Zabójcze sekrety. Tajemnica Księgi Sowy - Tylkowski Krzysztof - ebook

Zabójcze sekrety. Tajemnica Księgi Sowy ebook

Tylkowski Krzysztof

5,0

Opis

Czwórka przyjaciół na tropie tajemnic

Krzysiek wychowywał się w domu małego dziecka. Gdy nadchodzi czas przenosin do placówki dla starszych dzieci, chłopiec zamiast do kolejnego sierocińca, przypadkowo trafia do ekskluzywnej szkoły z internatem. Choć dotychczasowe doświadczenia nauczyły go ostrożności i nieufności wobec ludzi, w nowym miejscu szybko znajduje przyjaciół.

Wkrótce odkrywa, że stary zamek, w którym mieści się szkoła, skrywa zamaskowane, niedostępne dla uczniów pomieszczenia. Krzysiek z przyjaciółmi wyrusza na pełną emocji wyprawę, w czasie której zyskają szansę na odkrycie sekretów i zagadek zabytkowej budowli. I choć młodzi bohaterowie przeczuwają, że igrają z ogniem, to ciekawość okazuje się silniejsza niż strach. Każde nowe wyzwanie stanie się lekcją wytrwałości, odwagi i determinacji w pokonywaniu trudności.

„Zabójcze sekrety Tajemnica Księgi” sowy to opowieść o poszukiwaniu domu, przyjaźni i sile, która rodzi się w obliczu wyzwań.

W szufladzie odkryłem stos szarych kartek ozdobionych rysunkami stworzonymi ołówkiem. Każda kartka była jak okno do innego świata, a starannie narysowane tajemnicze linie i cyfry tylko czekały, aby je rozszyfrować. Wyglądały na stare i były wykonane z niezwykłą precyzją. Każda linia była prosta, a obok niej znajdowały się jakieś cyferki. (…) Po wyjęciu kartek na dnie szuflady zauważyłem srebrno-czarną, prostokątną płytkę, która po rozłożeniu miała wielkość dużego zeszytu. Wyglądała jak tablet, ale była bardzo cienka – jak zwykła karta papieru. W dotyku była ciepła. Kiedy ją rozłożyłem, zaczęły pojawiać się na niej znaczki. Czułem się jak odkrywca, który właśnie natrafił na coś niezwykłego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 261

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
monika910302

Nie oderwiesz się od lektury

Spokojna lecz wciągająca fabuła pełna tajemnic
00
UrszulaLila

Nie oderwiesz się od lektury

Sympatyczna historia. Mam nadzieję że to nie koniec.
00



Krzysztof Tylkowski

Zabójcze sekrety

Tajemnica Księgi Sowy

Pierwszy dzień

*

Dzisiaj jest mój debiut w nowym domu dziecka. Moje marzenia o znalezieniu domu z kochającymi mamą i tatą wydają się teraz bardziej odległe, bo każdy wie, że dużych dzieci nikt nie adoptuje. Tutaj zawsze mogłem się spodobać jakiejś rodzinie i znaleźć prawdziwy dom. Są też plusy tej sytuacji – wreszcie będzie mi dużo łatwiej zapomnieć o Marku.

W moim sercu rozbrzmiewała nuta smutku, gdy myślałem o mojej przeprowadzce. Mieszane uczucia – obawa przed nieznanym, tęsknota za ciepłem rodzinnym, które wciąż tkwiło w mojej wyobraźni jak mgliste marzenie. Byłem zagubionym żeglarzem w morzu niepewności.

A kim właściwie jest Marek?

Marek jest ode mnie starszy o trzy lata i już dawno wyjechał. Jeżeli dobrze pamiętam, należał do grupy o wdzięcznej nazwie „Muchomorki”.

Pamiętam jego głos grzmiący jak gong w moich uszach. Każde słowo było ciosem. Zabawki, które „pożyczał”, były moimi małymi skarbami, moimi ucieczkami od samotności. I choć nie miałem go już obok siebie, wspomnienia o nim ciążyły mi na sercu jak ciężkie kamienie.

Rano wstałem i poszedłem na śniadanie. Po raz pierwszy czułem się trochę zagubiony.

Chodzenie do stołówki to rytuał, ale tego dnia moje kroki wydawały się cięższe, bardziej niepewne. Był to mój ostatni poranek w tym miejscu, które przez jakiś czas nazywałem domem.

W stołówce usiadłem przy jednym z wolnych stołów i zacząłem jeść. Poczułem się trochę lepiej, kiedy usłyszałem słowa mojej starej przyjaciółki Kasi.

Kasia, z jej dziecięcym optymizmem, była promieniem słońca w moim często pochmurnym świecie. Jej słowa, choć czasami naiwne, były balsamem na moje zranione serce.

– Kto wie, może z czasem, gdy zaczniesz się uczyć, coś z ciebie wyrośnie?

– Wiesz, Kasiu, ja się uczę. Skończyłem przecież pierwszą klasę.

– No, gdyby nie to, że jesteś sierotą, to wyrzuciliby cię ze szkoły z powodu zachowania.

– Ja jestem grzeczny.

– Hmm. Teraz naprawdę czeka cię wielka zmiana, ale jestem pewna, że sobie poradzisz.

– Boję się!!

– Rozumiem, że to trudne, ale jesteś silny i odważny – mówiła dalej Kasia, uśmiechając się delikatnie.

„Wielka zmiana”, te słowa kołatały mi w głowie jak echo w pustej jaskini. Strach mieszał się z odrobiną ekscytacji, ale przeważała niepewność.

– Zawsze jesteś gotowa na nowe wyzwania. Nie można pozwolić, żeby teraz jakiś łobuz przejął władzę.

– Hmm, co masz na myśli?

– Nie pamiętasz Marka? Bardzo się znęcał nad młodszymi dziećmi.

– Do mnie się nie odzywał. A co planujesz włożyć? Musisz coś wybrać na ten wielki dzień!

– No właśnie, myślałem o tym całą noc. Nie chcę źle wyglądać.

– Mam pomysł! Włóż niebieską koszulę i zielonkawe spodnie.

Zastanawiałem się nad tym, jak chcę być zapamiętany. Nie chodziło tylko o ubranie, ale o to, jak ludzie będą mnie wspominać. Ta niebieska koszulka była jak fragment nieba, które zawsze chciałem mieć nad głową – wolne i bezgraniczne.

– Dlaczego akurat takie kolory?

– Bo tylko ta koszulka nie ma dziur. Jeśli chodzi o spodnie, to takie są teraz modne.

– Niech ci będzie.

– Pamiętasz te wszystkie nasze wyprawy i zabawy? Zawsze byłeś pełen energii i gotów na przygody. Przy okazji będziesz wyglądał jak prawdziwy bohater o niebieskich oczach i brązowych włosach!

– Ha, ha, ha! O, jakaś pani do nas idzie!

– To jest kucharka – stwierdziła Kasia.

– Ech, nie kojarzę tych wszystkich pań – powiedziałem zasmucony.

Jej słowa o bohaterze sprawiły, że poczułem się na moment ważny, jakbym naprawdę miał w sobie coś wyjątkowego. Ale potem zobaczyłem kucharkę i wróciłem na ziemię. Te prozaiczne sprawy, jak jedzenie i ubieranie, były tu na pierwszym planie, a nie marzenia o bohaterstwie.

Ta pani zapytała, co chcę zjeść na obiad. Oczywiście zamówiłem lody truskawkowe, żelki Haribo, a na podwieczorek mus truskawkowy.

To pytanie było wejściem do świata fantazji, gdzie mogłem zamówić cokolwiek chciałem, nie zważając na rzeczywistość. Moje dziecięce marzenia o słodkim obiedzie były jak mały bunt przeciwko codzienności, która zbyt często przypominała mi o mojej sytuacji.

Po śniadaniu poszedłem do pokoju, żeby się spakować. Oczywiście pomagała mi „ciocia” Ania (tak naprawdę nie jest ciocią, ale wszyscy tak do niej mówią). Pakowanie zajęło nam cały poranek. Było to symboliczne żegnanie się z przeszłością. Każdy przedmiot, który wkładałem do torby, był fragmentem mojego życia w Domu Miłości. Ciocia Ania była jak ciepły promyk słońca w chłodny dzień. Jej obecność dodawała mi odwagi, ale też sprawiała, że byłem jeszcze bardziej smutny.

Myślałem, że będę miał jeszcze czas na zabawę klockami, ale kiedy skończyliśmy, była pora obiadowa.

Rozczarowanie, że nie zdążę już zbudować kolejnego zamku czy statku kosmicznego, było jak przypomnienie, że wyrastam z dzieciństwa, choć wciąż tak bardzo chciałem się nim cieszyć. Zabawa klockami była dla mnie symbolem beztroski, którą teraz musiałem zostawić za sobą.

Tak jak się spodziewałem, w stołówce wszyscy byli rozentuzjazmowani i robili taki hałas, że nawet nie słyszałem kolegów, którzy próbowali się pochwalić, co zbudowali dzisiaj z klocków.

Ten zgiełk i radość innych dzieci sprawiały, że czułem się jeszcze bardziej osamotniony. Byłem obserwatorem, który nie potrafił się już utożsamiać z radością i beztroską, którą widziałem wokół siebie. Mój umysł był gdzie indziej: skupiony na tym, co przede mną.

Po obiedzie zebraliśmy się w jadalni, gdzie ciocia pożegnała mnie i oddała w ręce starszego pana. Był naprawdę stary! Miał bardzo krótką brodę i siwe włosy, a poza tym był ubrany na biało.

To pożegnanie było zamknięciem jakiegoś rozdziału mojego życia. Obecność tego człowieka, który miał mnie zabrać, była jak spojrzenie w przyszłość. Nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić, co mnie czeka. Jego siwe włosy i zmarszczki były jak zagadka, której ja jeszcze nie odkryłem.

– Teraz pojedziesz ze mną autem do nowego sierocińca. Zabrałeś wszystkie rzeczy?

– Tak. Ciocia pomogła mi w pakowaniu.

– To dobrze, jak będziesz czegoś chciał, to powiedz.

– Dobrze, proszę pana.

W jego głosie było coś uspokajającego, ale równocześnie czułem się jak na skraju wielkiej niewiadomej.

Siedziałem z tyłu dużego samochodu, który ten pan nazwał „dostawczakiem”. Może dlatego, że dostarcza nim dzieci do sierocińca… Patrząc przez okno, myślałem o nadchodzących zmianach.

Na zewnątrz wszystko szybko mijało, a ja próbowałem przez brudne okno wyłapać wzrokiem detale. Widziałem głównie zamazane drzewa i domy, jak w szybkim filmie.

Te przelotne widoki były metaforą mojego życia – wszystko przemijało.

W samochodzie pachniało chlebem i jabłkami, które były zapakowane dla dzieci w sierocińcu. Ten zapach był pocieszający, choć jednocześnie obcy.

Po kilku godzinach niepewnej jazdy starszy pan skręcił w boczne uliczki, oznajmiając, że zbliżamy się do celu. Serce biło mi szybciej, a w głowie wirowały pytania. Jak będą wyglądać dzieci w nowym sierocińcu? Czy ucieszą się z jedzenia i kolorowych kredek? Czy mają tam duży plac zabaw? Okrywał mnie cień niepokoju zmieszanego z ciekawością. Gdy dotarliśmy na miejsce, ujrzałem stary budynek z wielkimi oknami, które wydawały się jak wpatrujące się we mnie oczy. Na podjeździe czekali ludzie. Pomogłem rozładować paczki, czując w powietrzu zapach świeżego chleba. W moim sercu kołatała radość przeplatająca się z nieśmiałością i strachem przed nieznanym.

Wchodząc do sierocińca, poczułem mieszankę ulgi i niepewności. Po krótkiej rozmowie z opiekunką, która dała mi klucz do pokoju, postanowiłem zwiedzić inne pomieszczenia. W jednym z nich dostrzegłem Marka, który spojrzał na mnie z wyraźną wrogością.

– O, patrzcie, kto tutaj – rzucił z ironią w głosie. – Mały, tchórzliwy gnojku, po co tu przylazłeś?

Spojrzałem na niego, starając się ukryć rosnące napięcie.

– Co tutaj robisz, Marek? – spytałem, próbując zachować spokój.

– Sprawdzam, czemu nowy nabytek nie siedzi w kącie, gnoju – odpowiedział z zimnym uśmiechem. – Tam jest kąt i masz tam siedzieć, póki nie pójdę spać, oddawaj misia.

Wyrwał mi jedynego przyjaciela, z którym przyjechałem, a jego słowa zabrzmiały jadowicie.

– Nie potrzebuję twojej opieki – odparłem, starając się mówić pewniej, niż się czułem.

– Oczywiście, smarkaczu – zaśmiał się Marek. – Od dzisiaj oddajesz jedzenie, i wiesz, mam dużo nowych pomysłów, a zaczniemy od lizania butów.

Jego szyderczy ton sprawił, że serce zabiło mi szybciej. Odwróciłem się, by odejść, ale jego głos znów mnie zatrzymał.

– Wracaj, w innym kącie miałeś siedzieć!!!

Wyrwałem się z jego uścisku i pobiegłem przez korytarze, w dół po schodach, aż dotarłem na zewnątrz. Spojrzałem w kierunku lasu. Bez wahania ruszyłem w jego stronę, oddalając się od Marka i jego słów, które wciąż brzmiały mi w uszach.

Wędrowałem tak długo, aż się zgubiłem, ale moje kroki niepewnie poprowadziły mnie do tajemniczej bramy z bardzo dziwnym napisem. Kiedyś widziałem podobną w jakiejś książce. Pamiętałem ten rysunek. Udało mi się przez nią przejść, choć jedna strona była już prawie całkowicie wrośnięta w drzewo. Gdy to zrobiłem, wszechogarniający strach zaczął powoli ustępować. Czułem, że zostawiam za sobą stary świat pełen lęków. Drzewo, przy którym musiałem się przeciskać, było jak brama do innego świata – spory dąb z ośmioma liśćmi wydawał się strażnikiem jakiejś nowej rzeczywistości.

