Wacław Kostek-Biernacki. Człowiek do zadań specjalnych - Krzysztof Drozdowski - ebook
NOWOŚĆ

Wacław Kostek-Biernacki. Człowiek do zadań specjalnych ebook

Drozdowski Krzysztof

0,0

Opis

Wacław Kostek-Biernacki był postacią, która wymyka się prostym ocenom. Rewolucjonista PPS i bojowiec Organizacji Bojowej, uczestnik zamachów i akcji zbrojnych przeciwko caratowi. Legionowy oficer wierny Piłsudskiemu, wojewoda, który rządził twardą ręką. Autor ekspresjonistycznych utworów o śmierci i wojnie. Człowiek, który całe życie wykonywał „zadania specjalne” – niezależnie od tego, czy wymagały odwagi, bezwzględności, czy moralnego kompromisu.

Krzysztof Drozdowski kreśli fascynujący portret bohatera, dla jednych patrioty i wizjonera, dla innych bezlitosnego egzekutora sanacyjnych rozkazów. Opowieść prowadzi przez rewolucję 1905 roku, fronty I wojny światowej, głośne polityczne akcje II RP, Berezę Kartuską, aż po więzienia PRL, gdzie dawny „człowiek Marszałka” cały czas pozostaje mu wierny.

To biografia bez rozgrzeszenia i bez uproszczeń. Historia człowieka, który wykonywał „zadania specjalne” w czasach, gdy granica między heroizmem a okrucieństwem bywała wyjątkowo cienka. Lektura dla tych, którzy szukają prawdziwej historii, tej której nie da się zamknąć w prostych, czarno-białych schematach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 205

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



I obok naturalnego wstrętu do śmierci, uczuwam jasną radość, że odchodzę i że nigdy już nie będzie mnie dręczyć nieznośny widok cierpień żyjących istot

– Wacław Kostek-Biernacki, „Diabeł zwycięzca”.

 

Jestem Polakiem, wiernym synem Ojczyzny. Myśl o Polsce wielkiej i silnej, wolnej i niepodległej, była i jest treścią mego istnienia.

– Ignacy Józef Paderewski.

 

Nad uczniem jest nauczyciel

Nad nauczycielem – dyrektor

Nad dyrektorem – minister

Nad ministrem – premier

Nad premierem – prezydent

Nad prezydentem – marszałek Piłsudski

Nad marszałkiem Piłsudskim – Bóg

Nad Bugiem – Brześć

A nad Brześciem – Kostek-Biernacki

– M. Kurkiewicz, M. Plutecka, Zadęli w surmy i pojechali na wakacje, „Nowe Państwo”, nr 1/2007.

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa

Wstęp

Rozdział 1. Ostatnie chwile

Rozdział 2. Droga bojownika

Przypisy

Strona redakcyjna

Punkty orientacyjne

Spis treści

Wstęp

Historia Wacława Kostka-Biernackiego to nie tylko biografia jednostki. To opowieść o Polsce w najtrudniejszych i najbardziej burzliwych dekadach XX wieku. Losy tego człowieka ukazują, jak w realiach zaborów, wojen, walki o niepodległość i o utrzymanie państwa osobiste wybory splatały się nierozerwalnie z decyzjami o doniosłym znaczeniu politycznym. Kostek-Biernacki był nie tylko świadkiem, ale często bezpośrednim uczestnikiem wydarzeń, które kształtowały bieg polskiej historii. Jego życie to splot odwagi i brutalności, lojalności i fanatyzmu, ideowego poświęcenia i urzędniczego cynizmu.

Zaczynał jako nastoletni rewolucjonista, kurier i bojowiec PPS, narażając życie w walce z carskim absolutyzmem. Brał udział w akcjach zbrojnych i zamachach, które dziś przez jednych postrzegane są jako heroiczne akty niepodległościowego oporu, a przez innych jako terroryzm polityczny. Aresztowany, więziony, uciekający przez kanały, przesłuchiwany, zesłany, wreszcie dezerterujący z Legii Cudzoziemskiej był człowiekiem niepokornym i bezkompromisowym, który z młodzieńczym zapałem oddał się idei walki o wolną Polskę.

Wacław Kostek-Biernacki związał swe losy z Józefem Piłsudskim na długo przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości. Jako uczestnik Organizacji Bojowej PPS, później oficer Legionów i działacz Związku Strzeleckiego, znajdował się zawsze blisko centrum decyzyjnego obozu niepodległościowego. Nie pełnił funkcji pierwszoplanowych, lecz był niezastąpiony tam, gdzie potrzebowano ludzi od zadań specjalnych – lojalnych, sprawnych, niecofających się przed użyciem siły i przemocy. Właśnie taka reputacja, budowana przez lata zadecydowała, że stał się jednym z najbardziej zaufanych ludzi Marszałka.

W odrodzonej Polsce piastował wysokie funkcje administracyjne: wojewody nowogródzkiego, a następnie wojewody poleskiego, w regionach trudnych, zaniedbanych, pogranicznych. Zarządzając twardą ręką, wprowadzał porządek, nierzadko jednak stosując metody, które dziś nazwalibyśmy kontrowersyjnymi, jeśli nie brutalnymi. Biernacki uosabiał pewien typ urzędnika II Rzeczypospolitej – oddanego sanacji, niezważającego na liberalne formy, przekonanego, że Polska wymaga dyscypliny, siły i centralizacji władzy.

Zyskał przydomek „Kostek-wieszatiel” nie tylko z powodu legend związanych z jego służbą w legionowej żandarmerii wojskowej, ale też ze względu na postrzegany przez wielu bezwzględny styl rządzenia. W jego karierze urzędniczej pojawiają się wątki likwidacji przeciwników politycznych, śledzenia opozycji, pacyfikacji lokalnych wystąpień. W biurach jego urzędów służby bezpieczeństwa miały szerokie pole do działania. Jednocześnie prowadził intensywną działalność literacką, tworząc utwory o charakterze ekspresjonistycznym, przesiąknięte tematyką śmierci, wojny i diabelskiej obecności w ludzkim świecie.

Po śmierci Piłsudskiego jego pozycja polityczna zaczęła słabnąć. Aresztowany przez Niemców podczas okupacji, nie odegrał większej roli w czasie wojny. Natomiast po jej zakończeniu, w nowej, komunistycznej Polsce, został aresztowany przez UB, oskarżony o zbrodnie sanacyjne i skazany na długoletnie więzienie. Umierał w nędzy, zapomnieniu i chorobie, pozbawiony majątku, godności i przyjaciół.

Książka ta opowiada historię życia człowieka przez dekady pozostającego na usługach idei i państwa, który z głębokim przekonaniem realizował swoją misję, nawet jeśli wymagała ona poświęcenia, brutalności czy moralnego kompromisu. To historia idealisty, który stał się funkcjonariuszem aparatu represji; bojownika, który został urzędnikiem; literata piszącego o piekle, a sam go doświadczył za życia.

Nie jest to praca rozgrzeszająca. Nie jest też aktem oskarżenia. To próba obiektywnego spojrzenia na jedną z najbardziej niejednoznacznych postaci II Rzeczypospolitej. Opierając się na dokumentach archiwalnych, wspomnieniach, niepublikowanych relacjach i korespondencji, odtwarzam kolejne etapy życia Kostka-Biernackiego, ukazując jego myśli, decyzje i działania w kontekście wydarzeń, w których uczestniczył – od rewolucji 1905 roku, przez wojnę i niepodległość, po więzienną celę.

Dziś, w epoce, w której historia często staje się narzędziem ideologii, warto przypomnieć sobie, że rzeczywistość jest bardziej złożona niż czarno-białe schematy. Kostek-Biernacki był produktem swojego czasu, epoki gwałtownej przemiany, ideowych napięć i nieustającej walki. Jego biografia to historia człowieka, który nie bał się podejmować trudnych decyzji, ale także człowieka, który zapłacił za nie wysoką cenę.

Być może dzisiaj, z perspektywy stu lat, łatwiej jest oceniać wybory Biernackiego. Ale nie łatwiej je zrozumieć. Dlatego właśnie powstała ta książka. Jako że historia powinna być nauczycielką życia, to również i ta książka ma coś więcej do zaoferowania niż tylko przedstawienie danej historii. Jeśli spojrzymy na historię życia jej bohatera, zobaczyć możemy liczne odniesienia do współczesnych wydarzeń. Polska podzielona na dwa skrajne obozy polityczne z popierającymi je organizacjami, które w imię swojej ideologii są w stanie posunąć się niemal do ostateczności. Niemal każdego dnia jesteśmy bombardowani medialnymi obrazkami walki na ulicach, nierzadko z użyciem siły, często bez wyobraźni, a już zupełnie bez chwili refleksji zarówno nad swoim życiem, jak i podejmowanymi działaniami. Idee, wokół których budowana jest narracja, po czasie okazują się jedynie fantasmagorią, a jej wyznawcy zostają jak Himilsbach z angielskim. Brakuje obecnie spojrzenia na kraj nie ze swojej perspektywy, ale właśnie przez pryzmat dobra ogółu społeczeństwa. Trudno to oczywiście zrobić, kiedy w politycznym zacietrzewieniu drugiej stronie odmawia się praktycznie nie tylko intelektu, ale wręcz prawa do szczęśliwego i spokojnego mieszkania w swoim kraju. Stąd już tylko zostaje jeden krok do stworzenia miejsc odosobnienia dla przeciwników politycznych, ideologicznych, religijnych itd., które opisywane są w tej publikacji. Czas na opamiętanie zawsze jest krótszy, niż nam się wydaje. Warto się więc zatrzymać i z refleksją spojrzeć na całokształt naszego społeczeństwa i polityków, którzy nami rządzą. W swoim słynnym wywiadzie Józef Piłsudski aż nazbyt dosadnie powiedział, co myśli o „panach posłach”. Czytając jego słowa, można odnieść wrażenie, że stanowią dobry komentarz również dla naszych czasów. Wówczas w 1930 roku sytuacja polityczna w Polsce wyglądała niemalże identycznie jak obecnie. Tamta zakończyła się utworzeniem Miejsca Odosobnienia w Berezie Kartuskiej, a następnie po przegranej wojnie z Niemcami w 1939 dalszymi rozliczeniami na uchodźstwie, gdzie pomimo toczonej wojny często ważniejsze było rozliczenie i napiętnowanie przeciwników politycznych niż walka ze wspólnym wrogiem. Oby dziś nie zakończyło się jak wczoraj.

Napisanie książki zawsze jest niełatwym zadaniem. Przynajmniej w moim przypadku nigdy nie jest tak, że jej powstanie zawdzięczam tylko swojej pracy. Dlatego chciałbym podziękować ekipie wydawnictwa Skarpa Warszawska, która podjęła się trudu wydania tej publikacji. Dziękuję również Antoniemu Łęszczakowi, Łukaszowi Ulatowskiemu i Adamowi Ostankowi za udzielaną pomoc, zwłaszcza w trakcie prowadzenia kwerend archiwalnych. Specjalne podziękowania kieruję zwyczajowo w stronę mojej żony Karoliny, dzięki której życie rodzinne jest znacznie łatwiejsze.

Rozdział 1. Ostatnie chwile

Po spędzeniu ośmiu lat życia w więzieniu Wacław Kostek-Biernacki, 9 listopada 1955 roku, wyszedł na wolność. Choć określenie „wyszedł” jest w tym przypadku nieadekwatne do rzeczywistości. Ze względu na stan zdrowia dawny zaufany człowiek Piłsudskiego został wyniesiony na noszach. Nie wiedział wówczas, że zostało mu zaledwie kilkanaście miesięcy życia. Został zawieziony karetką do mieszkania żony Anny Biernackiej, zlokalizowanego na parterze przy ul. Mokotowskiej 50/1 w Warszawie1. Często wzywano do niego karetkę. Gdy żona była w pracy, opiekę nad chorym sprawowała zaprzyjaźniona dozorczyni2. Był bez środków do życia. Ze względu na stan zdrowia nie mógł podjąć żadnej pracy. Zresztą wielce wątpliwe jest to, by ktokolwiek zdecydował się wówczas go zatrudnić. W piśmie skierowanym do sądu, prosząc o oddanie mu dokumentów poświadczających służbę wojskową, napisał: znajduję się bez żadnego zaopatrzenia i jestem na utrzymaniu ciężko pracującej żony. Pewnym rozwiązaniem mogłoby być otrzymanie renty lub emerytury, o które bezskutecznie się starał za pośrednictwem Tadeusza Otto. Wacław Kostek-Biernacki zmarł niemalże w nędzy 26 maja 1957 roku, przeżywszy 73 lata. Ostatnie miesiące spędził na staraniach o zdobycie jakichkolwiek środków na życie oraz walce z postępującą chorobą. Pochowany został na cmentarzu w Grójcu, gdzie po piętnastu latach dołączyła do niego żona. W Grójcu mieszkał dziadek Anny Biernackiej o nazwisku Lipiński i był pochowany na tym cmentarzu. Stąd wybór tego miejsca na grób Kostka-Biernackiego. Na skromnej, kwadratowej tablicy nagrobnej widnieje napis: „Płk WP. Oficer I Brygady Legionów. Wojewoda Poleski”.

Grób płk. Wacława Kostka-Biernackiego i jego żony Anny Biernackiej na cmentarzu w Grójcu. Fot. K. Drozdowski

Rozdział 2. Droga bojownika

24 września 1884 roku w Lublinie na świat przyszedł Wacław Biernacki. Był synem Tomasza i Marii z Niwińskich, którzy mieli jeszcze dwójkę dzieci, Jana oraz Eugenię. Pomimo że rodzice wychowali go w religii chrześcijańskiej, to on sam w późniejszych latach będzie się przedstawiał jako ateista. Dzięki temu, że rodziców stać było na zapewnienie mu nauczania domowego, to mógł uniknąć pierwszego brutalnego zetknięcia się z rosyjskim systemem edukacji, będącym przejawem tzw. nocy apuchtinowskiej. W 1896 roku zdał egzaminy do gimnazjum w Lublinie, z którego w 1902 roku został wydalony. Postanowił wówczas przejść przez tzw. zieloną granicę do Krakowa. Tu działał w tzw. Lidze Narodowej, która była organizacją trójzaborową skupioną wokół stronnictwa narodowo-demokratycznego, któremu przewodniczył Roman Dmowski. Kilkakrotnie Biernacki był wysyłany poza Kraków na tereny Kongresówki z ładunkiem broni. Każda taka wyprawa niosła za sobą duże ryzyko. Szczęście sprzyjało mu jedynie do czasu. W trakcie jednego z kolejnych takich kursów został aresztowany w Piotrawinie nad Wisłą. Stąd w konwoju przewożono go do Lublina. W trakcie drogi jednak udało mu się w jakiś sposób uciec. Piechotą dotarł do Lwowa, a następnie do Brzeżan, gdzie ukończył tamtejsze gimnazjum. To pozwoliło mu na dalsze kształcenie. Po powrocie do Krakowa został przyjęty na wydział medyczny Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 1905 roku poznał Józefa Piłsudskiego. Nastąpiło to za sprawą znajomego publicysty Antoniego Jędrzejowskiego ps. „Baj”3. Piłsudski przyjął młodego Biernackiego w szeregi PPS, nadając mu pseudonim „Kostek”, który później już będzie z nim nierozerwalnie złączony. Nowy protektor nakazał mu zgłosić się do Centralnego Komitetu Robotniczego Polskiej Partii Socjalistycznej (CKR PPS) w Warszawie, a dokładniej do wydziału bojowego Montwiłła i Feliksa Kona. Praktycznie od razu Kostek-Biernacki został wyznaczony „okręgowcem” na Płock i Włocławek.

Bojowiec OB PPS strzela do policjanta. Źródło: „Robotnik” (1908)

1 maja 1905 roku znalazł się, oczywiście nieprzypadkowo, w centrum rewolucyjnych wydarzeń. Tego dnia ulice Warszawy stały się areną dramatycznej konfrontacji między tłumem robotników a carskimi siłami porządkowymi. W Alejach Jerozolimskich zebrało się około 10 tysięcy ludzi, głównie robotników z warszawskich fabryk, członków PPS i SDKPiL, studentów oraz zwykłych obywateli, którzy pragnęli wyrazić swój sprzeciw wobec polityki caratu. Był to jeden z największych wieców robotniczych w dziejach miasta. Zgromadzeni nieśli czerwone sztandary z hasłami: „Precz z caratem!”, „Niech żyje ośmiogodzinny dzień pracy!”, „Wolność – Równość – Niepodległość!”. Śpiewano pieśni rewolucyjne, w tym „Warszawiankę” i „Czerwony sztandar”. Władze carskie, obawiając się wybuchu większego buntu, wysłały do pacyfikacji manifestacji duży oddział Kozaków, wspomaganych przez piechotę. Kozacy, słynący z brutalności, zaatakowali demonstrantów szablami i nahajkami. Nie wahali się też otwierać ognia. Według relacji z prasy konspiracyjnej, w tym „Robotnika” (organ PPS), w wyniku interwencji zginęło od 16 do 30 osób, a rannych zostało kilkadziesiąt4.

Krew lała się strumieniami. Kobiety tratowane końmi, dzieci cięte szablami. Warszawa widziała swoje pole bitewne – pisał anonimowy autor w ulotce PPS wydanej kilka dni po wydarzeniach5.

Zaraz po pacyfikacji demonstracji rozpoczęto planowanie odwetu. Organizacja Bojowa PPS, kierowana przez Józefa Piłsudskiego, postanowiła przeprowadzić akcję wymierzoną bezpośrednio w kozacki oddział, który brał udział w masakrze.

Głównym organizatorem zamachu był Witold Jodko-Narkiewicz, członek OB PPS, specjalizujący się w konstruowaniu ładunków wybuchowych. W akcji udział brali też m.in. Stanisław Wojciechowski (późniejszy prezydent RP) i Stefan Okrzeja, młody robotnik i bojowiec, który kilka miesięcy później zginął w podobnym zamachu.

W dniu 8 maja 1905 roku, około godziny 17.00, przy skrzyżowaniu ul. Marszałkowskiej i Al. Jerozolimskich, bojowcy PPS zaatakowali przejeżdżający oddział Kozaków. Rzucono kilka bomb domowej produkcji. Według świadków huk eksplozji słyszano aż po Nowy Świat6. Dwie z bomb trafiły bezpośrednio w konie i ludzi. Zginęło 5 Kozaków, kilkunastu zostało rannych, niektórzy ciężko.

Uczestnicy zamachu zbiegli, zanim na miejsce przybyły posiłki. Zamach był błyskawiczny i precyzyjnie przygotowany. Podobne akcje miały miejsce też w innych miastach: Wilnie, Łodzi i Radomiu, ale ta warszawska była najbardziej spektakularna. Władze rosyjskie odpowiedziały brutalnie: rozpoczęły masowe aresztowania, przeszukania, wprowadzono godzinę policyjną. Aresztowano dziesiątki podejrzanych, w tym wielu studentów i robotników. Jednak zamach wywołał też duży oddźwięk społeczny. W dzielnicach robotniczych rozdawano ulotki z napisem: „Za krew robotnika – krew kozaków!”7. Prasa rządowa nazywała bojowców „bandytami i terrorystami”, natomiast konspiracyjna prasa lewicowa pisała o nich jako o „mścicielach narodu”. Majowe wydarzenia 1905 roku miały duże znaczenie dla dalszego przebiegu rewolucji. Umocniły pozycję PPS i OB jako realnej siły oporu wobec caratu. Były też istotnym impulsem do dalszej radykalizacji walki zbrojnej oraz budowy struktur konspiracyjnych, które w kolejnych latach odegrały ważną rolę w dążeniach niepodległościowych.

Zdjęcie więzienne Wacława Kostka-Biernackiego wraz z informacją o nim pochodzącą z carskich akt policyjnych. Źródło: „Ilustrowany Kurier Codzienny” z 22.11.1930, nr 317

Dla wielu przyszłych działaczy niepodległościowych, takich jak Piłsudski, Dmowski czy Daszyński, rok 1905 był momentem przełomowym, pokazującym, że bez walki czynnej nie uda się zerwać z jarzmem Rosji.

W trakcie kolejnego przekraczania granicy ponownie został aresztowany, tym razem w Sosnowcu. Osadzono go w więzieniu w Piotrkowie, skąd jednak 6 listopada 1905 r. został zwolniony w związku z ogłoszeniem 17 października manifestu carskiego, który miał na celu uśmierzenie w całym kraju narastających nastrojów rewolucyjnych8. Manifest zapowiadał przyznanie ludności swobód obywatelskich, amnestię, wolność wyznaniową (w tym możliwość przejścia dawnych unitów na łono Kościoła rzymskokatolickiego), prawo wyborcze dla wszystkich warstw społecznych i powołanie Dumy Państwowej jako władzy ustawodawczej.

Po zwolnieniu z więzienia Kostek-Biernacki udał się do Dąbrowy Górniczej, gdzie prowadził dalsze działania w ramach Wydziału Bojowego PPS. Z Dąbrowy następnie wyjechał do Lublina, a w maju lub czerwcu 1906 roku powrócił do Krakowa, by uczestniczyć w szkole wydziału bojowego PPS. Dość niespodziewanie podczas IX Zjazdu PPS w Wiedniu, który odbył się w dniach 19–25 listopada 1906 r. doszło do rozłamu. Dotychczasowy dynamiczny rozwój partii uwypuklił różnice ideowe i taktyczne, które istniały w jej łonie już wcześniej. Główną osią sporu była kwestia hierarchii celów politycznych. Część działaczy, z Józefem Piłsudskim na czele, uznawała, że najważniejszym zadaniem partii powinna być walka o niepodległość Polski. W ich przekonaniu socjalizm mógł się rozwijać dopiero w wolnym państwie, a warunkiem koniecznym dla realizacji jakiejkolwiek polityki społecznej było obalenie rosyjskiego panowania. Zwolennicy tego stanowiska podkreślali konieczność czynu zbrojnego i walki narodowej, co znajdowało wyraz w działaniach Organizacji Bojowej PPS, organizującej zamachy na przedstawicieli carskiej administracji i policji.

Z kolei druga frakcja, skupiona wokół takich działaczy jak Maria Koszutska, Feliks Dzierżyński czy Adolf Warski, przyjmowała odwrotną hierarchię wartości. Ich zdaniem, celem nadrzędnym była rewolucja socjalna, która miała zjednoczyć proletariat wszystkich narodowości Imperium Rosyjskiego. Uważali oni, że PPS powinna zacieśniać współpracę z rosyjskimi socjaldemokratami i dążyć do wspólnej walki klasowej, niezależnie od granic państwowych. Nurt ten krytykował działalność bojową jako awanturniczą, oderwaną od mas robotniczych i przynoszącą więcej szkody niż pożytku. W ich wizji niepodległość Polski mogła być efektem ubocznym rewolucji, ale nie była celem samym w sobie. Partia formalnie rozpadła się na dwa nurty: PPS-Frakcję Rewolucyjną (PPS-FR), związaną z Piłsudskim i koncentrującą się na walce niepodległościowej, w której znalazł się również Wacław Kostek-Biernacki, oraz PPS-Lewicę, która przekształciła się z czasem w środowisko komunistyczne. PPS-FR kontynuowała działalność zbrojną i stała się podstawą przyszłej Organizacji Wojskowej PPS oraz zapleczem politycznym dla działań Piłsudskiego w okresie I wojny światowej. PPS-Lewica natomiast uległa dalszej radykalizacji i w 1918 roku współtworzyła Komunistyczną Partię Robotniczą Polski, protoplastkę późniejszej Komunistycznej Partii Polski.

Rozłam w PPS z 1906 roku nie tylko ukształtował na dziesięciolecia dwa odrębne nurty lewicy polskiej – niepodległościowy i internacjonalistyczny – ale także symbolizował głęboki dylemat ideowy całego ruchu socjalistycznego w Europie Środkowo-Wschodniej: czy w warunkach narodowego zniewolenia socjalizm powinien stawiać na pierwszym miejscu walkę o klasowe wyzwolenie, czy też dążyć w pierwszym rzędzie do odbudowy niepodległego państwa. Odpowiedzi udzielone przez PPS w 1906 roku ukształtowały nie tylko kierunek rozwoju samej partii, ale także miały istotny wpływ na dzieje Polski w XX wieku.

Kostek-Biernacki otrzymał teraz stanowisko kierownika okręgu kielecko-będzińskiego, które sprawował do lutego 1907 roku, kiedy został skierowany do Warszawy, by objąć kierownictwo dzielnicy Powązki. Tu jednak szybko wpadł w ręce carskiej policji. Już po kilkunastu dniach został aresztowany i umieszczony w więzieniu na Daniłowiczowskiej. Tu jednak szczęście się na chwilę do niego uśmiechnęło. Wskutek pomyłki został zwolniony z więzienia. Wyjechał od razu do Lublina, gdzie został ponownie aresztowany. Osadzono go w ciężkim więzieniu carskim na Zamku, z charakterystyczną średniowieczną basztą nazywaną przez więźniów „Baśką”. Opisał ją Bogusław Pawłowski: Na jej parterze znajdowała się oddzielna cela z otworem do kanału kloacznego. Normalnie była ona pod kluczem dozorcy wieży i wstęp do niej był zabroniony. Otwierano ją tylko wtedy, gdy więźniowie zlewali wszelkie nieczystości i brudy. Na najwyższej kondygnacji wieży, w najgorszych warunkach sanitarnych trzymano więźniów politycznych. Nie mieli stąd żadnych szans ucieczki. Jedynym „wyjściem” była śmierć lub długoletnia katorga9.

I to właśnie obawa o życie doprowadziła do podjęcia decyzji o próbie ucieczki, w czym pomogli działacze OB PPS z zewnątrz. Zdecydowano się uciec w jedyny możliwy sposób, czyli przez kanał ściekowy. Po wejściu do kanału uciekinierzy, wśród których znajdował się Kostek-Biernacki, już po kilku krokach musieli poruszać się zgięci wpół, co świadczy o niezwykle trudnych warunkach tej trasy. Pierwszą niespodzianką było dojście do więziennej studni. Loch, którym szli, nie dochodził do samego dna, ale tylko do połowy jej wysokości. Aby dostać się na dno, musieli wykonać niebezpieczny skok z wysokości porównywalnej do piętra budynku.

Dalej przedzierali się przez niski, stromy korytarz, którym zsunęli się na głębokość około pięciu pięter, to znaczy mniej więcej trzy metry pod poziomem ulic. Następnie ruszyli bardzo ciasnym, cylindrycznym kanałem, który potęgował poczucie klaustrofobii i grozy. Po chwili napięcia dotarli szczęśliwie do szerszego, drewnianego kanału, który prowadził do wylotu przy ulicy Siennej. Ten kanał wpadał bezpośrednio do rzeki Bystrzycy. Cała trasa uciekinierów liczyła około 1,5 kilometra. Po jej pokonaniu i dotarciu do celu, przez charakterystyczny gest – kolisty ruch ręki nad głową – przekazali znak pozostałym więźniom, że droga jest wolna. Dzięki temu następna grupa mogła rozpocząć swoją ucieczkę.

Cała akcja wymagała ogromnej odwagi, determinacji i wytrzymałości fizycznej. Trasa była nie tylko długa, lecz także trudna i pełna zagrożeń, co czyni ucieczkę Wacława Kostka-Biernackiego wydarzeniem wyjątkowym i godnym pamięci.

Tak ucieczkę zapamiętał jeden z jej uczestników:

Ogarnęła nas nieprzenikniona ciemność i stęchłe piwniczne powietrze. Wilgotny chłód przejmuje dreszczem. Słabo oświetlając drogę idziemy kilkanaście kroków obszernym, wysokim lochem. Wchodzimy do jednego z bocznych korytarzy. Tu już idąc trzeba się zginać w pół. Dziesiątki szczurów przerażonych niespodziewanem najściem na ich odwieczne siedziby, z piskiem przebiegają nam pod nogami. Deptane przez nas rzucają się w śmiertelnym strachu na ściany, skaczą na ramiona. Wyłamane kraty jakimś groźnym głosem szczękają nam pod nogami. Przeszedłszy kilkadziesiąt kroków, dochodzimy do studni na stoku zamkowej góry. Loch dochodzi do boku studni, do dna głęboko jeszcze, blisko na piętro. Podając ręce jeden drugiemu, skaczemy na dno. Błoto z odchodów kuchni i łaźni zamkowej wyżej kostek – wygodniej skakać. Z dna studni wychodzi niski, bardzo spadzisty loch, trzeba wpełznąć doń na czworakach. Na piersiach, na plecach, jak komu było wygodnie, zsuwamy się szybko aż pod ulice miasta po oślizgłych kamieniach lochu, pośród nowej muzyki szczurów, przebiegających już teraz nawet po naszych twarzach. Licząc z góry zamkowej, spuściliśmy się teraz pod ziemię blisko 5 pięter; jesteśmy pod ulicami na 3 metry. Tu już zaczyna się cylindrowaty kanał ściekowy, jeszcze niższy i węższy od lochu. Ocierając się plecami i bokami o ściany pełzamy już prosto, brodząc w gęstym błocie ściekowem, głębokiem z początku przeszło cztery łokcia. Jak można najprędzej posuwamy się dalej. Duszno... Błoto coraz głębsze, dochodzi do piersi, wreszcie prawie sama głowa i plecy wystają ponad niemi. Coraz duszniej, coraz ciężej pełzać, gęste i głębokie błoto tamuje ruchy. Minuty zdają się godzinami... naraz z daleka widzimy światło! „Wolność!” – przebiegł szept. „Nie jeszcze. To okrągły otwór okratowany wysoko nad nami, przez który ścieki z ulic dostają się do kanału. Słońce weszło, aż tu zagląda, widzimy cienie ludzi, przechodzących nad nami, przejeżdża jakaś dorożka... Przez kratę leje się nam na głowy; przed twarzą pływa zdechły kot, którego trzeba wgnieść w błoto i przejść przez niego. (…) Przechodzimy... Ciemność zdaje się jeszcze czarniejszą... Po jakimś czasie widzimy znów światło. To drugi otwór ściekowy. Pełzamy dalej, walcząc z zawrotem głowy, widzimy jeszcze jeden – trzeci podobny otwór nad nami. Powinno być dwa tylko według wywiadu!... Przez głowę przemknęła straszna myśl: czyśmy nie zabłądzili? Cofnąć się jest niepodobieństwem... trzeba iść naprzód!

Następnych kilkanaście minut wydało nam się wiecznością. Nareszcie błoto robi się rzadsze, pod rękami czuć piasek... – rzeczka niedaleko... Murowany cylindryczny kanał kończy się, zaczyna się natomiast drewniany, czworościenny, trochę obszerniejszy. Powietrze przeczyszcza się, lżej oddychać.

Sala więzienna w Zamku Lubelskim. Źródło: Ośrodek KARTA

Naraz... robi się jaśniej. Jeszcze chwila – i widzimy „wolność”! Kawałek zielonej łąki, jasno oświetlonej promieniami słońca... Prędzej!... za chwilę skaczemy do rzeczki.

Ciepłe, suche powietrze uderza nas... z niewypowiedzianą rozkoszą oddychamy całą piersią. Tak radośnie, tak pięknie na wolnym świecie! Prostujemy członki, szybko obmywamy jeden drugiego i wychodzimy na brzeg. Czekają nas jeszcze niemałe trudności w ucieczce przed pogonią, ale przed nami już świat otwarty, życie znów uśmiecha się do nas – nie damy się!10

Następnego dnia w lokalnej „Ziemi Lubelskiej” poinformowano o tym wydarzeniu. Można było przeczytać, że:

W dniu wczorajszym w więzienia miejskiego zdołało uciec 41 więźniów, w tem 21 więźniów politycznych, 15-tu złodziei-recydywistów i 5 bandytów, którzy w ostatnich czasach dokonali szeregu napadów na dwory w Lubelskim. Ucieczki dokonano w następujących okolicznościach: W więzieniu lubelskim znajduje się baszta więzienna, nazywana przez więźniów „Baśka”. W wieży tej osadzeni są najważniejsi przestępcy, zarówno polityczni jak i kryminalni. W baszcie są celki bardzo małego rozmiaru i więźniowie siedzą w nich pojedynczo lub po dwóch. Wieża jest wysokości dwóch pięter. Na najwyższym piętrze zazwyczaj osadzają więźniów politycznych. Na parterze (...) jest oddzielna celka, w której znajduje się otwór do kanału kanalizacyjnego. (...) W ubiegłą niedzielę dwóch więźniów politycznych, a mianowicie: Bolesław Ostrowski i Władysław Chojecki, w chwili kiedy ich wypuszczono na spacer, dostali się do tej celki (...) i wyszli niedostrzeżeni przez dozorców. (...) W chwili kiedy w więzieniu dowiedziano się o ucieczce więźniów, zawiadomiono policmajstra, który wysłał silny oddział policji, wojska i kozaków, lecz więźniów nie ujęto. Kozacy rozpoczęli strzelaninę po łąkach, nie raniąc na szczęście nikogo. Więźniowie polityczni w liczbie 21 (...): Bolesław Ostrowski, Władysław Chojecki, Narcyz Majewski, Ignacy Adamczewski, Antoni Sagan, Władysław Laskowski, Marian Szumiakowski, Zenon Janiszewski, Stanisław Lao, Władysław Świrek, Marian Sobota, Jan Grabowski, Wiktor Brzeziński, Stanisław Wiernicki, Antoni Gubert, Józef Czekański, Wacław Biernacki, Józef Turasiewicz, Bolesław Niemijski, Józef Rucki i Wojciech Szczęśniak. Wpodejrzeniu o branie udziału w ucieczce aresztowano dozorcę wieży i pomocnika tegoż dozorcy. Dalsze poszukiwania uciekinierów nie przyniosły dodatnich rezultatów11.

Zbiegłego Kostka-Biernackiego próbowano szukać początkowo lokalnie, w tym w mieszkaniu jego ojca, co nie przyniosło żadnego efektu. Wkrótce akcja poszukiwawcza została rozszerzona na całe imperium. Pomimo że nie udało się go odnaleźć, to i tak został 13 sierpnia 1907 roku skazany zaocznie na zesłanie w północne obszary guberni tobolskiej, gdzie miał spędzić trzy lata.

Regulamin Organizacji Bojowej PPS (strona tytułowa). Źr. Domena publiczna

Kostek po ucieczce z więzienia skierował się do Siedlec, z których po tygodniu udał się do Warszawy, by otrzymać stanowisko kierownika okręgu siedleckiego Organizacji Bojowej PPS. Siedlecka bojówka składała się z około sześćdziesięciu bojówkarzy i znajdowała się w kryzysie. Zaradzić temu miał właśnie Kostek-Biernacki, który już wówczas pokazał, że jest człowiekiem do zadań specjalnych. Wraz z objęciem przez niego nowej funkcji w okręgu siedleckim rozpoczęła się intensywna akcja bojowa. Napadano na monopole rządowe i gminne oraz organizowano akcje terrorystyczne na przedstawicieli władzy. Odnotowuje się aż 19 takich akcji, w których udział brał osobiście. Najgłośniejszą, jednakże nieudaną i jednocześnie kończącą pasmo sukcesów była przeprowadzona 16 września 1907 roku przez 5 bojowców z Siedlec i Sokołowa, w tym kierownika okręgu, akcja napadowa na stację w Sokołowie.

W „Robotniku” znajdujemy krótką notatkę na temat akcji:

Z powodu niezrozumienia sygnału kierownika akcji stacja była opanowana zbyt wcześnie, wskutek czego kasa nie mogła być rozbitą. Dla utrudnienia pościgu zniszczono wszystkie aparaty telegraficzne12.

Po tej akcji siedlecka Organizacja Bojowa uległa niemal całkowitej likwidacji13. Ze względu na możliwość wpadki Biernacki w październiku 1907 r. opuścił Siedlce i udał się do Warszawy. Obrany kierunek również nie gwarantował ani bezpieczeństwa, ani żadnego kierowniczego stanowiska. Biernacki został włączony w skład tzw. lotnych oddziałów bojowych, którymi kierował przybyły do stolicy Tomasz Arciszewski. Najważniejszym zadaniem w tym czasie było dokonanie zemsty na dwóch prowokatorach Antonim Dyrczu i Mieczysławie Sankowskim, którzy doprowadzili do wpadki i aresztowania kilku najważniejszych działaczy OB PPS. Dowodzenie akcją likwidacyjną Arciszewski powierzył właśnie Biernackiemu. Całą akcję zrelacjonował dość barwnie Andrzej Radek:

Po wyjściu od zdrajców udał się Sidorowicz w umówione miejsce, gdzie zastał Kostka-Biernackiego, którego zawiadomił o projektach na wieczór. Umówił się następnie z Biernackim, że po drodze do cyrku wstąpi z prowokatorami do restauracji na rogu Wareckiej i placu Wareckiego.

Wieczorem, jak było umówione, zaszedł Sidorowicz po prowokatorów. Wkrótce wszyscy trzej wyszli na pl. Teatralny, wsiedli do dorożki i pojechali przez Wierzbową, pl. Saski i Mazowiecką; na rogu Wareckiej zdecydowali wstąpić do restauracji.

Wychodzących z Ratusza i odjeżdżających z Sidorowiczem zdrajców widział Kostek-Biernacki, będący w pobliżu z p. Sygietyńską. Natychmiast wsiedli do drugiej dorożki i pojechali w ślad za nimi. Widzieli, jak weszli do restauracji, więc pojechali dalej, na ulicę Chmielną. Biernacki wpadł do jednego z mieszkań po broń, po czym zmobilizował bojowców i poprowadził ich do restauracji, gdzie usiedli przy stoliku i kazali sobie podać piwa. Naprzeciw siedzieli: Dyrcz, Sankowski i Sidorowicz, który, ujrzawszy bojowców, odszedł od stolika. Dyrczowi wypadły z rąk nóż i widelec, a twarz wykrzywiła się w potwornym grymasie strachu.

– Płacić! – krzyknął Sankowski.

Wtedy bojowcy wstali i skierowali lufy rewolwerów w stronę zdrajców. Dyrcz rzucił się do ucieczki w kierunku drzwi kuchennych, ale w tej chwili padł martwy.

– Łaski! – zawołał Sankowski wśród huku wystrzałów i zwalił się na ziemię, na trupa Dyrcza, po czym bojowcy wyszli na ulicę i rozeszli się do swoich mieszkań.

Wieść o zabiciu zdrajców lotem błyskawicy rozeszła się po mieście i dotarła za mury więzienne, wywołując tam żywiołową radość. Na Pawiaku przyjęto tę wiadomość ogólnym śpiewem w celach14.

Kostek-Biernacki kolejny raz udowodnił, że jest niezawodnym bojownikiem i potrafi zachować zimną krew. Nie może więc dziwić, że wkrótce u boku Arciszewskiego wziął udział w kolejnej akcji na terenie Zagłębia Dąbrowskiego, gdzie ewakuował się, by nie wzbudzać zainteresowania swoją osobą u carskiej milicji. W okolicach Sławkowa wziął udział w napadzie na pociąg towarowy, którym podróżował płatnik Kolei Nadwiślańskiej Wostrykow, wyposażony w znaczną ilość gotówki. Biernacki zajmował się ubezpieczeniem osób mających dokonać detonacji i przeszukania pociągu. W trakcie akcji carski płatnik próbował umknąć z pociągu, taszcząc torbę z pieniędzmi, jednakże zostało mu to uniemożliwione właśnie przez Biernackiego, który wystrzelił doń z pistoletu, ciężko go raniąc. Jak później wspominał, nie był w pełni świadom, do kogo mierzył. Był to jakiś człowiek z odkrytą głową, obładowany paru dużymi torbami15. Jeden z uczestników akcji, Edmund Tarantowicz pseudonim „Albin”, w kwietniu 1908 roku został aresztowany. W trakcie przesłuchań był bity i torturowany. Załamał się i opowiedział funkcjonariuszom Ochrany jak wyglądał przebieg napadu w Sławkowie:

Wszyscy byliśmy uzbrojeni w mauzery, prócz tego w brauningi i każdy miał po 160 naboi do mauzera i po 100 do brauninga. Kiedy pociąg zatrzymał się na stacji, wszyscy byliśmy już na swoich miejscach. Uczestnicy napadu byli rozstawieni w czasie akcji w sposób następujący: „Paweł“ i „Kostek“ stali z zewnętrznej strony pociągu, aby przeciwdziałać ucieczce jadących; „Justyn“ i „Łukasz“ byli wyznaczeni do opanowania parowozu i do odczepienia go podczas akcji od reszty pociągu; „Ludwik“ i „Alojzy“ mieli za zadanie opanowanie stacji i zepsucie telefonicznych i telegraficznych połączeń; „Stefan“ i „Ksawery“ mieli poleconą ochronę akcji od strony peronu stacyjnego; mnie – „Albinowi“, za moją zgodą, poruczono rzucenie bomby pod wagon, w którym mieściła się ochrona wojskowa płatnika, a następnie, razem z „Marcinem“ wdarcie się do wagonu i zawładnięcie skarbowymi pieniędzmi, przywiezionymi przez płatnika na wypłatę poborów kolejowcom. „Wałek“ stanowił rezerwę. I rzeczywiście, napad wykonano zgodnie z planem. Kiedy pociąg się zatrzymał, nie rzucałem od razu bomby – czekałem. Ponieważ sam robiłem wywiad, wiedziałem, że żołnierze muszą opuścić wagon w czasie wypłacania poborówprzez płatnika. Dlatego też czekałem zanim żołnierze, jak zwykle, wyjdą na peron. Podszedłem do wagonu konduktorskiego, sąsiadującego z wagonem ochrony wojskowej i usiadłem na stopniu, trzymając bombę pod pachą. Bomba była taśmowa, sześciofuntowa, trzysekundowa (prócz tego mieliśmy na wszelki wypadek pięć jednofuntowych dynamitowych petard). Kiedy z wagonu wyszło już pięciu żołnierzy (bez broni) szybko wyrwałem taśmę z bomby i rzuciłem ją pod tylny róg wagonu ochrony; bomba upadła o jakieś pięć kroków ode mnie, odwróciłem się i zobaczyłem, że wydobywają się z niej maleńkie iskry i rozlega się ciche syczenie (przy spalaniu się lontu). Zacząłem uciekać. Nie zdążyłem przebiec nawet 15 kroków, jak bomba z ogłuszającym hukiem wybuchła, a mnie rzuciło o ziemię; natychmiast zerwałem się, złapałem brauning i skoczyłem do wagonu. Wagon był spowity czarną chmurą dymu. Kiedy podchodziłem do wagonu, pięciu żołnierzy, którzy poprzednio stali na peronie, byli obecnie o jakieś dwieście kroków; po wybuchu bomby uciekli bez opamiętania; z pozostałym szóstym żołnierzem zderzyłem się na stopniach wagonu: – ja chciałem dostać się do wagonu, on zaś z niego wybiegał; w kłębach dymu nie spostrzegłem, że jest bez broni i wystrzeliłem, ale kula szczęśliwie przeszła mu tylko po skórze, żołnierz wyskoczył z wagonu i pobiegł za swymi współtowarzyszami. Chciałem wejść do wnętrza wagonu, do płatnika. Nagle z przeciwnej strony toru posypały się strzały. To stojący tam „Kostek“ i „Paweł“ rozpoczęli ostrzeliwanie wagonu. Pomimo to chciałem wejść; raptem poczułem, że mnie coś trzepnęło po głowie. Zdążyłem złapać za poręcz wagonu i półprzytomnie dostałem się downętrza. Po twarzy ciekło mi coś ciepłego – krew. Rzuciłem się do płatnika po pieniądze, ale nie było go w wagonie. Za mną wskoczył „Marcin” i razem wyrzuciliśmy z wagonu woreczki z pieniędzmi. Zeszedłszy, zbliżyłem się do płatnika, który leżał na ziemi obok wagonu i nie ruszał się; podszedłem, odwróciłem go na wznak i zapytałem, czy nie jest ranny. Płatnik otworzył oczy i odrzekł, że nie; wtedy zapytałem, gdzie są pieniądze? Odpowiedział, że w wagonie. Zrewidowałem go jednak, przy czym w kieszeni jego wykryłem portfel z pieniędzmi, który włożyłem do swojej kieszeni, nie wiedząc, że pieniądze są własnością płatnika. Woreczki z pieniędzmi „Marcin“ i „Wałek“ przenieśli do parowozu. Poszedłem za nimi, ale tak osłabłem po otrzymanej ranie, że nie byłem w stanie dostać się na parowóz o własnych siłach. Wciągnął mnie „Marcin“. Karabinów żołnierzy, które były w wagonie nie zabraliśmy, ponieważ zostały przez wybuch uszkodzone i nie nadawały się do użytku. Następnie do tendra parowozu został przymocowany czerwony sztandar i kiedy wszyscy dostali się na tender i parowóz ruszyliśmy i pojechali w kierunku Strzemieszyc16.

Ostatecznie łupem bojowców padło 12 621 rubli i 16 kopiejek, co okazało się dużym sukcesem, ale nie rozwiązywało tragicznej sytuacji w PPS. Ta zmieniła się dopiero po akcji w Bezdanach, którą kierował Józef Piłsudski. Końcówkę 1907 roku Kostek-Biernacki spędził w Warszawie. Był rozgoryczony stosunkiem polskiego społeczeństwa do walki o sprawę Polską, jak i pewnej obojętności na los takich bojowców jak on:

Co robić w tym tłumie szalejącej Warszawy? Czy nie ma już tu ludzi, co by wieczór dzisiejszy oddali myśli innej, niż o uczcie, zabawie? Czy nikomu nie zatruje wesela jakieś wspomnienie, jakaś łza, jakaś tęsknota daleka? A przecież to ta sama Warszawa, co tyle ofiar i krwi oddała za sprawę w walce z tryumfującą dziś przemocą, wszak to tak blisko stąd zawisają co dzień prawie na stryczkach najlepsi jej synowie! Nagle jakaś pogarda ogarnęła mnie, wskoczyłem do przejeżdżającej dorożki i na krótko zmieszałem się z wariacką gawiedzią, aby tym prędzej uciec od niej gdzieś, gdzie ludzie myślą i czują17.

Jednakże jego obecność w stolicy była obarczona wysokim ryzykiem. Dlatego też, tuż po Nowym Roku wrócił do Galicji, gdzie rozpoczął formowanie ze studentów lwowskich uczelni kółka milicyjnego PPS-FR. Również tu nie zagrzał dłużej miejsca. Pętla wokół niego zaciskała się coraz bardziej. Zapewne dlatego zdecydował się na dość ekstremalny krok, choć w grę wchodzić mogły, jak analizuje jego biograf Piotr Cichoradzki również inne powody18. Otóż przez Szwajcarię dotarł do Paryża z zamiarem wstąpienia w szeregi Legii Cudzoziemskiej. Jak pisał później w liście: po drodze do Francji i w Zurychu dowiedziałem się takich niemożliwych historii o owej legii zagranicznej, że zaniechałem myśli wstąpienia do niej. Wskutek tego przyjechałem do Paryża i staram się o wstąpienie do innego wojska19. Na miejscu próbował również wejść w środowisko emigracyjnych działaczy PPS, co było jednak mocno utrudnione ze względu na to, że nie miał ze sobą żadnego listu polecającego. Tym samym Polacy, nie znając go, obawiali się policyjnej prowokacji. Ostatecznie 3 marca 1908 roku zaciągnął się jednak do Legii Cudzoziemskiej. Tak opisał swoje pierwsze chwile:

Doktor obejrzał już ochotnika, już w biurze rekrutacyjnym w jakimś mieście czy miasteczku, dokąd przywlókł się wykolejeniec; w Oranie w porcie św. Teresy ostrzygli mu głowę, w depot tegoż dnia dadzą mu mundur, czapkę i łóżko – później karabin – ot i krótka historia wstępna20.

W ten sposób Kostek-Biernacki został żołnierzem 19. kompanii 1. pułku Legii Cudzoziemskiej21, z którą wylądował w Maroku. Służba była ciężka i wywarła na rekrucie silne wrażenie. Nie trwała jednak długo, gdyż jedynie do września 1908 roku, kiedy to zdezerterował. Jak później twierdził, zdecydował się na ten krok z powodu wezwania go do służby w kraju. W drodze powrotnej ponownie znalazł się w Zurychu, gdzie prosił o pomoc finansową i opiekę partyjną. Nie wiadomo dokładnie w jaki sposób, ale jeszcze w 1908 roku znalazł się w Krakowie, za którego atmosferą nie przepadał, gdzie podjął ponownie studia, zmieniając jednakże wydział z lekarskiego na filozoficzny. Prowadził jeszcze działania bojowe, lecz było ich coraz mniej. Carska ochrana dowiedziała się o jego powrocie i wzmogła poszukiwania, słusznie zakładając, że ponownie może być zaangażowany w różne akty terrorystyczne. Pod koniec 1909 ponownie zjawił się w Krakowie, i ponownie podjął próbę kontynuowania studiów. Borykał się ciągle z problemami finansowymi. Systematycznie też zanikała jego więź z PPS na rzecz założonego w 1908 roku przez Kazimierza Sosnkowskiego Związku Walki Czynnej (ZWC), choć praktycznie do końca życia pozostawał wierny swoim ówczesnym towarzyszom z Organizacji Bojowej PPS, wspierając ich w miarę możliwości.

ZWZ powstało jako organizacja związana z PPS-FR, ale docelowo miała być organizacją ponadpartyjną. Program Związku Walki Czynnej głosił, że celem organizacji jest prowadzenie poza granicami caratu robót przygotowawczych oraz wykształcenie organizatorów i kierowników dla przyszłego powstania zbrojnego w zaborze rosyjskim. Dążąc do rewolucyjnego powstania Polski przeciw najazdowi moskiewskiemu, ZWC stwierdza, że celem zgodnych usiłowań ogółu jego członków jest Niepodległa Republika Demokratyczna.

Odznaka Oficerska Związków Strzeleckich tzw. Parasol – odznaka upamiętniająca ukończenie tajnej szkoły oficerskiej Związku Strzeleckiego przed I wojną światową i nadawana przez Józefa Piłsudskiego jej słuchaczom. Fot. Domena publiczna

Kostek-Biernacki szybko objął w ZWC funkcję oficerską i nie było to spowodowane jedynie brakami kadrowymi. Wykazywał się ofiarnością w swojej pracy, za co został nawet w 1929 roku przedstawiony do odznaczenia Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. W listopadzie 1908 Związek liczył 64 członków. Rozrost nastąpił rok później, gdy powstały komórki w Krakowie, Borysławiu i Brzeżanach. W czerwcu 1909 związek zrzeszał 147 członków, z czego 105 we Lwowie, 36 w Krakowie i 6 w Borysławiu. W 1910 liczył 219 członków22. Jesienią 1911 r. został wyznaczony na dowódcę liczącego około 17 członków trzeciego plutonu tzw. oficerskiego kursu średniego. Jednocześnie był słuchaczem kursu wyższego, który zakończył zdanym egzaminem w 1912 roku. Jak wspominał:

Uważaliśmy się wówczas za kadrę przyszłej Armii, a więc sięgaliśmy od razu do zagadnień taktycznych w większym stylu. Wychodziliśmy z założenia, że niższa służba oficerska prowadzona będzie w powstaniu przez surowych ideowo ludzi, wychowanków wojskowych armii zaborczych. Mieliśmy być mózgiem wojska. (…) Zupełnie słusznie. Powstanie miałoby mieć masy żołnierzy i niższych oficerów rezerwowych z wojsk zaborczych. Ale na kierownictwo obcych zawodowych generałów i wyższych oficerów nie liczyliśmy, ani nie chcieliśmy ich widzieć u steru walki z zaborcami23.

W drugiej połowie 1912 roku Kostek-Biernacki został mianowany inspektorem ZWC i Związku Strzeleckiego na Galicję Wschodnią. Zajmował się wówczas organizowaniem komórek w Stanisławowie, Chodorowie, Turku, Jaremczach czy Przemyślu. Dysponował prawem wydawania im rozkazów. To był bardzo intensywny czas w życiu naszego bohatera. Z racji na wykonywaną pracę zarobkową wszelkie kontrole i inspekcje odbywały się jedynie w niedzielę i święta, co w powiązaniu z jego epizodem w Legii Cudzoziemskiej z jednej strony wzbudzało szacunek, a z drugiej było czasami powodem do dość frywolnych, aczkolwiek nie obraźliwych żartów. Późniejszy Komendant Główny Policji gen. Kordian Zamorski wspominał, że śpiewano o nim, że „Kostek algierskim zwyczajem zadzwonił na alarm jajem”24.

W drugiej połowie 1913 roku ponownie zmienił miejsce zamieszkania. Ponownie ze Lwowa przeniósł się do Krakowa. Prawdopodobnie było to związane ze sprawami zawodowymi. W Krakowie miał również większe możliwości bliższego kontaktu z Piłsudskim i innymi działaczami niepodległościowymi, co miało zaowocować zarówno w kolejnych miesiącach, jak i w dalszej sanacyjnej przyszłości.

Przypisy

1 Archiwum Fundacji Ośrodka Karta, Kolekcja Dariusza Baliszewskiego, sygn. FOK/399/2/72, k. 129.

2 Ibidem, k. 129.

3 Bolesław Antoni Jędrzejowski – ur. 6 maja 1867 w Glinojecku, zm. 10.03.1914 r. w Nervi we Włoszech. Działacz socjalistyczny, jeden z czołowych członków I i II Proletariatu, współtwórca Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS).

4 „Robotnik” nr 85, wydanie z maja 1905 r.

5 Cytat z ulotki PPS: „Do robotników Warszawy!”, Biblioteka Narodowa, sygn. RKPS 6743.

6 J. Piłsudski, Pisma zbiorowe, t. 3, Warszawa 1937, s. 219.

7 Cytat z ulotki kolportowanej przez OB PPS, maj 1905, Archiwum Akt Nowych, sygn. 236/I.

8 Na temat manifestu patrz: L. Jaśkiewicz, Manifest carski z 17 października 1905 r. a sprawa jego realizacji [w:] „Przegląd Historyczny” 62/1, 1971, s. 61–74.

9 B. Pawłowski, Ucieczka więźniów z Zamku Lubelskiego w 1907 roku [w:] „Rocznik Lubelski” nr 18/1975, s. 85.

10 „Ziemia Lubelska” z 16 kwietnia 1909 r., s. 2.

11 „Ziemia Lubelska” z 27 maja 1907 r., s. 1.

12 „Robotnik”, nr 224 z 15.11.1907 r.

13 U. Głowacka-Maksymiuk, PPS i Bund w latach rewolucji 1905–1907 na terenie guberni siedleckiej w świetle akt zarządów żandarmerii [w:] „Rocznik Mazowiecki” nr 6/1976, s. 214.

14 A. Radek, Rewolucja w Warszawie 1904–1909, Warszawa 1938, s. 347, 348.

15 B. Kostecki [W. Kostek-Biernacki], Jak oni!, Kraków 1909, s. 88, 89.

16 M. Mongirdowa, Napad na płatnika kolei nadwiślańskiej na stacji Sławków (według zeznań Edmunda Tarantowicza) [w:] „Niepodległość. Czasopismo poświęcone najnowszym dziejom Polski”, red. T. Szpotański, z. 1 (45), Warszawa 1938, s. 123, 124.

17 B. Kostecki [W. Kostek-Biernacki], Jak oni!, Kraków 2009, s. 97, 98.

18 P. Cichoradzki, Droga ku anatemie. Wacław Kostek-Biernacki (1884–1957), Warszawa 2009, s. 38–40.

19 AAN, PPS, sygn. 305/VII/2, k. 671–672.

20 B. Kostecki [W. Kostek-Biernacki], W koszarach Algierii, „Życie” 1911, nr 25.

21 CAW, Akta personalne, sygn. I. 481.B.7043, k. 55. P. Cichoradzki podaje, że służbę pełnił w I plutonie 22. kompanii 1. pułku Legii, jednakże nie podaje na czym oparł swoją informację. Patrz: P. Cichoradzki, Droga…, s. 41.

22 M. Wiśniewska, Związek Strzelecki 1910–1939, Warszawa 2010, s. 29.

23 P. Cichoradzki, Droga…, s. 49, 50.

24 IJPL, kol. 160, t. 2, dok. 8, s. 14.

Redakcja

Janusz Sigismund

 

Korekta

Bożena Sigismund

 

Recenzent

dr hab. Adam Ostanek, prof. WAT

 

Skład i łamanie

Marcin Labus

 

Projekt graficzny okładki

Joanna & Grzegorz Japoł – LUNA Design Studio

 

© Copyright by Skarpa Warszawska, Warszawa 2025

© Copyright by Krzysztof Drozdowski, Warszawa 2025

 

Wydanie pierwsze

ISBN: 9788384301074

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

 

 

WYDAWCA

Agencja Wydawniczo-Reklamowa

Skarpa Warszawska Sp. z o.o.

ul. K.K. Baczyńskiego 1 lok. 2

00-036 Warszawa

tel. 22 416 15 81

[email protected]

www.skarpawarszawska.pl

@skarpawarszawska

 

Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum