Żelazny tron - Simon Hawke - ebook

Żelazny tron ebook

Simon Hawke

0,0

Opis

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych

Po śmierci bogów, na gruzach dawnego porządku, wyrosło potężne imperium Anuire. Krew jego twórcy, Roele'a, dziedziczona przez kolejnych władców, sprawiła, że państwo przetrwało tysiąclecia. Teraz krew ta płynie w żyłach cesarza Michaela Roele. Niestety, od tysiąca lat, po ziemi chodzi również jeden z największych nikczemników, jakich widział świat - brutalny i żądny władzy Gordon. Jego celem jest zniszczenie imperium i wyssanie siły, którą daje władcom Anuire krew ich legendarnego przodka. Pierwszy tom w nowej serii fantasy BIRTHRIGH z wydawnictwa TSR (wydawca m.in. cyklu DRAGONLANCE).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 600

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 ŻELAZNY TRON

Simon Hawke

Przełożyła Bożena Jóźwiak 

Tytuł oryginału

The Iron Throne

This material is protected under the copyrights laws of the United States of America.

Any reproduction or unauthorized use of the material or artwork contained herein is

prohibited without the express written permission of TSR, Inc.

U.S., CANADA,

ASIA, PACIFIC & LATIN AMERICA

Wizards of the Coast, Inc.

P.O. Box 707

Renton, WA 980570707

+ 12O6624O933

Visit our website at http://www.tsrinc.com

Copyright © 1995, 1998 TSR, Inc.

BIRTHRIGHT is a trademark of TSR, Inc. TSR logo is a registered trademark

of TSR, Inc. TSR is a subsidiary of Wizards of the Coast, Inc.© 1998

All rights reserved

Copyright © for the Polish edition by

REBIS Publishing House Ltd.,

Poznań 1998

Redaktor

Aneta Cierechowicz

Ilustracja na okładce

Tony Szczudło

Opracowanie graficzne

Jacek Pietrzyński

Wydanie I

ISBN 8371204930

 DLA RICHA BAKERA I COLINA McCOMBA,

którzy mieli wizję.

Również dla Briana Thomsena i Roba Kinga, którzy dali dowód niesamowitego zaufania czy wręcz szaleństwa, prosząc mnie o napisanie tej książki w niemożliwie krótkim terminie. Co więcej, udało im się zachować zimną krew, kiedy w połowie pracy położyłem się do łóżka z zapaleniem płuc, a wyzdrowiałem tylko po to, by przestrzelić sobie dłoń, w związku z czym całą książkę musiałem pisać czterema palcami. (Nie pytajcie; nie chcę o tym mówić.) A jednak dokonałem tego, chłopaki. Oto facet do pisania książek. Dzięki, że się nie załamaliście.

Składam również podziękowania doktorowi Arniemu Aremowi, który leczył moją zranioną dłoń, oraz Heather Bowman, która przychodziła do mnie i ogromnie mi pomagała, mimo iż była w siódmym miesiącu ciąży i tęskniła za swym mężem, Shawnem, służącym w marynarce.

Specjalne podziękowania i uznanie należą się również Margie i Jamesowi Koskym, Paulowi Cupalowi, Robertowi M. Powersowi, Sandrze West, Bruce’owi i Peggy Wileyom, Davidowi Posterowi, Danielowi Arthurowi, Debbie Delisle, Gypsy Bentz oraz wszystkim moim przyjaciołom, którzy wspierali mnie na duchu i zachęcali do dalszej pracy podczas całego tego szaleństwa. Wiecie sami, kogo mam na myśli; kocham was wszystkich. 

  

Podziękowania dla muzyków

Nie wiem, dlaczego jednym z najczęściej zadawanych mi pytań jest to, czy piszę przy muzyce, a jeśli tak, to przy jakiej. Dobra, odpowiem na to tylko raz, więc uważajcie. Odpowiedź brzmi: nie zawsze. Czasami słucham muzyki tuż przed przystąpieniem do pracy, żeby naładować akumulatory, innym razem w trakcie, żeby nie przerwać pisania. Poniżej wymieniam utalentowanych muzyków, którzy dostarczali mi energii i inspiracji podczas godzin szaleństwa:

Sisters of Mercy (najlepszy towar eksportowy Wielkiej Brytanii od czasu Triumph Bonneville), Tangerine Dream, Henry Rollins (poeta, laureat nowego „Lost Generation”), Bauhaus, Rush, Danny Elfman i Oingo Boingo, AC/DC, Bela Fleck, Eric Clapton, Pearl Jam (Eddie Vedder jest najlepszym wokalistą od czasów Morrisona), Stevie Ray Vaughan (którego będzie nam bardzo brakowało), Ozzy Osbourne, Andreas Vollenweider, Blues Traveler, Yngwie Malmsteen, Billy Idol, Joe Satriani, Steve Vai, Jon Bon Jovi, the Doors, Aerosmith, Melissa Etheridge (najlepsza i najbardziej pełna uczucia wokalistka od czasów Janis), Roy Orbison, Lita Ford oraz jeden jedyny „Młot Bogów” — Led Zeppelin, grany tak głośno, że rozsadza niebo. Słucham też wielu innych rzeczy, lecz to są właśnie ci, którzy dodają mi ducha, gdy piszę.

(Przykro mi, mamo, lecz Mozart chyba mnie nie bierze.) 

 

 

 Prolog

Wigilia Zmarłych. Zimowe przesilenie. Najdłuższa noc w roku — odpowiednia noc na żałobę. Aedan Dosiere, marszałek wielki koronny Imperium Anuire, stał przy oknie swego gabinetu w wieży Cesarskiego Kopca i spoglądał ponad wodami zatoki na migocące światła miasta. Pałac wznosił się na skalistej wyspie w środku zatoki na wysokości ujścia rzeki Maesil. Po obu jej brzegach rozłożyło się miasto Anuire, zsuwając się z nich aż do samej zatoki poprzez dziesiątki małych wysepek połączonych siecią grobli i mostów.

Dzisiejszej nocy wszystkie okna w mieście były rozświetlone blaskiem świec, które miały płonąć aż do świtu. Aedan miał wrażenie, że patrzy na gasnący żar gigantycznego ogniska rozrzuconego na wodach zatoki i wyżej, na wznoszących się brzegach. Gasnący płomień. Odpowiednia, choć raczej wyświechtana przenośnia, pomyślał i westchnął. Czuł w tej chwili ciężar lat spoczywający na swoich barkach. Był znużony i niczego bardziej nie pragnął, niż zapaść w sen. Lecz nie dziś. Dzisiejszej nocy spali tylko umarli.

Co roku w Wigilię Zmarłych mieszkańcy Anuire ryglowali drzwi i zapalali świeczki na ołtarzach, poszcząc i czuwając aż do świtu, gdyż konstelacja ich boga znikała z nieboskłonu. Podczas tej zimnej, pustej nocy, kiedy Korona Chwały skrywała się za południowy horyzont, a Gwiazda Haelyna była niewidoczna, złowieszczo przybliżał się Świat Cienia. A w tym roku, po raz pierwszy od śmierci dawnych bogów, Żelazny Tron stał pusty. Imperium się rozpada, pomyślał Aedan, a marzenia umierają. Tak więc odprawiał dziś żałobę za to, co było, i za to, co może nastąpić.

Ciekawe dlaczego, zastanawiał się, nigdy nie myślimy o starości? W młodości mamy wrażenie, że jesteśmy nieśmiertelni, a śmierci rzucamy wyzwanie, zamiast się jej obawiać. Lecz człowiek może rzucać jej wyzwanie tylko określoną ilość razy, zależną oczywiście od jej nastroju. Śmierć jest bezstronnym graczem. Czasami pozwala tylko na jeden rzut kości, a czasami na wiele. Pozwala kościom upaść, jak chcą, gdyż niezależnie od przebiegu gry i tak ona będzie jedyną, która na końcu pozostanie przy stole.

Dzisiejszej nocy Aedan Dosiere czuł, jak bardzo jest śmiertelny. Był świadkiem śmierci wielu ludzi. Widział, jak tracą życie w bitwie lub chorobie, z powodu wieku lub kradzieży krwi, a teraz czuł, że iskierka jego własnego życia mruga jak te świeczki na ołtarzu i biurku. Śmierć stoi po drugiej stronie stołu, uśmiechając się na myśl o tym, co nastąpi. Nie dzisiaj w nocy, pomyślał Aedan. Zapewne również nie jutro czy w przyszłym miesiącu ani też nawet nie w tym roku. Lecz wkrótce. Kostucha jest cierpliwym graczem, a Aedan czuł się coraz bardziej zmęczony tą grą.

Podczas następnego jesiennego zrównania dnia z nocą, obchodzonego zgodnie z „Anuireańską księgą dni” jako Święto Śpiących, skończy sześćdziesiąt dziewięć lat. Bardzo korzystne było to, że urodził się akurat takiego dnia, chociaż aż do teraz nigdy tego w pełni nie rozumiał. Wiele było zresztą rzeczy, których nigdy do końca nie zgłębił aż do teraz; nie pojął, ile dobra mu przyniosły. O ile młodość jest marnowana na młodych, o tyle mądrość trwoniona na starych, gdyż ci nie mogą już z niej czerpać pożytku. Nie pozostaje im nic innego, niż wygłaszać młodym wykłady na temat swych zawiedzionych nadziei, czego tamci, właśnie z powodu swej młodości, nigdy nie słuchają. Właśnie taki był Michael. Urodził się w Noc Ognia, podczas letniego przesilenia dnia z nocą, które zawsze uświetniał deszcz spadających gwiazd. I to również było właściwe...

Spadająca gwiazda, przemknęło przez myśl Aedana. Tak, to byłoby trafne określenie Michaela Roele. Płonął jasno od samego początku; płonął blaskiem, od którego można było oślepnąć. Reprezentował sobą wszystko to, czym pragnął być Aedan. Wszystko, poza pozycją królewskiego potomka. Nie, tego nigdy nie chciał. Jego własne przeznaczenie niosło ze sobą dostatecznie dużą odpowiedzialność. Aedan był pierworodnym domu Dosiere’ów, chorążych królewskiej linii Roele’ów, i jego droga życia została ustalona od momentu, gdy po raz pierwszy zaczerpnął powietrza w płuca. Jego przeznaczeniem było zostać marszałkiem wielkim koronnym kolejnego cesarza Anuire, który jeszcze się nie narodził w momencie, gdy Aedan przyszedł na świat.

Jego Cesarska Wysokość Hadrian Roele IV późno się ożenił i do tamtej chwili płodził wyłącznie córki. Ponieważ nie był już najmłodszy, coraz pilniejsza stawała się potrzeba dania Imperium męskiego następcy tronu. Niestrudzona cesarzowa Raesa, młodsza od męża o czterdzieści lat, przez większą część swego dotychczasowego małżeńskiego życia była niemal nieustannie w ciąży. W końcu, po obdarzeniu go siedmioma córkami, młoda żona cesarza urodziła syna, niewątpliwie ku swej ogromnej uldze. Zdarzenie to wywołało ogromną radość w całym cesarstwie, przyćmioną początkowo trwożnym oczekiwaniem na to, czy dziecko przeżyje. Jednak okazało się, że nie było najmniejszych powodów do obaw. Od pierwszego wściekłego krzyku, który wydobył się z jego maleńkich płuc po klepnięciu go w pośladki przez akuszerkę, Michael Roele wdarł się w ten świat z niesamowitą, pełną agresji energią, która miała go cechować także w późniejszym życiu.

Aedan nadal niezwykle wyraźnie widział w pamięci zdarzenia tamtego dnia. To kolejna niespodzianka przychodząca wraz z wiekiem, pomyślał. Z największą łatwością przywoływał wspomnienia z dawnych czasów, a jednocześnie — z niewiadomej przyczyny — często musiał się wysilać, by przypomnieć sobie coś, co miało miejsce zaledwie tydzień wcześniej. Ów dzień był jednak pamiętny. Kiedy Michael przyszedł na świat, ojciec zabrał Aedana, by zobaczył maleńkiego księcia leżącego w ramionach kołyszącej go matki.

— Oto twój władca, mój synu — oznajmił ojciec. — Uklęknij i złóż mu hołd.

Aedan miał wtedy zaledwie sześć lat, lecz znał już swoje obowiązki. Rozumiał, że ta maleńka, pomarszczona istota tulona w tej chwili przez matkę stanie się najważniejszą osobą w jego życiu.

Pochylił głowę i opadł na jedno kolano przed cesarzową, która półleżała podparta poduszkami na wielkim, złoconym łożu z baldachimem. Nadal pamiętał, jak promiennie i pięknie wyglądała z długimi, złotymi włosami spływającymi swobodnie na ramiona.

— Jak ma na imię mój władca, Wasza Wysokość? — spytał. Cesarzowa uśmiechnęła się i odparła:

— Michael.

— Michael — mruknął cicho do siebie Aedan, powtarzając to imię teraz, tak jak zrobił to wtedy. Jakby w odpowiedzi, przez okno wpadł do komnaty nagły podmuch wiatru, a płomienie świec zafalowały.

Aedan wyczuł w pokoju za swoimi plecami czyjąś obecność i odwrócił się od okna. W przytłumionym blasku migocących świec ujrzał wysoką, ciemną i szczupłą postać pojawiającą się jakby znikąd na środku pokoju. Jej sięgający do ziemi płaszcz z kapturem zafalował w cichnącym powiewie, po czym opadł, co robiło przez chwilę wrażenie zwijania skrzydeł.

— Czy zakłócam ci czuwanie, lordzie Aedanie?

Ten głos był łatwy do rozpoznania. Głęboki, muzykalny, rezonujący, ze znajomym, śpiewnym akcentem elfów.

— Gylvain! — wykrzyknął Aedan. — Na Haelyna, czy to naprawdę ty, czyja śnię?

Elfijski czarodziej zsunął do tyłu kaptur ciemnozielonego, aksamitnego płaszcza, odsłaniając przy tym przystojne, pozbawione wieku rysy twarzy. Gęste, czarne włosy ze śladami srebrnych nitek opadły mu niemal do pasa, tworząc ramę dla uderzających rysów twarzy. Miał wysokie czoło i wąskie, delikatnie wygięte brwi. Subtelny nos był prosty, a kości policzkowe wysokie i ostro zaznaczone, co było typowe dla elfijskiej fizjonomii. Długie włosy częściowo zasłaniały duże, wdzięcznie wygięte i ostro zakończone uszy. Usta miał szerokie, o wąskich wargach, a silna linia szczęki zwężała się ostro w wąski, ładnie ukształtowany podbródek. Jednak najbardziej uderzającą cechą były jego oczy—duże, o kształcie migdałów, w kolorze tak jasnego błękitu, że wydawały się niemal popielate jak arktyczny lód. Odbijały się ostro od jego ciemnej karnacji, co dawało wprost magnetyczny efekt. Aedan wpatrywał się w gościa i miał wrażenie, że opadają z niego przeżyte lata.

— Świat snów nie jest wcale mniej realny niż świat jawy — odparł Gylvain. — Jednak zakładam, że twoje pytanie było retoryczne.

— Wcale się nie zmieniłeś — stwierdził Aedan z uśmiechem. — Ile to czasu minęło? Dwadzieścia lat? Nie, na Haelyna, ponad trzydzieści. A jednak nadal wyglądasz tak samo, jak cię zapamiętałem, mimo tak długiego czasu, podczas gdy ja... ja się postarzałem i posiwiałem.

Aedan obrócił się i spojrzał w wielkie lustro w złoconej ramie zawieszone na ścianie. Ujrzał w nim odbicie stojącego za nim Gylvaina Aurealisa wyglądającego dokładnie tak samo jak przed laty. W porównaniu z elfijskim czarodziejem on sam ogromnie się zmienił. Włosy, obcinane krótko od chwili, gdy skończył trzydzieści pięć lat i zaczęły mu wypadać, tworzyły na głowie szpakowatego jeża. W gęstej brodzie widać było białe i szare pasma. Twarz miał pokrytą bruzdami wyrytymi przez wiek i bliznami wyniesionymi z bitew. Stresy związane z pełnionymi obowiązkami przyczyniły się do powstania ciemnych worów pod oczami, a lata zerkania przez otwór przyłbicy dodały kurze łapki w kącikach oczu. Jego spojrzenie przepełniała pełna znużenia melancholia, której jeszcze zaledwie kilka lat temu w nim nie było. Dawniej szczupły i muskularny, teraz się zaokrąglił w pasie i klatce piersiowej, a z powodu ciągłej wilgoci panującej w pałacu nad zatoką w miejscu starych ran zaczęły mu dokuczać bóle.

Odbicie Gylvaina uśmiechnęło się do niego.

— Dla mnie nigdy nie będziesz stary. Zawsze będę cię widział takim, jaki byłeś, gdy po raz pierwszy się spotkaliśmy: nieśmiały, niezdarny, niedoświadczony młodzieniec o najbardziej gorliwym i poważnym wyrazie twarzy, jaki kiedykolwiek zdarzyło mi się dostrzec u kogoś tak młodego.

— Twój elfijski wzrok jest o wiele ostrzejszy od mojego. Mnóstwo razy szukałem tego młodzieńca w swoich wspomnieniach, ale już go nie widzę. — Obrócił się i stanął twarzą do czarodzieja. — Czy jest już za późno, by prosić cię o przebaczenie?

Gylvain przekrzywił głowę i spojrzał na niego z lekko zdumionym wyrazem twarzy.

— A co miałbym ci wybaczyć?

— Czy to możliwe, że zapomniałeś?

— Muszę przyznać, że tak — odparł Gylvain. — Jaki miałem powód, żeby się obrazić?

— Sylvannę.

— A, to. — Na twarzy Gylvaina pojawił się nagły przebłysk zrozumienia. — Ja nigdy nie czuję urazy. Ja po prostu nie pochwalam.

— Mnie.

Elf potrząsnął przecząco głową.

— Nie, nie ciebie, tylko tamtej sytuacji.

Aedan odwrócił się, przygryzł dolną wargę i z zadumą zaczął się wpatrywać w okno.

— Jak ona się czuje?

— Dobrze.

— Piękna jak zawsze?

— Zmieniła się, ale tylko troszeczkę.

Aedan milczał przez chwilę.

— Czy kiedykolwiek mówi o mnie?

— Tak, często.

— Naprawdę?

— Czy kiedyś cię okłamałem?

Aedan odwrócił się do niego ponownie.

— Nie, nigdy. Zawsze byłeś prawdziwym przyjacielem. Sądziłem jednak, że w sprawie Sylvanny przekroczyłem granice naszej przyjaźni.

— Prawdziwa przyjaźń nie zna granic — odparł Gylvain. — Jedyne granice, jakie przekroczyłeś, to granice rozsądku. Próbowałem ci to uświadomić, lecz ty myślałeś sercem, a nie rozumem. Był to jedyny okres, kiedy widziałem, że zachowywałeś się dokładnie jak Michael.

— Gdybyś mi to powiedział wtedy, uznałbym to za największy komplement — stwierdził Aedan. — Tak bardzo pragnąłem być do niego podobny.

— Ciesz się, że nie byłeś.

Aedan prychnął.

— Był czas, że zjeżyłbym się na taką uwagę, lecz teraz rozumiem. Michael i ja byliśmy jak dwie strony tej samej monety. Każda wybita inaczej, lecz ich przeznaczeniem jest uzupełniać się wzajemnie. Mam uczucie, że moja wartość spadła przez jego... nieobecność. — Potrząsnął głową. — Lecz mamy ze mnie gospodarz. Mogę ci zaproponować coś do picia?

— Anuireańską brandy?

— Ależ oczywiście. — Aedan napełnił dwa kielichy z karafki stojącej na stoliku do pisania, po czym wręczył jeden Gylvainowi. — Za co wypijemy?

— Może za nieobecnych przyjaciół — zaproponował elf.

Aedan przytaknął ruchem głowy i wzniósł toast:

— Za nieobecnych przyjaciół! — Wypili i gdy brandy spływała przełykiem do żołądka, dwaj starzy przyjaciele siedzieli, czuwając i wspominając. 

 Księga I  

 PORWANIE 

Rozdział pierwszy

— Ja będę Haelynem, Aedan moim bratem, Roelem, a ty, Derwynie, zostaniesz Czarnym Księciem Raesene — oznajmił Michael tonem nie dopuszczającym sprzeciwu. Niemniej jednak odezwał się jeden.

— Ja nie chcę być Raesene! Dlaczego to ja nie mogę być Roelem? — Lord Derwyn zawył płaczliwie.

— Bo nie pochodzisz z królewskiego rodu — wyjaśnił Michael z wyniosłym lekceważeniem.

— Aedan też nie — upierał się Derwyn, nie przekonany jego argumentem. — Poza tym mój ojciec jest arcyksięciem, a jego zaledwie hrabią, więc stoję wyżej w hierarchii od niego.

— Niemniej jednak Aedan jest moim chorążym, a jego ojciec marszałkiem wielkim koronnym, a więc, niezależnie od tytułu, człowiekiem stojącym najbliżej królewskiego domu.

— Ale przecież jeśli nie mogę być Roelem, to tak samo nie mogę odgrywać Raesene — upierał się Derwyn. — Raesene był przyrodnim bratem Roelego, a więc też pochodził z królewskiego rodu.

Michael zgrabnie zrobił unik przed tym logicznym wywodem.

— Raesene, ślubując wierność Azraiemu, zdradził królewski dom i został z tego powodu wydziedziczony. Poza tym, ja jestem następcą tronu Imperium — dodał, a na jego policzkach pokazał się rumieniec — więc mogę każdego zrobić tym, kim mi się spodoba!

W tym momencie Aedan postanowił wkroczyć i odegrać rolę dyplomaty, zanim wybuchnie dworski skandalik.

— Dlaczego mnie nie pozwolisz zostać Czarnym Księciem, Wasza Wysokość? Zawsze gram Roelego, a tak miałbym okazję spróbować dla odmiany czegoś innego. Sprawiłoby mi to przyjemność.

Michael nie zamierzał jednak zbyt łatwo się poddać. Odrzucił do tyłu gęste, ciemne włosy, zmarszczył brwi, odegrał całą pantomimę rozważania tej sprawy, po czym w końcu zmiękł.

— Och, dobrze. Skoro o to prosisz, Aedanie, to możesz być Raesene. Derwyn zostanie moim bratem, Roelem, a Caelan może być Traederickiem, moim chorążym.

Szybko poprzydzielał role pozostałym chłopcom i przystąpili do przygotowań do bitwy. Dla osiemnastoletniego Aedana była to istna męczarnia. Uzbrojony w drewniany miecz i tarczę, czuł się jak kompletny idiota, bawiąc się z grupą chłopców w wieku od sześciu do trzynastu lat. Jednak jego obowiązkiem było służyć swojemu księciu, a skoro książę życzył sobie bawić się w wojnę, to jemu też nie pozostawało nic innego.

Odgrywali bitwę o Mount Deismaar już po raz nie wiadomo który. Była to ulubiona zabawa Michaela i uczepił się jej z uporem, który może przejawiać tylko dwunastolatek. Wydawało się, że nigdy mu się to nie znudzi. Jak zwykle, Michael wziął sobie rolę Haelyna, rycerza boga Anduirasa. To było w jego stylu, pomyślał Aedan. Dawało mu to okazję do efektownej śmierci i zostania bogiem.

Każde dziecko w Imperium Anuire znało tę historię na pamięć. Szlachetnie urodzonym przekazywali ją nauczyciele, natomiast prości ludzie poznawali ją z ust bardów, śpiewających o niej w epickiej balladzie zatytułowanej Dziedzictwo królów. Istniało kilka nieco różniących się między sobą wersji tej ballady, lecz wszystkie one podzielone zostały na cztery podstawowe części, a istota opowieści zasadniczo nie zmieniała się. Była to historia powstania Imperium Anuire, a Aedan, podobnie jak większość dzieci arystokracji, poznał ją bardzo wcześnie, kiedy miał zaledwie sześć lat.

Zaczynała się ona od Sześciu plemion, przodków ludzi obecnie zamieszkujących Cerilię. Opowiadała, jak pięć z tych plemion wyruszyło na masowy exodus z nękanego wojną, leżącego na południu kontynentu Aduria. Lud Andu, od którego pochodzą współcześni Anuireanie, wziął nazwę od swego boga Anduirasa, bóstwa szlachetności i wojny. Rjuvenowie czcili Reynira, boga drzew i strumieni. Brechtowie oddawali cześć Brennie, bogini handlu i bogactwa, podczas gdy bóstwem Vosów był Vorynn, pan księżyca i bóg magii. Ostatnie z pięciu aduriańskich plemion, Masetianie, wielbiło Maselę, boginię mórz. Ci morscy handlarze, których szybkie stateczki z trójkątnymi żaglami kursowały swego czasu wzdłuż wybrzeży Adurii, nie przetrwali jako odrębna kultura we współczesnym Imperium, chociaż pozostałości masetiańskich wpływów można nadal znaleźć na ziemiach Khinasi.

Szóstym plemieniem byli Basarji, przodkowie ludu zwanego dziś Khinasi, wznoszący świątynie ku czci Basai, bogini słońca. Byli to ciemnoskórzy ludzie o egzotycznym wyglądzie, którzy z ojczystego Djapar wyruszyli przez nękane sztormami Morze Smoków i osiedlili się w południowowschodnim regionie Cerilii. Ich pochodzenie okryte było tajemnicą, lecz panowało przekonanie, iż pochodzą oni od tych samych przodków, co Masetianie, jako że istniało wiele podobieństw między ich kulturami. Podobnie jak Adurianie czcili oni starych bogów, chociaż każdy szczep miał w panteonie swoje szczególnie wielbione bóstwo.

Plemiona aduriańskie uciekły z targanej wojną ojczyzny, by uniknąć podbicia przez sąsiadów, czcicieli Azraiego, boga ciemności. Ucieczka zawiodła ich do Cerilii, do której się przedostali pasem lądu istniejącego niegdyś w miejscu, gdzie teraz znajduje się Cieśnina Aerele.

Przed dotarciem sześciu plemion w Cerilii nie mieszkały żadne ludzkie istoty. Żyły tam natomiast inne rasy, które rościły sobie prawo do tych ziem. Najważniejszą z nich były elfy, które same siebie nazywały Sidhelien. Stworzyły one rozwiniętą cywilizację, a mimo to dopuszczały się przerażających okrucieństw, co było skutkiem wielowiekowych zmagań z dzikimi humanoidami również zamieszkującymi te tereny. Elfijskie królestwo powstało na terytoriach zajmowanych przez gnomy, gnolle i ogry, a elfijski dwór w swoich dniach chwały przewyższał podobno pod względem potęgi i świetności nawet cesarski dwór Anuire.

Cerilię zamieszkiwały również karły, tworzące najbardziej odizolowaną społeczność. Były to silne, małomówne, wytrzymałe istoty, których królestwo zorganizowane było w klany, a każdy przywódca przysięgał lenną wierność królowi. Doświadczeni górnicy rzadko opuszczali swe górskie fortece i żyli w pokojowej koegzystencji z elfami. Ich jedynymi naturalnymi wrogami były brutalne ogry mieszkające głęboko w ogromnych jaskiniach, którymi podziurawione były góry.

Cerilia była też domem dla rosnącej populacji halflingów, których historia i kultura były najmniej znane ze wszystkich dziejów ras zamieszkujących te ziemie. W przeciwieństwie do karłów sporadycznie tylko opuszczających swoje terytorium, halflingi były z natury włóczęgami i łatwo się dostosowywały do zwyczajów i warunków panujących tam, gdzie zamieszkały. Jedyna stała osada halflingów w Cerilii, Burrows, znajdowała się na południu, w regionie zwanym Coulladaraight, gdzie rozległe lasy były również siedzibą odosobnionej, elfijskiej posiadłości Coullabhie. Maleńkie halflingi były tolerowane przez swych elfijskich sąsiadów, lecz ludzie na tyle nierozważni, by się zapuszczać w te mroczne lasy, zazwyczaj już z nich nie wychodzili.

Kiedy młodzi rycerze zebrali się, żeby rozpocząć grę, Michael postanowił wyznaczyć kilku młodszym role halflingów. Wywołało to kolejną sprzeczkę, gdyż trzynastoletni lord Corwin utrzymywał, iż w czasie, gdy bitwa miała miejsce, w Cerilii nie było wcale halflingów. Książę upierał się, że były, a jego stali poplecznicy, którzy już w tak młodym wieku nauczyli się sztuki pochlebstwa, czym prędzej go poparli, niezależnie od tego czy w duchu zgadzali się z nim, czy nie. Corwin jednakże nie ustąpił ani o włos, twierdząc, że jest to fakt historyczny. Michael, przekonany, że to on ma rację, zwrócił się do Aedana o rozstrzygnięcie sporu. Kiedy Aedan przyznał, że to lord Corwin ma słuszność, Michael prychnął z lekceważeniem, wzruszył ramionami i obsadził mniejsze dzieci w rolach karłów.

Aedan uświadomił sobie, że w bitwie o Mount Deismaar niewiele było karłów, ponieważ jednak nikt z pozostałych o tym nie wiedział, roztropnie postanowił nie zmieniać tego stanu rzeczy. Kiedy wziął stronę Corwina, Michael rzucił mu mroczne spojrzenie, a Aedan aż nazbyt dobrze znał jego wymowę. Niezależnie od faktów, książę nie lubił, kiedy mu się przeciwstawiano, lecz Aedan nie zamierzał dla niego kłamać.

Prawda wyglądała tak, że halflingi były nieznane w Cerilii jeszcze jakieś pięćset lat temu, a więc jeszcze długo po bitwie o Mount Deismaar. Legendy utrzymywały, iż halflingi opuściły ojczyznę swych przodków, mityczny Świat Cienia, uchodząc przed jakimś straszliwym niebezpieczeństwem zagrażającym ich egzystencji. Wprawdzie halflingi niechętnie o sobie mówiły, lecz bardowie upiększyli tę historię do granic, które wyznaczyła tylko ich wyobraźnia. Opowiadali o jakimś Mroźnym Jeźdźcu, który pewnego dnia pojawił się w czarodziejskim Świecie Ducha i zamienił go powoli w Świat Cienia — zimny, szary i złowieszczy. Wtedy halflingi, istoty należące częściowo do naszego świata, a częściowo do świata czarów, uciekły przed Mroźnym Jeźdźcem i ciemnością, którą ten ze sobą przyniósł. Być może wszystko to jest tylko fantazją bardów, a może prawdą. Jedynymi, którzy wiedzą to na pewno, są halflingi.

Podobno są też one jedynymi istotami, które zgodnie ze swoją wolą mogą się przemieszczać między tymi dwoma światami, chociaż nikt nie ma pojęcia, jak to robią. Ludzie sądzą, że potrafią one „kroczyć cieniem”, tworząc tymczasowe przejścia pozwalające im się prześlizgnąć do królestwa ciemności, a potem ponownie wynurzyć w świecie dziennego światła w innym miejscu i czasie. Bywają jednak takie momenty w ciągu roku, gdy zasłona oddzielająca te światy rozchyla się na krótko. W takich chwilach nieostrożny człowiek może się zabłąkać do Świata Cienia, a istoty pochodzące stamtąd pojawić się w świecie słonecznego blasku.

Aedan po raz pierwszy usłyszał o Świecie Cienia od starszych chłopców na cesarskim dworze, gdy był wrażliwym, sześcioletnim chłopcem, i natychmiast zaczęły go prześladować koszmarne sny, dla których pożywkę stanowiły przerażające historie opowiadane mu przy obozowych ogniskach. Dziecięca wyobraźnia wywoływała wszelkiego rodzaju odrażające straszydła kryjące się pod jego łóżkiem oraz w szafie, gdzie jak był przekonany, codziennie otwierało się przejście do Świata Cienia. Kulił się ze strachu pod kołdrą, gdy świeczka w lichtarzu skapywała i migotała, rzucając na ściany upiorne cienie. Kiedy w końcu, mimo największych wysiłków, by zachować świadomość, zapadał w sen, śnił o przerażających potworach wyślizgujących się spod jego łóżka, żeby ściągnąć go w dół, do Świata Cienia, i ucztować na jego ciele.

Kilka lat później, kiedy dorósł na tyle, żeby zdać sobie sprawę, że jego szafa, nawet w ciemnościach, nie mieści w sobie nic bardziej przerażającego niż ubrania, a jedynym, co kryje się pod jego łóżkiem, jest kurz, Aedan zaczął raczyć księcia Michaela niesamowitymi opowieściami o strachach czekających w Świecie Cienia, złośliwie licząc, że odpłaci chłopcu za poniżenia, których ten mu nie szczędził, gdy nie spał. Wkrótce jednak stwierdził ku swemu rozgoryczeniu, że nieznośna arogancja nie opuszczała pięcioletniego Michaela nawet we śnie, gdyż zamiast dać się zastraszyć potworom, zabijał je z zimną krwią.

W wieku piętnastu lat Aedan czuł się upokorzony, odgrywając z dziewięcioletnim dzieckiem gheallie Sidhe, co było w owym czasie ulubioną grą Michaela. Gheallie Sidhe, czy inaczej Polowanie elfów, oparte było na drugiej części Dziedzictwa królów i opowiadało o tym, jak królestwo elfów oparło się najazdowi ludzkich plemion na swoje terytorium oraz jak elfijscy rycerze przemierzali swe ziemie, zabijając wszelkie ludzkie istoty, na które się natknęli. Wywołało to wojnę trwającą potem wiele lat, w trakcie której elfy były systematycznie spychane w głąb swych terenów, ponieważ były bezsilne wobec niezwykłej ludzkiej broni — magii kapłanów.

Elfy też miały swoich czarodziejów, lecz ich zaklęcia opierały się na naturalnych siłach tkwiących w drzewach, wodzie, ziemi i powietrzu. Nigdy nie czciły bóstw i nie potrafiły objąć umysłem tego dziwnego, nowego źródła siły. W końcu elfy wycofały się w głąb lasów, a ich dwór legł w gruzach. Wszystkim, co pozostało z wielkiego imperium, którym niegdyś rządziły, było kilka odizolowanych od siebie elfijskich królestw rozrzuconych po lesistych regionach Cerilii, a wśród nich Tuarhievel, Coullabhie, Siellaghriod, Cwmb Bhein i Tuarannwn.

W okresie bezgranicznego zafascynowania Michaela Polowaniem elfów Aedan od czasu do czasu odgrywał elfijskich wojowników z każdego z tych królestw, umierając niezliczoną ilość razy, choć nigdy dość dramatycznie, od zaklęć „kapłańskiej magii” Michaela. Czasami Michael wybierał dla odmiany rolę elfijskiego czarodzieja, lecz to było nawet gorsze. Ukrywał się za gobelinami wiszącymi w holu i wyskakiwał na nie podejrzewającego niczego Aedana, zabijając go elfijskimi zaklęciami.

— Boolaboolakaboola!

— Co to było, Wasza Wysokość?

— Boolaboolakaboola! — wrzeszczał Michael ponownie, wyrzucając do przodu ręce i poruszając palcami. — To jest stapiające zaklęcie elfów. Już nie żyjesz!

— Elfijscy czarodzieje nie rzucają stapiających zaklęć, Wasza Wysokość, w każdym razie, jestem niemal pewien, że tego nie robią. Poza tym to nie brzmiało wcale jak elfijski język.

— Skoro mówię, że elfijski, to elfijski! Teraz stop się!

— Wybacz, Wasza Wysokość, ale jak właściwie mam to zrobić?

Słysząc to, Michael tupał nogą i przewracał niecierpliwie oczami, jakby każdy głupi wiedział, jak się roztapiać na zawołanie.

— Masz się złapać za gardło i wydawać okropne, gulgoczące dźwięki, pogrążając się jednocześnie w kałuży cuchnącego szlamu!

— Dobrze, Wasza Wysokość, jak sobie życzysz.

Po czym Aedan chwytał się za gardło i dusił, gulgocząc tak odrażająco, jak tylko potrafił, w tym samym czasie opadał na kolana i przewracał się na podłogę, starając się z całych sił przypominać kałużę cuchnącego błocka. Jednak jego gra nigdy nie znalazła uznania.

— Aedanie, to było okropne!

— Wybacz mi, Wasza Wysokość. Naprawdę się starałem, jak mogłem, ale nigdy dotąd się nie roztapiałem. Być może mógłbyś mi pokazać, jak to robić.

Na to wezwanie Michael demonstrował właściwy sposób topienia się, a Aedan obserwujący jego poczynania musiał przyznać, że książę robi to lepiej od niego.

— A teraz zrób to jeszcze raz i tym razem dobrze!

Często Aedan musiał umierać po kilka razy, zanim książę był wreszcie zadowolony.

Nie minęło jednak wiele czasu, a Michael porzucił nonsensowne sylaby i wyrzucanie do przodu palców na rzecz śmiertelnej mocy drewnianego miecza i tarczy. Cierpienia Aedana rozpoczęły się na nowo, tyle że teraz niemiłosiernie atakował go Haelyn, rycerz Anduirasa pod Mount Deismaar, odgrywany przez młodego księcia.

Trzecia część Dziedzictwa królów, będąca źródłem obecnych nieszczęść Aedana, nosiła tytuł Zmierzch bogów. Opowiadała ona o tym, jak Azrai, Pan Ciemności, ścigał sześć plemion aż do Cerilii, zdecydowany podporządkować sobie ich lud i wydrzeć ich dotychczasowym bogom.

Pierwszym krokiem Azraiego było zjednanie dla swej sprawy gnomów i gnoili z Vosgaard w północnej części Cerilii i obdarzenie ich przywódców kapłańską mocą. Następnie, posługując się przebiegłością i podstępem, przeciągnął na swą stronę plemię Vos, które przestało czcić boga księżyca i porzuciło magię dla miecza i maczugi. Kolejnym krokiem Pana Ciemności była próba skuszenia istot półludzkich, elfów i karłów, za pomocą snów i omamów. Stoickie karły pozostały niewzruszone wobec jego pochlebstw, lecz elfy pałały żądzą odwetu jeszcze od czasów, gdy ludzie odebrali im ziemie i zepchnęli je w głąb lasów. Podburzone obietnicą Azraiego, że zniszczy ich ludzkich wrogów i przywróci im dawne terytoria, zaczęły się przygotowywać do wojny.

Królowie zamieszkujących Cerilię plemion szybko zdali sobie sprawę z niebezpieczeństwa i odsuwając na bok dzielące ich sprawy, zjednoczyli się przeciw wspólnemu wrogowi. Kiedy jednak obie armie stanęły do walki, z ziem Adurii przybyli wojownicy, którzy przyłączyli się do bitwy po stronie Azraiego. Starzy bogowie, widząc, że Azrai ma zwycięstwo w zasięgu ręki, objawili się wśród swoich obleganych wyznawców na pomoście lądowym łączącym kontynenty Adurii i Cerilii, gdzie zostali schwytani w pułapkę między wrogimi siłami.

Każde bóstwo wybrało spośród wyznawców swojego reprezentanta, żeby przewodził ludziom w ostatecznej bitwie. Anduiras, bóg Anuirean, wybrał Haelyna, który najdoskonalej realizował wszystkie cechy szlachetnego rycerza. Haelyn wraz ze swoim młodszym bratem, Roelem, i chorążym, Traederikiem Dosiere, przodkiem Aedana, poprowadzili plemiona do ostatniego, desperackiego ataku. Naprzeciw nich stanęły armie z południowych krain, humanoidzi, zdradzieccy Vosowie oraz rycerze z królestw elfów. Nieprzyjaciół wiódł Azrai wraz ze swym rycerzem, księciem Raesene, przyrodnim bratem Haelyna i Roelego, którego ambicja popchnęła do zdrady swojego narodu i zaprzedania się bogowi ciemności.

Kiedy się bawili w tę grę, Michael bez żadnych dyskusji był zawsze Haelynem, lecz nikt nigdy nie chciał być księciem Raesene. Za każdym razem przydział roli Czarnego Księcia stawał się okazją do kłótni między młodymi szlachcicami z cesarskiego dworu, a Michael zależnie od nastroju albo rozstrzygał sprawę, korzystając ze swych książęcych przywilejów, albo stał z boku i obserwował, jak jego towarzysze załatwiają to między sobą. W tym drugim przypadku Aedan bywał zmuszony do wkroczenia na scenę i przerwania waśni, podczas gdy Michael obserwował z rozbawieniem, jak jego przyszły marszałek nabawia się siniaków, próbując rozdzielić dwóch wrogo nastawionych do siebie ośmiolatków z drewnianymi mieczami.

Tym razem sprawa została rozstrzygnięta pokojowo dzięki dyplomatycznym talentom Aedana, ale i tak Michael miał po tym zajściu zły humor. Odebrano mu halflingi, a przy okazji ujawnił swój brak wiedzy wynikający z niechęci do nauki. Na dodatek skutecznie zakwestionowano jego wybór Czarnego Księcia i niewiele tu pomogło, że Aedan starał się załagodzić tę sprawę najlepiej, jak potrafił. Przyszły marszałek już nieraz miał okazję widzieć to uparte zaciśnięcie szczęk i dokładnie wiedział, co ono oznacza.

Komuś się za to dostanie, kiedy rozpocznie się bitwa. Zapewne nie Derwynowi, który na początku jęczał, że ma grać Raesene, gdyż był teraz po stronie Michaela jako książę Roele. Natomiast Corwin został obsadzony w roli generała gnomów, co oznaczało, że prawdopodobnie on będzie celem, mimo iż był o rok starszy i niemal dwa razy większy od Michaela.

