Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
82 osoby interesują się tą książką
Przestrzegaj BHP, bo cię strzyga zje!
U Aśki Myszkowskiej wszystko w porządku… poza tym, że nie żyje.
Ale podobno nie ma się czym przejmować, bo w arkana życia po śmierci wprowadzi ją nie kto inny, jak najlepsza nienormatywna specjalistka od BHP, Sabina Piechota.
Czy z jej pomocą Aśka poradzi sobie z gniazdem wampirów, grasującym po polach czupakabrą i ze studiami?Czy nauczy się żyć w świetle nocy?
Najzabawniejsza komedia fantastyczna o niemormatywnych i ich problemach dnia nocy codziennej!
Uwaga, czytelniku! Czytanie tej książki grozi niekontrolowanymi wybuchami śmiechu i szczerzeniem kłów!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 297
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Poranki nigdy nie były dla Aśki Myszkowskiej ciężkie – jako typowy skowronek podrywała się z łóżka świtem bladym, pełna energii, przytomna i gotowa do działania. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby pobudka oznaczała cierpienie – aż do teraz.
W głowie jej huczało, kark bolał, a ręce i nogi sprawiały wrażenie niesamowicie ciężkich. Powieki nie chciały się otworzyć i doskonale je rozumiała – cała najchętniej zamknęłaby się w sobie i poszła spać, odpłynęła w ramiona Morfeusza i została tam cały dzień…
Coś było zdecydowanie nie tak. Ta myśl przebiła się przez mgłę otępienia na tyle mocno, żeby Myszę boleśnie otrzeźwić. Coś musiało być nie tak, tylko dlaczego? Poszła z koleżankami z roku na Wyspę Słodową, było jeszcze chłodno, jak to w marcu, ale w powietrzu już pojawił się delikatny zapach wiosny. Obok ktoś grał na gitarze, ktoś inny przyniósł bęben. Piwo smakowało goryczką i malinami, i… I to był koniec. Nie pamiętała, jak wróciła do wynajmowanego pokoju ani jak znalazła się w łóżku, nie, wróć, siedziała na czymś, nie była w łóżku!
Gwałtownie otworzyła oczy. Przez chwilę miała wrażenie, że coś jej się zwiduje, ale nie – była w dużym, pustym pokoju, ze ścianami wyłożonymi drewnianą boazerią. Podłoga i sufit też wyglądały na drewniane. Przed nią stał stół, a po drugiej stronie stołu – krzesło. Ściany były puste, nie miały okien, żadnych obrazów, zdjęć, widoczków, kompletnie nic. Wszystko wyglądało na brązowe, solidne, bardzo w stylu lat osiemdziesiątych i absolutnie przerażające.
Przypomniała się jej niedawno czytana książka, o bohaterce, która została porwana, a gdy odzyskała przytomność, siedziała naga w celi jakiegoś zboka. Aśka poderwała się nerwowo z krzesła. Nie była do niego przywiązana, to już coś. I dalej miała na sobie własne ciuchy, ale nie wszystkie. Kurtki brakowało. I torebki. Gdzie była torebka, dokumenty, kasa, telefon…? Telefon!
W gardle i w żołądku zaczęły rosnąć jej dwie ogromne, duszące gule – to była panika, ale ona nie mogła w tej chwili panikować, nie w momencie gdy nie wiedziała, gdzie jest, skąd się tu wzięła i kto ją zamknął w tym drewnianym pudle bez drzwi. Zmusiła się, żeby powoli, powoli oddychać i policzyć do pięciu. Niewiele pomogło. Objęła się ramionami i ze zdziwieniem zauważyła, że ma zimną skórę, choć wcale nie było jej chłodno… To mogła być reakcja fizjologiczna na panikę, i bardzo dobrze, bo zamiast myśleć o tym pokoju bez drzwi, zajęła się rozważaniami nad dziwnością ludzkiego organizmu.
Drgnęła, gdy za jej plecami coś zgrzytnęło. Część boazerii odskoczyła – okazało się, że są w niej ukryte drzwi, doskonale dopasowane, zupełnie niewidoczne. Mogła zobaczyć, co albo kto jest za nimi, ale bardzo, bardzo bała się podejść bliżej i sprawdzić…
– This is your wake up call! – zaśpiewał zza drzwi Phil Collins. – You’re gonna miss it all!
Aśkę ogarnęła pewność, że porwał ją jakiś psychopata. Takie rzeczy miały się zdarzać tylko w amerykańskich filmach, a nie w Polsce, we Wrocławiu. Poczuła, że do oczu napływają jej łzy i ze wszystkich sił starała się je powstrzymać. Nie da świrowi satysfakcji!
Drzwi otworzyły się jeszcze szerzej i do pomieszczenia wparowała kobieta. Była średniego wzrostu, szczupła. Miała proste, czarne włosy do ramion i opadającą na czoło grzywkę. W bladej twarzy wyróżniały się ciemne oczy z czarnymi rzęsami, równie czarne brwi i czerwone usta. Ubrana była w dżinsy, żakiet i koszulkę z kolorowym nadrukiem. W jednej ręce trzymała otwarty laptop, z którego głośników podśpiewywał Phil Collins, a w drugiej wypchaną torbę, podobną do tych, które nosili lekarze w filmach historycznych. Zręcznie balansowała oboma przedmiotami, a drzwi zamknęła za sobą kopniakiem.
Mysza nie była pewna, czego konkretnie się spodziewała, ale… nie tego. To znaczy owszem, spodziewała się takiej torby. Wyglądała na poręczną i pojemną, do tego krypną w oldskulowym stylu, w sam raz dla psychopaty targającego zestaw małego torturowicza.
– O, już się obudziłaś – zauważyła radośnie nieznajoma. – Super, to możemy zaczynać.
Torbę postawiła na podłodze, laptop na stole, otwarty tak, żeby ekran był zwrócony w stronę Aśki.
– Sorry, wzięłabym rzutnik i ekran, ale poszarpali mi go na ostatnim okresowym, a nowy jeszcze nie doszedł. Okazało się, że niektórym nienormatywnym odbija na widok wskaźnika laserowego. Powiedziałabym, że zaskoczenie, ale jak się zastanowić, to jednak nie. Następnym razem wezmę ze sobą taki tradycyjny. To co, zaczynamy?
Aśka milczała.
Nieznajoma stała nieruchomo z lekko przechyloną w lewo głową, patrząc na nią swoimi ogromnymi oczami, zupełnie jakby jej się skrypt zawiesił. Spod rozchylonego żakietu widać było nadruk na koszulce – dwóch buduarowo wymalowanych gości i laska z wielkimi ustami, podpisani „Army of lovers”. Zdecydowanie krypni.
– Co zaczynamy? – zapytała ostrożnie Mysza, gdy stało się jasne, że jeśli nie rzuci swojej kwestii, to obie będą tak trwały do śmierci głodowej. Albo dopóki nie padną z pragnienia.
Dziwaczną psychopatkę natychmiast odmroziło.
– Szkolenie wstępne – oznajmiła entuzjastycznie. Usiadła na krześle naprzeciwko Aśki, z kieszeni żakietu wyciągnęła myszkę komputerową i przesunęła nią po stole, budząc laptop. Na ekranie pojawiła się prezentacja. Przy kolejnym kliknięciu na slajd w asyście animowanych gwiazdek wjechał tytuł: „Bezpieczeństwo i higiena wampiryzmu”.
– To jakiś żart? – upewniła się Mysza. – Jak z tych głupich filmików na YouTubie? Wkręcasz mnie?
Nieznajoma znowu przechyliła głowę na bok, niczym sowa. Zmierzyła dziewczynę badawczym spojrzeniem od głowy do stóp i z powrotem. Potem nagle odchyliła się na krześle, prychnęła tak, że aż jej zafalowała grzywka, i skrzyżowała ręce na piersi w uniwersalnym geście niezadowolenia.
– Nie no, nikt ci jeszcze nie powiedział? To strasznie nieprofesjonalne, wobec mnie, oczywiście. Wobec ciebie to jest olewatorstwo psychologiczne. Co poradzisz, wampiry to kutwy, proponowaliśmy pakiet rozmowa terapeutyczna plus szkolenie wstępne, ale nie, skoro coś nie było w powszechnym użyciu dwieście lat temu, to nie będą z tego korzystać, bo to pewnie nowinka i zaraz przestanie być modne.
– BHP też nie było w powszechnym użyciu dwieście lat temu – zauważyła bystro Aśka i zaraz pożałowała, bo nieznajoma przestała wygłaszać pretensje do świata i ponownie zogniskowała całą swoją uwagę na niej.
– Słuchasz! – ucieszyła się. – Lubię aktywnych uczestników szkoleń! BHP dwieście lat temu nie było, ale za to mentoring działał bez zarzutu. Wiesz, oswoisz coś… w tym wypadku pogryziesz, to jesteś za to odpowiedzialna i musisz nietoperka uświadomić, co i jak. A twoje nowe gniazdo ten temat zlewa. Zamówili sobie pakiet minimum, uświadamiania nie miałam w programie. No ale bez tego nie pójdziemy dalej, więc słuchaj: jesteś wampirem.
Siedziała tak cała opanowana, zadowolona z siebie, i wyglądała, jakby czekała, aż ktoś pochwali ją za dobrze wykonaną robotę.
– Jesteś szurnięta – nie wytrzymała Aśka.
– Piotruś mówi, że nie. – Nieznajoma w ogóle nie przejęła się obelgą.
– A ten Piotruś się niby na tym zna?
– Jest psychologiem. Ma kwalifikacje – wyjaśniła ciemnowłosa. – Jakby gniazdo nie pożałowało na wsparcie terapeutyczne, to by tu siedział i cię pytał, jak się czujesz w nowej sytuacji nieżyciowej. Ale pożałowali, a ponieważ Piotrek teraz ma warsztaty dla żyjących w związkach opartych na kłamstwie, nawet nie mogę do niego zadzwonić. Więc wiesz, przejdź przez te wszystkie fazy, gniew, niedowierzanie, rozpacz, takie tam, i będziemy mogły się szkolić!
Znowu zastygła jak jakaś woskowa figura, z wyrazem profesjonalnej życzliwości na twarzy. Jak na stand-baju, póki jej ofiara faktycznie nie przerobi sobie wszystkich faz żałoby po swoim życiu. Mysza nie mogła tego znieść. Wiedziała, że pożałuje, w każdym filmie przyrodniczym mówili, żeby nie patrzeć drapieżnikom w oczy. Nie miała pojęcia, czy to dotyczy też szurniętych porywaczek, ale nagle ogarnęła ją szaleńcza odwaga i potrzeba pokazania, że ma tę całą sytuację gdzieś, strach nią nie rządzi i nie będzie jej tu wariatka dyrygować stanami emocjonalnymi! Pochyliła się nad stołem, żeby stanąć nos w nos z tą psychopatką, zupełnie tak, jak to robiła w muzeum figur woskowych z modelami aktorów, i spojrzała jej prosto w oczy.
A tamta mrugnęła trzecią powieką.
Aśka wrzasnęła, odskoczyła, zahaczyła o krzesło i wylądowała na podłodze, obijając sobie kość ogonową i przy okazji godność. Gdyby w ostatniej chwili nie podparła się ręką, upadłaby całkiem na płasko, a tak przynajmniej zdołała zachować pozycję siedzącą.
Nigdy czegoś takiego u człowieka nie widziała. Laska oprócz dwóch normalnych powiek, jednej górnej i jednej dolnej, miała jeszcze trzecią, dziwną, galaretowatą i przezroczystą, przesuwającą się od środkowego kącika oka do zewnętrznego. Kiedy ją zamknęła, przez chwilę oczy porywaczki wydawały się Aśce całe czarne, bez białka i źrenicy, jak u jakiegoś potwora…
– Kim ty jesteś?
Psychopatka podniosła się z krzesła i przechyliła nad stołem, obserwując z obojętną życzliwością siedzącą na podłodze dziewczynę.
– Sabina Piechota, BeHaPe – przedstawiła się dziarsko. – Trzeba ci ten nadgarstek nastawić? W sumie nie wiem, czy wam kości same wracają na miejsce, czy trzeba pomóc. Ale jak coś, to spoko, mam certyfikat z pierwszej pomocy!
– Jaki nadgarstek… – Aśka usiadła prosto i wyciągnęła przed siebie obie ręce, tak na wszelki wypadek.
Lewa, ta, którą się podparła, padając, była w nadgarstku wygięta pod naprawdę dziwnym, nienaturalnym kątem, ale prawie wcale nie bolała. Aśka czuła się, jakby coś delikatnie obiła, a nie złamała. Poruszyła palcami. Zareagowały prawidłowo, a straszliwy, przeszywający ból, którego się spodziewała, nie nadszedł.
– O kurde… – jęknęła. – Jak…?
– Po śmierci szlag trafia różne receptory – poinformowała uprzejmie Sabina Piechota, BeHaPe. – Zostawiasz to tak, jak jest, nastawiasz sama czy potrzebujesz pomocy?
Aśka ze zgrozą patrzyła na swój nadgarstek. Prezentował się okropnie, ale palce działały, nic nie bolało i wyglądało na to, że złamanie nie jest permanentne. Panika, która w niej wybuchła, zaczęła wygasać, ustępując bardzo niezdrowej ciekawości.
– A jak się go nastawi to co? Zrośnie się? U wampira? Martwe tkanki się goją?
Piechota rozpromieniła się niczym emo-słoneczko.
– Teoretycznie to nie, ale z moich obserwacji wynika, że organizmy nieumarłe dążą do utrzymania homeostazy, przy czym stan docelowy to jest ten w momencie zgonu – oznajmiła, wyraźnie podekscytowana tematem. – Oczywiście poza obserwacjami mogę opierać się tylko na źródłach quasi-naukowych, jednakże…
– Co to są źródła quasi-naukowe? – przerwała jej Aśka. Wbrew sobie była trochę zainteresowana i coraz mniej przestraszona sytuacją. Może faktycznie przechodziła te wszystkie fazy żałoby, a przynajmniej pierwszą: zaprzeczenie. Wszystko wydawało jej się o wiele mniej przerażające niż chwilę temu. Sabina Piechota, BeHaPe, prezentacja na ekranie laptopa i jej własny złamany nadgarstek, który w ogóle nie dokuczał. Na próbę dźgnęła go palcem zdrowej ręki – nie bolało. Złapała za wykrzywioną lewą dłoń i spróbowała ją nastawić. Za pierwszym razem prawie jej wyszło i do tego bolało lekko, jak jakieś stłuczenie, a nie złamanie z przemieszczeniem! Za drugim udało jej się wyprostować nadgarstek i lewa ręka zaczęła wyglądać prawie normalnie.
– Daj, jak cię pociągnę za dłoń, to wszystko tak do końca wskoczy na swoje miejsce – zaproponowała Sabina. Nie ruszyła się ani o krok, więc Aśce nie pozostało nic innego, jak wstać, podejść do stołu, wyciągnąć przed siebie lewą rękę i mieć nadzieję, że Piechota nie wyrwie jej kończyny.
Wyglądało na to, że behapówka wie, co robi. Delikatnie złapała Aśkę za dłoń, drugą ręką przytrzymała jej przedramię i szybkim, stanowczym szarpnięciem ustawiła wszystko na miejsce.
– Jak nowe – stwierdziła z satysfakcją, siadając znów na krześle. – Program szkolenia nie obejmuje pierwszej pomocy, to wykładam tylko żywym, ale radziłabym, żebyś sobie znalazła w internecie jakieś tutoriale z nastawiania złamań czy wybitych stawów. Dobra wiadomość jest taka, że nie będziesz musiała się szyć.
– Nie umiem szyć.
– O, i masz plus bycia wampirem: szycie nie będzie ci potrzebne, sama się zrastasz! Korzystne, co nie?
– Zajebiste – mruknęła Mysza. Obejrzała sobie dokładnie i obmacała nadgarstek. Z każdą chwilą wydawał się coraz bardziej w porządku, tylko że to wcale nie było pocieszające… Chociaż nie, trochę było. Wyglądało na to, że tortury jej chyba niekoniecznie groziły, a nawet jeśli, nie musiała się ich aż tak bać… W końcu prawie nie czuła bólu. Oczywiście to wcale nie oznaczało, że Sabina Piechota, BeHaPe, nie jest psychopatką, wariatką albo halucynacją i że wszystko w porządku. Co to, to nie. Ale Aśka uznała, że na razie chyba nie grozi jej niebezpieczeństwo, więc może zająć się najważniejszym: zbieraniem informacji umożliwiających ucieczkę.
– No więc co to za quasi-źródła? – przypomniała.
– Źródła nie dające się zakwalifikować jako naukowe, opierające się głównie na reinterpretacji przekazów werbalnych i pisemnych, dotyczących zachowań i cech nieumarłych, a także innych osobników nienormatywnych – wyrecytowała Piechota. – Powszechnie dostępne, ale problematyczne ze względu na przemieszanie materiałów źródłowych z elementami dodanymi przez autora lub autorów w celach rozrywkowych…
– Masz na myśli książki i seriale? – upewniła się Mysza. – Serio będziesz mi robić szkolenie na podstawie tego, co wyczytałaś w Zmierzchu?
– Trochę tak. Grunt to mieć wspólny punkt odniesienia. No więc na początek spoiler alert: nie błyszczysz się. Nie będziesz błyszczała, chyba że sobie brokat przykleisz na superglue. Tendencje stalkerskie są do zaobserwowania, ale nie wiem, czy po zwampirzeniu wykształcacie sobie elementy psychopatii, czy to kwestia odmiennego postrzegania tematu… Ale spoko, jak coś to Piotruś zrobi warsztaty dla czujących potrzebę prześladowania żywych, to sobie wymienisz doświadczenia z innymi uczestnikami.
Aśka była przekonana, że gdyby tych receptorów bólu nie trafił jej po śmierci szlag, to teraz miałaby migrenę.
– Czekaj… tego jest za dużo i w ogóle…
– Spoko – rozpromieniła się Piechota. – Zdryfowałam trochę, entuzjazm, rozumiesz, i jeszcze aktywnie uczestnicząca kursantka, poniosło mnie. Wracamy do tematu. Są podstawowe zasady przeżycia jako wampir: unikaj słońca. Nie zabije cię od razu, ale ci zaszkodzi. Nie podpadaj starszym i silniejszym. Regularnie uzupełniaj braki minerałów i witamin w organizmie, najlepiej czyjąś krwią… Niedożywienie cię nie zabije, że tak żartem pojadę, ale może cię osłabić fizycznie i umysłowo. Spoko, jesteś martwa, nic od krwi nie złapiesz, nawet nieprzebadanej. Nie musisz oddychać, ale powietrza czasem nabierz, inaczej ci więzadła głosowe nie zadziałają i nie będziesz mogła mówić. Nie przejmuj się, że wszystkiego od razu nie zapamiętasz, to było podsumowanie, a teraz będziemy omawiały każdy punkt po kolei… Spójrz, proszę, na ekran…
Na następnym slajdzie był rysunkowy ludzik wyskakujący z grobu. Wielka żółta strzałka wskazywała prosto na niego, a entuzjastyczny podpis opatrzony uśmiechniętą buźką głosił: „TO TY!”. A dalej było już tylko gorzej, dziwniej i zdziwniej…
– Czekaj… co znaczy „myślcie o tym jak o kolejnym okresie dojrzewania”?! – Aśka zaprotestowała przy slajdzie piętnastym z sekcji „funkcje fizjologiczne”. – Dopiero co skończyłam jeden! Nie chcę drugiego, co to w ogóle za analogia! Dorosła jestem!
– Bardzo dobra analogia. – Sabina uśmiechnęła się szeroko. – Gruczoły ci się jeszcze nie uregulowały.
– Co?
– Słuchaj… jak ty właściwie masz na imię?
– Mysza.
– Słuchaj, Mysza, zasadniczo nie żyjesz. Ale nie umarłaś. Twój organizm trochę nie nadąża. Nie doszłaś do tego stanu drogą ewolucji, tylko mutacji. Więc różne kawałki ciebie są w szoku i bardzo możliwe, że na przykład w solidną histerię wpadniesz za jakieś dwa dni, kiedy twoje gruczoły przypomną sobie, jak mają pracować. Na ile mogę czerpać z quasi-źródeł…
– Filmów – poprawiła z odrazą Aśka.
– Także książek, komiksów, seriali i powieści graficznych – dodała kompletnie niezbita z pantałyku Piechota. – Weź pod uwagę, że archetypy i toposy wywodzą się z przekazów ustnych, a te z kolei były pierwszą formą przekazywania wiedzy… Zresztą, jeśli tak strasznie ci quasi-źródła przeszkadzają, mam też źródła bardzo bezpośrednie i konkretne. Trochę przeskakujemy do części prezentacji o czynnikach ryzyka, ale jestem elastyczna!
Radośnie przeklikała kilkanaście slajdów, Aśka ledwie nadążała czytać ich zawartość. Wreszcie Sabina zatrzymała się na sekcji „Zagrożenia makrobiologiczne dla wampiryzmu”. Tytuł spłynął z ekranu i ustąpił miejsca liście. Na pierwszym miejscu, czerwonymi literami, opatrzone wykrzyknikami, znakami „uwaga”, „niebezpieczeństwo”, „zagrożenie” i „danger” widniało słowo CZŁOWIEK.
– Wrogów klasowych też masz, luzik, nie zepsuję żadnej niespodzianki, jak powiem, że to wilkołaki, ale w porównaniu z takim człowiekiem wilczki to mały pikuś. Małe pikusie właściwie. To jest trochę ironiczne, że wasze podstawowe źródło pożywienia jest jednocześnie największym zagrożeniem. Gdyby nienormatywni się nie ukrywali, to jak nic wampiry mogłyby się starać o nominację do nagrody Darwina, za sam paradoks… Ale wracając do tematu, ludzie to problem. Po pierwsze dlatego, że metody zabijania wampirów są naprawdę szeroko omawiane w popkulturze, kołek każdy głupi sobie znajdzie albo wystruga, a srebro to popularny kruszec. Więc teoretycznie, jak trafisz na bystrą przekąskę, to robisz kaput. A po drugie, co ważniejsze, są ludzie świadomi istnienia nienormatywnych. Wiadomo, nie wszyscy. Ale jak zaczniesz wypytywać, to okaże się, że każdy zna kogoś, kto jest… inny. Tylko mało kto łączy tę inność z byciem nienormatywnym… Ale są osobniki specjalizujące się w polowaniu na takich jak my i w ich likwidacji. Nazywają się… – Sabina zrobiła dramatyczną pauzę i kliknęła na następny slajd – łowcami!
Mysza miała wrażenie, że powinna zacząć panikować albo chociaż wydać z siebie pełne przejęcia westchnienie, ale chyba jej organizm faktycznie jeszcze się nie ustabilizował, bo odczuwała co najwyżej lekkie zainteresowanie.
– Czyli są ludzie, którzy mogą mi przypadkiem wbić kołek w serce, i są tacy, którzy zrobią to celowo?
– Dokładnie – ucieszyła się Piechota. – Jesteś superzaangażowana, test zdasz śpiewająco!
Najwyraźniej gruczoły Aśki były obojętne na groźbę zakołkowania, ale doskonale pamiętały, jak straszliwą sytuacją jest egzamin.
– Test?
– Spoko, to na koniec. Teraz wracając do łowców. Mogą ci celowo wbić kołek w serce, ale mogą też zrobić wiwisekcję i różne inne paskudne rzeczy.
– Wiwi co?
– Pociąć cię na żywca – wyjaśniła Sabina. – A potem to wszystko opisać w księgach, z których aktualnie korzystam przy opracowywaniu ocen ryzyka i szkoleń dla wampirów, tym samym zwiększając wasze szanse przetrwania…
– To chore jest…
– To życia krąg! – zaśpiewała zaskakująco czysto Piechota. – Kogoś zamęczyli, żebyś ty teraz wiedziała, jak bardzo coś ci szkodzi!
– Zostałam wampirem, a ty mi będziesz piosenki z Króla Lwa śpiewać?
– Amerykańscy naukowcy udowodnili, że muzyka z kreskówek kojarzy się z dzieciństwem i działa kojąco – pouczyła ją Sabina. – Może powinnam jakieś Gumisie wgrać w tle prezentacji…
– Tak, najlepiej przy slajdzie o wiwisekcjach – podsunęła sarkastycznie Mysza.
Piechota znowu znieruchomiała i przez jakieś trzydzieści sekund przyglądała jej się uważnie. Coraz bardziej przypominała Aśce sowę. Może nie przypadkiem? Wampiry istniały, wilkołaki najwyraźniej też, czy były też sowołaki?
– Krótka przerwa – zarządziła nagle Sabina. – Relaks intelektualny i emocjonalny jest bardzo istotny przy przyswajaniu wiedzy. Oglądałaś ostatnio jakiś dobry film? Albo zły?
Znowu udało jej się całkowicie zbić Myszę z pantałyku.
– Co…?
– Zmiana tematu na neutralny pomaga kursantom się odprężyć i przedefiniować ramy interakcji…
– Właśnie! Definiować! – Aśka uczepiła się słowa. – Zdefiniujmy sobie. Też jesteś wampirem?
Sabina spojrzała na nią podejrzliwie i poruszyła ręką, jakby już, już miała popukać się w czoło. Była wyraźnie zdegustowana.
– No co ty! Jestem strzygą.
Mysza pożałowała, że nie ciągnęło jej nigdy do filmów ani literatury fantastycznej, albo chociaż do jakiejś encyklopedii folkloru. Strzyga, jasne, słowo jej znane, ale nawet przed szkoleniem wiedziała więcej o wampirach niż o nich.
Właściwie… to nic nie stało na przeszkodzie, żeby zapytać…
Nie zdążyła rozważyć, jak najbardziej kulturalnie i subtelnie dowiedzieć się, o co w ogóle chodzi ze strzygami, bo ukryte w boazerii drzwi otworzyły się gwałtownie.
Stanął w nich ubrany na czarno mężczyzna. Miał bladą cerę i ciemnozłote włosy, na tyle długie, by układały się w delikatne fale. Nie był klasycznie przystojny, ale jego rysy z łatwością dałoby się określić jako bardzo interesujące. Mysza mogłaby przysiąc, że lodowatobłękitne oczy zostały obmalowane konturówką i ciemnym cieniem. Chociaż może wampiry tak miały… Sabina nic o tym nie wspomniała, ale Aśka nie pogardziłaby makijażem permanentnym, nawet jeśli był to mejkap w stylu popgotki z początku wieku.
Facet wyglądał na kogoś w okolicach trzydziestki, ale slajd trzeci czy czwarty dotyczył tej nieszczęsnej homeostazy i tego, jak ona wpływa na wygląd świeżego wampira. Gość mógł mieć równie dobrze trzydzieści, sto trzydzieści lub trzysta lat.
– Wystarczy – oznajmił. Miał głęboki głos i mówił jak ktoś przywykły do wydawania poleceń. – Mademoiselle życzy sobie poznać nowe pisklę.
Analogie do ptactwa zostały wspomniane na slajdzie trzydziestym (zilustrowanym zdjęciem kurczaka i podpisem: „TO TY!”; uśmiechnięta buźka też tam była). Jeszcze minutę temu Mysza była przekonana, że to miał być żart dla rozluźnienia atmosfery, ale wyglądało na to, że jednak nie. Najwyraźniej była pisklakiem, a ten… sokół o przeszywającym spojrzeniu i głosie lektora erotyków przybył, by zaprowadzić ją do głównej kwoki.
Sabina wzruszyła ramionami i jedną ręką zamknęła laptop.
– Podstawy przerobiłyśmy – oznajmiła. – Przerwa to może być dobry pomysł. Przypominam, że pakiet plus obejmuje pełne szkolenie i piętnaście godzin konsultacji, dojazd liczony osobno i płatny ryczałtem – wyrecytowała.
– Pakiet plus z konsultacjami? Mówiłaś, że wampiry to kutwy – szepnęła Mysza.
Nowo przybyły jak nic musiał ją usłyszeć , bo zmrużył złowrogo oczy. Piechota w ogóle nie wzięła sobie tego do serca, zignorowała go i pochyliła się nad stołem do Aśki.
– Kutwy i pozerzy – wyjaśniła beztrosko, tylko lekko ściszając głos. – Nie wezmą najtańszej opcji, bo chcą wyjść na kogoś z gestem. Więc zwykle biorą podstawową plus albo coś ze środka skali cenowej. Poza tym, nie „oni”, tylko „wy”. Powinnaś się obrazić, bo mówię też o tobie.
Mrugnęła wszystkimi trzema powiekami jednego oka i wręczyła Aśce wizytówkę.
– Konsultacje mogą być osobiste albo telefoniczne. Robię też onlajny. Zadzwoń, to poustalamy. W kontakcie!
Zebrała swoje rzeczy i wyszła, obdarzając stojącego w drzwiach wampira szerokim i lekko maniakalnym uśmiechem.
– Pablo, odprowadź panią do wyjścia dla służby – polecił blondyn komuś stojącemu w korytarzu. – Na nas czeka Mademoiselle.
Kroki Sabiny ucichły i Aśka została sama z jasnowłosym wampirem. Tylko oni dwoje, pokój z ohydną boazerią i drewniany, solidny stół… Brzmiało jak początek sceny w dowolnej z tych książek romantasy, które jej koleżanka z roku, Justyna, czytała z wypiekami na twarzy podczas co nudniejszych wykładów.
Mysza wolała thrillery, ale w formie audiobooka w słuchawkach, a nie narracji własnego życia.
– Jestem Frederik – przedstawił się wampir, mocno akcentując ostatnią sylabę. – Chodź ze mną.
– …jeśli chcesz żyć – dodała pod nosem Aśka, nie ruszając się zza stołu.
Nie załapał nawiązania, za to sama uwaga najwyraźniej zbiła go lekko z pantałyku.
– Nie żyjesz. To się nie zmieni – powiedział. – Piechota miała…
– To był żart – wpadła mu w słowo Mysza. – Sabina mi wszystko wyjaśniła… No, nie wszystko, bo nam przerwałeś, ale podstawy przerobiłyśmy. I tak, wiem, że jestem martwa i jestem wampirem, i jak mi gruczoły zaczną działać, to mogę wpaść w histerię…
Frederik przez chwilę miał minę, jakby zupełnie nie rozumiał, o czym ona do niego mówi, ale zaraz przybrał ten sam co wcześniej neutralny, lekko wzgardliwy wyraz twarzy.
– Chodź – powtórzył. – Nasza pani chce cię widzieć.
Aśka właściwie nie miała wyboru. Skoro już była tym wampirem – a wszystko na to wskazywało: zimna skóra, gojące się złamania, ba, nawet te kły, które wymacała językiem i które bardzo chciałaby zobaczyć w lustrze – to oznaczało, że stała się częścią gniazda miłośników boazerii i świeżym pisklęciem, nowym narybkiem…
Wstała.
– Dobra. Idziemy.
Frederik odwrócił się bez słowa i ruszył przodem. Szedł pewnym, szybkim krokiem i Mysza musiała się postarać, żeby za nim nadążyć. Rozglądała się wokoło, trochę z ciekawości, jak wygląda gniazdo wampirów, trochę żeby zorientować się, gdzie właściwie jest. Dużo jej z tego nie przyszło, bo korytarze wyłożone zostały drewnem w dokładnie tym samym odcieniu. Jeszcze parę godzin… dni… wcześniej była przekonana, że wampiry żyją w zamkach, ewentualnie w luksusowych pałacach, pełnych przepychu, baroku, może złota, krwistobordowych draperii i szarego kamienia, a nie niekończących się metrów boazerii. Nawet babcia Aśki miała nowocześniejszy wystrój wnętrz, a ostatni remont robiła jeszcze zanim Mysza się urodziła!
– Czekaj…
Nie zareagował, więc Aśka się po prostu zatrzymała. Stała w korytarzu może minutę, zanim Frederik do niej wrócił.
– Mademoiselle czeka – oznajmił chłodno. – Pani nie lubi czekać. Chodź!
Mysza ani drgnęła.
– Moje pytania też nie lubią czekać. Jak długo… Ile czasu minęło, odkąd byłam żywa?
– Jedna doba. Chodź. – Ujął ją pod ramię i pociągnął za sobą. Był od niej silniejszy i Aśka nie miała innego wyjścia, jak tylko iść za nim.
Każde kolejne wspomnienie o pani niosło ze sobą niewypowiedziany ładunek czegoś niepokojącego. Frederik nie podnosił głosu, nie wyglądał też na zdenerwowanego, ale w tym, jak ją poganiał, i w tym, jak mówił o mademoiselle, było ostrzeżenie i groźba zarazem.
Aśce przemknęło przez myśl, że gdyby nie jej osłabione reakcje emocjonalne, trzęsłaby się teraz jak osika. Pani musiała być straszna. Mysza zdecydowanie wolałaby jej nie poznawać, a najlepiej być całkiem gdzie indziej, ale nie miała wyboru… Z tego cholernego, wyłożonego boazerią labiryntu nawet nie zdołałaby uciec.
Frederik skręcił i zatrzymał się w krótkim korytarzyku, zakończonym masywnymi podwójnymi drzwiami ze złotą klamką. W ogóle nie pasowały do reszty wystroju.
Wampir pchnął jednocześnie oba skrzydła. Z wnętrza wylał się blask: niebieski, biały, różowy… Aśce aż zamigotało w oczach i zakręciło się w głowie. Zamrugała kilka razy i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, co widzi.
Za drzwiami znajdowała się wielka, podłużna sala, pełna neonów. Pokrywały wszystkie ściany, kilka nawet zwisało z sufitu. Ba, Mysza była przekonana, że rozpoznaje kawałek napisu umieszczonego zwykle przy wrocławskim dworcu kolejowym. Wampiry musiały go ukraść, jak nic… Inne neony też wyglądały na zagarnięte sprzed różnych lokali. Były wśród nich nożyczki, rożek z lodami, a nawet kobieca sylwetka z wielkimi ustami i ogromnym biustem. Neony wypełniały całe pomieszczenie światłem we wszystkich kolorach, nadając mu nierealny i upiorny wygląd.
Skąpany w niebieskim blasku reklamy sklepu rybnego Frederik wyglądał na jeszcze bardziej zimnego i niedostępnego. Choć nawet w takim wydaniu kolorystycznym był interesująco atrakcyjny.
Aśka uszczypnęła się ukradkiem w rękę. Nic jej z tego nie przyszło, bo ledwie poczuła ból. Nie mogła liczyć na to, że fizyczne reakcje ją rozproszą i oderwą od rozmyślań, czy wampir naprawdę jest taki przystojny, czy po śmierci gust jej się zmienił i teraz światła w stylu kostnicy działają w jej oczach na wygląd facetów lepiej niż filtr z Instagrama.
Żeby nie myśleć o zajmującym profilu Frederika, zaczęła rozglądać się po pokoju… czy może raczej po komnacie. Rozmiarami pomieszczenie przypominało salę wykładową. Na ścianach nie było boazerii, co Aśka uznała za plus. Nie było też na nich farby ani tynku. W szkoleniu Sabiny nie pojawiło się nic o mylnych decyzjach wnętrzarskich wampirów, a powinno. Mysza byłaby bardziej przygotowana psychicznie na odjazd designerski.
Podłogę wyścielały dywany i to nie byle jakie, bo bardzo babcine, o wyjątkowo oldskulowych wzorach, w stylu „przepych PRL-u”. Na samym środku pokoju ustawiono siedziska – sofy i kanapy, zupełnie do siebie niepasujące. Była tu i rozpadająca się wersalka, starsza zapewne od Aśki, i luksusowy skórzany szezlong.
A na szezlongu…
Z powodu migoczących, wielokolorowych świateł trudno było określić, jak kobieta naprawdę wygląda. Chwilami jej twarz spowijał delikatny, wręcz kokieteryjny różowy blask, by zaraz ustąpić ostremu błękitowi albo naprawdę niezdrowej żółci. Włosy miała chyba jasne, gładko zaczesane na czubku głowy i spięte nad karkiem w ciężki kok. Z powodu ostrych rysów trochę przypominała Aśce gryzonia… Może ryjówkę? Ubrana była w ciemną, długą suknię z wysokim kołnierzykiem.
– Oto mademoiselle Cécile – zaintonował Frederik. – Pani naszego gniazda.
Wokół rozległ się cichy pomruk – wiele osób jednocześnie powtórzyło jego słowa. Aśka prawie podskoczyła, bo dopiero teraz zorientowała się, że w komnacie jest więcej wampirów. Przez tę feerię świateł ledwie widziała ich kształty – a właściwie cienie.
– Żoanie…
Głos pani przypominał szept, ale choć cichy niczym westchnienie, był jednocześnie doskonale słyszalny. Wydawał się wypełniać pomieszczenie. Żadna z przyczajonych pod ścianą osób nie zareagowała. Mysza zorientowała się, że wampirzyca mówi do niej.
– Aśka – poprawiła nerwowo. – Joanna znaczy.
Uznała, że to nie jest dobra chwila na przedstawianie się ulubioną ksywką.
– Żoanie – powtórzyła pani. – Odrzuć swą ludzką, przyziemną tożsamość. Obudziłaś się do nowej egzystencji, jesteś manifik i merweju!
Manifik brzmiało znajomo, merweju dziwnie i Mysza nie miała pojęcia, co powinna na to odpowiedzieć. W pierwszym odruchu chciała zaprotestować przeciwko nowemu imieniu. Zdecydowanie nie czuła się „Żoanie”. Gdyby już musiała zmieniać imię, mogłaby być Mią. Albo Bellą. Sansą ewentualnie. Albo lepiej Margaery, Margaery miała więcej charakteru… To imię brzmiało prawie jak „merweju”, cokolwiek to znaczyło.
Nie chciała być Żoanie, ale nie wiedziała, czy protest byłby bezpieczny. Zaczynała podejrzewać, że w gnieździe wampirów panuje nie tylko autorytaryzm, ale wręcz tyrania. A rozsądek podpowiadał, że ona, jako najświeższe pisklę, jest najniżej w porządku dziobania i ewentualna niesubordynacja nie skończy się dla niej dobrze.
Mademoiselle wpatrywała się w nią niczym kobra z programu przyrodniczego. Była całkiem nieruchoma, a oczy miała taaakie wielkie, że nawet Czerwony Kapturek by się skapnął, że coś jest z nią nie tak, i wziął nogi za pas, zamiast zadawać głupie pytania.
Mysza czuła się myszą całkiem dosłownie. Nagle doskonale zrozumiała, co czują małe gryzonie skonfrontowane z gadzim drapieżnikiem… albo z całym ich stadem. Być może powinna coś powiedzieć, ale brakowało jej słów i bała się, że gdyby choć rozchyliła usta, wydobyłby się z nich mysi pisk.
Kiedy mademoiselle nagle zaklaskała w dłonie, Aśka prawie podskoczyła.
– Frederik! Zmień światła, nasza Żoanie nas dobrze nie widzi!
Aśka odruchowo odwróciła głowę w stronę Frederika, ale nie zdążyła zobaczyć, co wampir robi, bo nagle zalała ją jasność, oślepiając, przytłaczając i przede wszystkim przeszywając strachem, jakiego dotąd nie znała.
Na szkoleniu Sabina wspominała coś o atawistycznych lękach, pamięci gatunkowej i wiedzy genetycznej, ale akurat na to Mysza najmniej zwracała uwagę. Jasne, słyszała o gadzim mózgu, wiedziała, że pewne reakcje człowiek ma zapisane w genach, ale jak to, jeden gryz w szyjkę i nagle nowy program nadpisywał stary? W to było jej trudniej uwierzyć niż w wampiry, strzygi i co to tam jeszcze było… A, wrogowie klasowi, wilkołaki!
– Wyprostuj się – syknął Frederik.
Dopiero wtedy Aśka poczuła, że kuli się i zakrywa dłońmi twarz, chroniąc ją przed brutalnym światłem… Światłem, które nie wypalało jej skóry. Raziło jak cholera, ale nie zabijało.
Odsłoniła oczy i zamrugała kilka razy, próbując przyzwyczaić się do nowych warunków. Pomieszczenie, wcześniej przypominające coś w stylu klubu skrzyżowanego z wystawką szalonego miłośnika neonów, teraz… wyglądało gorzej. Neony zgasły, za to pod sufitem lśniło kilkadziesiąt świetlówek, kojarzących się Myszy z oświetleniem w szkolnej klasie. Ich blask był nieprzyjemny i bezlitośnie wyciągał na wierzch wszystko, co neony miłosiernie ukrywały.
W ostrym żółtym świetle pomieszczenie przypominało wielki, niedokończony garaż. Ściany były faktycznie z gołego betonu, zamocowane na nich zgaszone neony wyglądały po prostu smutno. Dywany naprawdę stanowiły szczyt mody lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych… Mało tego, jeden z nich miał dokładnie ten sam wzór, co stary dywan, który sąsiad dziadków Myszy położył w swoim garażu, zapewne po to, żeby jego polonez poczuł się luksusowo…
Wampiry też wyglądały gorzej.
Świetlówki sprawiły, że mademoiselle Cécile nie przypominała już niebezpiecznej kobry – bliżej jej było do omdlewającej suchotniczki z brytyjskich melodramatów kostiumowych. Była szczupła, miała włosy w kolorze wyblakłego złota i niebieskie oczy, tak jasne, że prawie białe. Ostre rysy sprawiały, że przywodziła na myśl alabastrowy pomnik – takie kości policzkowe mógł osiągnąć rzeźbiarz albo chirurg plastyczny, ale nie natura. Nosiła czarną suknię, zapinaną aż pod szyję na milion małych guziczków, do tego z falbaną. Kolor zdecydowanie nie był dla niej, sprawiał, że wydawała się jeszcze bledsza, podkreślał cienie pod oczami i zapadnięte policzki. Fason i obfitość materiału powodowały, że niemal w niej tonęła, jakby pożyczyła suknię starszej siostry i starała się wyglądać w niej dorośle.
Wszystko razem dawało dość upiorne wrażenie – gdyby nie to, że Cécile była już martwa, Mysza może nawet delikatnie przejęłaby się stanem jej zdrowia. Pani wampirów w nowym, dobrze oświetlonym wydaniu wyglądała trochę żałośnie. Co wcale nie oznaczało, że przestała być niebezpieczna, i Aśka powtarzała to sobie w duchu, żeby przypadkiem nie zapomnieć. Nie wolno było lekceważyć… przeciwnika? Nowej szefowej?
Oprócz niej, Cécile i Frederika w pomieszczeniu było jeszcze sześć innych wampirów. Mysza przyjrzała się im, próbując na wszelki wypadek nie zatrzymywać na nikim wzroku. To było prawie jak pierwszy dzień na pierwszym roku studiów, tylko towarzystwo wydawało się bardziej zróżnicowane wiekowo. Pod ścianą po lewej stały dwie kobiety, jedna z siwymi włosami i zmarszczkami wokół oczu. Miała nerwowe spojrzenie, a jej place delikatnie drgały, jakby nie dawała rady utrzymać ich w spokoju. Ubrana była podobnie jak pani gniazda, w długą czarną suknię, zakrywającą wszystko poza głową i dłońmi. Jej towarzyszka była młodsza, może nie w wampirzych latach, ale na pewno z wyglądu. Aśka obstawiała, że w chwili śmierci mogła mieć dwadzieścia kilka, może trzydzieści lat. Ona dla odmiany sprawiała wrażenie sztucznie nieruchomej, jakby na jakichś środkach uspokajających. Patrzyła tępo przed siebie. Ubrana była w spódnicę do kostek i sweter z długimi rękawami, i Myszy z jednej strony ulżyło, że oldskulowa suknia nie jest wymogiem odzieżowym, ale z drugiej zaniepokoił ją styl. Wszystkie trzy wampirzyce były okutane od szyi w dół i żadna nie nosiła spodni. Aśka żyła w dżinsach, umarła w dżinsach i zamierzała pozostać im wierna i po śmierci.
W przypadku wampirów płci męskiej sprawa miała się lepiej. Co prawda Frederik w czarnym garniturze i białej, rozpiętej pod szyją koszuli wyglądał, jakby się urwał z reklamy markowych perfum czy innej luksusowej drożyzny, ale pozostali ubrani byli normalniej. Jeden, rozczochrany blondyn z przydługimi włosami i ostrymi rysami, miał na sobie po prostu spodnie i koszulę, niedopiętą, a jakże. Wampirzyce mogły zapinać się pod szyję, ale panowie najwyraźniej nie hołdowali takim trendom. Żaden nawet golfu nie miał.
Najbliżej ściany trzymał się gość, który najwyraźniej przywdział odzież maskującą, chcąc zniknąć na tle boazerii. Miał brązowy płaszcz, brązowe spodnie, ba, nawet włosy miał brązowe. Oczu Mysza nie mogła dojrzeć, odwracał twarz albo od niej, albo od świetlówek. Bliżej stało dwóch najbardziej normalnie wyglądających: obaj mieli na sobie dżinsy. Ten grubszy i szpakowaty nosił też sweterek jak z memów o informatykach z lat dziewięćdziesiątych. Zresztą diabli wiedzą, może na tych memach to był on… Tylko jeszcze w czasach przed zakolami. Młodszy i szczuplejszy garbił się lekko i chował dłonie w kieszeniach bluzy z kapturem. Miał łagodne rysy twarzy i lekko zwichrzone, jasnobrązowe włosy. Wyglądał najbardziej współcześnie i Aśka natychmiast postanowiła, że musi z nim koniecznie porozmawiać. Ktoś z jej czasów albo przynajmniej czasów jej najbliższych mógł mieć najsensowniejsze informacje i normalny punkt widzenia…
Bo jak na razie to Myszy coraz bardziej się tu nie podobało. Nie dość, że była martwa, to wszyscy wydawali się wyjątkowo nerwowi w towarzystwie pani gniazda, wykazywali tragiczny gust w kwestii wystroju wnętrz i wyglądało na to, że poza ultrakonserwatywnymi ciuchami w gnieździe obowiązywała też segregacja płciowa.
Aśka miała wrażenie, że w filmach wampiry były bardziej luzackie, lepiej ubrane i rozpustne. Sabina miała cały jeden slajd z animacją fajerwerków i migoczącym napisem „Wampiry nie zarażają się chorobami przenoszonymi drogą płciową! Gratulacje!” i kolejny o niemożności zachodzenia w ciążę oraz ujemnej jakości pośmiertnego nasienia. Mysza czuła się nimi trochę straumatyzowana, a teraz także urażona. Znosiła te trzy minuty głębokiej żenady po nic?
Mademoiselle Cécile uznała chyba, że dość już dała Aśce czasu na przyswojenie nowej, dobrze oświetlonej rzeczywistości.
– Żoanie!
Mysza natychmiast stanęła na baczność, zanim Frederik zdążył choćby chrząknąć.
– Witaj wśród nas, Żoanie – mówiła dalej Cécile głosem, który miał chyba uchodzić za dobrotliwy i matczyny, a był irytująco wymodulowany. – Witaj w swoim gnieździe, witaj w swoim nowym domu na wieczność!
No raczej nie, poprawiła ją w duchu Aśka, starając się ze wszystkich sił zachować neutralny, a nawet lekko przyjemny wyraz twarzy. Podejrzewała, że jedyne, co jej się udało, to zrobić minę tępego cielęcia, ale może i tak było lepiej. Niech ją mają za cielę, nie będą jej tak pilnować…
– Jesteśmy dziećmi nocy, ale też dziećmi światła – oznajmiła z przejęciem pani wampirów. – Odzyskujemy to, co utraciliśmy, odradzając się w mroku. To, co warto odzyskać, Żoanie, tylko to. Słońce nie chce dla nas świecić, ale my jesteśmy od niego mądrzejsi. Pętamy jego blask i pławimy się w nim!
Zamilkła w sposób znaczący. Pozostali zebrani posłusznie zaczęli wydawać z siebie aprobujące pomruki. Półprzytomna laska robiła to najgłośniej.
Chórek w końcu umilkł, Cécile też milczała. Wszyscy patrzyli na Aśkę i do Myszy dotarło, że nie ma bata, musi coś powiedzieć.
– Dziękuję – powiedziała, starając się brzmieć dostojnie i wdzięcznie. – To wszystko jest bardzo… manifik i jestem oszołomiona.
Inwencja jej się skończyła, ale na szczęście pani Cécile nie wymagała niczego więcej. Ucieszona odpowiedzią Aśki, zaklaskała w dłonie.
– Frederik – westchnęła wampirzyca, wyciągając smukłą dłoń o długich palcach w stronę przewodnika Myszy.
Zaraz pojawił się przy niej, zgięty w ukłonie.
– Pablo – warknął. – Oprowadź Żoanie po gnieździe.
Młody w dżinsach posłusznie wystąpił naprzód i ruszył do wyjścia, po drodze sztywno składając ukłon przed panią. Aśka dygnęła i wycofała się rakiem za swoim przewodnikiem. Dopiero gdy zamknięto za nimi drzwi, odważyła się odwrócić i przyjrzeć Pablowi.
Był średniego wzrostu, tak jak ona. Musiał ulec zwampirzeniu, kiedy miał dwadzieścia, góra dwadzieścia parę lat. Miał okrągłą, sympatyczną twarz i smutne piwne oczy. Nerwowo mierzwił ręką włosy, jeszcze bardziej je rozczochrując.
– Słuchaj… – zaczęła Aśka.
Spojrzał na nią tak ostro, że zaraz zamilkła. Cholera, czyżby pomyliła się co do niego? Miał już wyprany mózg, wierzył w porządek dziobania, bał się pani?
Pablo przyłożył palec do ust, nakazując jej milczenie. Potem wskazał na swoje ucho i na drzwi.
Zapomniała! Sabina o tym mówiła, trochę wyostrzone zmysły! Ba, podkreślała jeszcze, że tylko trochę i żeby Aśka sobie nie myślała, że dojrzy, jak ktoś wywozi hobbitów do Isengardu. Jednak wspominała też, że to postępuje z wiekiem… Co oznaczało, że Mysza może nie miała superzmysłów, ale jej gospodarze mogli ją słyszeć nawet przez ciężkie, zamknięte drzwi.
– To miejsce spotkań – powiedział sztywno Pablo. – Tutaj mademoiselle Cécile przyjmuje audiencje i tu spotykamy się, gdy ma nam do przekazania coś ważnego. Mademoiselle Cécile nazwała ją salą światła.
– Aha. – Aśka starała się brzmieć, jakby ją to wszystko szalenie fascynowało i interesowało, a nie jak ktoś, kto najbardziej na świecie chciałby się dowiedzieć, gdzie są drzwi.
– Gniazdo jest domem naszej wspólnoty, w którym znajdujemy spokój i bezpieczeństwo… – Pablo ruszył korytarzem przed siebie, monotonnym głosem wygłaszając monolog przewodnika i nie patrząc, czy Mysza idzie za nim.
Poszła, oczywiście. Nie była pewna, czy idą tym samym korytarzem, którym wcześniej prowadził ją Frederik… Z powodu boazerii i braku okien wszystko wyglądało identycznie.
– …mieszkamy razem, żywimy się razem i razem trwamy w wieczności, niczym jedna wielka, szczęśliwa rodzina…
W tym ostatnim zabrzmiała nutka sarkazmu, Mysza dałaby sobie za to kieł wyrwać.
– … nasza wspólnota jest dla nas najwyższą wartością…
– O co chodzi z tą boazerią? – przerwała mu Aśka. Obawiała się, że jeśli wampir nadal będzie wygłaszał tę natchnioną gadkę, to ona w końcu straci cierpliwość i palnie coś nietaktownego w zasięgu słuchu osób, które nie powinny jej słyszeć. – I skąd w ogóle wiesz, dokąd iść? Każdy korytarz wygląda tak samo.
– Mademoiselle Cécile wybrała wystrój wnętrz – powiedział z naciskiem Pablo – tak, aby jej gniazdo mieszkało w jak najlepszych warunkach. Ma niesamowite wyczucie, jeśli chodzi o urządzanie naszego domu.
Nie musiał aż tak tego podkreślać, do Myszy od razu dotarło, że wątpliwej jakości designu lepiej nie krytykować.
– Ale jak tu się nie zgubić?
– Za jakiś czas zaczniesz się orientować. Każdy wampir zna swoje gniazdo, zmieniające się powietrze, zapachy… Załapiesz – obiecał, trochę wypadając z roli. – A korytarze są takie ze względu na bezpieczeństwo. Gdyby ktoś obcy wdarł się do gniazda, zdołalibyśmy go powstrzymać, nim by dotarł do mademoiselle Cécile.
Kto by zdołał, ten by zdołał, Aśka nie poczuwała się do bycia mięsem armatnim…
Jej przewodnik przystanął gwałtownie.
– Jeśli nie będziemy przesadnie głośni, to tu już nas na pewno nie usłyszą – powiedział.
Mysza odetchnęła. W końcu mogła trochę wyluzować, jakby ktoś jej zdjął kajdany. Oparła się plecami o ścianę.
– Słuchaj, Pablo…
– Żaden Pablo, Paweł jestem – przyznał. Stanął naprzeciw niej, też wyraźnie odprężony. – Ta sta… Mademoiselle Cécile uznała, że to imię nieodpowiednie dla wampira.
Aśka trochę się z nią zgadzała, ale rozsądnie zachowała to dla siebie. Wampiry faktycznie powinny mieć bardziej… wykwintnie brzmiące imiona. To znaczy inne wampiry. Ona bardzo chętnie by została przy swoim…
– Pozostałych też tak poprzezywała?
Prychnął.
– Jasne, myślisz, że Frederik to skąd się wziął? Tak naprawdę to Fryderyk, no wiesz, jak Chopin…
– Ale nie ten…
– Nie no, portretów nie przypomina… Chociaż cholera wie, mógł zafałszować… Nie – stwierdził stanowczo Paweł. – Umawiamy się, że nie. Tu i tak jest dom wariatów, nie muszą mi się postacie historyczne pchać na tapet. Ona to tak naprawdę Cecylia. On jest Fryderyk. Zachowuje wobec niej totalne posłuszeństwo, jak robot normalnie.
– Jak długo oni wszyscy są… no wiesz… martwi?
Paweł wzruszył ramionami.
– Cécile i Frederik? Strzelam, że paręset lat, ale nie wiem. Pozostali są w miarę nowi, z zeszłego stulecia. Wszyscy poza Wefcią. To ta chuda. Ma trochę nie po kolei w głowie, ale czasem gada z sensem. Od niej wiem o Fryderyku i Cecylii. I o samej Wefci…
– Wefci? Ją też Cecylia przezwała.
– Tak, ale akurat Wefcia to od Genowefy. Ona naprawdę ma tak na imię. Cécile to nie brzmiało dość światowo, więc zrobiła z niej Żenewię. Wefcia jest z nimi już jakieś półtora wieku i jej to zaszkodziło na głowę. Innym też już zaszkodziło, a są tu ledwie kilkadziesiąt lat…
– A ty?
– Niecały rok – westchnął ciężko. – I jeszcze się trzymam, ale jak sobie pomyślę, że czeka mnie cała wieczność tutaj, to… sam nie wiem. Kiedyś w końcu może wyjdę zobaczyć prawdziwe słońce…
– Nie! No weź, nie planuj takich rzeczy, zadzwoń na telefon zaufania albo po prostu się stąd zmyj!
– Nie da się. Myślisz, że nie próbowałem? Mam stąd trzydzieści kilometrów do domu. I dupa, nie ma opcji. Wymykałem się, uciekałem, próbowałem, już sam nie wiem ile razy. Frederik zawsze mnie znajdzie. I zaprowadzi do Cécile. A ona… Ona nie lubi, jak jej wampiry są nielojalne i próbują uciec…
W jego głosie brzmiało coś takiego, że Aśka bała się pytać, co mu zrobiła pani gniazda. Zresztą sama chyba wolała tego nie wiedzieć. Jeszcze by się zawahała.
– To jest kult – stwierdziła nagle. – To jest normalnie kult i sekta. Widziałam taki dokument na Netfliksie… No, normalnie jakby oni też go oglądali… Czekaj, wampiry mają streamingi?
– Wyzbyliśmy się kajdan śmiertelności – powiedział grobowo Paweł. Mysza prawie dostała apopleksji i zeszła z tego świata po raz drugi. Jak to tak, bez seriali… – Nie panikuj, mamy – dodał już normalnym głosem. – Cécile nic o tym nie wie, ale ona nie kuma większości technologii. Właściwie poza światłem elektrycznym żadnych wynalazków, tak od dziewiętnastego wieku do teraz, nie przyswaja. Frederik ogarnia wszystkie przyziemne, techniczne sprawy i nieoficjalnie wie, że mamy telewizję, ale nic o tym nie wspomina. Jakby nam odciął streamingi, to chyba miałby bunt w gnieździe… Tu w ogóle nie ma co robić poza oglądaniem seriali. No, książki można jeszcze czytać albo grać w szachy. Planszówek nie ma, są zbyt nowoczesne. Komputerów też. Między ludzi wychodzimy rzadko, bo jeszcze jesteśmy niedouczeni…
– Za mało zindoktrynowani – podsunęła Mysza.
– Może też – zgodził się Paweł. – W każdym razie sami nie możemy, tylko z doświadczonym wampirem. I nie co noc. Krew musisz wypić tak z raz na tydzień–dwa i nie musi być z człowieka.
Aśką aż zatrzęsło z oburzenia.
– Tylko mi nie mów, że okradamy banki krwi? Tam i tak jest bieda, co chwilę są komunikaty, że krwi brakuje, jeśli mi powiesz, że to przez wampiry, to sama kołek wezmę…
– Co ty, Cécile to pewnie nawet nie wie, że istnieją banki krwi. Ale zdarza się, że Frederik wychodzi sam polować, czasem z Anielą albo Mateuszem, a reszta dostaje swój przydział. Mówią, że to dla naszego bezpieczeństwa. Aniela i Mateusz to Anella i Mathieu.
– Jestem prawie pewna, że to „u” na końcu powinno być nieme…
Paweł wzruszył ramionami.
– Cecylia jest antytalentem językowym, mówi tylko po polsku. Czasem wtrąca dziwne słowa, które nie brzmią tak, jak powinny. Imiona też jej nie wychodzą, ale nikt się nie odważył tego powiedzieć. A ona chyba myśli, że niepolskie brzmią lepiej. Wiesz, tak bardziej światowo i wampirzo, i w ogóle. Bo taki Vlad Dracula z Transylwanii to jest coś, od razu wiadomo, że poważny gość. A kto by się przejął Pawłem Cieleckim z Brzegu, albo w ogóle uwierzył, że on jest wampirem…
– Ja – powiedziała Aśka. – Ja bym uwierzyła, bo cię poznałam i wiem, że masz na imię Paweł i masz kły. I bycie jakąś Żoanie nie zrobi ze mnie lepszego krwiopijcy. Nie zwracaj się tak do mnie w ogóle…
– Muszę. – Paweł się skrzywił. – Mademoiselle jest na tym punkcie naprawdę bardzo czuła. Najpierw palnie ci kazanie o porzuceniu śmiertelnej tożsamości, a potem każe Frederikowi cię ukarać. Dla twojego własnego dobra, tak to tłumaczy. I serio, nie chcesz zasłużyć w jej oczach na karę, uwierz mi. Więc gratulacje, spędzisz wieczność jako Żoanie jakaśtam, a ja jako Pablo Cielecki.
– Myszkowska – przedstawiła się odruchowo Aśka. – Joanna Myszkowska, ale wolę Aśka albo Mysza.
Paweł uśmiechnął się do niej krzywo i trochę smutno.
– Będę o tym pamiętał przez całą tę cholerną wieczność, która nas tu czeka – zapewnił.
Słowa Pawła sprawiły, że Aśkę przeszedł dreszcz. Nie życzyła sobie wieczności… Wróć, wieczność ewentualnie mogła jeszcze jakoś – nomen omen – przeżyć, ale przecież nie w kulcie miłośników boazerii i kradzionych neonów! Postanowienie o ucieczce ugruntowało się w niej, zabetonowało i zaczęło budować fortyfikacje.
– A skoro już o „tu” mowa, to gdzie jesteśmy? – zapytała niewinnie. – Mówiłeś, że masz stąd niedaleko do domu?
– W Siechnicach pod Wrocławiem – wyjaśnił Cielecki, a Myszę przeszedł dreszcz szczęścia.
Pod Wrocławiem! Pod Wrocławiem! Siechnice kojarzyła, były na drodze z Wrocka do Oławy, może z piętnaście kilometrów od stolicy Dolnego Śląska. Piętnaście kilometrów! To było nic! Bała się, że wylądowała w zagubionej hacjendzie w środku lasu, w zamku typu gargamel w Bieszczadach, w miejscu, z którego nie umiałaby się wydostać i gdzie nawet nie wiedziałaby, w którą stronę uciekać. A tymczasem była tuż obok Wrocławia! Poboczem mogła iść do domu! Stopa łapać! Nawet na przełaj przez pola i łąki, nawet bez nawigacji w telefonie dałaby radę…
Właśnie! Telefon, portfel i klucze! Gdzie mogły być? Fajnie byłoby je odzyskać, ale jeśli nie, to trudno. Bez nich też da radę, byle dotrzeć do Wrocławia, współlokatorka ją wpuści do mieszkania…
– Co robią z naszymi rzeczami? Wiesz, telefon, torebka, takie tam.
Paweł wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Moje zniknęły. Cécile mówi, że to artefakty wiążące nas niczym łańcuchy z ludzką egzystencją.
Aśka bardzo by chciała dostać swoje artefakty z powrotem, ale trudno, nie zamierzała tracić czasu ani energii na ich szukanie. Jej misja była jasna: uciec. Najpierw jednak chciała dowiedzieć się jak najwięcej o wampirach i o tym gnieździe.
Mysza nie była głupia. Ucieczka wydawała się jedyną opcją, to było oczywiste, ale uciekać należało z głową. Na razie nie groziło jej bezpośrednie niebezpieczeństwo, a biorąc pod uwagę, jak zachowywał się Paweł, pranie mózgu też nie następowało w przyśpieszonym tempie. To oznaczało, że miała czas, żeby dla własnego dobra zebrać informacje. Szkolenie Sabiny okazało się bardzo pouczające, jeśli chodzi o sprawy podstawowe. Aśka nabrała przekonania, że o przetrwaniu w życiu pośmiertnym wie na tyle dużo, żeby nie skończyć w ciągu tygodnia jako kupka pyłu. Ale pozostawała jeszcze sprawa sekty, pardon, gniazda. Bo w uciekaniu ważne było nie tylko jak, kiedy i dokąd, ale też przed kim. A to znaczyło, że Aśka musiała wywiedzieć się, jak skutecznie umknąć z ramion swojej nowej „rodziny” i jak ich potem unikać.
– Jak właściwie tu trafiłeś? – zainteresowała się. Ludzie lubili mówić o sobie i lubili, kiedy ktoś ich słuchał. Mysza była mistrzynią słuchania.
Paweł wbił wzrok w boazerię gdzieś za jej głową.
– Byłem w Niemczech, wiesz, zarobić. Wiadomo, cały dzień harówki, potem człowiek chce się tylko odprężyć. Miałem już wracać, pisałem nawet do takiej jednej… no wiesz, dziewczyny, tutaj. Ale jeszcze przed powrotem poszedłem z kolegami na jakąś imprezę, szczerze, to mało pamiętam. Było jakieś techno, była jakaś laska… A następnego dnia obudziłem się z kacem i dziwną niewrażliwością na wszystko. Banalna sytuacja, weź się przyznaj, że poszłaś na imprezę i ktoś ci coś zrobił…
– Przyznaję się – powiedziała stanowczo Aśka. – Byłam na koncercie. I obudziłam się tu. Żadnego obwiniania ofiary, proszę bardzo i dziękuję bardzo. Oboje zostaliśmy napadnięci, jedynymi osobami winnymi są te, które to zrobiły…
Paweł podrapał się nerwowo po szyi, może w miejscu, gdzie został wtedy ugryziony.
– Nie no, mnie nikt nie napadł – powiedział niespokojnie, wyraźnie czując się niekomfortowo z tym, co powiedziała Mysza. – Po prostu ugryzł. Obudziłem się i byłem wampirem. Masakra, poparzyłem się na słońcu. Bo wiesz, zrobiłem się taki dziwny i nie mijało, a zaraz miałem wracać do Polski. Gdzie ja bym się z lekarzem w Niemczech dogadał… Miałem już bilet, wsiadłem do autobusu i dawaj do domu. Tylko było gorąco, duszno i słońce tak dawało, że czułem się coraz gorzej. I ludzie dziwnie na mnie patrzyli, bo całą twarz miałem poparzoną… W końcu wysiadłem na nie tym przystanku, co trzeba. Sam nie wiem, czy nie wytrzymałem, czy mi się wydawało, że to już Brzeg? Źle by ze mną było, ale Frederik mnie znalazł. Miałem szczęście…
– Serio? – Aśka nie dowierzała. – Bo wiesz, sorry za brutalną szczerość, nie wyglądasz na szczęśliwego.
Paweł wzruszył ramionami.
– Nie tak to sobie wyobrażałem. W sensie życie, przyszłość. Wiesz, jak jeszcze życie miałem. Pracę też miałem. Dziewczynę… To znaczy nie wiem, czy by nam wyszło, ale było. Coś. I nawet myślałem, żeby do niej pojechać, zadzwonić, ale co ja jej powiem? Sorry, Żaneta, jestem wampirem. Możemy prowadzić nocne życie i czasem będę komuś wysysać krew, ale poza tym spoko?
– Wiesz, może by ją to kręciło? – podsunęła Aśka.
– Co?
– No wiesz, wampiryzm. Gryzienie w szyję. Krew. Różne ludzie mają upodobania.
Paweł aż się wzdrygnął.
– Nie, no co ty, Żaneta jest zupełnie normalna. Żadnych dziwnych odchyłów. Poza tym nie mógłbym jej w to wciągać. Wyobraź sobie, jest gość, taki spoko, coś między wami iskrzy, wiesz, potencjał jest, a tu nagle pach! Jesteś wampirem. I co niby mu powiesz? Ugryziesz go? Uświadomisz mu, że ciemność jest pełna potworów? Albo sprowadzisz go tu? Do tego cholernego gniazda, żeby dostał imię typu Pijeeer albo Miszel czy co tam Cecylia spolszczy i zmasakruje. Życzyłabyś komuś takiej wieczności?
– Co ty, sobie takiej nie życzę – przyznała absolutnie szczerze Mysza. I zaczęła się coraz bardziej rozglądać po korytarzu. Gdzie były te cholerne okna…?
Jej towarzysz nie zauważył, wyraźnie pogrążony w grobowym nastroju.
– Dla nas jest już za późno…
– Straszny z ciebie defetysta… I pesymista.
Paweł spojrzał na nią, jakby jej rogi wyrosły.
– A jaki niby mam być? Z pół roku już tak… żyję-nieżyję. Siedzę w norze wyłożonej dechami, chowam się przed łowcami, piję krew z butelki po soczkach!
– I nie kusiło cię, żeby coś z tym zrobić?
– Niby co? Z tego świata nie ma ucieczki. Jesteśmy inni, jesteśmy wampirami, tak się nie da żyć wśród ludzi!
Mysza popukała się w czoło.
– Oczywiście, że się da!
– Niby jak?!
– Normalnie!
– Normalnie, jasne, normalnie! – zakpił. – Możemy wyjść tylko nocą! Jak to wyjaśnisz?
– Mogę powiedzieć, że jestem sową, że pracuję zdalnie w innej strefie czasowej, robię trzecie zmiany, żeby mieć dodatek, mam alergię na słońce… Wszystko mogę powiedzieć i równie dobrze mogę też nic nie mówić, bo to niczyj interes, że prowadzę nocne życie.
– Ale…
– Żadne ale, dopóki płacę czynsz, nie robię głośnych imprez i nie wystawiam śmieci na klatkę schodową, nikt się nie czepi. Moja współlokatorka nawet nie mrugnie.
– Nie możesz wyjść na słońce…
– Człowieku… Niech będzie, wampirze! Dopiero co była pandemia. Mogę chodzić w kapeluszu z szerokim rondem i w maseczce na pół twarzy. Naprawdę, weź sobie poprzestawiaj w głowie, śmierć to nie jest koniec życia, wszystko da się ogarnąć! Poza tym po co mam wychodzić na zakupy? Przecież nie po żarcie! Wszystko inne zamówię do paczkomatu i odbiorę, jak będzie niski indeks UV albo jak zajdzie słońce.
– Krew musisz pić!
– Mówiłam ci już, są ludzie, których to kręci, na pewno w necie jakichś znajdę. A jeśli nie, to zawsze mogę robić za Batwoman i dopadać jakieś szumowiny. Gwałcicieli, morderców, pedofili… Wróć, pedofile fuj, nie gryzłabym, bo by mnie zemdliło z obrzydzenia. Ale jest na pewno pełno innych paskud, które aż się proszą o anemię. Nie muszę ich przecież chyba od razu wykańczać? Skoro tobie wystarczy butelka soczku raz na parę tygodni, to nikogo nie muszę zabijać, żeby się napić. A jakby było za mało, będę żreć witaminy. Ty też powinieneś, blady strasznie jesteś…
Paweł miał coraz większe oczy, wzrok coraz bardziej rozbiegany, i gdyby nie to, że był martwy, jak nic zlałby się potem.
– Ale… nie… to nie… ja… – wydukał. – Jakie witaminy? – zapytał wreszcie.
– De trzy. Potas. Żelazo. Nie pamiętam, co jeszcze, Sabina miała cały slajd na ten temat, ale sobie nie wynotowałam, bo myślałam, że to jest oczywiste i nawet jak nie zapamiętam, to ktoś mi tu podpowie! Chociaż wychodzi na to, że tobie najwyraźniej guru krwiopijczej sekty tłumaczyła, jak się bać wszystkiego, a ja z jakichś przyczyn dostałam Sabinę Piechotę, guru, ale od BHP, i wykład z zarządzania własnym stanem pośmiertnym. Nie patrz tak na mnie, ona serio takich słów użyła. I miała rację, okoliczności się zmieniły, ale idzie to wszystko ogarnąć!
Paweł rozejrzał się nerwowo.
– Weź lepiej bądź cicho – zaproponował. – Gdyby ktoś cię usłyszał… Serio nie chcesz wiedzieć, co mademoiselle by zrobiła.
Aż zadrżał. Aśka przez chwilę miała ochotę go przycisnąć i dowiedzieć się, co takiego strasznego może im zrobić Cecylia, ale zwyciężyły w niej litość i rozsądek. Nie chciała dręczyć Pawła, nie zasługiwał na to, był biedny, umęczony i skrzywdzony przez szaloną wampirzycę. Poza tym wolała chyba nie wiedzieć. Lepiej się ucieka, nie będąc sparaliżowaną strachem.
A żeby w ogóle zacząć uciekać, musiała znaleźć jakieś okno albo drzwi!
– Ta Cecylia sama, zdaje się, zatwierdziła szkolenie – przypomniała łagodnie Mysza, próbując uspokoić Pawła. – Więc chyba wiedziała, na co się pisze…
Przypomniało jej się „wyjście dla służby” i pogarda, z jaką Fryderyk odnosił się do Sabiny. Pani wampirów mogła jednak nie wiedzieć, na co się pisze. Zleciła wykonanie zadania i tyle, pewnie nawet nie przyszło jej do głowy, jak kompetentnie i szczegółowo podejdzie do tematu Piechota…
– No, dawaj – ponagliła. – Jeśli będziemy tak stali jak kołki, to ktoś się w końcu zainteresuje. Miałeś mnie oprowadzać.
– Tak, tak…
Paweł oderwał plecy od ściany i otrząsnął się niczym mokry pies. To, o czym mówiła Aśka, musiało na nim zrobić naprawdę duże wrażenie, a jednocześnie mocno się nie zgadzać ze wszystkim, co wcześniej usłyszał od pozostałych wampirów. Konflikt tragiczny miał wręcz wypisany na twarzy.
W innych okolicznościach Aśka by mu współczuła bardziej aktywnie, może pozwoliła się wygadać, ale teraz myślała tylko o tym, że jeśli nie ucieknie z tego domu bez okien i drzwi, to skończy tak samo zryta psychicznie jak Paweł. Z całego serca chłopakowi życzyła, żeby doznał olśnienia wewnętrznego, które przełoży się na bunt zewnętrzny, ale teraz musiała myśleć o sobie.
– Jesteśmy pod ziemią? – zagadała. – To jakiś zaadaptowany grobowiec?
Nie wiedziała, czy w Siechnicach był cmentarz. A jeśli tak, to czy wampiry dałyby radę wykopać pod nim tunele…?
– Nie, co ty. Jesteśmy dziećmi światła, mademoiselle ci mówiła.
Aśka zauważyła, że Paweł wrócił do nazywania Cécile „mademoiselle”. Uznała, że chłopakowi po prostu za bardzo się gorycz ulała, i teraz wahadełko poszło w drugą stronę. Ze zgorzkniałego nowicjusza zmienił się w oddanego neofitę. Cóż, lepiej go w takim stanie nie prowokować.
– Mówiła – zgodziła się. – Ale jak to działa? Neony są wszędzie?
– Nie.
Paweł otworzył kolejne ukryte w boazerii drzwi, których istnienia Mysza w ogóle nie zauważyła. Bez namysłu weszła za nim.
Na kilka sekund ogarnęło ją déjà vu. Znowu znalazła się w pomieszczeniu pełnym światła. Przed oczami chwilę latały jej mroczki, a całe ciało napięło się, gotowe do ucieczki i walki o życie. Wampirzy organizm nie lubił jasności, to było oczywiste, a Cecylia z jakichś powodów upierała się, żeby wszędzie było jej pełno. Sadystka.
Tym razem światło nie pochodziło ani z neonów, ani ze świetlówek. Padało z zewnątrz, przez wielkie, odsłonięte okna, sięgające od podłogi aż po sufit, i Myszę zaczęła ogarniać panika. Światło za oknami było złe, światło za oknami oznaczało poparzenia, osłabienie i nawet śmierć!
Paweł nie zwracał na nią uwagi, zamyślony podszedł do jednego z okien, tak blisko, że prawie dotykał szyby nosem, i zapatrzył się smętnie na coś po drugiej stronie.
– Co ty robisz? – syknęła Aśka. – Weź się odsuń, sam wiesz, że to szkodzi!
– Co?
Odwrócił się do niej ze zmarszczonymi brwiami, jakby w ogóle nie łapał, o co jej chodzi. Popatrzył na trzymającą się blisko drzwi Myszę, potem z powrotem za okno, aż w końcu załapał, co jest nie tak.
– Spoko – powiedział. – To nie jest naturalne światło. Sama zobacz.
Złapał za klamkę przy jednym z okien, otworzył je i wyszedł na zewnątrz, prosto w jasność. Aśce tak mieniło się w oczach, że widziała tylko jego ciemną sylwetkę na tle blasku, ale dym z niego nie poszedł, nie wyglądało też na to, że dzieje mu się krzywda, więc zdobyła się na odwagę i podeszła do okna.
Światło nie sprawiło jej bólu i faktycznie, gdy panika już trochę minęła, bez trudu mogła zauważyć, że nie było ono naturalne, choć bardzo jasne. Ostrożnie, na wszelki wypadek gotowa do umknięcia w każdej chwili z powrotem do budynku, w bezpieczną ciemność, wyszła za Pawłem.
– O ja cię – wyrwało się Aśce.
Czegoś takiego się nie spodziewała. Niebo przed nimi lśniło, świeciło niemal, a żółty, ciepły blask rozświetlał wszystko wokół. W pierwszej chwili, popychana pierwotnym instynktem swojego gatunku już, już chciała się zasłonić, ale ten blask nie palił. Wokół było jasno… może nie jak w dzień, ale bardziej niż w centrum Wrocławia wieczorem, jakby ktoś celowo uruchomił ogromne reflektory…
– To jakieś lampy…?
– Szklarnie – wyjaśnił Paweł.
– Co? – dopiero teraz przyjrzała się dokładnie i dostrzegła, że blask rzeczywiście pochodzi ze stojącej po drugiej stronie ulicy długiej, szklanej konstrukcji. – To wszystko ze szklarni? Serio?
– Dają taką łunę, że aż we Wrocku widać. Frederik specjalnie wybrał to miejsce, żebyśmy mogli być jedynymi wampirami żyjącymi nie w mroku, ale w blasku nocy.
Mysza mogła temu tylko przyklasnąć. Przez ostatnie kilka godzin opornie przyjmowała do wiadomości, że jej życie, to życie, które znała, skończyło się bezpowrotnie, a wraz z nim odeszło kilka bardzo istotnych elementów. A tymczasem… Nie musiała żyć w ciemnościach. To było lepsze niż neony! Fryderyk był geniuszem!
Zaraz za tą myślą przyszło otrzeźwienie. Co jej z tego przyjdzie? Przecież nie mogła tu zostać! Ale gdzie indziej też były szklarnie. Albo centra handlowe! Próbowała sobie przypomnieć, czy na Bielanach Wrocławskich są jakieś osiedla z widokiem na galerie handlowe i autostradę. Centrum Wrocławia też było jasno oświetlone, ale nie stać jej na wynajęcie tam pokoju…
Oderwała wzrok od rozświetlającej niebo łuny i rozejrzała się wokoło. Posiadłość odgradzał od ulicy wysoki, solidny płot z kamienia. Żaden przypadkowy przechodzień czy ktoś przejeżdżający nie miał szans zajrzeć do środka, musiałby się na coś wspiąć albo stać tak jak oni teraz, na lekkim podwyższeniu… Mysza odwróciła się i po raz pierwszy przyjrzała siedzibie wampirów od zewnątrz.
Szczęka jej opadła i słów trochę zabrakło. Stali z Pawłem na tarasie przed… pałacem? Minipałacem właściwie, prawdziwe bywały większe…
Budynek został wzniesiony z jasnego kamienia, miał dwa piętra i w ścianach więcej okien, niż siedziba wampirów mieć powinna. Wszystkie one były wysokie, a na ścianach pomiędzy znajdowały się zdobienia. Barierki od balkonów pomalowano złotą farbą. Na krawędzi dachu stały rzeźby – Aśka miała dziwne wrażenie, że to pseudoantyczne ozdoby ogrodowe, które ktoś upchnął na szczycie domu zamiast na klombie. Całość sprawiała wrażenie budżetowego przepychu – niby pięknie i dużo, ale jak się zastanowić, da się rozpoznać podróbkę kupioną po taniości w necie.
– Czy to jest…?
– Miniatura Wersalu? – podsunął Paweł. – Tak. Pałac Króla Słońce. Frederik uważał, że to poetyckie, a mademoiselle Cécile… Chyba jej wystarczyło, że to będzie pałac w stylu francuskim.
Myszy przemknęło przez myśl, że z tym zamkiem Gargamela w Bieszczadach nie pomyliła się tak bardzo.
– To jest dom wampirów. Dopiero co Sabina mi tłumaczyła, bardzo dosadnie i obrazowo, co wampirom może zrobić światło słoneczne. W związku z tym mam jedno, bardzo ważne pytanie. Po co tyle okien?
– Odsłaniamy je nocą, żeby wpuścić światło ze szklarni.
– To znaczy, że oni sobie to… – uznała, że bezpieczniej będzie nie używać słów typu „paskudztwo” – to… specjalnie zaprojektowali i zbudowali.
Paweł pokiwał głową. Wciąż patrzył tęsknie na szklarnie i padające z nich światło.
– Tak. Jak tu trafiłem, to właśnie wykańczali wnętrza.
– Boazerią – stwierdziła tępo Aśka.
Jedno z drugim nie mieściło jej się w głowie. Jasne, rozumiała, że są ludzie, którzy dokonują wątpliwych wyborów wnętrzarskich. Ba, obejrzała w necie niejedno zestawienie najokropniejszych wnętrz albo najdziwniejszych domów. Ale litości, co innego podśmiechiwać się z podobnych list, a co innego znaleźć się w takim koszmarze i to jeszcze z perspektywą zamieszkania tam na wieczność!
Oderwała się od kontemplowania architektury i zajęła oglądaniem muru. Był solidny, wysoki i oczywiście miał wiatę na śmietniki. Wampiry raczej nie generowały za dużo odpadów, ale musiały mieć umowę na wywóz śmieci i pojemniki, inaczej gmina by się zaraz do nich przyczepiła. A wiata na śmietniki powinna otwierać się z obu stron – Mysza wątpiła, by którykolwiek wampir nad ranem wystawiał kontenery na zewnątrz albo wpuszczał śmieciarkę.
– Teraz jest noc, prawda?
– Tak.
– Wiesz, która godzina?
Paweł spojrzał na nią zdziwiony.
– Gdzieś koło północy, a co?
– Przestawiam się na nowy czas funkcjonowania – mruknęła Aśka. – Słońce teraz zachodzi koło dwudziestej…
– Przed – poprawił Paweł. – Możemy wychodzić już przed dwudziestą.
– Jaaasne. A wschodzi o szóstej?
– Przed szóstą. Ale spokojnie, zauważysz i poczujesz. Nie potrzebujemy zegarków. Mademoiselle Cécile mówi, że nasze ciała same czują rytm nocy, i ma rację.
Mysza potrzebowała zegarka i to bardzo. Jeśli teraz była północ, to do wschodu słońca pozostało pięć, sześć godzin. Z tego, co pamiętała, tempo spacerowe to około cztery kilometry na godzinę. Czyli żeby dostać się do Wrocławia, potrzebowałaby co najmniej czterech godzin… Mniej, gdyby biegła, więcej, jeśli musiałaby się przemykać i chować… Słońce krzywdziło, ale nie zabijało od razu, przykład miała obok siebie.
Co oznaczało…
Poderwała się do biegu. Za sobą usłyszała zaskoczone sapnięcie Pawła. Wołał coś za nią, ale Mysza nie słuchała. Nie patrzyła za siebie, nie zatrzymywała się, biegła. To była jej szansa i nie zamierzała jej zmarnować.
Dopadła wiaty na śmietniki, wcisnęła się do środka. Nawet nie śmierdziało, wampiry faktycznie były bardzo ekologiczne i nie wytwarzały odpadów. Ale po drugiej stronie znajdowała się krata z klamką.