Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
Są nazywani przekleństwem społeczeństwa i zaprzeczeniem wolności. Są obrażani i nienawidzeni, nikt nie ośmiela się spojrzeć im prosto w oczy. Wzbudzają strach i modlitwy, by zapomnieli o naszym istnieniu. Ale przed ich wzrokiem i spisem nikt się nie ukryje.
Poborcy podatkowi.
Każdy musi zapłacić. Każdy, kto posiada talenty magiczne…
Drugi Urząd Podatkowy wita cię w swoich księgach.
[Opis]
/Podatek, Milena Wójtowicz, 2005 rok, ISBN 8389011530, wydanie I, Fabryka Słów/
Książka dostępna w zasobach:
Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Żoliborz miasta stołecznego Warszawy
Miejska Biblioteka Publiczna w Bielsku Podlaskim
Miejska Biblioteka Publiczna w Ciechanowie
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Mickiewicza w Lubartowie
Wojewódzka Biblioteka Publiczna im. Józefa Piłsudskiego w Łodzi
Gminna Biblioteka Publiczna im. Marii Konopnickiej w Nieborowie
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu (2)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim
Miejska Biblioteka Publiczna im. Marii Dąbrowskiej w Słupsku
Miejska Biblioteka Publiczna im. Aleksandra Skulteta w Tczewie
Biblioteka Publiczna im. Księdza Jana Twardowskiego w Dzielnicy Praga-Północ miasta stołecznego Warszawy
Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Wola m.st. Warszawy
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 329
Rok wydania: 2005
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
PODATEK
W serii „Kuźnia Fantastów” ukazało się:
Anna Kańtoch
Miasto w zieleni i błękicie
Dariusz Spychalski
Krzyżacki poker
tom
1
Szczepan Twardoch
Obłęd rotmistrza von Egern
Marcin Wroński
Tfu, pluje Chlu! czyli Opowieści z Pobrzeża
Milena Wójtowicz
Podatek
W serii ukaże się:
Dariusz Spychalski
Krzyżacki poker
tom
2
Mieszko Zagańczyk
Allah 2.0
Jakub Ćwiek
Kłamca
Milena Wójtowicz
PODATEK
Lublin 2005
Copyright © by Milena Wojtowicz, Lublin 2005
Copyright © by Fabryka Słów Sp. z o.o., Lublin 2005
Wydanie I
ISBN 83-89011-53-0
Wszelkie prawa zastrzeżone.
All rights reserved.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana,
ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana
mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub
magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego
przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Na widok ciemnej linii drzew dziewczyna skrzywiła się z niechęcią. Z jeszcze większym niesmakiem obejrzała drogę, zarośniętą wszelkiego rodzaju chwastami i połyskującą licznymi oczkami kałuż. Westchnęła ciężko, usiadła na skraju czegoś, co zapewne w poprzednim życiu było ławką, i szybko, klnąc pod nosem za każdym razem, gdy sznurówka wpadała w błoto, zmieniła eleganckie półbuty na solidne traperki. Właśnie przyszło jej pożegnać się z nadzieją, że wykonanie tego pierwszego samodzielnego zadania ułatwi jej nieco dyskretna elegancja pewnej siebie pani urzędnik. Pozostał jedynie wątpliwej wartości urok harcerki. Nie takie wrażenie miała zamiar zrobić.
Wrzuciła buty do torby, teraz przynajmniej już nie tak wypchanej, i wyciągnęła z kieszeni spray, który, zgodnie z informacją na etykiecie, miał natychmiast wyprawiać wszelkie latające żyjątka do owadziego raju. Obficie potraktowała specyfikiem powietrze wokół siebie. Nie bardzo poskutkowało. Najchętniej miotnęłaby w te paskudztwa czymś innym, ale to mogło się nie spodobać szefostwu. Więc tylko naciskała rozpylacz raz za razem i starała się nie myśleć o żukach, których wstrętne, czepliwe nóżki wyjątkowo szybko wplątują się we włosy. Ani o maleńkich muszkach, przez które człowiek puchnie jak balon w zupełnie nieprawdopodobnych miejscach. A już z pewnością nie o pająkach, które nie tylko zostawiają gdzie popadnie ohydne i lepkie sieci, ale jeszcze mają koszmarny zwyczaj wpadania Bogu ducha winnym ludziom za kołnierz. Bardzo, ale to bardzo nie lubiła tego cudownego łona natury.