Po przekroczeniu bramy ruszyłem w prawo, gdzie prowadziła stara kamienna dróżka. Idąc tak chwilę, zauważyłem kawałek polany i promyki słońca. Na tym małym fragmencie trawy dostrzegłem konia o srebrnym kolorze, jak z baśni. Dotykając go, poczułem jego metaliczność. Był cały zimny. Powrócił strach, lecz nie na długo. Po chwili musiał ustąpić miejsca fascynacji i podziwowi.

Najbardziej zaskoczył mnie widok wychodzącego z lasu mężczyzny. Był to ten sam człowiek, którego poznałem trzy godziny temu, gdy przyjechał po mnie do sierocińca.

– Jedyne, co mi o tobie powiedziano, to hmm… że masz na imię Krzysztof.

– Tak – szepnąłem cicho, czując ulgę, że jest tu ze mną.

– Nie bój się. Wiem też, że dobrze jeździsz na kucykach.

– Tak, lubię konie, wszystkie zwierzęta. Mój kucyk Albert był super. Szkoda, że nie był kasztanowy.

– Czemu właśnie kasztanowy? Opowiesz mi zaraz, ale pamiętaj, musisz się mocno trzymać. Mamy przed sobą daleką podróż – ostrzegł mnie ten dziwny pan, a ja poczułem przypływ ciekawości.

Nareszcie ruszyliśmy. Skupiłem się na krajobrazie, który płynnie zmieniał się z ciemnego lasu w pozłacane pola. Gdy dotarliśmy do ruin, pan kazał mi zsiąść z konia. Zauważyłem na futrynie dziwne znaki, takie jak na bramie.

– Teraz musisz mi pomóc otworzyć te drzwi. Dobre pięćdziesiąt lat mnie tu nie było.

– Co tu jest? Co pan tu zostawił?

– Hmm, jak ci to powiedzieć? Hmmm… Taką rzecz, przez którą narobiłem sobie mnóstwo problemów, ale nie żałuję.

– Nie rozumiem.

– Taki jakby miś, który zawsze był przy mnie. Musiałem go tu schować, obiecałem to ukochanej osobie, że aż do dzisiaj jej nie dotknę.

– Nic nie rozumiem, ale oczywiście pomogę.

Otwarcie drzwi okazało się nie lada wyzwaniem. Po długiej walce z zardzewiałymi zawiasami wrota wreszcie się otworzyły. Byłem cały brudny, a pan miał tylko pobrudzone dłonie. Jego strój wydawał się magiczny, niemal nieskazitelny. Przekraczając drzwi, poczułem, jakbyśmy wchodzili do ruin jakiejś wieży strażniczej z czasów średniowiecza.

– Teraz tu trochę posiedzisz, a ja idę do piwnicy.

– Będę grzeczny, mogę zjeść sobie to jabłko, co tu leży?

– Zaczekaj, tam przez okno wystaje gałąź i są świeże owoce. Które chcesz?

– Obojętnie, naprawdę zgłodniałem.

– Trzymaj, to będzie dobre. Ja za chwilę wracam.

– A pan mnie z powrotem odwiezie do tamtego sierocińca, gdzie jest Marek?

– Nie, mówiłem ci, że teraz pojedziemy w inne miejsce. Możesz mi obiecać, że już nie będziesz uciekać?

– Naprawdę bałem się tam zostać. Obiecuję, będę grzeczny.

Po chwili mężczyzna wrócił i kontynuowaliśmy podróż, ale nie trwało to długo. Gdy koń zrobił kolejny skok, spadłem. Nie miałem już siły się trzymać. Starszy pan odjechał i nawet nie zauważył, że mnie zgubił. Zostałem sam, tak jak zawsze… Podczas upadku rozciąłem sobie nogę – ból przypominał mi, że to wszystko dzieje się naprawdę.

Czułem się przerażony i opuszczony, ale w głowie wciąż brzmiały mi słowa cioci Ani: „jeśli się zgubisz, zostań tam, gdzie jesteś”. Więc czekałem. Serce biło mi jak szalone, a strach oplatał moje myśli niczym mroczny cień. Wśród ciemności lasu, gdzie światło ledwie przebijało się przez gęste korony drzew, odzywały się dzikie zwierzęta. W mojej wyobraźni tworzyły się obrazy watah wilków czy głodnego niedźwiedzia, które tylko czekają, aby mnie zaatakować.

Nagle usłyszałem głos mężczyzny. W długim, szarym płaszczu i nietypowym kapeluszu wyglądał bardzo dziwacznie, ale miło. Zaczął rozmowę pytaniem, które sprawiło, że poczułem się jeszcze bardziej nieswojo.

– Krzysiek, nie pamiętasz, że duzi chłopcy nie płaczą?

– Tak, pamiętam, ale ja nie płaczę, tylko oczy mi się pocą. – Szybko wytarłem nos w koszulkę, próbując ukryć swój lęk.

