Primabalerina (2022) - Dorota Gąsiorowska - ebook

Primabalerina (2022) ebook

Dorota Gąsiorowska

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Ścieżki przeznaczenia splatają się we Lwowie

Tajemnicza i poruszająca. Z przepięknym Lwowem w tle. – Magdalena Kordel

Nina nie może uwierzyć, że dostała w spadku kamienicę. I to we Lwowie! Kiedy staje przed jej bramą, nie domyśla się jeszcze, z jakimi tajemnicami będzie musiała się zmierzyć. Historia słynnej primabaleriny prowadzi ją śladem rodzinnych sekretów, a piękny, stary Lwów staje się coraz bliższy sercu. Okazuje się, że Nina może tu odnaleźć klucz do własnej przeszłości.

Brak słów, żeby opisać Primabalerinę. Niezwykła książka. Piękny Lwów, a w nim historia Niny, szukającej śladów przeszłości i prawdy o sobie. Towarzyszy jej najlepszy przyjaciel Igor. Co ich czeka? Czy błędy przeszłości można naprawić? Cudowna książka od, której nie sposób się oderwać! – Kasia, recenzja na portalu Lubimyczytac.pl

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 523

Data ważności licencji: 2/2/2026

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Moim ukochanym dzieciom: Kacprowi, Jakubowi i Wiktorii

Na białej ścianie zamigotał promień słońca. Świt nieśmiało wdzierał się do niewielkiego pokoju w ośrodku spokojnej starości Kalinowe Zacisze.

Irma pomału wstała z łóżka i starannie odłożyła kołdrę na bok. Mimo swoich osiemdziesięciu sześciu lat nadal była sprawna, a wszystkie czynności wykonywała z dużą dokładnością. Całe życie taka była – staranna, wręcz pedantyczna. Nawet teraz jej bieluteńkie włosy musiały być równo przystrzyżone i ułożone w nienaganny sposób. Podeszła do okna i odchyliła firankę. Słońce unosiło się ponad wierzchołkami drzew. Uśmiechnęła się i zerknęła na drzwi. Była pewna, że lada chwila stanie w nich Nina, jej ulubiona opiekunka.

Odkąd zamieszkała w tym nieco dziwnym, choć zacisznym miejscu, Nina niemal codziennie, od blisko czterech lat, umilała monotonne dni Irmy i rozjaśniała jej pokoik czarującym uśmiechem.

Irma podeszła do łóżka i znowu na nim usiadła. Zerknęła na zegar zawieszony na ścianie. „Powinna już tutaj być, zawsze przecież była o tej porze” – zaniepokoiła się starsza pani. Jeszcze raz podeszła do okna i spojrzała w dal przez zabrudzoną szybę. Znów zobaczyła drzewa ożywione wiosenną zielenią, gęste i potężne. Ich widok zawsze dodawał jej sił i budził nadzieję. Wiedziała, ile ich jest. Nawet gdy zamknęła oczy, potrafiła w pamięci odtworzyć kształt ich rozłożystych konarów. Zmieniał się tylko kolor liści. Raz były zielone i soczyste, tak jak teraz, gdy przywitały się z wiosną. Po jakimś czasie ich zieleń, rozgrzana dotykiem lata, płowiała. Po kilku miesiącach stawały się miedziane i żółte, nabierały ciepłych barw jesieni. Potem znów drzewa stały nagie i bezbarwne, tylko czasem okryte białym płaszczem zimy. Zawsze jednak były piękne. Irma codziennie spoglądała na ten sam fragment krajobrazu jak na znajomą rycinę.

Spojrzała na prawo. Poniżej ośrodka znajdował się cmentarz. Nie lubiła na niego patrzeć. Ciasno ułożone rzędy grobów codziennie przypominały jej o tym, co nieodwracalne. Szeregi zniczy wieczorami roztaczały nad nim jasną łunę, uwidaczniając to, na co większość podopiecznych wolałaby nie patrzeć. Ośrodek wybudowano w tak osobliwym miejscu, że jego mieszkańcy mieli niemalże na wyciągnięcie ręki przegląd różnych form nagrobków.

Irma uśmiechnęła się gorzko, spoglądając na kamiennego anioła, stojącego na potężnym, starym grobowcu. Był naprawdę duży, górował nad całą nekropolią.

Nie bała się odejść. Wiedziała, że to kiedyś nastąpi. Przypuszczała, że zostanie tutaj na zawsze, choć sądziła, że to w rodzinnym Lwowie dożyje swoich ostatnich dni. Stało się inaczej. Ponad trzydzieści lat temu przyjechała do Polski. Początkowo chciała zostać tutaj tylko kilka tygodni. Jej pobyt nieco się przedłużył. Po kilku latach postanowiła, że zostanie jakiś czas, i nieustannie odwlekała decyzję o wyjeździe.

Do końca miała nadzieję, że uda jej się odnaleźć to, po co przyjechała. Niestety, okazało się to niezwykle trudne. Serce sprowadziło ją na manowce. Oszukało ją. Teraz wiedziała, że musi pozostać tutaj, choć wolałaby po śmierci spocząć obok męża na Cmentarzu Łyczakowskim. Na to było za późno. Ze swoją jedyną córką straciła kontakt wiele lat temu, zanim podjęła decyzję o wyjeździe do Polski. Przez tragedię, jaka je spotkała, oddaliły się od siebie i każda poszła w swoją stronę.

Nagle ktoś zapukał do drzwi. Irma drgnęła i od razu zwróciła twarz w stronę, z której dochodził monotonny odgłos. Coś jednak było nie tak. To nie mogła być Nina. Ona pukała inaczej, cicho i delikatnie. Nie zdziwiło jej, kiedy w progu pokoju stanęła niska, krępa pielęgniarka, pani Alutka.

Alutka była energiczna, żywiołowa i wesoła. Wszyscy ją tutaj bardzo lubili. Irma też miała dla niej dużo ciepła i serdeczności, które rzadko okazywała innym. Alutka zazwyczaj przychodziła dużo później, tuż po śniadaniu. Mierzyła wówczas swoim podopiecznym ciśnienie i sprawdzała temperaturę. To jej zadaniem w ośrodku było podawanie leków i rozweselanie duszy. W tym dniu jednak nie dałaby rady rozpogodzić Irmy. Starsza pani czekała na Ninę – tylko ta trzydziestokilkuletnia dziewczyna mogła ją rozchmurzyć. Tak bardzo przypominała Irmie ją samą w młodości. Nina miała w oczach ten sam żar, ten sam apetyt na życie. Irma widziała w oczach młodej kobiety jeszcze coś: ich właścicielka miała „wschodnią” duszę. Nina nie chciała się przyznać przed nią do swojego pochodzenia. W ogóle nic nie chciała o sobie mówić. Posługiwała się piękną polszczyzną i samo przypuszczenie Irmy, że mogłaby mieć jakikolwiek związek z naszymi wschodnimi sąsiadami, wydawało się niedorzecznością.

Irma miała do Niny wielką słabość. Tylko jej ufała, tylko z nią chciała rozmawiać, tylko na nią czekała. Tego dnia Nina jednak nie przyszła i dlatego starsza pani czuła się przygnębiona.

– Pani Irmo, co to za mina? – Uśmiechnięta Alutka, która przed momentem stała w drzwiach, teraz próbowała otworzyć okno. – Niech się pani nakryje, przewietrzymy trochę, strasznie tutaj duszno. Może świeże powietrze panią rozweseli. – Alutka patrzyła na Irmę, szeroko się uśmiechając.

– Jestem wesoła – odezwała się cicho staruszka, zrobiła kwaśną minę i z powrotem wgramoliła się pod kołdrę, na którą od razu naciągnęła gruby wełniany koc. Nie lubiła tego porannego wietrzenia pokoju. Świeże powietrze? Owszem, ale wszystko w granicach rozsądku! Nieustannie było jej zimno. To przywilej ludzi, którzy już nie odczuwali z takim żarem codziennego życia. I nie chodziło tylko o fizjologiczne funkcje organizmu, które z wiekiem spowalniały. Brak chęci do dalszej egzystencji i ograniczona ilość ruchu najczęściej powodowały, że życie większości starszych osób stawało się po prostu zimne. Czasem było letnie, ale w nielicznych przypadkach. W każdym razie Irma nie znała ani jednego mieszkańca ośrodka, który nie narzekałby na brak ciepła. Wszystkim starszym ludziom, z którymi się zetknęła, było zimno. Na starość zimno odczuwała jej mama, tak jak teraz ona sama. Przypuszczała, że w przyszłości zimno będzie również pulchnej i gorącej pani Alutce, która każdego ranka wpadała do jej pokoju z wielkimi rumieńcami na twarzy. Tych rumieńców nie był w stanie wymazać nawet chłód zza okna, które za każdym razem otwierała.

– No, pani Irmo, proszę wziąć kilka głębokich oddechów. – Alutka zademonstrowała starszej pani tę zwykłą czynność, mocno nabierając powietrza w usta.

Robiła tak każdego ranka. To był swoisty rytuał, który wprowadziła, kiedy pojawiła się w ośrodku.

– Pani Irmo, dotleniamy się. Co to za ociąganie? – Popatrzyła na Irmę łobuzersko, jak dziecko podczas najlepszej zabawy.

Właśnie tak Alutka traktowała swoją pracę – jak zabawę. Lubiła podopiecznych Kalinowego Zacisza i każdego z nich traktowała indywidualnie. Potrafiła wywołać uśmiech na najbardziej pochmurnej twarzy. Miała w sobie coś, co sprawiało, że gdy tylko ktoś napotkał jej rozbawione spojrzenie, zaczynał się uśmiechać. Ona po prostu zarażała dobrym humorem.

W ten piękny, słoneczny poranek nie mogła jednak rozweselić Irmy. Starsza pani była nieprzejednana i nie miała ochoty odpowiedzieć nawet na najszerszy uśmiech. Po chwili Alutka zamknęła okno i stanęła przy Irmie.

– Pani Irmo, proszę mi pokazać rękę, zmierzymy ciśnienie.

Nie musiała tego mówić, zawsze było tak samo. Alutka stawała tuż przy łóżku Irmy ze starym słuchawkowym ciśnieniomierzem, a chwilę potem naciskała sfatygowaną pompkę, intensywnie wpatrując się we wskazówki. Irma opieszale wyciągnęła przed siebie szczupłą rękę. Alutka umiejętnie nałożyła opaskę ciśnieniomierza.

