Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
43 osoby interesują się tą książką
Miłość bywa krucha jak porcelana
Po bolesnym rozwodzie Magda zaczyna wszystko od nowa – z siedmioletnim synkiem, w nowym mieście, w cieniu wspomnień, które wciąż ją ranią. Praca w szkole, poranne biegi na przystanek i samotne wieczory stają się jej codziennością… aż na jej drodze pojawia się Tomasz.
Jest czuły, cierpliwy, budzi w niej zaufanie – i coś jeszcze, czego Magda nie chce zbyt wcześnie nazywać. Ale gdy ich uczucia zaczynają nabierać realnych kształtów, przeszłość wraca. Brutalnie. I ma twarz mężczyzny, który nie pogodził się z utratą kontroli.
Nieoczekiwanie Magda wpada w sieć powiązań i zależności, które odcisną bolesny ślad na jej psychice. Będzie musiała zawalczyć o siebie, o syna i o swoje prawo do szczęścia. A miłość – choć nieidealna – może okazać się jej największą siłą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 329
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dorota Magdalena Bukowska
W sieci powiązań
Mojemu mężowi Pawłowi.
Kochanie, jesteś wiatrem,
który napędza moje skrzydła.
Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest (…)
wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
1 Kor 13, 4-8
Zgodnie ze zwyczajem siedział w swoim pokoju przy komputerze, wpatrując się w od wielu miesięcy niezmieniane zdjęcie w ramce. To był prezent od niej, a teraz jego jedyna pamiątka. Czasem do niego mówił, wielokrotnie pytając o to samo, ale nigdy nie otrzymał żadnej odpowiedzi. W gorszych chwilach chciał je wyrzucić, żeby wreszcie móc zapomnieć, ale nigdy nie umiał się na to zdobyć. Przypominało mu, że kiedyś był szczęśliwy.
Akurat kończył pisanie do niej maila. Którego już? Codziennie próbował sklecić kilka zdań, jakby pisał wirtualny pamiętnik. Na samym początku dostał trzydzieści odpowiedzi, bo tak się umawiali, ale później nastała głucha cisza. On jednak ciągle czekał na jakiś kontakt. Minęło już kilkanaście miesięcy i nadal nic. Wierzył, że je odczytywała albo chociaż odbierała, bo nigdy nie dostał informacji zwrotnej, że adres był nieaktywny. Kto wie, co z nimi robiła?
– Synu, musimy wyjechać.
– Nie dam rady. Zostaw mnie dzisiaj samego.
Ojciec podszedł bliżej i położył mu rękę na ramieniu. Takie rodzicielskie gesty nigdy nie były w jego stylu, ale od jakiegoś czasu zdarzały się coraz częściej.
– Uwierz mi, dobrze ci to zrobi.
– Pytałeś o nią jej matkę?
– Przecież wiesz, że nie mogę. Kiedyś próbowałem. Zamknij wreszcie ten temat. Ona nie wróci.
– Sam nigdy nie zamknąłeś tematu śmierci matki, a wymagasz tego samego ode mnie?
– Śmierć a zniknięcie to nie to samo.
– Dla mnie to samo. – Znowu spojrzał na ramkę. – Umarłem w środku.
Ojciec nie silił się już na kolejne komentarze. Ostatnio prawie codziennie odbywali podobne rozmowy. Żadne przekonywania nie miały sensu, bo on wiedział swoje. Został sam, w ciszy, z pustką w sercu. Może na to właśnie zasługiwał?
Dlaczego tak się działo, że los najpierw stawia na naszej drodze kogoś, kto uczy nas miłości i radości, daje spełnienie i budzi marzenia, tylko po to, by za chwilę go odebrać i pogrzebać to, co było tak piękne? To wszystko wydawało się niesprawiedliwe. Życie było niesprawiedliwe.
Znowu został sam w pokoju. Myślał, wspominał. Czuł jej dotyk, zapach i smak, a gdy zamykał oczy, wciąż potrafił ją sobie przypomnieć.
– Dobra. Skoro tak to wszystko ma wyglądać, to ja ci udowodnię, że ciągle o tobie myślę! Będę najlepszy, kiedyś o mnie usłyszysz i sobie przypomnisz. Ojcu to pomogło, to mi też pomoże. Nie zapomnę, ale czas będzie inaczej płynął. Znajdę cię jeszcze, zobaczysz. Klaudia, ja cię naprawdę kocham – mówił, patrząc w jej zielone oczy, które od tak dawna spoglądały na niego ze zdjęcia.
Wreszcie coś w nim pękło. Wyszedł z domu, by przemyśleć niedawno otrzymaną propozycję. Wciąż nie był pewien, czy to dobry pomysł. Bał się – nie samej decyzji, ale tego, co mogła za sobą pociągnąć. Może jednak warto spróbować? Przecież wszystko zaczęło się właśnie od tego przeklętego programu. Może nadszedł czas, by w końcu dać mu szansę zaistnieć?
Gdzie najlepiej mu się myślało? Oczywiście na leśnej ścieżce, która kończyła się przy tamie. To tam wszystko się zaczęło…
Od rana czuliśmy lekkie napięcie, w końcu był to pierwszy dzień szkoły. Nowej szkoły, na dodatek w zupełnie obcym miejscu. Niedawno przeprowadziliśmy się na całkiem przyjemne i ciche osiedle niskich bloków, pewnie pamiętających jeszcze czasy PRL-u. Były w zaskakująco dobrym stanie – ocieplone, pomalowane na odcienie szarości, więc nie straszyły wyglądem. Wokół porozstawiano nowoczesne place zabaw, znajdowało się tam kilka miejsc parkingowych pod każdą klatką i sporo cienia dzięki starym, rozłożystym kasztanowcom. Kto dzisiaj sadził takie drzewa? To proste, nikt. Teraz wszędzie tylko przystrzyżone w kółka klony, które w gorący dzień dawały tyle ochłody, co kot napłakał. Ale to już inna historia.
Samo osiedle wydawało się w porządku, spokojne i całkiem rodzinne. A dlaczego tu trafiliśmy? Właśnie w tym momencie zaczyna się wszystko komplikować. Mój – były już – mąż, Jarek, postanowił zacząć nowe życie z nową kobietą, nie informując nas o tym. Zostawił mnie i naszego siedmioletniego synka Maćka. Rozwód był trudny, musieliśmy sprzedać nasze ukochane mieszkanie, które przez lata remontowaliśmy z sercem, doprowadzając je do stanu nadającego się do normalnego życia. Z tego, co „dostałam”, starczyło na wynajem naszego niespełna czterdziestopięciometrowego, przytulnego kącika.
Właścicielka, emerytowana nauczycielka, lekko opuściła nam czynsz, więc jakoś dawaliśmy radę. Sama byłam nauczycielką i chyba złapałyśmy wspólny język. Ale kiedy wysłuchała naszej historii, opuściła stawkę jeszcze odrobinę. Oczywiście musiała na tym coś zarobić, ale koniec końców ustaliłyśmy kwotę, która – jak sądzę – odpowiadała obu stronom.
Właśnie szykowaliśmy się na rozpoczęcie roku szkolnego. Szkoła była niedaleko, niecałe pół kilometra spacerkiem. Pogoda dopisywała, ubraliśmy się letnio i ruszyliśmy. Pod salą gimnastyczną stała cała masa rodziców i rozwrzeszczanych dzieciaków. Maciek tylko mocniej złapał moją rękę.
– Nie bój się. Tu na pewno będzie bardzo fajnie, zobaczysz.
Chciałam go uspokoić, chociaż sama byłam lekko przerażona. Ten wrzesień wszystko zaczynał na nowo. Zobaczymy później, jak się to rozwinie.
Po niewielkiej uroczystości, podziale na klasy i krótkim spotkaniu w sali byliśmy wreszcie wolni! W nagrodę zabrałam go na lody, żeby też miał odrobinę przyjemności.
– Mamo, wiesz, bo ja chciałbym się uczyć tak dobrze jak ty. I dlatego od razu usiadłem w pierwszej ławce, widziałaś? – dopytywał.
– Tak, widziałam. Jestem z ciebie dumna. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
Dojedliśmy lody i powoli, spacerkiem wróciliśmy do naszego niewielkiego gniazdka. Sama musiałam się przygotować na kolejny dzień w mojej szkole. Akurat uczyłam angielskiego, nigdy nie miałam żadnej swojej klasy, bo jakoś zawsze mnie to omijało. Ale lubiłam swoją pracę, głównie ze względu na kontakt z dziećmi i nienormowane godziny. Zawsze mogłam się wyrobić, żeby odebrać Maćka ze szkoły, gdzie umówiliśmy się, że będzie zostawać na świetlicy.
Kolejne dni minęły tak szybko, że ledwo byłam w stanie coś zarejestrować. Chociaż był jeden mały szczegół, ale nie miałam jeszcze tyle czasu, żeby się nad nim dłużej zastanowić. Wpadliśmy w pewien wypracowany rytm dnia. Poranne śniadanie, spacer do szkoły, moja praca, odbiór, obiad i reszta dnia, która upływała nam na zabawie, spacerach i spokoju. Głównie na spokoju.
W poprzednim domu mieliśmy go bardzo mało. Od jakiegoś czasu mój kochany mąż niemal codziennie wszczynał jakieś awantury. A to mały źle coś położył, ja źle ugotowałam albo nie uprałam mu rzeczy do pracy. W pewnym momencie wszystko zaczęło się psuć. Było to tak nagłe, że nawet nie potrafiłam wskazać momentu, w którym się to zaczęło. Jeszcze niedawno byliśmy zwyczajnym małżeństwem z jednym dzieckiem. Oboje pracujący, bez jakichś większych nałogów, zgodni, szczęśliwi i kochający. Jednak wszystko się rozsypało. Bo – jak to mówią – to, co dobre, kiedyś się skończy.
Pewnego wieczoru mój mąż wyszedł na dłużej do auta i zostawił telefon. Banalna sytuacja. Zadzwoniła jego komórka, zerknęłam na wyświetlacz i zobaczyłam nazwisko jego szefa. Odebrałam, żeby poinformować, że Jarek zaraz podejdzie, ale w słuchawce odezwała się jakaś kobieta. Zapytała, czy może rozmawiać ze swoim chłopakiem. Kiedy powiedziałam jej, że to musi być pomyłka, kłóciła się ze mną, że miała pewność, do kogo dzwoniła. I tak od słowa do słowa wyjawiła mi wszystkie dane owego „chłopaka”. Wszystko się zgadzało. To był mój mąż.
Kiedy wrócił, odbyliśmy małą i krótką rozmowę na ten temat. Płakał, błagał i wyjaśniał. Ale ja już go prawie nie słyszałam. Mój świat się rozpadł. Ledwo dawałam radę stać o własnych siłach, a w głowie słyszałam jakieś straszne szumy. Głównie ze strachu i z niedowierzania, że człowiek, z którym spędziłam najpiękniejsze dziesięć lat mojego życia, od prawie dwóch lat spotykał się z jakąś inną kobietą. Nie za bardzo go słuchałam, ciągle w szoku, że akurat mnie to spotkało.
Rozumiem, że gdybyśmy się od siebie jakoś oddalali, mało rozmawiali albo nie spędzali razem czasu, faktycznie mogłabym się czegoś domyślić. Ale Jarek zawsze był czuły, kochający, bardzo pomocny. Wyjeżdżaliśmy razem na wakacje, gdzie naprawdę dobrze się bawiliśmy. Spędzaliśmy czas w domu, na wycieczkach i częstych rozmowach. Nigdy bym nie przypuściła, że może mnie spotkać taka zdrada z jego strony.
Postanowiłam mu wybaczyć, ale baczniej go obserwować. Chyba to wyczuwał, zresztą nasza codzienna sielanka bardzo szybko się skończyła. Gdzieś zniknęły nasze spacery, rozmowy i wycieczki. Przestałam mu ufać. A on – jakby w ramach odwetu – coraz częściej zaglądał do kieliszka. Niby tylko po pracy, żeby się zrelaksować, ale nigdy wcześniej tego nie robił. Za szybko stało się to codziennością. Nie pasowało mi to. Któregoś wieczoru, gdy Maciek poszedł spać, wzięłam go na rozmowę. Na początku wypierał się, że to żaden problem, później wmawiał mi, że mam urojenia, a na koniec dostałam od niego śliczny, śliwkowy prezent w postaci siniaka pod okiem.
Uderzył mnie wtedy pierwszy raz.
On. Mój mąż i ojciec mojego syna.
Znowu zaczął przepraszać. Tłumaczył wszystko jak zawsze stresem w pracy, niepowodzeniami, brakiem mnie w jego życiu… Paranoja… Brakiem mnie? A przez dwa lata nie zauważył, że spotykał się z kimś innym? Że miał dwie kobiety naraz? Pieprzony egoista! A winę oczywiście zrzucił na mnie. To ja miałam być winna jego porażkom, w pracy i w domu. A pracę miał bardzo stresującą, bo był jedynie pieprzonym informatykiem w jakimś gównianym zakładzie produkcyjnym.
W końcu tego było już za dużo i miarka się przebrała. Nie mogłam dłużej w tym tkwić – ani dla siebie, ani dla naszego syna. Wyjechałam do Kaśki, mojej starszej siostry, i zostałam tam na tydzień. Maciek wtedy chodził do przedszkola i jego nieobecność nie była żadnym problemem. Wzięłam urlop i uciekliśmy z tego bagna, które Jaruś nam łaskawie zafundował, ale nie na długo. Musieliśmy tam wrócić. Znowu przepraszał, tylko że nic się nie zmieniło. Nadal spotykał się z tamtą kobietą i nadal pił. Złożyłam papiery rozwodowe, całe szczęście mieliśmy tylko cywilny, jakoś poszło, chociaż nic ugodowo. Stanęło na podziale majątku, sprzedaży mieszkania i alimentach. Tyle zostało z mojego małżeństwa z człowiekiem, którego kiedyś kochałam.
Nie wszystko jednak stracone. Maciek miał siedem lat, ja trzydzieści jeden, jeszcze dużo życia przed nami. Ważne, że mieliśmy siebie i byliśmy w tym razem. Wspieramy się, o ile można tak powiedzieć po zachowaniu siedmiolatka. Czasem podejdzie i mnie przytuli, później zapewni, że mnie kocha i że dobrze zrobiliśmy, wyprowadzając się od tatusia. Od tamtego czasu Jarek ani razu nie chciał się spotkać z synem, bo widocznie tyle dla niego znaczył. Mały też to wyczuwał i nawet o nim nie wspominał. Okrutne, ale prawdziwe. Mój dzielny mały chłopczyk zachowywał się czasem dojrzalej niż jego ponad trzydziestoletni ojciec. Jeszcze ojciec…
Tak więc nasza historia może nie była jakaś bardzo szczęśliwa, ale mieliśmy siebie i zaczynaliśmy coś nowego, w nowym miejscu.
– Mamo, siedzę obok Igora. Fajny chłopak. Lubimy te same bajki i ostatnio na przerwie razem skakaliśmy po ławkach, jak Ninjago – opowiadał podekscytowany podczas obiadu.
– Ale mam nadzieję, że pani nie zwróciła wam uwagi, że coś niszczycie?
– Nie, robiliśmy to wtedy, kiedy nic nie widziała. Nie przejmuj się, mamusiu, przecież wiesz, że jestem grzeczny. – Uśmiechnął się tym swoim rozbrajającym uśmiechem bez przednich jedynek.
– A ten Igor, rozumiem, że się kumplujecie, tak?
– Tak. I też zostaje ze mną na świetlicy, ale trochę dłużej. Możesz mnie zacząć odbierać wtedy, kiedy i on wychodzi?
– Nie ma problemu, tylko nie wiem, do której siedzi.
– Ja wiem, do czternastej.
– A to ty znasz się już na godzinach? Przecież dopiero zacząłeś pierwszą klasę. – Patrzyłam na mojego małego rycerza z wielką dumą. Był zdolny i bardzo szybko się uczył.
– No mamo! Jasne, że już znam. No to przyjdź po mnie jutro na taką samą godzinę, co Igor. Może razem pójdziemy na plac zabaw?
– Zobaczymy jutro. Na razie bierz się za lekcje, bo chyba masz tam coś do pisania. – Chciałam szybko ostudzić jego zapędy. Już dobrze wiedziałam, jak by się to rozwinęło.
Do wieczora oglądaliśmy bajki, przysiadłam jeszcze do swoich szkolnych rzeczy i nie mogłam się nacieszyć faktem, że będę miała codziennie godzinę więcej czasu dla siebie. Jaki ten mój synek był kochany!
Zgodnie z umową następnego dnia przyszłam na czternastą. Nikt nie odbierał o tej porze swoich dzieci. Nacisnęłam na guzik dzwonka do świetlicy i poprosiłam mojego Maćka. Stanęłam sobie przy ścianie, żeby chwilę odpocząć po ciężkim dniu z trzecią klasą, kiedy do budynku wszedł bardzo dobrze ubrany, wysoki mężczyzna. Rozmawiał przez telefon, nacisnął guzik i wywołał Igora. A więc to był tata kumpla Maćka. Przyglądałam mu się przez chwilę, ale zaraz przybiegł mój syn razem z innym chłopczykiem i od wejścia obaj zaczęli się przekrzykiwać.
– Mamo! To idziemy na ten plac zabaw? Będzie fajna zabawa! To jest Igor, mój najlepszy przyjaciel! – gadał jak najęty.
– Dzień dobry – powiedziałam do drugiego pierwszoklasisty.
Ten zaraz podszedł do wysokiego faceta, oddał mu plecak i wybiegli razem ze szkoły. Wyszłam za nimi, tamten ciągle rozmawiał przez telefon. Widać takie czasy, że rodzice nie mają nawet chwili dla dziecka, bo interesy nie mogą przecież poczekać.
Chłopcy od razu wskoczyli na plac zabaw i wspinali się po poręczach. Chyba ta zabawa bardzo im odpowiadała. Wysoki podszedł do ławki i ani na chwilę nie przerywał rozmowy. Zgarnęłam jednak swojego, bo nie mieliśmy za dużo czasu na takie wygłupy. Akurat tego dnia przyniosłam dużo ze szkoły i musiałam to jakoś obrobić. Taka praca, zeszyty same się nie sprawdzą.
Taki scenariusz powtórzył się przez kilka następnych dni. Chłopcy wybiegali na plac zabaw, a ja stałam z boku i ich pilnowałam. Wysoki za każdym razem rozmawiał. Tym razem stanęłam trochę dalej i baczniej mu się przyglądałam. Na oko był niewiele starszy ode mnie, za to nieziemsko wysoki. No dobra, może przesadziłam, ale przy moich stu sześćdziesięciu siedmiu centymetrach wzrostu większość mężczyzn była wysoka. Ciemne włosy, zadbany i zawsze dobrze ubrany. Musiałam przyznać, że miły widok dla oka. Chociaż tyle, że mogłam sobie na niego popatrzeć.
Od czasu rozwodu nie zwracałam uwagi na mężczyzn. Jednej porażki starczyło mi na bardzo długo. Zresztą facet przychodził po syna do szkoły. Dobra, Magda, daj sobie spokój.
Chyba jednak musiał wyczuć, że tak na niego zerkałam, bo ciągle trzymając telefon przy uchu, zwrócił wzrok w moją stronę. Zaraz uciekłam spojrzeniem, jak jakiś uczniak. To było głupie. Trochę zażenowana swoim zachowaniem i spłoszona tym przyłapaniem na gorącym uczynku, uśmiechnęłam się lekko i zaraz zawołałam Maćka. Ile można było skakać po tych placach zabaw?! Musiałam stamtąd odejść i to jak najszybciej, bo chyba z tego zmieszania miałam już czerwone policzki.
Wysoki też wstał z ławki, kiwnął na Igora i odeszli w kierunku parkingu. Na pożegnanie machnął mi ręką. Na pożegnanie… Od tygodnia odbieraliśmy dzieci o tej samej godzinie i nigdy nawet nie raczył mi powiedzieć głupiego „dzień dobry”. Może to jednak nie było do mnie? Na pewno nie.
Kolejnego dnia moje własne lekcje trochę się przedłużały. Akurat pechowo padał deszcz, pierwszy jesienny deszczyk. Zrobiło się chłodniej, a ja oczywiście nie wzięłam ze sobą parasolki, bo i po co? Przecież to, że jeżdżę autobusem do pracy, a później przechodzę jeszcze kawał drogi, wcale nie znaczy, że powinnam go ze sobą nosić. I jeszcze od rana zapowiadało się, że będzie brzydko. Trochę rozbił mnie ten wczorajszy głupi incydent przed szkołą. Było mi wstyd i tyle.
Ledwo dobiegłam do drzwi wejściowych po kolejny odbiór Maćka. Trzymałam nad głową torebkę, bo zawsze od wilgoci kręciły mi się włosy. Teraz były nie tyle pokręcone, co przemoczone. Szarpałam się chwilę z drzwiami, gdy nagle ktoś zasłonił mnie parasolką i otworzył je za mnie.
– Mogliby coś z nimi zrobić – powiedział ten wysoki mężczyzna od Igora.
– Trochę ciężko się to otwiera na deszczu.
Wślizgnęłam się do środka, na mały korytarzyk i próbowałam jakoś doprowadzić się do porządku. Cała przemokłam. Wcisnęłam szybko guzik i czekałam na mojego chłopaka. Nie ruszyłam się z miejsca, żeby nie zamoczyć całej podłogi, gdy nagle ten nieznajomy nachylił się obok mnie i wezwał swojego. Przez chwilę był tak blisko, że poczułam jego perfumy… Tak dawno już nie doświadczyłam czegoś podobnego. Jarek nie używał perfum, tylko zwykle jakąś wodę kolońską po goleniu i to tyle. Drażniły nos, nie lubiłam ich, więc w pewnym momencie całkowicie z nich zrezygnował. A ten mężczyzna pachniał i to naprawdę ładnie.
Na ułamek sekundy zamknęłam oczy. Znowu stanął przy przeciwległej ścianie, a ja łapałam się na tym, że ciągle na niego zerkałam. Też był zupełnie inny niż mój były mąż. Wysoki, chyba dobrze zbudowany. Ciemne, kasztanowe włosy i takie same oczy. Przyjemny z twarzy, kiedy wreszcie nie rozmawiał przez telefon. Wtedy zawsze miał jakiś dziwny grymas na ustach. W sumie również ładnych.
– Chłopcy chyba się zaprzyjaźnili – powiedział pierwszy.
– Chyba tak. Maciek ciągle opowiada, w co się bawili i co razem rysowali. Dobrze mieć takiego kolegę.
I to by było na tyle. Kolejny kontakt i ledwo dwa zdania. Ale to zawsze coś więcej niż do tej pory. Igor zbiegł pierwszy, a to przecież Maćka prosiłam wcześniej.
– Pani go jeszcze zatrzymała na chwilę, bo musi skończyć pisanie liter. Zaraz będzie. – To było bardzo miłe, że mnie poinformował. Uśmiechnęłam się do niego w podzięce.
– No to co, widzimy się jutro? Niech pani nie zapomni parasolki, też ma padać.
Wyszli.
A ja zostałam sama i zastanawiałam się, co się ze mną działo. Wystarczyło, żeby jakiś obcy facet zwrócił na mnie uwagę i wypowiedział dwa słowa, żebym stała jak zamurowana. Zbyt dużo czasu spędziłam w samotności, rozmawiając tylko ze swoim dzieckiem, i chyba pragnęłam każdego kontaktu z dorosłym, jak ćma światła. Chciałam rozmawiać z innymi.
W obecnym miejscu zamieszkania nie miałam żadnych koleżanek, w pracy bardzo podobnie, bo większość była ode mnie dużo starsza. Moja siostra czasem zadzwoniła, ale też miała swoje życie i swoje problemy, więc nie mogłam jej obarczać moimi. Tym bardziej że co to za potrzeba „komunikacji z dorosłym człowiekiem”? Każdy normalny by mnie wyśmiał. Ale przecież przez tyle lat byłam w związku i codziennie spędzaliśmy wiele godzin na rozmowach. Teraz to już przeszłość…
W domu robiliśmy prace domowe, jego i moją, wieczorem obejrzeliśmy nową bajkę na Netflixie i spokojnie położyłam go spać. Sama, po długiej walce z pokręconymi od deszczu włosami, wreszcie ułożyłam się w ciepłym łóżku. I zaczęłam myśleć. A może tęsknić? Do dotyku, przytulenia, całusa w czoło na dobranoc. Do ciepła na pościeli obok, czyjegoś zainteresowania i choćby zwykłej, głupiej obecności. Maciek często spał razem ze mną, ale nie mogłam na niego przerzucać swoich potrzeb bliskości. W końcu kiedyś sam stanie się większy i wydorośleje. Jak to będzie wyglądało, że śpi z matką, która po rozwodzie pragnęła czuć obok siebie mężczyznę? Nie mogłam tego zrobić swojemu własnemu dziecku.
Przytuliłam się do poduszki i powoli zasypiałam. Myśli zaczęły przywoływać obrazy z poprzedniego życia – wspólne chwile, uśmiechy, drobne radości. Z jednego oka spłynęła mi łza. Tak zupełnie niespodziewanie. Po rozwodzie prawie nie płakałam, bo chciałam być twarda. Nie dla siebie, ale dla Maćka. I chyba po to, żeby pokazać Jarkowi, że sobie ze wszystkim sama poradzę. Ale prawda była inna. Z niczym sobie nie radziłam. Codziennie przegrywałam z samotnością. Z pustym łóżkiem i kolejnym nakryciem do stołu, które nie należało już do niego.
Wytarłam tę jedną, zbłąkaną łzę. Ale zaraz po niej pojawiła się kolejna. I jeszcze jedna. Pierwszy raz, odkąd się to wszystko posypało, zaczęłam płakać. Nie mogłam tego powstrzymać. Chyba te wszystkie miesiące walki wreszcie poukładały się w mojej głowie i leżałam zapłakana w pustym łóżku. Sama.
Tęsknota za ciepłem, dotykiem i miłym słowem.
Tęsknota za uczuciem, uwagą i troską.
Tęskniłam za tym wszystkim naraz…
***
Jak zwykle rozmawiałem z klientem. Te rozmowy zaczynały mnie ostatnio dobijać. Nic, tylko telefon za telefonem. Przecież zleciłem Marcinowi te zadania, a oni i tak walili zawsze do mnie. Nie wiem już, kogo miałbym mianować na wyższe stanowisko, żeby chociaż częściowo przejął moje obowiązki.
Tym bardziej że codziennie razem odbieraliśmy dzieciaki ze szkoły. Przyglądałem się jej czasem. Jak to zauważała, uśmiechała się w taki speszony sposób. Może za często na nią zerkałem. Ale miała coś w sobie. Musiała nie być stąd, jej uroda to zdradzała. Ładne, gęste i lekko falujące brązowe włosy i ciekawe, chociaż często smutne zielone oczy. Nasi chłopcy byli w tej samej klasie, nawet podobno zaczęli się przyjaźnić. To chyba dobrze, będę mógł ją częściej spotykać. Może nawet kiedyś zagadam?
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
W sieci powiązań
ISBN: 978-83-8423-220-0
© Dorota Magdalena Bukowska i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Michał Trusewicz
KOREKTA: Emilia Kapłan
OKŁADKA: Oliwia Błaszczyk
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