Aedan westchnął z rezygnacją. Koniecznie musi się trzymać blisko boku "Corwina, żeby móc interweniować, jeśli sprawy wymkną się spod kontroli. Jako Czarny Książę może wyzwać Haelyna i wkroczyć między chłopców, przyjmując na siebie całą siłę ataku. Dorobi się w ten sposób następnych siniaków, gdyż Michael nie miał zwyczaju łagodzić ciosów, a drewniany miecz, nawet w ręku dwunastolatka, może zostawić paskudne pręgi. Na dodatek Aedan nie nosił zbroi poza lekkim, metalowym okryciem głowy.

Będąc o wiele starszy i większy od chłopców, musiał starannie kontrolować siłę swych ciosów, a zbroja mu w tym przeszkadzała. Tymczasem jego młodzi przeciwnicy będą okładać go z całych sił i w rezultacie po raz kolejny wyjdzie z tego posiniaczony. Wołał jednak, żeby tak się skończyło, niż ryzykować, że Corwin będzie walił w Michaela jak w bęben. Lepiej nie myśleć o tym, jakie mogłoby to spowodować kłopoty. Na wszystkich bogów, pomyślał, nienawidzę tej gry.

Po uzgodnieniu obsady i wybraniu stron obie armie wycofały się, by ustawić się w szyku bitewnym. Dowódcy obu wrogich obozów uformowali swoje wojska, po czym przeprowadzili ich inspekcję. Wreszcie, kiedy już wszystko było jak należy, przyszła pora, żeby generałowie przemówili do swych rycerzy, zaklinając ich, by mieli odwagę zginąć w szlachetnej sprawie. Michael stał przed swoją armią, a jego przejęty, piskliwy głos rozlegał się na całym polu. Aedan jako Raesene miał obowiązek zrobić to samo, choć czuł się jak kompletny głupiec.

Kiedy Aedan miał szesnaście lat, zwrócił się do ojca i próbował mu wyjaśnić, jakie to niedorzeczne, że musi się bawić z dziećmi o połowę mniejszymi od siebie. Wszelkie jego wysiłki były jednak daremne.

— Synu, musisz się nauczyć wykonywać obowiązki przy swym władcy — odparł ojciec, lord Tieran.

— Ależ ojcze, on nie jest jeszcze cesarzem — protestował dalej Aedan. — Jest zwykłym dzieckiem i na dodatek bardzo rozpuszczonym!

— Powściągnij swój język! Kim ty jesteś, żeby tak mówić o księciu?

— Wybacz mi, ojcze. — Aedan westchnął zawiedziony. — Nie chciałem nikogo obrazić, ale czy muszę ciągle być narażony na śmiech i naigrawanie wszystkich moich kolegów? Dlaczego mam być jego niańką? To jest po prostu niesprawiedliwe!

— A kto ci powiedział, że życie jest sprawiedliwe, chłopcze? — odparował surowo ojciec. — Kiedy chodzi o obowiązek, sprawiedliwość nie ma nic do rzeczy. Pewnego dnia zajmiesz moje miejsce jako marszałek wielki koronny, a wtedy będziesz potrzebował wszystkich umiejętności, których teraz ledwie się zaczynasz uczyć. Za kilka lat zrozumiesz i podziękujesz mi. To nie książę Michael potrzebuje ciebie jako towarzysza zabaw czy niańki, lecz ty jego, żebyś mógł się szkolić.

Obecnie, dwa lata po tej rozmowie, Aedan zrozumiał już, co ojciec miał na myśli, lecz zrozumienie nie oznaczało jeszcze, że jego obowiązki stały się łatwiejsze do zniesienia. Na szczęście przyjaciele przestali już z niego szydzić, a jedynie besztali go żartobliwie w przypływie dobrego humoru, gdyż oni również zdążyli już do tej pory lepiej pojąć, czym jest obowiązek... oraz jak trudny potrafi być książę. Cesarz był stary i schorowany, więc nie mógł wpływać na wychowanie Michaela, nawet gdyby miał na to ochotę, cesarzowa natomiast nadmiernie pobłażała jedynemu synowi. W tej sytuacji nawet starsze siostry omijały go z daleka, na co niestety nie mógł pozwolić sobie Aedan.

Teraz dokonał przeglądu swych „żołnierzy” stojących ramię w ramię i wyglądających jak ołowiane żołnierzyki w malutkich, metalowych hełmach i kompletnych zbrojach. Kręcili się niespokojnie na swoich miejscach i z napięciem oczekiwali ataku. Ich oczy podążały za nim, gdy przechadzał się w tę i z powrotem przed liczącą niemal tuzin ludzi armią, przygotowując swoją przemowę jako książę Raesene.

— A więc dobrze, panowie — zaczął, z trudem powstrzymując się od śmiechu. — Oto nadeszła pora, byśmy korzystając z tego dnia, zniszczyli naszego wroga raz na zawsze.

Młodzi rycerze przyjęli wiwatami słowa swojego dowódcy, bębniąc w małe tarcze tępymi, drewnianymi mieczami. „Gnomy” warczały, „gnolle” wyły jak wilki, „elfy” odpowiadały zawodzącym chórem, a „Vosowie” pomrukiwali i wyglądali odpowiednio groźnie.

— Tam oto stoi! — wykrzyknął Aedan, wskazując kierunek drewnianym mieczem. — Mój brat, Haelyn! — Wypluł słowo „brat”, jakby to było przekleństwo. — Ulubieniec bogów! Bohater! Cóż to za straszliwa arogancja. — Słowa te przesycone były głębokim sarkazmem i sam się poczuł zaskoczony, gdy uświadomił sobie, jaką przyjemność sprawiło mu ich wypowiedzenie. Nigdy dotąd nie był księciem Raesene, a teraz zdał sobie nagle sprawę, że w tej roli może powiedzieć o księciu Haelynie rzeczy, których nigdy nie ośmieliłby się wygłosić na temat Michaela. — Popatrzcie na niego, jak się przechadza przed swym wojskiem, stąpając dumnie jak głupi paw! Wielki i szlachetny Haelyn! Przez całe życie musiałem znosić jego świętoszkowatą obłudę, jego pełne wyższości samozadowolenie, jego irytujący, skrzekliwy głosik... — Ugryzł się w język, uświadomiwszy sobie, że się posuwa nieco za daleko. — Cóż, nadszedł w końcu dzień zapłaty! Gnolle i gnomy, dzisiaj wy zadacie cios dla chwały swoich ludów! — „Humanoidy” odpowiedziały na to wyciem i warczeniem. — A wy, elfy, zakosztujecie dziś słodkiego smaku zemsty! — „Elfy” uniosły miecze i wydały okrzyk wojenny. — Vosowie, wy natomiast udowodnicie dzisiaj raz na zawsze, które plemię zasługuje na to, by rządzić! — „Vosowie” uderzyli mieczami w tarcze i tupnęli nogami. — Dzisiaj to pole nasiąknie krwią naszych wrogów! — Aedan obejrzał się przez ramię i stwierdził, że Michael nadal zamaszyście gestykuluje, krocząc to w jedną, to w drugą stronę przed zniecierpliwionymi żołnierzami i ciągnąc swą przydługą przemowę. Świetnie, pomyślał. Nie ma przecież powodu, by nieprzyjaciel musiał czekać aż on skończy. Uniósł miecz. — Za Azraiego i sławę! — krzyknął. — Do ataku!

Młodzi rycerze wydali okrzyki bitewne i z uniesioną w górę bronią popędzili co sił w stronę przeciwników. Michael w połowie gestu obrócił się z wyrazem zaskoczenia na twarzy, a ujrzawszy nadciągającego nieprzyjaciela, bez wahania podniósł drewniany miecz i wydał komendę do ataku.

Obie armie zderzyły się ze sobą na stokach Deismaar i rozpoczęła się największa bitwa, jaką świat dotąd widział. Walka trwała od wschodu do zachodu słońca, a powietrze rozbrzmiewało szczękiem żelaza o żelazo, jakby niezliczone młoty dzwoniły o kowadła. Już sam ten dźwięk wystarczyłby, żeby niemal ogłuszyć znajdujących się w centrum bitwy. Jednak nakładały się jeszcze na niego krzyki ludzi, skrzeczenie gnomów i potępieńcze wycie gnoili. Elfy wydawały z siebie nieziemskie, zawodzące okrzyki wojenne, konie rżały, ranni wszystkich ras wołali o pomoc i jęczeli, a wszystko to działo się w dławiącym pyle wzniesionym przez niezliczone stopy wojowników kotłujących się na polu bitewnym.

Aedan znalazł się twarzą w twarz z lady Ariel, zawziętą dwunastolatką o długich, mysich ogonkach zwieszających się spod hełmu. Oczy płonęły jej zapałem, gdy uniosła miecz i rzuciła się na niego, rycząc z niepohamowaną furią pierwotnego wojownika ogarniętego bitewną gorączką. O bogowie, pomyślał, tylko nie Ariel. Zaczął się wycofywać przed jej dzikim atakiem, przyjmując grad ciosów na drewnianą tarczę. Ariel, kierowana gwałtowną determinacją, żeby udowodnić, iż jest równa chłopcom, uderzała równie mocno jak każdy z nich. Aedan do dziś miał siniaki, których nabawił się, gdy ostatnio starli się ze sobą.

Gdy przeciwnikiem był chłopiec, mógł zadać mu starannie wyważony cios w bok hełmu, jeśli ocenił, że zbytnio go poniosło, co zresztą działo się niemal zawsze. Natomiast z małą Ariel pozostawało mu tylko blokowanie jej ciosów, gdyż obawiał się, że mimo zbroi, nawet lekkie uderzenie może ją zranić. Nie mógł jej symbolicznie klepnąć, gdyż Ariel nie uznawała takich lekkich dotknięć i dopiero powalona na ziemię, przyznałaby, że faktycznie „zginęła”. Pozostali chłopcy nie mieli takich skrupułów jak on i okładali ją z całych sił, lecz on był o wiele większy i silniejszy, a nie chciał jej zrobić krzywdy. Zupełnie jakby o tym wiedziała, odszukiwała go za każdym razem, gdy bawili się w wojnę, jak gdyby to była osobista wendeta. Robił więc, co mógł, by się obronić przed tą drobną Amazonką.

Teraz rozejrzał się szybko po polu bitwy, próbując odszukać wzrokiem Michaela i Corwina w toczącej się bijatyce. Kiedy rozpoczynali atak, Corwin był tuż przy nim, lecz obecnie zniknął mu z oczu. Aedan mógł pozwolić sobie tylko na szybkie spojrzenia i nie udało mu się go dostrzec wśród kilkudziesięciu splątanych ciał. Co gorsza, nie widział również Michaela.

— Au! — Ariel zadała mu dobrze wymierzony cios w udo. Zakłuło go to i wiedział, że zostanie tam paskudny siniak.

— Na dół! — wrzasnęła. — Klęknij na jedno kolano! Okaleczyłam cię!

— Wcale nie; to był powierzchowny cios, zaledwie zadrapanie. — W tym momencie nie mógł sobie pozwolić na to, by zostać okaleczony. Nadal ciążyła nad nim konieczność odnalezienia Michaela i Corwina i upewnienia się, że nie pourywali sobie głów.

— Kłamca! Mówię, że jesteś okaleczony! — krzyczała Ariel, nacierając na niego gradem ciosów i powtarzając z uporem przy każdym uderzeniu: — Okaleczony... okaleczony... okaleczony... okaleczony.

Aedan zrobił krok do tyłu i potknął się. Próbował stanąć ponownie na nogi, lecz Ariel natychmiast wykorzystała swą przewagę i zdołał się podnieść tylko na jedno kolano, zanim znalazła się nad nim.

— Giń... giń... giń... giń... giń.

Oszalała, przemknęło przez myśl Aedanowi, który skulił się za osłoną drewnianej tarczy, odparowując grad ciosów. W pewnym momencie jakimś cudem miecz Ariel zahaczył o tę tarczę i wyrwał ją z jego uścisku, posyłając w powietrze. Aedan patrzył na to z osłupieniem i niedowierzaniem.

Bach!

— Ha! Nie żyjesz! — wrzasnęła triumfalnie dziewczynka.

Ten cios trafił z całą siłą w jego metalową myckę i poczuł, jak mąci mu się wzrok. Odgłos uderzenia rozlegał się w głowie jak gong. Ziemia się uniosła, tak że zderzył się z nią, padając, po czym wszystko ogarnęła ciemność.

Późnym popołudniem wydawało się niemal pewne, że siły Azraiego zwyciężą, lecz kiedy słońce zanurzyło się za horyzont, a mrok opadł na pole bitwy, elfy nagle przeszły na drugą stronę i przyłączyły się do wojsk prowadzonych przez Haelyna, dzięki czemu sprawy zaczęły przybierać inny obrót.

Nikt nie wie dokładnie, cóż takiego się wydarzyło, co skłoniło elfy do zmiany stron. Zgodnie z jedną z wersji, po zapadnięciu ciemności Azrai pokazał swą prawdziwą naturę i elfy zdały sobie sprawę, że zostały wyprowadzone w pole. Inne legendy utrzymywały, iż generałowie elfów odkryli, że pod koniec bitwy, kiedy ludzie zostaną pokonani, a kondycja elfów będzie najsłabsza, Azrai zamierza je zdradzić i rozkazać gnollom i gnomom, by wyeliminowali ostatnie potencjalne zagrożenie dla jego dominacji. Niezależnie jednak od tego, jaka była prawdziwa przyczyna, przerzedzone siły Haelyna nie mogły sobie pozwolić na odmowę przyjęcia pomocy. W ten sposób elfy i ludzie, którzy od lat robili, co mogli, by się wzajemnie wyniszczyć, zwrócili się teraz wspólnie przeciw groźniejszemu nieprzyjacielowi i walczyli ramię w ramię przeciw wojskom Azraiego.

Kiedy księżyc pojawił się na niebie, wojownikom bogów z Haelynem i Roelem na czele udało się przedrzeć przez słaby punkt w szeregach wojsk Azraiego. Haelyn poprowadził atak prosto w górę zbocza Deismaar ku miejscu, gdzie sam Pan Ciemności stał otoczony przez swych generałów i kapłanów. Miejsce u jego boku zajmował zdrajca Raesene, który na sygnał Azraiego poprowadził jego wojska do kontrataku. Przyrodni bracia spotkali się w połowie zbocza, każdy zdecydowany zniszczyć drugiego. Moment ten Azrai i jego kapłani wykorzystali, by się wycofać jeszcze bardziej w górę. I właśnie wtedy, w punkcie kulminacyjnym zmagań, sami bogowie pojawili się w ludzkiej postaci i włączyli do bitwy, jednocząc wszystkie swe moce w najwyższym wysiłku mającym na celu unicestwienie boga ciemności i jego kapłanów.

Nigdy dotąd bóg nie stanął przeciw bogu. Zatrzęsła się ziemia na polu bitewnym w dole, a zbocza Deismaar zadygotały. Niebo popękało od błyskawic, a grzmoty zagłuszyły wszelkie inne dźwięki. Potem grunt zafalował, a ludzie i zwierzęta upadli na ziemię. Wszystkie oczy zwróciły się ku szczytowi góry, gdzie niebiosa, rozjarzyły się oślepiającym blaskiem, niepodobnym do czegokolwiek, co dotąd widziano. Był to Zmierzch Bogów i trwał tylko kilka chwil, lecz ci, którzy przeżyli bitwę, do końca swych dni nie zapomnieli tego widoku. Światło stało się jaśniejsze, a potem jeszcze bardziej się rozjaśniało, aż wyższe partie góry, gdzie bogowie zwarli się w walce, stały się niewidoczne dla patrzących. Potem niesamowita, ogłuszająca eksplozja wstrząsnęła niebem, zrównując z ziemią górę i wszystkie wzniesienia w zasięgu kilku mil.

Podmuch wybuchu omiótł Mount Deismaar z siłą stu huraganów, tak że nikt nie utrzymał się na nogach. Ziemia zatrzeszczała i rozstąpiła się, pochłaniając całe regimenty, a z rozpadlin wystrzelił dym i płomienie. Z setek tysięcy wojowników ścierających się od świtu do zmierzchu na przesyconym krwią polu przeżyło zaledwie kilku, którzy potem, wspominając, co zaszło, uznali swoje ocalenie za prawdziwy cud.

Ostatnia część Dziedzictwa królów nosi nazwę Narodziny nowych bogów i mutantów i opowiada o tym, co nastąpiło, kiedy dawni bogowie oddali życie, by zniszczyć zło, które reprezentował Azrai. Eksplozja, która rozsadziła Mount Deismaar i w mgnieniu oka zamieniła ją w dymiący krater, wyzwoliła również kosmiczną esencję bogów. Stojących najbliżej miejsca wybuchu dosięgnął cały impet palącej fali boskiej esencji, która rozchodziła się z epicentrum jak spopielający wiatr. Wojownicy bogów, podążający tuż za Haelynem podczas jego śmiałego ataku na zbocza góry, zostali skąpani w szalejącym wichrze boskiej energii. W mgnieniu oka ich ciała przestały istnieć i w tej samej chwili ich dusze wzniosły się ku niebu i zostały nowymi bogami.

Haelyn stał się tym, kim był Anduiras — szlachetnym bogiem wojny. Druid Aerik zajął miejsce Reynira, patrona lasów. Seramie odziedziczyła rolę bogini Brenny, bóstwa bogactwa, a Avanalae — Basai, bogini słońca. Nesirie zastąpiła Maselę jako pani mórz, natomiast miejsce Vosa, boga księżyca, zajął nowy bóg, Ruomil, stając się bóstwem magii. Jednak wybuch spowodował również uwolnienie mrocznej esencji Azraiego, która przesyciła dwoje wojowników boga zła z plemienia Vos: Kriyesha została Panią Lodów, a Belinik — Księciem Terroru.

Tak oto pojawili się nowi bogowie stworzeni z dawnych bóstw i po upływie pewnego czasu lud Cerilii nauczył się ich czcić, wzniósł nowe świątynie dla ich chwały i przekazywał opowieść o ich stworzeniu kolejnym pokoleniom. To jednak była przyszłość w momencie, gdy nieliczni ocalali z kataklizmu zaczęli podnosić się na nogi i ze zdumieniem stwierdzili, że jakimś cudem przeżyli. Lecz nie to było najbardziej zaskakujące. Okazało się bowiem, że ulegli oni przemianie i to takiej, iż już zawsze różnić się będą od zwykłych śmiertelników.

Boska esencja uwolniona wskutek wybuchu była już bardzo rozproszona, kiedy do nich dotarła, lecz niosła jeszcze dostatecznie dużo energii, by nadać im zdolności, jakich żadni ludzie przed nimi nie posiadali. W przyszłości ta cudowna moc będzie przekazywana ich potomkom, którzy zostaną nazwani dziedzicami krwi.

Wśród tej stosunkowo niewielkiej liczby ocalałych byli Roele i Traederic, którzy znajdowali się nieco niżej od Haelyna w momencie wybuchu. Zawrócili oni, by ścigać Raesene, który uciekł w momencie przystąpienia do walki bogów. Ucieczka mu się powiodła, lecz on również uległ przemianie.

Kiedy dym i płomienie wystrzeliły w górę ze spękanego pola bitwy, ziemia zaczęła jęczeć i dygotać, a po chwili pomost lądowy między kontynentami zaczął się z wolna zanurzać. Nawet w takim momencie niedobitki obu armii jeszcze się zwróciły przeciw sobie. Podczas gdy słudzy Azraiego walczyli, próbując oczyścić sobie drogę, zanim pomost zupełnie się pogrąży, Roele zebrał resztki swych żołnierzy i próbował przeszkodzić im w ucieczce. Wielu jeszcze zdążyło zginąć po obu stronach, zanim zdali sobie sprawę, że muszą zatroszczyć się o własne życie, jeśli nie chcą zatonąć w zalewających ich falach. W bitewnej gorączce nie zwrócili uwagi na nowe, dziwne uczucia przenikające ich podczas walki i dopiero później odkryli, że odziedziczyli siłę tych, których zabili po kataklizmie. W ten sposób dowiedzieli się także, iż boskiej esencji nie można zniszczyć, natomiast można ją wydrzeć lub wysączyć z ludzi, którzy ją posiadają, i ta odrażająca praktyka zyskała sobie wkrótce miano „kradzieży krwi”. .

Kradzież krwi stała się sposobem na życie dla niedobitków armii Azraiego. Ponieważ niewielu ich ocalało i zdawali sobie sprawę z własnej słabości, szukali każdej okazji, by zabijać ludzi, których dosięgła boska esencja, co zapewniało im przetrwanie i powiększało ich moc. Z kolei, w miarę jak rosła moc przejmowana od zabitych, zyskiwali zdolność przemiany własnych ciał za pomocą boskiej energii, którą udało im się zebrać. W zachłannej pogoni za większą mocą stali się mutantami, karykaturą niegdyś ludzkich postaci. Elfy, które pierwsze miały okazję się dowiedzieć o istnieniu tych odrażających, nowych stworzeń, nadały im nazwę „awnsheghlien” — „krew ciemności”.

Zdrajca Raesene stał się najbardziej odpychającym awnsheghlienem — przerażającym, a jednocześnie groteskowym stworem zwanym Gorgonem. Inni z jego otoczenia przeobrazili się w takie monstra jak Duch, Kraken, Żmija, Ponurak, Hydra czy Wiedźma. W przypadku jeszcze innych proces transformacji trwał dłużej, lecz za to w momencie zakończenia metamorfozy mieli zgromadzony tak duży zapas mocy, że mogli tworzyć innych na swe podobieństwo. W ten sposób w Cerilii powstała nowa rasa, rasa potworów w nikłym stopniu przypominających istoty ludzkie, którymi niegdyś były.

Jednakże proces ten trwał wiele, wiele lat. Tymczasem pierwsi powstali po bitwie o Mount Deismaar awnsheghlienowie ukryli się, a niedobitki rycerzy, którzy walczyli przeciw Azraiemu, wróciły do swych królestw, by leczyć odniesione rany i odbudować, co zostało zniszczone. Haelyn stał się nowym bogiem Anuirean, a jego brat, Roele, został ich królem, zakładając nową dynastię, która nosiła jego imię. Po upływie pewnego czasu, dzięki podbojom i przymierzom, zjednoczył pod swoimi rządami rozproszone ludzkie księstewka, tworząc w ten sposób Imperium Anuire.

Na przestrzeni lat potomkowie Roele’ego stali się znani jako kolejni cesarze Roele, rządzący swym Imperium z Żelaznego Tronu znajdującego się w Cesarskim Kopcu w stołecznym mieście Anuire. Stolica ta została wzniesiona nad brzegiem ogromnej zatoki w Cieśninie Aerele, dziesiątki mil od wysp, gdzie Mount Deismaar uległa zniszczeniu i pogrążyła się w falach.

Kiedy Aedan doszedł do siebie i potrząsnął obolałą głową, rozejrzał się czym prędzej dookoła. Ujrzał leżące wokół siebie ciała „zabitych” wyciągające szyje lub unoszące się nieco, by widzieć, jak przyszły cesarz pobije generała gnomów. O nie, pomyślał Aedan, kiedy wreszcie usiadł, pocierając bolącą głowę. Zarówno Michael, jak i Corwin byli nieugięci i atakowali się nawzajem z ponurą determinacją. Pozostali przy życiu rycerze z obu stron otoczyli ich luźnym półkolem i czekali, co z tego wyniknie. Większość z nich zagrzewała do walki przyszłego cesarza, lecz kilku śmielszych wykrzykiwało zachęty dla Corwina, podczas gdy ci dwaj młócili się drewnianymi mieczami.

Doświadczone oko Aedana dostrzegło, że starszy chłopiec powstrzymywał nieco siłę swych ciosów, starając się nie zranić młodszego rycerza, lecz Michael wkładał w walkę całą swą siłę i mimo drobniejszej postury sprawiał Corwinowi sporo kłopotów. Aedan spróbował podnieść się na nogi, lecz zawroty głowy okazały się silniejsze od jego woli i musiał z jękiem usiąść z powrotem. Nagle Corwin wybił Michaelowi tarczę z ręki i czując już zapach zwycięstwa, uniósł drewniany miecz i ruszył, by zadać ostateczny cios.

Kiedy drewniane ostrze opadło w dół, Michael odparował cios, trzymając swój miecz w obu dłoniach. Potem wymierzył morderczego kopniaka w krocze Corwina. Gdyby ten nie miał na sobie suspensorium, mógłby śpiewać sopranem przez resztę życia. W tej sytuacji jednak chrząknął tylko i złożył się w pół po otrzymanym ciosie, wypuszczając jednocześnie tarczę z ręki, którą zacisnął w miejscu ostrego bólu. W tym czasie Michael, zamiast zadać ostateczny cios, odstąpił do tyłu i wybuchnął śmiechem. Był to fatalny błąd.

Corwin z płonącymi oczami zerwał się z przysiadu i z okrzykiem wściekłości zasypał go gradem ciosów, zupełnie jakby był zdecydowany go zabić. Aedan skoczył na nogi i ruszył biegiem w kierunku chłopców, zanim jednak pokonał połowę dystansu, miecz Michaela pofrunął w powietrze, a Corwin z całą siłą uderzył w hełm księcia. Michael zadrżał i zesztywniał, po czym upadł na ziemię jak ścięte drzewo.

Podczas gdy leżał bez ruchu na ziemi, nad polem bitwy zapanowała pełna przerażenia cisza. Kiedy Aedan dobiegł w końcu do niego, przykucnął i zaczął z obawą powtarzać:

— Michael! Michael! — Zapomniał w tej chwili ze strachu o życie swego władcy, że powinien używać tytułu, a nie imienia.

Książę nie odpowiadał. Aedan zdjął mu ostrożnie hełm. Odetchnął z ulgą, stwierdziwszy, że nie ma krwi, nie dawało to jednak pewności, że Michael nie odniósł poważnych obrażeń. Poklepał księcia lekko po policzkach, lecz nadal nie było odpowiedzi.

— Michael!

Corwin stał nad nimi z oczyma rozszerzonymi przerażeniem, gdyż dotarło do niego, co przed chwilą zrobił. Myśl ta wyparła z jego świadomości zadany kopnięciem Michaela ból, który nadal odczuwał, co było widać po tym, jak stał.

— Ja... ja tego nie chciałem! — wyjąkał cichym głosem. Potem jego usta dalej się poruszały, lecz nie wydobywał się z nich żaden dźwięk.

Aedan nie miał teraz czasu zajmować się Corwinem. Wpatrywał się w Michaela, nadal uderzając go lekko w policzki.

— Michael? No dalej, Michael...

Żadnej reakcji.

— Mój boże. — Aedan spojrzał w niebo. — Haelynie, pomóż mi!

Michael jęknął cicho. Powieki mu drgnęły, po czym zatrzepotały i uniosły się. Spojrzenie miał zamglone. Jęknął.

— Michaelu! Michaelu! — zawołał. — Ile palców trzymam w górze?

Podniósł dwa. Michael próbowął skupić wzrok.

— Cztery?

— Leż spokojnie — polecił Aedan. — Możesz mieć wstrząs mózgu. — Spojrzał na Corwina. — Módl się, żeby to nie było nic gorszego.

Corwinowi zatrzęsły się wargi i zbladł jak ściana.

Aedan delikatnie podniósł księcia z ziemi i poszedł z nim w kierunku zamku. Za nim młodzi rycerze spod Mount Deismaar ruszyli w milczeniu całą gromadką, niosąc drewniane tarcze i miecze. Wojna była skończona.

 Rozdział drugi

Zamek Seaharrow stał na urwisku wznoszącym się nad Miere Rhuann, Morzem Sztormów, jakieś dwieście mil od stołecznego miasta Anuire. Jego zakończone blankami wieże górowały nad milami nierównego terenu rozciągającego się dookoła, machikuły na murach obronnych dawały imponujący widok na okolicę, a grube, masywne mury skutecznie opierały się atakom. Seaharrow, wzniesione na wysokiej i urwistej formacji skalnej, z morzem i ścianą granitu za plecami, było naprawdę niedostępną fortecą, której niewielka garść ludzi mogła bronić przeciw całej armii.

Arcyksiążę Arwyn z Boeruine miał jednak do dyspozycji znacznie więcej niż niewielki oddział ludzi, co było jedną z przyczyn, dla których był arcyksięciem i jednym z najpotężniejszych dostojników Imperium. Seaharrow było jego twierdzą, a jego przodkowie dzierżyli je od setek lat.

Poniżej zamku, na skalistej, nadbrzeżnej równinie rozłożyło się miasto Seasedge, stolica i port morski dziewięciu prowincji zarządzanych przez arcyksięcia. Miasto to nie było zbyt duże, lecz chlubiło się dzielnością i wytrzymałością swoich mieszkańców. Poza Północnymi Mokradłami nie było słabiej zaludnionego obszaru niż omiatany wichrami region zachodniego wybrzeża rozciągający się od wód Zatoki Tael do Cieśniny Aerele i na wschód do Gór Morskich Mgieł. Podczas zimy gwałtowne sztormy niemiłosiernie atakowały wybrzeże, a silne, wschodnie wiatry wyły w zamkowych blankach. Każdy, kto odwiedziłby Seasedge o tej porze roku, zastanawiałby się z pewnością, jak ktokolwiek mógł się tu z własnej woli osiedlić.

Jednak latem klimat był tu znacznie bardziej umiarkowany i co roku pod koniec wiosny cały dwór Imperium Anuire wyruszał pod silną eskortą do posiadłości arcyksięcia Boeruine, aby zamieszkać w Seaharrow. O tej porze roku ożywcza bryza znad Morza Sztormów przynosiła ogromną ulgę po gorących, wilgotnych wiatrach, które gnębiły Anuire w czasie lata, przynosząc ze sobą monsuny znad wybrzeża Adurii. Jednak pora monsunowa na początku lata nie była jedynym powodem, dla którego cesarz co roku przybywał do Seaharrow.

Arcyksięstwo Boeruine miało strategiczne znaczenie ze względu na swoje położenie geograficzne. Na jego północnej granicy rozciągał się Aelvinnwode, gęsty sosnowy las pokrywający większość obszaru znanego jako Północne Mokradła. Również na północy znajdowało się królestwo wrogo nastawionych gnomów, Thurazor, oraz obszar bezprawia, górzysty teren o nazwie Pięć Szczytów, gdzie swoje kryjówki znalazły gnomy, bandyci, gnolle i odszczepieńcy różnej maści. Na północ od Pięciu Szczytów i na wschód od Thurazoru leżało królestwo elfów Tuarhievel, rządzone przez księcia Fhileraene, którego pradziadek był jedynym elfijskim przywódcą lojalnym Azraiemu podczas bitwy pod Mount Deismaar.

Rhuobhe Zabójca pozostał u boku Azraiego nie z miłości do Pana Ciemności, lecz z szalonej nienawiści do rodzaju ludzkiego. Po bitwie stał się on awnsheghlienem i wraz z bandą elfijskich renegatów, którzy się do niego przyłączyli, zagarnął niewielką część Aelvinnwode na północnowschodnim krańcu Boeruine. Na opanowanych przez siebie terenach nieubłaganie prowadził dalej gheallie Sidhe, zyskując sobie przydomki Zabójcy i Złodzieja Lasu, które prowokacyjnie przyjął jako swoje własne.

Książę Tuarhievel najwyraźniej nie podzielał opinii pradziada, że jedyni dobrzy ludzie to martwi ludzie, ale też nikt nie wiedział dokładnie, co właściwie Fhileraene sądzi. Nominalnie rządy w Thuarhviel sprawowała nadal jego matka, królowa Ibeicoris, jednak w istocie to on trzymał stery władzy w elfijskim królestwie. Wprawdzie prowadził handel z ludźmi, lecz utrzymywał również dobre stosunki ze swoim dziadkiem, Zabójcą, którego poplecznicy byli mile przyjmowani na dworze. Chociaż oficjalnie potępiał gheallie Sidhe, nadal zdarzały się pojedyncze wypadki elfijskich polowań w jego królestwie, a ludzcy kupcy, którzy prowadzili interesy z Tuarhievel, robili to na własne ryzyko.

W sytuacji, kiedy ponad połowa jego granic sąsiadowała z wrogimi terytoriami, Boeruine było dla Imperium niezwykle ważną placówką i cesarz zadawał sobie sporo trudu, żeby upewnić lorda Arwyna, jak istotną rolę odgrywa on w sprawach Żelaznego Tronu. Dlatego właśnie letni dwór w Seaharrow był nie tylko miejscem spędzania wakacji dla notabli z Anuire, lecz również miejscem, gdzie załatwiano ważne dla cesarstwa interesy i umacniano polityczne sojusze.

Arwyn z Boeruine doskonale zdawał sobie sprawę ze swej szczególnej pozycji w Imperium i traktował to z wielką powagą. Co roku przed przybyciem cesarskiego dworu zatrudniał dodatkową służbę z miasta jako uzupełnienie dworskich paziów, którą to cenioną i pożądaną funkcję pełniły dzieci z Seasedge. Zamek Seaharrow był zamiatany i szorowany od góry do dołu, co zajmowało całą wiosnę. Kuchenne spiżarnie napełniano świeżo upolowaną w pobliskich lasach zwierzyną i produktami roślinnymi z nieco dalej położonych farm. Ze wszystkich sąsiednich prowincji zjeżdżała szlachta i dygnitarze, podwajając niemal liczbę ludności w mieście i zapełniając wszystkie gospody. Dla Seaharrow i Seasedge był to niezwykle pracowity okres, a arcyksiążę Arwyn zadawał sobie mnóstwo trudu, by mieć pewność, że wszystko idzie gładko.

Nie powinno więc nikogo dziwić, że okazał wielkie wzburzenie na wieść, iż Aedan Dosiere zbliża się na czele niedobitków odegranej na nowo bitwy o Mount Deismaar, niosąc na ramionach rannego następcę tronu.

Przerażenie arcyksięcia było tak ogromne, że ktoś niewtajemniczony mógłby sądzić, iż to jego własny syn został ciężko ranny. Jego krzyki poderwały cały zamek do gorączkowej krzątaniny. Posłał po lekarzy, po czym wydał głośne rozkazy podwojenia straży przy bramach i na murach. Zarządził również, by grzać wodę na wypadek, gdyby rany księcia trzeba było przemywać, i porozsyłał służących w dziesięciu różnych kierunkach. W istocie arcyksiążę nieco przesadził w trosce, żeby wszystko wyglądało, jak należy, gdyż w głębi ducha po usłyszeniu tej nowiny przeszył go dreszcz podniecenia.

Książę Michael był jedynym następcą cesarza Hadriana i gdyby coś mu się stało, to sam Arwyn, pochodzący z linii Roele’ów, stałby się spadkobiercą Żelaznego Tronu. W każdym razie był o tym głęboko przekonany.

Nic z tego wszystkiego nie docierało do Aedana panicznie bojącego się o życie młodego księcia, którym miał obowiązek się opiekować. Kiedy stanął przed obliczem arcyksięcia i poinformował go o tym, co zaszło, został odprawiony złowieszczymi słowami:

— Z tobą rozprawię się później.

Potem lord Arwyn osobiście zabrał Michaela z jego ramion i zaniósł na górę.

Gdyby Aedan był parę lat starszy i nieco bardziej doświadczony w sprawach dworskiej polityki, może zastanowiłby się, czy oddawać Michaela w ręce człowieka, który mógł najwięcej zyskać, gdyby księciu się coś stało. Na szczęście ojciec Aedana, zaalarmowany zamieszaniem, znalazł się w pobliżu i nawet na chwilę nie opuścił boku Michaela.

Fakt, że ojciec nie odezwał się do niego ani słowem, wprawił Aedana w jeszcze większe przygnębienie, gdyż był pewien, że to pogarda nie pozwala mu przemówić. Jednak wcale nie o to chodziło. Marszałek po prostu wiedział doskonale, iż tylko jeden ruch potężnych nadgarstków dzieli Arwyna od możliwości stania się pierwszym w kolejce do dziedziczenia tronu. Nie znaczy to bynajmniej, że lord Tieran podejrzewał arcyksięcia o zdradę. Miał on po prostu zdrowy stosunek do ludzkich słabości i wołał się upewnić, iż lord Arwyn nie będzie narażony na pokusę nie do przezwyciężenia. W takich warunkach nie był w stanie poświęcić ani jednej myśli własnemu synowi.

Szczęśliwie dla wszystkich, może poza lordem Arwynem, obrażenia Michaela sprowadziły się do lekkiego wstrząsu mózgu i paskudnych siniaków na czole. Lekarze upuścili mu nieco krwi i zalecili odpoczynek w łóżku przez parę dni. Tymczasem arcyksiążę odegrał się za swe zawiedzione nadzieje najpierw na wicehrabim Corwinie, którego kazał zamknąć w lochach, a następnie na Aedanie. Jego też chętnie wtrąciłby do lochu, gdyby nie fakt, iż nie chciał robić sobie wroga z marszałka, który był człowiekiem stojącym najbliżej starego cesarza. Musiał więc zadowolić się bezlitosnym ruganiem Aedana i odesłaniem go do czyszczenia stajni.

Tam kilka godzin później odnalazła go lady Ariel, gdy przerzucał koński nawóz i przeklinał swą egzystencję.

— Aedanie!

Podniósł wzrok i ujrzał ją, jak stoi tam, niczym nie przypominając wrzeszczącej, zakutej w zbroję wiedźmy, która jednym ciosem pozbawiła go dziś rano przytomności. Przebrała się obecnie w prostą, ciemnozieloną suknię sięgającą aż do stóp obutych w zgrabne, czarne pantofelki. Na głowie nie miała nakrycia, a długie, jasne warkocze zwieszały się jej na piersi. Wyglądała jak rozważna dziewczynka, a nie brutalny narwaniec, którym była.

Aedan skrzywił się, zeskrobując koński nawóz i wrzucając go łopatą do drewnianej taczki.

— O co chodzi, Ariel!

— Aedanie, ja tylko... — Zawahała się. — Ja tylko przyszłam, by powiedzieć, jak mi przykro.

Chrząknął i wrócił do swojej pracy.

— Cóż, nie myśl o tym.

— Wiem, że to wszystko moja wina — powiedziała cichutko. — To znaczy to, co zrobił Corwin. Gdybym cię nie ogłuszyła, może udałoby ci się ich powstrzymać.

— To była moja własna wina — odparł Aedan. — Dobrze mi tak, skoro pozwoliłem, żeby taka dziewuszka powaliła mnie na ziemię. Powinienem był bardziej uważać. Szczerze mówiąc, wołałbym, żebyś nikomu o tym nie wspominała.

— Sądziłam po prostu, że jeśli powiem twojemu ojcu, co zrobiłam, to zrozumie, że to była wyłącznie moja wina i nie będzie miał do ciebie pretensji.

Aedan zgięty nad łopatą zamarł w tej pozycji. Spojrzał na nią z niedowierzaniem.

— Powiedziałaś mu o tym?

Skinęła głową.

— Nie chciałam, żebyś miał kłopoty. Poszłam więc do niego i powiedziałam, że to mnie należy winić za to, co się stało, i że przyjmę każdą karę, która została za to naznaczona. Wytłumaczyłam mu też, że nie powinien mieć do ciebie pretensji o coś, czemu nie mogłeś zapobiec, gdyż leżałeś bez zmysłów na ziemi, kiedy to zaszło.

Aedan zacisnął powieki i jęknął w duchu.

— Cudownie — odezwał się głośno.

Ariel nie wyczuła ironii. Uśmiechnęła się i oświadczyła:

— Tak myślałam, że będziesz zadowolony. A twój ojciec był bardzo wyrozumiały. Powiedział, że jestem odważną dziewczyną, skoro przyszłam i opowiedziałam mu o tym, i kazał mi się nie martwić o karę, ponieważ nikomu nie stała się poważna krzywda. Porozmawiał też z lordem Arwynem i Corwina wypuścili z lochu. A więc widzisz, wszystko dobrze się ułożyło.

— Po prostu wspaniale. — Aedan westchnął z rezygnacją.

— Mam tylko nadzieję, że nie jesteś na mnie zły o to, że cię ogłuszyłam — dodała dziewczynka.

— Nie, Ariel. Nie jestem zły.

— Naprawdę nie chciałam cię skrzywdzić.

— Nie skrzywdziłaś mnie. Wszystko w porządku.

— Ponieważ ja nigdy w życiu nie chciałabym cię zranić, Aedanie. Obawiam się, że trochę mnie poniosło. Czasami po prostu nie wiem, co we mnie wstępuje.

— Ariel, proszę, czy moglibyśmy o tym zapomnieć?

— Więc w takim razie nie jesteś na mnie zły?

— Nie, nie jestem na ciebie zły! — wykrzyknął rozdrażniony. Wzdrygnęła się i zrobiła krok do tyłu.

— Właśnie, że jesteś zły.

Nabrał głęboko powietrza i powoli je wydychał.

— Nie jestem zły, Ariel. Naprawdę. Po prostu nie chcę już więcej o tym mówić, dobrze? Mam jeszcze sporo pracy, więc jeśli pozwolisz, chciałbym się za nią zabrać.

— Chciałam cię tylko przeprosić.

Aedan zamknął oczy w niemym cierpieniu. Policzył w myślach do dziesięciu i dopiero wtedy się odezwał.

— Bardzo dobrze. Już mnie przeprosiłaś. Było, minęło. Nie będziemy już więcej o tym mówić. Zgoda?

Rozjaśniła się.