W tym domu straszę - Herman Kaja - ebook + książka

W tym domu straszę ebook

Herman Kaja

3,1

Opis

Komedia obyczajowa z dreszczykiem nagrodzona w konkursie „Moc śmiechu”.

Iskra, ambitna studentka psychologii, postanawia przez wakacje opiekować się babcią, która niedawno przeszła zawał. Eleonorze daleko jednak do schorowanej staruszki. Energiczna seniorka nie stroni od alkoholu oraz towarzystwa znacznie młodszych mężczyzn i ani myśli rezygnować z rozrywkowego trybu życia. Chcąc pozbyć się apodyktycznej wnuczki, stara się ją przekonać, że dom jest nawiedzony. 

Wbrew oczekiwaniom babci i wrodzonemu sceptycyzmowi Iskra podchodzi do sprawy nad wyraz poważnie. Szybko staje się specjalistką od egzorcyzmów i najrozmaitszych ezoterycznych rytuałów. Pomagają jej beznadziejnie w niej zakochany Julek oraz tajemniczy, nieziemsko przystojny biznesmen Arnold. Kluczem do rozwiązania zagadki starego domu okazuje się historia jego pierwszych właścicieli…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 226

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,1 (121 ocen)
14
31
39
28
9
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Solind

Całkiem niezła

Nie takie złe, ale też nie takie dobre jak to brzmi w opisie. Trochę zawiodło mnie zakończenie, a i styl pisania nie przypadł mi go gustu. Raczej nie sięgnę po ewentualną kontynuację.
00
limeryk

Całkiem niezła

Lekka książka, pewnie idealna na plażę. A sezon urlopowy akurat.
00

Popularność




Redakcja: Weronika Dulęba

Korekta: Katarzyna Barcik

Skład: Robert Kupisz

Konwersja do ePub i mobi: mBOOKS. marcin siwiec

Projekt okładki: Maciej Pieda

Zdjęcia na okładce: Shutterstock © anna_in_wonderlandxx, © dimpank, © Irina Qiwi; archiwum prywatne autorki (skrzydełko)

 

Redaktorka prowadząca: Agnieszka Pietrzak

 

Wydanie I

© Copyright by Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

Bielsko-Biała 2021

 

Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Odniesienia do realnych osób, wydarzeń i miejsc są zabiegiem czysto literackim. Pozostali bohaterowie, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki i jakakolwiek zbieżność z rzeczywistymi wydarzeniami, miejscami lub osobami, żyjącymi bądź zmarłymi, jest całkowicie przypadkowa.

 

Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

ul. 11 Listopada 60-62

43-300 Bielsko-Biała

www.wydawnictwo-dragon.pl

 

ISBN 978-83-8172-745-7

 

Wyłączny dystrybutor:

TROY-DYSTRYBUCJA Sp. z o.o.

ul. Mazowiecka 11/49

00-052 Warszawa

tel. 795 159 275

 

Oddział

ul. Legionowa 2

01-343 Warszawa

 

Zapraszamy na zakupy:www.fabulo.com.pl

Znajdź nas na Facebooku:www.facebook.com/wydawnictwodragon

Dzień 7., ale tak właściwie to jeszcze nie…

Gdyby sześć dni temu ktoś mi powiedział, że ja, człowiek nauki, będę łapała ducha, na pewno bym go wyśmiała. I gdyby jeszcze dodał, że będę tego ducha łapała, słuchając śpiewu medium i leżąc w ubraniu w wannie, to bym go odesłała na konsultację psychologiczną. Właśnie na taką, jakich sama chciałam w przyszłości udzielać. Może bym przynajmniej podłapała to i owo. O, to jest dobry pomysł, muszę go sobie zapisać. Jak tylko wyschnę.

– Zacznę od przywołania ducha do wody. Proszę się nie denerwować, jeśli poczułaby pani, jakby coś tu pływało. Nad wszystkim panuję – powiedziała madame Natalia.

A przecież jeszcze tydzień temu moje życie było zupełnie normalne. Poukładane. Miałam jedno proste zadanie – przez wakacje zająć się babcią, która dochodziła do siebie po operacji serca. Jedno. Proste. Zadanie.

Co poszło nie tak?

Rozdział I

Dzień 1.

– Pani babciu? – zapytał Julek, mój przyjaciel od dziecka, wierny towarzysz oraz opoka mojej starości, otwierając łokciem masywne drzwi wejściowe i ostrożnie wchodząc z naszymi walizkami do środka.

– Jak przyjemnie – powiedziałam, próbując się przekonać do myśli, że to w tym miejscu spędzimy całe trzy miesiące.

Julek zapukał w bordową ścianę przedsionka, żeby babcia nas usłyszała, po czym podszedł nieśmiało do schodów prowadzących na piętro.

– Pamiętałem, że ten dom jest wielki, ale myślałem, że jak jesteś dzieckiem, to wszystko się wydaje ogromne – wyznał, wyraźnie obawiając się domu, jakby się spodziewał, że zaraz z podłogi wyrosną ostre zęby.

Zdjęłam z głowy kaptur i otarłam mokrą od deszczu twarz.

Zawsze mnie ten dom przerażał i nic nie wskazywało na to, żeby coś się w tej kwestii zmieniło. Przede wszystkim był to budynek olbrzymi – dwa piętra z poddaszem zajmowały pokoje, do których nie sposób było od razu trafić. Ten labirynt pełen ciemnej boazerii i portretów kupionych na pchlich targach, patrzących na każdy mój krok, odbierał mi chęci do ruszania się z kanapy przy kominku.

Ostatnio bywałam tutaj często, z rodzicami. Co prawda, babcia nawet chwilę po wyjściu ze szpitala zdawała się mieć więcej energii niż ja kiedykolwiek doświadczę, jednak trzeba było mieć ją na oku.

– Pani babcia wie, że mieliśmy przyjechać? – Julek powiesił swoją kurtkę na wieszaku i wyciągnął rękę po moją, którą mu po chwili oddałam.

– Babciu, jesteśmy! – krzyknęłam, a moje ocierające się o siebie struny głosowe, od dawna nieużywane w tej częstotliwości, zachrobotały, wydając dźwięk mechanicznej ropuchy.

Julek nerwowo się rozglądał, jakby się spodziewał, że zza rogu coś wyskoczy i pochłonie go w całości. Tak działała na niego cała moja rodzina.

Wtedy nad nami rozległ się stukot butów. Dźwięk był donośny, ale niespieszny. Stuk, stuk, stuk… Babcia zawsze lubiła robić wielkie wejścia.

– Przejdę na emeryturę, zanim do nas dojdzie – westchnęłam.

– Wchodźcie, śmiało – zachęciła nas babcia, wyłaniając się z salonu po naszej prawej stronie.

To ciekawe.

– Iskra, kochanie. – Babcia pocałowała mnie w policzek z manierą, jakby właśnie odbierała ode mnie Oscara, po czym przeszła do Julka i zrobiła to samo.

Miała na sobie zwiewną, jedwabną sukienkę w odcieniach błękitu, wyglądającą na pożyczoną od morskich wróżek. Kiedy się ruszyła, poczułam intensywny zapach perfum krzyczących pewną siebie kobiecością.

To nie jest tak, że babcia dobrze się trzymała jak na sześćdziesięciotrzylatkę. Ja, mając dwadzieścia trzy lata, trzymałam się dobrze jak na sześćdziesięciotrzylatkę. Babcia… promieniała, mieniła się, nawet kiedy gasło światło. Podejrzewałam, że była po prostu wiedźmą, która żywi się energią młodych kochanków. Chociaż wolałam o tych kochankach nie myśleć. Niestety – za każdym razem, kiedy tu byłam, gdzieniegdzie przemykał młody mężczyzna, często skąpo ubrany.

Rozejrzałam się niepewnie.

– Masz gościa? – zapytałam, myśląc o krokach na piętrze.

– Nie, dlaczego?

– Słyszeliśmy… – zaczął Julek.

Przerwał mu świst czajnika, na którego dźwięk podskoczył.

– Komu herbatki? – Babcia energicznie ruszyła w stronę rustykalnej kuchni przylegającej do salonu, a dźwięk jej filuternych kroków echem odbijał się od ścian.

– Stare podłogi tak mają – pocieszyłam mojego przyjaciela, zanim zaczął podejrzewać, że dom jest nawiedzony. Bo podejrzewał o to co drugi dom. Wolałam, żeby tym razem oszczędził sobie nerwów.

– Tak, z pewnością – mruknął pod nosem, udając, że mi wierzy.

Usiedliśmy w kuchni. Babcia postawiła na stole ceramiczny talerzyk z oliwkami nadziewanymi papryką.

– Wszystkie mocne alkohole trzymam tam. – Wskazała otwartą dłonią drewniany globus na nóżkach stojący w salonie. – Te lżejsze w lodówce lub szafce, musicie sprawdzać na bieżąco, bo tu wszystko krąży.

– Babciu, bardzo dziękuję, ale my raczej nie pijemy… – zaczęłam.

– Nie pijemy, dobre! – Babcia zaśmiała się kpiąco, wyjęła białe wino z lodówki i zaczęła nalewać sobie do kieliszka.

– Bardzo mi przykro, od dzisiaj ty też nie pijesz. – Wstałam i ostrożnie wyjęłam kieliszek z jej dłoni, a babcia patrzyła na mnie oniemiała.

– Słucham? – zapytała w końcu, kiedy wlałam wino z powrotem do butelki, żeby się nie zmarnowało.

– Miałaś zawał. Lekarz dał ci listę rzeczy, które możesz spożywać, i alkoholu na niej nie ma – wyjaśniłam.

– A jest na niej moja wnuczka?

– O matulu – westchnął Julek, najpewniej przerażony, że będzie musiał się babci postawić. – Pani babciu, Iskra chce powiedzieć, że dba o twoje zdrowie i zależy jej, żebyś doszła do siebie…

– Doszłam do siebie w dniu, w którym wyszłam z tego okropnego szpitala. Wyobraźcie sobie, że nawet palić mi nie pozwalali!

– Przecież papierosy są jeszcze bardziej szkodliwe… – Złapałam się za głowę.

– Jakie papierosy, Iskierko? Nie jestem pomylona, żeby tak siebie zatruwać. Pomyśl tylko, jak to by wpłynęło na moją cerę! – Poklepała się po policzkach ledwo muśniętych zmarszczkami.

– Ale to jest nielegalne! – Podniosłam głos.

– Nie, o ile ci lekarz zapisze. – Uśmiechnęła się i odsunęła mnie od lodówki, żeby wyjąć z niej gazowaną wodę w szklanej butelce. Spojrzała na mnie pytająco i nieco drwiąco, więc pokiwałam głową, a ona nalała sobie płynu do kieliszka.

– Babciu, nie mów mi, że sama sobie ją zapisujesz – west­ch­nęłam.

– Oczywiście, że nie. – Trzymając szklankę, jakby był w niej kolorowy drink, usiadła przy stole i założyła nogę na nogę. – Mój przyjaciel to robi. On jest innego rodzaju lekarzem, zna się na rzeczy.

Kochanek. Miała na myśli kochanka.

– Och, wieczorkiem przyjdzie na kolację moja znajoma, bądźcie dla niej mili.

– Oczywiście – odparłam, związując włosy w ciaśniejszy kok i zajmując miejsce naprzeciwko niej. – Ale proszę, nie pij z nią alkoholu.

– Och, nie, ona… – Babcia zachichotała. – Zobaczycie.

– Pani babciu, może powiesz nam, jak się miewasz. Powodzi ci się? Jak w pracy? – zapytał Julek, jedna z postaci z Ani z Zielonego Wzgórza, która trafiła przez przypadek do niewłaściwego wymiaru.

Popołudniowe słońce, którego promienie wpadały do środka przez wysokie okno, oświetlało babcię jak reflektor. A ona przeczesała swoje gęste i lśniące srebrne włosy, jakby występowała w reklamie szamponu.

– Standardowo, pacjenci się bardzo ucieszyli z mojego powrotu – odparła, dopijając wodę. – Kochani, powiedzcie mi, na ile wy w końcu zostajecie…?

– Całe wakacje – powiedziałam, nie spuszczając wzroku z babci, analizując, czy wypita woda nie rozrzedzi jej krwi na tyle, że trzeba będzie podać jej dodatkowe leki.

Babcia przełknęła głośno ślinę i zacisnęła wargi. Czy to jakiś objaw niedoczynności serca?

– Czyli do września? – dopytała cicho.

– Do października, mamy trzymiesięczne wakacje – odpowiedział Julek.

Babcia się zakrztusiła. Odrzuciwszy swoje krzesło, podbiegłam do niej i zaczęłam z całej siły klepać ją po plecach.

– Wszystko w porządku? Potrzebujesz leków? Może karetki? – zarzuciłam ją pytaniami.

– Świętego spokoju. – Złapała moją rękę, ciężko oddychając. – W porządku, kochanie, ja tylko nie trafiłam do właściwej dziurki.

– Na pewno? – Spojrzałam na nią podejrzliwie.

Julek postawił krzesło z powrotem przy stole.

– Tak – odparła, patrząc na niego. – A jak twój doktorat, misiaczku?

– Zaliczyłem pierwszy rok. Przeczytałem sporo książek. Wziąłem udział w konferencji. Jestem przerażony przyszłością – powiedział na jednym wydechu i poprawił swoje wielkie, okrągłe okulary.

– Zanim się obejrzysz, już będziesz miał kolejny tytuł. Wyobraź to sobie. Profesor literaturoznawstwa, Julian Nguyen – pocieszyła go babcia i poklepała po ramieniu. Światło odbijające się od jej pierścionków oślepiło mnie na moment.

– Musisz brać witaminy z grupy B – odezwałam się, wciąż stojąc nad nią.

Babcia podskoczyła.

– A może usiądziesz? – zapytała.

Niechętnie to zrobiłam, nie spuszczając z niej wzroku.

– Iskra jeszcze przed przyjazdem przeczytała trzy poradniki o opiece nad bliskimi – pochwalił mnie Julek.

– A może chcecie gdzieś wyjechać? Wszystko opłacę. Nad morze? W góry? Za granicę?

– Babciu, jestem tutaj dla ciebie, całe wakacje – wyjaśniłam. – Ze mną nic ci się nie stanie.

– Tego się obawiam – mruknęła pod nosem. – Iskiereczko, mówiłaś mi, że znalazłaś tu jakieś praktyki?

– Tak, w szpitalu psychiatrycznym. – Pokiwałam energicznie głową.

– O, to wspaniale!

– Tak, Iskra musiała przejść trudną rozmowę, żeby się na nie dostać – powiedział entuzjastycznie Julek, sięgając po wykałaczkę z oliwką. Posłałam mu mordercze spojrzenie, ale on go nie zauważył, tylko kontynuował: – Długo ją przepyty­wali, a Iskra znała wszystkie odpowiedzi. I przyjęli ją, mimo że…

– Się spóźniłam – wtrąciłam.

– Ty się spóźniłaś? – prychnęła babcia.

– Nie, Iskra zaśpie…

– Julianie, czy myślisz, że twoje życie było pełne, czy może czegoś ci brakowało? W końcu musisz się z nim pożegnać w tak młodym wieku… – powiedziałam.

– Kochani, w końcu macie do powiedzenia coś interesującego, nie wstydźcie się – ponagliła nas babcia.

– Zaśpiewałam – wymamrotałam.

– Nie rozumiem. – Babcia się nachyliła.

– Zaśpiewałam – powtórzyłam nieco głośniej.

– Jeszcze raz?

– Zaśpiewałam!

Babcia cmoknęła z wrażenia i spojrzała na Julka, który tylko przytaknął ze współczuciem.

– Podczas rozmowy…? – dopytała.

Westchnęłam.

– Zapytali mnie, czy znam wiązki zaburzeń osobowości, więc powiedziałam, że owszem, znam. I wtedy mój idol, psychiatra, jakich mało, autor przełomowych publikacji, zapytał, czy mogę je wymienić… – Na chwilę wstrzymałam oddech, jakbym mogła w ten sposób udusić to okropne wspomnienie.

Nagle znowu znalazłam się w białym pomieszczeniu. Pośrodku stał jeszcze bielszy stół, za którym siedzieli profesor, lekarka oraz opiekunka praktyk. Wpatrywali się we mnie, jakby znali każdą moją myśl i byli nią wyjątkowo zażenowani. Nie mogłam ich winić, mnie samej ciężko było ze sobą wytrzymać.

– Czy umiem wymienić wiązki zaburzeń osobowości… – powtórzyłam, próbując kupić sobie tym czas. – Oczywiście, że umiem.

Problem w tym, że kiedy uczyłam się do egzaminu z psychopatologii, postanowiłam wykorzystać nietypowe dla mnie narzędzie mnemotechniczne i ułożyć wiązki w rytm dobrze znanej mi piosenki.

Z bajki.

– Wiązka A, zaburzenia… – zanuciłam cicho.

– Słucham? – Profesor zmarszczył brwi. Niedobrze.

– Wiązka A, zaburzenia dzi-wacz-no-eks-cen-try-y-czne – ciągnęłam śpiewnie.

Starałam się, jak tylko mogłam, przestać śpiewać. Ale im dłużej mówiłam, im dłużej wymieniałam kolejne zaburzenia, tym bardziej śpiewałam. Nigdy nie radziłam sobie w sytuacjach stresujących, zawsze reagowałam na nie w sposób całkowicie nieadekwatny, ale tym razem przeszłam samą siebie. Lekarka wydawała się bardzo rozbawiona, profesor już mniej.

– Ale przyjęli mnie, pewnie nie mieli innych chętnych – powiedziałam babci, która uśmiechała się od ucha do ucha.

– Cudownie! – Roześmiała się głośno, odchylając głowę.

Nagle zadzwoniła komórka leżąca na blacie. Babcia błyskawicznie się podniosła i zamaszystym krokiem podeszła do telefonu.

– Halo? – wymruczała.

Spojrzeliśmy na siebie z Julkiem porozumiewawczo.

– Oczywiście, że mogę – powiedziała, po czym odsunęła telefon od twarzy. – Kiedy będziesz chodziła na te praktyki?

– Na początku we wtorki i czwartki, ale to się może zmienić – odparłam, sięgając po oliwkę, którą Julek podsunął mi pod nos.

– Rano?

– Od dwunastej do osiemnastej.

– We wtorek o… trzynastej? – powiedziała już do komórki. – U mnie, u mnie. To do zobaczenia. Całusy.

– Kto to…

– Przyjaciel.

– Babciu, musimy trochę ustabilizować twoje życie towarzyskie. – Starałam się być delikatna. – Rutyna jest bardzo potrzebna osobom w twoim stanie…

– Masz na myśli stan ciekły czy gazowy?

– Babciu, to poważna sprawa.

– Idźcie się rozpakować – westchnęła. – Macie za sobą długą podróż.

– Przecież z naszego miasta to tylko pół godziny…

– Długą, długą podróż. – Wstała od stołu i gestem zachęciła nas do tego samego. – Prześpijcie się, musicie być wyczerpani.

***

Spis treści

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Dzień 7., ale tak właściwie to jeszcze nie…

Rozdział I

Dzień 1.

Rozdział II

Dzień 2.

Dzień 3.

Dzień 4.

Rozdział III

Dzień 6.

Dzień 7.

Dzień 8.

Rozdział IV

Dzień 9.

Dzień 10.

Dzień 11.

Rozdział V

Wciąż dzień 11.

Dzień 12.

Dzień 13.

Dzień 14.

Dzień 15.

Rozdział VI

Dzień 16.