– Ha, ha, a co ty tu porabiasz sam w środku lasu? – Jego głośny śmiech brzmiał dziwnie w leśnej ciszy.

– Jechałem z takim panem do nowego sierocińca, bo już jestem za duży, żeby mieszkać z małymi dziećmi.

– Ale widzę, że z lewej nogi leci ci krew.

– No tak, może mi pan pomóc?

– Ja mam ci pomóc? Ha, ha, myślałem, że taki duży chłopak, co nie płacze, to mnie pomoże.

Jego pełna ironii odpowiedź sprawiła, że poczułem się jeszcze bardziej samotny.

Policzki płonęły mi ze wstydu i złości. Ale w końcu zdecydowałem się odpowiedzieć.

– A w czym taki chłopak jak ja może panu pomóc?

– Na pewno możesz mnie doprowadzić do końca tej ścieżki. Sam boję się iść.

– I tak nie mam na co tu czekać – odparłem i ruszyliśmy razem.

Podczas naszej wędrówki nieznajomy pan, który okazał się woźnym, opowiadał mi o zamku, do którego zmierzaliśmy. Jego słowa były pełne tajemnic i obietnicy przygód.

– Zamek ten, Krzysiek, kryje w sobie więcej niż tylko cegły i kamienie – zaczął woźny. – Jest jak żywy organizm, pełen historii i niezbadanych korytarzy.

– Skąd w nim tyle tajemnic? – spytałem zafascynowany.

– Och, są tu historie stare jak sam czas – odpowiedział, ale szybko zmienił temat. – Ważne jest, abyś pamiętał, że nie wszystkie zagadki da się rozwiązać od razu. Nieraz odpowiedzi przychodzą z czasem.

Słysząc to, nie mogłem powstrzymać lawiny pytań.

– Dlaczego zamek jest pełen tajemnic? Co się w nim kiedyś wydarzyło? – zacząłem.

Woźny uśmiechnął się lekko, odpowiadając na moje pierwsze pytanie.

– Ten zamek jest jak księga historii. Każdy zakamarek ma swoją opowieść, niektóre są radosne, inne mroczne. To miejsce było świadkiem wielu epok.

– A co z duchami? Czy są tu jakieś duchy? – pytałem dalej. – Jakie tajemnice skrywają jego mury? Czy kiedykolwiek ktoś się tu zgubił? – Moje pytania płynęły jedno za drugim. – Jakie wyzwania mogą mnie tu spotkać?

Woźny milczał przez chwilę, a potem odparł:

– Widzisz, Krzysiek, nie wszystkie pytania mają jednoznaczne odpowiedzi. W tym zamku nauczysz się, że rzeczywistość, w której teraz będziesz żył, wymaga od ciebie pracy nad sobą. Będziesz musiał nauczyć się ufać sobie i innym.

– Jak to, ufać innym? – spytałem zaskoczony.

– Tak, z czasem poznasz tu ludzi, na których będziesz mógł polegać. Przyjaźnie, które tu zawrzesz, będą dla ciebie wszystkim w trudnych chwilach.

Jego słowa wywołały we mnie mieszankę emocji. Czy mogłem zaufać ludziom w tym miejscu? Kto mógł stać się moim przyjacielem, a kto wrogiem? I czy naprawdę miałem stawiać czoła wyzwaniom, o których mówił?

Zastanawiałem się, jakie tajemnice kryje ten zamek. Czy znajdę tam odpowiedzi na moje pytania? Czy moje lęki z dzieciństwa tu znikną?

– A co z niebezpieczeństwami? – spytałem niepewny i też już trochę zmęczony.

Woźny spojrzał na mnie, a w jego oczach malowała się powaga.

– Albert Einstein powiedział kiedyś: „Rzeczywistość to jedynie iluzja, choć bardzo uporczywa”. Nie wszystko, co widzisz, jest takie, jakim się wydaje. W tym zamku czekają cię inne wyzwania niż te, z którymi już się zmierzyłeś.

– Czy to znaczy, że będę tam bezpieczny? Kim jest Albert Einstein? Czy go poznam? – zapytałem.

– Bezpieczeństwo jest pojęciem względnym – odpowiedział tajemniczo mój towarzysz. – Twoje bezpieczeństwo będzie zależeć od tego, czy zaufasz znajomym.

– A co z Markiem? – zapytałem.

Czułem ciekawość i miałem mnóstwo pytań. Czy naprawdę będę bezpieczny w tym zamku? Jakie tajemnice kryje? Czy Marek będzie tam mniej groźny niż te niewidzialne siły, o których mówi woźny?

Moje myśli krążyły wokół pytań, które przed chwilą zadałem, gdy wraz z woźnym wkroczyliśmy w głąb puszczy. Otoczenie zmieniło się drastycznie. Stara kamienista ścieżka, którą szliśmy, wydawała się znikać pod naszymi stopami, zatarta przez czas i naturę. Wokół panowała głęboka ciemność, przełamana tylko przez słabe promienie słońca, przebijające się przez gęste korony drzew, które wznosiły się wysoko, tworząc nad nami zieloną kopułę.

Spoglądałem na korzenie drzew, które wijąc się, przebijały się przez ziemię jak starożytne węże. Ich powikłane formy sprawiały, że każdy krok wymagał ostrożności. Liście i igły szeleściły cicho, a ich dotyk był jak delikatne pieszczoty zarazem tajemniczych, jak i niepokojących odczuć.

Powietrze w lesie było wilgotne i zimne, przesycone zapachami ziemi, roślin i wilgoci. W każdym oddechu czułem odmienność tego miejsca. Przyroda mnie uspokajała, do momentu gdy ścieżka zaczęła się poszerzać, a drzewa ustępować, przepuszczając więcej światła.

Kiedy dotarliśmy na skraj lasu, zamek ukazał się w całej swojej okazałości. Wyglądał jak zjawisko z baśni, i czułem, że właśnie zaczynam nowy rozdział w moim życiu. Zegar na zamkowej wieży wybijał godzinę siedemnastą, a ja, z błękitnym notesem od woźnego, kroczyłem ku nowym przygodom, mając w głowie jego słowa i tajemniczy cytat z Alberta Einsteina.

Sierociniec był imponującą starą budowlą, dumnie górującą na skraju gęstego lasu. Jego mury porośnięte dzikim bluszczem i mchem zdradzały wiele lat istnienia. Kolorowe witraże w oknach i wieże z czerwonymi dachówkami nadawały jej majestatyczny wygląd. Po prawej stronie dostrzegłem bardzo duży ogród.

Gdy zbliżałem się do głównego wejścia, zobaczyłem kilku chłopców grających w piłkę nożną. Jeden z nich, zauważywszy mnie, zawołał, że z brudasami się nie zadaje. Słowa te sprawiły, że znów poczułem się nieswojo.

Wtedy podeszła do mnie dziewczyna.

– Cześć, jestem Sandra, przypuszczam, że to ty jesteś tym chłopcem, którego profesor Dukowski zgubił w lesie.

– Chyba tak, wiesz może, gdzie on jest, bo nie wiem, gdzie mam iść. Tamci chłopcy raczej mi nie pomogą.

– Nie przejmuj się nimi, oni tacy są. Nie zadają się z innymi dzieciakami. Najpierw jednak pokażę ci, gdzie jest łazienka, bo za chwilę jest kolacja, a ty naprawdę wyglądasz strasznie.

Sandra zaprowadziła mnie do łazienki. Kiedy się umyłem, poczułem, że odrobina napięcia opuszcza moje ciało, choć w sercu nadal tliła się niepewność co do tego nieznanego miejsca. Po wyjściu z łazienki kroki miałem niepewne, a serce biło mi szybciej na widok tłumu dzieci w jadalni. Stanąłem na końcu kolejki, czując się jak intruz w tym nowym, obcym świecie.

Nagle podeszła do mnie wysoka pani. Jej postać wydawała się ogromna, a surowy wyraz twarzy sprawiał, że serce zabiło mi jeszcze mocniej. Kazała, żebym poszedł za nią. Szedłem posłusznie, lekko przerażony. Nałożyła mi na talerz dwa naleśniki i dwie kromki chleba z dżemem wiśniowym. Chleb wydał mi się niesmaczny, ale mój głód był większy niż niechęć do tego posiłku.

Usiadłem obok Sandry, która wydawała się być w centrum wszystkiego. Znała każdego ucznia, każdego nauczyciela. Szeptała mi, kto jest kim, a ja słuchałem z rosnącym zdumieniem i lękiem. Wskazała na jedną z nauczycielek, mówiąc:

– To pani profesor Kowalska. Musisz do niej mówić per pani.

– Wiesz, ty chyba tu wszystkich znasz. Widziałaś tę panią, która dała mi kanapki?

– Nie zwróciłam uwagi. Gdzie ona teraz siedzi?

– To ta, która ma czarne włosy i siedzi przy tamtych drzwiach.

– To moja wychowawczyni, pani Michałkowska. Jest bardzo surowa, ja się jej boję.

Słowa Sandry sprawiły, że poczułem się jeszcze bardziej zagubiony. Wszystko było takie inne, takie oficjalne. Zastanawiałem się, jak szybko będę w stanie przystosować się do tych nowych, niepisanych reguł.

Po zakończeniu posiłku podeszła do mnie pani profesor Michałkowska.

– Widzę, że wszystko zjadłeś, ale dlaczego nic nie piłeś?

– Nie mam swojej szklanki – odpowiedziałem.

– A, rzeczywiście, jutro sobie wybierzesz. Teraz musimy cię dopasować do jakiejś grupy. Zapewne Sandra już ci wszystko powiedziała.