– Oj, pani Irmo, ma pani rączkę jak dzieciaczek, taka chudziutka. – Mocniej naciągnęła rzepy mocujące opaskę, by ta nie ześlizgnęła się z ręki starszej pani.

Irma zawsze była bardzo szczupła. Także na starość nie udało jej się przybrać paru dodatkowych kilogramów, które wypełniłyby przywiędłą skórę i pokryły wystające kości. Jadła zazwyczaj też niewiele. Jako utalentowana baletnica nieustannie musiała dbać o figurę. Ale nie przeszkadzało jej to, zawsze była zdyscyplinowana. Nawet nie musiała sama sobie narzucać rygoru, bo dyscyplinę miała zapisaną w genach. Jej matka też była baletnicą i miłość do sceny Irma wyssała z jej mlekiem.

– Droga pani Irmo, znów takie niskie ciśnienie. Co się z panią ostatnio dzieje? Zaraz po śniadaniu pójdziemy na spacer. Na pewno znajdzie się jeszcze kilku chętnych. Pogoda jest dzisiaj przepiękna. – Alutka zerknęła w okno, zdejmując opaskę z ręki Irmy.

– Nie mam ochoty na spacer – odpowiedziała sucho starsza pani i wsunęła dłoń pod koc.

Alutka usiadła obok i spojrzała jej głęboko w oczy.

– Nie ma pani ochoty na spacer ze mną czy w ogóle nie ma pani ochoty się przejść, hm?

Irma skrzywiła usta i nic nie odpowiedziała.

– No dobrze, pani Irmo. Niny dzisiaj nie będzie. Może jutro do nas dotrze, ale dzisiaj nic z tego. – Alutka spojrzała ze współczuciem na starszą panią. Doskonale wiedziała, jak bardzo obie kobiety zżyły się przez ostatnie cztery lata.

– Dlaczego jej nie będzie? – odważyła się zapytać staruszka, choć z reguły była małomówna.

Alutka wstała i poprawiła koc, który zsunął się z łóżka, kiedy się z niego podnosiła. Wymownie chrząknęła.

– No cóż... Nasza Nina ma takie swoje sprawy do załatwienia. – Odeszła od łóżka i wzięła do ręki termometr. – Zapomniałabym o zmierzeniu temperatury. – Starała się zręcznie zmienić temat i podała jej termometr, ale starsza pani, trzymając go w dłoniach, nadal uparcie się w nią wpatrywała.

– Proszę mi powiedzieć, czy Nina ma jakieś kłopoty. – Irma włożyła termometr pod pachę, ale nie spuszczała wzroku z pielęgniarki.

– Nic pani nie mówiła? – Alutka udawała, że nie wie, o co chodzi. Doskonale zdawała sobie jednak sprawę, że skryta Nina zazwyczaj nikomu się nie zwierzała.

– Nie, nie mówiła – odpowiedziała pospiesznie Irma. Równie szybko wyjęła termometr i podała go pielęgniarce.

Alutka rzuciła na niego okiem i zaraz schowała do białego, plastikowego opakowania. Potem zapisała wynik w cienkim zeszycie. Sądziła, że Irma odpuści, że nie będzie dłużej naciskała. Obiecała Ninie, że nic nikomu nie powie. Przyjaźniły się. Ufały sobie i słowa Niny były dla niej świętością. Tylko że starsza pani patrzyła teraz na nią w taki sposób, że Alutka nie była w stanie jej okłamać. Słowny unik też nie wchodził w grę.

– Nina musiała opuścić swoje mieszkanko, które wynajmowała od kilku lat, i właściwie z dnia na dzień została bez dachu nad głową. – Alutka w końcu zdecydowała się uchylić rąbka tajemnicy.

Irma zbladła, przysunęła się do ściany i oparła o nią przygarbione plecy.

– Dlaczego nic mi nie powiedziała? – odezwała się po dłuższej chwili, nie patrząc na Alutkę.

To pytanie zadała raczej sobie samej. Dobrze wiedziała, że Nina jest introwertyczką. W zasadzie Irma nic o niej nie wiedziała. Gdy tylko schodziły w rozmowie na jakieś osobiste wątki, Nina od razu umiejętnie zmieniała temat. Zresztą Irma też nigdy nie mówiła o przeszłości. Nikt w ośrodku nie wiedział, czym zajmowała się w młodości. Gdy przyjechała do Polski, była już starszą panią z pokaźnym kontem w banku. To wystarczyło. Nie musiała się martwić o byt. Po matce i jej przodkach odziedziczyła niemały majątek. Część pieniędzy wydała na podróże i swoje bezowocne poszukiwania, ale to i tak był zaledwie ułamek tego, co naprawdę posiadała.

– To gdzie ona teraz będzie mieszkała? – Irma odezwała się cicho, wpatrując się w twarz Alutki.

– Na razie u mnie – rzuciła pospiesznie pielęgniarka i chciała odejść, ale starsza pani mocno złapała ją za rękaw.

To było do Irmy niepodobne. Alutka starała się uwolnić z uścisku, ale staruszka tak uparcie zaczepiła dłoń na jej białym uniformie, że z rezygnacją opuściła tylko ręce i znów spojrzała w oczy Irmy. Starsza pani wiedziała, że Nina i Alicja się przyjaźnią. Wszyscy w ośrodku o tym wiedzieli. Dla nich pulchna czterdziestoletnia pielęgniarka była miłą Alutką. Tylko Nina mówiła do niej „Alicjo”: „Alicjo, proszę, przyjdź do mojego pokoju, kiedy wypełnisz swoje obowiązki”. Na pozór oficjalnie i chłodno, w rzeczywistości ciepło i serdecznie.

W Kalinowym Zaciszu Nina pracowała w maleńkim pokoju. W gruncie rzeczy była to nieduża wnęka, ukryta za wąskimi drzwiami, oklejonymi beżowym fornirem. Tam miała swoje biurko i sterty papierów, którymi zajmowała się każdego dnia. Bo Nina była w ośrodku od wszystkiego. Właściwie zatrudniono ją na stanowisku księgowej. W rzeczywistości jednak, kiedy kończyła papierkową robotę, zaczynała inną, która najczęściej nie miała nic wspólnego z jej kompetencjami. Ośrodek był ogromny, a jako państwowa placówka otrzymywał mocno okrojone fundusze. Liczba pracowników zresztą też była solidnie ograniczona, dlatego z wdzięcznością przyjmowano każdą dodatkową parę rąk do pomocy.

Nina nie bała się pracy. Kiedy wyłączała komputer i odkładała faktury do szuflady, wkładała fartuszek i pomagała w pracach na terenie ośrodka. Była sprzątaczką, kucharką, opiekunką, ale przede wszystkim przyjaciółką Irmy. Obie panie połączyła szczególna, silna i zaskakująca dla obu więź.

Nagle Irma puściła sztywny kitel Alutki i szybko cofnęła rękę. Nie odezwała się ani słowem. Odwróciła głowę w stronę drzwi i wpatrywała się w nie, jakby cały czas jeszcze miała nadzieję, że stanie w nich Nina, że rozjaśni smutny pokoik czarującym uśmiechem, a odblask jej długich, miedzianych włosów choć na moment zabarwi jasne ściany ciepłym, pomarańczowym odcieniem. Bo właśnie tak było, że gdy w progu pojawiała się Nina, wszystko w pokoiku Irmy przybierało oranżowy kolor, taki jak jej piękne włosy, które zazwyczaj niedbale wiązała w koński ogon.

– Wiesz, mogłabyś być baletnicą – tak jej kiedyś powiedziała. Nina popatrzyła wówczas na Irmę zdziwiona.

– Dlaczego baletnicą?

– Wyglądasz jak baletnica. – Irma była oszczędna w słowach. Nina wzruszyła ramionami i uznała to porównanie za zupełnie przypadkowe. Irma wiedziała jednak, co mówi. Każdy ruch Nina wykonywała z precyzją. Każdy jej krok był lekki, ale przemyślany. Jej szczupłe, niemal chude ciało na pewno byłoby w stanie znieść długie godziny mozolnych ćwiczeń. Irma wiedziała to, gdy tylko pierwszy raz popatrzyła na Ninę. Niestety, Nina z baletem nie miała nic wspólnego. Zresztą i tak nie mogłaby już zostać baletnicą. Irma przecież swoje pierwsze kroki w balecie stawiała jako kilkulatka, a w wieku Niny była na przymusowej emeryturze. Zawsze obok pojawiały się młodsze i bardziej utalentowane dziewczęta z większą siłą przebicia i skłonnością do kompromisów. Świat kłaniał się naiwnej młodości, a odrzucał doświadczenie i dojrzałość. Irma zakończyła swoją wielką karierę przed trzydziestką i od tamtej chwili spektakle baletowe oglądała od drugiej, wymagającej strony – z widowni. Udzielała także prywatnych lekcji w elitarnej szkole baletowej. Miała niewiele uczennic, bo niewielu rodziców mogło sobie pozwolić na takie zajęcia dla swoich córek. Wśród panien, które przewinęły się przez szkołę, nie wychwyciła jednak swoim wnikliwym okiem żadnego prawdziwego talentu. Tylko jej córka go miała.

Irma szczelniej opatuliła się kocem. Znów poczuła chłód, taki sam od piętnastu lat.

– Zimno pani? Może przyniosę dodatkowy koc? – Alutka popatrzyła na nią z troską.

Irma pokręciła przecząco głową.

– To w takim razie ja uciekam. Zajdę do pani po śniadaniu i tak jak mówiłam, wybierzemy się na spacer.

– Nie mam ochoty dzisiaj wychodzić. Jest mi zimno. Zostaję w łóżku – odpowiedziała Irma stanowczo.

– Jak pani uważa, pani Irmo. Gdyby jednak zmieniła pani zdanie, to...

– Nie zmienię zdania. Na spacer pójdę tylko z Niną. Zaczekam na nią.

– No dobrze. – Alutka nie próbowała przekonywać Irmy. Wiedziała, że nic nie wskóra.

Alicja starała się nie wchodzić w dyskusje z podopiecznymi. Jak zdążyła się przekonać, większość starszych osób miała z reguły wypracowany, często mocno ugruntowany system wartości i przeważnie nieskora była do zmiany swoich sztywnych poglądów. Alutka, kiedy została pielęgniarką w ośrodku, musiała nauczyć się postępować z podopiecznymi. Teraz zdawała sobie sprawę, że każdy ma prawo mówić, myśleć i robić to, na co ma ochotę i co jest zgodne z jego przekonaniami. Wcześniej po prostu chciała naprawiać świat. Do swoich altruistycznych poglądów próbowała też przekonać mieszkańców Kalinowego Zacisza. Kiedy jednak starała się je przeforsować, czuła wyraźny dystans podopiecznych. Ale kiedy poluzowała ciasne reguły i stała się bardziej tolerancyjna, to w zamian doświadczała ich przychylności. Teraz szanowała wszystkie decyzje starszych osób i reagowała serdecznym uśmiechem na każde słowo sprzeciwu.

Irma nie wyszła na spacer ani tego dnia, ani nazajutrz. Uparcie wpatrywała się w drzwi, czekając na Ninę. Tęskniła za nią. To pierwszy raz, kiedy Nina nie pojawiła się w pracy. Nigdy wcześniej nie brała urlopu. Przychodziła do ośrodka, nawet kiedy była chora. Zawsze sumienna i oddana. Irma nie wiedziała jednak, że jej opiekunka pracuje ponad normę, bo boi się, że straci pracę.

Nina od zawsze mogła liczyć tylko na siebie. Tak było w dzieciństwie, kiedy mieszkała w sierocińcu prowadzonym przez siostry zakonne. Tak było również teraz. Pobyt w ośrodku opiekuńczym, o dziwo, wspominała miło. Nie było tam może wielkich wygód, ale miała własne, metalowe łóżko i niewielki pokoik, który dzieliła z dwoma innymi dziewczynkami. Nie nawiązała w tamtych latach żadnych głębszych relacji. Owszem, wszystkie dziewczęta były grzeczne i kulturalne. Siostry dbały, by wpoić wychowankom dobre maniery i podstawowe zasady dobrego wychowania. Całkiem nieźle im to wychodziło, bo przez osiemnaście lat, kiedy Nina przebywała w sierocińcu, nie było w nim ani jednego gagatka. Zakonnice potrafiły idealnie radzić sobie z takimi opuszczonymi dzieciakami jak ona.

Mimo usilnego starania sióstr, by stworzyć ciepły dom, większość dziewczynek czuła się tam jak w przechowalni. Tak też czuła się Nina. Zresztą była podrzutkiem. Inne dzieci kogoś miały – ojca pijaka albo babcię na wsi. Mogły zbudować na tym własną tożsamość. Ona tego nie miała. Tylko imię było jej. Ktoś wyhaftował je na niewielkiej chuście, w którą była zawinięta, kiedy znalazły ją zakonnice.

W jeden z ciepłych dni wczesnego lata u wrót klasztoru Serafitek, na kamiennych schodkach zobaczyła ją przeorysza Anzelma. To ona pierwsza wzięła małą Ninę na ręce i to ona była najbliżej niej przez wszystkie lata, kiedy dziewczynka mieszkała w sierocińcu. Siostra Anzelma właściwie nie zajmowała się sprawami wychowanków. Dla Niny zrobiła wyjątek. Często siadała przy jej łóżku, gdy mała nie mogła usnąć. Anzelma bardzo zbliżyła się do dziewczynki, ale wiedziała, że nie może przekroczyć pewnej granicy. Zakon rządził się swoimi prawami i przeorysza doskonale zdawała sobie sprawę, że wszystkie dzieci powinna traktować jednakowo. Nie mogła jednak oszukać swojego serca. Gdy patrzyła na Ninę, czuła się za nią w szczególny sposób odpowiedzialna. To ona ją znalazła – małą i bezbronną. Kiedy podrzucono ją do klasztoru, miała zaledwie kilka dni. Siostry szeptały między sobą, że Nina pewnie jest córką jakiejś prostytutki zza wschodniej granicy, takie historie zdarzały się wówczas dość często, ale takie noworodki przeważnie pozostawiano od razu w szpitalach.

Nina zawsze dobrze się uczyła. Za namową siostry Anzelmy wybrała ekonomię, choć w głębi duszy bardziej czuła się humanistką, skromną marzycielką. Wiedziała jednak, że musi twardo stąpać po ziemi, dlatego skrupulatnie zapamiętywała rzędy cyferek, matematyczne zasady i ekonomiczne reguły.

Od najmłodszych lat mówiono o niej: Ania z Zielonego Wzgórza. Jej niegdyś marchewkowe włosy z czasem zmieniły odcień na piękny, miedziany, a liczne piegi ozdabiające niewielki nosek znacznie wyblakły. Kiedy jednak siostra Anzelma widziała ją podczas odwiedzin, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ma przed sobą Anię Shirley. Zresztą sama Nina wcale nie sprzeciwiała się, gdy tak ją nazywano. Uwielbiała książki Lucy Maud Montgomery, a szczególnie serię o Ani. Miała je wszystkie w swojej biblioteczce.

Był taki okres w jej życiu, że utożsamiała się z ulubioną bohaterką, która też była sierotą. Nina starała się mówić i myśleć jak Ania Shirley. Przychodziło jej to stosunkowo łatwo, bo wszystkie książki o Ani przeczytała kilka razy. Ania miała swoją Matyldę, a ona miała siostrę Anzelmę. Nie udało jej się jednak spotkać idealnego Gilberta. Kilka jej związków z chłopakami zakończyło się dość burzliwie. Przeważnie to Nina kładła na nich krzyżyk. Nadal nie była gotowa na prawdziwy związek. Anzelma napominała ją, że wymarzony książę z bajki nie istnieje, a dzisiejszym chłopakom daleko do manier Gilberta Blythe’a. Słysząc te słowa, Nina spoglądała na Anzelmę z rozbawieniem.

Przeorysza przez pewien czas starała się nakłonić ukochaną podopieczną do wstąpienia do zakonu serafitek. Nina jednak od razu dała swojej opiekunce do zrozumienia, że Anzelma nie zrobi z niej przykładnej, świątobliwej siostrzyczki. Dziewczyna była zbyt piękna, by ukryć swoją nietuzinkową urodę pod sztywnym habitem.

W kwietniowe popołudnie na krakowskim Prokocimiu słońce grzało wyjątkowo mocno, zaczepnie dobijając się do okien. Nina szerzej otworzyła wąskie kuchenne okienko – liczyła, że do wnętrza wniknie więcej świeżości. Krakowskie powietrze nie było może najczystsze, ale zawsze lepsze to niż zaduch niewielkiej kuchni pomieszany z zapachem gotującej się zupy i smażonych wcześniej placków ziemniaczanych. Kobieta podeszła do piecyka i zdjęła pokrywkę z garnka. Gęsty czerwony płyn bulgotał w nim apetycznie. Nina wzięła garść posiekanych wcześniej ziół i wrzuciła je do środka.

Usłyszała sygnał domofonu. Nie zdążyła otworzyć drzwi, bo w dwie minuty później w zamku znajomo zachrobotał klucz. Chwilę potem w progu kuchni stanęła Alicja.

– Cześć! – rzuciła na powitanie. – Skąd wiedziałaś, że mam ochotę na pomidorówkę? W ośrodku też ją dzisiaj mieliśmy.

– Widzisz, jak cię wyczułam... – Nina odeszła od kuchenki i zdjęła fartuszek, który od razu powiesiła na małym wieszaku. – Tylko umyj ręce i siadaj. Naleję ci. – Uśmiechnęła się i przybrała żartobliwy wyraz twarzy.

– Już się robi. – Alicja odwzajemniła się takim samym uśmiechem.

Kilka minut później siedziały obie nad talerzami napełnionymi aromatyczną zupą.

– Załatwiłaś wszystko? – Alicja popatrzyła na Ninę z troską.

– Tak. Przytachałam do ciebie olbrzymią walizkę i dwie spore torby. Naprawdę nie wiem, jak my się tutaj pomieścimy. – Nina wydawała się skrępowana.

Nie chciała pakować się ze swoim życiem do niewielkiego, dwupokojowego mieszkania przyjaciółki, ale z dnia na dzień została bez dachu nad głową. Kamienicę, w której wynajmowała niewielkie lokum, kupił nowy właściciel. Czynsz, który narzucił, był zbyt wysoki. Nikogo z wynajmujących nie było stać, by płacić co miesiąc tak wielką kwotę. Nina miała wprawdzie oszczędności na czarną godzinę, ale wystarczyłyby one może na trzy, cztery pierwsze opłaty i nie chciała pozbywać się ich w taki sposób. Nowy właściciel okazał się bezwzględny i widać było, że postępował według ustalonego wcześniej planu. Szeptano, że podobno chciał w kamienicy otworzyć hostel.

– Fajnie, będziemy jeździły do pracy twoim rozklekotanym oplem. – Uśmiechnęła się Alicja. – Wyjdzie taniej za benzynę. – Starała się pocieszyć przyjaciółkę.

– Alicja, ja naprawdę postaram się jak najszybciej coś znaleźć. Nie zamierzam długo siedzieć wam tutaj na karku.

– Nina, daj spokój. Mówiłam ci, że możesz zostać u nas tyle, ile będzie trzeba. Nie przeszkadzasz nam. Cieszymy się, że jesteś z nami. – Alicja złapała przyjaciółkę za rękę tuż nad talerzem pełnym jeszcze gorącej zupy.

– Ciekawe, czy Zosia podziela twój entuzjazm. – Nina zrobiła kwaśną minę.

Właśnie w tej chwili zamek w drzwiach znów zachrobotał i w kuchni stanęła uśmiechnięta od ucha do ucha dziewiętnastolatka.

– Zośka, myj ręce i siadaj! – odezwała się radośnie Alicja.

Dziewczyny nie trzeba było długo zapraszać. Zaraz znalazła się przy stole i pałaszowała zupę w towarzystwie mamy i jej przyjaciółki.

– Już widzę ogromne korzyści mieszkania z Niną. – Zosia dolała sobie zupy.

Nina tylko się uśmiechnęła. Zosia była tak samo uprzejma i pomocna jak jej mama.

– Co tam w szkole? – Alicja spojrzała na córkę.

– Nic ciekawego. Ciśnienie przed maturą. Matma, moja pięta achillesowa, cały czas śni mi się po nocach. – Zosia popatrzyła na Ninę w taki sposób, jakby szukała u niej wsparcia. – Mama ostatnio cały czas na mnie naciska, żebym szła na Uniwersytet Ekonomiczny, ale ja i tak pójdę na polonistykę – powiedziała z przekorą.

Jej jasne blond włosy w popołudniowym słońcu wydawały się jaśniejsze niż w rzeczywistości. Alicja i Zosia miały taki kolor włosów – najjaśniejszy odcień blondu. Ich fryzurki wyglądały jak obsypane mąką. Obie, matka i córka, były zresztą do siebie podobne, niemal identyczne – jasnoniebieskie oczy w oprawie równie jasnych rzęs i lekko zakręcone włosy sięgające ramion.

Alicja rzuciła w stronę córki spojrzenie pełne dezaprobaty.

– Kochana, zrobisz, jak zechcesz, ale moje stanowisko w tej sprawie znasz – skwitowała krótko.

– Popatrz na Ninę. Pięć lat się mordowała, zarywała noce, a teraz kisi się w jakimś domu starców na prowincji i zarabia marne grosze. Nawet nie stać jej, żeby wynająć sobie porządne mieszkanie, nie mówiąc o kupnie własnego. – Zosia ucięła i popatrzyła na matkę.

Alicja już chciała udzielić córce reprymendy, ale nie zdążyła, bo nagle odezwała się Nina.

– Ona ma rację. Daj jej spokój. Niech idzie na tę swoją polonistykę. Przynajmniej będzie szczęśliwa.

– Szczęśliwa? Przecież wszystkie wiemy, że humaniści to gatunek na wymarciu. Gdzie ona potem znajdzie pracę, co? – Alicja patrzyła pytająco raz na jedną, raz na drugą.

– Mamo, daj spokój. Nawet nie wiem, czy zdam maturę, a ty mi próbujesz życie układać. – Zosia jęknęła i na samą myśl o egzaminie dostała wypieków na twarzy.

– Nałóż sobie jeszcze placków i polej sosem – wtrąciła się Alicja.

– Bardzo dziękuję, ale nie skorzystam. Kiedy przypomniałam sobie o maturze, straciłam apetyt. – Zosia miała skwaszoną minę. Zaraz jednak wybuchła głośnym śmiechem. – Byliśmy z Miłoszem na pizzy, więc sama rozumiesz, że na placki w moim żołądku miejsca nie ma.

– Rozumiem – powiedziała Alicja i karcąco spojrzała na córkę. – To ja się staram, gotuję, wymyślam różne przysmaki, a ty się żywisz poza domem.

– Mamuś... – Zosia wstała od stołu, podeszła do zlewu i dokładnie umyła talerz. – To ja wam nie będę przeszkadzać. Uciekam do siebie. Zaraz zresztą wychodzę, więc...

– Przecież dopiero przyszłaś, a już straszysz mnie kolejnym wyjściem.

– Mamuś, myślałam, że to przerabiałyśmy.

– Oj, przerabiałyśmy i nie raz będziemy przerabiać. Zmykaj! – Alicja uderzyła ręką o blat stołu i zrobiła komiczną minę.

Zosia zabawnie dygnęła, a w chwilę potem była już w swoim pokoju.

– Ach, te dzieci! Korzystaj z życia, póki ich nie masz, bo potem... – Alicja pokręciła głową.

– Nie zanosi się raczej na to, żebym je kiedykolwiek miała.

– Daj spokój, to może się w każdej chwili zmienić. Powinnaś częściej gdzieś wychodzić. Jesteś jeszcze młoda i na dodatek bardzo atrakcyjna. – Alicja zerknęła ciepło na Ninę.

– Przecież wychodzę. Codziennie rano idę do mojego rozklekotanego samochodu, a potem czasami zahaczam o sklep.

– Wiesz, że nie o to mi chodzi.

– Wiem dokładnie, o co ci chodzi, i informuję cię, że nie namówisz mnie na żaden spontaniczny wypad. Gdzie niby miałaby pójść kobieta w moim wieku? Na dyskotekę?

– Przecież obie możemy wybrać się do kina, teatru, filharmonii albo na jakieś babskie zakupy.

– Alicjo, dobrze wiesz, że kiedy przyjeżdżam po południu z pracy, to naprawdę nic mi się nie chce. Nie mam ochoty na żadne wyjście. Nie uszczęśliwiaj mnie na siłę.

– Nie obraź się, ale według mnie żyjesz jak mniszka. – Alicja ugryzła się w język.

Nina popatrzyła na przyjaciółkę poważnie, na jej twarzy nie można było znaleźć nawet cienia uśmiechu. Wyglądała tak, jakby dopiero zdała sobie sprawę ze słów, które przed momentem padły z ust Alicji.

– Masz rację, lata wśród zakonnic zrobiły swoje. Czuję w sobie taki spokój. To Anzelma mnie go nauczyła. Nie potrafię być inna. Lubię być właśnie taka... wyważona.

– Nikt nie każe ci czerpać z życia pełnymi garściami! Ale czy nie uważasz, że coś cię omija?

– Nie wiem, może...

– Z twoimi kwalifikacjami mogłabyś pracować na jakimś lukratywnym stanowisku. Powinnaś rozejrzeć się za inną pracą. Umiesz tyle, że każdy pracodawca od razu cię doceni.

– Ale mi jest dobrze w naszym ośrodku. Lubię tę pracę. – Nina popatrzyła na Alicję, jakby chciała przekonać ją do słuszności swoich słów.

Naprawdę ceniła tę pracę, mimo że sam dojazd do Maciejowic, gdzie znajdowało się Kalinowe Zacisze, zajmował jej niemal godzinę w jedną stronę. Korki na krakowskich drogach znacznie spowalniały tempo jazdy. Nina lubiła zajęcia w ośrodku. Przebywając wśród mieszkańców tego miejsca, czuła się potrzebna. Nie przeszkadzały jej nawet niskie zarobki. Teraz, gdy zamieszkała u Alicji, tych kilometrów do pokonania było nieco mniej. Postanowiła więc, że poszuka czegoś do wynajęcia właśnie w tym rejonie. Prokocim to prawie obrzeża Krakowa. Przypuszczała, że i czynsz będzie tu sporo niższy niż w śródmieściu, gdzie mieszkała wcześniej.

– To przynajmniej nie daj się tak wykorzystywać. Bądź bardziej asertywna. Postaw się czasami dyrektorowi Gawronowi.

– Dobrze wiesz, że ja tak nie potrafię. Poza tym chyba doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że w ośrodku potrzebna jest każda dodatkowa para rąk do pomocy.

– Pomoc pomocą, ale w życiu czasem trzeba zawalczyć o swoje. Mam wrażenie, że wszyscy wchodzą ci na głowę.

– Może i wchodzą, ale to jakoś szczególnie mi nie przeszkadza.

– Nino, Nino! Jak tak z tobą rozmawiam, to ręce mi opadają! Jesteś taka spokojna i miluchna, że aureolę, która wisi nad twoją głową, widać z kilometra.

– To źle? – Nina uśmiechnęła się uroczo.

– Nie, no skąd. Jesteś idealna, tylko musisz coś zrobić ze swoją uległością. Nadrabiasz za to nietuzinkową urodą. Masz piękne długie włosy. Nie musisz ich farbować, bo mają tak intensywny kolor, jakbyś dopiero co wyszła od fryzjera. A twoje oczy mają taki niespotykany odcień zieleni, jakbyś nosiła specjalne soczewki kontaktowe. Nic dodać, nic ująć, jesteś idealna! – Alicja głośno się roześmiała.

– Peszysz mnie. – Nina się uśmiechnęła.

Nigdy nie zastanawiała się nad swoją nietypową urodą. Zawsze taka była. Inna, bo ruda. Zanim została Anią z Zielonego Wzgórza, przezywano ją Marchewą, gdy miała kilka lat. A oczy – kiedy siostra Anzelma pierwszy raz w nie spojrzała, były szaroniebieskie, ale w ciągu kilku następnych lat zmieniły odcień na zielony.

– Nino, jest coś w twoim wyglądzie, co byłabym skłonna zmienić. Może źle się wyraziłam. W sumie to nie chodzi o sam wygląd, tylko raczej o jego oprawę. Powinnaś kupić sobie parę modnych kiecek. W tych przydługawych spódnicach wyglądasz jak... – Alicja ugryzła się w język.

– Jak mniszka – dokończyła za nią Nina.

– Właśnie to chciałam powiedzieć – potwierdziła speszona Alicja.

– Spójrz na mnie. – Nina dłużej zatrzymała wzrok na swojej przyjaciółce. – Czy ty mnie naprawdę widzisz w jakichś szałowych, modnych ciuszkach? – Uśmiechnęła się z kpiną.

– Sądzę, że odpowiedni strój tylko podkreśliłby twoje walory.

– Walory, mówisz? – Nina nie wytrzymała i wybuchła śmiechem, którym od razu zaraziła koleżankę.

Alicja zawsze potrafiła rozbawić Ninę niemal do łez. Miała cięty język, anielski uśmiech przyklejony do twarzy i niezmierzone pokłady dobrego humoru, co razem tworzyło całkiem niezłą mieszankę. Nina była najbardziej cierpliwą osobą z całego personelu, nie tak jak wesoła, ale impulsywna Alutka, której wszędzie było pełno. Spokojna Nina gasiła jej wybuchowy temperament. Obie idealnie się dopełniały.

Odkąd Nina objęła stanowisko księgowej w Kalinowym Zaciszu, stały się z Alicją nierozłączne. Alutka pracowała w tym miejscu prawie dwadzieścia lat, więc mogła zawsze służyć Ninie dobrą radą. Nie przeszkadzała im wcale dziesięcioletnia różnica wieku. W swoim towarzystwie czuły się jak równolatki. Kiedy Alicja dowiedziała się o problemach Niny, od razu zaproponowała jej pomoc. Odstąpiła przyjaciółce nawet swój tapczan. Dla siebie za to przytaszczyła z piwnicy dmuchany materac, który położyła na środku pokoju.

Ucieszyła się, że Nina na pewien czas u niej zamieszka. Ostatnio spędzały ze sobą niewiele czasu, a trzeba przyznać, że Alicja była niezwykle towarzyska. Lubiła ludzi, a ludzie – wyczuwając jej otwartość – lgnęli do niej i powierzali najskrytsze sekrety. Tak było w Kalinowym Zaciszu, tak też było w miejskim szpitalu, w którym pracowała dodatkowo na pół etatu. Sama niosła na swoich kobiecych barkach ciężar utrzymania domu. Wprawdzie Zosia miała rentę po ojcu zmarłym wiele lat wcześniej, niestety zbyt małą, by mogły godziwie żyć. Alicja musiała szukać dodatkowych zajęć, żeby wypełnić deficyt w domowym budżecie.

Kiedy późnym wieczorem Alicja i Nina leżały na swoich posłaniach, wciąż miały ochotę na rozmowę, jak zawsze w swoim towarzystwie. Mogły gawędzić ze sobą bez końca o wszystkim i o niczym. W swoich dyskusjach potrafiły nagle przejść od mało istotnej sprawy do poważnych kwestii. Często rozmawiały o mieszkańcach ośrodka. Obie były z nimi bardzo zżyte. Zapobiegliwa Alutka znała każdą chorobę, nawet wydawałoby się błahą dolegliwość swoich podopiecznych. Nie musiała zerkać na wykaz zalecanych leków, żeby wiedzieć, co powinna komu podać. Lata pracy, zarówno w ośrodku, jak i szpitalu, były ciężkie, ale przyniosły jej dużo satysfakcji. W gruncie rzeczy Alutka, tak jak Nina, też lubiła swoją pracę. Nie znosiła tylko ciągłego zmęczenia, kiedy z Maciejowic musiała od razu pędzić do Krakowa.

W szpitalu też ją uwielbiano, nie można się było tam bez niej obyć. Nieustannie namawiano ją, żeby zrezygnowała z ośrodka i podjęła pełen etat w szpitalu. Tylko że Alutka nie wyobrażała sobie życia bez podopiecznych Kalinowego Zacisza. Wiele rzeczy ją tam drażniło, ale negatywów było znacznie mniej niż godzin spędzonych z prawdziwą przyjemnością. Poza tym Alutka – nauczona życiowym doświadczeniem – potrafiła się postawić. Zawsze miała swoje zdanie i nie bała się głośno go wyrażać. Zawsze też egzekwowała swoje prawa.

Często stawała w obronie Niny, bo widziała, jak wielką satysfakcję daje jej przyjaciółce sprawianie radości innym. Nie mogła tylko patrzeć, jak ta młoda, zdolna kobieta pracuje przeważnie ponad ustaloną normę i nie dostaje za to pieniędzy. Czasami Alicja miała jednak wrażenie, że Ninie to nie przeszkadzało, w domu i tak nikt na nią nie czekał.

Nina z radosnym wyrazem twarzy otworzyła drzwi pokoju numer siedem, gdzie mieszkała Irma. Zawsze, kiedy tylko zjawiała się w ośrodku, pierwsze kroki kierowała do swojej ulubionej podopiecznej.

W gruncie rzeczy nie wiedziała, dlaczego tak bardzo polubiła Irmę. Starsza pani nie była zbyt serdeczna ani wylewna. Czasami jej zachowanie porażało nieskrywaną oschłością. Ale Nina dostrzegała w Irmie to, czego nie widzieli w niej inni. Wiedziała, że staruszka jest bardzo samotna, zresztą jak większość podopiecznych. Lecz oni w odróżnieniu od Irmy nie ukrywali swojego osamotnienia, szukając rozmowy i pociechy, wiecznie zabiegali o uwagę personelu, oczekiwali wsparcia i aprobaty, nawet rozgrzeszenia. Nina poznała niejedną ich osobistą historię.

Starsza pani za dystyngowanymi gestami starała się schować to, co naprawdę działo się w jej duszy. Nikt o niej nic nie wiedział, bo i sama Irma nie czuła potrzeby mówienia o sobie. Z reguły była nieufna i zdystansowana wobec ludzi. Z nikim nie wchodziła w głębsze relacje. Ninie zaufała i tylko jej patrzyła prosto w oczy. Kiedy pierwszy raz zobaczyła ją w ośrodku, oniemiała. Młoda opiekunka miała w sobie coś tak magnetycznego, że nie mogła od niej oderwać oczu. Była taka... ukraińska. Irma nie potrafiła tego racjonalnie wytłumaczyć. Ruchy Niny, powolne i zwinne jednocześnie, przypominały ruchy kocicy. I ten jej uśmiech, trochę tajemniczy, ale szczery. To był ukraiński uśmiech. Irma zauważyła go od razu. Tak jak ukraińskie były oczy Niny i jej spojrzenie.

Nina była jej bliska, a i ona, Irma, stała się dla młodej opiekunki kimś ważnym. Zauważyła to. Odczuła. Wyczytała ze sposobu, w jaki Nina się do niej zwracała. Tylko do niej tak otwarcie wyciągała rękę. Tylko obok niej siadała tak blisko. Tylko na nią patrzyła tak szczerze. Irma spostrzegła te detale, które dla większości wydawały się mało istotnym elementem relacji obu kobiet.

Nina przekroczyła próg pokoju Irmy i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Także starsza pani zareagowała na jej widok tak żywiołowo jak nigdy wcześniej. Wstała nagle z łóżka i w jednej chwili znalazła się tuż przy niej. Nina ledwo domknęła za sobą drzwi, a już poczuła na szyi mocny uścisk kościstych palców staruszki. Znieruchomiała. Nie wiedziała, jak powinna się zachować. Irma nigdy dotąd tak bezpośrednio nie okazywała swojej sympatii. Te wyrazy przychylności ze strony ulubionej podopiecznej bardzo jej schlebiały.

Po chwili Irma odsunęła się od Niny i poprawiła zagięcie na swojej jasnoniebieskiej koszuli nocnej.

– Cieszę się, że wróciłaś. – Starała się, żeby jej głos zabrzmiał chłodno i konkretnie, ale wyraźnie słychać było w nim wzruszenie.

– Pani Irmo, nie było mnie tylko dwa dni. Aż tak bardzo odczuła pani moją nieobecność? – Nina się uśmiechnęła.

Irma usiadła na łóżku.

– Siądź obok mnie. – Ruchem dłoni zachęciła Ninę.

Kobieta podeszła i posłusznie usiadła obok, zupełnie jakby wykonywała służbowe polecenie.

– Nie wiedziałam, że masz kłopoty. – Irma popatrzyła na Ninę badawczo.

– Pani Irmo, któż ich nie ma w dzisiejszych czasach? – Nina starała się zbagatelizować jej słowa.

– Nic o tobie nie wiem, Nino. – Irma spojrzała na nią z wyrzutem. Nigdy wcześniej tak na nią nie patrzyła.

– I niech tak zostanie – ucięła Nina. – Moje życie wcale nie jest ciekawe. Nie ma co opowiadać. – Demonstracyjnie odwróciła głowę w drugą stronę, dając starszej pani do zrozumienia, że ten temat uważa za wyczerpany.

Potem długo siedziały w ciszy, a każda patrzyła na inny fragment ściany. Irma nie potrafiła sforsować tej bariery, którą wyznaczyła Nina w ich wzajemnych relacjach. Była na tyle taktowna, że postanowiła uszanować jej prośbę.

– Nino, chciałabym iść dzisiaj z tobą na spacer. Ostatnio brakuje mi świeżego powietrza – odezwała się po chwili Irma.

Na twarzy Niny od razu pojawił się uśmiech. Prośba Irmy wydała się jej całkowicie naturalna. Nieraz wychodziła z podopiecznymi na spacery. Tuż obok ośrodka rozciągał się las, a jego szerokie, gładkie ścieżki tylko zachęcały do spokojnych przechadzek.

– To świetnie, mam trochę papierkowej roboty, ale myślę, że do dwunastej uporam się ze wszystkim. Sądzę, że wyrobimy się ze spacerem jeszcze przed obiadem. Dzisiaj jest taka ładna pogoda. Na pewno znajdzie się kilku chętnych na naszą wędrówkę. – Nina znów uśmiechnęła się do staruszki.

Irma przesunęła się na łóżku. Wydawało się, że ma zamiar wstać, ale tylko zsunęła niżej nogi, które oparła na puszystym dywaniku.

– Nino, ja chciałabym, żebyśmy poszły tylko my dwie, rozumiesz? – Irma patrzyła na nią dość natarczywie.

– Tak – odpowiedziała pospiesznie Nina.

Była zaskoczona prośbą starszej pani, ale nie widziała powodu, by jej odmówić. Obie miały swoje ulubione miejsce w lesie, do którego często się udawały. Oczywiście najczęściej w towarzystwie innych mieszkańców ośrodka. Ale one dwie wiedziały, gdzieś poza słowami, że to miejsce należy tylko do nich. Cicha, maleńka polana otoczona pachnącymi sosnami, a pośrodku niej jedno potężne, zwalone drzewo, właściwie wygładzony, długi pień, ale i tak można było zauważyć, że jest to buk srebrzysty. Właśnie na nim lubiły siadać bardzo blisko siebie. Kiedy inni się rozchodzili, krążąc między zielonymi gałązkami choin, one siedziały spokojnie, prawie nieruchomo, patrząc przed siebie. Czasem rozmawiały, zdawkowo, posłuszne wewnętrznemu rygorowi.

– Dobrze, pani Irmo. To w takim razie ja uciekam. Jak tylko skończę, zjawię się u pani. – Po tych słowach Nina wstała i niemal natychmiast znalazła się przy drzwiach.

Rzuciła tylko okiem na szczelnie zasunięte zasłony. Przez chwilę pomyślała, by podejść do okna i je otworzyć, ale nie miała zamiaru zmieniać harmonogramu pracy Alicji. To właśnie Alutka dbała, żeby w ośrodku unosiło się świeże powietrze.

Dwie godziny później szły po suchej ścieżce, co chwilę nadeptując na drobne, zeschnięte igliwie.

Irma tego dnia była pełna wigoru. Po dziesięciu minutach marszu nabrała rumieńców, a jej oczy pojaśniały. Cały czas szła przodem. Nina posuwała się dwa kroki za nią. Nagle starsza pani się zatrzymała i odwróciła do niej.

– Nino, powiedz mi, czy ty kiedykolwiek tęskniłaś za kimś tak mocno, że serce omal nie spaliło się w twojej piersi od takiego zasmucenia? – Oczy Irmy były jaśniejsze niż przed momentem.

– Nie wiem – odpowiedziała Nina.

Całe życie za czymś tęskniła. Właściwie najbardziej pragnęła poznać swoją tożsamość. Marzyła, by mieć przy sobie cokolwiek, nawet niewielką, niepozorną rzecz, która świadczyłaby o jej pochodzeniu. Niestety, jedynym przedmiotem, nieustannie towarzyszącym jej w życiu, była nieduża, kwadratowa chusta, wykończona bieluteńką, mimo upływu lat, koronką. W jednym z jej rogów, obok imienia „Nina”, wyhaftowano niewielkiego fioletowego motyla. Dzięki temu przynajmniej znała swoje imię. Pewnie dlatego tak je lubiła. Nazwisko nadano jej z urzędu. Typowe polskie: Nowak. Nie zastanawiała się nad jego brzmieniem. Mogłaby nosić jakiekolwiek inne nazwisko, a i tak nie miałoby to dla niej większego znaczenia.

Przedstawiała się zawsze w ten sposób, że głośniej wymawiała tylko imię. Rząd następujących po nim liter wydawał się wtedy mało znaczący. To zawsze działało. Jej rozmówcy od razu zapamiętywali właśnie imię.

– Jeżeli mówisz, że nie wiesz, to znaczy, że tęskniłaś – skwitowała krótko Irma.

Potem odwróciła się i ruszyła samym środkiem ścieżki. Podnosiła tak dokładnie swoje bardzo szczupłe nogi, jakby chciała ominąć jakieś niewidzialne przeszkody. Z boku wyglądała jak baletnica ćwicząca mozolnie pas marché. Tylko miejsce było nieodpowiednie, zresztą baletową przeszłość i lata rygoru ćwiczeń miała dawno za sobą.

Nina nie od razu ruszyła za nią. Początkowo stała i patrzyła, jak sylwetka staruszki się oddala. W pewnym momencie nawet się uśmiechnęła, obserwując precyzyjne, komiczne ruchy Irmy. Spostrzegła jednak, że starsza pani nie zamierza ustawać w wędrówce, więc ruszyła w ślad za nią.

Kiedy Nina doszła do znajomej polany, Irma siedziała na zwalonym drzewie. Jej nogi luźno zwisały, kołysząc się na boki. Staruszka wspięła się na najwyższy punkt pnia, oparty na grubych konarach, które nie zdążyły zbutwieć.

Nina usiadła dwa metry dalej, w niższej partii zwalonego drzewa. Nie miała ochoty wchodzić wyżej. Zastanawiała ją tylko wyjątkowa witalność Irmy. Starsza pani nigdy nie narzekała na bóle w kończynach i łamanie w kręgosłupie. Miała swoje starcze przyzwyczajenia, wiecznie zmarznięte stopy, ale mimo podeszłego wieku pozostawała w dobrej formie.

Czasami, właśnie w takich chwilach jak ta, żywotność Irmy zadziwiała Ninę. Irma była inna niż pozostali mieszkańcy ośrodka. Widać było, że starsza pani ma własny świat, którym nie chciała się dzielić z innymi.

– Nino, jeśli nie chcesz, nie musisz nic mówić o sobie. – Irma uniosła prawą nogę. Zaraz potem oparła ją o wystającą hubę. – Ja jednak chcę powiedzieć ci coś o mnie.

Nina z ciekawością zerknęła w stronę starszej pani. Nigdy wcześniej nie usłyszała z jej ust podobnych słów. Nigdy wcześniej Irma nie patrzyła na nią w taki sposób. Nina uśmiechnęła się, chcąc dodać jej odwagi. W głębi przeczuwała, że to, co starsza pani ma jej do opowiedzenia, wcale nie będzie miłą historyjką, ale raczej próbą zmierzenia się z przeszłością.

– Jak przyjdzie odpowiedni czas, ty też będziesz chciała mówić. Mnie wtedy z tobą prawdopodobnie nie będzie. – Irma popatrzyła na zielone igły sosen.

– Pani Irmo... – Nina zaczęła nieśmiało, ale Irma tylko przyłożyła palec do ust.

– Nic nie mów, kochana. Popatrz na mnie. – Irma wyciągnęła przed siebie szczupłe ręce. – Jestem stara, nawet bardzo stara. I tak jestem wdzięczna losowi, że oszczędził łaskawie moje zużyte ciało, a i umysł jak dotąd pracuje bez zarzutu. Wiesz, gdy byłam bardzo młoda, to starość kojarzyła mi się tylko z chorobą, smutkiem i zimnem. Teraz wiem, że nie zawsze tak musi być. – Zamyśliła się. – To od nas zależy, jaka będzie. Kochana, nasze zdrowie to wyłącznie nasza sprawa. Zbyt często oddajemy się w ręce lekarzy. Nie mówię o przypadkach, kiedy pomoc medyczna jest jedyną deską ratunku, ale o zwykłych dolegliwościach, które ludzie często sobie wymyślają. – Irma uważniej przyjrzała się Ninie. – Wiesz co, Ninoczka? Ludzie lubią się nad sobą użalać. Uwielbiają ustawiać się w roli ofiary, a choroba jest idealnym pretekstem. – Starsza pani nie spuszczała oczu z Niny.

– Mam rozumieć, że pani nigdy nie była ofiarą? – Nina nie wytrzymała tego spojrzenia i postanowiła się odezwać.

Irma roześmiała się łagodnie.

– Nie, tak mi się wydaje. Kiedyś chyba próbowałam nią być, ale od razu zauważyłam, że z takiego zachowania więcej jest nieprzyjemności. Nie znosiłam, jak ktoś zbyt długo głaskał mnie po głowie. – Przerwała. – Ty też taka jesteś, dlatego tak dobrze się dogadujemy. Nie lubisz, jak ktoś nad tobą płacze. – Widać było, że Irma starała się do Niny zbliżyć, ale nagle zrezygnowała, jakby zabrakło jej siły.

Nina popatrzyła na nią litościwie. Skąd ta starsza kobieta mogła wiedzieć, co działo się w jej duszy, w jej życiu. Rzeczywiście, nikt nigdy się nią nie interesował, ale to tylko dlatego, że nikogo takiego nigdy obok niej nie było. Zresztą może pani Irma miała rację? Nina nigdy nie lubiła stawać w roli ofiary. Zawsze starała się odnajdywać w sobie pozytywną energię.

A może to zasługa siostry Anzelmy, która wiedziała o wrażliwości Niny i wspierała dziewczynę? Już we wczesnym dzieciństwie wpoiła jej zasady, którymi jej podopieczna kierowała się do dzisiaj. Nina czuła, że jest dobrym człowiekiem. Nigdy nie robiła niczego wbrew sobie, ale nie naruszała również granicy innych osób. Delikatna i cicha, w sposobie bycia uchodziła za nieśmiałą.

Teraz jeszcze pewniej spojrzała na Irmę.

– Ma pani rację – powiedziała głośno.

Irma się uśmiechnęła, ale nadal uważnie się w nią wpatrywała.

– Ciekawi cię pewnie, co chcę ci powiedzieć?

Nina nie odezwała się ani słowem. Wydawała się trwać w ciszy. Nawet jej powieki były nieruchome.

– Nino, ja od trzydziestu lat jestem zupełnie sama... – Irma nagle się zacięła.

Młodsza kobieta nie wiedziała, czy powinna się wtrącić, czy też czekać na dalsze wynurzenia staruszki. Irma patrzyła na nią tak nieugięcie, że w końcu Nina przerwała milczenie.

– Nie miała pani rodziny? – Nie ośmieliła się spojrzeć wprost na Irmę.

– Miałam, a jakże. Kochana moja, miałam kiedyś wspaniałą, kochającą się rodzinę, jak z obrazka. Dobry, czuły mąż, którego mogłaby mi pozazdrościć niejedna kobieta, tylko... – Irma przerwała i przymknęła powieki. Po chwili jednak otworzyła je i czujnie popatrzyła na Ninę. – Tylko że to wszystko skończyło się właściwie z dnia na dzień.

– Czy to znaczy, że...

– Moja droga, to znaczy, że przez moje życie przetoczyło się wielkie tornado, a po jego przejściu nic nie wyglądało tak jak wcześniej. Obraz szczęśliwej rodziny rozpadł się na drobne kawałki. Łudziłam się, że może kiedyś wszystko się jakoś ułoży. Nie tak jak dawniej, ale po nowemu. Nie udało się. – Irma popatrzyła na Ninę z takim smutkiem w oczach, że ta niemal poczuła ciężar, który starsza pani niosła na swoich barkach przez te wszystkie lata. – Nino, ty wiesz, że jesteś mi bardzo bliska. Właściwie to jesteś jedyną serdeczną osobą z kręgu moich znajomych. No, może jest jeszcze Igor, ale... – Irma się uśmiechnęła.

Nina niezbyt dobrze znała Igora. Pojawiał się u Irmy dwa razy w miesiącu – uśmiechnięty, szczupły trzydziestoparolatek z wielkimi okularami na nosie. Sprawiał wrażenie intelektualisty. Po jego wizytach staruszka była zawsze wesoła, właściwie tylko przy nim się śmiała. Potem przez kolejne dni nieustannie powtarzała: Igor to taki fantastyczny człowiek, powinniście się lepiej poznać. Słysząc te słowa, Nina zazwyczaj machała lekceważąco ręką. Wystarczy, że rozweselał Irmę. Nie miała ochoty poznawać tej jego „fantastyczności”, ale rzeczywiście miał w sobie coś rozbrajającego. Najpiękniejszą częścią jego twarzy były usta, z których nie schodził uśmiech.

– Nino, więc tak jak wspominałam, jesteś jedyną bliską mi osobą.

Nina nie miała pojęcia, do czego zmierza ta rozmowa.

– Moje dni są policzone. Ostatnio czuję się dużo słabsza.