Droga przez las zajęła jej ponad godzinę, nogi co chwila grzęzły w błocie, a roje natarczywych muszek atakowały niczym wirusy grypy w marcu. Zatrzymała się dopiero, kiedy poczuła, że to dokładnie tu. Las wyglądał wprawdzie tak samo jak gdzie indziej i miała poważne obawy, że nie tylko insekty się po nim pętają, ale też zboczeńcy tudzież przedstawiciele lokalnej mafii celem przeprowadzenia nielegalnych pochówków, jednak nie miała wątpliwości - dotarła na miejsce.
Nasłuchiwała przez chwilę, ale tylko drzewa szumiały, muszki brzęczały, a wiatr gwizdał. Przymknęła powieki, wzięła kilka głębokich oddechów, uniosła dłonie na wysokość piersi i uczyniła znak. Kiedy otworzyła oczy, wszystko wokół było takie samo. Poza atmosferą. Coś czaiło się wśród drzew, coś bardzo złowrogiego. Czuła to. Czaiło się, ale też i zbliżało, z pewnością nie z zamiarem nawiązania przyjacielskiej pogawędki.
Odetchnęła głęboko raz i drugi ze skupieniem, jakby jej sytuacja miała zależeć od ilości nabranego powietrza. Nic to wprawdzie nie dawało, ale pozwalało choć na chwilę zająć myśli czymś innym niż opracowywaniem najlepszego wariantu panicznej ucieczki. Opanowała się nieco.
Nie zdołała dokończyć. Coś uderzyło w nią z siłą tornada. Porwało w górę, prawie odebrało oddech. Zanim zdążyła pomyśleć, że to chyba już taki prawdziwy koniec wszystkiego, miotnęła zaklęcie. I to nie jedno.
***
***
Kiedy Piotrek wszedł do sali konferencyjnej, nerwowo mnąc rękawy kraciastej koszuli, Monika natychmiast podniosła głowę.
Wzruszył ramionami.
Teraz ona wzruszyła ramionami. Niezupełnie o takiej karierze marzyła. Raczej widziała siebie jako kogoś w rodzaju Ally McBeal. Ale w obecnej sytuacji, gdy bezrobocie osiągnęło niebywałą wysokość dwudziestu procent, każda praca była dobra. A ta była przy tym ciekawa. Dziwna, trochę przerażająca, ale ciekawa. Co prawda Monika ciągle nie do końca była przekonana, że to wszystko jest realne. Przez większość swojego życia nie wierzyła w magów, czary, a już na pewno nie w magiczny podatek liniowy. Ale jakoś dobrze się w tym wszystkim czuła. I ten incydent w lesie nie przestraszył jej tak do końca. Raczej dał jej wiarę w siebie jakiegoś innego typu, przeczucie jakichś nie do końca sprecyzowanych, za to ogromnych możliwości. Podobało jej się to uczucie.
Odpowiedni akapit wielkiej, grubej księgi, którą wszyscy nowo zatrudnieni musieli wkuć na pamięć, sam wypłynął gdzieś z jej umysłu i przysiadł na końcu języka.
Monika zachłysnęła się herbatą.
Spojrzała na niego ponuro.
Piotrek podał jej kurtkę i torbę.
- Jedziemy.
***
Przez całą drogę do lasu Monika milczała. Tylko raz mruknęła przez zaciśnięte zęby coś bardzo niecenzuralnego na temat swoich pracodawców. Piotrek też się nie odzywał. Potrafił sobie wyobrazić, co czuje siedząca obok dziewczyna. Rzeczywiście, dla kogoś, kto ten dziwny świat dopiero poznawał, zasady były niezrozumiałe i przerażające. Jak ze średniowiecza albo jakiejś innej nieżyciowej epoki.
Skręcili z dwupasmówki w piaszczystą drogę, dojechali nią do lasu. Niemalże natychmiast Piotrek zaczął kląć, bo samochód ugrzązł w niewielkim bagienku, które z powodzeniem udawało niegroźną kałużę. Może i było niegroźne dla przechodnia w gumofilcach, ale przednie koła wozu utknęły w nim na amen. Monika wysiadła z auta. Sama nie wiedziała dlaczego, bo tak właściwie to nie miała na to ochoty. Na zewnątrz był tylko mokry, pusty las. Przeszła kilka metrów, rozprostowała nogi, przeciągnęła się. Kiedy się odwróciła, dach samochodu już znikał w bagnie. Po Piotrku zaś nie było ani śladu.
Poprawiła torbę. Zastanowiła się chwilę. Nie bardzo wiedziała, czy właśnie wydarzyło się coś niepokojąco dziwnego, bo od chwili, gdy zaczęła pracę Poborcy, „dziwne” stało się synonimem słowa „normalne”.
Jeszcze przed chwilą sama stała na skraju tej kałuży, na powierzchni której pokazał się teraz wesoły bąbel - wspomnienie po samochodzie. I za jedyną szkodę mogła w zasadzie uznać świeżą warstwę błota na swoich traperkach. Najprawdopodobniej więc owo coś z lasu postarało się wyeliminować przeciwników zawczasu. Nie podejrzewała bowiem, że w ten sposób kochani pracodawcy postanowili dać jej całkowicie wolną rękę. Miała tylko nadzieję, że Piotrek teleportował się na bezpieczną odległość, nie chcąc dzielić losu swego auta. Ona z pewnością by tak zrobiła, gdyby nie ten irracjonalny pomysł z wysiadaniem. W ten sposób została sama w wielkim lesie pełnym, między innymi, komarów. Nie żałowała sobie i miotnęła w nie zaklęcie. Od razu raźniej jej się zrobiło.
Paskudztwo czekało przyczajone. Wyczuwała je, chociaż nawet nie zrobiła znaku Odkrycia. Instynkt jej mówił, że gdzieś tam jest. A wyobraźnia usłużnie podsuwała obraz ogromnego czarnego żuka, posiadającego oczywiście ohydnie wiele odnóży, czułków i potwornych szczęk. No ale skoro nie uciekła z tego lasu od razu, to co jej szkodziło iść naprzód i skopać temu robalowi odwłok.
Może gdyby nie usłyszała przypadkiem, co ten elegancik z Warszawy mówi do Piotrka, to bardziej by się bała. Ale jeśli mogła być jakimś magiem, maginią, magiczką czy jak to zwać, to przecież byle co nie mogło jej tak od razu pokonać. Owe przeczuwane, nieodkryte jeszcze własne możliwości kusiły coraz bardziej. Nawet przestała żałować tego czegoś, z czego pobierze całą moc aż do końca. Bo niby dlaczego miało jej być przykro z powodu stwora, który, jej zdaniem, wyglądał jak obrzydliwy robak, a do tego chciał ją utopić w kałuży.
Pogwizdując, ruszyła w głąb lasu.
***
Siedzący na dachu lekko zrujnowanej szopy mężczyzna zgasił papierosa. Cofnął zaklęcie dalekowzroczności i teraz czekał, aż oczy przestaną piec i zaczną normalnie funkcjonować. Wysłali go tu na wszelki wypadek, żeby zakończył Pobór, jeśli dziewczynie się nie uda. Uważał to za zadanie grubo poniżej swoich możliwości, ale rozsądnie nie wypowiedział tej opinii na głos. Narozrabiał w Niemczech, narozrabiał w Anglii, za karę zesłali go do Polski. Tu starał się siedzieć cicho i tylko wypalał kolejne papierosy, wykonując zadania o wiele, jak na jego upodobania i ambicje, za proste. Tyle miał nadprogramowej mocy, że zużywał ją na takie umilające życie drobiazgi jak choćby osłona przed deszczem. Jego ubranie, starannie przycięta broda i malowniczo zmierzwione włosy były suche.
***
Monika powitała deszcz ciężkim westchnieniem. Dopiero co wyschła po poprzedniej wycieczce. Do miejsca, do którego doszła poprzednio, było jeszcze daleko, ale dziki lokator nabrał widać pewności siebie i rozpanoszył się już po całym lesie. Czuła to. Nie miała zamiaru dłużej moknąć i iść dalej w paszczę lwa, a raczej między owadzie szczękoczułki czy jak się to nazywało.
Wyjęła z plecaka biały kryształ, ujęła go w obie dłonie i wyciągnęła przed siebie.
- Jestem Poborcą! - krzyknęła do tego czegoś, ukrytego między drzewami. - I zgodnie z Prawami Poboru przyszłam po Podatek i Grzywnę!
Głośno wypowiedziała zaklęcie i zaczęła Pobór.
Opór, jaki napotkała, prawie zwalił ją z nóg. Coś w lesie walczyło z nią ze wszystkich sił, uparcie, desperacko. Miała wrażenie, że ziemia faluje, drzewa się walą. Odczekała tylko, aż kryształ napełnił się mocą, odrzuciła go na trawę i prosto w wyciągnięte dłonie zaczęła pobierać Grzywnę.
***
Siedzącemu na szopie Jensowi nie było łatwo przejść do porządku dziennego nad tym, co widział. Zamarł ze zdziwienia z dopalającym się papierosem w dłoni. Oprzytomniał dopiero, gdy żar oparzył mu palce.
Cały las falował jakby był gigantycznym dywanem, którym ktoś potrząsa dla zabawy. Drzewa padały, wzlatywały w górę, wyginały się w dzikim tańcu jakby były z gumy. Kiedy już wszystko się uspokoiło, Jens musiał przypomnieć sobie kilkakrotnie, że przecież w tej dziurze brakowało mu wrażeń. Wysłał SMS do Centrali i teleportował się w sam środek lasu.
***
Na mokrej ściółce leżały plecak i kryształ Fiskusa pełen Podatku. Kawałek dalej, na plecach, leżała Monika z rozrzuconymi ramionami, wpatrzona nieruchomymi oczami w niebo.
Pod sosną pojawił się kopczyk, jakby usypany przez niewidzialnego kreta, i z ziemi, wypluwając żyjątka, wychylił się Piotrek. Jens pomógł mu wygrzebać się do końca.
Usiedli na jednym ze świeżo zwalonych pni i czekali. Warszawa raczyła odezwać się po półgodzinie. Nad poziomkami zafalowało powietrze.
Na polanie pojawił się elegancik w towarzystwie staruszka odzianego w coś pomiędzy opończą a koszulą nocną. Dziadek, nucąc pod nosem, ruszył w las, a Łukasz rozejrzał się nerwowo po pobojowisku.
Łukasz poprawił krawat. Minę miał nieco niewyraźną i już na pierwszy rzut oka było widać, że nie zamierza zanadto roztrząsać problemu.
Łukasz troszkę się zdenerwował. Nie lubił tego
Niemca, bynajmniej nie ze względu na narodowość, ale poglądy i metody pracy. Jako urodzony biurokrata nie czuł się dobrze w towarzystwie awanturników i lekkoduchów, a do tej kategorii zaliczał Jensa.
Wskazał na staruszka, który właśnie z dziecinną radością śpiewał coś do kępki mchu. - Rodzice upchnęli go w domu spokojnej starości dla wariatów, ale jakoś dało się go wyciągnąć. Pogada z tym czymś i będzie okay. - Uśmiechnął się z niejakim przymusem.
Łukasz zerknął na nieruchome ciało dziewczyny i natychmiast odwrócił wzrok.
Coś poderwało go w powietrze i prawie rozpłaszczyło na pniu sosenki.
Łukasz unosił się coraz wyżej i wyżej. Bezradnie zamachał nogami nad wierzchołkami drzew. Jens rzucił się w stronę dziewczyny, chciał złapać ją za rękę, zdekoncentrować, ale odepchnęła go tak, że przeleciał kilka metrów, wyrywając po drodze spore kępy trawy. Nucący staruszek patrzył na to wszystko z dziecięcym zachwytem. A Monika prychnęła jak rozjuszona kotka, złapała plecak i wyteleportowała się z lasu. Gdy tylko zniknęła, Łukasz runął na ziemię, łamiąc po drodze gałęzie. Jens w ostatniej chwili zaklęciem złagodził upadek. Dziadek z radości zaczął podskakiwać i klaskać w ręce.
Niemiec wzruszył ramionami i teleportował się z lasu. To samo zrobił Łukasz, przykazawszy przedtem Piotrkowi pilnować dziadka.
Czerwcowy dzień był naprawdę upalny. Statek wycieczkowy leniwie sunął po Dunaju. Jens poprawił ciemne okulary, przecisnął się pomiędzy wyjątkowo hałaśliwymi dziećmi i zatrzymał przy balustradzie.
Monika spojrzała na niego przelotnie znad różowych szkieł. Potem wróciła do podziwiania krajobrazów.
Nerwowo strząsnął z siebie jej zaklęcie jak ohydnego robaka. Ledwo mu się udało. Zaciskał mocno zęby, żeby tylko nie pokazać, jak blisko była sukcesu. Gdyby postarała się troszkę bardziej, już byłby jej.
Strasznie zachciało mu się papierosa. Poborcy nie znali się na takich sprawach, ale on kiedyś tak marzył, żeby zostać magiem. Zaczytywał się w księgach, zapamiętał parę rzeczy. To wszystko, co było w obficie ilustrowanej książce o demonach, zjawach i żywinach płci żeńskiej, pamiętał doskonale. Chociaż najciekawsze były obrazki.
A potem rodzi się następna panna z bagien i wszystko zaczyna się od nowa.
W różowych okularach Moniki odbijała się rzeka. Dziewczyna spoglądała na fale z zagadkowym wyrazem rozmarzenia na twarzy. Dopiero teraz Jens zauważył, że we włosy wpięła jakiś kwiat. Dłonie miała dziwnie smukłe. Odsunął się od balustrady, powoli, ostrożnie. Gdyby teraz go wypchnęła, nie miałby szans. Wodniki nigdy nie pałały sympatią do Urzędu Skarbowego i, nawet bez próśb rusałki, utopiłyby go radośnie.
Wstała i pomachawszy wodnikom na pożegnanie, uśmiechnęła się do Jensa nad wyraz przyjaźnie, po czym wyteleportowała się ze statku.
Niemiec siedział jeszcze przez chwilę, patrząc na przesuwający się powoli brzeg. Jakże ona się uśmiechała! Nic dziwnego, że tylu szaleńców tonęło na bagnach, szukając roześmianych rusałek. Sam też pewnie by utonął.
***
Teleportacja nie była przyjemna. Na statku powietrze było świeże i krystalicznie czyste, a w Centrali jak zwykle panował zaduch, do tego wszystko zasnuwała siwa mgła tytoniowego dymu. Ledwie Jens pojawił się na korytarzu, a już wpadł na niego posłaniec. Jak się okazało, znajomy.
Drzwi w głębi korytarza otworzyły się i prawie wybiegł przez nie Łukasz. Na przemian bladł i czerwieniał na twarzy. Za nim wyszła Monika.
Monika pokiwała głową.
Tomek dopiero teraz ją zauważył i oczy prawie wylazły mu na wierzch. Monika nie wyglądała wcale nadzwyczajnie, ubrana w dżinsy i bluzeczkę, no i miała ten idiotyczny kwiat wciąż wpięty we włosy. Ale czar rusałki działał.
Monika spojrzała na niego zdziwiona, dopiero kiedy dostrzegła wyraz twarzy Tomka, ze zrozumieniem kiwnęła głową.
Szturchnięty w ramię Tomek zamrugał, jakby obudził się z głębokiego snu.
Chłopak najpierw zamarł z wrażenia, a potem rzucił się do całowania Moniki po rękach. W tym momencie na korytarzu pojawił się zbolały Piotrek, ściskając naręcze jakichś papierów. Zatrzymał się przy nich.
Monika obejrzała je uważnie.
Piotrek wyrwał jej kartki i natychmiast wcisnął inne.
***
Monika pokiwała głową na poły ze zdziwieniem, na poły ze zrozumieniem.
***
Klatka schodowa była brudna i śmierdząca, kolejne piętra prezentowały się jeszcze gorzej. Monika stanęła tak, by przypadkiem nie dotknąć którejś ze ścian. Jens sprawdził adres na wezwaniu.
Jens zapukał z niejakim obrzydzeniem.
Przez chwilę panowała cisza, a potem zadzwonił zdejmowany łańcuch. Skrzypnęły zawiasy.
Monika ruszyła za nim. Znalazła się w zwykłym, wyłożonym boazerią przedpokoju. Po jej towarzyszu nie było śladu. Tylko dywanik falował złowrogo, jakby coś przełykał.
Nie szła dalej, wolała nie ryzykować.
Słodki, kuszący głos odbił się echem od ścian.
Drzwi do pokoju otworzyły się i pojawił się niewysoki mężczyzna w okularach, na oko około trzydziestki.
Monika ostrożnie ominęła dywanik i podeszła do sługi, któremu pot pokrył czoło drobnymi kroplami. Położyła mu dłoń na policzku.
Kiedy siedziała w wygodnym, obitym skórą fotelu, piła aromatyczną herbatę i patrzyła, jak sługa krok po kroku rozmontowuje pułapkę, zastanawiała się, dlaczego żadna rusałka nie przejęła jeszcze władzy nad światem. Przecież to było takie proste. Wystarczył jeden uśmiech, jedno powłóczyste spojrzenie, by wszystko zaczynało toczyć się po jej myśli. Spojrzała na delikatne sploty sieci, połyskujące na czubkach jej palców. Oto klucz do władzy...
Szczęknął zamek przy drzwiach wejściowych. Sługa podniósł głowę.
Rzuciła sieć. Jednak po wejściu do mieszkania mag wcale nie padł przed nią na kolana, jak tego oczekiwała, ale miotnął takim zaklęciem, że aż wylądowała na środku pokoju. Dobrze, że dywan był miękki.
To dlatego, pomyślała, żadna rusałka nie rządzi światem.
Mag zarechotał zadowolony.
Monika bez namysłu złapała dzbanek z herbatą i rozbiła mu na głowie. Dla pewności poprawiła jeszcze słownikiem wyrazów obcych, ściągniętym z najbliższej półki. Mag zwalił się nieprzytomny na podłogę. Sługa patrzył na to ze smutkiem, konflikt lojalności wyraźnie go przygnębiał.
Po dzbanku z herbatą pozostało jedynie wspomnienie, więc Monika przyniosła z kuchni szklankę wody, po czym bez ceregieli chlusnęła Jensowi w twarz jej zawartością. Podziałało. Niemiec otworzył oczy, zamrugał niepewnie i wreszcie spojrzał dość przytomnie na Monikę, która wyciągała mu z kieszeni kryształ. Pewnym głosem wyrecytowała zaklęcie Poboru.
Rusałka trochę się zafrasowała.
Monika podtrzymała go troskliwie.
Spojrzał jej w oczy i to był błąd. Przeklęte rusałki, zdążył jeszcze pomyśleć, zanim oplotła go siecią.
- Aspiryna i spać - powiedziała łagodnie, wyprowadzając go z mieszkania, a on mógł tylko iść za nią, zachwycać się blaskiem jej oczu i melodią głosu.
W oddziale lubelskim Baśka nerwowo postukiwała swoimi gigantycznymi obcasami. Spojrzała z ukosa na Jensa, który z wyjątkowo ponurą miną obracał w palcach kolejnego papierosa i obserwował otoczenie.
Monika podniosła głowę znad wypełnianego skrupulatnie druku raportu.
Monika wzruszyła ramionami. Zanim jednak miała szansę wytłumaczyć Baśce, na czym polega różnica między facetem pod wpływem uroku, a takim prawdziwie zauroczonym, na środku sali zmaterializował się Łukasz.
Nikt jakoś nie pospieszył z pochwałami czy wyrazami uznania. Większość obecnego personelu wbiła wzrok w to, co miał zawieszone na szyi.
Łukasz wzdrygnął się nerwowo.
Monika obrzuciła przełożonego pełnym zainteresowania spojrzeniem.
Nie ruszył się, ale zanim zdążyła powiedzieć coś jeszcze, zakrył jej usta dłonią.
Monika pokiwała głową i wywróciła oczami, damu do zrozumienia, że ten temat uważa już za ostatecznie zamknięty. Jeszcze i on udałby się do najbliższej nekropolii i wygrzebał sobie stosowny amulecik!
- Jeszcze legitymacje. - Łukasz rzucił w ich stronę dwa zestawy dokumentów.
***
Galerie w centrach handlowych awansowały ostatnimi czasy do rangi przybytków rekreacyjnych i stały się niewątpliwie celem pielgrzymek spacerowiczów, posiadających wprawdzie mierne zasoby finansowe, za to sporo wolnego czasu. Nikt więc nie zwracał uwagi na przechadzającego się dostojnie, nobliwego starszego pana z laseczką. Tymczasem mag rozglądał się uważnie wśród kupujących i zwiedzających. Dziewczynę na ławeczce zauważył prawie natychmiast.
Ubrana była w niebieskie dżinsy i czarny żakiet, z którego kieszeni wystawały wyjątkowo różowe okulary. We włosy miała wetknięty jakiś kwiat. Nie wyglądała na Poborcę i mag z pewnością nie zwróciłby na nią większej uwagi, gdyby nie książka, którą czytała. Przepisy prawda podatkowego. Na wszelki wypadek rozejrzał się jeszcze uważniej.
Długo szukał możliwości odzyskania swojego „długu” w najdyskretniejszy sposób. Dopiero kilka godzin temu dowiedział się, że poborcy są winni magom przysługę. Dzięki swoim znajomościom mógł to wykorzystać. Urząd Skarbowy raczej nie słynął ze skłonności do negocjacji, ale przysługa jest przysługą. Dług Urzędu dawał magowi realną szansę na odebranie swojego.
Wystarczyło wykonać kilka telefonów, a potem w umówionym miejscu spotkać się z Poborcą.
Mag ukłonił się dziewczynie i jak najuprzejmiej zapytał, czy miejsce obok jest wolne. Uśmiechnęła się ślicznie, kiwając twierdząco głową.
Jens wyjrzał ostrożnie ze sklepu z meblami. Na wszelki wypadek pstryknął staruszkowi kilka zdjęć. Nie ufał magom, od wczoraj jeszcze bardziej niż zwykle. Pułapka, którą miał okazję obejrzeć od wewnątrz i dogłębnie poznać zasady działania, z pewnością nie należała do najwygodniejszych. A dokładniej, była nieprawdopodobnie wręcz niewygodna. Na samo wspomnienie Poborca poczuł nieprzyjemny dreszcz. Na szczęście aspiryna zniwelowała jej skutki. Gdyby tylko wziął tabletkę dobrowolnie, a nie pod wpływem uroku rusałki. Zrobił jeszcze jedno zdjęcie. Zupełnie na wszelki wypadek.
Mag trochę się spłoszył.
Starszy pan zamilkł na chwilę, popatrując to na dziewczynę, to na jej partnera. Wreszcie pokiwał głową.
Jens obejrzał uważnie dokument i podał go Monice. Dziewczyna zerknęła na runy i wypisany poniżej, współczesnymi literami, aktualny adres dłużnika.
Pokręciła głową.
***
Miała rację. Ten właściwy wyczuli, zanimjeszczego zobaczyli.
Doszli już prawie do właściwego płotu. Domek był biały, piętrowy, zadbany. Balkon tonął w kwiatach. Na eleganckiej żelaznej bramie wisiała zwyczajna tabliczka z napisemuwaga zły pies.
Jens zajrzał przez szparę miedzy prętami. Wzdrygnął się nerwowo.
Przeszli kawałek i zatrzymali się na drugim końcu ulicy.
Rusałka pokiwała głową ze zrozumieniem.
Rzeczone monstrum właśnie skoczyło do bramy, basowo obszczekując pudelka, który akurat zażywał spaceru w towarzystwie swojej leciwej właścicielki. Tych dwoje z pewnością nie miało wątpliwości co do tego, że pies, strzegący posesji, jest naprawdę zły. Starsza pani teatralnym gestem chwyciła się za serce, a pudelek skulił się przerażony, zostawiając na chodniku niewielką kałużę.
Zanim dokończyła, Jens zaczął się kurczyć i zmieniać kształt. Po chwili był zadowolonym z siebie, rudym kocurem. Wyprężył się ostentacyjnie i przebiegł przez ulicę, prawie wpadając pod przejeżdżający samochód. Monika rzuciła się za nim, nie musiała nawet udawać przerażenia. Kompletny wariat! Jeszcze coś mu się stanie, a tego z pewnością nie zniosłaby spokojnie!
Zdawał się jej nie słyszeć. Przecisnął się pomiędzy sztachetami płotu ogradzającego sąsiednią posesję, wspiął się na rosnącą przed domem brzozę, przeskoczył z niej na balkon i wygodnie ułożył się na balustradzie.
Monika dopadła ogrodzenia. W głębi dostrzegła mężczyznę, koszącego trawę.