– Tak, dużo mówi, ale jej nie słuchałem, skupiłem się na jedzeniu.

– Ta uwaga jest bardzo niestosowna. Teraz idziesz za mną.

Pani profesor zabrała mnie do gabinetu dyrektora. Droga tam była długa, skręcaliśmy w prawo, potem w lewo. W końcu dotarliśmy do budynku, przy którym pani profesor porozmawiała z jakimś mężczyzną. Miał około czterdziestu lat, a na głowie pierwsze oznaki siwizny.

Weszliśmy do kolejnej części sierocińca, gdzie pojawiło się dużo zakrętów i skrzyżowań. Serce biło mi szybciej z każdym nowym zakrętem. Szliśmy kamiennym korytarzem, który wydawał się nieskończony. Po obu stronach kolumny podtrzymywały spadzisty dach. Wzdłuż ścian siedziały dzieci zatopione w swoich grach. Czułem się jak intruz, który przypadkowo wszedł na scenę w trakcie przedstawienia. Wszystko wokół było mi obce, a ja skupiałem się tylko na tym, żeby nie zgubić drogi.

Wchodząc do gabinetu dyrektora, poczułem się jeszcze bardziej przytłoczony. Na biurku stała misa z cukierkami. Położyłem na niej dłoń, a słodki zapach sprawił, że na chwilę zapomniałem o niepokoju. Gdy tylko wziąłem cukierka, pani Michałkowska zwróciła mi uwagę.

– Jesteś niewychowany – powiedziała, a jej słowa przeszyły mnie na wskroś.

Wtedy pojawił się dyrektor. Jego uśmiech był jak światło w ciemnym tunelu. Jego obecność sprawiła, że poczułem się trochę bezpieczniej.

– Pani profesor! – zawołał donośnie. – Niech pani pozwoli chłopcu zjeść cukierka. Przecież to ja zgubiłem tego biedaka w lesie.

– Panie dyrektorze, nie wypada dotykać rzeczy z cudzego biurka – odparła pani Michałkowska, ale jej słowa brzmiały teraz jak odległy szum.

Dyrektor spojrzał na mnie życzliwie.

– Wydaje mi się, że jesteśmy w moim gabinecie, a tu uczniowie mają prawo sięgać po cukierki z biurka. Krzysztof, te czerwone mają smak truskawkowy. Weź sobie kilka. Teraz mamy inny problem… Do jakiego rodu cię przydzielimy?

Jego pytanie brzmiało jak wezwanie do wyboru własnego przeznaczenia.

– Przepraszam, nie wiem, może ty mi coś wybierzesz. Nic nie wiem o szkole – odpowiedziałem, próbując ukryć drżenie w głosie. Mój umysł był zamkniętą księgą, pełną obaw i niepewności.

– Do pana dyrektora zawsze odnosimy się z szacunkiem. Zwracamy się „panie dyrektorze”, a nie TY. Zrozumiałeś? – przywołała mnie do porządku pani Michałkowska.

– Tak. – Moje słowo było ledwie szeptem. Policzki płonęły mi ze wstydu.

– Pani profesor, proszę pozwolić chłopcu się wypowiedzieć – stanął w mojej obronie dyrektor, a ja poczułem się, jakby ktoś w końcu zauważył moją obecność.

– Dobrze, ale jeszcze nie widziałam tak źle wychowanego chłopca. Chyba nie nadaje się do rodu Poniatowskich, ale w końcu musi być w którymś, tylko w którym? – rozważała pani Michałkowska, a ja czułem się zagubiony w labiryncie decyzji.

– Dobrze, dajmy mu wybór – zgodził się dyrektor.

Poczułem, że to moja szansa, by wpłynąć na własny los.

– A co jest do wyboru? – zapytałem z bijącym sercem, a w głowie wirowały mi różne myśli.

Dyrektor zaczął opowiadać o różnych rodach, a ja słuchałem, wciągnięty w tę niezwykłą historię.

– Nasza szkoła jest jak pięć odrębnych królestw, każde reprezentuje inny ród, z własną, unikalną historią, która jest przekazywana z pokolenia na pokolenie. Każdy ród ma swoje symbole, tradycje i tajemnice, które dodają szkole niepowtarzalnego charakteru i głębi.

Pierwszym rodem są Kolczykowie. Legendy głoszą, że ich przodkowie odkryli tajemnice rachunków i matematyki w dawnych labiryntach. Wnikliwość i precyzja Kolczyków w rozwiązywaniu trudnych równań matematycznych i fizycznych pochodzą właśnie z tamtych czasów.

Drugi ród to Poniatowscy. Ich historia wiąże się z rycerzem ponoszącym porażki na każdym turnieju. W końcu pewnej listopadowej nocy spotkał damę w złotej sukni. Dama ta okazała się wróżką, która miała moc przemieniania patałacha w najsilniejszego wojownika w dziejach… Od tamtej pory Poniatowscy pragną być najlepsi w sztuce walki i zachować honor w pojedynkach rycerskich.

