Uzależnieni - Sandra Hyatt - ebook

Uzależnieni ebook

Sandra Hyatt

4,2

Opis

„Kocha ją jak wariat, czy tego chce, czy nie. Gdy już nazwał swoje uczucia, wszystko stało się oczywiste. Miłość przepełniała każdy jego oddech, każde uderzenie serca. Dzisiaj Gillian powiedziała, że go kocha, a on odwrócił się i uciekł. Teraz musi ją przekonać, że z nią zostanie. Na zawsze...”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 157

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (15 ocen)
8
4
2
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Sandra Hyatt

Uzależnieni

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Tym razem posunęła się za daleko.

Max Preston oderwał wzrok od gazety i spojrzał na roziskrzone słońcem morze za oknem. Podjął decyzję. Tym razem nie pozwoli się ignorować. Skoro Gillian nie odbiera telefonów, trzeba sobie radzić inaczej.

Szurnął krzesłem, podrywając się od stolika w restauracji klubu tenisowego. Na stojąco dopił kawę. Zostawił napiwek dla kelnerki obok nietkniętego omletu. Diabli wzięli pierwszą wolną sobotę, jaka mu się zdarzyła od miesięcy. Rano zastanawiał się, co począć z tak pięknie rozpoczętym dniem. Teraz wie.

Wsiadając do auta, sprawdził w telefonie adres przy nazwisku Gillian. Cisnął na sąsiedni fotel prowincjonalne piśmidło, które jak zwykle wyprowadziło go z równowagi. Prawdziwa drzazga w palcu, małe to, a dokuczliwe. Dodał gazu i maserati płynnie włączyło się w uliczny ruch.

Za pierwszym razem, gdy zobaczył zdjęcie Gillian Mitchell i zapowiedź jej tekstu w „Seaside Gazette”, poczuł niespodziewaną radość, jakby nagle odkrył w kieszeni zapomnianą studolarówkę.

Wystarczyło, by przeczytał pierwszy jadowity akapit, a uczucie przyjemności w mgnieniu oka wyparowało. Od tej chwili starał się analizować jej teksty z dystansem.

O Gillian nie dało się tego powiedzieć. Jej ataki na Cameron Enterprises i właściciela firmy, Rafe’a Camerona, mogły niewtajemniczonemu czytelnikowi wydawać się rzetelną robotą dziennikarską, jednak Max był przekonany, że są personalnej natury i w zamierzeniu autorki skierowane są przeciw niemu, szefowi PR w przedsiębiorstwie Rafe’a.

Tekst na sąsiednim siedzeniu zdawał się ociekać jadem. Na pierwszych światłach Max przełożył gazetę stroną tytułową w dół. Gdy zadzwonił telefon, nie musiał zgadywać, kto go poszukuje.

– Widziałeś? – zapytał Rafe bez wstępów.

– Zająłem się tym. – Rolą Maxa była troska o publiczny wizerunek firmy. Teraz oznaczało to przekonanie mieszkańców Vista del Mar, że przejęcie przez Camerona zakładów Worth Industries – dużego producenta układów scalonych, a zarazem największego pracodawcy w mieście – jest dla miejscowych ludzi wielką wygraną na loterii.

Tymczasem Gillian robiła wszystko, by zniweczyć skutki jego kampanii promocyjnej.

– Możemy oskarżyć gazetę o zniesławienie? – upewniał się Rafe.

– Nie wykluczam, ale odpowiem ci po rozmowie z autorką. Zamierzam jej uświadomić, że traktujemy takie sprawy śmiertelnie poważnie. Nasi prawnicy przeanalizują każde słowo, jakie o nas napisała. To będzie też tyczyć wszystkich następnych tekstów na nasz temat.

– W porządku. – Rafe się rozłączył.

Swego czasu Max podziwiał w Gillian dociekliwość i upór, z jakim drążyła podejmowane tematy. Uważał ją za dobrą dziennikarkę. Teraz jednak, gdy celem ataków stał się jego szef, bezkompromisowość Gillian wydała mu się podejrzanie bliska obsesji. Czy się na kimś mści?

Trzeba nazwać rzeczy po imieniu – w pewnym okresie wiele go łączyło z Gillian. Doprawdy, nie wiedział, skąd w tej kobiecie tyle żółci, bo on dobrze wspominał ich romans. Świetnie się bawili, a rozstanie wydawało się pokojowe. Byli ze sobą pół roku, gdy – niby od niechcenia – Gillian poruszyła kwestię dzieci i małżeństwa. To podziałało na niego jak kubeł zimnej wody. Nie miał zamiaru się żenić i zakładać rodziny. Był zdeklarowanym singlem. Sądził, że pod tym względem świetnie się rozumieją.

Od razu z nią zerwał. Tego wymagała uczciwość. Miał wrażenie, że rozstanie było bezproblemowe. W każdym razie nie było łez ani awantury. Gillian spokojnie zgodziła się z nim, że najwyraźniej czego innego oczekują od związku i odeszła, nawet się nie oglądając.

Od rozstania minęło trzy i pół roku. Max nie miał z dawną dziewczyną żadnego kontaktu. Zapadła się pod ziemię. I oto nagle pojawiła się w jego życiu jako autorka napastliwych artykułów, które dla postronnych wyglądały na znakomicie udokumentowane i pisane z troską o lokalną społeczność. Wtedy uświadomił sobie, że może jednak Gillian nie przyjęła rozstania tak dobrze, jak mu się zdawało. Najwyraźniej zachowała urazę i tylko czekała na możliwość, by się odegrać na byłym kochanku.

Dziesięciominutowa przejażdżka krętą drogą wzdłuż wybrzeża pozwoliła mu ochłonąć i zebrać myśli. Kiedy się zatrzymał przed należącym do Gillian dużym domem w kolonialnym hiszpańskim stylu, był nadal zirytowany, ale już nie wściekły. Poradzi sobie.

Uczciwie mówiąc, miał ochotę sprawdzić, czy się zmieniła. Świetnie się dogadywali i zawsze wydawała mu się niezwykle seksowna. Ciekawe, czy naprawdę ma takie zielone oczy, czy tylko wspomnienia dodały im barwy?

Zapukał i cofnął się trochę, by Gillian dobrze go widziała przez szybkę w drzwiach. Z głębi domu dochodziły dźwięki muzyki rockowej. Kiedyś także lubiła jej słuchać. Na moment mignęło mu przed oczami wspomnienie Gillian pląsającej w jej mieszkaniu w L.A. Muzyka nagle ucichła.

Za rzędem krzaków obsypanych pomarańczowymi kwiatkami widać było zaparkowany samochód: rodzinne pięciodrzwiowe auto z przyciemnianymi szybami i dużym bagażnikiem. To zastanowiło Maxa. Gillian, jaką zapamiętał, jeździła dwudrzwiowym kabrioletem.

Czyżby wyszła za mąż? Fakt, że posługuje się panieńskim nazwiskiem, nic nie znaczy. Może jej życzenie się spełniło, stąd ten samochód dla statecznej mężatki. Nieistotne. Przyszedł tu rozmawiać o artykule w gazecie i krzywdzących oskarżeniach. Zanim zdążył zapukać powtórnie, drzwi się otworzyły.

Przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie, jakby czas się zatrzymał. Zapomniał, co go tu sprowadza. Słońce rozjaśniło jasnobrązowe włosy Gillian, dodało blasku jasnej cerze. Wydała mu się dobrze znana, a jednocześnie obca.

– Max? – Pierwsza otrząsnęła się z oszołomienia. – Co tu robisz? – Jej zaskoczenie i wyraźna niechęć, by zaprosić go do środka, ściągnęły go na ziemię. Nie oczekiwał serdecznego powitania, ale też nie spodziewał się lęku, a dostrzegł go w jej oczach. Najwyraźniej nie był tu mile widziany.

– Musimy pogadać.

– Więc zadzwoń. – Przymknęła drzwi.

– Nie ma co odkładać. – Zanim zdążyła je zatrzasnąć, zablokował drzwi nogą. – Dzwoniłem wielokrotnie w zeszłym tygodniu. Nie odbierałaś. Równie dobrze możemy wykorzystać to, że stoimy twarzą w twarz.

– Miałam zamiar oddzwonić w poniedziałek i umówić się na spotkanie. W weekendy nie pracuję.

– Od kiedy to przestrzegasz dni roboczych? – Naprawdę ma intensywnie zielone oczy, dobrze zapamiętał. Może Gillian próbuje się go pozbyć, bo czuje, że przesadziła w ataku na jego spółkę.

– Od kiedy dotarło do mnie, że praca nie wypełni mi całego życia. To oznacza, że sobota i niedziela są przeznaczone na sprawy prywatne. Muszę czasem, hm… odpocząć. Intruzów odprawiam z kwitkiem.

Max nie ruszył się z miejsca. Dobrze pamiętał, że Gillian bywa boleśnie szczera, ale nie mógł się oprzeć wrażeniu, że tym razem ma jakiś ukryty cel. To go zaintrygowało.

– Nie tylko ty cenisz sobie swój prywatny czas. Pozwól, że wejdę na chwilę, wyjaśnimy sobie parę rzeczy, a ja obiecuję, że nie zostanę ani minuty dłużej, niż to konieczne. Nie pozbędziesz się mnie, dopóki nie porozmawiamy.

– Pięć minut, to wszystko – zgodziła się niechętnie, wymownie zerkając na zegarek. Cofnęła się i wpuściła go do środka.

– Pięć minut w zupełności nam wystarczy, jeśli tylko posłuchasz głosu rozsądku. – W środku przyjrzał się uważniej dawnej kochance. Biała koszulka przylegała do jej ciała niczym druga skóra. Nie miała na sobie stanika, więc wyraźny był kształt piersi i twarde sutki. Ten widok na moment odebrał mu oddech. Może pomysł, by zaskoczyć Gillian w domu, nie był przemyślany.

Luźne spodnie do jogi opadały na bose stopy. Pewnie niedawno wstała. Stop, stop, pohamował rozpędzoną wyobraźnię. Połączenie słów Gillian i łóżko nadal działało na jego zmysły.

Miał wrażenie, że jest bardziej zaokrąglona niż dawniej. Jej ciało nabrało kobiecości, ale wyraz twarzy był marsowy. Przygryzła wargi – miała taki zwyczaj, gdy się czymś denerwowała – i skierowała go do pokoju najbliższego drzwi wejściowych. Zasłaniała sobą przejście, więc nie zdołał zerknąć w głąb domu. Zresztą i tak to Gillian przykuwała jego uwagę. Jak to robi, że jednocześnie jest nieprzyjazna i zmysłowa?

W pokoju stały dwa fotele o wzorzystym obiciu, kanapa i niski stolik. Okno wychodziło na ogród za domem i palmy na trawniku.

– Siadaj. Zaraz wrócę.

– Chwileczkę – zatrzymał ją. – Jesteś mężatką? – zapytał, chociaż nie przyszedł wtykać nosa w jej prywatne sprawy.

– Nie.

Ulżyło mu, a przecież nie powinno go to obchodzić. Cóż za hipokryzja, pomyślał. Przyszedł tu w sprawach służbowych i na nich trzeba się skoncentrować.

Odprowadził Gillian wzrokiem, zafascynowany falującym ruchem jej bioder. Drzwi zamknęły się za nią z cichym stuknięciem. Rozejrzał się. Pokój był trochę zbyt czysty i sterylny jak na obyczaje Gillian. Pamiętał, że dawniej wszędzie piętrzyły się książki, tygodniki, rozłożone gazety.

Zmieniła się. A może przyjęła go w bawialni, jak nazywała salonik do przyjmowania gości jego babcia. Jej życie toczyło się gdzieś w głębi, skąd płynęła muzyka i dochodził zapach kawy.

Położył na stoliku dzisiejsze wydanie „Seaside Gazette”, by od razu przejść do rzeczy. Chciał rozmawiać o jej artykule, a nie stylu życia.

Wkrótce pani domu wróciła i znowu starannie zamknęła za sobą drzwi. Przebrała się. Miała teraz na sobie bojówki i oliwkową koszulkę, pod którą włożyła stanik. Włosy związała w koński ogon. Wyglądała jak bohaterki gier komputerowych, gotowe do walki.

– Chodzi o twój tekst. – Przyszedł zapobiec kolejnym napastliwym artykułom prasowym, a nie dowiedzieć się, co porabiała przez trzy i pół roku, ani – tym bardziej – czy dałaby się zaprosić wieczorem na kolację.

Wykluczone, nawet o tym nie myśl, strofował siebie. Już raz dał się nabrać na jej pozę niezależnej feministki, która nie potrzebuje w życiu emocjonalnych komplikacji i sentymentalnej gadaniny o wspólnej przyszłości. Nie popełnia się dwa razy tego samego błędu.

– Traktujemy go jak oszczerstwo i oczekujemy sprostowania – zaczął.

Gillian przysiadła na oparciu drugiego fotela, gotowa poderwać się w każdej chwili. Trudno było odczytać emocje z jej nieruchomej twarzy, jednak wiedział, że znajdzie w niej godnego siebie przeciwnika.

– To opinia oparta na solidnie udokumentowanych faktach – odparła spokojnie.

– Napisałaś, że Rafe Cameron był wściekłym na cały świat nastolatkiem, który wyrósł na mężczyznę pielęgnującego w sercu gniew i siejącego wokół zniszczenie, w dodatku bogatego jak Krezus. To nazywasz faktem?

– To nie ja go tak określiłam, a jeden z rozmówców.

– Słowo w słowo?

– Tak. Emmę Worth też cytowałam.

Max zamilkł. Ojciec Emmy, Ronald Worth, założyciel i wieloletni prezes Worth Industries, był człowiekiem poważanym przez okolicznych mieszkańców. Kiedy Gillian parę miesięcy temu zacytowała wypowiedź jego córki, niechętnej przejęciu rodzinnej firmy przez zewnętrznego inwestora, ludzie zaczęli szemrać. Maxowi udało się wtedy zmienić nastawienie opinii publicznej, bo skierował powszechną uwagę na utworzenie przez Camerona nowej instytucji charytatywnej, nazwanej Nadzieją Hannah i powołanej do walki z analfabetyzmem. Wielu pracowników zakładów rekrutowało się z niepiśmiennych latynoskich imigrantów.

Strzałem w dziesiątkę okazało się wciągnięcie do akcji znanego muzyka Warda Millera. Miał wziąć udział w organizowanym z tej okazji koncercie dobroczynnym. Prowadzono też negocjacje z kolejnymi gwiazdami estrady.

Problem z celebrytami jest taki, że biorą nogi za pas, gdy wydaje im się, że udział w przedsięwzięciu zaszkodzi ich wizerunkowi publicznemu. Publicystyka Gillian może odstraszyć najbardziej atrakcyjnych gości, i to bez żadnego racjonalnego powodu.

– Emma nie była anonimowym źródłem, w przeciwieństwie do dzisiejszego. – Wzruszył ramionami, krzywiąc się z dezaprobatą.

– Emma chciała, żeby cytować ją z nazwiskiem. To dodało wagi jej opiniom. Mój dzisiejszy informator wolał zachować anonimowość. To nie znaczy, że nie istnieje albo nie podał przykładów na poparcie swoich słów.

– Uważaj, Gillian, poruszasz się po kruchym lodzie. Nasi prawnicy prześwietlą każde słowo. – Odchylił się w fotelu, próbując oszacować, na ile jest pewna swego źródła.

– Nie przestraszysz mnie. – Jeszcze bardziej przypominała nieustępliwą wojowniczkę. Świetnie wygląda. Nie mógł oderwać wzroku od jej promiennej cery, kształtnej figury, roziskrzonych gniewem oczu. To właśnie lubił w niej najbardziej – temperament i inteligencję.

Ich słowny pojedynek wywołał reakcję, której wcale nie planował i która utrudniała mu koncentrację. Nie można zaprzeczać, Gillian jest piękną kobietą i bardzo w jego typie. Silne emocje dodawały jej jeszcze uroku.

Był czas, gdy po kłótni lądowali w łóżku.

Nigdy – przed Gillian ani po niej – nie miał kobiety, która by tak silnie działała na jego zmysły. A jednak teraz nie powinien o niej myśleć w tych kategoriach.

– Zupełnie niepotrzebnie wywołujesz w ludziach strach, złość i niepewność – powiedział, uderzając pięścią w rozłożoną na stoliku gazetę. – Cameron Enterprises przeznacza dużo pieniędzy na działalność fundacji i zorganizowanie koncertu. To może mieć pozytywne znaczenie dla całej społeczności lokalnej, ale się nie uda, jeśli odstraszysz ludzi od Nadziei Hannah.

Celowo nie próbował jej przekonać, że miasteczko skorzysta na przejęciu zakładów Worth Industries przez Camerona. Nie zamierzał też udawać, że Rafe zdecydował się na sponsorowanie działalności charytatywnej z dobroci serca, a nie ze względu na poprawę wizerunku firmy.

Nikt nie musi wiedzieć o jego prawdziwych zamiarach, zwłaszcza że Rafe może się z nich w ostatniej chwili wycofać.

– Jestem innego zdania – zaoponowała Gillian. – Mieszkańcy Vista del Mar mają powody do niepokoju. Pomagam im werbalizować obawy i niezadowolenie. Nie powinni wierzyć, że Rafe Cameron ma czułe serduszko i muchy by nie skrzywdził.

– Zaślepia cię osobista niechęć – zauważył. – Tracisz profesjonalny obiektywizm.

– Słucham? – Spojrzała na niego z niedowierzaniem. – W moich zarzutach nie ma niczego osobistego.

– Nie jest to przypadkiem próba odegrania się na mnie?

– Pochlebiasz sobie, Max. – Parsknęła śmiechem.

– Naprawdę?

– Piszę o realnych zagrożeniach. W moich tekstach padają pytania, które ludzie chcieliby zadać panu Cameronowi, a to znaczy, że dobrze wykonuję swoją pracę. I nie obchodzi mnie, kogo on zatrudnia w roli spin doktora.

– Nasi prawnicy też będą wykonywać swoją pracę, gdy dobiorą się do ciebie i do twojego wydawcy.

– Mam pełne poparcie wydawcy.

– Nikt nie chce być ciągany po sądach – zauważył – ale nie musi do tego dojść. Wystarczy, że przestaniesz judzić i prowokować. Trzymaj się prawdy i faktów.

– Grozisz mi? – spytała z niedowierzaniem.

– Uprzedzam, jakie mogą być konsekwencje.

– Naprawdę zapomniałeś, jaka jestem? Myślisz, że wystarczy mi pogrozić palcem, a przestanę robić to, co uważam za swoje zawodowe powołanie?

– Próbuję ci pomóc. Powinnaś wiedzieć, na czym stoisz. Rafe Cameron nie pozwala wchodzić sobie w paradę i potrafi działać z całą stanowczością. – Miał nadzieję, że mu uwierzy, dla własnego dobra.

– Mogę cię zacytować?

– Nie. Potraktuj to jak rozmowę starych znajomych. Mogę ci przysłać materiały informacyjne, a nawet załatwić wywiad z Rafe’em.

– Masz na myśli autoreklamę uprawianą na konferencjach prasowych? A może peany na temat fundacji, które w zeszłym tygodniu trafiły na moje biurko? – Uśmiechnęła się szeroko. Potrafiła pięknie się uśmiechać.

Trafiła w dziesiątkę, ale nie zamierzał się przyznać.

– To przecież oczywiste… – Przerwał jej hałas na górze i na powrót stała się czujna. – Czas minął, Max. Wysłuchałam cię. Obiecuję, że przemyślę twoje uwagi. – Przyjęła podejrzanie ugodowy ton. – Pora na ciebie.

Max podniósł się powoli. Coś ją wytrąciło z równowagi, a w oczach znowu pojawił się niepokój. Najzwyczajniej w świecie chce go wyprosić z domu. Co tu się dzieje?

Gillian odprowadziła go do drzwi wejściowych. Zatrzymał się, niepewny, co jeszcze powiedzieć.

– Wcale nie musi tak być – zaczął.

– Musi. To ja decyduję, co, kiedy i jak piszę.

– Nie mówiłem o twojej pracy. Chodzi mi o naszą znajomość. Bywaliśmy już w sytuacji, kiedy nasze interesy były sprzeczne, a jednak potrafiliśmy normalnie rozmawiać.

– Dostałam nauczkę i teraz starannie oddzielam życie prywatne od zawodowego. Idź już, proszę. – Zrobiła ruch, jakby chciała go wypchnąć za drzwi.

Max stał jak wmurowany. Instynkt ostrzegał go, że zachowanie Gillian nie jest naturalne. To tylko podsyciło jego ciekawość. Ukrywa na górze kochanka?

Od strony schodów doszedł głuchy odgłos.

– Max, idź wreszcie – syknęła zniecierpliwiona, popychając go lekko.

Dał za wygraną. Nie będzie na siłę poznawać jej sekretów. Nie będzie też rozpamiętywać, dlaczego ta właśnie kobieta tak silnie na niego działa. Wystarczyło dotknięcie, by przeszedł go dreszcz.

– Mamo – rozległ się cienki głosik za jego plecami.

– Mamo? – wykrztusił, nie posiadając się ze zdumienia. Tego nie przewidział. Gillian sprawiała wrażenie, jakby nagle uszło z niej powietrze. Wszystko zaczęło nabierać sensu: jej pełniejsze kształty i duży samochód. Jeśli nawet nie wyszła za mąż, to z pewnością nie traciła czasu i po ich rozstaniu szybko znalazła sobie zastępcę. Max nie znał się na dzieciach, nie umiał oceniać ich wieku. Dziecko ma mniej niż trzy lata, ale mówi płynnie, więc już nie niemowlę.

– Idź, proszę. – Tym razem nie było w niej pewności siebie. – Porozmawiamy, ale nie tu. I nie teraz.

– Oczywiście. – Jedyne dzieci w rodzinie, jego siostrzenice, wydawały mu się z istotami z Marsa. Nigdy nie wiedział, jak się wobec nich zachowywać.

– Mamusiu…

Jedno spojrzenie. Tylko zerknie i zobaczy dziecko. Odwrócił się i ujrzał małego chłopca z główką pełną loczków, który stał u podestu schodów, tuląc do siebie niebieski kocyk.

– Jestem głodny.

Malec wyglądał jak skóra zdarta z Maxa. Nie dorosłego Maxa, ale rezolutnego dwulatka, którzy w towarzystwie brata szczerzył się na zdjęciu, które wisiało na ścianie w domu rodziców, wśród innych rodzinnych fotografii.

Nogi się pod nim ugięły. Miał wrażenie, że ktoś zdzielił go w głowę i ocknął się w alternatywnej rzeczywistości. Spojrzał na Gillian. Zbladła i z całej siły zaciskała palce na krawędzi drzwi.

– Mamusiu? – powtórzył za dzieckiem, nie spuszczając oczu z matki. Synek Gillian. Podobny do Maxa jak dwie krople wody. Nie potrzebował skomplikowanych wyliczeń, by wiedzieć, że to jego dziecko.

– Idź do kuchni, misiaczku – powiedziała łagodnie. – Zaraz ci nasypię płatków. – Chłopczyk przyjrzał się uważnie stojącemu w drzwiach mężczyźnie i podreptał w głąb domu.

Dopiero teraz dotarł do niego ogrom kłamstwa, jakiego Gillian się dopuściła. I pomyśleć, że przypisał jej zdenerwowanie wyrzutom sumienia z powodu nadmiernie agresywnego artykułu. To kaszka z mleczkiem w porównaniu z niewiarygodnym świństwem, jakiego się dopuściła wobec niego. Przez trzy i pół roku trzymała w tajemnicy fakt, że został ojcem.

– Nie dasz się przekonać? Nie odłożysz rozmowy na później? – Bardziej skonstatowała fakt, niż spytała.

Nie odpowiedział. Wszedł do środka i energicznie zamknął drzwi. Miotały nim sprzeczne uczucia. Z jednej strony szok odebrał mu głos i zdolność do racjonalnego myślenia. Z drugiej, miał ochotę wrzeszczeć ze złości, bo osoba, której ufał, potraktowała go instrumentalnie. Nie mógł sobie pozwolić ani na trwanie w osłupieniu, ani na awanturę. Nie w obecności dziecka.

Małego chłopczyka.

Jego syna.

Tytuł oryginału: Revealed: His Secret Child

Pierwsze wydanie: Silhouette Desire, 2011

Redaktor serii: Ewa Godycka

Opracowanie redakcyjne: Piotr Goc

Korekta: Urszula Gołębiewska

© 2011 by Harlequin Books S.A.

© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o.,

Warszawa 2013, 2017

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN: 978-83-276-3014-8

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.