Zatoka 2 - Agnieszka Wolińska-Wójtowicz - ebook

Opis

Miłość dojrzewa, gdy życie rzuca nowe wyzwania

W Zatoce, urokliwej nadmorskiej miejscowości, zbliża się jesień. Turyści już wyjechali, dni stają się krótsze, a morze coraz bardziej wzburzone. W tym nieco senno-melancholijnym czasie Agatę i Piotra czekają nowe trudności i ważne życiowe wybory.

Agata musi wrócić do rodzinnego Lublina, by raz na zawsze uporządkować sprawy z przeszłości. Piotr z kolei próbuje odbudować relację z ukochaną córką, Amelką.

W tym czasie nad ich związkiem, jak i nad wodą, zbierają się chmury. Nie tylko przeszłość, lecz także ludzie gotowi posunąć się naprawdę daleko mogą przekreślić ich marzenia o wspólnym życiu...

Ta historia to pełna emocji, poruszająca opowieść o dojrzewaniu do bycia razem, o odwadze, która rodzi się z miłości, i o sile marzeń nietracących blasku nawet w najciemniejsze dni.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 291

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bozena_1952

Nie oderwiesz się od lektury

Historia pełna emocji i tych dobrych i tych złych, ale najlepszy jest humor...nie do podrobienia . Polecam ❤️
00



Agnieszka Wolińska-Wójtowicz

Zatoka 2

Ogromny, artystycznie wycyzelowany przez Matkę Naturę jesienny liść spadł na maskę samochodu. Zawirował, przysiadł na szybie, podniósł się raz jeszcze, by w końcu opaść z gracją na białą taflę lakieru. Piotr patrzył na ten taniec i uśmiechał się sam do siebie. Ostatnio w ogóle bez przerwy się uśmiechał… do ludzi, do drzew, do swojej osady, która tej jesieni wydawała mu się wyjątkowo piękna. Na głównej ulicy, już nie tak zatłoczonej jak w sezonie wakacyjnym, w nielicznych kałużach pozostałych po porannym deszczu odbijało się błękitne niebo i brunatno-złote liście kilku olch zasadzonych na wąskim trawniku. To one pokazywały, że jest jesień. Inne kępy drzew wciąż zachowały zieloną barwę, co nie było żadnym wybrykiem natury, gdyż składały się głównie z roślin iglastych: sosen, świerków. Jedynie delikatne modrzewie nie solidaryzowały się ze swymi braćmi, bo zgubiły już większość drobnych igiełek. Na pustej stacyjce wylegiwały się koty – jak zwykle zajmowały strategiczne miejsce na parapetach i obserwowały, z wrodzonym dystansem, spacerujących ludzi. Wbrew groźnym prognozom i zaawansowanej jesieni było ciepło, a słońce nie żałowało coraz słabszych promieni, aby pomóc ludziom w dostarczaniu krzepiącej witaminy D. Toteż maleńka miejscowość Zatoka jeszcze nie opustoszała, wciąż gościła tych wczasowiczów, którzy mogli sobie pozwolić na pozasezonowy pobyt. Owszem, nie było już młodzieży szkolnej, a nawet studentów, nie było maluchów, dla których największą atrakcją nad morzem jest ogromna piaskownica zwana plażą, ale byli dostojni wiekowi kuracjusze i malarze. Ci ostatni właśnie teraz rozkładali najchętniej swe palety, by przelać na płótno uroki Bałtyku. Piotr patrzył właśnie na jednego z artystów, który zamiast fal groźnego morza postanowił uwiecznić las sosnowy otaczający kościół, a może i samą świątynię, widzianą przez gałęzie i pnie jodeł. Malarz wyglądał trochę jak Włóczykij z doliny Muminków. Był bardzo szczupły, a wręcz chudy, co przy obcisłych dżinsach rurkach i luźnej długiej bluzie sprawiało wrażenie wielkiej niedbałości lub artystycznego kunsztu. Na głowie miał duży zielony kapelusz, a pod szyją jakąś kolorową chustkę, zamotaną w supły. Gdyby Piotr był w normalnym stanie ducha, na pewno patrzyłby z zazdrością na owego facecika, kombinując, co by tu przejąć do swojego „młodzieżowego” stylu. Tym razem jednak nie zwracał na to uwagi, bo był zakochany! ZAKOCHANY! Podobało mu się wszystko i wszyscy. Zwykle uprzejmy, teraz stawał się wręcz misterem uprzejmości. Swoje nobliwe pasażerki (takie przeważały po sezonie) całował w rękę i dźwigał ich walizki, jakby to były wizytowe torebki, a mężczyzn chciał nawet częstować koniaczkiem, który woził w schowku. Przystojny, zadbany, wysportowany, nie wyglądał na swoje pięćdziesiąt lat. Letnie lniane bojówki zamienił na czarne dżinsy, a T-shirt na bluzę z kapturem. Włosy przepasywał jak zwykle czerwoną przepaską, aby ukryć wychylającą się tu i ówdzie siwiznę. Był przystojny, a dzięki miłości – bo tylko ona potrafi to załatwić gdzieś w przestworzach – zyskał czar, którego nie można kupić nawet w najdroższych sklepach, a cóż dopiero w sieciówkach. Obcy dawali mu więc najwyżej czterdziestkę, przyjaciele poklepywali z uznaniem po ramieniu, a zazdrośnicy (na szczęście nieliczni) szeptali po cichu, że mu odbiło na starość i ponaciągał sobie twarz tu i ówdzie. Kelnerki z restauracji Magellan, które zawsze miały na niego ochotę, dopiero teraz naprawdę żałowały, że takie ciacho przechodzi obok i nawet nie spojrzy.

Piotr tymczasem patrzył na wszystko w taki sposób jak zakochany nastolatek. Wszystko mu się podobało, wszystko go cieszyło, bo znalazł miłość życia. W ostatnie wakacje przeżył burzliwy romans z niejaką Anitką, po którym postanowił nigdy więcej nie wiązać się z żadną kobietą, po czym, niemal po paru dniach, trafił go piorun sycylijski, czyli nagły wybuch miłosnej namiętności. Dziewczyna miała na imię Agata i przyjechała do Zatoki po równie burzliwych przejściach, zakończonych ucieczką sprzed ołtarza. Piotr wciąż nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. To w końcu była ta – wymarzona, jedyna, najcudowniejsza kobieta na świecie. I tylko jego. Poczuł to już przy pierwszym dotknięciu jej dłoni i pierwszym pocałunku. Choć przeżył na tym świecie dobre pół wieku i naczytał się różnych powieści, nie wierzył, że coś podobnego może się stać w rzeczywistości, dopóki sam tego nie doświadczył. Przymknął oczy, wyobraźnia podpowiadała mu obraz kościoła w Zatoce, długi czerwony dywan i Agatę w ślubnej sukni – niekoniecznie białej, bo przecież tak pięknie jej było w żółtym. Imaginacja podpowiadała mu ciąg dalszy: oboje stoją w blasku świec przy ołtarzu, a ojciec proboszcz pyta ich, czy biorą siebie na małżonków. Wizja była tak sugestywna, że na cały głos powiedział:

– Tak! Tak! Biorę!

– Panie kochany, pytam, czy pan wolny, a pan już drugi raz krzyczy „tak, biorę, biorę” i nie raczy pan drzwi otworzyć. Może faktycznie pan coś bierze?

Piotr powoli wracał do rzeczywistości, w której tuż obok jego taksówki stał elegancki siwowłosy mężczyzna z jeszcze elegantszym mopsikiem na rękach i ciężkimi walizkami.

– Już, już, przepraszam pana najmocniej, byłem zamyślony.

– No nie wiem, czy ja z takim zamyślonym chcę jechać – gderał pasażer, ale już lokował się na tylnym siedzeniu, walizki zostawiwszy w pewnej odległości od auta. Piotrowi to nie przeszkadzało. Złapał bagaże z młodzieńczą werwą, zapominając, że jeszcze dwa lata temu, ba, nawet rok temu, z powodu uciążliwej rwy kulszowej jeździł po zastrzyki aż do prywatnej kliniki w Sopocie, a później dwa razy dziennie na zabiegi, jakby w Zatoce nie było przychodni. Ale nawet nie przyszło mu do głowy, żeby pójść do znajomej lekarki i powiedzieć, że nie może się ruszyć z bólu, albo żeby miejscowa pielęgniarka oglądała jego zgrabne pośladki przy okazji wbijania igły w mięsień. O, co to, to nie! PR jest najważniejszy. No więc jeździł tak przez dwa tygodnie, a potem jeszcze smarował się kilka razy dziennie maścią końską, jej obrzydliwy i nader trwały zapach ukrywając pod obfitą wonią wody toaletowej – no cóż – odwiecznej Przemysławki, bo tylko ona skutecznie zabijała odór maści. Już lepiej być posądzonym o zły gust niż o zniedołężnienie.

Teraz przeniósł walizki do bagażnika i wskoczył jak młody bóg na miejsce za kierownicą. Włączył silnik, a z głośników popłynęła sentymentalna piosenka: w dziewczynie się kocham w niebieskich pończochach, la la la lal laj!

– Panie, a skąd pan wytrzasnął ten staroć? Nie można włączyć czegoś współczesnego albo wyłączyć całkowicie, bo nawet mopsiczek się denerwuje – perorował pasażer.

Piotr dotknął wyświetlacza i włączył następną piosenkę. Zabrzmiało: Biały miś dla dziewczyny, którą kocham i kochać będę wciąż… la la la, taksówkarz zaczął nawet podśpiewywać. Pasażer nic już nie powiedział w obawie, że ten pomyleniec, na razie jadący w miarę bezpiecznie, może zrobić coś głupiego albo wręcz spowodować wypadek. Siedział więc cicho, tuląc do piersi pupila i dyskretnie zatykając mu uszy, aby uchronić go przed kontaktem z takim rodzajem muzyki.

*

Tymczasem przyczyna pomyleńczego stanu Piotra, Agata, nie była w lepszej formie. Po trudnych przeżyciach ostatniego roku, kiedy to w spektakularny wręcz sposób uciekła sprzed ołtarza, przerażona kłamstwem narzeczonego, pracowała jako gospodyni na małej uroczej plebanii. Ojcowie kapucyni traktowali ją jak przybrane dziecko, ci młodsi zaś – jak siostrę (Agata była już sporo po trzydziestce, a nawet bliżej czterdziestki – choć nikt tego dokładnie nie wiedział), więc jej stan zakochania braciszkowie zaakceptowali, a wręcz byli zachwyceni. Nie przeszkadzały im takie wpadki Agaty, jak kakao na słono, ryba na słodko czy ciasto jagodowe na ostro…

*

Kobieta siedziała teraz przed drzwiami gabinetu lekarskiego w Poradni Zdrowia w małym ośrodku wypoczynkowo-rehabilitacyjnym tuż obok Zatoki, o przyjemnie brzmiącej nazwie „Zdrowie duszy i ciała”. Poradnia cieszyła się dobrą opinią wśród kuracjuszy i miejscowych. Wprawdzie w Helu, jak również w Zatoce, funkcjonował – i to niemal wzorcowo – ośrodek zdrowia, ale tam przyjmowali głównie lekarze rodzinni (choć w Helu nawet chirurg). Do specjalistów trzeba było jechać do Trójmiasta albo jeszcze dalej. Miejscowi wprawdzie krzywili się na wygórowane kwoty, które należało tu zostawiać w zamian za poradę, ale przyjezdni cieszyli się, że nawet tu, w małej miejscowości, mogą liczyć na poradę profesorską, zamiast czekać kilka miesięcy, a nawet lat na wizytę w ramach NFZ. Niektórzy specjalnie przyjeżdżali na wypoczynek do Zatoki, żeby przy okazji odwiedzić a to kardiologa, a to diabetologa, a to ginekologa.

Agata, z duszą na ramieniu, przyglądała się poczekalni. Niby wnętrze nie różniło się niczym od zwyczajnych tego rodzaju pomieszczeń: rozstawione białe krzesełka i pulpit rejestracji, ale nawet tu czuć było klimat luksusu. Może sprawiały to liczne zielone rośliny rozstawione dyskretnie w różnych zaskakujących miejscach. Nie były to sztuczne plastikowe drzewka scalone z równie sztucznymi plastikowymi donicami, jakie widywało się nieraz w przychodniach, lecz piękne okazy filodendronów, figowców lirolistnych i benjamina. Tuż przy południowych oknach ustawiono nawet sagowce, które w białych kamiennych donicach wyglądały jak przywiezione wprost z pustyni. Niektóre miniaturki roślin, na przykład ciemne begonie o wdzięcznej nazwie Black Mambo, pławiły się w cieniu sagowców, korzystając z uprzejmości wielkich donic, jak maluchy przycupnięte pod skrzydłami opiekuna. Na ścianach, zamiast opisów chorób i przekrojów jelita grubego lub narządów rozrodczych, wisiały piękne zdjęcia morza oprawione w dyskretne antyramy. Rejestratorki ubrane były w krótkie zielone fartuszki, a raczej sukienki z pięknym logo poradni. Zapach bryzy morskiej, z pewnością wytworzony przez dobry odświeżacz, towarzyszył pacjentom w oczekiwaniu na wejście do gabinetu. Co chwilę jakieś drzwi otwierały się i zamykały, na ogół pacjenci wychodzili z uśmiechem. Kiedy się płaci za wizytę lekarską jak za dzień pobytu w luksusowym SPA, trzeba zakończyć ją z uśmiechem, choćby diagnoza nie dawała powodu do radości. Taką dewizę wpajał swym pracownikom doświadczony kierownik przychodni, toteż zatrudnieni lekarze przyjmowali pacjentów niemal ze śpiewem na ustach. Nad pokojem numer pięć, przed którym czekała Agata, wyświetlił się numerek dziesięć. Oczywiście bez nazwiska, bo zasady RODO i potrzeba zapewnienia pełnej dyskrecji nie pozwalały na szastanie nazwiskami pacjentów, jak to bywało w minionej epoce, kiedy na korytarzach przychodni można było słyszeć teksty: „Panie Nowak, no niechże pan wchodzi do gabinetu, urolog nie będzie wiecznie czekał”. Agata spojrzała na bilecik z rejestracji (oczywiście również z logo przychodni, żeby miejsce na zawsze wbiło się w świadomość lub podświadomość pacjenta), aby upewnić się, że jest to jej numerek, po czym wstała i zapukała do białych drzwi. Weszła, lecz zamiast „dzień dobry” powiedziała:

– O! To pani jest mężczyzną?

Na te słowa młody jeszcze mężczyzna w eleganckiej białej koszuli zaczął się śmiać i tłumaczyć:

– Oj, nie pani pierwsza tak się dziwi, a mnie wciąż to bawi. Tak, moje nazwisko to Waleska, każdy przekręca na Walewska i robi ze mnie kobietę. Ale zapewniam panią, bez żadnych podtekstów i genderowych aluzji, że jestem mężczyzną.

Widać było, że lekarz podchodzi do problemu z dystansem.

– Waleska – dodał – to od czeskiego imienia Waleska, czyli Złotowłosa. Ale jeśli pani przeszkadza to, że jestem mężczyzną – spojrzał z troską na zmieszaną kobietę – to może pani poprosić o zmianę. Nie ma z tym u nas problemu. – Popatrzył pytająco na pacjentkę.

– Nie, nie, przepraszam pana za to wejście. Nastawiłam się na to, że przyjmie mnie kobieta, ale właśnie to nazwisko było polecane na forum… nie spojrzałam tylko, że chodzi o mężczyznę.

– Wobec tego przejdźmy do meritum, jak mówią mądrzy ludzie. – Uśmiechnął się profesjonalnie. – Proszę usiąść i… słucham panią.

Agata usiadła w wygodnym fotelu ustawionym naprzeciwko biurka, na którym stał bukiet pachnących późnych jesiennych astrów zwanych wdzięcznie marcinkami.

– Słucham panią – powtórzył doktor Waleska.

Agata, niby przygotowana do tej wizyty, nie wiedziała, jak zacząć. Lekarz, widząc speszoną minę pacjentki, starał się pomóc.

– To może zaczniemy od najprostszych spraw. Jak pani ma na imię?

– Agata…

– Co panią do mnie sprowadza?

– Właściwie… to miłość. – Agata w końcu odzyskała równowagę i śmiało spojrzała w oczy psychologa.

– Nieszczęśliwa miłość?

– Nie! Właśnie miłość szczęśliwa, tylko że… – Agata zaczęła opowiadać swoją historię. O tym, jak poznała Adama, o tym, jak uciekała sprzed ołtarza, o swojej ślubnej traumie i o tym, jak znalazła szczęście w Zatoce.

Terapeuta nie przerywał, słuchał uważnie. Czasem coś zanotował, lecz nie zadawał zbędnych pytań. Gdy Agata skończyła, zapytał tylko:

– Czy kocha pani Piotra?

– Tak! Tak! Tak! – odpowiedziała jak w transie.

– A czy powiedziała mu pani o swych obawach związanych ze ślubem?

– Nie, nie zdobyłam się na to. Zresztą, jest jeszcze sporo czasu. A tak naprawdę, jak tylko rozmawiamy o tym, to znaczy jak Piotr próbuje rozmawiać, dostaję klasycznego ataku paniki: kołatanie serca, mdłości, zawroty głowy. Potem mam poczucie winy, bo wiem, że to miłość, a ja zamykam jej kolejny etap. Tymczasem oboje, no niestety, nie jesteśmy już tacy młodzi.

Doktor spojrzał na Agatę.

– Jest pani jeszcze młoda.

– No tak. – Uśmiechnęła się lekko. – „Jeszcze młoda”, ale nie po prostu „młoda”. Panie doktorze, żeby było jasne. Kocham tego mężczyznę, jak nigdy nikogo. Tak naprawdę chyba dopiero teraz poczułam, co to prawdziwa miłość.

Doktor psychologii Jędrzej Waleska zamyślił się chwilę i powiedział:

– Myślę, że czeka nas pewien proces, aby mogła pani spokojnie i ze szczęściem w oczach przeżyć swój ślub. Zacznę jednak od pewnej opowieści. Zna pani zapewne przykład dwóch połówek jabłka, które szukają się po świecie. A ja opowiem pani coś innego. Według Platona u zarania dziejów, kiedy został stworzony człowiek, nie było kobiet ani mężczyzn. Platon twierdził, że w czasach Zeusa i innych bogów istniały istoty dwupłciowe. Istota taka składała się z jednej szyi podtrzymującej głowę z dwiema twarzami, patrzącymi w przeciwnych kierunkach. To stworzenie posiadało cztery ręce i cztery nogi oraz damskie i męskie narządy płciowe. Dzięki dwóm parom nóg i rąk mogło ciężko pracować i z łatwością podróżować, a dzięki dwóm twarzom trudno było je podejść, bo nawet gdy jedna para oczu odpoczywała, to druga czuwała… Teoria Platona głosi, że Zeus niezwykle obawiał się tych istot, dlatego cisnął w nie piorunem, aby rozdzielić je na dwa osobne stworzenia. Od tej chwili zmuszone były przemierzać świat w poszukiwaniu swojej drugiej połowy. Choć nie jestem filozofem ani wyznawcą starożytnych wierzeń – zakończył doktor – ten mit bardzo do mnie przemawia. Jeśli uwierzy pani, że jesteście dwiema połówkami tego rozdzielonego ciała, wówczas wewnętrzny głos zmusi panią do połączenia w jedno. Ale to na pewno potrwa. Musi pani szczerze porozmawiać z Piotrem i poddać się temu procesowi, w czym, oczywiście, pomogę. Chyba że wydarzy się coś nieoczekiwanego, nagłego, co zdecydowanie przyspieszy terapię.

Uśmiechnął się na koniec pokrzepiająco, spojrzał dyskretnie na zegarek i powiedział:

– To do następnego razu, pani Agato. Życzę pani z całego serca, aby szybko uporała się pani z tym problemem.

Agata wyszła z gabinetu psychologa jak z innego świata. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy dobrze zrobiła, przychodząc tutaj.

Wyszła z budynku na zalany słońcem dziedziniec. Niby jesień, a słońce robiło, co mogło, żeby nie dać się zdetronizować chmurom. Powietrze pachniało morzem i lasem. O dziwo jednak nie był to zapach sosen, choć rosło ich tu najwięcej. Wyczuwało się las liściasty, ze swoistą wonią przesuszonych słońcem liści, które lada chwila znajdą się na ziemi, ciesząc swym szelestem tuptające nóżki dzieci. Agata marzyła o własnym dziecku i o tym, żeby być dla niego najlepszą mamą na świecie. Czasem martwiła się, że może już na to za późno. W lecie zaprzyjaźniła się z córką Piotra z pierwszego związku – Amelią i pokochała ją jak córkę, czy może raczej jak młodszą siostrę, bo Amelka była już licealistką. Kilka tygodni temu dziewczyna wyjechała do babci, z którą mieszkała na co dzień, bo zaczął się rok szkolny. Wprawdzie Piotr chciał, aby Amelka został w Zatoce, ale ona w dojrzały, jak na siedemnastolatkę, sposób zdecydowała, że woli skończyć liceum w dużym mieście, w szkole, do której już przywykła. Zarazem oznajmiła, że będzie płakać z tęsknoty za Zatoką, Agatą i tatą, na co Piotr tym bardziej zaczął nalegać na przeniesienie do liceum w sąsiednim miasteczku. Wtedy jednak zadzwoniła babcia, aby przekazać wiadomość, że Amelka otrzymała stypendium dla najbardziej aktywnej działaczki samorządu szkolnego i że jest to całkiem spora kwota… To ostatecznie przeważyło. I nie chodziło o pieniądze, ale raczej o odpowiedzialność oraz prestiż związany z nagrodą.

Tak sobie rozmyślając, wspominając i tęskniąc za Amelką, Agata szła powoli w kierunku miejsca swojej pracy, czyli plebanii. Co chwilę odpowiadała na pozdrowienia znajomych i przyjaciół. Już nie była tu obcą. W ciągu paru miesięcy stała się lokalną patriotką, ale również bohaterką kilku skandali, jak choćby awantury na plebanii z okazji uroczystej mszy. No ale skąd mogła wiedzieć, że jej były narzeczony ma brata bliźniaka – zakonnika, który od lat nie utrzymywał kontaktów z rodziną. Nic więc dziwnego, że gdy go zobaczyła, dostała szału, myśląc, że to jej niedoszły mąż. A zaraz potem poznała Piotra i wszystko w niej ucichło.

Dochodziła już do kościółka ukrytego w cieniu sosen. Pokłoniła się Maryi posadowionej nad głównym portalem i przeszła obok, do furtki wiodącej na plebanię. Przez uchylone jak zwykle okna wiatr wydmuchiwał fragmenty lekkich firanek i dorzucał do tego strzępy wesołych rozmów.

– Piotruś, ja ci mówię, ona za tobą szaleje. Ty wiesz, że my wczoraj jedliśmy ogórkową na słodko! Pierwszy raz w życiu – perorował najwspanialszy proboszcz świata, kapucyn, ojciec Krzysztof.

– I zjedliście?

– A jakże! Chłopie! Nawet na słodko była dobra! Zresztą, z rąk naszej Agatki my zjedlibyśmy wszystko.

– No, no, tylko nie naszej! To jest moja Agatka. – Piotr zachowywał się i przekomarzał jak mały chłopiec.

– Oj, Piotrusiu, twoja to będzie po ślubie, jak ci ją wydamy. A o rękę kiedy nas poprosisz? My tu jej ojcowie!

Agata chwilę przysłuchiwała się temu radosnemu gwarowi, po czym lekkim krokiem podeszła do drzwi i wkroczyła do środka, w atmosferę wręcz pachnącą przyjaźnią.

Ogarnęła spojrzeniem swoją sielsko-prowansalską kuchnię z dużym stołem i wygodnymi krzesłami wyścielonymi poduszkami. Ojcowie: proboszcz Krzysztof i młodziutki Bartuś popijali herbatę z wielkich białych kubków. Po drugiej stronie stołu siedział jej Piotr z małą filiżanką kawy. Na widok ukochanej uśmiechnął się szeroko i natychmiast zerwał z krzesła, aby ją czule przywitać.

– Jesteś w końcu! Czekałem na ciebie. – Nie zwracał uwagi na braciszków, wtulał twarz w jej pachnące wiatrem i kwiatowymi perfumami włosy. Gdyby mógł, trwałby w takim przytuleniu już zawsze. Poznali się tak naprawdę dopiero kilka tygodni temu, ale czuł, że nie potrafi bez niej oddychać. Przecież nie był młokosem, który przeżywa swą pierwszą namiętność, przecież miał inne kobiety, miał żonę (wprawdzie cywilną, ale jednak), ma córkę, a teraz znów poczuł się jak dwudziestolatek. Wiele prawdy jest w słowach piosenki: Każda miłość jest pierwsza… Żeby jeszcze miał pewność, że ona będzie jego na zawsze. Niby bliska, lecz czasem odnosił wrażenie, że wymyka mu się z rąk. A gdy zaczynał mówić o ślubie, zmieniała temat.

Teraz też niby tuliła się do niego, a jednak już po chwili, gdy nieopatrznie, ale prosto z serca, patrząc jej w oczy, powiedział: „moja przyszła żona Agata”, wyplątała się z uścisku. Przepraszała, że musi pilnie nastawić obiad. Piotr wodził za nią wzrokiem, jak krzątała się po sterylnej kuchni i przygotowywała jesienną zupę krem z marchewki. Miała na sobie sukienkę w ciepłym pomarańczowym kolorze, włosy spięła niedbale… i wyglądała jak wróżka z jesiennych pól.

– Ależ jesteś piękna! – Piotr spoglądał za nią rozkochanymi oczami.

– Ja, piękna? A nie pomyliłeś mnie przypadkiem z tą dojrzałą marchewką? Ona jest piękna! Zobacz, jaka kształtna i dorodna! – Aga pomachała kokieteryjnie marchewką z piękną zieloną nacią.

– Ej, to ty jesteś kształtna i dorodna. – Mężczyzna spojrzał na nią okiem lwa, który chce połknąć panterę.

– Ja ci dam dorodną! I kształtną! Przez miesiąc nie spojrzałam na jagodzianki z najlepszej cukierni ani na lody pistacjowe, żeby być mniej kształtną i dorodną, a ten mi takie komplementy mówi! – przekomarzała się Aga, niby obrażona. – Ojcze proboszczu, proszę wyprosić tego pana. Tu jest pomieszczenie służbowe!

– Oj, Agatko. Ten pan jest tu służbowo. Przyszedł porozmawiać o ślubie – rzucił żartobliwie ojciec Krzysztof.

A wtedy Agata odpowiedziała:

– Na razie nie ma mowy o żadnym ślubie.

I po prostu wyszła z kuchni, zostawiwszy na płycie kuchennej parującą marchewkową zupę. Jeden z osłupiałych mężczyzn – brat Jędruś – powiedział, nieco zawstydzony:

– Może ma ten okres… taki nerwowy, no ten zespół napięcia pre… menstruacyjnego – wydukał w końcu. – Moja mama zawsze to ma i tata modli się wtedy o menopauzę.

– Może i ma – powiedział zupełnie bezwiednie ojciec Krzysztof, a Piotr wyszedł ze strapioną miną, nie mówiąc nawet „do zobaczenia”.

Agata tymczasem wpadła do swego pokoju, rzuciła się na łóżko jak mała dziewczynka i zaczęła swoim zwyczajem płakać. Zawsze wylewała morze łez, kiedy nie mogła sobie poradzić z życiem. Przecież serce nie kłamie! Przecież kocha Piotra! Z drugiej strony, nie wiedziała, czy ufać swojemu sercu, skoro raz ją okłamało. Dlaczego boi się ślubu, gdy czuje, że za Piotrem wskoczyłaby w ogień? Wiedziała jedno: nie może go skrzywdzić. Dla niego to już nie jest młodzieńcze zauroczenie, tylko miłość dojrzałego mężczyzny.

Z kolei Piotr miał wrażenie, że wrócił do punktu wyjścia. Mina wyraźnie mu zrzedła, kiedy opuszczał plebanię. Przecież tych kilka ostatnich tygodni nie było snem, choć czuł się jak we śnie. Pamiętnego wieczoru, kiedy na plebanii odbywała się uroczystość jubileuszu, siedział w swojej taksówce, łaknąc miłości. I ta miłość zjawiła się w postaci Agaty – kobiety z marzeń. Ten wieczór był cudem, na który czekał chyba przez całe życie. Czuł, jak wszystko w jego umyśle i sercu układa się w rytmiczny wzór, jak w rytmie tego wzoru zaczyna bić jego serce, jakby wszystkie elementy trudnej układanki nagle utworzyły spójny obraz. Nigdy wcześniej nie doznał takiego uczucia. Nawet wtedy, gdy poznał swoją pierwszą żonę, czuł raczej zwykłe młodzieńcze podniecenie. A może to on był inny? Przecież nie jest już młodzieńcem, któremu na widok kobiety wyostrzają się wszystkie zmysły. Siedział teraz na postoju, wyłączył telefon i analizował ostatnie tygodnie. Spotykali się, chodzili na randki, potrafili przegadać pół nocy, potem on odprowadzał ją pod drzwi plebanii, budząc tym zaciekawione spojrzenia nocnych spacerowiczów. Tak. Byli parą. Przeżywali jak nastolatkowie pierwsze nieśmiałe pocałunki, choć on najchętniej nie wypuszczałby jej z rąk. Agata jednak, choć wydawała mu się tak bliska, niekiedy odpływała w sobie tylko znane rejony. A zaczęło się to wtedy, kiedy pierwszy raz powiedział o… ślubie.

Siedzieli przytuleni na ławeczce przed kościołem, który był w Zatoce wyjątkowo malowniczo położony. Piotr wtedy powiedział, że marzy o tym, aby tu, w tym kościele połączyli się na zawsze. Agata posiedziała jeszcze chwilę, po czym powiedziała tylko „dobranoc” i poszła. Następnego dnia niby wszystko było normalnie, ale unikała rozmowy, unikała spotkania i ten stan trwał właściwie od paru dni. Tylko on, pod działaniem narkozy Amora, dopiero teraz to zauważył. A dziś już na pewno coś się zmieniło. Nie wiedział, co ma z tym zrobić. Nie mógł jej stracić, ale czuł, jakby wymykała mu się… nie, nie z serca. Z życia. Wsiadł do wysłużonego mercedesa, mocno zatrzasnął drzwi i podjechał na postój. Włączył telefon, natychmiast pojawił się sygnał informujący o nieodebranych połączeniach. Wśród nich nie było, niestety, numeru Agaty. Do taksówki wsiadł mężczyzna, który jechał już z Piotrem tego ranka. Tym razem kierowca nie włączył miłosnych szlagierów, tylko zwykłe radio Info Gdańsk.

*

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazały się również:

Ślady przodków na zawsze nosimy w sobie.

Bezskutecznie poszukujesz miłości? Próbujesz uwolnić się od złych wspomnień? A może chcesz zacząć wszystko od nowa? To dokładnie tak samo jak Agata – kobieta wciąż jeszcze młoda, ale już ze sporym bagażem doświadczeń życiowych. Do niedawna jej największym marzeniem był ślub jak z bajki, cudowna biała suknia i tłum zachwyconych gości. Los jednak bywa przewrotny i lubi płatać figle… W wyniku takiego – niezbyt zabawnego – psikusa romantyczny ślub nie dojdzie do skutku, a Agata w ostatniej chwili ucieknie sprzed ołtarza. Sfrustrowana i zawiedziona, w poszukiwaniu spokoju ducha dotrze do Zatoki – małej nadmorskiej miejscowości, w której życie toczy się leniwym, wakacyjnym rytmem. Wkrótce znajdzie tu nietuzinkową pracę, grono zwariowanych przyjaciół i… być może coś więcej?

„Zatoka” to kameralna, pełna ciepła i humoru opowieść o krętej drodze do spełniania własnych marzeń i o przyjaźni, która nie zna barier wiekowych.

Zatoka 2

ISBN: 978-83-8373-996-0

© Marta Kurzawa i Wydawnictwo Novae Res 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Anna Kędroń

KOREKTA: Emilia Kapłan

OKŁADKA: Magdalena Muszyńska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek