Ocalić syna - Berry Lucinda - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Ocalić syna ebook i audiobook

Berry Lucinda

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

30 osób interesuje się tą książką

Opis

Czasem przebaczamy mordercom, ale nigdy pedofilom.

Noah jest wzorowym uczniem, mistrzem w pływaniu i ulubieńcem całego miasteczka. Nikt nie podejrzewa, że coś jest nie tak, do dnia, gdy na jaw wychodzą mroczne, skrywane przez chłopaka sekrety. Noah zostaje skazany na osiemnaście miesięcy zamknięcia w ośrodku resocjalizacyjnym dla młodocianych przestępców seksualnych.

Matka chłopaka, Adrianne, wspiera go, przeciwnie do jego ojca, który nie chce jego powrotu do domu. Seria wstrząsających i druzgocących okoliczności zmusza Adrianne do podjęcia najtrudniejszej decyzji w jej życiu.

Jak daleko się posunie, aby chronić syna?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 265

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 59 min

Lektor: Lucinda Berry

Oceny
4,4 (2934 oceny)
1789
713
289
111
32
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
szajma

Dobrze spędzony czas

książka dobra. jedynie maniera pani, która czytała audiobooka mi nie odpowiada
230
paulade

Nie oderwiesz się od lektury

To jedna z tych książek po przeczytaniu, której siedzisz w milczeniu nie wiedząc co myśleć i czuć. Ta historia rozdarta moje serce na wskroś.
141
Zora2018

Nie oderwiesz się od lektury

Książka , która wyzwala cały kalejdoskop emocji . Ale chyba o to w tym chodzi . Aby spojrzeć z innej perspektywy na to co nas przeraża ....
111
81martusia

Nie oderwiesz się od lektury

Trudny temat. Z pewnością nie dla każdego. Wiele skrajnych emocji. Dla tych co lubią poznawać mroki naszego umysłu i duszy.
50
Narish

Nie oderwiesz się od lektury

Kontrowersyjna książka pokazująca, że świat nie jest czarno-biały, tylko złożony z wielu odcieni szarości. Opisuje rozterki rodzinne po wyjściu syna z ośrodka resocjalizacyjnego dla młodocianych przestępców. Odtrącenie, niedoskonałości systemu, ale przede wszystkim ogromna miłość matki do syna, przedstawiona przez samą bohaterkę, naprawdę pozwala zrozumieć czyny i motywy. Liczne retrospekcje uzupełniają obraz rodziny niczym puzzle. Historia pozostawia mętlik w głowie, zmuszając do szukania innych rozwiązań w wyobraźni. W powieści znajdziemy wszystko: wciągającą historię, element zaskoczenia i miejsce na własne domysły. Dzięki świetnemu stylowi pisarskiemu czyta się łatwo i szybko. Porusza trudną tematykę, ale zdecydowanie warto zapoznać się z tą pozycją.
40

Popularność




 

 

 

 

 

 

1

 

 

 

 

 

Oskarżenie Noaha o przestępstwo na tle seksualnym wstrząsnęło całą naszą podmiejską społecznością. Pedofile byli przecież dorosłymi ludźmi – zboczonymi staruchami, którzy wabili dzieci do swoich samochodów, obiecując słodycze i prezenty, a nie prymusami, którzy reprezentowali szkolną drużynę sportową i chodzili co niedziela do kościoła. Za każdym razem gdy to mówiłam, wzdrygałam się wewnętrznie. Na szczęście nasz koszmar wreszcie miał się zakończyć.

Za trzy tygodnie Noah kończył pobyt w Fundacji Marsh[1], a ja od chwili, gdy tam go umieszczono, liczyłam każdy dzień dzielący go od powrotu do domu.

Wyciągnęłam z garażu dwa pudła z jego rzeczami, mając nadzieję, że kiedy Lucas, mój mąż, wróci do domu, ich widok zmusi go do rozmowy na temat powrotu naszego syna. Ustawiłam je schludnie jedno na drugim obok kanapy, ale kiedy Lucas wszedł do salonu, nawet nie zwrócił na nie uwagi. Ignorował wszystko, co dotyczyło Noaha.

Po położeniu do łóżka naszej najmłodszej pociechy, Katie, rozsiadł się przed telewizorem z pilotem w jednej ręce i telefonem w drugiej, i przenosił uwagę to na jeden, to na drugi ekran. Obserwowałam go z kuchni, zbierając się na odwagę, aby do niego podejść. Mój mąż nie był klasycznie przystojny, ale mnie zawsze wydawał się atrakcyjny. Dołeczki w policzkach sprawiały, że mimo zapiętej pod szyję koszuli i spodni khaki wyglądał uroczo i psotnie. Miał metr osiemdziesiąt dwa i był szczupły. Kiedyś mógł uchodzić za wysportowanego, ale dziesięciolecia pracy biurowej zrobiły swoje: mięśnie Lucasa zaczęły wiotczeć, a wypukłość nad paskiem każdego roku coraz bardziej się powiększała. Odetchnęłam głęboko, a potem ruszyłam do salonu, żeby się do niego przyłączyć.

Klapnęłam obok niego na kanapie, starając się sprawiać wrażenie odprężonej. Założyłam nogę na nogę, ale szybko zmieniłam pozycję. Przełożyłam magazyny leżące na stoliku kawowym i starłam niewidoczne okruszki z blatu. Cały czas zbierałam się na odwagę, aby poruszyć temat, którego mój mąż uparcie unikał. Jeszcze raz nabrałam powietrza w płuca.

– Moglibyśmy porozmawiać? – spytałam.

– Jasne. – Lucas nie podniósł nawet wzroku znad ekranu telefonu.

– O Noahu.

Zesztywniał jak zawsze, gdy wspominałam to imię.

– A o czym tu rozmawiać? – spytał.

Niemożliwe, żeby nie wiedział o zbliżającym się końcu rehabilitacji Noaha – bez względu na to, jak bardzo starał się nie interesować tym, co działo się z jego synem.

– Daj spokój, Lucas. Nie utrudniaj.

– Nie utrudniam. O czym mamy rozmawiać?

– Może o tym, że nasz syn za trzy tygodnie kończy terapię, a my jeszcze nie przedyskutowaliśmy, co zrobimy dalej.

– Jeśli chodzi o mnie, doskonale wiesz, jakie mam zdanie na ten temat.

– Ale to było rok temu. Od tamtej pory o tym nie rozmawialiśmy.

Zignorowałam go, kiedy powiedział, że nie życzy sobie powrotu Noaha do domu po terapii. Minęły wtedy zaledwie dwa miesiące od aresztowania naszego syna i koniec kary wydawał się tak odległy, że w ogóle się tym nie martwiłam. Moim głównym problemem było to, jak Noah przetrwa odsiadkę w towarzystwie kryminalistów i dewiantów seksualnych, czy będzie dobrze sypiał w nowym miejscu i czy będzie mu smakować tamtejsze jedzenie. Zastanawianie się nad tym, co zrobimy, kiedy już wyjdzie, było najmniejszym problemem.

– Nie zmieniłem zdania – oświadczył Lucas, nadal wlepiając wzrok w telefon. Miałam ochotę wytrącić mu go z ręki.

– Chyba żartujesz? – Z trudem zachowałam spokój.

Westchnął głęboko.

– Nie chcę się znowu wdawać w tę samą dyskusję. Proszę cię, nie zaczynaj.

– Nie zaczynaj? Niczego nie zaczynam. Musimy się przygotować i zastanowić nad tym, co zrobimy. Noah wychodzi, czy tego chcesz, czy nie. Dałam ci mnóstwo czasu na udawanie, że nasz syn nie istnieje, ale nie da się tego dłużej ciągnąć. Nie, kiedy się tu pojawi. Będziesz musiał się z nim spotkać i, o zgrozo, być może nawet porozmawiać.

Zaraz po tym, jak Noah został osadzony w poprawczaku, zmuszałam Lucasa do jeżdżenia ze mną na weekendowe odwiedziny oraz sesje rodzinne, ponieważ terapeuci podkreślali, jak istotną rolę w procesie rehabilitacji odgrywają rodziny. Lucas był uczuciowym mężczyzną, ale podczas naszych wizyt z trudem się zmuszał do kontaktu fizycznego z Noahem. Ściskał na przywitanie jego dłoń, bardzo formalnie, jakby witał się po raz pierwszy z kolegą po fachu. Prawie nie patrzył na syna: omiatał go wzrokiem, a potem spoglądał w bok, nie potrafiąc ukryć wzgardy i obrzydzenia. Odzywał się wyłącznie, gdy go o to proszono podczas sesji rodzinnych, ale nasze prywatne spotkania z Noahem spędzał w milczeniu.

Kiedy po raz pierwszy symulował chorobę, żeby wymigać się od kolejnej wizyty, odetchnęłam z ulgą. Chociaż wszyscy eksperci wciąż powtarzali, jak ważne dla wyzdrowienia Noaha jest wsparcie jego rodziny, uważałam, że ojciec, który patrzy na niego jak na pariasa, nie mógł pomóc. Lepiej byłoby, żebym odwiedzała go sama. Przyszedł kolejny weekend i Lucas powiedział, że musi zostać w domu, aby pomóc Katie z jej projektem naukowym. Przystałam na to ochoczo. Kolejnego tygodnia nie fatygował się już ze znajdowaniem wymówek, a ja udałam, że tego nie zauważam. Nie rozmawialiśmy o tym więcej. Co niedziela jeździłam do Noaha sama, a Lucas nigdy nie pytał mnie o przebieg wizyty. Wkrótce jego milczenie rozciągnęło się na wszystkie aspekty życia związane z Noahem.

Próbowałam nie gniewać się za to nastawienie. Jego reakcja była i tak lepsza niż niektórych innych ojców. Nie zachował się jak tata Jamara Pickneya, który władował synowi kulkę w łeb, gdy dowiedział się, że ten wykorzystywał seksualnie swoją siostrę, ani jak tamten człowiek z Detroit, który poderżnął swojemu synowi gardło za to, że robił nagie zdjęcia kuzynkom i sprzedawał je potem w sieci.

W spotkaniach grupowych w Marsh brało udział tylko dwóch ojców. Większość dzieciaków nie miało taty jeszcze przed popełnieniem przestępstw, a jeśli nawet, to po zapadnięciu wyroków tatusiowie zerwali emocjonalną więź ze swoimi synami lub zwyczajnie zniknęli. Matki, które tam poznałam, zapewniały mnie, że faceci całkiem inaczej radzą sobie z takimi sprawami. Były przekonane, że Lucas potrzebuje po prostu czasu i przestrzeni, żeby wszystko sobie ułożyć w głowie i że koniec końców to mu się uda. Dałam mu więc czas i przestrzeń, ale teraz okres unikania się skończył.

– W porządku. Porozmawiajmy o tym, gdzie będzie mieszkał – powiedział Lucas, wyłączając telewizor i odkładając telefon na stolik kawowy.

– Ma siedemnaście lat. Gdzie niby miałby mieszkać? – Chociaż bardzo się starałam, nie potrafiłam ukryć emocji w głosie.

– Moglibyśmy mu pomóc w procesie emancypacji. Sprawdzałem to i sprawa wydaje się dość prosta, jeśli rodzice wyrażają zgodę. Trzeba tylko wypełnić formularz, napisać, że wszystkie strony zgadzają się na emancypację, i przedłożyć podanie sędziemu, żeby przystawił pieczątkę zezwalającą. Potem Noah będzie mógł żyć na własny rachunek. To naprawdę proste. – Jego głos był wyprany z uczuć.

– Doprawdy? – Z kolei ja nie potrafiłam zachować obojętności. – A jak niby ma żyć samodzielnie? Jaką pracę dostanie, skoro nie skończył szkoły? Nie wspominając o tym, że znajdzie się na liście przestępców seksualnych, zapomniałeś o tym? Nie będzie mógł nawet korzystać z internetu podczas kolejnych napadów choroby.

– No to musi coś wymyślić.

Jak Noah miał to zrobić bez żadnej pomocy? I jak Lucas mógł w ogóle myśleć o wypuszczeniu go w wielki świat całkiem samego, gdy nasz syn nie miał nawet podstawowych umiejętności, które pomogłyby mu przetrwać? Nadal był tylko dzieckiem.

Ujął moje dłonie.

– Wiem, że go kochasz i że to dla ciebie bardzo trudne.

Wyszarpałam ręce z jego dłoni.

– Ja go kocham? A co z tobą? Zachowujesz się, jakby był obcym człowiekiem. Jakby nie był twoim synem. A to wciąż jest twoje dziecko, Lucasie.

– Przestał nim być w chwili, gdy zgwałcił te dziewczynki. – Usta mojego męża zacisnęły się w wąską kreskę.

– Nie zgwałcił ich. Nie mów tak – warknęłam.

Istniała różnica między gwałtem a tym, co zrobił Noah. Dotykał ich, ale nie zgwałcił. Gwałt to co innego, a ja kurczowo czepiałam się absolutnie wszystkiego, co oddzielało Noaha od potworów. Popełnił błąd, to wszystko. Jeden błąd. Wszyscy w młodości je popełnialiśmy.

– Uspokój się – powiedział Lucas.

Ale nie chciałam się uspokoić. Pragnęłam, żeby mojemu mężowi zależało na jego synu tak samo jak mnie, tak jak kiedyś mu zależało. Tymczasem on zachowywał się w taki sposób, jakby przeszłość się nie liczyła i wymazał z pamięci wszystkie wspomnienia, które kiedyś w sobie pielęgnował. Jak mógł zapomnieć tę chwilę, gdy rozpłakał się po przyjściu Noaha na świat albo jak spędził z nim całą noc pod prysznicem, gdy mały zachorował na krup. Piszczał z radości jak dziecko, kiedy Noah postawił pierwszy krok, i nauczył go jeździć na rowerze bez bocznych kółek, gdy nasz synek miał zaledwie cztery lata. Jak mógł wyprzeć z pamięci radość i dumę, gdy Noah po raz pierwszy nazwał go tatusiem – i wszystkie kolejne ważne wydarzenia? Każdego lata trenował drużynę bejsbolową syna, od kiedy ten skończył cztery lata i nigdy, nawet podczas sezonu składania deklaracji podatkowych, gdy miał najwięcej pracy, nie opuścił żadnych zawodów pływackich. W biurze całą ścianę miał kiedyś wyklejoną twórczością artystyczną Noaha – od przedszkolnych malunków palcami do autoportretu wykonanego już w liceum na lekcji plastyki. Teraz wszystkie te obrazki zniknęły, odsłaniając nagą ścianę z kawałkami taśmy klejącej przypominającymi minione czasy.

Lucas widział wyłącznie to, co zrobił Noah, ale mnie jego czyn nie przesłaniał faktów. Był naszym synem i nie mogliśmy tak po prostu się od niego odwrócić. Wystarczy, że społeczeństwo to zrobi – my nie mogliśmy.

– Jak możesz kazać mu żyć gdzieś poza domem? To okrutne.

– Ja tylko chronię rodzinę. – Zacisnął zęby. Miał taką samą linię żuchwy jak Noah.

– Noah też jest częścią rodziny i jeśli przyszedłbyś na którekolwiek ze spotkań, dowiedziałbyś się, jakie to ważne, żebyśmy go wspierali. Wszystkie statystyki mówią, że to jeden z najważniejszych czynników wspomagających rehabilitację. Najistotniejszy element. Musimy mu pomóc, zaoferować pomoc. To…

– Nie może mieszkać w naszym domu. Nie narażę Katie na niebezpieczeństwo.

Na wspomnienie córki obawa ścisnęła mi żołądek. Nasz Fistaszek. Była filigranowa i delikatna, z drobną twarzyczką i przenikliwym spojrzeniem niebieskich oczu, wciąż obserwujących i poznających otaczający ją świat. W przeciwieństwie do większości dzieci w naszej rozszerzonej rodzinie usuwała się w cień, była boleśnie nieśmiała i nigdy nie lubiła znajdować się w centrum zainteresowania.

Przewróciłam oczami i pokręciłam głową.

– Nigdy nie skrzywdziłby Katie. Nigdy.

– Ona jest w tym samym wieku co tamte dziewczynki.

– Tak, ale już z nim lepiej – odparłam z przekonaniem i nadzieją, że moje słowa się spełnią. – We wtorek mam spotkanie z jego terapeutami, żeby opracować plan bezpieczeństwa. Powinieneś ze mną pójść.

Uniósł brwi.

– Skoro już z nim lepiej, to dlaczego potrzebujemy planu bezpieczeństwa?

Nie rozumiał. Istotą planu bezpieczeństwa było między innymi to, aby trzymać Noaha z dala od sytuacji, w których mógłby wyglądać na podejrzanego, nawet gdyby nic nie zrobił.

– Możemy założyć w jej drzwiach zamek, tak jak na początku. W jego drzwiach zresztą też. Może taki, który zamyka się tylko z zewnątrz? Poza tym będziemy pilnować, żeby nigdy nie byli razem bez nadzoru.

Lucas zsunął się z kanapy i objął mnie ramieniem.

– Posłuchaj tylko, co mówisz. Czy rozumiesz, co sugerujesz? Zamki w drzwiach? Nieustanna kuratela? I co, zamykanie jego drzwi z zewnątrz? Czyli po prostu będziemy go trzymali co noc w zaryglowanym pokoju i wypuszczali nad ranem jak więźnia? Co to za życie dla niego i dla nas wszystkich?

Przygryzłam wewnętrzną stronę policzka, próbując powstrzymać się od płaczu. Nienawidziłam całej tej sytuacji. To chyba nigdy już nie stanie się łatwiejsze.

Siedzieliśmy w milczeniu, wpatrując się w pusty ekran telewizora, pogrążeni w rozmyślaniach o tym, jak wyglądało kiedyś nasze życie i rodzina, marzenia i nadzieje, jakie wiązaliśmy z naszymi dziećmi. Wir depresji groził mi całkowitym wciągnięciem, ale nie zamierzałam mu się poddać. Już raz dotarłam do dna i ledwie wydostałam się na powierzchnię. Nie chciałam powtórki.

– Nie mogę pozwolić, żeby mieszkał sam. Nadal jest tylko dzieckiem. – Zbyt długo powstrzymywane łzy spłynęły mi wreszcie po policzkach.

– Możesz z nim zamieszkać.

Poderwałam głowę.

– O czym ty mówisz?

– Możecie znaleźć dla siebie jakieś mieszkanie, nawet w pobliżu, żebyś mogła widywać Katie, kiedy tylko chcesz. – Odetchnął głęboko.

– Chyba żartujesz? – Zerwałam się z kanapy, odtrącając jego ramię, i zaczęłam nerwowo spacerować po pokoju. Nie mogliśmy rozdzielić naszej rodziny. Wystarczająco długo nie byliśmy w komplecie. Czekałam na ten dzień osiemnaście miesięcy. Lucas doskonale wiedział, jak bardzo się cieszyłam na powrót Noaha do domu i na to, że wszyscy znów będziemy razem. Jak mógł być tak bezduszny?

– Wiem, że to brzmi idiotycznie, ale jeśli się nad tym zastanowisz, to wcale nie takie głupie. Poprzedniej nocy oglądałem program o rodzinie, która miała córkę ze schizofrenią. Dziewczyna była agresywna i wciąż wpadała w psychozy. Podczas kolejnych epizodów zaczęła atakować młodszego brata. Nie mogli mieszkać razem, bo rodzice obawiali się, że córka w końcu poważnie skrzywdzi chłopca. Przenieśli się więc do dwóch mieszkań w obrębie tego samego kompleksu mieszkalnego. W jednym mieszkała córka, w drugim syn, rodzice zaś krążyli między nimi. Nadal spędzali czas jako rodzina, ale chłopiec dzięki temu był bezpieczny.

Nie mogłam uwierzyć, że rozważamy kwestię chronienia Katie przed Noahem. Uwielbiał ją od chwili, gdy powiedzieliśmy mu, że zostanie starszym bratem. Miał dziesięć lat, kiedy się urodziła, i nalegał, abyśmy nauczyli go wszystkiego, co potrzebne, aby zajmować się małą. Zmieniał jej pieluszki jak fachowiec i karmił ją z butelki, jakby robił to całe życie. Byliśmy ogromnie wdzięczni losowi za tę dodatkową parę pomocnych rąk, bo w przeciwieństwie do niego Katie była trudnym dzieckiem, które nigdy nie kładło się do łóżka bez walki i spało najwyżej kilka godzin.

Noah potrafił leżeć obok niej całymi godzinami. Czytał jej książki i umilał czas zabawą. Katie była nim urzeczona i bardzo szybko stał się jej faworytem. Szukała go wzrokiem zawsze, gdy słyszała jego głos, a gdy nauczyła się chodzić, szła za nim wszędzie, z pokoju do pokoju. Jej pierwszym słowem było „No-nah” i do dziś czasem tak na niego woła.

W odróżnieniu od Lucasa Katie błagała mnie co tydzień, żebym zabrała ją w odwiedziny do brata, ale prowadzący ośrodek zezwalali na wizyty rodzeństwa wyłącznie podczas zaaranżowanych wcześniej comiesięcznych przepustek. Katie stworzyła kalendarz, w którym dni wizyt u brata zakreśliła różowymi serduszkami. Przypięła go na tablicy w swoim pokoju. Co tydzień szykowała dla Noaha paczki wypełnione listami i rysunkami, które robiła specjalnie dla niego. Podczas wizyt zawsze serdecznie go ściskała, a w drodze powrotnej płakała z tęsknoty. Wiedziałam, że tak jak ja będzie załamana, jeśli po powrocie Noah nie zamieszka z nami wszystkimi. Jak mieliśmy jej to wytłumaczyć?

W jaki sposób miałam funkcjonować bez niej? Nieobecność Noaha wysysała ze mnie całą energię, ale Katie doładowywała moje akumulatory. To ona sprawiała, że co dzień wstawałam z łóżka, chociaż tak naprawdę miałam ochotę nakryć się kołdrą na głowę i tak już zostać. Jej zajęcia organizowały moje życie i trzymały mnie mocno na ziemi, kiedy wszystko inne wymykało się spod kontroli. Za wszelką cenę chciałam osłaniać ją przed tragedią i chronić jej niewinność tak długo, jak się da, więc robiłam dobrą minę do złej gry i starałam się utrzymać w jej życiu porządek i rutynę.

Co bym zrobiła bez codziennego przygotowywania dla niej kanapek z dżemem i masłem orzechowym na lunch i upewniania się, że strój baletowy jest zawsze w porę wyprany? Jak miałam sobie poradzić bez całowania jej w czoło każdego wieczora przed snem? Co się stanie, kiedy koszmary senne przebudzą ją w środku nocy, a mnie nie będzie na miejscu, żeby położyć się obok i uśpić ją, gładząc delikatnie po plecach?

Noah również będzie cierpiał bez niej. Ona jedna potrafiła wywołać u niego uśmiech i ożywić go niezależnie od tego, jaki miał nastrój. Na pewno domyśli się, że nie ufamy mu na tyle, aby mógł zamieszkać pod jednym dachem ze swoją siostrą. W jaki sposób wpłynie to na jego stan psychiczny?

W ciągu ostatnich osiemnastu miesięcy przekonałam się jednak, że jestem dużo silniejsza, niż przypuszczałam. Moje dotychczasowe życie było proste i bezstresowe i nigdy nie podejrzewałam siebie o zdolność przetrwania tego typu katastrofy bez kompletnego i nieodwracalnego załamania się. Nie było żadnych poradników o tym, co robić, gdy twój syn okazuje się przestępcą seksualnym, więc musiałam sama temu sprostać. Było to niczym żmudna wędrówka przez ciemny tunel, samotnie, w całkowitej ciemności, na oślep macając rękami i modląc się o choćby cień światełka rozjaśniającego koniec drogi. Nadzieję na to porzuciłam już dawno temu, ale gdy wystarczająco intensywnie wpatrywałam się w ciemność, zawsze coś oświetlało moje kolejne kroki. Czy Lucas miał rację? Czy tak właśnie miał wyglądać kolejny etap życia naszej rodziny?

Wypuściłam powietrze z płuc; nawet nie zdawałam sobie sprawy, że wstrzymuję oddech.

– W porządku – odparłam. – Jak to sobie wyobrażasz?

 

 

 

[1] Szkoła alternatywna i poprawczak w Van Wert w Ohio dla dzieci w wieku 10–17 lat, ze specjalnym programem dla młodocianych przestępców seksualnych (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

 

 

 

 

 

2

 

 

 

 

 

Rozejrzałam się po czteropokojowym lokum, które wkrótce miało się stać nowym domem dla mnie i Noaha. Nie mieszkałam w ten sposób od czasów college’u i zapomniałam, jak ciasne potrafią być takie mieszkania. Wybrałam je, mimo że było przy jednej z najruchliwszych ulic miasta, ponieważ znajdowało się niedaleko domu Lucasa. Już zaczęłam myśleć o tym jako jego domu. Dywan w moim mieszkaniu był stary i zniszczony, poplamiony wspomnieniami życia innych ludzi. Ściany pomalowane na brudnozielony kolor pokrywała warstwa żółtawego nalotu po poprzednim lokatorze-palaczu. Przekonałam jednak właściciela, aby pozwolił mi odmalować to miejsce. Przystał na to dość szybko, ponieważ obiecałam, że sama kupię farbę i wszystko odnowię. Świeża warstwa bieli wyglądała schludnie i pomogła usunąć zapach dymu tytoniowego.

Pokój Noaha również pomalowałam na biało. Zastanawiałam się, czy nie użyć innego koloru, ale nie chciałam zakładać, że nadal lubi niebieski. Niech sam zdecyduje, a kiedy już się zadomowi, może razem przemalujemy jego sypialnię w ramach weekendowego projektu. Zrobiłam, co mogłam, aby uczynić ten pokój przytulnym, mimo że był naprawdę malutki.

Kiedy po skazaniu Noaha musieliśmy wyprowadzić się z naszego domu w Buffalo Grove, Lucas spakował wszystkie rzeczy naszego syna w pudełka i nigdy nie przeniósł ich do nowego domu. Zostały w garażu – jedyne nieoznaczone pudła. Przeglądanie rzeczy Noaha było niczym wycieczka w przeszłość. Wyciągnęłam jego trofea i medale z zawodów lekkoatletycznych i pływackich. Był urodzonym atletą i świetnie się spisywał we wszystkich dyscyplinach sportu. Zwykliśmy żartować, że chyba został adoptowany, ponieważ oboje z Lucasem mieliśmy koszmarnie nieskoordynowane ruchy i byliśmy niezgrabni. Lucas uwielbiał oglądać zawody, ale nigdy nie był w stanie uprawiać żadnego sportu na dobrym poziomie. Promieniał z dumy, obserwując zmagania Noaha i realizując swoje marzenia poprzez syna.

Ja również lubiłam przyglądać się konkursom, chociaż niespecjalnie lubiłam sport – ale wszyscy uwielbiali oglądać pływającego Noaha. W szkole średniej zaczął przyciągać tłumy kibiców swoją kontrolą nad wodnym żywiołem. Zupełnie jakby rozumiał wodę jak nikt inny. W jego ruchach nie było najmniejszego wahania. Smukłe ciało przecinało wodę z płynnością i gracją, ruchy miał precyzyjne, zamach za zamachem, czysta perfekcja. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek jeszcze zasiądę na trybunach, kibicując mu po zakończeniu wyścigu.

Ustawiłam trofea na półce, którą zamontowałam poprzedniego dnia, a medale zawiesiłam na haczykach poniżej. Wstążki były głównie niebieskie, ale znalazło się również kilka czerwonych i zielonych; chociaż najbardziej lubił pływać, był również utalentowanym biegaczem. Setki godzin spędzonych na basenie zapewniło mu niesamowitą wytrzymałość i od ósmej klasy biegał w sztafecie, dwa lata z rzędu prowadząc swoją drużynę do wygrania mistrzostw stanowych. Przesunęłam palcami po wstęgach, zanosząc w duchu modły do Boga, w którego chyba już nie wierzyłam, aby pomógł mojemu synowi odnaleźć drogę do sportów, które kiedyś tak kochał.

Rozplątałam kable od PlayStation, zastanawiając się, czy powinnam zostawić je w pudełku, czy spróbować jakoś podłączyć. Warunki zwolnienia warunkowego nie zezwalały na korzystanie z internetu, a ja nie wiedziałam, czy ta konsola wymaga podłączenia do sieci (chociaż byłam przekonana, że jednak tak). Co Noah zrobi bez dostępu do swoich gier wideo? Pomagały mu pokonać stres po szkole i w każdej innej sytuacji. Wreszcie wetknęłam PlayStation wraz z grami na dno szafy – nie potrzebował kolejnego codziennego przypomnienia o czymś, co stracił.

Posłałam, a potem poprawiłam jego łóżko, starając się, żeby wyglądało idealnie, ale nadal coś było nie tak. Stary kocyk Noaha, czerwony w granatowe paski, w ogóle tu nie pasował. Chciałam kupić synowi nowy pled, ale nie stać mnie było aż do wypłaty w przyszły piątek. Naprawdę sporo czasu zajęło mi nauczenie się, jak żyć od wypłaty do wypłaty, ponieważ nie musiałam tego robić od wczesnych lat małżeństwa. Czułam się dziwnie, znów pracując, chociaż minęło już przecież dziewięć miesięcy. Byłam zmuszona do powrotu do pracy, aby pomóc w opłacaniu rehabilitacji Noaha, ponieważ wszystkie nasze oszczędności poszły na wynagrodzenie dla prawników i koszty rozpraw sądowych. Leczenie zostało narzucone odgórnie, ale to rodzina musiała ponieść jego koszty – a nie było ono tanie.

Przed urodzeniem Noaha pracowałam na pełny etat jako pielęgniarka w szpitalu Providence, ale kiedy przyszedł na świat, stałam się typową gospodynią domową. Uwielbiałam być pielęgniarką, ale gdy tylko test ciążowy pokazał dwie czerwone kreski, zaczęłam planować karierę pełnoetatowej mamy. Zawsze chciałam nią zostać. W dzieciństwie bawiłam się w dom i robiłam to w tajemnicy na długo po tym, jak moje przyjaciółki pozbyły się swoich lalek.

Dzień, w którym dowiedziałam się, że jestem w ciąży, był najszczęśliwszy w moim życiu. Wiele kobiet narzeka, że muszą zostać w domu i zajmować się dziećmi, chociaż tęsknią za pracą i dawnym życiem. Ja nigdy się tak nie czułam, nawet gdy było mi ciężko. Uwielbiałam swoją rolę najważniejszej opiekunki w życiu moich dzieci i nie wyobrażałam sobie, że mogłabym powierzyć je jakiemuś innemu wychowawcy, żeby wrócić do pracy. Dzięki temu byłam osobą, która nakarmiła je po raz pierwszy stałym pokarmem, mogłam klaskać, gdy stawiały pierwsze kroki, zamiast słuchać opowiadań o tym. Chciałam znać swoje dzieci lepiej niż ktokolwiek inny, a to nie byłoby możliwe, gdybym widywała się z nimi zaledwie przez kilka godzin dziennie.

Gdy zaczęły się piętrzyć rachunki i wezwania do zaległych spłat, Lucas dyskretnie sugerował, że być może nadszedł czas, abym wróciła do pracy. Im bardziej wzrastały zobowiązania, tym szybciej jego aluzje zaczęły zmieniać się w żądania. Ja jednak nie mogłam zmusić się do powrotu do pracy w szpitalu ze względu na Katie. Chciałam być przy niej, angażować się w jej życie tak samo, jak wcześniej w życie Noaha. Poszczęściło mi się i znalazłam pracę jako transkrybent medyczny, dzięki czemu mogłam pracować w domu. Nie zarabiałam wprawdzie nawet w połowie tyle, ile pielęgniarka, ale wystarczyło, żeby opłacić rachunki i wyjść na prostą.

Weszłam do mojej sypialni. W pokoju Noaha stały meble przywiezione z jego dawnego pokoju, ale ja nie miałam nic. Nie potrafiłam uzasadnić zakupu nowych mebli w sytuacji, którą postrzegałam jako chwilową. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, spędzimy tu tylko rok, dopóki Noah nie rozpocznie studiów – a przez tyle czasu mogłam się poświęcić. Moje łóżko było właściwie dmuchanym materacem, którego używaliśmy podczas rodzinnych kempingów. Przykryłam go tylko kocem, dla większej wygody. Wszystkie ubrania leżały złożone w podwieszonych przegródkach w szafie, bo nie miałam komody.

Przez chwilę powspominałam nasz dom. Rzadko mi się to zdarzało, ponieważ nieodmiennie robiło mi się wtedy smutno. Moje życie na zawsze zostało podzielone na „przed” i „po”. Nienawidziłam tej nowej egzystencji i kochałam swoje „poprzednie” życie w Buffalo Grove, gdzie czułam się niemal jak w raju i miałam wszystko, czego pragnęłam: oddanego męża, dwoje zdrowych, uroczych dzieci i życie poświęcone zajmowaniu się nimi.

Poznaliśmy się z Lucasem podczas mojego pierwszego roku studiów, gdy jako wolontariusze budowaliśmy dom w ramach przedsięwzięcia Habitat for Humanity[2]. On był kierownikiem projektu i przez wiele tygodni wspólnej pracy opowiadał mi o rzeczach niezwiązanych z budownictwem. Ze zdziwieniem dowiedziałam się, że wychował się w małym miasteczku w Wisconsin, zaledwie kilka godzin drogi stąd, w którym ja również spędziłam dzieciństwo. Większość ochotników zjechała się na budowę z różnych stron kraju, a ponieważ byliśmy jedynymi miejscowymi, zaprzyjaźniliśmy się jako ludzie wychowani na Środkowym Zachodzie i jako jedynacy. Nasz związek rozwijał się powoli i wraz z upływem lata zaczęłam się zastanawiać, czy kiedykolwiek zaprosi mnie na randkę.

Przez całą szkołę chodziłam z moją sympatią z dzieciństwa. Od trzynastego roku życia byłam przekonana, że wyjdę za tego chłopaka za mąż. Był rok starszy ode mnie i zerwał ze mną tydzień po zakończeniu liceum. Powiedział, że chce być wolny, żeby w pełni cieszyć się studenckim życiem. W ten sposób złamał mi serce, wiedziałam bowiem, że to kod oznaczający chęć spotykania się z innymi dziewczętami. Przez ostatni rok liceum byłam załamana i absolutnie nie chciałam się z nikim umawiać.

Wróciłam do randkowania po dostaniu się na studia i dość szybko zrozumiałam, że tego nienawidzę. Nie interesowały mnie znajomości na jedną noc ani niezobowiązujące związki. Byłam staroświecka i umawianie się na randki postrzegałam głównie jako sposobność znalezienia przyszłego męża. Nie chciałam tracić czasu na nikogo, kto nie był zainteresowany poważnym związkiem. Lucas różnił się od pozostałych facetów, których poznałam. Zawsze wspominał o małżeństwie i rodzinie. Był skoncentrowany i ambitny, nie miał czasu na rozrywki życia studenckiego. Był praktyczny, purytański i robił magisterkę z księgowości. A kiedy już zaczęłam myśleć, że na zawsze pozostanę w kategorii jego „przyjaciół”, zaprosił mnie na kolację.

Nie było żadnych fajerwerków ani rozkochanych spojrzeń, ale już po tej pierwszej randce wiedziałam, że to on jest moim wybrankiem. Czułam się przy nim jak wtedy, gdy siadałam na kanapie owinięta w koc, czytając ulubioną książkę. Nasz związek rozpoczął się łatwo i bez wysiłku. Jeszcze tego samego roku przedstawił mnie swoim rodzicom w czasie świąt Bożego Narodzenia. Zaręczyliśmy się po sześciu miesiącach. Tak samo jak ja, Lucas bardzo chciał rozpocząć wspólne życie.

Mieszkaliśmy wtedy w centrum Chicago, ale planowaliśmy po ślubie przenieść się na przedmieścia. Chcieliśmy, aby nasze dzieci dorastały w okolicach, gdzie mogą bawić się na ulicy i samodzielnie iść do sklepu po mleko, tak jak my to robiliśmy w dzieciństwie. Zależało nam, żeby nie ominęły ich doświadczenia, które sami ceniliśmy w dzieciństwie, jak swobodne bieganie po okolicy, wspinanie się na drzewa, łapanie robaczków świętojańskich i sprzedawanie domowej lemoniady na stoliku przy domu. Musiało być to miejsce, gdzie policjanci byli przyjaciółmi i wołało się ich po to, żeby wymienić kilka kart futbolowych podczas sezonu. Oboje wiedzieliśmy, że świat nie jest bezpiecznym miejscem, ale chcieliśmy jak najdłużej chronić niewinność naszych pociech.

Buffalo Grove było doskonałym miejscem do budowania rodziny. Miła okolica, zamieszkana głównie przez ludzi z klasy średniej, trzydzieści mil od Chicago. Przeprowadziliśmy się tam zaraz po ukończeniu przeze mnie studiów. Nasz dwupoziomowy dom stał na końcu spokojnej uliczki, gdzie wszystkie budynki wyglądały tak samo. Była to zwarta społeczność osiedlowa. Tego właśnie pragnęliśmy: pięknych domów, ulic osłoniętych rzędami drzew, bezpiecznej okolicy i przyjaznych twarzy, niedaleko atrakcji wielkiego miasta, ale w bezpiecznej odległości od jego niebezpieczeństw.

W swojej naiwności sądziłam, że nikt nie dowie się o tym, co zrobił Noah, ponieważ był gwiazdą naszego małego miasteczka i wszyscy go kochali. Od kiedy skończył dziewięć lat, w lokalnej gazecie pisano o jego osiągnięciach sportowych, zdobytych nagrodach i zainteresowaniu łowców talentu, które wzbudzał już w tak młodym wieku. Ludzie widzieli w nim drugiego Michaela Phelpsa. Nasz kościół organizował wyprzedaże rzeczy używanych i mycie samochodów, a za uzbierane pieniądze sponsorował wyjazdy Noaha na zawody i wynajmował prywatnych trenerów, na których inaczej nie byłoby nas stać. Noah był nie tylko naszym synem – był dzieckiem całej społeczności. Uznałam więc, że jego kłopoty zostaną sprawą, którą zdołamy załatwić między zainteresowanymi rodzinami. Myślałam, że rodzice tamtych dziewczynek wykażą przynajmniej częściowe zrozumienie i współczucie, zwłaszcza że Noah wciąż jeszcze był niepełnoletni.

Po wyznaniu Noaha trzy razy zastanawiałam się nad każdą swoją decyzją. Tak samo było z rozmową z rodzicami dziewczynek. W tamtej chwili wydawało się to właściwym podejściem. Nie mieliśmy pojęcia, do jakiej afery to doprowadzi. Do końca życia będę się zastanawiała, co by się stało, gdybyśmy nigdy nie zorganizowali tego obiadu albo gdybyśmy załatwili wszystko inaczej. Tak się jednak nie stało i nie było już odwrotu.

Postanowiłam powiedzieć o wszystkim rodzicom ofiar, nie pytając o zdanie Lucasa, ponieważ wciąż był wstrząśnięty po wyznaniu Noaha. Ledwie się ruszał i snuł się po domu, jakby ktoś właśnie umarł. Był nieprzytomny z bólu, nie słyszał, kiedy do niego mówiłam. Moje pytania spotykały się z pustym spojrzeniem, a zdania, które udawało mu się sklecić, i tak przeważnie nie miały sensu. Powinnam dać mu więcej czasu, ale za wszelką cenę chciałam załatwić sprawę jak najszybciej, zorganizować wszystkim pomoc, której potrzebowali, i żyć dalej.

Głupio zrobiłam. Spoglądając wstecz na osobę, którą wtedy byłam, litowałam się nad nią. Nie miałam wówczas zielonego pojęcia o prawdziwym życiu. Nadal wierzyłam we współczucie i zrozumienie oraz w to, że właściwe postępowanie zawsze jest nagradzane. Uważałam, że najwłaściwszą rzeczą będzie wyznanie wszystkiego rodzicom dziewczynek, nawet jeśli sposób, w jaki to zrobiliśmy, był niewłaściwy.

Nie znałam zbyt dobrze tych ludzi. Nasze dzieci były w wystarczająco zbliżonym wieku, aby spędzać ze sobą dużo czasu, ale obie dziewczynki uczęszczały do tej samej podstawówki co Katie. Wszyscy chodziliśmy do kościoła Najświętszego Serca, ale my wybieraliśmy mszę poranną, oni zaś popołudniową, więc widywaliśmy ich tam wyłącznie na Boże Narodzenie, Wielkanoc i inne specjalne okazje, kiedy wszyscy wierni gromadzili się na wspólnej liturgii. Nie mogłam tak po prostu zadzwonić i zaprosić ich na obiad bez podania powodu. Powiedziałam im więc, że chcielibyśmy porozmawiać o czymś, co wydarzyło się podczas zajęć pływackich ich córek, nie podałam im jednak żadnych szczegółów. Podkreśliłam jedynie, że jest to spotkanie wyłącznie dla dorosłych. Obie matki próbowały wyciągnąć ze mnie więcej informacji, ale uchylałam się od odpowiedzi i zapewniłam je, że wszystko będzie w porządku, kiedy o tym spokojnie porozmawiamy.

Johnsonowie i Williamsowie przybyli razem, najwyraźniej skontaktowali się przed obiadem i ustalili godzinę przyjazdu. Jim i Michael obejmowali swoje żony w talii, trzymając je blisko siebie. Zazwyczaj spotkanie rozpoczęlibyśmy od kilku drinków w salonie, przed pójściem do jadalni na posiłek, ale nic w tym proszonym obiedzie nie było normalne i wszyscy doskonale o tym wiedzieliśmy, chociaż staraliśmy się zachowywać jak gdyby nigdy nic. Zaprosiłam gości do pokoju. Matki, Nora i Cheryl, wciąż wymieniały spojrzenia nad stołem, a ja gawędziłam o zbliżającym się szkolnym przedstawieniu i o mojej nadziei, że zima nadejdzie jak najpóźniej. Obie pary siedziały po bokach stołu, a Lucas i ja przycupnęliśmy na obu końcach. Spotkanie było bardziej krępujące niż jakakolwiek pierwsza randka, na której byłam.

– Chcecie państwo czegoś do picia? – spytałam. Powietrze było gęste od napięcia.

– Może trochę wody – odparł Jim, mąż Nory.

– Naturalnie. Ktoś jeszcze? – zaczęłam wyliczać dostępne napoje. Nora powstrzymała mnie, kiedy dotarłam do wina.

– Poproszę kieliszek.

– Ja również. – Cheryl uśmiechnęła się do mnie nerwowo.

– A czy ja mogę zmienić zamówienie? – Jim roześmiał się. – Macie coś mocniejszego?

– Oczywiście. – Skinęłam na Lucasa, żeby poszedł za mną do kuchni. Do tej pory stał nieruchomo, wpatrując się w obraz na ścianie, jakby widział go po raz pierwszy, i w ogóle nie starał się porozmawiać z gośćmi i jakoś ich uspokoić. Nie odezwał się ani słowem od chwili, gdy przywitaliśmy ich w progu.

Wyciągnęłam nasze najlepsze wino i burbona – obie butelki trzymaliśmy na wakacje i specjalne okazje. Lucas pomagał, kiedy ja rzucałam się po kuchni, jakby nie należała do mnie.

– To szaleństwo – syknął mi do ucha.

Wręczyłam mu burbona.

– Mógłbyś trochę pomóc, wiesz? Na przykład, gdybyś się odezwał.

– Nie zamierzam udawać, że to jakieś spotkanie towarzyskie. Chcę po prostu, żeby już było po wszystkim. – Chwycił butelkę, odwrócił się i poszedł do jadalni.

Ruszyłam za nim z winem i kieliszkami. Ustawiłam je na stole, nalałam paniom, a Lucas napełnił szklaneczki panów burbonem. Następnie uniósł butelkę do ust i pociągnął długi łyk. Nigdy nie widziałam go pijącego prosto z butelki. Wzdrygnął się z obrzydzeniem i wypił drugi łyk, tym razem już nie reagując. Otarł usta rękawem.

– Dobre – powiedział.

Wszyscy wlepialiśmy w niego wzrok.

– Kochanie, może byś usiadł? – zaproponowałam ze sztucznym uśmiechem przylepionym do twarzy.

Przekrzywił głowę na bok, a w jego oczach błysnęło wyzwanie. Przez chwilę sądziłam, że nie skorzysta z mojej sugestii, ale w końcu powoli opadł na krzesło, nie spuszczając ze mnie wzroku.

– O co tu chodzi? – spytał Jim. Uniósł brwi i wpatrzył się w Lucasa, który odpowiedział mu tępym wyrazem twarzy.

– Przepraszam za tę dziwną atmosferę – przerwałam to mierzenie się wzrokiem. – Chcieliśmy wam oznajmić razem…

– Proszę, niech pani już powie, co jest grane. – Cheryl zacisnęła wypielęgnowane czerwone paznokcie na ramieniu męża, Michaela.

Spojrzałam na Lucasa, który wzruszył ramionami i wychylił resztkę alkoholu w szklaneczce, jakby znajdował się na zabawie studenckiej.

– Rozmawialiśmy o tym z Lucasem i chciałam, żeby państwo wiedzieli, że zrobimy wszystko, aby pomóc waszym dziewczynkom i im to wynagrodzić – zaczęłam drżącym głosem. – Nasze dzieci będą potrzebowały pomocy, aby poradzić sobie z tą sytuacją, i to bardzo ważne, abyśmy zdecydowali razem, tu i teraz, w jaki sposób rozwiązać tę sprawę. – Znów poprosiłam wzrokiem Lucasa o wsparcie. Tym razem spojrzał w bok. – Opłacimy sesje terapeutyczne dla waszych córek… tak długo jak będzie to konieczne. Naprawdę nie musicie się martwić o pieniądze.

– O czym pani mówi? – Jim odepchnął się na krześle od stołu tak mocno, że zatrzęsły się kieliszki.

– Dlaczego mielibyście płacić za terapię dla naszych dzieci? – spytała Cheryl, nic nie rozumiejąc.

– Trudno o tym mówić. Nie sądzę, aby ktokolwiek z nas miał kiedyś do czynienia z czymś takim – odparłam.

Nadal myślałam o nas wszystkich jako o zespole. Byliśmy grupą rodziców, których dzieci przeszły przez coś okropnego i którzy mieli pracować razem, aby wyciągnąć ich z tego, bo przecież chcieliśmy dla nich tego samego, prawda? Ależ byłam głupia.

Oczy Cheryl zwęziły się w szparki.

– A co się właściwie stało?

Lucas wpatrzył się w szklankę z burbonem, a ja pożałowałam, że nie siedzę wystarczająco blisko, żeby kopnąć go pod stołem. Przełknęłam gulę, która urosła mi w gardle. W ustach miałam sucho, więc chwyciłam kieliszek z winem i upiłam łyk w nadziei, że to pomoże. Oczywiście nie pomogło. Odchrząknęłam. I jeszcze raz.

– Macie takie cudowne córki. Noah naprawdę bardzo lubił z nimi pracować. Ja…

– Powiedzcie nam, o co chodzi – przerwał mi twardo Michael. Skończyło się udawanie, że spotkaliśmy się tu w celach towarzyskich.

Otworzyłam usta, ale nic się z nich nie wydostało. Próbowałam i próbowałam, ale nie potrafiłam zmusić się do wypowiedzenia tych słów. To by oznaczało, że stały się prawdą, której nie zdołam cofnąć. Wszyscy wpatrywali się we mnie z wyczekiwaniem.

– Nasz syn molestował wasze córki podczas treningów pływackich – oznajmił nagle Lucas.

Pokój zawirował, a potem się zatrzymał. W powietrzu nadal wisiały słowa Lucasa. Nikt się nie odezwał. Na początku wszyscy siedzieli nieruchomo. Pierwszy ocknął się Jim – zaczął oglądać się za siebie, wychylając się w kierunku korytarza, jakby oczekiwał, że pojawi się tam ktoś z kamerą i powie mu, że to wszystko to żart. Nora siedziała obok niego z dziwacznym uśmiechem przyklejonym do twarzy i wpatrywała się w Lucasa bez zmrużenia powieki. Cheryl szarpnęła Michaela za ramię, chcąc go wyrwać z zaskoczenia, błagając go, żeby coś zrobił.

Lucas wstał i odepchnął swoje krzesło.

– Bardzo mi przykro. Tak jak powiedziała Adrianne, zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby pomóc waszym córkom. Zapłacimy za terapię, cokolwiek. – Zgarbił się i zwiesił głowę. – Przepraszam.

Chwycił butelkę ze stołu i wyszedł z pokoju, odprowadzany naszymi spojrzeniami. Gdzie się wybierał? Co zamierzał zrobić? Drzwi wejściowe otworzyły się i zamknęły, a za chwilę usłyszeliśmy odgłos uruchamianego silnika samochodowego. Spanikowana, rozejrzałam się po pokoju, szukając odpowiednich słów, jakby były wypisane na którejś ze ścian.

– My też wychodzimy. – Michael chwycił Cheryl za ramię i podniósł z krzesła. Żona wsparła się na nim i oboje ruszyli w kierunku wyjścia. Wyglądała, jakby miała upaść i tylko silne ramię męża ją od tego powstrzymywało. Podreptałam za nimi, mamrocząc przeprosiny.

– Trzymajcie się od nas z daleka – powiedziała, kiedy dotarli do drzwi. Nie zadali sobie trudu, żeby zabrać swoje kurtki. Michael wypchnął ją za próg.

Nora i Jim stali za mną w korytarzu, wpatrując się we mnie z przerażeniem.

– Wyobrażam sobie, co teraz myślicie, i jestem pewna, że macie w głowach najgorszy z możliwych scenariuszy, ale rozmawiałam z Noahem i to było dość niewinne. Po prostu dzieciaki bawiące się w doktora. Oczywiście Noah powinien wiedzieć, że to niewłaściwe, jest przecież starszy. My to wiemy i on również. Nie skrzywdził ich… nie tak, jak sądzicie. Wiem, co sobie wyobrażacie. – Mówiłam tak szybko, że język zaczął mi się plątać. – To znaczy, oczywiście to nie było w porządku i jestem pewna, że dziewczynki były dość zdezorientowane. Noah też jest zagubiony, ale dzieci cały czas przechodzą przez podobne rzeczy. Myślę, że jeśli z nimi porozmawiamy, damy im do zrozumienia, że jesteśmy przy nich, chcemy im pomóc i odpowiemy na wszystkie pytania, będzie dobrze. Jestem pewna, że dziewczynki będą miały wiele pytań. Nie jestem ekspertem, więc nie mam pojęcia, jak na nie odpowiedzieć, ale na szczęście są odpowiedni specjaliści, którzy mogą nam w tym pomóc.

Nora kiwała głową, nawet kiedy skończyłam już mówić. Ciemne włosy opadały jej na twarz. Jim wyglądał, jakby bardzo chciał coś uderzyć, i jestem pewna, że gdyby Lucas tu był, walnąłby właśnie jego.

– Czyli tylko zabawa w doktora, tak? Zwykłe dziecinne zabawy? – spytała Nora.

– Tak, to wszystko. Noah ich nie skrzywdził… to znaczy owszem, skrzywdził je, ale nie w ten sposób, no wiesz. Po prostu… ogólnie. Bo w ogóle nie powinien tego robić.

– Musimy porozmawiać z Maci – powiedział Jim.

– Jesteś pewny? Może nie musimy z nią rozmawiać, skoro Adrianne mówi, że to nic takiego? Nie sądzisz, że gdyby coś Maci niepokoiło, powiedziałaby nam o tym? Zachowuje się całkiem normalnie. – Oczy Nory były okrągłe jak spodki. Ani razu nie mrugnęła.

– Chodź. Nie będziemy o tym przy niej dyskutować. – Spojrzał na mnie gniewnie i pociągnął Norę do drzwi.

Pospiesznie wyciągnęłam ich kurtki z szafy. Spojrzeli na nie z odrazą, jakby nie chcieli dotykać niczego, co znalazło się w naszym domu. Odprowadziłam ich, obiecując, że zabierzemy Noaha na terapię, i zapewniając, że wiem, że to spora dawka informacji dla naszych rodzin, ale wszystko będzie dobrze i z całą pewnością uda się nam wyjść na prostą.

Nie mogłam się bardziej mylić.

Nigdy nie zapomnę pukania do drzwi w tamten niedzielny poranek. Nie miałam pojęcia, kto nas nachodzi o tak wczesnej porze. Podbiegłam do wejścia, owijając się lawendowym szlafrokiem. Wyjrzałam przez wizjer i zobaczyłam dwóch umundurowanych policjantów stojących na ganku. Ogarnęło mnie przerażenie.

Nie pomyślałam wtedy wcale o Noahu. Nigdy nie przypuszczałam, że mógłby zostać aresztowany. Dzieci nie wsadza się do więzienia, chyba że popełniły jakąś potworną zbrodnię, a uważałam, że mój syn nic takiego nie zrobił. Pomyślałam, że ktoś musiał umrzeć. Czyżby Lucas wyjechał z domu bez powiadomienia i zginął w wypadku samochodowym, w drodze powrotnej? A może coś przydarzyło się mojej mamie?

– Czy jest pani matką Noaha Coatesa? – spytał wyższy z funkcjonariuszy.

Potaknęłam, nie mogąc wykrztusić ani słowa.

– Przyszliśmy po pani syna.

– Nie rozumiem. Co się dzieje?

– Proszę pani, mamy nakaz aresztowania pani syna.

Na słowo „aresztowanie” poczułam bolesne ściśnięcie w żołądku. Policjanci weszli do domu, nie czekając na zaproszenie. Wbiegli po schodach na górę, jakby już wcześniej tu byli i znali drogę. Lucas spotkał się z nimi na korytarzu, w bokserkach, z rozczochranymi włosami, nadal śmierdząc alkoholem.

– O co chodzi? – spytał.

– Proszę się odsunąć. Przyszliśmy po pana syna. – Przecisnęli się obok niego, jakby nic nie znaczył.

Podbiegłam do drzwi Katie i zasłoniłam je własnym ciałem. Nie chciałam, żeby wtargnęli do jej pokoju i przestraszyli naszą córeczkę. Wskazałam palcem na przeciwną stronę korytarza.

– To jest jego pokój.

Otworzyli drzwi bez pukania.

– Noah Coates?

Czekałam na dźwięk jego głosu, ale on milczał. Funkcjonariusze wyciągnęli go z pokoju, z rękami skutymi z tyłu kajdankami i pochyloną głową. Jego długie ciemne loki opadały mu na twarz. Wyglądał na pokonanego i zrezygnowanego. Nie obejrzał się, kiedy wlekli go w dół po schodach.

– Noah, wszystko będzie dobrze! – zawołałam za nim, ruszając na parter. Policjanci zaczęli odczytywać mu jego prawa. Serce biło mi w piersi jak oszalałe. – Wszystko jakoś załatwimy. Kocham cię. Wszystko będzie dobrze. Kocham cię, słoneczko.

– Masz prawo do zachowania milczenia. Wszystko, co powiesz, może zostać użyte przeciwko tobie w sądzie. Masz prawo do adwokata…

I już ich nie było. Ze szlochem osunęłam się na podłogę holu.

Cała historia rozeszła się po mieście z prędkością światła. Mówiono o tym w wiadomościach lokalnych. Nie podano wprawdzie nazwiska Noaha, ponieważ był nieletni, ale tak naprawdę nie miało to znaczenia. Wszyscy i tak już wiedzieli. Historie stawały się coraz barwniejsze i dalsze od prawdy, jak to zwykle bywa z plotkami. W którymś momencie pojawiła się nawet opowieść, że Noah należał do jakiejś sekty i zgwałcił wszystkie swoje uczennice na basenie w ramach inicjacji.

Miałam wrażenie, jakbyśmy nagle przenieśli się w lata 80. i okazało się, że cała nasza rodzina ma AIDS. Ludzie bali się przebywać w pobliżu – zupełnie jakby mogli się zarazić naszą „chorobą”. Patrzyli na nas wilkiem. Nienawidzili mnie i Lucasa równie mocno jak Noaha, bo to my stworzyliśmy potwora, który krzywdził ich dzieci. Stopniowo i bezlitośnie odarto nas z wszelkich wyobrażeń i wspomnień pięknego życia rodzinnego.

Zaczęło się od szkoły. Byłam sekretarzem komitetu rodzicielskiego i otrzymałam list od przewodniczącej, w którym prosiła mnie o rezygnację ze stanowiska i niepojawianie się na zebraniach aż do odwołania. Jej list był uprzejmy w porównaniu z jadowitymi e-mailami od koordynatorki wolontariuszy i organizatorki odwożenia dzieci do szkoły na zmianę. Każda linijka ich tekstu nasączona była jadem. Bardzo jasno dały mi do zrozumienia, że nie jestem już mile widziana podczas jakichkolwiek zajęć z dziećmi.

Na początku tej sprawy popełniliśmy mnóstwo błędów. Największym było wysłanie Noaha do szkoły po otrzymaniu pozwu, ponieważ rozpaczliwie chcieliśmy przywrócić choćby cień normalności. Nie wiedzieliśmy, że normalność dla nas już się skończyła i dawne życie nigdy nie powróci.

Noah zadzwonił do mnie pierwszego dnia o 11.30.

– Hej słonko. Jak ci leci? – Siliłam się na wesołość, udając, że wcale nie płakałam od czasu, gdy odstawiłam Katie na zajęcia.

– Musisz po mnie przyjechać – wyszeptał. – Natychmiast. Spotkamy się na parkingu na tyłach szkoły.

– Kochanie, rozmawialiśmy już o tym. Owszem, to nie będzie łatwe, ale poradzisz sobie z tym. Trochę to zajmie, ale…

– Musisz po mnie przyjechać – syknął.

– Przykro mi, ale nie mogę tego zrobić. – Tak naprawdę nie pragnęłam niczego bardziej, ale wiedziałam, że nie powinnam ratować moich dzieci przed konsekwencjami ich błędów.

– Mamo, proszę. – Głos mu się załamał.

– Powiedziałam, nie. Ja po…

– Jestem cały zakrwawiony. Musisz mnie stąd zabrać.

– Co to znaczy: zakrwawiony?

– Po prostu po mnie przyjedź. Sama zobaczysz.

Rozłączył się.

Popędziłam do szkoły i podjechałam na parking obok boiska futbolowego. Noah pokuśtykał w moim kierunku, zgarbiony, że spuszczoną głową, trzymając się za bok. Wślizgnął się do samochodu, unikając spoglądania na mnie.

– Pokaż no – zażądałam.

– Mamo, nie – jęknął.

Uniosłam mu głowę.

– O mój Boże – westchnęłam przerażona.

Jego twarz poznaczona była zaognionymi purpurowymi pręgami i głębokimi ranami, zupełnie jakby ktoś go ciągnął po ziemi. Lewe oko miał tak spuchnięte, że nie mógł go otworzyć, a pod prawym widniał wielki siniak. Z nosa płynęła mu krew, która ściekała na białą szkolną koszulę. Wargę miał napuchniętą i rozbitą na samym środku. Wyciągnęłam ramię i przytuliłam go.

– Przestań. – Odsunął się pod drzwi i skulił na siedzeniu.

– Co się stało?

Pokręcił głową, krzywiąc się z bólu przy każdym poruszeniu.

– Proszę, Noah, powiedz mi, co się stało. Kto ci to zrobił? – Nie potrafiłam ukryć rozpaczy w głosie.

– To bez znaczenia.

Pokręciłam głową.

– Nieprawda. Powiedz mi, kto to zrobił.

– Napadli na mnie w szatni.

– Drużyna?

Noah był kapitanem drużyny pływackiej i podczas czwartego semestru spotykali się codziennie na krótką sesję pływania.

Pokiwał głową.

– Wszyscy?

Znów potaknął.

– Zostań tutaj. Ja idę do szkoły. Porozmawiam z trenerem Huntem. To niedopuszczalne. – Sięgnęłam po torebkę.

– Mamo, nie idź. Po prostu… nie idź, proszę.

– To nie w porządku. Trener Hunt nie puści takiego zachowania płazem.

Noah chwycił mnie za ramię dłonią o zakrwawionych knykciach.

– On tam był, mamo. Przez cały czas. Przyglądał się wszystkiemu z okna gabinetu.

Poczułam, jakby ktoś wymierzył mi siarczysty policzek. Trener Hunt był dla Noaha niczym drugi ojciec. Prowadził go od szóstej klasy, a podczas wakacji pracował z nim indywidualnie w basenie na tyłach swojego domu. Wiele razy zapraszaliśmy go z żoną na kolację. Zacisnęłam dłonie na kierownicy. Ręce mi się trzęsły, myśli wirowały w głowie.

Noah nie wrócił więcej do szkoły. Zaczęłam go uczyć w domu, podczas gdy oczekiwaliśmy na rozpoczęcie rozprawy, ale ludzie nie chcieli zostawić nas w spokoju. Po mieście chodziły grupki uczniów i rodziców, rozlepiając na drzewach i słupach ogłoszenia ostrzegające: Strzeżcie się tego młodego pedofila. Pod napisem widniało zdjęcie Noaha – to samo, które znajdowało się w albumie z drugiej klasy, kiedy to okrzyknięto go osobą z największą szansą na życiowy sukces, i które przekazaliśmy „Courierowi” po tym, jak Noah zdobył prezydencką nagrodę za postępy w nauce. Na plakatach widniał również numer telefonu, pod który mógł zadzwonić każdy, kto był ofiarą Noaha albo miał jakiekolwiek informacje o sprawie. Widzieliśmy twarz naszego syna wszędzie, gdzie tylko się ruszyliśmy.

Nie mogłam wybrać się na zakupy, żeby ktoś nie patrzył na mnie z wyrzutem. Ludzie odsuwali się, kiedy mijałam ich w przejściu między półkami. Niektórzy kręcili głowami, inni pokazywali mnie palcami i szeptali coś do swoich przyjaciół. Kasjerki nie chciały brać ode mnie pieniędzy, jakby moje banknoty były brudne, i kierowały twarz w bok, jakby zalatywało ode mnie gównem. Pewnego piątku, kiedy stałam w kolejce do kasy bankowej, kobieta, którą pamiętałam z kościoła jako pełniącą posługę w więzieniach, odwróciła się do mnie i spytała, czy jestem mamą Noaha. Ludzie przestali już wtedy ze mną rozmawiać, więc bardzo mnie zaskoczyła.

– T-t-tak, to ja. – Czułam rumieńce występujące mi na policzkach.

Kobieta podeszła bliżej.

– Co pani tu robi? Cała wasza rodzina jest odrażająca. – Splunęła i jej ślina wylądowała na moim czole, a potem ściekła na lewe oko.

W banku było pełno ludzi, wszyscy obserwowali tę scenę. Mężczyzna stojący w kolejce przed kobietą poklepał ją po plecach, jakby właśnie zdobyła punkt w ważnej grze. Nie potrafiłam ukryć wstydu i upokorzenia. Łzy napłynęły mi do oczu. Zaczęłam przedzierać się przez tłum w kierunku wyjścia, unikając ludzi i mamrocząc przeprosiny. Po tym wszystkim przestałam nawet tankować w Buffalo Grove, a po zakupy jeździłam trzy miasteczka dalej.

Lucas był księgowym i w ciągu lat pracy zbudował dobrze prosperujący biznes. Zdobywał klientów z polecenia, ze względu na reputację, jakiej się dorobił z powodu swojej uczciwości i tego, że zawsze był gotów pomóc. Nigdy nie sądziliśmy, że jego firmie mogłoby coś zaszkodzić, ale nagle klienci zaczęli się wykruszać, aż wreszcie nawet odeszli ci najbardziej lojalni. Lucas nie miał innego wyjścia, jak tylko zacząć szukać pracy w Chicago. Znalazł zajęcie w centrum miasta, ale zarabiał dużo mniej i musiał od początku zdobywać klientów.

Chciał się przeprowadzić, ale ja odmówiłam. Nasz dom był naszym sanktuarium. Zaprojektowaliśmy z uwagą i miłością każdy pokój; to tutaj przywiozłam każde z moich dzieci ze szpitala. Wypełniony był wspomnieniami świąt bożonarodzeniowych, wakacji, zabaw w ogrodzie na tyłach domu i domowych posiłków. Miałam szaloną nadzieję, że koniec końców ludzie zostawią nas wreszcie w spokoju.

Ostatni cień nadziei zniknął pewnego popołudnia, kiedy wróciliśmy z meczu Cubsów[3]. Poszliśmy tam z nadzieją, że zapewni to nam jakąś odmianę po wiecznie obecnej ciemności, otaczającej nas i grożącej połknięciem w całości. Podziałało. Noah nawet zdołał się roześmiać podczas lunchu i powiedział więcej niż dwa słowa.

Katie dostrzegła to pierwsza, kiedy wysiadaliśmy z wozu.

– Mamo, co tam jest napisane? – spytała, wskazując na nasz dom.

Spojrzałam w kierunku drzwi wejściowych, na których ktoś napisał czarnym sprayem Gwałciciel dzieci. Zasłoniłam usta dłonią, a Lucas zakrył Katie oczy, chociaż nie potrafiła jeszcze czytać – zupełnie jakby ohyda tych słów mogła ją mimo wszystko dosięgnąć. Odwróciłam się do Noaha z nadzieją, że jeszcze nie wysiadł z samochodu i zdołam jakoś odwrócić jego uwagę od napisu. Za późno. Stał nieruchomo jak posąg, wpatrując się w oskarżenie kalające jego rodzinny dom. W jego wzroku widziałam nieukojony smutek i rozpacz.

Tydzień później wystawiliśmy dom na sprzedaż. Trzy tygodnie po skazaniu Noaha przeprowadziliśmy się do Dolton – tak daleko na południe, jak mogliśmy. Centrum naszego miasteczka, pełne rozmaitych specjalistycznych restauracji, butików z ubraniami od projektantów mody i sezonowych festiwali należało już do przeszłości. Zastąpiła je ubojnia kurczaków i fabryka chemikaliów. Nasz nowy dom był dużo mniejszy niż ten w Buffalo Grove, ale tylko na tyle było nas stać, ponieważ proces Noaha pochłonął wszystkie nasze oszczędności i większość funduszu emerytalnego. Musieliśmy oddać nasz dom niemal za darmo jedynemu chętnemu nabywcy, ponieważ nikt miejscowy nie chciał go tknąć.

Zapisaliśmy Katie do zerówki w miejscowej szkole państwowej. Dzieci przywykły do szkoły prywatnej, która znacznie się różniła od tej placówki. W każdej klasie było tu ponad trzydzieścioro uczniów. W przeciwieństwie do starej szkoły, gdzie każdy uczeń miał własnego iPada, którego zabierał do domu, żeby odrobić pracę domową, tutaj nie było nawet odpowiedniej liczby podręczników i dzieci musiały się nimi dzielić. W starej szkole organizowano mnóstwo zajęć pozalekcyjnych, a tutaj Katie nie miała nawet nauczycieli od muzyki, plastyki i wuefu. Rzuciłam się w wir pracy, aby ulepszyć warunki w tej placówce. Lepiej się czułam, mając coś, co odrywało moje myśli od Noaha.

Zorganizowałam komitet rodzicielski i zaczęłam prowadzić comiesięczne zebrania w bibliotece. Musiały się odbywać wieczorami, ponieważ tutaj – inaczej niż w Buffalo Grove – rodzice większości dzieciaków oboje pracowali. Naszym priorytetem była zbiórka pieniędzy. Organizowaliśmy mycie samochodów, sprzedaż ciastek i sprzedażą katalogową. Do końca roku zgromadziliśmy wystarczające fundusze, aby zatrudnić nauczyciela plastyki, który miał przychodzić raz na tydzień od przyszłego roku szkolnego.

W Dolton znaleźliśmy anonimowość. Ludzie tutaj byli zbyt zajęci codziennym przetrwaniem, żeby przejmować się problemami innych. Miałam nadzieję, że owa anonimowość rozciągnie się również na Noaha i zapewni mu drugą szansę, której tak potrzebował. Rozpaczliwie pragnęłam nowego początku i ułożenia sobie życia od nowa – nie tylko dla niego, ale dla nas wszystkich.

 

ON (WTEDY)

Wbijam zęby w koc, żeby stłumić płacz i zmusić się do oddychania. Minęło pięć tygodni i nic się nie zmieniło. Wcale nie jest mi łatwiej. Panikuję co noc, kiedy zamykają mnie w pokoju i gaszą światła. Nie widać, czy po drugiej stronie żelaznych drzwi ktoś jest. Nie ma okien. Nie ma światła. Czuję się jak w czarnym pudle. Gdyby chcieli, mogliby mnie tu zostawić na wiele dni i nikt nigdy by się nie dowiedział.

Kiedyś nie zamykali drzwi na noc, ale dzieciaki przekradały się między pokojami i rozrabiały. Słyszałem pogłoskę, że ktoś został nawet zabity, ale nie jestem pewien, czy to prawda. Nie wiem, w co wierzyć, a w co nie, bo ludzie tutaj kłamią tak samo często, jak mówią prawdę. Kiedyś mieliśmy współlokatorów, ale na to też już teraz nie pozwalają.

Przez pierwszy tydzień w ogóle nie spałem. Nawet nie kładłem się na łóżku. Krążyłem tylko po pokoju jak uwięzione zwierzę, nasłuchując otaczających mnie dźwięków. Stary budynek jęczał i skrzypiał przez całą noc. W dzień nikt tu nie płacze, ale kiedy gasną światła, wszystko się zmienia. Niektóre z dzieciaków wrzeszczą, jakby je torturowano, a ja zawsze boję się, że jestem następny w kolejce. Ściany tu są tak cienkie, że słychać wszystko, co się za nimi dzieje – chyba że siedzi się w izolatce. Wysyłają nas tam, kiedy jesteśmy niegrzeczni, i nic nie można tam usłyszeć.

Ben mieszka w pokoju po lewej i zasypia w ciągu kilku minut. Zawsze wiem kiedy, bo okropnie głośno chrapie. Nie wiem, jak on to robi. Może dlatego, że jest przyzwyczajony do więzienia. Siedział już w dziewięciu placówkach. Niemal wszyscy tutaj mają za sobą wcześniejsze wyroki. Chwalą się tym, jakby to był powód do dumy.

Nie ja. Ja nigdy tu nie wrócę. To się musi udać. To musi mnie naprawić. Nie nadaję się do takiego życia. Cały czas się boję. I martwię się, że inni poczują mój strach – a widziałem, co tutaj robią dzieciakom, które się boją. Do tej pory nikt mnie nie ruszył, ale nie wiem, jak długo to jeszcze potrwa.

Koncentruję się na tym, żeby nie wchodzić ludziom w drogę. Nie patrzę im w oczy, nawet kiedy jesteśmy w grupach. Wbijam wzrok w ziemię i wymyślam wzory na dywanie. Odzywam się, gdy ktoś do mnie mówi, ale sam nie zaczynam rozmowy. Nie mógłbym, nawet gdybym chciał. Nie mam pojęcia, jak gadać z tego rodzaju dzieciakami. Nigdy nie zadawałem się z „marginesami”, a teraz jestem nimi otoczony. Większość z nich jest dumna z tego, co zrobiła, a dla mnie to okropne. Po grupach, kiedy dzielą się opowieściami o ludziach, których skrzywdzili, zdarza mi się rzygać. Nauczyłem się to robić cicho, więc nikt się nie połapał.

Ben nie jest jednym z tych najgorszych. Chce być, ale nie jest. Za duży z niego gamoń. Twarz ma pokrytą krostami i łupież w przetłuszczonych włosach, których nigdy nie myje. Nienawidzi pryszniców, więc zawsze śmierdzi jak brudne skarpety. Jednym z jego zadań terapeutycznych jest codzienne mycie, ale nadal odmawia. Jest moim towarzyszem w terapii. Nie komentuję jego zapachu, bo wolę być w parze z kimś takim niż z kolesiem w stylu Joego.

Joe mnie przeraża – i nie tylko mnie. Wszyscy się go boją, nawet psychologowie. Udają, że ich nie przeraża, ale to nieprawda. Widzę to w ich oczach, kiedy na niego patrzą. Joe przyjechał tu z więzienia dla młodocianych przestępców, gdzie odsiedział cztery lata za spalenie domu swojej babci, którą niemal przy tym zabił. Biedaczka pół ciała ma w bliznach i musi mieszkać w domu opieki, bo nie jest w stanie się sobą zająć. Joe miał kłopoty od wczesnego dzieciństwa. Kiedy miał pięć lat, rodzice przynieśli do domu szczeniaka, któremu połamał wszystkie łapy. Po prostu potrzaskał je, jak gałązki. Kiedy opowiada tę historię, zawsze się zaśmiewa. Po raz pierwszy wylądował w poprawczaku w wieku siedmiu lat, ponieważ pociął swoją małą siostrzyczkę nożem. Rozkroił jej całe ramię. Powiedział, że chciał po prostu zobaczyć, jak wygląda krew. Teraz musi pozostać w zamknięciu do dwudziestego pierwszego roku życia.

Wszyscy traktują go jak jakiegoś bohatera albo potwora. Nikt nie chce mu podskoczyć. Nigdy nie widziałem u człowieka takich oczu. Są niczym bezdenne czarne studnie. Jestem pewien, że Joe to wcielone zło.

Cały czas trafia do izolatki. Ściany są tam wyłożone specjalnym materiałem i jest tylko mały wizjer, przez który można wyglądać na zewnątrz. Żeby wyjść do łazienki, trzeba walić w drzwi, a jeśli nikt się nie pojawi, nie ma wyboru i trzeba się załatwić do kubełka w rogu. Na podłodze leży materac, zupełnie jak dla psa. Widziałem, jak wyglądają dzieciaki, które wychodzą z izolatki – oszalałe, przerażone – ale nie Joe. On ma na twarzy szeroki uśmiech, jakby wszystko to po nim spływało.

Każdego poranka, kiedy się budzę w tym miejscu, nadal szokuje mnie fakt, że tu jestem. Nie sądzę, żeby kiedyś miało się poprawić. Poza tym chociaż próbuję sobie tłumaczyć, że nie jestem tak zły, jak cała reszta, to przecież jednak tu wylądowałem. Zamknęli mnie z tymi przestępcami, a to oznacza, że jestem jednym z nich.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

[2] Fundacja dobroczynna, wspierająca niezamożne osoby mające problemy z mieszkaniem, zapewniając im godne miejsce do życia.

[3] Chicago Cubs, drużyna bejsbolowa.

 

 

 

 

 

Tytuł oryginału: Saving Noah

 

Copyright © 2017 by Lucinda Berry

Copyright for the Polish edition © 2021 by Wydawnictwo FILIA

 

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2021

 

Zdjęcie na okładce © Michelle Newnan/Arcangel

Redakcja: Jacek Ring

Korekta: Dorota Wojciechowska

Skład i łamanie: Jacek Antoniuk

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

 

eISBN: 978-83-8195-467-9

 

 

Wydawnictwo FILIA

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA Mroczna Strona

mrocznastrona.pl