem wyjątkowych przedmiotów, skrywających własne historie, oraz ciepłem międzypokoleniowej przyjaźni, Opowieść starego lustra pokazuje, że istnieją uczucia, które zapisano na firmamencie wśród gwiazd”.

Dagmara Łagan

autorka bloga „Books Cat Tea”

„Piękna, wyjątkowa, niepowtarzalna – po prostu książka z duszą! Historia spowita świąteczną magią, nasączona urokiem sklepu ze starociami, efektownie oprószona nutą rodzinnych tajemnic. Opowieść starego lustra kradnie serce dosłownie od pierwszych stron! I okazuje się prawdziwą książkową perełką – pełną miłości, ciepła i ludzkiej serdeczności”.

Miłka Kołakowska

autorka bloga „Mozaika Literacka”

„Opowieść starego lustra jest jak kubek gorącej czekolady w mroźny dzień! Niezwykła bajkowa atmosfera otula czytelnika klimatem nadchodzących świąt. Przepełniona magią, historią i sekretami rodzinnymi, urzekła mnie od pierwszych stron!”

Dominika Orluk

@rude.kadry 

Zdarzyło się kiedyś…

Siedzę przy oknie i patrzę na odbijające się od szyby płatki śniegu. Zawsze, gdy nadchodzi grudzień, ogarniają mnie wątpliwości i zastanawiam się, czy to, co przydarzyło mi się wiele lat temu, jest prawdą, czy jedynie iluzją, światem fantazji, w którym znalazłam się przez przypadek, choć przecież ten tak naprawdę nie istnieje. Jak więc wytłumaczyć to, czego doświadczyłam? Niestety, mimo że bardzo bym chciała i niejednokrotnie starałam się to zrozumieć, wciąż mi się to wymykało. Postanowiłam, że opiszę tę historię, bo to chyba najlepszy sposób, by nadać jej właściwy kształt. Może wtedy, wracając do kolejnych jej fragmentów, przypomnę sobie coś, czego wówczas nie zauważyłam, albo wpadnę na pomysł, dlaczego ja, zwyczajna dziewczyna, zostałam w to wplątana. Choć teraz, po latach, wolę raczej myśleć, że w jakiś sposób byłam wyróżniona, to jednak te wszystkie trudne do wytłumaczenia wydarzenia, których stałam się główną bohaterką, jakimś dziwnym trafem splatały się z moim prawdziwym życiem. Chyba to było dla mnie najtrudniejsze. Złapanie balansu między tutaj a tam. Udowodnienie, że skoro wiele spraw jest ze sobą tak dokładnie powiązanych, to przecież te historie, rzeczywista i magiczna, mimo wszystko współistnieją i być może nawet są od siebie zależne. Za każdym razem, gdy już wydawało mi się, że chwytam tę najistotniejszą myśl i lada chwila odkryję prawdę, ta kolejny raz mi uciekała, a ja zrezygnowana odpuszczałam to sobie. Zwykle nie na długo, bo po pewnym czasie moja dociekliwość znów kazała mi się nad tym zastanawiać, ponieważ taka już jest natura człowieka. I nieraz pewnie skłonna byłabym nawet przyznać, że może potrzebowałam w tamtym czasie odrobiny wytchnienia, chwilowej ucieczki, chciałam zobaczyć i poczuć inny świat, o którym często czytałam w książkach, ale wtedy patrzyłam na coś, co stanowiło dowód, jedyny dowód, że to w gruncie rzeczy mogło się wydarzyć. Niewielka broszka wykonana z drobnych kryształków celestynu wyglądała jak prawdziwa śnieżna gwiazdka na tle błękitnego nieba. Nawet teraz pamiętam moment, gdy pierwszy raz zobaczyłam tę ozdobę w pewnym klimatycznym sklepiku. Dokładnie pamiętam też pełną mojego niedowierzania i szczęścia chwilę, kiedy dwukrotnie, i to tego samego dnia, dostałam ją w prezencie. No właśnie, i w tym miejscu znów wszystko się komplikuje. Spróbuję może od początku, bo zaczynam się motać, jak zawsze zresztą, gdy usiłuję do tego wracać. Przecież już postanowiłam, że opowiem wam tę dziwną historię, a wy po jej przeczytaniu ocenicie, czy naprawdę mogła się zdarzyć. Myślę, że chyba najpierw powinnam się przedstawić.

Mam na imię Alicja i bardzo kocham Boże Narodzenie – co roku z wytęsknieniem czekam na ten magiczny czas. To, czego doświadczyłam, też jest związane ze świętami i, co w całej tej historii jest chyba najbardziej istotne, przede wszystkim z pewnym starym lustrem, które pojawiając się nagle w moim życiu, zupełnie zmieniło moje postrzeganie pewnych spraw. Jesteście gotowi, żeby poznać tę opowieść? Jeśli tak, zapraszam was do mojego świata, pełnego starych przedmiotów z duszą, gdzie, jak się okazuje, wszystko jest możliwe.

Dzisiaj

Obudziła się przed siódmą. Na zewnątrz panowała jeszcze szarówka, ale z ulicy dobiegały już znajome odgłosy porannej krzątaniny. Wstała, naciągnęła na siebie szlafrok i podeszła do okna. W witrynie sklepu Teodora po przeciwległej stronie ulicy paliło się już światło. Alicja uśmiechnęła się pobłażliwie, oczyma wyobraźni widząc swojego przełożonego siedzącego przy dębowym biurku z licznymi szufladkami po brzegi wypełnionymi przeróżnymi szpargałami. Nieraz żartowała, że starszy pan powinien sprawić sobie na zapleczu łóżko, bo wtedy już wcale nie wychodziłby z ukochanego miejsca. Choć mieszkał w tej samej kamienicy, gdzie mieścił się sklep, do domu zachodził niezwykle rzadko, właściwie tylko po to, żeby się umyć i przespać.

Lubiła pracę u Teodora, magiczne wnętrze wypełnione antykami, gdzie każdy z osobna szeptał swoją niepowtarzalną opowieść. Doskonale pamiętała dzień, kiedy trafiła tam po raz pierwszy. Właśnie obroniła pracę magisterską i jako świeżo upieczony historyk sztuki przyjechała do Krakowa na rozmowę kwalifikacyjną w jednej z galerii sztuki. Nigdy jednak tam nie dotarła. Przechodząc ulicą Świętego Jana, najpierw zauważyła ciekawy szyld w żelaznej ramie przedstawiający czarnego kota w śmiesznym kapeluszu, siedzącego na zielonej walizce, a tuż nad nim ozdobny, stylizowany na stary, napis: „Faun”. Kiedy przeniosła wzrok niżej, w lśniącej sklepowej witrynie też dostrzegła kota, tyle że prawdziwego. Ten widok tak ją ujął, że natychmiast zbliżyła się do okna wystawowego i spojrzała w bursztynowe, wlepione w nią ślepia zwierzęcia. Wtedy po drugiej stronie szyby zobaczyła starszego pana z siwymi, sięgającymi uszu, falowanymi włosami i w okularach w staromodnych, kwadratowych oprawkach. Uśmiechnął się do niej i gestem dłoni zachęcił, żeby weszła do środka. Tak też zrobiła. Kiedy przekroczyła próg tego niewielkiego sklepiku, najpierw stanęła jak słup soli, onieśmielona i zarazem zachwycona panującym tam klimatem. Wszystkie półki kilku drewnianych regałów i dwóch gablot wypełniały różne bibeloty. Gdzie tylko się dało, stały niewielkie szafki, stoliki, kufry, lampy i mnóstwo innych przedmiotów, których przeznaczenia w pierwszej chwili nawet nie potrafiła się domyślić. Nie wiedzieć kiedy zaczęła rozmawiać z właścicielem i nim się spostrzegła, wskazówki starego kurantowego zegara pod ścianą pokazały, że spędziła tam ponad godzinę. I wtedy zdarzyło się coś nieoczekiwanego, co jak domyśliła się Alicja, choć Teodor nigdy oficjalnie tego nie potwierdził, przesądziło o jej losie.

W pewnej chwili pożegnała się grzecznie z właścicielem, obiecując, że jeśli tylko będzie w Krakowie, na pewno znów go odwiedzi, a potem ruszyła do drzwi. Wówczas siedzący na wyścielonej wzorzystym pledem skrzyni na wystawie kot, który podczas wizyty Alicji w sklepie przez cały czas trzymał się na dystans, od czasu do czasu wodząc tylko za nią znudzonym spojrzeniem, nagle skoczył jej pod nogi, zagradzając wyjście. Spojrzała nieco oszołomiona na Teodora, który również wydawał się zaskoczony zachowaniem swojego pupila. Kot stanął przy drzwiach i wyglądało na to, że nie zamierza się stamtąd ruszyć.

– Faun, chodź no tutaj zaraz! – zawołał Teodor kota, ale ten ani drgnął.

Wtedy Alicja odruchowo kucnęła i choć zawsze bała się kotów – w dzieciństwie bowiem dotkliwie podrapała ją dzika kotka – nie myśląc o swoim strachu, pogłaskała czworonoga. Zwierzę szybko to wykorzystało, wskakując na kolana Alicji. Dziewczyna na ułamek sekundy się zachwiała, ale już po chwili tuliła do siebie ogromnego czarnego kocura, a ten przymilnie mruczał jej do ucha.

– Niebywałe – powiedział starszy pan, z niedowierzania aż przecierając szkła okularów. – Jak ty to zrobiłaś?

Dziewczyna wstała, stawiając kota na kamiennej posadzce, i nieznacznie wzruszyła ramionami. Tamtego dnia została w sklepie Teodora aż do zamknięcia. A jak się szybko okazało, to był dopiero początek. Tydzień później mieszkała już w Krakowie. Nie zastanawiała się długo, kiedy Teodor zaproponował jej pracę. Właściwie zgodziła się od razu, a potem podekscytowana wróciła do rodzinnych Kielc, spakowała walizkę, ku swojej radości wynajęła sąsiadom własną kawalerkę, by nazajutrz znów wrócić do znajomego jej już miejsca. Nie musiała nawet szukać zakwaterowania, gdyż akurat niedawno zwolniło się niewielkie mieszkanko w kamienicy na Świętego Jana, parę kroków od sklepu Teodora. Zresztą Kraków pokochała od pierwszego wejrzenia i było jej tutaj naprawdę dobrze.

Odeszła od okna, sprawdziła, czy nie trzeba podlać stojącego na komodzie drzewka szczęścia, po czym po drewnianych kręconych schodkach zeszła do przedpokoju i ruszyła do kuchni. Nastawiła wodę w czajniku i wyjrzała na podwórze. W niektórych oknach paliło się światło. Grudzień zaczął się pluchą i zimnem, a krakowskie ulice w niczym nie przypominały urokliwych widoczków z bożonarodzeniowych pocztówek. Do świąt wprawdzie pozostawało ponad trzy tygodnie, więc pogoda w każdej chwili mogła się zmienić, lecz Alicja nie miała złudzeń i szczerze mówiąc, nie pamiętała już, kiedy po raz ostatni na Wigilię widziała śnieg. Zaparzyła herbatę i usiadła przy stole pod oknem. W niewielkiej kuchni oprócz niezbędnych sprzętów znajdował się właściwie tylko ten stół, stary kredens, szafka, na której można było przygotowywać jedzenie, i kilka wiszących półek, z poustawianymi na nich malowanymi butelkami oraz kolorowymi puszkami z herbatą, kawą i przyprawami. Znalazło się też miejsce na kilka drobiazgów cieszących oczy, takich jak urokliwy aniołek ze starej porcelany, prezent od Teodora na mikołajki. Pomimo małego metrażu było tutaj bardzo przytulnie. Mieszkanie należało do pani Amelii, dobrej znajomej Teodora, kobiety o niezwykłej wrażliwości, co miało wpływ na urządzoną przez nią przestrzeń. Pani Amelia mieszkała na tym poddaszu przez ponad trzydzieści lat, ale kiedy zaczęła mieć problemy ze zdrowiem, przeniosła się na parter, do mieszkania, które wcześniej zajmowała jej siostra, a swoje wynajęła.

Alicja wypiła łyk herbaty i stanęła w kuchennych drzwiach, wydawało jej się, że słyszy jakiś dźwięk dobiegający z korytarza. Stukot obcasów na drewnianych schodach i ciche głosy. Nadstawiła uszu, ale hałas równie szybko ucichł. Spojrzała w stronę krętych drewnianych schodków wciśniętych w kąt kwadratowego przedpokoju, prowadzących do małej facjatki, gdzie urządziła sobie sypialnię. Przez pierwszy rok spała na kanapie w niedużym pokoju służącym za gościnny, ale przez to panował tam straszny bałagan i trudno było dojść z tym do ładu. Pani Amelia wreszcie podsunęła jej pomysł, żeby opróżnić z gratów mały stryszek z mansardowym oknem i przenieść tam łóżko. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Wprawdzie w upalne letnie dni na pięterku było strasznie gorąco, ale i tak Alicja idealnie tam wypoczywała. Zwykle wystarczyło, że przyłożyła głowę do poduszki, a już zasypiała.

Tymczasem dziewczyna wróciła do kuchni, dopiła herbatę, a zaraz potem zaczęła się zbierać do wyjścia. Pomyślała, że skoro już wstała, pójdzie wcześniej do sklepu i pomoże Teodorowi. Zbliżały się święta i w ostatnich dniach mieli spory ruch. Zresztą w Faunie, co Alicja chyba najbardziej uwielbiała w tej pracy, wciąż pojawiały się kolejne przedmioty. A każdy z nich był dla niej wyjątkowy, ekscytował i cieszył. Czuła się tak, jakby wciąż dostawała nowe prezenty. To nic, że za jakiś czas miała rozstać się z tymi rzeczami. Wierzyła, że wraz z Teodorem przekażą swoje skarby w dobre ręce. W pewnym sensie uzależniła się od tej pracy i od staroci, którymi się opiekowała. Często zastanawiała się, do kogo należały i jaka historia była w nich zapisana.

Ponieważ z natury była zmarzluchem, a w sklepiku Teodora zwykle panował chłód, Alicja włożyła wąskie spodnie i ciepły sweter z błękitnej wełny. Lubiła ten kolor i podobno całkiem dobrze w nim wyglądała. Pasował do jej niebieskich oczu, a czarne włosy, które teraz dla wygody związała w koński ogon, ładnie się na nim odznaczały. Włożyła wełniany płaszczyk, opatuliła się szalikiem i wyszła na korytarz. Ledwo stanęła na chodniku, owionął ją zimny podmuch powietrza, tak że aż cofnęła się do bramy. „Ładny mi grudzień”, pomyślała z niezadowoleniem, przechodząc na drugą stronę, i skierowała się do Fauna. Przez mglistą aurę i nieprzyjemną mżawkę ulica sprawiała wrażenie wyludnionej, na Świętego Jana Alicja nie zauważyła nawet jednej osoby.

W witrynie na hebanowej skrzyni spał zwinięty w kłębek Faun. Podobno niezmiennie od piętnastu lat przesiadywał w tym samym miejscu i nie przeszkadzał mu nawet zaciekawiony wzrok przechodniów, który zazwyczaj zbywał znużonym, lekceważącym spojrzeniem. Teodor wyścielił wieko mebla miękkim pledem, ale Faun zaakceptował tę zmianę dopiero po pewnym czasie, bo przez kilka miesięcy kładł się obok. Teraz jednak, usłyszawszy dźwięk mosiężnego dzwonka przy drzwiach, podniósł łepek i spojrzał przyjaźnie na Alicję.

– Dzień dobry! – Nie widząc Teodora, Alicja donośnie zaakcentowała swoje przybycie.

Starszy pan wychylił głowę z kantorka i spojrzał na nią z roztargnieniem.

– Już jesteś? – zapytał, po czym Alicja odniosła wrażenie, jakby chciał coś przed nią ukryć. – Taka paskudna pogoda, myślałem, że dziś dłużej pośpisz.

– Pospałam, jestem rześka i pełna wigoru, więc teraz praca pójdzie jak z płatka – zakomunikowała radośnie Alicja.

– Aż tyle to tej pracy nie ma. – Teodor się uśmiechnął. – Jeśli ktoś by cię teraz usłyszał, pewnie by pomyślał, że u nas ruch jak na krakowskim Rynku za starych czasów.

– A może nie? – Spojrzała zaczepnie. – Zbliżają się święta, od kilku dni dzwonek przy drzwiach co chwilę dzwoni. A w przyszłym tygodniu mikołajki. Tylko niech mi pan nie mówi, że nie zauważył tego charakterystycznego ożywienia, które pojawia się zwykle na początku grudnia.

– Ech, bo te grudnie to w ostatnich latach takie do niczego. – Teodor się nachmurzył. – Kiedyś to były zimy, a jak zbliżały się święta, to człowiek czuł to całą duszą.

– Święta to święta, a że śniegu nie ma… – Alicja spojrzała na okno wystawowe, za którym rozpościerał się bezbarwny o tej porze roku fragment krakowskiej ulicy. Zaraz jednak przeniosła wzrok na starszego pana. – Zresztą w każdej chwili może spaść. Poza tym ostatnie prognozy na to wskazują.

– Akurat – odparł Teodor gderliwie.

Alicja miała zamiar jeszcze coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Po tych kilku latach pracy ze starszym panem zdążyła go dość dobrze poznać i dziś od razu zauważyła, że był w nie najlepszym humorze. Takie chwile należało przeczekać. Przeważnie muchy dość szybko wylatywały z nosa Teodora, a on zazwyczaj był uśmiechniętym, serdecznym staruszkiem. W końcu któż nie ma gorszych dni? Wiedząc, że w takim czasie lepiej nie wchodzić mu w paradę, zdjęła płaszcz i bez słowa ruszyła do kantorka, gdzie zawsze wieszała wierzchnią odzież. Kiedy już miała tam wejść, Teodor zaszedł jej drogę. Spojrzała na niego z zaskoczeniem.

– Mam do ciebie prośbę – dukał niewyraźnie starszy pan. – Może poszłabyś do Franciszka i Sary, mam dla nich kilka książek z wczorajszej dostawy.

– Teraz? – spytała Alicja, nawet nie starając się ukryć zaskoczenia. – Nie sądzę, żeby mieli już otwarte.

Pan Franciszek, który razem z żoną Sarą prowadził antykwariat na Siennej, był przyjacielem Teodora jeszcze z młodości i po dziś dzień łączyła ich wyjątkowa relacja.

– Tak myślisz? – Starszy pan podrapał się po głowie. Widać było, że się zmieszał.

– Otwierają o dziewiątej – zauważyła trzeźwo Alicja.

– Ano tak, jakoś nie pomyślałem. – Teodor rzucił spojrzenie w stronę stojącego naprzeciw niego kurantowego zegara. – Siedzę tu już od piątej, więc to pewnie dlatego wydaje mi się, jakby było już co najmniej południe – wytłumaczył niezbyt przekonująco z zakłopotaną miną.

– W takim razie pójdę później, a teraz przejrzę rzeczy, które przyszły wczoraj po południu – oświadczyła Alicja z błyskiem w oku, robiąc krok w stronę zaplecza, lecz starszy pan znów zagrodził jej drogę.

– Nie ma tego za wiele, sam się tym zajmę – zareagował zdecydowanie. – Podaj płaszcz, to odwieszę. – Wyciągnął do niej rękę, a kiedy zaskoczona Alicja mu go wręczyła, dokładając jeszcze długi szalik i czapkę, uśmiechnął się do niej zmieszany. – Zanim pójdziesz na Sienną, możesz zetrzeć kurze. – Wyznaczył jej zadanie, po czym zniknął w kantorku.

Alicja wzruszyła ramionami i westchnęła. Choć ciekawiło ją, dlaczego starszy pan nie chciał wpuścić jej na zaplecze, nie zamierzała teraz tego roztrząsać. No cóż, nie dało się zaprzeczyć, że czasami Teodor zachowywał się irracjonalnie, ale pewne dziwactwa, jak noszenie ubrań w starym stylu, niedzisiejsza fryzura i staroświeckie maniery, zwyczajnie dodawały mu pewnego rodzaju ekstrawaganckiej atrakcyjności.

Przez ponad godzinę Alicja przeciskała się między starymi kuframi, stolikami i komódkami, podchodząc do kolejnych regałów i biorąc do rąk znajome przedmioty. Teodor w tym czasie ani razu nie wyszedł z kantorka. Słyszała tylko stukot przestawianych przedmiotów i ciche pomrukiwanie sygnalizujące, że pracodawca prawdopodobnie jest zadowolony. Kiedy wszystko już lśniło, dziewczyna zbliżyła się do wejścia na zaplecze. Po niezrozumiałym zachowaniu starszego pana nie ośmieliła się tam jednak wejść.

– Panie Teodorze, może zajdę teraz do antykwariatu, chyba że ma pan dla mnie…

Nie dokończyła, bo nagle ujrzała przed sobą przełożonego. Nim się spostrzegła, wcisnął jej w ręce niewielki pakunek.

– To te książki – wyjaśnił.

– Coś mam przekazać panu Franciszkowi? – spytała Alicja, próbując zapuścić żurawia na zaplecze, lecz Teodor szybko zasłonił przejście.

– Będzie wiedział, o co chodzi. Wystarczy, że mu to dasz. Jemu albo Sarze.

– Dobrze – przytaknęła dziewczyna, po czym odłożywszy na moment papierową torbę, w której, jak zauważyła, mieściło się kilka książek o mocno pożółkłych brzegach, narzuciła płaszcz, a po chwili, smagana wiatrem, szła w stronę Siennej. Zwykle taki spacer zajmował jej około sześciu minut, dziś jednak nie minęły nawet trzy, a ona już stała pod znajomym antykwariatem, pocierając zziębnięte dłonie.

Lubiła to miejsce, tak jak i jego właścicieli, starsze małżeństwo Franciszka i Sarę. Nacisnęła na klamkę, rzucając okiem w stronę zabytkowej maszyny do pisania Continental, ustawionej w oknie wystawowym obok stosu książek w skórzanych oprawach z ozdobnymi, przyciągającymi wzrok, złotymi napisami.

– Dzień dobry – przywitała się, zamykając drzwi, a jej głos został nieco zagłuszony przez dźwięk powieszonego przy wejściu mosiężnego dzwonka, niemal identycznego z tym, który sygnalizował przybycie klientów w sklepiku Teodora.

– Alicja, jak miło. – Z zaplecza natychmiast wyszła Sara, a tuż za nią wyłonił się Franciszek.

– Mam przesyłkę od pana Teodora. – Dziewczyna uniosła pakunek.

– Dziękuję. – Franciszek, zanim wziął z jej rąk torbę z książkami, przywitał się z nią serdecznie. Sara też ją wyściskała.

– Dawno cię u nas nie było, kochana – zauważyła starsza pani. A kiedy Alicja już chciała się jakoś wytłumaczyć, Sara dodała: – Wiem, wiem, nie musisz nic wyjaśniać. U nas też ostatnio spory ruch. Ale co się dziwić, Boże Narodzenie tuż-tuż, ludzie szukają prezentów.

– Tak, rzeczywiście. Zauważyłam, że już gdzieś od dwóch tygodni odwiedza nas więcej klientów.

– Kochana, nie zrozum mnie źle, bo wiesz, że uwielbiam twoje towarzystwo i co dzień wyczekuję cię, stojąc w oknie wystawowym, ale ciekaw jestem, czemuż to mój najlepszy przyjaciel nie zechciał się pofatygować, żeby przynieść mi te stare egzemplarze – odezwał się Franciszek z humorem.

– Chyba… wydaje mi się, że jest bardzo zajęty – wyjaśniła Alicja niepewnie, a przed jej oczami natychmiast pojawił się Teodor z konspiracyjnym wyrazem twarzy.

– Ech, ten stary piernik. – Franciszek zrobił zabawną minę i machnął ręką. – Chyba sam będę musiał się do niego wybrać i trochę nim potrząsnąć.

Alicja uśmiechnęła się na słowa starszego pana. Lubiła jego niewymuszoną serdeczność i poczucie humoru. Już sam wygląd Franciszka – jasnoniebieskie wesołe oczy i lekko uniesione kąciki ust – świadczył o jego pogodzie ducha i skłonności do żartów. W pewnym stopniu zewnętrznie przypominał jej nawet Teodora. Obaj mężczyźni mieli takie same siwe, wydawałoby się, że trudne do ujarzmienia, włosy. Z tym że Franciszek, odkąd zakochał się w Sarze, przykładał zdecydowanie większą wagę do prezencji, co miało też wpływ na jego fryzurę. Sara wyglądała tak samo jak kilka lat wcześniej, gdy Alicja zobaczyła ją tutaj po raz pierwszy. Pomyślała wówczas, że pana Franciszka odwiedził ktoś z zagranicy. Świadczył o tym akcent starszej pani i jej dystyngowany wygląd, wyjątkowo modnie ścięte białe włosy i elegancki ubiór. Jak się okazało, spostrzeżenie było słuszne. Sara, która była przyjaciółką zmarłej przed laty żony Franciszka, przez większość życia mieszkała w Stanach Zjednoczonych. Nie przewidziała, że decydując się na przyjazd do Polski, pozna w tak późnym wieku miłość swojego życia. Okazało się, że i Franciszka ugodziła strzała Amora.

– Napijesz się z nami kawy? – zaproponowała Sara.

Alicja już miała odmówić. Teraz, kiedy zarówno w antykwariacie, jak i w Faunie, panował wzmożony ruch, nie chciała zawracać głowy właścicielom. Poza tym wychodząc, obiecała Teodorowi, że zaraz wróci. Mimo to szybko się zgodziła, gdyż skusił ją dochodzący z zaplecza aromatyczny zapach. Franciszek i Sara każdego ranka zaczynali pracę od filiżanki korzennej kawy, którą przygotowywali według kuchni pięciu przemian. Alicja ją uwielbiała. Wyczuwała w niej kardamon, cynamon i goździki. Za sprawą imbiru napój ten był dość ostry, a tym samym rozgrzewający, czyli idealny na taki dzień jak dziś. Zanim w antykwariacie pojawiła się Sara, w sklepie pomagała Franciszkowi Emilia, jego podopieczna, którą traktował jak córkę. Alicja zdążyła poznać i polubić się z Emilią. Łączył je nie tylko podobny wiek, ale też cechy charakteru. Poza tym obie kochały książki, sztukę i wiekowe przedmioty, przez co nigdy nie brakowało im tematów. Często chodziły razem do kina, teatru, wpadały do jakiejś klimatycznej kafejki albo spacerowały po krakowskich Plantach czy Bulwarach Wiślanych, żeby zwyczajnie poplotkować. Niestety taki stan trwał zaledwie rok, Emilia przeprowadziła się bowiem na Wybrzeże. Teraz przyjaciółki spotykały się dużo rzadziej, zaledwie kilkanaście razy w roku. Często natomiast rozmawiały przez telefon i wydawało się, że choć odległość nieco ograniczyła ich kontakt, ich relacja aż tak bardzo na tym nie ucierpiała.

– Alicjo, podejrzewam, jaką usłyszę odpowiedź, ale mimo to zapytam. Może w tym roku wreszcie zdecydujecie się zjeść z nami wigilię? – spytała Sara, kiedy chwilę później cała trójka usiadła przy masywnym dębowym biurku, teraz pełniącym rolę stolika, i raczyła się kawą.

– Wiecie, że to nie zależy ode mnie. Pan Teodor… on ma swoje zwyczaje… – odparła skrępowana dziewczyna.

– Och, wiem to aż nazbyt dobrze – powiedział Franciszek z przekąsem. – Uparty jak osioł. Tyle lat i wciąż to samo…

Rzeczywiście pod tym względem Alicja absolutnie nie rozumiała Teodora. Owszem, był samotnikiem, miał niewielu przyjaciół, ale ona uważała, że Boże Narodzenie powinno się spędzać w gronie bliskich osób. A za takie uważała starsze małżeństwo. Poza tym na święta do Franciszka i Sary zwykle przyjeżdżali Emilia z Szymonem. Cudownie byłoby dzielić ten szczególny czas z przyjaciółką i jej partnerem, pisarzem, który dla Emilii całkowicie zmienił życie i ze Szwajcarii, gdzie mieszkał przez wiele lat, przeniósł się do Modrzewiowej, niewielkiej miejscowości położonej niedaleko Gdańska. W konsekwencji wyborów Teodora Alicja i on zawsze spędzali Wigilię razem. Oczywiście towarzyszył im Faun. Nie mogła narzekać, było miło, a nawet nastrojowo. Alicja przygotowywała skromną kolację wigilijną, dekorowała niewielkie, kawalerskie mieszkanko Teodora, a potem jak zwykle siedzieli i rozmawiali o sklepie i minionych czasach. Na te tematy starszy pan miał wiele do powiedzenia. Dwa razy wybrali się nawet na pasterkę. Rodzice Alicji od dziesięciu lat mieszkali w Australii i przez ten czas udało im się spotkać zaledwie dwa razy. Wcześniej dziewczyna spędzała święta ze swoją babcią, ale kiedy ta zmarła, właściwie została w Polsce sama. Nie miała rodzeństwa ani kuzynostwa. Na szczęście pamiętała tylko jedne samotne święta, bo gdy zaczęła pracować u Teodora, ten nie wiedzieć kiedy stał się jej bliski jak rodzina. Choć ze względu na charakter Teodora wciąż istniał między nimi pewien dystans, to Alicja wiedziała, że starszy pan bardzo ją lubi. Może nigdy jej tego nie powiedział, ale świadczyły o tym liczne gesty z jego strony. Troszczył się o nią i martwił, gdy tylko gorzej się czuła. Był na tym punkcie szczególnie wyczulony. Wpakowałby ją do łóżka nawet z lekkim katarem. Poza tym wciąż pytał – a to czy nie jest jej zbyt zimno, a to znów czy nie jest głodna. Czuła tę troskę i ona też starała się dbać o niego. W domu przygotowywała zazwyczaj więcej kanapek, które później jedli z Teodorem na śniadanie. Najchętniej wyręczałaby go w co bardziej męczących czynnościach, jak przenoszenie większych pakunków, wchodzenie na drabinę i przestawianie rzeczy w sklepie. Tylko że Teodor nie chciał się na to zgodzić. Czasem wręcz wrogo na nią patrzył, jakby te niewinne propozycje uwłaczały jego godności.

– Alicjo, w każdym razie my, tak jak co roku, serdecznie was zapraszamy – odezwała się Sara, odstawiając pustą już filiżankę na biurko.

– Dziękuję – odparła Alicja i zrobiło jej się przykro, gdy pomyślała, że w Wigilię znów będą z Teodorem sami. Tak przyjemnie byłoby spędzić te chwile w większym gronie, zjeść kolację, śpiewać kolędy, pośród radosnego gwaru dzielić się swoimi przemyśleniami. Była pewna, że w towarzystwie tak wielu bliskich osób o wiele bardziej mogłaby poczuć magię tego wyjątkowego wieczoru.

– Jeszcze wrócimy do tego tematu – rzekła Sara, zauważywszy, że dziewczyna zmarkotniała.

Kiedy kilka minut później Alicja wracała na Świętego Jana, z pewnym smutkiem przyglądała się mijanym wystawom sklepów, na których gościły już bożonarodzeniowe ozdoby. Na krakowskich ulicach od dłuższego czasu panował przedświąteczny klimat. Nie mówiąc już o magicznie przystrojonym Rynku krakowskim. Lubiła się tam czasem powłóczyć, żeby uchwycić choćby namiastkę niesamowitego nastroju. Szczelniej opatuliła się szalem, kiedy uporczywy podmuch dotknął zimnem jej szyi, i przyspieszyła kroku. Pomyślała, że i tak nic z takich roztrząsań. Trzeba się cieszyć z tego, co jest. W końcu Gwiazdka z Teodorem też była miła. Resztki markotnego nastroju prysnęły natychmiast, gdy w świetle stojącej obok wystawowego okna starej lampy z abażurem Alicja dostrzegła zwiniętego w kłębek, jak zwykle drzemiącego Fauna. Ten widok ją rozczulił. Na moment zatrzymała się przed witryną i przyglądała się kocurowi. Szybko jednak dostrzegł ją Teodor i na znak, żeby weszła już do środka, niecierpliwie pomachał do niej ręką.

– Już jestem – oznajmiła Alicja, zamykając szybko drzwi, żeby do wnętrza wniknęło jak najmniej zimnego powietrza. – Przepraszam, ale trochę zagadałam się z panem Franciszkiem i panią Sarą. Pan Franciszek pytał, dlaczego go pan nie odwiedza… – mówiła Alicja, ale widząc, że starszy pan się gdzieś spieszy, przerwała.

– Muszę na moment podejść na pocztę, właśnie się dowiedziałem, że czeka tam na mnie przesyłka – wyjaśnił Teodor, pospiesznie zapinając skórzane guziki w swoim nieco już wypłowiałym, ciemnoszarym płaszczu. – Dasz sobie radę?

– Oczywiście – oznajmiła Alicja z szerokim uśmiechem. Chociaż pracowała tu od ponad pięciu lat, bywały momenty, że Teodor traktował ją jak małą dziewczynkę. Nie żeby jej nie doceniał, wręcz przeciwnie, często chwalił ją zarówno za posiadaną wiedzę, co przekładało się na pracę, jak i za świetny kontakt z klientami. Alicja zawsze wiedziała, co komu polecić, a klienci ją uwielbiali i niejednokrotnie wracali do Fauna nie tylko ze względu na ciekawy asortyment i niepowtarzalny klimat, lecz także właśnie dla miłej sprzedawczyni, z którą można było porozmawiać o wielu sprawach. – Proszę iść spokojnie i o nic się nie martwić.

– Wrócę najszybciej jak się da, ale wiesz, że tam czasami trzeba odstać swoje.

Po wyjściu Teodora zdjęła płaszcz i wiedziona niezaspokojoną wcześniej ciekawością ruszyła na zaplecze. Zauważyła tam kilka nowych przedmiotów, dwie nocne szafki z oryginalnymi mosiężnymi uchwytami, okrągły puf pokryty spłowiałym bordowym aksamitem i mnóstwo mniejszych rzeczy poustawianych na podłużnym stole przy ścianie. Stara olejna lampa, komplet filiżanek, kilka świeczników i jakieś porcelanowe figurki. Zdążyła pomyśleć, że takich cudeniek, zwłaszcza teraz, kiedy klienci szukali gwiazdkowych prezentów, nigdy za wiele, gdy usłyszała donośny dźwięk dzwonka przy drzwiach. Odłożyła drewniany malowany listownik, który natychmiast ją zauroczył, i weszła do sklepu.

– Dzień dobry – przywitała się pani Hania, jedna ze stałych klientek.

– Dzień dobry – odparła Alicja z uśmiechem.

Dziewczyna lubiła tę starszą panią, która sporo u nich kupowała, ale często wpadała też, żeby zwyczajnie pogadać. Nie wiedziała, co tym razem sprowadza panią Hanię. Czy przyszła, bo brakowało jej towarzystwa – po śmierci męża i wyjeździe dzieci za granicę została w Krakowie zupełnie sama – czy też dowiedziała się o nowym towarze i jako jedna z pierwszych chciała go zobaczyć. Klientka jednak od razu wyjaśniła, na czym jej zależy.

– Pani Alicjo, a pana Teodora nie ma? – spytała, nie kryjąc zawodu.

– Wyszedł na pocztę, ale powinien niedługo wrócić – wyjaśniła Alicja.

– Ojej, bardzo mi się spieszy – zmartwiła się starsza pani.

– A może ja mogłabym jakoś pomóc?

– Pan Teodor dzwonił do mnie wczoraj wieczorem z informacją, że podobno ma dla mnie idealne lustro. Wie pani, wspominałam o tym kiedyś, że po remoncie salonu nie mogę znaleźć niczego, co zapełniłoby i jednocześnie ozdobiło ścianę nad komodą. Lustro w jakiejś oryginalnej ramie byłoby tam jak znalazł.

– Zaraz spojrzę na zaplecze, bo rzeczywiście mieliśmy wczoraj dostawę – oznajmiła Alicja i od razu wycofała się do kantorka, zastanawiając się, o jakim, do licha, lustrze, mówi pani Hania. Z jednej strony była pewna, że nie ma tam takiego przedmiotu. Z drugiej – skoro Teodor specjalnie dzwonił do klientki, znaczyło to, że lustro gdzieś jest.

Dziewczyna powiodła wzrokiem po kilku znajomych meblach i spojrzała na stół, na którym przełożony poukładał przedmioty z nowej dostawy. Westchnęła, gdyż nie zauważyła niczego, co przypominałoby lustro. Kiedy jednak już miała wyjść, dostrzegła fragment tekturowego opakowania wystający zza regału tuż obok zakratowanego okna wychodzącego na podwórze. Podeszła bliżej i wysunęła zapakowany przedmiot, oceniwszy po wielkości i kształcie, że rzeczywiście może być to lustro.

– O, widzę, że jest. – Pani Hania ucieszyła się na widok wyłaniającej się z kantorka Alicji, niosącej ostrożnie jakąś paczkę.

– Sądzę, że to lustro. Zaraz rozwiniemy i się dowiemy – oznajmiła Alicja z uśmiechem, po czym położyła pakunek na biurku i powoli zaczęła zdejmować z niego papier.

Wreszcie oczom obu kobiet ukazało się przepiękne kryształowe lustro w starej mosiężnej ramie z delikatnymi rzeźbieniami.

– Jest bardzo ładne, ale niestety nie o to mi chodziło – usłyszała Alicja, ale nie odpowiedziała, kiedy bowiem zerknęła w sam środek lustra, nagle zakręciło jej się w głowie, tak że musiała przysiąść na stojącym obok krześle. – Pani Alicjo, coś się stało? Niedobrze się pani poczuła?

Słyszała zaniepokojony głos pani Hani, ale czuła dziwną bierność. Nie wiedziała, co się z nią dzieje, nie była w stanie nawet unieść ręki. Dopiero dźwięk mosiężnego dzwonka przy drzwiach sprawił, że doszła do siebie.

– Dzień dobry. – Donośne powitanie Teodora, który właśnie wszedł do sklepu, sprawiło, że całkowicie oprzytomniała. Starszy pan słynął z tego, że miał głos jak dzwon, i nawet kiedy próbował mówić cicho, efekt był odwrotny od zamierzonego. Teodor przywitał się z klientką, a potem dostrzegł leżące na biurku lustro. Zmienił się na twarzy. Właściwie trudno było się domyślić, co starszy pan czuje, ale sprawiał wrażenie nieco zaskoczonego, a może i niezadowolonego?

Alicja wstała i teraz już całkiem trzeźwo zwróciła się do niego.

– Pani Hania przyszła po lustro, podobno dzwonił pan wczoraj w tej sprawie…

– Oczywiście, że dzwoniłem – rzekł Teodor jakby lekko poirytowany i spojrzał z przyganą na pracownicę. – Ale to nie jest to lustro.

– Przepraszam. – Alicja była zdezorientowana. – Nie widziałam na zapleczu innego.

– Nie widziałaś, bo jest tutaj! – Wskazał róg pomieszczenia.

Rzeczywiście, rama stała oparta o bok wąskiej serwantki. Nim Alicja zdążyła zareagować, Teodor już przyniósł lustro i uniósłszy je lekko, zademonstrował przed klientką.

– Cudowne! – ekscytowała się pani Hania. – Jakaż wspaniała szylkretowa rama. Nie mogłabym wyobrazić sobie piękniejszego.

Alicja słuchała tych ochów i achów, stojąc z boku, i było jej trochę głupio, że zaproponowała klientce niewłaściwy przedmiot. Ale w gruncie rzeczy, skąd mogła to wiedzieć, skoro rankiem Teodor unikał jej jak ognia. Jednocześnie dałaby sobie rękę uciąć, że przecież kiedy kilka godzin wcześniej wycierała kurze, w sklepie nie było tego lustra. A tamto na zapleczu… No cóż, wyjęła je, bo chciała dobrze.

Zanim pani Hania wyszła, rozpromieniona z powodu udanego zakupu, podziękowała jeszcze Alicji za jej zaangażowanie.

– Lepiej się już pani czuje? – spytała z troską.

– Tak, wszystko w porządku – odparła dziewczyna, niemal już nie pamiętając tego dziwnego wrażenia, które zawładnęło nią na kilka, może kilkanaście sekund. Właściwie trudno było to określić.

– To dobrze, bo strasznie pani zbladła. Mimo wszystko, panie Teodorze, proszę mieć dzisiaj oko na panią Alicję.

Teodor spojrzał czujnie na pracownicę, ale o nic nie zapytał. Dopiero po wyjściu klientki zbliżył się do Alicji i nieoczekiwanie, trochę nieporadnie, ujął jej rękę.

– Przepraszam, że się uniosłem. – Starał się mówić cicho, ale jego głos i tak brzmiał dudniąco.

– Proszę nie przepraszać, to moja wina, mogłam na pana zaczekać, a nie szperać po kątach.

– Ech. – Teodor westchnął i rzucił wzrokiem w stronę leżącego na biurku lustra. – To… to miał być twój gwiazdkowy prezent.

– Tym bardziej mi głupio i przykro – rzekła skruszona Alicja. Teraz przynajmniej znała powód konspiracyjnego zachowania Teodora dzisiejszego ranka. Zastanawiała się tylko, skąd ten pomysł. Nie potrzebowała lustra. Owszem, było piękne i oryginale, ale w swoim niewielkim mieszkanku właściwie nie miała go gdzie powiesić.

– Oduczyłem się żyć z ludźmi, Alicjo – rzekł ze smutkiem Teodor. – Z klientami radzę sobie nieźle, ale jeśli chodzi o najbliższych… – Spojrzał na dziewczynę z czułością. – To już inna sprawa.

– Nie… – Alicja próbowała coś powiedzieć, ale starszy pan jej przerwał.

– I bardzo przepraszam cię za to oskarżenie. – Nieznacznie, być może ze wstydu, opuścił wzrok. – To lustro dla pani Hani przyniosłem tutaj, gdy byłaś w antykwariacie.

– Nic się nie stało. – Widząc, że pracodawcy jest naprawdę przykro z powodu tej niefortunnej sytuacji, starała się go pocieszyć.

– Stało się, Alicjo. I nie chodzi nawet o moje kłopoty z pamięcią, po prostu… Chodzi o to, że zwykle w grudniu jestem trochę rozkojarzony, a z każdym rokiem to jeszcze się pogłębia – wyznał, nieznacznie się jąkając.

Rzeczywiście, gdy teraz o tym myślała, musiała przyznać, że mniej więcej kiedy zaczynał się adwent, Franciszek robił się roztargniony, a czasem i nieznośny. Dotąd składała to na karb przedświątecznego ruchu, w tym czasie w sklepie zwykle bardzo dużo się działo, a Teodor przecież miał już swoje lata.

– Powinien pan odpocząć, przecież dobrze pan wie, że sobie poradzę – zaproponowała.

– Nie chodzi o to, Alicjo, ja… To znaczy sklep mnie nie męczy, lubię tę całą przedświąteczną krzątaninę, radość klientów wybierających gwiazdkowe podarki. Chociaż… grudzień… – powiedział niepewnie, a Alicja z coraz większym napięciem czekała, co zaraz usłyszy.

Obserwując zdenerwowanie Teodora, dziewczyna czuła, że prawdopodobnie będzie chciał jej coś wyznać. Wszystko na to wskazywało. Niestety nie miała okazji się o tym przekonać, ponieważ w tym momencie do sklepu weszły dwie kobiety. W czasie gdy Teodor przedstawiał klientkom historię dziewiętnastowiecznego zegara, Alicja zdjęła lustro z biurka i ostrożnie postawiła przy ścianie.

Tego dnia, podobnie jak podczas ostatnich kilku, ruch był tak duży, że nie mieli szansy szczerze ze sobą porozmawiać. Nawet obiadu, który zwykle przynosili z zaprzyjaźnionej restauracji, dziś też nie zdążyli spożyć razem, tylko jedli na przemian na zapleczu. Oboje zostali też w sklepie dłużej.

Było przed dziewiętnastą, kiedy Alicja włożyła płaszcz i zawiązała szalik. Przy drzwiach czekała na Teodora, który jeszcze krzątał się w kantorku. Zawsze po kilka razy sprawdzał, czy wszystko zostało wyłączone i czy niektóre rzeczy, jak puszki z kawą i herbatą, stoją na właściwym miejscu. Zwykle spokojny, leniwy Faun też już się niecierpliwił, przechadzając się po posadzce i od czasu do czasu pomiaukując. Kiedy więc wreszcie starszy pan wyszedł z zaplecza, gasząc za sobą światło, kocur od razu popędził do wyjścia. Również Alicja ruszyła w stronę drzwi, ale Teodor ją zatrzymał.

– Zaczekaj, Alicjo. Wiem, że jesteś zmęczona, ale obiecuję, że to zajmie tylko chwilę.

Starszy pan sięgnął po lustro, które godzinę wcześniej zapakował.

– Skoro już zobaczyłaś, myślę, że powinnaś je zabrać. – Włożył je w ręce Alicji.

W pierwszej chwili z zaskoczenia odebrało jej głos.

– Ale… nie trzeba – wydukała po chwili.

– Powieś je w ładnym, widocznym miejscu i niech ci ozdabia mieszkanko – rzekł starszy pan.

– Naprawdę nie musi pan… Udam, że go nie widziałam, a wówczas według planu zapakuje je pan i wręczy mi na Gwiazdkę.

– Nie pleć bzdur. Cóż to byłaby za niespodzianka. – Teodor pokręcił z dezaprobatą głową. – Dostaniesz coś innego. Jest jeszcze sporo czasu, więc na pewno znajdę dla ciebie jakiś wyjątkowy przedmiot.

– W takim razie dziękuję – powiedziała nieco zmieszana Alicja. Choć emocje związane z dzisiejszą sytuacją już się w niej wyciszyły, nadal czuła się z tego powodu niekomfortowo. Zresztą uważała to lustro za trochę zbędny prezent. Nie mówiąc o dziwnym wrażeniu, kiedy w nie spojrzała i ujrzała w nim swoje, a jakby nie swoje, lekko rozmyte odbicie. Aż ją przeszły ciarki, kiedy teraz ni stąd, ni zowąd sobie to nagle przypomniała.

Gdy potem szła do bramy w swojej kamienicy, zastanawiała się, czy przypadkiem nie napomknęła kiedyś przy Teodorze, że potrzebuje lustra. Był bardzo spostrzegawczy i miał świetną pamięć. W ten sposób jej mieszkanie ozdabiały teraz stara, wprawdzie nienadająca się już do użytku, lecz za to bardzo ładna lampa naftowa, zegar z kukułką i mnóstwo innych szpargałów z duszą, które najpierw trafiły do Fauna, po czym Teodor uznał, że powinny należeć do niej. Ale nie, była niemal pewna, że nigdy nie wspomniała o lustrze. Z praktycznego punktu widzenia nie potrzebowała go. Miała już lustro w przedpokoju, w łazience, a nawet śliczne okrągłe zwierciadło, które wisiało nad komodą w dużym pokoju. Wszystko wskazywało na to, że będzie musiała znaleźć miejsce dla nowego prezentu.

– Uff. – Sapnęła, kiedy otworzyła drzwi i weszła do mieszkania. Oparła lustro o ścianę i zdjęła ubranie. Dopiero teraz poczuła, jaka jest zmęczona. W sklepie kręciła się niczym mrówka, mieli dziś naprawdę spory utarg. Poszła do kuchni, wstawiła wodę i zrobiła sobie kanapkę z humusem. Ale kiedy później usiadła przy stole, nie miała apetytu. Ostatecznie wmusiła w siebie jedzenie, wypiła pół kubka herbaty malinowej i ruszyła do łazienki. Kąpiel trochę ją zrelaksowała, bo kiedy wspięła się na górę, ledwo położyła się do łóżka, nie minął nawet kwadrans, a już spała.

Rankiem obudziła się z ciężką głową i bolącym gardłem. Miała też zapchany nos i ogólnie czuła się fatalnie. Nie uśmiechało jej się wychodzić z łóżka, ale wskazówki zegara nieubłaganie pokazywały, że najwyższy czas się zebrać. W końcu wstała i powlokła się do drzwi. Zeszła do holu, rzuciła tylko przelotne spojrzenie na wciąż zapakowane lustro, które od wczoraj stało w tym samym miejscu, po czym wkroczyła do kuchni. Pierwszym, co zrobiła, było przeszukanie wiklinowego koszyka, w którym trzymała leki. Znalazła pożądane krople do nosa i jakąś mieszankę do płukania gardła, którą należało rozcieńczyć wodą. Nastawiła wodę w czajniku i zaaplikowała sobie leki. Kichnęła, zalewając wrzątkiem herbatę z lipy i czarnego bzu, a potem poszła się ubrać. Było jej zimno i co chwilę wstrząsały nią dreszcze, dlatego włożyła swój najcieplejszy sweter z szetlandzkiej wełny, a pod spodnie naciągnęła rajstopy. Wypiwszy herbatę, włożyła płaszcz, szczelnie opatuliła się szalem i wyszła. Zwykle wpadała do sklepu uśmiechnięta i pełna werwy, dziś jednak wyglądała jak skazaniec.

– A psik! – wyrwało się jej, ledwo przekroczyła próg.

Teodor podniósł głowę znad nowego numeru „Gazety Krakowskiej” i bacznie przyjrzał się pracownicy.

– Dobrze się czujesz? – spytał, dopiero gdy dziewczyna zdjęła w kantorku płaszcz i z powrotem pojawiła się w sklepie.

– Tak… A psik! – powiedziała niezbyt przekonująco Alicja, po czym od razu sięgnęła po chusteczkę higieniczną i wydmuchała nos.

– Nie potrafisz kłamać – przyznał Teodor, po czym nie dając jej dojść do głosu, kontynuował: – Posłuchaj mnie. – Opiekuńczo położył na jej ramieniu dłoń. – Pójdziesz teraz grzecznie do domu, zażyjesz potrzebne lekarstwa, aspirynę czy coś tam innego, i położysz się do łóżka.

– Ale…

– Nie mogę pozwolić, żebyś rozsiewała tu zarazki. – Wiedząc, że dziewczyna będzie się buntować, Teodor przechytrzył ją, przedstawiając argument, wobec którego pozostała bezradna.

– Ale mamy teraz największy ruch, nie chcę zostawiać pana samego – jęknęła, wiedząc, że i tak nic nie wskóra, bo gdy stanowczy Teodor coś postanowił, zwykle nie zmieniał zdania.

– Sugerujesz, że jestem już tak stetryczały, że nie dam sobie tutaj sam rady?

– Nie, nie to miałam na myśli – rzekła nieco zrezygnowana Alicja. Doskonale znała gierki starszego pana, który niejednokrotnie prowadził rozmowę w taki sposób, żeby racja zawsze była po jego stronie. Nieraz kusiło ją, żeby z nim polemizować, ale zdrowy rozsądek podpowiadał, że mimo wszystko nie powinna podważać zdania tego wiekowego mężczyzny, a zarazem przełożonego.

– No więc zmykaj szybciutko do domu. A może powinnaś odwiedzić lekarza?

– Nie, pewnie wystarczy poleżeć dzień w łóżku i wszystko wróci do normy.

– Dasz sobie radę? Masz jedzenie i lekarstwa?

– Tak – przytaknęła Alicja. – Przed wyjściem nawet coś zażyłam.

– Koło południa do ciebie zajrzę.

– Nie trzeba…

Nie zdążyła dokończyć, bo w tej samej chwili otworzyły się drzwi i do sklepu weszli klienci.

Alicja dyskretnie wycofała się do kantorka, gdzie się ubrała, a potem ruszyła do wyjścia, na koniec dostając jeszcze niespodziewanie ataku kaszlu.

– Do widzenia – rzuciła od drzwi schrypniętym głosem i wyszła na zimną, wietrzną tego dnia ulicę.

Była zła, nie wiadomo na co. Na chorobę, która dopadła ją znienacka, na upór Teodora, choć wiedziała, że miał rację, bo przecież przebywając w sklepie, jego też narażała na infekcję. Była zła na to, że nie tak wyobrażała sobie dzisiejszy dzień. Kiedy lodowaty wiatr wyjątkowo dotkliwie smagnął jej twarz, zaklęła pod nosem i naciągnęła szalik na brodę. Wkrótce dotarła do swojej kamienicy. Nie spodziewała się, że pokonanie kilkudziesięciu schodów, zanim znalazła się pod drzwiami swojego mieszkania, tak bardzo ją zmęczy. Dziesięć minut później, robiąc w kuchni herbatę z cytryną i miodem, w duchu przyznała nawet Teodorowi rację. Rzeczywiście w takim stanie nie nadawała się do pracy. Z tym swoim czerwonym nosem, szklistymi oczami i chrypką mogłaby jedynie straszyć klientów. Teraz marzyło jej się tylko łóżko. Tak jak poradził Teodor, zażyła aspirynę, a potem z kubkiem gorącej herbaty podążyła do sypialni. Zanim jednak zanurkowała pod kołdrę, przebrała się w koszulę nocną i naciągnęła na siebie puchaty szlafrok. Ale nie potrafiła się odprężyć. W okna uderzał wiatr, a na dodatek znów zaczęło siąpić. Mansardowe okno wpuszczało do środka niewiele światła, a dziś, w taki pochmurny poranek pokój wyglądał naprawdę ponuro. Alicja wierciła się, przewracając z boku na bok. A kiedy już w pewnym momencie nawet zrobiło jej się przyjemnie ciepło i zaczęły jej opadać powieki, gdzieś z ulicy usłyszała głośny klakson. Nie minęła chyba nawet minuta, gdy z oddali do jej uszu dotarł sygnał karetki, a w ciągu kolejnych minut sąsiad zza ściany zaczął na cały regulator puszczać kolędy.

– Cholera jasna! – zaklęła, bo o ile zwykle miała dla pana Wieśka wiele wyrozumiałości, o tyle dziś dźwięk Przybieżeli do Betlejem był dla niej wyjątkowo męczący. Poza tym to jeszcze nie ten czas! – Co mu odbiło?! – Zastanawiała się i patrzyła gniewnie na ścianę, za którą sąsiad urządzał sobie koncert.

W pewnej chwili nie wytrzymała. Wstała i złorzecząc, zeszła na dół. Musiała nad sobą panować, by w myśl zasady: „Wolnoć Tomku w swoim domku”, nie zacząć stukać do sąsiada w ścianę. Była rozdrażniona jak mało kiedy.

– Jeszcze to… – Westchnęła i zatrzymała się przy wejściu do kuchni, patrząc nieco znużonym wzrokiem na oparte o ścianę, wciąż zapakowane lustro. – Gdzie ja cię upcham?

Wiedziona nagłym impulsem podeszła do niego i podniosła je. Pewnie przez chorobę, ale dziś wydawało jej się cięższe niż wczoraj. Podreptała z nim do dużego pokoju i zastanowiła się, gdzie mogłaby je postawić. A w przyszłości najlepiej powiesić na ścianie. Szybko doszła do wniosku, że nie ma tam dla lustra miejsca, w pomieszczeniu nawet teraz panował niezły miszmasz. Alicja nie raz obiecywała sobie, że na nic więcej już się nie skusi, ale tak to jest, gdy pracuje się w sklepie z cudownymi przedmiotami, a na dodatek ma się hopla na punkcie staroci. Zresztą Teodor wciąż jej coś podarowywał w ramach premii za dobrą pracę. Zrezygnowana wspięła się po schodach i weszła do sypialni. Zmęczona postawiła lustro na komodzie, zasłaniając ulubiony obrazek z pejzażem letniej łąki, który zawsze poprawiał jej nastrój, gdy patrzyła na niego po przebudzeniu. Przez chwilę stała i przyglądała się pogniecionej tekturze, w którą zapakowano prezent. Postawiony w widocznym miejscu wyjątkowo raził, więc mimo że wcześniej nie miała zamiaru go wypakować, to teraz zmieniła zdanie. W tej chwili nie myślała o dziwnym wrażeniu, którego doświadczyła, gdy po raz pierwszy spojrzała w zwierciadło. Konsekwentnie zdejmowała papier, a jej oczom powoli zaczęły się ukazywać kolejne elementy: mosiężna rama i lśniąca tafla, którą Alicja mimo wszystko starała się omijać wzrokiem. Gdy lustro ukazało się w pełnej krasie, dziewczyna odeszła na bok. Coś ją przyciągało, żeby stanąć naprzeciw niego, i choć walczyła z pokusą, ta okazała się silniejsza.

Alicja naprędce wytłumaczyła sobie, że dziwne wrażenie rozmytej twarzy w lustrze i zawroty głowy najpewniej spowodowane były jej chorobą, która być może już wczoraj dawała o sobie znać. Z przymrużonymi oczami zrobiła niewielki krok, ale wciąż nie mogła się odważyć, żeby spojrzeć. Jakiś głośny dźwięk z ulicy sprawił jednak, że nagle otworzyła oczy. Odetchnęła, kiedy po drugiej stronie lustra ujrzała siebie. Tak, to na pewno była ona. Z czerwonym nosem, z rozczochranymi włosami, w błękitnej nocnej koszuli. Uśmiechnęła się do swojego mizernego odbicia, a wówczas zakręciło jej się w głowie i widziana przed momentem twarz, jej twarz, nagle zaczęła się rozmywać. Alicja jęknęła, ale na odwrót było już za późno. Działo się z nią coś bardzo dziwnego. Miała wrażenie, że leci przez długi tunel, a wokół niej wszystko wiruje. Nie panowała nad tym. Aż nagle zapadła się w ciemność.

Po drugiej stronie lustra

Boże, jak tu lodowato.Ocknęła się, siedząc na posadzce w kącie pomiędzy drewnianymi regałami. Otworzywszy oczy, starała się przypomnieć sobie ostatnie chwile, ale umysł wyjątkowo płatał jej figla, w głowie bowiem miała pustkę. Dygotała z zimna. Wstała i otoczyła się ramionami. Wzrok powoli przyzwyczajał się do ciemnego pomieszczenia, w którym, jak zauważyła, jedyne źródło światła stanowiło malutkie okienko nad regałem wypełnionym słoikami z jakimiś przetworami. To chyba spiżarnia, doszła do wniosku, wodząc spojrzeniem po kolejnych półkach, po ustawionych na podłużnej ławie przy ścianie koszach z warzywami i zwisających z powały warkoczach czosnku, cebuli i cienkich papryczek. Po chwili poczuła też jakiś aromatyczny zapach, stąd uznała, że nieopodal zapewne musi być kuchnia. Zbliżyła się do drzwi, nacisnęła na mosiężną klamkę, jednak ta nie ustąpiła. Dopiero teraz zorientowała się, że jest w koszuli nocnej i kapciach. Spanikowana mocniej szarpnęła za klamkę, ale bezskutecznie.

– Hop, hop, jest tu ktoś?! – krzyknęła, usilnie starając się przywołać w głowie ostatnie, choćby mgliste wspomnienia. – Proszę mnie stąd wypuścić! – Było jej coraz zimniej, więc załomotała w drzwi z jeszcze większą determinacją.

Nagle po drugiej stronie – najpierw w oddali, ale w miarę jak się zbliżały, coraz wyraźniej – usłyszała głosy. Przyłożyła ucho do drzwi, lecz w jednej chwili wszystko ucichło.

– Wypuśćcie mnie stąd! – krzyknęła z paniką i zamilkła, usłyszawszy niski, gderliwy kobiecy głos.

– A cóż się tu wyprawia? Panienki, to wasza sprawka?

Alicja nasłuchiwała, niecierpliwie czekając, aż ktoś zaraz się nad nią zlituje i ją wypuści.

W korytarzu, czy co tam było po drugiej stronie, coś zaszurało, a chwilę później drzwi stanęły otworem, wpuszczając do niewielkiego wnętrza odrobinę ciepła.

– Panna Alicja?! – Przed Alicją stanęła wysoka, krępa, niemal męskiej postury kobieta w średnim wieku, w gładkim koku, ubrana w długą sukienkę. Zdjęła z ramion wełnianą chustę i opatuliła nią dziewczynę.

Alicja zrobiła wielkie oczy i głośno przełykając ślinę, tylko potwierdziła ruchem głowy.

– Ależ pani jest zmarznięta, przecież to może się skończyć zapaleniem płuc – lamentowała kobieta. – Proszę iść szybko do swojego pokoju, a ja zaraz nakażę Lusi, żeby przyniosła coś na rozgrzewkę. Te psikusy panienek robią się coraz bardziej niebezpieczne. Skąd im przychodzą do głowy te pomysły… Trzeba raz na zawsze z tym skończyć!

Alicja słuchała tego, wciąż lekko dygocząc, i tylko potakiwała głową. Wydawało jej się, że znajduje się w jakimś obcym, być może nawet fikcyjnym miejscu, gdzie kazano jej grać określoną rolę. Najzwyczajniej była w szoku, ale starała się zamaskować to wrażenie pod bladym uśmiechem.

– No niechże pani już idzie, bo jak nic trzeba będzie wzywać doktora. A ja zaraz zajmę się naszymi półdiablętami. Ciekawe, gdzie one się podziały…

Jedyna kobieta, do której Alicja od razu poczuła nić sympatii i która, co tu dużo mówić, była na razie jej jedyną łączniczką ze światem, nagle ruszyła wąskim korytarzem i szybko zniknęła dziewczynie z oczu. Alicja stała odrętwiała, przyglądając się białym ścianom i ładnym drzwiom z ciemnego drewna. To chyba stamtąd wyczuwała ten apetyczny zapach. Nie miała pojęcia, co zrobić i którędy się udać, gdzie pójść, by dotrzeć do swojego pokoju, tak jak sugerowała kobieta. Ostatecznie ruszyła w stronę, w którą kilka minut wcześniej kierowała się jej wybawicielka.

– Boże, gdzie ja jestem? – Zadała sobie to pytanie, wchodząc do szerokiego holu z ozdobnym, wykończonym sztukaterią przejściem, za którym dojrzała rząd białych drzwi. Przystanęła akurat, gdy jedne z nich się otworzyły. Po chwili dostrzegła młodą kobietę o ładnej twarzy, niebieskich oczach i jasnych włosach upiętych gustownie w koczek. Ona też miała na sobie suknię jak z innej epoki.

– Panna Alicja? – Kobieta najpierw przystanęła, obdarzając dziewczynę zaskoczonym spojrzeniem. – Myślałam, że jest pani z dziewczynkami…

Cokolwiek zamierzała jeszcze dodać, nie skończyła, bo w tej samej chwili z korytarza wyszła wybawicielka dziewczyny.

– A co panna Alicja tak dojść nie może do pokoju? Lusia już dawno zaszła tam z herbatą, a pani nie ma – mówiła zaaferowanym głosem.

– Jadwigo, możesz mi wytłumaczyć, co się tu dzieje? – zwróciła się do przybyłej blondynka.

– Pani Rozalio, ja już dłużej nie śmiem oczu przymykać na pomysły panienek. One…

– Co tym razem? – przerwała rozmówczyni Rozalia, a jej łagodne oczy nagle pociemniały od frasunku.

– Zamknęły pannę Alicję w spiżarni. Zaryglowały drzwi i biedaczka utknęła tam na dobre – wyjaśniła Jadwiga.

– Na miłość boską! – rzuciła ze zdenerwowaniem Rozalia. – Skaranie boskie z tymi psotnicami. Jak tak dalej będzie, to osiwieję przez nie przed trzydziestką. Niechby Wincenty już wrócił, one potrzebują męskiej ręki – biadoliła. – Alicjo, bardzo panią przepraszam!

– Nic się nie stało – wydukała dziewczyna, próbując jakoś odnaleźć się w tej sytuacji, a właściwie w roli, którą jej przypisano. Zastanawiała się, kim były dziewczynki, które chyba z jakiegoś powodu jej nie znosiły, i kim była ona sama w tym dziwnym domu, otoczona obcymi ludźmi.

– Proszę pójść do siebie. Zresztą ja sama panią tam zaprowadzę, bo widzę, że nie najlepiej się pani czuje. – Rozalia, która jak Alicja się już domyśliła, była matką diablątek, otoczyła ją ramieniem i poprowadziła w głąb korytarza. – A Jadwiga niech mi je lepiej rychło znajdzie. Już ja im zaraz natrę uszu.

Rozalia powiodła Alicję w stronę reprezentacyjnych kamiennych schodów z kunsztowną mosiężną balustradą, a gdy znalazły się na piętrze, ruszyły długim korytarzem, którego ściany ozdabiały jakieś portrety.

– Alicjo, moja biedna, przecież pani cała dygocze i jest rozpalona niczym piec. Boże jedyny, nie darowałabym sobie, gdyby przez wybryk moich krnąbrnych córek coś się pani stało – zauważyła Rozalia trwożliwie, gdy stanęły przed drzwiami na końcu korytarza. – Proszę. – Otworzywszy je, zaczekała, aż dziewczyna wejdzie pierwsza.

Alicja wkroczyła ostrożnie do niewielkiego jasnego pokoju z dużym oknem ozdobionym lekko udrapowaną firaną. Wnętrze, choć skromne, sprawiało wrażenie przytulnego. Przy jednej ze ścian stał piec z ciemnoniebieskich grawerowanych kafli, a tuż obok obite wytłaczanym aksamitem krzesło i niewielki okrągły stolik z leżącą na nim książką, z której wychylała się zakładka. Po przeciwnej stronie znajdowała się szafa z jasnego drewna, wąska biblioteczka i komoda w podobnym stylu, nad którą wisiało owalne lustro, a nieopodal stało mosiężne łóżko z rozkopaną pościelą.

– Zaraz każę znów przyjść Luśce, bo zdaje się, że nie zostawiła herbaty. Zresztą pani potrzeba coś innego, sok z malin zdaje się za słaby na pani dolegliwość. Zajrzę do apteczki, a jeśli trzeba będzie, wyślemy po doktora Santorskiego.

– Naprawdę nic mi nie jest – rzekła Alicja niezbyt przekonująco i kichnęła, w ostatniej chwili zasłaniając dłonią usta.

– Martwi mnie pani stan, Alicjo. Naprawdę martwi… – oznajmiała Rozalia strapionym głosem. – Proszę czym prędzej się położyć i… – Przez dłuższą chwilę przyglądała się dziewczynie. – Sugerowałabym włożyć coś cieplejszego. Dziwne… Skąd ma pani takie odzienie?

Zauważywszy, że Rozalia wygląda na nieco zaszokowaną, Alicja powiodła wzrokiem po swojej cienkiej, niemal przezroczystej koszuli nocnej. Przy rozmówczyni w mocno zabudowanej sukni poczuła się niemal naga i poczuła się niezręcznie. Dziewczyna nie odpowiedziała, bo nie widziała, jak się wytłumaczyć. Bez wątpienia działo się tutaj coś dziwnego. Musiała jak najszybciej się dowiedzieć, o co chodzi i gdzie, u diabła, się znajduje.

Po wyjściu Rozalii zajrzała do szafy, zauważając rząd długich, staroświeckich sukni, które, jak wszystko na to wskazywało, należały do niej.

– Boże, gdzie ja jestem? – Odwróciła się tyłem do szafy i spojrzała na pokój. – A może mi się to zwyczajnie śni? – Żeby się w tym upewnić, mocno uszczypnęła się w rękę. – Auć! – Jedno jest pewne, czuję, a to znaczy, że żyję. „Tylko, u licha, gdzie jestem?!”, pomyślała gorączkowo, a jej wzrok powędrował w stronę okna.

Dopiero teraz dostrzegła za nim wszechobecną biel. Podeszła bliżej i rozsunęła firankę. Aż jęknęła, kiedy najpierw zauważyła pomalowaną przez mróz w sieć misternych wzorków szybę, a na zewnątrz mnóstwo śniegu. Wysokie drzewa pokrywały białe czapy, w powietrzu zaś wirowały tysiące śnieżynek. Stała jak urzeczona, patrząc na ten magiczny krajobraz, którego zdawała się nie pamiętać, kiedy nagle w jej głowie pojawił się obraz szarej, otulonej w mgłę krakowskiej ulicy. To krótkie wspomnienie pociągnęło za sobą kolejne i Alicja zupełnie nagle przypomniała sobie ostatnie chwile w swoim mieszkanku, kiedy stała przed podarowanym przez Teodora lustrem i… No właśnie w tym miejscu wszystko się urywało. Bo teraz była tutaj. Czyli gdzie?

W pewnej chwili znów zrobiło jej się zimno. Zerknęła na swoją koszulę i chustę Jadwigi, którą wciąż miała na ramionach. Potem wróciła do otwartej szafy i przejrzawszy zawartość półek, wyjęła bawełnianą, wyglądającą na nocną, koszulę, obszytą wydzierganą koronką. Przebrała się w to cudo. O dziwo, pasowała idealnie, zupełnie jakby uszyto ją na nią. Zanim pomyślała, czy powinna wejść do łóżka, co sugerowała Rozalia, usłyszała pukanie do drzwi, a po chwili do pokoju weszła młoda dziewczyna z jasną twarzą pokrytą mnóstwem piegów. Miała na sobie skromną płócienną sukienkę i biały fartuszek, a na głowie bawełniany czepek, spod którego wychylało się kilka cienkich kosmyków w kolorze dojrzałej pszenicy. W rękach trzymała tacę, na której Alicja zauważyła porcelanowy kubek, łyżeczkę i niewielką butelkę z ciemnego szkła.

– Panna Alicja to powinna chyba leżeć w łóżku – zauważyła dziewczyna, po czym podeszła rezolutnie do nakastlika i położywszy tacę, odwróciła się do stojącej kilka metrów dalej, nieco zakłopotanej Alicji. – A co tak na mnie patrzy, jakbym to nie była ja, Luśka, ino ktoś inny?

Alicja zaśmiała się nerwowo.

– Nie najlepiej się czuję, to pewnie przez to. – Teatralnie powachlowała się ręką i usiadła na łóżku.

Luśka zakręciła się obok, poprawiła kołdrę i przetrzepała poduszkę.

– Pani Jadwiga mówiła, żeby panna Alicja przyjęła dwie łyżeczki, nie więcej. – Wskazała na stojącą na tacy buteleczkę i kubek z parującą zawartością. – Nasza Stefa tu dla pani jakichś ziółek zaparzyła. Kazała pić powoli.

– Stefa…? – wyrwało się Alicji.

– Noż Stefka, nasza kucharka. – Luśka spojrzała na swoją rozmówczynię podejrzliwie. – Oj, widzę, że rzeczywiście panna Alicja źle się czuje. Jeśli coś, to proszę przywoływać. Na pewno ktoś tutaj zaraz zajrzy. A ja podejdę potem i przyniosę śniadanie. Ale wiadomo, że gdy człowiek schorzały, to i apetytu nie ma.

– To prawda – potwierdziła dziewczyna, która nie sądziła, by teraz mogła cokolwiek przełknąć.

Kiedy za Luśką, która jak można się było domyślić, pełniła w tym domu rolę służącej, zamknęły się drzwi, Alicja zażyła przyniesioną miksturę, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie, ponieważ lekarstwo okazało się wyjątkowo gorzkie. Potem powoli, jak zaleciła kucharka, sączyła napar. Na szczęście ten okazał się całkiem smaczny. Opróżniwszy kubek, odstawiła go na szafkę i oszołomiona umościła się na miękkiej poduszce, po czym nakryła się kołdrą. Zakręciło jej się w głowie i w ułamku sekundy naszła ją myśl, że jeśli zaraz otworzy oczy, jej świat wróci do normalności. Kiedy jednak po chwili, z pewną obawą i oczekiwaniem, uniosła powieki, a na ścianie obok łóżka dojrzała kilim przedstawiający leśną scenkę, westchnęła.

– Gdzie ja, do cholery, jestem? – Podniosła się na łokciach i rozejrzała po obcym wnętrzu.

Staroświeckie meble i ustawione na nich przedmioty: mosiężny lichtarz, naftowa lampa, porcelanowy wazon, z którego wychylały się zasuszone kwiatki, i stojąca obok niego figurka baletnicy, nasunęły jej na myśl znajome wnętrze Fauna. Ale to nie był sklepik Teodora, a ona w pewnym sensie czuła się tutaj uwięziona. Nie potrafiła wytłumaczyć tego, czego właśnie doświadczała. W jej umyśle pojawiła się wprawdzie nieśmiała refleksja, że to przez to diabelskie lustro, które dostała w prezencie i w które pewnie niepotrzebnie spojrzała. Szybko ją odrzuciła, uznając za niedorzeczną. Bo jak niby przez lustro miałaby się dostać do innej rzeczywistości? Owszem, takie sytuacje się zdarzały, ale jedynie w książkach. Zmęczona nieustanną gonitwą myśli, doszła do wniosku, że może powinna spróbować usnąć. Wszak sen stanowił bramę do nieznanego. A nuż obudzi się później w swojej sypialni na Świętego Jana? Ledwo jednak zamknęła oczy, starając się z determinacją przywołać sen, usłyszała pukanie do drzwi.

– Proszę. – Usiadła, ciekawa, kogo za chwilę zobaczy.

Do pokoju weszła Rozalia z dwiema dziewczynkami. Dzieci były do siebie tak bardzo podobne, że Alicja natychmiast się domyśliła, że to bliźniaczki. Obie miały śliczne, jasne, lekko lokowane włosy i duże ciemnoniebieskie oczy. Ubrane w chabrowe wełniane sukienki wyglądały jak aniołki. Trudno było pomyśleć, że to te same psotnice, które podobno zamknęły ją w spiżarni.

– Dziewczęta… – upomniała je Rozalia, lekko chrząkając.

Dzieci zbliżyły się do łóżka, gdzie siedziała Alicja, i spojrzały na nią spod nieco pochylonych główek.

– Dzień dobry, panno Alicjo – powiedziały jednocześnie.

– Dzień dobry – odrzekła Alicja, uśmiechając się do tych uroczych stworzeń. Nie wierzyła, że dziewczynki mogłyby dopuścić się nieodpowiedniego zachowania. Chociaż w oczach jednej z nich przez ułamek sekundy uchwyciła pewien przebłysk złośliwości. Ale pewnie tylko jej się wydawało.

– Adelo, Elizo… hm… – Rozalia spojrzała na dziewczęta sugestywnie.

W surowym wzroku kobiety Alicja dostrzegła jednak mnóstwo czułości.

– Tak, mamo. – Jedna z dziewcząt zerknęła na Rozalię.

– Myślę, że nie powinnam wam przypominać, w jakim celu tutaj przyszłyśmy. – Rozalia znów zakasłała i popatrzyła znacząco w stronę Alicji, dając w ten sposób córkom do zrozumienia, co powinny zrobić.

– Przepraszam, panno Alicjo – wydukała z przejęciem jedna z bliźniaczek, a widząc ciepłe spojrzenie siedzącej przed nią kobiety, również uśmiechnęła się nieśmiało.

Druga z dziewcząt nie była tak skora do przeprosin.

– Adelo… – upomniała ją Rozalia.

– Przepraszam – bąknęła dziewczynka, jakby za karę. Ostre spojrzenie matki sprawiło, że zaraz dodała: – Przepraszam, panno Alicjo. Nie powinnyśmy zamykać pani w spiżarni.

Wzrok Adeli przeczył słowom, które co wydawało się oczywiste, powiedziała jedynie pod dyktando mamy.

– Przeprosiny przyjęte – rzekła Alicja, patrząc ciepło na dziewczynki.

– Możemy już iść? – Adela się niecierpliwiła.

Wtem do pokoju zajrzała ładna młoda dziewczyna z rudymi włosami i przyciągającymi zielonym odcieniem oczami. Jej skromny ubiór, prosta sukienka i fartuszek świadczyły, że należy do służby.

Wszedłszy, przywitała się grzecznie i dygnęła.

– Maniu, odprowadź dziewczynki do jadalni. Ja zaraz tam dojdę.

Rudowłosa, zanim wyszła z uczepionymi z obu jej stron bliźniaczkami, rzuciła jeszcze Alicji życzliwe spojrzenie.

– Alicjo, i jak się pani czuje? Czy mikstura Stefanii przyniosła ulgę? – spytała z przejęciem Rozalia.

– Czuję się o wiele lepiej – odpowiedziała Alicja to, co według niej powinna usłyszeć Rozalia. Nie chciała przysparzać tej sympatycznej kobiecie kłopotu. Coś jej podpowiadało, że i bez tego miała ich całe mnóstwo.

– Ach, to dobrze, bo naprawdę bardzo się o panią martwiłam. – Rozalia przyglądała się Alicji ze szczerym współczuciem. – Widzę, że się pani przebrała. To dobrze… We dworze nie jest zbyt ciepło, sama pani rozumie, że trudno ogrzać te wszystkie pomieszczenia. A poza tym, proszę mnie źle nie zrozumieć, myślę, że nie powinna się pani odziewać w tak nieskromną koszulę, bo…

– Nieskromną? – Alicja ponownie się zawstydziła, a na jej policzki wypełzł rumieniec.

– Mój brat, ech… – Rozalia najwyraźniej była zakłopotana poruszonym przez siebie wątkiem, bo przesadnie machnęła ręką i dodała: – Proszę zapomnieć, że o tym wspomniałam.

Alicja potwierdziła ruchem głowy, ale pod wpływem tej uwagi poczuła się jeszcze mniej pewnie.

Po wyjściu Rozalii popadła w stan dziwnej apatii. Wskazówki stojącego na komodzie zegara, który co chwilę przyciągał jej wzrok głośnym tykaniem, pokazywały, że leżała ponad cztery godziny. Na zewnątrz już zdążyło się ściemnić. Nie mogła usnąć, choć kilka razy wydawało się jej, że zapadła w drzemkę. Dźwięk zegara jednak natychmiast wyrywał ją z objęć snu i chcąc nie chcąc, musiała znów skupić się na nieznanej jej rzeczywistości. W międzyczasie do pokoju weszła Luśka z posiłkiem, ale Alicja nie była w stanie niczego tknąć. Rzuciła jedynie okiem na potrawę, ale choć danie pachniało bardzo apetycznie, miała wrażenie, że to jedynie atrapa, podobnie jak wszystko, co ją otaczało. Służąca zapaliła też lampę naftową, przez co pomieszczenie stało się przynajmniej odrobinę realniejsze.

W pewnej chwili Alicja wstała i zbliżyła się do okna. Dojrzała za nim tylko ciemne sylwetki drzew, które nieco rozjaśniał leżący wokół nich śnieg. To spostrzeżenie sprawiło, że ogarnęła ją panika. Jak miała się dostać do swojego domu?