Zagubiony, który prowadził - Aleksandra R.K. Stupera - ebook
PROMOCJA

Zagubiony, który prowadził ebook

Aleksandra R.K. Stupera

3,7
35,00 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 35,00 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Często to nie silni wojownicy dokonują największych czynów,
ale ci najmniejsi, najmniej doświadczeni.

Ariadna w końcu poznała prawdę. Wie już, kim naprawdę jest ten, kogo uważała za brata. Wie, jak znalazł się w jej wiosce i dlaczego przez tyle wiosen ukrywał się pod fałszywym imieniem. Jednak to nie koniec tajemnic. Dziewczyna odkrywa, że otacza ją jeszcze sporo sekretów. I zamierza je poznać. Szczególnie ten dotyczący zadania, które chcą jej powierzyć elfy i Książę.

W towarzystwie starych i nowych przyjaciół weźmie udział w kolejnych przygodach i wyzwaniach, jakie czekają ją w elfim mieście. Jak zawsze też odważnie ruszy na pomoc potrzebującym, nawet jeśli sama przy tym narazi się na niebezpieczeństwo.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB

Liczba stron: 403

Oceny
3,7 (3 oceny)
1
0
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bookczystakartka

Całkiem niezła

Może nie rewelacyjna ale całkiem niezła fantasy. Można sięgnąć choć niekoniecznie
00

Popularność




                 

Zagubiony który prowadził

Aleksandra R. K. Stupera

  

Zagubiony który prowadził

    

Tom 2

                 

Katowice 2021

Copyright © Aleksandra Stupera, 2021 Copyright © Wydawnictwo Szmaragdowe Pióro, 2021 Wszelkie prawa zastrzeżone. Redakcja: Magdalena Świerczek-Gryboś/Twarda Oprawa Korekta: Joanna Kłos/Twarda Oprawa Skład i łamanie: Szmaragdowe Pióro Projekt ilustracji i elementów graficznych: Karolina Żuk-Wieczorkiewicz Projekt i przygotowanie okładki do druku: Karolina Żuk-Wieczorkiewicz ISBN: 978-83-959373-5-4 Szmaragdowe Pióro kontakt@szmaragdowepioro.plszmaragdowepioro.plszmaragdowepioro.plinstagram.com/szmaragdowe_pioro/ Druk i oprawa: Sowa sp. z o.o. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Nawigatora, który zawsze zna drogę

 

 

Wezwę go spośród dwóch ras toczących wojnę, które połączy nierozerwalna miłość dwojga.

Rozdział I 

     

– Nazywam się Szaferi, syn Ametiego, i jestem następcą tronu Zalianii oraz twoim bratem, którym pozostanę na zawsze, jeśli tylko zechcesz.

Książę. Brat. Serasz. Szaferi. Choć sama na to wpadłam, to nie potrafiłam tego przyjąć do wiadomości. Przez krótką chwilę wydawało mi się, że Serasz opowie zupełnie co innego. Jednak gdy zaczął mówić, wszystko stało się dla mnie jasne. Jego częste wyjazdy, historie o Księciu, szafir otrzymany od Fenyla. W końcu nabrało to sensu, choć nie umiałam tego zrozumieć. Przez tyle wiosen mieszkałam pod jednym dachem z następcą tronu i o tym nie wiedziałam. Nigdy nie zająknął się ani słowem. Nawet rodzice nie słyszeli o jego szlachetnym urodzeniu.

Czułam, że wszystko, co brałam za prawdę, zaczyna się powoli walić. Przypominałam sobie wydarzenia ostatnich tygodni i patrzyłam na nie, wiedząc już, kim naprawdę jest mój brat. Przestało mnie dziwić, że tak dobrze znał Księcia i elfy, że odwiedzali go ptasi posłańcy, a w Tenkrze starał się trzymać na uboczu.

Przez dłuższą chwilę nie potrafiłam wydobyć z siebie słowa. Wbiłam wzrok w stół. W dłoni wciąż trzymałam suszone jabłko. Wzięłam je do ręki na chwilę przed tym, jak Serasz zakończył opowieść. Obracałam je między palcami, układając sobie wszystko w myślach. Inaczej wyobrażałam sobie mój pobyt w elfim mieście.

– Aro? – W głosie brata pobrzmiewała niepewność.

Kątem oka zauważyłam, że zmiął w dłoniach list, który otrzymał od Soratesa, króla elfów. Ta krótka wiadomość sprawiła, że zabrał mnie w podróż z naszej… mojej rodzinnej wioski Klodri do El’darum. Serasz wcale nie pochodził z Rozuaru jak ja, ale z Zalianii. To tam powinien teraz przebywać u boku swojego ojca i uczyć się, jak zostać dobrym, sprawiedliwym królem. I tak pewnie by było, gdyby Onyks nie zabił Ametiego, a następnie sam nie zasiadł na tronie w Zalianii. Serasz za to musiał uciekać z rodzinnych ziem i ostatnie wiosny spędził na pracy na roli.

Z westchnieniem odłożyłam cząstkę jabłka na stół i podniosłam oczy na brata. Nawet nie wiedziałam, jak go teraz nazywać. Książę? Serasz? Przecież wciąż widziałam w nim krewnego, z którym żyłam pod jednym dachem przez całe życie.

– Dlaczego dopiero teraz? – zdołałam tylko tyle powiedzieć, ale nie potrzeba było więcej słów.

Początkowo pewnie bał się o własną skórę. Nie znał nas i nie chciał, by ktoś wydał go w ręce Onyksa. Nie wyjaśniało to jednak, z jakiego powodu nie ujawnił prawdziwego imienia przez kolejne wiosny.

– Dopóki nie znaliście prawdy, byliście bezpieczni – odpowiedział. – Gdyby żołnierze Onyksa zjawili się u drzwi, nie musielibyście kłamać. Powiedzielibyście, że nie znacie Księcia, a oni zostawiliby was w spokoju. Nie chcę, by ktokolwiek przeze mnie ginął.

Pokręciłam głową. Nie wierzyłam, że żołnierze odeszliby po usłyszeniu takiej odpowiedzi. Na pewno przeszukaliby całą wieś, zabiliby każdego, kto stanąłby im na drodze, a na koniec wszystko by spalili. Pewnie Serasz sam w to nie wierzył, ale powtarzane przez długi czas kłamstwo stało się dla niego nową prawdą.

– To by się na nic zdało – wypowiedziałam głośno przemyślenia, by dotarło to też do niego. – Wolałeś się chować pod fałszywym imieniem, niż powiedzieć nam, kim jesteś.

Poczułam, jak coś miękkiego ociera się o moją rękę. Bezwiednie wyciągnęłam dłoń i położyłam na łbie Losinisa. Utonęła w gęstej grzywie, a mraw zamruczał pocieszająco.

– Naprawdę masz mi za złe, że zachowałem to w sekrecie? – zapytał Serasz. Wypuścił list i położył dłonie na stole, by ukryć ich drżenie.

– Na kłamstwie nie buduje się relacji – zauważyłam. – Gdybyśmy znali prawdę, moglibyśmy ci pomóc.

– Jak?

Już chciałam otworzyć znów usta, ale nie miałam przygotowanej odpowiedzi. Przez chwilę nerwowo wierciłam się na krześle. Przeniosłam wzrok na milczącego dotąd Soratesa. Łagodny uśmiech obejmował jego jasne oczy, lecz sam król nie zamierzał jeszcze zabierać głosu. W przeciwieństwie do Losinisa.

– Gdyby znali prawdę, mogliby przynajmniej ocalić życie – rzekł. – Uciekliby ze wsi, zanim zjawiliby się żołnierze.

– Do tego nie potrzebowali znać prawdy – odparł ostrym tonem Serasz. – Dlatego zacząłem szkolić naszych sąsiadów. Ich uszy i oczy wciąż pozostawały czujne. Gdyby tylko odkryli, że nadchodzą wojska Onyksa, zaraz zabraliby swoje rodziny i uciekli w las, a tam zajęliby się nimi moi żołnierze.

– Zdążylibyśmy? – wtrąciłam się. – Nikt nie chciałby porzucać domu i tego, na co pracował przez całe życie. Nie, zginęlibyśmy w Klodri.

Przeszył mnie dreszcz na samą myśl. Każdego dnia Onyks mógł odkryć, że Książę przebywa w naszej wiosce. Każdego dnia byliśmy narażeni na śmierć. Custos musiał nad nami czuwać, skoro przez tyle wiosen nie znalazł się zdrajca gotowy szepnąć słówko Królowi Nocy.

– Naprawdę sądziłem, że tak będzie lepiej – rzekł ledwie słyszalnym głosem.

– Przeszłości nie da się cofnąć, ale możesz stworzyć swoją przyszłość – włączył się Sorates.

Brat niemrawo pokiwał głową.

W duchu zgodziłam się z elfem. Żadne z nas nie mogło cofnąć tego czasu życia w fałszu, ale dziś zaczynał się nowy etap, a kłótnia na sam początek nie była najlepszym pomysłem.

– Książę? – zagadnęłam. Ten tytuł brzmiał dziwnie, gdy zwracałam się do Serasza. Musiałam jednak przyzwyczaić się do tego, że jest kimś więcej niż zwyczajnym chłopem.

Skrzywił się lekko, jakby ten zwrot zbudował między nami mur nie do przekroczenia.

– Możesz używać mojego imienia zamiast tytułu – rzekł. – Imienia, którego zawsze używałaś.

– Wiem, ale chcę się przyzwyczaić do tego, kim jesteś – zaczęłam. – Nie podoba mi się, że ukrywałeś prawdę. Może kiedyś to zrozumiem. – Wzruszyłam ramionami.

– Do czego zmierzasz?

Przywołałam na usta delikatny uśmiech.

– Chcę, byś dalej był moim bratem. Jednak zależy mi też na tym, by znaleźć prawdziwego Serasza.

Pomyślałam o żołnierzu Onyksa, którego tak niedawno spotkaliśmy w lesie. Miałam nadzieję, że jego przełożeni znaleźli go żywego i sami nie skazali na śmierć za to, że dał się złapać i związać. Już wtedy zdawał mi się znajomy, a teraz wiedziałam dlaczego: przez podobieństwo do Szaferiego. Albo raczej podobieństwo Szaferiego do niego, bo przecież Książę zjawił się w naszym domu jako drugi. Wyraziłam swoje przemyślenia na głos.

– Na pewno go znaleźli – brat odpowiedział na moje wątpliwości.

– Nie byłbym tego taki pewny – wtrącił się Losinis. – Znalazł się daleko od swojego obozu, a do tego porządnie go nastraszyłem.

– Z pewnością go szukali – dołączył się Sorates.

Splotłam dłonie pod stołem, pomogło mi to nieco zapanować nad nerwami. Nie mogliśmy przecież zostawić prawdziwego Serasza na pastwę dzikich zwierząt. Jego towarzysze musieli go znaleźć. Musieli.