Trzeci ród, Konarscy, ma rodowód w rodzimej wiosce, gdzie od wieków zajmował się hodowlą koni i badaniem roślin leczniczych. Legendy mówią, że ich przodkowie ocalili wioskę przed plagą trujących roślin, używając swojej wiedzy botanicznej.

Czwarty ród, Jagiellonowie, wywodzi się od wielkich uczonych i literatów renesansu. Ich przodek, Michał Jagielloński, był słynnym humanistą. Podczas swoich badań odkrył tajemnice dawnych manuskryptów i tłumaczył je na współczesny język. Dlatego Jagiellonowie pracują nad wyjątkową erudycją, miłością do wiedzy i literatury.

Ostatni, piąty ród, Kobryńscy, wywodzi się z odległej wioski, gdzie od wieków zajmował się hodowlą zwierząt i polowaniami. Jednak ich historia ma także tajemniczą nutę, związaną z uzdrowieniem pewnego księcia, który był śmiertelnie chory. Kobryńscy użyli swojej wiedzy, by go uzdrowić, a od tego czasu zostali uznani za znawców medycyny i opieki nad zwierzętami.

– Czy jesteś zainteresowany przynależnością do któregoś z tych rodów? – zapytała pani Michałkowska.

Stałem tam zatopiony w myślach. Tyle informacji naraz. Każdy ród miał coś niezwykłego, ale czułem się zbyt przytłoczony, by wybrać.

– Nic nie wiem. Niech pan dyrektor zadecyduje – powiedziałem, czując się mały i zagubiony.

– Może masz tu jakichś znajomych? – zapytał dyrektor.

– Nie znam nikogo, poznałem na razie tylko Sandrę, panie profesorze – odpowiedziałem, czując się jeszcze bardziej samotny.

– Hm… Sandra, taka blondynka w sukience w kwiatki? – zapytał dyrektor.

– Tak, miała na sobie sukienkę w kwiatki – potwierdziłem, czując się nieco bardziej komfortowo, że ktoś tu mnie rozumie.

– No to w takim razie będziesz należał do rodu Kolczyków – zdecydował dyrektor.

Słowa te sprawiły, że poczułem się, jakby właśnie rozpoczęła się dla mnie nowa, nieznana przygoda.

– Pani profesor, proszę mu znaleźć pokój, zaraz przyniosą jego walizkę – dodał dyrektor.

Profesor Michałkowska poprowadziła mnie do pokoju o numerze 52 N. Moje serce wciąż biło szybko, a umysł był pełen pytań i niepokoju. Dyrektor, który przyszedł z walizką, zaproponował, że oprowadzi mnie po kampusie. Po drodze przekazywał mi mnóstwo informacji, a ja tylko od czasu do czasu wtrącałem swoje pytania i komentarze.

Chodząc po tym domu dziecka i szkole w jednym, czułem się jak na obcej planecie. Wszyscy wokół wydawali się wzajemnie znać, mieć przyjaciół i rodziny. Podczas kolacji słyszałem rozmowy o wakacjach, rodzicach i przeżytych przygodach. Jeden z chłopców narzekał, że musi czekać na swojego tatę jeszcze tydzień. Poczułem ukłucie zazdrości.

Szkoła była inna niż wszystko, co dotąd znałem. Pięć posiłków dziennie, każdy jak nowe doświadczenie. Zabrałem dwie suche kromki chleba, trzymając je blisko siebie, jakby miały być moją tarczą przed tym nowym, nieznanym światem.

Po posiłku próbowałem odnaleźć drogę do swojego pokoju, co okazało się niemałym wyzwaniem w tym labiryncie korytarzy i skrzyżowań. Czułem się zagubiony, ale jednocześnie wiedziałem, że to dopiero początek mojej przygody w tym niezwykłym miejscu.

Pierwszy wróg

*

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Pierwszy dzień
Pierwszy wróg
Wodna przygoda
Pierwszy września
Pierwsza przygoda
Dzień Pizzy
Sandra – geniusz językowy
Na skraju historii
Kolejna bójka
Lampa
Nowy kolega?
Ola na scenie
Utrata punktów przez Pawła
Piętnasty grudnia
Szesnasty grudnia
Granatowa rzeczywistość
Wigilia
Sandra wraca
Moja historia

Zabójcze sekrety. Tajemnica Księgi Sowy

ISBN: 978-83-8373-545-0

© Krzysztof Tylkowski i Wydawnictwo Novae Res 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Marzena Kwietniewska-Talarczyk

KOREKTA: Konrad Witkowski

OKŁADKA: Paulina Radomska-Skierkowska

ILUSTRACJE: Viktorii Khrun, Yaroslavie Tsybie, Michelle Neumann

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek