Zamknięty pokój - Lucinda Berry - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Zamknięty pokój ebook i audiobook

Berry Lucinda

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

123 osoby interesują się tą książką

Opis

Thriller psychologiczny autorki bestsellera Idealne dziecko

Emily i Elizabeth spędzają swoje dzieciństwo zamknięte w sypialni i terroryzowane przez matkę, która za dużo pije i znika na całe dnie. Bliźniaczki zostają uratowane przez inną rodzinę, niezwykle zdeterminowaną, by zostać ich opiekunami.

SĄ OKROPIEŃSTWA, KTÓRYCH MIŁOŚĆ NIE JEST W STANIE WYMAZAĆ...

Elizabeth budzi się w szpitalu, przywiązana do łóżka i niezdolna do ruchu ani mówienia. Ostatnią rzeczą, którą pamięta, jest ciało Emily znalezione w ich łazience. Jeszcze kilka dni wcześniej była zakochana i rozpoczynała studia. Teraz otaczają ją mężczyźni, którzy mówią do siebie i kobiety, które wyrywają sobie brwi.

Gdy zagłębia się w tajemnicę otaczającą śmierć Emily, odkrywa szokujące sekrety, które zmuszają ją do przypomnienia sobie tego, o czym tak bardzo chciała zapomnieć.

Życie wymyka się jej spod kontroli z przerażającą prędkością, gdy rozpaczliwie próbuje rozwikłać psychologiczną zagadkę swojej przeszłości, zanim będzie za późno.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 293

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 22 min

Lektor: Agata Skórska
Oceny
4,1 (467 ocen)
206
143
84
27
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aniajura

Z braku laku…

Z thrillerem nie ma nic wspólnego. dl mnie nudna. najgorsza ze wszystkich książek Lucindy Berry.
10
AleksandraB_2020

Dobrze spędzony czas

Dobra ksiqzka, ale nie najlepsza jeśli chodzi o tą autorkę. Jednak warto poznać tę opowiedziana historię o dwóch bliźniaczkach.
10
Agnieszka75OP

Nie oderwiesz się od lektury

Napewno wstrząsająca, jednak inne książki tej autorki moim zdaniem lepsze, warto jednak sięgnąć i po ten tytuł.
10
Artigiana

Całkiem niezła

Po tej autorce spodziewałam się czegoś lepszego.
10
KDorotka90

Całkiem niezła

Fajna jednak czegoś mi brakowało w tej książce.
10

Popularność




 

 

1

 

 

 

 

 

 

 

 

Za każdym razem był to dokładnie taki sam telefon. Zawsze identyczna, pełna desperacji prośba.

– Nie mów ani słowa – błagała.

Komu miałabym cokolwiek powiedzieć? Czy kiedykolwiek coś podobnego zrobiłam? Od lat ukrywam jej tajemnice.

Zatrzymałam samochód na swoim miejscu parkingowym i spojrzałam na trzecią kondygnację naszego apartamentowca, ostatnie okno po lewej stronie. Żaluzje były zasłonięte. Od kilku dni się to nie zmieniło. Wysiadłam i weszłam do lobby, mijając przy skrzynkach pocztowych panią Jasberson. Kobieta co najmniej pięć razy dziennie sprawdzała, czy nie dostała nowej poczty, dzięki której mogła utrzymywać kontakt z kimś innym niż tylko postacie w telewizji.

– Dzień dobry, Elizabeth – zawołała, kiedy mnie zobaczyła. – Jak tam dziś w pracy?

– Świetnie – odparłam. Stałam, oczekując na windę, i nawet się nie odwróciłam. Nie musiałam przecież tłumaczyć, że po raz kolejny wyszłam trzy godziny przed zakończeniem zmiany.

– Powiedz twojej siostrze, że powinna częściej wychodzić na słońce.

Tym razem się odwróciłam.

– Będę o tym pamiętała – zapewniłam z uśmiechem.

Pomachałam sąsiadce i pośpiesznie weszłam do windy, która ruszyła, gdy tylko za moimi plecami zamknęły się drzwi. Patrzyłam na podświetlone liczby, niespokojnie przebierając nogami. Rozległo się znajome „ding” i wyszłam na długi korytarz.

Kiedy weszłam do naszego mieszkania, powitał mnie stary zapach palonego tytoniu. Wzięłam głęboki wdech i przeszłam do sypialni. Pod żółtą kołdrą zauważyłam nieduże wybrzuszenie. Przekroczyłam rozrzucone na podłodze ciuchy, podeszłam do okna i pociągnęłam za sznurek żaluzji, zalewając pokój światłem i nadając mu nieco przyjemniejszy wygląd. Otworzyłam okno, żeby wpuścić do środka świeże powietrze, po czym wzięłam kolejny wdech, by wzmocnić się przed tym, co musiałam zrobić w dalszej kolejności. Usiadłam na brzegu łóżka i odsunęłam kołdrę, ujawniając niewielkie ciało Emily zwinięte w embrionalnej pozycji, z głową zasłoniętą rękami. Miała na sobie fioletową piżamę. To nie był dobry znak. Ostatnim razem, kiedy ją założyła, prawie wylądowałyśmy na izbie przyjęć. Zdążyłam już znienawidzić ten kolor.

Odsunęłam jej brązowe włosy z twarzy.

– Cześć, skarbie. Wróciłam do domu.

Wyciągnęła do mnie ręce niczym małe dziecko w stronę matki. Położyłam się obok niej i przytuliłam. Powtarzałyśmy to już wielokrotnie. Ułożyła głowę na mojej piersi i zaczęła płakać.

– Ciii. – Pogładziłam ją po włosach. – Wszystko będzie dobrze. Zawsze dajemy sobie radę.

– Nie zdołałam się nawet ubrać. – Jej łzy zmoczyły mi bluzkę. – Próbowałam, Bethy. Naprawdę próbowałam.

– Wiem o tym, kochanie – zapewniłam ją.

– Nie masz mnie już dosyć?

Popatrzyła na mnie, a ja spojrzałam na twarz mojej siostry bliźniaczki. Miałyśmy takie same rysy, włącznie z niewielkim pieprzykiem na czole, tuż pod linią włosów. Pokręciłam głową. Zawsze tak reagowałam.

Chociaż to ona urodziła się pierwsza, to ja opiekowałam się nią. Poświęciłam się temu, chroniąc ją po tragedii, którą przeżyłyśmy razem w dzieciństwie, by mogła przetrwać wypełnione depresją, nastoletnie życie, i wciąż to robiłam. Spędziła beze mnie na świecie tylko trzy minuty, nie więcej.

– Wykąpiesz się teraz, dobrze? – Nie zaczekałam na jej odpowiedź. Wstałam, pociągnęłam ją za sobą, a jej chude jak patyki ramiona wsparły się na mnie. Włosy z boku głowy miała zupełnie matowe. – Może potem wyjdziemy coś zjeść. Ktoś w szkole mi powiedział, że kilka tygodni temu w centrum otworzyli naprawdę fajną knajpkę chińską. Kurczak teriyaki ponoć wymiata.

Otworzyła szerzej oczy i opuściła szczękę w obawie przed wyjściem na zewnątrz, jakbym właśnie zasugerowała, że utnę jej rękę.

– Jeśli wolisz, możemy też zamówić pizzę i obejrzeć jakiś film. Jestem w nastroju na komedię romantyczną.

Natychmiast się rozluźniła.

Kiedy szłyśmy w stronę łazienki, opowiadałam jej o swoim dniu i śmiałam się, mówiąc o pani Jasberson i jej wścibskim zainteresowaniu naszym życiem. Włączyłam światło jarzeniowe i odkręciłam wodę. Emily weszła do środka ze zwieszoną głową, obejmując ciasno brzuch. Przestałam wypełniać sobą ciszę i westchnęłam głośno.

– A ty co robiłaś? – spytałam.

Wzruszyła ramionami i zaczęła się rozbierać, wciąż z opuszczoną głową, niczym szczeniak przyłapany na sikaniu na podłogę lub rozrzucaniu śmieci. Zsunęła z siebie piżamę. Zaschnięta krew na jej nogach wyglądała jak płatki rdzy. Było jej sporo, co oznaczało, że cięła się przez cały dzień. Rozbierała się powoli, świadoma swojego stanu. Patrzyłam na postrzępione krawędzie jej ran, zarówno nowych, jak i starszych, które pokrywały bladą skórę jak splątana pajęczyna. Na brzuchu miała blizny po trzech głębszych nacięciach. To wtedy trafiłyśmy na izbę przyjęć. Powstrzymanie krwawienia wymagało założenia ponad trzydziestu szwów, ale lekarz wykonał naprawdę świetną robotę. Przypadkowy obserwator mógłby uznać, że były to blizny po operacji na jamie brzusznej. Na prawym górnym udzie wycięte było jej imię. W swoje czternaste urodziny metodycznie wyrzeźbiła litery żyletką. Kiedy to zobaczyłam, zagroziłam jej, że sama się potnę, jeśli nie przestanie, ale nic to nie dało. Krzywdziła się dalej, a ja nigdy nie spełniłam swojej pogróżki. Owszem, kilka razy trzymałam już ostrze przy skórze, ale nie byłabym w stanie się zranić. Więcej już na ten temat z nią nie rozmawiałam. Nie było takiej potrzeby. Rozumiałam, dlaczego chce się ukrzyżować.

Trzymałam ją za rękę, kiedy wchodziła do wanny i zanurzała się w ciepłej wodzie. Podniosłam gąbkę i zaczęłam myć jej plecy.

– Opowiedz mi o swoim dniu – poprosiła, kiedy jej ciało się rozluźniło.

Myjąc jej świeże rany, wypełniłam łazienkę kolejnymi historiami na temat ostatnich wydarzeń. Opowiedziałam jej o teście z wprowadzenia do psychologii, który napisałam dziś rano. Okazał się zaskakująco łatwy, zważywszy na ilość materiału do przyswojenia. Wspomniałam o ładnej pogodzie i przyjemnych powiewach wiatru, kiedy szłam do samochodu, mając cichą nadzieję, że może w ten sposób ją zmotywuję do ponownego wyjścia z domu. Kiedy była już gotowa do opuszczenia wanny, przeszłam na temat telemarketingu.

– Ile razy dzisiaj? – zapytała.

Uśmiechnęłam się.

– Dwanaście. – Zapamiętałam liczbę rozłączonych przez innych rozmów. Prowadziliśmy bieżący rejestr. Jak dotąd, mój rekord wynosił trzydzieści dwa razy.

Nie udało mi się jej przekonać do oglądania komedii romantycznej. Nalegała na kolejny odcinek Prawa i porządku: sekcji specjalnej. Nie rozumiałam jej obsesji na punkcie najmroczniejszych i najbardziej zdeprawowanych obszarów ludzkich charakterów. Nie znosiłam historii opowiadających o dzieciakach trzymanych w klatkach lub sprzedawanych do domów publicznych, ale ona je uwielbiała. Gdyby to ode mnie zależało, nigdy więcej byśmy już tego nie oglądały.

Kiedy skuliła się obok mnie na naszej wysiedzianej sofie i przygotowywała do rozwiązania nowej zagadki przestępstwa na tle kryminalnym z Olivią i jej sekcją specjalną, próbowałam nie myśleć o widoku jej zmaltretowanego ciała. Nie byłam w stanie się przyzwyczaić do obrazu bólu, który sama sobie zadawała.

– Nie widziałyśmy już tego odcinka? – zapytałam, kiedy rozpoczęto opowiadać dość znajomo brzmiącą historię porwanej dziewczyny, którą znaleziono w bagażniku auta.

– Tak, ale tylko raz, poza tym to jeden z moich ulubionych – odpowiedziała, nie odrywając wzroku od ekranu.

Dociągnęłam do drugiej przerwy reklamowej i uznałam, że więcej nie dam rady.

– Pójdę zająć się przygotowywaniem obiadu.

Poszłam do kuchni i zaczęłam grzebać w lodówce. Nie przepadałam za gotowaniem, ale byłam gotowa się tym zająć, byleby nie musieć oglądać tego serialu. Nie miałam pojęcia, co robię nie tak, kiedy gotuję. Zawsze opierałam się na tych samych przepisach, ale moje dania nigdy nie smakowały tak samo, jak potrawy przygotowane przez Emily. W kuchni radziła sobie znakomicie, a jeszcze w czasach, kiedy wychodziła z domu, przygotowywała takie egzotyczne dania, jak kurczak makhani czy kotlety modeńskie. W te lepsze dni wciąż lubiła eksperymentować przy garnkach, ale jej możliwości ograniczały się do tego, co akurat kupiłam w sklepie.

Zdecydowałam się na makaron, coś na tyle prostego, że nawet ja nie dam rady tego schrzanić. Miałam nadzieję, że kiedy zjemy, zdołam ją przekonać do obejrzenia czegoś milszego. W oczekiwaniu na zagotowanie się wody rozmyślałam o moim chłopaku, Thomasie. Znów kupił mi w pracy kwiaty. Uwielbiał mi je dawać bez żadnej szczególnej okazji i nigdy nie kupował róż, bo wiedział, że ich nie znoszę. Dołączył do nich kolejny kiepski wierszyk, a ja droczyłam się z nim do końca naszej zmiany. Kiedy woda zaczęła bulgotać w garnku, uśmiechałam się już do siebie i nuciłam pod nosem. To efekt, który zawsze wywoływało myślenie o nim.

– Co się tak uśmiechasz? – spytała Emily, która właśnie zmaterializowała się za moimi plecami, by zerknąć do garnka.

– Ach, bez powodu – odparłam. Minął już ponad rok, a ja nadal nie powiedziałam jej o Thomasie. – Przypomniało mi się coś, co dziś powiedział na zajęciach jeden z naszych miłośników siłowni. Nie było to nawet związane z tematem wykładu, a facet zrobił z siebie kompletnego durnia.

– Dlaczego zawsze najeżdżasz na ćwiczących na siłowni?

Przewróciłam oczami. W liceum Emily uwielbiała wyrzeźbione ciała chłopaków i nie przeszkadzała jej ich głupota, ale tamtych interesował wyłącznie wynik, jaki mogli uzyskać na boisku, i ile dziewczyn zdołają zaliczyć. W pierwszej klasie zespół futbolowy zorganizował zawody, w których przyznawali punkty wszystkim dziewczynom, a potem prowadzili tabelę, z której wynikało, który z nich zdobył ich najwięcej, sypiając z nimi. Za brak prezerwatywy dostawali dodatkowe punkty. Emily znalazła się na ich liście, a ja nie. Nie byłam przekonana, że sportowcy z college’u są tacy sami jak sportowcy z liceum, ale nie zależało mi szczególnie na sprawdzaniu tych różnic.

– Na zajęciach fizycznych mamy mnóstwo wolnych miejsc, a te zajęte to połowa drużyny hokejowej, więc możesz wpaść i poznać ich osobiście.

– Miło z twojej strony, Bethy, naprawdę miło – rzuciła z przekąsem. Wyjęła mi z dłoni łyżkę i zaczęła mieszać nią sos, który gotował się w sąsiednim rondlu. – Pomogę ci z tym, żeby chociaż okazało się jadalne. – Uśmiechnęła się szeroko.

W naszej małej kuchni poruszałyśmy się z gracją tancerek, mijając się wprawnie, tak jak robiłyśmy to wielokrotnie w przeszłości. Wciąż nie mogłam się nadziwić, jak często zmieniały się jej nastroje. Zdążyła już zapomnieć, że ledwie pół godziny temu w łazience zmywałam krew z jej ciała.

Odpuściłyśmy sobie nakrywanie do stołu i postawiłyśmy talerze na kolanach przez telewizorem. Odcinek jej serialu już się skończył i Emily przełączyła na Dateline. Leciał właśnie dokument dotyczący depresji u nastolatków i rosnącej liczby młodych ludzi, którzy wyrządzają sobie krzywdę.

– Nie ma mowy, Em. Nie będę tego oglądać. – Sięgnęłam po pilota, ale ona szybkim ruchem odsunęła go poza zasięg mojej ręki.

– Proszę, tylko przez chwilę, okej? – Zamrugała do mnie swoimi długimi rzęsami.

Tradycyjnie poddałam się bez walki.

– Dziesięć minut. Nie więcej. Potem oglądamy Przyjaciół.

Dziennikarz wdał się w dyskusję na temat matki, która odkryła, że jej dwunastoletnia córka nacina sobie skórę i jednocześnie próbuje to maskować kłamstwami. Mężczyzna rozmawiał z dziewczyną i jej znajomymi, żeby spróbować zrozumieć, dlaczego tak postępuje.

– Pamiętasz, kiedy ja zaczęłam? – zapytała Emily, kiedy na ekranie znów pojawiła się matka, przerażona odkryciem dotyczącym swojej córki.

– Oczywiście, że pamiętam.

Nigdy nie zapomnę dnia, w którym zobaczyłam po raz pierwszy, jak moja siostra robi sobie krzywdę. Był to dzień, w którymi miałyśmy uwolnić się od matki. Miałyśmy osiem lat, a nasza adopcja została w końcu dopięta na ostatni guzik. To był długi proces. Z Roothami mieszkałyśmy już od dziewięciu miesięcy, ale dopiero tego dnia wszystko stało się w końcu legalne. Oficjalnie należałyśmy do nich, a oni oficjalnie należeli do nas. Dokumenty zostały podpisane, a matka nie mogła już nas odzyskać. Nie pozostało nic innego, jak tylko wyprawić przyjęcie.

To miał być naprawdę szczęśliwy dzień i pewnie taki by był, gdyby nie pojawiła się nasza matka. Odkąd odebrała jej nas opieka społeczna, widziałyśmy ją tylko trzy razy, a każda wizyta kończyła się emocjonalnym załamaniem, szczególnie dla Emily. Życie z matką było dla niej znacznie trudniejsze niż dla mnie. Odpuściłam sobie próby zaskarbienia sobie matczynej miłości, ale moja siostra nie przestała wierzyć, że wciąż jest to jeszcze możliwe. Rozumiałam jej podejście, zawsze była po prostu ulubienicą matki. To do niej trafiały jej sporadyczne uściski i wyrazy czułości, kiedy musiała udawać, że jej zależy.

Nasze przyjęcie adopcyjne zostało zaplanowane z dbałością o szczegóły i wielką miłością, żeby przypominało takie urodzinowe, a nasza nowa rodzina włożyła sporo wysiłku w próbę oddania symboliki naszych narodzin w nowym świecie. Zorganizowanie przyjęcia zasugerowała nasza terapeutka Lisa, z którą widywałyśmy się dwa razy w tygodniu. Roothom ten pomysł przypadł do gustu i nie szczędzili na niego środków. Wszędzie unosiły się różowe balony, a wysokie dęby w ogrodzie zdobiły purpurowe wstęgi. Roothowie wynajęli nawet duży, dmuchany dom z wielką księżniczką z rozłożonymi ramionami, która wydawała się nas witać za każdym razem, kiedy wchodziłyśmy do środka. Dostałyśmy wspaniale udekorowane torty z naszymi imionami, a Dalila pozwoliła nam wybrać smaki. Ja zdecydowałam się na waniliowy, a Emily na czekoladowy. Przez cały ranek spierałyśmy się, który będzie smakował lepiej. Na stole pojawiły się jaskrawo zapakowane prezenty, a my nie mogłyśmy się doczekać, kiedy przyjęcie się skończy, żeby rozerwać opakowania, jakbyśmy nigdy dotąd niczego nie dostały.

Stałyśmy z Emily nieco z boku, trzymając się za ręce i obserwując wszystko uważnie, choć miałyśmy się znaleźć w centrum uwagi. Nasza nowa rodzina wciąż była dla nas nieco obca. Stale czymś się zajmowali i śmiali się do siebie, bez problemu rozdając uściski. Co kilka chwil któreś z nich machało w naszym kierunku i uśmiechało się szeroko.

Przyjęcie dopiero zdążyło się rozpocząć, kiedy usłyszeliśmy jej niemożliwy do pomylenia z niczym innym, wysoki głos z akcentem z Doliny, choć nie spędziła ani jednego dnia swojego życia w południowej Kalifornii.

– Cześć, Bob! Cześć, Dalila! Dobrze was widzieć – zawołała, rzucając jeden z tych uśmiechów, które ćwiczyła przed lustrem. – Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że tak wspaniale opiekujecie się moimi dziewczynkami.

Patrzyłyśmy, jak matka, Bob i Dalila zmierzają w naszą stronę. Za nimi kroczyła Lisa, gotowa wkroczyć do akcji, gdybyśmy tylko jej potrzebowały. Matka wcisnęła się pomiędzy naszych nowych rodziców i chwyciła oboje pod ręce.

– Mówiłam wam, że wybieram się do wojska? W poniedziałek mam testy. To mi się przyda. Nie jest nawet tak ciężko, jak myślałam. Jasne, obóz szkoleniowy będzie trudny, ale ja też jestem twardzielką. Ćwiczę regularnie, choć ostatnio trochę się zapuściłam. Ale wrócę…

– Dziewczynki, wasza mama przyszła w odwiedziny – przerwał jej Bob.

Wcale nie przyszła tutaj po to, żeby się z nami zobaczyć. Nie znałam prawdziwej przyczyny, ale nie miało to nic wspólnego z nami. Chwyciła Emily i mocno ją objęła. Emily stała z rękami zwisającym wzdłuż ciała i zerkała w moją stronę, rzucając mi przepraszające spojrzenie.

– Jak tam moja słodka Emily? Moja kochana dziewczynka. Ależ ty urosłaś, skarbie. Naprawdę. – Na podkreślenie tych słów uniosła ręce Emily wysoko w górę. – Pamiętasz, jak to robiłyśmy, kiedy byłaś mała? Jesteś taka wysoka. Urosłaś co najmniej pięć centymetrów. Niech no ci się przyjrzę.

Cofnęła się, nie zdejmując dłoni z ramion Emily, i oceniła ją wzrokiem.

– Zdecydowanie. Pięć centymetrów. Nie mam wątpliwości. – Odwróciła głowę do Boba i zatrzepotała swoimi długimi, ciemnymi rzęsami. – Jaka ona słodka. Zupełnie jak jej mamusia. – Odrzuciła włosy przez ramię i zachichotała.

Bob się zaczerwienił i instynktownie objął Dalilę.

– Obie są piękne.

– Kiedy znów je zobaczę? Będziesz pewnie musiał po mnie przyjechać, bo nie mam samochodu. Dzisiaj podwiózł mnie Jeremy, ale czeka na zewnątrz. Bał się wejść do środka. Sami wiecie, jacy są mężczyźni. – Dała lekkiego kuksańca Dalili, która roześmiała się nerwowo. Matka odwróciła się z powrotem do Emily i ścisnęła jej policzki. – Musiałam po prostu wpaść i zobaczyć mój skarb.

Emily się cofnęła, sięgnęła po moją dłoń i przylgnęła do mnie mocno.

– Cześć, Elizabeth – rzuciła matka, nawet nie zerkając w moją stronę.

Patrzyłam na nią w milczeniu, mając nadzieję, że dostrzeże nienawiść w moich oczach. Zakaszlała i znów odrzuciła włosy do tyłu przez ramię. Zbyt wiele czasu spędzonego w naszej obecności wywoływało u niej dyskomfort, a teraz osiągnęła już swój limit.

– Nie mogę się doczekać, kiedy wyjedziemy na wakacje, dziewczęta. Chyba wybierzemy się do Disneylandu. Już zaczęłam to planować.

Równie dobrze mogłaby nam obiecać wyprawę na Księżyc. Objęła nas i pocałowała Emily w czoło.

– Mamusia was kocha. Nie zapominajcie o tym. Kocham was.

Odeszła, odwracając się jeszcze przy garażu, żeby posłać w naszym kierunku teatralnego całusa. Nigdy więcej jej nie zobaczyłyśmy.

Tego samego dnia wieczorem, kiedy miałyśmy spać w osobnych pokojach, Emily wsunęła się do mojego łóżka, jak każdej nocy. Osobne sypialnie dostałyśmy w ramach procesu różnicowania, na który nalegała Lisa. Miało to coś wspólnego z rozdzielaniem nas od siebie i osobnym traktowaniem, zamiast postrzegania nas jak jedną osobę. Lisa podsunęła Bobowi i Dalili kilka sposobów, a oddzielne spanie było jednym z nich. Nie znosiłyśmy tego. Każdego wieczoru, kiedy układali nas w łóżkach, Emily przechodziła na palcach przez łączącą nasze pokoje łazienkę i wsuwała się do mnie pod kołdrę. Rankiem Roothowie znajdowali nas zawsze splecione ze sobą.

– Nienawidzę matki – wyszeptała Emily, układając się obok mnie.

Usiadłam, wstrząśnięta. Powiedziała coś takiego po raz pierwszy. Ja mówiłam to wielokrotnie, ale ona nigdy. Nie nienawidziła jednak matki tak jak ja. Usiadła obok mnie z dziwnym uśmiechem na twarzy. Nigdy dotąd nie widziałam u niej takiego uśmiechu, sądziłam, że znam je wszystkie. Podciągnęła nogawkę piżamy.

– Popatrz. – Wskazała coś w ciemności.

Pochyliłam się bliżej i zmrużyłam oczy. Z boku miała ślady, jakby podrapał ją kot.

– Jak to sobie zrobiłaś? Przewróciłaś się?

Zachichotała.

– Sama to sobie zrobiłam. Dzisiaj, przed umyciem zębów. Siedziałam w swoim pokoju, a z tablicy odpadła pinezka. Podniosłam ją i to zrobiłam. – Znów się roześmiała.

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.

– Bolało?

Pokręciła głową.

– Było przyjemnie. – Uśmiechnęła się, jakby właśnie wygrała jakąś nagrodę.

– Ale dlaczego to zrobiłaś?

Wzruszyła ramionami.

– Chciałam sprawdzić, czy popłynie krew. Posmakowałam ją. Ma dziwny smak. – Uśmiechnęła się szeroko, ale uśmiech szybko ustąpił miejsca wyrazowi niepokoju. – Bethy, nie mów o tym nikomu. Pomyślą, że jestem jakąś wariatką. Obiecaj, że nikomu nie powiesz. Obiecujesz, Bethy?

– Pewnie, że nie powiem – odparłam.

I nie powiedziałam. Ani wtedy, ani nigdy później.

 

2

 

 

 

 

 

 

 

 

– Kiedy? Po prostu powiedz kiedy. – Frustracja w głosie Thomasa graniczyła z błagalnym tonem. Wielokrotnie można się kłócić o to samo, zanim człowiek straci cierpliwość, a my przekroczyliśmy limit już dawno temu.

Westchnęłam. Byłam tym zmęczona tak samo jak on.

– Niczego nie rozumiesz. Po prostu nie rozumiesz.

– Owszem, rozumiem. Serio. Na tyle, na ile potrafię. Nie musisz jej nawet mówić, że jestem twoim chłopakiem. Po prostu przedstawisz mnie jako znajomego.

– Zorientuje się.

Odparłam jego atak, jak za każdym razem. Wydawało mu się, że rozumie, ale owszem, tylko mu się wydawało. Nikt nie pojmował mojej relacji z siostrą ani tego, jakim cudem ona funkcjonowała. Nawet Bob i Dalila nie rozumieli, a skoro im się to nie udało, to jemu tym bardziej się nie uda.

Siedzieliśmy w milczeniu, a ja bawiłam się wstążką zwisającą z brzegu mojej bluzki. Czułam, że patrzy na mnie intensywnie, i choć nie uniosłam nawet głowy, wiedziałam, jak wwierca się wzrokiem w bok mojej twarzy. Nie miałam pojęcia, skąd czerpie tyle cierpliwości do mnie. Do oczu napłynęły mi łzy, ale powstrzymałam je przed spłynięciem po moich policzkach.

– Kochanie. – Uwielbiałam, kiedy tak się do mnie zwracał. Jego głos zmiękł i w końcu postanowił mnie przytulić. Frustracja wyparowała. – Wszystko będzie dobrze.

Wciągnęłam w nozdrza jego zapach. Pachniał lasem, choć cały czas spędzał w środku, zamknięty w swoim boksie w pracy lub w bibliotece w kampusie z nosem w książce. Lubiłam, kiedy mnie obejmował, i chciałam go pocałować, ale nie zrobiłam tego pierwsza. Nie mogłam tego zainicjować. Czekałam, aż to zrobi, a potem oddałam pocałunek.

Spojrzałam na niego, próbując zrozumieć, dlaczego tak bardzo mu na mnie zależy, skoro nie mogłam powiedzieć mu o tylu sprawach. Opowiedziałam mu o sobie więcej niż komukolwiek innemu, ale o wielu rzeczach jeszcze nie wspomniałam. Widział we mnie silną, skoncentrowaną i niezależną kobietę, która była zdeterminowana, by polepszyć swoje życie. Bałam się, że ten obraz się zniekształci, kiedy się do mnie zbliży, ale zależało mi na większej intymności pomimo obaw. Po prostu chciałam z nim być. Coraz bardziej go potrzebowałam, a jeśli nasz związek miał działać, to musiałam być gotowa do podejmowania ryzyka.

Wyplułam kolejne słowa tak szybko, jak tylko potrafiłam, żeby nie zmienić zdania i nie stracić odwagi.

– Okej, powiem jej o nas.

Odsunął mnie lekko i spojrzał mi w oczy, uśmiechając się szeroko.

– Jesteś pewna? Nie chcę na ciebie naciskać, ale wiesz, że upłynęło już dużo czasu. Jesteśmy ze sobą od blisko roku, a ja wciąż nie poznałem najważniejszej osoby w twoim życiu. Zależy mi na tobie. Każdy, kto jest ważny dla ciebie, jest ważny i dla mnie.

Nigdy nie poznałam nikogo takiego jak Thomas. Okazał się dobry i cierpliwy. W przeciwieństwie do większości osób, które tylko twierdziły, że nie obchodzi ich zdanie innych, dla niego naprawdę się ono nie liczyło. Dla mnie też, nie licząc oczywiście Emily. Jej opinia jest dla mnie niezwykle ważna, ale jeśli chodzi o inne osoby, nie poświęcam czasu na zastanawianie się, jakie mają na mój temat zdanie. Thomas twierdził, że to również mu się we mnie spodobało.

Był indywidualistą i pociągał mnie w sposób, w jaki nigdy nie pociągał mnie żaden inny mężczyzna, ponieważ miałam Emily – swoją drugą połowę. Była jedyną osobą, której potrzebowałam lub z którą chciałam być blisko, jednak kiedy zaczęła chorować, niewielka część mnie zaczęła się zastanawiać, jak by to było przywiązać się do kogoś innego. Próbowałam ustalić, czy jest w ogóle możliwe, żeby być blisko z kimś, kto nie wiedział wszystkiego o mnie, i czy jestem zdolna do nawiązania więzi z kimś, z kim nie przeszłam razem przez traumatyczne zdarzenia.

Wcześniej odsuwałam od siebie pragnienia zbliżenia się do kogoś. Wszystko się zmieniło, kiedy poznałam Thomasa. On był inny. Nie byłam dłużej w stanie tego robić. W jego wyglądzie nie było niczego powalającego ani wyjątkowego. Wyglądał jak przeciętny chłopak z college’u, nosił ciasne dżinsy i czerwone converse’y, które były tak znoszone, że przez dziury w tkaninie widać było jego skarpetki. Nie obejrzałabym się za nim w galerii handlowej. Tym, co mnie pociągało, była jego pewność siebie i poczucie własnej wartości, które nie opierały się bynajmniej na arogancji. Nie wiedziałam, jak to możliwe, że ktoś demonstruje taką pewność siebie, nie będąc jednocześnie definiowanym przez innych. Nie miałam pojęcia, jak to jest, kiedy słyszy się „ja”, a nie „my”.

Pracowaliśmy razem w dziale telemarketingu firmy sprzedającej tanie ręczniki, które rozpadały się po drugim praniu, oraz świece, które miały pachnieć kwiatami, a cuchnęły jak tanie mydło. Była to niezwykle nudna robota, a czterogodzinna zmiana wydawała się trwać dwanaście. Rozmówcy na drugim końcu linii byli równie poirytowani tymi telefonami jak wszyscy, którzy do nich dzwonili, więc zwykle wykorzystywali tę okazję do uwolnienia całego swojego gniewu i obrzucania telemarketerów inwektywami, czego nigdy nie uczyniliby podczas konfrontacji twarzą w twarz. Niegrzeczne komentarze nie robiły na Thomasie takiego wrażenia, jak na nas wszystkich w zespole. Nie wkurzał się i podczas gdy my odpowiadaliśmy w podobny sposób, on tylko się uśmiechał, dziękował i wybierał numer kolejnej osoby.

Telemarketing nie był niczyim pierwszym wyborem na początku kariery zawodowej. Każdy miał jakiś powód, dla którego w nim lądował, i z pewnością nie były to pieniądze ani sukcesy. Większość z nas była tu przejściowo lub po prostu nie mogła znaleźć pracy w jakimkolwiek innym miejscu. Nasza zmiana obejmowała przede wszystkim studentów college’u, głównie z powodu elastycznego grafiku i krótkiego czasu pracy. Thomas zaczął kilka miesięcy przede mną i planował przeczekać w firmie aż do ukończenia szkoły seminaryjnej. W przeciwieństwie do mnie – wciąż nie potrafiłam podjąć decyzji, co zrobić ze sobą dalej – Thomas wiedział, że chce zostać pastorem młodzieży, odkąd skończył osiem lat.

Był nawróconym chrześcijaninem, a religia stanowiła jego odznakę, którą z dumą nosił. Rodzice Thomasa byli religijni, a on postanowił podążać za Chrystusem, kiedy miał trzy latka. O Bogu mówił tak, jakby ten był jego przyjacielem i choć Bob i Dalila zabierali nas do kościoła, kiedy byłyśmy małe, nigdy nie odczuwałam takiej więzi z Bogiem, jaką miał Thomas. Byłam niewierząca, ale on nie miał z tym problemu. Często się zastanawiałam, czy nadejdzie taki dzień, kiedy zacznie mu to przeszkadzać i będzie próbował nawrócić mnie na chrześcijaństwo, ale do tej pory się to nie wydarzyło. Z początku mnie to martwiło, ale stopniowo czułam się coraz bardziej gotowa, by dać szansę jego religii, jeśli będzie tego oczekiwał.

Nasi współpracownicy stale sobie z niego żartowali i dowcipkowali na temat jego przekonań religijnych. Była to częściowo jego wina, ponieważ nigdy nie ukrywał, że jest głęboko wierzący. Nie krył się z zamiarem oczekiwania z seksem na małżeństwo, co jedynie zachęcało chłopaków z naszego zespołu do kolejnych prób sprowokowania go do reakcji. Oskarżali go o bycie gejem albo rozklejali mu na ściankach boksu zdjęcia nagich kobiet. Niezależnie jednak od tego, jak bardzo się starali, nigdy nie udało im się osiągnąć swojego celu. To właśnie po jednej z takich żartobliwych akcji rozmawialiśmy ze sobą po raz pierwszy.

– Co za banda kretynów – powiedziałam, wstrzymując połączenie i odwracając się w stronę jego stanowiska, odległego od mojego o dwa boksy.

Nacisnął przycisk wstrzymywania i poprawił mikrofon przy ustach.

– E tam, kogo to obchodzi? I tak guzik wiedzą. To po prostu faceci.

Powstrzymałam się od wygłoszenia uwagi, że on również jest facetem.

– Jestem Elizabeth.

Uśmiechnął się do mnie ciepło i zachęcająco, dzięki czemu natychmiast się odprężyłam.

– Thomas. Błagam, cokolwiek zrobisz, nie nazywaj mnie Tomem.

– Umowa stoi.

Dzięki niedużej odległości dzielącej nasze stanowiska pracy dość łatwo rozmawiało się nam między kolejnymi telefonami. Bez pozwolenia kierownika nie wolno nam było wstrzymywać połączeń na dłużej niż dwie minuty, więc nasze początkowe rozmowy były krótkie i urywane. Rozśmieszał mnie zabawnymi opisami naszych klientów.

– Ona z pewnością nie zapamięta, że złożyła to zamówienie – powiedział. – Jestem przekonany, że gadała przez sen. Mógłbym jej sprzedać każdy ręcznik, który mamy na stanie.

Wyciszał połączenia w ich trakcie, stroił miny i wykrzykiwał takie słowa jak: „O mój Boże, nie chcę słuchać opowieści o jej hemoroidach”. W przeciwieństwie do innych klientów, ci starsi reagowali spokojnie na nasze telefony, gdyż była to dla nich okazja do opowiadania o swoich problemach zdrowotnych.

Ponieważ wiedziałam o jego przekonaniach religijnych, zdumiało mnie całkiem normalne zachowanie Thomasa. Jego emocje i śmiech zaczęły nawiedzać moje myśli i dość szybko zaczęłam się zastanawiać, jak by to było, gdybyśmy się pocałowali, a przed rozpoczęciem roboty naprawdę się cieszyłam, że go zobaczę. Nigdy nie zwracałam uwagi na to, jak wyglądam w pracy, ale złapałam się na tym, że pilnuję uważnie makijażu i fryzury.

Wkrótce zaczął brać przerwy na lunch w tym samym czasie, co ja. Do tej pory brał je później, a ja lubiłam jeść wcześnie. Zawsze głodowałam do południa, bo choć wiedziałam, że nie powinnam tego robić, nigdy nie jadałam przyzwoitych śniadań. Za pierwszym razem, kiedy poszedł na przerwę razem ze mną, pomyślałam, że pewnie zrobił to dlatego, że chce wcześniej wyjść z pracy, ale liczyłam po cichu, że chciał po prostu spędzić ze mną czas. Za drugim razem, kiedy usiadł obok mnie przy stole w kantynie, starałam się ze wszystkich sił, żeby zamaskować podniecenie i zachowywać się nonszalancko.

– Co czytasz? – zapytał, zauważając mój otwarty podręcznik. Zawsze robiłam lekcje w przerwach.

– Kanta. Mój nauczyciel angielskiego ma na jego punkcie obsesję.

– Uch, pamiętam te czasy.

– Czytałeś Kanta? W college’u?

Roześmiał się.

– Tak, nie czytamy wyłącznie Biblii przez cały dzień.

Poczułam, że się czerwienię.

– Wybacz.

Położył mi dłoń na ramieniu. Dotknął mnie wtedy po raz pierwszy.

– Nie przejmuj się. Żartowałem tylko. Wszyscy zakładają, że siedzimy przez cały czas i rozprawiamy o Bogu. Zapewniam cię, zdziwiłabyś się. To zupełnie jak zwykły college. Mamy takie same zajęcia i zdajemy takie same egzaminy jak ty. Mamy po prostu również dodatkowe zajęcia, związane z wybraną tematyką.

– A co ty wybrałeś?

– Chcę zostać pastorem młodzieży. A jak tam u ciebie?

– Jeszcze nie zdecydowałam. Waham się między prawem i medycyną. Jednego dnia chcę zostać lekarką i jestem praktycznie przekonana, że to dla mnie najlepszy wybór, a po kilku dniach uważam tę decyzję za najgorszą z najgorszych i myślę tylko o tym, by być prawniczką. To bardzo poważny wybór, a ja nie chcę postąpić niewłaściwie.

– W końcu wybierzesz. – Czekałam, aż powie coś więcej, ale zabrał się za konsumowanie odgrzewanego makaronu. Wyglądał na włoski, a ja uwielbiałam tę kuchnię, ale już od dawna nie byłam w dobrej knajpie.

Dość szybko wypracowaliśmy sobie codzienną rutynę. Mieliśmy trzy wspólne zmiany każdego tygodnia i szliśmy razem na przerwy w południe. Zaczęłam przynosić mu ciasta, które piekłam. Nie radziłam sobie w kuchni tak dobrze, jak Emily, ale przygotowywałam lepsze wypieki, które potem zabierałam do pracy, byśmy mogli je razem zjeść. Z czasem przynosiłam ich coraz więcej, żeby mógł zabrać porcję do domu. Właśnie przekazywałam mu paczkę z ciastem marchewkowym, kiedy zaprosił mnie oficjalnie na randkę.

– Powinniśmy jeść razem coś więcej niż tylko lunche w pracy. Chcesz się przekonać, czy tak samo dobrze zasmakuje nam wspólna kolacja?

Zamarłam. Uwielbiałam nasze lunche i lubiłam spędzać z nim czas, ale na nic więcej nie byłam gotowa. Przestałam chodzić na randki, kiedy Emily zachorowała. Była zazdrosna, kiedy spędzałam czas z kimś innym, więc unikałam tego, żeby jej nie stresować.

Pokręciłam głową.

– Nie mogę.

Wzruszył ramionami.

– Nic się nie stało.

Obawiałam się, że skoro dałam mu kosza, zrezygnuje ze wspólnych lunchów w pracy, ale tego nie zrobił. Zachowywał się tak, jakby nic się nie wydarzyło, co nie przeszkodziło mu w ponownym składaniu mi propozycji. W każdy piątek w mniej lub bardziej subtelny sposób zapraszał mnie na randkę, a ja odmawiałam. W końcu po dwóch miesiącach zgodziłam się z nim spotkać, bo bardzo dobrze się przy nim czułam i zaczęłam go lubić. Powiedziałam Emily, że biorę dodatkową zmianę i wrócę później do domu. Nie lubiłam jej okłamywać, ale nie miałam wyboru.

Po zakończeniu zmiany poszliśmy do małej restauracji włoskiej. Byłam tak zestresowana, że odważyłam się zjeść tylko zwykłe spaghetti. Nie wiedziałam, czy wynikało to z mojej nerwowości, czy z przyjemności związanej z przebywaniem z kimś innym, ale nie mogłam przestać mówić. Nadawałam cały czas na temat moich zajęć, czytanych książek i ulubionych filmów. Do tej pory na randkach pozwalałam wygadać się facetom, a sama słuchałam, ale z Thomasem czułam się niezwykle komfortowo. Dobrze było rozmawiać z kimś, kto nie był pogrążony w depresji. Okazał się znakomitym rozmówcą i spodobało mi się, że jest mądry, ponieważ nie musiałam udawać braku inteligencji. Większość facetów traciła odwagę po kontakcie z moim intelektem, ale jemu się to podobało. Rozmawialiśmy tak długo, że personel zaczął się krzątać, by zamknąć restaurację.

Od naszej pierwszej kolacji upłynął już prawie rok. Pociągnęłam go za rękę i splotłam z nim palce.

– Mnie też na tobie zależy. – Poczułam, że moje policzki robią się pąsowe i odwróciłam wzrok. – Chcę, żebyś poznał Emily. Wiem, że jeśli da ci szansę, będzie traktowała cię tak samo jak ja.

Włączył się ustawiony w jego zegarku alarm, który zwiastował zakończenie zmiany. Nie jadaliśmy już lunchu w kantynie. Przynosiliśmy swoje własne jedzenie i siedzieliśmy w jego białej hondzie, żeby zjeść w spokoju. Zaczęliśmy w ten sposób spędzać razem czas tuż po pierwszej randce i nie zmieniliśmy tego nawyku. Oboje staraliśmy się pogodzić ze sobą szkołę i pracę, a czas spędzany w trakcie przerw był dla nas bezcenny. Odłożyliśmy nasze rzeczy i wróciliśmy do środka.

Zajęłam miejsce, założyłam słuchawki z mikrofonem i przeszłam w tryb automatyczny. Kiedy powiem Emily o Thomasie, wszystko w moich relacjach z nią ulegnie zmianie. Choć obwiniałam Emily za moją niechęć i zwłokę w ujawnieniu naszego związku, sama bardzo się tego obawiałam. Powiedzenie Emily o Thomasie będzie pierwszym krokiem do naszej siostrzanej separacji. Nawet jeśli okaże się on niewielki, to po jego zrobieniu nie będzie już odwrotu. Nasza relacja z Emily już nigdy nie będzie taka sama jak do tej pory.

Nie chodziło bynajmniej o to, że nie spotykałyśmy się z chłopakami. Emily randkowała jeszcze częściej niż ja. Chłopcy ją uwielbiali. W liceum w każdym tygodniu miała nowego, ale szybko ich eliminowała, jakby przymierzała kolejną parę dżinsów. Żadna z nas nie podchodziła jednak do facetów na poważnie ani nie rozważała z nimi przyszłości. W głębi serca wiedziałam, że nadejdzie taki dzień, kiedy jedna z nas pozna mężczyznę i zacznie budować swoje życie bez tej drugiej, założyłam chyba jednak, że to ona będzie pierwsza. Teraz nie miałam już wątpliwości, że będzie na odwrót. Od lat nie była na żadnej randce, nie pamiętam nawet, kiedy wyszła po raz ostatni z mieszkania.

Na samą myśl o budowaniu życia z kimś innymi niż moja siostra przewraca mi się w żołądku z ekscytacji i strachu. Zawsze byłyśmy tylko my dwie, ponieważ od tego zależało nasze przetrwanie. Stanowiłyśmy zespół i nie dałybyśmy sobie bez siebie rady w dzieciństwie.

Kiedy mieszkałyśmy z matką, potrafiła zamykać nas w pokoju na wiele dni i znikać. To Emily zorientowała się pierwsza, jak pozbyć się swędzącej i bolesnej wysypki na naszych nogach i po wewnętrznej stronie ud. Była ona skutkiem wielodniowego noszenia tych samych przesiąkniętych moczem i odchodami pieluch, nie miałyśmy jednak w sobie tyle odwagi, by je zdejmować. Kiedy zrobiłyśmy to pewnego razu, matka wpadła w furię. Chwyciła druciany wieszak, którego używała do bicia nas, i dodała kolejne wzorki na naszych otwartych ranach. W naszym pokoju stało duże, czerwone wiadro z tworzywa, które matka zapomniała pewnego razu zabrać. Emily zaczęła zdejmować pieluchę i ukucnęła nad nim, żeby się załatwić. Ja też to zrobiłam. Obie skorzystałyśmy z wiadra jak z toalety. Kiedy jedna z nas siusiała, druga nasłuchiwała, czy nie słychać klucza matki obracającego się w zamku. Z jakiegoś powodu matka się nie zdenerwowała, kiedy odkryła, że korzystamy z wiadra, i raz w tygodniu pozwalała nam je opróżniać do toalety. Nie siedziałyśmy już na ładunku własnych odchodów i nasze wysypki w końcu ustąpiły. Wciąż musiałyśmy wciągać ten zapach do nozdrzy, ale nie musiałyśmy już mieć tego przy ciele.

Godziny głodu i izolacji ciągnęły się bez końca, ale wypełniałyśmy je swoją obecnością. Opowiadałyśmy sobie historie o wymyślonych rodzinach i doprowadzałyśmy się do śmiechu. Nasza ulubiona zabawa polegała jednak na naprzemiennym wcielaniu się w matkę. Kiedy to ja byłam matką Emily, wiedziałam, że lubi być gładzona po włosach, więc leżała z głową na moich kolanach, a ja ją głaskałam raz za razem, nucąc pod nosem. Kiedy Emily była moją matką, wiedziała z kolei, że lubię być drapana po plecach, rysowała więc na nich palcem obrazki, dopóki nie zasnęłam. Porozumiewałyśmy się w tajnym języku, więc kiedy matka była w pobliżu, nie miała pojęcia, o czym mówimy. Śpiewałyśmy i bawiłyśmy się w przedstawienia teatralne. Kiedy kończyło się jedzenie i głodowałyśmy, spałyśmy wtulone w siebie jak szczenięta poszukujące odrobiny ciepła.

Sen w trakcie głodówki był przerywany, jakbyśmy tkwiły zawieszone między nim a jawą. Co chwilę miałam jakieś niezwykle klarowne sny. Razem się budziłyśmy i razem odchodziłyśmy w błogą nieświadomość.

Kiedy skończyłyśmy pięć lat, matka zaczęła wypuszczać nas z sypialni i pozwoliła poruszać się po mieszkaniu. Nie znałyśmy zewnętrznego świata poza czterema ścianami naszego pokoju, a małe mieszkanie było dla nas wielką krainą. Wtedy nie wiedziałyśmy jeszcze, że w końcu będziemy w nim uwięzione jak wcześniej w sypialni – byłyśmy nim całkowicie oczarowane. Po drugiej stronie pokoju dziennego matka miała swoją sypialnię, którą trzymała zamkniętą. Kiedy opuszczałyśmy swój pokój, obowiązywały nas surowe zasady.

– Nie wolno wam wchodzić do mojej sypialni. Nigdy – powiedziała z naciskiem. – Rozumiecie? Jeśli to zrobicie, zamknę was z powrotem w pokoju i już nigdy nie wypuszczę.

Pokiwałyśmy zgodnie głowami.

– Kiedy tutaj przebywacie, macie być cicho. Jeśli ktoś was usłyszy, znów użyję paska. Mówię poważnie. Rozumiemy się? – Pacnęła mnie w bok głowy.

– Tak, rozumiem, matko. Naprawdę. Mamy być cicho – odparłam.

Ujęła twarz Emily w dłonie i popatrzyła jej w oczy.

– A ty, moja słodka panno? Będziesz cicho, kiedy cię wypuszczę?

Emily skinęła głową i spojrzała na mnie. Chwyciła mnie za rękę, ale matka ją wyszarpnęła.

– Mów, słucham. Jestem twoją matką. Czego na nią patrzysz? Ty też możesz się wypowiedzieć. A może jesteś na to zbyt głupia? Zawsze się mówi, że jest jedna mądra i jedna głupia bliźniaczka. Ty chyba jesteś tą drugą.

Emily zaczęła płakać.

– Zamknij się! Przestań ryczeć. Boże, przestań! Tego akurat mogłabyś się nauczyć od siostry. Ona nigdy nie płacze. Wie, jak być silną. Ty jesteś po prostu żałosna. Wiesz co? Wracaj do pokoju. Obie z powrotem!

Pobiegłyśmy jak najszybciej do siebie. Trzymałam Emily, która łkała bezgłośnie, bo głośny płacz jeszcze bardziej irytował matkę. Byłyśmy zdania, że nasza szansa na wyjście z pokoju przepadła bezpowrotnie, ale niedługo potem matka znów nas wypuściła i powtórzyła po raz drugi te same instrukcje. Tym razem zaliczyłyśmy jej test, więc okazjonalnie pozwalała nam wychodzić pod swoją nieobecność. Zademonstrowała nam działanie telewizora i za każdym razem przed nim zasiadałyśmy.

– Nie wyłączajcie go. Kiedy mnie nie ma, ma pozostawać włączony. Jeśli ktoś zapuka do drzwi, nie otwieracie. Niezależnie od wszystkiego. Nie obchodzi mnie, kto to będzie lub co powie. Siedzicie cicho i zostajecie na miejscu. Nie wolno wam otwierać żaluzji. – Podeszła do okna w pokoju dziennym i je wskazała. – Przez cały czas mają być zamknięte. Kropka. Jeśli się zorientuję, że któraś z was złamała zasady, zgotuję wam piekło.

A potem wychodziła. Czasami na długie godziny. Bywało również, że znikała na kilka dni. Nigdy nie wiedziałyśmy, kiedy wróci. Siedziałyśmy zafascynowane telewizją ze względu na nowe głosy i twarze, z którymi nigdy dotąd nie miałyśmy żadnego kontaktu. Widziałyśmy ludzi, których skóra nie była tak brzoskwiniowa jak nasza, lecz pomalowana na inny kolor. Siedziałyśmy przed ekranem na podłodze, urzeczone i oszołomione. Nigdy nie wiedziałyśmy, kiedy matka nas uwolni z sypialni, jednak świadomość istnienia innego świata sprawiała, że czas spędzony w niewoli był nieco bardziej znośny, poza tym miałyśmy nowe tematy do wspólnej zabawy.

Nie upłynęło wiele czasu, kiedy poznałyśmy pierwszą osobę z zewnętrznego świata. Kiedy przekroczył drzwi z matką, patrzyłyśmy na niego z Emily, jakby wyszedł z ekranu telewizora. Ubrany był w granatowe dżinsy i czarną koszulkę z jakimś nieznajomym napisem. Włosy miał jasne i krótkie, a na nosie tkwiły duże okulary. Zza paska wystawał mu brzuch, który podrygiwał, kiedy śmiał się z matką, jakby miał coś w środku. Śmierdział jak matka – towarzyszył mu ten sam wstrętny zapach psującego się sera.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tytuł oryginału: Phantom Limb

COPYRIGHT © 2016 by Lucinda Berry

All rights reserved

Published in the United States by Rise Press

 

Copyright for the Polish edition © 2024 by Grupa Wydawnicza FILIA

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2024

 

Projekt okładki: Rena Hoberman

 

Redakcja: Paulina Jeske-Choińska

Korekta: Agnieszka Czapczyk, Lidia Kozłowska

Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8357-705-0

 

 

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA Mroczna Strona

 

mrocznastrona.pl