– Wspominałeś, że natknęliście się na niego dzień drogi od granic El’darum – zaczął król. – Jesteś w stanie pokazać dokładne miejsce na mapie?

– W przybliżeniu – rzekł brat. – Pamiętam mniej więcej drogę, jaką pokonaliśmy od Tenkry. Najpierw jechaliśmy gościńcem, ale potem trzymaliśmy się lasu. Spróbuję określić teren, na którym mogliśmy go spotkać.

– Wyślę zatem kogoś, by sprawdził, co stało się z tym żołnierzem. Jeśli wciąż tam będzie, przyprowadzą go do miasta.

Minęło już kilka dni, odkąd go tam zostawiliśmy. Wiele mogło się wydarzyć przez ten czas. Mógł zginąć lub sam się uwolnić i wrócić do swojego oddziału.

– Też pójdę. Najszybciej go wytropię. Pamiętam jego zapach – włączył się mraw.

– I znów narazisz się na to, że ktoś cię zapamięta. Powinieneś zostać tutaj, Losinisie. Dla bezpieczeństwa swojego i swojej rodziny.

Mraw fuknął i obrażony odwrócił łeb. Dobrze go rozumiałam. Też chciałabym jechać, ale znałam odpowiedź Serasza. Stwierdziłby, że to dla mnie zbyt niebezpieczne.

– Sorates ma rację – powiedziałam dosyć niechętnie. Wolałam jednak, by Losinis nie pakował się w kłopoty. Wpadłam też na pewien pomysł, który mógł go zaciekawić. – Jeśli zostaniemy, zastanowimy się nad tym, jak pomóc twoim bliskim wydostać się z niewoli u Onyksa.

– A co potem? Co, jeśli nie zechcą wrócić w Góry Zenobi? Poza tym wciąż przecież nie wiemy, dlaczego porzucili mnie w lesie.

Nie umiałam sobie wyobrazić, że mrawy chciałyby zamieszkać gdziekolwiek indziej. To tam był ich dom. Sama marzyłam o dalekich podróżach, ale pragnęłam też wrócić do Klodri, do bliskich. Tak samo jak Losinis. Pytanie, czy jego rodzina myślała podobnie.

– Na pewno mieli ważny powód. – Sorates powtórzył to, co już parokrotnie mówiliśmy Losinisowi. Ale jak widać wciąż to do niego nie docierało. – Mój wnuk opowiadał nam sporo o mrawach. Wasza rasa jest dosyć impulsywna, ale tak ważnych decyzji nie podejmuje pod wpływem jednej myśli. Twoja rodzina musiała to planować wcześniej.

– Dlaczego? – warknął i uderzył ogonem w krzesło, na którym siedział Serasz. Noga złamała się, a brat wylądował na podłodze.

Jedno spojrzenie Soratesa wystarczyło, by mraw spokorniał. Skulił się, spuścił łeb, a po chwili stał się oparciem dla Serasza, który właśnie wstawał.

– Przepraszam – szepnął, a brat poklepał go po masywnym karku.

Zaskoczyło mnie, że zachował taki spokój. W Klodri na pewno nawrzeszczałby na Losinisa. Sporo się zmieniło od tego czasu.

– To pytanie zadasz im sam – kontynuował łagodnym głosem elf. – Na pewno wszystko ci wytłumaczą.

Losinis kiwnął łbem i bez słowa odszedł od stołu. Legł pod ścianą i raczej nie zamierzał uczestniczyć w dalszej rozmowie. Chciałam do niego podejść, ale zatrzymał mnie Serasz.

– Daj mu czas.

Zgodziłam się, choć czułam, że raczej powinnam być teraz przy mrawie. Ten zerknął na mnie, po czym skierował wzrok na Soratesa. Zaraz przypomniałam sobie, że mam parę spraw do wyjaśnienia z królem elfów.

– Napisałeś w liście, że też powinnam jechać. Dlaczego? – zapytałam elfiego władcę.

Uśmiechnął się łagodnie.

– Chciałem, byś towarzyszyła Szaferiemu i Losinisowi w tej drodze i ich przypilnowała. Po tym, co przeczytałem w liście od twojego brata, wiedziałem, że nikt lepiej od ciebie nie zapanuje nad temperamentem mrawa. Nie posłałbym do tego zadania żadnego z elfów, nawet Rametiego. Sama przekonałaś się, że nie skończyłoby się to dobrze, gdyby podróżowali tylko we dwóch.

– A dlaczego Serasz miał opowiedzieć mi prawdę?

Nie chciałam myśleć o tym, że nigdy nie dowiedziałabym się, kim jest mój brat, gdyby Sorates nie przysłał wiadomości.

– W Klodri wszyscy znają go pod tym imieniem. Jednak poza waszą wsią wielu poznało prawdę i wcześniej czy później musiało to do ciebie dotrzeć. Stwierdziłem, że lepiej, byś usłyszała to od swojego brata niż od przypadkowego człowieka.

To wszystko brzmiało sensownie, ale miałam wrażenie, że kryje się w tym coś więcej. Może kolejny sekret, o którym usłyszę przypadkiem lub którego sama się domyślę?

– A dlaczego ja mogłem to usłyszeć? – odezwał się Losinis spod ściany. – Sądzisz, że nie polecę teraz do Onyksa, by przekazać mu to, czego się dowiedziałem? Może wypuści dzięki temu moich bliskich.

Poczułam ukłucie lęku. Nie zrobiłby tego. Nie po tym, jak o niego zadbaliśmy.

– Naprawdę? – zapytał z powątpiewaniem Sorates. – Zdradziłbyś tych, którzy ci pomogli? Masz rację, nie jesteś naszym więźniem. W każdej chwili możemy otworzyć bramy i cię stąd wypuścić. Jednak wiem, że tego nie zrobisz. Poza tym jeśli chcesz ocalić swoją rodzinę, to syn Ametiego ci w tym pomoże.

– Jak? Od dawna próbuje pokonać Onyksa i nie słyszałem, by się to udało.

– Bo tym razem nie zamierza iść sam – rzekł Serasz. – Przez długi czas nikt nie chciał nawiązać z nami sojuszu poza El’darum, a moi żołnierze nie zgadzali się na walkę u boku elfów. Inni władcy obawiali się stawać przeciwko Onyksowi. Sądzili, że zostawi ich w spokoju, jeśli nie przyjdą nam na pomoc. Jednak odkąd jego ręka zaczęła sięgać coraz dalej, każdy poczuł, że któregoś dnia przyjdzie pora i na jego kraj. Pisałem do wielu królów i starszyzn, co do których żywiłem nadzieję, że zgodzą się na ten sojusz. Część z nich już mi odpisała. Po naszym przyjeździe dowiedziałem się, że mamy poparcie ludzi z Koliaru, Dorknes i Gizaniru. Curysi z Lasu Palietan też staną po naszej stronie. Jednak wciąż nie wiem, co z innymi.

– Zapomniałeś o Asylii. Zanim urwał się kontakt, zgodzili się do nas dołączyć – wtrącił Sorates. – Za to wciąż oczekuję na odpowiedź z Esilum.

Byłam pod wrażeniem przygotowań Serasza. Nie spodziewałam się, że tak wiele się ostatnio działo. Nawet Losinis pokiwał z uznaniem głową.

– Jednak nie próżnowałeś – rzekł.

– Nie próżnowałem, bo mam dosyć tego, przez co przechodzi mój lud. To będzie ostatnia bitwa, którą przeżyje tylko jeden z nas. Nie zamierzam pozwolić Onyksowi dłużej rządzić na moich ziemiach i gnębić moich poddanych. Zbierzemy sojuszników i wyruszymy do Zalianii. Król na pewno wcześniej dowie się o naszych działaniach, więc może uda nam się go wywabić na otwarte pole, by tam rozpocząć walkę. Dzięki temu nikt poza żołnierzami nie będzie musiał ginąć.

– A mrawy? Jak zamierzasz je uwolnić?

– Najpierw musimy dowiedzieć się, gdzie dokładnie są, by powziąć jakiekolwiek kroki – rzekł Sorates. – Będziesz potrzebny, Losinisie, by z nimi porozmawiać i przekonać, że mogą nam zaufać. Inaczej ich nie uwolnimy. Napiszesz do Siriena, Szaferi? Jeśli ktokolwiek wie coś na tematów mrawów, to na pewno on.

– Kim jest Sirien? – zapytałam zaraz.

– Głównodowodzący wojsk Onyksa… i mój przyjaciel – wyjaśnił Serasz. – Zaprzyjaźniliśmy się jeszcze przed moim wygnaniem. Wtedy był zaledwie giermkiem, który dbał o moją zbroję i broń oraz troszczył się o konia. Gdy uciekłem, został na zamku i zdobył zaufanie Onyksa. Zawsze był sprytny i mądry, więc wiedział, co zrobić, by piąć się coraz wyżej, aż stał się najbardziej zaufanym człowiekiem króla. Dzięki niemu sporo wiemy o działaniach wroga i zwiększamy swoje szanse na zwycięstwo. Poza nim mamy jeszcze sporo zwolenników wśród żołnierzy, którzy pod jego okiem szkolą się i przygotowują do nadchodzącej bitwy.

– I nikt nie zauważył, że są przeciwko Onyksowi? – zdziwiłam się.

– Wykonują wszystkie rozkazy Siriena. Jeśli król każe im napaść na jakąś wioskę, to idą tam. Dają jednak mieszkańcom czas na ucieczkę, zabierają wszystko, co wartościowe, a resztę palą zgodnie z poleceniem. Potem „przypadkowo” gubią część łupów, by ludzie mogli odbudować swoje domy i przeżyć. Więcej nie mogą zrobić, jeśli nie chcą, by ktoś odkrył prawdę.

Było to rozsądne ze strony Siriena. Na wsiach wieści szybko się rozchodziły. Gdyby ktoś szepnął o tym, że część żołnierzy oszczędza mieszkańców i ich dobytek, na pewno doszłoby to do uszu Onyksa. Nie mogli też unikać takich zadań. A tak wilk był syty i owca cała.

– Rzadko się z nim kontaktuję, by nikt się o tym nie dowiedział – kontynuował Serasz. – Już i tak każdego dnia musi mieć oczy dookoła głowy, bo wielu zazdrości mu stanowiska. Mimo to wciąż pozostaje wierny mojemu rodowi. Napiszę do niego jeszcze dziś i dowiem się, co sam wie o mrawach.

– Za to ja wyślę Elorda, by sprawdził, co się stało z twoim bratem, Ariadno – dodał Sorates.

– Dziękuję – powiedziałam.

– Powiadomię cię, gdy tylko się czegoś dowiemy. Na razie chciałbym, byś zajęła się Losinisem. Niepokoi mnie trochę ta wysypka na jego łapie.

Spojrzałam w kierunku mrawa, ale nic nie zauważyłam. Musiałam zaufać bystremu oku elfa.

Losinis nakrył jedną łapę drugą. Doskonale zdawał sobie sprawę, o czym mówił Sorates, a o czym reszta z nas nie wiedziała.

– Jaka wysypka? – zapytałam i zaraz przypomniałam sobie jedyne wydarzenie, które mogło doprowadzić do takiego efektu. – Tavela – wyszeptałam.

Podczas podróży przecież spotkaliśmy tavelenów i oszalałych. Jednak Losinis zapewniał nas, że nie zbliżał się do nich, by się nie zarazić. Wyglądało na to, że nie tylko Serasz miał tajemnice, którymi nie chciał się dzielić. Jednak ten sekret mógł nas kosztować życie.

– Mówiłeś, że do nich nie podchodziłeś – wytknęłam mrawowi.

– Musiałem o tym zapomnieć – mruknął pod nosem.

– To nie było odpowiedzialne. Naprawdę zachorowałeś?

Położył łeb na łapach. Raczej nie miał ochoty na dalszą rozmowę.

– Mrawie. – Serasz podniósł się z miejsca. – Jeśli przez ciebie też się zaraziliśmy…

Losinis spiął się, ale poza tym nie ruszył się ani o palec.

– Pteisel was zbada – wtrącił się Sorates.

– A potem? – Brat podniósł głos. – Miałem walczyć z Onyksem, a nie z chorobą.

– Najpierw usiądź – rzekł spokojnym tonem elf. Zaskakiwało mnie to, że nie pozwala się wytrącić z równowagi.

Serasz wziął głęboki oddech i opadł na krzesło.

– Udacie się całą trójką do Pteisela. Losinis potrzebuje pomocy, ale wasza dwójka może być w pełni zdrowa.

– A co z elfami? – zapytałam zatroskanym głosem.

– Niewiele chorób nam zagraża, a tavela się do nich nie zalicza. Nie martw się o nas.

Pocieszyło mnie to. Już obawiałam się, że będziemy musieli opuścić miasto, jeśli okazałoby się, że zachorowaliśmy. Znajdowałam się jednak wśród elfów, które zawsze wyciągały pomocną rękę do ludzi, a nie wyrzucały ich za mury.

– Szaferi, ty też się nie martw. Wiesz dobrze, że w razie choroby się wami zajmiemy. A jeśli nie znajdziemy odpowiedniego lekarstwa w naszych zapasach, to poślemy do drinów z Doliny Miecza.

– Drinów? – zapytałam. Nigdy wcześniej nie słyszałam tego słowa.

– Tak sami o sobie mówią, ale wielu nazywa ich niskoludami, ze względu na ich wzrost. Zamieszkiwali Kontynent i uprawiali tutejsze rośliny na długo przed naszym przybyciem z Ojczyzny. Znają się na nich jak nikt inny. Dlatego sami czasem korzystamy z ich pomocy. Są zioła, które można uprawiać tylko w ich dolinie. Nieraz próbowaliśmy je wyhodować, ale te rośliny nigdy nie przyjęły się tutaj.

Pokiwałam szybko głową. Miałam nadzieję, że Sorates nie zasypie mnie ogromem wiedzy o drinach. Już usłyszałam naprawdę sporo w ciągu ostatniej godziny. Potrzebowałam teraz czasu na przetrawienie tego wszystkiego. Na szczęście król to zrozumiał.

– Nie będę was dłużej zatrzymywać. Im prędzej znajdziecie się u Pteisela… – Król przerwał nagle, a jego twarz wykrzywiła się z bólu. Przycisnął do skroni obie zwinięte w pięści dłonie i zacisnął mocno powieki.

– Soratesie! – wykrzyknęłam.

Serasz i Losinis zerwali się w tym samym momencie, po czym przyskoczyli do elfa – wyglądało na to, że za moment zsunie się z krzesła. Książę podtrzymał go, a mraw już zmierzał do drzwi w nieznanym mi celu.

Nie wiedziałam, co z sobą zrobić. Byłam całkowicie bezradna i nic nie rozumiałam z tej sytuacji. Losinis zdążył już gdzieś pobiec, a ja nie zamierzałam dłużej stać bezczynnie. W dwóch susach znalazłam się po drugiej stronie Soratesa.

– Co się dzieje? – zapytałam.

Zanim jednak brat zdołał mi odpowiedzieć, atak minął. Dłonie króla bezwładnie opadły na jego kolana. Oddychał ciężko, jakby przed chwilą stoczył zaciekły bój z silniejszym od siebie przeciwnikiem i ledwo uszedł z życiem. Z pomocą Serasza zdołał się wyprostować.

– Dziękuję – wyszeptał i wyraźnie posmutniał. – Dawno ich… tu nie było – mówił między oddechami. – Sądziłem, że… nic nam nie grozi…

– Odpocznij – rzekł z troską brat.

Już chciałam prosić o wyjaśnienia, ale zrezygnowałam z pytań. Sorates wyglądał na wykończonego; ostatnie, czego potrzebował, to męcząca rozmowa.

– Może powinieneś się położyć – zasugerowałam.

– Dziękuję – powtórzył. – Za moment mi przejdzie. Gdzie Losinis?

– Pewnie pobiegł po pomoc. – Przynajmniej tak mi się wydawało. Gdzie indziej mógł się tak spieszyć?

– Znajdźcie go i udajcie się do Pteisela. – Oparł się na ramieniu Serasza i wstał. – A ja poszukam Elorda. Muszę się dowiedzieć, jak wygląda sytuacja.

– Soratesie, najpierw musisz odpocząć – powiedziałam tym razem bardziej stanowczym tonem. Nie przejmowałam się tym, że rozmawiam z królem. Władca powinien słuchać rad uzdrowiciela. Nawet tak mało doświadczonego jak ja.

– Nic mi nie jest – rzekł, puścił się ramienia Serasza i przeszedł kilka kroków. – Już ze mną znacznie lepiej.

Powiedział to zbyt prędko, bo zaraz się zachwiał i tylko dzięki szybkiej reakcji Księcia nie upadł na podłogę. Serasz znów go podtrzymał, a potem podprowadził do krzesła.

– Pójdę za chwilę – powiedział elf.

Stanęłam tuż obok.

– Jak się czujesz?

– Mam tylko zawroty głowy. Za moment miną.

Na usta wciąż cisnęło mi się pytanie – chciałam wiedzieć, co się tu wydarzyło. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś podobnego, co więcej, nawet o niczym podobnym nie słyszałam. Cierpienie Soratesa zdawało się nie mieć żadnego wytłumaczenia. Po bracie widziałam, że sytuacja wcale go nie zaskoczyła – musiał dobrze to znać.

– Powinniście już iść – rzekł elf, zanim się odezwałam. – Rameti opowiadał kiedyś, że w takich sytuacjach mrawy szukają bezpiecznej kryjówki lub atakują tego, kogo uważają za wroga. Losinis raczej nie przedarł się przez mur, więc poszukajcie go gdzieś w pobliżu.

Brat pokiwał głową, ścisnął ramię króla i dał mi znak, bym ruszyła za nim.

Przed wyjściem obejrzałam się jeszcze przez ramię. Sorates nie ruszył się z krzesła i zaczął masować skronie, jakby ból jeszcze nie dawał o sobie zapomnieć.

Rozdział II 

     

Zaczęliśmy od pobieżnego przeszukania pałacu. Założyliśmy, że Losinis raczej skierowałby się w dół niż w górę, więc zrezygnowaliśmy ze sprawdzania wyższych pięter, skąd nie miałby dalszej drogi ucieczki. Z podobnego powodu nie próbowałby się zamknąć w którymś z pokoi. Dlatego tylko obeszliśmy korytarze aż do parteru i wołaliśmy go po imieniu, ale bez skutku.

Za to z kuchni na parterze wychynęła głowa elfa z włosami spiętymi w ciasny kok, by nie przeszkadzały podczas gotowania.

– Szukacie mrawa? – zapytał i zaraz dodał: – Wybiegł stąd, jakby goniło go stado luwanów.

– A wiesz dokąd? – rzucił Serasz.

– Wydaje mi się, że w stronę bramy, ale trudno się skupić w takiej sytuacji.

Chciałam dopytać o to, w jakiej sytuacji. W pierwszej chwili pomyślałam, że może nie tylko Sorates miał ten dziwny atak. Jednak zdałam sobie sprawę, że to przecież niemożliwe. Cokolwiek to było, przydarzyło się jedynie królowi. Może kucharzowi chodziło raczej o skupienie się nad przygotowaniem posiłku? Po zastanowieniu odrzuciłam tę myśl.

– Dziękuję – rzucił jedynie brat i pognał w stronę drzwi.

Starałam się dotrzymać mu kroku, co przyszło mi z łatwością. Nawet zdołałam go nieco wyprzedzić, dzięki czemu pierwsza dotarłam do bramy. Jednak po Losinisie nie było ani śladu.

– Nie mógł się rozpłynąć w powietrzu – zauważyłam i już zaczęłam szukać tropu, tak jak podczas podróży z Rametim. Kto jak kto, ale mraw ostatnim razem pozostawił po sobie wyraźną ścieżkę. I tym razem było podobnie. Zaraz dostrzegłam ślady ciężkich, masywnych łap, które przygniotły trawę. – Serasz, tam. – Wskazałam odpowiedni kierunek, po czym sama pobiegłam w tamtą stronę.

Zaskoczyło mnie nieco, że nie natknęliśmy się przy bramie na Elorda. Powinien przecież zejść i wytknąć nam, że najpierw sprowadzamy mrawa do El’darum, a potem gubimy go w mieście. Jednak jeszcze dziwniejsze było to, że poza kucharzem nie spotkaliśmy ani jednego elfa. A przed rozmową z Soratesem na niemal każdym kroku witaliśmy się z przynajmniej jednym. Znów przyszedł mi na myśl atak króla i jego niezrozumiałe zachowanie. Odsunęłam domysły na bok i skupiłam się na drodze.

Z łatwością dostrzegałam kolejne ślady – wyżłobienia w ziemi po ogonie, rysy od pazurów na pniu czy odcisk w miękkiej glebie. Dzięki temu mogłam wciąż prowadzić. Czułam, że musimy się spieszyć, zanim Losinis narobi zbyt wiele szkód. W końcu jednak stało się to, czego się obawiałam – straciłam trop.

Rozglądałam się uważnie po ziemi, ale zaczynała się tu ścieżka, po której w ciągu dnia przemieszczało się wiele stóp. Nie mogłam dostrzec czegokolwiek, co wskazywałoby, gdzie dalej pobiegł mraw.

Serasz wyglądał na podobnie zdezorientowanego. Do tego wciąż odczuwałam wewnętrzny niepokój, jakby miało wydarzyć się coś nieprzyjemnego, a ta sytuacja nie pomagała mi w zapanowaniu nad nerwami.

– Na pewno nic mu nie jest – próbował mnie pocieszyć brat, ale nie brzmiał zbyt przekonująco. – Ani nikomu innemu.

Tego właśnie się obawiałam. Nie wiedziałam, co dokładnie stało się z mrawem, dlaczego uciekł. Skąd zatem mogłam wiedzieć, co się działo z tymi, którzy stanęli na jego drodze?

Wtem usłyszeliśmy głośny ryk, którego nie dało się pomylić z niczym innym. Od razu ruszyliśmy w jego kierunku. Musieliśmy zboczyć ze ścieżki i znów biec przez rzadki las, zajmujący sporą część miasta. Poza ogromnymi domami w pniach w El’darum było wiele niższych drzew i roślin wypełniających niemal całą przestrzeń i tworzących niewielkie zagajniki oraz rozległe łąki. Musieliśmy wbiec do jednego, by dostać się do źródła hałasu. Przeskakiwałam po kamieniach, dzięki którym nie deptało się roślin, i wtedy dostrzegłam mrawa zapędzonego pod ścianę domu. Szczerzył zęby, ogon nerwowo smagał powietrze, a pazurzasta łapa już szykowała się do ataku. Naprzeciw niego stał nieznany mi elf o ciemnobrązowych włosach i jasnym koku na czubku głowy. Jedną dłoń wyciągał przed siebie w uspokajającym geście, a w drugiej trzymał motykę, którą właśnie odkładał na ziemię.

– Nie chcę cię skrzywdzić – mówił łagodnym tonem. Nie spuszczał przy tym wzroku z Losinisa. – Spokojnie, nie stanowię zagrożenia.

W tym momencie mraw dostrzegł nasze przybycie i warknął, po czym rzucił się na elfa, jakby ten nam zagrażał.

– Losinis, nie! – krzyknęłam.

Serasz złapał mnie za ramię, ale wyrwałam się i podbiegłam do walczących – choć nie do końca można było to nazwać walką. Elf leżał spokojnie pod ciężarem mrawa i nic sobie nie robił z ostrych kłów tuż nad jego gardłem. Obawiałam się o jego życie bardziej niż on sam.

– Losinis – powtórzyłam i położyłam dłonie na łapie mrawa. – Zejdź z niego, proszę.

Nie od razu spełnił prośbę. Kłapnął zębami, schował pazury i dopiero wtedy odsunął się na bok. Wciąż jednak patrzył wrogo na przeciwnika, który podnosił się właśnie z ziemi.

– Brateri, jesteś cały? – Obok nas zjawił się właśnie Serasz.

Przypomniałam sobie to imię. Norada wspominała o tym elfie. Tak samo jak Lisan zajmował się szermierką. Tylko tyle wiedziałam na jego temat.

– Tak, tak, wszystko dobrze – rzekł. – Zakładam, że to właśnie ten mraw, którego do nas sprowadziliście.

Z gardła Losinisa wydobył się delikatny warkot. Upomniałam go wzrokiem, dzięki czemu przynajmniej zamilkł. Podeszłam do niego i położyłam dłoń na grzebiecie, by w razie czego nad nim zapanować, jeśli byłoby to konieczne.

– Tak, nazywa się Losinis, a to Ariadna – przedstawił nas Serasz.

– Uzdrowicielka mrawów i dbająca o tavelenów. – Obejrzał mnie od stóp do głów. – A do tego obrończyni elfów. Nie spodziewałem się, że któregoś dnia role się obrócą i to ludzie będą chronić nas, a nie my ich. – Skłonił lekko głowę. – Nazywam się Brateri, syn Bastena.

– Miło mi cię poznać – odpowiedziałam.

– Mnie was też. Słyszałem, że całkiem dobrze radzisz sobie z mieczem. Warto doskonalić swoje umiejętności, zwłaszcza że zostajecie tu na parę dni.

– Zamierzam – powiedziałam szybko, by Serasz za mnie nie zaprzeczył. Nie chciałam tracić takiej okazji. Kto wie, czy brat po powrocie do Klodri zamierzał dalej mnie uczyć?

– Najpierw jednak mieliśmy inne zadanie – zauważył Serasz. – Dziękuję, że zatrzymałeś Losinisa. Inaczej pewnie gonilibyśmy go przez cały dzień.

– Nie do końca to tak wyglądało, prawda, mrawie?

Ten jedynie przysiadł i owinął łapy ogonem.

– Co się stało? – zapytałam.

– Cudem uszedłem z życiem, gdy się na mnie rzucił – zaczął Brateri. – Nigdy nie walczyłem z mrawem, ale słyszałem, że lepiej z nimi nie zadzierać w pojedynkę. Nawet elf nie jest w stanie się z nim zmierzyć bez towarzystwa. Dziś przekonałem się o tym na własnej skórze. Pracowałem w ogrodzie, gdy nagle usłyszałem, że coś pędzi prosto na mnie. Ledwo miałem czas, by się uchylić, a ogromne cielsko przeleciało nade mną i wpadło na grządkę Caliany, mojej żony. Nie będzie zachwycona, gdy się dowie, że mraw zniszczył jej własną odmianę bursztynowej visany. Od wiosen pracowała nad tym kolorem.

– A co wydarzyło się potem? – ponaglił go Serasz.

– W skrócie: on próbował mnie powalić na ziemię, a ja szukałem sposobu na zwycięstwo w tym starciu. Resztę widzieliście. Rameti opowiadał różne historie o mrawach, ale nie spodziewałem się, że niszczenie lasu tak na nie wpływa.

Czy miało to też związek z atakiem Soratesa? Wyglądało na to, że jeszcze sporo miałam się dowiedzieć o elfach.

– Sorates wspomniał, że mraw wtedy ucieka lub atakuje – przypomniałam.

– To teraz wszystko jasne. Uznałeś mnie za zagrożenie, bo nie reaguję na to jak inni. – Brateri zwrócił się do nierozmownego Losinisa. – Wiedz, że mam mieszaną krew. W połowie leśny, w połowie wodny. A to oznacza, że niszczenie tego lasu odczuwam słabiej niż moi bracia.

Próbowałam zrozumieć coś z tego, co mówił. Jak na razie brzmiało to zbyt nierealnie. Niszczenie lasu sprowadza na elfy cierpienie? To oznaczało, że nie tylko Sorates miał ten atak, ale również inni mieszkańcy El’darum. O tym mówił kucharz i pewnie dlatego nie spotkaliśmy nikogo podczas drogi. Elfy na pewno różnie to przeżywały, przez co nie mogły się nigdzie ruszyć. Jednak wciąż pozostawało jedno pytanie: dlaczego tak się działo?

Nie omieszkałam go zadać.

– Nic nie wiesz? – Elf zmarszczył krzaczaste brwi. – Sorates nie wspomniał o tym ani słowem?

– Mamy teraz ważniejszą rzecz na głowie niż to – odrzekł Serasz.

Podążył za spojrzeniem brata ku Losinisowi, który nie zdążył zakryć łapy z wysypką. Elfie oko bez problemu ją dostrzegło.

– Nie powinniście się trzymać od niego z daleka? Żaden z uzdrowicieli wam tego nie doradził?

– Wysypka pojawiła się dopiero dziś. Sorates pierwszy zwrócił na nią uwagę. Sami jej nie widzimy – wyjaśnił Serasz. – Poza tym właśnie zmierzaliśmy do Pteisela, gdy nastąpił atak.

– Nie ma czasu do stracenia. Już, idźcie – ponaglił nas. – Wiesz dobrze, że to paskudztwo łatwo się przyczepia do ludzi i szybko nie odpuszcza. Mam nadzieję, że nie przeszkodzi wam to w jutrzejszym treningu. Neres i Zalejri już od tygodnia czekają na pojedynek, który im obiecałeś przed wyjazdem. Nie wypuszczą cię z miasta, jeśli się nie zjawisz.

– Postaram się – rzekł. – Idziemy – zwrócił się do mrawa, ale ten nie ruszył się ani o krok.

– Losinisie, idziemy – powiedziałam i delikatnie pociągnęłam go za grzywę. – Brateri nie jest zagrożeniem.

– Powinien być w lesie i bronić drzew – mruknął mraw.

– Nie jestem jedynym mieszańcem w El’darum – wytłumaczył elf. – A część z nas jest potrzebna tutaj, gdyby ludzie przedarli się przez bramę w takim momencie. Nie może nas tu zabraknąć. Nie osądzaj po pozorach, Losinisie.

Ten tylko prychnął, ale zgodził się w końcu ruszyć z nami.

– Do zobaczenia jutro – pożegnał nas Brateri i wrócił do swojej pracy.

– Dlaczego uważałeś go za zagrożenie? – zapytałam, gdy byliśmy poza zasięgiem słuchu elfa.

– W Górach Zenobii nie ma żadnych mieszańców – zaczął mraw. – Podczas ataków widzieliśmy cierpienie elfów i triumf ludzi. Nie było kogoś pomiędzy.

Zapisałam sobie w pamięci, że takie wydarzenia mają miejsce nie tylko w El’darum. To jedynie wszystko komplikowało.

– Możecie mi to wytłumaczyć? Co się dzieje z elfami? I dlaczego? – zadawałam pytanie za pytaniem.

– Później, Ariadno. Najpierw Pteisel.

Zgodziłam się, choć nie zadowoliła mnie ta odpowiedź. By odciągnąć moje myśli, Serasz zaczął opowiadać o Pteiselu. Uzdrowiciel miał ogromne, wielowiekowe doświadczenie i to on przeważnie zajmował się rodziną królewską i jej gośćmi. W El’darum mieszkało jeszcze kilka innych elfów odpowiedzialnych za zdrowie braci, ale Pteisel znacznie przewyższał ich doświadczeniem.

– Sądzisz, że nauczyłby mnie czegoś? – zapytałam. Skoro byłam w elfim mieście, dlaczego nie miałabym skorzystać z wiedzy jednego z najbardziej doświadczonych uzdrowicieli?

– Warto go zapytać.

Brat skręcił w jedną z bocznych ścieżek. Prowadziła do domu skrytego w niewielkim zagajniku. Wokół niego rosło wiele ziół i kwiatów – część z nich pamiętałam z ogrodu Norady, inne widziałam po raz pierwszy. Dostrzegłam przede wszystkim fratesa i solisa, ale też ziele kalendy i cenerę, co nieco mnie zaskoczyło. Nad drzwiami wisiał bukiet z zasuszonych kwiatów, a ściany pokrywał gęsto ciemnozielony bluszcz, który delikatnie błyszczał w popołudniowym słońcu. Na pierwszy rzut oka dom wydawał się niezamieszkały – kto pozwoliłby, by rośliny niemal wdzierały się do wnętrza? – jednak domyśliłam się, że uzdrowicielowi takie warunki odpowiadały. Zawsze miał pod ręką niemal każde zioło, którego potrzebował.

Serasz pierwszy podszedł do drzwi i zastukał. Echo uderzeń poniosło się dalej w głąb domu. Zaraz usłyszeliśmy pospieszne kroki, a po chwili drzwi się otworzyły. W progu stanął elf uzdrowiciel. Jak większość pobratymców miał rozpuszczone włosy, ale w przeciwieństwie do nich nosił na czole opaskę zrobioną z beżowej wstęgi i trawy. Wymykały się spod niej pojedyncze szare kosmyki. Zamiast zwykłej tuniki i spodni miał na sobie sięgającą ziemi ciemnozieloną szatę z długimi rękawami – teraz podwiniętymi – i przewiązaną w pasie grubym, plecionym sznurem. Nie był to zwykły strój elfa, za to idealnie pasował do jego funkcji.

– Szaferi, zaledwie wczoraj zjawiłeś się w El’darum, a już do mnie przychodzisz – rzekł. – Znów to tylko draśnięcie?

– Nie tym razem, Pteiselu – powiedział Serasz, po czym dokonał krótkiej prezentacji.

– Cieszę się, że mogę was poznać. – Pteisel zwrócił się do mnie i Losinisa, na którym jego wzrok zatrzymał się na dłużej. – Szkoda tylko, że właśnie w takich okolicznościach.

Mraw nastroszył się i odskoczył do tyłu. Powstrzymał się jednak przed wysunięciem kłów i pazurów, za co byłam mu wdzięczna.

– Trudno nie zauważyć twojej wysypki – rzekł elf. – Dobrze, że w końcu przyszliście. Tavela to choroba, z którą warto walczyć jak najprędzej, zanim na dobre zakorzeni się w ciele. Wejdźcie. – Gestem zaprosił nas do środka.

Nigdy wcześniej nie odwiedzałam żadnego uzdrowiciela. W Klodri to mama – z moją pomocą – zajmowała się leczeniem. Przy poważniejszych wypadkach wzywaliśmy kogoś z sąsiedniej wioski, ale to nie zdarzało się aż tak często. Zwykle świetnie sobie radziłyśmy. Ucieszyłam się, że mogę zobaczyć pracownię Pteisela.

Panował tu na pewno większy porządek, niż się spodziewałam. Pod ścianami stały regały wypełnione słoikami i płóciennymi woreczkami. Elf przechowywał w nich wszystkie zioła, których używał do tworzenia lekarstw. Pod oknem znalazło się miejsce na stół zawalony różnymi przyrządami. Leżały tam wagi, miarki, wypalone do połowy świeczki, krzesiwo, nóż i kilka przedmiotów, których zastosowania mogłam się jedynie domyślać. Z ciekawością podeszłam do tego stolika, gdy Serasz i Losinis stali jeszcze przy drzwiach. Dostrzegłam zasuszony kwiat bzu, którego w Klodri używaliśmy na zatrucia wilczą jagodą. Przeważnie się sprawdzał.

– Interesują cię zioła? – Obok mnie zjawił się Pteisel.

Pokiwałam jedynie głową, przyglądając się innym suszonym roślinom. Wyglądały na tak delikatne, jakby lekki dotyk mógł obrócić je w pył.

– Pracuję nad nowym naparem.

– Jakim? – Odwróciłam się w stronę elfa.

– Zapobiegałby skutkom działania trucizny węża drzewnego. Nikt do tej pory nie znalazł skutecznego lekarstwa, ale sądzę, że jestem blisko tego odkrycia.

– Ariadna też zna się całkiem dobrze na ziołach – włączył się Serasz. – Razem z mamą pomagała chorym w Klodri.

– Naprawdę? Chętnie się później przekonam, co potrafisz.

Z radości serce niemal wyskoczyło mi z piersi. Dzięki bratu będę mogła pochwalić się własnymi umiejętnościami, a pewnie też wiele nauczę się od Pteisela. Sam to nawet zaproponował.

– Jednak nie przyszliście tu, by rozmawiać o pełzaczach. Zacznę od waszej dwójki. – Wskazał na mnie i Serasza.

Mraw grzecznie usiadł przy drzwiach, ale wciąż niespokojnie zerkał na elfa, jakby ten za chwilę miał się na niego rzucić. Był spięty, gotowy do natychmiastowej ucieczki w razie zagrożenia. Pteiselowi też to nie umknęło.

– Rozluźnij się, Losinisie. Jestem uzdrowicielem, nie katem. I choć nie przepadam za twoją rasą, nie zamierzam wyrządzić ci szkody.

Spojrzałam pokrzepiająco na naszego towarzysza, po czym usiadłam na wskazanym przez elfa krześle.

– Nie wierzę, że pozwoliliście, by taveleni się do was zbliżyli – mruknął pod nosem, przyglądając się mojej skórze na rękach i karku. – W tych miejscach przeważnie pojawiają się pierwsze oznaki choroby – wyjaśnił.

– Staraliśmy się utrzymać dystans – rzekł Serasz. – Musieliśmy się jednak rozdzielić na pewien czas i nie wiedzieliśmy, że Losinis się na nich natknął. Inaczej byśmy od razu do ciebie przyszli.

– Dobrze, że w ogóle się tu zjawiliście.

Pteisel, nie przerywając badania, zadał mi kilka pytań o moje samopoczucie i o to, czy dostrzegłam jakieś podejrzane plamy lub wysypkę na skórze. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że nie.

– Aż dziw, że się nie zaraziłaś. Wyglądasz na dosyć przywiązaną do Losinisa – powiedział. – Jednak u ludzi tavela rozwija się nieco wolniej niż u mrawów. Jeśli cokolwiek zauważysz, od razu się do mnie zgłoś.

Potem podobne badania przeprowadził na Seraszu, który też okazał się w pełni zdrowy. Częściowo była to zasługa tego, że nie zbliżał się za bardzo do mrawa podczas naszej podróży. Mimo to Pteisel dał mu takie same zalecenia jak mi.

– Teraz twoja kolej, Losinisie – powiedział elf i kazał odsunąć się nam pod ścianę, a mrawa zaprosił bliżej stołu.

Ten z ociąganiem wstał i podszedł do uzdrowiciela, który od razu sięgnął do jego łapy. To na niej podobno pojawiła się biała wysypka. Mimo że już wiedziałam, gdzie powinna się znajdować, to wciąż jej nie dostrzegałam.

– Miałeś styczność z tavelenami – bardziej stwierdził, niż zapytał Pteisel.

Mraw się wzdrygnął.

– Tak – przyznał szeptem.

– I co dalej? Muszę wiedzieć, jeśli mam ci odpowiednio pomóc – dodał elf, gdy Losinis wciąż milczał. – Rany nie biorą się znikąd. – Dotknął jego boku.

– To stare zadrapanie – włączył się Serasz. – Ariadna się nim zajęła.

– A tymi nowymi też? – Pteisel wskazał na łapy, ale przez gęste złocistobrązowe futro trudno było cokolwiek zauważyć. – Sam oczyściłeś te drobne rany i o niczym nie powiedziałeś – zwrócił się do Losinisa. – Opowiedz szczerze, co się wydarzyło, albo każę cię zamknąć gdzieś, gdzie nie będziesz stanowił dla nikogo zagrożenia.

Spojrzałam na elfa z niedowierzaniem. Nie mógł tak po prostu zamknąć mrawa. Był przecież uzdrowicielem, który miał mu pomóc wrócić do zdrowia. W jego oczach dostrzegłam stanowczość i nieustępliwość. Nie znałam go na tyle, by stwierdzić, czy spełniłby swoje słowa. Wierzyłam jednak, że działa dla dobra naszego towarzysza.

– Zaskoczyli mnie. Musiałem się bronić – zaczął Losinis.

Nie wyglądał na zadowolonego z tego wyznania. Powoli domyślałam się powodu. Nie chciał, byśmy przez te wydarzenia odsunęli się od niego. Może nawet obawiał się, że porzucimy go jak jego rodzina i znów zostanie sam, zdany jedynie na własne siły. Dopóki zachowywał to wszystko w sekrecie, mógł udawać, że nic się nie wydarzyło. Jednak prawda zawsze wychodzi na jaw.

Chciałam do niego podejść i go pocieszyć, ale Pteisel mnie powstrzymał.

– Wolałbym, byście się stamtąd nie ruszali – wyjaśnił, więc niechętnie ustąpiłam.

Losinis skinął ledwo zauważalnie głową. Zrozumiał moją intencję i był wdzięczny, że chciałam go pocieszyć.

– Kontynuuj.

– Odpowiedziałem własnym atakiem i kilku ugryzłem.

– Jak bardzo? – Uzdrowiciel przerwał pracę.

– Jednemu na pewno zmiażdżyłem rękę.

Elf przeszedł do pyska mrawa i za pozwoleniem obejrzał sobie jego zęby.

– Zmiażdżyłeś czy odgryzłeś? – upewniał się.

Mraw wykonał ruch, który pewnie miał oznaczać wzruszenie ramionami.

Pteisel sprawdził jeszcze skrzydła. Rozłożył je nieznacznie i przyjrzał się lotkom.

– Często latasz?

– Nie latam.

Elf wyglądał na zaskoczonego.

– Może i nie znam się zbyt dobrze na mrawach, ale wydaje mi się, że powinieneś już wznosić się nad ziemię. Porozmawiam o tym z Rametim. Nie ma teraz przy tobie rodziny, która by cię uczyła, więc musi ci wystarczyć nasza pomoc.

Pozwolił Losinisowi złożyć skrzydła i wrócił do stołu. Wziął do ręki czystą kartkę, przysunął sobie kałamarz z piórem, po czym zaczął coś skrzętnie zapisywać. Rzadko widywałam takie przedmioty w Klodri, bo mało kto potrafił pisać i prawie nikogo nie było stać na taki zbytek.

– I jak? – zapytałam, gdy skończył.

– Losinis złapał tavelę, ale wasza dwójka jakimś sposobem zdołała się przed nią uchronić. Mimo to lepiej, byście się do niego nie zbliżali, jeśli chcecie pozostać zdrowi.

Niezbyt podobały mi się jego słowa. Miałam stać z daleka i patrzeć, jak Losinis samotnie przechodzi chorobę? Nie mogłam się na to zgodzić. Zanim zdołałam się jednak sprzeciwić, Pteisel kontynuował.

– Tylko do czasu, aż wyzdrowieje. Trochę to potrwa, bo nie mam wszystkich potrzebnych składników. Na razie mogę jedynie opóźnić działanie taveli, ale nie potrafię się jej pozbyć bez kwiatu złotnika. Rośnie jedynie w Dolinie Miecza. Powinienem zostać w El’darum, więc ktoś inny będzie musiał po niego pojechać. Podróż zajmie przynajmniej kilka dni w jedną stronę, jeśli nie zdarzą się żadne przeszkody.

Czułam się odpowiedzialna za zdrowie Losinisa, więc zaraz zgłosiłam się na ochotnika, który pojedzie po tę roślinę. Serasz zaczął wyrażać swój sprzeciw, ale Pteisel go powstrzymał z lekkim uśmiechem.

– Dobrze, że Losinis może na was liczyć, ale nie możecie jechać. Od czasów walki z ludźmi z Dorknes drinowie niezbyt przepadają za waszą rasą. Za to wobec elfów są ufniejsze. Część z nas znają dosyć dobrze, więc bez problemów powinniśmy otrzymać od nich kwiat złotnika.

Przystałam na to. Rozumiałam, że Pteisel ma rację. Skoro drinowie nie mieli dobrych relacji z ludźmi, to lepiej, by do Doliny Miecza pojechał elf. A Losinis potrzebował jak najszybciej pomocy, zanim choroba się wzmoże.

Uzdrowiciel podszedł do otwartego okna i cicho zanucił. Melodia nasuwała na myśl pierwsze dni wiosny, gdy wszystko budzi się do życia. Na ten dźwięk odpowiedział inny, a po chwili na parapecie przycupnął ptak nieco większy od Lesiego. Cały był złocisty jak pierwsze promienie słońca o poranku. Jedynie na czubku łebka miał jasnozieloną plamę. W dziobku przyniósł źdźbło trawy, które położył na wysuniętej dłoni elfa. W zamian dostał zwinięty rulon. Pozwolił przywiązać go sobie do łapki.

– Zanieś to królowi – rzekł tylko uzdrowiciel, a posłaniec zeskoczył z parapetu i pomknął w stronę pałacu.

Mraw położył się pod ścianą i zamknął oczy. Pewnie starał się żywić nadzieję, że prędko pozbędzie się taveli – sama trzymałam się tej myśli. Nie chciałam wyjeżdżać, zanim nie wróci do zdrowia. Może Serasz zgodziłby się zostać parę dodatkowych dni?

– Przydałaby ci się jakaś pomoc? – zapytałam Pteisela. Nie zniosłabym bezczynności.

Elf przeniósł wzrok na Serasza, a ten po chwili potrząsnął głową.

– Nie, nie ma mowy.

– Jak zwykle uparty – powiedział poważnym głosem uzdrowiciel. – Myślałem, że Rameti i Brateri przedstawili ci, dlaczego warto wprowadzić ten plan w życie.

– Tak, ale wciąż uważam, że to zbyt niebezpieczne. Onyks zagarnął już dla siebie większość południa i przygotowuje się do zajęcia Nivalii. Esilum też jest zagrożone.

– Nasze ziemie także. Z tego, co mi wiadomo, mamy poważniejsze problemy niż nasi bracia na zachodzie. Nie wyrażałeś obiekcji, gdy Sorates wysłał Neresa i Zalejriego na zwiady.

– Są elfami.

– Nawet my mamy swoje słabe punkty, a Onyks je poznał i wciąż wykorzystuje przeciwko nam. Nie, potrzebujesz kogoś, kto poradzi sobie lepiej od nas i nie będzie wzbudzał podejrzeń podczas podróży.

Losinis podniósł się, przeciągnął i przeciął powietrze ogonem ze zniecierpliwieniem. Już zamierzał do nas podejść, ale przypomniał sobie o trzymaniu dystansu, więc przysiadł.

– Czy w waszej naturze leży mówienie zagadkami? – zapytał podirytowany.

– To nic ważnego – rzucił brat.

– Odnoszę inne wrażenie.

– Ja też – włączyłam się i zwróciłam do Pteisela: – O czym mówiłeś?

Elf nawet nie zerknął na Serasza.

– O pewnym planie, który stworzyliśmy przed ostatnim wyjazdem Szaferiego. Chciałaś pomóc, więc…

– Nie waż się mówić nic więcej – przerwał mu ostro brat. – Rozmawiałem już o tym z Soratesem. Podziela moje zdanie, że to nie najlepszy pomysł i nie powinniśmy go realizować. Nie zamierzam narażać nikogo, kto sam świadomie nie zechce podejmować się tego zadania.

– Może warto najpierw zapytać tę, której zamierzaliśmy powierzyć tę misję?

Z oczu Serasza biły gromy.

– Książę – powiedziałam. Wiedziałam, że ten tytuł przyciągnie jego uwagę. – Możesz nam wyjaśnić, co to za plan?

– Zapomnij o tym, to nic ważnego – rzekł tylko. – Dziękujemy ci za pomoc, Pteiselu. Daj nam znać, gdy przygotujesz lekarstwo dla Losinisa.

– Lepiej, by tu został. Będę miał na niego oko i upewnię się, że się od niego nie zarazicie. Możesz go odwiedzać w każdej chwili, Ariadno – dodał, gdy zobaczył mój grymas niezadowolenia.

– Dziękuję – powiedziałam. – Wrócę zaraz po obiedzie – zwróciłam się do Losinisa.

– Przynieś ze sobą zająca albo dwa, chętnie też zjem – burknął.

Przypomniałam sobie, że Serasz zamierzał wysłać go na polowanie razem z jakimś elfem. Liczyłam na to, że obecna sytuacja tego nie zmieni.

– Dostaniesz nawet pięć zajęcy, jeśli chcesz – rzekł brat.

– Jeśli sam je upolujesz – dodał Pteisel. – Nie możesz wyręczać mrawa w łowach, bo straci swój instynkt myśliwego. Na pewno znajdzie się ktoś, kto zabierze go poza granice El’darum, by się nasycił, a potem przyprowadzi z powrotem. Zadbasz o to, Szaferi.

– Myślałem już o tym. Porozmawiam z Soratesem jeszcze przed posiłkiem.

– Dobry pomysł, a teraz idźcie już. Muszę wziąć się za przygotowanie maści na tę mrawią wysypkę.

– Do zobaczenia, Losinisie – powiedziałam, a on jedynie skinął łbem. Pewnie marzył już o swoich zającach. Moje myśli za to powędrowały do tajemniczego planu Księcia.

Rozdział III 

     

Obiad minął w ciepłej atmosferze i w towarzystwie jedynie rodziny królewskiej, co pozwoliło mi odetchnąć z ulgą. Nie wyobrażałam sobie ponownego spotkania z jasnowłosym elfem, który na każdym kroku okazywał niechęć do mrawa.

Podczas posiłku moje myśli często wracały do prawdziwego brata. Zastanawiałam się, co się z nim teraz dzieje i dlaczego tak długo go nie było w Klodri. Przecież dowódcy pozwalali żołnierzom wracać do domu po zwycięstwie w bitwie. Poza tym walki nie toczyły się bez przerwy przez te wszystkie wiosny. Na pewno miał okazję, by przybyć do rodzinnej wioski, a mimo to z niej nie skorzystał. Dlaczego?

Moje przemyślenia przerwała tocząca się przy stole rozmowa.

– Pteisel jest najznakomitszym z naszych uzdrowicieli – powiedziała Norada, gdy Szaferi wspomniał o wizycie u elfa. – Nikt mu nie dorównuje, choć pozostali też są bardzo zdolni. Na pewno pomoże Losinisowi wyzdrowieć, gdy tylko Eulipan z Roseną wrócą z Doliny Miecza.

Nie słyszałam wcześniej tych imion.

– To uczniowie Norady – wyjaśnił mi Serasz. – Rosena jest jedną z najmłodszych elfek w El’darum. Często pomaga w ogrodach i u uzdrowicieli. Za to Eulipan wpada na kolejne sposoby usprawnienia pracy na grządkach.

– I nie tylko – dodał Lisan. – Ma wiele pomysłów, które nam pomagają. Ostatnio zaczął konstruować narzędzie do gaszenia pożarów w lesie, gdy nie ma bezpośredniego dostępu do wody. Zamierzał je skończyć przed początkiem lata, ale raczej poczekamy do jesieni na pierwszą prezentację.

Trudno było mi sobie to wyobrazić. Jedynym dobrym rozwiązaniem wydawało mi się przekierowanie koryta rzeki lub budowa studni w wielu miejscach. Jednak skąd mógł wiedzieć, gdzie dokładnie się przydadzą? Elfy pewnie nie chciałyby przekopywać całego lasu. Dla roślin nie byłoby to zbyt dobre. Eulipan musiał wpaść na coś znacznie lepszego, co nie niszczyłoby lasu.

– Jak ci się podoba w El’darum, Ariadno? – zapytał wtem Sorates z błyszczącymi złociście oczami. – Zobaczyłaś coś więcej niż tylko nasze pola?

Wychwyciłam ten drobny przytyk w stronę Księcia – powoli oswajałam się z jego prawdziwą tożsamością. Cieszyłam się, że brat zabrał mnie właśnie na rolę, bo dzięki temu usłyszałam piękną pieśń elfów. Żałowałam tylko, że nie zrozumiałam z niej ani słowa. Chciałam jeszcze kiedyś jej posłuchać, czego nie omieszkałam oznajmić na głos.

– Można powiedzieć, że muzykę mamy we krwi – rzekł król.

Serasz opowiadał mi o wielkich ucztach, na których elfy bawiły się aż do jasnego świtu. Nigdy nie brakowało pieśni i tańców, a także smakowitych potraw przygotowanych przez mistrzów kulinarnych. Jeszcze nie tak dawno marzyłam, by uczestniczyć w podobnym wydarzeniu. Teraz wystarczała mi obecność zaledwie kilku elfów i spokojna rozmowa w ich towarzystwie. Trochę jednak tęskniłam za tańcami i naszą karczmą w Klodri, gdzie zawsze wspaniale się bawiłam.

– Jeśli zostaniecie do lata, moglibyście uczestniczyć w święcie narodzin – odezwała się Norada z radością. – To jedno z najpiękniejszych wydarzeń w całym roku.

– Będziemy musieli zrezygnować – rzekł Serasz. – Obiecałem rodzicom, że wrócimy jak najprędzej, zwłaszcza że zbliża się czas zbiorów.

Latem zbieraliśmy owoce naszej wiosennej pracy. Ścinaliśmy zboże, które potem młóciliśmy, zawoziliśmy do młyna i składowaliśmy w stodole. Z owoców robiliśmy konfitury i kompoty na zimę, a część suszyliśmy razem z ziołami z łąki. Wciąż trzeba było zajmować się też zwierzętami i całym gospodarstwem.

– Ale nie zostanę długo w Klodri – dodał i spojrzał na mnie przepraszająco.

Dopóki nie wiedziałam, że jest Księciem, nie rozumiałam, dlaczego wciąż znika i nie ma go wtedy, gdy jest najbardziej potrzebny w domu. Teraz odpowiedziałam mu jedynie pokrzepiającym, ale trochę smutnym uśmiechem. Tak, chciałabym, by został z nami, ale wiedziałam, że ma swoje królewskie obowiązki, które są o wiele ważniejsze.

– Kiedy zamierzasz przeprowadzić atak na Onyksa? – zapytał Lisan.

– Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to po zimie. Moi żołnierze są na to przygotowani, czekam jeszcze na odpowiedzi na propozycje sojuszu.

Było to mądre posunięcie ze strony Księcia. Gdyby bitwa zaczęła się jeszcze w tym roku, mieszkańcy Zalianii, Rozuaru, a pewnie też innych krajów, mogliby pozostać bez jedzenia na całą zimę. Wojna przecież nie oszczędza nikogo i niczego. Na pewno byłyby straty w ludziach, ale też w plonach.

– Dość długo nie odpowiadają. – Elf podniósł kielich i zamieszał winem. – Warto byłoby wysłać do nich kogoś, kto upewniłby się, że list dotarł. Kogoś, kto nie rzucałby się w oczy.

– Nie powinniśmy ryzykować życia osób, które nie są przygotowane do niebezpiecznych podróży – włączył się Sorates z przyganą w głosie.

Ta krótka wymiana zdań przypomniała mi o planie, o którym wspominał Pteisel. Ktoś, kto nie wzbudza podejrzeń… Brak zgody ze strony Soratesa… Uzdrowiciel nie wspominał jedynie o wyjeździe do sojuszników. Powoli zaczynałam się domyślać, co to oznacza. Brat szukał kogoś zaufanego i niepozornego, kto mógłby przekazać wieści w odpowiednie miejsca. Ale czy dobrze pojęłam, że elfy uznały mnie za osobę godną takiego zadania?

– W Rozuarze ludzie częściej niż gołębie zanoszą ważne wiadomości – powiedziałam, a swoje przemyślenia zostawiłam na razie dla siebie. Chciałam najpierw się upewnić, że dobrze to zrozumiałam.

– I zdarzało się, że przy tym ginęli – rzekł Serasz. – Posłaniec nie ma łatwego życia. Może stać się ofiarą zbójów lub przeciwników, którzy chętnie przechwycą list i doniosą o nim swojemu władcy.

– Elfów nie da się tak łatwo zaskoczyć.

– Przeważnie się nie da – przyznał Sorates. – Nie jesteśmy jednak niezniszczalni. Nawet nas można zabić.

Dotychczas ta rasa jawiła mi się właśnie jako niepokonane istoty, którym nic i nikt nie zagraża. Brat też nigdy nie wspominał o słabości elfów, a już drugi raz w ciągu tego dnia słyszałam, że nie są tak silne, jak myślałam, i że giną podobnie jak ludzie. A do tego widziałam, jak niewidzialny przeciwnik zadaje okrutny ból samemu Soratesowi.

– Ale potrzebujesz kogoś, kto zawiezie listy do innych krain – zwróciłam się do Serasza.

Westchnął i usiadł głębiej na krześle.

– Tak, i to czym prędzej, byśmy mogli na wiosnę zacząć ostatnią bitwę. W wiele miejsc udało mi się wysłać posłańców. Jednak są też takie ludy, do których nie potrafię dotrzeć z żadnym listem.

– Gdzie dokładnie? – zainteresowałam się jeszcze bardziej.

– Może wystarczy tych rozmów o wojnie podczas obiadu? – wtrąciła się Norada.

– Masz rację – poparł ją Sorates. – To nie pora na takie tematy.

– Szczególnie że nie mamy tu map Kontynentu – dodał Lisan. – A skoro jesteśmy po posiłku, możemy przejść tam, gdzie je znajdziemy.

Xantia uniosła nieco kąciki ust. Rozbawiała ją upartość syna.

– Idziemy? – zapytałam brata.

Z ociąganiem pokiwał głową, a potem z jeszcze większym zwlekaniem wstał i udał się za mną i Lisanem do sali tronowej. Sorates też do nas dołączył, a reszta rodziny królewskiej pozostała jeszcze w jadalni, by potem ruszyć do swoich zajęć.

W pomieszczeniu wciąż stały krzesła, stół i misa z suszonymi owocami. Nic nie zmieniło się od chwili, gdy Serasz opowiadał mi swoją historię. Czy znów miało się tu wydarzyć coś niezwykłego?

Stanęliśmy wokół stołu, a Lisan poszedł po mapy znajdujące się w pokoju obok. Wcześniej nie zauważyłam, że na lewo od tronu znajdują się drzwi ukryte w cieniu pnia drzewa służącego za kolumnę. Rozejrzałam się uważnie. Ściany pokrywały jasne, niemal białe liście, a pomiędzy nimi wyrastały pojedyncze srebrzyste kwiaty. Na pierwszy rzut oka trudno było to zauważyć. O wiele bardziej wyróżniały się latarnie ozdobione białymi pąkami, przymocowane do kolumn.

Elf wrócił z ogromną mapą. Odsunął na bok misę i rozłożył tkaninę na stole. Nigdy wcześniej nie widziałam szkiców Kontynentu. Po opowieściach brata miałam pewne wyobrażenie, ale dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak wiele się tu mieści. Pasma gór ciągnące się na wschodzie i północnym zachodzie, ogromny lodowiec podobno zamieszkiwany przez wojowników lodu, fragment pustyni, która zdawała się nie mieć końca. W końcu mój wzrok trafił na Rozuar. Próbowałam odgadnąć, gdzie znajduje się Klodri, ale bezskutecznie. Zamiast tego przeniosłam oczy na El’darum, a stamtąd do Doliny Miecza. Na mapie odległości wydawały się niewielkie, ale w rzeczywistości podróż zajmowała wiele dni. Zaskoczyło mnie to, że wszystkie nazwy są zapisane w plenkuskim. Brat wyjaśnił mi, że Ameti, jego prawdziwy ojciec, podarował mapę elfom. Te jedynie dorysowały na niej różę wiatrów z własnymi oznaczeniami.

– To najświeższa mapa Kontynentu – rzekł Lisan z dumą, jakby sam ją stworzył. – Nie uwzględnia tylko jednej zmiany, jaka zaszła w ostatnim czasie.

Bez trudu to znalazłam. Kraj podobnej wielkości jak Rozuar, ale położony na zachód od niego, bliżej oceanu.

– Zaliania – powiedziałam.

– Nie uznajemy władzy Onyksa na tych terenach – wyjaśnił Sorates. – Zagarnął je bezprawnie.

– Dlatego mu je odbierzemy – dodał Serasz.

Wróciłam wzrokiem do mapy. Dokładnie przyglądałam się każdemu skrawkowi, próbując go zapamiętać. Nigdy nie wiadomo, jaka wiedza może się okazać przydatna w przyszłości.

– A to co? – Wskazałam na wzniesienie na południu i zamalowany na czarno teren.

– Spalona ziemia i wulkan Viertan – powiedział brat. – Tereny należące do sojuszników Onyksa.

– Kto mieszka na spalonej ziemi? – zdziwiłam się.

Nie wyobrażałam sobie, by ktokolwiek mógł przeżyć na terenach, na których nic nie rośnie. Według mapy nawet nie przepływała tamtędy żadna rzeka. Jedynie ziemie na lewo od wulkanu porastał las, ale należały już do Rozuaru.

– Jedna z ras wyniszczonych przez magię – zaczął Serasz. – Kiedyś nazywali się valianami, co w dawnym języku ludzi oznacza serce góry, i żyli w górskich jaskiniach, zanim zjawiły się tam krasnoludy. Zamieszkali jednak mało urodzajne tereny, więc szybko zaczął im dokuczać głód. Opiekun nauczył ich, jak tworzyć i zastawiać sidła na zwierzynę, wykorzystywać góry jako ochronę przed drapieżnikami oraz odróżniać trujące rośliny od jadalnych, a z innych wytwarzać lekarstwa. Z czasem powiększali swoje jaskinie i wydobywali metale, które posłużyły im do wytwarzania wytrzymalszych broni i narzędzi. Nigdy nie udało im się wykorzystać owoców gór do czegoś więcej – brakowało im zręczności krasnoludów. Tak jak większość ras i oni wpadli w pułapkę Malusa i skorzystali z jego propozycji. Nie otrzymali możliwości przemiany w zwierzęta, jak zakładali. Nie, dostali ogień, który był całkowicie posłuszny ich woli. Na początku jak zawsze wszystko układało się wspaniale. Rzucali płonącymi kulami w zwierzęta, a te umierały w męczarniach, za to valiani mogli od razu pożywić się pieczonym mięsem. Nie musieli już zakładać sideł, a potem obrabiać zwierzyny, aż nadawała się do jedzenia. Teraz niemal na zawołanie mieli gotowy posiłek. Nie zawsze udawało im się trafić w swoją ofiarę, przez co lasy na południe od gór doświadczyły niejednego pożaru. Stąd spalona ziemia, na której od tamtego czasu nic nigdy nie wyrosło. Zabawa valianów nie trwała długo. Któregoś dnia ogień zwrócił się przeciwko nim. Pożywił się ich włosami, przypalił ubrania, ale nie spalił ludzi. Stworzył wokół nich coś na kształt płonącej po wieki bariery. Dla tej rasy znów zaczął się czas głodu, a do tego pragnienia. Woda nie była już dla nich ożywczym napojem, ale największym wrogiem. Nawet jedna kropla sprawiała im ogromny ból. A jeśli chcieli się pożywić, ogień wokół nich spalał na popiół wszystko, zanim dotarło to do ust. Gdyby nie pomoc Opiekuna, zginęliby w cierpieniach. Wyprosił u Custosa łaskę przeżycia dla ludu, którego strzegł. Ten na miejscu jednej z samotnych gór wzniósł wulkan, w którym valiani zamieszkali. Podobno wybuchnie któregoś dnia, by magia całkowicie przestała dręczyć Kontynent. Do tego czasu ma pozostać w uśpieniu. A co do ludu, to od tej pory żywili się inaczej: mogli nasycić się tylko wtedy, gdy coś spalali, czy to zwierzę, czy drzewo. Nie potrzebowali też tak wiele jedzenia jak dawniej. Na Kontynencie zaczęto ich nazywać valierami, co w staroludzkim oznaczało płonącego człowieka.

– Onyks ma w nich dobrych sojuszników – rzekł Lisan. – Z ich pomocą mógłby spalić cały Kontynent.

– Ale tego nie zrobi, prawda? – zapytałam. – Nie zniszczy ziem tylko po to, by wygrać wojnę?

– Jest zdolny do wszystkiego – odpowiedział Sorates. – Wciąż obawiamy się, że któregoś dnia przyśle ich na nasze ziemie. Dopóki nie zajmie kopalń w D’arknor, możemy czuć się bezpiecznie. Nie zaryzykuje przecież przeprowadzenia ich przez własne tereny, mogliby spalić wszystkie lasy Rozuaru.

– Trzeba go jak najszybciej powstrzymać.

Potoczyłam po nich wzrokiem. Na ich twarzach pojawiły się smutne uśmiechy. Łatwo powiedzieć: powstrzymać wroga, ale jak się za to zabrać?

– Nie brakuje ci hartu ducha, Ariadno – rzekł Lisan i przeniósł wzrok na Serasza. – Tego właśnie potrzeba posłańcowi.

– Nie tylko tego – rzucił sucho brat.

– Innych rzeczy można się nauczyć. Poza tym Ariadna już co nieco wie i potrafi.

– Wciąż nie jestem przekonany do tego pomysłu.

W myślach przejrzałam jeszcze raz to, co odkryłam do tej pory. Teraz byłam pewna, że wszystko dobrze zrozumiałam. Nie umiałam tylko uwierzyć, że zarówno Pteisel, jak i Lisan rozważali taką możliwość.

– Mam zostać posłańcem? – zapytałam, przerywając ich dyskusję.

Serasz uciekł wzrokiem na bok, więc powtórzyłam to pytanie, ale skierowałam je do króla, który chętnie też wywinąłby się od odpowiedzi. Nie pozwolił jednak, by to Lisan odezwał się za niego.

– Myśleliśmy nad tym, to prawda, ale zrezygnowaliśmy z tego pomysłu. Wziął się stąd, że często młode elfy ruszają na zwiady i pełnią rolę posłańców, gdy nie możemy wysłać naszych ptaków. Ten, kto jest mniejszy, łatwiej się ukrywa i wzbudza mniejsze podejrzenia. Lisan zaproponował, byśmy poszukali wśród ludzi dzieci na tyle sprytnych i odważnych, że podjęłyby się podobnego zadania. Zapomniał jednak, że wasza rasa jest znacznie słabsza i mogłaby nie poradzić sobie z takimi wyzwaniami.

– Ojcze, a ty zapominasz o historii. Już podczas Wielkiej Bitwy Kontynentu władca Gizaniru wysłał swojego syna z poselstwem do królów Dorknes i Koliaru, by szukać w nich sojuszników. Chłopak miał zaledwie jedenaście wiosen, a poradził sobie świetnie. Dzięki niemu doszło do porozumienia, które pozwoliło uniknąć walki, jaką zapowiadano. Albo ten młody attik Sylo. Uratował wielu pobratymców przed śmiercią z łap drapieżników.

– Sylo i jego lud należą już do legend. Od czasów Wielkiej Bitwy nie widziałem żadnego z odrzuconych na własne oczy.

– To dlatego, że rzadko wyjeżdżasz w tamte strony. Według historii jest tam sporo dzieci podobnych do niego. Nie boją się ruszać na tereny attików, by ratować podobnych sobie. Biorą z niego przykład. Choć przecież sam chłopiec miał niewielkie doświadczenie, a świetnie się spisał.

– Ale z pomocą Opiekuna, który nad nim czuwał.

Twarz Lisana przybrała wyraz zwycięstwa.

– Właśnie, kogoś, kto nad nim czuwał – powtórzył za ojcem.

Sorates odszedł od stołu.

– Opiekunowie od wieków nie ukazywali się na Kontynencie w widzialnej postaci.

– Tak, ale Custos powołał do życia pewną rasę, która miała chronić ludzi i stać się ich przyjaciółmi.

Lisan mówił o elfach. Lud, z którym się przyjaźniliśmy, zanim Kontynent odłączył się od Świata. Który odszedł na wiele wieków, a w końcu powrócił do dawnych towarzyszy, by znów im pomagać.

– Ariadnie nie brak odwagi. – Syn przystąpił do ojca. – Pokazała to podczas podróży. Świetnie sobie radzi, ale potrzebuje jeszcze wiedzy i doświadczenia. Gdyby wyruszyła z jednym z nas, nic by jej nie groziło.

– Do czasu…

Lisanowi zrzedła mina. Musiał przyznać rację Soratesowi.

Próbowałam zrozumieć, co miał na myśli król. Zawsze przecież istniało pewne ryzyko bez względu na to, czy w podróż udał się człowiek, elf czy legendarny wojownik. Każdemu mogło przytrafić się jakieś nieszczęście w drodze. Jednak w słowach Soratesa pobrzmiewało coś więcej, o czym nie chciał mówić w mojej obecności, a co pewnie wiązało się z atakiem bólu i niszczeniem drzew.

Przypomniałam sobie, że podczas naszej wędrówki z Rametim i nieprzytomnym Seraszem Losinis wspomniał o Wielkim Drzewie. Może ono było rozwiązaniem tej zagadki. Wydawało mi się jednak, że to nie najlepszy moment na poruszanie tego tematu.

– W każdym razie odrzuciliśmy ten pomysł – zabrał znów głos Serasz i oparł dłonie na stole. – Nie wracajmy do niego nigdy więcej.

Mój wzrok skupił się z powrotem na mapie, a konkretnie na klifie, obok którego leżała ręka brata. Sorates wcześniej wspominał o tym miejscu i mówił, że od dawna nie mają z nim kontaktu. Asylia – podobne jak Esilum – należała w pewnym stopniu do El’darum, choć miała własnego władcę. Do tego król utrzymywał z nimi stałą korespondencję, dzięki czemu wiedział o wszystkim, co dzieje się na tych terenach. Nie mogli bez powodu zapomnieć o przesłaniu odpowiedzi.

– Od jak dawna nie otrzymujecie wieści z Asylii? – zapytałam.

– Ariadno, nie powinnaś się tym zajmować – zaczął Serasz, lecz Lisan zaraz mu przerwał.

– Miesiąc przed waszym przybyciem wysłaliśmy ostatni list. Zwykle w ciągu dwóch tygodni przychodziła odpowiedź. Kilka razy zdarzyło się, że otrzymaliśmy ją po dwóch miesiącach. Jednak w obecnej sytuacji liczy się każdy dzień.

– Wysłaliście kogoś, by sprawdził, co się dzieje? – zapytałam.

– Nie mamy powodów sądzić, że coś się stało – odpowiedział Sorates. – Onyks nie sięga tak daleko. Musiałby przedostać się przez Góry Zenobi, przez Las Palietan lub wybrzeżem. Nasi górscy bracia nie pozwoliliby na to, tak samo curysi i elfy wodne.

– To oznacza, że w Asylii nie jest niebezpiecznie?

Poczułam, że moje serce bije mocniej niż zwykle. Czy właśnie starałam się za wszelką cenę doprowadzić do tego, by pojechać w dalszą podróż? Tak, pragnęłam tego, ale gdzieś w głowie miałam myśl, że rodzice oczekują naszego powrotu. Byłam rozdarta między wyjazdem w stronę klifu a Klodri. Do tego pojawiła się jeszcze jedna myśl. Brat. Chciałabym go spotkać, poznać i zadać tak wiele pytań. Może nawet przekonałabym go, by stanął po naszej stronie? Na razie jednak nie zamierzałam się tym zajmować i kontynuowałam, zanim ktokolwiek zdążył się odezwać.

– Gdyby wyruszyć do północnej granicy El’darum, a potem przez Dolinę Miecza i Las Palietan, można by dotrzeć bez problemu do Asylii. Nic nie powinno mi tam grozić.

Lisan roześmiał się na widok jawnego niezadowolenia Serasza i niezbyt dobrze ukrytego niepokoju Soratesa – jego oczy posrebrzały i zakradł się do nich smutek. Nie spodziewali się takiego obrotu sytuacji. Przywołałam na usta lekki uśmiech. Może dzielił mnie jeszcze nieco ponad rok od dorosłości, ale już miałam wystarczająco sprytu i intuicji, by znaleźć rozwiązanie, którego inni nie zauważyli. Droga nie była zbyt niebezpieczna, a przynajmniej dowiedzielibyśmy się czegoś o jednym z naszych sojuszników.

– Nie, nie, Aro, nie – wyrzucił z siebie brat, gdy odzyskał głos. – Nie tylko Onyks stanowi zagrożenie. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, co jeszcze czai się na całym Kontynencie. Nie chciałbym, by coś ci się stało w trakcie wyjazdu. Poza tym dobrze wiesz, że nie ma czasu na takie podróże. Za tydzień wracamy do Klodri.

Na ten argument nie miałam odpowiedzi. Zdawałam sobie sprawę, że rodzicom przyda się pomoc na polu podczas żniw. Bez względu na to, jak bardzo chciałabym pomóc Księciu, miałam większe zobowiązania względem rodziny.

Opuściłam głowę. Tato na pewno nie zgodziłby się na taką podróż, a mama zrobiłaby wszystko, bym wróciła, i nigdy więcej nie pozwoliłaby mi nigdzie wyjechać. Chyba lepiej było nie marnować czasu na złudne nadzieje na wyprawę jako posłaniec. Poza tym mraw potrzebował mnie tu, w El’darum, a nie na dalekim klifie. Zbyt wiele przemawiało za tym, bym nie ruszała się z miejsca.

– Zostańmy przynajmniej do czasu, aż Losinis wyzdrowieje – poprosiłam cicho.

Serasz dłuższą chwilę bił się z myślami.

– Napiszę do rodziców, ale musimy wrócić przed zbiorami.

Przytaknęłam.

– Szaferi – odezwał się znów Lisan.

– Zostaw już ten temat – mruknął brat.

– Rozumiem twoje intencje i powody, choć się z nimi nie zgadzam. Skoro jednak zostajecie, chyba nie zamierzacie zanudzić się przez ten czas? Może Ariadna nigdzie nie wyruszy, ale w drodze powrotnej też niejedno może się zdarzyć. Zaczęliście treningi, może warto je kontynuować?

Podniosłam nieznacznie głowę. Podczas podróży bardzo spodobała mi się szermierka, a wcześniej też łucznictwo. Pod okiem Serasza i jego przyjaciela Fenyla nauczyłam się całkiem sporo. Jednak zdawałam sobie sprawę, że przede mną jeszcze daleka droga do tego, by posługiwać się bronią tak świetnie jak oni.

– To dobry pomysł – przyłączył się Sorates. – Nigdy nie wiadomo, gdzie znów napotkasz ziewacza.

– Niech będzie – przystał na to brat. – Nie znajdziesz na Kontynencie lepszych nauczycieli – zwrócił się do mnie.

– Dziękuję, Książę – powiedziałam, a radość przepędziła wcześniejsze zmartwienia. Miałam nadzieję, że tymi umiejętnościami przysłużę się w walce w Klodri lub gdziekolwiek indziej.

– Pozostaje pytanie, kto byłby odpowiednim nauczycielem – rzekł Lisan. – Większość z nas ma już wystarczającą liczbę uczniów.

Na samą myśl o trenowaniu w towarzystwie kilku elfów, które od wiosen machały mieczem, cofnęłam się o krok i niemal zrezygnowałam z ćwiczeń. Nie zniosłabym tego. Wystarczająco stresowałam się podczas pierwszego posiłku w tym mieście.

– Lepszy byłby indywidualny trening – rzekł brat. – Porozmawiam z Rametim, ale pewnie się zgodzi. Pozostaje jeszcze sprawa nauki z Pteiselem. To już zostawiam tobie.

Już zastanawiałam się, jak pogodzić te dwie kwestie. W końcu stwierdziłam, że na pewno Serasz nie pozwoli mi zaniedbać żadnych ćwiczeń. Mogłam zdać się całkowicie na niego. Nie do końca podobał mi się też pomysł, że będę ćwiczyć z Rametim. Znacznie bardziej wolałabym Lisana lub Brateriego, ale nie zamierzałam kręcić nosem i cieszyłam się, że będę kontynuować trening.

Dręczyła mnie jeszcze sprawa zostania posłańcem. Naprawdę chciałam pomóc i wydawało mi się, że świetnie się do tego nadaję. Na razie musiałam zgodzić się z decyzją Serasza. Nie oznaczało to jednak, że całkowicie porzucałam chęć dalszej podróży.