– Ale co też pani mówi?! Wyniki ostatnich badań są naprawdę dobre. Zresztą kardiolog też był zadowolony. – Po ostatnich słowach starszej pani Nina nie kryła zdziwienia.

Irma uśmiechnęła się ze zrozumieniem.

– Droga Nino, lekarze wiedzą swoje, a ja wiem swoje. Czuję, że ostatnio oddalam się od życia. Świat wokół mnie jest nadal piękny i pociągający, ale coraz częściej zatraca kontury.

– Wydawało mi się, że ma pani dobry wzrok. Niedawno dobierałyśmy przecież okulary. Ostatnie badania...

– Dobrze wiesz, że nie o mój wzrok tutaj chodzi, tylko o odczuwanie życia, o prawdziwe zagłębianie się w nim. Nie wiem, jak mam ci to wytłumaczyć. Po prostu wydaje mi się, że ostatnio żyję już z mniejszą pasją.

Nina próbowała się wtrącić, ale Irma wymownie przyłożyła palec do ust.

– Dlatego chciałabym, żebyś coś ode mnie przyjęła.

Irma tak intensywnie wpatrywała się w młodszą kobietę, że ta nie była w stanie nawet odwrócić wzroku.

– Ja nie mam komu zostawić swoich rzeczy, jestem zupełnie sama. A ty, Nino, wydajesz się właściwą osobą, która może spełnić prośbę takiej starowiny jak ja.

– Jaką prośbę? – Nina drgnęła. Nie miała pojęcia, co Irmie chodzi po głowie.

– Moja droga, proszę cię, żebyś przyjęła ode mnie coś, co kiedyś było dla mnie bardzo cenne. – Irma uśmiechnęła się zagadkowo.

– Co to takiego? – Nina patrzyła na staruszkę w skupieniu.

– Wszystkiego dowiesz się jutro. – Starsza pani była tajemnicza. – Chcę wiedzieć tylko, czy się zgadzasz.

– Ale ja nie wiem...

Irma głośno się roześmiała.

– To, co chcę ci dać, to tylko rzeczy, które były... właściwie nadal są mi bardzo bliskie.

– Ale dlaczego uznała pani, że właśnie ja na nie zasługuję?

– Bo zasługujesz.

Słowa Irmy niczego jej nie wyjaśniły. Miała mętlik w głowie. Była też ciekawa – nie tego, co Irma ma jej do zaoferowania, ale raczej powodów, dla których właśnie jej zdecydowała się to przekazać. Wprawdzie obie ostatnio bardzo się do siebie zbliżyły, ale to wydawało się Ninie zbyt słabym argumentem, by wytłumaczyć niezrozumiałe zachowanie starszej pani.

– Powiedz tylko, że się zgadzasz, i po kłopocie. – Irma odezwała się zaczepnie.

– Zgadzam się – odpowiedziała od razu Nina.

Na ustach staruszki pojawił się uśmiech. Jeszcze jakiś czas siedziały na pniu, wystawiając twarze do słońca, ale żadna z nich nie wróciła już do wcześniejszej rozmowy.

*

Przez następne dwa dni Nina nie miała dla Irmy zbyt wiele czasu. W Kalinowym Zaciszu przeprowadzał kontrolę sanepid, więc było zrozumiałe, że to właśnie Nina ma właściwe kompetencje, żeby nad wszystkim czuwać. Dyrektor Gawron pojawił się tylko na moment i zręcznie skłonił Ninę, by przejęła „na krótko” jego obowiązki. Dwie urzędniczki nawet nie starały się mu sprzeciwić. Spojrzały na Ninę surowo, a potem pożegnały się i rozpoczęły dokładny przegląd pomieszczeń i urządzeń sanitarnych.

Po dwóch dniach, kiedy okazało się, że wszystko jest w należytym porządku, i urzędniczki opuściły ośrodek, pojawił się z powrotem dyrektor. Po prostu stanął w drzwiach pokoiku Niny i z szerokim uśmiechem na ustach oznajmił, że wrócił i że załatwił ważne sprawy, i już jest gotów przejąć swoje obowiązki. Nina wręczyła mu klucze od dyrektorskiego gabinetu, które potajemnie dał jej na przechowanie.

– No, pani Nino, wracamy do naszych zajęć – oznajmił na koniec z satysfakcją.

Oczywiście bez żadnego „dziękuję” czy „jestem pani wdzięczny”. Gawron był nieskory do okazywania ciepłych uczuć, nie mówiąc o pochlebnych słowach. Może nie potrafił tego robić, może nie chciał? Świadomie ucinał zdanie, kiedy należało komuś okazać wdzięczność. W gruncie rzeczy nie był znowu taki zły, po prostu lubił wysługiwać się innymi. Zwłaszcza jeżeli ci inni nie stawiali oporu. Nieoficjalnie nazywano go „ciepłą kluchą”, a on – mimo że nieraz gdzieś na korytarzu słyszał to niezbyt wyszukane przezwisko – udawał, że wcale go nie dotyczy.

W każdym razie kiedy skończyła się kontrola, Nina – zazwyczaj opanowana i pewna swojej racji – była kłębkiem nerwów. Starannie prowadziła dokumentację, mogłaby za to ręczyć. Była dobrą księgową i naprawdę się starała, aby do jej pracy nie wkradł się nawet najmniejszy błąd. Ale oprócz tego od lat często wykonywała też w ośrodku nie swoją robotę.

Alicja miała całkowitą rację: Nina nie potrafiła się postawić dyrektorowi. Taka właśnie była – uległa, nieskora, by zawalczyć o siebie i bronić swoich racji. W ogóle wolała, żeby żadne trudności nie pojawiały się na jej drodze. Może czasami przeszkadzała jej ta nadmierna „elastyczność”, ale zdecydowanie wolała ją od nieleżącego w jej naturze buntu.

Po urzędowej kontroli była zmęczona. Na dodatek Irma nalegała, by z nią porozmawiać. Jednak w momencie, kiedy tylko Nina dochodziła do drzwi jej pokoju, tuż za jej plecami pojawiał się akurat ktoś, kto odciągał ją stamtąd. Nina domyślała się, że podczas spaceru Irma powiedziała tylko część tego, co zamierzała jej przekazać dopiero w następnej rozmowie.

W sobotę Ninę dopadł sezonowy wirus. Akurat miała wolne, ale mimo to planowała pojechać do Kalinowego Zacisza, by zobaczyć się z Irmą. Niestety, wirus okazał się wyjątkowo złośliwy. Trzydziestoośmiostopniowa gorączka i intensywne bóle mięśni to jeszcze nic. Najgorsze były mdłości, które co chwilę wyciągały ją z ciepłego łóżka do toalety.

Alicja przez cały weekend pracowała w szpitalu. Przejęła godziny za inną chorą koleżankę, która złapała prawdopodobnie tego samego wirusa co Nina. Zosia przemykała gdzieś obok, informowała tylko o zaopatrzonej apteczce, a potem znikała ze swoim chłopakiem, twierdząc, że koniecznie musi odreagować zbliżającą się maturę. Postanowiła wykorzystać moment, kiedy gderliwej mamy akurat nie było w domu. Wiedziała, że Nina nie piśnie jej nawet słowa.

W takim właśnie stanie ciągłego balansowania między niespokojnym, przerywanym snem a mdłościami, które uderzały w jej ciało niczym ciężki młot, przetrwała całe dwa dni. W niedzielę wieczorem czuła się dużo lepiej. Nadal była słaba, ale przynajmniej stała na własnych nogach. Ustąpiły wreszcie gorączka i nieprzyjemne nudności.

Po południu wróciła Alicja. Miała podkrążone oczy i ziemistą cerę, ale humor jej dopisywał. Od razu też wszystko znalazło się na swoim miejscu. Zosia wylądowała przy swoim biurku, ślęcząc nad książkami, a wszystkie naczynia, dotąd tkwiące bezładnie na suszarce, trafiły do szafki.

Nina od razu dostrzegła wokół siebie ład, który Alicja zawsze zaprowadzała. Nieraz zmęczona i niedospana, musiała mimo to wszystko dopiąć na ostatni guzik. Ostatnie zdanie zawsze należało do niej. I to wcale nie dlatego, że była bezkompromisowa czy zarozumiała. Alicja była po prostu zawsze pewna swego. Pod tym względem stanowiła całkowite przeciwieństwo Niny. Ale obu kobietom to wcale nie przeszkadzało, a jedynie podnosiło wartość ich przyjaźni.

Nina czuła się winna, bo w sobotnie popołudnie miała obejrzeć dwa niewielkie mieszkania w okolicy. Nagła choroba całkowicie pokrzyżowała jej plany. Dobrze było jej u Alicji, ale nie chciała dłużej robić kłopotu przyjaciółce. Jak tylko mogła, starała się jej pomagać, ale nawet ta pomoc nie była w stanie uspokoić jej wyrzutów sumienia. Te pojawiały się zwłaszcza wieczorem, kiedy wszystkie trzy miały ochotę akurat w tym samym czasie wziąć kąpiel lub skorzystać z toalety. Mieszkanie Alicji było zbyt małe, by w komfortowych warunkach mogły w nim mieszkać trzy dorosłe kobiety.

Początkowo Nina sądziła, że znacznie łatwiej będzie jej znaleźć kawalerkę w pobliżu osiedla Alicji. Miała upatrzone dwa mieszkania z niewysokim czynszem, nawet umówiła się z ich właścicielami, ale jeden z nich przysłał wiadomość, że propozycja jest nieaktualna. Drugi podobno też miał potencjalnego lokatora. Liczył chyba, że gdy do negocjacji wejdzie jeszcze jedna osoba, proponowana kwota za wynajem może znacznie wzrosnąć. Wobec tego Nina postanowiła, że na początku następnego tygodnia zabierze się do dalszych poszukiwań.

W poniedziałek od samego rana wszystko układało się nie tak, jak powinno. Zaczęło się od tego, że Nina o mały włos nie spóźniła się do pracy. Budzik, nie wiedzieć czemu, zadzwonił piętnaście minut później niż zazwyczaj. Dopiero potem, gdy zerknęła na jego leniwe wskazówki, zauważyła, że poprzedniego wieczoru przypadkowo je przestawiła, więc pretensje mogła mieć tylko do siebie.

Pędem wyskoczyła z łóżka i pognała w kierunku łazienki, potrącając śpiącą Alicję. Dmuchany materac, na którym spała przyjaciółka, leżał na samym środku pokoju. Alicja podciągnęła kołdrę pod brodę i głośno ziewnęła. Tego dnia miała wyjątkowo później zacząć pracę. Ostatnio trochę przeholowała. Dodatkowe dyżury w szpitalu osłabiły jej ponadczterdziestoletnie ciało. Nina zauważyła, że Alicja chodziła zbyt często niewyspana i rozkojarzona. Tylko dobry humor wciąż jej dopisywał. W każdej chwili mogła opowiedzieć jakiś oryginalny żart.

– Co się tak awanturujesz? – Alicja uniosła głowę i znów przeciągle ziewnęła.

– Zaspałam. – Nina stęknęła, przeskakując nad materacem.

– I co z tego? – Alicja zbagatelizowała sprawę.

– Jak to „co z tego”? – oburzyła się Nina. – Wiesz, że muszę być na czas. Żadne spóźnienie nie wchodzi w grę.

– Zawsze musi być ten pierwszy raz. – Alicja przymrużyła oczy i szczelnie opatuliła się kołdrą.

– Wiesz co? Nic nie mów! Najlepiej zrobisz, jak jeszcze sobie pośpisz – odgryzła się Nina, a chwilę potem szybko szorowała zęby w łazience, ubrana w jasnoniebieskie dżinsy i bawełnianą, koronkową bluzkę.

Nie była to jedyna komplikacja tego feralnego dnia. Kiedy tylko przekroczyła próg wąskiej klatki schodowej, spadły na nią strugi deszczu. W pośpiechu nawet nie zdążyła wychylić się za okno, żeby sprawdzić pogodę. Niestety, rzęsy pokryła grubą warstwą tuszu, więc przy pierwszym zetknięciu z wilgotnym powietrzem i ciepłym, majowym deszczem pozostawiły pod oczami nieeleganckie, ciemne plamy, które dochodziły prawie do połowy policzków.

Nina szybko schroniła się w samochodzie. Na szczęście silnik odpalił od razu. Ostatnio szwankował, ale znajomy mechanik się nim zajął. Zerknęła w wewnętrzne lusterko. Skrzywiła się komicznie. Sięgnęła do schowka i wyjęła pudełko chusteczek. Wyciągnęła jedną i natychmiast przyłożyła ją do pobrudzonej twarzy. Dokładnie wytarła wszystkie ciemne ślady, które pozostawił po sobie ściekający tusz. Jej rzęsy zrobiły się mniej wyraziste. Nie były całkiem jasne, tylko brązowe, długie i lekko podkręcone na końcach. Tusz do rzęs był jej ulubionym kosmetykiem, którego używała niemal codziennie. Pech chciał, że w pośpiechu nie zdążyła wrzucić go do torebki, więc nie mogła poprawić rozmytego makijażu. Na powrót do mieszkania było jednak zdecydowanie za późno.

Kiedy wyjechała z Krakowa, deszcz zamienił się w drobniutki kapuśniaczek. Tego dnia nie było korków, więc droga do Maciejowic przebiegała w miarę spokojnie, ale tylko do czasu. Nagle samochód zaczął wydawać z siebie dziwne dźwięki, a po chwili się zatrzymał. Nie miała pojęcia, co się stało. Przecież niedawno robiła przegląd i wszystko było w porządku. Udało jej się zaparkować na poboczu, więc wyszła na zewnątrz. Otworzyła maskę. Niestety, nie znała się na mechanice, ale była niedaleko znajomego warsztatu samochodowego. Wyjęła telefon i wybrała numer do mechanika. Właśnie przejeżdżał w pobliżu i po paru minutach był na miejscu.

Pomógł Ninie odholować auto do warsztatu niedaleko Kalinowego Zacisza. Zobowiązał się naprawić usterkę w ciągu kilku godzin, ponieważ okazało się, że nie była zbyt poważna.

Do ośrodka Nina udała się pieszo. Kiedy znalazła się blisko budynku, zauważyła, że wszystkie okna były zamknięte. Cały obiekt wyglądał ponuro. Jego fasada, pokryta mokrym tynkiem, sprawiała wrażenie znacznie ciemniejszej niż w rzeczywistości. Gęste, szare chmury wisiały tak nisko, że wydawało się, iż w każdej chwili mogą przykryć wystający dach.

Nina zauważyła, że w przeszklonej sali stołówki paliło się światło. W środku krzątała się już kucharka. Nina skierowała się do drzwi wejściowych. W budynku było wyjątkowo duszno i wilgotno. Zresztą taki był ten dzień – mokry i parny, jakby w każdej chwili miała nadejść burza.

Od razu poszła do pokoju Irmy. O tej porze starsza pani zazwyczaj na nią czekała, leniwie przeciągając się w łóżku. Nina weszła do środka, ale w pokoju nikogo nie zastała. Na równo zaścielonej pościeli nie było widać nawet najmniejszego śladu zagniecenia.

Nagle ugięły się pod nią nogi. Oparła się o framugę drzwi. Trwało to tylko chwilę, bo zaraz pędem wybiegła z pokoju, do którego przez ostatnie cztery lata zazwyczaj kierowała kroki z samego rana.

Pobiegła do gabinetu dyrektora. Nacisnęła klamkę, ale drzwi były zamknięte. Mimo że zjawiła się w ośrodku trochę później niż zazwyczaj, pora była nadal dość wczesna. Przeważnie to Nina przychodziła do pracy jako jedna z pierwszych.

Biegła opustoszałym korytarzem. Wszystkie pokoje podopiecznych ośrodka były jeszcze zamknięte. Rzuciła się pędem na wąskie, boczne schody, prowadzące na najniższą kondygnację, gdzie mieściła się stołówka.

Z daleka dojrzała krępą, niską sylwetkę kucharki. Pani Gienia nakrywała pierwsze stoliki. Nina wpadła do stołówki i kiedy stanęła tuż przed kucharką, była tak blada i zdyszana, że przez chwilę nie mogła wymówić słowa.

Cierpliwa pani Gienia odłożyła talerze, które przed momentem trzymała w swoich silnych dłoniach. Dobrze wiedziała, o co Nina chce ją zapytać. Akurat padło na nią. To ona musiała przekazać jej tę smutną nowinę.

Kiedy Nina trochę ochłonęła i dokładniej przyjrzała się okrągłej twarzy pani Gieni, wszystkiego się domyśliła bez słów. Zapytała, wbrew sobie i temu, co miała usłyszeć.

– Gdzie jest pani Irma? – odezwała się zdławionym głosem.

– Kochana Irma odeszła od nas na zawsze. – Kucharka Gienia była energiczna i gadatliwa. Teraz jednak, kiedy stała tuż przed Niną, brakowało jej słów.

– Kiedy?

– W sobotę w nocy. Odeszła cicho, we śnie. Kiedy ją zobaczyłam rano w niedzielę, miała na ustach taki łagodny uśmiech.

Nina usiadła na jednym z krzeseł stojących równo przy długim prostokątnym stole.

– To pani ją widziała... – Nagle głos Niny się załamał.

– Tak – odpowiedziała kucharka. – Widziałam Irmę w sobotę wieczorem i w niedzielny poranek. I muszę pani powiedzieć, że zupełnie nic tego nie zapowiadało. W ostatnich godzinach życia Irma była taka żywotna i radosna. Dość późno się położyła. Wydawało mi się, że czekała na panią. – Pani Gienia zerknęła na Ninę. Widziała, jak bardzo przeżywa śmierć Irmy. Nie chciała wywoływać u niej wyrzutów sumienia, ale czuła, że powinna jej to powiedzieć.

– Wiem. – Nina nie starała się powstrzymywać łez. – Wiem, że na mnie czekała. Tak bardzo żałuję, że nie udało mi się przyjechać w sobotę. – Zakryła oczy dłońmi, jakby chciała zatamować falę łez.

– Daj spokój, nie rozpaczaj z powodu jednego straconego dnia. Takich wspólnie spędzonych dni miałyście z Irmą wiele.

– Łatwo pani mówić. A co, jeżeli ten jeden jedyny dzień miał być tym najważniejszym?

Pani Gienia tylko wzruszyła ramionami.

– Nie zadręczaj się. Dobrze wiesz, że Irma miała swoje lata. Niejeden chciałby dożyć takiego wieku w tak doskonałym zdrowiu. Jej śmierć też była dobra, cicha i spokojna. – Pani Gienia najwidoczniej uznała, że to, co miała powiedzieć Ninie, powiedziała, bo w jednej chwili wzięła z powrotem w swoje duże ręce stos równo ułożonych talerzy, które wcześniej odłożyła na stół. Odeszła od Niny i zaczęła je rozkładać, przemieszczając się pomiędzy stolikami.

Nina siedziała ze zwieszoną głową i tępo wpatrywała się w duże, kwadratowe kafelki na podłodze. Jak mogła nie mieć czasu dla Irmy? Przecież przez ostatnie dni starsza pani tak usilnie dążyła do spotkania. Nina zobowiązała się do czegoś, czego – nie zdążyła się od Irmy dowiedzieć. Nie wolno zostawiać na potem żadnych niedokończonych spraw – tylko utwierdziła się w tym, co w gruncie rzeczy wiedziała od dawna. Siostra Anzelma nieustannie to powtarzała: „Kochana Nino, nie zostawiaj niczego na później. Co masz zrobić jutro, zrób dzisiaj”.

To dlatego zawsze była sumienna, wręcz nadobowiązkowa. Wolała zrobić więcej, by tylko czegoś nie zaniedbać. Teraz jednak czuła, że nie podołała pewnemu zadaniu. Niestety, tego problemu nie dało się rozwiązać. Czas, jaki został przeznaczony na jego rozstrzygnięcie, minął bezpowrotnie. Właśnie to było dla Niny najgorsze – świadomość, że nic nie może zrobić, że nie wykorzystała szansy, którą dało jej życie.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Copyright © Dorota Gąsiorowska

Projekt okładki Magda Kuc

Fotografia na pierwszej stronie okładki Copyright © Rekha Garton / Trevillion Images

Redakcja Emilia Kolinko

Opieka redakcyjna Joanna Bernatowicz Agata Pieniążek Magdalena Suchy-Polańska