Wataha 3. Cesarzowa Romanow - Magda Krupa-Szlama - ebook
NOWOŚĆ

Wataha 3. Cesarzowa Romanow ebook

Krupa-Szlama Magda

5,0

Opis

Trzeci, finałowy tom trylogii Wataha
Po wydarzeniach podczas Wilczej Pełni życie Łucji kręci się wokół pogrzebów i straty, jednak kobieta stara się jak najszybciej wrócić do spraw Rasy. Elijah Lloyd i jego poplecznicy pozostają nieuchwytni, a wilkołaki coraz śmielej atakują i pozbawiają życia kolejnych zmiennych. Tymczasem w watasze na dalekiej północy dochodzi do śmierci na skutek nieznanej dotąd choroby.
Jak Omega poradzi sobie z rzeczywistością? Czy utrzyma swoją ludzką moralność, czy może zawładną nią wilcze instynkty? Czy kolejne wychodzące na jaw tajemnice doszczętnie ją zmiażdżą?
Odpowiedzi na te i wiele innych pytań znajdziesz w Cesarzowej Romanow.
Historia odpowiednia dla czytelników 18+.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 362

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
pola186

Nie oderwiesz się od lektury

Łucja powraca, aby raz na zawsze udowodnić zmiennokształtnym, a przede wszystkim samej sobie, że jest godna tytułu Omegi. Sytuacje z którymi przyjdzie się jej mierzyć, będą okrutne i bolesne, a cena, która zapłaci za bycie Białym Wilkiem, będzie większa, niż mogłaby przypuszczać.  Jednak się nie podda. Będzie walczyć do samego końca. Wpierw wynajdzie lekarstwo, na chorobę która  dotyka Zmiennokształtnych i jest przyczyną ich śmi_rci. Potem odnajdzie tych, którzy postanowili odebrać jej rodzinę i przyjaciół. I spełni swoje wszystkie fantazje o zemście. Pozostaje jedno pytanie: czy cena, którą przyjdzie jej zapłacić w ostatnim starciu z Remusem, będzie wystarczająca, aby jej Rasa osiągnęła spokój? „Cesarzowa Romanow” jest zdecydowanie moim ulubionym tomem z serii „Wataha”. Ciągle siedzę i myślę, jak go najlepiej podsumować i nie znajduję na to lepszych słów niż… WOW. Po pierwsze, nasza bohaterka pięknie przeradza się z szarej myszki w OMEGĘ.  Nie boi się być brutalna, podejmuje „ostre” ...
00



Od patronek

„Cesarzowa Romanow” to zdecydowanie mocne zakończenie całej serii. Pełne napięcia, strachu i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Ukazujące ogromne pokłady siły, które drzemią w Watasze, kiedy przychodzi do obrony swojego stada.

Przygotujcie się na niezapomniane pożegnanie… W Puszczy Białowieskiej się zaczęło i tam też wszystko będzie miało swój koniec.

~ @mum_booklover (Izabela Waszczuk)

„Cesarzowa Romanow” to pochłaniająca i niesamowicie emocjonująca historia do końca trzymająca w napięciu, a do tego owiana mrocznym i hipnotyzującym klimatem, który sprawił, że na moment zapomniałam o świecie. Ten tom to idealne zwieńczenie trylogii pełnej zaskoczeń, poświęcenia i uczuć.

~@bookfromdream_ (Monika Wąs)

Nieprzewidywalna, brutalna i fantastycznie dobra!

„Cesarzowa Romanow” to finał serii „Wataha”, który pozostaje jeszcze długo w pamięci po przeczytaniu ostatniej strony.

[email protected]_gabriela (Gabriela Smolarz)

Seria „Wataha” wciągnęła mnie od pierwszej strony, ale to finałowy tom – „Cesarzowa Romanow” – sprawił, że nigdy o niej nie zapomnę! Autorka zaskoczyła mnie brutalnymi zwrotami akcji, które zdecydowanie dodały historii mocy i wyniosły ją na zupełnie inny poziom. Momentami dosłownie zbierałam szczękę z podłogi! Jeśli szukasz fantastyki niebanalnej, pełnej emocji i zaskoczeń – to koniecznie sięgnij po tę trylogię!

~@pani_booktokowa (Irena Muntian)

Niesztampowa, oryginalna, wciągająca, emocjonująca. Powodująca, że jeszcze w trakcie historii zbieracie szczękę z podłogi, przez łzy nie widzicie literek i potrzebujecie rozchodzić to, co właśnie przeczytaliście. A końcówka? Sprawi, że w tamtej chwili po prostu znienawidzicie Autorkę. Jedno jest pewne – nie odłożycie tej książki do ostatniej strony. Jeśli macie odwagę i jesteście gotowi, żeby przepaść w świecie stworzony przez Magdę – „Cesarzowa Romanow” zaprasza w swe progi.

~@kikiksiazki (Kinga Skalska)

Świetnie napisana, poruszająca, pełna emocji książka, którą warto poznać. Przemiana głównej bohaterki sprawi, że będziecie zbierać szczękę z podłogi!

~@green_gravity_ (Paulina Bieniek)

Nie byłam gotowa na to, co przyniesie finał, i do dziś próbuję się pozbierać. To emocjonalna, nieprzewidywalna historia, która zostaje w pamięci i sercu na zawsze. Jak blizna, ale taka, której nie chcesz usunąć.

[email protected] (Paulina Grabarz)

© by Magda Krupa-Szlama, 2025

© by Wiedźmi Las, 2025

Redakcja:

Dominika Kamyszek | Studio Ale buk!

Korekta:

Alicja Szalska-Radomska | Studio Ale buk!

Projekt typograficzny, skład i łamanie:

Mateusz Cichosz | Studio Ale buk!

Projekt okładki:

Justyna Knapik | Studio Ale buk!

Ilustracja wykorzystana w książce:

© klyaksun | depositphotos.com Emilia Kolosa

ISBN: 978-83-977140-0-7

Wydanie I, Wrocław 2025

Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w żaden inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody Autorki. Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autorki. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

Kontakt z Autorką:

[email protected]

https://www.instagram.com/magdakrupaszlama_autorka/

Ostrzeżenia dotyczące treści:

alkohol, alkoholizm, śmierć zwierząt, zwłoki, morderstwo, bezpłodność, choroby psychiczne, wulgaryzmy, dyskryminacja, seksizm, sceny erotyczne, śmierć, przemoc w rodzinie, przemoc wobec dzieci, poronienie, kary cielesne, pogrzeby.

Dla tych, których życie zmusiło do zmiany w najgorszą wersję siebie.

Od Romulusa do ostatniej OmegiPrawdziwa historia RasyPrzedmowa*

Wilkołaki narodziły się z Rasy. Gorsze, słabsze i nieczyste. Marne kopie zmiennokształtnych.

Zostali wygnani z watah, odrzuceni. To właśnie wtedy, na samym początku, powstało kilka kardynalnych zasad:

Para, która powiła wilkołaka, musi być wypędzona ze wspólnoty, rozdzielona i okaleczona tak, żeby nie mogła począć kolejnego potomka.Każdy, kto wyciągnie do wilkołaka pomocną dłoń, zostanie owej dłoni pozbawiony.Każdy, kto da schronienie wilkołakowi, zostanie dekapitowany.Jeżeli ktoś waży się pokochać bestię bądź, co gorsza, z nią prokreować, zostanie rozczłonkowany, a wraz z nim cała żyjąca rodzina obejmująca pokolenie w przód i w tył.Potwora, który zrodzi się ze zmiennokształtnych rodziców, należy zabić w dniu pierwszej przemiany.

Odstępstw od tych warunków nie przewidziano.

*przedmowa ta została usunięta około 330 r. n.e.

Księga I

I

Stałam w łazience, wpatrując się w swoje odbicie. Wyglądałam jak siedem nieszczęść, a twarz miałam tak opuchniętą, że zazwyczaj duże oczy ledwie było widać spod nabrzmiałych powiek. Nerwowo przeczesałam zmierzwione włosy. Choć od czasu przemiany proces siwienia znacznie zwolnił, w ciągu ostatnich dwóch dni liczba białych pasm niemal się potroiła. Nie miałam jednak czasu zaprzątać sobie tym myśli. Szykowałam się na kolejny pogrzeb, a głowa pulsowała mi niemiłosiernie mimo kilku tabletek przeciwbólowych wziętych godzinę wcześniej.

W środę po Wilczej Pełni rozpętało się piekło. Marcin i Sixto oraz ich bety pracowali w pocie czoła, żeby rozesłać wiadomości i uspokoić nastroje w Rasie. Ostatnim, czego wtedy potrzebowałam, był wybuch wojny, zanim potwierdzimy tożsamość białego wilka. Mimo wszystko nie omieszkałam skonstruować i rozesłać listu gończego za Elijahem, Ewą, Marcusem, Łukaszem i Avy. Oficjalnie stali się największymi zdrajcami Rasy, którzy za wszelką cenę mieli stanąć przed Omegą.

Zmiennokształtni mieszkający w okolicy Madery zajęli się poszukiwaniami Krzysztofa, a dwóch z nich zapewniło Julii eskortę podczas powrotu do Polski. Kobieta była roztrzęsiona, ale dzieci w jej łonie miały zapewnione bezpieczeństwo.

Moi rodzice byli niczym duchy, pochłonięci żałobą po zmarłym ojcu i strachem o życie syna, który zaginął. Nie powiedziałam im o ciele – i nie zamierzałam, dopóki nie zostanie potwierdzone, że to Krzysztof.

Ale to nie może być Krzysztof. Elijah tylko ze mną pogrywa. Nie zrobiłby tego. Nie zabiłby brata Omegi. Nawet jeżeli zbratał się z wilkołakami, to przecież nie posunąłby się do tego. Prawda?

Pociągnęłam się za włosy, wywołując ostry ból, co rozproszyło natrętne myśli. Musiałam ponownie się uczesać. Pozostała jeszcze kwestia Ani. Poprzedniego dnia odbył się pogrzeb Maćka, jej partnera, oraz Ambrożego – zmiennych, którzy pozostawali w niewoli wilkołaków. Nadal nie wierzyłam, że w dwudziestym pierwszym wieku można po prostu mordować jeńców. Wydawało mi się to nierealne, dopóki sama tego nie przeżyłam. Była to cena, jaką Rasie przyszło zapłacić za moje słabości, ale nigdy więcej. W chwili, w której rozsypano ich prochy, przyrzekłam sobie, że będę słuchała swoich doradców i przestanę aż tak polegać na własnym sumieniu. Zbyt wiele żyć od tego zależało.

Wilcze pogrzeby były ciche, co okazało się typowe dla zmiennokształtnych. Wszystkich zgromadzonych – a ceremonia była olbrzymia, bo większość par po błogosławieństwie zdecydowała się zostać – przepełniała gorycz, a może i wściekłość. Coś nam tego wieczoru odebrano, wykradziono i zbezczeszczono, a ja nie zareagowałam tak, jak powinnam – i wiedziałam, że będzie mnie to prześladować do końca życia. Prochy Macieja rozsypywał Adrian, jako jego alfa, bo Ania się nie pojawiła, a rodzice mężczyzny dawno nie żyli. Podobno moja asystentka zamknęła się w domu i nie chciała nikogo do siebie wpuścić. Zamierzałam z nią porozmawiać, przeprosić. Pomóc jej w jakikolwiek sposób, ale nie w tamtym momencie. Żeby wesprzeć innych, musiałam najpierw ogarnąć siebie.

Ktoś cicho zapukał, a ja raz jeszcze nerwowo spojrzałam w lustro, żeby doprowadzić się do porządku. Chciałam zetrzeć łzy, ale żadnych nie było, jakby skończył się zapas, który mogłam wypłakać. Westchnęłam i uchyliłam drzwi, za nimi stał Karol w czerni. Uśmiechał się smutno, skanując wzrokiem moją twarz. Nie nałożyłam makijażu, bo i po co? Tylko by się rozmazał.

– Powinniśmy już wychodzić. Jesteś gotowa? – zapytał głosem przepełnionym napięciem.

– Tak, chodźmy.

Wyciągnął do mnie dłoń, a ja przyjęłam ją z wdzięcznością. Poczułam, jak jego palce zaciskają się na moich w pełnym otuchy geście. Włożyliśmy ciepłe płaszcze i skórzane rękawiczki, a mężczyzna sięgnął po dwie białe róże czekające na nas w wazonie. W ciszy wyszliśmy do stojącego przed domem King Konga.

W kościele była masa ludzi. Przed ołtarzem stała otwarta trumna. Kątem oka widziałam siwe włosy dziadka, charakterystycznie zaczesane do tyłu. Nie chciałam na niego patrzeć, nie chciałam też, by obraz jego martwej twarzy wyrył mi się w pamięci. Wolałam pamiętać go takiego, jaki był naprawdę. Z niezadowoloną miną i roześmianymi błękitnymi oczami.

Żałobnicy śpiewali pieśni, a ja wtórowałam im pod nosem, walcząc z szarpiącym moim ciałem szlochem. Ktoś dał znak, żeby zamknąć trumnę przed rozpoczęciem nabożeństwa, więc rodzina ruszyła, by pożegnać się ze zmarłym. Karol chciał wstać, by mnie przepuścić, ale przytrzymałam go, kręcąc pospiesznie głową. Nie jestem w stanie. Zrozumiał. Nie przestawał trzymać mnie za dłoń, wykonując przy tym uspokajające koła kciukiem. Byłam mu wdzięczna. Za wszystko.

Nie wiedziałam, kiedy skończyła się msza i ruszyliśmy procesją do oddalonego o niemal kilometr cmentarza. Szłam niczym w transie za ubranym na czarno tłumem. Dzień był wyjątkowo zimny, niektórzy drżeli pod naporem lodowatego wiatru, okrywając się szczelniej płaszczami i szalami. Powinnam była żałować, że nie włożyłam czapki, gdy podmuchy raz za razem rozwiewały mi włosy. Ja jednak szłam wpatrzona w jadący przed nami karawan, w którym wokół trumny ułożono również pożegnalne wieńce.

Moja świadomość błądziła gdzieś między absolutną ciszą a wyrzutami sumienia. Kroczyłam niczym owca za stadem, dopóki kątem oka nie dojrzałam kowbojskiego kapelusza. Podskoczyłam przerażona i spojrzałam w tamtym kierunku.

– Łucja? Co się stało?

Słyszałam to jakby zza ściany, kiedy rozglądałam się w panice po żałobnikach. Dopiero gdy zrozumiałam, że pomyliłam fedorę na głowie wujka z kowbojskim kapeluszem, pozwoliłam sobie na przepełniony ulgą oddech, choć ciało nadal mi drżało, a serce biło szaleńczo.

– Łucja? – Zaniepokojony głos Karola tym razem przebił się przez gruby mur moich myśli. Mężczyzna przysunął się do mnie i ścisnął dłoń w dodającym otuchy geście. Piotrek również trzymał się blisko, czujnie skanując otoczenie. – Co się stało? Jesteś przerażona.

– Nic takiego – wyszeptałam. – Coś mi się… przywidziało.

Wbiłam wzrok w trumnę i szłam dalej, jakby faktycznie nic się nie wydarzyło. Na szczęście mężczyźni nie drążyli tematu.

Dotarliśmy na cmentarz, a tam nad wykopany głęboki dół, który zdawał się łypać na nas złowrogo. Panowie przynieśli trumnę i zawiesili ją nad chłodną ziemią. Stałam w drugim rzędzie, zaraz za rodzicami i babcią, która wspierała się na ramieniu taty. Zacisnęłam dłoń na jej łokciu. Odwróciła się i posłała mi ciepły uśmiech, mimo że oczy miała zaczerwienione i mokre od łez. Poczułam, jak po moim zmarzniętym policzku spływa kropla. Targnął mną kolejny atak płaczu, którego nie potrafiłam już stłumić. Karol przyciągnął mnie do siebie i pocałował w czubek głowy, a jego wielkie ciało otoczyło mnie, wyciszając spazmy.

Po krótkiej przemowie i modlitwie księdza rozbrzmiała muzyka z instrumentów dętych, a płacz wśród żałobników się nasilił. Drewniana trumna ruszyła w dół na mocnych pasach, a we mnie pojawił się jakiś bunt. Nie!, chciałam krzyknąć. Jeszcze nie! Nie zdążyłam się pożegnać! Nie zdążyłam… Niemal zgięłam się wpół, powstrzymał mnie przed tym jedynie silny chwyt Karola, z którym stałam pod ramię. Nie krył niepokoju, gdy moja twarz wykrzywiła się w niemym krzyku.

Poczułam zwielokrotniony ból, gdy ponownie dotarło do mnie, że ten biały wilk może być Krzysztofem. Oczyma wyobraźni zobaczyłam rodziców, którzy rozsypują się do reszty po tym, jak przekazuję im wiadomości. Julię zamierającą z dłonią na pękatym brzuchu. Zobaczyłam też siebie rozpadającą się na kawałeczki, żeby później posklejać je w nową, bezwzględną wersję Łucji. Z zamrożonym sercem, ale jeszcze twardszą… Miałam nieodparte wrażenie, że tak wyglądać będzie przyszłość.

Jak przez mgłę widziałam rodziców sypiących ziemię na spoczywającą w dole trumnę, aż przyszła moja kolej. Złapałam za łopatkę i rzuciłam grudę, a za nią poleciała biała róża.

– Żegnaj, dziadku – wyszeptałam.

Po mnie powinien podejść Krzysztof z Julią, ale ich nie było. Nikt nie mógł zobaczyć jej ciążowego brzucha. To było zbyt duże ryzyko. A mój braciszek…

Karol pchnął mnie delikatnie, żebym zrobiła miejsce kolejnym żałobnikom, którzy żegnali zmarłego różami. Posłusznie ustawiłam się w linii zaraz za rodzicami. Składano nam kondolencje, ale wiedziałam, że ich nie zapamiętam. Uśmiechałam się jedynie, dziękowałam, ściskałam dłonie, czasami nawet ktoś mnie przytulał. Mężczyźni stali za mną niczym ochroniarze, co odstraszyło kilka osób. Z zamyślenia wyrwał mnie szczebiocący głos jednej z cioć:

– Moje kondolencje, Jacku. Twój tato był dobrym człowiekiem, przeżył prawie sto lat – mamrotała niemal radośnie. – Co innego wasz syn. Słyszałam o zaginięciu. Bardzo mi przykro.

Tato zaniemówił, a mamą targnął łamiący serce szloch. Podeszłam do niej i zamknęłam ją w uścisku, łapiąc tatę za przedramię. Walczyłam z chęcią uderzenia ciotuni.

– Dziękujemy, ciociu. Powiedziałaś już wystarczająco – warknęłam.

Kobieta wyraźnie się obruszyła, już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale mąż rozważnie odciągnął ją na bok. Na szczęście byli ostatnimi żałobnikami w kolejce.

Szliśmy w kierunku sali, na której miała się odbyć stypa, gdy usłyszałam, że Elijah śmieje mi się wprost do ucha. Podskoczyłam niczym oparzona i z paniką rozejrzałam się wokół. Za mną nikogo nie było. Silne ręce Karola odwróciły mnie w jego stronę.

– Co się dzieje? – zapytał, przyglądając mi się uważnie. W spojrzeniu mężczyzny oprócz niepokoju widniała zawziętość.

– Miałam wrażenie, że słyszę Lloyda – wyszeptałam, bo wiedziałam, że tym razem nie zbędę go półsłówkami.

Jego czoło się wygładziło, a na twarzy wykwitło współczucie, którego nie chciałam oglądać.

– Nie ma go tutaj, najdroższa – odpowiedział cicho, a idący za nami ludzie omijali nas szerokim łukiem, posyłając mężczyźnie niezadowolone spojrzenia. – Wysłałaś czterdziestu zmiennych, żeby patrolowali okolicę. Nic nam nie grozi, nawet mysz się tutaj nie wedrze. Jesteś bezpieczna. – Próbował schować moje splątane kosmyki za zmarzniętym uchem, co uniemożliwiał mu ciągle wiejący wiatr. – Twoja rodzina jest bezpieczna.

Cóż za ironia, wypowiedzieć te słowa, kiedy właśnie pochowałam dziadka, a mój brat być może leży martwy w chłodni Norberta. Nie podzieliłam się jednak tą myślą z mężczyzną. Przytaknęłam jedynie i razem weszliśmy do świetlicy.

Przy stole siedziałam między moimi cieniami i beznamiętnie przesuwałam po talerzu kluski w sosie pieczeniowym. Co jakiś czas ktoś podchodził, żeby porozmawiać, ale ja tylko uśmiechałam się smutno i kiwałam głową. Wreszcie zostawiono mnie w spokoju. Do czasu.

– No dzień dobry, Łucka. Co tak siedzisz na uboczu i nawet się nie przywitasz? – Klara była ostatnią osobą, z którą miałam ochotę rozmawiać. Patrzyła na mnie z góry z ustami wygiętymi w słodkim uśmieszku.

– Dzień dobry – rzuciłam jedynie. Miałam cichą nadzieję, że sobie pójdzie, jakbym nie znała swojej kuzynki. Kiedyś byłyśmy nierozłączne, ale w okolicy trzeciej klasy podstawówki się pokłóciłyśmy, już nawet nie pamiętam o co, i od tamtej pory się nie znosiłyśmy.

– Miła jak zwykle – burknęła. – Nie przedstawisz mnie swoim towarzyszom?

– Karol, Piotrek, poznajcie moją kuzynkę Klarę – mruknęłam, bo nie miałam siły oponować. Uznałam, że im szybciej dostanie to, czego chce, tym szybciej sobie pójdzie.

Mężczyźni przywitali się uważnie, a ona wbiła spojrzenie swoich intensywnie zielonych oczu w mojego partnera.

– Czyli miałam rację, przywlekłaś tu Karola Watahę – prych­nęła. – Nie powinieneś siedzieć w więzieniu za defraudację? – Jej idealnie wyregulowana brew poleciała w górę, a mężczyzna spoglądał na nią z mieszaniną zdziwienia i zażeno­wania.

– Czego chcesz, Klara? Jakbyś nie zauważyła, jesteśmy na pogrzebie, to nie jest najlepsze miejsce na twoje dramaty – powiedziałam cicho.

– Na stypie, pogrzeb się już skończył – stwierdziła, przyglądając się swoim paznokciom. – Nie sądziłam, że będziesz aż tak bezczelna. Twoi rodzice mają już wystarczająco na głowie, nie musisz im dodawać powodów do wstydu.

Myślałam, że się przesłyszałam. Chciałam jej odpowiedzieć, ale uprzedził mnie King Kong.

– Uważaj, Klaro. Bo będę zmuszony odprowadzić cię na twoje miejsce – warknął nisko.

– Zmuszony odprowadzić mnie na miejsce… – Niemal się zapowietrzyła, powtarzając jego słowa. – Widział to kto! A ty kto, jej ochroniarz?

– Owszem.

Spojrzała na nas z niedowierzaniem. Gdy po chwili zrozumiała, że nic więcej nie powiemy, odwróciła się na pięcie i poszła do swojego stołu.

– Oni są równie nienormalni co ona – rzuciła do swoich rodziców, którzy starali się na nas dyskretnie zerknąć.

Wyciszyłam wilczy słuch, żeby nie musieć słuchać ich rozmowy. Do końca stypy już nikt więcej nas nie zaczepił.

Do domu weszłam sama. Mężczyźni zostali na zewnątrz, próbowali skontaktować się z Norbertem. Stanęłam przed drzwiami do pokoju dziadka, a przez niewielkie okienko w nich widziałam, że w pomieszczeniu panuje ciemność.

Wyciągnęłam dłoń, żeby złapać za klamkę, ale coś mnie zatrzymało. Sama nie wiem, jak długo tak tkwiłam, bijąc się z myślami. Ostatecznie zrezygnowałam i wspięłam się po schodach.

– Łucja? – Cichy głos mamy dobiegł mnie z salonu, kiedy postawiłam stopę na piętrze.

Spokojnie skierowałam się w jej stronę.

– Tak? – zapytałam, gdy już stanęłam przed zmęczonymi rodzicami.

– Masz jakieś informacje? Znaleźli go? – dopytywała.

Zaprzeczyłam ruchem głowy, a wyrzuty sumienia zaczęły mi skręcać przepełniony żołądek.

– Nadal szukają – odparłam, a oni zasmucili się jeszcze bardziej, choć chwilę wcześniej nie wiedziałam, że to w ogóle możliwe. – Co z Julią?

– Położyła się, jak tylko wróciliśmy, źle się poczuła – wytłumaczył tato, przytulając do siebie zapłakaną mamę.

– Rozumiem, ja też już się położę.

– Dobrze. Dobranoc, córuś.

– Dobranoc – wyszeptałam.

Karol dołączył do mnie, gdy już powoli zasypiałam. Po cichu zamknął za sobą drzwi i wszedł pod kołdrę. Musiał być przekonany, że śpię.

– Wiadomo już? – zapytałam zachrypniętym głosem.

– Nie, wyniki będą najprawdopodobniej jutro – odparł cicho. – Przepraszam, że cię obudziłem.

– Nie spałam – wyszeptałam, wtulając się w niego.

– Twoja kuzynka raczej nie jest moją fanką – zażartował, przyciągając mnie bliżej.

– Moją też nie – wymamrotałam, walcząc z opadającymi powiekami. – Nie przejmuj się nią, szkoda twojego czasu.

Nie wiem, czy coś odpowiedział. Może zasnęłam, zanim to zrobił, a może mój mózg nie zdołał zapamiętać jego słów. Tak czy inaczej, sen wcale nie okazał się wybawieniem. Przeżywałam katusze, raz po raz oglądając, jak wilkołaki zabijają mojego brata.

II

Obudziłam się po dziewiątej, gdy Karol jeszcze spał. Był to niecodzienny widok, ale nie chciałam go budzić, przecież też musiał być zmęczony ostatnimi wydarzeniami. Chciałam, żeby choć trochę odespał.

Po cichu wstałam i wyszłam z pokoju, po czym ostrożnie zamknęłam zazwyczaj skrzypiące drzwi. Odetchnęłam z ulgą, gdy tym razem nie wydały z siebie żadnego dźwięku.

W salonie przy stole siedziała Julia. Twarz miała bladą i wbijała nieobecne spojrzenie w leżące przed nią kanapki.

– Dzień dobry – powiedziałam, na co podskoczyła spanikowana. – Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć.

– Nic się nie stało – odparła z dłonią opartą na brzuchu. – Od czasu zniknięcia Krzyśka przeraża mnie własny cień – dodała i uśmiechnęła się smutno.

– Masz ochotę na herbatę? – zapytałam. Bałam się, że jak jeszcze chwilę na nią popatrzę, to opowiem jej o martwym wilku.

– Jeżeli też będziesz piła – mruknęła obojętnie.

Siedziałyśmy w ciszy, przeżuwając śniadanie. Z utęsknieniem oczekiwałam przybycia Piotrka, bo było bardzo niezręcznie. Karol spał, a rodzice poszli na cmentarz, więc nikt inny nie mógł mnie uratować.

– Jak idą poszukiwania? – zapytała w końcu, a ja zaczęłam żałować, że nie wstałam od stołu chwilę wcześniej.

– Zaangażowałam wszystkich dostępnych zmiennych, na razie nie wpadli na żaden trop. – Nie było to kłamstwem. Czekałam na wyniki badań DNA, ale jednocześnie aktywnie poszukiwałam swojego brata.

– Czy to były wilkołaki?

– Najprawdopodobniej.

Kobieta pociągnęła nosem, a w jej oczach wezbrały łzy. Byłam gotowa obudzić Karola, byleby nie musieć kontynuować tej rozmowy.

– Teraz rozumiem twoją złość i tych ochroniarzy – przyznała po chwili, co lekko mnie zdziwiło. – Już nie będę się z tobą sprzeczała w tych sprawach. Będę posłuszna, żeby naszym dzieciom nic się nie stało.

Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek usłyszę, jak z jej ust pada słowo „posłuszna”.

– Tak właściwie to chciałam o tym z tobą porozmawiać. Niedługo powinien do nas dołączyć szef mojej ochrony.

Jak na zawołanie usłyszałam otwierającą się furtkę do ogrodu. W tym samym momencie Karol wyszedł z pokoju, czemu towarzyszyło przeciągłe skrzypnięcie drzwi.

– Dzień dobry – przywitał się przed wejściem do łazienki.

Piotrek wszedł do salonu sekundy później.

– Dzień dobry – powiedział niczym echo po wcześniejszym przywitaniu Watahy. – Jak się panie czują?

– Bywało lepiej – skwitowała Julia, a jej odpowiedź spotkała się z subtelnym przytaknięciem i niezręczną ciszą.

Ja tymczasem wstałam, żeby zrobić mężczyznom kawę i śniadanie. Zatraciłam się w mieszaninie własnych myśli i wątpliwości, kompletnie ignorując rozmowę prowadzoną półsłówkami przy stole. Gdzieś między kolejnymi sesjami obwiniania samej siebie a złorzeczeniem na wilkołaki i obietnicą zemsty dotarło do mnie głośne odchrząknięcie. Spojrzałam na King Konga z brwiami uniesionymi w niemym pytaniu.

– Dlaczego chciałaś, żebym przyjechał na śniadanie? – zapytał.

– Musimy ustalić plan ochrony Julii i jej nienarodzonych dzieci oraz przydzielić jej dyskretnych ochroniarzy. Nie chcę, żeby ktokolwiek się dowiedział o ciąży. Z Rasy czy z ludzi. Zdrajców nie brakuje, nawet wśród bliskich osób, o czym dobitnie przypomniała nam Ewa.

Spojrzałam na Julię, która nie oponowała, jedynie skinęła głową, mrugając intensywnie, co chyba miało odgonić zbierające się w jej oczach łzy.

Tak mi przykro… Nie! Stop! Ogarnij się, Łucja. Twój brat żyje. Znajdziesz go.

– Planujesz poinformować Książęce Alfy o bliźniętach? – zapytał Karol znad swojej filiżanki.

– Na razie nie. – Spojrzałam w jego zatroskane oczy i uśmiechnęłam się lekko, na co on pokiwał ze zrozumieniem głową. – Wiemy już, kto cię zastąpi na stanowisku Książęcej Alfy?

– Będziemy wiedzieć wieczorem. Popołudniu mają odbyć się wybory.

– Poinformuj mnie, proszę, niezwłocznie.

– Oczywiście, Wilczyco. – Niespiesznie odłożył filiżankę. – Wracając do kwestii ochrony, proponuję umieszczenie tutaj czterech zmiennych, którzy nie mają dużej rodziny, żeby nie mogli nikomu rozpowiedzieć o ciąży. Jakieś propozycje, Piotrek?

– Sporządzę listę kandydatów i wam przekażę, żebyście zdecydowali – zaproponował, wstając od stołu. – A teraz idę na obchód.

Miałam sekundy na podjęcie decyzji, czy zadać pytanie, które spędzało mi sen z powiek. Niepokój wygrał.

– Czy ktoś wczoraj zgłosił ci jakieś podejrzane aktywności bądź osoby podczas pogrzebu? – zapytałam, nim zniknął na schodach.

Mężczyzna przystanął i odwrócił się w naszą stronę, zanim jednak odpowiedział, zerknął na Karola.

– Nie, a powinien?

– Po prostu pytam – warknęłam, zirytowana tym zaniepokojonym kontaktem wzrokowym z moim partnerem. Nie jestem wariatką! Każdy na moim miejscu byłby przewrażliwiony i szukał wzrokiem Lloyda, każdy. – Też pójdę się przejść. Potowarzyszysz mi? – zwróciłam się do Karola, a on przytaknął. – Julia, poradzisz sobie?

– Tak, idźcie. Zaczekam na rodziców. – Zbyła nas machnięciem ręki, ale wyraźnie słyszałam, jak pociąga nosem, próbując hamować płacz.

Nie mogłam zostać i jej pocieszyć, bo jeszcze opowiedziałabym o zwłokach białego wilka, które widziałam za każdym razem, gdy zamykałam oczy. To zwierzenie w niczym by nie pomogło.

Szliśmy w ciszy po zmarzniętych ścieżkach wśród pól otaczających wieś. Wtulałam się w ramię Karola, który spokojnie czekał, aż sama zacznę rozmowę. Pasący się przy drzewach rudel saren podniósł na chwilę głowy, żeby się nam przyjrzeć. Zwierzęta musiały uznać, że nie jesteśmy zagrożeniem, bo spokojnie wróciły do poszukiwania pokarmu. O ironio, nie tak dawno sama zabiłam jedną z nich.

– Przepraszam – wyszeptałam, a mężczyzna spojrzał na mnie spod zmarszczonych brwi. – Próbowałeś mi tłumaczyć, jak działają wilkołaki, a ja robiłam wszystko, żeby nie mieć wyrzutów sumienia i postępować zgodnie ze swoim kompasem moralnym.

– Nie przepraszaj mnie za coś takiego – powiedział, uparcie krocząc przed siebie.

Gdy moja ręka się wysunęła, a ja stanęłam jak wryta, Karol też się zatrzymał, żeby na mnie spojrzeć.

– To ja jestem odpowiedzialna za śmierć tych ludzi, możliwe, że wśród nich jest mój brat. Bo jak inaczej wytłumaczyć białego wilka? – oponowałam. Potarłam zmarzniętą twarz ciepłą dłonią, przez co przebiegł mnie dreszcz.

– To nie ty ich zabiłaś – powiedział z uporem, stanąwszy milimetry przede mną.

– Ale to ja sprowokowałam zabójców.

Zaśmiał się gorzko.

– Czym? Tym, kim się urodziłaś? Proszę cię, Łucjo, nie rozśmieszaj mnie.

Jego słowa wcale nie zabolały, tak naprawdę to właśnie to chciałam usłyszeć. Gorące zapewnienie, że nic, co się stało, nie jest moją winą. Nawet jeżeli nie było to prawdą. Same te słowa padające z ust ukochanego sprawiły, że poczułam się mniej winna.

Moje myśli pewnie nadal dryfowałyby w kierunku pokracznej karykatury akceptacji, gdyby nie zadzwonił telefon Karola. Gdy wyjął urządzenie z kieszeni i przeczytał imię dzwoniącego, spojrzał na mnie, a ja się domyśliłam, kto to.

– Słucham – powiedział spokojnie do urządzenia.

Nie chciałam wiedzieć, co mówi Norbert, a jednocześnie chciałam. Dlatego nic nie zrobiłam, nie podjęłam decyzji. Ktoś jednak pragnął, żebym dokładnie słyszała każde słowo, bo przez ten cholerny wilczy słuch miałam wrażenie, że Skalski mówi prosto do mojego ucha.

– Przyszły wyniki badań DNA. Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent biały wilk to Krzysztof Rubik, brat Łucji. Bardzo mi przykro.

Karol patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami. Jego usta się poruszały, ale do moich uszu nie docierały żadne dźwięki. Zamiast tego stałam otępiona nagłą ciszą, a po policzkach spływały mi łzy. Ktoś zamknął mnie w szczelnym uścisku, może nawet szeptał coś do zmarzniętego ucha. Ja jednak byłam całkowicie skupiona na swoich emocjach. Ból i żal powoli przemieniały się we wściekłość, której musiałam dać jakieś ujście.

– Chodźmy pobiegać – zdołałam wydusić ze ściśniętego gardła.

Nie czekając na odpowiedź, rzuciłam się pędem w najbliższą gęstwinę, która zimą była wyjątkowo przezierna. Zdjęłam ubrania i przemieniłam się w wilczycę.

Jako zwierzę byłam rozjuszona, pamiętałam, że mój brat nie żyje, ale emocje z tym związane były wyraźną linią, na której mogłam się skupić, z którą mogłam sobie poradzić. Wilk we mnie znalazł sposób na odreagowanie i pierwszy raz nie zamierzałam mu w tym przeszkadzać. Zobaczyłam czarnego basiora pędzącego obok i poczułam się bezpieczna. Niczego więcej nie potrzebowałam, żeby wyłączyć myślenie i dać się porwać instynktom.

Do domu wróciliśmy wieczorem. Choć nie pamiętałam, co dokładnie robiłam jako wilk, do pogodzenia się z tym wystarczył mi fakt, że Karol był przy mnie. Odsunęłam od siebie myśl, że minął cały dzień, a ja nie jestem głodna, co przy wilczym metabolizmie jest niemożliwe bez posiłku. Zadręczanie się kolejnym zabitym i zjedzonym zwierzęciem w niczym by mi nie pomogło.

Od wejścia na ganek wiedziałam, że rodzice i Julia są razem w salonie. Słyszałam ich głosy i miarowe bicie serc, które zdążyłam nauczyć się rozpoznawać. Kiedy zaczęłam wchodzić po schodach, unikając spoglądania na pokój dziadka, moje nogi stały się niczym z ołowiu. Nie miałam siły ich podnosić. Całe ciało chciało stąd uciec, żeby tylko nie musieć przekazywać rodzinie tej strasznej wiadomości. Stojący za mną Karol trącił lekko moje plecy, co wyrwało mnie z transu i ostatecznie wspięłam się na piętro.

– O, wróciliście. – Tato zauważył nas jako pierwszy. – Gdzieście się podziewali? Ominął was obiad.

– Musiałam się przejść, a Karol postanowił mi towarzyszyć.

– Jesteście głodni? Odgrzać wam obiad? Było spaghetti bolognese. – Mama zaczęła wstawać, żeby zająć się daniem.

– Nie, nie jesteśmy głodni, usiądź, proszę – wymamrotałam, łapiąc ją za wyciągnięte ręce.

Rodzicielka przyjrzała mi się dokładnie z widocznym niepokojem, ale zajęła swoje miejsce, a my usiedliśmy na kanapie naprzeciwko nich.

– Co się stało, córciu? Przerażasz nas. – Głos taty zadrżał pod koniec, jakby on już się domyślił, o czym chcę z nimi rozmawiać. – Znaleźliście Krzysia?

Spojrzałam w jego zaszklone oczy i poczułam, że w moich również zbierają się łzy. Postanowiłam powiedzieć wszystko jak najszybciej i jak najprościej.

– Wasze włosy, o które prosiłam, były mi potrzebne do dwóch rzeczy. Żeby ułatwić zmiennym poszukiwanie Krzyśka i żeby przeprowadzić badania DNA – zaczęłam spokojnie, choć serce chciało mi wyskoczyć z klatki piersiowej.

– Badania DNA? – Mama wpatrywała się we mnie uparcie, a jej dłoń spoczywała na stole, przykryta przez większą męża.

– We wtorek miała miejsce Wilcza Pełnia, podczas której zajmowałam się błogosławieniem wilczych partnerstw w Puszczy Białowieskiej. Była tam masa zmiennych, toteż nie baliśmy się ewentualnego ataku. Taką liczbą spokojnie byśmy się obronili. – Unikałam patrzenia na kogokolwiek z nich. Pod stołem Karol ściskał moją dłoń, dodając otuchy. – Wilkołaki postanowiły jednak wykorzystać sytuację i podrzuciły w okolicy ciała. – Ktoś sapnął, kątem oka widziałam, jak Julia łapie się za brzuch. – Dwóch zabitych jeńców, którzy zostali przez nich pojmani podczas jednej z walk, i…

Nie powiem tego, nie jestem w stanie tego powiedzieć. Spanikowana spojrzałam na Karola.

– I świeże zwłoki białego wilka, do którego przyczepiono kartkę. Zabójca twierdził, że to ciało Krzysztofa – dokończył za mnie mężczyzna.

Usłyszałam, jak trzy serca zatrzymują się na chwilę, po czym zaczynają bić szybciej nawet niż te malutkie, dziecięce.

– To niemożliwe, Krzyś nie zmieniał się w wilka! Słyszysz, Jacek?! Powiedz im, że to niemożliwe! – krzyczała mama, ciągnąc tatę za rękaw.

Julia zagryzała pięść, a po jej twarzy płynęły strugi łez.

– Dzisiaj przyszły wyniki, które potwierdziły, że było to ciało Krzysztofa.

Z piersi mamy wyrwał się krzyk, tato osunął się na krześle, a moja bratowa zaczęła dusić się płaczem.

– Przepraszam – wyszeptałam. Każde z nich przeżywało piekło na ziemi, a ja poczułam dziwną potrzebę kontynuowania. – Wiem, że zgodnie z waszą wiedzą jest to niemożliwe, ale dotarliśmy do źródeł, które mówią, że dawniej żyło kilka Omeg jednocześnie, więc przemiana Krzysztofa była możliwa. Ja… – Chyba mnie nie słyszeli, tonąc w rozpaczy. – Przepraszam, to moja wina.

Wstałam pospiesznie i jak ostatni tchórz uciekłam do zajmowanego przez siebie pokoju.

W sobotę nie mogłam dłużej uciekać przed obowiązkami i choć starałam się udawać, że śpię jak najdłużej, żeby opóźnić wideo­konferencję, to w rzeczywistości niemal nie zmrużyłam oka. Ilekroć udawało mi się zasnąć, budziły mnie koszmary. Dziesiątki wariacji dotyczących tortur i mordowania Krzysztofa.

Około dziesiątej siedzieliśmy zamknięci w moim dawnym pokoju razem z Karolem i King Kongiem, czekając, aż uda nam się połączyć z Sixto i Vilmosem, który został wybrany na nową Książęcą Alfę Eurazji. Gdyby nie okoliczności, uznałabym za zabawny fakt, że stanowisko przeszło z syna na ojca.

– Dzień dobry, panowie – zaczęłam, gdy ich twarze pojawiły się na ekranie laptopa. – Moje gratulacje z powodu wczorajszej wygranej, Farkas.

– Dziękuję, Omego. – Skłonił lekko głowę. – Skąd to nagłe spotkanie? Znaleziono twojego brata?

– Można tak powiedzieć. – Nabrałam haust powietrza, a przy wydechu zadrżałam. – Wczoraj wieczorem przyszły wyniki badań DNA, znaleziony w lesie biały wilk rzeczywiście jest moim bratem.

Zareagowali jeszcze, zanim skończyłam swoją wypowiedź. Vilmos zbladł, Sixto natomiast wymamrotał coś ostro pod nosem w swoim ojczystym języku.

– Proszę, żebyście poinformowali o tym Jednomyślną Radę. Na ten moment nie będę odpowiadała na ich wiadomości, niech ze wszystkim zwracają się do was. Po pogrzebie wrócę do swoich obowiązków, ale do tego czasu proszę się ze mną kontaktować tylko w razie konieczności – powiedziałam, a mężczyźni przytaknęli. – Piotrek już rozmawiał ze zmiennymi na Maderze, żeby załatwili nam wiarygodne potwierdzenie zgonu z tamtego rejonu i dowód skremowania. – Miałam wrażenie, że mówię o kimś innym, jakbym referowała artykuł naukowy, a nie omawiała plan działania po śmierci własnego brata. Młodszego braciszka. Krzysia. – Na razie będzie się z wami kontaktował Karol. Przez najbliższe dni mogę być… nieosiągalna. Czy macie jakieś pytania?

Błagam, nie.

– Nie jest to pytanie, tylko informacja – powiedział Sixto. – Może temat nie do końca na miejscu, ale udało mi się wyznaczyć Ochroniarza Omegi, dokąd powinien się udać?

– Do Białowieży. Tutaj na nic mi się nie zda. Ale niech jeszcze nie wyjeżdża, poinformuję cię, gdy będę wracała na Podlasie. Czy jest coś jeszcze, co chcecie omówić?

– Nie, Omego – odparli niemal jednocześnie.

– Przyjmij, proszę, moje kondolencje ze względu na dziadka i brata – dodał Vilmos.

– Dziękuję – wyszeptałam, przełknąwszy zbierającą mi się w gardle gulę. – Skoro nie macie żadnych pytań, to dziękuję za spotkanie. Sixto, nie rozłączaj się jeszcze przez chwilę, chciałabym z tobą porozmawiać na osobności.

Czułam na sobie pytające spojrzenie Karola, ale je zignorowałam. Po chwili zostałam w pomieszczeniu zupełnie sama, wpatrując się w śniadą twarz Fuentesa.

– Chciałam porozmawiać o twoich obiekcjach wobec moich wyborów podczas ostatniego spotkania. Podejrzewałeś wtedy, że tę decyzję dyktują emocje, a nie zdrowy rozsądek.

– Jeśli cię uraziłem…

– To nie tak – przerwałam mu. – Miałeś wtedy rację. Chciałam za wszelką cenę uratować Maćka, chciałam to zrobić dla Ani i dla własnego sumienia. Nie podejrzewałam, że może się to tak skończyć. Z jakiegoś powodu nie docierało do mnie, jak poważny jest ten konflikt. Powiedziałeś wtedy, że masz nadzieję, że nie będę żałowała swojej decyzji.

– Omego, gdybym wiedział… – bronił się. Był spięty, zupełnie jakby się obawiał, że chcę go ukarać.

– Daj mi dokończyć – poprosiłam, a on zamilkł. – Miałeś rację i nie bałeś się wyrazić swojej opinii, choć nie była przychylna. Doceniam to. Chcę cię prosić, żeby to się nigdy nie zmieniło. Musisz otwarcie wyrażać swoje zdanie. Krytykować mnie, kiedy uważasz moje pomysły za idiotyczne. Obiecaj mi to.

Przyglądał mi się przez chwilę, po czym skinął głową, a jego usta rozciągnęły się w lekkim uśmiechu.

– Obiecuję, Omego. Ale jestem pewien, że Partner Omegi i druga Książęca Alfa też będą ci dobrze doradzać.

– Oczywiście, że będą. Ale Karola przed byciem zupełnie obiektywnym będzie hamować miłość do mnie, a Vilmos… – Westchnęłam. – Cóż, on również może mieć opory ze względu na moją relację z jego synem. Pozostajesz mi tylko ty, Sixto Fuentesie, i potrzebuję, żebyś zawsze odważnie wyrażał własne zdanie. Czy możesz mi to przysiąc, Książęca Alfo?

– Przysięgam na własne życie zawsze służyć ci radą i nigdy nie powstrzymywać się przed wypowiedzeniem swojego zdania na głos, Omego. – Jego oczy lśniły, gdy wypowiadał tę deklarację.

– Trzymam cię za słowo. – Uśmiechnęłam się słabo. – To wszystko, możesz wracać do swoich obowiązków.

Przytaknął i się rozłączył. Przez kilka kolejnych minut wpatrywałam się tępo w ciemny ekran.

III

Niedługo po rozmowie ze swoimi doradcami uciekłam. Wyszłam za dom, by pognać w stronę najbliższych zarośli. Bezzwłocznie zrzuciłam z siebie ubrania i przemieniłam się, nim zdążyłam przemyśleć ten pomysł po raz drugi. Moje myśli trochę ucichły.

Godziny pod postacią wilka zamieniły się w dni, podczas których nieustannie towarzyszył mi Karol. Był niecodziennie cichy, ale nie zamierzałam tego zmieniać. Sama babrałam się w ogromie żalu i wyrzutów sumienia. Czasami dołączał do nas King Kong, najprawdopodobniej sprawdzał, czy wszystko w porządku, i przekazywał informacje moim rodzicom.

Tak, zniknęłam niczym ostatni tchórz. Od wideorozmowy z Książęcymi Alfami nie wróciłam do domu. Po prostu nie potrafiłam spojrzeć rodzicom i Julii w oczy. Czy byłam świadoma tego, że moi bliscy oprócz opłakiwania syna zamartwiają się o swoją nieobecną córkę? Nie pod postacią wilka.

Większość dni zlewała mi się w bezkształtną całość, podczas której zatracałam się w oczyszczającej wściekłości mojej wilczycy. Jednocześnie ufałam, że Karol zadba, żebym nie zrobiła niczego głupiego, jak atak na człowieka. Czy wiedziałam, jaki był dzień i co jadłam? Nie. Czy mi to przeszkadzało? Nie. Jako zwierzę byłam wściekła i głodna.

Nie zauważyłam, że Karol prowadzi nas w pobliże kupki ubrań, dopóki się nie przemienił i z zaczerwienionym nosem zaczął ubierać. Przyglądałam się z niemałym rozbawieniem, jak naprędce wkłada kolejne warstwy tekstyliów.

– Chodź, Łucjo. Musimy wracać. – Skinął głową na czekające na mnie ubrania.

Wracać? Dokąd? Przecież nigdzie mi się nie spieszy.

– Twoja rodzina czeka – dodał po chwili.

Czeka na co?

Usiadłam, nie zważając na to, że białe futro zanurza się w błocie, które pojawiło się razem ze wzrostem temperatury ledwie powyżej zera. Kłapnęłam zębami na mężczyznę, żeby pokazać mu, że nie zamierzam się w nic przemieniać.

– Niemożliwe, byś zapomniała, minęło ledwie kilka dni – wy­mamrotał ze słyszalną desperacją. Przyglądał mi się z wyczekiwaniem, jednak gdy nie reagowałam, przeklął pod nosem: – Kurwa. – Przetarł zmęczoną twarz dłonią. – Łucja, kochanie, proszę cię. Pogrzeb twojego brata jest za dwa dni. Wracajmy.

Pogrzeb mojego… Przez kłębiący mi się w głowie krwawy instynkt powoli przebijała się tępa strzała żalu i zepchniętych w kąt wyrzutów sumienia. Poczułam, jak klatka kurczy mi się niekontrolowanie i zaczynam się hiperwentylować. Położyłam po sobie uszy i zniknęłam na chwilę, by wrócić zmarznięta od wiatru owiewającego moją nagą skórę. Karol doskoczył do mnie i okrył płaszczem.

– Zapomniałam – wyszeptałam między przerwami na oddech, gdy starałam się uspokoić wypływające z oczu potoki łez. – Zapomniałam, że on nie żyje.

– Wiem, najdroższa. Wiem – mówił, tuląc mnie i gładząc drżące ramię.

– Teraz boli jeszcze bardziej. Nie mówiłeś, że będzie gorzej – zawodziłam, pociągając nosem.

– Milczał przez chwilę, jakby zastanawiał się, co odpowiedzieć na ten zarzut. Taka jest cena zapomnienia. Kiedy już wrócisz do bycia człowiekiem, ból jest taki jak przed przemianą w wilka. Jako zwierzę nie możesz go przepracować, nie możesz przejść kolejnych etapów żałoby. Gdy wracasz, wydaje ci się, że jest gorzej, ale to tylko kontrast, bo jako zwierzę czułaś się normalnie – wytłumaczył, po czym pocałował moje włosy.

– Po co więc to robimy?

– Bo wydaje się to łatwiejsze. – Spojrzał na mnie z wyraźnie zatroskaną miną. Otarł ślady łez, które bogato zdobiły moje policzki. – Chodź, musisz się wykąpać. Wylądowałaś w błocie.

Wciągnęłam na brudne ciało spodnie, sweter, buty i płaszcz, po czym ruszyliśmy w stronę drogi, na której czekał samochód Piotrka.

Zamknęłam się w łazience na parterze, żeby jak najdłużej odwlekać spotkanie z własną rodziną. Nie miałam śmiałości, by spojrzeć rodzicom w oczy, zobaczyć zapłakaną twarz Juli. Bałam się, że mnie to sparaliżuje, zamknie w szponach żałoby, z którą nie chciałam się pogodzić. Mój brat nie miał nawet trzydziestu lat. Był szczęśliwym, młodym mężczyzną, który niedługo miał powitać na świecie swoje dzieci. A życie zakończył, nim je na dobre rozpoczął.

Przełknęłam narastające w gardle poczucie winy i sztywno ruszyłam po schodach, ponownie unikając spojrzenia na drzwi do pustego pokoju dziadka.

– Łucja? – Mama niemal wyskoczyła na korytarz, szukając mnie przerażonym wzrokiem. Gdy tylko nasze oczy się spotkały, rozpłakała się i otworzyła ramiona, by po chwili zamknąć mnie w szczelnym uścisku. – Dobrze, że jesteś.

Żadnych krzyków, wyrzutów czy oskarżeń. Nie wściekała się, nie mówiła, że zabiłam jej syna. Odetchnęłam z ulgą, a powietrze zadrżało, przechodząc przez gardło. Ja też płakałam. Poczułam zamykające się na nas ciepłe ramiona taty, który głośno pociągał nosem.

– Chodźcie, dziewczyny, czas pożegnać naszego Krzysia – wyszeptał i w czwórkę ruszyliśmy do wyjścia.

Jak zdołali mi przekazać Karol i Piotr chwilę po przemianie, zmiennokształtnym udało się uzyskać portugalski akt zgonu mojego brata. Oficjalną przyczyną śmierci było uderzenie w tył głowy i pęknięcie nasady czaszki z jednoczesnym uszkodzeniem mózgowia. Skoro wszyscy wiedzieli, że Krzysztof i Julia zostali napadnięci, musieliśmy kontynuować tę historię.

Nie byłam zaskoczona, kiedy samochód zatrzymał się pod jedną z pobliskich ferm, przecież doskonale wiedziałam, że właśnie w takich miejscach kremuje się zmiennokształtnych. Nawet moi rodzice zachowali spokój, gdy Karol prowadził nas między kurnikami – zapewne była to zasługa tego, że Piotrek przedstawił i wytłumaczył im całą procedurę. Tylko Julia szła blada jak ściana. Zalecaliśmy jej, żeby ze względu na swój stan została w domu, jednak ona chciała pożegnać męża i nikt nie miał serca, by jej zabronić. Jedynym warunkiem były luźne ubrania, które zakrywały krągły brzuszek.

W ukrytym pomieszczeniu krematorium na stalowych noszach leżało ciało wielkiego, białego wilka. Z niepokojem spojrzałam na jego brzuch, nie mogąc wymazać z pamięci widoku gorących trzewi wylewających się na zamarzniętą ściółkę puszczy. Gdybym dotarła do niego minuty wcześniej, mógłby przeżyć…, pomyślałam. Ktoś jednak pozszywał wszystkie rany, i to tak, że trudno było namierzyć szwy w grubym futrze. Domyto nawet wszelkie ślady krwi. Niech Luna go błogosławi, ktokolwiek to zrobił.

Rodzice podbiegli do ciała mego brata, zanosząc się łzami. Mama zanurzyła dłoń w sierści swojego jedynego syna, a tato ją podtrzymywał, choć i pod nim ugięły się kolana. Julia natomiast stanęła w progu, a jej twarz wydawała się jeszcze bledsza. Nagle zacisnęła dłoń na moim przedramieniu z taką siłą, że syknęłam, co zaalarmowało King Konga. Gestem dłoni kazałam mu zostać na miejscu.

– Chodź ze mną – wyszeptała, a ja spełniłam jej prośbę. Stanęłyśmy przed noszami, a kobieta wolną dłoń położyła na swoim brzuchu. – Obiecuję o nie zadbać, kochany – mówiła przez łzy. – Opowiem im, jak cudownego mieli tatę. Jakim wesołym, empatycznym i kochanym człowiekiem byłeś. Jak świetnie byś ich wychował. Pamięć o tobie nie zginie.

Jej słowa sprawiły, że z moich oczu ponownie popłynęły łzy, choć myślałam, że wyczerpałam już cały ich zapas. Głowa pulsowała mi niemiłosiernie, a twarz napuchła. Rodzice stanęli po naszych bokach, po czym objęli nas czule.

– Przepraszam – wyszeptałam, gdy Karol i Piotrek podnieśli nosze, by przenieść je do pieca.

– To nie twoja wina, córuś – zapewniła mama łamiącym się głosem.

Nie moja?, zapytałam się w duchu.

– To wilkołaki go zabiły i to one powinny ponieść tego konsekwencje – dodała z siłą, o którą jej nie posądzałam.

Poniosą, poprzysięgłam. Zamknęłam oczy, gdy tylko otulone ciemnymi ścianami ciało mojego jedynego brata stanęło w płomieniach.

Na ten pogrzeb dotarło jeszcze więcej osób i był on o wiele smutniejszy. Jakkolwiek bezdusznie by to brzmiało, ze śmiercią dziadka ludzie potrafili się pogodzić, przeżył w końcu dziewięćdziesiąt lat, poznał swoje prawnuki, miał szczęśliwe życie. Natomiast śmierć tak młodej osoby poruszała tłumy, wzbudzała w ludziach ogólny sprzeciw wobec kolei losu. Na ceremonię pożegnalną przyszła cała wieś. Nawet ludzie, którzy zwykle na naszą rodzinę patrzyli nieprzychylnie, teraz przekazywali kondolencje i niezręcznie klepali moich rodziców po barkach. Widać było, że żal i smutek, który przyszli z nami podzielić, były szczere.

Z pogrzebu Krzysztofa zapamiętałam niewiele więcej. Nie widziałam nikogo. Niemal upadłam, kiedy urnę z jego prochami stawiano na pomniku dziadka. Stałam jakby nieobecna, gdy ludzie składali swoje wyrazy współczucia czy żalu. Karol nie odstępował mnie na krok, a Piotrek obserwował tłum z niewielkiej odległości. Byłam im wdzięczna za ogrom okazanego mi wsparcia, choć w tamtym momencie nie miałam głowy, żeby im o tym powiedzieć. Odniosłam jednak wrażenie, że rozumieją to bez słów.

– Łucja.

Znajomy głos wyrwał mnie z marazmu. Zamrugałam, wyostrzając obraz, i zobaczyłam stojącą przede mną Sylwię.

– Bardzo mi przykro – wyszeptała, ściskając moje ramiona. – Jeżeli mnie potrzebujesz, jestem tu dla ciebie.

– Wiem. Dziękuję. – Tylko tyle zdołałam wydusić przez zaciśnięte gardło.

Kobieta mocno mnie przytuliła w geście wsparcia i odeszła w kierunku zaparkowanego nieopodal cmentarza samochodu. Mimo zaproszenia nie pojawiła się na stypie.

Postanowiłam zostać w rodzinnym domu jeszcze przez jakiś czas. Pozwoliło mi to osadzić żałobę w fundamentach, pozwolić jej wybrzmieć i zacząć ją przeżywać. Czułam potrzebę, żeby porozmawiać o tym z Antonim. Omówić z nim to, co działo się w mojej głowie. Ale terapia musiała poczekać, nadal nie byłam gotowa na zostawienie rodziców samych, choć Julia postanowiła wprowadzić się do nich na okres ciąży.

Czas spędzony na wspólnym opłakiwaniu dziadka i Krzysztofa sprawił, że ponownie zbliżyliśmy się do siebie jako rodzina, a ja wyciszyłam wszystkie pretensje i żal, które w sobie pielęgnowałam w stosunku do rodziców. Piotrek i Karol zostali ze mną, nie marudzili ani nie namawiali do powrotu, dopóki nie nadeszła kolejna sobota, siedemnasty lutego.

Mimo ledwie kilku stopni na zewnątrz piłam gorącą herbatę na huśtawce w ogrodzie w towarzystwie babci, która przez ostatnie tygodnie zdawała się postarzeć o dekadę. Zresztą z moimi włosami było podobnie. Nawet się zastanawiałam nad zafarbowaniem ich, ale po przemianie wróciłyby do swojego naturalnego stanu, więc szkoda było zachodu.

– Łucja, szukałem cię! – zawołał Karol, gdy tylko przeszedł przez furtkę. – Dzień dobry. – Skłonił się babci, która odwzajemniła gest.

– Coś się stało? – zapytałam, a moje ciało w ułamku sekundy przeszło w stan gotowości. Żołądek się zacisnął, a częstotliwość oddechów zwiększyła.

– Nie, po prostu chciałbym się z tobą przejść – odparł spokojnym tonem.

Spojrzałam na trzymany w ręku termos z herbatą i na pomarszczoną twarz babci, która pokiwała zachęcająco.

– Chodźmy więc. – Wstałam, zabierając ze sobą rozgrzewa­jący napój.

Gdy oddaliliśmy się kilkadziesiąt metrów od domu, Karol zatrzymał się nagle i spojrzał na mnie z napięciem wypisanym na twarzy.

– Wybacz, nie chcę cię pospieszać. – Przetarł zmęczoną twarz dłonią.

– O co chodzi?

– Alfy zaczynają wchodzić Książęcym Alfom na głowę. Na twojej skrzynce mailowej są setki nieodczytanych wiadomości, a ja zablokowałem większość zmiennych, bo nie dawali mi spokoju. Wilkołaki się coraz bardziej panoszą, pozwalają sobie na częstsze ataki. Straciliśmy kolejnych dwunastu ludzi. – Zrobił krótką przerwę na oddech. – Nie chcę cię poganiać, najdroższa, rozumiem, jeżeli chcesz jeszcze zostać z rodziną, ale muszę cię o tym poinformować.

– Nie przepraszaj. – Pogłaskałam go po spiętym policzku. Dałam sobie chwilę, żeby docenić jego zaangażowanie i troskę. W gruncie rzeczy życie toczyło się dalej. Wilkołaki przecież nie zamierzały zaczekać, aż przeżyję swoją żałobę. – Pakujemy się i wyjeżdżamy.

Zastygł w bezruchu, przyglądając mi się czujnie. Musiałam przyznać, że sama siebie zaskoczyłam tym stwierdzeniem. Zrozumiałam, że jakaś część mnie chciała uciec do obowiązków, odwrócić swoją uwagę od emocji, odciąć je choćby na kilka godzin w ciągu dnia. Jednocześnie byłam gotowa na powrót, potrzebowałam jedynie bodźca, który mi to uświadomi. I choć nadal w losowych momentach moje oczy zachodziły łzami i walczyłam o oddech, to musiałam wrócić do swojego życia. Uciec jak ostatni tchórz – znów.