Za zasłoną milczenia - Żaneta Pawlik - ebook
NOWOŚĆ

Za zasłoną milczenia ebook

Pawlik Żaneta

4,3

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Emocjonująca opowieść o odwadze, pojednaniu i sile, by zacząć od nowa

Klara, po dziesięciu latach posługi, poruszona śmiercią swego brata, opuszcza zakon. Dorota, skazana za zabójstwo męża, wnioskuje o zwolnienie warunkowe. Obie kobiety, wyrzucone poza nawias społeczny, po latach w zamknięciu, rozpoczynają nowe życie. Tymczasem świat, jaki pamiętają, przestał istnieć, a trudne przeżycia, których doświadczyły za murami, zostawiły blizny.

Losy Klary i Doroty splatają się w dramatycznych okolicznościach. I choć upragniona wolność okazuje się mieć swoją cenę, bohaterki nie ustają w walce o prawo do szczęścia.

Za zasłoną milczenia to nowa powieść Żanety Pawlik, autorki ciepło przyjętych przez czytelników książek Mowy nie ma! (2022), Tamarynd (2023) i Światło o zmierzchu (2023).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 384

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (26 ocen)
14
9
2
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Wiola_loves_books1

Dobrze spędzony czas

⏳️⏳️ RECENZJA ⏳️⏳️ Żaneta Pawlik "Za zasłoną milczenia" Klara zaraz po ukończeniu szkoły postanawia wstąpić do zakonu i w całości oddać się Bogu. Niestety ta decyzja boleśnie odbija się na jej relacji z bratem, który nie jest wstanie się z tym pogodzić i za wszelką cenę próbuje namówić dziewczynę do zmiany decyzji. Po kilku latach Klara otrzymuje wstrząsającą wiadomość o śmierci ukochanego brata, to wywołuje w niej ogromne wątpliwości i ostatecznie opuszcza mury zgromadzenia. Gdy trafia pod dach bratowej jej życie ulega stopniowej zmianie. Dorota wiele przeszła, obelgi, przemoc i strach pchnęły ją do czynu przez który trafiła do więzienia. Zabójstwo męża to piętno z którym musi żyć, lecz nie to sprawia jej największy ból, tylko tęsknota za synem który nie chce mieć z nią nic wspólnego. Zwolnienie warunkowe daje jej nadzieję, że jeszcze naprawi swe relacje z synem i wspólnie zaczną nowe życie. Czy obie zdobędą to czego tak bardzo pragną? "Za zasłoną milczenia" to niezwykle porusz...
00
PatkaGO

Nie oderwiesz się od lektury

Dziś przychodzę do Was z recenzją najnowszej książki Żanety Pawlik. To książka, którą warto przeczytać i to niezależnie od tego czy lubicie obyczajówki, czy nie. Autorka bowiem posiada magiczne wręcz pióro i pisze tak, że nie sposób się oderwać. To moje drugie spotkanie z jej twórczością, dzięki któremu upewniłam się w tym, że sięgnę po resztę jej książek. Klara po ukończeniu szkoły postanawia wstąpić do zakonu anestezjanek. I mimo, że jest pewna swojej wiary, przez wiele lat nie jest przekonana co do słuszności swojej decyzji. Nie pomaga w tym również fakt, że jej brat od początku jest przeciwny obranej przez Klarę drodze i sukcesywnie namawia ją do opuszczenia zakonu. Jednak dopiero jego nagła śmierć sprawia, że Klara postanawia opuścić zgrupowanie. Przenosi się do pensjonatu swojej bratowej, gdzie próbuje zaaklimatyzować się w nowym życiu. Dorota po odbyciu połowy kary za zabójstwo swojego męża kata, wychodzi na tzw. zwolnienie warunkowe. W głowie ma tylko jeden plan - zacząć norma...
00
Justbart10

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo przejmująca i poruszająca książka. Nie można oderwać się od czytania
00
ania83sosnowiec

Nie oderwiesz się od lektury

Lubicie książki z kontrowersyjnymi bohaterami? Jeśli tak, to trafiliście idealnie. Zapraszam na recenzję książki Żanety Pawlik "Za zasłoną milczenia". Emocjonująca opowieść o losach dwóch kobiet, które los postawił na swojej drodze. Klara, zakonnica, która po dziesięciu latach posłudze Bogu, opuszcza zakon. Poruszona śmiercią ukochanego brata bliźniaka, postanawia zacząć żyć od nowa. Dorota, morderczyni, skazana za zabójstwo męża, wnioskuje o zwolnienie warunkowe. Matka, dla której najważniejszą osobą na świecie jest ukochany syn, który nie chce jej znać. Dwie kobiety, dramatyczny splot wydarzeń, dwie wstrząsające historie. To wszystko znajdziecie w książce. Dodajmy do tego niebanalną fabułę i świetnie wykreowanych bohaterów i mamy historię, która jest inna. Wyjątkowa, niepowtarzalna, autentyczna. "Za zasłoną milczenia" to historia do cna autentyczna. Czytając, razem z bohaterami przeżywasz ich emocje. Czytasz i masz wrażenie, że stoisz obok i jesteś obserwatorem. Autorka w ni...
00
Laluna1997

Dobrze spędzony czas

piękna historia. szybko się czyta
00

Popularność




Żaneta Pawlik Za zasłoną milczenia ISBN Copyright © by Żaneta Pawlik, 2024All rights reserved Redaktor Karolina Kaczorowska Projekt okładki i stron tytułowych Tobiasz Zysk Projekt typograficzny i łamanie Grzegorz Kalisiak | Pracownia Liternictwa i Grafiki Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
Ukochanemu Bratu

Rozdział 1

Umarłam dla świata dwudziestego ósmego sierpnia, w niedzielę. Tamtego dnia słońce zalało kraj kolejną falą upałów. Licealne koleżanki cieszyły się ostatnimi wakacjami przed rozpoczęciem studiów. Gdy pytały, jaki kierunek wybrałam, skłamałam, że nadal się waham. W pewnym sensie mówiłam prawdę.

Po plastikowym termometrze, zawieszonym za oknem, wspinała się biedronka. Widziałam, jak rozkłada skrzydła i odlatuje. Przestrzeń wessała ją, uniosła w górę, pozwalając przyjrzeć się światu z szerszej perspektywy. W tamtym momencie ostatecznie pozbyłam się wątpliwości.

Poczułam ulgę i strach. Nie przed tym, co zamierzałam zrobić – martwiłam się o rodziców. Czy miałam prawo pozbawiać ich wnuków, wspólnych świąt, opieki na starość? Jednak myśl, że miałabym pozwolić obcemu mężczyźnie zbliżyć się do siebie, rodziła poczucie winy. W moim sercu pojawiało się tylko jedno imię, nie zostawiając wolnej przestrzeni dla innych. On albo nikt.

Nie chodziłam na randki, na studniówkę zaprosiłam brata. Podczas spotkań rodzinnych powtarzano jak mantrę nieśmiertelne: „Masz już jakiegoś narzeczonego?”, jakby wyłącznie małżeństwo i macierzyństwo dopełniały kobietę. Nie zamierzałam poddawać się oczekiwaniom środowiska, chciałam samostanowić o sobie. Na jak długo starczyłoby mi sił, by odpierać zakamuflowane szpile? Być może wymówiłabym się studiami, nauką, ale co dalej? Dziś już nikogo nie nazywano starą panną, ale etykietka singielki nie pasowała do mnie. Dlaczego zawsze musimy się mieścić w jakiejś normie, poddać schematowi? Nie, nie i jeszcze raz nie. Miłość, jaką nosiłam w sobie, postanowiłam ofiarować temu, któremu ufałam od chwili narodzin. Najczulszemu, wybaczającemu, wyrozumiałemu, miłosiernemu, który poniósł największą ofiarę i oddał za mnie życie.

Andrzejowi pierwszemu wyznałam, że wybieram się do anastazjanek. Bardzo się zdenerwował. Sądził, że kwietniowy wyjazd na rekolekcje powołaniowe to zwykła fanaberia. Najpierw próbował wyperswadować mi ten – jak się wyraził – idiotyczny pomysł. Gdy przekonał się, że racjonalnymi argumentami nic nie wskóra, zagroził, że prędzej przykuje mnie kajdankami do kaloryfera, niż pozwoli mi wstąpić do zakonu. Jak miałam wyjaśnić bratu, czym jest powołanie, skoro nie wierzył w Boga?

– Będę mogła opuszczać klasztor, pracować z ludźmi, nawet was odwiedzać – wyjaśniłam.

– Pod warunkiem że dostaniesz zgodę. Jeśli dasz się zamknąć, zrobią wszystko, żeby odciąć cię od rodziny. Równie dobrze mogłabyś trafić do więzienia.

– Nie mów tak, proszę.

– Ja też cię proszę. Myślisz, że będzie jak na rekolekcjach, gitara, śpiew, ognisko? Oni manipulują ludźmi, mamią fałszywym poczuciem bezpieczeństwa, a potem oczekują bezwzględnego posłuszeństwa. W identyczny sposób działają sekty. Zmarnujesz sobie życie, Klaro.

Dziwiła go moja nieugięta postawa, mnie zresztą także. Nie chciałam nikogo krzywdzić, a już najmniej najbliższych. Jednak Pan wzywał mnie do siebie. Wyznaczył mi misję do spełnienia. Nie potrafię tego wytłumaczyć słowami, wtedy też nie znajdowałam właściwych. Takich, którymi nie cięłabym jak brzytwą. Miałam wrażenie, że każdy wdech był jak wbicie sztyletu w serce Andrzeja, z wydechem wysuwałam ostrze i ponawiałam cios. Jeśli bliźnięta współodczuwają, dlaczego naszym wspólnym doświadczeniem było cierpienie? Dlaczego bratu nie udzielił się choćby ułamek magnetyzującej siły powołania? Mikroskopijny, który nie kazałby mu zamknąć się na moje argumenty.

Ukląkł przede mną. Widziałam łzy niebezpiecznie czające się w kącikach oczu. Drżały tak, jak drżało ciało Andrzeja. Jeszcze mogłam sprawić, że obetrze je szybko, a ja udam, że nic się nie stało. Był jak skazaniec przywiązany pasami do łóżka, czekający na telefon, po którym ktoś posiadający władzę odwoła podanie śmiertelnej trucizny.

– Błagam cię, pomyśl o rodzinie, zrób to dla nas.

– Nie oczekiwałam, że mnie zrozumiesz, ale mógłbyś chociaż okazać wsparcie.

Dwie krople potoczyły się po jego policzkach.

– Jak ćpunka, która prosi, żeby jej załatwić towar.

Poderwał się na nogi i wybiegł z pokoju. Trzasnął drzwiami, a podmuch wiatru zerwał plakat z U2, przyczepiony do tapety czterema szpilkami. Bono leżał twarzą do ziemi.

Andrzej nigdy nie pogodził się z moim wyborem. Gdy raz do roku odwiedzałam rodziców, zachowywał się ozięble. Kiedyś nakryłam go w pokoju z dziewczyną, jak się całowali. Zauważył mnie i prowokacyjnie wsunął dłoń pod sweter, by odpiąć jej biustonosz.

Po wybuchu Andrzeja jeszcze bardziej obawiałam się reakcji rodziców. Nie mogłam odwlekać rozmowy, musiałam stawić się w klasztorze z końcem sierpnia.

Mama pękała z dumy i chyba przytuliła mnie do siebie. Nawet po latach wyraźnie pamiętam poliestrową podomkę w nakrapiane kwiaty i kwaśny zapach potu. Próbowałam się oswobodzić, ale gładziła mnie po głowie, choć nigdy wcześniej nie zdobyła się na najmniejszą tkliwość. Błogostan i zażenowanie mieszały się we mnie. Tkwiłam w niewygodnej pozycji nawet wtedy, gdy zahaczyła pierścionkiem o włosy i wyrwała kilka z nich.

Ojciec przyglądał się scence, dopóki żar papierosa nie dotknął jego pożółkłych palców. Zanim dogasił peta w popiel­niczce, popiół posypał się na wełniany chodnik, rozciągnięty na linoleum. O dziwo, nie oberwało mu się od żony. Widziałam potem, jak mama czyściła dywanik na klęczkach, z niemalże religijnym zapałem, nie przestając się uśmiechać i płakać na przemian.

To mama odwiozła mnie pociągiem do klasztoru, dwieście kilometrów od miasteczka, w którym mieszkaliśmy. Tamtego dnia tata zachowywał się podobnie jak przed każdym wyjściem do pracy, z tą różnicą, że miał mnie nie zastać po powrocie. I tak już do końca życia.

– Do zobaczenia, tato – zdążyłam powiedzieć, zanim zamknął drzwi. Przystanął, zawahał się, po czym wrócił do mieszkania. Myślałam, że mnie przytuli.

– Kanapki. – Podniósł z kuchennego stołu papierową paczuszkę i wsunął do torby.

Stojąc przed furtą klasztorną, poczułam mdłości i ostry ból, jakby ktoś zdzielił mnie pięścią w żołądek. Zanim drobne wątpliwości – bo dziś już wiem, że wtedy otrzymałam ostrzeżenie – rozrosły się do głębokiego kryzysu i poczucia braku sensu życia, jakie obrałam, musiało minąć dziesięć lat. Zrozumiałam wtedy, że jestem w potrzasku, bez pieniędzy, bez zawodu. Znałam jedynie życie zakonne, nie potrafiłam funkcjonować w innym świecie. Co prawda jeszcze podczas postulatu wystąpiłam o zgodę na studiowanie, ale gdy ją uzyskałam, zmieniłam zdanie. Matka przełożona przekonywała, że zostanę zwolniona z części obowiązków, ale to oznaczało, że przejmą je pozostałe siostry. Nie po to wybrałam życie konsekrowane, żeby unikać odpowiedzialności. Do pokutowania za grzechy ludzkości i wyjednania dla ludzi boskiego zmiłowania studia nie są potrzebne, tłumaczyłam sobie.

Gdy wstąpiłam do zakonu, umarłam dla świata, ale narodziłam się dla Jezusa. Z dawnym życiem miało mnie łączyć tylko imię z chrztu świętego. Klara, założycielka zakonu klarysek, co po łacinie oznaczało czysta i sławna. Wychowawczyni przekonywała, że nie muszę zmieniać imienia, ale chciałam wykorzenić ostatnią więź łączącą mnie ze światem za murami, zerwać nić wytyczającą ścieżkę powrotu. Czyżbym przewidziała, że po latach dopadnie mnie kryzys? Chyba nie, wówczas mogłabym z większą gorliwością ofiarować Jezusowi modlitwy i ustrzec się duchowej katastrofy.

Podczas ceremonii obłóczyn otrzymałam imię Jozuela, co miało symbolizować rezygnację z doczesnego życia i ostateczne odcięcie od przeszłości.

– Miałeś rację – powiedziałam bratu dziesięć lat po dramatycznym rozstaniu.

Leżał w trumnie wyściełanej atłasem, z zamkniętymi oczami, palcami zaciśniętymi jak do modlitwy i milczał. Srebrne skronie, zapadnięte policzki, twarz spękana gęsto utkaną siateczką zmarszczek. Ile z nich pojawiło się z mojego powodu? Ktoś włożył Andrzejowi różaniec do ręki. Szarpnęłam za koraliki i pociągnęłam. Paciorki poturlały się pod zesztywniałe ciało. W dłoniach został mi srebrny krzyż. Wsunęłam go do kieszeni habitu i zacisnęłam pięść. Ostre krawędzie wbijały się w miękką skórę. Chciałam, żeby bolało. Mogłam skupić się na fizycznej dolegliwości, oddalając nieuchronność ostatecznej rozłąki z bratem, która właściwie już się dokonała.

– Siostro, możemy zamykać? – Teatralny szept wypełnił kaplicę. Białe rękawiczki mężczyzn odznaczały się na tle czarnych garniturów.

– Róbcie, co chcecie.

Ruszyłam w stronę wyjścia, a habit plątał mi się pod nogami. Nie mogłam widzieć zdumienia malującego się na twarzach grabarzy, ale czułam na sobie ich wzrok. Było mi wszystko jedno. Chciałam być Klarą, znów mieć dziewiętnaście lat i całe życie przed sobą. Otrzymać drugą szansę. Może da się kochać, nie raniąc? Gdybym wtedy nie myślała wyłącznie o sobie, Andrzej lepiej zniósłby decyzję wstąpienia do anastazjanek. Wystarczyło go przygotować, dać czas na oswojenie. Tymczasem zakomunikowałam własną decyzję, nie licząc się z jego uczuciami. Nie okazałam miłosierdzia jednej z najbliższych mi osób, a chciałam wyjednać u Boga zmiłowanie dla świata. Przemawiała przeze mnie pycha, dzisiaj to wiem.

Upał na zewnątrz uderzył w moje ciało z impetem. Welon uwierał bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Siłą woli powstrzymałam się, żeby go nie zerwać.

Na ławce, w cieniu rozłożystego dębu, siedziała Joanna. Gładziła się po wydętym brzuchu. Nie chciała oglądać męża w trumnie, wolała zapamiętać go takim, jakim był za życia.

– Potrzebujesz czegoś? – zapytałam, siadając obok.

Joanna patrzyła w nieistniejący punkt przed sobą, nieznacznie pokręciła głową.

– A ty, Klaro? Mogę coś dla ciebie zrobić?

W rodzinie nikt nie zwracał się do mnie zakonnym imieniem. Joanna nigdy nie pałała do mnie sympatią, nawet nie starała się ukrywać niechęci, dlatego zdziwiło mnie jej pytanie. To moim obowiązkiem jako zakonnicy było udzielenie wsparcia, ofiarowanie wdowie otuchy. Tylko jak miałam tego dokonać na odległość? Matka przełożona nakazałaby więcej się modlić – i miałaby rację. Nie potrafiłam. Słowa zostawały w gardle, zastygały jak lawa wulkaniczna, dławiły. Chciałam – Bóg mi świadkiem, że błagałam o łaskę – ale naiwnością byłoby sądzić, że ktoś wykona za mnie najcięższą pracę. Łaska wiary nie odstępowała mnie, ale dotarłam do miejsca, w którym przestała wystarczać. Kolejny krok należał do mnie. Tymczasem poruszałam ustami jak ryba wyciągnięta na brzeg, walcząca o jeszcze jeden oddech. Puste słowa rozpuszczały się jak cukier w herbacie, znikały. Obawiałam się, że moich modlitw nikt nie słucha. Zwątpiłam. Zgrzeszyłam. Zawiodłam.

– Właściwie… – Czułam się nieporadna jak dziecko. – Czy mogłabym się u ciebie zatrzymać? Dopóki czegoś nie wymyślę.

– W związku z urlopem?

– Nie. Opuszczam zgromadzenie.

Rozdział 2

Sprężyny skrzypiały nieprzyjemnie, nakładając się na jęki koleżanek na górnej pryczy.

– Musicie, naprawdę? Nie możecie zaczekać, aż wyjdę na szwalnię? – Dorota postukała obcasem klapka w metalową ramę. Głuchy dźwięk nawet jej wydał się porażką. – Halo! Jestem tu!

Cienki koc, którym się nakrywały, upadł na podłogę. Pozory prywatności, ułuda bliskości. Osadzone z długoletnimi wyrokami nawiązywały relacje homoseksualne, mimo że na wolności miały partnerów i dzieci. Pragnęły ciepła. Tym, które czekała ćwiartka za kratkami, Dorota się nie dziwiła, ale żeby nie wytrzymać bez orgazmu kilku lat?

Sandra usiadła na materacu, spuściła nogi, prawie trafiając Dorotę piętą w oko.

– Ej, gdzie z tą szkitą? Bierz ją ode mnie. – Dorota odepchnęła stopę współosadzonej i sięgnęła po czajnik.

Z nikim się nie przyjaźniła, nie miała koleżanek. Próbowała przetrwać. Brakowało miesiąca do ubiegania się o przedterminowe warunkowe zwolnienie. Jako P2, odbywająca karę po raz pierwszy, w zakładzie półotwartym, z dobrą opinią wychowawcy, sumiennie wykonująca pracę i podporządkowana regulaminowi, stanowiła wzorcowy przykład skutecznej resocjalizacji. Dorota miała inne zdanie na temat działań wychowawczych, ale nie zamierzała dzielić się przemyśleniami z kimkolwiek, nawet z adwokatem. Cztery lata w izolacji, a wyglądała tak staro, jakby od tamtego tragicznego dnia minęło przynajmniej trzy razy tyle. Kolejnych czterech nie zniesie. Za czyn karalny, którego się dopuściła, kodeks przewidywał maksymalnie dziesięć. W chwili ogłaszania wyroku ktoś na sali powiedział, że ma szczęście. Gdyby nie kajdanki, rzuciłaby się na niego.

Tęskniła za Karolkiem. Na pewno wyrósł na nastolatka, za którym uganiają się dziewczyny. Po wakacjach zacznie szkołę średnią. Miała nadzieję, że wybrał technikum mechaniczne, zawsze miał smykałkę do samochodów. Nieważne zresztą, jakie technikum, liczyło się, żeby zdobył maturę. Wtedy ludzie nie będą nim pomiatać, choćby pobrudził ręce smarem. Dobrzy mechanicy zawsze znajdą zatrudnienie, a Dorota chciała, żeby jej syn zdobył fach i wykształcenie.

Zgodę na pierwsze widzenie otrzymała po pół roku odsiadki. Synek wydawał się przerażony, mówił mało. Przytakiwał, ilekroć pytała, czy dobrze mu u wujka i cioci. Prosiła, żeby był grzeczny, słuchał ich, i obiecywała, że kiedy odzyska wolność, znów zamieszkają razem i będzie jak dawniej. Siostra nigdy więcej nie przywiozła Karolka. Podczas pięciominutowych rozmów telefonicznych, do których osadzone miały prawo raz w tygodniu, wyjaśniała, że dziecko bardzo źle znosi nową sytuację i psycholog radziła trzymać go z daleka od zakładu karnego. Dorota przeżyła wstrząs. Jeśli miała powód, żeby żyć dalej, był nim jej syn. Musiała widywać Karolka, żeby nie zwariować. W końcu zabrakło jej łez, bo właściwych argumentów brakowało od początku. Zdołała przekonać samą siebie, że to najlepsze, co w obecnej sytuacji może ofiarować dziecku. Nie chciała burzyć jego i tak już poturbowanego życia. Zdała się na decyzję siostry i nieznajomej psycholożki, mimo że podejrzewała Weronikę o kłamstwo. Upewnił ją w tym sam Karolek. Gdy spytała przez telefon, czy nadal odwiedza panią psycholog, wydawał się nie rozumieć, o co jej chodzi. Od tamtej pory, ilekroć dzwoniła, Karol rzekomo był na treningu, kursie angielskiego, w kinie, już spał albo po prostu się uczył. W ostateczności Weronika wręczała siostrzeńcowi telefon, wykorzystując wcześniej trzy lub cztery minuty z przysługującego Dorocie pięciominutowego limitu.

– Zrób mi też – zażądała Aldona, czując zapach kawy.

– A co ja jestem, twoja służąca? – rzuciła Dorota.

Sandra zeskoczyła z górnej pryczy, aż zatrząsnął się stół, na którym w rządku stały trzy kubki. Czarne granulki poderwały się do góry, gdy Dorota wlewała wrzątek. Przyjęło się, że ona zaparza kawę, skoro wstaje pierwsza. Współosadzone nie pracowały, mogły zostać w łóżku nieco dłużej. Według niepisanej zasady one zmywały, kłócąc się przy tym zawzięcie. Jakby opłukanie kubków zimną wodą wymagało wysiłku podobnego do zmywania po rodzinnym obiedzie.

– Lakier mi odpryśnie. – Sandra zaprezentowała nowy manikiur.

– Myślisz, że ten twój Przemek albo inny pantofelek zauważy, jak mu pomachasz z kilkunastu metrów? – zapytała Aldona.

Mężczyźni odsiadywali wyroki w drugim skrzydle. Czasem mijali się z kobietami na spacerniaku, gdy jedna grupa wracała do cel, a drugą z nich wyprowadzano. Przy odrobinie szczęścia dało się przeszmuglować krótką wiadomość. W ten sposób rodziły się płomienne uczucia i niekończące się wyznania dozgonnej miłości. Łatwo kochać na odległość, gdy wady człowieka z krwi i kości zastępowało wyobrażenie o nim.

Wielkoduszność kochanek spod celi nieustannie dziwiła Dorotę. Zaspokajały popęd seksualny bez głębszej refleksji, jak zwierzęta. Mimo to pragnęły, by ktoś je kochał.

– Co się czepiasz, ty przynajmniej masz córkę – odezwała się Sandra. – Też chcę mieć o kim myśleć.

– Jak będę do spodu garować, to zacznie mówić „mamo” do baby z rodziny zastępczej. Tyle mi z dzieciaka zostanie – pożaliła się Aldona, której wniosek o warunkowe zwolnienie został odrzucony.

– A co mówi twój hapacz?

– Co ma mówić? Uspokaja i obiecuje, że następnym razem na pewno się uda. Hajs ciągnie, a ja głupia płacę. Dla dziecka wszystko, co nie?

Zazwyczaj mężowie lub konkubenci pozostający na wolności wchodzili w inne związki, zapewniając jednak o wierności. Dziewczyny pozwalały się oszukiwać, byle uczepić się nadziei, że komuś za murem na nich zależy. Wychodziły i wbrew obietnicom, że nigdy nie wrócą do więziennego piekła, trafiały tam z powrotem, choć w różnych odstępach czasu. Na wolności czekało dawne towarzystwo, odzywały się stare przyzwyczajenia. Łatwiej ukraść, niż zarobić. Darmowa działka narkotyku na powitanie i historia zataczała krąg. Mocne oparcie w rodzinie dawało mikroskopijną szansę na uniknięcie recydywy. Sama chęć wyrwania się z nałogu i dobra wola nie wystarczały. Jeśli jakimś cudem kobiety znajdowały zatrudnienie, musiały przetrwać pierwszy miesiąc, żeby otrzymać pensję.

Więźniarka dowiozła osadzone do szwalni. Dorota zarabiała niewiele, ale dzięki zajęciu czas szybciej mijał. Pierwsze pół roku w zakładzie spędziła, wpatrując się w pustą ścianę celi. Znała każde pęknięcie, łuszczącą się farbę. Nie wychodziła do świetlicy na telewizję, nic jej nie interesowało. Polecenia służby więziennej wykonywała mechanicznie. Stołówka, spacerniak, cela. Kolejny dzień osnuwał głowę Doroty coraz cięższą mgłą.

– Co ty robisz, dziewczyno! – naskoczyła na nią strażniczka któregoś dnia, prowadząc Dorotę na rozmowę z adwokatem. – Masz dla kogo żyć. Twój dzieciak cię potrzebuje.

Miała szczęście, że przenieśli ją do zakładu półotwartego. Mogła postarać się o pracę, opuszczać mury, podglądać świat, choćby z zakratowanych okien samochodu. Ale przede wszystkim gromadziła kwity, a im więcej, tym łaskawiej oko sądu penitencjarnego spoglądało na wniosek o warunkowe przedterminowe zwolnienie.

Kiedy sąd apelacyjny utrzymał w mocy wyrok ośmiu lat, zasądzony w pierwszej instancji, wszyscy myśleli, że Dorota się załamie. Stało się inaczej. Zgłosiła się do pracy w szwalni, przystosowała do nowych warunków. Unikała zatargów, nie szmuglowała, nie grypsowała. Obiecała sobie zrobić wszystko, by wyjść na warunkowe. A do tego czasu nie zwariować.

Rozdział 3

Przydzielono mnie do pracy w bibliotece klasztornej. Przeprowadziłam inwentaryzację zasobów, zaktualizowałam kartoteki, odkurzyłam okładki, poukładałam książki na półkach. Podczas postulatu miałam poznać życie klasztorne i upewnić się, że droga, na którą wstąpiłam, rzeczywiście jest mi pisana. Sześć miesięcy obserwacji i wyciągania wniosków. Nikt nie miałby pretensji, gdybym wróciła do rodzinnego domu.

– Dzień dobry, mamo. – Matka przełożona wpatrywała się we mnie z uśmiechem, a ja czułam, jak poci mi się dłoń ściskająca słuchawkę telefonu. – Co u was, wszyscy zdrowi? Modlę się w waszej intencji każdego dnia.

– Tak. Mów lepiej, jak ty się miewasz.

– Dobrze, dziękuję. Chciałam was zaprosić na obłóczyny, przyjedziecie?

– Czyli zostajesz? Bogu dzięki. Całą noc nie spałam, tak się martwiłam.

– Ale czym?

– Że zmienisz zdanie. W ostatnią niedzielę proboszcz wspominał o tobie na kazaniu, wyobrażasz sobie?

– O mnie? – zdziwiłam się.

– Tak, że powinniśmy być dumni, bo nasza parafianka niedługo przywdzieje habit. Jesteś wzorem dla tutejszych dziewcząt.

Boże, jaka byłam z siebie zadowolona.

Andrzej nie pojawił się na obłóczynach. Wysłałam mu list, a do koperty schowałam zdjęcie z ceremonii. W białym welonie wyglądałam jak panna młoda i w pewnym sensie nią byłam.

Po odbyciu nowicjatu złożyłam pierwszą profesję i zamieniłam biel na czerń, otrzymałam także medal z wizerunkiem Świętej Anastazji. W trakcie junioratu, rozciągniętego na kolejne lata, dwukrotnie złożyłam śluby czasowe. Przygotowywałam się do ślubów wieczystych i włożenia na palec złotej obrączki, symbolu poślubienia Oblubieńca. Kulminacyjny moment w długim procesie formacji zakonnej.

Mama poważnie się rozchorowała, trafiła do szpitala w zaawansowanym stadium choroby nowotworowej. Poprosiłam matkę przełożoną o możliwość rezygnacji z kolacji, chciałam zostać w kaplicy i błagać Boga o zdrowie dla mamy.

– Jezus nie potrzebuje takiej ofiary, siostro Jozuelo. Pomodlisz się o łaskę po posiłku. – Położyła rękę na moim ramieniu. Czuły dotyk przypomniał mamę, tę, którą zostawiłam w rodzinnej miejscowości. Byłam jej potrzebna, powinnam poprosić o możliwość odwiedzin w szpitalu, ale nie chciałam marnować czasu na dojazdy.

– To może być ostatnia szansa na pożegnanie – radziła matka Bernadetta.

Nie wiem, dlaczego zostałam. Nie ma dnia, żebym nie wracała myślami do tamtego wieczoru, próbowała przypomnieć sobie swoje emocje. Czy gdybym trzymała mamę za rękę, coś by to zmieniło? Leżała nieprzytomna, niema, głucha, choć tego ostatniego nikt nie mógł być pewien. Sądziłam, że jeśli Bóg słyszy moje modlitwy, dotrą i do niej. Dusza trzymała się ciała cieniutką mgiełką, wystarczyło dmuchnąć, żeby oderwała się i stanęła przed Panem. Jeśli taka Jego wola, przyjmuję z pokorą. Jestem pewna, że mamusia by się ze mną zgodziła. Andrzej nie przyjmował moich tłumaczeń, czym wcale mnie nie zaskoczył. Współczułam mu i modliłam się także w jego intencji.

W refektarzu panował przyjemny chłód. Siostra Joachima czytała psalmy, a pozostałe kobiety w ciszy spożywały posiłek. Ze ściany spoglądał Jezus rozpostarty na krzyżu. Uniosłam wzrok znad talerza. W myślach prosiłam, aby dał mi znak, obiecał, że mama wydobrzeje. Uprawiałam coś na kształt szantażu. Złożę śluby wieczyste, ale zrób dobry uczynek i uzdrów moją matkę. Zawstydziłam się i przeprosiłam za niegodne zachowanie, po czym udałam się do spowiedzi. Ksiądz tłumaczył, że troska o bliskich jest rzeczą ludzką, ale nalegałam na pokutę. Kazał odmówić koronkę w intencji mamy. Nie odczułam ulgi, jaka zwykle towarzyszyła mi, ilekroć wyznawałam grzechy. Pojawiły się wątpliwości: czy skoro Bóg daje rozgrzeszenie, a we mnie nadal pozostaje poczucie winy, jestem godną uczestniczką życia konsekrowanego? Może z takim nastawieniem nie powinnam składać ślubów wieczystych? Podawałam w wątpliwość boskie decyzje! Podszept szatana wracał coraz częściej, głośniej, dobitniej. Wreszcie objawił się pod postacią mojego brata.

Andrzej przyjechał tydzień przed ślubami profesji wieczystej. Poprosił o spotkanie i uzyskał aprobatę matki generalnej. Odwiedziny były mile widziane, ale powinien się zapowiedzieć. Skoro tego nie zrobił, mogłam podejrzewać, że nie przyjeżdża z pokojowym nastawieniem. W pierwszym odruchu odmówiłam wyjścia do niego, ale matka Bernadetta sprawiła, że uległam.

Widywaliśmy się raz w roku, podczas tygodniowego urlopu, który spędzałam w domu rodzinnym. Pracowałam na rzecz klasztoru, za co nie otrzymywałam wynagrodzenia, więc gdybym pragnęła wyjechać nad morze albo w góry, musiałabym prosić rodzinę o sfinansowanie pobytu albo wystąpić do przełożonych. Nikt tak nie postępował. Jezusa stawiałyśmy ponad doczesne uciechy. Andrzej miał swój dowód na wyzyskiwanie, ale przecież za dbanie o dom też się nie płaci dzieciom i współmałżonkom. Siostry, które znajdowały zatrudnienie na zewnątrz, zrzekały się wynagrodzenia na rzecz zgromadzenia. Życie w zakonie polegało na wspólnocie. Wszystko, co miałyśmy, należało także do pozostałych. Siostry, które nie miały rodziny, spędzały urlopy w innych klasztorach, często w przepięknych zakątkach Polski. Dwa razy byłam na pielgrzymce w Rzymie.

– Coś się stało? – zapytałam.

Bałam się o mamę. Nie potrafiłam niczego odczytać z wyrazu twarzy brata.

Wyprowadzając się z domu, pożegnałam chłopca, teraz stał przede mną mężczyzna. Szerokie bary, wąskie biodra, widoczny zarost pomimo ogolenia policzków. Na pewno złamał niejedno serce. Widzieliśmy się przed kilkoma miesiącami, a ja odniosłam wrażenie, że minęły całe wieki. Dojrzewał z dala ode mnie, zmieniał się nie tylko na zewnątrz.

– Musimy porozmawiać – odparł. – U mamy bez zmian, nie dlatego przyjechałem.

Siedzieliśmy w pokoju najbliżej głównego wejścia do klasztoru. Krople deszczu zlepiły włosy Andrzeja, czubki butów nasiąknęły wodą. Objął mnie mocno i przytulił policzek do welonu. Trwaliśmy w uścisku kilka sekund, a może minut. Pamiętam, że chciałam przedłużyć tę chwilę, nie miałam potrzeby oswobodzenia się jak wtedy, gdy oznajmiłam mamie, że wstępuję do zgromadzenia. Andrzej emanował miłością, ciepłem, jakiego nie czułam od kilku lat. W klasztorze nie zacieśniało się szczególnych więzi z żadną z sióstr. Tworzyłyśmy wspólnotę, przyjaźń i okazywanie zainteresowania jednej wykluczałoby pozostałe, żadna nie chciała sprawiać innym przykrości. Nie znaczy to, że nie pojawiały się konflikty. Jak wszędzie, w klasztorze także dochodziło do napięć. Pomagały mediacje przełożonych i dobra wola obu stron. Nawet zakonnica jest tylko człowiekiem ze swoimi ułomnościami. Błądzić jest rzeczą ludzką. Tylko my nie nosiłyśmy w sobie urazy. Nauczyłyśmy się wybaczać.

– Napijesz się herbaty?

Zaprzeczył ruchem głowy.

– Nie mamy zbyt wiele czasu, dlatego powiem wprost. Nie rób tego, błagam cię. Wiem, że nie jesteś szczęśliwa, nie zaprzeczaj. – Powstrzymał mnie, gdy próbowałam mu przerwać. – Masz ostatnią szansę, żeby się wycofać z tego chorego układu. Nikt nie będzie ci robił wyrzutów, masz moje słowo. Pomogę ci z pracą, znajdę mieszkanie. W naszym miasteczku, w stolicy, gdziekolwiek zechcesz. Będziesz mogła studiować.

– O czym ty mówisz? Poświęciłam zgromadzeniu wiele lat, tu jest mój dom. Mam pracę…

– Jesteś służącą księży, praczką, sprzątaczką, to nazywasz pracą?

– Braciszku, nie należę już do twojego świata.

– Jeśli złożysz śluby wieczyste, nie będzie odwrotu. Zniszczą cię.

– Naprawdę tego chcesz? Żebym zaprzeczyła wszystkiemu, w co wierzę, bo tobie się wydaje, że ktoś mną manipuluje? Nie jestem stworzona do zakładania rodziny, rodzenia dzieci, pracy w biurze. Tamten świat, za murem, potrzebuje moich modlitw. Toniecie w konsumpcjonizmie, gonicie za sukcesami, robicie kariery, a gdzie w tym wszystkim jest człowiek, pytam? Zatraciliście się w dążeniu do szczęścia, ale pojmujecie je opacznie. Pieniądz jest waszym bogiem. Wiecznie głodni, nieszczęśliwi, chorzy. Wdrapujecie się na szczyty, tymczasem nie ma niczego do osiągania. Wszystko, co najważniejsze, jest na wyciągnięcie ręki. Wystarczy przejrzeć na oczy, zdjąć zasłonę, nie oszukiwać się.

– Przyznaję, świat nie jest idealny, ale możesz próbować go zmienić, będąc jego częścią. Zamknęłaś się w bańce, która pęknie pewnego dnia, tylko wtedy może być za późno.

– Siostro Jozuelo – upomniała mnie matka przełożona. – Zbieramy się na modlitwę.

– Dziękuję, matko. – Skłoniłam się pokornie i uściskałam brata. – Dziękuję, że się o mnie troszczysz, ale niepotrzebnie. Muszę iść.

– Wróć ze mną.

Drżenie głosu Andrzeja przenikało każdą cząsteczkę mojego ciała. Podeszło smutkiem w okolice oczu i wypłynęło z kącików cieniutką strużką. Uniosłam powieki, starałam się nie mrugać, by nie wywołać lawiny. Wielka gula zacisnęła się w gardle, utrudniała oddychanie.

– Zaczekaj. – Andrzej chwycił mnie za ramię. – Ciocia Krysia kazała ci to podać.

Podniósł z ziemi dwie torby wypakowane jedzeniem. Domowe ciasto, owoce, słodycze.

– Podziękuj jej. – Nie patrzyłam na Andrzeja, skupiłam się na dużych dłoniach, długich uchach płóciennej torby, wybrzuszeniach materiału. Wszystko, byle uniknąć spojrzenia pełnego rozgoryczenia i niedowierzania. Nie widzieć jego smutku.

– Siostro Jozuelo. – Chropowaty głos szorował jak koła roweru na żwirze.

Zostawiłam brata samego, choć cząstka mnie pragnęła z nim wrócić. Wątpliwość, delikatna niczym pierwsza kropla zwiastująca deszcz. Kochałam klasztor, ale nie mogłam pozbyć się myśli, że troszcząc się o cały świat, zawiodłam jedną z najbliższych mi osób. A jeśli był jak ta owca, dla której Jezus zostawił całe stado? Odwróciłam się, żeby wyryć w pamięci wspomnienie Andrzeja. Siedział zgarbiony, ze spuszczoną głową. Zakrył twarz rękami, plecy drżały leciutko. Uciekłam stamtąd.

Przekazałam torby z jedzeniem do kuchni. Podczas kolacji otrzymałam kwadracik sernika wykrojony z całej blachy, którą przywiózł Andrzej. Podziękowałam pokornie, ciesząc się, że siostry posmakują wiktuałów podzielonych sprawiedliwie między wszystkich.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki