W deszczu łatwiej ukryć łzy - Olejnik Beata - ebook + audiobook + książka

W deszczu łatwiej ukryć łzy ebook i audiobook

Olejnik Beata

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Czy można kochać wbrew sobie?

Czasem wystarczy chwila, by w życiu zmieniło się dosłownie wszystko... Właśnie tak było w przypadku Marty, która w zimny grudniowy dzień dostrzegła za oknem swojej kwiaciarni przemarzniętego chłopca i zaproponowała mu herbatę. Kobieta nie spodziewała się, że ten drobny gest poprowadzi jej życie w zaskakującym kierunku. Bo przecież miała wszystko: dobrze prosperujący własny biznes, przyjaciół, stały związek… Jednak wkrótce okazuje się, że ukochany mężczyzna pragnie innego życia za granicą, a Marta ma silną konkurencję – w postaci pieniędzy. Gdy jeden związek się rozpada, rodzi się nowy, oparty na prawdziwej przyjaźni. Czy to możliwe, by przerodził się w coś więcej?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 356

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 36 min

Lektor: Maciej Więckowski

Oceny
4,2 (60 ocen)
34
12
8
6
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
farjatka

Całkiem niezła

Autorka opisuje los biednego chłopca. Niezła ale raczej przewidywalna.
00

Popularność




 

 

 

Stał, wlepiając wzrok w wystawę. Wiatr szarpał jego lichą kurtką, ręce miał skostniałe i czerwone. Nie mógł tego pojąć. Po co komu taki sklep? Jaki to ma sens, sprzedaż kwiatów? Ani się tym najeść, ani w to ubrać… Chyba tylko idioci wydają na to pieniądze. A ta kobieta? Nawet niczego sobie, ale wzięłaby się do jakiejś konkretnej roboty, a nie siedzi tylko wśród tych kwiatów i je przekłada, układa, wiąże w jakieś snopki. Mimo że tak bardzo negatywnie oceniał tę małą kwiaciarnię, to jednak nie mógł się odkleić od szyby. Gapił się jak zaczarowany. Fascynował go ten świat bogaczy. Prawdopodobnie kwiaciarka należała do całkiem przeciętnej części społeczeństwa, ale on widział ją jako bogatą panią, która dla zabawy przebiera kwiaty i na dodatek sprzedaje je równie bogatym snobom. Nie mógł pojąć, kto inny mógłby chcieć je kupować…

Miał piętnaście lat i ciężkie życie za sobą. Kwiatów to w nim nie było. Zawsze głód, często chłód, a i nierzadko ból. Innego życia nie znał. Nie miał w zasadzie kolegów, o przyjacielu nie wspominając. Był tylko ojciec narkoman i jego kumple spod ciemnej gwiazdy. Co jakiś czas pojawiała się jakaś kobieta podobna do reszty towarzystwa. Do szkoły chodził rzadko, bo nie lubił. Źle się tam czuł. Chociaż wiedzę łykał jak mało kto. Był ciekawy świata, ale innego. W odmiennych warunkach mógłby wiele osiągnąć. Najpierw wykształcenie, później dobra praca i zapewne godne życie. Ale nie miał nikogo, kto mógłby dać mu przykład, pokierować. Matki prawie nie pamiętał, zmarła, gdy był mały. Zapewne zabiły ją narkotyki. Ale chyba miał anioła stróża, który nad nim czuwał i chronił od używek, wśród których się wychował. Nigdy w życiu nie spróbował. Miał do nich ogromną awersję, uważał je za zło i był pewny, że właśnie przez narkotyki ma życie takie, jakie ma. I tu miał rację.

Młoda kobieta w kwiaciarni widziała chłopca stojącego przy szybie. Na klienta raczej nie wyglądał. Początkowo trochę się go obawiała. Pewnie chce coś ukraść – myślała. Ale im dłużej go obserwowała, tym wydawał jej się bardziej przyjazny. Pomyślała nawet, że musi mu być zimno, gdy tak stoi. Ale pewnie na kogoś czeka, bo po co miałby tkwić tak pod jej kwiaciarnią bez celu. Zajęła się układaniem bukietów. Miała zamówienie na dwanaście wiązanek z białych róż. Zrobiła dopiero osiem. Spojrzała na swoje pokłute przez kolce palce. Zacisnęła zęby i wzięła się do roboty. Dobrą godzinę przygotowywała zamówienie. Obmyła poranione dłonie i właśnie wsmarowywała w nie krem, gdy kątem oka spojrzała w okno. Chłopak wciąż tam był. Chuchał na zaciśnięte dłonie i tupał nogami. Podeszła do drzwi.

– Ej, ty, może wejdź do środka, zamarzniesz tam. Możesz poczekać wewnątrz.

Spojrzał na nią. Jego wystraszone i dzikie oczy nabrały blasku, lekko je zmrużył. Zacisnął usta, odwrócił się i pobiegł przed siebie.

– Co za dzikus – powiedziała sama do siebie i weszła do środka. Na dworze było naprawdę zimno.

Spojrzała na zegarek. Lada chwila ktoś podjedzie po odbiór bukietów. Każdy z nich owinęła szczelnie papierem. Taki mróz od razu ściąłby delikatne płatki kwiatów. Musiała je jakoś zabezpieczyć. Usłyszała dzwonek anonsujący wchodzącego klienta.

– Dzień dobry, my po odbiór kwiatów.

– W samą porę. Wszystko gotowe, proszę bardzo.

Odbiór przebiegł szybko i sprawnie. Jeszcze tylko zgodnie z umową wyśle mailem fakturę i może napić się kawy, której już bardzo potrzebowała. Ten dzień był pracowity i wyczerpujący. Zazwyczaj w kwiaciarni było o wiele spokojniej. Co jakiś czas wchodził jakiś klient, a w międzyczasie projektowała zaproszenia na śluby, komunie i inne uroczystości. Marta lubiła swoją pracę. Może nie był to szczyt ambicji, ale jej samej dawała satysfakcję. W wolnych chwilach malowała obrazy. Miała na zapleczu małą pracownię plastyczną. Jej pasją były koty. Te domowe i te zupełnie dzikie. Mnóstwo portretów tych zwierząt ozdabiało ściany zaplecza, a niektóre nawet wisiały na sali. Niechętnie rozstawała się ze swoimi pracami. Były one raczej dekoracją niż towarem na sprzedaż. Chociaż kupcy na jej kocie portrety z pewnością by się znaleźli.

Z kubkiem gorącej kawy weszła do swojej miniaturowej pracowni. Spojrzała na białe płótno stojące na sztaludze. W jej głowie zaczął się rodzić pomysł. Sięgnęła po pędzel i jednym ruchem nakreśliła owal kociej głowy. Usiadła, grzejąc ręce o ciepłą filiżankę z kawą. Chwilę wpatrywała się w płótno. Wtedy usłyszała dzwonek u drzwi. Wyszła do klienta. Robiąc wiązankę z margaretek, miała przed oczami zaczęty właśnie obraz. Jego wizja nie opuszczała jej głowy.

– Dwadzieścia trzy złote… czarna pantera…? – Marta głośno myślała.

– Słucham? – Klientka wydała się zdziwiona.

– Przepraszam, to nie do pani. Płaci pani dwadzieścia trzy złote.

Kobieta rozejrzała się podejrzliwie po sklepie. Pośpiesznie zapłaciła, zabrała kwiaty i wyszła.

Marta westchnęła. Pomyślała, że wystraszyła następną osobę. To gadanie do samej siebie niestety nie wychodzi jej na dobre. Tę przypadłość Marta odziedziczyła po babci. Czasami prowadziła ze sobą dialog, czasami głośno myślała. I nie miało znaczenia, czy jest sama, czy przebywa wśród innych ludzi. Jej ukochana babcia też wciąż mówiła do siebie i żadnym sposobem nie potrafiła pozbyć się tej cechy. Marta raczej nad tym panowała, ale zdarzały się takie chwile jak ta, gdy potrzeba wyrażania na głos myśli była silniejsza od niej i nie umiała się powstrzymać.

– Trudno, nic na to nie poradzę – powiedziała sama do siebie. – Przecież to nie moja wina.

Wróciła na zaplecze do rozpoczętego właśnie portretu jakiegoś kota. Ale jakiego, tego sama jeszcze dokładnie nie wiedziała. Teraz myślała o czymś innym. Wpatrywała się w to, co niebawem będzie jej kolejnym dziełem. Wzięła do ręki pędzel… jeden, potem drugi. Nakreśliła coś na płótnie, a pędzel wylądował w jej zębach, sięgnęła po następny. Pracowała trzema pędzlami, przekładając je z ręki do ręki i pomagając sobie zębami. Kreśliła nimi, maczała w farbie, wykonywała dziwne ruchy nad obrazem, wciąż coś do siebie szepcząc. To oddalała się od płótna, to znowu prawie dotykała go nosem. Po kilkunastu minutach odłożyła pędzle i przyjrzała się swojemu malowidłu. Z obrazu patrzyły na nią oczy. Nie miała jeszcze pojęcia, jaki kot będzie ich właścicielem. Nie potrafiła ich na razie dopasować.

– Jednak nie pantera… Może tygrys? Nie… jaguar?

Znowu oddaliła się od sztalug na taką odległość, na jaką pozwalało jej to małe pomieszczenie. Już gdzieś widziała te oczy. Tylko gdzie? Patrzyły na nią z lękiem i odwagą jednocześnie. Ich spojrzenie było zimne, a jednak przyjazne, groźne z nutą łagodności. Kto ma takie? Zrobiło jej się gorąco, zdjęła kamizelkę ze sztucznego futra i rzuciła ją gdzieś w tył, wpatrując się w namalowane przed chwilą oczy.

– Żbik… Nie, też nie żbik. Może ryś?

Nie mogła się zdecydować. Te oczy nie pasowały do żadnego ze znanych jej kotów. Znowu dzwonek u drzwi. Takich chwil Marta nie lubiła. Irytowało ją wychodzenie do klientów, gdy znajdowała się właśnie w pewnego rodzaju transie. Niestety była w pracy. Musiała liczyć się z pewnymi niedogodnościami. Ale tylko w takich warunkach potrafiła malować. Próbowała robić to w domu, w ciszy i skupieniu. Nie udało jej się stworzyć nawet zwykłego mruczka. Tylko tu, na niewielkim zapleczu swojej kwiaciarni, potrafiła powołać do życia małe dzieła sztuki. Tylko tu w przerwach między klientami dostawała natchnienia i spod jej pędzla wychodziły naprawdę piękne, jak żywe, koty, kotki i kociaki. Ale dzisiaj było jakoś inaczej. Namalowała te niezwykłe oczy i na tym koniec, przynajmniej na tę chwilę. Zrezygnowana wyszła do klienta.

– Dzień dobry. Jakiegoś kwiatka dla przyszłej teściowej potrzebuję – zwrócił się do niej nieśmiało młody mężczyzna.

– A wie pan może, jakie kwiaty lubi pana teściowa?

– Właściwie to nie wiem. Pierwszy raz do niej idę.

– A nie mógł pan narzeczonej spytać? Byłoby łatwiej.

– Mogłem, ale nie pomyślałem. Nie wiedziałem, że to będzie takie trudne. Przecież to tylko kwiaty.

– Tylko kwiaty? A jednak jak trudno je wybrać, prawda? To może pójdzie pan do teściowej bez kwiatów, jeśli takie mało ważne są, może jakieś czekoladki?

Mężczyzna jeszcze bardziej się zmieszał. Jego twarz poczerwieniała. Marcie zrobiło się go żal.

– Przepraszam, zaraz coś wybierzemy. Może gerbery?

– Nie znam się, proszę mi coś doradzić. Mogą być te gerbery.

Marta komponowała bukiet, a młody człowiek rozglądał się po sklepie.

– Przepraszam, a ten obrazek z kotem jest do kupienia? Wiem, że lubi koty. Pewnie by się ucieszyła.

– To dekoracje. Obrazy nie są na sprzedaż.

– Szkoda. Ale bukiet piękny, dziękuję pani bardzo.

Wyszedł. Spojrzała na obraz kota na ścianie. Zastanawiała się, czy mogłaby się z nim rozstać? Może powinna zacząć sprzedawać te swoje malowidła? Niedługo zabraknie dla nich miejsca na ścianach kwiaciarni. Musi nad tym pomyśleć. Nie wie, czemu tak polubiła koty. Chyba bardziej te dzikie niż domowe piecuchy, chociaż i te również doczekały się portretów. Nie była jakąś zagorzałą kociarą, nie miała nawet własnego kota.

Marta była jeszcze młoda, ładna. Miała faceta, od kilku lat tego samego, Grzegorza. Mieszkała sama, nie licząc kruka Kazika z chorym skrzydłem, którego którejś zimy przytargała do domu i tak już został. Grzegorz tylko czasami u niej nocował. Taki układ jej odpowiadał i jemu chyba też.

Znowu dzwonek u drzwi, ktoś wszedł do kwiaciarni.

– Hallo, Marta…

To właśnie Grzegorz zjawił się trochę przed czasem.

– Jestem, jestem. – Podeszła do niego i się przytuliła. – Ale jesteś zimny. Taki mróz na dworze?

– Jeszcze jak. Ty tu masz jak w raju, cieplutko, pachnąco. A na zewnątrz mróz i zawierucha.

– Serio? Aż tak?

– Aż tak to nie. Przesadziłem z tą zawieruchą, ale jest bardzo zimno. W końcu mamy grudzień. To chyba normalne.

– No tak… – Nie wiedzieć czemu pomyślała nagle o tym chłopaku sprzed wystawy. Popatrzyła na ciepłą kurtkę Grzegorza, na szal, którym był opatulony, rękawiczki. Przypomniała sobie cienką kurtkę i zmarznięte ręce, w które chuchał nastolatek. Gdzie on teraz jest? Czy ma jakiś ciepły dom?

– To co, zaraz kończysz?

– Tak. Przełożę tylko te róże do chłodni. – Otworzyła klapę w podłodze i zeszła do małej piwniczki. Wprawdzie upałów nie było, w końcu panowała zima, ale robiła to zawsze przez cały rok. Wynosiła cięte kwiaty do chłodnej piwniczki.

Grzegorz tymczasem przyglądał się jej nowemu dziełu.

– Dziwne te oczy. Jaki to kot? – Wiedział, że Marta maluje tylko koty.

– Nie mam pojęcia. Ale te oczy mnie prześladowały. Później coś do nich wymyślę.

– One mnie nie lubią.

– Kto?

– No, te oczy. Patrzą na mnie z wyrzutem i tak jakby ze złością.

Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona.

– Co ty gadasz? Przecież są przyjazne. No, może trochę dzikie, ale za to szczere.

– Taaa… szczerze mnie nie znoszą. Popatrz tylko, strzelają piorunami.

– Przestań, nieprawda. – Spojrzała na obraz i zobaczyła smutne dzikie spojrzenie czyichś oczu. Nie miała pojęcia, do kogo należały. – Te oczy są dobre. Tylko… tylko nieszczęśliwe.

– Może ty je tak widzisz. Ja widzę w nich złość. Ale szkoda czasu na dyskusję o niedokończonym obrazie. Ubieraj się ciepło, idziemy.

– Wybrałeś film?

– Tak. Ma dobre recenzje. Mam nadzieję, że ci się spodoba.

Film rzeczywiście był interesujący. Trochę tylko przerywany czułym szeptem na ucho. I obietnicą wspaniałej zabawy po powrocie do domu. Grzegorz zawsze w kinie się nakręcał. Ściskał Martę za ręce, dotykał je nóg, wkładał dłonie pod bluzkę. Czasami całował w szyję i dekolt. Dziewczynę nieco to krępowało. Było przyjemnie, owszem, ale zawsze wydawało jej się, że wszyscy na nich patrzą. Nie lubiła tego uczucia, czyjegoś wzroku na sobie. Grzegorz tłumaczył jej, że nikt nie widzi, że robi to dyskretnie. Ale ona była innego zdania.

Ledwo przekroczyli próg domu, mężczyzna przycisnął ją do ściany, nie dając jej nawet ściągnąć kurtki. Mieszkanie oddzielnie miało te dobre strony, że nigdy się sobą nie nudzili. Zawsze siebie stęsknieni miewali bardzo udany seks. Tak było i tym razem. Prawie tygodniowa rozłąka rozpaliła ich do czerwoności. Rozbierali się w pośpiechu, ale nie do końca. Spragnieni pieścili się nawzajem, nie zważając na czapki, szale, buty. Powstał jeden wielki galimatias, ale za to była duża przyjemność, a spełnienie jej oraz jego nadeszło niemal w tym samym czasie. Często im się to udawało, dzięki czemu żadne z nich nie miało wyrzutów, że nie dopieściło tego drugiego.

– Czy my kiedyś, jak normalni ludzie, będziemy się kochać w łóżku? – Marta próbowała wyplątać się z na wpół pościąganych ubrań.

– Tak jest o wiele lepiej. – Grzegorz odwijał szal zaciśnięty wokół jego szyi. – Łóżko zostawmy sobie na starość.

– Może masz rację.

– Mam! – Śmiał się, patrząc na swoje nogi. Jedna stopa była w bucie, druga bosa. – Jak ja to zrobiłem?

– Nie wiem. Ale było nieźle.

– Nieźle? Ja ci dam nieźle… – Rzucił się na nią i powalił na podłogę. – Chcesz powtórki?

– Może później. Głodna jestem.

– To zjemy potem. Teraz poprawimy to „nieźle”.

Jego pocałunki i pieszczoty ponownie doprowadziły ją do spełnienia. Jego odlot wymagał tym razem nieco większej inicjatywy z jej strony, ale też był satysfakcjonujący.

– Jak teraz?

Grzegorz uwielbiał być chwalony. Uważał się za supersamca. Jak sam o sobie mówił. Marta nie narzekała, było jej z nim dobrze, nawet bardzo. Choć prawdę mówiąc, dużego doświadczenia nie miała. Miała dwadzieścia pięć lat i przed Grzegorzem spotykała się tylko z Rafałem. Rafał też był bardzo czuły i dbał o jej przyjemność. Właściwie chyba było podobnie. Ale wiedziała, że za nic w świecie nie może tego powiedzieć Grzegorzowi.

– Cudownie – powiedziała zgodnie z prawdą. Nawet odechciało jej się jeść. Marzyła tylko o tym, żeby wtulić się w poduszkę i odpłynąć w sen. Zje potem.

Kilka następnych dni minęło w miarę spokojnie. Marta spędzała większość czasu w swojej kwiaciarni. Pracowała właśnie nad projektem zaproszeń ślubnych dla bardzo wybrednej pary. Nie podobały im się żadne dostępne na rynku. Chcieli czegoś ekstra, tylko dla nich. Miało być na bogato, ale niezbyt poważnie. Coś, co spodoba się gościom, nim jeszcze zakosztują weselnej uczty i zabawy. Trudne zadanie, ale Marta lubiła takie wyzwania. Miała już nawet pewien pomysł. Zaparzyła sobie zimową herbatę, pachnącą goździkami i pomarańczą, i zasiadła przy stole nad kartką papieru. Lubiła projektować tradycyjnie, używała do tego kredek. Dopiero gdy projekt był gotowy, przenosiła go na komputer i wysyłała klientowi. Nim postawiła pierwszą kreskę, spojrzała w okno wystawy. Znów tam był. Stał w tym samym miejscu co przed paroma dniami. Tym razem nie czekała, aż zacznie tupać z zimna. Wstała, wzięła kubek i zaparzyła drugą herbatę. Podeszła do drzwi, lekko je uchylając, żeby nie wpuścić zimna. Mróz wciąż trzymał i ani myślał odpuścić.

– Zaparzyłam herbatę, wejdź, napij się. – Nie pytała, nie prosiła. Po prostu go poinformowała.

Był tak zaskoczony, że nic nie powiedział. Stał i patrzył.

– No wchodź, bo okropnie zimno.

Wciąż nic nie mówiąc, jak w transie, wszedł do środka. Podała mu kubek. Wziął go delikatnie, ściskając oburącz. Przyjemne ciepło ogrzało jego dłonie.

– Siadaj, proszę. – Wskazała krzesło przy małym stoliku w kącie kwiaciarni.

Usiadł, rozglądając się po sklepie. Przypomniał sobie o herbacie. Upił mały łyk. Była gorąca i aromatyczna. Nigdy takiej nie pił. I ten kubek, taki ładny, kolorowy. Jeżeli ktoś kiedyś częstował go herbatą, to dostawał gorzki zimny napój w jednorazowym kubku. Miał odczucie, że ludzie się nim po prostu brzydzą, a czasami nawet się go boją. Nie dbał o to. Upił następny łyk i spojrzał na Martę.

– Dziękuję.

– Spoko. Czasem lubię wypić herbatę w towarzystwie kogoś żywego, nie tylko samych kwiatów.

Nie uwierzył jej, ale zrobiło mu się miło. I poczuł się głupio, że z takim lekceważeniem myślał o sklepie z kwiatami i o niej samej.

– Masz ochotę na coś słodkiego?

Burczało mu w brzuchu, od wczoraj nic nie jadł. Ale nigdy w życiu się do tego nie przyzna. I nie musiał. Marta nie czekała na odpowiedź, wyszła na zaplecze i po chwili wróciła z miseczką po brzegi wypełnioną ciastkami. Przełknął ślinę tak głośno, że to usłyszała. Zawstydził się i najchętniej by stąd uciekł, ale widok ciastek na wyciągnięcie ręki go powstrzymał.

– Częstuj się. Ja nie przepadam za słodyczami, a ciągle je dostaję.

Chuda dłoń chłopca sięgnęła nieśmiało po ciastko.

Marta dyskretnie mu się przyglądała. Był taki szczupły, niedożywiony. Blady i trochę brudny. Ale nie śmierdział jak niektórzy bezdomni. Zresztą może wcale nie był bezdomny. Właściwie to przecież jeszcze dziecko. Ciekawe, ile ma lat? Jej brat byłby w podobnym wieku. Straciła ojca i brata w wypadku samochodowym sześć lat temu. Przemek miał wtedy siedem lat. Tak za nim tęskniła. Kochała swojego małego braciszka nad życie. Jego śmierć była dla niej tragedią. Utratę ojca też ciężko przeżyła, ale z odejściem brata nie mogła się pogodzić. Miała żal do Boga, że na to pozwolił… Chłopak sięgnął po następne ciastko. Marta pomyślała, że pewnie jest głodny. Oddałaby mu swoje kanapki, ale nie chciała go spłoszyć. Wiedziała, że ubodzy mają swoją dumę i bardzo to szanowała.

– Jak masz na imię?

Spojrzał na nią, jakby go zapytała, czy był kiedyś na księżycu. Chwilę myślał, czy w ogóle ma imię. Chyba nikt do niego nie mówił po imieniu. Ojciec wołał do niego „gówniarzu” albo „darmozjadzie”. W szkole zazwyczaj odzywali się po nazwisku. A przecież miał jakieś imię. I nawet je lubił, wydawało mu się takie szlachetne.

– Sebastian – powiedział cicho, bez przekonania, jakby się bał, że go wyśmieje.

– Piękne imię. Sebastian… – wypowiedziała je tak delikatnie i z uczuciem. – Ja mam na imię Marta. – Podała mu dłoń.

Nie bardzo wiedział, co zrobić. Nieśmiało wyciągnął swoją zimną, brudną i chudą rękę. Ale jej to nie przeszkadzało, uścisnęła ją, uśmiechając się. Poczuł jej ciepłą i gładką skórę.

Odezwał się dzwonek u drzwi. Ktoś wszedł do kwiaciarni. Sebastian zrobił ruch, jakby chciał się zerwać z krzesła i uciec. Powstrzymała go ruchem dłoni.

– Zostań. Ja zaraz wrócę.

Obserwował, jak rozmawia z klientem, jak mu doradza, jak z nim żartuje. Podziwiał jej kocie ruchy, gdy wybierała kwiaty do bukietu. Przez chwilę pomyślał, że tak musi być w raju. Ciepło, przyjemnie, w otoczeniu kwiatów. A może to mu się tylko śni i zaraz ojciec obudzi go kopniakiem i każe iść zbierać złom…

– Może jeszcze herbaty? – Z zamyślenia wyrwał go jej głos.

Miał ogromną ochotę na następną herbatę i na kolejne ciastko, ale wstydził się swojej zachłanności. Wprawdzie uważał bogaczy za snobów, ale nie chciał nadużywać gościnności. Już miał odmówić, ale go uprzedziła.

– Zrobię jeszcze jedną, sama też się napiję. Uwielbiam tę herbatę. Wiesz, jak się nazywa?

Nie miał pojęcia.

– Zimowa opowieść. Ładnie, prawda?

Przytaknął, chociaż wcale tak nie uważał. Jak można tak nazwać herbatę? Ale może bogacze tak mają. Zresztą nieważne, jak się nazywa to coś w kubku. Smakowało mu i chętnie napije się jeszcze. Nie wiadomo, kiedy będzie miał okazję znowu tego skosztować.

– Nie wiem, czy lubisz miód, ale tym razem dodałam trochę. W taki mróz dobrze rozgrzewa.

– Lubię. – Naprawdę nie miał pojęcia, jak smakuje miód. Słyszał tylko, jak ojciec czasem mówił jakiejś kobiecie, którą przygruchał sobie na noc, że jest słodka jak miód. To zapewne nie było prawdą, miał taką nadzieję. Bo te panie ani nie wyglądały, ani nie pachniały zachęcająco, przynajmniej dla niego. Co innego herbata z miodem. Nie dość, że cudownie pachniała, to smakowała jeszcze lepiej od poprzedniej. Już wiedział, co to znaczy słodki jak miód. I niech sobie nazywają te herbatki, jak chcą, było mu wszystko jedno.

Na dworze robiło się już szaro, gdy do kwiaciarni wszedł Grzegorz. Od razu surowym wzrokiem zmierzył chłopaka siedzącego przy stoliku. Marta akurat obsługiwała klientkę, starszą panią. Mężczyzna i chłopak przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Grzegorz był przekonany, że już gdzieś widział to spojrzenie. Mroczne i nieprzyjazne. Sebastian od pierwszych sekund poczuł do niego niechęć, zresztą wzajemną. Było wiadomo, że tych dwóch nigdy się nie polubi.

– Grzegorz, poznaj mojego młodego przyjaciela. Sebastian, pozwól, że ci przedstawię, to mój… chłopak. Grzegorz.

Żaden z nich nawet nie drgnął. Po chwili Sebastian zerwał się z krzesła i wybiegł ze sklepu, nie odezwawszy się słowem.

– Co ty, bezdomnych dokarmiasz? – Grzegorz z wyrzutem zwrócił się do Marty.

– Skąd wiesz, że jest bezdomny? Że nie jest ubrany jak ty i brudny to już od razu bezdomny?

– No wybacz, na księcia to on nie wyglądał. Raczej na świniopasa. I to jego zachowanie. Nawet nie podziękował, prostak.

– Wystraszyłeś go. I nie mów tak o nim. To miły chłopak.

– Ten włóczęga? Widuję go czasem, jak zbiera złom po śmietnikach z jakimś drugim starszym, może to tatuś księcia.

– Ten włóczęga ma imię i był moim gościem. Nie życzę sobie, żebyś go obrażał.

– Już dobrze. Nie kłóćmy się przez byle kogo. Chodź tu do mnie. – Przyciągnął ją do siebie, całując w czoło. Kątem oka zerknął na stolik. Chciał zapamiętać, z którego kubka pił ten brudas. Nie pozwoli sobie nigdy w nim zrobić herbaty.

Na dzisiejszy wieczór mieli zaplanowane zakupy. Szukali prezentu urodzinowego dla ojca Grzegorza. Ponieważ pan był z tych praktycznych, to i prezent musiał taki być.

– Myślę, że sweter będzie odpowiedni.

– To twój ojciec, znasz go lepiej.

– Tak, znam go aż za dobrze. Jakąś buteleczkę też możemy dorzucić.

– W porządku.

W dziale męskim znaleźli odpowiedni sweter dla pana Mieczysława. Pewnie będzie to już kolejny, który włoży raz, a może wcale. Marta ukradkiem zerkała na ciepłe rękawice i szaliki. Przed oczami miała wyziębionego Sebastiana. Pewnie nie przyjmie od niej takiego podarku. Ale musiała chociaż spróbować. Kiedy Grzegorz udał się na stoisko z elektroniką, ona pod pretekstem zakupu jakiegoś ciucha dla siebie opuściła go na chwilę.

– Tylko mi tam nie przepadnij. I wybierz coś seksownego.

Uśmiechnęła się do niego i udała na swoje zakupy. Pierwsze kroki skierowała do działu męskiego. Już po chwili zakupiła ciepłe rękawice i milutki w dotyku szalik. Szybko udała się na stoisko damskie. Bez zastanowienia kupiła jakąś bluzkę. Nawet jej nie zmierzyła. Myślała tylko o tym, jak Sebastianowi będzie ciepło w tych rękawiczkach i szaliku…

***

Krążył po okolicy. Nie miał ochoty wracać do domu. Pewnie ojciec leży naćpany. Wczoraj zebrali trochę złomu, miał więc za co kupić towar. Na jedzenie pewnie nie starczyło. Miał w ustach jeszcze smak herbaty i ciasteczek. Uśmiechnął się, ale za chwilę zaczął wspominać jak… Grzegorz wszystko zepsuł. Sebastian nie rozumiał, jak Marta może być z kimś takim. Już wiedział, że nie wszyscy bogacze są tacy sami.

Wrócił w końcu do domu.

– Gdzie się, darmozjadzie, włóczyłeś? I nic nie przyniosłeś? Nawet najmniejszej rurki?

– Ja mam imię, tato. Pamiętasz jeszcze jakie?

– Nie pyskuj, gówniarzu. Imię… na imię to trzeba sobie zapracować, darmozjadzie. Jakichś manier bogaczy nabierasz. Widział to kto… – wybełkotał.

Chłopak już nie słuchał. Położył się na swoim rozsypującym się łóżku ze starym śmierdzącym materacem. I myślał o mijającym dniu. Właściwie to nie wiedział, co go tam zaciągnęło, pod tę kwiaciarnię. Kilka dni temu przechodził tamtędy i coś mu kazało się zatrzymać i wtedy zobaczył mężczyznę wychodzącego z bukietem kwiatów opatulonych w papier. Pewnie przed mrozem, nie znał się. Pomyślał, że to głupie, takie kupowanie kwiatów. Na co to komu? Kobiety ponoć lubią kwiaty. On by tam wolał dostać bułkę albo ciastko. Kwiaty… bez sensu. Tak myślał parę dni temu, ale teraz? Teraz już uważał trochę inaczej. Wrócił pod kwiaciarnię, poznał Martę, widział, jak dba o kwiaty, zrozumiał, że właściwie mogą dać radość. Pewnie krótką, bo szybko zwiędną. Ale może o to w tym wszystkim chodzi. Żeby to powtarzać, przypominać się tymi kwiatami. Dziwne zwyczaje mają bogacze. Ale ciastka były przepyszne, tyle jeszcze zostało. Pewnie ten zarozumialec je zjadł. Gdzieś go już chyba widział. Nie pamięta gdzie, ale na pewno już go spotkał. Może w przelocie.

Leżał tak i rozmyślał o przysmakach, jakie jedzą bogacze. Nie miał nawet pojęcia, jak się nazywają te wszystkie dziwne owoce czy potrawy. Sam zjadał czasem jabłko, zdarzał się banan. Kiedyś jakaś starsza pani dała mu pomarańczę. Szkoda było mu ją zjeść, tak cudownie pachniała. Dotykał ją i wąchał, odkładając jej konsumpcję na później. Gdy spał, ojciec mu ją zabrał i pożarł. Miał wtedy sześć, może siedem lat. Płakał kilka dni za tym owocem. Aż w końcu ojciec zbił go jakimś kablem, żeby go wyleczyć z tęsknoty za głupotą, jak to określił. Jadł później jeszcze pomarańcze, ale tamtej pierwszej, pachnącej, nie zapomni, i tego żalu, jaki poczuł wtedy do ojca, też nie. Właściwie to go nienawidził. Jeszcze trochę i ucieknie stąd. Jeszcze nie wie dokąd, ale ucieknie. Wszędzie będzie lepiej niż tu.

Dziwnie myślał o Marcie. Nigdy o nikim tak nie myślał. Jak przywoływał w pamięci jej twarz, tak jakoś miło mu się i ciepło robiło gdzieś w środku. Nie znał wcześniej takiego uczucia. A jak już pomyślał o jej ciepłej, gładkiej dłoni, którą przez chwilę trzymał w swojej, to ścisnęło go coś w okolicy serca i poczuł przyjemność gdzieś jakby w dole brzucha. Przeraził się tym. To doznanie było mu zupełnie obce, ale nie wiedzieć czemu chciał, żeby trwało… jak najdłużej. Nie miał kolegów, praktycznie nie miał ojca. Nie było nikogo, z kim mógłby rozmawiać o takich całkiem naturalnych rzeczach, nie miał więc pojęcia, że najzwyczajniej w świecie budzi się w nim pierwsza niewinna i taka prawdziwa miłość do kobiety.

***

Był czas przedświąteczny. Marta miała mnóstwo zamówień na stroiki. Często zostawała po godzinach, żeby zdążyć ze wszystkim. Wiedziała, że tylko w ten sposób może trochę nadrobić i ewentualnie coś niecoś odłożyć. Nie była wcale bogaczką, jak myślał Sebastian. Biedy wprawdzie nie klepała, zdarzało się jednak, że płaciła rachunki po terminie albo odmawiała sobie kupna czegoś, bez czego ewentualnie mogła się obejść. Nie była rozrzutna, ale zbytnio oszczędna też nie.

W rogu sklepu na okrągłym stoliku stała piękna choinka. Pod nią leżało kilka paczek. Wśród nich prezent dla Sebastiana. Pomyślała, że to dobry pomysł, aby wykorzystać święta. Podaruje mu prezent pod choinkę, może wtedy przyjmie i nie będzie czuł się skrępowany. Zapakowała w pudełko z Mikołajem rękawiczki i szalik, który kilka dni wcześniej kupiła, skropiła je delikatnie swoimi perfumami, sama nie wiedziała dlaczego, do tego dołożyła dwie czekolady i chałwę. Miała nadzieję, że sprawi mu tym radość. Bardzo lubiła robić małe, niezobowiązujące podarunki. Największy problem miała zawsze z Grzegorzem. On miał praktycznie wszystko. I był typem człowieka, który nie potrafi cieszyć się z drobiazgów. Zrobienie mu prezentu zawsze sprawiało Marcie kłopot. Na szczęście było to tylko dwa razy do roku, na urodziny i na Gwiazdkę, ale jednak. Wprawdzie wciąż jej powtarzał, że nie musi mu robić prezentów, że wystarczy, iż jest z nim w tym dniu. Niby o tym wiedziała, ale nie umiała go pominąć na liście prezentów bożonarodzeniowych. Jej lista nie była długa. Paru znajomych i ukochana mama oczywiście. W tym roku dopisała do niej Sebastiana. Na jego radości z powodu prezentu zależało jej najbardziej. Wiedziała, że podarek jest skromny, ale zapewne bardzo mu potrzebny. Niestety mijał dzień za dniem, a jego nie było. Łapała się na tym, że wpatrywała się w szybę, próbując ściągnąć go myślami. Podejrzewała nawet, że może Grzegorz gdzieś go dorwał i zabronił tu przychodzić. Wiedziała, że był do tego zdolny.

Nadeszła Wigilia, wszyscy składali sobie życzenia, uśmiechali się serdecznie, byli wyjątkowo życzliwi wobec siebie. Ale Marta była smutna. Sebastian się nie pojawił. Prawie zupełnie go nie znała, wiedziała tylko, jak ma na imię. Zakładając, że powiedział jej prawdę. A jednak myślała o nim, martwiła się o niego. Czy tylko dlatego, że w pewnym stopniu przypominał jej brata? Tak naprawdę był zupełnie inny, może tylko w podobnym wieku. Ale tego Marta też dokładnie nie wiedziała.

Wydawała klientom ostatnie zamówienia, przyjmowała życzenia, ale nie czuła w tym dniu radości. Patrzyła na prezent leżący pod choinką, tak chciała mu go podarować. Spojrzała na zegarek, pora była zamykać. Wprawdzie do kolacji wigilijnej miała jeszcze dużo czasu, ale nic tu po niej. Wszystkie zamówienia zostały odebrane, już pewnie żaden klient nie przyjdzie. Wyszła na zaplecze i spojrzała na sztalugę z rozpoczętym obrazem. Patrzyła w niego, mrużąc oczy. Wzięła do ręki pędzel i jej ręka sama podążyła w stronę płótna. Marta była jak w transie, mówiła coś do siebie i malowała. Użyła dużo białej farby, bardzo dużo. Biała sierść zwichrzona, ale jednak w jakimś ładzie. Oczy dzikie, dzikie i czarne. Patrzyły dwojako. Te oczy budziły miłość w szczerym sercu, strach i niepokój w sercu twardym i nieczułym. Obraz był swego rodzaju testem na czyjeś zamiary. Nigdy się nie pomyli, nigdy nie oszuka.

Gdy skończyła, otarła pot z czoła. Była wyczerpana, ale zadowolona ze swojej twórczości. Powoli odzyskiwała spokojny oddech. Spojrzała w okno… Na jej twarzy pojawił się uśmiech… Stał przy szybie, jednak przyszedł. Podeszła do drzwi i je otworzyła.

– Sebastian… wejdź.

Jego imię tak pięknie brzmiało w jej ustach. Chciałby go słuchać w nieskończoność. Nieśmiało podszedł do drzwi.

– No, wejdź. Czekałam na ciebie.

– Na mnie? – Nie dowierzał w to, co słyszał. Nikt nigdy na niego nie czekał, nikt nigdy tak się nie cieszył na jego widok. To musiał być sen.

– No, na ciebie. Czemu to tak cię dziwi? Wchodź, bo zimno wpuszczasz.

Wszedł, ale jemu było gorąco, nawet bardzo. To nic, że kurtka cieniutka, wiatrem podszyta. Jego grzały jej słowa, oczy, takie radosne na jego widok.

– Już miałam wychodzić, dzisiaj Wigilia, krócej pracuję.

– To pewnie przeszkadzam.

– Bzdury opowiadasz. Siadaj, herbaty zaparzę. Chyba że chcesz kawy. Nie wiem w sumie, na co masz ochotę i czy w ogóle pijesz kawę.

– Herbatę poproszę. – Bał się prosić o kawę. Tak naprawdę to tylko czasem wciągał jej zapach, gdy przechodził gdzieś koło kawiarni. Ojciec wolał heroinę, kawę uważał za zbytek. Nigdy jej nie kupował. Czasem gdzieś ukradł paczkę czy dwie, ale tylko po to, żeby zaraz ją sprzedać. Chłopak bał się, że mu nie posmakuje, różne opinie o kawie słyszał. Wolał herbatę. Zwłaszcza tę, którą robiła Marta.

– Wypijemy na zapleczu, stolik chwilowo zajęty.

Spojrzał w jego stronę i na choinkę. Piękną, błyszczącą i pachnącą lasem. Ten zapach znał i lubił. Latem i jesienią bywał w lesie. Mógłby w nim nawet zamieszkać. Może kiedyś tak będzie. Jego uwagę przykuły pakunki pod choinką. Widział nieraz na wystawach duże i małe, kolorowe pudełka z prezentami. Zawsze był ciekaw, co jest w środku. Pod choinką Marty były trzy, podszedł bliżej i nagle osłupiał. Na jednym z prezentów zobaczył wypisane swoje imię. Spoglądał jak zaczarowany. To zapewne dla kogo innego, ale miło było popatrzeć i pomarzyć, że ten prezent jest właśnie dla niego przeznaczony.

– Sebastian, chodź tu, herbata gotowa. – Ciepły głos dziewczyny przywoływał go z zaplecza. Poszedł za nim, ale przed oczami miał wciąż wypisane swoje imię na pudełku pod choinką.

– Siadaj, proszę. Ukroję trochę ciasta. Lubisz sernik? – Jej braciszek uwielbiał sernik. Pamiętała, jak podkradał się do kuchni, żeby skubnąć kawałek przed obiadem. Tak za tym chłopcem tęskniła.

– Lubię – odpowiedział cicho. A w duchu pomyślał, że lubi chyba wszystko. Jest ciągle głodny. Ojciec nie dba, by miał co jeść. Każe mu kraść jedzenie. Ale on brzydzi się kradzieżą. I niech sobie ojciec mówi, że bogacze nie zbiednieją, jak im coś ukradnie. Może i tak jest, ale chłopak nie miał złodziejskich genów po ojcu, nie potrafił i nie chciał kraść. Przez to tata nazywał go darmozjadem, bo twierdził, że nie umie zdobywać jedzenia.

– Proszę, jedz. – Podała mu talerzyk z ogromną porcją sernika. – Ale może zdejmij kurtkę. Tu jest ciepło.

Zrobił to niechętnie. Marta pomyślała, że chłopak się krępuje. Miał na sobie wypłowiałą bluzę, poprzecieraną na rękawach. Udała, że tego nie widzi. To, jak był ubrany, nie miało dla niej znaczenia. Pomyślała tylko o tym, jak często ona kupuje sobie różne rzeczy, w których potem nie chodzi. Niepotrzebny zbytek. Jednak jest rozrzutna, musi nad tym popracować.

Czas z Martą tak szybko mijał. Widział, że za oknem robi się już szaro. Pewnie kobieta chce już iść, a on wciąż tu siedzi. Jest mu tu tak dobrze, sernik przepyszny, a wkoło koty. Zewsząd patrzyły na niego koty: domowe, dzikie, groźne i łagodne. Chciał spytać, czy to ona je malowała. Ale nie wiedział, jak ma się do niej zwracać. Była od niego starsza, ale chyba znowu nie tak dużo. Chyba może mówić jej po imieniu? Na wszelki wypadek spytał inaczej.

– Kto malował te koty?

– Ja. Mam bzika na ich punkcie. Maluję od lat, i tylko koty. Nie potrafię nic innego. – Zaśmiała się.

– Piękne. Naprawdę. A ten tu? – Spojrzał na obraz, który powstał przed chwilą.

Popatrzyła na płótno, potem na niego, spojrzenie miał szczere, ale nieco drapieżne.

– Podoba ci się?

– Bardzo. Jakby mówił do mnie.

– Co mówi?

– Mówi, że się cieszy, że tu jestem. Tak ciepło na mnie patrzy. – Chłopak sam się zdziwił tym, co powiedział. Czuł się tu jak w jakimś zaczarowanym miejscu.

– To dobrze, obraz cię polubił.

– Ja nie potrafię malować.

– A próbowałeś?

– Tylko w szkole na plastyce. Nic mi nie wychodziło.

– Pewnie masz inne talenty. Każdy jakieś ma.

Mówiła tak normalnie i szczerze, jakby w to wierzyła. On sam nie uważał, że ma jakikolwiek talent. Nic nie potrafił.

– Nie sądzę – powiedział smutno.

Marta ukradkiem spojrzała na zegarek. Mogłaby tu z nim siedzieć jeszcze długo, ale niestety czas pędził niemiłosiernie szybko. Sebastian był dla niej zupełnie obcy, ale nie obawiała się go ani trochę. A przecież mógł być jakimś bandziorem, zrobić jej krzywdę. Nie, nie on – pomyślała.

– Ile ty masz w ogóle lat? – spytała. Sama nie mogła za nic odgadnąć jego wieku. Nastolatek na pewno, ale w jakim dokładnie był wieku? Nie miała pojęcia.

– Prawie szesnaście.

– Prawie? – Uśmiechnęła się do niego. – A tak naprawdę?

Chłopak poczerwieniał. Pierwszy raz w życiu poczuł, jak pieką go policzki. Ale dlaczego? Przecież powiedział prawdę, a zachowuje się tak, jakby ona przyłapała go na kłamstwie. Chyba wstydził się swojego wieku. Bo to głupi wiek, ni to dorosły, ni to dziecko.

– Dokładnie za cztery miesiące skończę szesnaście – uściślił.

– Czyli w kwietniu? – Nie wiedzieć czemu bardzo ucieszyła się z tej wiadomości.

– Tak. Dokładnie dwudziestego siódmego.

– Naprawdę?

– Naprawdę.

– To tak jak ja… Mamy w tym samym dniu urodziny. Super, prawda? Ja niestety mam trochę więcej lat.

Chciał wiedzieć ile, ale nie powiedziała, a sam nie odważył się spytać.

– A zapomniałabym – zmieniła nagle temat. – Chodź ze mną. Coś tu jest dla ciebie.

Wstała i wyszła z zaplecza. Poszedł za nią. Zatrzymała się pod choinką. Wzięła paczkę z jego imieniem.

– Proszę, świąteczny prezent.

Stał osłupiały i nie wiedział, co powiedzieć. Jak się zachować.

– Zaskoczyłam cię? Przepraszam. Ale chyba nie odmówisz przyjęcia prezentu? Zrobisz mi przykrość.

Wziął pudełko, patrząc jej w oczy.

– Dziękuję. – Zamrugał tylko. Nie mógł z siebie nic więcej wydobyć. Był bardzo wzruszony. Uwierzył w końcu w magię Wigilii. Zawsze myślał, że to bujda. Unikał szkoły w okresie świąt, bo nie mógł słuchać o tym cudownym czasie miłości i życzliwości. Dla niego święta niczym nie różniły się od reszty dni.

– Powinniśmy podzielić się opłatkiem. Niestety tu go nie mam. Ale życzę ci spokojnych świąt.

Marta objęła zaskoczonego chłopaka i przytuliła mocno do siebie. Też chciał odwzajemnić uścisk, ale przeszkadzała mu w tym paczka, którą wciąż trzymał w rękach.

– Odłóż to na chwilę. Daj się przytulić.

Odłożył. I został przytulny raz jeszcze. Poczuł, jak kobieta ładnie pachnie, dotknął jej pleców i włosów. Był szczęśliwy.

Wracał do domu z radością w sercu, obdarowany prezentem i sernikiem, który Marta zapakowała mu na wynos. Był bardzo ciekawy, co znajdzie w pudełku. Cokolwiek to będzie, już się z tego cieszył.

Ojciec Sebastiana spał. Chłopak po cichu, żeby go nie obudzić, wszedł do swojego pokoju. Niestety nie mógł nawet zamknąć drzwi, bo ojciec kiedyś w przypływie furii je wyważył. Usiadł na łóżku i pomału z namaszczeniem otworzył prezent. Szalik i rękawiczki były dla niego miłym zaskoczeniem. Zbliżył szal do twarzy, był taki delikatny w dotyku i zapewne ciepły. Poczuł zapach, jej zapach. Znowu pojawiło się uczucie przyjemności i tęsknoty. Z jego ciałem coś się działo, coś, czego nie mógł opanować, a właściwie to chyba wcale nie chciał.

Gdy w wielu domach trwała wigilijna kolacja, gdy dzieci i dorośli oglądali swoje prezenty i śpiewali kolędy, w małym skromnym mieszkanku na pierwszym piętrze starego budynku, na połamanym łóżku, okryty zniszczonym kocem, za to opatulony całkiem nowym szalem i w nowiutkich rękawiczkach, spał chłopiec. Miał spokojną twarz ubrudzoną czekoladą, na której pojawił się lekki uśmiech. Marzenia senne przeniosły go w inny świat… Może ten wigilijny sen samotnego młodego człowieka kiedyś się spełni…

Marta spędzała święta z mamą i przyjaciółką Edytą, która po rozstaniu z mężem popadła w depresję. Marta nie chciała, żeby Edyta miała samotne Boże Narodzenie. Znały się od wielu lat i nawet jej matka ucieszyła się z gościa na wigilii. Mniejszym entuzjazmem wykazał się Grzegorz. Znał Edytę, ale niekoniecznie lubił, zresztą ze wzajemnością. Ale nie było rady, musiał się z tym pogodzić, chcąc pobyć chwilę z Martą w ten dzień. Zresztą nie zabawił długo, jechał do swoich rodziców. Tradycyjnie wszyscy zbierali się co roku przy jednym stole – on i jego dwaj bracia z rodzinami. Marta odwiedzała ich w pierwszy dzień świąt. Wigilie spędzała z matką, a Grzegorz wpadał tylko na chwilę złożyć życzenia. Tak było i tym razem. Na szczęście i on, i przyjaciółka przynajmniej na tych kilka chwil zapomnieli o niechęci do siebie. Ich życzenia wydały się szczere, a i rozmawiali ze sobą bez złośliwych uwag, jak to nieraz bywało.

– Bałam się trochę tego spotkania… – Marta zwierzyła się Edycie już po wyjściu Grzegorza.

– Myślisz, że ja nie? Wiem, że to twój facet, ale nie potrafię go tak szczerze polubić. Wybacz. Zresztą on mnie też nie lubi. Nawet tego nie kryje. Chociaż dzisiaj był wyjątkowo miły.

– Dzisiaj zakopaliście topór wojenny. I to się liczy. Wigilia jest jednak wyjątkowym dniem. – Mama Marty, pani Halinka, wtrąciła się do rozmowy.

– Całe szczęście. Nie wybaczyłabym mu, gdyby był dzisiaj dla ciebie niemiły.

– I ten prezent, zaskoczył mnie. Ja dla niego nie miałam. Głupio wyszło. – Edyta naprawdę źle się poczuła. Przygotowała podarunki dla koleżanki i jej mamy, a dla Grzegorza nie. Początkowo nawet chciała, ale trudno było dla niego coś wybrać i w końcu zrezygnowała. Pomyślała, że on jej też pewnie prezentu nie zrobi, bo z jakiej racji? Nie lubią się przecież. Ale myliła się. Dostała od niego bardzo gustowną apaszkę i śliwki w czekoladzie, które uwielbiała. Tylko skąd on o tym wiedział?

– Nie przejmuj się tym. On naprawdę nie przykłada do tego wagi. No rozchmurz się. – Marta obracała na przegubie bransoletkę, którą dostała od Grzegorza.

– Jest piękna, naprawdę. – Edyta podziwiała prezent przyjaciółki.

– Ma gust, trzeba mu to przyznać. I jest bardzo spostrzegawczy. Tylko przez chwilę się jej przyglądałam, jak byliśmy razem na zakupach i przechodziliśmy koło wystawy z biżuterią.

– Musiała dużo kosztować.

– Tak, trochę kosztowała. Jest ładna, ale wolałabym dostać od niego coś zwykłego.

– No coś ty? Widać, jak bardzo cię kocha… taki prezent.

– No właśnie. On ma pieniądze i wydanie sporej nawet sumy na podarunek nie stanowi dla niego problemu. Mnie na to nie stać i naprawdę niezręcznie się czuję, dostając od niego takie cacka.

– Przestań, korzystaj, ile możesz. Przecież sama mówiłaś, że to dla niego nie problem wydać kasę. Pewnie nawet nie zauważył, że mu na koncie coś ubyło.

– I to jest właśnie przykre. On za bardzo kocha swoje pieniądze i za bardzo pogardza tymi, którzy ich nie mają.

Marta pomyślała o Sebastianie. Czy jemu podobał się prezent od niej? Spojrzała na półkę, gdzie stało zdjęcie jej braciszka. Uśmiechnięte dziecko patrzyło na nią z taką radością. Pamięta, kiedy zrobiono tę fotografię. Jedna z ostatnich. Nie mogła powstrzymać łez.

– Nie płacz, kochanie. – Jej matka od razu się zorientowała, że córkę naszły wspomnienia. Przytuliła ją i również jej łzy zakręciły się w oczach.

Edyta też walczyła z płaczem. Dobrze pamiętała Przemka. Razem z Martą przechodziła tę tragedię, była wtedy przy niej, ale była Wigilia, nie mogły przecież wszystkie trzy usiąść i po prostu płakać. To i tak nic nie pomoże.

– Ej, kochane panie. Przemek był uroczym, wesołym chłopcem i pewnie nie chciałby tu płaczu. Pamiętacie, jak mnie pocieszał, gdy odeszła moja kotka, a ja ryczałam za nią przy każdym wspomnieniu przez długi czas? – powiedziała Edyta.

– Podarował ci nawet swoje ulubione autko, żeby cię rozweselić. Pamiętam… Miał wtedy pięć lat, a ty rozpłakałaś się na jego urodzinach, gdy dostał od kogoś tego mruczącego pluszowego kota. – Marta przez łzy opowiadała zdarzenie sprzed lat.

– To było dobre dziecko, takie wrażliwe. – Pani Halinka też ocierała dłonią łzy. – Masz rację, Edytko, płacz nic tu nie da. A i mój Stasiu też był dobrym człowiekiem. Jak mi ich obu brakuje.

I tak Wigilia o mały włos nie skończyłaby się potokiem łez, zwłaszcza że Edyta też miała do nich powód. Pomijając wspomnienia brata i ojca Marty, miała swój własny ból. Rozstanie z mężem bardzo przeżyła. Kochała go, a on po prostu któregoś dnia stwierdził, że chce rozwodu, że te cztery lata z nią były pomyłką, że znalazł prawdziwą miłość i takie tam bzdury. Ciężko jej było się z tym pogodzić.

– Chciałabym wam o kimś opowiedzieć. – Marta przerwała te smutne wspomnienia.

Kobiety spojrzały na nią z ciekawością.

– Niedawno spotkałam chłopca, nieco tylko starszego od Przemka, gdyby żył. Nie jest nawet do niego podobny, ale nie wiem dlaczego, jak go widzę, to myślę o moim braciszku.

– Może to Przemuś go do ciebie przysłał? W święta takie rzeczy się zdarzają… – Pani Halinka, osoba bardzo wierząca, w wielu zdarzeniach dopatrywała się cudów.

– Nie wiem, mamo, kto go przysłał. Może po prostu przyszedł sam. Ale faktem jest, że bardzo go polubiłam. Grzegorz nie, a to tylko dlatego, że Sebastian jest biedny. Chyba nawet bardzo. Tak naprawdę nie zdawałam sobie sprawy, że są jeszcze tak biedni ludzie.

– A co ty myślisz? Pewnie, że są. Tylko niektórzy na swoje życzenie. Ale i tych szkoda. Najpierw cwaniakują, a potem pretensje do całego świata, że inni to mają lepiej. Najbardziej to mi żal dzieci takich ludzi. – Edyta, jako pedagog w jednej ze szkół, dobrze znała takie rodziny.

– Sebastian to właściwie jeszcze dziecko, ma piętnaście lat. A wygląda na góra trzynaście.

– Pewnie niedożywiony, jak to bywa w takich rodzinach. A ma w ogóle jakąś rodzinę? Wiesz coś więcej o nim? Do jakiej szkoły chodzi?

– Pani pedagog się odezwała. Wywiad ze mną przeprowadzasz? Nic o nim właściwie nie wiem. Stał przyklejony do wystawy w kwiaciarni, to go na herbatę zaprosiłam, bo zimno było jak cholera, żal mi się go zrobiło i jakoś tak Przemek mi się wspomniał. Po kilku dniach chłopak wrócił i wtedy chwilę z nim rozmawiałam. Ale ciężko cokolwiek z niego wyciągnąć. I jeszcze Grzegorz go spłoszył.

– Od takich dzieci trudno się czegoś dowiedzieć. Ukrywają wszystko, bronią zaciekle swoich rodziców, mimo że często są przez nich krzywdzone. Muszą naprawdę komuś zaufać, żeby powiedzieć prawdę. To niestety czasami nie pozwala im pomóc.

– Biedny chłopak. Ale jakie ma ładne imię, Sebastian. Pamiętasz, Martuś, tego kolegę Przemka z przedszkola? Też mu Sebastian było. Tak się przyjaźnili.

– Rzeczywiście, ale nie pamiętałam o tym, dopiero teraz mi przypomniałaś.

– To o tym dzieciaku tak myślisz dzisiaj? Co chwilę gdzieś uciekasz myślami. – Edyta zauważyła dziwny nastrój u przyjaciółki.

– Tak. Nie wiem dlaczego. Przecież to w sumie obcy dzieciak, ale ma coś w sobie, co każe mi o nim myśleć. Tak się zastanawiam, jak spędzi święta, czy w ogóle ma co jeść? Nie zapytałam go o to.

– I tak by ci prawdy nie powiedział. Za krótko go znasz. Ale jeśli tak ci na nim zależy, to spróbuj zdobyć jego zaufanie. Może powie ci coś o sobie. Jeśli naprawdę jest tak, jak myślisz, to mogę mu pomóc. Wiesz, że się tym zajmuję. Mam duże możliwości, tylko niestety tacy ludzie nie chcą, żeby im pomagać. Mają swoją dumę. Garną się za to do nas drobni cwaniacy, którym po prostu nie chce się pracować.

– Jeśli się jeszcze u mnie pokaże, to spróbuję czegoś się o nim dowiedzieć. I będę ci bardzo wdzięczna, jeśli uda się coś dla niego zrobić. Czuję, że jest mu w życiu ciężko. Ma to w oczach. Strach, smutek i złość.

Marta nie wspomniała, że zrobiła mu świąteczny prezent ani że oddała niemal cały sernik, który upiekła jej klientka i który miał się pojawić na dzisiejszym stole u mamy.

Przez kolejne dwa dni świąt myślała o Sebastianie. Zima była wyjątkowo mroźna, martwiła się, czy chłopak ma gdzieś ciepły kąt. Niestety nie miała możliwości tego sprawdzić.

W drugi dzień świąt udała się na cmentarz. Grzegorz trochę się buntował, ale gdy oznajmiła, że pojedzie sama, poddał się. Zapaliła znicze na grobie ojca i brata. Patrzyła na ich zdjęcia i przywoływała w pamięci. Grzegorz nie znał ich osobiście i chociaż współczuł jej straty, to jednak nie potrafił postawić się w jej sytuacji. Wszyscy w jego rodzinie cieszyli się dobrym zdrowiem. Właściwie to nie wiedział, co to znaczy stracić kogoś bliskiego.

Mimo że był ciepło ubrany, to tupał i zacierał ręce, pośpieszając Martę.

– Zaraz zamienię się w sopel. Możemy już iść?

– Jedną chwileczkę. Proszę. Naprawdę pięć minut. Jak chcesz, to idź do samochodu, zaraz przyjdę.

– Nie zostawię cię tu samej. Pusto tu i jakoś straszno.

– Ja się nie boję. Nieraz bywałam tu sama.

Spojrzała raz jeszcze na zdjęcie braciszka. Patrzył na nią, jakby o coś chciał prosić. To pewnie tylko jej wyobraźnia, ale chciała w to wierzyć. Zajmę się Sebastianem, będzie moim bratem, obiecuję ci – powiedziała w myślach. Może mama miała rację, może to Przemek jej go przysłał.

– Możemy już wracać, zmarzlaku.

W deszczu łatwiej ukryć łzy

Wydanie pierwsze, ISBN: 978-83-8147-777-2

 

© Beata Olejnik i Wydawnictwo Novae Res 2020

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

 

REDAKCJA: Beata Kostrzewska

KOREKTA: Elżbieta Zasempa

OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek

KONWERSJA DO EPUB/MOBI:Inkpad.pl

 

WYDAWNICTWO NOVAE RES

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl

 

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.