Wieża koronna. Cykl Kroniki Riyrii. Tom 1 - Michael J.Sullivan - ebook

Wieża koronna. Cykl Kroniki Riyrii. Tom 1 ebook

Michael J.Sullivan

4,3

22 osoby interesują się tą książką

Opis

Dwóch mężczyzn, którzy się nienawidzą.

Jedna niewykonalna misja.

Narodziny legendy.

Hadrian Blackwater, wojownik, który nie ma o co walczyć, zostaje zmuszony do współpracy z Royce’em Melbornem, złodziejem i zabójcą, który nie ma nic do stracenia. Wynajęci przez starego czarodzieja wspólnie muszą ukraść skarb, którego nikt inny nie zdoła dosięgnąć. Wieża Koronna to niezdobyta budowla, pozostałość z największej fortecy, jaką kiedykolwiek wzniesiono i skarbiec najcenniejszych przedmiotów w królestwie. Jednak nie o złoto czy klejnoty chodzi czarodziejowi i jeśli tylko sprawi, że dwaj bohaterowie nie pozabijają się, to być może zdołają zdobyć dla niego upragniony skarb.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 496

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (399 ocen)
197
146
46
9
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Janidek

Dobrze spędzony czas

W sumie nie wiem... historia wydaje się szyta trochę grubymi nićmi. Może dlatego, że to mój pierwszy kontakt z tym światem. W książce sporo literówek. Niemniej czyta się szybko, łatwo i przyjemnie. Bohaterowie dają się polubić (szczególnie Gwen i Hadrian, którzy są chyba najmocniejszym punktem tej opowieści). Ogólnie polecam
10
Solitude

Dobrze spędzony czas

Bardzo dobra fantastyka przygodowa. Nieskomplikowany świat, ciekawie bohaterowie, których lekko polubić, fabula może nie jest wyjątkowa, ale wciąga. I najlepsze to dialogi — zabawne, sarkastyczne, ale przy tym bardzo trafne i mądre.
10
MagdaIV

Nie oderwiesz się od lektury

Jest niesamowicie wciągająca. Ten świat jest wspaniały i z wielką radością do niego wróciłam. To spotkanie starych przyjaciół, którzy wymieniają się nowymi opowieściami.
10
aadrianaa

Całkiem niezła

taki średniaczek
00
AgaMatiLila

Nie oderwiesz się od lektury

Książka wciąga od pierwszej strony. Styl pisania autora powoduje że czytelnik zatapia się w świecie książki. polecam ❤️
00

Popularność




Tytuł oryginału: The Crown Tower

Copyright © 2013 by Michael J. Sullivan Copyright for the Polish translation © 2018 by Wydawnictwo MAG

Redakcja: Urszula Okrzeja Korekta: Magdalena Górnicka Ilustracja na okładce: Dominik Broniek Opracowanie graficzne okładki: Dark Crayon Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń

Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax 228 134 743 www.mag.com.pl

Wydanie II

ISBN 978-83-7480-953-5 Warszawa 2018

Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.

Czytelnikom, którzy we mnie wierzyli,

Od autora

Oto „Kroniki Riyrii”.

Jeśli jesteś nowy w świecie Elanu, to pewnie zechcesz zajrzeć najpierw do wstępu, żeby zdecydować, od czego zacząć lekturę. Możliwe bowiem, że zdecydujesz, by nie zaczynać od tej książki. Nawet weterani „Odkryć Riyrii” mogą chcieć przeczytać ten wstęp, żeby dowiedzieć się nieco na temat tego, jak ta seria powstała i czego mogą się spodziewać.

„Kroniki Riyrii” poprzedzają wydarzenia z mojego debiutanckiego cyklu „Odkrycia Riyrii” (wydanego przez wydawnictwo Orbit poczynając od „Królewskiej krwi” w listopadzie 2011 roku, kończąc na „Pradawnej stolicy” w styczniu 2012). Jeśli wolicie poznawać historię w chronologicznym porządku, zacznijcie od tej książki, ponieważ bardzo się starałem, żeby „Kroniki” nie zdradziły niczego z „Odkryć”. Ponadto lektura nie wymaga znajomości wydarzeń z „Odkryć”. Chciałem uwzględnić interesy czytelników z obu obozów (tych czytających w porządku chronologicznym i tych trzymających się porządku wydawniczego). To powiedziawszy, dodam, że „Kroniki” zostały pomyślane tak, by czytać je po „Odkryciach Riyrii”, i fani cyklu natrafią na ukryte niespodzianki, które można docenić, znając całość historii. To nie są żadne kluczowe zwroty w akcji, ale drobne dodatki dla zorientowanych. Podsumowując, lekturę można zacząć zarówno od „Wieży Koronnej”, jak i „Królewskiej krwi”.

Chciałbym poświęcić chwilę różnicom w strukturze obu cyklów. Dla niezorientowanych przypomnę, że napisałem wszystkie sześć powieści „Odkryć Riyrii”, zanim którąkolwiek opublikowałem. To było absolutnie niezbędne w przypadku tego cyklu. Chociaż każda zawiera osobny konflikt i rozwiązanie, istniało wiele wątków, które pojawiały się w całości. Sugerowano pewne tajemnice, bohaterowie byli wpuszczani w maliny, a wszystko to miało doprowadzić do wielkiego finału, w którym wszystkie sekrety były... cóż... ujawnianie. Ponieważ to była pierwsza moja praca, mogłem sobie pozwolić na taki luksus. W końcu nikt nie czekał na następną część.

Zupełnie inaczej podszedłem do „Kronik Riyrii”. Nie mam pojęcia, ile części powstanie, więc obmyśliłem ten cykl jako otwartą historię, a nie pojedynczą opowieść podzieloną na odcinki. Każdy tom to raczej osobna powieść, mniej powiązana z następnymi. Dzięki temu będę mógł przerwać pisanie o Riyrii w dowolnym momencie, nie zostawiając pytań bez odpowiedzi i nierozwiązanych konfliktów. Istnieje kilka powodów takiego podejścia. Przede wszystkim bardzo chcę chronić Riyrię. Jestem naprawdę dumny z tego dokonania, a wszyscy widzieliśmy serie, które kiedyś były świetne, a potem ciągnęły się dłużej, niż powinny. Po drugie, nie mam pojęcia, czy ludzie nadal chcą kolejnych historii z tymi bohaterami. Dlatego napisałem i opublikowałem osiem powieści i możliwe, że tyle wystarczy.

Zatem czym dokładnie są „Kroniki Riyrii”? Dlaczego zdecydowałem się pisać o wydarzeniach poprzedzających „Odkrycia Riyrii” zamiast następujących później? Cóż, wielu ludzi już wie, że „Riyria” to elfickie określenie „dwóch”. To także imię, jakie przybrali Hadrian Blackwater i Royce Melborn jako złodzieje do wynajęcia. Nic dziwnego więc, że w „Kronikach Riyrii” będą występowali przede wszystkim ci dwaj. Jako precyzyjnie przemyślany cykl „Odkrycia Riyrii” zamykają się wraz z końcem ery i ogromnie podoba mi się sposób, w jaki wydarzania znajdują swój finał. Ciężko pracowałem nad idealnym zakończeniem i obawiałem się, że wszelka kontynuacja wyda się dołożona na siłę i może zniszczyć wszystko, co było mi drogie. Zatem oczywistym pomysłem było zbadanie drugiego końca.

„Kroniki” to zasadniczo początki Riyrii. W pierwszych scenach „Odkryć” Royce i Hadrian są już najlepszymi przyjaciółmi. Przepracowali wspólnie dwanaście lat i połączyła ich więź, dzięki której zjednali sobie wielu czytelników. Dla mnie jako pisarza najciekawsze było zgłębienie, w jaki sposób ci dwaj tak różni mężczyźni wpływali na siebie i jak rozwinęli tak niezachwiane wzajemne zaufanie, jakim się darzą. Dotarło do mnie, że przy pierwszym spotkaniu bynajmniej nie polubiliby się, a najpewniej serdecznie by się znienawidzili. Wyzwaniem dla mnie było realistyczne ukazanie, jak ukształtował się ich związek, a niczego tak nie lubię przy pisaniu jak prawdziwe wyzwania.

Niektórzy sugerowali, że „Kronik Riyrii” powstały, ponieważ wydawca nalegał, bym powrócił do towaru, który już wyrobił sobie markę. To nieprawda. Każdy, kto mnie zna, wie, że za żadne pieniądze nie skłoniłby mnie do napisania czegoś, co mnie nie ciekawi. Zatem jeśli nie Orbit odpowiada za powstanie „Kronik Riyrii”, to kto? W większości czytelnicy, którzy obstawali w sześciuset osiemdziesięciu pięciu tysiącach słów, że „Odkrycia Riyrii” to za mało. To dzięki waszemu wsparciu moja rodzina ma dach nad głową i nie przymiera głodem. Pod wieloma względami czuję się jak renesansowy artysta, a wy jesteście moim mecenasem. Jest jednak jeszcze jedna osoba, zapewne jedyna, która może mnie do czegokolwiek przekonać. To dzięki tej osobie powstały „Kroniki Riyrii”. Dałem się zwieść temu podstępnemu geniuszowi, a chytre manipulacje, do jakich się uciekł, stanowią opowieść samą w sobie.

To klasyczna opowieść o mężu, którego żona zakochuje się w innym, bardziej olśniewającym i czarującym dżentelmenie. To brzmi tragicznie, ale ta opowieść jest nieco inna, ponieważ romans dotyczy prawdziwej kobiety i fikcyjnego mężczyzny. Moja żona – nazwijmy ją Robin (ponieważ tak brzmi jej prawdziwe imię) – zadurzyła się w Hadrianie Blackwaterze. Nie jestem pewien, co czuję, umożliwiając własnej żonie związek z innym mężczyzną, ale wiem przynajmniej, że ten gość jest godny zaufania. Po skończeniu cyklu „Odkryć Riyrii” Robin popadła w depresję, bo musiała się pożegnać z Elanem, a w szczególności z Hadrianem... Dopóki nie zdała sobie sprawy, że mogę przywołać ponownie jego i Royce’a, opowiadając o zdarzeniach poprzedzających cykl. Kiedy to zrozumiała, rozpoczęła realizację diabolicznego planu mającego na celu wskrzeszenie pary bohaterów.

Zaczęło się, kiedy przekonała mnie, żebym napisał opowiadanie. Dzięki temu miałbym coś dla czytelników w czasie przestawiania się z samodzielnego publikowania na tradycyjną działalność wydawniczą. Zamówione wcześniej strony do wydań „Odkryć Riyrii” w Orbit już wysłałem (ale książki jeszcze się nie ukazały), a moje wcześniejsze pomysły zostały zepchnięte na bok. Po raz pierwszy od lat nie miałem niczego w zanadrzu, a ponieważ kontrakt pozwalał mi na pisanie tekstów krótszych niż powieść, a opowiadania są, cóż, krótkie, Robin poprosiła mnie, żebym stworzył historię o początkach Royce’a i Hadriana.

Rzecz w tym, że nie jestem dobry w pisaniu opowiadań. Postanowiłem podejść więc do tego tak, jakby to był rozdział – pierwszy rozdział powieści. Cofnąłem się w czasie i napisałem prostą opowieść o spotkaniu Royce’a i Hadriana z wicehrabią Albertem Winslowem. To się stało jakiś rok po tym, jak duet się poznał. Opublikowałem to opowiadanie darmowo pod tytułem „The Viscount and the Witch” i czytelnikom najwyraźniej się spodobało. Kiedy już napisałem ten tekst, ziarno zostało posiane, a gdy zająłem się innymi projektami, ono powoli kiełkowało. Gdy stało się oczywiste, że „Odkrycia Riyrii” uzyskały właściwy rozpęd, zacząłem pracę nad tym, co miało stać się „Różą i Cierniem”.

Tuż przy końcu powieści zdałem sobie sprawę, że mam problem. Jak mógłbym opublikować powieść o drugim roku współpracy Royce’a i Hadriana. Co ja sobie myślałem? Cofanie się w czasie pociąga za sobą pytanie, jak to się wszystko zaczęło. Na co zda się legenda bez początków? Im więcej o tym myślałem, tym bardziej docierało do mnie, że muszę napisać najpierw, jak Royce i Hadrian się poznali. Kiedy powiedziałem o tym żonie, udała, że mnie tylko wspiera, mówiąc: „Jak uważasz, kochanie”. Kiedy wyszedłem z pokoju, usłyszałem stłumione „Udało się!” i wyobraziłem sobie, jak triumfalnie potrząsa pięścią, jakby właśnie zdobyła decydujący punkt w rozgrywce. I tak narodziła się „Wieża Koronna”.

Napisawszy przypadkiem książki, których akcja toczy się w odstępie roku w świecie Elanu, wyobraziłem sobie teraz możliwość dwunastoczęściowego cyklu, po jednym tomie na rok poprzedzający wydarzenia w „Odkryciach Riyrii”. Czy te historie powstaną? Nie sposób powiedzieć, dopóki nie przekonam się, jak pójdzie mi z tymi dwiema. Jednak jak w przypadku wszystkiego, co wiąże się z pisarstwem, zostawiam otwarte drzwi i niech pomysły przychodzą. Jak na razie zbieram je jak ładne muszelki, pracując nad innymi rzeczami.

