Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
O psie, który szukał swojego człowieka
Państwo Susi okazują się wspaniałomyślni. Gdy ich rasowa pupilka popełnia mezalians z kundelkiem z sąsiedztwa, pozwalają jej urodzić, a szczeniaki postanawiają oddać w dobre ręce. Jednak, jak to bywa ze szlachetnymi zamiarami… nie wszystko idzie zgodnie z planem.
Zmęczeni opieką nad maluchami, z ulgą przekazują ostatniego pieska koledze z pracy, który pragnie podarować czworonożnego przyjaciela swojemu dziecku. Nowi właściciele mają dobre chęci, ale nie zdają sobie sprawy, ile wysiłku wymaga zajmowanie się szczeniakiem. W dodatku ich rozkrzyczany synek zamiast radości okazuje niechęć wobec nieśmiałego, wystraszonego zwierzaka.
Ramzes, bo tak wabi się młody pies, potrzebuje miłości i opieki. Miejsca, w którym nie będzie tylko chwilową zachcianką, lecz częścią rodziny. Czy uda mu się je odnaleźć? A może nawet bycie dobrym psem nie wystarczy, by zasłużyć na kochający dom?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 431
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Beata Olejnik
Zapach psich łap
I wiem, że kiedyś gdzieś w zaświatach
Spotkamy się któregoś lata…
I chociaż pewnie będzie was wielu,
W mig Cię rozpoznam, mój Przyjacielu…
Tylko pies potrafi cię kochać bardziej niż siebie samego…
Przepychał się między innymi skomlącymi kudłatymi kulkami. Czuł głód i instynkt kazał mu dostać się do źródła pysznego, ciepłego mleka swojej mamy. Już, już prawie złapał spragnionym pyszczkiem miękki sutek, gdy nagle został odtrącony przez swojego większego i silniejszego brata. I znowu wylądował daleko od celu, który prawie osiągnął.
– Oj, ty biedaku… znowu cię odepchnęli. Musisz być bardziej przebojowy, bo inaczej zginiesz z głodu.
Czyjeś chłodne ręce uniosły go wysoko. Tak czuł, bo właściwie to jeszcze nic nie widział. Miał zaledwie kilka dni i znał tylko cudowny zapach swojej mamy i smak mleka, do którego tak trudno było mu się dopchać. Czasami czuł też dotyk jej ciepłego języka. Uwielbiał, gdy go czule lizała, masując jego mały brzuszek, myjąc jego wciąż zamknięte oczy i pyszczek. Niestety nie był jedynym dzieckiem swojej mamy. Miał jeszcze dwóch braci i aż cztery siostry, i to właśnie jego rodzeństwo wiecznie rywalizowało o najlepsze miejsce jak najbliżej ciepłego brzucha rodzicielki. On był najmniejszy w miocie i co za tym idzie – najsłabszy. Jego silniejsi bracia i siostry spychali go wciąż na koniec, utrudniając dostęp do życiodajnego płynu. I gdyby nie te chłodne dłonie, które przychodziły z pomocą za każdym razem, gdy był w potrzebie, pewnie zginąłby z głodu. To właśnie te dłonie przysunęły go blisko maminego brzucha. Dorwał się w końcu do jedzenia z taką łapczywością jak jeszcze nigdy.
– Najedz się porządnie, bo muszę was zostawić na kilka godzin i będziesz zdany sam na siebie. – Miły głos zagłuszało mlaskanie małych pyszczków. Zresztą i tak żadne z nich nie rozumiało tych słów. W tej chwili cel był jeden. Najeść się jak najwięcej i nie dać się zepchać na najgorszą pozycję.
Kilka następnych dni mijało bardzo podobnie. Spał wtulony w swoje rodzeństwo i co jakiś czas próbował się dostać do ciepłego mleka. Odbywało się to z różnym skutkiem, czasami mu się udawało, ale wciąż często pomagały mu czyjeś chłodne dłonie, zapewne bez tej pomocy byłby skazany na resztki, które zostałyby po wciąż głodnych braciach i siostrach.
Któregoś razu coś dziwnego zaczęło się z nim dziać. Oprócz ciepła swojej rodziny i pomocnych rąk docierało do niego coś jeszcze. Co jakiś czas jakaś jasność przebijała się przez jego na wpół jeszcze zamknięte powieki. Nieznane dotąd uczucie ciekawiło go i niepokoiło jednocześnie. Z każdym dniem mocniej otwierał oczy i oprócz jasności widział jakieś ruszające się cienie. W końcu otworzył je całkiem i nagle wszystko wkoło zrobiło się inne. Wciąż czuł ciepło matki i rodzeństwa, ale inne bodźce coraz częściej docierały do jego małej głowy. Zaczął też lepiej słyszeć piski i pomruki. Sam też je wydawał, zafascynowany tą umiejętnością. Jego nozdrza już z daleka wyczuwały zapach zbliżających się pomocnych rąk i głos należący do tych dłoni też już rozpoznawał bezbłędnie. W końcu sama sylwetka stała się dla niego rozpoznawalna i już wszystkimi zmysłami odgadywał, kto się do niego zbliża.
– I jak tam się macie, maluchy? Chyba od wczoraj wam się urosło… No, może oprócz ciebie…
Znajome dłonie uniosły go wysoko.
– I co z tobą będzie, mały? Wyraźnie odstajesz od rodzeństwa. No, zobaczymy, ładny jesteś, chociaż mizerny. Trzeba cię trochę podtuczyć.
W następnych dniach jeszcze wiele razy brano go na ręce. Oglądano go, głaskano i ściskano w różne miejsca. Raz nawet ukłuto, zaskomlił wtedy rozpaczliwie i natychmiast te dobre dłonie go pochwyciły i wszystko złe zniknęło. Wiedział już, że są różne dłonie, lepsze i gorsze. Ale tylko te jedne uwielbiał prawie tak bardzo jak ciepły brzuch swojej mamy.
Pierwszy kontakt z miską był ekscytujący. To coś pachniało może nie tak pięknie jak mleko mamy, ale było równie przyjemne. Najpierw nieśmiało dotknął różowym języczkiem czegoś dziwnego. Nie dało się tego połknąć, ale czuł zachęcający smak. Lizał łapczywie coraz szybciej, mlaskając przy tym niemiłosiernie.
– No super, dalej, mały, wcinaj! – Znany głos go dopingował. – A ty uciekaj do swojej miski. – Dobre dłonie odsunęły szczeniaka, który próbował włożyć pyszczek do jego miski.
– Mały, musisz się nauczyć bronić swojej michy. Ja przez całe życie nie będę ci pomagać.
Tego wieczoru przy brzuchu mamy nie było już tak tłoczno. Najedzone szczeniaki drzemały, leniwie się przeciągając, i tylko co niektóry na moment przyssał się do sutka, bardziej z przyzwyczajenia niż z głodu. Nasz bohater mógł spokojnie wybierać i przebierać, co też z zadowoleniem robił.
Nastało jakieś wielkie poruszenie. Wiele głosów, zapachów i dłoni przewijało się wokół. Maluchy, niczego nieświadome, skore do zabawy, uczestniczyły z dużym zaangażowaniem w tym całym zamieszaniu. Tylko on jeden trzymał się blisko brzucha mamy, dygocąc z niepokoju.
– A ten co taki przerażony? – Dał się słyszeć tuż-tuż ostry głos, a obca dłoń przysuwała się niebezpiecznie blisko. Ale w tym momencie na ratunek przyszła mama. Zawarczała głośno, ukazując białe kły.
– Oż ty… – wysyczał obcy.
– Tego zostaw. Jest trochę wycofany i słabszy niż inne, matka chyba to czuje. On musi mieć specyficznego właściciela. – Na szczęście bronił go jeszcze ktoś oprócz mamy.
– No właśnie widzę. Trzeba go było od razu wyeliminować. Kto go będzie chciał? – Zły głos brzmiał mało przyjemnie.
– Spokojnie, i on znajdzie kogoś, kto go pokocha. Będzie dobrym psem, potrzebuje tylko odrobinę więcej czasu.
– Dobra, kij z nim, ja zaklepuję tego podpalanego, bardzo podobny do matki, wydaje się odważny, takiego potrzebuję. – Ktoś o niezbyt przyjemnym głosie wskazał palcem na szczeniaka gryzącego w ucho spokojnie leżącą sukę owczarka niemieckiego.
– W porządku. Za miesiąc się widzimy.
W tym dniu jeszcze trzy szczeniaki zostały wybrane do potencjalnych domów. Ich dni przy rodzicielce były już policzone.
Wieczorem przed ciepłym kominkiem odbywała się rozmowa decydująca o losie szczeniaków. Maluchy, niczego nieświadome, baraszkowały wesoło, próbując bezskutecznie wciągnąć w tę zabawę opiekunów.
– Są słodkie, będzie bardzo smutno, jak stąd znikną – powiedziała kobieta.
– Wiem, że je wszystkie kochasz, ale nie możemy ich zatrzymać. I tak nie wiem, jak dałem ci się przekonać, żeby Susi je urodziła. Jak zobaczyłem tego kundla sczepionego z naszą księżniczką, to mnie szlag trafił. Jeszcze teraz mnie trzepie. – Mężczyzna lekko się uniósł.
– Ależ, kochanie, ten kundel, o którym mówisz z taką irytacją, jest jej miłością od zawsze. Pamiętasz, jak Susi się z nim uroczo bawiła, kiedy była szczeniakiem? Jak żałośnie skomlała, gdy sąsiad zamykał go w kojcu i nie mogli razem biegać po ogrodzie?
– Nigdy nie powinien go z tego kojca wypuszczać. Nic nie mam do Tornada, ale od naszej małej powinien się trzymać z daleka. To się nie może nigdy więcej powtórzyć. Muszę pogadać z Darkiem, niech go wykastruje, jak nie umie upilnować.
– Tylko dlatego, że Tornado nie jest rasowy, tak się złościsz? Czy to takie ważne? Jest uroczy, ułożony, łagodny, i Susi go lubi.
– Za wysokie progi na jego nogi, a raczej łapy. Przecież ustalaliśmy, że bierzemy psa z rodowodem i pilnujemy czystości rasy. Tak długo szukałem odpowiedniego psa. W końcu znalazłem, i co? Przy pierwszej okazji puściła się z tym…
– Dość! Już tego nie roztrząsaj. Stało się, podjęliśmy decyzję, maluchy są na świecie i trzeba im znaleźć domy. A tobie zaraz skoczy ciśnienie, już masz wypieki… – Kobieta spojrzała czule na męża, łagodząc jego wzburzenie. W tym samym czasie jeden ze szczeniaków zaczął podgryzać mu nogawkę, a drugi jakby nigdy nic nasiusiał na środku salonu.
– Ej… maluchu… – Mężczyzna wziął na ręce psiaka tarmoszącego go za spodnie. – Jesteś słodki, trzeba to przyznać, ale co z ciebie wyrośnie? To już wielka niewiadoma.
– Jak to niewiadoma? Będzie pięknym psem, ma wspaniałych rodziców – powiedziała kobieta, wycierając papierowym ręcznikiem mokrą plamę na podłodze.
– Tylko matkę ma wspaniałą. Kto wie, jakie geny przekazał mu ten przybłęda.
Kobieta nic już nie powiedziała, pokręciła głową i w milczeniu starła kolejną mokrą plamę. Wiedziała, że jej mąż jest w gruncie rzeczy dobrym człowiekiem. Znała też jego marzenia, zawsze chciał mieć psa z rodowodem, jeździć z nim po wystawach, chwalić się nim, a tu jego Susi wycięła taki numer. Ale wiedziała też, że nie da skrzywdzić maluchów i tak naprawdę lubi Tornada, tylko udaje takiego groźnego, bo jego plany na razie zostały przekreślone.
– Z tym nie wiadomo, co będzie…
Zobaczyła kątem oka, że mężczyzna podniósł najmniejszego szczeniaka, jej ulubionego, tego, któremu wciąż musiała pomagać dostać się do sutka. Był rzeczywiście trochę inny od reszty, ale równie uroczy.
– Jemu musimy znaleźć wyjątkowy dom – powiedziała kobieta.
– Też tak myślę. Narobiłaś nam problemów, Susi – zwrócił się do suczki, która wstała z legowiska i merdając wesoło ogonem, podeszła do mężczyzny, nie spuszczając wzroku ze szczeniaka, którego trzymał w dłoniach. – Ale widzę, że dobra z ciebie matka – zauważył i odstawił malucha na podłogę. – Chodź na spacer, porozmawiamy – dodał i sięgnął po smycz wiszącą na ozdobnym haku przy drzwiach.
Gdy tylko wyszli, kobieta podeszła do szczeniaka i wzięła go na ręce. Mały poczuł się bezpieczny. Te dłonie lubił najbardziej. Chociaż zawsze wydawały mu się chłodniejsze niż wszystkie inne. Nieważne, te dłonie uwielbiał od urodzenia.
– Nie martw się. Znajdziemy ci wyjątkowy dom, bo ty jesteś wyjątkowy, pamiętaj o tym – szepnęła, całując go w mokry pyszczek. Wprawdzie maluch nic z tego nie rozumiał, ale w tej chwili czuł się szczęśliwy…
Mijały dni i tygodnie. Maluchy rosły jak na drożdżach i rozrabiały coraz bardziej. Ich opiekunowie z ulgą, ale też z żalem oddawali je do dobrych domów. W końcu zostały tylko dwa szczeniaki. Przesłodka suczka i on. Mały, nieśmiały i szczęśliwy, że ma tak dużo miejsca koło mamy. Nie rozumiał, dlaczego reszta rodzeństwa zniknęła, ale jakoś się tym nie przejmował. Wylegiwał się przy boku matki i przymykał z zadowolenia oczy, gdy go myła ciepłym językiem, a chociaż coraz rzadziej pozwalała mu posilać się pysznym mlekiem, to, co dostawał w miseczce, też mu smakowało.
– No, dziewczynko, i na ciebie przyszła kolej. – Usłyszeli któregoś popołudnia i w tym właśnie momencie podeszło do nich dwoje ludzi. Byli mili, uśmiechnięci i jeden z nich z czułością wziął na ręce małą psinkę.
– Będzie ci u nas dobrze. Mamy dużo miejsca dla dużego pieska. Bo chyba będziesz duża, sądząc po mamie…
– Tatuś też do małych nie należy, więc raczej spora urośnie. Jest nieco nadpobudliwa i uwielbia twarde zabawki… szmacianych radzę unikać, bo będą na pięć minut. – Opiekunka spokojnie informowała nowych właścicieli, jakiego psa zabierają pod swój dach.
– Poradzimy sobie. Już ją kocham – powiedziała kobieta, biorąc psiaka z rąk mężczyzny.
Oboje patrzyli czule na nowego członka rodziny, a potem spojrzeli na Susi i ostatniego malucha.
– Dziękujemy ci, i nic się nie martw. Zaopiekujemy się jak najlepiej twoim maleństwem – powiedział mężczyzna do suczki.
Susi bardzo spokojnie przyjmowała odbieranie szczeniaków. Była na nie pora, instynkt jej podpowiadał, że czas się rozstać. Zresztą była już zmęczona wychowaniem takiej gromadki.
– Jeszcze jeden wam został – powiedziała kobieta, przyglądając się maluchowi, który wtulał się w maminą sierść z obawy, że i jego wezmą te obce dłonie. Ciągle nie mógł się przekonać do innych rąk oprócz tych, które znał.
– Jest wyjątkowy, ale i jemu wkrótce przyjdzie nas opuścić. Już nawet jest ktoś zainteresowany – poinformował opiekun.
– Tak? A kto? Nic nie wspominałeś – zainteresowała się żona gospodarza.
– Bo to dopiero dzisiaj wyszło. O wszystkim ci, kochanie, powiem. Na razie dokończmy formalności z państwem.
Wieczorem przy kominku rozmowa zeszła znowu na temat szczeniaków, a właściwie jednego szczeniaka.
– Powiedz mi w końcu, kogo miałeś na myśli, mówiąc, że jest już chętny na naszego malucha. Mam nadzieję, że to nie ktoś przypadkowy. – W głosie kobiety słychać było niepokój.
– Spokojnie, nie denerwuj się. W pracy wspomniałem, że nam jeden szczeniak został, i Maniek bardzo się zainteresował. Ponoć nosił się z zamiarem nabycia w najbliższym czasie psa.
– Co to za Maniek? Dobrze go znasz? Wiesz, że mały to taki nie do końca zwyczajny pies. Potrzebuje dużo miłości i uwagi.
– No to Marian się do tego znakomicie nadaje. Dusza człowiek. Muchy by nie skrzywdził. Jest świetnym kolegą, wzorowym pracownikiem i bardzo dobrym ojcem…
– Normalnie ideał! Ty słyszysz, co mówisz? – Teraz już kobieta zdenerwowała się na dobre.
– No może to głupio zabrzmiało, ale to prawda. Uwierz mi. Też zależy mi na tym, żeby mały trafił do dobrego domu. Polubiłem go…
Żona chwilę mu się przyglądała, już chciała coś powiedzieć, ale ją uprzedził.
– Nie, nie, nic z tego. Wiem, co chcesz powiedzieć. My go nie zatrzymamy. Była umowa. Susi urodzi szczeniaki i wszystkim znajdziemy domy… wszystkim! Czy nie tak się umawialiśmy?
– Tak – odpowiedziała zrezygnowana.
– Skarbie, nie dąsaj się. Umowa to umowa.
– Już dobrze. Tak tylko sobie przez chwilę pomyślałam… ale masz rację. Umawialiśmy się, że oddamy wszystkie szczeniaki.
– Właśnie tak. I zobaczysz, że będzie szczęśliwy u Mańka.
– Zobaczę albo i nie – powiedziała sama do siebie. Zdawała sobie sprawę, że gdy mały zostanie zabrany, może ten cały Maniek przyśle raz czy dwa jakieś zdjęcie i tyle. Ale wiedziała, że jej mąż ma rację. To był warunek, żeby Susi urodziła. Wszystkie maluchy idą do ludzi… Ona się na to zgodziła. No ale skąd mogła wiedzieć, że urodzi się taki wyjątkowy pies, który skradnie jej serce.
Później, gdy zbierała się już do snu, wzięła jeszcze na ręce malucha i spojrzała mu w oczy.
– Będzie dobrze. Ten cały Maniek to dobry człowiek. Jak ktoś nosi takie imię, to musi być dobry – pocieszała i psa, i siebie. Wiedziała, że im obojgu będzie ciężko. Ale nie było innego wyjścia. Pan Marian miał się zjawić w najbliższy weekend. Zostały trzy dni, żeby się z tym oswoić. Na szczęście w tej chwili maluch nie zdawał sobie sprawy, że ważą się jego losy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Zapach psich łap
ISBN: 978-83-8373-918-2
© Beata Olejnik i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Marzena Kwietniewska-Talarczyk
KOREKTA: Konrad Witkowski
OKŁADKA: Paulina Radomska-Skierkowska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek