Wybór znachorki - Sabine Ebert - ebook + książka

Wybór znachorki ebook

Sabine Ebert

4,6

Opis

Magdeburg, rok 1179: Dytryk z Landsbergu, brat margrabiego miśnieńskiego wyzywa księcia Saksonii Henryka Lwa na pojedynek na śmierć i życie. Cesarz Fryderyk I Barbarossa jest zdeterminowany, by postawić Henryka przed sądem Bożym. A to oznacza wojnę. Rycerz Chrystian i jego żona Marta, akuszerka i znachorka, muszą liczyć się z tym, że działania zbrojne dotrą także do ich wioski w Marchii Miśnieńskiej. Niedługo potem margrabia Otto powołuje Chrystiana na jednego ze swoich dowódców. Podczas gdy Chrystian dowodzi oblężeniem potężnej twierdzy, bronionej przez zwolenników Henryka, Marta musi samotnie opierać się intrygom najstarszego syna margrabiego, okrutnego hrabiego Albrechta, który przejął władzę nad kasztelem i kopalniami srebra w Chrystianowie. Odwagą i sprytem mieszkańcy osady starają się radzić sobie z bezlitosnym Albrechtem. Jednak wiele się jeszcze wydarzy, nim marzenie Chrystiana się spełni i wioska stanie się miastem Freiberg.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 710

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (11 ocen)
7
4
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Die Entscheidung der Hebamme

Copyright © 2008 by Droemersche Verlagsanstalt Th. Knaur Nachf.

GmbH & Co. KG, Munich, Germany.

The book has been negotiated through AVA international GmbH, Germany (www.ava-international.de).

Strona internetowa autorki: www.sabine-ebert.de

Copyright © 2014, 2021 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2014 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga

Projekt graficzny okładki: Mariusz Banchowicz

Redakcja: Marzena Kwietniewska-Talarczyk

Korekta: Iwona Wyrwisz, Anna Just, Joanna Rodkiewicz

ISBN: 978-83-8230-172-4

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

E - wydanie 2021

Dramatis Personae

Wykaz najważniejszych postaci występujących w powieści. Postaci historyczne oznaczono gwiazdką.

Mieszkańcy Chrystianowa1

Chrystian*, rycerz w służbie margrabiego miśnieńskiego Ottona z Wettynu

Marta, młoda akuszerka i zielarka, żona Chrystiana

Tomasz, Klara i Daniel, ich dzieci

Joanna i Maria, pasierbice Marty

Łukasz, rycerz w służbie Chrystiana i jego najdawniejszy przyjaciel

Adela, żona Łukasza

Dawid i Georg, giermkowie Chrystiana i Łukasza

Jonasz, kowal, i jego żona Emma

Johan i Guntram, najstarsi synowie kowala

Karol, kowal i pasierb Marty

Agnieszka, żona Karola

Mechthilda, kucharka w domu Chrystiana

Hilbert, kapłan w domu Chrystiana

Kuno i Bertram, wartownicy w służbie Chrystiana

Rajnhard, rycerz Chrystiana

Sebastian, proboszcz osady

Gryzelda, jego gospodyni

Walter, kapitan straży

Herman, mistrz górniczy

Wibald, mistrz mincerski

Józef, handlarz suknem i sołtys

Anzelm, krawiec

Hans i Fryderyk, niegdyś przewoźnicy soli z Halle

Piotr, przywódca młodzieżowej bandy

Anna, jego siostra

Chrystian, chłopiec stajenny, pierwsze dziecko urodzone w Chrystianowie

Berta, jego matka

Tilda, prowadząca zamtuz

Lizbet, prostytutka

Rajna, służąca

Miśnia

Otto z Wettynu*, margrabia miśnieński

Hedwiga*, małżonka Ottona

Albrecht* i Dytryk*, synowie Ottona i Hedwigi

Zofia* i Adela*, córki Ottona i Hedwigi

Marcin*, biskup miśnieński

Zuzanna, pokojówka w służbie Hedwigi

Ekkehart, komendant straży przybocznej Ottona

Cecylia, jego żona

Rutger, giermek, syn pokonanego przez Chrystiana zagorzałego wroga

Fridmar, starszy, darzony szacunkiem rycerz

Arystokracja i duchowieństwo

cesarz Fryderyk Stauf*, zwany Rudobrodym

Beatrycze z Burgundii*, małżonka Fryderyka

Henryk Lew*, książę Saksonii i Bawarii

Matylda*, małżonka Henryka

Dytryk z Landsbergu*, margrabia Marchii Wschodniej, brat margrabiego Ottona

Dedo, hrabia Grójca*, kolejny brat Ottona

Wichman z Seeburga*, arcybiskup Magdeburga

Filip z Heinsbergu*, arcybiskup Kolonii

Ludwik Pobożny*, landgraf Turyngii

Otto, margrabia Brandenburgii*

Zygfryd, biskup Brandenburgii*, i Bernard z Aschersleben*, synowie Albrechta Niedźwiedzia*, bracia Hedwigi

Bernard z Lippe*, członek świty Henryka Lwa, komendant zamku i miasta Haldensleben

Piotr*, opat klasztoru w Marienzell

Pozostałe postaci

Rajmund, rycerz w służbie margrabiego Ottona i przyjaciel Chrystiana

Elżbieta, jego żona

Giselbert i Elmar, rycerze w służbie margrabiego Ottona i zagorzali wrogowie Chrystiana

Hartmut, przywódca straży Albrechta

Ludmił, grajek

Jakub, rycerz, brat Łukasza

Gerolf, magdeburski rycerz w drużynie arcybiskupa Wichmana

Roland z Maienau, jeden z obrońców Goslaru

Hoyer z Falkensteinu, rycerz w służbie arcybiskupa Kolonii

Waltruda, wdowa po górniku z Goslaru

Greta, markietanka

Prolog

Z całą odwagą, na jaką było ich stać, i pośród niewypowiedzianych trudów wyruszyli niegdyś, by w obcych stronach rozpocząć nowe, lepsze życie. I tak z niewolnych parobków stali się osadnikami.

Lecz wiele jeszcze – i dobrego, i strasznego – musiało się wydarzyć, by z chłopów stali się mieszczanami.

CZĘŚĆ PIERWSZAPrzygotowania do wojny

Czerwiec 1179, zjazd nadworny w Magdeburgu

Cesarzu.

Dytryk z Landsbergu, margrabia Marchii Wschodniej2, z szacunkiem przyklęknął przed najpotężniejszym władcą chrześcijańskiego świata.

– Wstańcie, mój wierny książę i przyjacielu.

Niezliczone świece zalewały prywatną komnatę cesarskiej pary ciepłym światłem, sprawiając, że złote hafty aż lśniły. W komnacie unosił się ciężki zapach kosztownych orientalnych esencji.

Paź przyniósł wino, a cesarz Fryderyk Stauf3 skinieniem dłoni nakazał wszystkim, by zostawili ich samych. Została tylko cesarzowa Beatrycze. Odziana w purpurową, zdobioną perłami i kamieniami szlachetnymi suknię, siedziała u boku męża i zamyślona patrzyła na szczupłego, ciemnowłosego margrabiego, który nie należał co prawda do kręgu najbliższych zaufanych cesarza, lecz często bywał na jego dworze, towarzyszył mu podczas włoskich kampanii i podejmował się na jego polecenie różnych misji dyplomatycznych. Prawdopodobnie teraz Dytryk też spodziewał się takiego zadania. Lecz tym razem potrzebowali go jako wojownika, jako człowieka słynącego z budzącej grozę sprawności we władaniu mieczem.

– Mam do was prośbę – oznajmił cesarz po chwili milczenia, celowo rezygnując z królewskiego „my”4.

Dytryk popatrzył na niego zaskoczony.

– Nie potrzebujecie prosić, wasza wysokość – powiedział, szeroko rozkładając ramiona. – Powiedzcie, czego sobie życzycie, a ja zrobię wszystko, co w mojej mocy.

Z tak bliska nie mógł nie zauważyć, że jasne, rudawe włosy Fryderyka, z powodu których Lombardowie nadali mu prześmiewczy przydomek „Barbarossa”, poprzetykane były siwymi pasmami. „Cesarz ma już pięćdziesiąt siedem lat – policzył w myślach Dytryk. – A ostatnie dwa i pół roku przyniosły mu tyle goryczy, że nic dziwnego, iż posiwiał: najpierw konflikt z rzekomo najwierniejszym przyjacielem i lennikiem Henrykiem Lwem, potem haniebna klęska pod Legnano5, a w efekcie nieuniknione ukorzenie się przed papieżem Aleksandrem po niemal dwudziestu latach wrogich stosunków6”. Papież wręcz napawał się porażką Staufa. Przed katedrą Świętego Marka w Wenecji Aleksander tak długo zwlekał z wezwaniem skruszonego cesarza do powstania, aż on, Dytryk z Landsbergu, z naganą zwrócił się do zebranego tłumu z pytaniem, dlaczego papież naraża na szwank cesarski majestat.

„Co najbardziej zabolało Fryderyka?” – zastanawiał się Dytryk. I czego tym razem od niego zażąda? Coś wisiało w powietrzu… Zdrada albo wojna. Wszyscy na dworze oczekiwali, że wydarzy się coś wyjątkowego, coś niesłychanego.

– Wiem, że mogę liczyć na waszą wierność – odpowiedział Rudobrody. – Jednak zależy mi, byście podjęli się tego zadania z własnej woli.

Cesarz znów zamilkł i tylko popijał potężnymi łykami wino ze złotego pucharu.

Dytryk czekał. Nie wypadało okazywać wobec cesarza zniecierpliwienia. Ukradkiem zerknął na cesarzową, która patrzyła na niego z majestatycznym uśmiechem, a jemu wydało się, że wyczuwa delikatny kwiatowy zapach.

„Wciąż jest piękna” – pomyślał Dytryk. Minęło ponad dwadzieścia lat, odkąd Beatrycze z Burgundii – wówczas młodziutka – wyszła za cesarza Fryderyka Staufa. „Jak jej się udaje wciąż go przy sobie utrzymać?” Dytryk wyobraził sobie cesarską parę w łożu, lecz szybciutko odpędził tak niegodne myśli.

Beatrycze była nie tylko piękna, lecz także mądra. Zawsze trzymała stronę swojego męża, a w obliczu jednej z najpilniejszych jego trosk wykazała się wręcz szczególną mądrością, czyniąc jednocześnie margrabiego Marchii Wschodniej swoim tajnym sojusznikiem. To stało się dwa i pół roku wcześniej, gdy przy pomocy Dytryka i innych zaufanych rozpuściła wieść, że cesarz padł na kolana przed swoim najpotężniejszym wasalem, księciem Saksonii i Bawarii7, by prosić go o wsparcie w zbliżającej się kampanii we Włoszech.

Tak naprawdę nic takiego nie miało miejsca – poza tym, że Lew rzeczywiście odmówił cesarzowi pomocy. Gdy odważył się na dodatek zażądać w zamian za swoje poparcie bogatego w srebro miasta Goslar, cesarz uznał, że wasal przekroczył wszelkie granice. Pozwolił na upadek żądnego władzy księcia, którego do tej pory bronił przed wszystkimi przeciwnikami. W bitwie pod Legnano niedaleko Mediolanu, w której walczył także Dytryk, Stauf bez wsparcia oddziałów Henryka poniósł haniebną klęskę. Tymczasem wrogowie Lwa znów podjęli walkę przeciwko księciu, który nie cieszył się już poparciem cesarza. Dobrze przemyślana intryga Beatrycze zapobiegła pogodzeniu się jej małżonka z Welfem.

Cesarz co prawda nigdy nie potwierdził pogłoski o tym, że padł przed Lwem na kolana, ale też nigdy jej nie zaprzeczył. Beatrycze sprytnie zadbała o to, by w jego obecności nigdy o tej pogłosce nie wspominano, więc nie musiał się do niej wcale odnosić.

Cesarzowa chyba myślała o tym samym, bo gdy patrzyła z lekko przechyloną głową na Dytryka, na jej twarzy igrał delikatny uśmiech. A jemu znów przyszedł do głowy zakazany obraz dwóch nagich, splecionych ze sobą ciał.

To obecność ukochanej w pobliżu kierowała jego myśli na takie manowce. Myśl o tym, że wkrótce znów weźmie ją w ramiona, zajmowała jego umysł tak bardzo, aż stawało się to niebezpieczne. Tylko w zamieszaniu nadwornego zjazdu możliwe było ich potajemnespotkanie. Była bowiem zamężna, a na dodatek była żoną jego najstarszego brata.

Głos cesarza przywołał go do rzeczywistości.

– Wiecie, że książę Henryk dwukrotnie nie pojawił się na zjeździe nadwornym, ponieważ uważa, że nie może o nim decydować sąd książęcy.

Zdumiony tą uwagą Dytryk skinął głową. O niczym innym nie dyskutowano na dworze tak gorąco podczas tego zjazdu, a także podczas poprzednich.

Od lat wielu książąt cesarstwa, pośród nich także Dytryk i jego bracia, margrabia miśnieński Otto z Wettynu, Dedo z Grójca i Fryderyk z Brehny, walczyli przeciwko księciu Saksonii i Bawarii, który zachowywał się niczym król i nie oglądając się na nikogo, brał, co chciał. Cesarz za każdym razem go chronił, aż do owej brzemiennej w skutki odmowy poparcia w Chiavennie. Od tamtej pory cesarz dążył do wytoczenia Welfowi procesu. Lecz Lew jakby zmienił się w węgorza. Trudno go było chwycić. Chyba że…

– Podług godnych zaufania doniesień Henryk od wczoraj przebywa kilka mil stąd, na swym zamku Haldensleben, i waha się, czy tu przybyć, czy nie. Nie chcę, żeby pojawił się na tym zjeździe ani na następnym – oznajmił cesarz, jakby odgadując myśli Dytryka.

„Kto trzy razy nie posłucha wezwania cesarza, zostaje skazany na banicję. W ten sposób Lew zostałby pozbawiony władzy. Lecz Henryk też jest tego świadom. I raczej potrafi zliczyć do trzech” – przyznał w duchu Dytryk z lekkim sarkazmem.

– Jak chcecie to osiągnąć, wasza wysokość? – zapytał Landsberczyk z ledwo słyszalną nutką niepokoju w głosie. Było nie do pomyślenia, żeby odmówić wykonania polecenia cesarza, nawet jeśli wyraził je w formie życzenia. Jednak Dytryk nie zamierzał działać jako skrytobójca. Zresztą cesarz mógł nająć do tego odpowiedniego człowieka, a nie akurat margrabiego. Poza tym wcale nie był pewien, czy Fryderyk sięgnąłby po takie środki. Co prawda nie byłoby to niczym niezwykłym, cesarz niejeden raz udowodnił we Włoszech, że potrafi być bezlitosny wobec wrogów. Lecz wobec krewniaka i dawnego przyjaciela?

– Potrzebuję księcia cieszącego się takim szacunkiem, by Henryk nie mógł odrzucić jego wyzwania, i na tyle dobrego w posługiwaniu się mieczem, by Lew wolał wyjechać, niż stawić się na pojedynek – wyjaśnił cesarz z namysłem. – Pomyślałem o was. Widziałem, jak walczyliście pod Legnano. Wyzwijcie go na sąd Boży. Tu i teraz. To go powstrzyma przed spóźnionym przybyciem na ten zjazd. A ja wyznaczę zjazd nadworny w Kaynie8 jako miejsce pojedynku.

Oczy margrabiego rozszerzyły się na krótki moment – nie ze strachu, tylko z powodu zaskoczenia. Co za genialne posunięcie!

Znów opadł na kolano.

– Możecie na mnie liczyć, panie.

A cesarz ponownie nakazał mu wstać.

– Żaden z moich cieszących się szacunkiem książąt nie potrafi tak dobrze władać mieczem jak wy. Henryk jest na dodatek o głowę od was niższy, nie miałby z wami żadnych szans. Poza tym Bóg stoi po waszej stronie. Ja stoję po waszej stronie. Książę się zlęknie i nie przybędzie. A wtedy skażemy go na banicję.

„Czy Lew rzeczywiście zaryzykuje nieobecność na zjeździe po raz trzeci?” – zaczął się zastanawiać Dytryk. Jednak podczas sądu Bożego Welf nie mógł liczyć na to, że się wykpi paroma ranami. Kto taki sąd przegrał, uchodził za winnego i był natychmiast tracony.

– Oskarżcie go o zdradę stanu – zaproponował cesarz. – Pretekstem niech będzie to, że wciąż podburza Wendów9 do ataków na waszą marchię. To uwiarygodni wyzwanie i uczyni je tak mocnym, że nie będzie go mógł zlekceważyć.

– Jak sobie życzycie, panie. Uczynię to jutro przed całym dworem – zapewnił Dytryk.

– Wiedziałem, że mogę na was liczyć.

Zadowolony cesarz rozparł się wygodnie.

– A ja wam to wynagrodzę. Wiem, jakiej tragicznej straty doświadczyliście przed paru laty – powiedział, obserwując, jak twarz Dytryka pochmurnieje. Jedyny ślubny syn margrabiego zginął podczas turnieju wkrótce po pasowaniu na rycerza. Jeśli Landsberczyk umrze, jego ród wygaśnie.

Margrabia Marchii Wschodniej starał się odpędzić narzucające mu się obrazy. Lecz daremnie. Znów ujrzał śmiertelnie ranionego lancą syna leżącego na ziemi w kałuży krwi. Odchrząknął, bo obawiał się, że głos mu się załamie, gdyby cesarz oczekiwał teraz od niego odpowiedzi.

Lecz Fryderyk mówił dalej sam:

– Macie moje słowo, że Marchia Wschodnia po waszej śmierci pozostanie w rodzie Wettynów.

Dytryk głęboko się pokłonił.

Po chwili milczenia powiedział z namysłem:

– Pewna młoda kobieta obdarzona darem jasnowidzenia przepowiedziała mi kiedyś, że to uczynię.

Cesarz z zainteresowaniem spojrzał mu w twarz i nawet lekko się nachylił, natomiast Beatrycze z nieskrywanym niepokojem chwyciła męża za ramię.

– Przepowiedziała ci też wynik tej walki?

– Nie. – Dytryk znowu przypomniał sobie słowo po słowie rozmowę z ową Martą. – Może dlatego, że pojedynek się nie odbędzie…

„Choć na to bym nie liczył” – pomyślał. Na łut szczęścia też wolał nie liczyć. Potrzebował Chrystiana z Chrystianowa. Lepszego przeciwnika do ćwiczeń nie znalazłby nigdzie.

Cesarz jakby odgadł jego myśli, ponieważ wyznaczył Dytrykowi kolejne zadanie, zanim pozwolił mu odejść.

– Jeszcze dziś dowiedziecie w pokazowym pojedynku waszej sprawności we władaniu mieczem. Wprawnego wojownika znajdziecie bez trudu, podobnie jak jakiś pretekst. O to, by było dość widzów, żeby książę Saksonii i Bawarii o wszystkim się dowiedział, już zadbano.

Dytryka te słowa nie zaskoczyły. Spędził na dworze wystarczająco dużo czasu, by wiedzieć, że tutaj niczego nie pozostawia się przypadkowi. W milczeniu się ukłonił i za pozwoleniem cesarskiej pary wyszedł z komnaty.

Opuszczając wspaniałą rezydencję biskupa magdeburskiego Wichmana, gospodarza owego zjazdu, goszczącego w związku z nim cesarską parę, Dytryk czuł, że śledzą go zaintrygowane spojrzenia. Prowadzenie przez cesarza rozmów w cztery oczy nie było niczym szczególnym, lecz tym razem jakby nie tylko dworzanie czekali na jakieś nadzwyczajne wydarzenia, lecz także zwykła służba. Toteż wielu z tych, którzy kłaniali się z szacunkiem mijającemu ich margrabiemu, zaraz potem zaczynało coś między sobą poszeptywać.

Dytryk szybkim krokiem przemierzył dziedziniec pałacu, rozglądając się za rycerzem, który najlepiej nadałby się do pokazowego pojedynku.

Tak jak się spodziewał, znalazł go pośród giermków, którzy szkolili się na miśnieńskim zamku u jego najstarszego brata i teraz przyjechali wraz z rycerzami Ottona na zjazd do Magdeburga.

Młodzieńcy w wieku od czternastu do dwudziestu lat wpatrywali się jak zaczarowani w Chrystiana z Chrystianowa, który pokazywał im właśnie razem z młodszym, jasnowłosym rycerzem, jak wykonać błyskawiczny unik, gdy klingi się zetkną, wykorzystać słaby punkt przeciwnika i zadać śmiertelny cios w miejsce łączące szyję z ramieniem.

Landsberczyka znów ogarnęły ponure wspomnienia. Podobnym manewrem Chrystian przed pięciu laty pokonał podczas sądu Bożego wyższego i silniejszego od siebie przeciwnika, swojego śmiertelnego wroga Randolfa. To właśnie Randolf podjudził syna Dytryka, by ten po sukcesie odniesionym w buhurcie10 wystąpił jeszcze w pojedynku na kopie przeciwko uchodzącemu za niepokonanego przeciwnikowi. Dopiero wiedza o tym sprawiła, że margrabia miśnieński pozwolił na upadek swego rzekomo najwierniejszego wasala, i Chrystian mógł wyzwać na pojedynek rycerza, który i jemu, i jego osadzie wyrządził niezliczone krzywdy. W trakcie walki na zamku w Miśni, która przeszła już do legendy, Chrystianowi udało się pokonać olbrzyma dwoma ruchami miecza.

Zbliżając się do nich pośród zapadającego zmierzchu, Dytryk zauważył, że giermkowie, zobaczywszy tak imponujący szermierczy manewr, szturchają się nawzajem po żebrach i szepczą sobie do uszu pełne zachwytu uwagi.

– Teraz wy. Georg i Herwig pierwsi! – zawołał Chrystian.

Dwóch chłopców wystąpiło z kręgu giermków. W tej samej chwili Chrystian spostrzegł zbliżającego się Dytryka, podobnie jak Łukasz, ów jasnowłosy rycerz, który razem z nim demonstrował ćwiczenie.

– Powitajcie margrabiego Dytryka z Landsbergu, brata waszego pana, margrabiego Ottona – nakazał Łukasz giermkom, którzy natychmiast go posłuchali.

Odpowiadając na ukłony, Dytryk pomyślał, jak bardzo odmienni są od siebie ci dwaj rycerze, którzy pomimo dziesięciu lat różnicy byli najlepszymi przyjaciółmi.

Chrystian, mężczyzna po trzydziestce, o ostrych rysach twarzy i z krótką ciemną brodą, miał w sobie coś ponurego, co podkreślało dodatkowo odzienie w ciemnych kolorach i kary ogier, na którym jeździł, i co przysporzyło mu szeptanego po kryjomu przydomku „Czarny Jeździec”. Łukasz, niegdyś giermek i zdolny uczeń Chrystiana, już mu właściwie nie ustępował w sprawności posługiwania się mieczem i kopią. Jednak ten młodszy chętnie żartował, a jego błękitne oczy i jasne loki przyciągały wiele ukradkowych i tęsknych dziewczęcych spojrzeń.

Obaj ukłonili się grzecznie przed władcą Marchii Wschodniej.

– Jesteście jedynym kasztelanem, jakiego znam, który od mianowania na to stanowisko nie przybrał ani grana11 tłuszczu i któremu nie przynosi ujmy osobiste nauczanie giermków – pozdrowił margrabia ciemnowłosego rycerza z przyjacielską kpiną. Znali się od lat i przeżyli razem tyle, że taka poufałość była jak najbardziej na miejscu; działali też czasem w konspiracji z Hedwigą, miśnieńską margrabiną, by łagodzić niesprawiedliwe wyroki jej męża, a jego brata Ottona.

– Może jedno ma związek z drugim? – odparł ze swadą Chrystian, a przez jego twarz przemknął rzadko widziany uśmiech. – Tak przynajmniej powiedziałaby moja żona.

– Jest w pobliżu? Chętnie się z nią przywitam.

Chrystian rozejrzał się i spostrzegł poszukiwaną wraz z kilkoma innymi białogłowami oraz pół tuzinem dzieci. Właśnie pocieszała najmłodszą córkę Hedwigi, która najwyraźniej się przewróciła i teraz rozdzierająco płakała. Marta posadziła sobie małą Adelę na kolanach i przyłożyła dłoń do jej rozbitego kolana, przemawiając uspokajająco do szlochającej dziewczynki.

Chrystian miał nadzieję, że pięciolatka nic sobie nie pomyśli, gdy pod tym dotykiem ból nagle ustanie. Zwykle mógł liczyć na to, że Marta wie, kiedy może użyć swoich szczególnych zdolności, a kiedy nie. Lecz czasami współczucie skłaniało ją do ryzykownych zachowań. Dlatego ucieszył się podwójnie, że właśnie ma ją zawołać. Szybko przywołał do siebie jednego z giermków.

– Poproś tutaj panią Martę. Biegiem!

Piegowaty chłopiec ukłonił się błyskawicznie i pobiegł.

Tymczasem Dytryk objął rycerza swojego brata ramieniem.

– Poproszono mnie, bym udowodnił w pokazowej walce swą wprawę we władaniu mieczem. Ponieważ nie znam lepszego przeciwnika niż wy, proszę, byście wyświadczyli mi ten zaszczyt.

– Oczywiście. To ja będę zaszczycony.

Dytryk się roześmiał.

– Cóż, mam nadzieję, że nie wypadnę tak zupełnie ociężale.

Młoda kobieta, szczupła i delikatna, o kasztanowych włosach, które okrywał cieniutki welon, zbliżyła się do nich i pozdrowiła margrabiego głębokim ukłonem.

– Wstańcie, proszę, pani Marto! – poprosił Dytryk. – Im dłużej was znam, tym stajecie się piękniejsza.

– Może dlatego, że moje dzieci pięknieją – odparła z dyskretnym uśmiechem. Nie uważała się za piękność i nawet przez dziesięć lat nie zdołała się przyzwyczaić do dworskich komplementów. Wynikało to zapewne z jej pochodzenia. Głodnych słowa nie nasycą, choćby brzmiały bardzo obiecująco.

Dytryk dostrzegł jednak figlarny błysk w jej oczach i uśmiechnął się. Niewiele niewiast cenił tak jak tę, za jej odwagę i mądrość. Należał do tych nielicznych, którzy wiedzieli, że żona Chrystiana posiada dar jasnowidzenia – dar, który lepiej było trzymać w tajemnicy, jeśli nie miała ponownie trafić przed sąd kościelny i tym razem, napiętnowana jako recydywistka, zostać skazana na śmierć na stosie.

Gdy przed dziesięciu laty margrabia Marchii Wschodniej ujrzał Martę po raz pierwszy, była pozbawioną środków akuszerką i znachorką, młodziutką, świeżo owdowiałą po wymuszonym, nieszczęśliwym małżeństwie, uciekinierką ze swojej wioski, gdzie chciano zabić ją jako czarownicę, i szukającą pomocy dla Chrystiana, który został uwięziony pod fałszywym zarzutem przez swego wroga Randolfa i był bezlitośnie torturowany. Przy pomocy Dytryka przyjaciele Chrystiana zdołali uwolnić rycerza, którego już uznano za zmarłego, i ujawnić spisek przygotowany przeciwko margrabiemu miśnieńskiemu. W podziękowaniu Otto mianował ministeriała12 Chrystiana wolnym szlachcicem, a na jego prośbę uszlachcił także Martę, która kilka dni wcześniej została żoną rycerza, gotowa prowadzić z nim życie wyjętych spod prawa. Wyniesieni do stanu szlacheckiego powrócili do osady, która powstała pod przywództwem Chrystiana, a wkrótce potem nabrała znaczenia dzięki odkryciu rud srebra. Wydobycie kruszcu sprawiło, że Chrystianowo zamieszkały setki ludzi, wzniesiono w nim trzy kościoły i rozpoczęto budowę kasztelu. Lecz zanim Chrystian mógł zostać kasztelanem, musiał najpierw zdemaskować i pokonać swojego śmiertelnego wroga Randolfa, któremu Otto wybaczał każdy występek, podobnie jak cesarz Welfowi.

A teraz Dytryk miał przy pomocy Chrystiana sprawić, by także Lew stracił swoje pazury.

Margrabia wraz z parą młodych ludzi przeszedł na środek placu. Natychmiast zgromadzili się wokół nich ludzie, którzy spodziewali się, że zobaczą coś godnego uwagi.

– Poprosiłem waszego małżonka, by razem ze mną dał pokaz swoich umiejętności – wyjaśnił młodej damie.

Lekko odchyliła głowę i przyjrzała mu się badawczo. Jak przy każdej takiej okazji wyczuł, że w jej szarozielonych oczach skrywa się pradawna wiedza.

– Chcecie zrobić na kimś wrażenie… Nie na niewieście… Na przeciwniku przed walką – powiedziała pytającym tonem. – Czy jutro wyzwiecie na pojedynek księcia Henryka?

Margrabia nie odpowiedział na jej pytanie, lecz jego pełen uznania wzrok i lekki uśmiech wystarczyły. Nie zapytał o wynik walki. Nie ze strachu, że mogła przepowiedzieć mu klęskę, gdyż był pewien, że zdoła pokonać Henryka na turniejowym placu, nawet jeśli ten w młodych latach był budzącym postrach wojownikiem. Obawiał się jednak, że mogłoby mu zabraknąć determinacji, gdyby usłyszał o korzystnym dla siebie wyniku. Oczywiście on też pragnął, by Lew stracił swą władzę. Ale życie? Uważał, że to jednak nie wypada zabić księcia.

Zamiast odpowiedzieć, przyjrzał się uważniej stojącej przed nim młodej damie. „Czas jej się naprawdę nie ima – pomyślał. – Nie widać, że ma już dwadzieścia pięć lat, tak samo jak nie znać po niej, że urodziła troje dzieci”.

Tylko jedno zdecydowanie się zmieniło od ich pierwszego spotkania, pomijając szaty, jak sobie kiedyś zakpiła: nauczyła się ukrywać przed dworskim towarzystwem wszelkie emocje. Jej opanowana twarz wydawała się teraz niemal obca. Wiedział, że to jej tarcza obronna, i natychmiast przypomniał sobie okropności, które musiała wycierpieć. Kosztowne stroje, które kupował jej mąż, nienaganne dworskie maniery, za którymi ukrywała wszelkie uczucia, stanowiły w tym świecie nieodzowny ratunek.

Dytryk odprowadził Martę do kręgu widzów, który zgromadził się tymczasem wokół nich. A potem odwrócił się do Chrystiana i wyciągnął miecz.

– Jesteście gotowi?

Chrystian również wysunął miecz. Na znak margrabiego podbiegli do nich dwaj giermkowie z tarczami.

Pozostałym chłopcom Łukasz pozwolił patrzeć na pojedynek i nakazał im dobrze uważać.

– Nie codziennie można zobaczyć coś takiego – oznajmił z radosnym uśmiechem, bo kiedy był giermkiem, sam musiał wystąpić przeciwko margrabiemu Dytrykowi, i była to naprawdę pamiętna próba wytrzymałości.

Na oczach coraz liczniej gromadzącej się publiczności walczący stanęli naprzeciwko siebie.

Chrystian uprzejmie oddał margrabiemu pierwszy cios. To, co nastąpiło potem, było tak szybką i zapierającą dech w piersiach walką, że nawet najbardziej doświadczeni spośród rycerzy rzadko coś takiego widzieli: zwroty, obroty, wyrafinowane uniki. Raz po raz rozbrzmiewał okrzyk niewiast, które sądziły, że zaraz jeden z walczących otrzyma śmiertelny cios, podczas gdy mężczyźni wymieniali pełne uznania uwagi i wiwatowali na cześć obu przeciwników.

Błyskawicznie następował cios za ciosem, gwałtowny, lecz zaraz odpierany tarczą, klingi mieczy przesuwały się po sobie aż do rękojeści, dopóki wojownicy nie rozdzielili się jakimś sprytnym ruchem. Co kilka chwil któryś z walczących jednym posunięciem stawiał przeciwnika w takim położeniu, jakie w prawdziwej walce kosztowałoby go życie, i równie szybko ten drugi zręcznym manewrem wyswabadzał się z pułapki i teraz to on stanowił zagrożenie.

W końcu obaj rycerze odstąpili od siebie, ukłonili się i schowali miecze do pochew. Publiczność natychmiast nagrodziła ich gromkimi brawami. Po wielu latach spędzonych na dworze margrabia Dytryk stał się takim cynikiem, że nie zdziwiłby się, gdyby ten aplauz okazał się opłacony.

– Dziękuję wam – powiedział, potowarzyszył Chrystianowi w drodze do żony i pocałował Martę w rękę. – Zwracam wam małżonka, całego i zdrowego – powiedział. – Z tym że to ja mam szczęście, żem nietknięty.

– W każdym razie cel został osiągnięty – stwierdziła Marta, wskazując ledwo widocznym ruchem głowy na żywo dyskutujący tłum, który obserwował walkę.

Dytryk zachował się tak, jakby w ogóle nie przywiązywał do tego wagi, odwróciwszy się plecami do widzów, razem z Chrystianem i Martą ruszył ku rezydencji biskupa magdeburskiego Wichmana.

Gdy Dytryk się pożegnał, by poszukać brata, Marta pociągnęła męża za rękę.

– Czy moglibyśmy darować sobie dzisiaj wieczerzę? – zaproponowała.

Chrystian zrozumiał, o co jej chodzi.

– Jak na dziś dość już zwróciłem na siebie uwagi – zgodził się. – Nie pójdziemy na wieczerzę, tylko potem każemy sobie przynieść coś do jedzenia.

Już bez słowa poprowadził ją do położonego za kuchnią niewielkiego ogródka z ziołami, na ławkę uplecioną z wikliny. Usiedli, a Chrystian przyciągnął Martę do siebie. Oparta o męża, przymknęła na chwilę oczy i całkiem oddała się jego dotykowi i wspomnieniu poprzedniej nocy.

A potem spojrzała na niego poważnym wzrokiem.

– Nawet jeśli cesarz wytoczy Welfowi proces, to i tak nie możemy liczyć na pokój, prawda?

Ile to już żywotów kosztowały w minionych latach walki pomiędzy Henrykiem a jego przeciwnikami! Spalono niezliczone wioski, spustoszono pola, splądrowano klasztory, zburzono kościoły, tak, zniszczono całe okolice. Ludzie pragnęli pokoju… i drżeli przed kolejnym atakiem rozpuszczonych hord.

Chrystian delikatnie pocałował jej skronie. Takiej delikatności nie spodziewałby się po nim nikt, kto nie znał go bliżej. Tylko Marta i jego najlepsi przyjaciele wiedzieli, że świadomie przybrał potajemny przydomek „Czarny Jeździec”, żeby chronić swoją żonę.

Lecz w tej sprawie nie chciał i nie potrafiłby jej okłamać. Zwłaszcza że znała odpowiedź, a teraz pytała tylko w niedorzecznej nadziei, że wojna zostanie im oszczędzona.

– Zanim cesarz będzie mógł wydać wyrok, miną miesiące. Nawet jeśli skaże go na banicję, to i tak zacznie ona obowiązywać po roku i jednym dniu. A przecież musi najpierw ten wyrok przeforsować. Myślisz, że Lew dobrowolnie odda swoje zamki i ziemie?

Marta chwyciła go za ręce, jakby chciała się czegoś przytrzymać, ale on kontynuował gorzkim tonem:

– Dopiero wtedy wojna zacznie się naprawdę. Przecież oni już wszyscy na nią pożądliwie czekają, już dawno poczynili przygotowania. Tym razem także Otto wystawi wojsko. Musimy się zastanowić, których z naszych ludzi zabiorę ze sobą, gdy ogłoszona zostanie wyprawa wojenna.

Margrabia Dytryk, tak jak się spodziewał, zastał swojego brata w jednej z wystawnych sal biskupiej rezydencji. Wraz z innymi wysoko urodzonymi gośćmi słuchał grajka, który aksamitnym, choć donośnym głosem wyśpiewywał miłosną balladę. Wichman z Seeburga cenił doczesne przyjemności i uchodził za mecenasa artystów.

Dytryk znał owego pieśniarza, często gościł on na zamku jego najstarszego brata w Miśni. Miał na imię Ludmił i cieszył się zasłużoną sławą jednego z najlepszych grajków. Nic dziwnego, że pojawił się na nadwornym zjeździe. Do cna oczarował publiczność, słuchała go w całkowitym skupieniu.

Dytryk mimowolnie skierował wzrok na Hedwigę, swą potajemną ukochaną. Miała na sobie czerwoną suknię z błękitnymi zdobieniami, którą bardzo lubił i która doskonale pasowała do jej jasnych włosów. Milcząca i nieruchoma siedziała u boku swojego małżonka, margrabiego miśnieńskiego Ottona z Wettynu. Dytryk, który umiał odczytać z jej twarzy najskrytsze odczucia, zauważył, że zaraz straci nad sobą panowanie i da upust emocjom.

Mówiono, że Ludmił to grajek, który potrafi przywieść płaczących do śmiechu, a roześmianych do płaczu. Lecz Dytryk wątpił, by jego najukochańsza śmiała się, zanim zawładnął nią smutek.

Hedwiga z trudem się powstrzymała, by nie zerwać się z miejsca i nie wybiec z sali, żeby nikt nie zauważył jej rozpaczy. Lecz takie zachowanie byłoby niewybaczalne, wywołałoby tylko gadanie i plotki. Co powinna zrobić? Jak miała nad sobą zapanować?

Jako potomkini potężnego rodu władców – jej ojcem był Albrecht Niedźwiedź, margrabia Brandenburgii13 – od maleńkości była uczona, by zawsze zachowywać się w sposób uprzejmy i opanowany. Nawet gdy się dowiedziała, że ma zostać żoną ponurego, często wybuchającego gniewem, dwadzieścia lat od niej starszego Ottona z Wettynu, dzielnie skryła łzy i dzięki paru szczerym radom swej babki zadbała o to, by jej małżonek już wkrótce po weselu stał się w jej rękach miękki jak wosk. Urodziła mu dwóch synów i dwie córki i jakoś odnalazła się w życiu u boku nieokrzesanego i w porównaniu z jej pochodzeniem nic nieznaczącego księcia. Spełnienia szukała w tym, by współrządzić u jego boku i zapobiegać szkodom, jakie mogły wyniknąć z decyzji kierującego się humorami Ottona, a przynajmniej je łagodzić.

Lecz potem wydarzyły się dwie rzeczy, które wszystko dogłębnie zmieniły. W Chrystianowie znaleziono srebro, niewiarygodne ilości srebra, a Otto zareagował szybko i bardzo roztropnie, uruchamiając wydobycie. Dochody z ostatnich dziesięciu lat uczyniły go tak bogatym, że zazdrościli mu teraz nawet książęta posiadający o wiele więcej ziem. Z niewiarygodnym przepychem jeździł na zjazdy i obsypywał swoją żonę kosztownymi sukniami i biżuterią. Bo jakże inaczej najlepiej okazać swe bogactwo?

Lecz ona nie znajdowała już w tym żadnej radości. Druga, decydująca zmiana sprawiła, że jej życie wypadło z ram. Po piętnastu latach małżeństwa z margrabią miśnieńskim, coraz gorzej usposobionym ze względu na postępujący artretyzm, po raz pierwszy w życiu poznała, co to miłość. I to akurat z bratem swojego męża! Nigdy nie przypuszczała, że tego rodzaju uczucie może trafić ją niczym grom z jasnego nieba i obezwładnić, a mimo wszystko tak właśnie się stało. Mogli się spotykać co kilka miesięcy, przy takich okazjach jak zjazdy dworskie, w najgłębszej tajemnicy i ponosząc ogromne ryzyko. Raz niemal ich nie przyłapano. Słuchanie teraz z ust obdarzonego niezwykłym talentem minstrela wzruszającej ballady, która opowiadała o nieśmiertelnej miłości i rozdzierającej tęsknocie, tak ją w głębi duszy poruszyło, że czuła, iż zaraz udusi się z rozpaczy.

Hedwiga otuliła się kosztowną, obszytą futrem peleryną. Drżała z zimna. Gorączkowo szukała wymówki, by po zakończeniu pieśni opuścić główną salę biskupiej rezydencji, nie wzbudzając podejrzeń, i już zerkała na drzwi.

Nagle zamarła. Ujrzała Dytryka, który stał tam skonfundowany i patrzył na nią błagalnym wzrokiem. Natychmiast się odwróciła. Na szczęście minstrel akurat zakończył swoją balladę i pokłonił się wytwornej publiczności. Otto wstał, podszedł do niego i z łaskawą miną narzucił na ramiona Ludmiła swoją drogocenną pelerynę. W ten sposób książę okazywał swe uznanie dla pieśniarza, który złożył tak piękny hołd jego małżonce!

Dytryk wykorzystał powstałe zamieszanie, by przedostać się w pobliże brata. Pozdrowił Hedwigę z należnym szacunkiem jako szwagier, a potem zaprosił ją, Ottona i swojego młodszego brata Dedo z Grójca do swej kwatery, by podzielić się z nimi najświeższymi wieściami.

Choć trzej władcy z Wettynu byli braćmi, mieli zupełnie odmienne postury: Dytryk był szczupły i zwinny, Otto krępy, a Dedo tak gruby, że miał już trudności z wsiadaniem na konia. Mimo że Otto kiedyś przez lata w niemal obraźliwy sposób unikał towarzystwa cesarza, to teraz za każdym razem wybierali się na zjazd nadworny razem, jeśli tylko była szansa, że zostanie przedsięwzięte cokolwiek przeciwko ich arcywrogowi, księciu Saksonii i Bawarii.

Dytryk czekał w napięciu, jak jego bracia przyjmą wieść o planowanym pojedynku. Starał się nie patrzeć na Hedwigę. Jednak reakcja Ottona była jeszcze gwałtowniejsza, niż się spodziewał.

– Naprawdę zamierzasz wziąć w tym udział, tylko z powodu tak mętnej obietnicy? – prychnął z pogardą miśnieński margrabia. – Po co mielibyśmy wyświadczać Staufowi taką przysługę?

– Czy nie czekamy wszyscy na dzień, kiedy Lew w końcu zostanie skazany na banicję? – zaprotestował Dytryk. – A Fryderyk jest naszym cesarzem. Jesteśmy mu winni wierność jako jego lennicy.

– Ty owszem! – rzucił wściekły Otto. – W końcu to ty skorzystałeś na hańbie, jaką Stauf okrył naszego ojca.

W komnacie zapadła śmiertelna cisza.

Nigdy dotąd Otto nie pozwolił sobie na wypowiedzenie tych słów, nawet jeśli często tak myślał. Teraz jednak nic nie mogło go powstrzymać.

– Myślisz, że mnie dałby Marchię Wschodnią? Albo oddał Budziszyn14?

Przed ponad dwudziestu laty, tuż po swojej koronacji, cesarz odebrał staremu margrabiemu miśnieńskiemu budziszyńskie lenno, by obiecać je władcy Węgier. Ich ojciec Konrad przetrwał to publiczne upokorzenie tylko dlatego, że zrezygnował ze świeckich funkcji i zamieszkał w klasztorze, gdzie zaraz potem zmarł. Swoje ziemie podzielił pomiędzy pięciu synów. Dytryk otrzymał Marchię Wschodnią, Dedo został hrabią Grójca, Fryderyk dostał Brehnę, a Henryk hrabstwo Wettynu. Lecz Otto, któremu jako najstarszemu przysługiwało najwięcej, musiał się zadowolić Marchią Miśnieńską, a na dodatek zaakceptować haniebną utratę Budziszyna. Był tym tak rozgoryczony, że nie przybył nawet na pogrzeb własnego ojca.

Dytryk nie miał najmniejszej ochoty spierać się o to z bratem.

– Cesarz chce wzmocnić swoje wpływy. Po mojej śmierci mógłby wchłonąć Marchię Wschodnią jako lenno Rzeszy – przypomniał ostrym tonem. – Ciesz się więc, że pozostanie ona w naszej rodzinie, nawet jeśli przypadnie Dedo!

– Powinieneś być rad, że przynajmniej ja i Dytryk cieszymy się zaufaniem cesarza – odezwał się tłusty Dedo, gromiąc najstarszego brata spojrzeniem swoich głęboko osadzonych oczu. – Ojciec paktował z przeciwnikami Fryderyka. Cesarz mógł mu odebrać wszystkie ziemie. Wtedy wszyscy zostalibyśmy z pustymi rękoma. Nawet jeśli obiecuje Marchię Wschodnią mnie, a nie tobie, to zawsze lepiej, niż żeby zatrzymał ją sobie.

– Nie umknęło wcale mojej uwadze, że Rudobrody stara się minimalizować wpływy książąt, którzy stają się zbyt potężni. – Wściekły Otto mówił coraz głośniej. – Ale ja wciąż czekam, żeby wziął się wreszcie za Welfa!

– Dość!

Hedwiga zerwała się nagle z miejsca, odrzucając do tyłu kunsztownie zaplecione jasne warkocze. Popatrzyła z pogardą najpierw na Dedo, a potem na Ottona.

– Nie widzicie, jakie to niegodne?! Kłócicie się o to, który z was zagarnie włości Dytryka, jeśli wasz brat zginie. A on przecież stoi tutaj przy was żywy! Lepiej się pomódlcie, żeby jego zamiar się powiódł. W końcu tu chodzi o sąd Boży, a stawką jest jego życie!

Otuliła się ciaśniej opończą.

– Będę w kościele. – Nie oglądając się, wyszła z komnaty.

Zdumiony Otto odprowadził ją spojrzeniem.

Owszem, często się kłócili, a Hedwiga wcale nie ukrywała, jeśli miała odmienne od niego zdanie. Lecz do tej pory przez te wszystkie lata starała się w miarę możliwości nigdy mu się otwarcie nie sprzeciwiać przy świadkach, a przez to go kompromitować. Dotąd za każdym razem czekała, aż zostaną sami, zanim wyraziła swoją opinię.

Lecz jak niemal zawsze, nie można było zlekceważyć jej słów, przyznał, zgrzytając zębami.

Popatrzył więc na Dytryka z ubolewaniem i uniósł ramiona.

– A niech tam. Uczyń cesarzowi tę przysługę i daj mu przedstawienie, którego potrzebuje, by skazać Lwa na banicję bez żmudnego procesu, którego najwyraźniej chce uniknąć. – Wydał z siebie krótki, chełpliwy śmiech. – A jeśli mimo wszystko ten bękart odważy się przyjąć wyzwanie, zatkaj mu raz na zawsze tę jego wielką gębę i posiekaj go na kawałki. Masz moje błogosławieństwo.

– I moje także! – zagrzmiał tłusty hrabia Grójca.

Było tak, jak Dytryk przypuszczał. Hedwiga czekała na niego w katedrze. Pozornie pogrążona w modlitwie, klęczała przed jednym z bocznych ołtarzy. Lecz gdy go zobaczyła, przeżegnała się, wstała i ruszyła do wyjścia. Tuż przed drzwiami minął ją i szepnął jej coś do ucha, tak by nikt tego nie zauważył.

Opuścili świątynię osobno.

Niedługo potem Dytryk wszedł do komnat Hedwigi. Była otulona skromną opończą, której kaptur skrywał jej jasne włosy i twarz.

Starając się, by nikt jej nie widział, poprowadził ją szybko do swojej komnaty i wyszedł jeszcze raz, by nakazać swojemu najwierniejszemu towarzyszowi, żeby pilnował drzwi i pod żadnym pozorem nikogo nie wpuszczał. Wiedział, że to karygodna lekkomyślność spotkać się z nią akurat tutaj, a nie w jakiejś kryjówce. Lecz oboje byli gotowi ponieść każde ryzyko. Nie mogli czekać do jutra, choć znalazł już ustronną gospodę. Od chwili bowiem, gdy rzuci oficjalnie wyzwanie Welfowi, skierują się na niego wszystkie spojrzenia.

Nieobecność Hedwigi dało się wyjaśnić. W bogatym Magdeburgu było wiele kościołów, do których mogła się udać, jeśli nie znaleziono by jej w katedrze. Zresztą rozgniewany Otto zapewne nie będzie jej szukać.

Jak za każdym razem, rzucili się na siebie, gdy tylko zaryglował za sobą drzwi. Dytryk chciał coś powiedzieć, lecz położyła mu dłoń na ustach, by skłonić go do milczenia, a potem namiętnie go pocałowała.

Nie zapomniał jej śmiertelnie smutnego wyrazu twarzy, który tak nim wstrząsnął podczas występu Ludmiła. Powstrzymał więc swą żądzę, choć było mu trudno, i zaczął ją delikatnie pieścić… Tak jak wtedy, gdy spotkali się po raz pierwszy.

Kwestia, czy pojedynek się odbędzie i czy on przeżyje, nagle stała się bardzo odległa. Teraz pragnął choć na parę krótkich, skradzionych chwil pocieszyć swoją ukochaną.

Rozebrał ją zręcznymi ruchami, jednocześnie muskając ustami jej szyję i ramiona. Jęknęła, gdy delikatnymi dłońmi pieścił jej piersi, i przyciągnęła go do siebie namiętnie. Dytryk był doświadczonym kochankiem i wiedział, że Hedwiga dopiero przy nim poznała, co to czułość. Po piętnastu latach małżeństwa dopiero z nim po raz pierwszy poczuła prawdziwą rozkosz – i zaniemówiła ze zdumienia, że coś takiego jest możliwe. Stała się pojętną, pełną fantazji kochanką. Lecz tym razem powstrzymał jej burzliwe pożądanie. Położył ją na łożu i zaczął tak delikatnie dotykać jej nagiego ciała, że niemal nie czuła opuszków jego palców i raz po raz przebiegał ją dreszcz. Powinna zapomnieć o wszystkim poza pożądaniem, gdy on będzie pokrywać pocałunkami każdy skrawek jej skóry.

Lecz potem i jemu było już wszystko jedno – cesarz, sąd Boży, niebezpieczeństwo, że jego brat ich przyłapie, i to, kto po jego śmierci dostanie marchię. Teraz pragnął już tylko jednego: zatopić się w łonie ukochanej, i to najchętniej na zawsze.

Braterska waśń

Czy jest jeszcze ktoś, kto chce złożyć skargę?

Cesarz niemal znudzonym wzrokiem przesunął po odzianych w wytworne stroje książętach i duchownych, którzy zgromadzili się w rezydencji arcybiskupa Magdeburga. Nic w jego głosie nie wskazywało na to, że za chwilę, zgodnie z jego wolą i na jego rozkaz, wydarzy się coś niesłychanego, o czym ludzie będą potem rozprawiać przez lata, przez dziesiątki lat.

W ogromnej, przepysznie ozdobionej snycerką i gobelinami sali, gęsto wypełnionej świeckimi i duchownymi dostojnikami cesarstwa, zapanowała pełna napięcia cisza.

Dytryk zaczął się zastanawiać, ilu z obecnych zdaje sobie sprawę z tego, co zaraz nastąpi. Mimo że cesarz wezwał go do siebie zaledwie wczoraj, to wydarzenia tej wagi muszą być zawczasu odpowiednio przygotowane.

Swobodnym krokiem wystąpił do przodu. W jednej chwili skierowały się na niego wszystkie spojrzenia.

– Oskarżam księcia Saksonii i Bawarii o zdradę stanu.

W sali natychmiast zapanował tumult.

Całe przedpołudnie zajmowano się zarzutami i oskarżeniami książąt. Dokładnie rzecz biorąc, trwało to już od miesięcy – od momentu gdy cesarz pozwolił na upadek swego kuzyna, a dawni przeciwnicy Lwa znów przystąpili do ofensywy. Henryk już w poprzednim roku na zjeździe w Speyer oskarżył arcybiskupa Kolonii, że z tysiącami zbrojnych najechał na Saksonię i ją spustoszył. Arcybiskup Filip wystąpił z własnym oskarżeniem, więc cesarz zamierzał zająć się tą sprawą w styczniu w Worms. Lecz na ten zjazd Henryk nie przybył, podobnie jak na obecny w Magdeburgu. Za każdym razem przeciwnicy Lwa skarżyli się gorzko na krwawe napaści, oblężenia i ataki z jego strony.

Lecz zdrada stanu – to było najcięższe z możliwych oskarżeń. Za zdradę stanu groziła śmierć!

Dytryk przesunął spojrzeniem po zgromadzonych i zauważył, że Filip z Kolonii pochyla się ku biskupowi Halberstadt z szyderczym uśmiechem i coś do niego mówi. Posiwiały Ulryk potrząsnął głową, skrzywił wąskie usta i popatrzył na korpulentnego magdeburskiego arcybiskupa, a ten z kolei z rozbawieniem obserwował zaaferowanych książąt, którzy najwyraźniej do cna zapomnieli o dworskich manierach.

Najstarszy brat Hedwigi, Otto, margrabia Brandenburgii, wymachiwał pięścią, jakby chciał powalić jakiegoś niewidzialnego wroga. Tuż obok niego stali bracia Hedwigi, Bernard z Aschersleben i Dytryk z Werben. Gorączkowo gestykulowali, dołączając się do panującej na sali wrzawy.

Hrabia Bernard miał szczególny powód, by nienawidzić Lwa. Przed czterema laty na czele potężnej armii napadł on na jego włości, ogniem i mieczem spustoszył ziemie od Gröningen, spalił Aschersleben i jeszcze kazał rozebrać fundamenty zamku. Atak ten zachęcił landgrafa Turyngii, by jednocześnie najechać na ziemie askańskie od południa, aż musiał interweniować cesarz i stanowczym słowem zakończyć zaciekłą waśń. Cesarz pochylił się lekko z udawanym gniewem i uniósł dłoń, by nakazać spokój. Wrzawa ucichła niemal natychmiast.

– Czym uzasadniacie tak poważne oskarżenie, książę Dytryku? – zapytał cesarz spokojnie z nutką zainteresowania w głosie.

– Henryk ciągle przekupuje słowiańskie plemiona na granicach mojej marchii, by atakowały moje ziemie. W zeszłym roku spustoszyły wszystko aż po Lubin15, wybijając do nogi moich ludzi. Ataki z zewnątrz na cesarskie lenno stanowią atak na Rzeszę i na samego cesarza.

Landsberczyk zrobił przerwę, która miała podkreślić jego kolejne słowa.

– By nie podważano legalności mojego oskarżenia, wyzywam księcia Saksonii i Bawarii na sąd Boży, na pojedynek na śmierć i życie.

Ze starannie skrywanym złośliwym rozbawieniem Dytryk obserwował rozgorzały na nowo tumult na sali.

„Kto z tych, którzy teraz głośno opowiadają się po mojej stronie, zaledwie wczoraj usłyszał z ust cesarza takie żądanie? – pomyślał. – I kto z tych, którzy teraz wiwatują na moją cześć, tak naprawdę się cieszy, że sam nie musi się narażać?”

Zauważył, że sprawiająca wrażenie bardzo zadowolonej cesarzowa myśli chyba podobnie, ponieważ przez twarz Beatrycze przemknął ironiczny uśmieszek i z uznaniem musnęła go wzrokiem, zanim odwróciła się w stronę zebranych.

– Miarkujcie się! – upomniał rozgorączkowanych panów cesarz, unosząc dłoń. Tym razem potrwało chwilę dłużej, zanim zapadła cisza.

– Przyjęliśmy skargę margrabiego Marchii Wschodniej – oznajmił Fryderyk. – Zarzut wydaje nam się zbyt poważny, by go zlekceważyć. Zwłaszcza że książę Dytryk jest gotów udowodnić swe racje na sądzie Bożym.

Cesarz zaczął przeszukiwać wzrokiem salę, zupełnie jakby dotąd nie zauważył nieobecności Welfa.

– A zatem my, z łaski Bożej cesarz rzymski, wyznaczamy zjazd nadworny w Kaynie w miesiącu sierpniu na miejsce odbycia się pojedynku. Księciu Saksonii i Bawarii zostanie wysłana wiadomość, że ma się na nim zjawić.

Fryderyk i Beatrycze wstali, dając tym samym znak, że spotkanie zostało zakończone. Dytryka natychmiast otoczyli panowie, którzy chcieli wyrazić swoje uznanie dla jego odwagi. Pierwsi przepchnęli się w jego kierunku bracia Hedwigi i zaczęli go poklepywać po ramionach. Dytryk z cierpliwością przyjmował głośne pochwały Bernarda i bardzo się starał, by nawet nie zerknąć w kierunku ukochanej.

Zgodnie z oczekiwaniami od tej pory wśród książąt i ich świt o niczym innym nie rozprawiano tak intensywnie, jak o wyzwaniu rzuconym przez Dytryka.

Tylko jedna osoba nie brała udziału w niezliczonych dyskusjach czy robieniu zakładów w sprawie zapowiedzianego pojedynku i jego wyniku: margrabia miśnieński Otto z Wettynu. Silny atak podagry skazał go na przebywanie w łóżku.

Gdy poprawy nie przyniosło nawet upuszczanie krwi, które zalecił mu pośpiesznie wezwany medyk, a zły nastrój Ottona stał się dla wszystkich trudny do wytrzymania, Hedwiga postanowiła interweniować.

– Powinniście posłać po Martę z Chrystianowa, drogi małżonku – zasugerowała z uprzejmym uśmiechem, podnosząc i rozwijając pergamin, który Otto wściekłym ruchem odsunął. – Cieszy się dobrą sławą nie tylko jako akuszerka, ale zna się także na wszelakich ziołach i innych środkach na najrozmaitsze dolegliwości.

Po tych słowach zagłębiła się dla pozoru w lekturę pergaminu, jakby nie spodziewała się sprzeciwu. A przecież wiedziała, nawet nie zerkając, że obecni w komnacie damy dworu i służący wstrzymali oddech. Czy margrabia przyjmie jej radę? Czy żona kasztelana Chrystianowa będzie umiała mu pomóc? Wszyscy mieli taką nadzieję, pragnęli bowiem uniknąć znanych wybuchów wściekłości margrabiego.

Lecz Otto tylko skrzywił się z niechęcią, próbując wygodniej się ułożyć.

– Wolę trzymać się uczonych mężów niż wątpliwych sposobów niedoświadczonej zielarki – stwierdził ponurym tonem.

Lecz Hedwiga nie odpuszczała.

– A co ci uczeni mężowie poradzili na wasze bóle? – wytknęła. – Przypomnijcie sobie. Marta przed laty uzdrowiła przecież nawet naszego młodszego syna, gdy medycy nic już nie potrafili uczynić.

Oczywiście, że Otto pamiętał. Wtedy ta Marta była niemal dzieckiem, małym obdartusem, który przybył do Chrystianowa z pierwszymi osadnikami i którego Chrystian zabrał ze sobą na miśnieński zamek. Naprawdę uważał, że byłoby to podejrzane, gdyby miała go leczyć, nawet jeśli została wyniesiona do godności szlacheckiej. Czy raczej tym bardziej. Nie wypadało, by dama szlachetnego stanu zajmowała się czymś takim, klechy miały rację, twierdząc, że może wykonywać swoją pracę najwyżej pod ścisłym nadzorem. Jednak czuł się już tak źle, że był gotów spróbować wszystkiego, byle tylko nastąpiła poprawa. Zwłaszcza że oszczędziłoby mu to wymówek ze strony nadopiekuńczej małżonki.

– Dobrze, każcie ją sprowadzić – postanowił i z rezygnacją przymknął oczy. Nie zauważył więc, że większość obecnych odetchnęła z ulgą.

Niedługo potem do komnaty margrabiego weszła młoda kobieta i przyklęknęła na powitanie.

– Zrób coś z tym – jęknął Otto, wyciągnął ku niej swoją gołą stopę. Wielki palec spuchł tak, że był niemal dwukrotnie większy i sprawiał wrażenie prawie przezroczystego.

Marta podeszła bliżej i zauważyła ostrzegawcze spojrzenie Hedwigi. Na dodatek margrabina, patrząc na nią, niemal niepostrzeżenie potrząsnęła głową.

Młoda znachorka zrozumiała. Nie wolno jej było skorzystać tutaj ze szczególnej, uzdrawiającej siły swych rąk. Lepiej, żeby Otto nie wiedział o tej zdolności, która mogła sprowadzić na nią zarzut uprawiania pogańskich czarów. Był zbyt nieobliczalny, więc nie mogła się w taki sposób narażać.

Pozostawały jej więc zwykłe środki, by sprawić, żeby margrabia poczuł się lepiej. Niestety to zajmie trochę czasu, czasu niebezpiecznego dla wszystkich w jego otoczeniu.

– Kiedy medyk puszczał wam krew? – zapytała Marta uprzejmie, wskazując na obwiązane ramię margrabiego.

– Dziś rano. Ale ten szarlatan tylko przysporzył mi bólu, zamiast go złagodzić – mruknął Otto.

– Moje rady nie przypadną wam do gustu – zaczęła ostrożnie młoda znachorka, nie spuszczając wzroku z twarzy margrabiego.

Ten jęknął i przewrócił oczami.

– Mówcie wreszcie! Macie moje słowo, niczego nie będę miał wam za złe. Tylko zadbajcie o to, żeby mi się poprawiło.

– W takim razie jedzcie mniej obficie, a przede wszystkim na razie żadnych mięs i tylko odrobina wina.

Margrabia natychmiast się wyprostował.

– I co jeszcze? Może jagły i cienkie piwo, jak chłopi?

Marta ostrożnie cofnęła się o krok.

– Chcieliście mojej rady – powiedziała uprzejmym tonem. – Oto ona. Mogę przygotować wam wywar z pokrzywy i zrobić łagodzące okłady na bolące miejsca. Ale to na niewiele się zda, jeśli mnie nie posłuchacie. Jeśli wam to nie odpowiada, zawołajcie lepiej z powrotem medyka.

Otto zauważył surowe spojrzenie Hedwigi, która jak się domyślał, zaraz miała mu przypomnieć o danym słowie. Ależ uciążliwe są te białogłowy! Niestety obiecał. Skinął więc niemal nieuprzejmym gestem na Martę, by znowu podeszła.

– Już dobrze. Spróbujcie z tym waszym okropnym wywarem.

Marta się ukłoniła.

– Natychmiast wszystko przygotuję, panie.

Wyszła z komnaty zatroskana.

W takich sprawach mogła tylko przegrać. Jej środki nic nie pomogą, jeśli margrabia dalej będzie spożywał tak ogromne ilości mięsiw i wina. A nie sądziła, by w obliczu obficie zastawionego stołu potrafił powstrzymać swój olbrzymi apetyt.

Żeby tylko jej syn nie ucierpiał z powodu złego humoru margrabiego! Dziewięcioletni Tomasz, ich pierworodny, był paziem wychowywanym na dworze Ottona. Trudno było im posłać chłopca na miśnieński zamek. Wydawał im się o wiele za mały na opuszczenie rodzinnego domu. Lecz taki był obowiązek. W wieku siedmiu lat, gdy oficjalnie kończyło się ich dzieciństwo, chłopców odsyłano z domu, by przygotowywali się do rycerskiego życia. Tylko zaszkodziliby sobie i samemu Tomaszowi, gdyby odrzucili szlachetną propozycję Ottona, że przyjmie na wychowanie na swój dwór ich najstarszego syna. Dla własnego dobra i dla dobra swoich dzieci nie powinna robić nic, co zwracałoby na nią uwagę czy też sprzeciwiało się zasadom dworskiego życia. Wystarczająco niebezpieczne było to, że nadal pracowała jako akuszerka i znachorka. Już raz sprowadziło to na nią proces kościelny i groźbę śmierci, a w efekcie mogła wykonywać swoją pracę w wiosce wyłącznie pod nadzorem bezlitosnego ojca Sebastiana.

Wiedziała przynajmniej, że Hedwiga jest dla paziów na zamku niczym zastępcza matka i że roztacza nad nimi swoją opiekę.

Choć martwiła się z początku, że Tomasz nie należy do tych paziów, którzy mogli towarzyszyć Ottonowi i Hedwidze na obecnym zjeździe, to w tym momencie poczuła ulgę.

– Obrzydlistwo! – prychnął margrabia, gdy przyniosła mu kubek z wywarem z pokrzyw.

Marta powstrzymała się od komentarza, przyklękła i zaczęła ostrożnie robić ciepły okład z liści babki lancetowatej na szklisty paluch.

Najpierw Otto wykrzywił twarz z bólu, lecz potem oparł się wygodnie, przymknął oczy i jęknął:

– Lepiej.

Z błogości wyrwało go chrząknięcie służącego.

– O co chodzi? – warknął, gromiąc go wzrokiem.

– Wybaczcie, panie. Wysłannik cesarza chce natychmiast z wami rozmawiać. Mówi, że to pilne – odpowiedział służący, który bardzo uważał, żeby znajdować się poza zasięgiem rąk margrabiego.

– Tak pilne, że z tego powodu muszę opuścić łoże boleści? – burknął Otto.

Przestraszony służący potwierdził, cofnął się o kolejny krok i przywarł do ściany.

Otto usiadł, srogo przeklinając.

– Takiej stopy nie włożę przecież do buta! – wrzasnął i rozejrzał się za czymś, w czym mógłby przyjąć wysłannika cesarza.

Lecz szybko się poddał.

– Co tam. Moja małżonka jest wystarczająco godnie przyodziana.

Ktoś podał mu białe buty z filcu, które kiedyś kazał dla siebie uszyć na dni, gdy bóle szczególnie mu dokuczają. Potem wstał z jękiem, nakazując Hedwidze i Marcie, by poszły z nim do sąsiedniej komnaty, w której przyjmował gości.

Marta, zanim wyszła, szybko chwyciła kubek z resztkami wywaru. Jeszcze tego brakowało, żeby podczas jej nieobecności ktoś dodał trucizny do kubka Ottona, a potem ją o to obwinił! Już kiedyś była przecież świadkiem próby otrucia książęcej pary.

Na zewnątrz czekało kilku rycerzy Ottona, a wśród nich także Chrystian. Pośrodku komnaty stał wysłannik cesarza, w którym margrabia rozpoznał bliskiego zaufanego cesarskiego marszałka. Był to siwowłosy mężczyzna, którego blizny i głębokie zmarszczki świadczyły o latach spędzonych na walce.

– Chodzi o waszego najmłodszego syna – przeszedł do rzeczy bez żadnych wstępów.

Na jego znak do komnaty wprowadzono syna Ottona, który nosił imię swojego stryja, margrabiego Marchii Wschodniej. Młody Dytryk wszedł ze spuszczoną głową i bez słowa przyklęknął w należnej odległości przed swoim ojcem.

Hedwiga wstrzymała oddech.

Długie do ramion brązowe włosy nie zdołały ukryć rozbitej lewej brwi siedemnastolatka, rana dopiero co zakrzepła, a skóra wokół była opuchnięta i zasiniona. Bolały go też najwyraźniej żebra i członki; Marta rozpoznała to po oszczędnych ruchach, mimo że Dytryk starał się, żeby nic nie było widać.

– Podniósł rękę na królewskiego rycerza – oznajmił zaufany marszałka surowym tonem. – A to oznacza, że nie może pozostać giermkiem w służbie cesarza. Zabierzcie go ze sobą do Miśni i ukarzcie podług własnego uznania.

Otto z niedowierzaniem wpatrywał się w swojego młodszego syna.

– Czy to prawda? Zaatakowałeś rycerza króla? – ofuknął go po chwili dokuczliwej ciszy. A potem zagrzmiał: – Jak mogłeś sprowadzić taką hańbę na mój ród!?

Nie dał Dytrykowi szansy, by coś powiedział, tylko zatroskany zwrócił się znowu do wysłannika cesarza:

– Kto to był? Poszkodowanemu należy się zadośćuczynienie… Wynagrodzimy mu to, uczynimy, co w naszej mocy.

– Nie ma znaczenia, kto to był – odparł chłodno zaufany marszałka. – To był królewski rycerz, tyle wystarczy. Gdyby wasz syn nie był wciąż giermkiem, za tę zbrodnię obcięto by mu dłoń. Zabierzcie go więc na swój zamek i ukarzcie go sami. To najwyższa łaska, jaką możemy mu okazać ze względu na jego pochodzenie i zasługi.

Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i wyszedł z komnaty.

Zostali w niej Marta, Chrystian, wciąż klęczący Dytryk, jego matka Hedwiga i margrabia. Żyła na jego skroni zaczęła pulsować, zapowiadając wybuch gniewu.

– Jak mogłeś sprowadzić na mój ród taką hańbę!? – zaryczał na nowo margrabia, strącając z ramienia uspokajającą dłoń Hedwigi. – Co za wstyd! Królewskiego rycerza! Ty…

Otto szukał odpowiednich słów, którymi mógłby wyrazić swą wściekłość. Hedwiga wykorzystała ten moment.

– Nie powinieneś najpierw spytać syna, co się wydarzyło? – zapytała z pozornym spokojem, ale zdecydowanie. – Trudno mi sobie wyobrazić, że on naprawdę mógł coś takiego zrobić… przynajmniej bez uzasadnionej przyczyny.

Posłała zachęcające spojrzenie Dytrykowi, który na moment podniósł wzrok, gdy głos zabrała jego matka.

– Tak, kto to był? Na kogo odważyłeś się w swojej głupocie, durniu jeden, podnieść rękę?! – wrzasnął Otto.

Przez twarz Dytryka przemknął wyraz przekory, ale zaraz zniknął, ustępując rezygnacji. Znał swojego ojca wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że nie może oczekiwać od niego zrozumienia. Czy choćby sprawiedliwości.

– Albrecht – powiedział, podnosząc wzrok i patrząc prosto na Ottona.

Margrabia nachylił się, jakby nie dosłyszał.

– Twój brat? Pobiłeś się z własnym bratem? Choć on jest rycerzem, a ty giermkiem, więc powinieneś go słuchać?! – ryknął.

– Obraził naszą matkę, waszą małżonkę, panie ojcze – wyjaśnił Dytryk.

– Cokolwiek by mówił, nie masz prawa go atakować!

Dytryk z przekorną miną spuścił głowę.

Starszy brat dręczył go przez całe życie: we wczesnym dzieciństwie w rodzinnym domu, później, gdy spotykali się na zjazdach, a już ze szczególną lubością, odkąd Albrecht został pasowany na rycerza i wstąpił na służbę u króla Henryka, czternastoletniego syna Barbarossy.

Będąc giermkiem, Dytryk nie mógł się bronić, choć było to bardzo trudne. Lecz gdy po ataku gorączki brat zarzucił mu szyderczo, że jego ojciec nie mógł spłodzić takiego słabeusza, że musi być bękartem, że ta dziwka, ich matka, pewnie przewalała się po sianie z parobkiem stajennym, nie mógł się powstrzymać. Rzucił się wściekły na starszego brata.

Oczywiście Albrechtowi towarzyszyli jego najlepsi przyjaciele, którzy z radością skorzystali z okazji, by zbić krnąbrnego giermka. Dopiero potem Albrecht poszedł do króla i poskarżył się oficjalnie na uchybienie ze strony młodszego brata.

Dytryk już dawno porzucił nadzieję, że ojciec przywoła do porządku swego pierworodnego i dziedzica. Interwencje zatroskanej Hedwigi miały tylko taki skutek, że Albrecht zaczął nienawidzić także własnej matki, czego dowodził jego kolejny obrzydliwy atak.

– Przynajmniej sprawa zostaje w rodzinie – mruknął Otto już mniej wściekłym tonem. – A ja nie muszę opłacać srebrem czyjegoś milczenia.

Lecz gdy wypowiedział następne słowa, krew odpłynęła z twarzy Dytryka, co jeszcze bardziej podkreśliło ślady pobicia.

– Mam już dość ciągłych starć między wami. Ponieważ najwyraźniej nie jesteś w stanie żyć w zgodzie z bratem, nie mam innego wyboru. Poślę cię do klasztoru, to dobre miejsce dla młodszego syna. Powinienem był to zrobić już dawno temu.

W oczach młodzieńca, który zamarł, wpatrując się w ojca, zapłonął ogień.

– Panie mój i ojcze… Błagam was… Wyznaczcie mi dowolną karę, jaką uznacie za stosowną, ale nie tę! Nie posyłajcie mnie do klasztoru!

„Boże Wszechmogący – zaczął się modlić w duchu – pragnę Ci służyć ze szczerego serca, ale jako rycerz, nie jako mnich. Błagam, spraw, żeby zmienił zdanie. I żebym nie zaczął tu teraz przed ojcem beczeć jak mała dziewczynka…”

Hedwiga gwałtownie zerwała się z miejsca, skupiając na sobie wszystkie spojrzenia. Otto spodziewał się, że usłyszy kolejne wyrzuty, tak jak podczas kłótni z braćmi. Lecz ku jego zaskoczeniu Hedwiga padła przed nim na kolana, objęła jego nogi i spojrzała na niego w górę.

– Nie zamykajcie go w klasztorze, błagam was! – poprosiła zrozpaczona. – Tak jak ja wiecie, że nie ma do tego powołania. On chce i musi zostać rycerzem!

Zdumiony Otto popatrzył na żonę.

Dytryk zawsze był jej ulubieńcem, natomiast dla ich pierworodnego, którym on był zachwycony, nie miała tak ciepłych uczuć. Ale żeby z jego powodu padać na kolana? Przez wszystkie lata małżeństwa jeszcze nigdy tego nie uczyniła!

To było coś, co pozwoliło mu zapomnieć i o bólach, i o wściekłości na młodszego syna.

Dumna Hedwiga, córka potężnego władcy Marchii Brandenburskiej, leżała u jego stóp, błagając o łaskę!

Oparł się pokusie, by ją natychmiast podnieść i zakończyć tę haniebną scenę. Zamiast tego milczał, by się napawać tą chwilą jak najdłużej. Cóż za zadośćuczynienie!

Przez pierwsze lata małżeństwa był wręcz zadurzony w swojej o wiele młodszej i pięknej żonie. Lecz z czasem to się zmieniło. Za dużo się kłócili, także o jego romanse i błędne decyzje, a jego irytowało, że niemal zawsze miała rację.

Teraz mógł się zrewanżować, teraz mógł utrzeć jej nosa… Wpadł na słodko-gorzki pomysł.

Już od dłuższego czasu nie bywał w jej łożu. Miał prawie sześćdziesiąt lat, do rozbudzenia w nim namiętności potrzeba było czegoś więcej niż cnotliwa żona, wobec której zawsze czuł się gorszy. Trzeba było do tego szczególnych usług drogiej ladacznicy, która za pieniądze starała się, żeby dał radę, czyniąc rzeczy, jakich nigdy nie zrobiłaby szlachetna dama, ba, o jakich nawet nie powinna wiedzieć.

Lecz teraz, gdy ujrzał Hedwigę żebrzącą u jego stóp, poczuł przypływ sił i namiętności.

Tej nocy znajdzie się w jej łożu. Już sama myśl o tym, że pomimo niechęci rozsunie dla niego swe uda, by pomóc swojemu ulubionemu synowi, napełniła go złośliwą satysfakcją. Tej nocy nie będzie jako uprzejmy mąż prosić o jej przychylność; nie, tej nocy ona ponownie uklęknie, gdy on stać będzie nad nią zupełnie nagi.

Wciąż nie padło żadne słowo.

Chrystian wymienił spojrzenia z Martą, która pobladła prawie tak bardzo jak młody Dytryk.

Oboje znali go od dziecka i wiedzieli, że zawsze jego największym pragnieniem było stać się dzielnym rycerzem. Na zjazdach mieli okazję zobaczyć, jakie robi postępy, a także to, jak jego dwa lata starszy brat wykorzystuje każdą sposobność, by mu dokuczyć w jakiś podstępny sposób, ponieważ widział w nim rywala w walce o dziedzictwo po ojcu.

Z chorowitego dziecka, które Marta uleczyła przed dwunastu laty, wyrósł dorodny młodzieniec, który nie mógł się doczekać pasowania na rycerza, a już teraz stanowił dla wielu młodszych wzór w obchodzeniu się z mieczem i kopią. Zamknięcie go w klasztorze, by spędzał czas na modlitwie i postach, by przez najbliższe lata nie zobaczył niczego poza klasztornymi murami, było dla niego czymś gorszym niż wyrok śmierci.

Marta daremnie próbowała odpędzić od siebie obraz, który jej się nasuwał: Dytryk w szorstkim habicie, z tonsurą na szczycie głowy – nie, to by go zniszczyło.

Inni mogą znaleźć spełnienie w życiu poświęconym wyłącznie Bogu. A niektórzy duchowni szlachetnego stanu prowadzili nawet wystawne świeckie życie. Wichman z Magdeburga był tego najlepszym przykładem. Świadczyły o tym kosztowny w utrzymaniu dwór oraz tusza. Arcybiskup jeździł nawet na czele swoich drużyn w pole i nieszczególnie martwiło go to, że proboszcz jego katedry ma córkę. Lecz Dytryk był stworzony do innego życia.

Chrystian zdecydowanym krokiem wystąpił naprzód i przyklęknął obok syna Ottona. Wiedział, że znów pakuje się w tarapaty, lecz wiedział też, że Marta pochwaliłaby jego zamiar.

– Książę mój i panie… – zaczął, lecz margrabia nie pozwolił mu przejść do sedna.

– Nie wysilajcie się, Chrystianie! Tym razem nie skłonicie mnie do zmiany zdania swoimi oryginalnymi i mocnymi argumentami. Dytryk sam przypieczętował swój los.

– Za pozwoleniem, panie. On nie jest stworzony do życia w klasztorze.

– Doskonale o tym wiem. To przecież ma być kara! – wybuchnął Otto. – Dokąd miałbym go odesłać po takiej hańbie? Gdziekolwiek się pojawi, ludzie zaczną szeptać i go obgadywać. Będą nas wytykać palcami.

– Czy klasztor to nie jest miejsce podbudowy duchowej i poszukiwania Boga, a nie więzienie? – stwierdził uprzejmie Chrystian. – Błagam, wysłuchajcie mnie! Mam inną propozycję.

W oczach Dytryka błysnęła iskierka nadziei. Przeniósł pełen rozpaczy wzrok na Chrystiana, a potem znów na ojca.

– Ciekaw jestem, z jakąż to oryginalną ideą tym razem wystąpicie – burknął Otto. – Nie ma innego wyjścia. Żaden szlachcic nie przyjmie do siebie giermka, który z powodu swych uchybień został wydalony z cesarskiego dworu.

– Wyślijcie go do mnie na kasztel! – zaproponował Chrystian. – Tam będzie mógł dokończyć kształcenie, a jednocześnie nauczy się, jak się zarządza kasztelem i sporą osadą. Zakładając – Chrystian zawahał się, bo to była jedyna trudność, na którą sam musiał wskazać – że zechcecie mi powierzyć waszego syna.

Wszyscy zebrani wiedzieli, do czego pije ciemnowłosy rycerz. Jego ostatni podopieczny tak wysokiej rangi, syn margrabiego Dytryka Konrad, nie dożył końca dnia swojego pasowania na rycerza. I choć nierzadko nawet doświadczeni rycerze ginęli na turniejach, i nikt nie wyraził wprost tego oskarżenia, Chrystian codziennie zadawał sobie pytanie, czy dostatecznie wyszkolił tamtego młodego człowieka.

– Wiecie, że wtedy przez dłuższy czas nie mógłbym was zabierać na zjazdy – mruknął margrabia miśnieński. – I że zła reputacja tego nieudacznika – rzucił wściekłe spojrzenie swojemu synowi – nieuchronnie przylgnęłaby do was?

Chrystian spodziewał się tego argumentu. Nie mógł jednak skazać tego siedemnastolatka, który przez całe dzieciństwo i młodość marzył o życiu rycerza i ze szczerego serca starał się żyć zgodnie z rycerskimi ideałami, na los, jaki wyznaczył mu ojciec.

– Z czasem wszystko idzie w zapomnienie – powiedział spokojnym tonem, czując na sobie pełne ulgi spojrzenie Marty. – A w wiosce i na kasztelu i tak jest dla mnie mnóstwo roboty.

Wszyscy w komnacie wpatrywali się jak zaczarowani w Ottona. Ten napawał się chwilą oczekiwania, zanim obwieści swoją decyzję.

Właściwie nie był niechętny propozycji Chrystiana. Jego syn zniknąłby z oczu cesarza i wysokiej szlachty, a nie musiałby przejść na łono Kościoła.

Zbliżała się wojna. Nie zaszkodzi mieć więcej niż jednego syna, który ewentualnie mógłby dowodzić wojskiem. Może powinien uczynić Dytryka rycerzem wcześniej, niż planowano, oczywiście po cichu i bez uroczystości z udziałem wielu znamienitych gości. A w czasie wojny chłopak mógłby odzyskać utracony honor.

Jednak wcale nie zamierzał niczego ułatwiać wszystkim, którzy teraz przed nim klęczeli. Im dłużej Dytryk będzie się lękał życia za klasztorną furtą, tym lepiej się nauczy, że starszemu bratu trzeba okazywać należny mu szacunek. A triumfem nad Hedwigą zamierzał się napawać, ile się tylko da.

– Przemyślę to dzisiejszej nocy – oznajmił w końcu, rzucając Hedwidze jednoznaczne spojrzenie.

Ruchem dłoni odprawił Martę, Chrystiana i swojego syna. A potem podał rękę swej małżonce, by pomóc jej wstać.

– Pójdźcie za mną, droga żono – powiedział z zimnym uśmiechem, a Hedwigę przeszedł lodowaty dreszcz.

Kiedyś wykorzystywała łoże, by sterować decyzjami Ottona. Nigdy nie miała z tego powodu wyrzutów sumienia. Czemu miałaby mieć, skoro dla niewiasty nie istniały inne możliwości, by wpłynąć na swojego męża. W ten sposób zapobiegła nie tylko nieuzasadnionemu cierpieniu, lecz także uchroniła małżonka przed podjęciem błędnych decyzji czy wręcz blamażem.

Lecz tamte czasy już dawno minęły. Otto z upływem lat stawał się coraz bardziej ponury i nieobecny duchem. A gdy poznała miłość Dytryka, sądziła, że mając takie porównanie, nie zniesie już tego, by mąż brutalnie brał ją w posiadanie.

Do tej pory odsuwała od siebie myśl, jak wyjaśni ciążę, skoro Otto nie odwiedza jej już nocami. Cieszyła się z tego, że oszczędzona jej jest jego grubiańska natarczywość.

Lecz jego wzrok nie pozostawiał wątpliwości. Otto bez wątpienia zdawał sobie sprawę z tego, jak niemiłe stały się dla niej małżeńskie obowiązki. Kierowało nim w tym momencie nie pożądanie, tylko pragnienie zemsty; chciał wykorzystać swoją przewagę. Przestraszona zaczęła się zastanawiać, jak ma przetrwać tę noc dla dobra syna, nie okazując mężowi swej niechęci.

Gdy Otto w końcu przewalił się na bok, by natychmiast zasnąć, Hedwiga błyskawicznie zsunęła się z łoża i zaczęła wymiotować.

Drżąc z zimna i obrzydzenia, sięgnęła po pelerynę, owinęła się nią i podciągając kolana, przykucnęła w kącie. Tam zaczęła się modlić, by jej mąż spał długim, głębokim snem i nie zauważył jej nieobecności.

Jeśli będzie miała szczęście, pokaże się jutro rano, gdy on się obudzi, już uczesana i ubrana. Żeby jej już nawet raz nie tknął. I nikt nie powinien wiedzieć, że margrabina miśnieńska całą noc spędziła na podłodze niczym najpodlejsza służka.

Podczas gdy Hedwiga upokorzona i przemarznięta siedziała w kucki przy ścianie, a młodszy syn Ottona zgodnie z poleceniem ojca spędzał noc na pokucie, leżąc krzyżem przed ołtarzem, Chrystian i Marta tulili się do siebie, napełnieni błogim zadowoleniem po namiętnym zbliżeniu.

Rycerz delikatnie gładził jej uda, które przed chwilą obejmowały jego lędźwie, a potem przesunął ręką w górę od jej bioder, aż delikatnie dotknął policzka. Marta zamknęła oczy i uśmiechnęła się łagodnie. Nie po raz pierwszy pomyślał: „Niewiele brakuje, a zacznie mruczeć z zadowolenia jak kotka”.

Przewrócił się na bok, podparł głowę dłonią i z uwielbieniem patrzył na kobietę, która była dla niego wszystkim. Nawet po dziesięciu latach małżeństwa cieszył się z każdego dnia, który spędzali razem. Czuł się niepełny, gdy byli rozdzieleni, a tak bywało zbyt często. Wolałby, żeby rozkazy Ottona nie oddalały go od Chrystianowa aż tak często.

A przecież każdy taki dzień mógł być tym ostatnim. Każde z nich już nie raz o włos uniknęło śmierci. Z dnia na dzień jakaś groźna choroba, wojna lub podstęp wroga mogły rozdzielić ich na wieki.

Jakby odgadując jego myśli, Marta nagle otworzyła oczy.

– Czym się martwisz? – zapytała, rozczesując dłonią jego sięgające ramion ciemne włosy, jak to miała w zwyczaju. Uśmiechnęła się, ale był to smutny uśmiech. Chyba naprawdę odgadła jego myśli, po raz kolejny.

Koniec zatem z ponurymi rozmyślaniami!

– Wiesz, mogę bardzo zyskać na tym, że w przyszłości nie będę już jeździć z Ottonem na każdy zjazd – stwierdził z tajemniczym uśmiechem. – Będę miał wtedy więcej czasu dla ciebie i dla naszego wielkiego, szerokiego łoża w domu.

Leciutko klepnął ją w udo.

Pogroziła mu żartobliwie palcem.

– Pożądanie to grzech! Ojciec Sebastian natychmiast kazałby ci odmówić dziesięć „Ojcze nasz”, a mnie dodatkowo narzuciłby czterdzieści dni postu.