Zatem tak to było. Szczęśliwy wypadek, który narodził się dzięki miłości przebiegłej żony do fikcyjnego bohatera i legionowi czytelników, którzy chcieli przeczytać coś więcej. Jeśli znacie „Odkrycia Riyrii”, mam nadzieję, że będziecie bawili się przy „Kronikach Riyrii” równie dobrze, jak przy poprzednich powieściach. Jeśli dopiero poznajecie moje pisarstwo, możliwe, że za chwilę zdobędziecie nowych przyjaciół, i jeżeli tak się stanie, czeka na was jeszcze sześć innych tomów.

Na koniec rozważcie po lekturze, czy nie napisać do mnie kilku słów na adres [email protected] i podzielić się wrażeniami. To właśnie dzięki takim informacjom zwrotnym „Kroniki Riyrii” w ogóle powstały. Jeśli więc czekacie na więcej, powiedzcie mi – to najlepszy sposób, żeby do tego doprowadzić.

Porządek chronologiczny

Porządek wydawniczy

Wieża Koronna

Królewska krew. Wieża elfów

Róża i Cierń

Nowe imperium. Szmaragdowy sztorm

Królewska krew. Wieża elfów

Zdradziecki plan

Nowe imperium. Szmaragdowy sztorm

Pradawna stolica

Zdradziecki plan

Wieża Koronna

Pradawna stolica

Róża i Cierń

Rozdział 1    Korniszon

Hadrian Blackwater przeszedł nie więcej niż pięć kroków po zejściu na ląd, kiedy go okradziono.

Torbę, jego jedyną torbę, wyrwano mu z ręki. Nawet nie zauważył złodzieja. Hadrian w ogóle niewiele widział w oświetlonym latarniami chaosie, jaki otaczał nabrzeże, jedynie multum twarzy, ludzi przepychających się, żeby odsunąć się od trapu albo podejść do statku. Przyzwyczajony do rytmu rozkołysanego pokładu z trudem utrzymywał równowagę na nieruchomej przystani wśród przepychanek i szamotaniny. Nowo przybyli poruszali się z wahaniem, powodując zatory. Wielu miejscowych szukało przyjaciół i krewnych, wrzeszcząc, podskakując i wymachując rękami, żeby zwrócić ich uwagę. Inni zachowywali się bardziej jak zawodowcy – trzymali pochodnie i wykrzykiwali oferty zakwaterowania lub pracy. Pewien łysy mężczyzna o głosie jak trąbka sygnałowa stał na skrzynce i zapewniał, że tawerna „Czarny Kot” oferuje najmocniejsze piwo za najniższą cenę. Dwadzieścia stóp dalej jego konkurencja balansowała na chwiejącej się beczce i głosiła, że łysy kłamie, uporczywie powtarzając, że „Fartowny Kapelusz” to jedyna miejscowa tawerna, która nie serwuje psiego ścierwa pod nazwą baraniny. Hadrian miał to wszystko w nosie. Chciał wydostać się z tłumu i znaleźć złodzieja, który ukradł mu torbę. Już po paru minutach zdał sobie sprawę, że nic z tego nie będzie. Skupił się więc na pilnowaniu sakiewki i uznał, że miał szczęście. Przynajmniej nie stracił niczego cennego, tylko ubrania. Jednak biorąc pod uwagę, jak zimno było w Avrynie jesienią, utrata garderoby mogła stanowić pewien problem.

Hadrian ruszył razem z potokiem ciał – zresztą i tak nie miał dużego wyboru. Porwany przez silny prąd unosił się z głową tuż nad powierzchnią. Pirs trzeszczał i jęczał pod ciężarem uciekających pasażerów, którzy pośpiesznie oddalali się od tego, co było ich ciasnym domem przez ponad miesiąc. Gryzące zapachy ryb, dymu i smoły zastąpiły teraz tygodnie oddychania czystym słonym powietrzem. Unoszące się daleko ponad słabo oświetlonym nabrzeżem światła miasta stanowiły jaśniejsze punkty wśród rozgwieżdżonego wieczoru.

Hadrian szedł za czterema ciemnoskórymi caliskimi mężczyznami ciągnącymi skrzynie wypełnione barwnymi ptakami, które skrzeczały i trzepotały skrzydłami w swoich klatkach. Za nim szli ubogo ubrani mężczyzna i kobieta. Mężczyzna niósł dwie torby, jedną przerzuconą przez ramię, a drugą wciśniętą pod pachę. Najwyraźniej ich rzeczami nikt nie był zainteresowany. Hadrian zdał sobie sprawę, że powinien był inaczej się ubrać. Jego wschodni strój nie dość, że był niepraktycznie cienki, to jeszcze w krainie skóry i wełny dżalabija z bielonego płótna i obszyta złotem peleryna aż biły w oczy bogactwem.

– Tu! Tutaj! – Ledwie słyszalny głos był jeszcze jednym dźwiękiem w zgiełku krzyków, skrzypienia kół wozów, dzwonków i gwizdów. – Tędy. Tak, pan, proszę podejść. Proszę podejść!

Dotarłszy na koniec rampy i niemal wyrwawszy się tłumu, Hadrian dostrzegł wyrostka. Ubrany w obszarpane ubrania czekał pod płomiennym blaskiem kołyszącej się latarni. Żylasty młodzieniec trzymał torbę Hadriana. Rozpromienił się w nadzwyczaj szerokim uśmiechu.

– Tak, tak, pan właśnie. Proszę podejść. O, tutaj! – wołał, wymachując wolną ręką.

– To moja torba! – krzyknął Hadrian, przepychając się do chłopaka i nie mogąc do niego dotrzeć z powodu tłumu, który nadal tarasował wąski pirs.

– Tak! Tak! – Chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej. Oczy błyszczały mu entuzjastycznie. – Ma pan ogromne szczęście, że ją panu zabrałem, bo z pewnością ktoś by ją panu ukradł.

– Ty ją ukradłeś!

– Nie, nie! Skądże znowu! Ofiarnie chroniłem pańską najcenniejszą własność. – Młodzieniec wyprostował chude plecy tak, że Hadrian spodziewał się, że zaraz zasalutuje. – Ktoś taki jak pan nie powinien sam nosić torby.

Hadrian przecisnął się obok trzech kobiet, które przystanęły, żeby ukołysać płaczące dziecko, ale zaraz zatrzymał go starszy mężczyzna ciągnący niewiarygodnie wielki kufer. Chudy jak widmo staruszek, o włosach białych jak mleko, zatarasował wąski przesmyk już zawalony górą toreb zrzucanych lekkomyślnie ze statku na pirs.

– Co masz na myśli, mówiąc „ktoś taki jak ja”?! – krzyknął Hadrian ponad kufrem, podczas gdy starzec przed nim siłował się z ciężarem.

– Jest pan wielkim rycerzem, prawda?

– Nie, nie jestem.

Chłopak wskazał go palcem.

– Musi pan być. Proszę samemu spojrzeć: jest pan wielki i nosi pan miecze... Trzy miecze! A ten przewieszony przez plecy jest naprawdę ogromny. Tylko rycerz nosi takie rzeczy.

Hadrian westchnął, kiedy kufer starca zaklinował się w szczelinie między odeskowaniem pomostu a pochylnią. Pochylił się i uniósł kufer, za co usłyszał kilka przysiąg dozgonnej wdzięczności w nieznanym języku.

– Sam pan widzi – powiedział chłopiec – tylko rycerz pomógłby nieznajomemu w potrzebie.

Kolejne torby wylądowały z hukiem na stosie obok Hadriana. Jedna sturlała się i z pluskiem wpadła do ciemnych wód portu. Hadrian parł przed siebie, żeby nie zostać trafionym zrzucaną torbą i odzyskać skradzioną własność.

– Nie jestem rycerzem. A teraz oddaj mi torbę.

– Poniosę ją dla pana. Nazywam się Korniszon... Ale musimy już iść. Szybko. – Chłopiec przytulił torbę Hadriana i odbiegł.

– Ejże!

– Szybko, szybko! Lepiej się nie ociągać.

– Skąd ten pośpiech? Co ty wygadujesz? I wracaj tu z moją torbą!

– Ma pan wielkie szczęście, że pan na mnie trafił. Jestem doskonałym przewodnikiem. Nieważne, czego pan zechce, ja wiem, gdzie tego szukać. Przy mnie dostanie pan tylko to co najlepsze i za najniższą cenę.

Hadrian wreszcie dogonił chłopaka i złapał swoją torbę. Pociągnął i razem z nią uniósł urwisa, który nadal zaciskał ręce wokół płótna.

– Ha! Widzi pan? – Chłopak wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Nikt nie wyrwie torby z moich rąk!

– Słuchaj... – Hadrian potrzebował chwili, żeby złapać oddech. – Nie potrzebuję przewodnika. Nie zatrzymam się w tym mieście.

– A dokąd się pan wybiera?

– Na północ. Daleko na północ. Do miejsca zwanego Sheridan.

– Ach! Na uniwersytet.

To zaskoczyło Hadriana. Korniszon nie robił wrażenia światowca. Dzieciak przypominał porzuconego psa. Takiego, co to kiedyś mógł nosić obrożę, ale teraz miał tylko pchły, odstające żebra i nadmiernie rozwinięty instynkt samozachowawczy.

– Studiuje pan, by zostać uczonym? Powinienem był się domyślić. Proszę wybaczyć, jeśli pana obraziłem. Jest pan nadzwyczaj bystry, więc to oczywiste, że będzie pan wielkim uczonym. Proszę nie dawać mi napiwku za popełnienie takiej gafy. Ale to jeszcze lepiej. Doskonale wiem, dokąd powinniśmy się udać. W górę rzeki Bernum można popłynąć barką. Tak, barka to doskonałe rozwiązanie, a jedna rusza akurat tego wieczoru. Nie będzie następnej przez kilka dni, a pan nie chciałby zostawać w takim okropnym mieście jak to. W okamgnieniu znajdziemy się w Sheridanie.

– My? – Hadrian uśmiechnął się znacząco.

– Chyba zechce pan zabrać mnie ze sobą, prawda? Znam nie tylko Vernes. Jestem znawcą całego Avrynu. Odbyłem dalekie podróże. Mogę panu pomóc, będę pachołkiem, który zadba o wszelkie pana potrzeby i będzie pilnował pańskiej własności, by uchronić ją przed złodziejami, gdy pan będzie studiował. To robota, w której jestem najlepszy.

– Nie studiuję i nie zamierzam zaczynać. Po prostu odwiedzam kogoś i nie potrzebuję pachołka.

– Oczywiście, że nie potrzebuje pan pachołka, skoro nie zamierza pan zostać uczonym, ale jako szlachetnie urodzony syn lorda, który dopiero co wrócił ze wschodu, bez wątpienia potrzebuje pan famulusa, a ze mnie będzie doskonały famulus. Dopilnuję, żeby pański nocnik był zawsze pusty, ogień porządnie rozpalony zimą, a latem będę pana wachlować, żeby odpędzić muchy.

– Korniszonie – oznajmił stanowczo Hadrian – nie jestem synem lorda i nie potrzebuję służącego. Ja tylko... – Urwał, widząc, że coś odciągnęło uwagę chłopca. Na jego radosnym obliczu nagle pojawił się strach. – Co się stało?

– Mówiłem, że trzeba się pośpieszyć. Musimy natychmiast wynieść się z portu!

Hadrian odwrócił się i zobaczył mężczyzn z pałkami maszerujących przystanią. Pod ich ciężkimi stopami deski aż podskakiwały.

– Przymusowe mustrowanie – powiedział Korniszon. – Ci goście zawsze są w pobliżu, kiedy przypływa statek. Nowo przybyli tacy jak pan mogą dać się złapać, a potem budzą się w trzewiach statku, który już wyszedł w morze. O, nie! – Korniszon zdusił okrzyk, kiedy zauważył ich jeden z oprychów.

Po krótkim gwizdnięciu i popukaniu w ramię czterech mężczyzn ruszyło w ich kierunku. Korniszon się wzdrygnął. Napiął mięśnie nóg, przeniósł ciężar ciała, jakby zamierzał czmychnąć, ale spojrzał na Hadriana, zagryzł usta i nie drgnął.

Mężczyźni z pałkami nadbiegli, ale pod koniec zwolnili i wreszcie przystanęli na widok mieczy Hadriana. Cała czwórka mogłaby być braćmi. Wszystkim dopiero co sypnęła się broda, mieli przetłuszczone włosy, spieczoną słońcem skórę i wściekłe twarze. Taka mina musiała cieszyć się u nich popularnością, bo zostawiła im trwałe zmarszczki na czołach.

Przez chwilę przyglądali się zaintrygowani Hadrianowi. Potem stojący na przedzie oprych w poplamionej tunice z jednym oderwanym rękawem zapytał:

– Jesteś rycerzem?

– Nie, nie jestem rycerzem. – Hadrian przewrócił oczami.

Drugi roześmiał się i szturchnął brutalnie tego z oberwanym rękawem.

– Durny jełopie, nie jest dużo starszy od tego chłopaka obok niego.

– Do diabła, nie szturchaj mnie na tym oślizgłym pomoście, tępy sukinsynu. – Mężczyzna znowu spojrzał na Hadriana. – Nie jest aż tak młody.

– Wszystko możliwe – wtrącił się jeden z pozostałych. – Królowie robią różne głupoty. Słyszałem, że jeden kiedyś pasował na rycerza psa. Nazywali go sir Ciapek.

Czwórka parsknęła śmiechem. Hadriana kusiło, żeby zaśmiać się razem z nimi, ale otrzeźwił go wyraz przerażenia na twarzy Korniszona.

Ten z oberwanym rękawem podszedł bliżej.

– Musi być przynajmniej giermkiem. Na miłość Maribora, popatrzcie na to żelastwo. Gdzie twój pan, dzieciaku? Jest gdzieś w pobliżu?

– Giermkiem też nie jestem – odpowiedział Hadrian.

– Nie? To po co ci to żelastwo?

– Nie twój interes.

Mężczyźni się roześmiali.

– O, taki z ciebie twardziel, co?

Rozproszyli się, mocniej zaciskając dłonie na pałkach. Jeden miał skórzany pasek przewleczony przez uchwyt i owinięty wokół nadgarstka. Pewnie uznał to za dobry pomysł, pomyślał Hadrian.

– Lepiej zostawcie nas w spokoju – odezwał się drżącym głosem Korniszon. – Nie wiecie, kto to jest? – Wskazał Hadriana. – To słynny wojownik. Urodzony morderca.

Śmiech.

– Czyżby? – zakpił najbliżej stojący oprych i splunął przez pożółkłe zęby.

– Właśnie, że tak! – upierał się Korniszon. – Jest bezwzględny! Wcielone zwierzę! I jest bardzo drażliwy. I bardzo niebezpieczny.

– Taki młodzik jak on, hę? – Mężczyzna spojrzał na Hadriana i wydął wargi w zamyśleniu. – Duży jest, to fakt, ale mnie się widzi, że ma jeszcze mleko pod nosem. – Skupił się na Korniszonie. – A ty nie jesteś bezwzględnym zabójcą, co, mały? Jesteś brudnym ulicznikiem, którego wczoraj widziałem pod piwiarnią, jak próbował zgarnąć jakieś okruchy. Ciebie, chłoptasiu, czeka nowa kariera, na morzu. To dla ciebie najlepsze rozwiązanie, jak pragnę zdrowia. Dostaniesz jedzenie i nauczysz się pracować, pracować naprawdę ciężko. To zrobi z ciebie mężczyznę.

Korniszon próbował uskoczyć, ale oprych złapał go za włosy.

– Puść go – powiedział Hadrian.

– Jakżeś to rzekł? – Drab trzymający Korniszona zarechotał. – „Nie twój interes”?

– To mój giermek – oznajmił Hadrian.

Mężczyźni znowu się roześmiali.

– Powiedziałeś, że nie jesteś rycerzem, zapomniałeś?

– Pracuje dla mnie, to wystarczy.

– Nie wystarczy, bo ten pędrak pracuje teraz w żegludze morskiej.

Objął Korniszona za szyję umięśnionym ramieniem i zgiął go wpół, a drugi drab podszedł z kawałkiem sznura, który nosił wcześniej przewiązany w pasie.

– Powiedziałem: puść go – powtórzył podniesionym głosem Hadrian.

– Ej! – warknął mężczyzna z oberwanym rękawem. – Nie rozkazuj nam, chłoptasiu. Nie bierzemy ciebie, bo do kogoś należysz. Kogoś, kto kazał ci dźwigać trzy miecze, kogoś, kto może zauważyć twoje zniknięcie. Takich kłopotów nie potrzebujemy, jasne? Ale nie zadzieraj z nami. Zadrzyj, a połamiemy ci kości. Zadrzyj bardziej, a mimo wszystko wrzucimy cię na statek. Zadrzyj jeszcze bardziej, a nie trafi ci się nawet statek.

– Naprawdę nie cierpię takich ludzi jak wy – powiedział Hadrian. – Dopiero co tu przybyłem. Spędziłem na morzu miesiąc. Miesiąc! Tak daleko podróżowałem, żeby uciec właśnie od takich rzeczy. – Pokręcił głową z niesmakiem. – A tu proszę, spotykam was... I jeszcze ciebie. – Hadrian wskazał Korniszona, któremu wiązano właśnie nadgarstki za plecami. – Nie prosiłem cię o pomoc. Nie prosiłem o przewodnika, pachołka czy służącego. Sam sobie dobrze radziłem. Ale nie, ty musiałeś zabrać mi torbę i obnosić się z tą swoją pogodą ducha. A najgorsze ze wszystkiego jest to, że nie uciekłeś. Może jesteś głupi, nie wiem. Jednak nie mogę opędzić się od myśli, że zostałeś, żeby mi pomóc.

– Przepraszam, że się nie wykazałem. – Korniszon posłał mu smutne spojrzenie.

Hadrian westchnął.

– Psiakość, a ty znowu swoje.

Spojrzał na oprychów, już wiedząc, jak to się skończy, jak to się zawsze kończyło. Musiał jednak spróbować.

– Słuchajcie, nie jestem rycerzem, nie jestem też giermkiem, ale te miecze należą do mnie i chociaż Korniszon myślał, że blefuje, rzeczywiście...

– Stul już pysk!

Drab bez rękawa zrobił krok i zamachnął się pałką, żeby odepchnąć Hadriana. Na śliskim pomoście niewiele trzeba było, żeby Hadrian pozbawił go równowagi. Złapał go za rękę, wykręcił mu nadgarstek i łokieć. Kość pękła. Rozległ się trzask, jakby ktoś rozbił skorupkę orzecha. Hadrian odepchnął wrzeszczącego oprycha i rozległ się plusk, kiedy mężczyzna wpadł do wody.

Hadrian mógł wtedy wyciągnąć miecze, i omal nie zrobił tego odruchowo, ale obiecał sobie, że odtąd będzie inaczej. Poza tym zabrał przeciwnikowi pałkę, zanim go zrzucił z pomostu – solidny kawał hikory, mający jakiś cal średnicy i nieco dłuższy niż stopa. Uchwyt był idealnie wypolerowany przez lata używania, a drugi koniec poplamiony na brązowo krwią, którą drewno nasiąkło.

Pozostali mężczyźni przestali próbować związać Korniszona. Jeden nadal go przyduszał chwytem za szyję, a dwaj rzucili się na Hadriana. Przyjrzał się pracy ich stóp, ocenił ciężar i rozpęd. Uchylił się przed zamachem pierwszego przeciwnika, drugiego zaś podciął i uderzył w potylicę, kiedy tamten padał. Pałka uderzyła w czaszkę z głuchym łoskotem, jakby walnął w dynię. Mężczyzna padł na pomost i już się nie podniósł. Drugi znowu się zamachnął. Hadrian zablokował cios pałką z hikory, uderzając przeciwnika w palce. Opryszek wrzasnął i wypuścił broń, pałka zawisła mu na rzemieniu przy nadgarstku. Hadrian złapał ją, obrócił, solidnie zaciskając skórzany pasek, wygiął rękę mężczyzny do tyłu i mocno pociągnął. Kość nie pękła, ale ramię wyskoczyło ze stawu. Dygocące nogi opryszka sygnalizowały, że opuściła go wola walki, więc Hadrian zepchnął go z pomostu w ślad za jego przyjacielem.

Kiedy odwrócił się do ostatniego z czwórki, Korniszon stał już sam i masował szyję. Jego niedoszły porywacz uciekł w siną dal.

– Jak myślisz, wróci z kumplami? – zapytał Hadrian.

Korniszon nie odezwał się słowem. Patrzył tylko na Hadriana z rozdziawionymi ustami.

– Chyba nie ma sensu zostawać tu dłużej, żeby się przekonać – odpowiedział sobie Hadrian. – To gdzie jest ta barka, o której mówiłeś?

* * *

Z dala od nabrzeża powietrze w mieście Vernes nadal było duszne i dławiące. Wąskie ceglane uliczki tworzyły labirynt zacieniony przez balkony, które niemal się stykały. Latarnie i księżycowe światło były równie skąpe, a niektórych samotnych dróżek w ogóle nie oświetlono. Hadrian cieszył się, że ma Korniszona. Kiedy już otrząsnął się z przerażenia, ten „szczur z zaułka” zachowywał się bardziej jak pies myśliwski. Pędził korytarzami miasta, przeskakując z wielką wprawą nad kałużami, które cuchnęły jak nieczystości, i uchylając się przed sznurami z praniem i rusztowaniami.

– To kwatery większości cieśli okrętowych, a tam dormitorium dla dokerów. – Korniszon wskazał ponury dwupiętrowy budynek blisko kei z jednymi drzwiami i paroma oknami. – Większość mężczyzn z tej okolicy mieszka tu albo w siostrzanym budynku przy południowym krańcu. Tyle rzeczy kręci się tu wokół żeglugi. A tam, w górze, wysoko na wzgórzu, widzi pan? To jest cytadela.

Hadrian uniósł głowę i dostrzegł ciemny zarys twierdzy oświetlonej pochodniami.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Podziękowania

Chociaż to już moja siódma opublikowana książka, pierwszy raz piszę podziękowania. Nie chodzi o to, że jestem niewdzięcznikiem. Po prostu pozostałe sześć książek opublikowałem sam – wtedy pisarz jest jednoosobową armią i przywyka do tego, że wszystko robi sam. Kiedy wydawnictwo Orbit zainteresowało się „Odkryciami Riyrii”, prace potoczyły się w przyśpieszonym tempie. Książki wpisano do najbliższego kalendarza wydawniczego i musieliśmy błyskawicznie przygotować i wydać trzy tomy (czyli sześć powieści). Raptem nieco ponad sześćdziesiąt dni dzieliło wydanie „Królewskiej krwi” od „Pradawnej stolicy”. Więcej niż kilka rzeczy trzeba było sobie darować, w tym posłowie, które napisałem dla serii.

Jedna z najlepszych rzeczy związanych z tradycyjnym procesem wydawniczym to fakt, że nie ograniczasz się do nieustannych wysiłków jednej osoby. Zamiast tego nad twoją książką pracuje cały zespół ludzi i chociaż wymienię tu tylko część z nich, wiele osób, których nazwisk nawet nie znam, mozoliło się za kulisami. To korektorzy, autorzy opracowania graficznego, asystenci administracyjni i cały zespół od sprzedaży, który pracował tak ciężko, żeby umieścić moją książkę w jak największej liczbie księgarń. Każdemu z Was dziękuję.

Przy „Odkryciach Riyrii” głównym redaktorem była Devi Pillai. Tym samym Devi odziedziczyła serię książek, które już znano i które już zyskały oddanych fanów. Miała wiele cudownych sugestii, prosząc o dodanie szczegółów tu, paru wyjaśnień tam, i walnie przyczyniła się do dodania nowej części początkowej, ale poważniejsze zmiany w przypadku całej serii nie były możliwe. Książki utkano z licznych wątków i pociągnięcie za jeden mogłoby zniszczyć całą tkaninę. W przypadku „Wieży Koronnej” nie było takich ograniczeń i Devi podzieliła się licznymi spostrzeżeniami i sugestiami, które pomogły mi ulepszyć opowieść, a jednocześnie zajmowała się całym procesem wydawniczym i czuwała nad jego właściwym przebiegiem.

Także kilku czytelników pomogło mi w pracach redakcyjnych. Wykorzystałem fakt, że Internet umożliwia pisarzowi kontakt z czytelnikami, i założyłem prywatną i supertajną grupę czytelniczą o nazwie Dark Room. To miejsce, gdzie wielbiciele serii mogą się spotkać i gdzie mogę udzielić odpowiedzi, jakich nigdy nie powtórzyłbym w szerszym świecie z obawy, że popsuję frajdę tym, którzy dopiero będą czytali moje książki. (Nawiasem mówiąc, jeśli chcesz otrzymać zaproszenie do grupy, wyślij e-mail na adres [email protected]). Kilku członków Dark Room zgodziło się na ochotnika przeczytać wstępną wersję powieści i podzielić się wrażeniami w bardzo krótkim czasie. Przede wszystkim potwierdzili, że zdołałem osiągnąć swoje cele, ale podzielili się także błyskotliwymi spostrzeżeniami dotyczącymi możliwych poprawek. Wymienianie zasług każdego z osobna zajęłoby wiele miejsca, ale chcę wymienić wszystkich z imienia i nazwiska: Sarah i Nathaniel Kidd, Heather McBride, Melissa Hayden, Robert Aldrich, Jeffrey Carr, Lewis Dix, Sebastian Hildago, Lucian Wilhelm, Jonathan Lin oraz Jim MacLachlan. Chcę powiedzieć, że uwielbiam członków Dark Room, i podziękować Wam za wsparcie.

@@@Okładka „Wieży Koronnej” to ponownie dzieło dwóch talentów: Larry’ego Rostanta, fotografa i artysty, i Lauren Panepinto, dyrektora kreatywnego. Od dawna wolałem, żeby na okładkach nie umieszczano bohaterów (ponieważ chcę, żeby czytelnicy tworzyli sobie własne wyobrażenie), ale nie ma sensu kłócenie się z czymś udanym. Otrzymałem wiele komplementów z powodu okładek do serii „Odkryć Riyrii”, a „Wieża Koronna” trzyma się tamtej tradycji. Uważam, że ze wszystkich okładek że ta do „Wieży Koronnej” jest najlepsza. Wieżę przepięknie oddano, a Royce został pokazany tak, jak go sobie wyobrażałem. Oboje zasługujecie na gorące brawa. Dziękuję Wam za wysiłek włożony w stworzenie tak pięknej oprawy dla mojej opowieści.@@@

Nigdy dotąd nie pisałem podziękowań, więc nie znam obowiązującej etykiety, ale nie mogłem pominąć Alexa Lencickiego, dyrektora marketingowego z wydawnictwa Orbit. Poza Devi jest jedną z tych osób, z którymi ja i moja żona Robin najczęściej mieliśmy do czynienia. To pracowity, bystry człowiek i praca z nim to czysta radość. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić wszystkich oczekiwań ze strony stada autorów rywalizujących ze sobą o czas jego samego oraz jego zespołu. Jestem wdzięczny za wszystko, co Alex zrobił dla moich książek, ale chcę też wspomnieć, że jestem pod wrażeniem tego, jak traktuje się wszystkich pisarzy wydawnictwa Orbit. Nieustannie widzę jego niewidzialną dłoń we wszelkich przedsięwzięciach i uśmiecham się w duchu na widok każdego sukcesu, wiedząc z własnego doświadczenia, ile pracy potrzeba, żeby dojść do takich rezultatów.

Jenni Hill pracuje w brytyjskim oddziale wydawnictwa Orbit; chciałbym podziękować jej jako redaktorowi prowadzącemu na rynku brytyjskim. Wybrała pięć książek z dwóch serii, a sprzedaż „Odkryć Riyrii” za oceanem (i w całej reszcie anglojęzycznego świata) ogromnie przerosła moje oczekiwania. Niewątpliwie zawdzięczam to jej pracy i mam nadzieję, że pewnego dnia wybiorę się za granicę i podziękuję jej osobiście.

Chciałbym także podziękować Timowi Holmanowi. Jeśli sprawdzicie w Internecie jego funkcję, dowiecie się, że brzmi „wydawca”, i jestem pewien, że to bardzo dużo znaczy w tym przemyśle, ale osobom spoza branży wyjaśniam, że to tak naprawdę znaczy „gruba ryba”. Wiem, że obecnie bardzo się psioczy na tradycyjne wydawnictwo (w większości narzekają ludzie, którzy odnieśli sukces, publikując swoje książki samodzielnie), ale trzeba coś powiedzieć o tradycyjnej działalności wydawniczej właściwie prowadzonej. Orbit stanowi ucieleśnienie tego i ustanawia standardy, według których ocenia się innych wydawców. Takie rzeczy nie przydarzają się przypadkiem czy szczęśliwym trafem. To zwykle coś, co zawdzięcza się szefowi z wizją i dobrze dobranym pracownikom. Chciałbym więc podziękować Ci, Tim, i zachęcić do dalszej słusznej walki.

Moją agentką jest Teri Tobias, której także pragnę oficjalnie podziękować. W świecie agentów, „twardych ludzi, którzy ostro walczą”, czuję, że to prawdziwe błogosławieństwo mieć po swojej stronie Teri. Tak jak ja jest indywidualistką. Jako osoba niezwiązana z większymi agencjami może swobodnie prowadzić interesy tak, jak tego sama chce, a oboje uznajemy to za coś cennego. Dzięki wspaniałej głowie Teri moja rodzina ma co jeść. Nie tylko wynegocjowała bardzo lukratywne umowy w Stanach Zjednoczonych, ale i zwiększyła moje przychody dzięki kontraktom z dwunastoma innymi krajami, w tym Niemcami, Francją, Hiszpanią, Polską, a nawet Brazylią i Japonią. Jestem pewien, że w przyszłości otworzy się jeszcze wiele innych drzwi, i nie ma słów, którymi mógłbym wyrazić wdzięczność za to, że umożliwiła mi spełnienie marzenia, jakim było zostanie pisarzem na pełen etat.

Oprócz tego, że to pierwsza książka, do której napisałem podziękowania, jest to także pierwsza, której nie zadedykowałem żonie. Uznałbym to za zaniedbanie, gdybym nie podziękował jej w tym miejscu. Wątpię, żeby ktokolwiek poza nami dwojgiem wiedział, jak wielki był jej wkład w moją karierę i ostateczny kształt książek. Jest moją pierwszą czytelniczką, współpracowniczką przy zmianach i jedyną osobą, która potrafiła ostro mi się przeciwstawić, zalecając poprawki. Nasze dyskusje bywały tak rozognione, że nasza córka schodziła na dół sprawdzić, co, u diabła, się dzieje w tym domu. Książki nie byłyby nawet w połowie tak dobre, gdyby nie jej starania. Poza tym pewnie w ogóle by nie powstały, ponieważ to radość, jaką czuję na widok entuzjazmu, z jakim ona czyta, zachęca mnie do codziennego siadania przy klawiaturze.

A skoro mowa o dedykacjach, zauważycie, że tę książkę zadedykowałem czytelnikom. Tym, którzy nie wiedzą, powiem, że raz porzuciłem pisanie na ponad dziesięć lat i w tym czasie nigdy nie myślałem, że ktokolwiek poza rodziną i przyjaciółmi będzie czytał moje historie. Ta myśl była więcej niż tylko trochę przygnębiająca. Nawet kiedy nie mogłem już dłużej się opierać i wróciłem do pisania, nie zamierzałem publikować. To było marzenie, które uważałem za coś poza moim zasięgiem. Wspomniałem właśnie, jaką satysfakcję dawała mi przyjemność, z jaką moja żona czytała moje książki; wyobraźcie sobie, jak to jest otrzymać podobną reakcję ze strony ludzi, których nigdy nie poznałem. Wymyślam historie, ale opowiadanie ich w rozbrzmiewającym pustką własnym pokoju nie jest zbyt zabawne. Dzielenie się nimi i odkrywanie, że podobają się innym, to największy dar, jaki mogłem otrzymać. Ludzie często dziękowali mi przez Internet za to, że tak chętnie kontaktuję się z fanami. To mnie bez mała śmieszyło. Nie widzicie, że to egoistyczne? Że zyskuję niemal tyle samo z naszych wymian (pewnie nawet więcej) co wy? To zdumiewające, że ludziom podobały się moje historie w takim stopniu, że chcieli do mnie napisać. Jestem ogromnie wdzięczny tym, którzy tak bardzo kochają moje ksiązki.

Ostatnio rozmawialiśmy z żoną o tym, dlaczego J.K. Rowling wydała nową książkę. Robin stwierdziła: „Przecież ma więcej pieniędzy, niż zdołałaby wydać w ciągu stu żywotów, po co jeszcze pisać?”. Ja rozumiem J.K. Rowling, ale trudno wyjaśnić to komuś, kto nie pisze. To nie jest praca. To nie jest coś, do czego trzeba się zmuszać, tak naprawdę woląc robić coś innego. Powinienem mieć naklejkę na zderzaku „wolę pisać”, bo gdybym był całkowicie niezależny finansowo, nadal pisałbym i nadal chciałbym, żeby ludzie czytali moje książki. Widzicie, jestem jednym z tych nielicznych uprzywilejowanych ludzi, którzy budzą się co rano z perspektywą zajmowania się czymś, co najbardziej kochają. Całe życie pisałem i dziesięć lat spędziłem w abstynencji, próbując zerwać z tym nałogiem, który uważałem za donikąd nieprowadzące marnotrawstwo czasu. Nie udało mi się. Gdybym nawet miał nie zarobić ani centa więcej i nie znaleźć ani jednego czytelnika więcej, nadal bym pisał. Nic na to nie poradzę. Jednak to dzięki takim ludziom jak Wy, którzy wspierają moje wysiłki, nie muszę zwyczajnie pracować i odliczać minut, kiedy wreszcie będę mógł popędzić do klawiatury. Zatem przede wszystkim dziękuję Wam za dar, jakiego nikt inny nie może dać: czas. Więcej czasu, żeby tworzyć światy, więcej czasu, żeby tchnąć życie w bohaterów, więcej czasu, żeby robić to, co najbardziej kocham. Wam właśnie przesyłam moje najpokorniejsze podziękowania.

O autorze

Michael J. Sullivan to jeden z nielicznych pisarzy, który odniósł sukces wydawniczy trzema drogami: w małej oficynie wydawniczej, publikując samodzielnie i w wielkiej szóstce. Jego serię „Odkrycia Riyrii” przetłumaczono na czternaście języków, w tym niemiecki, rosyjski, francuski i japoński. Trafił na publikowaną przez io9 listę Most Successful Self-Published Sci-Fi and Fantasy Authors oraz zajął szóste miejsce na EMG’s 25 Self-Published Authors to Watch. W styczniu 2013 roku jego książki pojawiły się na ponad sześćdziesięciu pięciu listach pozycji „najlepszych” i „najbardziej wyczekiwanych”, w tym:

Fantasy Faction Top 10 Most Anticipated Books w roku 2013;Goodreads Choise Awards Nominees for Best Fantasy w 2010 i 2013 roku;Audible’s 5-star The Best of Everything List w 2012 roku;Library Journal’s Best Book for SF/Fantasy w 2011;Barnes & Nobles Blog’s Best Fantasy Releases w 2011;Fantasy Book Critic’s 1 Independetn Novel w 2010 roku.

Jak w przypadku wielu pisarzy droga Michaela do wydania książki była długa. Po dwudziestce został tatą zajmującym się dziećmi w domu i pisał, kiedy latorośle spały lub były w szkole. Ukończył dwanaście powieści w ciągu dziesięciu lat i nie znajdując żadnego odzewu, porzucił pisanie. W ciągu następnej dekady historie nadal powstawały, ale Michael nigdy nie przelał ich na papier. W końcu poddał się i znowu zaczął pisać, ale pod warunkiem, że nie będzie próbował ich wydać. Postanowił pisać historie, które sam chciałby czytać, i spodziewał się, że będzie się nimi dzielił tylko z rodziną i bliskimi przyjaciółmi. Jego żona Robin miała inne plany.

Po przeczytaniu pierwszych trzech powieści z cyklu „Odkrycia Riyrii”, postanowiła sobie, że wypuści je w świat. Ponieważ Michael nie chciał z powrotem wskakiwać w kołowrót próśb i odmów, wzięła to na siebie i po ponad stu odmowach wreszcie znalazła agenta. Po roku rozsyłania prac, nie widząc żadnego odzewu, przerzuciła się na poszukiwania wśród małych oficyn i tak „Królewska krew” trafiła do Aspiration Media Inc. Oficyna zainteresowała się także „Wieżą elfów”, ale kiedy zabrakło im funduszy na druk, zwrócili prawa i Robin zaczęła wydawać książki w półrocznych odstępach własnym nakładem. Kiedy zaczęły nadchodzić propozycje od zagranicznych wydawnictw, zatrudniła Teri Tobias, żeby wybrała właściwych wydawców i negocjowała umowy. Przy publikacji piątej książki Robin poprosiła Teri, żeby jeszcze raz spróbowała w Nowym Jorku, i tym razem cykl spotkał się z zupełnie inną reakcją. Z siedemnastu wydawnictw, do których się zwrócono, niemal połowa wyraziła zainteresowanie i w niecały miesiąc podpisano umowę z Orbit (wydawnictwem należącym do wielkiej szóstki Hachette Book Group).

Ukończywszy „Odkrycia Riyrii” i czekając na reakcję na cykl, Michael napisał dwie samodzielne powieści „Hollow World” (powieść science fiction) i „Antithesis” (urban fantasy). Praca nad nimi została chwilowo zawieszona, ponieważ odbiorcy domagali się kolejnych książek o Roysie i Hadrianie. W odpowiedzi Michael napisał „Kroniki Riyrii”, które sprzedano wydawnictwu Orbit. „Wieżę Koronną” opublikowano w sierpniu 2013 roku, a „Różę i Cierń” we wrześniu tego samego roku. Więcej informacji o autorze znajdziecie na stronie www.riyria.com.

Aby dowiedzieć się więcej o Michaleu J. Sullivanie i innych pisarzach wydawnictwa Orbit, zarejestrujcie się na stronie www.orbitbooks.net, żeby otrzymywać co miesięczny darmowy biuletyn informacyjny.