W domu najlepiej - Kordel Zuza - ebook + książka
NOWOŚĆ

W domu najlepiej ebook

Kordel Zuza

0,0

24 osoby interesują się tą książką

Opis

Cuda się zdarzają, jeśli tylko im na to pozwolimy!

 

Patrycja wcale nie chciała być matką… Do pewnego momentu…

 

Gdy w jej sercu pojawiło się pragnienie dziecka, okazuje się jednak, że nie każde marzenie spełnia się od razu. Frustracja i smutek stają się codziennością jej dotąd szczęśliwego i udanego małżeństwa, a w jej oczach nieraz pojawiają się łzy zwątpienia i poczucia krzywdy. Bo przecież miało być tak wspaniale, a jest… zupełnie nie tak, jak planowała. Kiedy wszystkie konwencjonalne metody zawodzą, wpada na szalony pomysł. A co, jeśli problem leży przede wszystkim w jej głowie, a jego rozwiązanie leży nie tam, gdzie go szuka?

 

Zuza Kordel po raz kolejny zaprasza czytelniczki w świat kobiecych emocji i doświadczeń – zarówno tych niełatwych i bolesnych, jak i tych, które od zawsze dawały kobietom siłę, by walczyć o miłość i o szczęście. Boże Narodzenie – czas nadziei i wiary w spełniające się marzenia – to przecież idealny moment, by na nowo uwierzyć w to, że mamy w sobie tę wyjątkową moc zmieniania świata nawet wtedy, gdy on sam nie chce się zmieniać po naszej myśli. 

 

W domu najlepiej to doskonały pomysł na wyjątkową chwilę odpoczynku z pełną ciepła, wrażliwości i świątecznych wzruszeńksiążką. Bo jeśli cuda naprawdę się zdarzają, to szkoda by było je przegapić!

 

Zuza Kordel - w 2021 roku zadebiutowałam powieścią Najlepsze przed nami. Był to mój pierwszy krok w wyśnioną, literacką podróż – zawsze marzyłam, by historie, które plotą się w mojej wyobraźni, przelewać na papier i dzielić się nimi z innymi.Inspirację dają mi podróże – te małe i duże – które uwielbiam. Czerpię pomysły również z perypetii rodziny i przyjaciół, którychkocham całym sercem. Nie wyobrażam sobie dnia bez dobrej kawy i kilku chwil w towarzystwie książki. W domu najlepiej toluźna kontynuacja mojej powieści Pewnego razu w Bellagio, z którą łączy ją postać jednej z bohaterek.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 359

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © 2025 by IWR WE sp. z o.o. Copyright © 2025 by Zuzanna Jabłońska-Kordel

Redaktor prowadzący: Magdalena Kędzierska-Zaporowska Adiustacja językowo-stylistyczna: Katarzyna Machowska Redakcja techniczna: Paweł Kremer Projekt okładki: Lena Wójcik Zdjęcie autorki: Magdalena Kordel Zdjęcie na okładce: Adobe Firefly

Wydanie I | Kraków 2025

ISBN ebook: 978-83-8404-089-8

Emocje Plus Minus, ul. Meissnera 20, 31-457 Kraków Dział sprzedaży: [email protected]

Plik przygotował Woblink

woblink.com

Prolog

Grudzień to dla mnie magiczny miesiąc. To w grudniu w moim życiu działo się wszystko, co najpiękniejsze, na co z wytęsknieniem czekałam, spoglądając za okno. I choć rzadko za szybą widywałam romantycznie opadające płatki śniegu, wirujące w promieniach zimowego słońca, a częściej ponurą zawieruchę, która towarzyszyła obrzydliwej mżawce, to wiedziałam, że to jest mój czas. A przynajmniej tak było do pewnego momentu.

Żeby była jasność: nie wierzę w magię, przeznaczenie i inne takie bajdurzenia. Tę wiarę w gusła zostawiam mojej przyjaciółce Dominice. Niech dziewczyna wierzy, w co tylko dusza zapragnie. A ja będę jej pilnować, by przypadkiem któregoś dnia nie odleciała za daleko.

Te moje grudniowe dobroci uważałam za zwykłe zrządzenie losu. A może brały się one stąd, że w grudniu człowiek jest bardziej otwarty na innych? Można tak jak ja być osobą całkiem pozbawioną romantycznych potrzeb, ale święta, ta radość, którą niosą spotkania z dawno niewidzianymi przyjaciółmi i członkami rodziny albo tymi widzianymi niemal codziennie, ale inaczej – ten raz w roku w wyjątkowych okolicznościach – to coś całkiem innego. Nie romantyzowałam świąt, ale całym sercem chłonęłam ich atmosferę, to dobro i ciepło, które w tym okresie wychodzi na wierzch w niemal każdej znanej mi osobie.

Dla mnie miłość jest czymś innym niż romantyczność. Oczywiście, że pragnę czuć się doceniona i kochana. Zresztą naprawdę mam w sobie dużo miłości. Mój mąż, rodzice, przyjaciółki – to najważniejsze osoby w moim życiu i zrobiłabym dla nich wszystko. Ale wolę twardo stąpać po ziemi. Preferuję codzienne, małe gesty, a nie te wielkie i huczne od święta. Być może nigdy bym się nad tym nie zastanawiała, gdyby w moim życiu nie pojawiła się Domi, bo ona, choć docenia każdą drobnostkę, uwielbia też fantazjować o, dajmy na to, wtargnięciu przez jej aktualnego faceta na lotnisko, z którego ona zamierza odlecieć na drugi koniec świata, by nigdy już go nie zobaczyć, bo spieprzył coś na całej linii. I wolno jej.

Tak jak mnie wolno było pokładać wiarę w moim grudniowym szczęściu. Byłam przekonana, że nikt mi go nie zabierze, bo jestem dobrym człowiekiem. Ale przyszedł moment, w którym sama przestałam wyraźnie pamiętać te piękne chwile. Zaczęłam podawać w wątpliwość to, czy w ogóle się wydarzyły. A przecież mam obok siebie naoczny dowód na to, że to wszystko nie było snem… Jak zaczęła się moja passa szczęśliwych dwunastek? Bardzo lubię wracać do tego momentu…

Kilkanaście lat temu

Ubrana w wyprasowaną dzień wcześniej luźną białą koszulę i obcisłe czarne spodnie poprawiałam przed lustrem moje nieznośne włosy. Mama ciągle powtarzała, że za parę lat będę się cieszyć z tej burzy loków, ale trudno mi było w to uwierzyć. Na dzisiaj były dla mnie utrapieniem. W końcu udało mi się zapanować nad szopą na mojej głowie. Jak zawsze wstałam wcześniej, by nie musieć się stresować pośpiechem i na spokojnie dotrzeć na lekcje. Wzięłam torebkę z prezentem dla koleżanki, którą wylosowałam na godzinie wychowawczej dwa tygodnie wcześniej, i cała opatulona ruszyłam do szkoły.

Paradoksem było to, że naprawdę nie cierpiałam zimna, ale jednocześnie to grudniowe mi nie przeszkadzało. A w tym roku serio nam się poszczęściło! Od paru dni sypał śnieg, ale nie było szaro, buro i ponuro, jak to powiedziałaby moja babcia. Wręcz przeciwnie, codziennie świeciło słońce.

Tamtego dnia po dwóch lekcjach każda klasa miała swoją wigilię. Szkoda, że plan nie ułożył się inaczej, bo miała nam przepaść matematyka, a cyferki to mój konik, ale mimo wszystko znacznie bardziej cieszyłam się na dłuższe rozmowy z koleżankami i kolegami przy stole. Zwłaszcza że z planu wypadł nam też wf, a to stanowczo nie była moja ulubiona lekcja.

Wigilia klasowa to dla mnie taki wstęp do świąt. Gdy trwała, wiadomo było, że za parę dni w jednym domu zbierze się cała familia, wszystkie ciotki, wujkowie i kuzyni. W tym roku wigilię mieliśmy spędzić u babci, czyli w moim ulubionym miejscu na całym świecie. Dom dziadków był ciepły, swojski i nie było w nim pośpiechu. Choć tuż przed kolacją wigilijną robiło się nieco nerwowo, zwłaszcza między babcią a dziadkiem. Ale uważałam to za całkiem normalne.

Odniosłam prezent do sali, w której później mieliśmy świętować, i poszłam na pierwszą lekcję.

– Cześć – rzuciłam do kilku osób, które już czekały pod klasą. Wszyscy odpowiedzieli, tylko Szymon burknął coś pod nosem. Był jakiś spięty, ale nigdy nie umiałam nadążyć za tym chłopakiem. Jako jedyny nie odniósł torebki z prezentem dla wylosowanej osoby do naszej sali. Serio, bywał nieogarnięty. Szczerze mówiąc, na początku, gdy się poznaliśmy, to go nie lubiłam. Nie znał nikogo w szkole, bo dopiero co przeprowadził się z Krakowa, ale niemal z każdym od samego początku znalazł wspólny język. Niemal, bo nie ze mną. Darliśmy koty o byle co. Priorytetem dla mnie było się z nim nie zgadzać, nieważne w jakiej kwestii. Jeśli uznawałam, że ma rację i zaprzeczanie mu byłoby wbrew mnie samej, to zostawiałam to dla siebie i po prostu się nie odzywałam. Pewnego razu nauczyciel historii postanowił sam dobrać nas w pary, zlecając wykonanie w dwa tygodnie obszernej prezentacji. Jak pewnie łatwo się domyślić, przyszło mi pracować z Szymonem. Początkowo się wściekłam i postanowiłam sama odwalić za nas robotę, byle nie musieć spędzać z nim czasu. Zresztą zakładałam, że jest leniwy i nawet nie odezwie się w sprawie projektu. Jeszcze tego samego dnia po powrocie do domu zaczęłam szukać informacji na temat wybrany przez nauczyciela. Jakie było moje zdziwienie, gdy dostałam od Szymona wiadomość z pytaniem, jak dzielimy się pracą. Nie chciał słyszeć, że zamierzam zrobić prezentację sama – powiedział wtedy, że sobie może odpuszczać, ale kiedy jest odpowiedzialny też za czyjąś ocenę, to nie olewa tematu. Nie powiem, właśnie ta jego postawa przełamała pierwsze lody. Od słowa do słowa doszliśmy do wniosku, że najłatwiej i najuczciwiej będzie, jeśli będziemy spotykać się i pracować wspólnie. I wtedy, w trakcie tych dwóch tygodni, okazało się, że Szymon nie jest taki zły. Wręcz przeciwnie, ma całkiem sporo cech podobnych do moich. Faktem było, że opracowałam większą część merytoryczną, ale prezentacja, jaką w całości zrobił Szymon, była majstersztykiem. Doskonale przygotował się też do lekcji, na której przedstawiliśmy naszą wspólną pracę. Moje zdanie na jego temat zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Od tamtej pory coraz częściej rozmawialiśmy, a po pewnym czasie ze zdziwieniem zauważyłam, że uważam Szymona za przyjaciela.

I właśnie dlatego nie mogłam zignorować jego dziwnego zachowania. Zwykle był raczej pogodny, uznałam więc, że coś musi być na rzeczy. Zerknęłam na zegarek. Do dzwonka pozostało kilka dobrych minut.

– Pogadamy? – spytałam, trącając go w ramię. Spojrzał na mnie i pokiwał głową, ale w jego oczach zobaczyłam coś jak… Wahanie? Niepewność? Niestety, nigdy nie byłam dobra w odczytywaniu emocji i choć zwykle było mi to dość obojętne, to czasem potrafiło utrudnić mi życie.

Poszliśmy na półpiętro, gdzie często siadywaliśmy na parapecie; Szymon z tą nieszczęsną, nieodłożoną do klasy torebką prezentową. Gdy usiedliśmy, nie odezwał się ani słowem. Oparł łokcie na kolanach i patrzył przed siebie.

– No, co jest? – przerwałam milczenie, trącając go kolanem.

– A co ma być? – Starał się brzmieć normalnie, ale wyszło mu to średnio. Nawet ja to wyczułam.

– Och, daj spokój. Skoro sama zauważyłam, że dziwnie się zachowujesz, to ewidentnie coś jest na rzeczy. Proste jak dwa razy dwa.

– Czy na każdą okazję masz liczbowe powiedzonko? – spytał i spojrzał na mnie, brzmiąc niemal tak, jak zawsze. Próbował odwieść mnie od tematu, a ja z troski i trochę z przekory postanowiłam mu na to nie pozwolić.

– Być może. – Pokiwałam głową. – A teraz ty odpowiedz na pytanie. – Dalej milczał. – Czemu nie odniosłeś prezentu do klasy? – spytałam, nie doczekawszy się odpowiedzi. Pomyślałam, że wydarzyło się coś, co mocno go rozproszyło, i że wytłumaczy, co to była za sytuacja.

– Odniosłem – odpowiedział, już na mnie nie patrząc i cały czas trzymając torebkę w dłoniach.

– Przecież widzę, że masz ją tutaj. – Też oparłam się łokciami o kolana, żeby zrównać swój wzrok z jego. Byłoby prościej, gdyby odwrócił się w moją stronę, ale przynajmniej teraz ja widziałam jego twarz.

– To inny prezent – powiedział i znów milczał dłuższą chwilę, a ja nie wiedziałam już, czy powinnam dalej dopytywać. Nigdy nie byłam dobra w takie gierki i miałam w zwyczaju walić prosto z mostu, jeśli chciałam coś komuś powiedzieć. Jeśli nie chciałam, to po prostu zatrzymywałam swoje myśli dla siebie. „Cóż, może on nie chce gadać”, pomyślałam i już, już miałam wstać, gdy Szymon podjął wątek: – To dla ciebie.

– Umawialiśmy się na prezenty? – Prawie spanikowałam, a był to u mnie stan wyjątkowo rzadki. Nigdy o niczym nie zapominałam, a już na pewno nie o sprawach związanych z moimi bliskimi. Zrobiło mi się źle na myśl, że Szymon poświęcił czas na wybór czegoś dla mnie, a ja nawet nie mogę sobie przypomnieć momentu, w którym ustaliliśmy, że obdarujemy się czymś w te święta, i nie mam już jak wyłgać się z tej sytuacji, bo sama przed chwilą przyznałam, że tego nie pamiętam…

– Proszę cię, Patka – wszedł mi w słowo i nareszcie na mnie spojrzał. – Przecież gdybyśmy się umówili, to w życiu byś o tym nie zapomniała.

Co to była za ulga! Niby dobrze wiedziałam, że to niemal niemożliwe, by takie ustalenie mi umknęło, ale za nic nie chciałabym zranić przyjaciela. „Swoją drogą – pomyślałam – jak on dobrze mnie zna…”

– Po prostu – podjął temat, znów unikając mojego wzroku. – Chciałem ci coś dać.

– Bardzo dziękuję, to supermiłe – powiedziałam bez cienia skrępowania. Moje myśli już wybiegły do przodu, do popołudnia, planując, jak będę mogła się odwdzięczyć. Nie jestem uzdolniona artystycznie, więc zrobienie czegoś własnoręcznie odpadało, ale na pewno jeszcze dziś uda mi się znaleźć w galerii jakiś upominek dla Szymka.

„Może Szymon i ja – pomyślałam – już zawsze będziemy się przyjaźnić. Może zostanie w moim życiu do końca. Chciałabym mieć takiego przyjaciela za pięć, dziesięć, pięćdziesiąt lat”.

– Proszę, otwórz – powiedział i podał mi torebkę, ale zrobił to jakby… niechętnie. Postanowiłam się tym nie przejmować i z energią sięgnęłam po prezent.

– Dziękuję, jest… piękny – ostatnie słowo niemal wyszeptałam. Z kolorowej prezentowej torebki wyjęłam pluszowego misia, jednak musiałam obrócić go przodem, by zauważyć to, co, jak do mnie dotarło, było sensem tego podarunku. Miś trzymał w łapkach czerwone serduszko. Przekazu nie dało się z niczym pomylić, nawet jeśli było się tak odpornym na romantyczne uniesienia jak ja.

W tamtej chwili zadzwonił dzwonek. A ja po raz pierwszy spóźniłam się na lekcję.

***

– To teraz już wszystko wiesz – mój przyjaciel przerwał dłuższą chwilę milczenia, odzyskując lekki ton głosu i wracając do normalności. Miałam wrażenie, że całe jego wewnętrzne napięcie skumulowało się, wystrzeliło z Szymona i robiąc po drodze piruet, trafiło mnie prosto w splot słoneczny, jednocześnie zostając ze mną na zawsze. Bo w tamtej chwili wątpiłam, bym jeszcze kiedykolwiek doszła do siebie po tym, co zamierzałam zrobić. Nie widziałam innego wyjścia. A jeszcze kilka chwil temu zarzekałam się, że nigdy nie zraniłabym przyjaciela…

– Szymon, ja… – zaczęłam, wpatrując się w czarne oczka misia. Chciałam go przytulić, zachować się tak, by było po prostu miło, ale jednocześnie nie mogłam zwodzić Szymka.

– Nie wiem, co ty – zaczął, gdy przez dłuższą chwilę nie wydobyłam z siebie głosu. – Ale wiem za to, że ja nie chcę się z tobą przyjaźnić. Inaczej, nie chcę się tylko przyjaźnić – zreflektował się niemal od razu. – Myślę, że to mnie zabije – powiedział z jakąś nieznośną lekkością, która prawdopodobnie zdarza się człowiekowi tylko w życiu nastoletnim i może, mam taką nadzieję, na emeryturze. – Więc wóz albo przewóz. – Wzruszył ramionami, patrząc na mnie. Tym razem to ja unikałam jego wzroku. Po chwili jednak wbiłam w niego mocne spojrzenie.

– Hej, przerzuciłeś na mnie tę odpowiedzialność! – Poczułam, że złość zaczyna we mnie buzować. – Teraz to ja czuję się jak w potrzasku. To nie fair!

– Myślę, że można podsumować to jednym słowem: życie – powiedział i podniósł rękę tak, jakby chciał objąć mnie ramieniem jak wiele razy wcześniej, ale po chwili chyba dotarło do niego, że to nie moment na takie gesty, bo znaleźliśmy się na jakiejś dziwnej granicy.

– Prawda jest taka, że parę miesięcy temu nawet się nie lubiliśmy – wytknęłam mu.

– Hm… – Och, nie cierpiałam tego „Hm…”! Ono zawsze prowadziło do tego, że Szymon się ze mną nie zgadzał. – Nie zgodzę się z tobą.

– Niespodzianka – mruknęłam z ironią pod nosem, jednocześnie zaplatając ręce na piersi i tym samym bezwiednie przytulając do siebie cholernego misia.

– Ludziom, którzy są do siebie podobni, często zdarza się ścierać – powiedział takim tonem, jakby oznajmiał, że trzysta sześćdziesiąt stopni to kąt pełny.

– Kiedy zdążyłeś iść na psychologię? – spytałam z przekąsem, chcąc odsunąć to, co nieuniknione. Rozsądek nie pozwalał mi na próby, o których byłam przekonana, że będą prowadzić donikąd. A pomyśleć, że chwilę temu miałam nadzieję, że Szymek zostanie w moim życiu na zawsze! Tymczasem on prychnął pod nosem.

– To nie psychologia, to życie. Po prostu. Zresztą ja na psychologii? – Popatrzył na mnie z powątpiewaniem. – Proszę cię, Patka. Bądź ze sobą szczera. Dlaczego od kiedy mnie poznałaś, chciałaś, żeby twoje było na wierzchu? Myślisz, że nie widziałem, że nie odzywasz się wtedy, gdy się ze mną zgadzałaś? – Cholera, przejrzał mnie. Nie spodziewałam się tego. – To nie był brak sympatii, tylko, bo ja wiem? Jakaś forma rywalizacji? Ale to nie było wczoraj – podkreślił, kucając przede mną i tym samym zmuszając mnie do patrzenia na niego, bo w międzyczasie znowu zdążyłam odwrócić wzrok. – Lubię być z tobą. Ty ze mną nie lubisz?

– Lubię – przyznałam szczerze.

– Lubię, gdy jesteś szczęśliwa, gdy coś ci wychodzi. Oczywiście, że życzę tego też innym, ale to twoje sukcesy wywołują we mnie dumę i to twoja radość sprawia, że jestem szczęśliwy. Powiedz, nie masz podobnie?

Miałam. Dlatego się przestraszyłam. Wepchnęłam Szymonowi w ręce misia, wyjątkowo zwinnie go wyminęłam i zbiegłam po schodach, niemal rzucając się w kierunku sali lekcyjnej. A przypominam, że ja nigdy nie biegam.

– Spoko, ja poczekam! – krzyknął za mną Szymon.

Nie czekał zbyt długo.

***

Tak jak przewidywałam, nie przyszedł na lekcję, na którą, co tu dużo mówić, zdezerterowałam. Byłam tak zszokowana tym, co powiedział mi Szymon, że zapomniałam zestresować się spóźnieniem i wpadłam do klasy jak burza. Spojrzałam na nauczyciela prowadzącego lekcję. Nie wiem, które z nas było bardziej zaskoczone.

– Przepraszam – wydukałam i czym prędzej ruszyłam do swojej ławki. Z ulgą opadłam na krzesło i wyjęłam z plecaka zeszyt. Jednak nie mogłam się skupić. Cały czas wracałam do słów Szymona. Na zmianę gratulowałam sobie rozsądku i wyrzucałam odrzucenie najbliższej mi osoby. Bo po tych paru zdaniach, które usłyszałam od Szymka, dotarło do mnie, że ten lęk przed jego utratą znaczy coś więcej niż to, że jedynie go lubię.

Oswoiłam przyjaźń, ale bałam się miłości, w sensie tej romantycznej. Z tego, co wiedziałam, często bywa nielogiczna i w związku z tym mieszkał we mnie strach, że w ogóle jej nie ogarnę. Pustym wzrokiem wpatrywałam się w tablicę, ale głową byłam zupełnie gdzie indziej.

Przed kolejną lekcją bardzo starannie trzymałam się z boku, żeby w razie czego uciec przed Szymonem, ale nigdzie go nie widziałam. Paru innych osób też nie było, więc uznałam, że pewnie urwali się z zajęć i trafią dopiero na wigilię.

Nie myliłam się, co sporo mi ułatwiło. Zawsze mówiłam Szymonowi, że obecność na lekcjach sama w sobie już dużo daje – i pod kątem nauki, i podejścia nauczyciela – ale tym razem cieszyłam się, że postanowił sobie odpuścić. Ja sama nawet nie próbowałam się skupić, bo już na poprzedniej godzinie lekcyjnej zorientowałam się, że na koncentrację nie mam najmniejszych szans. Moje racjonalne myślenie nagle zostało gdzieś w ogonie wyścigu, a na prowadzenie wysunęły się podszepty zdradzieckiego serca, które powinno, do cholery, zajmować się pompowaniem krwi, a nie brać udział w życiowych decyzjach, które mogły wszystko zrujnować.

„Albo uczynić życie piękniejszym”, pomyślałam wbrew sobie. Ostatkiem rozsądku powstrzymałam się przed chwyceniem książki i walnięciem się z całej siły w tę moją nagle pustą głowę. Choć co to, to nie. Trudno powiedzieć „puste” o czymś, w czym kotłują się myśli, których wolałabym nigdy nie mieć.

„Ale stało się”, dotarło do mnie. I nieodwracalność tego faktu trochę mnie wyciszyła. Już nie czułam się, jakby w mojej głowie szalała burza z piorunami. Wzięłam głęboki wdech i postanowiłam te nieznane, miłosne myśli przełożyć na swój racjonalny, bezpieczny język. Co mi wyszło?

W zasadzie nigdy nie marzyłam o byciu przez całe życie singielką. Owszem, miłość z gatunku tej romantycznej wywoływała we mnie niepokój, ale gdy zapytałam siebie, gdzie widzę się za dwadzieścia lat, na pewno nie widziałam się samotnej w kawalerce. Nie wiem, czemu założyłam, że jeśli nie wyjdę za mąż, to zamieszkam w kawalerce, ale tak właśnie wyglądała wizja w mojej głowie. Wspominałam, że bliżej mi do faktów niż bujania w obłokach? W tej sytuacji wyjątek potwierdzał regułę.

Pomyślałam też o innych osobach, z którymi byłam blisko. Spróbowałam się wsłuchać w siebie i logicznie spojrzeć na moje uczucia względem nich. Jakkolwiek bym próbowała, nie umiałam zaprzeczyć temu, że Szymek jest dla mnie kimś szczególnym. Kimś zupełnie innym niż reszta osób, z którymi się kolegowałam, a nawet niż te, które nazywałam przyjaciółmi.

Dodatkowo sama mówiłam, że chciałabym, by był w moim życiu zawsze. Nie byłam naiwna i wiedziałam, że szansa na znalezienie przyszłego męża w tym wieku jest dość znikoma, ale nie był to czas na zastanawianie się nad takimi, na tamten moment, szczegółami.

W końcu, jak nigdy ja, pomyślałam sobie: co ma być, to będzie. Gdy zadzwonił dzwonek, wiedziałam, co muszę zrobić. Przerażało mnie to, ale nie zamierzałam stchórzyć.

***

Mam nadzieję, że nikt nie pomyślał, że nagle nauczyłam się bycia romantyczką i odstawiłam jakąś scenę rodem z filmów obfitujących w serduszka, kwiatuszki i motylki. Co to, to nie.

Zdecydowanie ruszyłam pod salę, w której mieliśmy wspólnie świętować. Szymon już stał tam w towarzystwie paru najbliższych kumpli z klasy. Gdy mnie dostrzegł, szybko zamaskował emocje, ale nie umknęło mi, że w pierwszym momencie na jego twarzy zagościł smutek. To tylko wzmocniło moje postanowienie. Skoro akurat u niego zauważam takie niuanse, oznacza to, że jest dla mnie kimś szczególnym.

Jednak to, że wiedziałam, co mam zrobić, nie było tożsame z tym, że miałam pomysł, jak tego dokonać. Szymon zorientował się, że idę w jego stronę, i wyszedł mi naprzeciw. Gdy dotarliśmy do siebie, już chciał coś powiedzieć, ale go ubiegłam.

– To chyba dla mnie – powiedziałam, wskazując na torebkę, w której, jak już wiedziałam, znajduje się miś z czerwonym serduszkiem w puszystych łapkach. Od początku uważałam, że jest śliczny, i coraz bardziej chciałam go dziś po południu postawić na półce u siebie w pokoju.

– Ale wiesz, co ten miś symbolizuje? – spytał po tym, jak po kilku przerażających sekundach ciszy w końcu się odezwał. Głos miał schrypnięty i patrzył na mnie uważnie zmrużonymi oczami, jakbyśmy coś negocjowali.

– Wiem. – Potwierdziłam swoje słowa, kiwając głową. – I jestem gotowa na konsekwencje. – Sama nie wiedziałam, dlaczego to dodałam i co miałam na myśli.

– Jakie, do licha, konsekwencje? – Tym razem zmarszczył brwi. Westchnęłam.

– Dobra, inaczej – powiedziałam, machając rękami. Rzadko kiedy moja gestykulacja bywała tak obfita i chaotyczna. – Nie jestem gotowa na konsekwencje, które przyniosłaby inna decyzja.

– Więc chodzi tylko o to, że boisz się, co będzie, jeśli postanowisz nie dać nam szansy? – To zabrzmiało poważnie i widziałam, że Szymonowi jest przykro. – Bo czegoś takiego to ja, Patka, nie chcę…

– Nie o to chodzi – przerwałam mu. – To znaczy, szczerze mówiąc, tego też bym się bała, ale nie w tym jest rzecz przede wszystkim. Widzisz, przez ostatnie dwie godziny dużo myślałam…

– I co wymyśliłaś? – dopytał, gdy przez kilka sekund nie kontynuowałam. Chyba chciał rozładować atmosferę, ale teraz to nie było łatwe.

– Trudno mi to powiedzieć, ale… Zrozumiałam, że miałeś rację. – Spodziewałam się jakiegoś tańca triumfu, bo mimo dużych zmian w naszej znajomości wciąż nie lubiłam się z nim zgadzać, ale Szymon ani drgnął. Po prostu patrzył i zobaczyłam w nim kogoś innego niż jeszcze minutę temu. Kogoś znacznie doroślejszego. I sama też poczułam się inną osobą. Jeszcze nie umiałam zdecydować, czy to uczucie mi się podobało.

– Z czym konkretnie miałem rację? – Pewnie tylko mi się wydawało, ale miałam wrażenie, że przestał mrugać. Zebrałam się w sobie.

– Z tym, że jesteś dla mnie kimś innym niż reszta osób, które lubię. Nawet niż te, które lubię bardziej niż inne. Jesteś kimś więcej niż przyjacielem – wyrzuciłam z siebie na jednym tchu.

– Ja… Chyba zabrakło mi słów – powiedział, ale byłam opanowana, bo twarz znów miał spokojną, tak jak zawsze. – Po prostu… Tak się cieszę. – W końcu się uśmiechnął, a ja odwzajemniłam uśmiech. – Chodź, pewnie zajęli nam wszystkie miejsca – powiedział, obejmując mnie wolnym ramieniem również tak jak zawsze, choć teraz ten gest miał dla mnie całkiem inny wymiar. – I proszę, to oczywiście dla ciebie. – Podał mi torebkę z pluszowym misiem i razem ruszyliśmy do klasy.

W tym samym czasie

Ani Patrycja, ani Szymon nie mogli zdawać sobie sprawy z tego, że dzielą grudniowy moment szczęścia z kimś innym. W czasie gdy Szymon, nie wierząc we własne szczęście i to, co wydarzyło się zaledwie kilka minut temu, wybierał najlepszą playlistę z pastorałkami, a Patrycja nakładała po kawałku ciasta chatki na papierowe talerzyki swój i swojego chłopaka (odważyła się tak pomyśleć), gdzieś tam w świecie działy się różne rzeczy. Na przykład nastoletnia, jeszcze nieznana Patce Anastazja, już po powrocie z klasowej wigilii, objedzona mandarynkami pod sam korek, pokazywała pękającej z dumy ciotce Zeldzie pierwszy całkowicie samodzielnie przygotowany plan podróży na poświąteczne ferie, które miały spędzić w Australii. Kilka kilometrów od szkoły Patrycji ktoś właśnie zdał egzamin na prawo jazdy, a jedna z jej nauczycielek, która od pewnego czasu przebywała na zwolnieniu, odebrała wyniki biopsji, po których w końcu mogła odetchnąć.

A w kameralnej kawiarence, do której z domu Patrycji było zaledwie kilka minut piechotą, młodziutka kobieta wsunęła na serdeczny palec skromny pierścionek i płacząc ze szczęścia, pocałowała swojego świeżo upieczonego narzeczonego.

Grudzień dwa lata temu

Przez ostatnie tygodnie nie byłam sobą. Nigdy o niczym nie zapominam, a parokrotnie musiałam wracać do sklepu po podstawowe produkty, o których nie pomyślałam, będąc na zakupach. Nieustająco przemierzałam mieszkanie w poszukiwaniu zagubionego telefonu, a raz nawet zaspałam do pracy. I w innej sytuacji na pewno by mnie to martwiło, ale ja, wręcz przeciwnie: pozwoliłam sobie mieć nadzieję. Ulegałam chęci złapania popołudniowej drzemki, ostrożniej planowałam posiłki i nie pozwalałam sobie na kąpiele w niemal wrzącej wodzie, które uwielbiałam. Wciąż odwracałam wzrok od witryn sklepów z zabawkami i malutkimi ciuszkami, choć w mojej głowie pojawiała się zdradziecka myśl, że być może za rok, tak jak inne mamy, będę w nich buszować, a towarzyszyć będzie mi Szymon – świeżo upieczony tata prowadzący wózek lub któraś z moich przyjaciółek, czyli najlepszych ciotek, jakie dziecko mogłoby sobie wymarzyć… Torty spod ręki Hani wzbudzą zazdrość każdego kolegi z przedszkola, Domka będzie niezmordowana, jeśli chodzi o zabawę, a w razie gdyby z jakiegoś niewiadomego źródła w moim dziecku pojawiła się chęć poznawania coraz to nowych miejsc, Nastka wejdzie w rolę swojej ciotki Zeldy i pokaże dzieciakowi najpiękniejsze zakątki tego świata…

„Stop”, hamowałam się w myślach, nie chcąc wzbudzać w sobie zbyt wielkiej nadziei. Jej ziarna i tak już zakiełkowały, ale musiałam nieco zaprzestać tak obfitego podlewania. Takie myśli nie były dla mnie bezpieczne.

Nie zaglądałam do aplikacji, żeby sprawdzić dokładny dzień, w którym powinna zacząć mi się miesiączka. Bałam się, że jeszcze jestem przed nim. W końcu zebrałam się na odwagę i włączyłam popularny kalendarzyk. Cztery dni po terminie, a, o ironio, przy wszystkim, co we mnie nie działało, akurat cykl miałam równy jak w zegarku. Jeden dzień w jedną czy drugą stronę był już ewenementem i zdarzał się raz na kilka miesięcy. Nie zwlekając, ruszyłam do najbliższej drogerii po test ciążowy. Tym razem byłam ślepa na to, co przez ostatnie dni cieszyło moje oczy: lampki rozwieszone nad ulicami, wystawy sklepów kuszące świątecznymi akcesoriami, zaczynając od przyborów kuchennych w świątecznych kolorach, a kończąc na zabawkach w kształcie renifera albo smaczkach przypominających cukrowe laski dla czworonożnych pupili. W ostatnich latach trudno było mi cieszyć się grudniem tak jak kiedyś. Jednak tegoroczna nadzieja na nowo obudziła we mnie miłość do świąt…

Na przykład myślałam o pierniczkach, które kiedyś zawsze piekłyśmy z mamą i babcią, ale od pewnego czasu tylko z tą pierwszą. Dalej to kochałam, ale jednak to wspomnienie pieczenia we trzy sprawia, że bezwiednie się uśmiecham. Zabierałyśmy się do pracy w dowolnym wolniejszym momencie w grudniu, bo to takie pierniki, które nie muszą leżeć, by zmięknąć. Ostrożnie, tak, by się nie przemęczyć, odkopałam z czeluści schowka nazywanego przeze mnie szafą karton, w którym trzymałam świąteczne swetry. Wzięłam wszystkie i wrzuciłam je do pralki, by się odświeżyły. Szymon akurat tamtego dnia nie pracował zdalnie i po powrocie od klienta był w szoku, bo nie widział tych swetrów od kilku dobrych lat, ale szybko podjął próbę zamaskowania emocji. Udałam, że ich nie zauważyłam. On niejednokrotnie robił to samo dla mnie. Zastanawiałam się też, czy na świąteczną kolację u rodziców nie przygotować czegoś całkiem nowego. Kiedyś to było moją coroczną tradycją, ale później chęć szukania nowych przepisów we mnie umarła i pozostałam przy tym, co znane i bezpieczne. Nawet dziś rano zastanawiałam się, czy to nie jest przypadkiem dobry moment, by przełamać ten kulinarny impas.

Jednak teraz w głowie nie miałam żadnej z tych rzeczy. Szłam najszybciej, jak mogłam, przy jednoczesnym zachowaniu równego oddechu. Nigdy nie uprawiałam sportu, musiałam więc uważać z wysiłkiem, w razie gdyby… Gdyby to, co mi się wydawało, było prawdą. Po wejściu do mieszkania od razu skierowałam się do łazienki. Przez chwilę pomyślałam, że może powinnam poczekać na Szymona, ale szybko zrezygnowałam z tego pomysłu. Dowiedziałby się o tym w wyjątkowy sposób, bo choć wciąż nie byłam fanką wielkich gestów, zależałoby mi, by tak ważne w naszym życiu wydarzenie pozostało z nami jako bardzo wzruszające wspomnienie…

Nie mogłam się powstrzymać. Czekając na wynik testu, planowałam, jaki prezent sprawię Szymonowi. Nie zamierzałam oznajmić mu tego słownie, chciałam załatwić to całkiem inaczej. Akurat zbliżają się mikołajki. Może w tym sklepie z akcesoriami dziecięcymi kupię grzechotkę, którą zobaczyłam kątem oka, gdy nie udało mi się powstrzymać chęci zerknięcia w tamtym kierunku? Taką, która przypomina te świąteczne cukierki wieszane na choince… Albo może zrezygnuję z motywu świątecznego i w zamian za to do pudełka zapakuję balon z helem, taki z napisem „Będziesz tatą!”? Albo… Pik, pik, pik. Minutnik bez ostrzeżenia wdarł się w moje rozmyślania, a ja wstrzymałam powietrze. Na chwilę zamknęłam oczy i zmusiłam się, by wziąć głęboki oddech.

– Raz kozie śmierć – wyszeptałam do siebie i sięgnęłam po test. A później, choć dawno mi się to nie zdarzyło, zalałam się łzami.

***

Szymon zastał mnie na kanapie w pozycji embrionalnej. Tuliłam do siebie misia, który w łapkach trzymał czerwone serduszko – pamiątkę z dnia, w którym wydawało mi się, że wszystko zawsze będzie szło po mojej myśli.

– Myszo, co jest? – zapytał z troską, siadając obok mnie i pochylając się, żeby pocałować mnie w głowę. – Coś się stało? Jestem przy tobie. – Podniosłam się do pozycji siedzącej, żeby móc się w niego jak najmocniej wtulić. – Skoro do akcji wszedł miś, to musi być poważnie – powiedział, przygarniając mnie do siebie i delikatnie kołysząc w ramionach.

– Myślałam… – wyszeptałam głosem zachrypniętym od płaczu. – Myślałam, że jestem w ciąży – wydusiłam z siebie i poczułam, jak po moim policzku spływa samotna łza. Te pojedyncze łzy zawsze wydawały mi się gorsze. Jakby człowiek już nie miał nawet czym płakać.

– Och, Pati – powiedział z czułością, a ja wiedziałam, że gdyby moje przypuszczenia się sprawdziły, byłby zaraz po mnie najszczęśliwszą osobą na świecie. – Zobaczysz, w końcu się uda. – Zawsze to mówi i chyba naprawdę w to wierzy. Między innymi za to tak mocno go kocham. Gdy ja tracę wiarę, on ma ją za nas oboje.

– Zrobiłam test – dodałam cicho, bo chciałam to wszystko z siebie wyrzucić. – Okres jeszcze mi się nie zaczął, a spóźnia się już cztery dni. Jak na mnie to duże opóźnienie, a testy czasem się mylą. – Przez chwilę poczułam, jak mój mąż sztywnieje, ale po chwili rozluźnił się i przytulił mnie do siebie jeszcze mocniej.

– Patka, kochanie… Te testy mylą się bardzo, bardzo rzadko – mówił spokojnie i wiedziałam, że nie chciał sprawić mi przykrości, a tylko przygotować na to, co nieuniknione, ale jego słowa bolały. Bolały, bo miałam w sobie jeszcze ten ułamek nadziei, który jednak wolałabym pogrzebać raz na zawsze, ponieważ niestety, ale domyślałam się, że jej ostateczna śmierć jest tylko kwestią czasu.

– Nie jestem jeszcze gotowa, by się z tym pogodzić – powiedziałam. – Po prostu obejrzyjmy coś głupiego, dobrze? – dodałam szybko, nie dając Szymonowi szansy na odpowiedź.

– No jasne – zgodził się, podając mi pilota, a później poszedł do kuchni. Przyniósł miskę pełną mandarynek, po czym zaczęliśmy seans telewizyjnych głupot.

– O, właśnie – powiedział Szymon, gdy oglądaliśmy konkurs na najlepszą kolację. – W mikołajki zabieram cię do restauracji. Spodoba ci się. – Zerknął na mnie i uśmiechnął się ciepło, a ja odwzajemniłam uśmiech, próbując ignorować ból, który zaczynał promieniować z klatki piersiowej na całe moje ciało. Nie wspomniałam o tym, co chciałam mu podarować na mikołajki.

Następnego dnia resztki mojej nadziei wyparowały, choć muszę szczerze przyznać, że poniekąd byłam na to gotowa. Szymon miał rację. Testy mylą się niezwykle rzadko. Nie byłoby mi tak trudno, gdyby nie to, że doszukałam się w moim samopoczuciu znaków, których tak naprawdę nie było. Poniekąd zdążyłam się przyzwyczaić do zawodu, który powracał do mnie miesiąc w miesiąc. Nie udało mi się z tym pogodzić, ale przywyknąć – owszem. Ale choć zawsze było to bolesne, to od długiego czasu nie aż tak jak wczoraj.

Westchnęłam ciężko i zaopatrzyłam się w zestaw przetrwania na nadchodzący dzień, który zapowiadał się wybitnie pracowicie. Był koniec roku, co dla księgowych oznaczało urwanie głowy, ale ja byłam pod tym kątem nietypową osobą. Cieszyłam się na ten maraton, bo naprawdę uwielbiałam moją pracę. Wiedziałam, że jeśli tylko uda mi się stłumić ból brzucha, wrócę do domu wyczerpana, ale w o wiele lepszym nastroju. Moja przyjaciółka Dominika od lat śmiała się, że zamiast szukać przygód, romansuję z liczbami. Szymon zawsze się jej odgryzał, że tylko takie romanse jest w stanie zaakceptować. Domka wybuchała wtedy śmiechem i mówiła, że strasznie zazdrości nam naszej więzi. Pomyślałam sobie, że poznałam przyjaciółki tyle lat temu, a wciąż mam moją Dominikę i poznane na studiach Hanię i Anastazję. I Szymona oczywiście.

– Świat nie może być taki zły, skoro oni na nim są – powiedziałam do swojego lustrzanego odbicia, bardzo chcąc w to wierzyć. Nie było mi łatwo, ale zależało mi, żeby się pozbierać. Od dłuższego czasu nie uważałam już grudnia za mój szczęśliwy czas, ale bliscy wciąż byli całym moim światem, a dla wielu z nich ostatni miesiąc roku był szczególnie ważny. Mieliśmy swoje tradycje, z których bym nie zrezygnowała, bo nie zamierzałam ich ranić. Zresztą wiedziałam, że bezpieczniej czułam się pomiędzy ludźmi i że nasze zwyczaje, tak stałe i przewidywalne, wyciągną mnie z dołka. Nawet tak głębokiego.

Z mamą, choć babci już z nami nie ma, co roku wciąż piekłyśmy pierniczki z rodzinnego przepisu. Od kiedy podrosłam, ozdabiałyśmy co prawda tylko kilka, bo tych z górami lukru nikt nie był w stanie zjeść, ale tradycja to tradycja. Z dziewczynami spotykałyśmy się w okolicach szóstego grudnia i wręczałyśmy sobie drobne prezenty. Co roku robiłyśmy losowanie i upominek dawałyśmy tej, której imię znalazło się na wyciągniętej z woreczka karteczce. W same mikołajki wychodzimy z Szymonem na randkę. Miejsce wymyślaliśmy na zmianę, ale mogłam być pewna, że to nie będzie nic poza moją strefą komfortu: pozostaniemy przy restauracjach, kinach i teatrach. W zeszłym roku ja zaplanowałam nam wieczór, a w tym, jak już wiedziałam, Szymek wybrał jakąś restaurację. W samą wigilię spotykaliśmy się z rodzicami Szymona i moimi, i, jeśli tylko była taka możliwość, z moimi przyjaciółkami. Zwykle te ostatnie lądowały u nas, więc zawsze starałam się, by dom przypominał miasteczko świętego mikołaja, choć w ostatnich latach dbałam o to jakby trochę mniej.

W drodze do pracy rozmyślałam nad tym, ile na przestrzeni czasu mi się odechciało. Przypomniałam sobie reakcję Szymona na wywieszone na suszarce świąteczne swetry. Dlaczego nie wyjmowałam ich ze schowka co roku? Czemu przestałam tak dbać o świąteczną atmosferę w mieszkaniu? Wiem: bo chciałam dbać o to wszystko jeszcze dla kogoś, kogoś malutkiego, z kim łączyłaby mnie więź, której w tej chwili nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić. Wiedziałam, że mam prawo do bólu, z Szymonem przerabialiśmy to już tysiąc razy, ale w mojej głowie właśnie zakiełkowała pewna wątpliwość.

Bo co, jeśli problem leżał w moim nastawieniu? W tym, że przestałam się starać i nie opuszczałam swojej strefy komfortu? I tym, że chodziłam tylko utartymi ścieżkami?

Może jeśli pokonam własne ograniczenia, to wszystko się ułoży. Moja racjonalna głowa kompletnie się z takim podejściem nie zgadzała i ostrzegawczo krzyczała, że myślenie życzeniowe nikogo nie zaprowadziło nigdy w żadne dobre miejsce, ale stłumiłam ten głos. Potrzebowałam działania, a lekarze rozkładali ręce. W takiej sytuacji wezmę wszystko w swoje własne.

Podczas przerwy na lunch zdołałam napisać do Hani. Jej odpowiedź odczytałam dopiero po wyjściu z pracy, bo roboty było multum, a dwie osoby z księgowości rozchorowały się i wylądowały na zwolnieniu lekarskim. Nawet dla mnie działo się dziś ciut za dużo, ale przynajmniej nie miałam czasu na rozmyślanie, a z pracy wychodziłam z poczuciem dobrze wykonanej roboty. Jak tak dalej pójdzie, to okołoświąteczne urlopy będą nam niestraszne, bo na tak wysokich obrotach uporamy się z rozliczeniami w trymiga. Wczytałam się w wiadomość od przyjaciółki. Hania czytała najwięcej z nas wszystkich i niezależnie od tego, na jaki gatunek literacki miałam ochotę, zawsze potrafiła mi świetnie doradzić. Dziś poprosiłam ją o tytuły o odnajdywaniu siebie, przełamywaniu własnych granic. Jak zawsze była niezawodna i poleciła mi konkretną pozycję.

Hania: Do Twojego opisu idealnie pasuje mi książka Przesilenie Katherine May. Jeśli Ci się spodoba, z całego serca polecam Ci też jej inne książki. A co u Ciebie słychać?

Dobrze wiedziałam, że Hania jest zbyt subtelna, by wprost spytać, czy uderzyłam się w głowę, bo prośba o książki o odnajdywaniu siebie kompletnie nie była w moim stylu, ale cóż, nie wiedziałam, jak inaczej opisać to, czego szukam.

Patka: Wszystko w porządku, ale wiesz, jak jest w grudniu u mnie w pracy. Momentami nie wiem, jak się nazywam. No i nie mogę się doczekać spotkania w przyszłym tygodniu. A jak u Ciebie?

Wstąpiłam do księgarni w galerii, którą miałam po drodze do domu. Bez problemu odnalazłam tytuł polecany przez Hanię. Później zaszłam jeszcze do drogerii, ignorując kłucie w klatce piersiowej, które pojawiło się, gdy pomyślałam o nadziei, jaką miałam, gdy wchodziłam tutaj niecałą dobę wcześniej. Zebrałam się w sobie i wybrałam kilka gumek do włosów dla Nastki. Ostatnio jej pierwsze wiadomości z mniej więcej co drugiego wyjazdu zaczynały się od: „Ale mi gorąco! Nie mam żadnej gumki do włosów, ugotuję się”, a zważając na to, że Anastazja jest średnio w ośmiu różnych krajach w każdym miesiącu roku, co drugi wyjazd to wyjątkowo często. Zresztą taki dodatek świetnie zgrywa się z kosmetyczką, którą wybrałam dla przyjaciółki. W swojej obecnej Nastka rozwaliła suwak jakieś dwa miesiące temu i, jak to ona, nie miała czasu na kupienie nowej. Postanowiłam więc zaradzić temu brakowi, a brązowa, skórzana kosmetyczka idealnie wpasowywała się w gusta mojej przyjaciółki i w moje zamiłowanie do praktycznych podarunków. W drodze do kasy wpadły mi w oko kolczyki ze świątecznymi motywami. Pomyślałam o tym, co przyszło mi do głowy wcześniej: że przestałam się starać, odpuściłam, że już mi nie zależy. I że inni pewnie to widzą. Wybrałam pięć par: choinki dla mojej mamy i Domki, czerwono-białe cukierki dla Hani i Nastki, i gwiazdki dla siebie. Może i nie wierzyłam w zabobony, ale pierwsza gwiazdka ponoć spełnia życzenia. Takie wsparcie na pewno nie zaszkodzi.

***

Przez następne dni na zmianę pracowałam i czytałam Przesilenie. Książka opowiadała o wędrówce autorki najdłuższym szlakiem Wielkiej Brytanii. Wyruszyła w tę drogę, by, w dużym skrócie, pogodzić się ze sobą. Zaakceptować siebie. Współczułam jej, gdy czytałam, jak mierzyła się ze zmienną pogodą, bólem stóp, obtartymi udami. Pomyślałam, że chyba nie dałabym rady, a już na pewno wcale nie miałam ochoty na taką wyprawę. Po chwili oderwałam wzrok od tekstu i zawiesiłam go na zegarze, a później z trzaskiem zamknęłam książkę. Zamierzałam czytać dalej, ale później. Teraz chciałam zrobić coś innego.

– To jest to – powiedziałam do siebie, włączając laptopa. Zaczęłam czytać o polskich szlakach. Na początku ambitnie sprawdziłam, który z nich jest najdłuższy. Byłam zszokowana tym, ile osób pokonywało takie trasy i jeszcze cieszyło się wysiłkiem. Myślałam, że Dominika jest pod tym względem absolutnie wyjątkowa i mało jest na świecie takich wariatów. A jednak, jak się okazało, osób jej podobnych było całkiem sporo. Po dłuższym researchu doszłam do wniosku, że Domka łatwiej znalazłaby miłość na którejś facebookowej grupce miłośników gór niż w aplikacji randkowej. Zastanawiałam się, jak mogłabym jej to podsunąć w taki sposób, by jednocześnie nie zdradzić się przed nią z moim planem, ale po przemyśleniu stwierdziłam, że moja przyjaciółka tak bardzo wierzy w ludzi, że mogłaby nie zauważyć, że człowiek poznany jako sympatyczny miłośnik górskich wędrówek w rzeczywistości kocha naturę, bo tam łatwiej ukryć ciało. Postanowiłam odłożyć podsunięcie Dominice pomysłu na szukanie facetów przez takie grupy na wieczne nigdy i rozmyślałam nad szansą powodzenia pokonania całego Głównego Szlaku Beskidzkiego. To pięćset kilometrów. Zamierzałam zainspirować się książką poleconą przez Hanię i po prostu przerywać wędrówkę na kilka dni, a później zaczynać ją od miejsca, w którym ostatnio zakończyłam trasę. Jednak pięćset kilometrów… Dla kogoś może nie brzmi to abstrakcyjnie, ale mnie wydawało się tak samo nierealne jak zdobycie Mount Everestu. Poza tym miałam coraz więcej wątpliwości. Chciałam podjąć wyzwanie, które będzie wymagało pokonania niejednej spośród moich wewnętrznych barier, ale jednocześnie miało to być coś jedynego w swoim rodzaju. A jak się przekonałam, po polskich szlakach wędrowało multum piechurów.

Pomyślałam, że wymyślę własną trasę, ale od mnogości opcji kręciło mi się w głowie. To powinno być proste – mogłam sprawdzić, gdzie były konkretne punkty, widziałam odległość i przewyższenia, ale jednak zaplanowanie drogi sprawiało mi problem, co z kolei wywoływało we mnie straszną frustrację. Nie miałam pojęcia, jaką odległość byłabym w stanie pokonać jednorazowo. Co prawda kilka razy chodziłam po górach z dziewczynami – starałyśmy się wyjeżdżać wspólnie choć raz w roku i w ogólnym rozliczeniu osiągnąć kompromis między Dominiką i mną. Jak podejrzewałam, moja przyjaciółka pokonałaby Główny Szlak Beskidzki biegiem w ciągu paru dni, a ja miałam doktorat z plażowania. Łatwo się więc domyślić, że osiągnięcie konsensusu nie było łatwe, ale Anastazja, nawet gdy jej z nami nie było, to pomagała nam w planowaniu wycieczki i robiła, co w jej mocy, by wybrane miejsce zakładało aktywności dla Domki i nie-aktywności dla mnie. Hania i Nastka pod tym względem nie były problematyczne, więc przynajmniej tyle dobrego. Jednak, jeśli mam być szczera, podczas tamtych wędrówek skupiałam się głównie na przetrwaniu, nie na pokonanych kilometrach czy przewyższeniach, choć muszę przyznać, że jeśli wszystko zależało od Anastazji, planowała drogę tak, żebym dała radę jak najmniejszym kosztem. Choć już więcej niż raz praca nie pozwoliła jej się z nami wybrać na wspólny wyjazd… Właśnie! Nastka. Jak mogłam do tej pory na to nie wpaść? Przecież ona mi pomoże. Musiałam tylko wymyślić sposób, w jaki poproszę ją o pomoc i jednocześnie nie zdradzę powodu, dla którego nagle zapragnęłam stać się górołazem. Targowanie się z losem nie leżało w mojej naturze, a byłam pewna, że to jeden, jedyny raz, gdy mam taki pomysł i wcale nie miałam ochoty się z niego przed nikim tłumaczyć. Nie chciałam, by ktokolwiek z moich bliskich uznał, że staję się kimś innym, bo ja naprawdę lubiłam siebie taką, jaka byłam. Może w romansach i bajkach twardo stąpające po ziemi osoby nie są tymi ulubionymi bohaterami, ale ja zawsze, nawet jako nastolatka, lepiej rozumiałam rozważną Eleonorę niż bujającą w obłokach Mariannę. Stwierdzając, że mam trochę czasu, zanim będę musiała wyjaśnić Anastazji powód mojej prośby, sięgnęłam po telefon i wysłałam wiadomość do przyjaciółki.

Patka: Hej, obieżyświatko! Kiedy wracasz z wojaży?

Nie spodziewałam się szybkiej odpowiedzi, bo gdy piszę do Nastki, to ona albo zbiera materiały do artykułu, albo łapie kilka godzin snu, bo znajduje się w innej strefie czasowej, choć akurat teraz przebywa w Niemczech z okazji Nocy Krampusa. Anastazja była najlepszą redaktorką pisma podróżniczego, która na własne oczy sprawdzała, o czym będzie pisać. Z roku na rok miała więcej wyjazdów i odnosiłam wrażenie, że trochę pochłonęła ją ta dziwna rutyna. Dziwna, bo w sumie w jej trybie życia brakowało rutyny w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, ale Anastazja kiedyś była podekscytowana każdą jedną podróżą, a teraz wydawało mi się, że wcześniejszą fascynację nowymi miejscami zastąpił niemal mechaniczny tryb polecieć – zebrać materiał – wrócić – przepakować się – polecieć dalej. Ale ja kompletnie nie rozumiałam tej pasji, więc być może moja przyjaciółka żyła właśnie swoim najlepszym życiem. Ku mojemu zaskoczeniu odpowiedziała już po kilku minutach po mojej wiadomości.

Ana: Patka, jak ja za Tobą tęsknię! Wracam w poniedziałek, będę pędzić do Ciebie i dziewczyn prosto z lotniska.

Aj, cholera. Miałam nadzieję, że wróci chociaż dzień lub dwa wcześniej i znajdzie chwilę na spotkanie we dwie. Wtedy moja prośba o pomoc nie dotarłaby do uszu pozostałych dwóch przyjaciółek, a o ile Hania posiadała przedziwną zdolność do wyczuwania, kiedy druga osoba nie miała ochoty być ciągnięta za język, o tyle moja ukochana Domka nie spocznie, póki nie uzna, że dowiedziała się absolutnie wszystkiego. Ta dziewczyna nie mogłaby się przyjaźnić z żadnym lekarzem ani księdzem, bo szybko sprzeniewierzyliby się tajemnicy zawodowej. Chociaż lekarza może by oszczędziła. Gorzej z księdzem, zwłaszcza jeśli przypadkowo mógłby znać jakieś pikantne szczegóły z życia którejś z jej dalszych znajomych. A jeżeli byłaby to ta trenerka jogi z klubu, w którym Dominika prowadzi zajęcia, to drżyjcie narody! „Taką świętą udaje, a przysięgam, Patka, że widziałam ją z chłopakiem jej kursantki!”, usłyszałam w głowie głos Domki. Jakim cudem Dominika wiedziała, jak wyglądał chłopak dziewczyny, która nawet nie trenowała na jej zajęciach? Tego jeszcze nie odkryłam, ale stawiałam, że po prostu musiał być wyjątkowo przystojny. Zaśmiałam się w duchu z plotkarskiej natury Dominiki i wróciłam do rozmowy z Anastazją.

Patka: A kiedy kolejne zlecenie?

Ana: Prawie od razu. Posiedzę w domu jeden dzień i ruszam do Brazylii, wrócę dosłownie przepakować walizki i przed samymi świętami czeka mnie jeszcze wizyta w Norwegii. Święto Yule i te sprawy.

Zaklęłam pod nosem. Cóż, najwyżej poczekam do trochę spokojniejszego momentu i wtedy podpytam Anastazję o te górskie szlaki. Problem w tym, że wcale nie chciałam czekać. No nic, pozostawało mi mieć nadzieję, że uda mi się porozmawiać z przyjaciółką w cztery oczy szybciej niż za miesiąc. Albo dłużej, bo kto wie, gdzie zostanie wysłana na sylwestra.

***

Weekend minął szybciej, niżbym sobie życzyła. Jednak trudno się dziwić. Dawno nie wypełniłam soboty i niedzieli taką szaloną liczbą zajęć.

Nie chciałam już dłużej się w sobie zapadać. Traktowałam niedawną sytuację jako ostrzeżenie. Musiałam znaleźć w sobie siłę, by zmienić to, jak zaczęło wyglądać moje życie. Miałam w planie coś wielkiego, ale dalej uważałam, że największe znaczenie mają drobne, codzienne sprawy. W sobotę wstałam przed Szymonem i skierowałam swoje kroki do kuchni. Tam na stole czekał na mnie odnaleziony wczoraj pomiędzy książkami kucharskimi zeszyt z moimi ulubionymi przepisami z repertuaru babci. Wzruszyłam się, przerzucając kartki do momentu odnalezienia wybranej receptury. Widok jej odręcznego pisma zawsze budził we mnie tęsknotę, ale i wdzięczność za to, że babcia była obecna w moim życiu przez tak długi czas.

Przygotowałam ciasto zgodnie z przepisem, tak jak babcia, na koniec hojnie dodałam cynamonu. Rozgrzałam patelnię i zaczęłam smażyć placuszki. Już po chwili w całym domu zapachniało świętami. W taką magię wierzyłam. Magię pamięci i wspomnień. W czar zapachów, które przenoszą nas w najdalsze zakamarki pamięci, choć bez nich nie przywołalibyśmy tego czy innego wspomnienia. To taka magia codzienności, której często się nie docenia, nie uznaje za coś wyjątkowego, a to ona sprawia, że pozornie zwykły moment staje się szczególną chwilą, którą zapamiętamy na zawsze.

A jakie sytuacje mogą być magiczne właśnie w swojej normalności? Dla mnie to była na przykład chwila, w której patrzyłam na mojego męża, jak przecierając oczy, wchodzi do kuchni. Był rozczochrany i miał na sobie świąteczną piżamę, którą kupiłam mu poprzedniego dnia bez okazji. Przeciągnął się, jeszcze nie do końca obudzony, a ja poczułam, jak wypełnia mnie czułość. Dla mnie to właśnie jest magia.

Pospiesznie przełożyłam placki na drugą stronę, żeby przytulić Szymona na dzień dobry, ale zanim zdążyłam do niego podejść, poczułam jego ręce obejmujące mnie w talii. Odwróciłam się przodem do męża i oparłam głowę o jego ramię.

– Dzień dobry – powiedział, całując mnie w głowę. – Coś tu pięknie pachnie.

– Przepis babci Krysi – odpowiedziałam, chociaż wiedziałam, że Szymek doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Babcia go kochała. Polubiła go od razu, gdy pierwszy raz mnie odwiedził, a to było jeszcze przed tamtym pamiętnym grudniem. Tamtego dnia po wigilii klasowej razem z mamą i babcią lepiłyśmy pierogi w domu tej ostatniej. Ciążyło mi, że nie wiedziały, co wyjątkowego wydarzyło się w moim życiu, więc wykorzystałam sytuację, gdy mama zapytała, co dostałam w prezencie…

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Prolog

Kilkanaście lat temu

W tym samym czasie

Grudzień dwa lata temu

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Prawa autorskie